Dwa Słowa Rozdział 4

Czwartek, 23.04

Lawford przyszedł do pracy mocno skacowany. Wczoraj były urodziny Helen i postanowili to uczcić. Oczywiście przyjęcie z tej okazji było już zaplanowane na sobotę, ale przecież mogli sobie poświętować między sobą… Trochę jednak przesadzili z alkoholem i rano zbudził się z bólem głowy. Potwornym bólem głowy!

Szumiało mu w uszach, kiedy wszedł do swojego gabinetu. Rzucił na biurko Proroka i osunął się na fotel, łapiąc się za czoło. Miał wrażenie, że łeb mu zaraz rozwali. Unosząc brwi do góry i przyciskając mocno dłoń, jęknął cicho i zacisnął oczy. Przez parenaście minut nie ruszał się i łomotanie trochę przycichło.

Sięgnął trochę na oślep ręką po Proroka i jego palce trafiły na coś gładkiego, chłodnego i… zaokrąglonego? Zdezorientowany otworzył oczy i zamarł na widok tego, czego dotykał.

Co jest…?! O, do jasnej cholery…!

Przecież pamiętał doskonale, że schował fiolkę w szkatułce! Nie chciał, żeby ktokolwiek ją zobaczył, a zwłaszcza napis na niej. Peter dał mu ją, żeby obejrzał wspomnienie podstawionego mugola i powiedział mu, co o tym sądzi.

Na pewno włożyłeś ją do szkatułki… Przecież jeszcze przez chwilę zastanawiałeś się, czy jej jakoś nie zapieczętować.

Nie przypominał sobie wtedy żadnego sensownego zaklęcia i nie miał ochoty pytać dookoła, żeby się nie ośmieszyć. W końcu machnął na to ręką. Wyszedł bardzo późno i tak się spieszył, że nawet nie schował myślodsiewni. Drzwi naturalnie też nie zabezpieczył.

Przestraszony spojrzał na pergamin z projektem ustawy, ale ten leżał tak, jak go zostawił. Ale ktoś tu musiał być, przecież fiolka sama nie wyszła ze szkatułki?!

Przez chwilę rozważał, co zrobić. Musiał sprawdzić, czy ktoś u niego był. Ten ktoś musiał wyjść z pracy później niż on…

Mógł poprosić o pomoc Teddy’ego, ale nie… Za wcześnie. Może nic się nie stało. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi…

Na ciemnofioletowym pergaminie napisał do kolegi z DPPC.

 

Harvey,

Możesz mi przynieść Rejestry z Sieci Fiuu, teleportacyjne i toaletowe? W miarę szybko, proszę.

David

 

Stuknął różdżką w pergamin, który złożył się natychmiast w niewielki samolot, na skrzydłach pojawiły się pieczątki Ministerstwa i samolocik śmignął przez uchylone drzwi.

Harvey przyszedł godzinę później z długim na ponad dziesięć stóp pergaminem. Przywitali się, ale Lawford wymówił się bólem głowy, więc kolega postanowił go nie męczyć.

– Tu masz wszystko, co mogłem wyciągnąć.

– Aż tyle tego?! – smocze łuski pomogły tylko trochę, więc kiedy podniósł gwałtownie głowę, poczuł jeszcze głuche łupanie.

– To jest standardowy raport. Nie wiedziałem, o który dzień ci chodzi, więc przyniosłem wszystko. Masz tu cały tydzień.

– Trzymacie rejestry wszystkich przez cały tydzień?!

– Znowu – standardowo. Jest paru, na których mamy oko, więc rejestry czyścimy po upływie mięsiąca, nie wcześniej. Mamy tego całe funty w Wydziale Śledczym.

Lawford kiwnął głową, dziękując i natychmiast tego pożałował. Złapał się za skronie i zacisnął zęby.

– Lecę, nie przeszkadzam. Musiałeś wczoraj nieźle przedobrzyć… – zaśmiał się Harvey. – Wpadnę po ten wykaz wieczorem.

– Dobra, dzięki wielkie – odmamrotał Lawford.

Kiedy drzwi się zamknęły, chwilę siedział bez ruchu, po czym wziął się za przeglądanie wykazu.

Po ósmej wieczorem wychodziło z Ministerstwa zaledwie kilka osób. Przez Sieć Fiuu wyszła jego sprzątaczka, zaraz po niej jakaś inna kobieta. Pewnie były razem, więc zapewne to też była sprzątaczka. Nikt się nie teleportował. Po ósmej przez toaletę wyszła jakaś Brown. Po jedenastej w nocy też.

A tobie wydawało się, że najpopularniejszymi nazwiskami są Smith i Jones…

Popatrzył na wychodzących tuż przed ósmą wieczorem, ale nie dopatrzył się niczego szczególnego. Tknięty jakimś przeczuciem odszukał na liście nazwisko Granger. Wyszła koło siódmej wieczorem. Cóż, wyglądało na to, że wczoraj w Ministerstwie były tylko sprzątaczki.

Może sprzątając jego biurko, kobieta przekładała papiery? Normalnie nie powinna dotykać żadnych dokumentów, ale w przypadku jego gabinetu oznaczałoby to, że nie sprzątałaby u niego nigdy. Lawford nie miał ochoty chować wszystkiego, przecież nie były to tajne papiery, więc na mocy niepisanej umowy jego sprzątaczka raz w tygodniu robiła generalny porządek, przekładając wszystko i układając na powrót tak jak było. Parę razy znajomy Auror Harveya sprawdził legilimencją, że kobieta nie czyta niczego i dał jej spokój.

Tym razem mógłby kazać ją przesłuchać, ale musiałby wyjaśnić czemu. Już i tak prośba o rejestry mogła być podejrzana.

Jak Teddy się dowie, dowie się i Peter…

Wyobraził sobie jego najbliższego przyjaciela, który wpada do niego, zatrzaskuje drzwi… Merlinie, to byłaby krwawa oberża!

Nic się nie stało. Pewnie fiolka wypadła jej przez przypadek, przy sprzątaniu…

Z ciekawości pobieżnie przejrzał kto wychodził późno w poprzednie dni i kiedy skończył, weszła jego sekretarka.

– Panie Lawford, za dziesięć minut ma pan naradę z Parrym. I musi pan jak najszybciej odpowiedzieć tym z Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w sprawie dostawy psidwaków w ramach PPWZM.

Lawford poczuł na nowo, że głowa za chwilę mu odpadnie.

Lepiej bym zrobił, jakbym został dziś w łóżku.

Odłożył na bok wykaz od Harveya. Poszukasz sobie zaklęć i zaczniesz zabezpieczać ten cholerny gabinet. A tymczasem o fiolce ani słowa… Zabezpieczenia od jutra, dodał, bo dziś zdecydowanie nie nadawał się na grzebanie w bibliotece.

 

Hermiona przyszła do pracy dokładnie na ósmą. Wyglądała całkiem nieźle, biorąc pod uwagę przeżycia z ostatniej nocy, ale to tylko dlatego, że wypiła drugą połowę eliksiru uspokajającego, który dostała od profesora Snape’a. Spała tak dobrze, że ledwo usłyszała swój budzik.

Przez cały ranek dyskretnie spoglądała na zegarek. W południe wyszła szybko i prawie pobiegła na Czarodziejską Pocztę Główną.

Musiała ostrzec Snape’a. Nawet przez chwilę nie wierzyła, że to był on. Skoro ona była wczoraj panią Brown, to równie dobrze ktoś mógłby się przemienić w Snape’a.

Barbarzyński mord na pięciu osobach i użycie Niewybaczalnego wyraźnie wskazywały na to, że cokolwiek od niego chcą, musi to być duża rzecz. Teraz tylko wystarczyło posłużyć się wspomnieniem. Za użycie choćby raz Niewybaczalnego Azkaban był murowany do końca życia. I szczególnie ktoś z jego przeszłością nie miał szans się z tego wybronić. I nie miał żadnych szans egzystowania w czarodziejskim świecie, gdyby to wspomnienie ujrzało światło dzienne. Tym razem wybrała czerwoną błyskawiczną z opcją teleportacji (dostawa maximum w godzinę).

 

W Hogwarcie kończył się właśnie obiad. Niektórzy nauczyciele wstali już od stołu, większość uczniów rozeszła się do swoich dormitoriów albo pod klasy.

Snape kończył jeść, kiedy przez okno do Wielkiej Sali wpadła jak strzała czerwona sowa. Starała się wyhamować przed jego talerzem, ale nie bardzo jej się to udało i wbiła się dziobem w ziemniaki.

Zaskoczony mężczyzna odczepił od jej nóżki kawałek pergaminu. Sowa wyglądała na wykończoną, więc dał jej kawałek kiełbasy. Potrząsnęła głową, przełknęła i natychmiast odleciała.

Snape otworzył list. Nie był długi i przebiegł go oczami w parę sekund, ale zrozumienie zajęło mu trochę więcej czasu.

 

Panie Profesorze,

Znalazłam bardzo cenne składniki do Pańskich eliksirów. Do natychmiastowego użycia. Spotkajmy się u mnie jutro w południe.

HG

 

No cóż, sam był sobie winny. Poradził jej, żeby była równie paranoiczna co Moody i proszę bardzo. Eliksiry do natychmiastowego użycia. I do tego jeszcze spotkanie u niej – tym razem już trochę przesadziła!

Normalnie nie pozwoliłby nikomu na takie … traktowanie, ale po pierwsze doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że panna Granger nigdy nie ośmieliłaby się czegoś takiego napisać, gdyby nie miała po temu ważnych powodów, po drugie pamiętał jej relację z podsłuchanej rozmowy i swoje odczucia po rozmowie z Douglasem. Musiała znaleźć doprawdy coś wyjątkowego.

Minerwa skończyła swoją zupę i spojrzała na siedzącego obok niej, pogrążonego w myślach mężczyznę.

– Wszystko w porządku, Severusie?

Oderwał oczy od listu i zwijając go, skinął uspokajająco głową, choć domyślał się, że coś było cholernie nie w porządku.

 

Państwo Granger właśnie weszli do domu, kiedy zadzwonił telefon.

– Perry, odbierzesz? Leć, ja zamknę garaż – Helen Granger sięgnęła po pilota na szafeczce przy drzwiach i nacisnęła środkowy przycisk. Coś było nie tak z ich drzwiami od garażu, tuż nad ziemią nagle zatrzymywały się i potem otwierały na nowo. Musiała je zatrzymać i nacisnąć guzik na nowo, żeby wreszcie się zamknęły.

Ojciec Hermiony wszedł do salonu, zapalił światło i sięgnął po telefon.

– Doktor Granger, słucham.

– Tato, to ja – usłyszał głos swojej córki. – Jak się masz?

– W porządku, właśnie z mamą wróciliśmy do domu. Trochę przemokliśmy, idąc do auta, bo strasznie tu leje. A ty? Jak leci?

– Też może być – miał wrażenie, że odpowiedź była niezbyt szczera.

– U ciebie też pada?

– Nie, ale pewnie niedawno padało, bo szyby u mnie są zupełnie mokre.

Perry Granger nie był zaskoczony, wiedział, że jego córka chodzi do pracy kominem, czy cokolwiek to miało znaczyć.

– Tato, mam pytanie… bo nie oglądam wiadomości. Tych… – nie chciała użyć słowa „mugolskich” albo „niemagicznych”, bo już nie raz ktoś włączał im się w rozmowę.

– Wiem, wiem, kochanie. Co chcesz wiedzieć? Słyszałem, że Sadiq Khan tyle dziś gadał na Trafalgar Square, że aż zachrypł.

Siedząc w kącie na podłodze, Hermiona zaśmiała się do słuchawki. Faktycznie, przecież dzisiaj był Dzień Św. Jerzego! Na ostatnim pochodzie, który oglądała, pokazała się Królowa, prowadząc na smyczy wielkiego smoka. Parę lat później mogła stwierdzić, że niezbyt był podobny do tych prawdziwych.

– Nie, tato. Mi chodzi bardziej o kronikę kryminalną.

Do salonu weszła mama Hermiony i Perry przestawił telefon na głośnomówiący.

– Cześć, kochanie – zawołała Helen.

– Cześć, mamuś…

– Co dokładniej chcesz wiedzieć?

Na chwilę zaległa cisza, potem państwo Granger usłyszeli trochę zmieniony głos ich córki.

– Czy parę dni temu, nie wiem dokładnie kiedy, nie zamordowano jakiejś rodziny? Rodzice i troje dzieci?

– Tu, w Londynie, nie – Helen spojrzała zaskoczona na męża.

– Coś słyszałem o tym w radiu, jadąc do pracy… Poczekaj, niech sobie przypomnę… – powiedział ten równocześnie. – W tej chwili nie pamiętam, ale jeśli ci zależy, to sprawdzę i oddzwonię… Może być?

– Dziękuję, tato.

– To na razie.

Perry odłożył słuchawkę, patrząc na żonę.

– Widać do nich też coś dotarło – wzruszył ramionami. – Sprawdzę w internecie. Co dziś jemy?

Helen ruszyła do kuchni, zabierając po drodze siatkę z zakupami, którą zostawiła tuż przy drzwiach wejściowych.

– Może być pizza? Mam jedną do odgrzania. Włącz komputer, wrzucę ją do piekarnika i już przychodzę, to poszukamy razem.

Dziesięć minut później siedzieli przy komputerze, patrząc na pierwszy z brzegu artykuł wyświetlony w google.

„Pięcioosobowa rodzina zamordowana w Stirling! Tropów brak, policja bezradna!” – głosił nagłówek.

Dalej przeczytać można było o tym, że na miejscu zbrodni policja nie znalazła żadnych śladów. Brak świeżych odcisków palców osób innych niż domownicy, brak narzędzia zbrodni i przede wszystkim brak jakichkolwiek śladów na ciałach ofiar.

– Zjedź na dół, może będzie jakiś link do innych wiadomości… – powiedziała półgłosem Helen.

Perry przewinął na dół. Coś było – zdjęcie domu ogrodzone czerwono–białą taśmą i wozy policji. Pod spodem widniał napis „Czyżby wreszcie znalazł się podejrzany o morderstwo?”

Artykuł był bardzo krótki. Jakiś starszy pan zgłosił na policję, że widział sprawcę. Miał nim być młody, wysoki, szczupły mężczyzna o długich, czarnych włosach, ubrany w jakąś długą czarną pelerynę, jakby z XIX wieku. W ręku trzymał bardzo wąski i cienki pistolet laserowy i właśnie tym laserem zaatakował całą rodzinę.

„Wpierw widziałem jakiś czerwony promień, który rozwalił drzwi wejściowe, a potem zielony. Tym zielonym światłem ugodził każdego po kolei – zeznał świadek”.

Dalej następowały spekulacje na temat działania lasera, który powinien przecież wypalić głębokie dziury w ciałach ofiar, a tymczasem nie było na nich nawet zaczerwienienia.

Rodzice Hermiony odruchowo rzucili okiem na komentarze pod spodem. Pierwszy z brzegu był, jak zwykle, bardzo sarkastyczny. „Dziadku, dziadku, naoglądałeś się chyba Star Wars”.

Perry przeczytał jeszcze raz fragment artykułu o pistolecie i spojrzał na żonę. Miała zmartwioną minę.

– Myślisz, że to ktoś… od nich?

– Facet w pelerynie? Z wąskim, długim pistoletem? Laserowym? Który zabija i nie zostawia śladów? Doskonale wiesz, że to może być tylko to…

 

Hermiona próbowała zmusić się do jedzenia, kiedy zadzwonił jej telefon. Drgnęła, bo nie była przyzwyczajona do tego dźwięku. Telefon miała w domu przede wszystkim do kontaktów z rodzicami. Kiedyś pan Weasley przyszedł się nim bawić i udało mu się zadzwonić na Numer Alarmowy, wystukując po prostu 999. Kiedy zgłosił się operator, czarodziej upuścił z wrażenia słuchawkę na ziemię.

– Słucham?

– Znaleźliśmy to. W nocy z wtorku na środę w Stirling została zamordowana pięcioosobowa rodzina. W bardzo zagadkowy sposób – odpowiedział jej ojciec.

– W Stirling?!

– To akurat jest najmniej zaskakujące…

– Tak, tato..?

– Główny podejrzany miał na sobie czarną pelerynę i używał czegoś na podobieństwo pistoletu laserowego.

Serce zaczęło bić jej trochę szybciej na samo wspomnienie.

– Hermiona? Jesteś tam?

– Jestem, jestem…

– Kochanie… Mam jakieś wrażenie, że…

– Porozmawiamy o tym, jak do was przyjdę – ucięła gwałtownie, nie chcąc, żeby jej ojciec kontynuował.

– Oj tak, moja droga, porozmawiamy sobie… Wpadnij do nas w niedzielę na obiad.

– Dobrze, tato. Dobranoc.

– Dziękuję. Ty też śpij dobrze – odparł Perry Granger i się rozłączył.

Śpij dobrze… Łatwiej powiedzieć niż zrobić… Eliksir jej wyszedł i tej nocy nie było nic, co mogłoby powstrzymać koszmary.

 

Piątek, 24.04

Hermiona wyszła z pracy ciutkę przed południem i fiuuknęła prosto do siebie. Nie sądziła, żeby Snape wszedł do niej prosto przez kominek – to tak, jakby w świecie mugoli wszedł do czyjegoś domu, wywalając drzwi kopniakiem. Wyszła więc przed dom, usiadła koło furtki, która na ogół była zamknięta i nikt nie mógł wejść do budynku, nie będąc wpuszczonym przez lokatorów. Obawiała się, że Snape nie poradzi sobie z domofonem.

Punktualnie w południe zobaczyła, jak wychodzi zza rogu i aż wstała ze zdumienia. No cóż, pierwszy raz widziała swojego profesora w mugolskich ubraniach…

Czarne buty, czarne jeansy, rozpięta czarna, wełniana kurtka i czarny pasek. Jedynym białym akcentem była luźna, biała koszula. Wiatr zwiewał mu długie włosy na twarz.

O boski Merlinie…

Dobrze się złożyło, że zobaczyła go, kiedy był jeszcze kilkadziesiąt stóp od niej. Przynajmniej mogła jakoś dojść do siebie i odzyskać głos.

– Dzień dobry, panie profesorze… – podała mu na powitanie rękę, którą lekko uścisnął.

– Witam, panno Granger.

– Tak sądziłam, że nie przyjdzie pan przez kominek. To byłoby niezbyt… – przez sekundę szukała odpowiedniego słowa – eleganckie.

– Przede wszystkim niebezpieczne – potrząsnął głową. – Mówiłem ci, że mogą skontrolować połączenia przez Sieć Fiuu.

WSZYSTKIE połączenia? Między Hogwartem i moim domem też?!

Zagryzła lekko dolną wargę, odpowiadając sobie natychmiast na to pytanie. Skoro on tak mówił, to znaczy, że dokładnie tak było.

– Mów, czego się dowiedziałaś.

– Może wejdziemy do mnie? Tu jest trochę zimno.

– Nie sądzę. Przypuszczam, że nie masz w domu żadnych zabezpieczeń? Chcesz, żeby ktoś nam wszedł przez kominek w najbardziej nieodpowiednim momencie?

Hermiona zaczerwieniła się lekko, zarówno z powodu nagany, jak i tego, że zabrzmiało to trochę dwuznacznie.

– Przepraszam… Ale w takim razie to trochę za późno na założenie jakichkolwiek… Jeśli teraz jakieś odkryją, to się zaczną zastanawiać, czemu nagle potrzebne mi zabezpieczenia…

Snape skinął głową. Miała rację, nie był to najlepszy moment.

– Co znalazłaś? – zapytał, siadając obok na murku.

Streszczając się, zaczęła opowiadać. Kiedy tylko wspomniała, że poszła do gabinetu Norrisa, Snape drgnął.

– Poszłaś do jego gabinetu?! – zapytał z niedowierzaniem. – Zwariowałaś?!

– Na całe szczęście, że poszłam do Norrisa! – żachnęła się Hermiona, choć miała ochotę przyznać mu rację. Faktycznie, musiała zwariować. – Pomyślałam, że skoro u Rockmana nic nie znalazłam to…

– Nie próbuj mi wmówić, że Norris trzyma coś na wierzchu.

Nie tylko ty nie lubisz, jak ci się przerywa…

– Nie, nie miał żadnych dokumentów, ale za to znalazłam u niego zdjęcie z Davidem Lawfordem. Z podpisem „Dla Brata krwi – Davy” czy coś w tym guście. Skojarzyłam natychmiast rozmowę Norrisa z Rockmanem, w której mówił coś o Davym. Dzięki temu poszłam do Lawforda. Lawford znany jest z tego, że nie stosuje się do zasad bezpieczeństwa i trzyma wszystko na wierzchu. I na jego biurku znalazłam coś, co wyglądało jak szkic ustawy – prawie zacytowała z pamięci krótki tekst.

– Będą chcieć pana do czegoś zmusić. Sądzę po szkicach ustawy, do tego, żeby nie przyjmować do Hogwartu ani pół krwi, ani mugolskiego pochodzenia czarodziejów.

Jasne, zmusić mnie! Chciałbym zobaczyć, jak zamierzają to zrobić.

– Granger, mnie nie można ot tak, po prostu zmusić… – warknął.

Hermiona spojrzała na niego bardzo smutno. Nie wiesz jeszcze, jak bardzo się mylisz.

– Gdzie pan był w nocy z wtorku na środę…?

Już chciał na nią warknąć jeszcze raz i kazać pilnować własnego nosa, ale coś w jej wzroku go powstrzymało. Unosząc jedną brew, odpowiedział:

– W Hogwarcie.

– Widziałam czyjeś wspomnienie, jakiegoś mugola ze Stirling. Nie wiem, czy pan wie, ale tamtej nocy ktoś napadł na jakąś rodzinę i zamordował pięć osób, w tym troje małych dzieci. Mugolska policja nie ma pojęcia jak, bo na zwłokach nie ma żadnego śladu… nie wiedzą jak zginęli. Ale mają świadka, który widział sprawcę. No więc w tym wspomnieniu… to był pan – zamilkła na chwilę. Do jej oczu napłynęły łzy i jej głos drżał, kiedy dokończyła. – Avada Kedavra.

Kiedy się opanowała i odważyła podnieść na niego spojrzenie, patrzył nieruchomo na chodnik z nieprzeniknioną miną. Nie dziwiła się – jej samej zajęło parę chwil na zrozumienie wszystkich implikacji tego odkrycia.

– Panie profesorze… ja wiem, że to nie pan. Wierzę w pana. Ale teraz już wie pan, jak chcą pana zmusić do współpracy…

Snape wolno spojrzał jej w oczy.

– Będziemy musieli porozmawiać i mam na myśli bardzo długą rozmowę – powiedział, a jego głos nie był twardy, jak zazwyczaj. Wstał i kiwnął głową, jakby na pożegnanie. – Czeka pani na mnie o siedemnastej, za tamtym rogiem, panno Granger. Na razie proszę nic nie robić. – Zawahał się i dodał na odchodnym. – I niech się pani ciepło ubierze.

 

Popołudnie jakoś przetrwała. Wyszła za dwadzieścia piąta, żeby mieć czas się przebrać – Hermiona nie miała zwyczaju się spóźniać i wiedziała, że Snape też był maniakiem pod tym względem.

Deszcz nadal padał, więc ubrała się cieplej, schowała różdżkę do kieszeni i wyszła czekać na Snape’a.

Zjawił się oczywiście punktualnie o piątej. Wyglądał dokładnie jak w południe, tylko zapiął kurtkę.

– Wiesz, gdzie możemy usiąść i porozmawiać?

– Tak, całkiem niedaleko jest niezła mugolska knajpa. Jest kupa ludzi, więc trochę hałasu, ale przynajmniej nikt nas nie podsłucha.

Siadając przy stoliku w kącie Sali, Snape pokiwał aprobująco głową, ale menu spodobało mu się o wiele mniej. W końcu skapitulował.

– Zamów coś zjadliwego. Tylko żadne fish & chips!

Hermiona zamówiła więc Roasty dinner, który już tu próbowała, więc wiedziała, że jest wyśmienity.

– Pije pan wino? Nie wiem, jakie do tego pasuje, ale pewnie kelner będzie wiedział.

Snape potaknął i przeczekał zamawianie posiłku. W tym czasie przyglądał się kinkietom na ścianie w formie lichtarzy ze świecami. Hermiona skończyła składać zamówienie, zerknęła, na co tak patrzy i uśmiechnęła się słabo.

– Wyglądają nieźle, ale nie da rady ich wynieść… Wie pan, to wszystko działa na elektrykę, więc wlókłby pan za sobą kabel.

Na króciutką chwilę uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu, ale szybko przybrał zwykły wyraz twarzy. Hermionę zaskoczyło nagle to, że już się go nie obawiała. Poczuła się prawie tak, jakby widziała go już tysiące razy, ale do tej pory jej wzrok prześlizgiwał się po nim i teraz po raz pierwszy dostrzegła tak naprawdę. Byli po tej samej stronie i oboje doskonale teraz o tym wiedzieli.

– Wracając do naszej rozmowy… Zdajesz sobie chyba sprawę, jak poważna to jest sprawa. Rozmawiałaś o tym z kimś?

– Tylko z panem. Harry nie ma wystarczającego doświadczenia. Pan Weasley… hmmm…

– Przecież mogłabyś na niego liczyć, czyż nie?

– Kiedyś tak. Teraz… no dobrze, powiem panu o co chodzi, żeby wszystko było jasne. Rozeszliśmy się z Ronem… Nie wdając się w szczegóły, Ron znalazł sobie inną i któregoś dnia po prostu na nich wpadłam… To samo powiedziałam Weasleyom, ale to on z nimi mieszka i może im opowiadać co chce i kiedy chce, więc nie wiem, co teraz o mnie sądzą… – bawiła się widelcem leżącym na serwetce.

– Co za dureń. Ale cóż, nigdy nie twierdziłem, że Weasley jest inteligentny – Snape coś wiedział o tym, jak to jest, kiedy osoba, którą się kocha, woli kogoś innego. Choć w jego przypadku to nie było dokładnie to samo.

– Dziękuję – uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego. – W każdym razie dlatego nie chciałam z nim o tym rozmawiać.

– Rodzicom nie mówiłaś?

– Tylko trochę. Bez szczegółów. Powiedziałam, że się trochę skomplikowało w pracy, że niby dostałam awans, ale ktoś chce mi świnię podłożyć… – po jej twarzy przemknął krótki uśmiech. – To znaczy, że ktoś mi źle życzy.

– Bardzo dobrze. I tak ma zostać. Nie mów o tym nikomu, pod żadnym pozorem. Tylko ja mogę zdecydować czy i kto może się w to wmieszać. Jeśli chodzi o twoje mieszkanie, będziesz jednak musiała założyć sobie jakieś zabezpieczenia. Im szybciej, tym lepiej. W którymś momencie oni pewnie się zorientują, że coś podejrzewasz i mogą zacząć jakoś reagować. Jeśli zrobisz to wtedy, to po prostu potwierdzisz, że mają rację. Żebyś teraz miała jakieś wyjaśnienie, upozorujemy włamanie. Rozgłosisz to u siebie w pracy i nikt się nie będzie dziwił, że młoda, samotna kobieta zabezpiecza swoje mieszkanie.

– Wiedzą już o Ronie.. nie będzie to dziwne, że tyle się nagle dzieje?

– Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami.

– Chyba w stadach… – burknęła, a on opanował chęć zaśmiania się.

Kelner przyniósł pieczywo i pozmieniał trochę nakrycia na stole, więc milczeli przez chwilę.

– Przypuszczam, że to pan się do mnie włamie, tak? Którędy, przez kominek? Czy przez drzwi wejściowe?

– Przez kominek. To będzie bardziej wskazywało na czarodziejów. Inaczej mogłabyś po prostu założyć jakieś dodatkowe zamki w drzwiach. A tak zaklęcia będą usprawiedliwione.

– Ale ja nie znam żadnych!

– Po pierwsze, do tego tobie wystarczyłaby książka – Snape postanowił nie zwracać uwagi na rumieniec, który wypłynął jej na policzki, choć zanotował sobie w myślach, że trzeba będzie nad tym popracować. Ktoś jej coś zainsyunuuje, a zaprzeczanie się na nic nie zda, jeśli przy okazji będzie wyglądała jak piwonia. – Po drugie Jinks & Hayde zakładają je profesjonalnie. Możesz się do nich zgłosić, przyjdą i założą. Tak z pewnością to będzie lepiej wyglądało.

Dziewczyna była trochę głodna, więc wzięła małą kromkę świeżego chleba i zaczęła podskubywać.

– A… kiedy chce się pan włamać? Warto byłoby, żeby mnie wtedy nie było. Może pan narobić trochę bałaganu.

– W poniedziałek albo wtorek, jak będziesz w pracy. W ten weekend nie mogę. Skorzystaj z okazji i zabierz z domu to, co najbardziej wartościowe, bo coś będę musiał ci ukraść.

Hermiona nagle się ożywiła.

– Mogę jakoś oznaczyć to coś, żeby właśnie to mi pan ukradł?!

– Jeśli chcesz… Co to takiego? – zapytał Snape, chcąc wiedzieć, czy przygotować się na coś ciężkiego, czy bardzo dużego.

– Moja ciocia uważa się za malarkę. Dostałam od niej obraz, który wieszam, jak ona ma przyjść, a potem czym prędzej ściągam ze ściany, bo aż oczy od tego bolą.

– Ładnie doceniasz prezenty od rodziny.

– Jak go pan zobaczy, to zrozumie…! Jak już musi pan coś zabrać, to lepiej to. Bo inaczej mógłby pan wziąć coś, co ma dla mnie wartość.

– Masz nadal tego rudego kota? Jeśli tak, to muszę przypomnieć sobie zaklęcie na oczyszczanie ubrania z kociej sierści.

No tak, przecież wiedział o Krzywołapie. Kto jak kto, ale on musiał sobie go dokładnie zapamiętać. Czując, że chyba nigdy nie przestanie się rumienić, potaknęła, patrząc w talerz.

Snape westchnął w duchu. Kelner ciągle się kręcił. Przyniósł im małe buteleczki z sosami i octem. Żeby coś mówić, zaproponował:

– Umówmy się, że to, co się zdarzyło w czasie twojej niewątpliwie chwalebnej szkolnej kariery, odkładamy na bok i zapominamy, dobrze? Będzie nam trochę ciężko ze sobą… pracować – przeciągnął lekko sylaby – jeśli za każdym razem, jak coś powiem, będziesz się peszyć. Rozumiemy się?

– Oczywiście. Nie będzie to łatwe, ale…

– Aż tyle narozrabiałaś? – uniesiona brew. Klasyka.

– Za późno na odejmowanie punktów! – roześmiała się.

Po chwili kelner przyniósł im wreszcie talerze i zaskoczył go fakt, że Hermiona zamówiła sobie zwykłą herbatę z mlekiem.

– Nie lubisz wina? – podniósł do góry kieliszek, spojrzał na czerwony płyn pod światło i powąchał z przyjemnością.

– Jak to moja mama mówi, dobre wino nie jest złe. W zasadzie to bardzo rzadko piję. Dobre wino może być, piwo też, reszta może już niekoniecznie. Ale nie sądzę, żeby to był najlepszy moment na picie. Zmęczenie, zdenerwowanie… lepiej nie mówić, co by z tego wyszło… Do domu bym pewnie nie trafiła!

No to faktycznie lepiej zostań przy herbacie…

Kiedy zostali sami, jedząc, mogli wrócić do poważnych tematów.

– Ma pan jakiś pomysł? Co można zrobić, żeby ich powstrzymać?

– Nie wymyśliłem za wiele, póki co mam za mało wiadomości. Ale mam parę pomysłów. Trzeba będzie przedstawić całą sytuacje Shackleboltowi, ale żeby to zrobić, trzeba najpierw mieć niepodważalne dowody. Z tym, co mamy, niewiele zwojujemy. Za to oni zorientują się i zakonspirują jeszcze bardziej.

– Szkoda, że więcej nie znalazłam.

Już odruchowo chciał ją za to skrytykować, kiedy przyszło mu do głowy, że w taki sposób daleko nie zajdą.

– Nie wiedziałaś, czego szukasz. Wpierw trzeba będzie się zorientować dokładniej, kto w to jest wmieszany, Może trochę ich podsłuchać i wtedy będziemy wiedzieć, czego szukać i gdzie.

– Myśli pan, że oni… robią jakieś notatki, piszą pamiętniki…?

Snape wzruszył ramionami.

– Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała jak niektórzy potrafią być głupi. Choć o pamiętniki ich nie posądzam. Granger, powiedz, że ty żadnego nie piszesz! – zamarł nagle z widelcem w powietrzu i kiedy zaprzeczyła z wyrazem oburzenia, kontynuował. – Ale wysyłają do siebie pewnie sowy z wiadomościami. Robią właśnie takie szkice ustaw. Norris może zapisuje sobie różne pomysły…

Przez chwilę milczeli. Hermiona przyglądała się, jak Snape je. Nie można było tego w żaden sposób porównywać do tego, jak jedli Harry i Ron. Nieraz mówiła im „Jedzcie…”, a jak odpowiadali, że przecież jedzą, dodawała „Jedzcie…, a nie żryjcie!” W każdym jego ruchu można było dopatrzeć się jakieś elegancji. Niby wykonywał te same gesty, co wszyscy na całym świecie, ale jego gracji nie powstydziłaby się Królowa. Równocześnie nie było w tym nic sztucznego, wymuszonego.

Już choćby sposób, w jaki długimi, wąskimi palcami odrywał kawałki chleba, moczył je w sosie i wkładał do ust.

No tak, nie ma się co dziwić, że po prawie ośmiu latach jedzenia w towarzystwie Harry’ego i Rona NORMALNI ludzie robią na tobie wrażenie!

– Czy można z nimi zagrać tak, jak chcą zagrać z panem? Jakoś ich zaszantażować? – zdecydowała się skoncentrować na czymś innym.

– Pomysł jest dobry, ale musielibyśmy coś na nich mieć.

– Słyszałam historie o tym, że Benson ma na każdego haka. Może można będzie się dostać do tych jego notatek…?

Jej rozmówca pokiwał wolno głową.

– W takim razie trzeba będzie podrążyć temat. Myślałem też o tym, żeby wypłynęła na wierzch jakaś ustawa… projekt ustawy, która idzie w zupełnie inną stronę niż ten ich szkic. To mogłoby ich jakoś sprowokować.

– To się da załatwić. Tak się składa, że mam coś na panią Skeeter i ta zrobi wszystko, co się jej każe…

Ku jej zdumieniu Snape zaprotestował, krzywiąc się.

– Mowy nie ma! Po pierwsze już ci mówiłem, to ja decyduję, czy ktoś jest w to wciągnięty, czy nie! Po drugie myślisz, że co, że ta baba nie skorzysta z pierwszej lepszej okazji, żeby ci dokopać?! Żadnych durnych pomysłów!

Choroba… i tak długo był miły… zapomniał się, ale już mu przechodzi…

– Ma pan rację…

– Co takiego na nią masz?

Hermiona była zaskoczona, że nagle zebrało mu się na plotki. Snape i plotki?! Ale w końcu podobno faceci to większe plotkary niż kobiety… Snape zrozumiał jej spojrzenie natychmiast.

– Sądzisz, że mnie to tak po prostu interesuje, tak? – powiedział jedwabistym głosem. Tak jedwabistym, że przechodząca koło nich do stolika obok nich kobieta aż spojrzała na niego dziwnie. Kończąc, zniżył głos. – No więc dowiedz się, że być może JA będę mógł zdecydować, czy to się może do czegoś przydać…

Hermiona zaczerwieniła się tak, że jeszcze trochę, a nie różniłaby się od wina w jego kieliszku.

– Przepraszam… No więc na czwartym roku odkryłam, że Rita Skeeter jest niezarejestrowanym animagiem…

Ale nie wywołało to wcale prychnięcia czy innego pobłażliwego wzruszenia ramionami. Snape zamarł, patrząc na nią i unosząc wolno rękę, żeby pogładzić usta palcem wskazującym.

Kobieta usiadła na swoim krześle i zaczęła się na niego gapić. Nabrał głęboko powietrza, starając się ją ignorować i rozważyć tę informację.

– Całkiem… dobry pomysł.

– Nie rozumiem… Chce pan ją tym nadal szantażować..?

– Nie… – uśmiechnął się triumfująco i Hermiona stwierdziła, że cuda też chodzą stadami. Dziś nie tylko pierwszy raz widziała Snape’a w mugolskich ubraniach, nie tylko pierwszy raz poszła z nim na obiad, ale i pierwszy raz widziała, jak się uśmiecha. – Zastanawiałem się, jak można podsłuchać niezauważenie naszych nowych przyjaciół… Skeeter miała bardzo dobry pomysł!

Acha, Skeeter. No tak, a ja już myślałam, że to ja… Wygląda na to, że limit na cuda się wyczerpał.

– Jest pan animagiem? – dolała mleczka do herbaty i zaczęła ją mieszać. – Zarejestrowanym?

– Jestem. I nie, niezarejestrowanym – nie chciał wdawać się w szczegóły. Po „żarcie” Pottera, który prawie skończył się jego śmiercią we Wrzeszczącej Chacie, doszedł do wniosku, że skoro Potter, Pettigrew, Lupin i Black mogli zostać animagami, nie było żadnych powodów, dla których jemu mogłoby się to nie udać.

– Ciężko będzie ich podejść, jak zamieni się pan w łanię…

– Wiem, ale podobno znasz się trochę na transmutacji, czyż nie? Więc możesz mnie transmutować w coś innego.

Hermiona aż zachłysnęła się z wrażenia.

– Genialne!

Ta baba zdecydowanie zaczynała go denerwować! Odstawił kieliszek, przechylił głowę na bok i wwiercił w siedzącą nieopodal kobietę tak wściekłe spojrzenie, że ta aż zachwiała się z wrażenia i spojrzała na bok.

Hermiona przez chwilę nie rozumiała, co się dzieje. Snape wyglądał na zadowolonego, aż tu nagle przybrał taki wyraz twarzy, jak czasem na Eliksirach, kiedy był wyjątkowo wkurzony. Serce zaczęło jej walić w piersi, zanim się zorientowała, że to nie o nią chodzi. Chyba stała się nerwowa… Obróciła się, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczyła elegancką blondynkę, w porwanych na kolanach i poprzecieranych na udach jeansach, w zabójczych szpilkach i obcisłym T-shircie.

Co jest, że ciągle plączą mi się pod nogami blondynki?! Jedna gorsza od drugiej!

Snape odwrócił się na powrót do Hermiony, już wyglądając normalnie i ciągnął, jakby nikt im nie przerwał.

– Jeszcze jedna ważna rzecz. Muszę jeszcze to do końca przemyśleć, ale już mam pomysł na to, jak będziemy się komunikować. Nie możesz ciągle chodzić na pocztę i dostawać sowy powrotne. Kiedy włamię ci się do mieszkania, zostawię ci listę miejsc, w których możemy się bezpiecznie widywać, listę ewentualnych kryjówek, gdyby coś poszło bardzo źle i… sposób na komunikację.

– Jakby to miało wyglądać?

– Obustronny pergamin magiczny, który jest częścią Rytuału Magicznej Wspólnoty. Jak chcesz mi coś napisać, wystarczy, że pomyślisz o tym i stukniesz w niego różdżką. Możemy w ten sposób dyskutować; będziesz widzieć na bieżąco, co piszę. Ale tylko ty i ja. Dla każdego innego będzie to zwykła, czysta kartka. Muszę tylko jeszcze dopracować plan, jak mamy wiedzieć, że jedno z nas coś napisało.

– Żeby wiedzieć, że trzeba go przeczytać, tak? Wiem jak. Kontaktowe galeony… To znaczy… Kiedy stworzyliśmy Gwardię Dumbledore’a, musieliśmy móc powiadamiać się nawzajem o kolejnych zajęciach. Zrobiłam wtedy specjalne kontaktowe galeony dla każdego członka GD. Kiedy Harry chciał nam podać datę i godzinę kolejnego spotkania, stukał w swój i natychmiast inne stawały się cięższe i pojawiała się na nich data i godzina.

– Będziemy musieli wymyśleć coś innego. Galeona można pomylić, zostawić w innej szacie, zgubić… W naszym przypadku musi to być coś, co się ma przy sobie w dzień i w nocy, bez ryzyka utraty i nie może wyglądać to podejrzanie.

Dopijając swoje wino, patrzył na dziewczynę przed nim, która utkwiła wzrok gdzieś w okolicach jego talerza i wydawała się być maksymalnie skupiona. Przez moment pomyślał o legilimencji. Oczywiście wiedział, że powie mu, co wymyśliła, ale chciał po prostu wiedzieć, jak szuka i analizuje pomysły, odrzuca słabsze, zostawia te lepsze… Panna Granger miała opinię najzdolniejszej czarownicy od czasu Roveny Rawenclaw i za czasów szkolnych musiał, bardzo niechętnie i pod naciskami Dumbledore’a, się z tym zgodzić, choć za nic na świecie by się do tego nie przyznał. Teraz szkoła była już wspomnieniem, Hermiona nie była już jego studentką, ale raczej partnerem w tej grze, w którą zostali oboje wmieszani.

W końcu podniosła na niego wolno czekoladowe oczy.

– Czy to zaklęcie można rzucić na biżuterię?

– Na każde ciało stałe. I tylko na rzeczy martwe.

– W takim razie pan może mieć medalion na łańcuszku, a ja mogę mieć pierścionek. Najlepiej byłoby też móc zrobić tak, żeby i w medalionie i w pierścionku można było schować pergamin, jak już potraktuje się go zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym. Wtedy mamy wszystko pod ręką. Jest tylko jeden kłopot… Nie wiem, jak można stworzyć magiczne skrytki w takich przedmiotach…

Jednak limit na cuda jeszcze się nie wyczerpał.

– Panno Granger, dziesięć punktów dla Gryffindoru – profesor Snape wykonał coś w rodzaju ukłonu w jej stronę, wyginając kąciki ust w uśmiechu.

Hermiona otworzyła usta ze zdumienia, po czym na jej twarz wstąpił radosny uśmiech.

– Bardzo dziękuję, profesorze Snape…

Chwilę patrzyli na siebie i dziewczyna odwróciła wzrok, czując się trochę niezręcznie.

– Proszę pozwolić mi znaleźć biżuterię. Ale będę potrzebować pańskiej pomocy przy tworzeniu magicznych skrytek.

– Zajmę się tym. Kup coś w ten weekend i zostaw w mieszkaniu. W jakimś rzucającym się w oczy miejscu.

– Położę koło tego obrazu, który może pan ukraść.

Snape przypomniał sobie listę spraw, o których chciał porozmawiać z Granger. Został jeszcze pretekst do jej wizyt w szkole, nie wątpił bowiem, że parę razy będzie musiała się tam pojawić.

– Nie wiem, ile czasu to potrwa, więc sądzę, że trzeba będzie skorzystać z twojego pomysłu zdawania OWUTEMÓW w przyszłym roku. To będzie dobry pretekst do twoich wizyt w Hogwarcie. Będziesz mogła przychodzić do profesor McGonagall i nikt się nie będzie dziwił.

– W takim razie zacznę o tym mówić w Ministerstwie. Na niektórych mogę liczyć z zamkniętymi oczami, polecą rozpowiadać to dalej, zanim jeszcze dobrze nie zamknę drzwi.

– Tylko nie przesadzaj. To nie może wyglądać podejrzanie. Norris ma się o tym dowiedzieć przez przypadek, nie może odnieść wrażenia, że mówisz to specjalnie po to, żeby usprawiedliwić wizyty w szkole.

Hermiona skinęła głową, zastanawiając się, jak traktować to, co powiedział. Jako poradę kogoś, kto się zna, czy jak napomnienie.

– Oczywiście. Powiem o tym choćby Aylin, ona natychmiast powie to Rockmanowi. A jako dwie kobiety mamy przecież prawo do pogaduszek.

 

Snape nie miał mugolskich pieniędzy, więc zapłaciła Hermiona. Wszystkie drobne jej wyszły, miała tylko banknot pięćdziesięciofuntowy, więc nie mogła tak po prostu zostawić pieniędzy na spodeczku na ich stole, musiała pójść zapłacić przy kontuarze.

Ktoś podszedł z boku do Hermiony i ta obejrzała się, myśląc, że to kelner. Ale była to blondynka z sąsiedniego stolika. Pochyliła się do niej i powiedziała cicho z drwiącym uśmieszkiem:

– Ale ciacho… – i obróciła się do wyjścia.

 

Snape czekał przy stoliku, przeglądając ostatnie wydanie The London Evening Standard. Zachowanie ostrożności miał już tak głęboko zakorzenione, że kątem oka obserwował Granger. Zobaczył podchodzącą do niej blondynkę, pochylającą się i mówiącą coś i dziewczynę, która odruchowo spojrzała na niego, po czym gwałtownie obróciła głowę.

Co, do cholery…

Ubrali się i wyszli na ulicę. Snape musiał się dowiedzieć, co się stało. Teraz. Przecież musiał móc jej ufać! Kim była tak naprawdę ta baba? Co ona chciała od Granger? Czy też może to Granger chciała coś od niej? Siedziała blisko, może podsłuchiwała? Może miała to robić? Może to wszystko było zaaranżowane?

– Co ona ci powiedziała? – zapytał.

– Kto?

– Nie bądź głupia i nie pogrywaj ze mną, doskonale wiesz kto! – syknął.

– Ehm… nic takiego… takie tam… pogaduszki…

Spojrzał na nią uważnie. Szła, patrząc przed siebie, ale rumieniąc się trochę. Chcesz czy nie, i tak mi powiesz…

Zbliżali się już do jej domu.

– Znasz ją?

– Nie. Naprawdę!

Ujął ją mocno i pewnie pod łokieć i zatrzymał się nieopodal bramy. Dziewczyna spojrzała na niego dużymi oczami, rumieniąc się jeszcze bardziej.

– Granger, zapamiętaj sobie, nie mam zwyczaju powtarzać. Zrobię to pierwszy i ostatni raz. Co ta baba ci powiedziała… – spytał wolno, niskim głosem, wpatrując się jej głęboko w oczy.

Hermiona otworzyła usta, ale to jej nie chciało przejść przez gardło. Ale z pana ciacho… Aż zasłoniła sobie usta dłonią. Jak ja mu to powiem… i wytłumaczę…

Snape prawie stracił cierpliwość. Pociągnął ją lekko do siebie, ale nie zdążył zrobić już nic więcej. Hermionę zalała nagle fala gniewu. Cholera, nie ja to wymyśliłam! Niech się wypcha!

– Powiedziała, że z pana niezłe ciacho – niemal wypluła to z siebie. – Jeśli pan tego nie zauważył, to chyba jej się pan spodobał!

Zamarł. Zupełnie nie tego się spodziewał…

– Mogę już iść? Do widzenia! – Hermiona wyrwała się i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku bramy.

Dotarło do niej jeszcze stłumione przekleństwo.

– Cholera! Co za durna baba…!

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 3Dwa Słowa Rozdział 5 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 13 komentarzy

    1. No ździebko… 😉 biorąc pod uwagę, że przez całe sześć lat niemal codziennie mieli na pieńku z profesorem Snape’em….

Dodaj komentarz