Dwa Słowa Rozdział 6

Czwartek, 30.04

W czwartek rano, zanim Hermiona wyszła do pracy, rozległo się bardzo nierówne stukanie w szybę kuchennego okna. Dziewczyna, która właśnie myła zęby, zamarła ze szczoteczką w buzi. Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje, ale potem przypomniała sobie, że miała dostać wycenę, więc szybko opłukała usta i pobiegła do kuchni. Odsłoniwszy lekko firankę, zobaczyła… dwie sowy.

Dwie? Po co ta druga… przecież nie dla towarzystwa…?

Odebrała od obu sów kawałki pergaminu, dała im kawałki bekonu, które zostały jej ze śniadania i ptaki odleciały. Siadając przy kuchennym stoliku, otworzyła oba pisma.

Na widok wyceny z Jinks & Hayde aż nabrała powietrza. Dwadzieścia pięć galeonów miesięcznie?! Chyba ich bahanki pogryzły…! No, ale była to cena jej bezpieczeństwa. Jej życia. Więc warto było się poświęcić. Na dole długiego na dwie stopy pergaminu było dopisane, że w razie zgody pan Hayde proponuje zakładanie zabezpieczeń w sobotę o dziesiątej rano. Postanowiła, że prosto z pracy, używając ministerialnej sowy, wyśle swoją zgodę.

Drugi list był z Hogwartu, od profesor McGonagall.

 

Droga Panno Granger,

Proszę stawić się w szkole w piątek o osiemnastej w celu przedyskutowania warunków zdawania OWUTEMÓW. Prosiłabym o zabranie wyników SUMów.

 

Z poważaniem

Minerwa McGonagall

Opiekunka Gryffindoru,

Zastępca Dyrektora

 

Czując niezmierną ulgę, dziewczyna weszła w zielone płomienie.

 

Piątek, 1.05

Minerwa kończyła właśnie przygotowania do Rytuału, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Odłożyła na bok świece, domyślając się, że to Filch przyprowadził pannę Granger. Ruchem różdżki zdjęła wszystkie zabezpieczenia i otworzyła szeroko drzwi. I faktycznie, obok starego woźnego stała jej Gryfonka.

– Dziękuję bardzo, Argusie – skinęła na niego. – Sama odprowadzę pannę Granger, jak skończymy rozmawiać. Wejdź, Hermiono.

Dziewczyna weszła do środka, podając rękę na powitanie, ale profesor McGonagall nie ograniczyła się do zwykłego uścisku dłoni, ale przytuliła ją lekko do siebie. Potem przytrzymała w wyciągniętych ramionach i przyglądała się jej chwilę.

– Bardzo się cieszę, że cię widzę, moja droga. Wyglądasz lepiej, niż tydzień temu.

– Ja też się cieszę, pani profesor. I dziękuję za pomoc.

– Robię to z przyjemnością, wierz mi. Moja sowa trafiła do ciebie bez problemów?

– Trafiła bardzo dobrze, tylko… trochę to było śmieszne. Bo przyleciała dokładnie w tym samym momencie, co inna, która dostarczyła mi… parę dokumentów…

– I tak miało być. Rzuciłam na nią zaklęcie zwodzące, tak, żeby widoczna była tylko dla ciebie. Przypuszczam, że czekała, spryciula, aż otworzysz okno, żeby nikt się nie domyślił, że robisz to specjalnie dla niej… Chodź, pomożesz mi – wskazała głową stół stojący koło dużego okna.

Hermiona była już w jej gabinecie, ale to była z pewnością jej prywatna komnata. Rozejrzała się dyskretnie dookoła.

Pomieszczenie było niezbyt duże, przytulne i bardzo jasne. Światło wpadało przez wielkie, wykuszowe okno, oświetlał je blask ognia na kominku i zapalone świece stojące w kilku lichtarzach. Na kamiennej podłodze, na środku leżał trochę przetarty dywan utrzymany w dość ciemnych kolorach, wśród których przeważał czerwony.

Przy kominku stały dwa aksamitne fotele i stojak z pogrzebaczami, szczotka i szufelka. Między fotelami zobaczyła malutki stoliczek, na którym stał czajnik, filiżanka, cukierniczka i mały dzbanuszek z mlekiem. Po przeciwnej stronie cała ściana zastawiona była półkami z książkami. Hermionie wyrwało się ciche westchnienie podziwu.

– Podaj mi te trzy czarne świece – starsza czarownica sięgnęła po niewielką srebrną tackę. – Co wiesz na temat Rytuału Magicznej Wspólnoty?

– Niestety niewiele – odparła dość smutno Hermiona i widząc jej zaskoczone spojrzenie, wyjaśniła:

– Normalnie przeczytałabym o nim w jakiejś książce, ale… Nie mam żadnej u siebie w domu… I nie powinnam się pojawiać za często w Hogwarcie. W Ministerstwie mamy wielką bibliotekę, ale tam też nie mogę pójść. No i lepiej nie kupować żadnej na ten temat, to by … mogło wzbudzić podejrzenia.

Jej odpowiedź wstrząsnęła Minerwą. Owszem, po rozmowie z Severusem myślała sporo o tym, co się mogło im przytrafić, wiedziała, że są w niebezpieczeństwie, ale odpowiedź Hermiony pokazała, jak bardzo poważna jest sytuacja. Z tego wynika, że mogą być obserwowani… muszą pilnować się na każdym kroku… Dla Severusa to nic nowego, ale jak Hermiona to wytrzyma?!

– To jest bardzo stary Rytuał. Pozwala na magiczne połączenie dwóch lub więcej osób. Połączeni, zwani Wspólnikami, wybierają sobie ITA czyli odmianę, wersję rytuału. Musisz wiedzieć, że są różne odmiany –Wspólnota Ciała, Wspólnota Umysłu, Wspólnota Duszy i Wspólnota Opiekuńcza – Hermiona odetchnęła z ulgą na to ostatnie, bo nie wyobrażała sobie połączenia duszy albo umysłu z profesorem Snape’m. Nie uszło to uwadze Minerwy, która uśmiechnęła się do niej. – Profesor Snape wybrał dla was Wspólnotę Opiekuńczą.

– Na czym to dokładnie polega?

Minerwa ustawiła dwie świece obok siebie, a trzecią położyła obok.

– Wspólnicy zobowiązują się do zapewnienia bezpieczeństwa i opieki sobie nawzajem. Magia otwiera w ten sposób różne możliwości, niedostępne bez tego rytuału. Magiczny pergamin może być używany przez wiele osób, bez żadnych specjalnych wymogów, ale tylko magia tego Rytuału pozwoli ograniczyć widzialność napisów tak, żebyście tylko wy dwoje je widzieli. W niektórych przypadkach magia pozwala nawet czuć, kiedy Wspólnik znajduje się w niebezpieczeństwie, tak aby można było jeszcze bardziej go chronić. Czasem nawet Wspólnicy mogą aportować się obok tego, który jest w niebezpieczeństwie, nie znając jego miejsca pobytu. Wystarczy im po prostu skupić myśli na potrzebie pomocy tej drugiej osobie.

– Co to są za przypadki?

– To wszystko zależy od stopnia bliskości Wspólników. Im są sobie bliźsi, tym mocniej są połączeni i tym mocniejsza jest magia ich Wspólnoty.

No to my będziemy musieli do siebie pisać drukowanymi literami, tak bardzo jesteśmy sobie bliscy… pomyślała Hermiona i natychmiast poczuła, że właśnie nie… że przecież sporo się zmieniło od szkolnych czasów. Może on stał się milszy specjalnie dlatego?

Minerwa kontynuowała wyjaśnianie:

– Sól – wskazała kupkę soli, odcinającą się mocno na czarnym obrusie – jest symbolem bezpieczeństwa. Podczas Rytuału każde z nas będzie miało swoją świecę. Ja jako wasz Świadek i Prowadzący. Czerń jest symbolem opieki, dlatego świece są właśnie czarne.

– A już myślałam, że to dlatego, że to ukochany kolor profesora Snape’a – zaśmiała się Hermiona. – A czemu one są oprószone czymś różowym?

Różowy kojarzył się jej oczywiście z miłością, miłość zaś najbardziej pasowała do Wspólnoty Ciała. MUSIAŁA się upewnić, że profesor McGonagall przez przypadek nie użyła do Rytuału czegoś, co by ich połączyło jakoś bardziej… Nie dam się w nic wplątać! Musiała mieć bardzo jednoznaczną minę, bo Minerwa znów się uśmiechnęła.

– Nie bój się, to nie ma nic wspólnego z tym, o czym myślisz. Różowy jest kolorem Jedności. Połączenia. Miłość to Jedność, co wcale nie oznacza, że Jedność może być tylko miłością. W waszym przypadku symbolizuje to po prostu połączenie się magicznym rytuałem.

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Ten to ma wyczucie czasu… Hermiona oblała się lekkim rumieńcem, kiedy do komnaty wszedł Snape.

– Panno Granger…

Minerwa uśmiechała się zagadkowo, Granger się czerwieniła. Przypomniał sobie, że coś musi zrobić z tymi jej cholernymi rumieńcami. Swoją drogą ciekawe, o czym rozmawiały.

– Dobrze, że już jesteście. Możemy zaczynać, czy chcecie jeszcze o coś spytać? – kobieta sięgnęła po szaty leżące na krawędzi stołu.

Oboje potrząsnęli głowami, więc podała im szaty dla nich, a sama zaczęła zakładać przez głowę swoją. Były bardzo prosto skrojone. Hermiona zaczepiła o swój kok i musiała na nowa związać sobie włosy. Zrobiła to trochę niedbale i jeden długi, pofalowany kosmyk opadał łagodnie na jej plecy. Snape musiał zdjąć swoją obszerną szatę, pod którą miał luźne czarne spodnie i czarny surdut zapięty aż pod szyję, spod którego wystawał kołnierz i mankiety białej koszuli.

Minerwa spoważniała. Sięgnęła po dzbanek z wodą.

– Virtus aquae invocabo (Wzywam moc wody) – nalała wody do srebrnej misy i sięgnęła po sól.

– Salis vitrus invocabo…(Wzywam moc soli) – sól spłynęła z jej dłoni i woda natychmiast zmętniała.

Po kilku ruchach różdżki jakby zgęstniała i po chwili w misie widniało coś na podobieństwo szerokich, białych wstęg. Mieszanina miała mocny zapach.

– Invoco virtutem ignis (Wzywam moc ognia) – zapaliła różdżką dwie świece.

Płomień nagle rozbłysnął. Podała pierwszą świecę Snape’owi. Potem Hermiona dostała swoją i poczuła ciepło bijące od niej. Naśladując Snape’a, ujęła ją w dwie dłonie.

Minerwa kazała im złączyć świece tak, żeby zapalić swoją od jednego, wspólnego płomienia.

– Podajcie mi swoje prawe dłonie – powiedziała cicho.

Hermiona, trzęsąc się lekko, wyciągnęła ku niej prawą rękę. Snape dołączył swoją. Był zupełnie opanowany; na poważnej twarzy nie widać było śladu emocji.

Czarownica machnęła różdżką i dziewczyna odniosła wrażenie, jakby coś musnęło delikatnie jej palce.

– Teraz złączcie ręce…

Palce Snape’a splotły się z jej drżącymi palcami. Poczuła ciepło jego dłoni, dużej w porównaniu z jej małą ręką. I równocześnie spłynęło na nią uczucie spokoju. Podniosła wolno głowę i spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią czarnymi oczami, w których widziała bezbrzeżny spokój i bezpieczeństwo.

Starsza czarownica sięgnęła ruchem różdżki do srebrnej misy i wyciągnęła długą wstęgę, która natychmiast oplotła ich złączone dłonie.

– Hermiono, powtarzaj za mną.

Dziewczyna skinęła głową, oderwała wzrok od wstęgi i spojrzała znów na Snape’a. I powtarzała wolno:

– Testor ego ad te, Severus Snape, concordia, ad curam et praesidium… (Przysięgam ci, Severusie Snape, jedność, opiekę i ochronę)

Po jej słowach część białej wstęgi jakby wniknęła w ich dłonie, zostawiając uczucie gorąca. Snape powtórzył tę samą przysięgę, wpatrując się w jej czekoladowe oczy i wstęga wniknęła w ich skórę zupełnie. Kiedy wymawiał jej imię, przeszedł ją dreszcz. To był pierwszy raz, kiedy usłyszała „Hermiona” z jego ust.

Minerwa przykryła ich dłonie swoją, mówiąc głośno i wyraźnie: Testificatio composito pignus (Poświadczam złożoną przysięgę).

Potem rozłączyli dłonie, ale uczucie ciepła i spokoju pozostało.

Minerwa sięgnęła po medalion i pierścień i zanurzyła je w srebrnej misie. Ku zaskoczeniu Hermiony, wstęgi, które zostały w misie, zmieniły się na nowo w mętną wodę. Kobieta szeptała cicho zaklęcia, poruszając różdżką. Słychać było tylko niektóre słowa.

– … mundemus ab omni potestate haec faciam ligaturam cucurreris… praeter… praesidio opus… (Oczyszczam ten amulet ze wszystkich mocy… z wyjątkiem… potrzebuję do ochrony).

Ponieważ zasłaniała sobą misę, dziewczyna nie widziała, co się w niej dzieje, ale zobaczyła lekką, żółtawą poświatę, promieniującą na każdą stronę. Po chwili obróciła się ku nim, trzymając jeszcze mokry medalion i włożyła go w rękę Hermiony.

– Załóż go profesorowi, mówiąc: Habes ligaturam cucurreris forte protegat… (Daję ci ten amulet, żeby cię chronił).

Snape musiał się pochylić, żeby Hermiona mogła przełożyć mu przez głowę łańcuch. Kiedy wymówiła ostatnie słowo, medalion rozbłysł na chwilę tym samym żółtawym światłem, po czym wysechł zupełnie.

Snape wziął malutki pierścionek, ujął jej lewą dłoń i powtórzył te same słowa, wsuwając go na jej palec. Wpierw poczuła chłód mokrego srebra, który został zastąpiony przez uczucie ciepła i suchości, kiedy pierścionek rozświetlił się na żółtawo.

Lekko zażenowana przygryzła lekko usta i nie odważyła się spojrzeć na niego. To było zdecydowanie bardzo…intymny? gest – pomyślała.

Starsza czarownica zgasiła i odstawiła na tackę swoją świecę. Roztopiony wosk popłynął cienką strużką, rozlał się dookoła niej i zaczął zastygać. Różowy pyłek był przez chwilę widoczny, a potem znikł w mętnej czerni. Snape zrobił to samo i Hermiona zrozumiała, że Rytuał dobiegł końca. Dmuchnęła lekko i oddała swoją. Szara smużka dymu uniosła się w górę i powietrze wypełniło się zapachem gorącego wosku i gaszonych świec.

– Gratuluję, moi drodzy. Możecie zdjąć już szaty, Rytuał jest skończony i nie będą wam potrzebne.

– Dziękuję bardzo, pani profesor. I panie profes… panie dyrektorze – ugryzła się w język Hermiona.

– Mówiłem ci już, że profesor wystarczy – prychnął Snape. – Dziękuję, Minerwo.

Zdjął z siebie szatę, złożył ją i położył na stole. Natychmiast założył swoją nietoperzowatą togę i wyglądał, jakby zbierał się do wyjścia.

– Poczekaj, Severusie. Chcę wam wyjaśnić, jak działa magiczny pergamin i wasze magiczne skrytki…

Już miał odpowiedzieć, że doskonale wie, ale opanował się.

– Żeby otworzyć skrytkę, musicie stuknąć różdżką. Zaklęcie brzmi Ostendus. Spróbuj, Hermiono…

Dziewczyna stuknęła w pierścień, próbując zaklęcia niewerbalnie i nagle bursztyn powiększył się, pękł na dwoje i w szczelinie pojawił się kawałek pergaminu. Odruchowo Hermiona machnęła różdżką, szepcząc kolejne zaklęcie i skrawek pergaminu wyśliznął się, powiększył i znieruchomiał w powietrzu tuż przed nią.

– Severusie… – starsza czarownica spojrzała na kolegę, który niechętnie powtórzył zaklęcie, również niewerbalnie, i wziął do ręki pergamin.

– Hermiono, napisz teraz coś, żebyście zobaczyli, jak to działa. Po prostu musisz pomyśleć, co chcesz napisać. Zaklęcie jest proste: Scribere.

Dziewczyna nie miała bladego pojęcia, co ma napisać… Zaskoczona szukała przez chwilę w myślach… cokolwiek, byle nie głupiego. Snape wyglądał na wyraźnie zniecierpliwionego.

– Dziękuję bardzo, profesorze Snape, pomyślała i stuknąwszy różdżką w pergamin, pomyślała Scribere.

Wszyscy wpatrzyli się w drugi kawałek pergaminu, na którym pojawiły się natychmiast słowa pisane jej charakterem pisma. Trochę rozchwianym – jakby drżała jej ręka. Widocznie działało to tak, jakby pisała ręcznie.

– Dla mnie oba kawałki pergaminu są puste, tylko wy możecie je zobaczyć. Severusie, teraz twoja kolej…

– Jeśli pannie Granger się udało, sądzę, że nie powinienem mieć z tym większych problemów – powiedział Snape lekko zjadliwym tonem. – Może przejdziemy dalej.

Minerwa zacisnęła usta, a dziewczyna opuściła głowę, ale całkowicie to zignorował.

– Kiedy skończycie pisać, wystarczy po prostu Finite Incantatem, żeby oczyścić pergamin i Reducto, żeby zmniejszyć go z powrotem do rozmiarów malutkiego skrawka papieru. Żeby wrócił do magicznej skrytki, musicie znów stuknąć różdżką w medalion albo w pierścionek i powiedzieć Abscondamus.

Hermiona zrobiła dokładnie co trzeba i litery znikły, pergamin skurczył się gwałtownie i wśliznął w szczelinę w pierścieniu, który natychmiast przybrał zwykły kształt.

– Kiedy skrytka jest otwarta… widać, że nie jest to zwykły pierścionek… – spytała, patrząc na swoją profesor.

– Bardzo dobra uwaga! Nie martw się, tylko ty i profesor Snape to widzicie.

– A jak możemy wiedzieć, że przyszła jakaś wiadomość?

– Poczujecie to. W zależności od tego, czy wiadomość jest bardzo ważna, czy też normalna, pierścień i medalion staną się lekko ciepłe albo bardzo ciepłe. Severusie, będziesz musiał nosić go pod ubraniem.

– Mogę cię zapewnić, że nawet przez chwilę nie rozważałem pomysłu noszenia go na widoku – tym razem ton był zdecydowanie bardziej jadowity. – Jeszcze coś?

Minerwa nabrała powietrza i stłumiła komentarz. Porozmawia sobie z nim później. Dyrektor, nie dyrektor, jest zdecydowanie za młody, żeby podskakiwał.

– To już wszystko. Dziękuję wam bardzo.

Snape machnął różdżką parę razy tak szybko, że kobiety ledwo zdały sobie z tego sprawę; magiczny pergamin również wyczyścił się, skurczył i wśliznął do medalionu. Włożył go pod koszulę i poczuł jego dotyk na piersi.

– Minerwo, panno Granger – pożegnał się, obrócił gwałtownie i szybko wyszedł z komnat.

Drukowane litery nie wystarczą… w naszym przypadku trzeba będzie je ryć w kamieniu… westchnęła w duchu Hermiona.

Została jeszcze chwilę, żeby pomóc profesor McGonagall sprzątnąć po rytuale i trochę porozmawiać. Korzystała z okazji, że dziś jeszcze może aportować się sprzed szkolnej bramy prosto do swojego mieszkanka. Jutro Jinks & Hayde mieli zakładać zabezpieczenia i nie wiedziała, czy potem będzie to równie proste.

 

Sobota, 2.05

Hermiona miała nadzieję podpatrzeć, jak pracownicy Jinks & Hayde będą zakładać zabezpieczenia. Niestety, dwóch bardzo postawnych czarodziejów nie pozwoliło jej na to. Żaden z nich nie wyjaśniał czemu, więc mogła się tylko domyślić, że nie chcieli zdradzać tajemnic firmy.

Słonka, mogłabym was nauczyć tych waszych zaklęć i jeszcze paru innych – pomyślała, wychodząc jednak posłusznie z domu. Miała wrócić za godzinę po instrukcje, więc poszła na zakupy.

Kiedy wróciła, mężczyźni już zbierali swoje rzeczy – jakieś księgi, buteleczki z eliksirami i całą torbę różnych wstęg.

– Właśnie skończyliśmy – powiedział młodszy z nich. – Jacky, chodź i wyjaśnij pani, na czym to wszystko polega…

Jacky był trochę starszy, ale wyglądał na dość zainteresowanego dziewczyną. Natychmiast zaczął jej wyjaśniać w detalach, jak wyglądała od teraz ochrona jej mieszkania.

– Tu jest aktualne hasło do aportacji i drugie, do Sieci Fiuu. Z tyłu ma pani zaklęcia, których należy użyć do zmiany, bo naturalnie te hasła są tylko tymczasowe. I doskonale je znam – mrugnął do niej okiem i uśmiechnął się uwodzicielsko. – Przyznam się, że nie protestowałbym, gdyby ich pani nie zmieniła…

– No cóż, mam nadzieję, że nie będzie pan protestował, jak je zmienię – odparła na to z kpiącym uśmieszkiem.

Jacky musiał potraktować to jako wyzwanie, a nie spławienie go, bo nie dał za wygraną.

– Będę protestował, tylko proszę o tym nie mówić mojemu szefowi… Wracając do zabezpieczeń. Może pani zmieniać hasła co miesiąc za darmo. Jeśli potrzebuje pani zrobić to częściej, proszę użyć tego samego zaklęcia. Dostaniemy automatycznie raport i ktoś u nas nie omieszka policzyć pani za dodatkową zmianę.

Po czym zerknął na kolegę, który stał w kuchni i zniżył głos.

– Jeśli potrzeba, to bardzo chętnie znajdę inne zaklęcie, którego może pani użyć. Nikt się nie zorientuje… wystarczy tylko do mnie napisać.

– Bardzo panu dziękuję, ale nie sądzę, żebym musiała zmieniać hasła aż tak często – kpiący uśmieszek nie zadziałał, więc tym razem powiedziała to suchym, rzeczowym tonem.

– Jakby pani zmieniła zdanie… proszę się nie wahać. I nie mówię tylko o hasłach.

Hermiona spojrzała na niego z lekką dezaprobatą.

– Jacky, to bardzo miłe z pana strony, ale ani dodatkowe hasła, ani nic innego nie wchodzi w grę. Mam coś podpisać?

Jacky, z pokonaną miną podał jej przeraźliwie długi, chyba na pięć stóp, kawał pergaminu. Rzuciła pobieżnie okiem, wzięła od niego pióro i podpisała na dole.

Panowie podziękowali jej i wyszli. Hermiona natychmiast zmieniła zaklęcia, po czym stuknęła w oczko pierścionka i szepnęła Ostendus.

Patrząc, jak pojawia się przed nią magiczny pergamin, zastanowiła się, co chce napisać. Wczorajszego wieczora pod koniec Rytuału Snape był bardzo… snape’owaty. Jadowite komentarze, suche pożegnanie… Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele, ale też nie zamierzała się poddać, jeśli chodzi o „oswajanie go”.

Witam, panie profesorze. Jinks & Hayde założyli dziś zabezpieczenia. Podaję hasła. Do aportacji: Liczba przeznaczenia, do Sieci Fiuu: Druga Teoria.

Stuknęła w pergamin, mówiąc Scribere i wszystko, co pomyślała, pojawiło się natychmiast na papierze.

Chwilę myślała, co jeszcze może dopisać, już bardziej prywatnego.

Jeśli w pracy coś usłyszę, natychmiast dam panu znać. Mam nadzieję, że u pana wszystko w porządku. Miłego weekendu, Hermiona Granger

Kolejne słowa pojawiły się na pergaminie, ale nie było żadnej odpowiedzi. Mogła się domyślić, że Snape nie był w tej chwili sam i nie mógł jej odpowiedzieć. Istniała też inna opcja – może nie chciał jej odpowiedzieć.

Po chwili czekania wymruczała kolejne zaklęcia i pergamin zniknął w jej pierścionku.

Dopiero po południu poczuła lekkie ciepło na palcu. Odpowiedź była krótka i zwięzła.

Dziękuję. Nawzajem.

Pokiwała głową. Będzie trzeba poszukać młotek i dłuto do rzeźbienia w kamieniu…

 

Wtorek, 5.05

Do wtorku nic się nie działo. Aylin udało się wreszcie zapomnieć o bardzo ważnej naradzie i Rockman dostał szewskiej pasji. Hermiona, słuchając jego tyrady, czuła się jak w siódmym niebie. W końcu poszedł do siebie, trzaskając drzwiami.

Na gacie Merlina, czegoś takiego jeszcze nie widziałam… Sam się o to prosiłeś. Mówisz – masz.

Koło dziesiątej wpadł do niej Arthur Weasley. Drgnęła, kiedy wszedł do niej do biura, niepewna, po co przyszedł i jak się będzie zachowywać. Ale obawy okazały się bezpodstawne.

– Dzień dobry, Hermiono! – Arthur podszedł do niej z szerokim uśmiechem.

– Dzień dobry, panie Weasley…

Wstała i wyciągnęła do niego rękę, ale zignorował ją zupełnie, obszedł biurko i uścisnął mocno. Westchnęła z ulgi.

– Jak się masz, moja droga? Wyglądasz… troszkę mizernie – odsunął się i spojrzał na nią po ojcowsku.

– Dobrze. Troszkę zmęczona, ale to minie. Mam troszkę… więcej pracy – zaśmiała się nerwowo.

– Widzę, widzę. A w domu jak? – Arthur ściszył troszkę głos. – Słyszałem coś o jakimś włamaniu?

Świetnie! Bardzo dobrze! Znakomita okazja do przekazania im wiadomości!

– Och, nic takiego się nie stało. Ktoś wszedł przez kominek, ale w zasadzie nic nie zginęło. Tylko jeden mugolski obraz. No i była kupa sprzątania… Ale już się z tym uporałam. Rodzice poradzili mi jakąś mugolską firmę ochroniarską, ale te ich systemy alarmowe nie działają na magię, więc wynajęłam firmę Jinks & Hayde. Założyli pełno zabezpieczeń i teraz nikt już do mnie nie wejdzie!

– To bardzo dobrze. Musisz mi o tym opowiedzieć. O tych… systemach armowych. Co powiesz na wspólny lunch?

– Z przyjemnością! Tylko… – urwała nagle, niepewna, gdzie pójdą jeść. Nie miała żadnej ochoty pojawić się w Norze.

– Chodźmy zjeść jakieś mugolskie jedzenie! Dawno już niczego takiego nie jadłem.

Widząc Aylin nadstawiającą ucha, uśmiechnęła się radośnie.

– Świetnie! O której mam po pana przyjść?

– Spotkajmy się w Atrium o w pół do pierwszej.

Skinęła głową i Arthur wyszedł, machając jej ręką na pożegnanie.

Jak widać, Radio-Kibel działa znakomicie! Hermiona uśmiechnęła się radośnie w duszy, używając swojego ulubionego określenia na plotki towarzyskie. Mam nadzieję, że dziś po południu wszyscy już będą wiedzieli o Jinksie & Hayde!

O w pół do pierwszej wyszła z windy i niemal wpadła na Arthura. Uśmiechnął się na jej widok i oboje ruszyli w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.

Kiedy podeszli do wejścia, stał tam już spory tłum. Przystanęli za ostatnim czarodziejem, nie przerywając rozmowy.

– Tyle ludzi idzie do toalety na lunch – zauważyła wesoło dziewczyna.

– Nie ma to jak gówniane jedzenie – wyrwało się Arthurowi. – Oj, przepraszam cię.

– Nie ma za co, bardzo dobre określenie!

Koło nich przeszło dwóch czarodziejów, całkowicie ich ignorując. Podeszli do drzwi do innej toalety, przed którą nikt nie stał i weszli do środka.

Kolejka posunęła się do przodu i dziewczyna postąpiła parę kroków. Arthur zrównał się z nią.

– Czasami zastanawiam się, jak to jest możliwe, że z jednej strony nasza społeczność dąży do równouprawnienia, a z drugiej obowiązują cały czas te idiotyczne przywileje dla prominentów!

– Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem…?

– My wszyscy czekamy w kolejce, a tymczasem niektórzy mogą korzystać z VIPowskich toalet.

– Nawet nie wiedziałam, że takie są… Mają tam złote sedesy czy perfumowaną wodę?

– Pojęcia nie mam, bo takie szaraczki jak my tam nie wejdą. Za to od jakiegoś czasu Norris łazi tam prawie codziennie.

Hermiona drgnęła gwałtownie. Znów ruszyli do przodu.

– Kto?

– Norris, ten cichociemny z Poziomu Drugiego. Może zabierać ze sobą gości i ostatnio w łaskach jest Lawford.

Czarodziej przed nimi wszedł do toalety. Dziewczyna zrozumiała nagle, że za żadną cenę nie może w tej chwili pojawić się w mugolskim Londynie. Gdyby oni zobaczyli, że ona ICH zobaczyła…

Złapała się za twarz. Arthur spojrzał na nią zaskoczony.

– Hermiono? Co się…

– Przepraszam bardzo, panie Weasley, ale… przypomniałam sobie, że mam ważną sprawę do skończenia w biurze… – wyglądała na przestraszoną i taka była.

– Nie możesz skończyć tego po lunchu?

– Bardzo mi przykro, ale nie…

Ktoś za nimi stuknął ją w ramię.

– Panienka idzie czy nie? Bo wolne już jest.

Hermiona potrząsnęła gwałtownie głową i odeszła na bok.

– Panie Weasley, naprawdę bardzo przepraszam! Możemy to przełożyć na kiedy indziej? Z przyjemnością pójdę z panem na lunch, ale dziś nie mogę …

Arthur położył jej uspokajająco rękę na ramieniu. Jeśli to z jego powodu się tak denerwowała, to zupełnie niepotrzebnie. No chyba, że chodziło o pracę.

– Moja droga, nie przejmuj się. Nic się nie stało. Ale obiecaj mi, że tylko przekładamy to na inny dzień, dobrze? Jak będziesz mieć trochę więcej czasu.

Hermiona kiwnęła pospiesznie głową i rzuciwszy parę słów na pożegnanie, wróciła do Atrium.

Zamiast wsiąść do windy, żeby wrócić do swojego biura, wskoczyła do kominka i przeniosła się do swojego mieszkania.

Nie chodziło jej o ukrycie się tam, ale o to, żeby znaleźć się samej w bezpiecznym miejscu, żeby móc wysłać wiadomość do profesora Snape’a.

Dziś dowiedziałam się, że Norris i Lawford chodzą często na lunch do mugolskiego Londynu.

Na odpowiedź nie musiała długo czekać.

Czekaj na mnie o ósmej wieczorem przy wyjściu ze stacji Stonebridge Park.

Żeby dojechać do Stonebridge Park, trzeba było zmieniać dwa razy linie metra. Wychodząc na ulicę, Hermiona natychmiast zobaczyła Snape’a. Stał pod drzewem, chroniąc się przed mżawką. Koło niego zatrzymał się jakiś młody punk, obwieszony łańcuchami, z różowym irokezem na głowie, porwanych spodniach i czarnej skórzanej kurtce. Natychmiast zaczęła bać się o swojego profesora, co samo w sobie stanowiło już wyraźny dowód na to, że miała zszargane nerwy i była cały czas zestresowana. W normalnych okolicznościach powinna raczej współczuć punkowi.

Ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Snape pochylił się lekko i coś powiedział i w stojącego przed nim chłopaka jakby piorun strzelił.

Podchodząc, Hermiona uśmiechnęła się słabo.

– Dobry wieczór, panie profesorze.

– Witam, Granger.

Acha. Granger. Więc jesteśmy w złym humorze.

Przewróciła oczami i postarała się zebrać do kupy. Zanosiło się na ciężki wieczór.

– Co on od pana chciał?

– Cokolwiek by nie chciał, nie ma to żadnego związku z tym, o czym musimy porozmawiać, więc proponuję ograniczyć towarzyską konwersację i skupić się na naszych problemach – uciął natychmiast. – I nie mówię tylko o dzisiejszym wieczorze – miał ją upomnieć i proszę, znalazł wyśmienitą okazję.

Hermiona poczuła się, jakby ją uderzył. Przygryzła usta i ruszyła za nim.

– Gdzie idziemy?

– Do parku.

– Przecież pada! Nie możemy pójść gdzieś do kawiarni albo co? – zaprotestowała.

Snape faktycznie nie był w zbyt rozrywkowym nastroju.

– Trzeba było wziąć parasolkę. Poza tym nie zamierzam spędzić tu za wiele czasu, więc pospiesz się – nie zwolnił kroku.

Hermiona miała wrażenie, że coś w niej pękło. Ty chamie zbolały!

– Nie przyszłam tu po to, żeby mógł się pan na mnie powyżywać!

– Granger! – Snape zatrzymał się gwałtownie w miejscu i dziewczyna wpadła na niego. – Nie zapominaj, do kogo… – warknął, ale nie dokończył.

Z szeroko otwartych oczu płynęły łzy i przyciskała rękę do ust, jakby przestraszona tym, co powiedziała. Parę osób spojrzało na nich, jakiś młody chłopak przystanął obok. Snape zacisnął zęby. Tuż koło nich była kawiarnia, o której pewnie mówiła. Złapał ją za rękę i pociągnął do środka.

– Chodź. I uspokój się.

Kelner zaproponował im stolik niedaleko wejścia. W zasadzie to lokal był całkiem niezły, doszedł do wniosku. Wyglądał trochę jak pociąg – zamiast krzeseł były małe, wąskie, dwuosobowe kanapy ciągnące się wzdłuż okien. W ten sposób byli oddzieleni od innych. O podsłuchanie też nie miał się co martwić, bo muzyka była dość głośna.

Usiadł przy malutkim stoliku. Hermiona otarła twarz i mechanicznie ściągnęła z siebie płaszczyk, który założyła, wychodząc z domu. Powiesiła go na wieszaku na ścianie przy oknie i usiadła w milczeniu. Snape spoglądał za okno, więc odezwała się pierwsza.

– Przepraszam. Nie powinnam… mówić takich rzeczy. Ale naprawdę nie musi pan na mnie krzyczeć.

Siedziała, wbijając wzrok w stół. Przeprosiła go, ale zdecydował, że nie będzie ani dziękować, ani przepraszać za siebie. Znów poczułaby się za swobodnie.

– To nie jest zabawa – miał ochotę dodać jakąś kąśliwą uwagę o gryfońskiej odwadze, ale powstrzymał się. Jeśli dostanie histerii, to po pierwsze niczego się od niej nie dowie, a po drugie wywalą ich stąd.

– Wiem. Teraz. Kiedy zaplanowałam sobie przeszukanie ich gabinetów, to wiedziałam, że nie będzie to ani proste, ani… bezpieczne. Bałam się już, jak byłam w gabinecie Rockmana, ale… to było nic w porównaniu do pójścia do Norrisa. Wcześniej wyobrażałam sobie, że będę przeglądać jego rzeczy, dokumenty… ale jak tam wchodziłam, to modliłam się tylko o to, żeby tam nic nie było – mówiła monotonnym głosem, nieświadomie bawiąc się rogiem serwetki. – W porównaniu do Norrisa, pójście do Lawforda wydawało się takie proste, bezpieczne…

Snape obserwował ją, dając możliwość wyrzucenia tego z siebie. Wyraźnie tego potrzebowała. Niech to z siebie wyleje i będą mogli porozmawiać na właściwy temat.

– Nie można się bać bez końca. Na ogół kiedy przekroczy się pewną granicę strachu, potem już wszystko wydaje się łatwiejsze. Najtrudniejsze jest znalezienie w sobie na tyle siły, żeby móc do tej granicy dojść.

– Nie myślałam o tym. Nie wiem, czy nie stchórzyłabym i nie wróciła do domu prosto od Rockmana… ale w którymś momencie pomyślałam o panu i to mi pomogło…

– O mnie? – drgnął i uniósł brew, zaskoczony.

– Pomyślałam, że … skoro ja bałam się tak strasznie, musząc iść tam zaledwie jeden raz, to jak pan musiał się bać przez te wszystkie lata, chodząc do Czarnego Pana…

Powinien jej powiedzieć, że on się nie bał. Powinien SKŁAMAĆ, że on się nie bał, bo doskonale pamiętał fale obezwładniającego strachu, które zalewały go za każdym razem, kiedy dostał wezwanie o jakiejś nietypowej porze albo bez żadnego sensownego powodu… Ale nie mógł. Jej zupełnie nieoczekiwane wyznanie po prostu go rozbroiło. Poczuł się tak, jak wtedy, gdy po tych cholernych spotkaniach wślizgiwał się do wanny z gorącą wodą, mógł wreszcie rozluźnić napięte mięśnie i spływało na niego rozluźnienie i spokój.

Obiecał sobie, że dziś wieczorem odetnie się, odsunie się od niej, żeby w jakiś sposób odebrać znaczenie temu, co stało się w piątkowy wieczór. Nie chodziło o sam Rytuał, ale o to, że niemal przeraziło go to, że ktoś mógł się tak do niego zbliżyć. Nie był przyzwyczajony, żeby ktoś go dotykał, czy mówił takie słowa… Merlinie, on przecież wziął ją za rękę i wsunął jej na palec pierścionek!

Miał na nią warczeć i udowodnić, że nadal jest tym dumnym, groźnym, złym profesorem eliksirów. Chciał, żeby znów się go bała, bo miał wrażenie, że pozwolił jej… sobie! na zbyt wiele.

W tej chwili nie umiał powiedzieć, CZEMU miałaby się go bać. Przypominał sobie, co czuł przez te wszystkie lata i widział młodą, nieszczęsną kobietę, która przechodziła właśnie przez ten sam koszmar. Po raz pierwszy w życiu nie miał walczyć w samotności, ktoś dzielił z nim sekrety, problemy i niebezpieczeństwa… A on, zamiast jej pomóc, próbował chronić swoją urażoną dumę?! Cholerny świat.

– Nie sądziłem, że… będę stanowił dla kogoś natchnienie – to było jedyne, co mu przyszło do głowy.

Na całe szczęście w tym momencie kelnerka przyniosła herbatę, mleczko i kilka kruchych ciasteczek na małym talerzyku. Chwilę ustawiała wszystko na stoliku, więc milczeli.

– Opowiedz mi dokładnie, co dziś widziałaś – powiedział, kiedy kobieta odeszła z pustą tacą.

Wyjaśniając i przy okazji wspominając o podsłuchanej przez Aylin rozmowie na temat włamania do niej i założeniu zabezpieczeń, Hermiona otworzyła torebkę z herbatą i włożyła saszetkę do gorącej wody, dosypała cukru i zaczęła otwierać pojemniczek z mleczkiem. Snape słuchał i robił to samo. Oboje byli zajęci i to zdecydowanie rozluźniło napiętą atmosferę.

– Tak sądziłem, że idą do mugoli na rozmowy. Łatwiej się tu schować i nie rzucają się w oczy.

– Niestety nie wiem, czy wychodzą codziennie. Pan Weasley widział ich parę razy, ale może dlatego, że on wychodzi o tej samej porze co oni.

– Nieważne. W żadnym wypadku nie zmieniaj godzin wychodzenia na lunch. Po prostu trzeba będzie czekać na nich każdego dnia, kiedyś się uda.

– Panie profesorze, nie wiem, czy będę mogła jakoś pomóc.

– Co masz na myśli?

– Często jadam w biurze albo w kantynie. Jak wychodzę, to często w towarzystwie znajomych, choć minęło już sporo czasu od ostatniego razu… Czasem idę na Pokątną. Nie chodzę do mugoli. Biorąc pod uwagę, że Norris i Lawford właśnie zaczęli tam chodzić, wyda się podejrzane, jeśli i ja nagle wpadnę na ten sam pomysł.

– Istotnie, pewne zbiegi okoliczności są faktycznie niewskazane. Dobrze. Dam sobie radę sam. Wiem, jak wygląda Norris, więc go znajdę.

– Wie pan, gdzie w mugolskim Londynie jest wyjście z toalet?

Punkt dla ciebie, panno Granger.

– Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że ty wiesz.

Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś do pisania. Przy barze zobaczyła długopis na sznureczku, do podpisywania paragonów. Podniosła się, mówiąc „proszę poczekać” i poszła spytać, czy może go na chwilę wziąć.

– Słoneczko, taka jak ty może brać, co tylko zechce – odparł zapytany barman.

– Zabierz przy okazji i jego, będziemy mieli wreszcie wakacje… – dorzucił ze śmiechem jego kolega, puszczając do niej oko.

Siadając przy stoliku, stuknęła niechcący nogę Snape’a swoim kolanem. Snape drgnął i poprawił się na swojej kanapce. Hermiona wzięła serwetkę i zaczęła rysować i wyjaśniać, gdzie co jest.

– Przepraszam, ale artystką to ja nie jestem… – dorzuciła na koniec, kiedy Snape, przekrzywiając głowę, przypatrywał się planikowi.

– Z pewnością łatwiej byłoby, gdybym użył legilimencji, ale może być. Właśnie, swoją drogą, jak zareagowała twoja ciotka na wieść o tym, że ktoś ukradł ci jej obraz? – zainteresował się całkowicie wbrew sobie.

– Była bardzo zadowolona. Uznała, że złodziej miał gust, bo zabrał to, co najbardziej wartościowe – zaśmiała się, po czym spoważniała. – Gorzej, że obiecała mi namalować nowy obraz, o wiele większy.

– To się nazywa z deszczu pod rynnę – Snape upił wreszcie łyk herbaty. Była wyśmienita.

– Nie mógłby pan się włamać do niej i zabrać jej wszystkie pędzle…?

Oboje lekko się uśmiechnęli.

– Żarty na bok, panno Granger – pierwszy, jak zwykle, spoważniał Snape. – Widziałaś dziś Proroka?

– Nie. Miałam trochę więcej roboty i nie miałam czasu na czytanie.

– TROCHĘ więcej roboty… Mam wrażenie, że ty ciągle masz trochę więcej roboty.

– Prócz dni, kiedy mam zdecydowanie więcej – dodała cierpko. – Wszystkie eliksiry muszą być gotowe w Św. Mu… mu… muuuu…

Para koło nich zaczęła zbierać się od stolika i chłopak zatrzymał się na chwilę czekając na swoją dziewczynę. Omiótł spojrzeniem jąkającą się Hermionę, ale jego dziewczyna podeszła do niego i pocałowała go i natychmiast stracił zainteresowanie czymkolwiek innym. Snape uniósł brew patrząc z lekką dezaprobatą.

– Napij się herbaty, to ci przejdzie.

Kiedy całująca się para odeszła trochę, Hermiona odstawiła szklankę.

– Co jest w Proroku?

– Parę zmian personalnych na niektórych stanowiskach w Ministerstwie. Bardzo niepokojących zmian, dodałbym. I nie, nie mam przy sobie gazety, przeczytaj, jak tylko jakąś znajdziesz.

Dokończyli herbatę, Snape popatrzył krzywym okiem na ciastko i zdecydował się go nie próbować. Z pewnością będzie mógł poprosić skrzaty o przepyszny, owocowy crumble, który jadł dziś na obiad.

– Przez kilka dni z rzędu spróbuję ich śledzić i podsłuchać. Do końca tygodnia powinniśmy wiedzieć coś więcej, żeby zaplanować kolejny krok.

– Czy mogę cokolwiek zrobić…? – Hermiona sięgnęła po swoją portmonetkę, otworzyła przegródkę i zamknęła, po czym otworzyła drugą, z mugolskimi pieniędzmi.

– Dam ci znać, jeśli tylko będę czegoś potrzebować. Póki co staraj się odpocząć. Udaje ci się spać? Wyglądasz na wykończoną – wstał i poczekał na nią. Kiedy zachwiała się lekko, całkiem odruchowo złapał ją pod rękę, żeby nie upadła. – Właśnie o tym mówię.

Hermionie zakręciło się lekko w głowie, ale po chwili już jej przeszło. Odniosła wrażenie, że puścił ją z ulgą. Jej też ulżyło.

– Nie bardzo. Skończył mi się pański eliksir, a na mugolskie tabletki uspokajające potrzeba receptę… Wie pan, takie coś, co tutejsze panie Pomfrey przepisują pacjentom. Idzie się z tym do apteki…

– Wiem, co to jest recepta. Zdaje się, że wiesz, że… mój ojciec był mugolem – Snape dokończył zdanie o wiele ciszej, pochylając się lekko w jej kierunku.

Podeszli do baru, żeby zapłacić. Barman rzucił przeciągłe spojrzenie mężczyźnie przed sobą i uśmiechnął się do dziewczyny. Ta nagle wróciła szybko do stolika, złapała długopis i wróciła mu go oddać.

– No, a już myślałem, że go ze sobą zabierzesz.

– Świetny, dziękuję bardzo.

– Polecam się na przyszłość. Do widzenia państwu.

Wyszli przed kawiarnię. Pora była się pożegnać.

– W razie czego pisz. I odpocznij. Jeszcze dziś wyślę ci moją sowę z eliksirem na uspokojenie, powinna dolecieć do jutra rana.

– Dziękuję, panie profesorze. I powodzenia. Jakby się pan czegoś dowiedział…

– To dam ci znać.

– Do widzenia.

Snape spojrzał ostatni raz na wymizerowaną twarz młodej czarownicy, skinął jej głową i odszedł, nie czekając na jej odpowiedź. Hermiona stała przez chwilę, spoglądając za nim. Po chwili jego wysoka sylwetka znikła wśród innych przechodniów. Obróciła się i poszła w kierunku metra. Czas było wracać do domu.

 

Wtorek, 12.05

Oboje byli chyba równie sfrustrowani. Snape już następnego dnia zobaczył Norrisa i Rockmana, ale nie udało mu się do nich zbliżyć. Każdego dnia przemieniał się w kogoś innego – był eleganckim gentelmenem, businessmenem i niepozornym staruszkiem. Ostatnim razem do wielosokowego najwidoczniej wrzucił włos kogoś znanego w mugolskim świecie, bo łaziły za nim stada rozchichotanych nastolatek i dorosłych kobiet. Nie mógł nawet marzyć o podsłuchiwaniu, kiedy Norris rzucił mu protekcjonalne spojrzenie z sąsiedniego stolika.

Zanotował w myślach, że będzie musiał poprosić pannę Granger o zbieranie włosów, ona mogła znać trochę lepiej mugolskie osobistości.

Hermiona czuła się całkowicie bezsilna, nie mogąc w żaden sposób pomóc i zmuszona czekać.

Wtorkowy Prorok przyniósł kolejną porcję złych wiadomości. Nowy szef Urzędu Magicznej Informacji oznaczał, że Norris z koleżkami położyli łapę na gazetach i radiu.

– Nie sądzę, żeby zaczęli czepiać się teorii w Transmutacji Współczesnej albo w Eliksirotwórstwie Praktycznym, ale od teraz na Proroka Codziennego i Proroka Wieczornego nie ma co liczyć… – mruknęła Hermiona, kiedy spotkali się w tym samym co ostatnio miejscu i poszli na spacer do parku.

– Ani na Czarodziejską Rozgłośnię Radiową – musiał się z nią zgodzić Snape, miło zaskoczony faktem, że znała czasopismo dla tych, którzy specjalizowali się w eliksirach.

Siedzieli na ławce, patrząc na biegające po trawniku naprzeciw dzieci i pięknego, brązowego wyżła. Koło nich przechodzili ludzie, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Na sąsiedniej ławce jakaś staruszka sypała kaszę gołębiom. Przy dźwiękach spadającej kaskadami wody w fontannie, gruchających gołębiach, krzykach dzieci i szumie samochodów dochodzącym z pobliskiej ulicy nikt nie mógł usłyszeć ich cichej rozmowy.

Równie poważnym ciosem była zmiana szefa Departamentu Transportu Magicznego. Całe szczęście, że z góry założyli, że każde skorzystanie z Sieci Fiuu czy teleportacja mogą być kontrolowane i Snape zaplanował sposoby na spotykanie się tak, żeby nie było można ich wykryć.

– Będziemy musieli uważać jeszcze bardziej niż zazwyczaj. W tej chwili pewnie nic nam nie grozi, ale jak tylko uda nam się coś odkryć i pokrzyżować ich plany, z pewnością zaczną szukać winnych.

Hermiona złapała piłkę, którą kopnął jakiś chłopiec i odrzuciła mu. Podziękował jej i odbiegł w podskokach. Kiedy to usłyszała, przeszedł ją dreszcz.

– W poniedziałek spróbuje pan na nowo?

– Oczywiście, że tak. Swoją drogą, skoro chciałaś pomóc. Poszukaj mi jakichś włosów do eliksiru – Snape przypomniał sobie cholerny piątek.

– Oczywiście, że coś panu znajdę! – dziewczynę aż podniosło z radości. – Mam szukać jakichś konkretnych czy brać pierwsze z brzegu?

– Obojętnie. Znajdź trochę na jutro. Wyślę po nie moją sowę. Tylko ogranicz się do ludzkich, dobrze?

Hermiona nabrała gwałtownie powietrza, patrząc na niego przez dłuższą chwilę i nie wiedząc, co powiedzieć. Snape wyglądał na zadowolonego z siebie, bo wytrzymywał jej spojrzenie.

– Ale przecież… Pani Pomfrey mówiła, że nikt nie będzie wiedział…

– I żebyś zrzuciła tę kocią sierść, podawała ci zapewne do picia różne eliksiry, czyż nie? – powiedział jadowicie. – Jak sądzisz, kto je przygotowywał?

Nie mogła w to uwierzyć! Teraz wiedziała z całą pewnością, że wiedział o skórce boomslanga i, co gorsza, wiedział, kto zrobił drakę na lekcji, żeby ona mogła wśliznąć się do jego magazynku. Wiedział i nie wywalił ani jej, ani Rona i Harry’ego…

– Mówił pan, że mam zapomnieć o tym, co było w szkole – zarumieniła się lekko.

– Dobrze, faktycznie, mówiłem. Ale nie mogłem się powstrzymać. Nie chciałbym zamienić się w kota… ani w psa – dodał zaskoczony, bo akurat brązowy wyżeł podbiegł do niego.

Roztargniony pogłaskał go, a Hermiona czuła, że nie wierzy własnym oczom. Wpatrywała się w niego, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Bo faktycznie, Snape, TEN Snape, głaszczący psa…

– Sądzę, że się teraz pożegnamy. Masz coś do zrobienia, czyż nie? – Snape wstał nagle i spojrzał na nią surowo.

Mimo wszystko się uśmiechnęła. Wyraźnie widziała, że czuł, że odsłonił się za bardzo i chciał po prostu zmienić temat. Zrozumiała, że w takich sytuacjach próbuje to zamaskować warczeniem i oschłym stylem bycia.

– Do widzenia, panie profesorze. Przygotuję LUDZKIE włosy na jutro. Mam całkiem przystojnego sąsiada…

– Granger… – warknął ostrzegawczo, ale widocznie niezbyt przekonująco.

Wesoło uśmiechnięta machnęła mu ręką i odeszła w kierunku zejścia do metra.

 

Znalezienie włosów nie sprawiało żadnych problemów. Nie planowała chodzenia po sąsiadach, szukania żadnych na podłodze, czy próbowania przywoływania, bo faktycznie mogła się pomylić i wziąć zwierzęce… albo włosy jakiejś kobiety! Siedząc w metrze, aż roześmiała się głośno na myśl o jej profesorze, przeobrażającym się w ponętną brunetkę. Chybaby ją wtedy zabił!

Na skrzyżowaniu koło jej domu był duży salon fryzjerski, czynny do późnych godzin wieczornych. Zawsze był tam tłok, zarówno w części żeńskiej, jak i męskiej. Było przed ósmą, wspaniała godzina!

Weszła do środka i zatrzymała się koło lady. Miła, młoda pani natychmiast porzuciła układanie szamponów i podeszła do niej.

– Dzień dobry. Pierwsza wizyta? – widać doskonale znała klientki, bo nawet się nie zawahała.

– Dzień dobry pani. Pierwsza… ale nie po ścięcie włosów – Hermiona odruchowo przesunęła ręką po długich do połowy pleców, zmierzwionych włosach. – Znajomi polecali mi państwa zakład, ponoć robicie świetne peruki.

– Ależ oczywiście! Ale nie przypuszczam, że to dla pani, nie przy pani wspaniałych włosach.

– Nie, to dla mojego ojca… Za parę miesięcy ma pięćdziesiąt osiem lat i ponieważ wyłysiał już zupełnie i wyraźnie go to żenuje, pomyślałam, żeby mu zafundować jakąś perukę.

Pani przyjrzała się Hermionie z zainteresowaniem. Widać nie spotykała się z takim pomysłem na prezent codziennie.

– Peruki są dość drogie. Najlepsze są robione na zlecenie, na podstawie odcisku głowy.

Chwilę wyjaśniała, jakie są rodzaje peruk i dopiero po chwili zeszła na temat, na który czekała dziewczyna.

– Wie pani, on nie lubi oglądać próbek włosów z palet kolorystycznych, bo mówi, że nie są prawdziwe. Ale czy mogę wziąć parę z ziemi, tych które tu leżą?

Zaskoczona fryzjerka zgodziła się, choć tym razem pomysł wydał się jej co najmniej dziwny. Ale czego to ludzie nie wymyślą. Poza tym jak chce u nich sprzątać z podłogi…

Hermiona podeszła do pustego krzesła, przy którym przed chwilą siedział jakiś mężczyzna o długich czarnych włosach. Zgarniając kosmyki, wzięła też trochę jaśniejszych, od faceta siedzącego zaraz obok. Potem podeszła do jeszcze innego, od którego podniósł się starszy pan o mysich, krótkich włoskach. Pani przyniosła jej jakieś jasne pukle. Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem właściciela, młodego, grubego faceta, Hermiona odłożyła je na bok. Do tych Snape będzie potrzebował powiększyć sobie trochę ubranie, zanim się przebierze.

Dostała parę innych kosmyków z działu męskiego, podyskutowała jeszcze trochę z fryzjerką i poszła do domu.

Pooddzielała każdy zestaw włosów i zapakowała w zwykły papier aluminiowy. Do jasnych włosów dołączyła kawałek pergaminu z ostrzeżeniem, że właściciel był dość gruby. I niski. Łatwiej przeskoczyć niż obejść. Całkowite przeciwieństwo Snape’a. Szepnęła Reducto i zmniejszyła każdą paczuszkę, wrzuciła wszystko do skórzanego woreczka i położyła go na stole.

Na wspomnienie sowy Snape’a, pięknego, brązowo-białego puchacza z czarnymi końcówkami piór, o wielkich pomarańczowych oczach, przygotowała duży kawałek bekonu.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 5Dwa Słowa Rozdział 7 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 5 komentarzy

  1. Podoba mi się, że wbrew sobie Severus robi się empatyczny, że widzi w Hermionie siebie sprzed lat i że odczuwa również ulgę, że żadne z nich nie jest z tym same.Wróć do czytania

Dodaj komentarz