Dwa Słowa Rozdział 22

Mniej więcej o tej samej porze, o której Jack i Perry ucinali sobie pogawędkę, pierścionek Hermiony zrobił się ciepły. Dziewczyna poszła szybko do łazienki i z niecierpliwością rzuciła się na magiczny pergamin. Severus!!!

– Jeśli chcesz, możesz mi dziś pomóc podmienić eliksir w Św. Mungu.

Hermiona odetchnęła, uśmiechając się szeroko. Jeśli chcę?! On się jeszcze pyta?!

– Oczywiście, że chcę!!!

– Siódma wieczorem pod Kliniką ci pasuje, czy to za wcześnie?

Wszystko jej pasowało!

– Siódma może być!

– Więc do zobaczenia niebawem, w drugim wymiarze.

Po wyjaśnieniach Jean Jacquesa na temat wymiarów zdecydowali, że będą spotykać się w drugim wymiarze, co pozwoli im łatwiej się odnaleźć, a potem przenosić się do normalnego i posługiwać się niewidkami.

Hermiona schowała pergamin do pierścionka i wyszła z kabiny. Całkiem odruchowo poszła umyć ręce i stanęła koło Annabel, trochę starszej od siebie czarownicy, która pracowała na tym samym Poziomie.

– To tylko toaleta – zażartowała Annabel, patrząc na nią.

– Wiem, i co? – nie zrozumiała Hermiona.

– Nic, tylko tak mówię. Masz taki uśmiech na twarzy, jakbyś właśnie dowiedziała się, że wygrałaś Kolację z Rico Rodriguezem!

Rico Rodriguez był nową gwiazdą muzyki i co druga piosenka w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej była jego. Młody, z zabójczym wąsikiem i przystrzyżoną brodą, długimi do pasa włosami w czarno-białe pasemka i zupełnie nietypowymi dla Hiszpanów błękitnymi, rozmarzonymi oczami był w tej chwili ucieleśnieniem seksu i idolem wszystkich kobiet. Prawie wszystkich.

Hermiona prychnęła z pogardą.

– Kolacja z nim? Jeśli kiedyś wygram, to oddam ci kupon.

Annabel machnęła różdżką, żeby osuszyć sobie ręce.

– Mówisz, jakby ci się nie podobał…

– Może się schować. Nie mój typ – Hermiona również osuszyła sobie ręce.

– Żałuj – zaśmiała się Annabel.

Hermiona pomyślała o czarnych włosach, równie czarnych oczach ocienionych długimi rzęsami i o zmysłowych wargach, które ją zafascynowały we Francji i poczuła, jak gorąc rozlewa się po całym jej ciele. Annabell podeszła do drzwi, więc nie zauważyła, że Hermiona zarumieniła się i spuściła głowę, próbując to ukryć.

Dziewczyna wyszła z pracy trochę po szóstej i wróciła do domu przez kominek. Długo zastanawiała się, co na siebie założyć, żeby ubranie nie zawadzało i równocześnie żeby jakoś w nim wyglądała. W końcu zdecydowała się na mugolską sukienkę na ramiączka do kolan i sandały na gumowej podeszwie.

Jest wąska, więc nie będzie się plątać pod nogami pomyślała, zakładając ją.

Uczesała się, spakowała do torebki pelerynę niewidkę i za dwadzieścia siódma śmignęła pod Klinikę.

Wylądowała i rozejrzała się dookoła. Severusa jeszcze nie było, ale nie było w tym nic dziwnego, miał jeszcze czas. Podeszła kawałek do przodu, w miejsce, które nie było w cieniu i stanęła, wystawiając twarz ku słońcu. Ale zaledwie dwie minuty później usłyszała cichy zgrzyt kamieni pod czyjąś stopą i kiedy otworzyła oczy, zobaczyła Severusa, który wylądował w tym samym miejscu. Na jego widok coś w niej uśmiechnęło się promiennie.

Obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów.

– Coś wcześnie przyszłaś.

– Przyganiał kocioł garnkowi?

– Chodź, im szybciej to zrobimy, tym lepiej – Severus zarzucił na siebie pelerynę i położył jej dłoń na ramieniu, żeby wiedziała, gdzie jest, kiedy zniknie.

Hermiona poczuła, jak robi się jej gorąco i jakoś tak miękko zarazem. Z wysiłkiem narzuciła pelerynę i przenieśli się do normalnego wymiaru. Severus zaklęciem przesunął kontenery i otworzył bramę i nie cofając dłoni, ruszył ku wejściu, więc dziewczyna ruszyła razem z nim. Starała się dostosować do niego swój krok, żeby nie oderwał ręki od jej ramienia. Kiedy weszli do środka, Severus pochylił się i wyszeptał.

– Czekaj na mnie, jak zwykle. Artemizja powiedziała, że do wyjścia z pracy Watkins nie ruszał się ze swojego laboratorium i nikt do niego nie przychodził, więc eliksiry są u niego. Wymienię je szybko i wracam.

– Uważaj na siebie – odszepnęła.

Gorący dotyk na jej ramieniu zniknął i Severus odszedł, choć oczywiście go nie widziała. Śledziła oczami drogę, wyobrażając sobie, jak nią idzie i dokładnie w momencie, kiedy jej wyimaginowany Severus dotarł do drzwi, zobaczyła, jak otworzyły się na chwilę, po czym zamknęły.

Przeszedł ją dreszcz. Ale tu chłodno…

Nie musiała długo czekać. Severus sprawdził zaklęciem, że faktycznie nie ma nikogo w laboratorium, zdjął zabezpieczenia i wszedł do środka. Zrzucił z siebie pelerynę i spojrzał w stronę ukrytego portretu Artemizji. Nie widział jej, ale wiedział, że ona go widzi, więc uniósł dłoń na powitanie. Następnie bez wahania podszedł do miejsca, gdzie Watkins stawiał eliksir i znalazł aż sześć podstawek wypełnionych fiolkami. Podmienił je wszystkie i sprawdził dokładnie, czy nigdzie indziej nie ma innych. Nie było.

Zaplanował sobie na ten weekend kolejne próby warzenia eliksiru z esencją z Cimicifugi, więc bez wahania odlał trochę gęstego płynu z buteleczki do niewielkiej fiolki, rzucił zaklęcie nietłukące i schował do torby. Obrzucił wszystko dookoła ostatnim spojrzeniem. Chciał być pewien, że nie zostawił śladów swojej obecności.

Nie zobaczył żadnego, więc skierował się do drzwi. Rzucił ciche „do widzenia”, przykrył się peleryną i wyszedłszy, postawił na powrót zabezpieczenia. Czas było wrócić do Hermiony.

Gdy doszedł do miejsca, w którym zostawił Hermionę, poczuł, jak go łapie za rękę. Wyszli przed Klinikę i przenieśli się do drugiego wymiaru.

– Szybko ci poszło – powiedziała dziewczyna, ściągając z ulgą pelerynę.

– Na całe szczęście dla nas Watkins jest bardzo poukładany i eliksiry zawsze stawia w tym samym miejscu. Choć na wszelki wypadek sprawdziłem też inne fiolki – odparł Severus.

Rzucił okiem na zegarek. Było dopiero kwadrans po siódmej. Miał jeszcze parę rzeczy do przedyskutowania z Hermioną.

– Dobrze byłoby porozmawiać, zanim wrócisz do siebie. Masz trochę czasu teraz? – zapytał bez zastanowienia.

– Oczywiście, że tak. Ale może lepiej pójdźmy gdzie indziej – Hermiona rozejrzała się dookoła z lekkim niesmakiem. – Znam parę lepszych miejsc niż to.

Severus skinął głową z aprobatą.

– Na przykład ten park, w którym się kiedyś spotkaliśmy?

– Co powiesz na naleśniki? – pokręciła przecząco głową.

– Mogą być naleśniki.

Naleśnikarnia, o której myślała Hermiona, była blisko jej domu i, co ważniejsze, nie w centrum, więc miała nadzieję, że nie natkną się tam ani na Harry’ego i Ginny czy Dudleya, ani na nikogo innego, kto by ich znał.

Przenieśli się tam świstoklikiem i dopiero znalazłszy miejsce, gdzie akurat nikogo nie było, ściągnęli peleryny i przenieśli się do normalnego wymiaru.

Kiedy Severus zobaczył nazwę, parsknął cichym śmiechem. „ Le Merlin”. Można się było spodziewać, że wymyśli coś zwariowanego. Cała Hermiona.

Wchodząc do środka, przepuścił ją przed sobą i pozwolił sobie na kolejny rzut oka na jej figurę w obcisłej sukience. O Merlinie… Rzeczywiście, nazwa pasuje.

Biorąc pod uwagę wspaniałą pogodę, wiele stolików zostało wystawionych na zewnątrz, więc poprosili o miejsce przy jednym z nich. Natychmiast pojawił się kelner i przyniósł im menu.

Przez chwilę oboje przeglądali kartę dań i wymieniali uwagi na temat przeróżnych kompozycji naleśników na słono. W mniemaniu Severusa naleśnik zawsze musiał być dość gruby i jadało się go na słodko. Teraz odkrył, że można było go jeść na dziesiątki różnych sposobów na słono. W końcu złożyli zamówienie i mogli wreszcie zacząć rozmawiać na właściwy temat. Ulicą jeździły samochody i autobusy, po chodniku chodziło pełno ludzi i siedzący przy sąsiednich stolikach rozmawiali głośno, więc nikt nie powinien ich usłyszeć, ale na wszelki wypadek oboje pochylili się trochę ku sobie.

– W ten weekend chciałbym spróbować uwarzyć eliksir, używając esencji Cimicifugi, ale zmieniając inny składnik. Zamiast startych skrzydeł motyli chcę dodać starte skrzydła ciem – powiedział, rozglądając się dyskretnie na boki, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie słyszy. – Dla próby zrobiłem już kilka niezbyt skomplikowanych eliksirów, zastępując oba te składniki i to, co mi wyszło, wyglądało na prawdziwy eliksir, ale nie działało.

– To znaczy, że gdybyśmy podmienili Watkinsowi motyle i zastąpili ćmami, to to, co warzyłby, nie miałoby żadnych skutków, tak?

– Dokładnie. Skrzydła motyli dodaje się na koniec jako składnik wiążący pozostałe. Skrzydła ciem z pozoru działają dokładnie tak samo, ale nie wiążą Cimicifugi z ekskrementami Lunaballa ani żądłami Żądlibąka. Nie magicznie. Więc można go pić do woli.

– Osobiście dziękuję bardzo – powiedziała Hermiona, wzdrygając się.

Severus uniósł kącik ust w uśmiechu.

– A myślisz, że co było w tym, co ty wypiłaś…?

I z trudem opanował się przed roześmianiem się na widok jej rzednącej miny.

– Chcesz powiedzieć, że wrzuciłeś tam… nie wiem, smocze łajno, siekaną śledzionę, mielone pająki albo żabie jelita?!

– Nic z tych rzeczy. Ale do amortencji było mu daleko.

Dziewczyna westchnęła z ulgą. Z tego, co wiedziała, Amortencja warzona była z samych „przyjemnych” składników. Postanowiła nie dociekać, co jest w eliksirze Severusa.

– Wracając do tematu – popatrzyła na niego niepewnie. – Jeśli faktycznie to będzie działać, nie będziemy już musieli pilnować Watkinsa.

– Tak… – odparł z nutką wahania w głosie. – I chciałbym zapytać, czy mogłabyś mi pomóc w ten…

– Oczywiście, że tak!

– … weekend – dokończył mówić równocześnie z nią.

Severus nie lubił, jak mu się przerywało, ale to był wyjątek. Hermiona wyglądała na zachwyconą. Może będzie mniej zachwycona, jak ten weekend się skończy…

– Uprzedzam, że będzie sporo do zrobienia.

– Cudownie! Bo jakoś przez ostatnie dni miałam wrażenie, że się nudzę.

Przyszedł kelner i przyniósł zamówiony świeży sok z pomarańczy i przy okazji zebrał dodatkowe klieliszki z ich stolika. Na chwilę przestali rozmawiać.

– Co będziemy robić? – spytała Hermiona, kiedy już upiła trochę gęstego soku przez słomkę.

Severus również upił trochę. Sok był przepyszny.

– Wpierw uwarzymy eliksir Watkinsa ze skrzydłami ciem, a potem, kiedy będzie się stabilizował, zrobimy eliksir kontrolny. Jeśli kiedykolwiek Watkins będzie sprawdzał, czy jego eliksir jest dobrze uwarzony, zapewne go użyje.

– Jak to możliwe, że wiesz, jak on będzie chciał go kontrolować? – wyrwało się Hermionie. Nie mogła pojąć, skąd on wie to wszystko; jak zgadł, jak Watkins uwarzył eliksir, skąd wiedział, że to właśnie Cimicifugi brakowało na początku, jak domyśla się, w jaki sposób eliksir będzie kontrolowany…

– Bo troszkę znam się na eliksirach – odparł trochę sarkastycznie, ale uśmiechając się lekko. – Skontrolować eliksir można albo go rozdzielając, tak jak my to zrobiliśmy, albo warząc eliksir, który powinien zareagować w jakiś określony sposób na obecność najważniejszych składników. W tym przypadku przede wszystkim będzie to Cimicifuga.

Hermiona potrząsnęła głową.

– Poczekaj, nie rozumiem. Jeśli rozdzieli eliksir, to wyodrębni każdy ze składników. W ten sposób znajdzie skrzydła ćmy.

– Dobre rozumowanie, ale nie do końca. Ale nie dlatego, że są w nim jakieś błędy – podniósł do góry palec, żeby ją powstrzymać od mówienia. – Tylko dlatego, że nie wiesz o jednej drobnostce, o której wiedzą zapewne tylko Mistrzowie Eliksirów. Po rozpuszczeniu skrzydła ćmy i motyli wyglądają identycznie. Tylko, że oba te owady prowadzą zupełnie inny tryb życia. Motyle latają w dzień i ich skrzydła chłoną światło słoneczne. Ćmy zaś żyją w nocy i w związku z tym ich skrzydła nie zawierają pewnego związku, który wytwarza się na powierzchni skrzydeł, na tym meszku, którym są pokryte. Kiedyś nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy i używaliśmy zarówno ćmie jak i motyle skrzydła, ale okazało się, że ćmie skrzydła jako składnik wiążący nie działają w eliksirach, w których składniki podstawowe są pochodzenia roślinnego i zwierzęcego. Dlatego od ponad dziesięciu lat skrzydła ćmy zostały wycofane z obiegu. Są na liście składników niezdatnych do większości eliksirów i nie ma już ich w sprzedaży.

Hermiona starała się nadążać za wyjaśnieniami.

– Potem, ale to potem, powiedz mi, jakie są jeszcze inne listy składników, dobrze? A teraz proszę, wyjaśnij mi w szczegółach, co to jest za związek?

Severus zamyślił się, zastanawiając się, jak w miarę prosto wyjaśnić jej coś, czego uczą się kandydaci na Mistrzów Eliksirów. Po chwili kiwnął głową i zaczął tłumaczyć kilka podstawowych pojęć, zanim przeszedł do tych bardziej skomplikowanych. Dziewczyna słuchała w skupieniu, czasami przerywając mu, kiedy nie rozumiała do końca.

Kelner podał im naleśniki i kontynuowali dyskusję, jedząc. Hermiona próbowała zgadywać, jakie są najważniejsze składniki w eliksirach, które warzyli w szkole, więc, żeby jej pomóc, wyjaśnił jej, na czym polega proces warzenia, zasady łączenia składników i kolejności ich dodawania. Tłumaczył, które ze składników mają rolę pomocniczą w całym procesie, jak choćby składniki alkaliczne obniżające poziom kwasowości, a które są składnikami podstawowymi, determinującymi działanie eliksiru…

Talerze opustoszały, a oni nadal dyskutowali, zapomniawszy o świecie dookoła.

– Czy państwo już skończyli? – zapytał w końcu jeden z kelnerów, zatrzymując się koło ich stolika.

Severus urwał i pozwolił zabrać sobie talerz. Kelner zabrał również talerz Hermiony i podał im karty z deserami.

– Odnoszę wrażenie, że cię to interesuje – powiedział, patrząc uważnie na dziewczynę.

Hermiona pokiwała entuzjastycznie głową.

– To jest pasjonujące! Dlaczego właśnie tego nie mogłeś nas uczyć?

Severus wzruszył ramionami.

– Po pierwsze do nauki warzenia prostszych eliksirów, których uczycie się w szkole, nie potrzeba takiej wiedzy. Macie się nauczyć je mieszać i dostrzegać właściwy moment dodawania składników. I być na tyle skupionym, żeby zachować odpowiednią kolejność – dodał cierpko. – Dopiero studiując eliksiry, trzeba wiedzieć to, co ci tłumaczyłem.

– Szkoda. Może wiedząc, czemu dodaje się różne składniki, niektórzy zaczęliby się bardziej przykładać do tego przedmiotu… A po drugie?

– Nie sądzę, żeby poziom niektórych zmienił się, nawet gdybym pisał im to wszystko złotym piórem. Po drugie nie jest to w programie Ministerstwa. Po trzecie doskonale to rozumiem. W ciągu pierwszych lat próbowałem nie tylko uczyć warzyć, ale równocześnie wyjaśniać zasady. I jeśli w ciągu całego roku trafiła się choć jedna osoba choć średnio zainteresowana tematem, to było bardzo dużo. Na ogół uczniów nie interesuje nic więcej ponad to, żeby zaliczyć jakoś te lekcje i mieć spokój.

Hermiona odniosła wrażenie, że było jeszcze coś, czego jej nie mówił, ale nie chciała naciskać.

– Szkoda, że nie byłam w szkole wtedy, kiedy to tłumaczyłeś.

Udając, że przegląda kartę deserów, Severus pomyślał, jakby to było, gdyby od jej pierwszego roku zauważył jej inteligencję. Czy zdecydowałby się dawać jej dodatkowe lekcje, spróbowałby wytłumaczyć jej to wszystko? Nauczycielem został, bo Czarny Pan chciał mieć swojego szpiega koło Dumbledore’a. Nie mógł mu odmówić, poza tym to upraszczało jego kontakty z Albusem, któremu już wtedy służył. Mimo to w ciągu pierwszego roku próbował przykładać się do swojej pracy, ale w szkole było jeszcze sporo tych, którzy pamiętali go jako ucznia. Pomiatanego i pogardzanego przez bandę Pottera i wszystkich, którzy im kibicowali. Dlatego dwa pierwsze lata poświęcił na to, żeby, jak to nazywał, wyrobić sobie pozycję. Co nie szło w parze z rolą dobrego, miłego nauczyciela. Nawet po śmierci Potter nie przestał odciskać swego piętna na jego życiu, zmuszając go do bycia wrednym, złośliwym i ostrym profesorem. Znów nielubianym przez innych. Potem zachowanie i poczynania uczniów zdecydowanie odebrały mu ochotę do starania się nauczenia ich czegokolwiek

Od czasu do czasu znajdował jednak kogoś, kto miał odpowiednie umiejętności i był zainteresowany eliksirami. Na ogół brał takiego ucznia „pod opiekę”, dawał mu specjalne eliksiry do warzenia, swoje pozwolenie do korzystania z Działu Ksiąg Zakazanych i bez wahania spędzał z nim dodatkowy czas, odpowiadając na wszystkie pytania. Jednak dziewięć lat temu miał w swoich klasach wyjątkowych bałwanów. A następny rok był tylko gorszy. Nie dość, że pojawił się problem z Kamieniem Filozoficznym, ale również pojawił się w jego klasie młody Potter. Tak bardzo podobny do swojego ojca, że z każdym spojrzeniem miał wrażenie, że widzi swojego odwiecznego wroga. Każdy rzut oka na niego przypominał mu o zniszczonym, przegranym życiu tak bardzo, że nienawiść ożyła w nim z jeszcze większą siłą. Nie było się co dziwić, że w tamtym roku był wyjątkowo zjadliwy. A rok później jakiś uczeń ukradł mu jeden ze składników z jego własnych zapasów…

Czy gdyby Hermiona pojawiła się w jego klasie choćby piętnaście lat temu, czy wtedy wszystko wyglądałoby inaczej?

Spojrzał na nią, przeglądającą kartę. Chwilkę przyglądał się jej pociągłej twarzy i zadartemu noskowi, wyraźnym brwiom i zatrzymał wzrok na jej oczach. Ciepłe, błyszczące tak często uśmiechem, którego on w życiu nie doświadczył. Zachwycające. Były zupełnie inne niż te, w które kiedyś tak chciał patrzeć. Ładnie wykrojone, jak… liście kołyszące sie na jeziorze, nad którym kiedyś siedział z Lily.

Kiedy wspomnienie Lily pojawiło się w jego myślach, sądził, że zastąpi ono wszystkie inne myśli, inne oczy… Ku jego zdumieniu wcale tak się nie stało. Po sekundzie zielone oczy zbladły i na ich miejsce pojawiły się na powrót brązowe. Jakby „kiedyś” minęło.

Drgnął i postanowił zająć się menu.

Jedząc naleśniki z owocami i czekoladą, wrócili do planowania zajęć na najbliższy weekend. W zamku została w tej chwili tylko Minerwa i profesor Binns, wszyscy inni nauczyciele rozjechali się, nie było więc nikogo, kto nie powinien jej zobaczyć. Odesłał nawet prawie wszystkie skrzaty domowe do Św. Munga do pomocy Uzdrowicielom, a Hagrid, który nigdy nie wyjeżdżał, teraz wybrał się na cały miesiąc do Francji. On też w zasadzie co roku wracał na wakacje do Spinner’s End i teraz też mógłby wyjechać, ale jakoś nie bardzo miał na to ochotę. O wiele lepiej czuł się w zamku.

Po kolacji odprowadził Hermionę do domu i umówili się na sobotę o dziesiątej rano.

 

Czwartek, 2.07

Perry kończył właśnie koronkę, kiedy drzwi do sali otworzyły się i zajrzała do niego Eilen, ich sekretarka.

– Panie doktorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale … ktoś na pana czeka – powiedziała cichutko, z wyrazem osłupienia na twarzy.

Perry odsunął szlifierkę z ust pacjenta i wzruszył ramionami.

– Już kończę. Niech poczeka dwie minuty.

Cholerny Jack. Co on sobie myśli, żeby przychodzić tak po prostu do gabinetu dentystycznego!

Skończył szybko szlifować koronkę, umówił się na kolejną wizytę i wyszedł, mówiąc:

– Jack, to nie jest przedszkole i ja tu pracuję, a nie…

Urwał na widok dwóch sztywnych facetów w garniturach, którzy odwrócili się równocześnie od gabloty z ulotkami o tym, jak odpowiednio myć zęby i innymi bzdurami. Zupełnie jak Flip i Flap.

– Pan Perry Granger? – zapytał pierwszy. Niech będzie Flip.

– Jesteśmy z Kancelarii Premiera – powiedział drugi.

– Tak – odparł zaskoczony Perry.

– Premier życzy sobie pana widzieć.

– Prosimy z nami…

Perry popatrzył bezradnie na Eilen i z powrotem na Flipa i Flapa.

– Panowie… to chyba jakaś pomyłka…

Choć po wczorajszym telefonie od Jacka nie miał żadnych wątpliwości, że chodziło dokładnie o niego.

– To nie jest żadna pomyłka – odpowiedzieli jednocześnie Flip i dodał:

– Premier nie lubi czekać, proszę się pospieszyć.

Popatrzył na swój fartuch i rękawiczki i pomyślał o wiszącej na szyi masce.

– W takim stroju?

– Niech pan to zdejmie, przecież nie jest pan nagi! – powiedział z jękiem Flap.

Perry ściągnął nieporadnie fartuch i oddał go Eilen, zaś rękawiczki i maskę wyrzucił do kosza.

– Powiedz mojej żonie, że zostałem wezwany…

Eilen miała przestraszoną minę. Pokiwała głową i spojrzała zmieszana na kolejnego pacjenta, który gapił się na trójkę mężczyzn wytrzeszczonymi oczami.

 

Perry został dowieziony na Downing Street w iście ekspresowym tempie. Przy wejściu przeszukano go, przyklejono naklejkę z imieniem i nazwiskiem i zaprowadzono do gabinetu Premiera. Gdzie odbył najbardziej idiotyczną w swoim życiu rozmowę. Później pocieszał się tym, że Premier musiał czuć się tak samo.

Na widok wchodzącego mężczyzny Premier podniósł się i poczekał, aż ten do niego podejdzie. Wczorajszego dnia wybuchła zapewne epidemia nieudanych spotkań, bo nie udało mu się porozmawiać z Ministrem Magii, więc nadal nie miał całkowitej pewności, że istotnie o to chodzi. Nie chciał pytać Pudla, więc postanowił wpierw wybadać pana Grangera.

– Dzień dobry, Sir – powiedział niepewnie Perry, podchodząc i wyciągając rękę na powitanie. – Perry Granger.

– Dzień dobry, panie Granger. Bardzo mi miło – David Cameron przybrał pewny siebie wyraz twarzy. – Proszę usiąść.

Perry usiadł, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu. Premier pożałował, że Pudel chwilowo zniknął z portretu.

– Chciałem, żeby pan przyszedł, bo wczoraj wypłynęła na światło dzienne ta sprawa z Rathlin Island i dowiedziałem się, że to pan poradził tę wyspę jako lokalizację na manewry.

Perry kiwnął głową i opamiętał się.

– Tak, Sir. Rozmawiałem kiedyś o tym z Jackiem Parkerem. Ale nie wiem zupełnie, o jaką sprawę chodzi. Kiedy ostatnio tam byłem, miałem jakieś… piętnaście lat… Opanuj się, przecież nigdy tam nie byłeś…

Premier okazał zaskoczenie.

– Ach tak? A ja sądziłem, że wie pan, co się dzieje.

– Bardzo mi przykro, ale nie. Od lat nie wyjeżdżamy na długie wakacje. Oczywiście z wyjątkiem pobytu w Australii – sprostował i zacisnął ręce pod biurkiem. Trzymaj się od tego z daleka…

Australia wyraźnie nie interesowała Premiera. Jak tu go pociągnąć za język?!

– Cóż, to przykre. Sądziłem, że będzie mógł pan pomóc.

Perry odetchnął odrobinę z ulgą. Jak to kiedyś mówił – lewym płucem.

– Przykro mi, Sir. A co się tam właściwie stało? – rzucił kurtuazyjne pytanie, bo tak po prostu wypadało.

– Pojawiają się tam i znikają ludzie. W bardzo dziwny sposób… – David Cameron odchylił się w fotelu i przyglądał uważnie rozmówcy.

Rozmówca wyraźnie zamarł. Bawią się w chowanego, czy co?! Przecież mieli tam budować szkołę?!

– Niestety nic o tym nie wiem.

David Cameron doszedł do wniosku, że w ten sposób daleko nie zajedzie. Postanowił spróbować z innej strony.

– Jest pan lekarzem, więc zapewne zna pan wiele osób. Staramy się ustalić tożsamość niektórych z tych… co pojawili się na Rathlin Island i może mógłby pan pomóc…

To już było cholernie naciągane i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z taką prośbą mógł przyjść do pana Grangera zwykły komisarz policji, a nie sam premier.

Ale Perry Granger nie o tym akurat myślał.

Zaraz pokażą mi zdjęcie Hermiony i dopiero będzie…

– Oczywiście – odparł niepewnie. – Jeśli tylko mogę się do czegoś przydać, to bardzo chętnie…

– Czy ten pan na portrecie tam coś panu mówi? – zaryzykował Premier, wskazując na człowieczka w peruce pod ścianą, który przed chwilą się pojawił.

Perry obrócił się i popatrzył na obraz. Z całą pewnością nigdy go nie widział, na żadnych zdjęciach pokazywanych im przez córkę.

– Niestety nie. Yhh… z historii zawsze byłem kiepski.

– To nie tyle historia, co polityka. Teraźniejsza – sprostował Premier.

Obaj rzucili okiem na srebrną perukę na głowie człowieka i Premier westchnął.

– A… nazwisko Dumbledore nic panu nie mówi?

Perry szybko zamknął oczy, udając, że próbuje sobie przypomnieć.

Cholera, ON też jest magiczny???!!!

– Albus zdaje się – dodał Premier, jakby czytając z kartki przed sobą.

– Albus, mówi pan… Nie. Chyba nie miałem takiego pacjenta… – wymamrotał słabo.

A może to wcale nie magia i tylko wychodzę na durnia? pomyślał Premier.

– No cóż. A już myślałem, że ma pan jakichś sławnych pacjentów. Żadnego Lorda pan nie leczył? – udał, że próbuje zaśmiać się ze swojego dowcipu.

Perry myślał gorączkowo. Oni coś tam zrobili. Coś dużego. Nie wiadomo co, ale przez wojsko doszło to aż tutaj. Może coś grozi Hermionie?! Jeśli Premier jest magiczny, to z pewnością coś wie. Tylko pytanie, po której jest stronie…

Jeśli on jest czarodziejem, to wie o Hermionie i o nas. Do tego mogę się przyznać…

– Ach? Lord, mówi pan? Był jakiś, ale nie pamiętam, jak się nazywał…

Premier aż się pochylił do przodu, nie odrywając oczu od pana Grangera.

– Nie na V? Znałem takiego, co jakoś dziwnie się nazywał…

Przez chwilę obaj patrzyli na siebie. Napięcie można było wyczuć palcami.

– Jakoś tak śmiesznie – potwierdził Perry, czując, jak mu serce wali.

Jeśli on nie wie o magii, to co najwyżej wyjdę na idiotę. I będą szukać faceta, który tu nigdy nie istniał.

– O, już mam – poczuł, jak coś go dławi w gardle. – Voldemort. Czy jakoś tak – dodał szybko, jakby chciał zatrzeć to, co właśnie powiedział.

Premier nagle wypuścił z siebie powietrze i uświadomił sobie, że do tej pory starał się wstrzymywać oddech.

Boże, powiedział TO!

– Nareszcie! Trochę długo to trwało, ale się wreszcie zrozumieliśmy – uśmiechnął się słabo.

Czuł się, jakby spuścili z niego całe powietrze.

Perry nadal wolał być ostrożny.

– Przepraszam, Sir… Czy pan też jest stamtąd?

David Cameron otrząsnął się gwałtownie. Nagle poczuł jakąś więź z panem Grangerem i ulżyło mu tak bardzo, że miał ochotę zacząć się śmiać.

– Broń Boże! Tylko jako Premier Mugoli wiem o was, bo wasz Minister się ze mną kontaktuje. Jak macie tam u siebie jakieś problemy.

Perry również odetchnął. Wreszcie wiedzieli obaj, na czym stoją i kto jest kim. To znaczy on wiedział, Premier widocznie coś źle zrozumiał.

– Z całym szacunkiem, Sir. Ja nie jestem czarodziejem. To moja córka jest magiczna.

Premier machnął ręką lekceważąco.

– Teraz to nie ma znaczenia. Niech mi pan powie, co wie pan o Rathlin Island.

Perry skrzywił się strasznie. Rzucił okiem na obraz w kącie.

– On nas słyszy?

Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie z niedowierzaniem. To było szaleństwo, rozmawiać ze sobą w ten sposób. Jakby to, że jakiś portret może ich usłyszeć, wydawało się im obu całkowicie normalne.

– Słyszę i widzę – wyskrzeczał człowieczek w peruce i obrócił się w ich stronę.

Premier i Perry drgnęli równocześnie.

– Miał pan mnie poinformować, jak tylko wasz Minister będzie mógł się ze mną spotkać – powiedział rozzłoszczony nagle Premier.

– W sprawie Rathlin Island? – zapytał gwałtownie Perry.

– Do tej pory nie ma czasu – powiedział równocześnie Pudel.

– Tak – odpowiedział Premier na pytanie Perry’ego.

– Boże, tylko nie to! – zawołał ten na to, nagle przestraszony. – Niech pan z nim nie rozmawia! On jest pod Imperiusem!

– CO???!! – krzyknął człowieczek i pochylił się tak mocno w ich stronę, że miało się wrażenie, że wypadnie z ram.

Premier nie bardzo zrozumiał, ale coś majaczyło mu się w głowie na temat tego jakiegoś Imperiusa.

Perry wstał, niepomny na to, że wstawanie w obecności siedzącego Premiera jest całkowicie niezgodne z protokołem dyplomatycznym. Ruszył w stronę portretu i zatrzymał się w połowie drogi.

– Córka mówiła mi, że Minister jest pod Imperiusem. Dlatego od jakiegoś czasu robi to, co robi i podejmuje takie, a nie inne decyzje. Dopóki nie wiem, co się dokładnie stało na Rathlin, nie wiem, czy powinien o tym wiedzieć, czy wprost przeciwnie.

Człowieczek w peruce wyglądał na bardzo poruszonego.

– Merlinie…

Premier poczuł, że wraca do równowagi umysłowej. Podejmowanie decyzji, analiza sytuacji i sytuacje zagrożenia były dla niego chlebem powszednim i wreszcie poczuł się na swoim miejscu.

– Nasz satelita zarejestrował pojawienie się dwójki ludzi na wyspie i ich znikanie. Dokładniej, pojawili się gdzieś pośrodku wyspy i po paru chwilach znikli, po czym jacyś inni pojawili się w tej samej chwili parę mil dalej, pochodzili trochę i znikli. Z tym, że jeden z nich zniknął w połowie i dopiero po chwili znikła reszta.

Czarodziej na portrecie pokręcił głową z niedowierzaniem.

– To złamanie zasad tajności! Coś takiego można przypłacić nawet złamaniem różdżki!

Perry zbladł trochę.

– Nie wie pan przez przypadek, czy ci, co się tam pojawili, to była młoda kobieta i mężczyzna, czy też dwóch mężczyzn? Albo dwie kobiety?

Jeśli to Hermiona prowadzała się tam z tym jej lalusiem od zębów, osobiście się do niego dobiorę!

– Za każdym razem dwóch mężczyzn.

Perry podjął decyzję. Zaczął wolno przechadzać się po biurze Premiera.

– Powiem wam wszystko, co wiem. Parę lat temu czarodzieje mieli problem z Voldemortem – usłyszał, jak człowiek w peruce westchnął głośno – i już z nim skończyli. W tym roku pojawiła się jakaś inna grupa ludzi, którzy mają trochę podobne zapędy. Córka powiedziała mi, że chcą na tej wyspie zbudować szkołę, która w żadnym wypadku nie może zostać otwarta.

– A skąd wie o tym pańska córka? – spytał Premier.

– Nie wiem dokładnie jak, ale moja córka jest w to wplątana i próbuje tę grupę jakoś powstrzymać. Pomaga jej jej były nauczyciel, teraz Dyrektor Hogwartu. Tej ich szkoły – sprecyzował.

Człowieczek znów jęknął cicho.

– Severus Snape?!

Perry kiwnął głową i podszedł do fotela.

– Próbowali podsłuchać narady tej grupy, ale nie udawało im się. I tu właśnie dochodzimy do Jacka Parkera. Poradziłem jej zwykły podsłuch i poprosiłem Jacka o podrzucenie mi jakiegoś. Od tego czasu regularnie ich podsłuchują, ale Hermiona nie chce mi…

– Hermiona Granger??? – usłyszał za sobą.

Premier nie wytrzymał.

– Czy musi pan nam przerywać?

– TA Hermiona Granger i Severus Snape… Coś nieprawdopodobnego… – bąknął jeszcze człowieczek, ale o wiele ciszej.

Perry trochę stracił wątek, ale po chwili sobie przypomniał.

– W każdym razie starają się zapobiec budowie tej szkoły. Więc jedno z dwojga, albo to byli oni, albo ktoś z tej grupy. Jeśli Minister dowie się, że ja o tym wiem, będzie wiedzieć, że wie o tym Hermiona. A wtedy ją zabiją – powiedział głucho.

David Cameron popatrzył ostro na Pudla.

– Słyszy pan?

Tamten kiwnął głową.

– Oczywiście, że słyszę. Moim zadaniem jest służyć magicznemu światu, więc z całą pewnością nie powiem niczego komuś, kto jest pod wpływem zaklęcia Niewybaczalnego!

Perry usiadł wolno, zastanawiając się.

– Być może, gdyby dowiedzieli się, że świat mugolski wie, to by ich powstrzymało. Nie wiem. Może warto mu napomknąć o tym, ale bez wymieniania mojego nazwiska. To nie wyklucza niczego, co spróbuje zrobić Hermiona…

Premier był o wiele lepszy w te klocki.

– Jej celem jest wstrzymanie budowy szkoły, tak? Niech się pan nie trudzi rozmawianiem z waszym Ministrem, szczególnie, że widzę, że to może ściągnąć niebezpieczeństwo na tę kobietę – rzucił Pudlowi. – Poradził pan Jackowi Parkerowi tę wyspę na manewry, więc się tam odbędą. Ale nie w listopadzie, ale jak najszybciej.

Perry wyglądał na oszołomionego. Czarodziej w peruce najwyraźniej nic nie rozumiał.

– Manewry – wytłumaczył Premier. – Dziesiątki tysięcy żołnierzy armii lądowej, lotnictwa, marynarki wojennej, jednostki specjalne i jednostki wsparcia, oraz żołnierze z krajów NATO. Mogę wam zaręczyć – dodał dumnie – że kimkolwiek jest ta grupa ludzi, wyniesie się stamtąd bardzo szybko!

Twarz Perry’ego rozjaśniła się w uśmiechu.

– Sir, to jest genialne!

– Od dziś utajniam całą operację. Jack Parker i Sir Nicolas zostaną od tego odsunięci. Mam tylko do pana jedną prośbę…– zawahał się, patrząc na pana Grangera.

– Jestem do pańskiej dyspozycji, panie Premierze…

– Niech mi pan wymyśli jakąś bajeczkę o tym znikaniu. Jakoś to przecież muszę wyjaśnić, prawda?

– Proszę się nie martwić. COŚ wymyślę z pewnością. Proszę mi tylko podpowiedzieć, co mogę mówić Jackowi… On wie, że coś jest nie tak. I wie, że Hermiona jest w to wplątana, nie mam pojęcia skąd.

David Cameron patrzył chwilę gdzieś w przestrzeń.

– Proszę mu powiedzieć, że to ściśle tajna sprawa. Zresztą sam się dziś dowie. I że pańska córka jest w ściśle tajnej organizacji, o której nie może pan mówić. Kod ZM-0. To najwyższy kod tajności w służbach specjalnych Wielkiej Brytanii. To wystarczy. Ja zajmę się resztą.

Wstał zza biurka i podszedł do Perry’ego, by podać mu rękę.

– Było mi bardzo miło pana poznać, choć przyznam, że początek był dość skomplikowany. Proszę się nie wahać ze mną kontaktować, jeśli dowie się pan czegoś istotnego.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Sir.

Perry przypuszczał, że chodzi przede wszystkim o historyjkę, którą miał wymyślić, ale i tak wręcz promieniał zadowoleniem. Uścisnął rękę Premierowi, życzył miłego dnia czarodziejowi z portretu i wyszedł z gabinetu.

 

 

Piątek, 3.07

Była już dziesiąta wieczorem, kiedy Hermiona wróciła od Harry’ego i Ginny. Szczerze powiedziawszy, chciała wyrwać się wcześniej, ale Ginny miała tysiące historii do opowiedzenia i nie można jej było powstrzymać. Słuchała więc jednym uchem, myśląc jednocześnie o jutrzejszym dniu.

Kiedy wyszła z kominka, pogłaskała odruchowo Krzywołapa, rzuciła torbę na kanapę i poszła do sypialni, w której miała wszystkie ubrania, żeby przygotować jakieś ciuchy na jutro.

Odrzuciła natychmiast jeansy i workowate bluzy. T-shirty też odpadały, skoro nie chciała zakładać spodni. Zostawały mugolskie sukienki, a tych nie miała za dużo. Oczywiście miała też czarodziejskie szaty, ale te nie podkreślały w żaden sposób jej figury.

Po długiej chwili na łóżku leżały dwie, które jej odpowiadały. W każdej z nich wyglądała dobrze, ale nie umiała się zdecydować, którą założyć. Jedna z nich, długa, wąska, z cienkiej bawełnianej dzianiny, była biała w czerwone paski i miała ładne rozcięcie z boku aż do kolana. Opinała się ładnie na jej ciele, podkreślając figurę.

Druga, z brązowej tkaniny miała lekki dekolt i sięgała troszkę przed kolano, pokazując zgrabne nogi.

Wiedziała, że i tak cały dzień spędzi w ubraniu ze smoczej skóry, ale… Ale choć przez te parę minut, zanim się przebierzesz, możesz wyglądać jakoś… niech cię zobaczy ładnie ubraną. Niech zobaczy w tobie kobietę…

Severus.

Hermiona usiadła na brzegu łóżka i sięgając po białą sukienkę, poczuła na nowo, jak robi się jej gorąco. Od jakiegoś czasu właśnie tak reagowała. Kiedy myślała o nim, robiło się jej jakoś miękko i słabo. Nie musiała nawet się wysilać, żeby przypomnieć sobie jego oczy, usta, dłonie… usłyszeć jego głos. Wystarczyło zamknąć oczy i natychmiast w jej głowie pojawiał się on. Och, nie musiała nawet ich zamykać. Czasami łapała się na tym, że patrzy pustym wzrokiem przed siebie i widzi jego. Zasypiała, myśląc o tym co powiedział, czy co do niej napisał, budziła się i pierwszą jej myślą był właśnie on.

Z początku nie zwróciła na to specjalnej uwagi. Sądziła, że to reakcja na to, co właśnie napisał czy na niedawne spotkanie… Ale kilka dni temu zorientowała się, że to musi być coś więcej. Myślenie o tym, co mówił to jedno, ale chęć spodobania mu się, czy marzenie jakby to było, gdyby jeszcze raz oparł rękę na jej ramieniu, czy jakby ją przytulił (od tego robiło się jej jeszcze bardziej gorąco), to zupełnie co innego.

Czując, że rumieni się na nowo, Hermiona ukryła twarz w sukience i uśmiechnęła się do siebie. Właśnie zrozumiała, że zakochała się w Severusie Snapie…

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 21Dwa Słowa Rozdział 23 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 6 komentarzy

    1. Bo brytyjskiemu Premierowi doradzał Pudel,
      naszej (byłej) obsadzie chyba tylko koty… (ale nie Kuguhary) Wróć do czytania

Dodaj komentarz