Dwa Słowa Rozdział 10

Podeszli razem do stanowiska kontroli oznaczonego dużą literą C przy odległej baszcie. Jakiś czarodziej siedzący przy biurku wyciągnął rękę do Hermiony.

– Bonjour Madame. Je peux? (Mogę prosić?)

Hermiona podała mu swoją różdżkę. Ten zaczął ją oglądać, zmierzył, zważył i gładząc lekko wskazującym palcem, powiedział beznamiętnym tonem:

– Vigne et ventricule de dragon, vingtsept centimetres.

Skinęła głową potakująco.

Nabił na koniec różdżki czerwonawą piankową kulkę i oddał jej.

– Przed wyjściem proszę oddać nam blokadę.

– Blokadę…? – nie zrozumiała.

– Blokadę. To coś czerwonego. Zwracamy pani różdżkę, ale przez czas pobytu w Ministerstwie nie będzie pani mogła się nią posługiwać.

– Aaaacha… Dziękuję bardzo – w sumie odpowiadało jej to o wiele bardziej, niż pomysł oddania różdżki.

Wielkimi, marmurowymi schodami weszli na drugie piętro i skręcili w prawo. Ściany w holu wyglądały podobnie jak te na dole, ale na ziemi leżał gruby, czerwony dywan tłumiący kroki. Co kilka stóp mijali olbrzymie lichtarze stojące raz po lewej, raz po prawej stronie. Biuro Legranda było na końcu korytarza.

Kiedy weszli do środka, Hermiona aż westchnęła z wrażenia.

Biuro było ogromne. Na wprost drzwi znajdowało się olbrzymie okno, przez które widziała mugolski Paryż – Place de la Bastille, szereg starych domów wzdłuż ulicy, która odchodziła od ronda ocieniona szpalerem drzew, samochody i ludzi… Przy oknie stało ogromne biurko zawalone dokumentami, pod ścianami zobaczyła regały z księgami i na dokumenty i coś, co wyglądało na barek z alkoholem.

– Miałam wrażenie, że jesteśmy w czarodziejskim świecie…? – wyrwało się zaskoczonej dziewczynie.

– Świat za oknem możemy zmieniać. Wystarczy zaklęcie zmienne – wymruczał coś, machnął różdżką i natychmiast za oknem pojawił się dziedziniec Bastylii.

– To… to niesamowite… My czegoś takiego nie mamy… Tylko Służby Porządkowe mogą zmieniać nam pogodę…

Jean Jacques podszedł do barku.

– Coś do picia, mademoiselle Granger?

– Zwykłą herbatę, jeśli można…

Jean Jacques spojrzał na nią zaskoczony.

– Herbatę? Znaczy się Ice Tea?

– Nie, zwykłą czarną herbatę…

– Czarnej nie mamy… ale mogę posłać po rozmaite herbatki ziołowe i owocowe…

Merlinie, znowu to samo… co za naród… win mają pięć tysięcy, a nie wiedzą, co to normalna herbata…

Ale to nagle przypomniało jej, że od śniadania minęło sporo czasu i poczuła jak ssie ją w żołądku. Dobra, niech daje owocową, żeby coś było…

– W takim razie owocową… byle jaką.

Jean Jacques otworzył drzwi do sąsiedniego biura i coś powiedział, po czym wrócił do Hermiony. Nalał sobie coś do szklaneczki, wyciągnął jakieś orzechy i posypane solą niewielkie kulki i podsunął to jej pod nos.

– Proszę się częstować, herbatę zaraz przyniosą. Niech mi pani powie, co panią tu sprowadza…

Zgłodniała Hermiona poczęstowała się kulkami.

– Po pierwsze, tak jak panu powiedziałam na dole, nasza rozmowa musi pozostać między nami. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że tu byłam. Teraz do rzeczy… Dochodziły do was jakieś słuchy o zmianach w naszym Ministerstwie? Jakieś problemy zdrowotne?

Francuz potrząsnął głową.

– Wiem, że ostatnio wprowadzacie sporo zmian na różnych stanowiskach. Nie jest to jednak nic, co by nas niepokoiło…

– Nie zdziwiło was, że aż tyle się zmienia?

– Zajmujemy się współpracą, a nie szpiegostwem, mademoiselle…

Dziewczyna potaknęła.

– To, co teraz panu powiem… – zaczęła, ale potrząsnęła głową. – Całkiem przez przypadek wpadłam w pracy na trop spisku ośmiu wysoko postawionych urzędników Ministerstwa. Spisek ma na celu pozbycie się czarodziejów niemagicznego pochodzenia i zepchnięcie na margines półkrwi czarodziejów. Aby to osiągnąć, ludzie ci zaczęli obsadzać kluczowe stanowiska „swoimi”, przejmując w ten sposób faktycznie władzę w rządzie. Z tego, co wiem, w planach mają dalsze zmiany. W tej chwili mają kontrolę nad czarodziejską prasą i radiem i mogą manipulować opinią społeczną. Mają dojścia w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Św. Munga, tak, że mogą wprowadzić w życie plan polegający na poddaniu wszystkich kobiet mugolskiego pochodzenia permanentnej antykoncepcji. Wynaleźli już eliksir poronny, który zamierzają podawać kobietom, które nie noszą dziecka czystej krwi. Pod pretekstem przeprowadzenia kampanii zdrowotnej zaplanowali już obowiązkowe badania wszystkich kobiet w Wielkiej Brytanii. Mają dojścia w Departamencie Wiedzy i Zdolności Magicznych, tak więc od września do Hogwartu będą przyjmowane wyłącznie dzieci, których oboje rodzice obdarzeni są magią. Pozostali mają ponoć trafić do innej szkoły, która będzie istniała tylko na papierze. Chcą przejąć między innymi Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, żeby móc szantażować i pozbywać się tych, którzy sprawiają im problemy. Parę dni temu przejęli kontrolę nad Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który jest w naszym kraju ponad wszystkimi innymi departamentami, z wyjątkiem Departamentu Tajemnic. Innymi słowy mają już w ręku władzę wykonawczą i sądowniczą i pozbywanie się niewygodnych nie będzie sprawiać już żadnych problemów. Poza tym oznacza to, że mogą teraz zacząć używać Imperiusa na tych, których potrzebują do osiągnięcia ich celów. Niebawem będą też mieli większość ustawodawczą.

Jean Jacques siedział nieruchomo ze szklanką w ręku i półotwartymi ustami. W jego brązowych oczach malował się szok.

– Oh put… Jak… to znaczy… czemu nie zaalarmowaliście waszego ministra? (pełne „oh putain” – fr. O, kurwa)

– Na początku chcieliśmy zebrać jakieś dowody, żeby nie przychodzić z pustymi rękami. W tej chwili… być może jest już pod wpływem Imperiusa…

– A… wasi Aurorzy? Nie mogliście iść z tym natychmiast do Aurorów?!

– Szef Biura Aurorów, Teddy Smith, jest jednym z nich. Gdybyśmy poszli zgłosić to Aurorom, chwilę później przełamanoby nam różdżki i wylądowalibyśmy dożywotnio w Azkabanie. W najlepszym wypadku.

– Kiedy mówisz „my”, kogo dokładnie masz na myśli?

– Mnie i Severusa Snape’a, dyrektora Hogwartu. Oboje jesteśmy w to zamieszani. On, bo potrzebują go do ograniczania przyjmowania do Hogwartu i warzenia eliksirów poronnych i permanentnej antykoncepcji.

– Severus Snape…

– Już znaleźli sposób, żeby zmusić go do współpracy. Smith zamordował pięcioosobową mugolską rodzinę, używając Avady Kedavry i sfabrykowali wspomnienie, które udowadnia, że zrobił to Severus Snape. Ja, bo z różnych powodów chcą mnie zabić, ale nie chcą tego robić teraz, wolą jeszcze trochę poczekać…

Jean Jacques jednym ruchem wychylił do dna to, co miał w szklaneczce.

– O Merlinie… i wy dwoje… próbujecie jakoś im… uciec?

– My dwoje próbujemy im przeciwdziałać. Mamy parę pomysłów, żeby udaremnić ich plany, ale… potrzebujemy pomocy. Mamy coraz bardziej związane ręce. Jeden z nich pracuje w Departamencie Transportu Magicznego, więc nie możemy ani ze sobą rozmawiać, ani się przemieszczać, używając Sieci Fiuu, świstoklików czy teleportacji. Żeby tu przyjść, musiałam przyjechać do Calais mugolskim pociągiem. Możemy spotykać się wyłącznie w mugolskim świecie. Nie mamy już nikogo, do kogo możemy się zwrócić bez obawy o natychmiastowe aresztowanie. Potrzebujemy pomocy… jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.

– I nie zastanawialiście się nad tym, żeby uciec?

– Cóż… jeśli uciekniemy, to nie będzie tam już nikogo, kto mógłby ich powstrzymać…

– Putain de merde – powiedział bardzo dosadnie Jean Jacques.

Odstawił szklaneczkę na stół i podrapał się po głowie. Odezwał się dopiero po długiej chwili.

– Powiedz mi, czemu miałbym ci wierzyć?

– Po pierwsze dlatego, że nie mam żadnych powodów, żeby kłamać. Niczego nie zyskam, ani u siebie, ani tu, opowiadając wam wyssane z palca historyjki. Po drugie, żeby udzielić nam choćby niewielkiej pomocy, nie musicie wplątywać waszego Ministerstwa w tę sprawę. Nie oficjalnie. Po trzecie jesteście najbliżej nas… jeśli cała ta sytuacja się rozwinie i wymknie im spod kontroli, być może niektórzy czarodzieje zdecydują się uciec właśnie do was. Być może zaleje was powódź czarodziejów mugolskiego pochodzenia? I tych półkrwi? Po czwarte… czarodzieje z Francji przybywają też do Anglii… Być może nasi przyjaciele zdecydują się zająć również i wami? Ale przede wszystkim możesz mi wierzyć, że nie kłamię. Zarówno ja, jak i Severus Snape, razem z Harrym Potterem ryzykowaliśmy życiem, żeby ocalić nasz kraj przed Lordem Voldemortem. Po co mielibyśmy teraz wymyślać jakieś bajeczki… myślisz, że nie mamy już dość…?! – ostatnie zdanie Hermiona wypowiedziała prawie podniesionym głosem.

Jean Jacques skinął głową, podniósł się i podszedł do jednego z portretów wiszących na ścianie, których Hermiona wcześniej nie zauważyła. Stuknął w ramę jednego z nich, młodej, poważnie wyglądającej czarownicy w szpiczastej tiarze.

– Eugenio, przekaż proszę Ministrowi, że muszę koniecznie się z nim zobaczyć. Natychmiast.

– Natychmiast?! Jean Jacques, jak ja mam mu to wyjaśnić? Nie możesz tak po prostu… – zaoponowała.

– Powiedz mu, że mamy sytuacje kryzysową. Tak kryzysową, że „natychmiast” to już i tak późno – uciął ostro Jean Jacques.

Eugenia zniknęła z obrazu. W tym momencie weszła do biura młoda dziewczyna z tacą z dużym porcelanowym czajnikiem z gorącą wodą i dużą filiżanką na spodeczku. Obok leżały różne kolorowe saszetki z herbatkami owocowymi i mała kostka czarnej czekolady.

– Prosił pan o herbatkę…

– Postaw tu. Dziękuję.

Jean Jacques chodził poddenerwowany przed portretem. Hermiona przejrzała saszetki i wybrała w końcu mieszankę czarnej herbaty i suszonej brzoskwini. Herbata zdążyła się już zaparzyć i po biurze rozszedł się cudowny zapach, kiedy na obrazie pojawiła się Eugenia w towarzystwie eleganckiego mężczyzny, na widok którego Jean Jacques wyprężył się prawie po wojskowemu.

– Monsieur le Ministre…

– Jean Jacques, proszę mi powiedzieć, co się dzieje? – powiedział ten surowo.

– Panie Ministrze, proszę o wybaczenie, ale to jest sprawa… wyjątkowo ważna…

– Dobrze. Mów, proszę.

Jean Jacques wskazał ręką Hermionę, która odruchowo podniosła się i zbliżyła do portretu.

– Panie Ministrze, pozwoli pan, że przedstawię… Mademoiselle Hermiona Granger z Brytyjskiego Ministerstwa Magii…

Francuski Minister skłonił się jej lekko.

– Niezmiernie mi miło panią poznać… A teraz do rzeczy, Jean Jacques…

– Mademoiselle przybyła do nas z bardzo nieoficjalną wizytą i przywiozła szokujące wiadomości, którymi muszę się z panem podzielić. Sprawa jest krytyczna. Nie u nas, u nich – Jean Jacques kiwnął ręką w stronę, która, jak domyślała się Hermiona, wskazywała na północny zachód. A może po prostu chciał w ten sposób podkreślić, że rzecz nie dzieje się we Francji. – Jednak sądzę, że powinien pan wiedzieć, ponieważ być może ma to jakiś związek z tym, co dzieje się w Paryżu…

Minister potarł policzki, następnie rzucił okiem na zegarek i powiedział w końcu:

– Krytyczna, mówisz… Dobrze. Za dziesięć minut w moim gabinecie – po czym zniknął z obrazu.

Hermiona osunęła się na fotel. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była spięta i zdenerwowana. Nadal trzęsącą się ręką nasypała cukru i zamieszała herbatę, dzwoniąc bardzo niekulturalnie łyżeczką. Tym razem trzęsę się chyba z ulgi.

– Jean Jacques… Chciałam bardzo, naprawdę bardzo podziękować… To…

– Wypij tę herbatę, musimy iść. Minister nie ma w zwyczaju czekać…

Dziesięć minut wystarczyło na szybkie wypicie herbaty, błyskawiczną wizytę w toalecie i dojście do gabinetu Ministra.

Ledwie weszli do środka, drzwi po drugiej stronie otworzyły się, wszedł mężczyzna z portretu i podszedł do nich energicznym krokiem.

Był przeciętnego wzrostu, szczupły i miał smagłą cerę. Dodatkowo wyszczuplał go czarny frak. Czarne, długie włosy miał luźno związane z tyłu. Kiedy podszedł i wyciągnął do Hermiony rękę, odruchowo podała mu swoją, ale ten ujął ją za czubki palców, pochylił się w nienagannym ukłonie i ucałował tak delikatnie, że ledwo to poczuła.

– Charles Chevalier. Mademoiselle Granger, to dla mnie zaszczyt panią poznać – przedstawił się, patrząc na nią z bliska i dopiero po tym puścił jej dłoń.

O Merlinie… to się nazywa mieć klasę! pomyślała dziwnie oszołomiona.

– Panie Ministrze, cała przyjemność po mojej stronie – na całe szczęście było to oklepane powiedzenie, więc udało jej się to wykrztusić całkiem odruchowo i bez jąkania.

Minister przywitał się z Jean Jacquesem i wtedy zobaczyła, że włosy miał związane czarną aksamitną wstążką i opadały mu lekko pokręconymi kosmykami aż do połowy łopatek.

– Pierwsza sprawa, Jean Jacques. Zdejmij blokadę z różdżki mademoiselle, nie mamy żadnych powodów, żeby obawiać się jej wizyty.

Mężczyzna zaprosił ich gestem do dużego stołu, różdżką przywołał dzbaneczek z kawą, filiżanki i cukier, usiadł koło Hermiony i poprosił, żeby zaczęła opowiadać. Po chwili Jean Jacques podał jej różdżkę, już bez dziwacznej kulki na końcu.

Dziewczyna powiedziała mniej więcej to samo, co parę minut wcześniej. Początkowe uprzejme zainteresowanie Ministra szybko zmieniło się w pełne uwagi skupienie.

– Jean Jacques, sądzisz, że to ma związek z niedawnymi wydarzeniami w Paryżu? – spytał swojego pracownika.

Ten westchnął ciężko.

– Cóż… do tej pory sądziliśmy, że to są niepokoje na tle rasowym, ale kiedy mademoiselle Granger opowiedziała, co się dzieje w Anglii, przyszło mi do głowy, że równie dobrze może się okazać, że my mamy do czynienia z tym samym problemem, który tylko błędnie zakwalifikowaliśmy? Tak się składa, że najstarsze rody czystej krwi czarodziejów wywodzą się ze starej francuskiej arystokracji. Którzy jednocześnie są białej rasy. Więc ostatnie napady na czarodziejskie murzyńskie i azjatyckie rodziny mogą nie oznaczać zamieszek na tle rasowym, ale na tle klas w naszym społeczeństwie.

Hermiona nie chciała się wtrącać w nieswoje sprawy, więc siedziała w ciszy, podczas kiedy obaj panowie dyskutowali nad ewentualnym związkiem jej problemu z ich własnym. W tym czasie przyglądała się dyskretnie Ministrowi. Miał ciemne, brązowe oczy otoczone długimi rzęsami, lekko haczykowaty, wąski nos. Taki trochę arystokratyczny, jak na starym rządowym emblemacie w mugolskim świecie. Ostro zarysowany podbródek, szczupłą, opaloną twarz, wąskie wargi… Dziewczyna poczuła lekkie piknięcie w sercu. Nie umiała do końca określić czemu. Jakaś myśl przeleciała jej przez głowę i umknęła i im bardziej Hermiona starała się ją uchwycić, tym bardziej zapominała ulotne wrażenie, że chodziło o coś innego.

Po chwili panowie przestali rozważać ewentualny związek tej sprawy z problemami, które pojawiły się we Francji. Minister chciał wiedzieć więcej, więc zaczęła od początku, tym razem opowiadając ze szczegółami. Ona opowiadała, panowie pytali i Hermiona nie zorientowała się nawet, że zdążyła zjeść wszystkie ciastka.

– Mademoiselle Granger, po pierwsze proszę przyjąć wyrazy uznania za pani dotychczasowe starania – powiedział Minister, kiedy doszła do planów na ten weekend. – Jestem pod wrażeniem.

Dziewczyna zarumieniła się lekko.

– Po drugie od dziś Jean Jacques będzie pani partnerem w tej sprawie, proszę nie wahać się z nim kontaktować. Zrobimy, co tylko możemy, żeby wam pomóc. Jean Jacques, jeśli trzeba, twoją działkę przejmie Gerard. Proponuję, żebyśmy teraz poszli na obiad, a potem opracujcie jakiś plan. Przy okazji idź do Skrzydła Północnego, być może mają tam coś interesującego.

– Panie Ministrze… bardzo dziękuję, naprawdę. W tej chwili potrzebujemy każdej pomocy, jaką możemy dostać. Przy okazji chciałabym obiecać, że postaram się nie nadużywać pańskiej oferty.

– Tu nie ma mowy o nadużywaniu. Proszę się nie krępować. Im szybciej to się skończy, tym lepiej i dla was, i dla nas.

Minister i Jean Jacques wstali i w tym momencie dotarło do niej, że absolutnie nie powinna się pokazywać zbyt wielu ludziom.

– Przepraszam panów… ale sądzę, że nie powinnam z wami iść. Lepiej, żeby mnie tu nikt nie widział…

– Zdaję sobie z tego sprawę. Nie pójdziemy do Sali Jadalnej na dole, ale zjemy w saloniku, po drugiej stronie mojego gabinetu – zapewnił ją Minister.

Czując, jak zaczyna burczeć jej w żołądku, szybko do nich podeszła i poszli jeść. W trakcie obiadu zaczęła się luźna pogawędka.

– Powiem szczerze, że Bastylia zapiera dech w piersiach – powiedziała w którymś momencie Hermiona.

Sięgnęła po parę orzeszków i popiła je odrobiną białego, słodkiego wina. Ktoś na podobieństwo lokaja zaproponował jej tyle różnych gatunków alkoholu, że w końcu się złamała i zdecydowała się napić odrobinę. Minister pił Ricard zmieszany z wodą, a Jean Jacques lekko zamrożoną zaklęciem whisky i gdyby poprosiła o herbatę albo sok owocowy, wyglądałaby trochę śmiesznie.

– Mugole nie wiedzą, co tracą – dodała. – Ale swoją drogą… czemu rozwaliliście całą Bastylię? I nic z niej nie zostawiliście? Bo dobrze wiem, że w mugolskim świecie nie został nawet kamień na kamieniu…

Jean Jacques, który jak się okazało, uwielbiał historię, sięgnął po gorące jeszcze, malutkie ciasteczka z kruchego ciasta, z odrobiną bekonu, sosu pomidorowego i sera.

– Wtedy w zasadzie czarodzieje byli tylko wśród szlachty, która stanowiła zaledwie jeden procent wszystkich mieszkańców Francji, a i to nawet nie! Bo w tym jednym procencie było jeszcze duchowieństwo, ale nikt rozsądny, kto miał magiczne zdolności, nie pchał się tam, to byłoby zbyt niebezpieczne. Niewielu było wśród mieszczaństwa. Chłopi… nawet jeśli się jakiś trafił, to się do tego nie przyznawał. Inkwizycja skończyła się już dawno temu, ale w dobie absolutyzmu można było się wszystkiego spodziewać. Nie będę ci opowiadał całej historii Francji, ale powiem tylko, że cała rewolucja była w zasadzie zasługą właśnie chłopów i mieszczaństwa. To oni po fiasku Stanów Generalnych postanowili się zbuntować przeciw wszechwładzy króla, szlachty i duchowieństwa. Tych paru czarodziejów z mieszczaństwa poinformowało resztę o szykujących się buntach, ale co tamci mogliby zrobić? Nie byli wystarczająco liczni, po drugie należeli do stanu, którego przemów i tak nikt by nie posłuchał. Jedyne, co udało im się zrobić, to zablokować w czarodziejskim świecie Bastylię w stanie sprzed 14 lipca.

– Co to znaczy zablokować? – Hermiona nie potrafiła opanować pytań, nawet jeśli chodziło o tak nieistotną sprawę.

– Jak już pani zdążyła się zorientować, we Francji czarodzieje żyją w innym, równoległym wymiarze – wyjaśnił Minister. Być może odpowiedział dlatego, że chciał zatrzymać w tajemnicy niektóre szczegóły. – Więc w tym samym miejscu istnieje równocześnie świat mugolski i czarodziejski. Czarodziejski to kopia mugolskiego, która jest co jakiś czas… można powiedzieć aktualizowana. Mamy u nas Departament, który się tym zajmuje, bo robimy to obszar po obszarze, a nie wszystko naraz. Poza tym musimy mieć zgodę mieszkańców… dobrze, to nie jest takie ważne – machnął ręką. – Ponieważ nie chcieliśmy w żaden sposób stracić Bastylii, zdecydowaliśmy się ją zablokować. Dlatego też nawet jeśli dokonywaliśmy aktualizacji tej części Paryża, twierdza wraz z przyległym terenem została w niezmienionym stanie. Na początku zeszłego wieku doszliśmy do wniosku, że będzie to wspaniała siedziba Ministerstwa. Jean Jacques, możesz kontynuować…

Młodszy mężczyzna podziękował skinieniem głowy. Równocześnie aperitif się skończył i lokaj zaczął przynosić entrée.

– Wiesz, co jest z tego wszystkiego najgłupsze? – parsknął szyderczo. – Bastylię zburzono, bo stanowiła symbol terroru i uciemiężenia. Było to więzienie stanu, w którym przetrzymywano na ogół więźniów politycznych, ale także pisarzy, filozofów. I nie tylko. I tak się trafiło, że 14 lipca, kiedy wielotysięczny tłum przypuścił szturm na Bastylię, w więzieniu znajdowało się zaledwie ośmiu więźniów. Markiz Donatien–Alphonse–François de Sade, jedyny więzień polityczny, został przeniesiony w inne miejsce zaledwie dzień wcześniej. Wśród reszty więźniów była jedna osoba umysłowo chora i paru fałszerzy pieniędzy. Cudownie!

Hermiona sięgnęła po ładnie złożoną, białą lnianą serwetkę i srebrny widelec. Na widok mieszaniny sałaty z warzywami, orzechami i migdałami i pachnących świeżutkich bagietek miała ochotę zacząć jeść palcami.

– I tak w ciągu jednego dnia rozwalili całą twierdzę?! – spytała przed pierwszym kęsem w niedowierzaniu. Skuteczni byli. U nas w Anglii trwałoby to całymi miesiącami, nie wspominając już o planowaniu!

– Nie, żeby zrównać Bastylię z ziemią potrzebowali dwóch tygodni.

Nadal twierdzę, że skuteczni.

Nie zadawała już więcej żadnych pytań, z prostego powodu – zawsze uczono ją, żeby nie mówić z pełnymi ustami.

Po przystawce przyszła kolej na danie główne. Na całe szczęście nie był to surowy stek, bo to by jej przez gardło nie przeszło, ale Boeuf Bourguignon z zapiekanymi ziemniakami. Potem przyszła kolej na sery, które śmierdziały przeraźliwie. Nie odważyła się zjeść pleśniowego, ale jakiś w miarę normalny. Potem podany został deser – babeczka z czarnej czekolady, z rozpływającym się czekoladowym wnętrzem, oblana kremem waniliowym. Już na sam koniec lokaj podał kawę z dużą warstwą bitej śmietany, oprószoną czekoladą.

W trakcie posiłku Jean Jacques zabawiał ich rozmaitymi śmiesznymi opowiastkami dotyczącymi historii Francji, Minister wtrącał czasem pikantne komentarze, zaś Hermiona słuchała i jadła, jadła i słuchała. Pod koniec poczuła się przeżarta i strasznie rozleniwiona.

Boże, ja tu zaraz zasnę. Nie dam rady wstać, będą musieli mnie stąd wynieść… Tak oto będzie wyglądała niedyplomatyczna wizyta angielskiego urzędnika. Będą mieli co wspominać…

Minister otarł usta serwetką ruchem pełnym gracji, który sprawił, że odniosła wrażenie déjà–vu. Podniósł się, podziękował za wspólny obiad i Hermionie udało się wstać, żeby się pożegnać. Ucałował znów delikatnie końce jej palców, skłonił się i życząc miłego popołudnia, odszedł.

Jean Jacques przyjrzał się dziewczynie. Miała półotwarte ze zmęczenia oczy i wyglądała, jakby miała się za chwilę przewrócić. Wrócili do jego biura i wskazał jej wielki fotel.

– Siadaj tu i zdrzemnij się. Po tym, co opowiadałaś, musisz być wykończona – chciała zaprotestować, ale potrząsnął głową. – Tak czy inaczej muszę iść do Skrzydła Północnego, tobie tam wejść nie wolno, więc nie ma sensu, żebyś stała przed drzwiami. Równie dobrze możesz na mnie poczekać tu. Zamknę drzwi, więc nikt nie wejdzie i nie będzie ci przeszkadzał. Prześpij się, to będzie nam łatwiej potem coś zaplanować.

Hermiona z radością usiadła w fotelu i gdy tylko drzwi się zamknęły, umościła się wygodniej i natychmiast zasnęła.

Nie miała pojęcia, ile czasu spała, ale kiedy się przebudziła, nadal była sama. Wstała i podeszła do okna. Przez chwilę bezmyślnie spoglądała na dziedziniec, potem zaś obróciła się i jej spojrzenie zatrzymało się na niewielkiej komodzie tuż koło okna, na której leżały przedmioty zdecydowanie nie mające nic wspólnego z magią. Stało tam parę porcelanowych kubków, jeden wyłącznik światła, bezpiecznik i coś, co jej ojciec nazywał „puszką ścienną”. Na każdym z przedmiotów był nadrukowany znak firmowy Legranda.

Zaśmiała się sama do siebie. Zupełnie nie zwróciła uwagi, że Jean Jacques nazywał się dokładnie tak samo, jak jedna z najsłynniejszych firm na świecie w branży elektrycznej. Znała ten znak doskonale, bo jej ojciec utrzymywał, że tylko to jest dobre i nie chciał używać w domu żadnej innej marki. Kiedy była mała, sądziła, że to po prostu dwie literki L, jedna do góry nogami, oddzielone kreskami. Potem ojciec powiedział jej, że to ma reprezentować schemat układu elektrycznego, ale tym razem jej wyjątkowa inteligencja nie zadziałała i nie zrozumiała z jego wywodów nic.

Niebawem wrócił Jean Jacques i gestem zaprosił ją do swojego biurka.

– Mam parę naszych zabawek. Może się wam przydadzą. Jean François polecił mi przede wszystkim nasze świstokliki. Kiedyś już ich u was próbował i działały wspaniale.

– Co w nich jest takiego dziwnego?

– Działają w drugim wymiarze. Wiesz zapewne, że u was trzeba mieć licencję na świstokliki. W ten sposób wasze Ministerstwo może je monitorować. Nielicencjonowane też zostawiają po sobie ślad. Ale u was jest w zasadzie tylko jeden wymiar. Z tego, co słyszałem, w ramach eksperymentu zrobiliście drugi wymiar na tej waszej… P–p–p… nie pamiętam. Wiesz, tym pasażu ze sklepami, aptekami, księgarniami czy knajpami…

– Pokątna.

– Jak zwał tak zwał. Najważniejsze, że drugi wymiar u was praktycznie nie istnieje, w związku z tym nikt nie zadał sobie trudu przeprowadzania badań.

– Chyba masz rację. Nie widziałam u nas w Ministerstwie nic takiego. Jest tam jedna zamknięta sala, ale z tego, co słyszałam, to, co tam jest, nie ma nic wspólnego z wymiarami.

Jean Jacques zamarł wyraźnie.

– Chcesz powiedzieć, że masz dostęp do takich spraw? Na twoim stanowisku?!

– Nie, oczywiście, że nie. Ale parę lat temu, na moim piątym roku w Hogwarcie, wybraliśmy się tam… z misją ratunkową. I trafiliśmy … – potrząsnęła głową. Pomoc, nie pomoc, nie może przecież zdradzać tajemnic, o których Niewymowni nie mają prawa mówić!

Jean Jacques chwilę jeszcze patrzył na nią z dziką ciekawością w oczach.

– Chyba coś mi się o uszy obiło… Dotarło to i do nas. Grupka dzieciaków miała tam jakąś potyczkę ze Śmierciożercami i samym Voldemortem i wyszli z tego cało… – pokręcił głową z niedowierzaniem. – Przypomnę to Ministrowi, niech podziwia cię jeszcze bardziej.

Zaśmiała się i kazała mu wrócić do przerwanej rozmowy.

– No dobra. Więc kiedy będziecie używać naszych świstoklików, przejdziecie automatycznie w drugi wymiar. Tylko na czas przemieszczania się. Nie zostawicie więc żadnych śladów. Nie będziecie więc już musieli tracić czasu i ryzykować, podróżując mugolskim transportem.

– Cudownie…!

– Dam ci parenaście, każdy z nich jest dwukierunkowy, ze zmiennym miejscem przeznaczenia – mężczyzna potrząsnął pudłem, w którym coś zagrzechotało. – To znaczy, że możesz wyruszyć z miejsca A do B, ale wracać do C. Tylko uwaga, to nie są świstokliki międzykontynentalne. Więc do używania tylko u was.

Kiedy otworzył je, Hermiona bardzo się zdziwiła. Przypuszczała, że zobaczy jakieś stare i bezużyteczne przedmioty jak pęknięte filiżanki, stare buty, puszki czy butelki. Tymczasem zobaczyła wiele małych, płaskich, ciemnosrebrnych krążków.

– To nie są normalne świstokliki, ale ministerialne. Tylko i wyłącznie dla pracowników Ministerstwa. O wiele łatwiej schować je do kieszeni. Acha, bardzo ważne. Nie wolno w żaden sposób ich modyfikować. Nie transmutujcie ich, nie zmniejszajcie, nie czyńcie niewidocznymi.

Dziewczyna tylko potaknęła radośnie głową.

– Za jakieś dwa tygodnie, może więcej, Jean François będzie miał eksperymentalny międzynarodowy. Jeden, może więcej.

– To tak trudno wymyślić? – zdziwiła się Hermiona. – Czekaj, przecież u nas są… Mamy świstokliki do Europy, do Australii…

Jean Jacques pogładził się po wąsie i uśmiechnął się.

– Owszem, macie, ale w normalnym wymiarze. Wam potrzebne są nasze, działające w drugim wymiarze. A te nie działają jeszcze tak jak trzeba… Z wami, Brytyjczykami, sprawa jest bardziej skomplikowana. Tak jak z Rosjanami czy Amerykanami. Między nami jest różnica czasu i wtedy coś się knoci… W każdym razie Jean François jest na etapie testów i woli jeszcze ich nie dawać, bo nie wiadomo, gdzie i kiedy byście wylądowali. JEŚLI byście wylądowali, bo jeden taki musiał się zapętlić parę tygodni temu i do dziś ani nie wrócił, ani nigdzie nie wylądował…

Hermiona przygryzła lekko dolną wargę. Może w takim razie lepiej nie. Eurostar wcale nie był taki zły…

– Mogę się tylko domyślić, że zmieniacze czasu też nie wchodzą w grę?

– Absolutnie nie.

– Poczekaj, czegoś nie rozumiem… Przecież wymawiając zaklęcie, które podajecie w instrukcjach, udało mi się aportować w tym innym wymiarze… Czemu nie wymówić go, używając świstoklika?

Jean Jacques wzruszył ramionami.

– Cherié, jak chcesz eksperymentować, to proszę bardzo. Ja ci odradzam. Gdyby to było takie proste, przypuszczam, że rozwiązanie znaleźlibyśmy już dawno…

– Dobrze, dobrze, tak tylko myślę… – dziewczyna uniosła ręce w przepraszającym geście.

– W tym worku – wyciągnął coś na podobieństwo dużej sakiewki – macie peleryny niewidki. Są w miarę nowe, mają najwyżej dwa lata, więc czar powinien trzymać się na nich jeszcze długo.

Dziewczyna sięgnęła do środka i wyciągnęła na wierzch cieniusieńką jak mgiełka, niesamowicie delikatną tkaninę. Była zupełnie inna w dotyku niż peleryna Harry’ego. Teraz, mając porównanie, mogła z całą pewnością powiedzieć, że nie była to ta jedna, jedyna na świecie, prawdziwa peleryna niewidka, ale zwykły płaszcz niewidzialności utkany z włosia demimoza.

Gdy przesuwała między palcami tkaninę, przemknęło jej przez myśl pytanie czy Jean Jacques wie o prawdziwej pelerynie…

– Teraz powiedz mi, jakie macie plany… – zapytał Jean Jacques, odchylając się do tyłu na krześle.

Hermiona westchnęła. Nie mieli ich za wiele. Na ten weekend owszem, w niedzielę musieli znaleźć i zniszczyć wspomnienie o Snapie. Potem… ciężko powiedzieć.

– Problem w tym, że my ciągle improwizujemy. Od przyszłego tygodnia powinniśmy dowiadywać się więcej, bo portrety z pewnością coś zobaczą i nam powiedzą, ale w tej chwili nie wiemy za wiele… Sam słyszałeś, jak to wygląda. Musimy ich podsłuchiwać tak, żeby nas nie nakryli i jednocześnie wszystko, co robimy, musi być zrobione tak, żeby wskazywało na kogoś innego. Żeby tamci się nie domyślili, że o nich wiemy.

Jean Jacques również westchnął i pokiwał głową.

– Chwilowo nie mam nic, czego moglibyśmy użyć do kontaktowania się ze sobą. Ty nie możesz ciągle podróżować przez Kanał, nie możemy też bawić się w sowy. Ten wasz Rytuał… osobiście wolałbym się z żadnym z was nie wiązać… Daj nam trochę czasu na znalezienie jakiegoś rozwiązania. Pogadam z Jean François. Jak tylko coś będę miał, to się z tobą skontaktuję. Chwilowo możemy umówić się, że wpadniesz tu za jakieś dwa tygodnie. Najlepiej z Severusem Snape’m.

Dziewczyna rzuciła okiem na kalendarz na ścianie. Dni od poniedziałku do piątku zaznaczone były na różne kolory; czerwony, niebieski, zielony, pomarańczowy… w kwadracikach z dniami tygodnia widniały jakieś napisy, których z daleka nie mogła odczytać. Tam, gdzie było dużo napisów, kolor był czerwony, puste kwadraciki były zielone. Soboty i niedziele były zawsze niebieskie.

– Jeśli mamy tu być oboje, to w takim razie za trzy. Pod koniec czerwca w Hogwarcie są egzaminy i przynajmniej podczas egzaminów profesor Snape musi się pojawić. Jest przecież dyrektorem. Już i tak często wybywa ze szkoły, jeśli do tego nie będzie go podczas OWUTEMÓW i SUMÓW, rozdmuchają to w gazetach i nasi przyjaciele mogą coś zwietrzyć…

– Może nie aż zwietrzyć, ale masz rację, lepiej na zimne dmuchać. Więc za trzy tygodnie, w sobotę rano, widzimy się w Ministerstwie, tak?

Jean Jacques machnął różdżką w kierunku kalendarza i natychmiast 27 i 28 czerwca z niebieskiego stały się czerwone i pojawiło się na nim spotkanie od dziewiątej rano do dwudziestej wieczorem.

– W międzyczasie będziemy do siebie wysyłać sowy. Jeśli dowiesz się czegoś, pisz. Ja będę pisał do Snape’a, więc go uprzedź. Użyj magicznego atramentu…

– Lepiej zaczarować pergamin tak, żeby tylko zaklęciem można było go odczarować – zaoponowała Hermiona.

Opowiedziała mu krótko o tym, jak zaczarowali kiedyś Żonglera z wywiadem Harry’ego. Jeśli zaś chodzi o kontaktowanie się…

– Masz jakieś mugolskie pieniądze? Daj mi cokolwiek… – spytała, sięgając do portmonetki.

– Mam tylko nasze St.Orettes i Longuets.

Wyjęła więc monetę z wizerunkiem Elżbiety II i dogrzebała się jednego franka.

– Wiesz, że oni już dawno przeszli na Euro? – powiedział Jean Jacques, przyglądając się jej uważnie.

– Wiem, właśnie dlatego daje ci franki, bo tego nie wydasz…

– Nie ma obaw, nie chodzę po mugolskich sklepach – zaśmiał się.

Hermiona zaczarowała obie monety dokładnie w ten sam sposób, co galeony dla członków GD. Podała mu francuską monetę.

– Noś ją zawsze w kieszeni. Jeśli potrzebujesz się jakoś pilnie ze mną skontaktować, pomyśl, co chcesz mi powiedzieć, stuknij w nią i powiedz Scribere. Moneta zrobi się ciężka, więc poczujesz jeśli ja skontaktuję się z tobą. Po powrocie wyślę ci listę punktów, w których możemy się spotkać, w Anglii. Nie sądzę, żeby w tej chwili śledzili twoje ruchy, Benson nie ma o tobie najlepszego mniemania i zaraził tym resztę. Więc napisz mi numer punktu i godzinę. Musimy też ustalić jakiś kod sygnału bezpieczeństwa. Zrobię taką samą monetę Severusowi Snape’owi, więc on też będzie mógł się z tobą skontaktować. Pogadać w ten sposób nie pogadamy, między innymi dlatego Snape i ja zawarliśmy Rytuał. Ale póki co to zawsze to coś.

– Ty to masz pomysły… – powiedział z uznaniem Jean Jacques, biorąc do ręki monetę.

– Nie, żeby właśnie teraz przyszło mi to do głowy. To znów jeden z gadżetów, które wymyśliłam już dawno temu, na piątym roku w Hogwarcie.

– Jeszcze lepiej… Mogę spróbować?

Pomyślał coś, stuknął w monetę, mrucząc Scribere i po chwili moneta, którą Hermiona trzymała w ręku, zrobiła się ciężka. Oboje popatrzyli na nią i na dole zobaczyli cyferki 123 123.

Hermiona stuknęła w monetę, rzucając niewerbalne zaklęcie i Jean Jacques uśmiechnął się radośnie, pokazując jej swoją monetę, na której tym razem widniało 321 321.

– Świetny pomysł! Dobra, o czym to my…

Przez dłuższy czas rozważali różne scenariusze, ale cały czas brakowało im danych. Hermiona wspomniała o fiszkach, które Benson miał na różnych ludzi i o tym, że Jean Jacques powinien mieć również coś na nich.

– Nie ma problemu, przejrzę co mam i dam ci znać. Chcecie ich tym jakoś szantażować?

– Jeszcze nie wiemy, ale wszystko może się przydać… Będziemy ci podsyłać pewnie imiona i nazwiska nowych ludzi Norrisa… Nigdy nie wiadomo.

– Dobra. Daj znać, jak się czegoś ważnego dowiesz. My w tym czasie spróbujemy zastanowić się, co takiego możemy zrobić, żeby wam pomóc.

Rozmowa zeszła na zupełnie inne tematy. Hermiona poopowiadała trochę o swojej pracy, starając się nie zdradzić nic, czego Francuz by nie wiedział, ten odwdzięczył się historyjkami z Beauxbatons. Chwilę żartowali też na temat kubków z Legranda. Było już dobrze po czwartej, kiedy Jean Jacques postanowił skończyć rozmowę. Miał jeszcze parę spraw do załatwienia.

– Chodź, zaprowadzę cię do pokojów gościnnych. Musisz porządnie odpocząć. Zamówię dla ciebie śniadanie na dziesiątą, więc nie spiesz się. A potem możesz wrócić do siebie. Czy gdzie tam idziecie jutro wieczorem…

Hermiona wzięła różdżkę, upewniła się, że ma monetę w kieszeni, przy okazji wymacała swoją zmniejszoną torbę z ubraniami i kosmetykami i poszła za Jean Jacquesem.

Szli dość długo korytarzem na drugim piętrze, potem zeszli bardzo szerokimi schodami piętro niżej. Były proste, a nie kręcone, co wskazywało, że nie są w baszcie.

Zaraz za zejściem ze schodów, na lewo stała niewielka szafka, którą Jean Jacques otworzył. Dumał przez chwilę i sięgnął po jakiś klucz.

– Dam ci apartament reprezentacyjny. I tak nikogo nie ma, więc możesz sobie poużywać… – zaśmiał się i zaprowadził Hermionę do dużych drzwi trochę dalej.

– Proszę bardzo, oto twój pokój. Kiedy będziesz jutro wychodzić, zostaw klucz w drzwiach i powieś na klamce od korytarza wywieszkę, którą znajdziesz w środku. Zamówię ci jakąś kolację, może być o siódmej?

– Tak, proszę. Gdzie jest jakaś restauracja czy coś…?

– Nie ma żadnej. Dostawa do pokoju, bezpośrednio na stół.

Uśmiechnął się miło i wyciągnął do niej rękę.

– Miło było cię poznać. Na drugi raz wymyśl proszę coś innego, nie rodzącą panią Morel. Tak się składa, że pani Morel to moja ośmioletnia córka, która z różnych względów nosi nazwisko po matce. Trochę mnie to… zaskoczyło.

– To mi było miło cię poznać. Ciebie i Ministra. I dziękuję raz jeszcze za waszą pomoc. Nie wiem, co byśmy bez was zrobili…

– Powodzenia! I do zobaczenia!

Odwrócił się i odszedł aż do schodów. Tam odwrócił się, pomachał jej jeszcze raz ręką i zniknął za rogiem.

Hermiona weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Apartament był cudowny, ale nie czuła się zupełnie na siłach, żeby go podziwiać. Spotkanie udało się znakomicie, otrzymała propozycję pomocy, współpracy i spłynęła na nią niesamowita ulga. Od wczorajszego wieczora wiele się zmieniło. Już nie byli sami, ale mieli pomoc. Portretów, być może pana Patil, francuskiego Ministerstwa Magii… Musiało się udać!

Walcząc z ogarniającym ją nagle zmęczeniem, postanowiła napisać do Snape’a.

– Witam, bardzo dobre wiadomości. Udało mi się spotkać nie tylko z Jean Jacquesem Legrandem, ale również z francuskim Ministrem Magii, Charlesem Chevalier. Zaproponowali nam pomoc. Dostałam już specjalne świstokliki, których nikt nie wykryje, więc z Dover mogłabym się przenieść do Hogwartu. I stamtąd polecielibyśmy do Bensona. O której mam się pojawić?

Opadła na olbrzymie łoże z wielkim baldachimem. Narzuta musiała być z jedwabiu, bo była chłodna i śliska w dotyku. Z trudem zmusiła się do odsunięcia jej i wtuliła się w puszystą miękkość pościeli, spoglądając na górę baldachimu.

Kiedy poczuła ciepło na palcu, otworzyła oczy. No tak, przysnęła! Spojrzała na pergamin, przeciągając się.

– Dobrze. Bądź jutro o piętnastej, zanim wyjdziemy, wszystko mi opowiesz. Nie sądzę, żebyś mogła się dostać DO szkoły, więc przyleć pod bramę i napisz do mnie, to po ciebie wyjdę.

Piętnasta! Bardzo dobrze, będzie mogła sobie pospać i być może pochodzić po Paryżu!

Hermiona wstała i podeszła do okien. Widok w apartamencie był na wymiar mugolski, więc przez chwilę przyglądała się jeżdżącym samochodom i spacerującym ludziom. Potem zasłoniła je zupełnie i wróciła do łóżka. Chciała złożyć pergamin, ale zobaczyła na nim jeszcze jakieś słowa. Jakby Snape napisał je trochę później.

– Bardzo się cieszę, że ci się udało. Teraz odpocznij, bo następne dni będą ciężkie. Jeśli chcesz zjawić się później, to daj znać. Dobrej nocy.

Uśmiechnęła się do siebie. Widać uznał, że jednak warto ją pochwalić! I trochę o nią zadbać! Niesamowite…

– Będę koło piętnastej. Wszystko zależy od godziny przyjazdu pociągu z Francji do Dover. Dziękuję bardzo. I pan też niech odpocznie, panie profesorze. Dobrej nocy! Hermiona

Po następnych paru chwilach, zupełnie jakby musiał zastanowić się nad odpowiedzią, pojawiło się

– Dziękuję. Do jutra. SS

Uśmiechnęła się jeszcze bardziej i w doskonałym nastroju schowała pergamin do pierścionka i zaczęła oglądać apartament. Potem powiększyła swoją torbę, wyciągnęła książkę i zaczęła przeglądać rozmaite zaklęcia. Nigdy nie wiadomo, co mogło się im przydać.

Po wyśmienitej kolacji nalała sobie wody do dużej wanny, ale na nowo poczuła się zmęczona, więc nie posiedziała w niej za długo.

Zawsze tak jest, że ciągle marzę o dużej wannie, bo mam tylko prysznic, ale jak wreszcie trafię na taką, to udaje mi się przesiedzieć w niej parę chwil i już wychodzę…

Szybko przebrała się w krótką koszulkę na ramiączka i na nowo zanurzyła w cudownie miękką pościel. Nie pamiętała nawet, kiedy położyła głowę na poduszce.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 9Dwa Słowa Rozdział 11 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz