Dwa Słowa Rozdział 46

Czwartek, 24.09

Hermiona, Severus i Jean Jacques siedzieli do późna w ich bezpiecznym domu, przeglądając ostatni raz cały plan wyciągnięcia kilku kobiet z Azkabanu. Jean Jacques zaplanował to na piątek późnym popołudniem. O tej porze nie było już obaw, że będą się tam kręcić Aurorzy, nikt nie będzie mógł próbować skonsultować się z Ministerstwem po ewentualne instrukcje i przez jakiś czas nie wyjdzie stamtąd żaden raport.

Kiedy skończyli, Francuz wrócił do domu, do swojej małej Bibi, więc Hermiona odgrzała na kolację obiad i zaczęli przeglądać plik gazet, które podrzucił dziś Ricky, wracając wieczornym pociągiem do Calais.

We wtorek w Żonglerze ukazał się artykuł Harry’ego. Dziewczyna nie wiedziała, że jej przyjaciel z początku napisał zuchwały list zarzucający otwarcie Ministerstwu kłamstwo, ale Ginny podarła go i spaliła. Na całe szczęście, bo tego typu list był samobójczy. Następnego dnia zaś zobaczyli ulotki grupy przeciwników rządu i to poddało Harry’emu pomysł napisania czegoś w tym stylu.

Tak więc w dość długim artykule opisał różne sytuacje z poprzednich lat, kiedy to jego zdanie rozmijało się ze stanowiskiem Ministerstwa i konsekwencje dla niego. Nie pisał, kto wtedy miał rację, nie było to potrzebne. Podobieństwo kłuło w oczy.

W środę, również w Żonglerze, ktoś napisał anonimowy artykuł o tym, że najwyraźniej skoro nie ma nowej szkoły, gdzie można by było odizolować uczniów mugolskiego pochodzenia, Ministerstwo zdecydowało się położyć łapę na Hogwarcie.

W Proroku, w dziale z ogłoszeniami o ślubach, narodzinach i zgonach, pojawiła się wzmianka, że niejaka Mary Harper zmarła we wtorek w Klinice z powodu krwotoku wewnątrz jamy brzusznej spowodowanego poważnymi uszkodzeniami kobiecych narządów rozrodczych, jak również mięśni i jelit dookoła nich. Przyczyna uszkodzeń miała zostać szczegółowo zbadana.

W czwartkowym Proroku i Żonglerze ktoś zapytał, czy nie jest to przez przypadek rezultat podania jej eliksiru w ramach obowiązkowych badań.

Hermiona skończyła czytać i spojrzała na Severusa, który jeszcze nie skończył środowego Proroka. Po chwili podniósł głowę i oddał jej spojrzenie.

– Dzieje się dużo ciekawych rzeczy – stwierdziła.

– Zaiste. I jeszcze ciekawsza może być reakcja naszych przyjaciół.

– Masz na myśli Azkaban?

Severus potrząsnął głową.

– Nie tylko. Jestem pewien, że to mój Uzdrowiciel zadał to pytanie w Proroku. Dziś już pewnie wszyscy o tym dyskutują, a jutro wybuchnie z tego afera. Poza tym ciekawe, czy Norris zdał sobie sprawę z tego, że Horacjusz zniknął… i co ma do powiedzenia na mój list. Co zrobi z Hogwartem, bo przecież jutro minie trzydniowy termin na poddanie się… i czy mają jakieś nowe pomysły. I – dodał z błyskiem w oku – jak czuje się nasz przyjaciel Smith.

– Myślisz… że dobrze byłoby tam wrócić?

– Zdecydowanie tak. Będąc na miejscu, będziemy wiedzieć więcej. W sobotę zapewne będzie jakaś narada i dobrze byłoby ją podsłuchać.

Oboje byli zgodni, więc decyzja została podjęta praktycznie natychmiast. Jutro, kiedy tylko dowiedzą się, jak zakończy się wyprawa do Azkabanu, wracają do Anglii. Bez obaw mogli mieszkać w Spinner’s End, a w razie potrzeby korzystać z mugolskiego mieszkania i mugolskiej tożsamości. Severus postawił Hermionie tylko jeden warunek. Żadnych sentymentalnych wizyt, choćby z daleka, jej mieszkania, domu jej rodziców czy ich gabinetu dentystycznego.

– Na ich miejscu tylko bym na to czekał. To jest najprostszy sposób łapania uciekinierów, bo na ogół prędzej czy później chcą choćby popatrzeć na ukochane osoby, na ich dawny dom, czy jakieś inne miejsce, które ma dla nich znaczenie.

Hermiona zgodziła się natychmiast. Owszem, ciągnęło ją tam, ale tym bardziej rozumiała jego zakaz.

 

 

Piątek, 25.09

Nie znali nikogo z ekipy, która wybrała się do Azkabanu. Znali plan, bo Severus pomagał go układać. Był wzięty z doświadczenia. Ponieważ Severus doskonale pamiętał, że młody Barty Crouch przetransmutował ciało swojego ojca w kość, zaproponował posłużyć się tym pomysłem i przenieść do Azkabanu przetransmutowane ciała pięciu zmarłych ostatnio kobiet. A żeby móc wyprowadzić kobiety, je też proponował przetransmutować – w jakieś zwierzęta. Jak to ujął, skoro Blackowi się to udało, nie sądził żeby ekipa Jean Jacquesa miała z tym problemy. Albert Lejeune dostarczył różdżki z identycznym drzewem i rdzeniami, które były używane przez dalsze rodziny kobiet, które mogłyby zjawić się z wizytą. Czarodzieje mieli je zostawić na wejściu i w celach używać swoich własnych.

Na ich powrót czekali w Ministerstwie, w towarzystwie Jean Jacquesa i Ministra.

Francuzi zrozumieli powody ich wyjazdu i zgadzali się, że będąc tam na miejscu, będą z pewnością mogli zdziałać więcej niż siedząc tu i ukrywając się. Ricky już odebrał od Minerwy kopertę z fałszywymi dokumentami, kartą kredytową, kluczami do mieszkania i włosami, które zostały w Hogwarcie i mieli się z nim spotkać w niewielkim parku na obrzeżach Londynu. Minerwa dała również Ricky’emu jeden z dwóch angielskich remporterów, których na szczęście nie mieli jeszcze okazji zacząć używać i również zostały w Hogwarcie. Jean Jacques dał im na wszelki wypadek drugi świstoklik międzykontynentalny.

Siedząc jak na rozżarzonych węglach, spoglądali co jakiś czas na zegarek. W końcu tuż przed siódmą wieczorem do sali, w której akurat siedzieli, weszła dość liczna ekipa. Ośmiu mężczyzn i pięć kobiet. Mężczyźni wyglądali, jakby zobaczyli piekło. Jeden z nich ciągle miał dreszcze, drugi ocierał oczy, trzeci zaraz za drzwiami osunął się na krzesło i nawet się nie odezwał. Kobiety… przypominały chodzącą śmierć. Wynędzniałe, wychudzone, o przeźroczystej niemal skórze, skołtunionych brudnych włosach, śmierdzące, w przegniłych, postrzępionych szmatach wiszących na nich, jak odpadająca płatami skóra. Wyglądały jak dementorzy, z wyjątkiem tego, że miały oczy. Wytrzeszczone w całkowitym niezrozumieniu, płonące szaleństwem i gorączkowym blaskiem. Jeśli któraś z nich rozpoznała Severusa, nie okazała tego w żaden sposób. Najprawdopodobniej wszystkie były w zbyt głębokim szoku, żeby móc w jakikolwiek sposób zareagować.

Nowina była wspaniała – udało im się! Ale nikt nie potrafił okazać radości. Całkiem jakby nawet z tak daleka dementorzy wyssali wszelkie szczęście.

Hermiona zbladła na ich widok i również dostała dreszczy. Boże, to musi być dosłownie piekło na ziemi. Chyba już raczej lepiej umrzeć niż tam się znaleźć… Jean Jacques również był w szoku na widok ich przeraźliwego stanu. Minister trzymał się trochę lepiej. Można powiedzieć, że tylko Severus zachował jakąś trzeźwość umysłu.

– Jean Jacques, zaprowadź ich natychmiast do skrzydła szpitalnego. Wszystkich. Twoim ludziom przyda się odpoczynek, a tym kobietom… po piersze dajcie im coś na uspokojenie, bo jak zrozumieją że są wolne, mogą dostać takiego wstrząsu, że od tego stracą zmysły. Trzymajcie je pod ciągłą obserwacją. Myślę, że dopiero w poniedziałek możecie próbować coś z nich wyciągnąć.

Jan Jacques mechanicznie skinął głową i jeszcze przez chwilę nie drgnął, gapiąc się na nie.

Hermiona nagle uniosła różdżkę, skupiła się na wspomnieniu, jak pierwszy raz się całowali… Zamknęła oczy i mruknęła „Expecto Patronum”.

Z różdżki wystrzeliła… aż otworzyła ze zdumienia usta na widok olbrzymiego świetlistego ptaka, który rozpostarł szeroko skrzydła, podleciał ku górze i zaczął nad nimi kołować, rzucając błękitnawy blask na wszystkie zadarte do góry i śledzące jego powolny, majestatyczny lot twarze.

Severus spojrzał na Hermionę, unosząc brew ze zdumienia.

– Ja… – zająknęła się dziewczyna, nie odrywając oczu od szybującego drapieżnika.

Gdy podleciał do okna i świetlista mgła rozpłynęła się za nim, obróciła się osłupiała.

– Nie wiem co to jest… to miała być wydra… Severus, ja naprawdę… – zaczęła mu się tłumaczyć.

Przytulił ją do siebie i stłumił ochotę pocałowania, bo dookoła było pełno ludzi.

– To jest mój jastrząb – powiedział cichutko.

– … Twój… Co???

Hermiona nie miała pojęcia o jego dzieciństwie i szalonej ochocie ucieczki z domu i bycia wolnym… jak szybujące ptaki, które oglądał tak często. Jego pierwszym patronusem był właśnie jastrząb, największy z drapieżnych ptaków. Dopiero później zmienił się w łanię. Z powodu szalonej miłości do Lily.

Aż westchnął cichutko, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo Hermiona musiała go kochać, skoro jej patronus zmienił się w jego.

W tej chwili nie marzył o niczym innym, jak o tym, żeby znaleźć się już w swoim domu, móc ją przytulić i … tak, opowiedzieć jej choć trochę o swoim dawnym życiu. Zasługiwała na to.

Pożegnanie było krótkie, ale bardzo serdeczne. Patronus odleciał, ale zostawił ciepło i spokój, które spłynęły na wszystkich i pojawiły się uśmiechy. Jean Jacques uściskał i ucałował Hermionę, Minister ucałował jej dłoń, mężczyźni uścisnęli sobie mocno ręce, przy czym Jean Jacques potrząsnął ręką Severusa i uśmiechnął się do niego. Severus uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu. Hermiona podziękowała wszystkim gorąco za pomoc, machnęli ostatni raz rękoma i aktywowali świstoklik do Spinner’s End.

W Anglii o tej porze było już chłodno, więc rozpalili ogień, zrobili kolację i usiedli na poduszkach przed kominkiem i Severus zaczął opowiadać.

Dobrze było móc wyrzucić to z siebie, choć serce bolało go na widok płaczącej dziewczyny. Hermiona, jeszcze goręcej niż przed paroma dniami, przysięgła sobie zrobić wszystko, żeby wreszcie był szczęśliwy.

Tym razem już bez wahania myślała o przyszłości.

 

 

Sobota, 26.09

Wyprawa na Pokątną była bez wątpienia wstrząsem dla Hermiony.

Po śniadaniu wypili wielosokowy i przemienili się – ona w pięćdziesięcioletnią kobietę o siwych włosach, szarych oczach i zaokrąglonych kształtach, on w młodego chłopaka, bardzo ją przypominającego. Aportowali się w drugim wymiarze przed Dziurawy Kocioł i przenieśli się do normalnego dopiero tuż przed drzwiami do baru.

Gdy weszli, nie mieli nawet czasu się rozejrzeć, kiedy jakiś brodaty czarodziej złapał Hermionę za ramię i zatrzymał w miejscu.

– HGSS?

Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy, zupełnie nie rozumiejąc o czym mowa.

– Słucham?

Stary barman Tom odstawił czyszczony właśnie kufel, kilku gości siedzących przy stołach obróciło się w ich kierunku. Dopiero wtedy zobaczyli wiszące wszędzie na ścianach, na drzwiach, nad barem, leżące na stołach, ulotki ze zdjęciami Harry’ego i ich i jakimiś dopiskami na czerwono. Były za daleko i w barze było zbyt ciemno, żeby móc je przeczytać.

– Hermiona Granger, Severus Snape – powiedział brodaty dobitnie.

Hermiona miała wrażenie, że serce wyskoczy jej przez gardło i zalała ją fala paniki. Poznali nas?! W jaki sposób?! I co teraz?!!! Uciekać?!!! Ale jak?!

Spojrzała wielkimi oczami na Severusa, ale nie miała czasu zareagować, kiedy czarodziej dorzucił.

– Jesteście za, czy przeciw?

Serce osunęło się jej gwałtownie gdzieś w dół i z ulgi prawie ugięły się jej nogi. Ale nadal nie wiedziała, co powiedzieć.

– No? – ponaglił ich czarodziej i zerknął na Severusa. – Jak mamuńcia nie wie, to może ty powiesz?!

– Nie wiem… – bąknął Severus, wyraźnie wczuwając się w rolę.

Czarodziej popchnął ich w kierunku przejścia na Pokątną.

– Spadajcie! Tom, to tylko przechodnie!

Barman wzruszył ramionami i obrócił się odstawić kufel na półkę za ladą, siedzący przy stołach przestali zwracać na nich uwagę i powrócili do prowadzonej przyciszonymi głosami rozmowy. Najwyraźniej było to coś całkiem normalnego.

Wyszli na malutkie podwórko i Hermiona, która jeszcze nie ochłonęła z ulgi i zdumienia, drżącą ręką zaczęła liczyć cegły. W końcu znalazła właściwą i stuknęła w nią i czekali chwilę, aż przejście uformowało się i zobaczyli Pokątną.

Zupełnie inną Pokątną od tej, którą oboje znali.

Nie było słychać radosnego gwaru i wybuchów śmiechu, nie widać było przechadzających się spokojnie ludzi, rozradowanych dzieci biegających dookoła rodziców, cieszących oczy kolorowych witryn sklepów, nie czuć było tej cudownej atmosfery, którą Hermiona pamiętała sprzed wielu lat. Na swój sposób Pokątna wyglądała tak, jak dwa lata temu. Choć inaczej.

Słyszeli dziwnie niespokojny szmer cichych rozmów ludzi, którzy gromadzili się w niewielkich grupkach pod ścianami albo przemykali spiesznie w nieznanym kierunku. Witryny sklepów ginęły pod warstwami ulotek i plakatów przyklejonych jedne na drugich. Białe i szare mieszały się z ulotkami w zielonych i pomarańczowych kolorach. Te opluwające ich, wyzywające Hermionę od zbrodniarek i dziwek były przemieszane z ulotkami zwolenników. Rozpoznali artykuły z ubiegłych lat z komentarzami w krwistoczerwonym kolorze. Najbliższy, koło którego przystanęli, dotyczył powołania dwa lata temu Komisji Rejestracji Mugolaków i nosił dopisek „Snape miał rację! To po to miała być nowa szkoła!”. Wisiał trochę krzywo i spod spodu wystawał inny plakat. Można było odczytać końcówkę ostatniego zdania „.. urwa Granger powinna gnić w więzieniu za morderstwo”.

Hermiona zbladła, złapała się za usta i gwałtownie pochyliła głowę, starając się ukryć łzy. Severus żałował, że nie może jej przytulić ani pocieszyć, więc tylko odciągnął ją na ulicę. Po jej pobielałych kłykciach widział, jak mocno zacisnęła pięść, próbując się uspokoić.

Ale było też pełno nowych, wyraźnie świeżych plakatów, które pewnie przyczepił ktoś w nocy. Afisze z napisami „Eliksir zabija”, „Obowiązkowy bojkot obowiązkowych badań dla kobiet” czy „ Chcesz umrzeć – idź na kobiece badania” aż raziły w oczy. Przed drzwiami do pobliskiej kawiarni stał jakiś ubrany na czarno czarodziej. Podpierał się dla wygody nogą o ścianę i rozglądał się bacznie na boki. Sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał. Ale równocześnie nie spoglądał na zegarek, ani nie miał zniecierpliwionej miny.

Koło nich aportował się nagle jakiś mężczyzna, podszedł do dużego kosza stojącego przed sklepem, wrzucił tam plik gazet i deportował się natychmiast. Gdy Hermiona podeszła tam sprawdzić, co to jest, zobaczyła cały plik egzemplarzy Żonglera.

Chciała sięgnąć po jeden egzemplarz, ale nie mogła włożyć do środka ręki. Rozejrzała się dookoła, nie rozumiejąc o co chodzi i jej spojrzenie padło na wiklinowy koszyczek z syklami, a nawet z galeonami, ustawiony zaraz obok kosza. Sięgnęła więc po galeona i wrzuciła do środka. Moneta wpadła z brzękiem, ale Hermiona miała wrażenie, że na wysokości brzegów koszyczka podskoczyła lekko, jakby uderzyła o jakąś przeźroczystą powierzchnię. Spróbowała włożyć do niego rękę i ta nagle zderzyła się z niewidoczną przeszkodą.

Zapewne zaklęcie blokujące, żeby nikt nie kradł pieniędzy. Teraz już bez problemów wyjęła jeden egzemplarz gazety i usłyszała głos wydobywający się z kosza.

– Ostrzegamy, że zgodnie z dekretem Ministerstwa jest to nielegalna gazeta. Zalecamy czytanie w miejscu ustronnym. Karą za posiadanie nielegalnych czasopism jest zesłanie do Azkabanu. Dziękujemy i życzymy miłego dnia. Ksenofilius Lovegood i redakcja Żonglera.

Severus podszedł do niej i rozejrzał się bacznie dookoła.

– Schowaj ją – syknął, udając że poprawia buta.

Hermiona natychmiast wsunęła gazetę do torebki i odeszli spiesznie w kierunku Gringotta.

Przed drzwiami restauracji z napisem „Lokal HGSS” stał inny mężczyzna, zachowujący się bardzo podobnie do tego pod kawiarnią. Zaczęli się domyślać, że to rodzaj ochroniarza dla ludzi siedzących w środku.

– Wejdźmy tam – poprosiła Hermiona.

Podeszli więc do drzwi i mężczyzna spojrzał na nich z ukosa.

– HGSS?

Hermiona kiwnęła mocno głową z wyzywającą miną, więc różdżką uchylił im drzwi.

– W razie nalotu Aurorów uciekajcie na tyły, kuchnia i spiżarnia nie są objęte barierą antydeportacyjną – mruknął i wrócił do czujnego obserwowania ulicy.

Hermiona i Severus wymienili spojrzenia i weszli do środka.

Atmosfera była o wiele lżejsza niż ta na ulicy. Ludzie najwyraźniej czuli się swobodniej, otoczeni innymi o tych samych poglądach. Przechodzący obok kelner wskazał im stolik pod ścianą, więc usiedli przy nim i natychmiast zauważyli ulotki leżące na stołach zamiast zwykłych papierowych podkładek. Na ich ulotce widniało zdjęcie Hogwartu z całą gromadą uczniów biegających w różnych kierunkach i z dopiskiem „Łapy precz od Hogwartu, Snape cały czas dyrektorem”.

Severus poczuł, jak ciepło rozlewa mu się po całej piersi i uniósł kącik ust.

Przy sąsiednim stoliku siedziała młoda dziewczyna w towarzystwie dwóch chłopaków. Severus poznał ich natychmiast, dopiero co skończyli szkołę. Hermionie zajęło chwilę rozpoznanie o rok młodszej Sally z Rawenclawu i Petera i Thomasa z Hufflepuffu. Można było usłyszeć ich rozmowę.

– Myślisz, że dziś też będą próbować?

– Nie mam pojęcia, ale z każdym dniem jest ich coraz więcej.

– Transwestyci już nam nie pomogą, trzeba będzie szukać kogoś innego.

Chłopak siedzący tyłem do nich najwyraźniej nie zrozumiał, bo dwójka jego towarzyszy wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, parę tygodni temu, jak protesty były w sprawie drugiego dziecka, próbowali nas wyłapać Aurorzy. Ktoś z przodu ostrzegł resztę i wszyscy się deportowaliśmy, jeszcze wtedy nie było barier. I wiesz, co zrobili ci kretyni? – dziewczyna rozchichotała się, odginając do tyłu głowę, więc dokończył jej kolega:

– Równolegle do naszej, szła Krętą grupa facetów przebranych za baby. Rozumiesz, przebranych w kiecki i tak dalej. Myśmy szli z transparentami „Chcemy prawa do drugiego dziecka”, a tamci nieśli zwykłe kartki z napisami „My też!”. I ci debile, nie mogąc złapać nas, skubnęli transwestytów!

Cała trójka wybuchnęła śmiechem, a Severus i Hermiona wymienili uśmiechy.

– O co dziś idzie? – tamci podjęli rozmowę.

– O ten cholerny eliksir. Choć pewnie nie zabraknie tej wesołej grupki ze Slytherinu, którzy ostatnio tak się darli za szkołę i Snape’a.

Przyszedł kelner, więc zamówili herbatę i naleśniki z dżemem i Hermiona znów się uśmiechnęła do Severusa.

Kelner bardzo szybko przyniósł im zamówienie, skasował należność – domyślili się, że to w razie potrzeby nagłej ucieczki – i zerknął na zegarek.

– Jak chcecie się załapać na Marsz, to radzę szybko jeść. Dziś będzie ostra zabawa.

– Skąd pan wie? – wyrwało się Hermionie.

– Bo dowiedziałem się, że dziś wypuścili ze Św. Munga Smitha. Na wózku. Aurorzy są chorzy z wściekłości.

Zjedli więc szybko – ale nie po to, żeby uczestniczyć w Marszu, ale go obejrzeć. Mieli już wystarczająco dużo rzeczy na głowie i dodatkowe narażanie się nie było wskazane.

Wyszli więc na ulicę i usiedli na ławeczce przy sklepie z miotłami.

– Od kogo dziś zaczynamy – spytała cichuśko Hermiona.

– Wcześniej myślałem, że od Lawforda, ale teraz sądzę, że jeśli coś zorganizują to u Smitha – odmruknął Severus.

Zaczął bawić się brzegiem szaty, więc Hermiona stuknęła go po rękach, jak prawdziwa mama besztająca syna.

– Czemu Smith jest na wózku?

Severus skrzywił się i puścił szatę.

– Nie wiem. Pewnie udaje. Przy tym co mu jest, powinien raczej chodzić.

– A co mu jest? – zapytała natarczywym szeptem Hermiona. Do tej pory Severus odmawiał odpowiedzi na to pytanie.

– Mówiłem ci już, to nie temat dla ciebie.

Nie mogła dalej się dopytywać, bo na końcu ulicy wyłoniła się grupa ludzi. Pierwsi nieśli przed sobą olbrzymi transparent „Badania kobiece w Mungu zabijają!” Za nimi widać było całą rzeszę ludzi z mniejszymi i większymi transparentami na kijach od mioteł, czy drewnianych listwach. „Ci, którzy oskarżają niewinnych o morderstwa, powinni spojrzeć w lustro”, „Wpierw aborcje, teraz morderstwo” i pełno innych tego rodzaju. Ludzie skandowali hasła, machali rękoma do stojących i patrzących się na nich ludzi, ktoś przyniósł duży kocioł do warzenia eliksirów i walił w niego chochlą, nadając rytm. Ktoś, zapewne używszy Sonorus, mówił bez przestanku o ostatnich odkryciach dotyczących zgonu w Klinice i objawach i nawoływał do natychmiastowego zgłoszenia się do „alternatywnych placówek uzdrawiających”, których listę można było znaleźć w Żonglerze. Bokami szły młode dziewczyny ubrane na biało i rzucały wszędzie dookoła płatki białych róż.

Gdzieś w połowie minęła ich grupa młodych czarodziejów ubranych w szaty Slytherinu, którzy piszczeli na kolorowych piszczałkach i darli się „Łapy precz od Hogwartu, Snape ciągle dyrektorem!”. Starsi czarodzieje zaraz za nimi szli z cierpiętniczymi minami, powiewając zielono–żółtą flagą, w kolorze szat Uzdrowicieli, z trupią czaszką.

Nad protestującymi polatywali na miotłach czarodzieje, patrolując ulice i wypatrując Aurorów.

– Dlaczego oni łączą to z Ministerstwem? – spytała Hermiona jakąś kobietę, która usiadła na ławeczce koło nich.

– Nie słyszała pani? Wczoraj Uzdrowiciele ogłosili, że wstrzymują badania dla kobiet i wtedy przyszedł do nich ktoś z Ministerstwa i próbował zmusić do zmiany decyzji – odparła tamta. – Więc wygląda na to, że Ministerstwo ma w tym jakiś interes.

Demonstracja przeszła i po jakimś czasie zamilkły dźwięki piszczałek, łomot, skandowane hasła i krzyki Ślizgonów.

– Pewnie za chwilę spróbują ich dopaść tam dalej– odezwała się znów kobieta. – Też bym poszła, ale refleks już nie ten… Wczoraj dwóch złapali, ale reszta ich odbiła. Pomógł im ten jakiś proszek od Weasleya, po którym robi się ciemno. Mówię pani, na całej Pokątnej jakby noc zapadła! Nic nie było widać.

Hermiona zerknęła na zegarek – czas było wypić porcję eliksiru. Odeszli więc w boczną uliczkę, napili się po zdrowym łyku i poszli zrobić zakupy, po które tu przyszli.

– To jest coś, co trzeba przeżyć – powiedziała Hermiona, gdy już wrócili do domu.

Severus zamknął oczy i objął ją lekko, stając za nią.

– Jak się po tym czujesz?

Dziewczyna westchnęła, odkładając w kuchni torby ze świeżymi owocami, warzywami i mięsem.

– Z początku było… strasznie. Przeczytać parę linijek w Proroku to jedno, a zobaczyć na własne oczy jak piszą, że jesteś… – pokręciła głową. – Ale potem było już lepiej. Widzisz, jak inni protestują i wiesz, że masz rację. Wiesz… to daje nadzieję.

Severus przypomniał sobie piknięcie w sercu, kiedy zobaczył napis „Lokal HGSS”. To tak, jakby naprawdę, oficjalnie byli razem. Zdecydowanie, to daje nadzieję. Oczyma wyobraźni zobaczył te same litery nad jakimiś drzwiami do domu. Szaloną, zwariowaną nadzieję, że kiedyś, w przyszłości, tak będzie.

Uśmiechnął się do siebie w duchu, wspiął na palce, żeby zanurzyć twarz w krótkie włosy kobiety, którą trzymał w ramionach i pocałował je.

– Zrób nam coś do jedzenia, ja pójdę przyszykować wszystko, co nam może być potrzebne – mruknął i poszedł do sypialni.

 

Niestety wszystko zaczęło się komplikować. Nie wiedzieli, o której miała być narada i czy w ogóle miała jakaś być. Po usłyszeniu, że dziś Smith został wypuszczony do domu przypuszczali, że mogła zostać przeniesiona właśnie do niego, ale biorąc pod uwagę litościwe serce Norrisa, nie mogli być tego pewni.

Dlatego też wzięli ze sobą zmieniacz czasu i postanowili przyczaić się pod domem Smitha, posiedzieć do dziesiątej wieczorem i jeśli nic się nie wydarzy, użyć zmieniacza i sprawdzić dom Lawforda, potem Norrisa, potem Scotta… aż sprawdzą wszystkie.

Ale okazało się, że po ostatnich odwiedzinach Severusa wszyscy się pochowali. Nie mogli znaleźć żadnego z domów, które już znali, jakby po prostu nie istniały. Przyczyna była łatwa do odgadnięcia – wszyscy musieli rzucić na domy zaklęcie Fideliusa.

Wyszli z domu o czwartej i do szóstej próbowali bezskutecznie znaleźć choć jeden. Bez powodzenia. W końcu zdecydowali się rozdzielić i jedno z nich miało patrolować okolice domu Smitha, drugie zaś Norrisa. Posiadłość Lawforda, z uwagi na rozmiary, zostawili sobie na później. Severus bał się rozdzielenia z Hermioną, oba miejsca były równie niebezpieczne. Norris miał skrzata, a oni cały czas nie wiedzieli, jak reagują skrzaty na drugi wymiar. Smith za to musiał ich nienawidzić tak straszliwie, że gdyby któreś z nich dopadł, zabiłby bez wątpienia na miejscu. W końcu Severus wziął na siebie Smitha. Szansa, że skrzat wyjdzie przed dom poza obręb zaklęcia Fideliusa, była doprawdy znikoma.

Tak więc po szóstej Hermiona zjawiła się świstoklikiem w miejscu, gdzie powinien być dom Norrisa, przeniosła się do drugiego wymiaru, narzuciła na siebie niewidkę i zaczęła spacerować po leśnej dróżce. Promienie słońca praktycznie nie przenikały przez listowie i cieszyła się, że otulała ją peleryna. Po jakimś czasie zmęczyła się, więc przysiadła pod drzewem. Potem wstała i znów podjęła spacer. Miała tak spacerować do dziesiątej, aż pojawi się Severus ze zmieniaczem czasu. Westchnęła ciężko – zanosiło się na męczący wieczór.

Severus zjawił się w jedynym miejscu, jakie było dostępne przed posiadłością Smitha – w ślepej uliczce, tuż przy niewielkim domku jednorodzinnym. On również przeniósł się w drugi wymiar, usiadł w pewnym oddaleniu i zaczął obserwować teren. Jeśli ktokolwiek zdecydowałby się aportować poza obszarem chronionym Fideliusem, tu było najbardziej prawdopodobne miejsce. Wszędzie dookoła były chaszcze, zarośla i teren był trudno dostępny.

Nie miał większych nadziei na podsłuchanie rozmowy. Nie mieli jak się dostać do ukrytych domów, pluskwa z całą pewnością już nie działała, szczególnie u Smitha. Ale póki istniała jeszcze jakaś szansa, zdecydowany był spędzić całe godziny na pilnowaniu.

 

Nie wiedzieli nawet, co przechodzi im przed nosem.

Norris faktycznie zwołał naradę. Pierwotnie miała się odbyć u Rockmana, ale z uwagi na wypuszczenie Smitha z Kliniki, rozesłał pilne sowy z powiadomieniem, że o ósmej wieczorem wszyscy mają się stawić w Little Chalfont.

Smith powitał wszystkich, siedząc na wózku na kółkach. Ponieważ do tej pory nie miał jak wybrać się do Ollivandera, więc nie miał różdżki i musiał dać sobie radę bez pomocy magii. Stękał, z wysiłkiem wożąc się po domu, ale nie pozwolił nikomu sobie pomóc. Zaakceptował jedynie Lawforda, który rano przyszedł rzucić wszelkie zaklęcia ochronne, jakie przyszły mu do głowy.

Wyglądał strasznie. I nie chodziło o nadal wyraźne szramy na twarzy i szyi, ale o wygląd ogólny. Przybity, obojętny na wszystko, wyraźnie załamany. Widać to było po oczach i całym jego zachowaniu. Zwieszone ramiona, pochylona do przodu, zgarbiona sylwetka, niemal zupełny brak reakcji na ludzi dookoła. Siedział w salonie w pomiętej koszuli, z nogami okrytymi jakąś narzutą i wbijał martwy wzrok w podłogę.

Nikt z wyjątkiem Norrisa nie znał prawdziwego powodu, więc wszyscy siedzieli zmrożeni tym widokiem, zastanawiając się, co takiego mógł mu zrobić Snape.

Norris przybył ostatni. Usiadł za stołem i przywitał się machnięciem ręki.

– Dziękuję wam za przybycie – powiedział i zawahał się. Zazwyczaj przy naradach mieli coś do picia, ale tym razem stół był pusty. W końcu wzruszył ramionami i ciągnął dalej:

– Mamy do przedyskutowania parę spraw od zeszłego weekendu.

Sięgnął po notatki, co nie było w jego zwyczaju, ale jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi.

– Po pierwsze… nasz największy problem w tej chwili to ten cholerny zgon w Klinice. Nigel potwierdził mi już – kiwnął głową w stronę Watkinsa i wszyscy powiedli wzrokiem w jego kierunku – że eliksir sam w sobie nie jest zabójczy. Coś musiało już być nie tak z tą kobietą, skoro tak zareagowała.

Lawford, trochę blady, pochylił się do przodu.

– Nigel, wyjaśnij to nam, bo chyba musimy wszystko zrozumieć… – pomysł, że od miesięcy podają eliksir który zabija, nim wstrząsnął. Bał się, że za chwilę posypią się inne przypadki.

Watkins spojrzał na niego z lekka zniecierpliwiony. Nie czuł się winny, ale czuł się parszywie. Nie dlatego, że zmarła jakaś kobieta, ale dlatego, że po pierwsze Norris, kiedy go dopadł, był o wiele mniej delikatny niż dziś, po drugie po spojrzeniach kolegów widział, że ONI uważają że to był jego błąd.

– Eliksir jest w porządku. Gdyby zabijał, od miesięcy nie żyłaby już większość mugolaczek w całej Anglii! – warknął.

– Nikt nie mówi, że coś z nim jest nie tak – uspokoił go Rockman. – Ale chyba powinniśmy wiedzieć jak on działa i co się mogło stać. Może trzeba będzie zmienić strategię… Wyjaśnij nam po prostu wszystko.

Chłopak złagodniał. W końcu mówił do niego szef.

– No więc… jak ona zmarła, to zacząłem się dowiadywać. Od Uzdrowicieli na Drugim Piętrze. I powiedzieli mi, że eliksir, ten normalny, powoduje zmianę odczynu…tam. No wiecie – uśmiechnął się zakłopotany. – Na kwaśny. Całą spermę i to babskie jajko szlag trafia. Mój eliksir ma skoncentrowany składnik, który to powoduje. Więc uszkadza macicę i resztę i te organy po prostu obumierają. Ale nie rozpuszczają się! Przecież to nie jest skoncentrowany kwas! – zakończył, wznosząc ręce w obronnym geście.

Stone zbladł jak ściana. Scott również. Większość starała się zrozumieć, co to znaczy i po chwili starała się sobie tego nie wyobrażać. Rockman popatrzył na Watkinsa podejrzliwie.

– Nie wiedziałem… Ale… poczekaj. To znaczy, że kobiety które dostały ten eliksir… przestają mieć miesiączki… Tak?

Watkins popatrzył na niego baranim wzrokiem.

– Nie wiem … chyba tak. Skoro to wszystko obumiera…

Rockman jednak postanowił sobie to wyobrazić. Jeśli macica obumiera, to powinno dojść do krwawienia. Porządnego. I potem już nie.

– Kiedy to obumiera? – spytał, nagle spięty.

– Nie wiem – zdenerwował się Watkins. – Co ja, baba jestem?!

Smith poderwał raptownie głowę i utkwił w nim ponure spojrzenie. Rockmana to trochę zaskoczyło, ale był coraz bardziej zaniepokojony.

– Dobrze, przypuśćmy, choć wydaje mi się to nierealne… że to obumiera miesiąc później. Czyli kobiety wzięły to za okres. A potem co?

Lawford zrozumiał i odruchowo rozejrzał się w poszukiwaniu kalendarza. Norris jeszcze nie reagował, jakby był zaprzątnięty czymś innym i to również było zaskakujące.

– Od kiedy my podajemy ten eliksir?

To akurat Watkins wiedział.

– Od połowy czerwca.

Rockman i Lawford wymienili spojrzenia.

– Niech będzie trzy miesiące… – obliczył pospiesznie Lawford.

– Cholera…

Norris wreszcie skoncentrował się na rozmowie.

– No i co z tego? – zapytał, ponaglając ich.

– Czy słyszeliście o jakichś kobietach, które zgłosiły się do Kliniki na badania? Z powodu zatrzymania okresu?

Norris w końcu załapał. Poczuł, jakby ktoś rąbnął go prosto w brzuch.

– Nigel???! Przecież mówiłeś mi, że sprawdzałeś ten cholerny eliksir?! – wybuchnął, uderzając pięściami w stół.

Watkins przestraszył się nie na żarty.

– No pewnie, że sprawdzałem! Wszystko było z nim w porządku! Nie miał prawa zabić!

– Nie o to nam chodzi, kretynie! Pytam, czy on na pewno działa! Czy to nie jest… nie wiem, niebieska woda?!

Watkins wytrzeszczył na nich oczy.

– Pewnie, że działa! Jak długo pieprzyliśmy te kobiety w Azkabanie?! Ponad rok? I żadna z nich nie zaszła w ciążę! Gdyby nie działał, niańczylibyśmy już stado bachorów!

Rockman postarał się jakoś uspokoić towarzystwo. Uniósł ręce, nakazując ciszę.

– Wiecie, jak zareagowały tamte kobiety?

– Nie umarły… – wymruczał Watkins.

– TO zauważyliśmy – Rockman spiorunował go wzrokiem. – Coś im dolegało?

Nikt tego nie sprawdził. Swoją drogą nie było jak. Nie mogli przecież prosić dementorów.

Norris zaklął głośno. Byłem pewny! Byłem pewny, że coś jest nie tak! Czyżby Snape też się w to wpakował? Razem z Granger?

– Tyler, ta twoja puszczalska panienka… słyszałeś, żeby coś mówiła?

Rockman potrząsnął głową.

– Nie rozmawialiśmy na takie tematy. Ale nie wyglądała… jakby coś dziwnego się działo. Wiesz… nie była zaniepokojona, chora, nic z tych rzeczy.

Norris spojrzał na Smitha.

– Teddy… Teddy! – Smith wreszcie spojrzał na niego. – Czy u Granger w domu naprawdę były jakieś eliksiry antykoncepcyjne? Czy to też tylko bajeczka dla prasy?

Smith zamyślił się. Nigel mówił mu coś o flakonikach z perfumami w wiaderku. Przypuszczał, że to były eliksiry, ale nie wiedział jakie.

– Nie wiem. Jakieś eliksiry tam miała. Nie wiem jakie.

– Cholera…!

– Co się dzieje, Peter? – zapytał Scott.

– Nie wiem – zełgał Norris. Nie był gotowy na odpowiedź.

Albo Snape i Granger wiedzieli i w jakiś sposób go zepsuli, co może wyjaśniać, czemu nie było do tej pory afery w tej sprawie i tłumaczyło, czemu Granger używała eliksiru.

Albo też o tym nie wiedzieli – nie mieli pojęcia, że ona już jest niepłodna i dlatego go używała?

Oczywiście pozostawało jeszcze zaklęcie. Mogła zabezpieczać się zaklęciem i dlatego nie miała nic w domu…

Cholerny Teddy, że też tego nie sprawdził!

Potrząsnął głową. Nadal mu się to nie podobało. O ile wcześniej miał przeczucie, które okazało się słuszne w niektórych sprawach, teraz miał pewność, że z tym cholernym eliksirem było coś nie tak.

Machnął ręką, odganiając myśli na bok. Miał gorsze problemy na głowie. Ale o nich nie mógł mówić. Zniknął gdzieś Horacjusz. Nie wiedział gdzie, ale od dwóch dni nie mógł się z nim skontaktować, co było bardzo niepokojące.

– Dobra, teraz tego nie rozstrzygniemy – zdecydował się zmienić temat. – W każdym razie niech chwilowo wstrzymają badania, aż ludzie się uspokoją. Jeśli w ciągu tygodnia nie umrze kolejna kobieta, będziemy mieli argument, że z tą było coś nie tak.

JEŚLI nie umrze kolejna kobieta???! On chyba żartuje… Lawford zachłysnął się powietrzem i wlepił wzrok w buty. O Merlinie… Wdepnęliśmy w porządne gówno.

– Przejdźmy do sprawy Hogwartu – westchnął Norris, zerknął krótko na Smitha i odwrócił wzrok.

Wszyscy spodziewali się jego zdecydowanego zdania, że należy wywalić ze szkoły McGonagall i wziąć resztę nauczycieli krótko za pysk. I wszyscy doznali szoku, gdy się odezwał.

– Dajmy im chwilowo spokój. Niech sobie ta wiedźma rządzi. Przecież i tak w tym roku już nie pozbędziemy się mugolaków, więc po co robić zamieszanie?

Norris najchętniej wziąłby to całe towarzystwo w zamku za gardło i zmusił do słuchania go, ale nadal przed oczami miał list od Snape’a. Spojrzał krótko jeszcze raz na Smitha i doszedł do wniosku, że woli już wszystko, tylko nie to. I już nie chodziło tylko o fakt, że nie mógłby już się kochać z żoną. Już od lat tego nie robił. Nie z nią. Nie pociągała go już zupełnie. No i powolutku zaczynał wchodzić w wiek, kiedy seks sprowadzał się do definicji w słowniku. Ale chodziło o fakt bycia mężczyzną. Nie wyobrażał sobie czuć się tak, jak teraz musiał czuć się Smith…

– Czy ktoś wie, gdzie oni są? – zapytał Scott po chwili milczenia.

– We Francji – odparł Norris, zgadując, o kim mowa.

– Uciekli do Francji??? Jak?! Przecież nie mogli się aportować? – zdziwił się Watkins.

Stone zmusił się do tego, żeby nawet nie drgnąć. Będziesz sobie mógł drgać później, ile chcesz.

– Pojęcia nie mam. Nigdzie ich nie wyłapaliśmy, prócz nieudanej próby aportacji Snape’a. Stąd wiemy, że wybierał się do… Francji – Norris nie chciał, żeby reszta wiedziała, że Snape i Granger zgadali się z francuskim Ministrem Magii. I nie było obawy, żeby Smith cokolwiek powiedział.

– Może przedarli się przez zieloną granicę – zaproponował Scott. – Słyszałem, że mugole tak robią. Ciągle kogoś wyławiają z kanału.

Na nowo zapadło milczenie. Norris westchnął ciężko. Coś to spotkanie się nie kleiło, jakby nikt nie miał głowy do dyskusji, od niego samego począwszy.

– Myślę, że na dziś zakończymy. Chyba że…

Scott uniósł rękę.

– Peter, tak ostatnio myślałem… Sądzę, że powinniśmy się zabezpieczyć. Trzeba jak najszybciej zmienić sposób wybierania Ministra i wybrać jakiegoś… spośród nas. W ten sposób nie będziemy już musieli nikogo kontrolować.

Norris przyjrzał mu się z uwagą i nawet się ożywił. Przez parę minut dyskutowali na ten temat i ustalili, że Norris zostanie osobistym doradcą Fostera, jako tymczasowego Ministra Magii. I żeby zmiany nie szokowały za bardzo, najlepszym sposobem było przepchnięcie ustawy, zgodnie z którą na wniosek większości można przedłużyć kadencję. Rockman, mający największe spośród nich doświadczenie, dostał zadanie przygotować jakiś sensowny projekt ustawy na następny tydzień.

Ponieważ ostatnio Francuzi znów naciskali na blokadę granic, a ICW wystosowało kolejną krytyczną notę, Watkins zaproponował wystąpienie z ICW. Pomysł nie był specjalnie głupi, ale w chwili obecnej społeczność czarodziejów dostałaby szału, słysząc coś takiego, więc odłożono go na później.

Ponieważ Norris nie miał już żadnych uwag i nikt nie wyrywał się z innymi propozycjami, w końcu wszyscy zdecydowali się zakończyć naradę.

– Teddy, jak chcesz, to zostanę – powiedział Lawford, pochylając się nad Smithem i kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu.

Auror pokręcił głową w milczeniu, więc Lawford poklepał go lekko na pożegnanie i aportował się bezpośrednio z salonu do siebie do domu. Norris zrobił to samo. Za jego przykładem pożegnali się ze Smithem Rockman i Scott i używając świstoklików, zniknęli szybko.

Stone trochę się grzebał. Watkins też. Wyraźnie chciał zostać, więc w końcu Stone wyszedł z domu na podwórze.

Musiał aportować się do swojego domu we Francji, Audrey czekała na niego, bo Norbert był trochę chory. Wyjaśnił więc Cheryl, że musi wybrać się z ważną sprawą rządową w delegację. Problem w tym, że musiał wpierw wrócić do swojej prawdziwej postaci.

Rozejrzał się dookoła. Watkins mógł w każdej chwili wyjść i go zobaczyć. Niedobrze. Postanowił więc wyjść dalej, tam, gdzie Watkins z pewnością go nie zobaczy. Choćby na ulicę. Oni panikowali, bo sądzili że Snape zaraz ich dopadnie, ale on przecież spotkał ich w Paryżu, nawet z nimi rozmawiał! Więc nie było żadnego niebezpieczeństwa, że tu go znajdzie.

Aportował się więc w ślepą uliczkę i rozejrzał dookoła. Ani śladu mugoli. Wyjął piersiówkę i chlapnął sobie porządny łyk.

Nie przepadał specjalnie za przemianami. Wstrząsnął się, kiedy rosły mu włosy, ale poza tym specjalnie się nie zmienił. Z postury, bo oczywiście kolor włosów, oczy i karnacja zmieniły się całkowicie.

Schował butelkę i sięgnął po portfel, bo musiał się upewnić, że we Francji nie będzie miał ze sobą zdjęcia Cheryl czy Olivera, Margaret albo Teodory. To byłaby wpadka!

Nie miał ani jednego. Podniósł głowę, z ulgą włożył go do kieszeni… i w tym momencie poczuł, jak całe ciało mu sztywnieje i traci głos i runął jak kłoda na ulicę.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 45Dwa Słowa Rozdział 47 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 6 komentarzy

Dodaj komentarz