Dwa Słowa Rozdział 7

Czwartek, 15.05

Niestety włosy dostarczone przez Hermionę nie pomogły. Snape miał wspaniały słuch, ale Norris i Lawford usiedli, jak zwykle, w takim miejscu, że nie sposób było ich podsłuchać. Czasem docierały do niego jakieś strzępki słów, ale nic z tego nie wynikało.

Nie mieli żadnego punktu zaczepienia. Hermiona miała wrażenie, że Rockman przygląda jej się jakoś dziwnie. Starała się zachowywać normalnie, ale nie wiedząc, co tamci wiedzą, stresowała się jeszcze bardziej i uśmiechy na widok szefa przychodziły jej z coraz większym trudem.

Musieli się pilnować jeszcze bardziej od czasu, kiedy Prorok napisał o zmianie szefa Wydziału Transportu. Mogli tylko przypuszczać, że Norris na tym nie poprzestał, ale ponieważ kontrolował teraz również prasę, domyślali się, że o niektórych wydarzeniach mogą się nigdy nie dowiedzieć.

W czwartek po południu pierścionek zrobił się ciepły. Poszła szybko do łazienki z wielką nadzieją w sercu, ale kiedy tylko spojrzała na pergamin, nadzieja zdechła. Dziś ich nie było.

Dodatkowo Hermionę rozbolał ząb.

Szlag, szlag, nagły szlag! Niech ten pieprzony tydzień już się skończy!

Wyszła wcześniej z pracy i pojechała do rodziców. Bardzo dobrą stroną posiadania rodziców dentystów było to, że nie musiała czekać w żadnych kolejkach.

 

Perry skończył szlifować niewielką plombę w zębie córki i zaczął składać narzędzia. Przy okazji przyglądał się jej i doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Miała wymizerowaną twarz, była cała spięta i nerwowa, odpowiadała półsłówkami albo tylko wzruszała ramionami. Niechęć do rozmowy mógł jeszcze zrozumieć, jak kogoś boli ząb, na ogół nie jest zbyt gadatliwy, ale pozostałe zachowania zupełnie do niej nie pasowały.

Miał co prawda w planach przygotowanie gabinetu na jutro, szczególnie że zaczynał od resekcji szczęki, ale machnął na to ręką i postanowił wyjść natychmiast, żeby móc porozmawiać z Hermioną. Jazda w zupełnej ciszy upewniła go, że dobrze zrobił.

W domu odgrzał szybko lasagne z obiadu i usiedli przy wysokim stole w kuchni.

– Kochanie, nie będę się bawić w podchody. Co się dzieje?

Dziewczyna zamarła i po paru sekundach spojrzała na ojca. Już chciała powiedzieć, że nic takiego się nie dzieje, ale nie pozwolił jej.

– I nie próbuj wciskać mi kitu, że nic. Coś wyraźnie jest nie tak.

Hermiona przez chwilę dziubała lasagne, po czym odłożyła widelec na bok i westchnęła ciężko.

– Pamiętasz, jak wam mówiłam, że trochę się skomplikowało u mnie w pracy? – kiedy potaknął, kontynuowała:

– No więc szczerze mówiąc, skomplikowało się bardzo – zamilkła.

– Bardzo-bardzo, czy tylko trochę bardzo? – ponaglił ją Perry, nie komentując tego, że przestała jeść.

– Bardzo-bardzo.

Po kolejnej przerwie Perry zaczął się niecierpliwić.

– Hermiono, chciałbym ci jakoś pomóc, ale jeśli nie powiesz, co się dzieje, nie wiem nawet, co mógłbym zrobić… Ja i mama.

– Tato… nie mogę … nie wolno mi wchodzić w szczegóły. Nie chcę was narażać… Pamiętasz, jak wam opowiadałam o Voldemorcie?

– Pamiętam, ale przecież mówiłaś, że go wykończyliście?!

– Jego tak. Ale… pojawił się ktoś inny, tyle, że z podobnymi pomysłami.

– Chcesz powiedzieć, że macie tam u siebie jakiegoś nowego… – nagle urwał. – Czy to on wymordował tą pięcioosobową rodzinę w Stirling?!

Hermiona schowała twarz w dłoniach. Nie mogła mu powiedzieć o co dokładnie chodziło, po pierwsze Snape jej zabronił, po drugie doskonale wiedziała, że gdyby powiedziała wszystko, przyprawiłaby rodziców o atak serca. A przynajmniej histerii. Zaczęła szukać słów, jak wyjaśnić bez wyjaśniania i przede wszystkim jak uspokoić ojca.

– Nie, to nie on… to znaczy tak, faktycznie to on to zrobił, ale nie jako on… Cholera – zaklęła, ale wyjątkowo nie spotkała się z protestem. – Tato, jedyne, co mogę ci powiedzieć, to to, że tym razem wygląda to trochę inaczej. Nie stanowię żadnego celu, nic mi nie grozi, bo ten ktoś nie ma pojęcia o tym, że ja wiem. Dowiedziałam się niektórych rzeczy zupełnie przez przypadek. Ale to są rzeczy, których nie mogę tak zostawić. Muszę… musimy coś zrobić, żeby go powstrzymać. My, bo nie jestem sama. Jest ktoś, kto ma bardzo dużo doświadczenia, ktoś bardzo inteligentny, kto mi pomaga. Czy też raczej ja jemu. To on będzie próbował go powstrzymać, ale muszę mu jakoś pomóc.

Jej ojciec również odłożył widelec. I słuchał dalej.

– Musimy wiedzieć więcej na temat tego, co tamten planuje. Usłyszałam coś raz, ale to nie wystarczy. Więc staramy się jakoś go podsłuchać, ale nic nam z tego nie wychodzi. Klapa. A bez tego nie ruszymy.

– I to cię tak męczy? Że nie możecie go podsłuchać? – spytał w napięciu.

– Dokładnie. Szlag mnie trafia z tego powodu. Szukam sposobu, żeby to zrobić tak, żeby nie narażać się na żadne niebezpieczeństwo i zarazem dowiedzieć się jak najwięcej.

Perry zamyślił się i przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu, patrząc się w talerze z ledwo tkniętym jedzeniem.

– Powiedz mi, czy można założyć temu facetowi podsłuch? Tam, gdzie pracuje, mieszka?

– On nie jest sam, tato. Jest paru, którzy się z nim skumplowali.

– Nieważne. W takim razie im. Mówiłaś kiedyś, że w Hogwarcie żadne dyktafony, pluskwy czy kamery nie działają z powodu magii.

– Dokładnie – coś w tonie jego głosu ożywiło Hermionę. – Ale oni nie spotykają się w szkole czy w Ministerstwie, ale w mugolskim świecie i w swoich domach.

– W mugolskim… naszym świecie to wszystko będzie działać. A u nich w domach?

– Pojęcia nie mam. Ale magii tam jest o wiele mniej, więc jest szansa.

Perry zaczął bawić się widelcem. Widział wyraźnie, że jego mała córeczka znów w coś się wplątała. W pierwszej chwili miał ochotę powiedzieć jej, żeby natychmiast przestała się wygłupiać, wycofała się z tego i dała sobie spokój. W drugiej zrozumiał, że mógłby sobie mówić. W trzeciej pomyślał, że on w jej sytuacji też by się nie poddał. Jedynym wyjściem wydawało się jej jakoś pomóc. Być może w ten sposób będzie w stanie ją jakoś chronić i kontrolować jej poczynania?

– Pamiętasz, jak ci opowiadałem o Jacku Parkerze?

– Tym, którego uratowałeś z zasadzki, kiedy byliście obaj w wojsku, gdzieś tam w Jugosławii?

– Dokładnie. Jack cały czas jest w wojsku. Dochrapał się stopnia podpułkownika i ma już w kieszeni nominację na pułkownika. Jest bliskim doradcą Sir Nicholasa Cartera, generała British Army.

Hermiona wpatrywała się w zaskoczeniu w ojca.

– I chcesz go poprosić o założenie podsłuchu komuś z Ministerstwa Magii?!

– Nie, chcę go poprosić o podrzucenie mi jakiejś zabawki, których pewnie mają pełno. Jeśli nie on ma, to wie, kto będzie to miał.

Genialne!

– Tato… jesteś geniuszem! Naprawdę! Ale… co ty mu powiesz? Jak wytłumaczysz, że potrzebny ci podsłuch? – zmartwiła się trochę. Sytuacja w Europie i w Stanach była bardzo napięta. W Anglii od kilku lat nie było żadnych zamachów terrorystycznych, ale to nie znaczyło, że było spokojnie. Hermiona mogła się tylko domyślać, że jej ojciec będzie musiał dobrze wyjaśnić przyjacielowi o co chodzi.

– Już o to się nie martw. Coś wymyślę. Postaram się jakoś spotkać z Jackiem i pogadać. I jak tylko coś będę wiedział, to dam ci znać, dobrze?

Hermiona zerwała się z wysokiego krzesła i rzuciła uściskać ojca. Przytulił ją mocno i nie udało mu się powstrzymać od komentarzy. Zdawał sobie sprawę, że bardzo durnych i niepotrzebnych komentarzy, ale cóż.

– Ale musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać, dobrze?

– Tato… nie wiem, czy już ci mówiłam, ale jesteś bóstwem!

– Jeszcze nic nie załatwiłem.

– Nieważne! Jak ci się uda, postawię ci pomnik! I jeszcze jedno… Nie mów nic mamie, dobrze? Po co ma się denerwować.

– Jasne, ja mogę denerwować się za nas dwoje.

 

Wtorek, 19.05

Kiedy Hermiona weszła przez kominek do domu, usłyszała, jak dzwoni jej telefon. Rzuciła torbę na ziemię, podbiegła do niego i odebrała.

– Słucham?

– To ja, skarbie. Dzwonię i dzwonię, już myślałem, że nigdy nie odbierzesz – usłyszała głos swojego ojca.

– Przepraszam, tato. Jak zwykle urwanie głowy w robocie.

– Mam dla ciebie dobre nowiny.

Hermiona aż podskoczyła z radości.

– Świetnie! Masz to?!

– Mam, mam. Mogę ci to podrzucić jutro.

Chciała już! Teraz, zaraz! Ale było trochę późnawo.

– O której możesz? Jeśli trzeba, to nawet urwę się z pracy.

Perry Granger przypominał sobie przez chwilę zaplanowane na jutro wizyty. W końcu powiedział:

– Koło dziewiętnastej najwcześniej. Może być?

Wszystko mogło być!

 

Było już po kolacji i Snape siedział, jak często bywało, w gabinecie u Minerwy McGonagall i omawiali przygotowania do SUMÓW i OWUTEMÓW. Tym razem w towarzystwie Flitwicka.

– Egzaminy praktyczne są tylko z Astronomii, Obrony przed Czarną Magią i Opieki nad Magicznymi Stworzeniami – mówiła właśnie Opiekunka Gryffindoru.

– Dopiero w przyszłym tygodniu dadzą nam listę egzaminatorów, a już w tym tygodniu mamy zarezerwować dla nich noclegi…

– Zawsze to samo. Wiem, ilu ich zazwyczaj bywa, więc zajmę się tym – machnął lekceważąco malutki czarodziej.

– Dziękuję ci bardzo – medalion nagle rozgrzał się tak, że prawie parzył.

Snape zamarł na chwilę. Flitwick nie zwrócił na to uwagi, ale Minerwa tak. Zobaczyła, jak siedzącemu na wprost niej młodszemu mężczyźnie rozszerzyły się oczy i ręka odruchowo powędrowała na wysokość piersi. Domyśliła się natychmiast, o co chodzi. Tylko czemu aż tak gwałtownie zareagował?!

Snape wstał nagle.

Merlinie… to musi być coś ważnego. Żeby tylko nic się jej nie stało…

– Przepraszam was na chwilę – powiewając szatą, podszedł szybko do kominka, wrzucił trochę proszku Fiuu i wymruczał „Gabinet Dyrektora”, po czym wszedł w płomienie i zniknął.

Żeby Dumbledore nie wpychał swojego długiego nosa w zupełnie nieswoje sprawy, przeszedł szybko do komnat i dopiero tam zdjął medalion i wyjął pergamin i pospiesznie szepnął „Ostendus”. Kiedy ujrzał pojawiające się litery, czuł, jakby kamień spadł mu z serca. Niejeden, dwa.

Mam coś, co nam pomoże. Spotkajmy się u mnie jutro o siódmej wieczorem.

Pomyślał, że będzie musiał nauczyć ją kontrolować emocje.

– Scribere.

Spróbuję, ale mogę się spóźnić. Nie czekaj przed domem. Jaki jest numer twojego mieszkania?

15, ale trzeba zadzwonić domofonem.

Dam sobie radę.

Po czym, żeby móc wrócić do Minerwy i Flitwicka i mieć spokój, dodał.

– Muszę kończyć, mam naradę. Do jutra.

Chwilę wpatrywał się jeszcze w pergamin, ale żadne nowe litery już się nie pojawiły. Powinien się cieszyć, ale gdzieś w głębi poczuł się trochę dziwnie. Lekceważony? Nie, to nie było to…

Nie precyzując, o co chodzi, wrócił do gabinetu Minerwy, do planowania egzaminów.

 

Czwartek, 21/05

Snape stał oparty o ścianę budynku na wprost budynku, pod którym znajdowało się Ministerstwo i udawał, że przegląda Timesa. Miał na sobie elegancki czarny garnitur z białą koszulą i białym, wąskim krawatem. Nie padało, nie było zimno, więc płaszcz przerzucił przez lewą rękę. Nie miał pięćdziesięciu mugolskich strojów, ale mógł do woli zmieniać kolory, więc liczył na to, że nikomu nie wpadnie w oko.

Mugol, w którego się przemienił, miał dość gęste blond włosy, dodatkowo wydłużył je sobie trochę, żeby móc włożyć do ucha pluskwę. Nie, nie pluskwę. To coś innego. Pluskwa siedziała w kieszeni.

Miał bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony był zły. Severus Snape bawił się w mugolskiego szpiega! Używając ich przedziwnych urządzeń, których działania za nic nie mógł pojąć!

Z drugiej zgadzał się z Granger, że warto było spróbować. Ich metody nie sprawdzały się, a bez nich nie mogli nic zrobić.

„Co panu szkodzi… panie profesorze… jeśli się nie uda to trudno, ale jest szansa na to, że wreszcie ich złapiemy…” – mówiła mu wczoraj. Nalegała, prosiła, robiła duże oczy, jakby sądziła, że takie sztuczki na niego działają.

W końcu poddał się.

Przed sobą miał wyjście z toalet. Koło godziny dwunastej bardzo niemrawy ruch przybrał trochę na sile. Dopiero po prawie pół godzinie z obdrapanych drzwi wyszły dwie osoby, które go interesowały. Ruszył za nimi dyskretnie i lawirując między przechodniami, szedł dłuższy czas większymi i mniejszymi uliczkami.

Merlinie, spacerów im się nagle zachciało.

Ledwo ominął jakąś kobietę z dziecięcym wózkiem, która zawołała za nim „Uważaj jak chodzisz, ofiaro losu!” i po chwili wszedł do eleganckiej restauracji, wyraźnie dla zamożniejszych obywateli. Obaj panowie właśnie siadali w kącie, z dala od innych, wolnych stolików. Normalnie w takiej sytuacji dzień był już stracony, bo nie miał szansy nic usłyszeć.

Pozwolił się posadzić na drugim końcu dużej sali i zaczął zwracać uwagę na kelnerów. Kręciło się ich kilkoro. Ubrani byli w białe koszule i czarne kamizelki z czarnymi muszkami. Bardzo dobrze, będzie trzeba przemienić krawat na muszkę i zmienić kolor. No i podszyć pod jakiegoś, który jest zbudowany mniej więcej jak ja.

Nie chciał tracić wiele czasu, więc nie był wybredny. W ostateczności przemieniłby się nawet i w kobietę, ale wtedy musiałby się bawić w przebieranie. Na widok wychodzącej z kuchni potężnej kelnerki doszedł do wniosku, że ZDECYDOWANIE nie będzie wybredny!

Mężczyzna, który do niego podszedł, mógł się nadać. Był trochę niższy, ale równie szczupły. Niósł już w ręku tacę z filiżanką z czerwonymi śladami na brzegu. Podał Snape’owi kartę dań i już zamierzał odejść, kiedy ten zawołał za nim.

– Przepraszam, mógłby mi pan pokazać, gdzie są toalety?

– Za rogiem w prawo, proszę pana.

– Nie przeszkadzałoby panu pomóc mi tam dojść? Trochę mi słabo i…

Kelner skłonił się lekko.

– Ależ naturalnie, że nie. Proszę za mną.

Snape odłożył gazetę na stół i ruszył niepewnym krokiem. Kelner postawił tackę na stoliku obok i szedł wolno z boku, być może gotów go podtrzymać w razie potrzeby. Otworzył przed nim szeroko drzwi i gestem pokazał dwie kabiny w środku.

W tym momencie Snape zachwiał się i osunął na ścianę, wyciągając równocześnie różdżkę. Młody chłopak podskoczył do niego i nie miał nawet czasu zorientować się, co się dzieje.

– Sanarum menrium – szepnął Snape.

Zaklęcie nie oszałamiało całkowicie, po prostu zamraczało na krótki okres czasu. W uproszczeniu zamieniało chwilowo w bezmyślne warzywo. Złapał kelnera pod pachy i na wpół podprowadził, na wpół zaniósł do najbliższej kabiny. Zamknąwszy sedes i posadziwszy go na nim, wyrwał mu parę włosów – ten nawet nie zareagował. Wrzucił je do małej fiolki z eliksirem wielosokowym i kiedy wreszcie ten przybrał trochę mętny, białawy kolor, wypił go paroma łykami.

Po chwili w kabinie znajdowało się dwóch takich samych mężczyzn. Stojący machnął różdżką na swój krawat i na czarną muszkę.

– Nigrum, simile – ten natychmiast zmienił kolor na czarny i zawiązał się.

Wyszedłszy z kabiny, mruknął jakby od niechcenia „Colloportus”, zamek przekręcił się i teraz na zewnątrz widać było czerwony pasek przy klamce. Sięgnął do kieszeni po małą plastykową torebkę, w której tkwił malutki, cieniutki, niemal przeźroczysty drucik, który Granger przykleiła do czegoś podobnego do czarodziejskiej taśmy samoprzylepnej. Przystanął przy najbliższym stoliku, przykleił to od środka koszyczka z solą, pieprzem i karafką z sosem vinaigrette i poszedł prosto do stolika Norrisa i Lawforda.

– Panowie wybaczą… podam świeżą sól – powiedział ugrzecznionym tonem i zamienił koszyczki.

– Proszę przy okazji przynieść nam świeże pieczywo – zażyczył sobie Lawford.

– Oczywiście, proszę pana, już przynoszę.

Wrócił szybko do toalety i upewniwszy się, że nikogo nie ma, otworzył drzwi i wśliznął się do kabiny. Z innej kieszeni wyjął fiolkę, z której pociągnął zdrowy łyk i po chwili wrócił do poprzedniej postaci.

– Obliviate – pochylił się nad patrzącym nieprzytomnym wzrokiem mężczyzną. – Za chwilę oprzytomniejesz. Ostatnią rzeczą, jaką będziesz pamiętał, to to, że po podaniu menu do stolika numer siedem poszedłeś do toalety. Acha, i masz przynieść chleb tym, co siedzą w rogu po lewej od wejścia.

Machnął różdżką i wyszedł, błyskawicznie zamykając za sobą drzwi.

Zanim opuścił restaurację, wyjął z kieszeni pluskwę… nie, to coś drugiego. I włożył sobie to do ucha, zasłaniając je lekko włosami. Natychmiast usłyszał wyraźną rozmowę.

Wyszedł szybko na ulicę i usiadł na pobliskiej ławce, tyłem do restauracji. Będzie słyszał, jak wychodzą.

 

Kelner otrząsnął się i otworzył oczy. Chwilę wpatrywał się w drzwi kabiny, a potem zaskoczony na zapięte spodnie. Niepewnie podniósł się, patrząc przez ramię na opuszczoną klapę od toalety. Obudź się, debilu! Mało brakowało, a zsikałbyś się w gacie!

 

Snape wsłuchiwał się w rozmowę, patrząc bez zainteresowania na przejeżdżające samochody. Towarzyska pogawędka go nie interesowała, ale kiedy temat uległ zmianie na o wiele bardziej interesujący, aż pochylił się do przodu, jakby to mogło pomóc mu się skupić.

Granger była po prostu genialna! Działało! Niestety na tym dobre wieści się kończyły.

Z konieczności został w Londynie do wieczora. Czekając, aż dziewczyna wróci z pracy, wstąpił do Klubu Twórców Eliksirów.

O siódmej wieczorem wrócił pod dom panny Granger i po paru nieudanych podejściach udało mu się zadzwonić do niej domofonem.

– Już otwieram! – zawołała wyraźnie przejęta i poszła otworzyć drzwi.

Kiedy Hermiona zobaczyła swojego profesora, aż opadła jej szczęka. Był już sobą, ale cały czas miał na sobie długi, czarny, wełniany płaszcz, a pod nim mugolski garnitur. Widziała go już luźno ubranego, w jeansy i koszulę, teraz dla kontrastu zobaczyła wersję elegancką.

Merlinie, jak strój potrafi zmienić człowieka…! Wystarczy zamiast nietoperzych szat założyć garnitur i może pozować na rozkładówkę do magazynu mody…

– Długo tak mam stać? – zapytał cierpko Snape. – Coś nie tak ze strojem?

Przepuściła go, starając się ochłonąć.

– Ależ nie, wszystko w porządku! Wygląda pan wspaniale! – to wyrwało się jej zdecydowanie niepotrzebnie, bo mijając ją, spojrzał i prychnął z kpiną, a ona się zaczerwieniła. Postanowiła się jakoś wytłumaczyć.

– Pamiętam, jak niektórzy czarodzieje próbowali przebierać się w mugolskie ubrania na Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Niektórzy… to była zupełna porażka – uniosła oczy do góry.

– Już ci mówiłem, że jestem półkrwi. Mieszkaliśmy wśród mugoli i pamiętam trochę z dzieciństwa. Poza tym przy odrobinie inteligencji i dobrej woli bez trudu można dowiedzieć się, jak się ubrać. Bez odpowiedniego stroju na pewno nie wszedłbym dziś tam, gdzie musiałem wejść.

Zdjął płaszcz i zdecydował się przełożyć go przez krzesło, bo na kanapie było trochę rudych kłaków. Rozpiął parę guzików od koszuli i poluźnił krawat.

Hmmmm…

– Co udało się panu usłyszeć? – Hermiona postanowiła zająć myśli czymś sensownym.

– Dużo. Trochę to trwało, bo długo jedli. Mówiłaś, że to coś… ta pluskwa pamięta przez parę godzin, co słyszała.

Snape próbował sobie przypomnieć jej wczorajsze wyjaśnienia. Widział, że starała się jak mogła, przełożyć je na ICH język, jednak mimo najszczerszych chęci nie udało mu się wiele zapamiętać. Pamiętał za to, jak dziwnie czuł się, kiedy to panna Granger wystąpiła w roli nauczycielki, a on ucznia. W każdym razie miała więcej cierpliwości od niego.

– Nie ona. To coś, – podniosła malutką czarną kostkę – pamięta do dwudziestu godzin rozmowy. A to coś… można powiedzieć, że żyje przez dwadzieścia cztery godziny. Jak działa. To znaczy jak słyszy. Jak nic nie słyszy… powiedzmy jak śpi, to jeszcze dłużej.

– O ile pamiętam, to mówiłaś, że można to ożywić? Mam nadzieję, bo wygląda jak martwa – Snape wyciągnął z kieszeni drucik w woreczku i skrzywił się z powątpiewaniem.

Hermiona zachichotała, ale pod jego spojrzeniem natychmiast spoważniała.

– Chce pan się czegoś napić? Z góry przyznaję, że u mnie prócz herbaty, kawy i soków owocowych nic więcej pan nie dostanie.

– Zrobię nam herbaty, ty się zajmij tym robalem.

Nie udało jej się opanować i znów parsknęła.

– Jeszcze raz, Granger i obejdziesz się bez picia.

Mogąc używać magii, Snape poczuł się zdecydowanie lepiej. Nie starając się szukać w jej szafkach, gdzie co jest, po prostu przyzwał szklanki i herbatę. Nalał gorącej wody z różdżki i wrzucił saszetki, wylewitował je na stolik i sięgnąwszy po cukier, wrócił do salonu.

Dziewczyna siedziała przed czymś na kształt leżącej bokiem, półotwartej książki. Część na górze rozświetlała się i pojawiały się na niej różne obrazki, zaś dolna wyglądała trochę jak tabliczka czekolady, którą ktoś nierówno odlał. Na kawałach czekolady były namalowane, zupełnie chaotycznie, literki. Snape zastanawiał się, czy ten, kto to wymyślił, znał alfabet.

Nie nauczą się porządnie jako dzieci i potem muszę się męczyć z tymi bałwanami.

No cóż, na całe szczęście nie wiedział, że Perry Granger miał równie niepochlebną opinię o nim. Już miał wychodzić od Hermiony, kiedy zobaczył przez okno jakiegoś faceta, który krzywił się, dłubiąc przy domofonie. Przez chwilę go obserwował, podejrzewając, że to zwykły wandal, ale wyglądał całkiem przyzwoicie. Bardzo się zdziwił, kiedy powiedziawszy do córki „Słuchaj, pod domem stoi jakiś kretyn i bawi się domofonem”, usłyszał rzeczowe „To nie kretyn, to mój profesor”.

Na części na górze pojawiło się jasne, kolorowe zdjęcie jakiejś dużej łódki na wodzie o kolorze głębokiego błękitu. Słońce odbijało się na falach. Na łodzi stała dwójka ludzi – kobieta była bardzo podobna do Hermiony Granger, mężczyzna zdecydowanie mniej. Oboje byli opaleni i uśmiechnięci.

– To moi rodzice. Kiedy byli w Australii.

– Całkiem niezła łódka.

– Mieli parę, ale zostawili sobie właśnie tę, resztę sprzedali.

Snape nigdy nie czuł większej potrzeby dopytywania się o życie swoich uczniów, ale z drugiej strony wiedział, że to ona, przy pomocy magii, ich tam wysłała, zmodyfikowawszy uprzednio ich pamięć. To musiała być naprawdę potężna magia. I ciekawiło go, jak to się jej udało.

Hermiona wyczytała w jego spojrzeniu nieme pytanie, więc czekając, aż wszystkie programy się otworzą, zaczęła opowiadać.

– Wmówiłam im, że ich marzeniem było zwiedzić Australię. Ponieważ nie mogłam ich wysłać tam z niczym i nie chciałam, żeby żyli w nędzy, wyjęłam trochę pieniędzy z mojego … mojej skrytki w mugolskim banku i użyłam Geminio. Tylko musiałam uważać na numery seryjne, które są na papierowych pieniądzach. Ponieważ Uzdrowiciele zostawili im całość wspomnień z tamtego roku, rodzice opowiedzieli mi, że po przybyciu kupili sobie dwie łodzie i zaczęli je wynajmować turystom. Mój tato lubi grać, więc grał i wygrał całkiem niezłe pieniądze. Wtedy kupili sobie duży dom i dodatkowy jacht. I kiedy Aurorzy ich znaleźli i odzyskali pamięć, sprzedali dom i te mniejsze łodzie i zostawili sobie właśnie ten. W tej chwili ich przyjaciel cały czas wynajmuje go turystom, więc nawet jeśli ich gabinet by nie wystarczał… W każdym razie… w sumie dobrze się to skończyło.

Wyglądała na smutną, wpatrując się w nieruchome zdjęcie. A on próbował sobie wyobrazić, jak ciężko musiało być jej podjąć taką decyzję. Nie wiedząc, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy i nawet jeśli, to czy uda się przywrócić im pamięć. Musiała ich naprawdę bardzo kochać, skoro potrafiła wyrzec się części własnego życia, byle tylko zapewnić im bezpieczeństwo i szczęście.

Delikatnie dotknął jej ramienia.

– To była wspaniała decyzja. I jedna z najlepszych rzeczy, które im się w życiu przytrafiły.

Hermiona zamarła ze zdziwienia z otwartymi ustami i Snape doszedł do wniosku, że najwyższa pora wrócić do podsłuchanej rozmowy. Innymi słowy do roboty.

– A teraz zajmij się wreszcie tą twoją pluskwą, bo chciałbym jeszcze dziś wrócić do Hogwartu.

Uruchomienie zapisu z pluskwy nie stanowiło problemu. Na dole ekranu Hermiona zobaczyła, że nagranie trwa ponad godzinę. Aż jęknęła.

– Oni cały czas gadali o naszej sprawie? – rzut okiem na zegarek powiedział jej, że w takim razie skończą o dziewiątej, a Snape musi przecież jeszcze wrócić do szkoły.

– Na początku nie, przez jakiś kwadrans rozmawiali o żonach i dzieciakach. Końcówki też nie ma sensu słuchać. A co, możesz jej kazać mówić tylko o spisku?

– Coś w tym stylu – kliknęła na suwak na dole, przeskakując od razu na trzynastą minutę. Przy wtórze szczękania noży i widelców rozległy się głosy Norrisa i Lawforda.

[.. ła takie wysokie obcasy, że była wyższa ode mnie, wyobrażasz to sobie?]

[ Moja też takie lubi. Zdaje się, że to jakaś moda, więc szybko jej nie przejdzie.]

[Już nie chodzi o wysokość, ale o cenę. Takie buty kosztują prawie osiem galeonów, a ona chętnie kupiłaby sobie z dziesięć par, pod kolor sukni.]

[Powiedz jej, że są zaklęcia zmieniające kolory.]

[Peter, ona doskonale o tym wie! Ale mówi, że one działają tymczasowo tylko do sześciu godzin, potem już nie można ich cofnąć.]

[Niech nie będzie głupia. Nie można cofnąć, ale można rzucić kolejne, o innym kolorze! ]

Przez chwilę słychać było śmiech.

[Masz rację, postraszę ją, że wyślę ją do tej szkoły dla charłaków. Może zacznie myśleć. To faktycznie była odpowiedź godna Aylin.]

[Nie wspominaj o niej przy Tylerze. Jeszcze chwila, a podeśle ją Teddy’emu, żeby jego Aurorzy sobie potrenowali na niej Niewybaczalne! Przeklął mnie wczoraj za to, że kazałem mu dać Granger PRZPEC.]

[Przecież wiedziałeś, że inteligencją to ona nie grzeszy.]

[Słabo powiedziane. I w dodatku Tyler ciągle porównuje ją do Granger i mówi, że przy niej nikt dobrze nie wypada.]

[Co ona ostatnio zawaliła? Coś z Paryżem…]

[Tak, zamówiła świstoklik na nadzwyczajne spotkanie z ICW i zamiast w Paryżu, Tyler wylądował w Lyonie.]

[Jakim cudem? Wiesz co, ta wołowina jest świetna, będziemy tu musieli jeszcze przyjść!]

[Francuzi zalecają przejście do Ministerstwa w Bastylii z Gare de Lyon (w tłumaczeniu: stacja w Lyonie). Tyler parę razy powtórzył jej „Gare de Lyon”, „Gare de Lyon”… i proszę. Wysłała go do Lyonu. W dodatku bezpowrotnym, więc musiał się nieźle nakombinować z aportacją. Wylądował wieczorem w Bois de Vincennes i wpadł na facetów przebranych za kobiety. Ci bardzo chętnie pomogli mu dostać się aż do Bastylii, ale ponoć tak bardzo chcieli … się z nim zaprzyjaźnić, że musiał jednemu z nich złamać nos, żeby się odczepili. Próbował zaklęcia tarczy, ale to nie działa na zboczeńców.]

Obaj długo się śmiali. Pierwszy uspokoił się Lawford.

[Swoją drogą Francuzi są nieźle popieprzeni. Nazwać stację w Paryżu „Gare de Lyon”…! No dobra, ale wracając do naszego małego planu. Widziałeś jakieś dziwne reakcje na ostatnie wiadomości?]

Zanosiło się na chwilę rozmowy o nowych szefach Departamentów. Hermiona dała głośniej i przeszła do kuchni, na migi dając Snape’owi znak, że przygotuje coś do jedzenia. Nie wiedziała jak on, ale ona zaczęła być już głodna.

Ten skinął głową, więc nie bawiła się w pokazy sztuki kulinarnej, ale wrzuciła tosty do opiekacza i równocześnie zrobiła omlet, położyła na chrupki chleb, dołożyła plasterki łososia i pomidora i posypała szczypiorkiem. Kiedy zanosiła do salonu dwa talerze, rozmawiali wciąż o tym samym.

Wkrótce Norris, którego poznawała po głosie, zmienił temat i po chwili Hermiona poczuła, że jedzenie staje jej w gardle.

[Wszystkie wasze propozycje dałem Paulowi, żeby je przejrzał. Zajął się już kandydatami do Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich.]

[Nie sądzę, żeby to było stanowisko do obsadzenia w pierwszej kolejności. Choć Nigel będzie zadowolony, bo to załatwi szybko problem z MKB.]

Hermiona miała wrażenie, że włosy jeżą się jej na głowie. Watkins?! Nigel Watkins jest z nimi?!

[Też mu to powiedziałem, ale chyba tak było mu najprościej. Kandydatów na szefa DPPC trzeba przejrzeć bardzo, bardzo uważnie, bo to kluczowe stanowisko.]

Przez chwilę słyszeli tylko odgłosy jedzenia.

[Myślisz, że Paulowi uda się porozmawiać z tym żabojadem we Francuskim Przedstawicielstwie? Legrandem La–jakimśtam? Tamten to podobno ma teczkę na każdego, nawet u nas.]

[Szczerze, Davy? Nie sądzę. Słyszałem, że nie cierpią się wzajemnie wyjątkowo. Szkoda, bo mogłoby to nam pomóc.]

[Powiedziałbym, że w tej chwili Alain wie więcej niż Paul. Pomyślałbyś, że siedzi całe dnie i noce z łbem w kominku, słuchając plotek! Co to było ostatnio? Że Warren miga się od podatków za drugi dom…]

Snape skończył pierwszy, odstawił talerz na stół i oparł się wygodnie o oparcie kanapy. Hermiona jeszcze chwilę skubała swoją porcję, po czym również odchyliła się do tyłu, zgięła nogi w kolanach i oparła na nich brodę, obejmując ramionami. Plotki niebawem się skończyły.

[Acha, zapomniałbym! Możemy się spotkać w sobotę u ciebie? U mnie nie da rady.]

[Powiedz po prostu, że podoba ci się mój domek myśliwski!]

[Dobrze, skoro chcesz, to tak, jest wspaniały! Tak jak zawsze, o siódmej?]

[Jeszcze nie wiem o której, dam ci znać. W takim razie kopnij, proszę, Nigela, żeby się nie spóźniał! Służący za każdym razem musi biegać specjalnie po niego]

[Prawdę powiedziawszy, przyda mu się, niech schudnie. I poza tym niech nie narzeka. Spraw sobie skrzata, poważnie! Mój Gnypek je o wiele mniej, a pracuje o wiele więcej. Zrób sobie czysty rachunek finansowy, mój drogi, to się przekonasz!]

[Podrzuć mi jakieś…]

– Dalej już możesz sobie darować – powiedział Snape, prostując się i pochylając do przodu.

– Cholera – wyrwało się zszokowanej Hermionie. – O cholera… Jest ich niezła banda!

– Naliczyłem siedmiu, ale nie wiemy, czy o wszystkich mówili. Większości z nich nie znam.

– Ale ja ich znam. Mniej więcej. Przesłucham nagranie dziś wieczorem jeszcze raz i spiszę nazwiska i co ważniejsze fakty, to będziemy mieli już jakieś dane.

Snape spojrzał na nią ostro.

– Żadnych notatek! Jeśli ktokolwiek na nie wpadnie…!

– Nikt na nic nie wpadnie, bo notatki zrobię tu, w komputerze – wskazała ręką „czekoladową książke”, jak zaczął o tym czymś myśleć. – Ani Norris, ani reszta z pewnością nie umieją się tym posługiwać. A jeśli trzeba, to schowam tą notatkę tak, że siła ludzka jej nie znajdzie.

Wygląda na to, że Panna Wiem-To-Wszystko zna się nie tylko na magii, ale i na mugolskich zabawkach. Cóż, jeśli tak, to bije Rovenę Ravenclaw na głowę, trzeba jej to przyznać.

– Gdzie schował pan pluskwę? Bo bardzo dobrze to panu wyszło.

Snape uśmiechnął się lekko pod nosem.

– W koszyczku z przyprawami. Potem po prostu wróciłem do restauracji i wziąłem cały ze sobą.

Profesor Snape rąbnął przyprawy z ekskluzywnej restauracji…

Normalnie by się roześmiała, ale po wysłuchanej właśnie konwersacji jej poczucie humoru najwyraźniej diabli wzięli.

 

Sobota, 23.05

Sobota była całkowitym przeciwieństwem piątku. O ile poprzedniego dnia świeciło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło, o tyle w sobotę od rana się ochłodziło i była mgła. Na otwartej przestrzeni nie była zbyt gęsta, ale w leśnej głuszy szczelnie otulała drzewa i zarośla i widoczność nie sięgała więcej niż dziesięć jardów. Panowało przenikliwe zimno, do tego wiał wiatr i białe tumany wirowały w powietrzu.

Ironia losu; jeśli raz na jakiś czas trafił się wreszcie ładny dzień, musiało to być naturalnie w ciągu tygodnia, żeby w weekend, tradycyjnie, mogło być obrzydliwie.

Była dopiero szósta wieczorem, kiedy Snape i Hermiona aportowali się w lesie przy wielkim parku należącym do Lawforda, ale szczyty drzew tonęły już w zupełnej czerni i ciemność ogarniała również i dolną partię lasu.

Gęsta mgła tłumiła zwykle leśne odgłosy i sprawiła, że świat wydawał się być pogrążony w ciszy. Nie słychać było krzyków ptaków, czy szumu liści w koronach drzew. Tylko gdzieś z dala dochodził słaby, miarowy stukot. Pewnie ktoś rąbał drewno.

– Daleko jeszcze? – spytała Hermiona, potykając się o jakąś złamaną gałąź.

– Raczej nie – odparł Snape, podtrzymując ją.

Szli więc dalej, coraz wolniej, bo już ledwo było widać poszycie. Snape rzucił na nich zaklęcie wyciszające, więc przynajmniej nie hałasowali.

– A teraz daleko jeszcze?

– Granger, przestań zrzędzić! Gdybym wiedział, jak wygląda przechadzka z tobą po lesie, kazałbym ci zostać w domu!

Przechadzka po lesie…?! powtórzyła bezgłośnie. Zaraz się zabijemy, włażąc na jakieś drzewo, a on to nazywa przechadzką po lesie…!

– Nie wpadniemy na jakieś dzikie zwierzę? Bo nic nie widzę.

– Muffliato działa tylko na ludzi. Poza tym wszystkie zwierzęta dawno już pouciekały, jak cię usłyszały!

Postanowiła zacisnąć zęby. Parę razy musiała chwycić go za rękę, żeby nie upaść. Jak on to robi, do cholery, że nie potyka się, tylko idzie normalnie?!

– Pociecha, że jak wybiję sobie zęby, to rodzice wstawią mi nowe – powiedziała do siebie pod nosem.

– Proszę?

– Nic, tak tylko sobie mówię…

Zaczął tracić cierpliwość. Już chciał na nią warknąć, kiedy nagle pojawiło się przed nim ogrodzenie. Złapał dziewczynę, żeby na nie nie wpadła.

– Cicho siedź, jesteśmy na miejscu.

Może niekoniecznie na miejscu. Nie chcieli aportować się do parku, bo Snape podejrzewał, że Lawford otoczył go zaklęciem antyaportacyjnym. Doszli dopiero do ogrodzenia, a park był duży.

– Wskaż mi – szepnął Snape, kładąc różdżkę na dłoni. Obróciła się trochę w prawo i znieruchomiała.

– Wylewituj mnie na drugą stronę, potem zrobię to samo z tobą.

Hermiona skupiła się – Levicorpus nie było skomplikowanym zaklęciem, ale Snape nie był ani gnomem, ani goblinem, a im cięższe było to, co się lewitowało, tym trudniej było utrzymać zaklęcie. Mężczyzna uniósł się lekko w powietrze, wolno przepłynął nad ogrodzeniem i bardzo wolno opadł po drugiej stronie. Pod koniec musiała złapać różdżkę drugą ręką, żeby opanować drżenie. Wolała nie wyobrażać sobie, co by z nią zrobił, gdyby grzmotnęła nim o ziemię, jak workiem z kartoflami.

Ponieważ nie usłyszała żadnego komentarza, domyśliła się, że nie było źle. Po chwili poczuła, jak unosi się do góry i z trudem opanowała krzyk, kiedy zachwiała się mocno.

– Trzymaj ręce na boki – syknął, zatrzymując ją na chwilę i pozwalając złapać równowagę. Potem przeniósł ją bardzo wolno i opuścił koło siebie.

– Pierwszy raz ktoś cię przenosił?

Hermiona opanowała lekkie zawroty głowy i potaknęła.

Jak na pierwszy raz mogło być znacznie gorzej. Zwłaszcza, kiedy przenosiła mnie.

– Lewitacja to średnia przyjemność.

– O tak! Znam parę znacznie lepszych!

Och, mamy doprawdy ciekawe komentarze…

Snape uśmiechnął się lekko, ale postanowił pominąć milczeniem zarówno komentarz, jak i jej późniejszą reakcję – w mroku zobaczył, jak złapała się za usta i opuściła gwałtownie głowę.

Ponownie rzucił Muffliato i ostrożnie ruszyli, skręcając trochę na lewo. Hermiona zdecydowała się nie kusić losu i milczeć.

Domku myśliwskiego nie przeoczyli, bo w środku świeciło się światło i nawet w gęstej mgle można było go zobaczyć z dość dużej odległości. W dodatku koło niego stało już troje ludzi, którzy rozmawiali dość głośno.

Zatrzymali się i schowali za szerokim drzewem.

– Zaczynają się chyba schodzić.

– Będziemy musieli podłożyć jakoś tę pluskwę. Może zostać na zewnątrz?

– Lepiej nie, drzwi wyglądają na solidne. Nic nie będziemy słyszeć.

– Ciężko będzie tam teraz wejść.

– Może rzucę na siebie kameleona?

– Mowy nie ma. Jeśli któryś z nich na ciebie wpadnie albo cię choćby usłyszy, nie wróżę ci długiego życia.

– Więc może odciągnę jakoś ich uwagę, a pan to zrobi.

– Nie alarmujmy ich. Daj mi ją i będę improwizował.

Rozmawiali półgłosem, stojąc koło siebie. Snape musiał pochylić głowę w jej kierunku i w podmuchach wiatru jego długie włosy czasami dotykały delikatnie jej policzka. Zauważyła ze zdumieniem, że wcale nie są tłuste.

Chwilę szukała w kieszeni obcisłych sztruksów znajomego woreczka i wyjęła ostrożnie drucik przyklejony mocno do przeźroczystej taśmy.

Snape przemienił się – trwało to zaledwie chwilkę i już stała koło niej łania. Była o wiele piękniejsza od patronusa, którego już widziała. Smukła, brązowa, o kształtnych nogach i długiej szyi. W jej ogromnych, czarnych oczach błyszczały plamki światła z pobliskiego domu. Na chwilę przesłoniła je długimi rzęsami.

Hermiona nie była w stanie wymówić słowa. Wiedziała oczywiście, że to był Snape, ale równocześnie oczarowała ją bliskość ślicznego zwierzęcia, do którego normalnie nigdy nie byłaby w stanie się zbliżyć.

Położyła na otwartej dłoni drucik na taśmie i kiedy łania pochyliła głowę, żeby go zabrać, zupełnie nie potrafiła się opanować i dotknęła jej szyi drugą ręką.

Łania szarpnęła gwałtownie głową na bok, musnęła lekko jej rękę wilgotnym pyszczkiem i odeszła. Serce waliło Hermionie w piersi, kiedy w pełni dotarło do niej, co zrobiła. Boże, ja chyba zgłupiałam! Dotknęłam go i teraz mnie zabije! Wróci, odmieni się i mnie zabije!

Mogła jeszcze chwilę patrzeć, jak łania dostojnym krokiem podchodzi we mgle do domku.

Snape faktycznie był przyzwyczajony do improwizacji, robił to przecież przez wiele lat. Zbliżył się bardzo do domku i stanął za drzewem, spokojnie obserwując trójkę mężczyzn. Jeden z nich był najprawdopodobniej służącym, bo w którymś momencie pochylił głowę i oddalił się. Pozostali weszli do środka i zamknęli drzwi.

Czekał cierpliwie, aż nadarzy się jakaś okazja. Nie musiał długo czekać. W środku widocznie nadymiło się, bo któryś z nich otworzył drzwi na oścież i cofnął się.

Bardzo dobrze! Parę ostrożnych kroków i już stał przy drzwiach, zaglądając do środka. Postąpił przednią nogą przez próg i położył pluskwę na ziemi, tuż za drzwiami.

 

Lawford dostrzegł zwierzę kątem oka. Złapał Norrisa za ramię i zastygł w bezruchu. Ten obrócił głowę i chciał coś powiedzieć, ale tylko nabrał powietrza.

Łania właśnie wąchała coś na podłodze. Na poruszenie się Norrisa uniosła gwałtownie głowę, spojrzała na nich wielkimi oczami i zerwała się do ucieczki. Tętent jej kopyt zamilkł gdzieś między drzewami.

 

Dziewczyna oglądała całe zdarzenie z oddali – wyglądało tak naturalnie, niewinnie, nie miało prawa wzbudzić żadnych podejrzeń. W porównaniu z jej pomysłem odwrócenia ich uwagi, zakradanie się do domku było genialne!

Snape podszedł do niej prawie bezszelestnie gdzieś z głębi lasu.

– Panno Granger, chciałbym wyjaśnić jedną ważną rzecz. Nie jestem zwierzątkiem do głaskania. Następnym razem proszę trzymać ręce przy sobie. W przeciwnym wypadku nasza mała przygoda skończy się tu i teraz. Czy wyraziłem się jasno?

Nie widziała jego twarzy i chyba dobrze się stało. W każdym razie cichy, lodowaty ton jego głosu sprawił, że zrobiło jej się słabo. Wbiła wzrok w ziemię i odpowiedziała szeptem:

– Tak…

Mogło być gorzej. Tylko powiedział, co powiedział. I JAK powiedział.

– Przepraszam.

Snape włożył do ucha drugą słuchawkę i usiadł w milczeniu pod drzewem. Hermiona raczej osunęła się po pniu, niż usiadła z gracją pod innym. Przez dłuższy czas słyszała jakieś głosy, ale nie umiała się na nich skupić, w końcu jednak udało się jej skoncentrować.

 

– Paul, dostałem twoje notatki na temat tych paru kandydatów na szefa Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich. Bardzo dobrze. Ale wyraźnie mówiłem. Najważniejszy jest DPPC – Norris znów wcielił się w role sukinsyna. Czy też może po prostu przestał grać role dobrego wujka i wrócił do swojego normalnego sposobu bycia.

– Peter, wiem, że to ważne, ale…

– Więc się pospiesz. Dopóki nie posadzimy tam kogoś „naszego”, wszystko, co robimy, może szlag trafić. Wystarczy, że Wilson postanowi się nam przyjrzeć i do widzenia.

– We wtorek rano dam ci całą listę, może być?

– Nie, ja chcę ją mieć w poniedziałek rano. Z całą kartoteką.

Benson prawie zgrzytnął zębami, ale w końcu nie miał przecież innego wyjścia.

– Co zrobimy z Wilsonem? – chciał wiedzieć Smith.

– To już moje zmartwienie, Teddy. Jeśli coś się będzie szykowało, to dam ci znać, tak że w żaden sposób to cię nie dotknie.

Atmosfera była zupełnie inna niż w czasie poprzednich spotkań. To już nie było tylko abstrakcyjne planowanie, od słów przeszli do czynów i nie mieli odwrotu. To znaczy mieli, ale musieliby narazić się Norrisowi, a na to żaden z nich by się nie poważył.

– Dobrze, więc do końca przyszłego tygodnia możemy uważać tę sprawę za załatwioną. Druga rzecz – Norris sięgnął po rolkę pergaminu, rozwinął ją i przebiegł wzrokiem pierwsze zdania. – Mamy pięknie przygotowany raport, który dowodzi, że począwszy od drugiej ciąży, zaczynają się poważne komplikacje, które wpływają na rozwój dziecka. Im dalej, tym gorsze. Może to skutkować nie tylko niedorozwojem płodu, ale też być groźne dla życia kobiety. Nigel, wymyśl mi jakąś teorię, dlaczego tak się dzieje. W poniedziałek widzę się z Blackiem i wyjaśnię mu, że jego pierwszym ważnym zadaniem na nowym stołku jest opublikowanie tego w co ważniejszych gazetach.

Watkins uśmiechnął się wrednie.

– Już prawie mam teorię, nie martw się. Muszę tylko nad nią popracować, im bardziej będzie wiarygodna, tym lepiej.

– Świetnie.

Rockman ziewnął dyskretnie i sięgnął do stolika z butelkami.

– Davy, przepraszam za śmiałość, ale nie będziesz się podrywał za każdym razem, jak któryś z nas chce się czegoś napić, więc pozwól, że sam się obsłużę. A teraz wracając do sprawy, Peter, domyślam się, że mam to jakoś podsunąć Naczelnemu w Św. Mungu?

– Tak, ale do tego potrzebna jest teoria Nigela. Żaden Uzdrowiciel, a już szczególnie Naczelny, nie będzie traktować poważnie żadnych artykułów w gazetach, ale jak dostanie szczegółowy raport badawczy, z pewnością to go zainteresuje.

– A jeśli nie? – zaniepokoił się Lawford.

– Patrz punkt pierwszy naszej rozmowy. Muszę mieć w garści DPPC, bo bez tego nie możemy używać Imperiusa.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 6Dwa Słowa Rozdział 8 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 5 komentarzy

Dodaj komentarz