Dwa Słowa Rozdział 21

Wylądowali na trawie przed szkolną bramą. We Francji było już po pierwszej, w Anglii godzinę wcześniej. Severus zaproponował Hermionie, żeby wróciła do siebie, a on zda Minerwie i portretom relację z wizyty i dziewczyna przez chwilę się wahała. Z jednej strony była trochę zmęczona i perspektywa powrotu do domu i poczytania czegoś była kusząca. Z drugiej coś jej nie pasowało. Nie do końca umiała powiedzieć co.

– No idź – Severus położył jej rękę na ramieniu. – Przyda ci się trochę odpoczynku. Mogę cię zapewnić, że dam sobie radę sam.

Parsknęła śmiechem i natychmiast spoważniała.

– Kiedy… dasz mi znać, jak będzie coś nowego, tak?

– Oczywiście. Niedługo się zobaczymy – zapewnił ją i wreszcie uśmiech pozostał na jej twarzy.

Sięgnęła po świstoklik, zapisała w nim nowe miejsce, założyła swoją podróżną torbę na ramię i wzięła do drugiej ręki różdżkę.

– Severus… nie zapomnij, co mówił Albert. Postaraj się zmienić różdżki – poprosiła go jeszcze.

Skinął poważnie głową.

– Pomyślę o tym. A ty nie zapomnij rzucić osłon na drugi wymiar – uniósł rękę na pożegnanie. – Dziękuję za wszystko, Hermiono. I do następnego spotkania.

– Do widzenia, Severusie…

Cofnął się o krok, żeby mogła aktywować świstoklik i zniknąć. Westchnął, patrząc w puste miejsce, w którym jeszcze przed sekundą stała i odwrócił się, żeby pójść do zamku.

 

 

Hermiona przyleciała do domu i natychmiast w pokoju gościnnym rozległ się stukot i po chwili wybiegł do niej Krzywołap. Zaczął ocierać się o jej nogi, więc wzięła go na ręce i zaniosła do kuchni.

– Chodź, dam ci coś, co lubisz.

Sięgnęła po puszkę z jego ulubionymi kawałkami wołowiny w sosie i zmieniła wodę w misce. Potem wyciągnęła z lodówki obiad przygotowany w piątek i odgrzała w mikrofalówce. Usiadła przy stoliku i sięgnęła po księgę z wrednymi zaklęciami, która leżała grzbietem do góry.

Pod koniec jedzenia nieoczekiwanie pierścionek zrobił się ciepły. Uśmiechając się, wyjęła pergamin i przeczytała wiadomość od Severusa.

– Pod żadnym pozorem nie idź na Pokątną na marsz protestacyjny.

Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Marsz protestacyjny???

Coś się musiało stać…

– Oczywiście!

Niezależnie, co mogło się stać, jeśli kazał jej trzymać się od tego z daleka, z pewnością miał rację. Ale co się stało?!

Domyśliła się, że Severus właśnie w tej chwili rozmawia z profesor McGonagall i portretami i nie należy mu przeszkadzać. Musiał przerwać rozmowę tylko po to, żeby ją ostrzec. Poza tym miała jakieś dziwne wrażenie, że nie chciał afiszować się przed innymi pisaniem do niej. Przemknęło jej przez myśl, że może nawet z nikim innym nie był tak blisko, jak z nią.

Harry i Ginny powinni wiedzieć!

Podeszła do kominka i wsypując trochę proszku Fiuu, zawołała „Grimmauld Place numer 12” i włożyła głowę w zielone płomienie.

Po drugiej stronie w kuchni zobaczyła tylko Stworka, który na jej widok podbiegł do kominka.

– Dzień dobry panience – skłonił się wytwornie.

– Dzień dobry, Stworku. Czy Harry albo panna Inny są w domu? – spytała, patrząc z nadzieją na drzwi wejściowe do kuchni.

– Nie, wyszli jakąś godzinę temu i kazali Stworkowi nie czekać z obiadem – powiedział trochę markotnie skrzat, zwieszając duże uszy.

Hermionie zrobiło się go żal.

– Nie przejmuj się, na pewno niebawem wrócą. Ja na ich miejscu bym wróciła, bo nikt tak dobrze nie gotuje, jak ty!

Oczy skrzata rozbłysły radością.

– Panienka jest bardzo miła dla Stworka. Czy zechce panienka przyjść tu i coś zjeść? Na dziś Stworek przygotował zupę cebulową i gulasz wołowy z pieczonymi ziemniakami, a na deser tartę truskawkową.

W pierwszej chwili Hermiona chciała odmówić, ale wiedziała, że sprawi mu tym przykrość. Ale przecież już nie była głodna… Nagle znalazła wyjście.

– Już skończyłam lunch, ale jakbyś mógł mi trochę dać, to z chęcią zjem to na kolację.

Stworek podbiegł czym prędzej do wielkiego gara, z którego unosiła się para, złapał inny i zaczął przelewać gorącą zupę. Potem do dużej miski odłożył całą górę ziemniaków z błyszczącą, złocistą skórką, a do innej gęsty gulasz. Podał to Hermionie, która postawiła wszystko po swojej stronie i odbiegł kroić dla niej duży kawał tarty.

– Wszystko wygląda zachwycająco – podziękowała mu Hermiona, sięgając po talerz z ciastem. – Stworku, a czy przez przypadek macie w domu Proroka albo Żonglera? Z dziś i wczoraj?

– Oczywiście, że mamy! Stworek chciałby osobiście przynosić gazety, ale panicz Harry zamawia je przez sowy – Stworek znów odbiegł, by po chwili wrócić z gazetami zwiniętymi w ciasne ruloniki.

– Dziękuję ci bardzo, Stworku. Za gazety i kolację na dziś. Do widzenia.

– Do widzenia panience!

Hermiona cofnęła głowę z kominka i natychmiast odpędziła kota, który już zaglądał do miski z gulaszem.

– Krzywołap! Wstydziłbyś się! Właśnie zeżarłeś prawie całą kocią puszkę wołowiny i jeszcze dobierasz się do mojej?!

Schowała jedzenie do lodówki i piekarnika, ciasto wstawiła do szafki, pomna tego, że durnowaty kot potrafił czasem jeść również truskawki i usiadła na kanapie. Wzięła do ręki sobotniego Proroka i pochyliła się, widząc duży tytuł na pierwszej stronie.

 

Ministerstwo ogłasza nowy program ochrony życia przyszłych matek

 

W artykule Prorok wyjaśniał, że od początku lipca, w razie stwierdzenia że płód ma nieuleczalne wady rozwojowe albo fizyczne, Ministerstwo zaleca jak najszybsze usunięcie ciąży. Zabieg wykonywany będzie w Klinice Św. Munga natychmiast po szczegółowym badaniu przez Uzdrowiciela.

W niedzielnym Proroku nie znalazła żadnych dziwnych informacji, więc sięgnęła po Żonglera. Lovegood zareagował natychmiast, określając program ochrony życia Programem Przymusowych Aborcji i wyraźnie podkreślił, że w artykule nie ma nic o wymaganej w takich sytuacjach zgodzie kobiety. Wezwał wszystkich do zbiorowego protestu, który zapowiedział na niedzielę o pierwszej po południu.

Hermiona z wielką chęcią wzięłaby w nim udział, ale doskonale rozumiała wiadomość od Severusa. Pracowała w Ministerstwie i biorąc pod uwagę obecną sytuację, nie powinna zwracać na siebie żadnej uwagi.

Zarówno dla mojego, jak i moich rodziców dobra.

Doskonale pamiętała, co powiedział Norris do Rockmana. Że ma dotrwać żywa do końca ich sprawy. Nie wiedziała, co oni rozumieją przez koniec, ale zdecydowanie nie należało go przyspieszać.

No i trzeba będzie pomyśleć, co zrobić z rodzicami… Australia odpada, bo wszyscy już o tym wiedzą. Co zrobić z nimi tym razem…?!

W ponurym nastroju chodziła z kąta w kąt. Starała się znaleźć jakieś rozwiązanie, ale każde wydawało się jej złe. Nie miała się kogo poradzić, co złościło ją jeszcze bardziej. W końcu wzięła się za sprzątanie, mając nadzieję, że zmęczy ją to na tyle, że wieczorem po prostu padnie spać.

Kładąc się do łóżka, wzięła w ramiona poduszkę i wtuliła się w nią, tak jak piątkowej nocy.

 

 

Poniedziałek, 29.06

Hermiona zaczęła dzień w pracy od przeczytania relacji z marszu w Proroku. Nie było w tym nic dziwnego, wszyscy zachowywali się podobnie. Ci, którzy mieli okazję czytać artykuł jeszcze w domu, rozprawiali już na temat protestów, reszta szybko czytała i przyłączała się do dyskusji.

Rockman przyszedł oczywiście po niej, więc wszedł do jej biura się przywitać.

– Witaj, moja droga – powiedział, zerkając na pogrążoną w lekturze dziewczynę.

– Dzień dobry panu – odpowiedziała grzecznie Hermiona, nie starając się nawet chować gazety.

– Widzę, że czytasz o tym idiotycznym proteście – zagaił Rockman, widząc zaskoczenie malujące się na jej twarzy.

– Cóż za pomysły! – prychnęła na to, udając oburzenie. – Słów brakuje. Ministerstwo zajmuje się losem tych nieszczęsnych kobiet i mam wrażenie, że nikt nie stara się tego zrozumieć!

Rockman przysiadł na krześle koło niej i popatrzył z zainteresowaniem.

– Widzę, że jest choć jedna osoba, która zrozumiała.

Hermiona spojrzała na niego, starając się stłumić złość.

– Czy one naprawdę chcą urodzić nienormalne dzieci?! Przecież powinny być zadowolone z tego, że mogą usunąć taką ciążę i próbować tych nowych leków, co podają teraz w Św. Mungu. I spróbować jeszcze raz – pokręciła głową, mówiąc sobie jednocześnie, że opowiada właśnie wyjątkowe brednie.

– Bardzo mnie cieszy twoja postawa. Swoją drogą, dobrze się czujesz po środowej wizycie w Klinice? Ten eliksir nie odbił się jakoś na twoim samopoczuciu? – zatroskał się o nią, niczym dobry ojciec o ukochaną córkę.

Hermiona potrząsnęła głową, zastanawiając się gorączkowo, czy nie powinna czegoś wymyślić i postanowiła opowiedzieć bajeczkę, którą przygotowała na wszelki wypadek.

– Wie pan co, nie wiem… Spędziłam weekend z rodzicami i znajomymi, których od dawna nie widziałam. Byłam tak zaaferowana i podekscytowana, że w ogóle nie zwracałam na nic uwagi – uznała, że parę słów wystarczy i zmieniła temat. – Swoją drogą, jak udał się weekend? Wnuki wróciły z Hogwartu, więc pewnie musiał być wspaniały!

Rockman uśmiechnął się radośnie i wstając, rzekł:

– Doprawdy, był cudowny! Widze, że oboje spędziliśmy miło weekend.

Hermiona odpowiedziała równie radosnym uśmiechem.

– Zgodzę się z panem, weekend był cudowny!

Kiedy odszedł, przejrzała jeszcze raz artykuł. Zgodnie z tym, co podał Prorok, w marszu brała udział około setka czarownic i czarodziejów. Wszystkich zaalarmował artykuł w Żonglerze, ale niektórzy przyznali reporterowi Proroka, że określenie „przymusowa aborcja” jest zdecydowanie przesadzone.

Postanowiła wybrać się na lunch na Pokątną w nadziei, że spotka kogoś, kto będzie wiedział coś więcej i że będzie mogła dostać nowe wydanie Żonglera.

Na Pokątnej istotnie widać było ślady wczorajszego pochodu. Na ulicy walały się podarte strony wyrwane z Proroka, gdzieniegdzie leżały zwiędłe róże. W witrynach niektórych sklepów zobaczyła przyklejone rozmaite hasła: „Łapy precz od naszych dzieci!”, „Wszystkie dzieci nasze są!”, „Kobiety, bojkotujcie wizyty w Św. Mungu!” czy „Prędzej zobaczę Chrapaka Krętorogiego niż usunę ciążę!”.

Na stolikach w kawiarniach i restauracjach, przy kasach w niektórych sklepach leżały pliki ulotek jakiejś organizacji studenckiej, która w kilku słowach wyjaśniła, że po pierwsze upośledzenie płodu nie stanowi zagrożenia dla życia matki, a po drugie, że badania przeprowadzane w Klinice wcale nie pozwalają na jednoznaczne ustalenie stopnia wad i absolutnie nie można ich brać pod uwagę i decydować się na tak radykalny krok, jak usunięcie ciąży.

Hermiona kupiła Żonglera, zaszyła się w kącie baru i czekając na frytki i kotlet wieprzowy, zaczęła czytać.

Po pierwsze Lovegood stwierdził, że ilość protestujących była o wiele wyższa, sam doliczył się przynajmniej pięciuset uczestników. Prorok wyraźnie zaniżył ilość, próbując zbagatelizować wczorajszy marsz.

Po drugie nawoływał do nieustannych protestów, określając program Ministerstwa jako „barbarzyński”. Ponieważ w tygodniu ludzie pracowali i nie mieli czasu na zorganizowane protesty, proklamował protest polegający na noszeniu wpiętej w ubranie białej róży.

Faktycznie, wszystkie róże na ulicy były białe. Jak tak dalej pójdzie, Ministerstwo zdelegalizuje białe róże i wprowadzi zakaz uprawy i sprzedaży. I ludzie będą trafiać do Azkabanu za posiadanie białych kwiatków.

Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Świat stawał na głowie.

 

 

Ani zdjęcia z regularnych przelotów samolotami rozpoznawczymi, ani kolejne transmisje z satelity nie dały pożądanych rezultatów, w dodatku prognoza pogody dla Rathlin Island na cały tydzień przewidywała duże zachmurzenie, więc nie było co liczyć na zdjęcia satelitarne.

Rozeźlony Jack zdecydował się wysłać regularny patrol na wyspę. Najchętniej wybrałby chłopaków z pierwszego batalionu, bo to byli najlepsi z najlepszych, ale wchodzili oni w skład Special Forces Support Group i stacjonowali w Walii i musiałby prosić o zgodę samego Księcia, więc zdecydował się na trzeci batalion, należący do szesnastej Powietrznej Brygady Szturmowej stacjonującej w Colchester Garrison. Generał Sir Mike Jackson był jego wieloletnim przyjacielem, więc nie musiał się długo targować.

– Całkiem po omacku wpadłem na coś ciekawego – powiedział Sir Mike’owi. – Ale zanim zrobię z siebie głupca, ogłaszając rewelacyjne odkrycie, muszę wpierw to sprawdzić.

Sir Mike wydał natychmiastowy rozkaz zmobilizowania dziesięciu żołnierzy i wysłania ich na spadochronach na nocny patrol na wyspę.

Wylądowali o pierwszej w nocy. Byli wyposażeni w gogle i monokulary termowizyjne, celowniki noktowizyjne i termowizyjne i detektory ruchu. Mieli zamontowany nowoczesny system C4I, który pozwalał nie tylko na wyświetlanie w goglach i przetwarzanie informacji, ale równoczesne przekazywanie ich do centrum operacyjnego znajdującego się w bezzałogowym samolocie Dragon Eye krążącym nad patrolowanym terenem. Ich misja należała do typu „Widzący i nie będący widzianymi”, co oznaczało, że mają patrolować teren, meldować o wykryciu celu, ale nie ujawniać się.

Wiedząc o dwójce starszych ludzi mieszkających na wyspie, pobieżnie sprawdzili ich skromny domek i zagracone podwórko i dosłownie przeczesali wyspę. Sprawdzili zamek, najwyraźniej w stanie remontu i znaleźli tylko kilka butelek po piwie, otwarte opakowanie dziwacznych cukierków o różnych kolorach i parę rękawic z dziwnej, zielonej skóry. Odkryli kilka kóz, kilka sów i parę innych mniejszych zwierząt. Nie było ani śladu ludzkiej obecności.

O świcie nadleciał wezwany śmigłowiec i wszyscy wrócili do bazy.

 

 

Wtorek, 30.06

Zdegustowany Jack odłożył raport z nocnego patrolu i sięgnął po kubek z kawą.

Cholerny świat! Gdzie oni się podziali?! Przecież całkiem niedawno jeszcze tam byli! Sam ich widziałeś!

Jego asystentka położyła mu na biurku plik papierów, ale nie zwrócił na to uwagi.

Gdyby nie to, że faktycznie ich widział, chyba zacząłby uważać, że ma omamy. Ale nie, niemożliwe. Byli.

Przecież Kovalsky też ich widział! Nie spreparował chyba tego filmiku specjalnie dla mnie?!

Wziął łyk i wrzątek poparzył mu usta. A żeby to szlag trafił!!!

Szarpnął się do tyłu, pochylając się równocześnie nad kubkiem i wypluwając do środka gorącą kawę i chyba to sprawiło, że zaczął myśleć. Zupełnie nagle zaświtała mu inna myśl i aż zamarł.

A co, jeśli oni w jakiś tajemniczy sposób się zorientowali i przenieśli gdzieś indziej? Faceci, którzy opanowali jakąś nową technikę, potrafiący kamuflować się tak doskonale jakby ZNIKALI, naprawdę przenieśli się w inne miejsce.

Upił ostrożnie odrobinę kawy i, już przygotowany na temperaturę, jakoś ją przełknął. Tylko wargi piekły jeszcze trochę.

Opanuj się, jak mogli się zorientować! Przez jakiś czas Kovalsky przyglądał im się sam. Tylko z Mackiem. Skoro Kovalsky był tym zaskoczony, to znaczy, że o nich nie wiedział. Chyba, że robi cię w balona. Mack stoi poza podejrzeniami. Jak mogli się zorientować?! Przecież nie czytają w myślach?! To musiał być po prostu zbieg okoliczności i tyle.

Dałeś dupy, stary! Zgubiłeś ich.

Zrozumienie przyszło z kolejnym łykiem kawy.

Jesteś jedyną osobą w Dowództwie, która wie, że ktoś posługuje się tak zaawansowaną technologią. MUSISZ o tym powiedzieć tym wyżej. MUSIMY ich odnaleźć!

Czując, że zaczyna boleć go głowa, zadzwonił po sekretarkę.

– Połącz mnie, proszę, z Sir Nicolasem Carterem. Natychmiast.

Parę godzin później Jack stanął pod drzwiami biura Sir Nicolasa. Zapukał i czekał parę sekund na głośne „Proszę!”. Poprawił krawat, delikatnie nacisnął klamkę i wszedł do środka.

– Panie generale – zasalutował siedzącemu za biurkiem mężczyźnie.

– Spocznij, Jack. Nie jesteśmy na przeglądzie broni – powiedział Sir Nicolas i wstał, żeby przywitać się ze swoim doradcą.

Sir Nicolas miał okrągłą, ogorzałą twarz, przyjemny uśmiech, który podkreślały liczne zmarszczki w kącikach niebieskich oczu. Był wysoki, szczupły i trzymał się doskonale, choć gęste ciemnoblond włosy mocno już posiwiały na skroniach. A może właśnie to dodawało mu uroku i sprawiało, że stał się idolem wszystkich kobiet w angielskiej armii.

Uścisnęli sobie ręce i Sir Nicolas usiadł i wskazał Jackowi wygodny fotel.

– W porządku, Jack?

– Oczywiście! U pana również? – Jack usiadł i położył czapkę z boku biurka.

– Jak zawsze, mój chłopcze. Co cię do mnie sprowadza? Twoja sekretarka przestraszyła moją do tego stopnia, że nieszczęsna Cindy chciała odwołać mój lunch z Sir. Johnem.

– Przepraszam. Obawiam się, że to moja wina.

– Mieliśmy się spotkać jutro o… – Sir Nicolas zerknął na kalendarz – dziesiątej. Jeśli to nie mogło poczekać do jutra, to powiedz mi, o co chodzi.

Jack zaczął opowiadać od początku. Sir Nicolas rozparł się wygodnie na fotelu, ale nie trwało to długo. Po paru chwilach wyprostował się i uważnie zaczął słuchać z rosnącym skupieniem. Pod koniec zmarszczył brwi.

– Cholera, Jack! Wpadłeś na niezłą bombę! Nigdy o czymś takim nie słyszałem!

– Ja też nie. Z początku byłem na tyle oszołomiony, że nie rozumiałem, co oglądam. Wykluczyłem cyrkowe magiczne sztuczki i kazałem przez jakiś czas nadzorować sytuację, mając nadzieję, że wpadniemy na coś nowego, co pozwoli wysnuć więcej wniosków – Jack skrzywił się mimo woli. – Nie chciałem przychodzić do pana z niczym.

– To zrozumiałe, Jack – zastopował go natychmiast Sir Nicolas. – Nikt nie płaci ci za bieganie w panice dookoła i szarpanie wszystkich za poły marynarki z prośbą o pomoc. Jednak przychodzi taka chwila, że trzeba zwrócić się do innych. Właśnie taka chwila nadeszła, Jack.

– Dziękuję, panie generale.

Jack odczuł ulgę. Usiadł wygodniej na swoim fotelu i przestał się bawić guzikiem od marynarki, który przed chwilą machinalnie miętosił.

– Jack… Powiedz mi. Zacząłeś się interesować Rathlin Island, bo chcesz właśnie tam zrobić manewry, tak?

– Dokładnie.

– Dlaczego właśnie tam? – Sir Nicolas spojrzał mu badawczo w oczy.

Jack natychmiast uznał, że trzeba powiedzieć całą prawdę. No, prawie całą.

– Całkiem przez przypadek. Parę tygodni temu rozmawiałem z przyjacielem z wojska z dawnych lat i opowiadaliśmy sobie o wakacjach – Jack nie zamierzał się przyznać do tego, że nie chciało mu się szukać miejsca na manewry i skorzystał z porad Perry’ego. – Perry opowiedział mi o tym, jak któregoś lata ojciec zaciągnął go na tę wyspę, żeby zwiedzać zamek. I kiedy zaczął opowiadać jak wygląda ta wyspa, przyszło mi do głowy, że może być dobrym miejscem na manewry. Dlatego kazałem mojemu porucznikowi przygotować więcej szczegółów. Mack zlecił topografię starszemu chorążemu Kovalsky’emu, który przez przypadek na nich wpadł.

Sir Nicolas zamyślił się.

– Trochę dużo tych przypadków. Nie sądzisz?

Jack wzruszył ramionami.

– Nie tylko nieszczęścia chodzą parami. My akurat mieliśmy podwójne szczęście.

Kiedy kończył zdanie, szalona myśl przyszła mu do głowy, ale powściągnął się tak, że nawet powieka mu nie drgnęła.

Skąd Perry wytrzasnął tę wyspę???!!!

Przypomniał sobie, jak miesiąc wcześniej Perry skontaktował się z nim, prosząc o jakąś aparaturę podsłuchową. I poczuł, jak wszystkie włoski na karku stają mu dęba i zimny dreszcz przechodzi po plecach.

– Będziemy go nadal potrzebować – rzekł Sir Nicolas, sięgając po słuchawkę. – Cindy, połącz mnie z Premierem. Tak, natychmiast – dorzucił po chwili i czekał długą chwilę, patrząc na ścianę, na której wisiał portret Królowej. – Dzień dobry, Davidzie. Musimy porozmawiać i obawiam się, że to nie może czekać – powiedział w końcu.

Jack zacisnął zęby. Cholera, cholera, cholera. Perry, przygotuj się na długą, bardzo długą rozmowę…

 

 

Środa, 1.07

Severus odsunął w połowie pełny talerz ze śniadaniem i wypił poranną kawę. Choć w zasadzie nie powinien jej pić. Wiedział, że kawa pobudza, a w jego wypadku bardziej wskazany byłby eliksir na uspokojenie.

Od kilku dni był lekko poddenerwowany i rozdrażniony. Nic mu nie pasowało, ale nie umiał powiedzieć czemu. Chwilami miał napad aktywności i miał ochotę zacząć robić pełno rzeczy w tym samym czasie, czasami zaś nie wiedział, co ma ze sobą począć i wszystkiego mu się odechciewało.

Miał właśnie jeden z takich napadów. Czuł, że musi się czymś zająć, więc postanowił przygotowywać plan zajęć na przyszły rok, choć przecież przewidział już zebranie w tej sprawie pod koniec sierpnia. Ale postanowił zrobić szkic. Poszedł do pokoju nauczycielskiego, rozprostował na dużym stole długą rolkę pergaminu i przywołał kolorowy atrament i pióra.

Kiedy zaczął rozplanowywać zajęcia z eliksirów, zaczął zastanawiać się, czy choćby niewielka część uczniów lubi ten przedmiot. Hermiona powiedziała mu całkiem niedawno, że zawsze uważała, że eliksiry były ważne. Choć wolała numerologię czy zaklęcia. Niedawno… zaledwie dwa tygodnie temu, a jemu wydawało się, że od tej chwili upłynęły całe miesiące…

Rozmieścił numerologię i zaklęcia i zaczął wpisywać historię magii, kiedy przyszła do niego Minerwa. Przez chwilę przyglądała się temu, co już zrobił, a potem usiadła naprzeciw niego.

– Mamy jeszcze czas, możesz to zrobić później, jeśli nie chcesz czekać na zebranie Staffu. Idź odpocząć.

Severus podniósł głowę i spojrzał na nią pytająco. Minerwa stuknęła różdżką w plan.

– Nie mam żadnych zajęć w poniedziałek…

Popatrzył na plan, nie komentując jednak tego w żaden sposób.

– Poza tym… – zauważyła, że ostatnio stał się trochę nerwowy, więc chciała mu to powiedzieć jakoś delikatnie – widzę, że lekcje z eliksirów, dla wszystkich klas, zaplanowałeś na środę na 9 rano…

Cholera…

Severus potarł skronie, wyprostował się i odepchnął od siebie pergamin. Całe szczęście, że zdecydował się pracować w pokoju nauczycielskim, z dala od zrzędzącego Dumbledore’a, do którego znów zaczął tracić cierpliwość.

– Chyba masz rację – powiedział.

– Wszystko w porządku? – spytała czarownica, patrząc na niego niepewnie. Doszła do wniosku, że to sprawa Norrisa tak go przygnębia.

Severus potaknął, ale czego innego mogła się spodziewać? Wstała i odważyła się położyć mu rękę na ramieniu. Podniósł gwałtownie głowę, więc cofnęła się. To również mogła przewidzieć, wiedząc, jak nie lubił cudzego dotyku.

– Idź odpocznij. Lepiej, żebyś był w formie. Może dziś odezwie się Dilys w sprawie zamiany eliksiru w Św. Mungu…

Zauważyła, że to go ożywiło. Wstał o wiele energiczniej niż reagował przed chwilą i wrzucił pergamin do kominka.

– Masz rację. Idę do gabinetu. Jeśli Dilys ma jakieś nowiny, tylko tam będę mógł się o tym dowiedzieć.

Po czym wyszedł, powiewając połami swojej szaty.

Prawdę mówiąc, czekał na wiadomość od Dilys z niecierpliwością. Od ostatniego warzenia eliksiru przez Watkinsa minęło już sporo czasu i domyślał się, że niebawem będzie robił nową porcję. Wróciwszy do siebie, stał długo przy oknie, założywszy ciasno poły peleryny i rozmyślając, co jeszcze mogą zrobić, żeby pokrzyżować plany Norrisa. Potem usiadł przy biurku i zaczął czytać księgę o zastosowaniach numerologii w eliksirach, ale nie mógł się skupić. Po paru minutach zorientował się, że czyta wciąż ten sam akapit, ale nie potrafił nawet powiedzieć, o czym on był.

Na całe szczęście nagle usłyszał głos Dilys. Odłożył księgę i podszedł szybko do portretu.

– Dzień dobry, Severusie – powiedziała kobieta. – Przed chwilą Artemizja przekazała, że Watkins warzy nową partię eliksiru.

– Dziękuję, Dilys.

Uśmiechnął się do siebie i wyjął magiczny pergamin.

 

 

Jack wsiadł do eleganckiej limuzyny i potarł oczy. Sir Nicolas wsiadł z drugiej strony i rozparł się wygodnie na skórzanym obiciu miękkiego siedzenia.

– Numer Dziesięć – rzucił kierowcy. – Byłeś już kiedyś na Downing Street? – zwrócił się do Jacka, kładąc czapkę na kolanach.

Jack potrząsnął przecząco głową i spojrzał przez okno, kiedy ruszyli.

– Jeszcze nie – odrzekł.

– Uważaj na psy. Córki Premiera kochają zwierzęta i przygarnęłyby wszystkie bezdomne psy w całej Wielkiej Brytanii. Davidovi udało się je trochę przyhamować i mają tylko pięć – roześmiał się Sir Nicolas.

Jack uśmiechnął się blado. Nie wiedzieć czemu miał wrażenie, że to będzie jeden z najbardziej parszywych dni w jego życiu.

Wczoraj nie udało mu się porozmawiać z Perrym. Próbował do niego dzwonić kilka razy, ale nikt nie odbierał. Zostawił więc wiadomość na sekretarce, że będzie jeszcze dzwonił. Potem zaczął się prawdziwy młyn w pracy i kiedy wreszcie zdecydował, że MUSI iść do łazienki, była już prawie dziesiąta wieczorem. Obiecał sobie, że dopadnie przyjaciela nazajutrz. Musiał z nim porozmawiać, bo kiedy przypomniał sobie historię z podsłuchem i wyjaśnienie, że chodziło o jego córkę, wróciło ulotne wrażenie, że Perry coś ukrywał. Niby tłumaczył o co chodzi, ale Jack czuł wtedy, że coś było nie tak. Nie tylko zresztą wtedy. Ilekroć zaczynali rozmawiać na temat Hermiony, Perry odpowiadał pokrętnie i próbował zmienić temat.

I kiedy przyszedł dziś rano do pracy, jego sekretarka poinformowała go, że za pół godziny oczekiwany jest na Downing Street.

Kurwa mać. CO ja mam im powiedzieć?!

Nie wiedział, czy ma kryć przyjaciela, czy wręcz przeciwnie. Jedna błędna odpowiedź i jego kariera wisiała na włosku. A ten tu pieprzy coś o psach. Jeśli te burki faktycznie wyczuwają ludzkie emocje, to uciekną ode mnie i będą ujadać pod Pałacem Buckingham!

Kiedy zajechali pod słynny dom z granatowo-czarnej cegły, kierowca wybiegł i otworzył drzwi generałowi, a następnie Jackowi. Obaj podeszli do błyszczących drzwi i Sir Nicolas zastukał kołatką trzy razy.

Drzwi natychmiast się otworzyły i weszli do środka.

– Pan Premier oczekuje panów – powiedział sztywno wyprostowany, jakby kij połknął, urzędnik i skłonił się.

Zostali zaprowadzeni do gabinetu Premiera.

David Cameron siedział przy biurku, na którym leżały pliki dokumentów, coś, co wyglądało na brudnopis przemówienia, bo widać było na nim liczne poprawki i przekreślenia, i stała filiżanka herbaty. Za nim były duże okna, przez które wpadały niemrawe promienie słońca. Kąty biura wyłożone były piękną, drewnianą boazerią, sztukowaną w ozdobne wzory, zaś ściany pomalowane na biało. Wisiały na nich różne obrazy w ciężkich, złoconych ramach. Marmurowy kominek przy wejściu był wyczyszczony i nie czuć było zupełnie zapachu palonego drewna.

Na ich widok Premier odłożył pióro i podniósł się, żeby się przywitać.

– Witam panów – uśmiechnął się czarująco.

– Panie Premierze. Podpułkownik Jack Parker – Jack mocno uścisnął mu rękę i po twarzy młodszego mężczyzny przebiegł lekki grymas bólu. – To dla mnie zaszczyt.

– Niezmiernie mi miło – odpowiedział Premier. – Sir Nicolas nieraz mówił o panu.

– Dzień dobry, Davidzie – Sir Nicolas również się przywitał.

Usiedli przed biurkiem i zdjęli czapki. Premier zapytał, czy życzą sobie herbaty i zamówił ją, choć Jack chętniej wypiłby coś znacznie mocniejszego. Kiedy porcelanowe filiżaneczki zostały już przyniesione i obowiązkowa pogawędka na temat pogody się skończyła, Sir Nicolas przeszedł do rzeczy.

– Davidzie, jak wiesz, na listopad zaplanowane są manewry. Miejsce nie jest jeszcze ustalone, Połączone Kolegium Szefów Sztabów czeka na propozycję British Army. Mianowałem Jacka odpowiedzialnym za znalezienie odpowiedniego miejsca i zorganizowanie wszystkiego z punktu widzenia logistyki. Kilka tygodni temu wytypował pewne miejsce i kazał sporządzić raporty określające ewentualną przydatność. Jeden z raportów… że tak powiem, zwrócił na siebie uwagę jego personelu.

Premier spojrzał z zainteresowaniem na Jacka. Sir Nicolas skinął mu głową na znak, że ma przejąć pałeczkę. Jack odchrząknął i zaczął wyjaśniać:

– W zeszły poniedziałek mój porucznik powiadomił mnie, że w trakcie przygotowywania raportu przeglądał przekaz satelitarny i dostrzegł na nim grupę ludzi posługujących się zupełnie nieznanym nam systemem kamuflażu. Ani my, ani Amerykanie, nie mieliśmy nawet pojęcia, że coś takiego może istnieć. To jakiś nowy wynalazek, który zmienia całkowicie zasady wojennej gry.

Premier zmarszczył trochę brwi. Jack kontynuował.

– Przez kilka dni z rzędu próbowaliśmy namierzyć tę grupę, żeby dowiedzieć się więcej. Wysłaliśmy nad ten rejon samoloty rozpoznawcze, ale na zdjęciach nic nie znaleźliśmy.

– Też zakamuflowane? – spytał Premier i Jack zrozumiał, że śledził doskonale jego tok myślenia.

– Niestety nie. Też tak myślałem, więc tej nocy wysłałem tam nocny patrol z szesnastej Powietrznej Brygady Szturmowej. Mieli przeczesać teren i wytropić ewentualne ślady obozowiska tej grupy. Nic nie znaleźli.

– Jack sprawdził wszystko, co mógł, żeby dostarczyć jak najwięcej dowodów – wtrącił Sir Nicolas. – Nie mamy jednak nic poza pierwszym przekazem satelitarnym. Oglądałem go, przyznam, że jest to bardzo niepokojące.

Wygląda na to, że ta grupa przeniosła się gdzie indziej. Żeby ich odkryć, będziemy musieli rozwinąć szeroko zakrojoną akcję, zapewne włączyć w to Amerykanów i pewne inne państwa NATO. Gdziekolwiek są, musimy ich odnaleźć.

Premier podniósł rękę.

– Wyjaśniacie trochę za szybko, jak dla mnie. Po pierwsze, powiedzcie, czemu ten nowy system kamuflażu jest taki ważny. Założyli inne panterki, mają jakieś nowe siatki maskujące? Przepraszam – dodał – ale moja wiedza w zakresie kamuflażu jest o wiele mniejsza od waszej.

Jack postanowił pójść na skróty. Pochylił się i zabrał pióro Premiera.

– Co pan powie, jeśli stwierdzę, że pańskie pióro cały czas przed panem leży?

Wyraźnie zaskoczony Premier popatrzył na biurko.

– Powiem, że to niemożliwe. Nie ma go.

– I jeśli będzie pan potrzebował coś napisać, pójdzie pan go szukać gdzie indziej, tak?

– Dokładnie tak.

– Dokładnie tak – powtórzył za nim jak echo Jack i oddał mu pióro. – Ten nowy system właśnie tak działa. Jest tak doskonały, że maskuje absolutnie wszystko. Stojąc przed zamaskowanym w ten sposób wrogiem, nie domyśliłby się pan, że ma go pan przed sobą.

Premier wziął pióro i popatrzył na nie. Jack postanowił go dobić.

– Nie będzie pan widział nawet zarysu człowieka. Nawet jego cienia. Tylko drzewa, trawę czy cokolwiek, co się ZA NIM znajduje.

Sir Nicolas również nie miał litości. Pochylił się do przodu i odstawił filiżankę.

– Nie wiemy, kim oni są, ale w takiej sytuacji mogą przeprowadzić kolejne ataki terrorystyczne, a my nawet nie będziemy mieli pojęcia, jak ich szukać. Już PO przeprowadzonym zamachu.

David Cameron wzdrygnął się.

– To jak w takim razie ich zobaczyliście?

– Przez przypadek. Musieli właśnie testować synchronizację między grupami i w którymś momencie ich system nie zadziałał. Zawiesił się, czy coś w tym stylu – wyjaśnił Jack.

– Może mi pan powiedzieć, co dokładnie zobaczyliście?

– Wpierw zobaczyliśmy pierwszą grupę, która pojawiła się nagle pośrodku wyspy i po chwili zniknęła. I dokładnie w sekundę potem, kilka mil dalej pojawiła się inna grupa, zwodniczo podobna. Przez chwilę szli przed siebie, a poten nagle jeden z nich zniknął, a drugi zniknął w połowie.

– W połowie…?

– Od pasa w dół. Widać go było tylko od pasa w górę. A potem on też zniknął. Zniknął nawet cień.

Premier wpatrywał się z niedowierzaniem w Jacka, który poczuł się zmuszony do obrony.

– Wiem, co pan czuje. Ja też miałem dokładnie to samo wrażenie. Wyglądało to zupełnie jak magiczna sztuczka. Pojawili się nagle, zupełnie znikąd i po chwili znikli. I równocześnie mile dalej pojawili się inni, choć w pierwszej chwili myślałem, że to wciąż ci sami ludzie. Jakby potrafili przenosić się w czasie i przestrzeni. Szli kawałek i potem znikli, jak za dotknięciem magicznej różdżki jakiegoś Cooperfielda.

Premier zbladł lekko i spojrzał krótko gdzieś poza nich. Potem opuścił głowę i zakaszlał.

Magicznej różdżki. CHOLERA JASNA.

Sir Nicolas uśmiechnął się z pobłażaniem, myśląc, że tylko wojskowi potrafią zapanować nad emocjami. Cywile, nawet na takich stanowiskach, byli wyraźnie słabsi.

– Widzę, że zrozumiałeś, Davidzie. Sądzę…

– Możecie mi to pokazać? – przerwał mu Premier.

Jack i Sir Nicolas spojrzeli po sobie i Jack kiwnął głową.

– Oczywiście, że tak. Jeśli życzy pan sobie widzieć naprawdę dobrze, to najlepiej będzie udać się do Biura Analiz…

– Wystarczy tutaj.

Sir Nicolas sięgnał po słuchawkę, rzucając retoryczne „Mogę?” i zadzwonił zewnętrzną kodowaną linią do Krajowego Centrum Rozpoznania Fotograficznego. Przedstawił się i kazał połączyć się z Kovalskym.

– Proszę jak najszybciej zorganizować przekaz dla Premiera – powiedział krótko, kiedy przedstawił się po raz kolejny. – Tak, tak jak mówiliśmy wczoraj.

Domyślił się, że będzie musiał pokazać transmisję Davidowi i Kovalsky zaproponował, jak to zrobić. Miał zestawić połączenie, używając wewnętrznej, kodowanej i ściśle tajnej sieci. Sir Nicolas nie był specjalnie zapóźniony, jeśli chodzi o technikę, ale zdecydowanie lepiej czuł się na polu bitwy, dlatego nie zrozumiał za wiele z technicznego bełkotu. Najważniejsze, że była możliwość przekazu.

– Będziemy musieli przejść do Sali Projekcyjnej – powiedział.

Przeszli do niewielkiej sali i David Cameron wezwał kogoś do zestawienia połączenia. Technik gmerał chwilę przy komputerze i po niecałych pięciu minutach odsunął się do tyłu.

– Zrobione, panie Premierze. Tu na górze miga zaproszenie do otwarcia sesji z kimś stamtąd. Proszę przyjąć zaproszenie i wtedy ten ktoś będzie mógł pokazać panu swój ekran.

Premier podziękował i kliknął migającą ikonę. Ekran na chwilę stał się szary, ale po paru sekundach pojawił się znany Jackowi już na pamięć przekaz. Mógł sobie pozwolić na spoglądanie na Premiera.

Ten nie odrywał oczu od ekranu. Patrzył na pojawiających się i znikających ludzi, zmarszczył brwi, kiedy obraz się zatrzymał i przesunął, po czym cofnął o kilka sekund. Dziwni ludzie pojawili się, szli przed siebie i potem jeden z nich znikł, a drugi rozpłynął się tylko do połowy. Po chwili zniknął i on. Cienie też.

David Cameron opanował westchnienie ulgi. Najważniejsze, że nie było żadnego zagrożenia. Nie było żadnego problemu. Nie w normalnym świecie. To działo się w tym drugim, czarodziejskim.

Kto tam teraz urzęduje… acha, ten czarny, jak mu tam… Kingsley. Mój były sekretarz…

Schował twarz w dłoniach, żeby ukryć rozbawienie. To będzie chyba pierwszy raz, kiedy to Premier … jak to było? Mugoli wezwie na dywanik Ministra Magii…

Ale rozbawienie szybko mu przeszło. Coś trzeba będzie wymyślić, żeby uspokoić Nicolasa i żeby nikt się nie domyślił, o co może chodzić naprawdę… Już nie raz wyobrażał sobie, co by było, gdyby normalni ludzie dowiedzieli się, że istnieją czarodzieje i że on o tym wie. Natychmiast uznanoby, że stanowisko zdobył tylko dzięki magii i zrzuconoby go z tego stołka, zanim zdążyłby mrugnąć!

– Rozumiesz teraz, Davidzie, jak ważne jest, żeby jak najszybciej skontaktować się ze wszystkimi krajami NATO i pokazać im to. Muszą wiedzieć, czego szukać…

– Stop – powiedział, wstając gwałtownie. – Nicolasie… Rozumiem. Chyba mogę powiedzieć, że rozumiem więcej, niż sądzisz… i zajmę się tym. Ale w tej chwili ta sprawa ma zostać między nami. Ani słowa więcej na ten temat.

Zobaczył obu wojskowych wytrzeszczających na niego oczy.

Jak oni na to wpadli? Jeszcze to muszę wiedzieć.

– Jack – odwrócił się do młodszego z nich. – Proszę mi powiedzieć, jak pan wpadł na pomysł urządzenia manewrów właśnie tam?

Gdzieś w odrętwiałym umyśle Jack ucieszył się, że ma już zaskoczony wyraz twarzy. Spodziewał się tego pytania i bał się go równocześnie.

– Powiedział mi o tym mój przyjaciel.

– Wojskowy? Jak on się nazywa?

– Perry Granger. Nie jest wojskowym, tylko dentystą w Londynie.

Premier skinął głową.

– Panowie, dziękuję za waszą wizytę. Dam wam znać, co w tej sprawie słychać, ale… – co, do cholery, mam im powiedzieć, żeby ich przystopować?! Acha, coś o tajności. To na nich dobrze działa… – Ale jedyne, co mogę w tej chwili powiedzieć, to to, że słyszałem już coś, co pasuje do waszej historii. Jednak to wykracza zdecydowanie poza kompetencje Anglii czy nawet Europy. To coś o wiele bardziej … tajnego.

Sir Nicolas poczuł gwałtowną ulgę, widząc, że sprawa nie tylko nie zostanie zbagatelizowana, ale potraktowana odpowiednio. Uśmiechnął się do Premiera.

– Bardzo mnie to cieszy. Jeśli tylko możemy coś zrobić, żeby odkryć co to za nowy system i jak możemy go zdobyć, zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

 O czym on do licha…

Jack zmusił się do uśmiechu równie szerokiego, ale o wiele mniej szczerego.

– Do widzenia, panie Premierze. To była przyjemność pana spotkać.

Premier uścisnął im ręce i gdy tylko wyszli, czym prędzej zamknął drzwi na klucz i podszedł do rogu pokoju, przed obraz starego mężczyzny w srebrnej peruce, którego w myślach nazywał Pudlem.

– Premier Mugoli do Ministra Magii. Pilne!

Pudel spojrzał na niego zaskoczonym wzrokiem.

– Słucham?

David Cameron żachnął się na to.

– Najwyraźniej źle pan słucha. Powiedziałem, że chcę natychmiast spotkać się z Ministrem Magii.

– W jakiej sprawie? – spytał z flegmą Pudel.

– Pilnej.

– Co to znaczy „pilnej”? Minister ma pełno spraw na głowie i z byle powodu…

– Niech pan posłucha – warknął David Cameron. – Jak wy chcecie się ze mną spotkać, to ja zawsze mam mieć czas. A jak mam coś w planach, to zmieniacie mi kalendarz, nie pytając nawet o zgodę. Więc tym razem niech pan zrobi tak, żeby ktoś tam inny zapomniał o ważnej wizycie, czy spotkaniu z waszym Ministrem.

Wyraźnie zdziwiony Pudel wzruszył ramionami i zniknął z obrazu. Cameron chodził przez chwilę wzdłuż biura, czekając, aż pojawi się na nowo. Po pięciu minutach się doczekał.

– Ministra nie ma w tej chwili, ale jak wróci, to mu przekażę, że chce pan się z nim spotkać. I powiem kiedy – obwieścił Pudel, poprawił perukę na ramionach, po czym znieruchomiał na nowo.

David Cameron sapnął i usiadł w fotelu za biurkiem. Co do cholery miał z tym zrobić?

 

 

Nie tylko dla niego był to ciężki dzień. Jack wrócił do swojego gabinetu, zatrzasnął drzwi i rzucił przed siebie czapkę. Złapał za słuchawkę i wystukał numer Perry’ego.

Przyjaciel. Cholera. W co on się wplątał, skoro doszło to aż do Premiera?! I co ON robi w tym wszystkim? Czemu nic mi nie powiedział? Bo nie uwierzę, że tak przez przypadek trafił na Rathlin Island. Nie po tej historii z podsłuchem…

Nie dodzwonił się na komórkę, więc odszukał numer gabinetu dentystycznego i zadzwonił pod znaleziony numer.

– Gabinet dentystyczny państwa Granger, w czym mogę pomóc? – usłyszał miły dziewczęcy głos i jego złość troszkę osłabła.

– Tu Jack Parker. Jestem przyjacielem Perry’ego. Muszę koniecznie z nim porozmawiać – odparł, siadając wygodniej i rozluźniając krawat.

– Pan Granger kończy właśnie zakładanie plomby, zechce pan zadzwonić za dziesięć minut?

– Zadzwonię za osiem i poczekam – powiedział stanowczo Jack. – Do widzenia.

Odłożył słuchawkę, popatrzył na zegarek i poszedł po coś chłodnego do picia. Nie mógł sobie pozwolić na whisky teraz, ale obiecał sobie, że po powrocie do domu sobie nie pożałuje.

Po pięciu minutach nie wytrzymał, zadzwonił ponownie i założył nogi na biurko.

– Gabinet dentystyczny państwa Granger, w czym mogę pomóc?

– Jack Parker. Czy Perry już skończył?

– Jeszcze nie, ale jeśli chce pan poczekać, to przełączę pana na jego linię…?

– Proszę bardzo.

Zamknął oczy, wsłuchał się w uspokajającą muzykę i czuł, jak złość mu przechodzi. Prawie zdążył zapomnieć, co robi i gdzie jest, kiedy nagle muzyka się urwała i usłyszał głos po drugiej stronie słuchawki.

– Perry Granger, słucham.

– Perry, to ja, Jack – aż usiadł, opuszczając nogi na ziemię.

– Jack!!! – ucieszył się Perry – Co u ciebie słychać, wszystko w porządku?

– U mnie tak, ale sądzę, że ty masz poważne kłopoty…

– Bawisz się we wróżkę? Ja też mam wrażenie, że spieprzyłem tę plombę…

– Nie wygłupiaj się, mówię poważnie. Wiesz, skąd właśnie wracam?

– To ty się bawisz we wróżkę…

Jack pokręcił głową. To był cały Perry.

– Wracam z gabinetu Premiera, który pytał o ciebie.

Usłyszał wesoły chichot po drugiej stronie.

– Jasne! A świstak zawijał w te sreberka!

– Jack, mówię poważnie.

Perry przekładał narzędzia na podajniku. Podszedł do szafy i wysunął szufladę, żeby wyciągnąć silikon dentystyczny, bo wiedział, że będzie musiał pobrać odcisk szczęki do zrobienia rynienki.

– Dobrze się wam rozmawiało? Nie sądziłem, że mogę być tematem do rozmów…

– Oj, doskonale! Rozmawialiśmy o Rathlin Island. I jak pokazaliśmy mu, co tam znaleźliśmy, zbladł tak, że mógłby robić za ścianę u was w salonie. BEZ KAMUFLAŻU – powiedział Jack, cedząc ostatnie słowa.

Perry zamarł z tubką w ręku. O CZYM???!

– Jack, nie wiem, o czym mówisz… – zaczął trochę słabo.

– Wiesz lepiej niż my, tylko nie chcesz mi o tym powiedzieć.

– Nie wiem, przysięgam. Ale wiem, że za chwilę kolejny pacjent wywali kopniakiem drzwi do gabinetu, jeśli go nie przyjmę i mnie zabije.

 Może to pomoże i Jack się odczepi…

– Jeśli mu się nie uda, to ja mu chętnie pomogę. O której dziś kończysz? Wpadnę do ciebie i utniemy sobie długą, miłą pogawędkę…

Jack złapał się za głowę. CO on miał mu powiedzieć?!

– O siódmej wieczorem… Może nawet trochę później, bo…

– Nieważne. Nawet jakby to miała być północ. Przyjdę do ciebie i sobie porozmawiamy o tym, co wy tam robicie na tej wyspie… I na temat twojej córeczki również…

Jack rozłączył się i Perry usłyszał tylko głuche buczenie. Wcisnął drżącym palcem guzik kończący połączenie i odłożył słuchawkę na biurko.

 Co MY tam robimy?? Co ONI tam robią!!! Hermiona!!!

 

Jednak spotkanie nie doszło do skutku. Tuż przed wyjściem z pracy Jack został wezwany na telekonferencję z Ministrem Obrony i wyszedł dopiero przed jedenastą wieczorem z potwornym bólem głowy.

Perry próbował skontaktować się z córką, ale nie mógł zastać jej w domu.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 20Dwa Słowa Rozdział 22 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 6 komentarzy

Dodaj komentarz