Dwa Słowa Rozdział 12

Wylądowali bezpośrednio w mieszkaniu Hermiony. Krzywołap natychmiast przybiegł do nich i zaczął się ocierać o nogi Hermiony, miaucząc głośno. Parę razy otarł się też o nogi Snape’a. Hermiona wyjęła zmniejszone przedmioty i położyła je na stoliku. Kot wskoczył na kanapę i próbował się do niej przysunąć. Była za daleko, zachwiał się i musiał zeskoczyć z powrotem na ziemię.

– Zaraz przyjdę, tylko dam mu do jedzenia coś świeżego, będziemy mieli choć chwilę spokoju – mruknęła.

Kiedy ruszyła w stronę kuchni, kot podbiegł błyskawicznie do swojej miski, po czym natychmiast wrócił w jej kierunku. W misce było jeszcze sporo suchej karmy, ale nie było to jego ulubione jedzenie, więc Hermiona wyjęła z lodówki puszkę i nałożyła mu parę łyżek. Kot rzucił się do jedzenia i w końcu mogła wrócić do salonu.

– Mam nadzieję, że zapcha się choć na parę minut.

Sięgnęła po pelerynę Snape’a, zdjęła swoją i poszła powiesić obie na wieszaku w korytarzu. Kiedy wróciła, mężczyzna otrzepywał nogawki spodni z wyrazem zdegustowania na twarzy.

Lodówka była prawie pusta, więc na kolację zjedli zwykłe kanapki. Potem wrócili do saloniku, Hermiona usiadła na kanapie i przywołała komputer, żeby mogli przesłuchać dzisiejsze nagranie. Snape usiadł obok i przyglądał się jej w milczeniu.

Nie byli specjalnie zmęczeni, przynajmniej nie fizycznie. Psychicznie zapewne tak. Od czwartkowego wieczora wydarzyło się bardzo dużo i dwa dni wydały się nagle trwać tydzień.

Poza tym coraz bardziej zaczynał gnębić ich stres. Wkradł się niezauważenie do ich umysłów i zaczął im ciążyć z chwili na chwilę coraz bardziej. Był jak peleryna niewidka; nie dostrzegali go, nie widzieli, ale spętał ich i nie pozwalał głębiej odetchnąć, uczynić dłuższego kroku czy choćby podnieść głowy.

Wyprawa Hermiony do Paryża była wielkim sukcesem, właśnie wrócili z kolejnego udanego wypadu, ale nie potrafili się tym cieszyć. JUTRO urosło do niewyobrażalnych rozmiarów i zasłoniło wszystko inne. JUTRO musiało im się udać!

Bez tego przyszłość Severusa Snape’a była zagrożona.

Hermiona zgrała wszystko do komputera i spojrzała niepewnie na Snape’a.

– Odsłuchujemy to? Czy mam zrobić jutro notatki i panu przesłać?

Snape patrzył na nią chwilę w milczeniu.

– Lepiej zrobimy, jak zajmiemy się przygotowaniem na jutro – zdecydował. – Notatki powinny nam wystarczyć. Masz jakiś pomysł na to, jak dostaniemy się do Ministerstwa?

Hermiona zamknęła laptopa i usiadła bokiem, podwijając nogi.

– Najlepiej będzie, jak wejdziemy wejściem dla interesantów. To znaczy zjedziemy na dół budką telefoniczną, która jest na poziomie ulicy. Powinna działać. W tygodniu działa, nie sądzę, żeby zamykali je w niedzielę. Ale wolałam nie pytać. Jeśli nie, to wrócę do domu, wejdę do Ministerstwa przez kominek i potem jakoś pana wpuszczę. Najlepiej przez toalety.

– Jeśli wejdziesz od siebie, wyłapią to w rejestrach.

Nie podobało mu się zostawianie śladów. Wyciągnął rękę na oparciu i obrócił się lekko w jej kierunku. Tak było wygodniej rozmawiać.

– Wiem, ale tego dnia nic nie zginie, nic się nie stanie, więc nikt nie będzie mnie podejrzewał. Poza tym zawsze mogę powiedzieć, że zapomniałam w pracy czegoś, co mi było potrzebne w niedzielę i musiałam wrócić na chwilę…

– W takim razie wymyśl już teraz, na wszelki wypadek, co to może być.

– Zostawiłam tam książkę z zaklęciami domowymi. Albo eliksir przeciwbólowy. Albo bilety do kina…to takie coś jak teatr… i można oglądać filmy…

– Wiem, co to jest kino. Eliksir odpada… łatwiej byłoby ci fiuuknąć do kogoś znajomego i poprosić, żeby ci dał trochę swojego. Książka z zaklęciami… czemu nie, w końcu znając ciebie, nikt nie powinien się temu dziwić. Ale z tego wszystkiego to kino jest najlepsze. Tylko sprawdź, co to był za film, gdzie i o której godzinie. Lepiej, żebyś była sama.

– Sprawdzę też cenę biletu, bo nie mam pojęcia, ile to może kosztować…

– Jeśli tak wchodzimy, to prześlesz mi wiadomość, którędy i kiedy masz mnie wpuścić.

Potaknęła i uśmiechnęła się.

Kiedy na samym początku planowali kolejne wypady i bezlitośnie krytykował wszystkie jej pomysły, z trudem ukrywała złość. Sądziła, że nie potrafi się opanować, żeby nie bawić się we „wrednego nietoperza” albo że robi to specjalnie, bo sprawia mu to przyjemność. Dopiero po paru takich naradach zauważyła różnicę w jego głosie i sposobie bycia i wreszcie zrozumiała o co w tym chodziło. Snape po prostu grał rolę adwokata diabła. Chodziło o to, żeby wyeliminować wszelkie ryzyko i znaleźć najlepsze możliwe rozwiązanie problemu, najlepsze wyjście z sytuacji. Myśleć zawsze trzy kroki naprzód – jak to kiedyś powiedział. Im dalej zapuszczali się w to bagno, tym więcej opcji trzeba było brać pod uwagę, tak żeby ktoś, kto w końcu wpadnie na ich ślad, nie mógł tak łatwo powiązać różnych wydarzeń.

Sam musiał być mistrzem w tej grze, skoro przez tyle lat udawało mu się być podwójnym agentem. Wszystko, co robił, każdy gest, każde słowo, każde spojrzenie, musiały mieć swoje logiczne wytłumaczenie i do tego na obie strony!

Snape zaczął wyobrażać sobie wszystkie możliwe wydarzenia od wejścia do Ministerstwa i omawiać je na głos. Dziewczyna słuchała w skupieniu i nie odpowiadała natychmiast, ale po głębokim namyśle i choć nadal często ją poprawiał, musiał przyznać, że szybko się uczyła. Nigdy nie musiał wyjaśniać jej dwa razy tego samego, nigdy też jej analizy nie były błędne, jeśli już raz coś jej wytłumaczył.

Błyskawicznie nauczyła się chyba najtrudniejszej rzeczy, jaką była zdolność błyskawicznej analizy sytuacji. Ile razy sam musiał rozważyć kilka rozmaitych sposobów reakcji na jakieś zdarzenie, wziąć pod uwagę ewentualne skutki i wymyślić, jak można im zapobiec i to wszystko w ciągu zaledwie kilku sekund, tak by nabrać powietrza i móc dać Czarnemu Panu, czy innemu Śmierciożercy najlepszą odpowiedź. Zła zawsze kosztowała czyjeś życie. Ani wtedy, ani teraz nie mieli prawa do pomyłek.

Panna Granger miała niesamowitą pamięć, błyskawicznie kojarzyła różne fakty, coraz szybciej szła jej analiza sytuacji. Była też dobra w improwizacji, miała pełno różnych pomysłów i nowe umiejętności tylko pomagały.

W głębi duszy cieszył się, że to z nią przyszło mu pracować i już parę razy zastanawiał się, jakby to było, gdyby parę lat temu miał kogoś takiego jak ona, kto pomagałby mu i na kogo mógłby liczyć.

Były jeszcze dwie ważne rzeczy, których chciałby jej nauczyć, ale bał się, że to akurat mu się nie uda. Umiejętność pogodzenia się z tym, że nie zawsze można pomóc wszystkim i zaakceptować czasem bardzo okrutne tego konsekwencje. Drugą rzeczą było ukrywanie uczuć. Jej uczucia można było zobaczyć jak na dłoni.

Przez kolejne dwie godziny omawiali szczegóły i zaczęli przygotowywać wszystko, co mogło być im potrzebne. Snape wziął ze sobą całą masę różnych eliksirów, rzucając na fiolki zaklęcie nietłukące. Fiolkę, którą mieli podłożyć na miejsce tej ze wspomnieniem, położył na stole.

– Merlinie, zapomniałabym…! – Hermione aż podniosło.

Wyciągnęła z szafki białe naklejki, napisała na jednej SNAPE, przykleiła dookoła fiolki i oddała mu ją.

– Tamta jest opisana. Mogę spytać, co to za wspomnienie?

– Można powiedzieć, że uszkodzone. Jeśli uda im się je jakoś odtworzyć, niczego nie będą w stanie zobaczyć. Będą mieli wrażenie, że weszli w bardzo gęstą mgłę.

– Jak pan to zrobił? Jest jakieś specjalne zaklęcie? Czy też miał pan już jakieś uszkodzone wspomnienie?

– Być może są do tego jakieś specjalne zaklęcia… Nie wiem. Wybrałem bardzo uproszczony sposób na sfabrykowanie tego wspomnienia – wzruszył ramionami. – Wszedłem do zaparowanej łazienki.

Hermiona parsknęła krótkim śmiechem i spoważniała. Czasami najprostsze rozwiązania były równocześnie najlepsze.

– Mówiąc o zaparowanej łazience. Chce pan iść pierwszy? Ja muszę wziąć prysznic.

– Idź, tylko szybko. I zostaw mi ten zielony ręcznik – Snape spojrzał krytycznym okiem na zakłaczoną kanapę.

– Mowy nie ma. Nie będzie pan spał na kanapie, Krzywołap ma teraz napad spania właśnie tutaj. Niech pan śpi tam, w pokoju gościnnym – machnęła ręką. – Ma pan tam kołdrę i poduszkę, wystarczy tylko zdjąć narzutę.

– Dobrze, dziękuję bardzo. Dobranoc.

Skinął jej głową i zniknął we wskazanym mu pokoju. Hermiona poszła do łazienki, wyciągnęła z szafki świeżo wyprany zielony ręcznik, położyła na nim jego szczoteczkę do zębów i wygrzebała nową butelkę męskiego żelu pod prysznic.

 

 

Noc była i krótka, i długa jednocześnie. Hermiona przez dłuższy czas nie mogła zasnąć, więc wiercąc się, próbowała wyobrazić sobie jakieś nowe problemy, które mogli spotkać, i wymyślić jakieś rozwiązania. W którymś momencie zaczęła przysypiać, jej pomysły stały się coraz mniej realne i coraz bardziej ponure i zapadła w nerwowy sen, budząc się co chwila z poczuciem winy, że nie szuka lepszych rozwiązań. W końcu wymęczony umysł poddał się i gdy zadzwonił budzik, miała wrażenie, że świt przyszedł zdecydowanie za wcześnie.

Nie rozmawiali za wiele. Zjedzone naprędce śniadanie zrobione z resztek z lodówki nie miało smaku.

Po krótkim wahaniu Hermiona ubrała się w zwykłe mugolskie jeansy, podkoszulkę i luźny sweter i narzuciła na siebie kurtkę. W takim ubraniu zazwyczaj czuła się najlepiej, choć dziś mogła powiedzieć, że czuła się byle jak.

Snape ubrał się tak samo jak wtedy, gdy spotkali się pod jej domem pierwszy raz. Patrząc na jego niedopiętą koszulę, Hermiona mimo woli przypomniała sobie wczorajszy poranek, który nagle wydał jej się odległy o całe lata, wyblakły i nawet się nie zaczerwieniła. Wczoraj było w innym świecie.

Pojechali metrem prawie do samego Ministerstwa, przeszli kilka ulic i skręcili za róg, w brudną ulicę, przy której stały niskie, obdrapane budynki. Koło pubu dostrzegli zdezelowaną budkę telefoniczną, całą ozdobioną z zewnątrz wulgarnymi graffiti. Oboje weszli do niej, Hermiona wykopała na zewnątrz pustą butelkę po piwie i zmiętą, mokrą gazetę i sięgnęła po słuchawkę. Zanim jeszcze skończyła wykręcać numer 62442, Snape narzucił na siebie pelerynę.

– Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę – zaskrzeczał w słuchawce damski głos.

Hermiona podała najbardziej banalne nazwisko, jakie przyszło jej do głowy– John Smith, a jako powód wizyty wymieniła dostarczanie deklaracji narodzin dziecka. Plakietkę wsunęła do tylnej kieszeni spodni.

Gdy w końcu zjechali do Atrium i drzwi się otworzyły, Hermiona wyjrzała ostrożnie w obie strony. Nie dostrzegła nikogo.

– Ok, w porządku! – wyszeptała zdławionym głosem.

Oboje wyszli cichutko, drzwi się zamknęły i budka telefoniczna ruszyła w górę.

– Teraz musimy wjechać na Poziom Drugi jedną z tych złotych wind – powiedziała półgłosem dziewczyna. – Gdyby pojawił się strażnik…

– Ja się nie ruszam, a ty udajesz, że się spieszysz do swojego biura – uciął Snape. – Nie denerwuj się, to w niczym nie pomoże, a tylko może zaszkodzić.

Dziewczyna chciała mu coś odpowiedzieć, ale nic nie przyszło jej do głowy. W odpowiedzi tylko przełknęła głośno ślinę.

Ruszyli w kierunku wind i Hermiona skupiła się na tym, żeby jak najciszej stawiać stopy. W każdej chwili mogli wpaść na strażnika, więc zaczęła powtarzać sobie w myśli historyjkę o zapomnianym bilecie do kina.

Strażnicy sporządzali co prawda raporty, ale nie sądziła, żeby ktoś im się specjalnie przyglądał. Poza tym niedzielni strażnicy nie grzeszyli wielką ochotą do patrolowania korytarzy.

Tak było i tego ranka. Hermiona pospiesznie wskoczyła do windy i odetchnęła z ulgą. Teraz mogła już zarzucić na siebie pelerynę.

Na Poziomie Drugim było cicho i spokojnie. Ruszyli bezgłośnie korytarzem i przeszli zaledwie parę kroków, kiedy nagle usłyszeli ciche wołanie.

– Panna Granger?

Serce Hermiony zamarło na moment i wszystkie włoski na karku stanęły dęba, zaś Snape poczuł gwałtowny skurcz w żołądku. Co, do jasnej cholery…

Obrócili się raptownie, ale za nimi nikogo nie było. Hermiona rozejrzała się dookoła, ale byli sami!

– Panna Granger, Severus Snape?

Oboje spojrzeli w kierunku głosu i ku nagłej uldze zobaczyli portret Adalberta Wafflinga, który machał do nich ręką.

– Waffling! – odpowiedział Snape, starając się nadać swemu głosowi spokojne brzmienie.

– To wy? Dumbledore uprzedził mnie… – czarodziej ściszył głos, więc podeszli do portretu, żeby lepiej słyszeć – że przyjdziecie dziś rano przeszukać Biuro Aurorów. Więc kiedy zobaczyłem, że przyjechała pusta winda…

– Strażnik już tu był? Na patrolu? – głos Hermiony był o wiele mniej spokojny.

Czarodziej pokiwał głową.

– Stary Eric przechodził tędy już raz dzisiejszego dnia i nie sądzę, żeby przyszedł tu drugi. Ale na wszelki wypadek będę na niego czekał. Jeśli przyjdzie, to zajmę go rozmową, a Lucjusz natychmiast wróci was ostrzec.

– Jaki Lucjusz?! – dziewczynie imię Lucjusz kojarzyło się z jedną tylko osobą i pomijając fakt, że już nie żyła, byłaby to ostatnia osoba na świecie, którą posądzałaby o pomoc.

– Lucjusz Muldoon. Ten, który ma portret w Sali Głównej Aurorów. Zaraz po niego pójdę…

Westchnienie ulgi Hermiony słychać było chyba nawet w Atrium!

– Zawiadomcie nas, jak tylko coś zobaczycie – powiedział Snape i ruszył w kierunku drzwi na końcu korytarza.
Hermiona usłyszała jak odchodzi, więc poszła, czy raczej można powiedzieć, poczłapała za nim. Nagła ulga sprawiła, że chwilowo czuła się jak przekłuty mugolski balon.

Jak on to robi, że nad sobą panuje?!

Ciężkie, drewniane drzwi na końcu korytarza zaskrzypiały ponuro.

Snape ściągnął pelerynę i zatrzymał się w wejściu i Hermiona niemal na niego wpadła.

– Co się…?!

– Nic. Nie wchodź dalej, chcę sprawdzić czy nie postawili tu żadnych barier, osłon… – odparł cicho.

Dziewczyna stanęła trochę dalej i patrzyła na to, co robił. Kątem oka dostrzegła portret Lucjusza Muldoona, który pomachał jej ręką i zniknął.

Przez chwilę, która wydała się jej wiecznością, Snape rozglądał się po dużym pomieszczeniu. Potem nagle wyszeptał jakieś bardzo długie zaklęcie i wykonał gest, jakby chciał zagarnąć i złapać wirujący w powietrzu kurz, po czym spojrzał na pustą dłoń.

– W porządku. Tu nic nie ma. Chodź do ich składziku.

Składzik, czy też Paka, był otwarty. Stało w nim osiem rzędów szafek, na których leżały przeróżne przedmioty. Snape na nowo rozejrzał się po nim, ale zamiast próbować złapać coś w pięść, rozprostował lewą dłoń, stuknął w nią różdżką i wyczarował niebieskawy pył. Wymówił zaklęcie, dmuchnął lekko i pył gwałtownie wzniósł się pod sufit i wolno opadł na ziemię i znikł. W niektórych miejscach pozostał jednak, błyszcząc tajemniczo w świetle szklanych kul unoszących się w powietrzu.

Snape machnął ręką na Hermionę.

– Nie podchodź tam póki co. Sprawdźmy to, co jest nieobłożone osłonami.

– Dobrze, zacznę od prawej.

Rozeszli się w obie strony i zaczęli badać leżące na półkach przedmioty. Każda szafka była opisana jakimś skrótem. Przegródki oznaczone były tylko dziwnymi symbolami. Hermiona szybko przeszła koło poukładanych na płasko pergaminów, czegoś, co wyglądało na zrolowany dywan, dużego, złotego klucza z runicznymi napisami biegnącymi po bokach. Zwolniła przy kielichu, w którym wirował czerwony dym. W kolejnej rozpięta była duża pajęczyna z kroplami rosy, które wolno unosiły się do góry. Nagle na sąsiedniej zobaczyła sporą buteleczkę z jakąś substancją w środku, która jarzyła się złotawym blaskiem. Kurcze, chyba za dużo tego… DC z niedokończonym trójkątem… Zanotowała ją w myślach i już szła dalej, przeglądając zawartości pozostałych. Im dalej, tym bardziej ogarniało ją dręczące przeczucie, że nie znajdzie tego, czego szuka. Błyszczące przegródki omijała szerokim łukiem. Otwarta księga z głęboką dziurą na prawej stronie, kompas z hieroglifami, potłuczone gliniane dzbanki, odcięty ludzki palec, czarno-złota różdżka, która wsiąkła już w połowie w kawałek pergaminu, zostawiając po sobie rozlaną, czarną plamę… Kiedy z głucho bijącym sercem przeszła do kolejnego rzędu, z naprzeciwka wyłonił się Snape. Cholera, cholera… nie ma!

– Znalazłaś coś? – spytał krótko na jej widok.

– Tylko małą butelkę ze złotym płynem, który świeci… Na DC z…

– To nie to – przerwał jej. – Skończ ten rząd, a ja postaram się zdjąć zabezpieczenia.

Ruszyła więc wzdłuż kolejnej szafy. Miała ochotę biec jak najszybciej do końca tego rzędu, do końca następnego, byle zobaczyć wszystko jak najszybciej i znaleźć wspomnienie i jednocześnie coś w niej bało się tego. A jeśli nic tu nie ma? Póki nie zobaczyła wszystkiego, mogła jeszcze mieć nadzieję…

W przedostatniej przegródce znalazła jakiś metalowy zbiorniczek, trochę przypominający krótki mugolski długopis, na długim łańcuszku zakończonym dużą kulką.

– Panie profesorze..?! – zawołała zdławionym głosem.

Snape nie pojawił się, więc postąpiła parę kroków i znalazła go przy pierwszej półce, która skrzyła się w świetle z nadlatującej kuli niczym stos diamentów.

Stał z zamkniętymi oczami i wyciągniętymi rękoma i wyglądał, jakby głaskał jakiś niewidoczny kształt przed sobą. Naraz złapał różdżkę, wymruczał jakieś zaklęcie i ujrzała, jak błyszczący pył uniósł się trochę. W środku, ku ich zdumieniu, leżał mały pluszowy miś. Snape warknął coś półgłosem.

– Aufugio! – pył rozpłynął się w powietrzu.

Obrócił się do niej, odsuwając włosy ze spoconego czoła.

– Masz coś?

– Nie wiem… Może…

Podeszli do zbiorniczka i Snape wylewitował go w powietrze. Przez chwilę przyglądał mu się w skupieniu.

– To mi wygląda raczej na zamknięte czarnomagiczne zaklęcie. Lepiej tego nie ruszajmy, dopóki nie sprawdzimy całej reszty…

– Chce pan zdejmować zabezpieczenia ze wszystkich tych przegród? – Hermiona rozejrzała się z niedowierzaniem. Było ich całkiem sporo. Jeśli każde z nich zajmuje tyle czasu… Cholera…

– Masz inny pomysł? – odpowiedział cierpko.

Nie dała się zastraszyć.

– Nie można rzucić choćby Ostendus pomimo zabezpieczeń?

– Obawiam się, że niektóre z tych zabezpieczeń mogą zareagować… bardzo gwałtownie na próbę ujawniania.

– Cholera… – otępiały mózg nie podsuwał jej żadnych innych słów. – Nie może mi pan powiedzieć, jak pan to robi?

Snape spojrzał na nią bardzo poważnym wzrokiem.

– Wierz mi, lepiej, żebyś nie wiedziała.

Chol…!

– Dobrze, to niech pan zostawi mi te, które nie zareagują na ujawnianie. One tu mają różne znaki, choć ich zupełnie nie znam.

– Póki co, idź do Sali Głównej Aurorów i sprawdź w ich kabinach…

Hermiona nie sądziła, żeby Smith mógł dać wspomnienie któremukolwiek Aurorowi, ale warto było sprawdzić.

Kolejny pomysł, kolejna iskierka nadziei.

– Nie lepiej, żebym tu z panem była…?

– Po co, żeby mi patrzeć na ręce? – spytał jadowicie.

Super, ja się o niego martwię, a on właśnie wraca do starego dobrego zwyczaju warczenia…!!!

– Nie, na wszelki wypadek, gdyby coś się stało – odcięła się, zniecierpliwiona.

Chciała dodać jeszcze jakiś komentarz, ale opanowała się. Klękając przed najniższą półką, Snape rzucił jej równie wkurzone spojrzenie, więc wzruszyła ramionami i wymaszerowała z Paki.

Portret Lucjusza był pusty. Starając się mieć go w zasięgu wzroku, zaczęła sprawdzać kabiny. Przy każdej z nich widniało imię i nazwisko. Ruszyła powoli koło każdej jak w transie, obrzucając wszystko bacznym spojrzeniem. Jej wzrok prześlizgiwał się z ruchomych zdjęć na zwinięte ciasno rolki pergaminów, omiatał uważnie kałamarze i pióra, jakąś podziurawioną parę rękawic, zatrzymał się sekundę dłużej na kolejnym kompasie i czym prędzej przeskoczył na fałszoskop, który poświstywał cicho. Przyspieszyła. Na przyklejonym zdjęciu rozpoznała jakiegoś Śmierciożercę, ale w oszołomionym umyśle nie pojawiło się jego nazwisko. Z kolejnego ktoś zniknął na jej widok, jakby uciekł. Kto to był? Znała go? Nieważne! Dalej! Zignorowała pustą filiżankę i otwartą księgę i przemknęła do kolejnej. Plik pergaminów i duża, skórzana sakiewka. Następna kabina! Cykający głośno stary…

Stop!!!

Zatoczyła się do tyłu i rzuciła na sakiewkę. Dzika nadzieja wybuchła w niej tak nagle, że aż zakręciło się jej w głowie. Porwała skórzany woreczek w obie ręce i obmacała go gorączkowo. Palce wyczuły jakąś twardość; płaską, dużą i zupełnie nie pasującą do fiolki. Merlinie…! Szarpnęła sznureczki, wepchnęła do środka palec i powiększyła otwór. Niestety w środku była tylko błyszcząca odznaka…

Nie chcąc się poddać, wyszeptała Ostendus, ale nic w środku się nie pojawiło.

Cholerny szlag…!

Coś szarpnęło się w niej i zgasło. Oparła rozpalone czoło o chłodną framugę i zacisnęła mocno oczy i zęby. Niemożliwe! Niemożliwe, żeby tu jej nie było! Musiała być! Musieli szukać dalej i się nie poddawać! Rozejrzyj się, patrz! Gdzie jeszcze mogłaby być ta cholerna fiolka?!

Gablota pod ścianą! Podeszła do niej, przeszukując ją wzrokiem. Było w niej pełno różnych rzeczy, ale nigdzie nie zobaczyła upragnionej fiolki. Cholera, cholera, cholera…!!!

Rzuciła okiem na zegarek – byli tu zaledwie dwie godziny! Przecież byłoby głupotą oczekiwać, że znajdą to wspomnienie natychmiast po wejściu! Mieli jeszcze czas. Spokojnie, skupmy się, jest jeszcze parę miejsc do sprawdzenia. Uda się. MUSI się udać! Spiesznym krokiem wróciła do magazynu.

Snape klęczał przed kolejną przegródką. Większość z nich musiał otwierać sam, zaledwie trzy zostawił dla panny Granger. Została mu mniej więcej połowa. Na szczęście Aurorzy nie wpadli na pomysł używania wielu różnych zabezpieczeń, ograniczając się do trzech niezbyt skomplikowanych. Wyraźnie widać, że z upadkiem Czarnego Pana obniżył się też poziom ich paranoi…

Na widok wchodzącej dziewczyny machnął różdżką w kierunku trzech przegród. Niechcący wykrzesał snop żółtawych iskier.

– Te trzy tam, oznaczone krzyżykami. Możesz je sprawdzić.

Sam wrócił do swojej przegrody. Nic, to nie to. W kolejnej… też nic. Wraz z ubywającymi przegrodami zaczynał czuć ogarniające go znużenie. Do różnych rzeczy miał niesamowitą cierpliwość. Na przykład do warzenia eliksirów… przygotowywania składników… Mógł spędzić godziny na pieczołowitym krojeniu żabich wnętrzności, rozcinaniu na pół korzeni stokrotek, ścieraniu na proszek rogów jednorożca… nawet sprawdzaniu stosu cholernych prac domowych! Ale do szukania na ślepo czegoś, czego nigdy nie widział, w miejscu, w którym nie wiadomo czy to coś było…?! Absolutnie nie.

Nie znajdą nic? To trudno. Najlepiej w takim razie będzie zabić Smitha, jak ten zjawi się u niego we wtorek. Załatwić Smitha i całą resztę. Przynajmniej będzie spokój, przestanie się bawić w przebieranki w każde południe, przestaną przesiadywać pod ich domami co sobota… A jeśli go złapią za zbiorowe zabójstwo? A co mu tam. Od roku powinien być martwy. Nie powinien przeżyć. Fakt, że żył, był nawet zaskakujący. Gdyby nie szalony pomysł Hermiony Granger, umarłby. Żył na kredyt. Swoją drogą ciekawe, że zachciało się jej wracać do Wrzeszczącej Chaty… Po co? Zostawili tam coś? Ah, może chodziło o niewidkę Pottera, tak jak kiedyś…

Otrząsnął się nagle. Skup się, idioto!

Kolejny raz zamknął oczy i wyciągnąwszy ręce, starał się wyczuć reakcję zaklęcia zabezpieczającego na jego zaklęcia sądujące…

Hermiona rzuciła Ostendus na trzy oznaczone przegrody. Niestety zawartość nie miała nic wspólnego z fiolką ze wspomnieniami. Przygryzając dolną wargę, została na miejscu, nie chcąc denerwować Snape’a swoją obecnością.

Kiedy sprawdził ostatnią przegrodę, smagnął różdżką, żeby usunąć ewentualne resztki pyłu ujawniającego. Miał spocone czoło i zaciśnięte niemal boleśnie szczęki. Otworzył usta, żeby je rozluźnić i otarł czoło. Granger spojrzała na niego i ruszyła ku wyjściu.

– Została nam jeszcze ta gablota w gabinecie Smitha – rzuciła gorączkowo. – To w sumie najbardziej odpowiednie miejsce… Nie położyłby w ogólnodostępnym magazynie wspomnienia o panu…

Merlinie, czy ona się wreszcie zamknie?!!! Nie musi pieprzyć głupot, sam to wiem…!

Nie zdając sobie zupełnie sprawy, że właśnie pomyślał coś zupełnie idiotycznego, ruszył za nią. Kiedy zamknął drzwi, złapał się na tym, że na nowo zaciska zęby…

Gabinet Smitha wyglądał tak, jak go opisał Dumbledore. Pod ścianą naprzeciw drzwi stała gablota, o której mówił. Snape podszedł do niej i pierwsze, co zobaczył, to duży stojak z fiolkami. Czując rozlewające się nagle po całym ciele ciepło, zaczął na nowo szeptać zaklęcie sądujące. Zabezpieczenie było takie samo, jak jedno z tych, które już złamał, więc tym razem już po krótkiej chwili szklane drzwi stanęły otworem.

Hermiona czekała niecierpliwie z tyłu. Jak tylko usłyszała szczęk zamka, podeszła szybko do Snape’a.

– No i…

FIOLKI!!! Aż zachłysnęła się na ich widok. Snape sięgnął po cały stojak, ściągnął go delikatnie i zaczęli przeglądać każdą z nich. Nosiły różne daty i nazwiska. Andrew Thompson, Pius, Grudzień 2018, Anna Fox, znów Anna Fox… Hermiona przesuwała je coraz szybciej między palcami, jej serce podskakiwało za każdym razem, jak zobaczyła jakąś literę S. Silly Billy, Bad Team, Anna Fox…

Fiolki do przejrzenia topniały w jej rękach. S…!!! Nie, to nie to, Śmierciożerca II… Nadzieja topniała również.

Po chwili wysunęła ze zmartwiałych palców ostatnią z nich i jej cichy stukot zabrzmiał jak wyrzut.

Ale nie mogła się poddać. Może Smith opisał ją jakimś fałszywym imieniem?

– Może powinniśmy je sprawdzić…?

Snape skrzywił się. Cholera, cholera, cholera nagła…!!! Nie mieli czasu. Nie było wiadomo, ile trwało każde ze wspomnień, mogły być długie! Nie mówiąc już o tym, że w ten sposób ryzykowali jeszcze bardziej. Gdyby ktoś przyszedł w chwili, kiedy oni byliby w czyimś wspomnieniu… choćby głupi strażnik…

– Nie mamy na to czasu!

– Nie ma jeszcze południa! – zaoponowała. – Możemy choćby obejrzeć początek każdego z nich i wyjść!

– Granger, jak ktoś na nas wpadnie, w najlepszym wypadku wylądujemy w Azkabanie!

– Jak nie znajdziemy tego wspomnienia, pan NA PEWNO wyląduje w Azkabanie!

Jak się nie zamknie, to ją uduszę…

Chwilę wpatrywali się w siebie z twarzami wykrzywionymi w identycznym grymasie. W końcu Snape westchnął głęboko dwa razy, żeby się uspokoić.

– Sprawdźmy najpierw resztę półek.

Zaczął znów od lewej, każąc jej gestem zająć się drugą stroną. Było tam wszystko prócz fiolek ze wspomnieniami czy czymkolwiek, co mogłoby pomieścić wspomnienie. No cóż, rzeczywiście, trzeba będzie sprawdzić choć początek zawartości każdej fiolki. Granger je zna, niech sprawdza…

– Dobrze, będziesz kontrolować każdą z nich, a ja będę cię ubezpieczał. Tylko potrzebna nam Myślodsiewnia…

Hermiona rozejrzała się trochę bezradnie dookoła, omiatając spojrzeniem biurko, półki, szafkę na ścianie i parapet okienny.

– Wiem, że jest jedna u Lawforda…

– Nie będziemy teraz plątać się po całym Ministerstwie! Skoro mają tu wspomnienia, to muszą mieć i Myślodsiewnię. W biurku nic nie ma?

Trzema wielkimi krokami podszedł do wielkiego biurka, rzucił zaklęcie sądujące i nie odkrył żadnych zabezpieczeń. Widać dopiero co mu je wstawili i nie miał czasu ich założyć przemknęło mu bezsensownie przez myśl. Zaczął szybko odsuwać szuflady, szukając myślodsiewni. Granger też zaczęła grzebać w nich, zdecydowanie ślamazarnie, podnosząc stosy pergaminów, księgi… Już chciał jej powiedzieć, żeby się pospieszyła, bo myślodsiewnię można poznać na pierwszy rzut oka, kiedy nagle krzyknęła głośno i osunęła się na ziemię!

– Co ci się…?!

– MAM!!! Merlinie! To jest ta cholerna szkatułka Lawforda!!!

Snape opadł na kolana koło niej. Hermionie serce waliło tak, że miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej przez gardło. Trzęsącymi się rękoma wzięła delikatnie szkatułkę i zaczęła wyciągać ją spod rolek pergaminów. Snape natychmiast pomógł jej odsunąć je na bok i spojrzał na szkatułkę, którą on, pieprzony dureń, zlekceważyłby zupełnie!

– Jesteś pewna…? – zapytał z nagłym napięciem w głosie.

Postawiła ją na biurku, odsuwając na wszelki wypadek od krawędzi i podniosła się na drżących nogach.

– Musi pan ją sprawdzić dokładnie jak nic dotąd! To w tej szkatułce Lawford trzymał wspomnienie o panu! Pamięta pan?! Smith kazał mu je oddać!

– Więc pewnie zabezpieczył je na wszelkie możliwe sposoby! – Snape natychmiast zrozumiał o co jej chodzi. –Poczekaj, odsuń się…

Skupił się tak mocno, jak tylko potrafił. Zamknął oczy i starannie sprawdzał każdą reakcję; nagłe ciepło prześliznęło mu się dookoła dłoni, poczuł lekkie drganie powietrza i raptownie wszystko ustało.

Cholera, to musi być to! Ten drań nałożył na nie Zaklęcie Wrzące!!! Merlinie, czarnomagiczne zaklęcie…!

Otworzył oczy i spojrzał na dziewczynę z wahaniem. Zaklęcie Wrzące było śmiertelnie niebezpieczne. W parę sekund podnosiło temperaturę wszystkiego, co się z nim stykało, rozpuszczając nawet platynę. Można było oczywiście otworzyć szkatułkę, ale włożenie do środka ręki i wyjęcie fiolki trwało zbyt długo, żeby krew nie ścięła się w żyłach. Co oznaczało jeśli nie śmierć na miejscu, to tak dotkliwe obrażenia ciała, że ofiara często umierała niewiele później. W najlepszym wypadku była okaleczona do końca życia.

– I co…? Można ją otworzyć…? – zapytała Hermiona, przysuwając się bliżej.

– Nie dotykaj!!! – wyrwało mu się i dziewczyna prawie podskoczyła i odsunęła się gwałtownie.

– Co to jest? Proszę pana…

Oderwał rękę z westchnieniem.

– Smith nałożył na nie zaklęcie, które podgrzewa raptownie wszystko, co zetknie się ze szkatułką. Nie, nie zetknie. Co przesunie się między otwartym wieczkiem i szkatułką.

Hermiona spojrzała na niego zdziwiona. Mówił jakby chaotycznie i nerwowo. To musiało być naprawdę paskudne zaklęcie…

– A lewitacja? Accio?

– Nie podziała. O tym sukinsyn pomyślał!

– Czy jeśli bardzo się pospieszę, to zdążę ją wyjąć?

– Krew zagotuje ci się w żyłach sekundę po tym, jak wsuniesz tu choć mały palec…

Zadrżała nagle. O Boże, tylko nie to…!!! Wcale nie miała ochoty skonać na podłodze w gabinecie Smitha!

Ale przecież COŚ musieli wymyślić!

Snape patrzył na nią, myśląc gorączkowo. Nie mógł jej narażać! Gdyby to on sięgnął po fiolkę… Tylko musiałby się pospieszyć, wtedy może obrażenia nie byłyby tak rozległe…

– Wiem! Impedimento! Albo Immobulus!

– Dokładnie! I do tego zaklęcie zamrażające!!! – zawołała na to, natychmiast rozumiejąc, co ma na myśli.

– Bardzo dobrze! Musisz tylko rzucić je szybko, jedno po drugim, żebym zdążył wyjąć fiolkę!

Dziewczyna pokręciła stanowczo głową.

– Ja to zrobię! Mam mniejsze ręce niż pan, łatwiej mi będzie wśliznąć je do środka. Oboje musimy rzucić Immobilus i zaklęcie zamrażające i do tego zaklęcie wzmacniające!

Genialne!!!

Snape chciał się kłócić o to, które z nich ma wyjąć i włożyć fiolkę, ale dziewczyna zaczęła przeszukiwać kieszenie kurtki. Ostrożnie wyciągnęła uszkodzone wspomnienie i położyła obok szkatułki. Potem zdjęła kurtkę i zwinęła w kłębowisko z drugiej strony.

– Na trzy. Rzucamy Immobulus, potem Frigeo, a potem Firmo. Wyjmę fiolkę i położę ją na kurtce, żeby jej faktycznie nie zbić. Potem rzucamy zaklęcia jeszcze raz i wkładam pańską i rzucam zaklęcie tłukące…

– Nie możesz go rzucić, ZANIM włożysz ją do środka?

– Potłucze się… nie da rady…

Spojrzał jej w oczy i skrzywił się kolejny raz.

– Zgadzam się, ale to JA zamieniam fiolki. BEZ DYSKUSJI! – nie wyobrażał sobie, żeby mogła dla niego ryzykować.

Skinęła niechętnie głową i oboje podnieśli różdżki.

– Raz… dwa… trzy… IMMOBULUS! FRIGEO! FIRMO!!!

Strumień zimnego powietrza pomknął w kierunku szkatułki i mieli wrażenie, że dookoła powietrze zamarzło! Snape błyskawicznym ruchem ręki uniósł wieczko i czując, jak lodowaty podmuch zderza się z ognistym żarem, złapał fiolkę opuszkami palców. Te natychmiast zaczęły go palić, ale dziewczyna rzuciła kolejne Frigeo i kiedy wyszarpnął rękę, czuł ból, który rozlewał się tylko w dole dłoni. Rzucił fiolkę na jej kurtkę i zagryzając zęby, złapał kurczowo lewą rękę prawą. Skóra na palcach popękała, pokryła się bąblami i przez pęknięcia zaczęła sączyć się krew.

Hermiona zbladła jak kreda. O Boże, o Boże jedyny…

– Ma pan tę maść, którą dał mi pan w Hogwarcie…? – spytała nerwowo, patrząc na kolejne bąble pojawiające się coraz wyżej na jego palcach.

– Maść na oparzenia zostawiłem u ciebie. Nieważne, nie mamy czasu – syknął napiętym głosem. Im szybciej to zrobią, tym lepiej. – Na trzy…

Hermiona rzuciła zaklęcie chłodzące na jego rękę i poczuł, jak ból z wolna ustępuje.

– Mowy nie ma, przecież nie utrzyma pan nic w ręku!

– Nie muszę długo trzymać, tylko złapać i wsunąć! – sięgnął ręką w stronę fiolki, ale dziewczyna złapała ją pierwsza.

– Po pierwsze, Smith będzie bardzo zdziwiony, widząc smugi krwi na fiolce. Po drugie nie utrzyma jej pan. Po trzecie, proszę się o mnie tak nie martwić. Pan przeżył, to i ja przeżyję. Niech pan tylko ponowi Frigeo.

Spojrzeli po sobie i Hermiona postanowiła wytrzymać jego wzrok. Po chwili skinął głową.

– Dobrze. Przygotuj się… – wzięła do lewej ręki fiolkę, a w prawej ścisnęła różdżkę. – Raz… dwa…trzy

Na nowo śmignęły zaklęcia, na nowo powietrze dookoła szkatułki przybrało prawie bladoniebieskawą barwę i Hermiona błyskawicznym ruchem podniosła wieczko prawą ręką i prawie wrzuciła ją do środka. Końce palców zapiekły tak mocno, że aż krzyknęła z bólu, ale Snape ponowił zaklęcie mrożące. Starając się utrzymać pokrywkę jeszcze chwilę dłużej w drżącej ręce, krzyknęła Cadere i rzuciła się do tyłu, padając na kolana i starając się powstrzymać jęki. Palący ból rozlewał się w górę palców, na czubkach palców również pojawiły się bąble i krople krwi. Ale Snape złapał natychmiast jej poparzoną rękę w swoją, równie opuchniętą i okrwawioną i zaczął ją leczyć, szepcząc jakieś zaklęcia, których zupełnie nie znała. Z każdym jego słowem ból słabł i po chwili zanikł prawie zupełnie. Zostały tylko krwawe bąble i łzy na policzkach. Na ich widok ogarnęło go uczucie wzruszenia tak silne, że aż ścisnęło mu się serce.

Zadziwiające, ale w tej chwili jedynym, co przyszło jej do głowy, było to, że uzdrowił jej rękę, zanim zajął się swoją.

– Czemu pan…

Snape spojrzał na nią i zobaczyła jak się uśmiecha. Coraz szerzej. Rzuciła okiem na fiolkę z poczerniałym od gorąca paskiem, na którym widać było jeszcze zarys napisu SNAPE. I nagle zdała sobie sprawę, co to oznacza.

– Mój Boże… udało nam się… Znaleźliśmy je…!!!

Ulga zalała ich z siłą wzburzonej rzeki. Noszone do tej pory dręczące uczucie niepewności i strachu znikło i w jego miejscu eksplodowała radość i niewiarygodne poczucie triumfu. Udało im się! Przechytrzyli Smitha i zniweczyli pomysły Norrisa i jego bandy!

Ból nie miał żadnego znaczenia! Niemal szalejąc ze szczęścia, Hermiona rzuciła się Snape’owi na szyję i objęła go mocno prawą ręką.

To było tak niespodziewane i zarazem obce, że Snape zesztywniał i spiął się odruchowo. Dopiero po paru sekundach zrozumiał, co się dzieje i osłupiały spojrzał na dziewczynę wtulającą twarz w jego pierś. Przełamując się, uniósł prawą rękę, żeby ją lekko objąć, ale w tym momencie odsunęła się.

– Przepraszam – powiedziała, nadal szeroko uśmiechnięta. – Wiem, że pan tego nie lubi, ale … tak bardzo się cieszę…!!!

Spojrzał z bliska w promieniejące radością oczy i ku swemu zdumieniu wcale nie poczuł ani złości, ani niechęci.

– Ja też się cieszę… – urwał, bo nie wiedział, jak się do niej zwrócić. „Granger” czy „panna Granger” zupełnie nie pasowały, ale nie umiał się zdobyć na wymówienie jej imienia. Zamiast tego, chcąc, żeby wiedziała, jak bardzo liczy się dla niego to, co zrobili, dodał – Byłaś genialna!

Hermiona wybuchnęła śmiechem i nagle się opanowała.

– Ja? To pan był genialny! Ja prawie nic nie zrobiłam…! Zaledwie… – zabrakło jej słów.

– Zbierajmy się stąd. Pokłócimy się gdzie indziej – znów się uśmiechnął.

Wstali i Hermiona schowała szkatułkę w tym samym miejscu, gdzie ją znalazła i przygotowała świstoklik do domu. Snape schował fiolkę ze wspomnieniem i zaczął usuwać plamy krwi z podłogi. Kiedy skończył, rozejrzeli się dookoła, czy wszystko wygląda na nietknięte, Snape ujął Hermionę pod ramię, zawirowało i znikli.

 

W domu nie było już nic do jedzenia, więc po oczyszczeniu ran, nałożeniu grubej warstwy maści przeciw oparzeniom i obandażowaniu rąk, zdecydowali się iść na obiad do jakiejś restauracji. Wiadomo było, że czarodziejski świat nie wchodził w grę, więc postanowili znaleźć jakąś w centrum mugolskiego Londynu. Po paru minutach porównywania menu kilku różnych restauracji, zdecydowali się na Rules na Maiden Lane, która, z tego, co słyszała Hermiona, była najstarszą londyńską restauracją. Co, jej zdaniem, uzasadniało ceny, ale najwyraźniej nie odstraszały one Snape’a.

Usiedli w eleganckiej sali i pogrążyli się w rozmowie. Oboje byli rozluźnieni, zadowoleni i o ile podczas poprzednich spotkań był jeszcze między nimi jakiś cień niepewności, sztywności, teraz znikł zupełnie. Tak jakby dzięki temu, co wydarzyło się dziś rano, znikła jakaś niewidzialna zasłona, która do tej pory ich rozdzielała.

Cóż, warto dodać, że w przypadku Hermiony dużą zasługę miał kieliszek szampana, który wypiła przed przystawką i wino, które zamówili do obiadu…

 

Podczas gdy kelner zbierał ze stołu ich talerze po przepysznym plasterku zapiekanej kaczki z dodatkiem sałaty posypanej prażonymi migdałami, Snape otarł usta serwetką i rozsiadł się wygodnie na aksamitnej, czerwonej kanapie. Płomień świeczki stojącej na stole drżał lekko i rzucał pełgające cienie na ich twarze. Kiedy dziewczyna pochyliła się w jego kierunku i szeroko otworzyła oczy, miał wrażenie, że jej rzęsy sięgają niemal brwi. Jej czekoladowe oczy nabrały głębi i tańczyły w nich wesołe ogniki.

– Zastanawia mnie, jak to możliwe, żeby Smith nie umiał porządnie rzucić zaklęcia – powiedziała cicho, kiedy zostali sami.

– Obawiam się, że to moja wina – wyjaśnił Snape z lekkim uśmiechem. – Ukryłem się w gabinecie Naczelnego, rzuciwszy na siebie zaklęcie kameleona i kiedy tylko Smith wszedł do środka, skonfundowałem go.

– Skonfundował go pan? Tak po prostu?

– Nie mogłem na niego rzucić Imperiusa, bo o tym dowiedzieliby się ci z Wydziału Niewłaściwego Użycia Czarów i z pewnością poinformowaliby natychmiast Aurorów i Wydział Bezpieczeństwa.

– No to ładnie go pan rąbnął, skoro nie mógł nawet poprawnie rzucić zaklęcia! – popatrzyła na niego poprzez uniesiony do góry kieliszek wina. – Co zrobi pan z tym wspomnieniem?

– Wpierw je obejrzę, a potem zniszczę.

– Na pewno?

– Na pewno. Nie mam żadnych powodów do kolekcjonowania tego typu wspomnień.

– Nie chodzi mi o kolekcjonowanie. Nie wiem, czy powinien pan to oglądać… To było… wyjątkowo brutalne – przygryzła lekko dolną wargę. Trochę nie pasowało to do piękna sali, w której siedzieli, eleganckich krzeseł obitych aksamitem, nastrojowych lampek przy parawanach oddzielających każdy stolik, kinkietów rzucających złote światło na szkice na ścianach i do łagodnej muzyki rozpływającej się gdzieś nad ich głowami. Jednocześnie robiła to w uroczy sposób.

– Tym bardziej chcę to zobaczyć. Wtedy będę miał kolejny powód, żeby zabić drania, kiedy tylko trafi się ku temu okazja.

– Niech mnie pan zawoła, z przyjemnością pomogę panu ukryć zwłoki!

Jej odpowiedź rozbawiła go do tego stopnia, że nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Ich rozmowa absurdalnie kontrastowała z otoczeniem, poza tym podobał mu się jej komentarz. Ale czas było zmienić temat na jakiś lżejszy. Kiedy kelner podał im pieczeń wołową w jeżynach i orzechach z dodatkiem smażonych na złoto ziemniaków, zaczęli rozmawiać o mugolskich samochodach. Kiedy skończyli jeść, Hermiona złapała się na tym, że w jakiś dziwny sposób zeszli na wędkarstwo. O dziwo Snape wydawał się być zainteresowany. Mając nadzieję usłyszeć choć jeszcze raz jak się śmieje, zaczęła opowiadać mu wszystkie najgłupsze wpadki swojego ojca. Jak zabrał kiedyś jej mamie lakiery do paznokci, bo chciał zrobić kolorowe przynęty, jak zabrał z domu ser, bo wyszły mu robaki czy jak kiedyś, próbując wyjaśnić jej proporcje z matematyki, wymyślił teorię, że wiek ryby jest wprost proporcjonalny do odległości głowy od ogona.

W końcu się jej udało.

– Jak jeszcze byłam mała, któregoś dnia wrócił do domu i powiedział nam, że złowił syrenę.

– I poznał, że to syrena? – zapytał rozbawiony Snape, wiedząc, że wyobrażenia mugoli o syrenach różnią się sporo od rzeczywistości.

– No więc później mama powiedziała mi, że to był sum. Co wyjaśniało strasznego kaca, którego miał następnego dnia.

Roześmiał się głośno, a Hermiona patrzyła na niego z wyraźnym zafascynowaniem. Kto by pomyślał, że ten surowy nauczyciel eliksirów może się tak śmiać?

 

 

 

Zamiast pożegnać się przed Dudley House na Southampton Street, Harry i Dudley postanowili pójść jeszcze coś zjeść. Obu dobrze się rozmawiało i mieli sobie jeszcze dużo do opowiedzenia. Szczególnie Dudley. Jak się okazało, w ciągu zeszłego roku zakochał się po uszy we wnuczce Dedalusa Diggle’a i teraz miał tysiące pytań do swojego kuzyna. Harry’ego najbardziej bawiło to, że ciotka i wuj musieli tym razem pogodzić się z faktem istnienia magii, jeśli nie chcieli urazić ich „kochanego Dudziaczka”.

Po paru krokach, na Maiden Lane znaleźli Big Easy Bar, specjalizujący się w grilowanych owocach morza.

Harry usiadł przy stoliku i czekając na Dudleya, spoglądał przez okno na malutką, wąską uliczkę. Popatrzył na błyszczący, czerwony samochód, który przejechał bardzo wolno i odruchowo spojrzał na mężczyznę, który wyszedł z restauracji po drugiej stronie ulicy. Miał czarne spodnie, czarną kurtkę w stylu, który podobał się Ginny i białą luźną koszulę. I zabandażowaną lewą rękę. Wiatr zwiewał mu długie, czarne włosy na twarz. Kiedy odsunął je na bok, Harry poznał profesora Snape’a i wziął gwałtownie głęboki oddech, odsuwając się gwałtownie do tyłu. Snape w mugolskim Londynie? I w mugolskim ubraniu? I to jeszcze jakim!!!

Dudley podszedł do niego i usiadł na krześle obok.

– Jakaś ładniutka dziewczyna wpadła ci w oko? – zażartował.

– Tam, po drugiej stronie ulicy… To mój profesor – Harry nawet nie spojrzał na swojego kuzyna.

Ten zerknął przez okno i przechylił się trochę, bo przechodzący ludzie zasłonili mu widok.

– No i co z tego? Nie wolno mu bywać w Londynie?

– Co on tu robi? – powiedział wolno zaskoczony Harry.

Nagle z restauracji wyszła Hermiona i podeszła do niego. Ona również miała zabandażowaną lewą rękę. Uśmiechnęła się radośnie i, ku jego wielkiemu zdumieniu, Snape odpowiedział równie szerokim uśmiechem. Coś powiedział i ruszył w prawo, ale Hermiona wskazała coś z drugiej strony i pociągnęła go za rękaw kurtki. Posłusznie zawrócił i po chwili zniknęli z widoku.

– Nie wiem, co tu robi, ale ma fajne towarzystwo – odparł Dudley. – Ją też znasz?

Harry popatrzył na Dudleya zupełnie osłupiały.

– Owszem… to moja przyjaciółka… Hermiona…

Dudley chwilę próbował sobie przypomnieć, o kogo chodzi.

– Nie mówiłeś, że raczej się nie lubili?

– To naprawdę była Hermiona?! Czy mi się coś przywidziało?! – zapytał Harry z niedowierzaniem.

– Pojęcia nie mam, ale nie wyglądali na takich, co się nie lubią. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Co zamawiasz? – Dudley szturchnął Harry’ego kartą dań.

Chłopak potrząsnął głową i obrócił się od okna. Będzie musiał o tym opowiedzieć Ginny. Przy najbliższej okazji!

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 11Dwa Słowa Rozdział 13 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 7 komentarzy

  1. Na pewno byłoby łatwiej, choćby ze względu na to, że nie byłby sam. To mnie zawsze najbardziej przerażało – jak samotnym zostawił go DumbledoreWróć do czytania

  2. W sumie jakby wlać im jakąś truciznę do jedzenia czy picia na tych spotkaniach, a potem wybić tych, którzy się ostali, to byłoby po problemie xDWróć do czytania

Dodaj komentarz