Dwa Słowa Rozdział 51

Severus siedział na fotelu, trzymając różdżkę w ręku. Mimo że siedział tak już od czterech godzin z małymi przerwami, był skupiony i gotowy.

Nagle parę stóp dalej coś zawirowało w powietrzu, które jakby zgęstniało i pociemniało i z nicości wypadł na wytarty dywan mężczyzna. Runął na stolik, łamiąc go na nowo i zajęczał boleśnie.

Nie miał czasu nawet poruszyć głową, gdy oplotły go mocne więzy od stóp, aż po samą szyję. Smagnięciem różdżki Severus przewrócił go na plecy i obszedł go tak, by stanąć przed nim.

Lawford otworzył szeroko oczy, niezdolny chwilowo do wykrztuszenia choćby jednego słowa. Przez parę chwil wpatrywał się oszołomiony w Severusa i dopiero potem w jego oczach pojawił się szok.

– Witam, panie Lawford. Minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania. Jest mi… niezmiernie miło pana znów zobaczyć – wycedził Severus, wbijając w niego złowrogie spojrzenie. – Expelliarmus!

– Snape! – wydyszał Lawford, gdy różdżka wyrwała mu się z ręki i napiął mięśnie, jakby chciał się zerwać.

– Widzę, że odświeżanie wspomnień nie jest ci potrzebne, bo mnie poznajesz – Severus obrócił parę razy w palcach lewej ręki różdżkę Lawforda. – To bardzo ułatwia sprawę.

W tym momencie do salonu weszła Hermiona i stanęła obok Severusa.

– Mamy gościa, Hermiono.

– Właśnie widzę. Mój… szanowny kolega z Ministerstwa – Hermiona wymówiła słowo „szanowny” z taką dozą pogardy, na jaką tylko potrafiła się zdobyć.

Spojrzenie Lawforda ześliznęło się na dziewczynę i wymówił bezgłośnie jej nazwisko.

Severus podał Hermionie różdżkę Lawforda i pochylił się nad nim.

– Będziemy musieli uciąć sobie długą pogawędkę…

Wylewitował go na fotel, opuszczając niezbyt delikatnie, po czym usiadł na kanapie i zrobił miejsce dla Hermiony.

Odczekali chwilę, pozwalając Lawfordowi dojść do siebie.

– Widzisz, wszystko dobrze poszło – szepnął Severus, pochylając się lekko ku dziewczynie.

Ta odpowiedziała mu lekkim uśmiechem pełnym ulgi.

Tymczasem Lawford próbował zrozumieć, co się dzieje.

Snape? I Granger? Gdzie ja, do cholery, jestem?! Jak ja się tu znalazłem? Acha, to musiał być świstoklik… Ten z listu… Merlinie, ja muszę jak najszybciej do Departamentu Ta… jem… nic…???!!! Przecież ten eliksir… ELIKSIR!!! Snape!!!

Przez króciutką chwilę odczuł niewymowną ulgę, że nie jest chory, nie ma żadnego wirusa, który wyżre mu magię… i w następnej zrozumiał, że właśnie trafił w ręce Snape’a… I poczuł, jakby rąbnął o twardą ziemię, zlatując z dużej wysokości.

– To … co to ma być… to porwanie! To sprzeczne z prawem! Nie wolno wam! – zawołał, mówiąc i myśląc równocześnie. – Macie mnie natychmiast puścić! Jeśli nie…

Hermiona wybuchnęła śmiechem, nie mogąc się opanować.

– Sprzeczne z prawem… – powtórzyła i spojrzała na Severusa. – Wiesz co, podoba mi się jego poczucie humoru.

– Znam parę lepszych żartów – odparł na to, nie odrywając wzroku od przerażonych oczu Lawforda. – Choć muszę przyznać, że wolę to, niż podszycie się za Lovegooda.

– Fakt. Sądzę, że Amelia albo Margaret by się z tobą zgodziły.

– Sądzisz, że on wie, jak miały na imię? W tamtym czasie przypominały nie umiejący mówić brudny worek mięsa i kości – wyraził wątpliwość Severus. – Choć wyły, kiedy nasz przyjaciel Teddy do nich podchodził.

Hermiona aż zadrżała.

– Nie tylko one. Z tego, co pamiętam, Kingsley też wył.

– I robotnicy na Rathlin też. Nie wiem, gdzie zostali ukamienowani, ale to musiała być długa i bolesna śmierć.

– Gdyby się tak cofnąć do początku, ta pięcioosobowa rodzina ze Stirling też wyła. I płakała. Szczególnie matka na widok wymordowanych dzieci. Ale to nie Smith teraz jest ważny, ale nasz przyjaciel David.

– Masz rację, Hermiono. Nasz przyjaciel jest o wiele bardziej miłosierny. O tym może zaświadczyć każda kobieta mugolskiego pochodzenia. Szczególnie ta, której prawie wydłubali dziecko z brzucha.

Lawford patrzył na nich, coraz bardziej wytrzeszczając oczy. Zbladł straszliwie, zaczął się trząść i coraz szybciej oddychać.

ONI WIEDZĄ!!! ONI TO WSZYSTKO WIEDZĄ!!! Nie wiedział skąd, ale wiedzieli WSZYSTKO. Świadomość, co to znaczy, prawie odebrała mu rozum.

Severus postanowił go dobić.

– Ale muszę przyznać, że wygląda o wiele lepiej od Stone’a. Ten to dostał histerii już na samym początku. On i Horacjusz.

W oczach Lawforda pojawiło się nagłe zrozumienie i zajęczał przeciągle.

– Stop! Przestańcie! Przestańcie już!!!

Severus smagnął różdżką i Lawford zamilkł. Choć próbował krzyczeć, nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.

– Jesteś w moim domu, więc to nie ty będziesz mi mówił, co mam robić. I kiedy – syknął wściekle. – Zrozumiałeś? – smagnął różdżką jeszcze raz, zdejmując z niego Silencio.

Lawford natychmiast zamknął usta, przerażony jeszcze bardziej. Sam już nie wiedział, co było gorsze, wirus czy Snape.

Porwali tamtych… pewnie już nie żyją… ten sukinsyn wydarł z nich pewnie torturami wszystko, co wiedzieli i ich zabił… i teraz chce to samo zrobić ze mną…

Przez spanikowany umysł przemknęła mu myśl, że Alain nie mógł zbyt wiele powiedzieć, nie łamiąc Wieczystej Przysięgi, ale natychmiast umknęła, gdy przypomniał sobie, w jakim stanie był ostatnio Teddy. Snape przyszedł do niego, żeby go szantażować, nie wiadomo co mu zrobił, ale Teddy nie różnił się teraz od warzywa…

Będzie mi kazał mówić i nie umrę… w każdym razie nie szybko…

Zaczął nagle zazdrościć Alainowi, który z pewnością musiał umrzeć prędko i w miarę bezboleśnie.

Dostał dreszczy i nagle poczuł, jak w okolicach krocza robi mu się ciepło… i mokro. Zacisnął oczy w grymasie poniżenia i strachu.

– Ccc-co chcesz zmną zro-zrobić? Zabić… mnie? – wyjąkał.

Severus skrzywił się, widząc powiększającą się ciemną plamę na spodniach Lawforda. Machnięciem różdżki usunął mocz i pokręcił głową.

– Już ci powiedziałem. Będziemy musieli porozmawiać. Wiem, że to tobie wszyscy składali Wieczystą Przysięgę, więc po pierwsze, będziesz mógł nam powiedzieć wszystko, co wiesz, a po drugie będziesz mógł przyrzec nam, że zwolnisz resztę z Przysięgi, żeby mogli zeznawać.

To potwierdziło jego przerażające przypuszczenia. Ten sukinsyn wiedział absolutnie wszystko!

– Nie mogę! Nie… nie mogę! Nic nie powiem! Bo nie mogę!

Severus uśmiechnął się bezlitośnie i zaczął turlać w palcach swoją różdżkę.

– Ależ oczywiście, że powiesz. To tylko kwestia czasu. Poza tym, kiedy mi się sprzykrzy wysłuchiwać twojego wycia, zawsze mogę ci podać Veritaserum. Albo użyć legilimencji.

Hermiona przygryzła usta i spojrzała niepewnie na Severusa.

– Pozostaje jeszcze kwestia zwolnienia reszty z Wieczystej Przysięgi…

Lawford dostrzegł jej spojrzenie i zatliła się w nim iskierka nadziei. Ona nigdy nie była ZŁA. Może przy niej mnie nie zamęczy…

– Jeśli wiecie tak dużo… to wiecie, że… jestem związany z Peterem Norrisem! Jesteśmy Braćmi! Więc wiecie, że nie mogę nic powiedzieć!

Severus pochylił się w jego kierunku i uniósł brew w wyrazie zdziwienia.

– Lawford, albo jesteś skończonym idiotą, albo gorzej, próbujesz mnie za niego wziąć. W tym drugim przypadku ci to odradzam. Wiesz chyba, że więź Braterstwa opiera się tylko i wyłącznie na honorze. Możesz więc obrócić się przeciw Norrisowi i nic ci się nie stanie.

Lawford wiedział o tym doskonale. I wiedział, że nie mógłby, po prostu nie mógłby zdradzić Petera. Nie po tym wszystkim, co Peter dla niego zrobił!

– Poza tym to ty wybierasz – dorzucił Severus. – Śmierć Odbiorcy również zwalnia z Wieczystej Przysięgi. A to się da załatwić.

Lawford zacisnął rozpaczliwie zęby. Snape wygrał! Wyciągnie ze mnie, co chce, torturami czy dając mi Veritaserum, a potem mnie zabije…

Nagle przyszło mu do głowy, że może w tej sytuacji nie ma sensu cierpieć. Może po prostu powiedzieć mu wszystko od razu. Bo przecież potem Snape i tak będzie musiał go zabić, żeby rozwiązać Przysięgę Wieczystą…

Spojrzał na pieprzonego Snape’a, który wpatrywał się w niego bez mrugnięcia okiem. I nagle, zupełnie jakby czytał w jego myślach, zapytał:

– Jesteś pewien, że warto za to umierać? Za NIEGO umierać?

Hermiona sięgnęła po kartki z notatkami i popatrzyła na Lawforda z odrobiną współczucia.

– Na twoim miejscu bym lepiej posłuchała, co teraz ci powiemy, zanim podejmiesz decyzję…

Obróciła parę stronic i zaczęła ni to czytać, ni mówić:

– Jesteś pewnie przekonany, że zawdzięczasz Norrisowi bardzo dużo, co? Nasi przyjaciele przekazali nam trochę wiadomości, które zebrali na ten temat. Wiemy na przykład, że w grudniu 1996 roku twoja dziewczyna została porwana dla okupu. Ponieważ jej rodzice nie byli zbyt bogaci, nie dostarczyli pieniędzy i dzień po upływie terminu sowa przyniosła im jej mały palec. Wtedy ty się o tym dowiedziałeś i wymogłeś na swoich rodzicach zapłatę. W przekazaniu okupu pomógł wam niezmiernie twój ówczesny znajomy Peter Norris. Ponieważ porywacz nie chciał poprzestać na dziesięciu tysiącach galeonów, w tym czasie prawdziwej fortunie i dalej ją więził, Peterowi udało się ich odnaleźć i odbił dziewczynę. Przy tym musiał niestety zabić porywacza…

– Powiedz, nie zdziwiło cię nigdy, że akurat wtedy Norris zaczął się kręcić koło ciebie? – spytał Severus, wpadając jej w słowa. – Przecież nikt poza nim nie wiedział, że Helen była twoją dziewczyną? Ukrywaliście to przed całym światem, przed waszymi rodzicami w szczególności i nagle zbiegiem okoliczności porywają twoją dziewczynę i informuje cię o tym jedna, jedyna osoba, która o tym wie?

Lawford zamarł. Znieruchomiał i wstrzymał oddech.

– Co… co chcesz…

– Zastanów się. Czy raczej nie musisz się już zastanawiać – odezwała się Hermiona. – Ty już się domyślasz. Dziwnym zbiegiem okoliczności Norris, który pochodził z dość ubogiej rodziny, parę lat później stał się bogaty… I jeszcze coś. Nasi przyjaciele dowiedzieli się, że porywacz był przyrodnim bratem Norrisa… Zapewne plan był taki, że mieli wytargować jak najwięcej pieniędzy i podzielić się nimi. I w którymś momencie Norris zmienił troszkę plan, zabił brata i zgarnął wszystko dla siebie.

Z każdym jej słowem Lawford bladł coraz bardziej i coraz szerzej otwierał oczy. Gdzieś uchyliły się drzwi i coś za nimi błysnęło. Szarpnął się mocno i pokręcił rozpaczliwie głową.

– Nie! Niemożliwe! Nie… nie uwierzę w to!

Hermiona prychnęła i pochyliła się na nowo nad notatkami.

– Szybko się zaprzyjaźniliście. Nie ma się co dziwić. I niecałe dwa lata później Norris znów ci pomógł. Udało mu się wkręcić cię do Ministerstwa. Na niezbyt interesujące stanowisko gońca tajnych przesyłek. Do których nie wolno było używać sów. Uwierz mi, dla Norrisa to stanowisko było o wiele ważniejsze niż dla ciebie, bo dawało mu wgląd w sprawy, które go bardzo interesowały na ówczesnym stanowisku Niewymownego. I z pewnością nie zwróciłeś uwagi, że tuż przed twoim przyjściem do Ministerstwa zginął w dość tajemniczych okolicznościach ówczesny goniec.

Otworzyły się kolejne drzwi i poraził go kolejny błysk zrozumienia.

– W 2001 zmarli na nietypową chorobę rodzice Helen. Miała to być jakaś choroba zakaźna, którą przekazywało się potem przez dwa kolejne pokolenia, aż do całkowitego zniknięcia z organizmu. I wtedy jeszcze raz twój przyjaciel przyszedł ci z pomocą. Tak się akurat złożyło, że właśnie wtedy w Departamencie Tajemnic przeprowadzali próby z eliksirem, który leczył tę chorobę. I twój dobry przyjaciel zdobył lek dla Helen i waszej córki. Normalnie nie mógłby tego zrobić, jako Niewymowny nie miał prawa zdradzać tego sekretu, ale czegóż to się nie robi dla przyjaciela… niemal brata… Chyba nie musimy ci tłumaczyć, że rodzice twojej żony nie zarazili się nią tak przez przypadek? Norris dał ci również eliksir, kiedy urodził się twój syn.

Inne drzwi otworzyły się z hukiem, a po nich następne i jeszcze następne. Błysk światła oślepił go, poraził, wwiercił mu się w mózg, odbierając oddech, zabierając zdolność czucia czegokolwiek innego poza bólem w głowie… i w sercu.

– Wzruszające – powiedział sarkastycznie Severus. – Chyba już rozumiesz, skąd wzięliśmy pomysł twojej choroby?

Lawford poderwał do góry głowę, jakby ktoś smagnął go pejczem i wbił w Severusa niewidzące spojrzenie.

O ile przed chwilą był blady, teraz był prawie zielony. Oczy nie były już szeroko otwarte, ale po prostu wytrzeszczone. Chciał coś powiedzieć, ale otwartymi ustami łapał tylko spiesznie oddech i zaciskał raz po raz zęby. Po chwili z jego piersi wyrwał się ni to krzyk, ni to jęk rozpaczy, odrzucił głowę do tyłu i ramiona zaczęły mu się trząść od tłumionego płaczu.

Zrozumiał. Pojął.

Światło nagle znikło i osunął się w mroczną czeluść piekieł.

Czuł się… zdradzony. Opuszczony. Oszukany. Sam. Wmanewrowany w cały szereg spraw, które do tej pory wydawały mu się niewinne, niektóre były zupełnie niezrozumiałe, ale teraz zobaczył je w całkowicie innym świetle. Nagle wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce z głośnym chrzęstem, niczym kości, tworząc szkielety, które widywał od czasu do czasu w swoich koszmarach.

Nie ma się co dziwić, że przez tyle lat trafiało się pełno różnych zbiegów okoliczności, które sprawiały, że nie mógł wyrwać się ze stanowiska gońca w Ministerstwie… I potem, po sześciu latach roznoszenia listów, dokładnie wtedy, kiedy Peter trafił do Sekcji M.I.Trx, rozkwitła jego kariera… Pewnie, na nowym stanowisku Peter miał dostęp do wszystkich tajnych dokumentów i już nie potrzebował pomocy przyjaciela. Kariera Petera też rozkwitła. I wraz z nią krzaki na grobach pięciu różnych czarodziejów, których pochowali po kryjomu, w mdłym świetle pochodni, w jego lesie. I jakoś wtedy przyszło Braterstwo…

Peter… Brat. Cholerny Brat Krwi. Teraz, kiedy zobaczył to z całą jasnością, przypomniał sobie również Wieczystą Przysięgę. Peter był tylko Gwarantem i wtedy wydawało mu się to trochę dziwne, biorąc pod uwagę jego przywódczą rolę w tym całym cholernym spisku. Teraz zrozumiał. Jako Gwarant, Peter miał wszystko, czego potrzebował. Swoją wolność i niezależność od reszty i zarazem absolutną wierność wszystkich innych. Inni przyrzekali jemu, Davidowi, co de facto oznaczało, że Peter miał w ręku życie ich wszystkich…

Zaś on, David, był tylko nic nie znaczącym maluczkim. Miernotą, który służył Peterowi tylko do pięcia się coraz wyżej po stopniach kariery. Od początku. Przez cały czas.

 

Hermiona i Severus wymienili spojrzenia. Wiedzieli, że z Lawfordem jeszcze nie skończyli. Nie mogli zacząć go przesłuchiwać. JESZCZE nie. Wpierw musieli go złamać.

Hermiona kiwnęła lekko palcem w stronę Severusa. Teraz nadeszła jego chwila.

– Twój przyjaciel Norris ładnie tobą zagrał. I wplątał cię w całą tę piękną historię. Od początku. Powiedz, bawiło cię, jak Smith podszył się pode mnie i zamordował pięciu mugoli? W tym trójkę dzieci? – spytał z nutą wstrętu w głosie. – Widziałem to wspomnienie, Lawford! Tam była trójka małych dzieci! I ten sukinsyn zabił matkę na samym końcu. Poczekał, żeby mogła się napatrzeć na martwe dzieci i porozpaczać! Podobało ci się, jak zdecydowaliście zabawić się z kobietami w Azkabanie? Musiałeś mieć z tego niezłą uciechę.

– Nie…

– Może i nie, choć niektórzy mieli z pewnością – parsknął szyderczo. – A kiedy zdecydowaliście zaaplikować ten cholerny eliksir Watkinsa wszystkim kobietom mugolskiego pochodzenia? Przecież wiedziałeś doskonale, jak będzie działał! Albo kiedy zdecydowaliście podać go Hermionie… Choć oczywiście to była zupełnie inna sprawa, bo doskonale wiedziałeś, że długo nie pożyje! Bo wcześniej zdecydowaliście się ją zabić! I sądząc po waszych dokonaniach w Azkabanie, w końcu błagałaby was o śmierć!

Mówiąc to, Severus pochylił się ku Lawfordowi i w tym momencie jego twarz była straszna. Przerażająca. Jego oczy ciskały błyskawice i niewiele brakowało, a mógłby zabić samym wzrokiem.

Ale Lawford wolał patrzeć na niego zamiast na dziewczynę siedzącą Naprzeciw niego. Nie odważył się. W zamian za to skulił się z przerażenia, znieruchomiał i patrzył nieruchomym, wytrzeszczonym wzrokiem na rozwścieczonego mężczyznę na wprost. Powinien protestować, mówić, że to nie on o tym zdecydował, tłumaczyć, że to nie był jego pomysł… ale bał się nawet oddychać.

– Potem wpadliście na wspaniały pomysł aborcji. Cudownie. Nie wiem co by było, gdyby ludzie was nie powstrzymali. Miałbyś na rękach krew niewinnych dzieci, co, Lawford? – warknął Severus, cofając się trochę. – Chcieliście przykuć do stołów wszystkie kobiety mugolskiego pochodzenia, wyszarpać im z brzuchów dzieci i je pomordować tylko dlatego, że nie były czystej krwi, czyż nie tak, Lawford?!

– Przysięgam, ja nie chciałem… – teraz, kiedy Severus się odsunął, Lawford odważył się odetchnąć.

– Nie chciałeś?! A zrobiłeś coś, żeby to powstrzymać?! Czy podkuliłeś tchórzliwie ogon i pozwalałeś Norrisowi stanowić takie prawo? A co było z Rathlin Island? Zabiłeś tych robotników! Tylko dlatego, żeby milczeli…!

– Nie zabiłem ich! To Peter kazał Teddy’emu to zrobić!!!

– … i żeby nie zdradzili waszego pieprzonego sekretu! – kontynuował równocześnie coraz zajadlej Severus. – Chcieliście wprowadzić stan nadzwyczajny, żeby stłumić wszelkie protesty, móc wtrącić wszystkich przeciwników do Azkabanu i pozbyć się opozycji!

– … nie pozwoliłem mu! Powiedziałem, że nie może! Powstrzymałem to!!!

– … Kogo chcieliście znów zamordować, kiedy Smith przyszedł po mój włos?! Znów jakąś mugolską rodzinę?!

– … nie!!! Snape, to nie był mój pomysł!!!

– … znów kazalibyście patrzeć nieszczęsnym rodzicom, jak mordujecie ich dzieci?!

– … NIE!

– … ale zamordowaliście Shacklebolta! Widziałem jak! W bestialski sposób! Porąbaliście go żywego na kawałki! I do tego wszczepiliście wspomnienie Hermionie!!! Przyznaj się, to był twój pomysł?!!!

– Nie, Snape, przysięgam!!! To nie byłem ja!

– … Ale to byłeś ty, kiedy podszyliście się pod Lovegooda! Wiesz, sukinsynu, że prawie ją zabiliście?!!! – Severus zerwał się, doskoczył do Lawforda i złapał go za szatę na piersi. – Jeszcze kilkanaście sekund i by się wykrwawiła!!!

– Ty prawie zabiłeś Smitha…!

– Mam w dupie Smitha!!! – wrzasnął, szarpiąc Lawfordem tak mocno, że rzucało nim jak kukiełką. – To nie ja zwabiłem was w pułapkę! To nie ja podszywałem się pod kogoś innego!!! To nie ja rzuciłem Avadą Kedavrą!!!

– … to… bbył… Smith! I Norrrris…

– … To nie ja popodcinałem wam żyły!!!

– …pro–szę… to! nnnie! ja!

– Jesteś zerem, Lawford!!! – Severus szarpnął nim ku sobie, przysunął twarz do swojej i wykrzywił się w grymasie furii. – Nic nie wartym ścierwem!!! I nie dość, że nie wstydzisz się swojej parszywej roli w całym tym koszmarze, który zgotowaliście wszystkim ludziom, to brak ci choćby odrobiny odwagi, by teraz to wszystko skończyć! By wrócić ludziom normalne życie! Tchórzysz, tak?! Boisz się człowieka, który posłużył się tobą jak marionetką!

– Nie…!!! – zawył Lawford.

Severus splunął mu w twarz, odepchnął od siebie z całej siły, tak mocno, że Lawford poleciał prosto na ziemię, nadal wyjąc, po czym zerwał się i wyszedł szybkim krokiem z salonu.

Hermiona wstała drżąc, spojrzała na łkającego mężczyznę na podłodze i również skierowała się ku drzwiom. Zanim do nich doszła, usłyszała ciche „błagam…nie…” i o wiele głośniejszy szloch.

 

Gdy weszła do kuchni, Severus stał przy oknie z ciasno splecionymi na piersi rękoma i patrzył przed siebie. Po jego przyspieszonym oddechu poznała, że jest wzburzony i usilnie stara się opanować. Gdy delikatnie przesunęła ręką po jego ramieniu, aż drgnął, nabrał głęboko powietrza i głośno przełknął ślinę.

– Udało ci się – powiedziała.

Nie odpowiedział, nie poruszył się, nie skinął nawet głową. Milczał cały spięty, więc wcisnęła się między niego i okno, z wysiłkiem rozłożyła mu ramiona na boki i wsunęła się między nie.

– Przytul mnie… proszę…

Severus spojrzał na nią i przygarnął ją do siebie tak mocno, że aż jęknęła cichutko. Natychmiast poluźnił uścisk i ukrył twarz w jej włosach.

– Mogli ciebie wtedy zabić – wyszeptał zdławionym, jeszcze trochę trzęsącym się głosem.

Hermiona sięgnęła po jego prawą dłoń, znów na siłę pociągnęła ku sobie i położyła sobie na piersi.

– Ale nie zabili… czujesz? – po scenie sprzed chwili serce nadal waliło jej głucho i tak mocno, że miała wrażenie, że jest wszędzie. Słyszała je całą sobą.

Severus również je poczuł. Bijące równo i miarowo. Wczuł się w jego uderzenia i zaczął uspokajać. Hermiona przypomniała sobie całkiem niedawną rozmowę, kiedy to on ją uspokajał i odsunęła głowę, by móc na niego spojrzeć.

– Jestem tu. Z tobą. I będę. Zawsze.

Coś błysnęło w jego oczach, zanim je zacisnął i przyciągnął ją na nowo do siebie.

– Dziękuję. Najdroższa.

Przekrzywiła głowę tak, żeby ją słyszał.

– To ja tobie dziękuję. Najdroższy.

Oboje potrzebowali dłuższej chwili, żeby ochłonąć z emocji, zarówno tych z rozmowy z Lawfordem, jak i tych z teraz. W końcu Severus pocałował ją w czubek głowy i zsunął usta na czoło.

– Chyba już czas, żebyś do niego wróciła.

Hermiona ucałowała jego rękę i wróciła do salonu. W drzwiach starła uśmiech z twarzy i spoważniała. I posmutniała.

Lawford leżał na boku, twarzą do podłogi. Najwyraźniej już nie płakał, ale nie odważył się na nią spojrzeć. Usiadła więc na kanapie i zaczęła mu się przyglądać. Gdy po chwili popatrzył na nią, nie odwróciła głowy, więc szybko zamknął oczy i ukrył twarz na powrót w dywanie.

Dopiero prawie kwadrans później westchnął ciężko i spojrzał na nią ponownie.

– Wybacz – wykrzywił się w grymasie wstydu, bólu i pogardy do siebie samego.

– To nie takie łatwe, David – odparła cicho Hermiona, pochylając się ku niemu i opierając łokcie o kolana. – Zwykłe „przepraszam” nic nie zmieni. Może między mną i tobą. Ale nie zapominaj o innych.

Kiwnął głową, zamknąwszy oczy, więc poczekała, aż znów je otworzy.

– Oni na to zasługują, Davidzie.

– Wiem – jęknął i na nowo w jego oczach pojawiły się łzy, ale już nie odwrócił wzroku.

– Zrobisz to…? Pomożesz nam?

– W czym…?

– W ocaleniu tych, których jeszcze można.

Czekała. Nie odzywała się, tylko czekała. To on musiał odezwać się pierwszy.

– Tak.

Uśmiechnęła się lekko, a po jego twarzy znów popłynęły łzy.

Wygrali. Udało im się.

 

 

Godzinę później Haytlieneh zaczęła składać swoje rzeczy. Miała zwyczaj porządkowania biurka i zupełnie nie potrafiła zrozumieć swojego szefa, na którego biurku, w szafkach i wszędzie dookoła panował totalny bajzel. Z tym, że nie wolno było przełożyć na bok choćby jednego dokumentu, odłożyć go krzywo, czy zwinąć, jeśli był rozwinięty, albo odwrotnie. Natychmiast zauważał wszystkie takie zmiany i pieklił się straszliwie. Kiedyś powiedział jej, że to się nazywa „burdel zorganizowany” i zabronił tykania jakiegokolwiek kawałka pergaminu w jego biurze. Jimm Douglas to tolerował, choć jemu zapewne było obojętne, czy Lawford sprząta choć raz do roku, czy nie.

Swoją drogą, co on tam robi tyle czasu? Ile to PILNE będzie trwać?

Zapukała delikatnie do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Zapukała mocniej, ale również bez skutku. Zaniepokojona zastukała pięścią pięć razy. Nadal nic.

Czy on tam nie zasłabł?! Może mu się coś stało???

Otworzyła drzwi i rozejrzała się dookoła. Nigdzie śladu Lawforda… Weszła do środka i zerknęła na podłogę za biurkiem, ale było pusto. Na kominku nie było śladu ognia, więc jeśli wyszedł, to już jakiś czas temu. Poza tym kominki miały tylko połączenia wewnętrzne, nie można było nimi przemieszczać się poza Ministerstwo.

Zaskoczona coraz bardziej zerknęła na rozłożony pergamin i przebiegła wzrokiem cały tekst.

Merlinie!!! On był chory???! Na utratę magii?! Zakaźnie?!

Odsunęła się gwałtownie od biurka i fotela i otarła nerwowo ręce o szatę. W ogóle to chyba będzie najlepiej stąd wyjść!

Gdy znalazła się w swoim sekretariacie, odważyła się głębiej zaczerpnąć powietrza. I zaczęła się zastanawiać, co teraz zrobić. Nie wiadomo, jak długo on może siedzieć w Departamencie Tajemnic… Może cały wieczór? Albo całą noc? Jego żona z pewnością będzie się denerwować… Na własne oczy widziała pismo, więc nie wchodziły w grę żadne idiotyczne romanse…

W końcu zdecydowała się pójść do Norrisa, z którym Lawford bardzo się przyjaźnił. Poza tym o tej porze nie było już za wiele osób w biurach.

Sekretarki Norrisa też już nie było, więc zastukała nieśmiało i odczekała chwilę, aż usłyszała stłumione „Proszę!”.

– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała, wtykając głowę do środka.

Norris podniósł na nią wzrok.

– Słucham…

Haytlieneh często rozmawiała z sekretarką Norrisa, więc wiedziała, jaki potrafił być miły. Zdecydowała się załatwić to krótko.

– Chciałabym prosić pana o pomoc… Chodzi mi o pana Lawforda…

Norris ściągnął brwi.

– Coś mu się stało? – odłożył na bok pióro.

– Nie… to znaczy… nie, nic. Chodzi mi tylko o przekazanie wiadomości jego żonie… Przed chwilą został wezwany do Departamentu Tajemnic… I nie wiem, kiedy wróci.

– Do Departamentu Tajemnic??? – powtórzył zaskoczony Norris.

Haytlieneh kiwnęła głową.

– Dokładnie. Mógłby pan przekazać wiadomość jego żonie? Nie ma sensu, żeby się denerwowała.

– Co się stało? Mówił coś? O co chodzi?

Kobieta zdecydowała się zatrzymać dla siebie wiadomość o chorobie.

– Nie. Nic. Wie pan, jak to jest, nigdy nie można z nich wyciągnąć żadnych informacji… – uśmiechnęła się krzywo.

TO akurat Norris wiedział. Przez chwilę wpatrywał się dziwnym wzrokiem w kobietę i w końcu skinął głową.

– Dobrze. Przekażę. I proszę mu powiedzieć… Napisać, żeby się do mnie odezwał, jak tylko wróci.

– Oczywiście, panie Norris. Dziękuję bardzo i do widzenia.

Norris kiwnął głową nie odpowiadając, więc zamknęła delikatnie drzwi i wróciła do siebie. Starannie złożyła list z Kliniki i wsunęła go między kartki magicznego kalendarzyka, który sam ustawiał się na właściwej dacie i pokazywał listę najważniejszych spraw do załatwienia, które mu się podyktowało. Potem napisała krótką notatkę i wyszła do domu.

 

 

Gdy Severus wrócił do salonu milczący, z surową miną i usiadł sztywno koło Hermiony, Lawford siedział już z powrotem na fotelu. Był przygarbiony, blady i wyraźnie wymęczony. Wyglądał jak człowiek, który przeszedł przez wszystkie kręgi piekieł.

Zanim Severus się odezwał, dziewczyna uśmiechnęła się do niego nieśmiało.

– David nam pomoże.

Severus mierzył go przez chwilę pełnym niechęci spojrzeniem.

– Dobrze, Lawford. Tylko zanim zaczniemy rozmawiać, pragnę ci przypomnieć, że znamy większą część tej historii. Więc jeśli wyłapię najmniejsze kłamstwo… przekonasz się, co znaczy mój gniew.

Lawford skulił się w sobie jeszcze bardziej i oczy rozszerzyły mu się ze strachu. Hermiona położyła rękę na kolanie Severusa, żeby go uspokoić, ale zrzucił ją krótkim szarpnięciem.

– Zacznijmy od początku, Davidzie – zaproponowała dziewczyna, kładąc sobie na kolanie pergamin, biorąc pióro i spoglądając na Lawforda. – Skąd się to wszystko wzięło? Jak to się zaczęło?

Lawford jakby się rozluźnił na dźwięk jej łagodnego głosu. Chwilę szukał w pamięci i w końcu sobie przypomniał.

– Peter… Norris zaprosił nas do siebie do domu. Nas, to znaczy … wiesz, nas wszystkich – zaczął trochę niepewnym głosem, ale gdy skinęła głową, uspokoił się. – Tak myślę, że już wtedy musiał mieć jakieś plany. I zaczęliśmy rozmawiać o programie utworzenia szkoły dla charłaków i o tym, że ostatnio dzieje się wiele… niedobrych rzeczy. Prawo do rozwodów, projekt otwarcia innego banku, gdzie każdy będzie mógł mieć skrytkę, niezależnie od pochodzenia… o twoim pomyśle ochrony skrzatów i innych istot magicznych… dla konserwatywnych czarodziejów czystej krwi były to bardzo szokujące zmiany. I zdecydowaliśmy, że trzeba temu jakoś przeciwdziałać. Że zdrowe zasady powinny odzyskać wartości. I że czysta krew powinna zdominować społeczeństwo czarodziejów… – skrzywił się niechętnie. – Peter… Norris kazał nam złożyć na koniec Wieczystą Przysięgę, której był Gwarantem. A ja Odbiorcą.

– I nikt nie zaprotestował? Nie odmówił złożenia przysięgi? – spytała zdumionym tonem. – Nie przyszło wam do głowy, że to jest ZŁE?

Lawford jakby się ożywił.

– Nikt nie protestował, bo… w tamtym czasie… nie przyszło nam do głowy, że to się tak skończy… Rozumiesz, wtedy sądziliśmy… przynajmniej ja sądziłem, że po prostu spróbujemy zablokować jedną czy drugą ustawę… będziemy ośmieszać te wszystkie zwariowane pomysły… Nie sądziłem, że to będzie coś tak… – z piersi wyrwało mu się westchnienie, kiedy dokończył – drastycznego. To bardziej wyglądało na zebranie takiego kółka zgorzkniałych i sfrustrowanych czarodziejów, niż coś poważnego…

 

 

Przesłuchanie Lawforda trwało niemal całą noc. Po piątej rano mężczyzna po prostu opadł z sił. Po burzy wrażeń i emocji, którą doświadczył w ciągu ostatnich dwunastu godzin, nie mógł już się skupić i sensownie odpowiadać. Z pewnością całonocne przesłuchanie również go wymęczyło. Na ogół pytania zadawała Hermiona, ale czasem Severus dopytywał się o jakieś szczegóły. Na dźwięk jego lodowatego, oskarżycielskiego głosu Lawford wyraźnie spinał się w sobie. Potem odzywała się Hermiona i mężczyzna na nowo się uspokajał.

– Co wam powiedział Norris o zabójstwie Ministra? – spytała Hermiona, pisząc szybko na kolejnej stronie pergaminu.

Lawford westchnął i podniósł trochę głowę.

– Że… – chwilę szukał w myślach, patrząc na drzwi wyjściowe. – Że… rzucili na ciebie Imperiusa. I że cię poniosło. Że miałaś jakieś dawne pretensje do niego. I chciałaś się zemścić – odpowiedział płaskim, monotonnym głosem, wymawiając z trudem poszczególne słowa.

– Wiesz, kto mnie zastąpił? Kto go tak naprawdę zabił?

Lawford popatrzył na nią, mrużąc oczy i starając się skupić na niej wzrok.

– Zastąpił? To ty go zabiłaś.

– Nie, nie ja. Smith.

Mężczyzna chwilę zastanawiał się nad tym.

– Nie wiedziałem – odparł w końcu spokojnie i bez zdziwienia.

– Czy Norris wie, gdzie jesteśmy? – zapytał Severus.

To go jakby rozbudziło. Otworzył szerzej oczy i obrócił głowę w jego stronę.

– We Francji. Ale nie wie gdzie. I nie wiemy, jak się wydostaliście.

– W Proroku piszecie co innego.

– Bo nie chcemy powiedzieć ludziom, że barierę aportacyjną można ominąć. Albo ten czar, który Aurorzy rzucili na wszystkie dworce.

Hermiona odgarnęła włosy. Miała już dość. Lawford też. Spisała wszystko, co tylko mogła i choć jej notatki nie były idealne, szczególnie pod koniec rozmowy, można je było odczytać. Severus wyglądał za to na wypoczętego. Nie miała pojęcia, jak on to robi.

– Chyba mamy wszystko. Severusie? Jak myślisz?

Severus spojrzał w jej przemęczone oczy i opanował odruch przygarnięcia jej. To musiało poczekać.

– To minimum. Oczekiwałem znacznie więcej. Jutro będziesz się musiał lepiej postarać, Lawford, żeby mnie zadowolić.

Już miał wstać, kiedy Lawford jakby się przebudził.

– Proszę… powiedzcie mi, skąd wy wiecie? Od czego to się zaczęło?

Hermiona zerknęła na Severusa i wahała się przez krótką chwilę.

– Dzień po mojej nominacji na Szefową PRZPEC Norris przyszedł porozmawiać z Rockmanem. Nie zwrócili uwagi, że wszystko słyszałam. I potem znalazłam w twoim gabinecie wspomnienie ze Stirling.

Lawford zamknął oczy. Merlinie, miałeś wtedy dobre przeczucie. Że ktoś je ruszał. Gdybyś tylko zabezpieczył wtedy szkatułkę… Gdzie byśmy dziś byli? Jak wyglądałaby teraz rzeczywistość? Z pewnością gorzej niż teraz. Smith i Norris zrealizowaliby zwariowane marzenia. Gdybyś tylko wtedy schował tę fiolkę, albo Granger przyszła innego dnia… albo oddałbyś ją Smithowi, nie byłoby nikogo, kto by powstrzymał to szaleństwo.

Westchnął ciężko.

– Nie żałuję – mruknął.

– Słucham, Lawford? – usłyszał groźne warknięcie tuż koło swojej twarzy.

– Mam na myśli to, że go nie schowałem. I je znalazłaś. Gdybyś go nie znalazła… – pokręcił głową i postanowił nie dokańczać.

 

Lawford, podobnie jak Stone-Cabrel, został rozwiązany, zjadł odrobinę ryżu z mięsem z obiadu i położył się na kanapie. Severus rzucił na niego to samo zaklęcie, które więziło go niczym klatka z żelaznych prętów. Ale Lawford nawet nie miał siły myśleć o ucieczce. Kładąc głowę na miękkiej poduszce, nie wiedział czy zasypia, czy traci przytomność.

Severus zdecydowanym ruchem zabrał Hermionie pióro i pergamin i ucałował rękę, którą wcześniej, wieczorem, zrzucił ze swojego kolana.

– Koniec. Na teraz. Połóż się spać – powiedział półgłosem.

Dziewczyna popatrzyła na notatki i pokręciła głową.

– Muszę skończyć pisać to, co ostatnio mówił. Za chwilę zapomnę. A jutro… to znaczy dziś rano Charles Chevalier musi to mieć.

– Nonsens. Musi mieć spis najważniejszych faktów, a nie drobiazgową analizę tego, co wiemy my, Stone i Lawford – zaoponował. – Poza tym wcale się nie dziwię, że za chwilę zapomnisz. Nie widzisz na oczy i za chwilę się przewrócisz.

– Ale…

Severus westchnął, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

– Nie chcę słyszeć ani cienia protestu. Bo za chwilę naprawdę się rozzłoszczę i naprawdę zacznę warczeć – położył ją delikatnie i sięgnął po milutki koc, żeby ją przykryć.

– Nie wierzę ci – odmruknęła Hermiona, zamykając oczy.

Sam też w to nie wierzył. Wszystko, co dziś mówił do niej niechętnym tonem, odtrącał ją, warczał… to wszystko było grą, ale pomimo świadomości, że Hermiona o tym wie, czuł się z tym źle.

– Śpij już – szepnął, całując ją w czoło i głaszcząc wierzchem dłoni po policzku.

– Ty też się połóż…

– Oczywiście.

Gdy dziewczyna usnęła, jak najdelikatniej potrafił poprawił na niej koc i bezszelestnie wyszedł do salonu. Obiecał, że się położy, ale nie powiedział gdzie.

Sięgnął po jej notatki, po kałamarz i pióro i rozsiadł się w fotelu. Dziewczyna miała rację, francuski Minister Magii potrzebował porządnych notatek. Musiał dać je Fosterowi i im były obszerniejsze, tym lepiej.

„Zapewne tylko Norris, Smith i Lawford wiedzą o mugolskim wojsku na Rathlin. Stone sądzi, że na Rathlin doszło do katastrofy budowlanej”

Kiwnął głową i dopisał „Sprawdzić areszt i Azkaban pod kątem przetrzymywania i ukamienowania robotników”

Popatrzył na zegar i stwierdził, że ma jeszcze dwie godziny przed sobą, zanim zbudzi Hermionę. Musieli coś zjeść i przenieść się pod Ministerstwo. W tym czasie Lawford mógł spać. Choć trzeba będzie rzucić na niego parę zaklęć, żeby w żaden sposób się nie wyrwał.

 

 

Wtorek, 13.10

Przed ósmą wpadł Ricky. Severus dał mu gruby plik notatek, w paru słowach powiedział, co dało przesłuchanie Lawforda i pożegnali się. Potem uśpił Lawforda eliksirem nasennym, który tym się różnił od Słodkiego snu, że bez antidotum nie można było się z niego wybudzić, spętał go na nowo, ponowił magiczną klatkę i na wszelki wypadek dorzucił Muffliato.

Wziął krótki prysznic, ogolił się i ubrał w białą koszulę z długimi mankietami i stojącym kołnierzykiem oraz czarny surdut. Dopiero potem zbudził Hermionę i gdy ona się myła i ubierała, zrobił śniadanie i mocną kawę i zawiadomił Minerwę, że jak do tej pory wszystko idzie dobrze i pogrążył się w myślach.

Zjedli szybko, przenieśli się do drugiego wymiaru i aportowali się przed Ministerstwem.

Hermiona oparła się o ścianę. W ręku trzymała wczorajszego Proroka, choć chwilowo nie czuła potrzeby czytania go. W zamian za to rozmyślała gorączkowo o tym, co miało się wydarzyć dzisiejszego ranka. Co chciałaby, żeby się wydarzyło.

Byli już tak blisko celu, że chyba nie przeżyłaby porażki. Gdyby Charlesowi Chevalier nie udało się jednak przekonać Fostera, żeby skończyć cały ten horror, chyba nie potrafiłaby próbować jeszcze raz. Znaleźć jakiś nowy sposób na rozwiązanie tej sprawy. Miała wrażenie, że znalazła się tuż przed szczytem olbrzymiej góry, na którą udało się jej wdrapać i gdyby spadła na sam dół, po prostu by zawróciła. Odeszła stamtąd. Gdziekolwiek. Niech inni na nią wchodzą. I błagałaby Severusa, by również odszedł, razem z nią.

Nagle wczorajsze przesłuchanie Lawforda wydało się jej proste i dziwiła się, jak mogła się nim tak stresować. Na swój sposób dzisiejszy ranek przerażał ją o wiele bardziej, bo dziś wszystko zależało od innych. Ona nic nie mogła zrobić. Mogła tylko czekać. To ją przytłaczało, dusiło, zamykało piekące powieki i sprawiło, że w końcu osunęła się po ścianie na chodnik i usiadła bezwładnie.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 50Dwa Słowa Rozdział 52 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz