Dwa Słowa Rozdział 26

Piątek, 10.07

Lawford zmiął papierowy samolocik i poczuł, jak serce wali mu mocno z nerwów. Kurwa mać! Dlaczego nie pomyślałeś o tym wcześniej?! Snape znów jest górą!

Dziś rano napisał do Beana, że w tym roku to Ministerstwo będzie zawiadamiało nowych uczniów o przyjęciu do szkoły i w związku z tym ma czekać na dalsze polecenia. Bean odpowiedział w ciągu godziny. Wyraził zdziwienie, bowiem w poniedziałek rano dostał już wszystkie listy od dyrektora Hogwartu i w ciągu dwóch dni on i jego pracownicy odwiedzili wszystkie rodziny mugolskiego pochodzenia, żeby móc wyjaśnić wszystko zaskoczonym rodzicom. I nowym uczniom.

Lawford rąbnął pięścią w stół. Co on miał teraz powiedzieć Peterowi?!

Zgodnie z danymi z Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich, uczniów mugolskiego pochodzenia było więcej niż miejsc w nowej szkole. Oczywiście ONI WIEDZIELI, że ta szkoła nigdy nie zostanie otwarta i nigdy do niej nie trafią, ale na wszelki wypadek postanowili „zakwalifikować” do szkoły tylko trzydziestkę nowych uczniów. Gdyby jakiś reporter wpadł na to, że wybrali więcej niż jest wolnych miejsc, mogłoby to wyglądać podejrzanie.

Tymczasem cholerny, pieprzony Snape zawiadomił już wszystkich! Nie będą mieli innego wyjścia, jak część z nich przyjąć do Hogwartu!

No i najgorsze było to, że jakoś musiał zawiadomić Petera. Który pewnie znów dostanie szału. Coś o jego temperamencie już wiedział.

Odwlekanie tego nic nie da pomyślał i wstał wolno zza biurka. To, że zdecydował się zrobić to TERAZ, wcale nie oznaczało, że spieszył się do gabinetu Petera…

 

Adalbert Waffling popatrzył za idącym wolno, ze zwieszoną głową, Lawfordem i doszedł do wniosku, że Dumbledore powinien żałować, że tego nie widzi. Coś było wyraźnie nie w porządku, Lawford miał minę, jakby szedł na ścięcie. Ciekawe, jak będzie wyglądał, gdy będzie wracał…

 

Lawford zapukał i wszedł do gabinetu przyjaciela. Ten dyktował właśnie swojej sekretarce list urzędowy, wzywający jakiegoś faceta do stawienia się na spotkanie. Przeczekał pytania pani Flynn i kiedy wreszcie kobieta wyszła, podszedł do biurka i uścisnął rękę Norrisa.

– Coś niewyraźnie wyglądasz – powiedział ten, marszcząc czoło.

– Niestety złe wieści od Beana – Norris natychmiast zesztywniał. – Snape wysłał już wszystkie listy do Hogwartu – wyrzucił z siebie nerwowo Lawford.

Norris poczerwieniał na twarzy.

– Chcesz powiedzieć, że nas ubiegł?! – opanował się i dodał rzeczowo – Można je jakoś zatrzymać?!

– Niestety nie. Bean już wszystkie poroznosił.

– Cudownie, Davy. Po prostu cudownie. Od kwietnia planujemy, zwołuję narady, mówię co i jak trzeba zrobić i po tym wszystkim przegapiamy tak ważne sprawy?!

Lawford miał ochotę powiedzieć, że Peter wcześniej nie mówił o tych cholernych listach, ale zdawał sobie sprawę, że to kiepskie wyjaśnienie.

– Nawet jeśli nie kazałem ci się tym zająć, to nie znaczy, że macie zakaz myślenia! Nie jestem tu po to, żeby to robić za was wszystkich!

Norris zerwał się od biurka i zaczął chodzić nerwowym krokiem po całym gabinecie. Lawford milczał przestraszony.

– O ile za dużo było tych mugolskich bachorów?!

– Z tego, co pamiętam, to dziewięciu…

Norris zamyślił się. Najchętniej wezwałby Camillę Crumb, nową szefową Wydziału Magicznych Wypadków i Katastrof i kazał jej się nimi zająć, ale równocześnie czuł, że to byłaby już przesada.

– W takim razie wyszukaj mi dziewięciu o największych zdolnościach magicznych, ci pójdą do Hogwartu – zdecydował w końcu.

– Jeśli będą tacy jak Granger, nie będzie tak źle… – powiedział Lawford cicho.

– Och, zamknij się, Davy!

Lawford wyszedł szczęśliwy, że na tym się skończyło. Zdawał sobie sprawę, że ulgowe traktowanie zawdzięcza wyjątkowej więzi miedzy nimi, innym to by nie uszło płazem.

Adalbert popatrzył na wychodzącego mężczyznę i zawiadomił portret Dumbledore’a.

 

 

Sobota, 11.07

W piątek Minerwa zrobiła Severusowi magiczne skrytki we wszystkich jego koszulach, na wysokości piersi, więc w sobotę wyjął z pudełka drugą różdżkę i wziął ją dla próby do ręki. Nie doświadczył tego samego gorąca, jak za pierwszym razem, ale był zaskoczony, jak dobrze leży mu w ręku. Miał wrażenie, że cała jego dłoń drży z niecierpliwości, żeby móc rzucić jakieś zaklęcie.

– Accio notatki Hermiony – powiedział głośno i machnął różdżką i dosłownie poczuł moc. Ciepło, zdecydowanie, pewność i radość.

Ręczne notatki, które dostawał po każdym podsłuchanym spotkaniu, leżały na kupce papierów na jego biurku. Plik pergaminów śmignął do niego natychmiast. Od czasu do czasu czytał je, żeby przeanalizować sytuację i podjąć decyzję, co robić, ale ostatnio po prostu przyglądał się ładnie zaokrąglonym literkom w równych liniach. Za każdym razem przypominały mu ją, niemal widział ją obok siebie. Przesunął delikatnie opuszkami palców po pierwszej kartce i poczuł falę emocji.

Odczekał chwilę, żeby się uspokoić, wziął obie różdżki i poszedł do sypialni przebrać się w lekkie czarne, bawełniane spodnie i czarną, sznurowaną na piersi koszulę. Gotowy do wyjścia sięgnął po różdżki i jedną z nich włożył do skrytki, a drugą wziął do ręki, złapał torbę i aktywował świstoklik do Hermiony.

Dziewczyna pakowała kanapki, które dla nich zrobiła, kiedy Severus wylądował w jej przedpokoju.

– Dzień dobry – powiedział, wchodząc do kuchni.

Jak zwykle uśmiechnęła się szeroko do niego.

– Witaj. Zrobiłam dla nas kanapki, nie wiadomo, ile tam dziś będziemy siedzieć. A przy tym oni pewnie będą zajadać się samymi pysznościami, więc lepiej mieć coś pod ręką…

– Inaczej pewnie w końcu wprosilibyśmy się na ten ich bal – stwierdził, patrząc na duże, nieforemne buły papieru śniadaniowego.

Wydawał się być rozluźniony, ale Hermiona nie była pewna, czy przestał się już na nią gniewać. Wczoraj spędziła godziny na przymyśleniu tego, co chciała mu powiedzieć. Myśleć było łatwo, gorzej z powiedzeniem mu tego dziś prosto w oczy.

– Severus… – powiedziała, podchodząc do niego. – Chcę ci coś powiedzieć. Zanim wyjdziemy. Proszę – dodała, widząc, że spojrzał na zegar na ścianie. – Po pierwsze chciałam cię przeprosić. Prosiłeś mnie o obiecanie ci czegoś, a ja odmówiłam.

Uniósł brew i spojrzał na nią pytająco i z nadzieją. Zamierza mi teraz powiedzieć „TAK”?

Hermiona przygryzła lekko dolną wargę i spojrzała na swoje ręce, ale potem zmusiła się, żeby popatrzeć na niego.

– Wybacz, ale… nie mogę. Ty nie potrafiłeś i… ja też nie potrafię. Ale chciałam ci obiecać, że… zawsze będę szukać najlepszego rozwiązania. I przyrzekam ci, że nigdy… ale to nigdy, nie zostawię cię w takiej sytuacji samego! – oddech nie nadążał za szybko bijącym sercem.

Zrobiło się jej gorąco na myśl, co teraz, zaraz, mu powie. Chciała tego i zarazem bała się. Jeśli jakimś cudem okazałoby się, że on cokolwiek do niej czuł, może domyśli się, co TAK NAPRAWDĘ chce mu powiedzieć… Ale bała się panicznie, że nie tylko nie zrozumie, ale zacznie się dopytywać, O CO jej chodzi… Na pewno nie zrozumie!

Dotknęła delikatnie jego dłoni czubkami palców, ale nie odważyła się na nic więcej.

– I to nie ma nic wspólnego z przysięgą. Z Rytuałem. To… – urwała, bo przestraszyła się, że powiedziała za dużo. W nagłym odruchu przerażenia cofnęła gwałtownie rękę.

Severus zamarł. Wczoraj cały dzień myślał o tym, co mu powiedziała i nabrał odrobiny nadziei, że może to jednak nie było tylko i wyłącznie poczucie obowiązku. O Merlinie… więc może jednak się nie myliłeś… może jednak coś dla niej znaczysz… Coś, cokolwiek…

– Dlaczego? – zapytał cicho, z naciskiem. – Hermiono…

Dziewczyna przygryzła usta, wbijając wzrok w swoje stopy.

– To… po prostu ty… to… – wyjąkała, szukając gorączkowo jakiegoś banalnego wyjaśnienia. Odebrać znaczenie temu, co powiedziała! Niech już o nic nie pyta! I nagle ją oświeciło i spojrzała na niego. – Jesteś moim przyjacielem.

Radość wybuchła w nim z siłą wulkanu. Więc jednak!

Wbrew temu, co sobie tylekroć tłumaczył, zapragnął porwać ją w ramiona, jak w poniedziałek. Chciał więcej, znacznie więcej. Ale nie śmiał tego zrobić. Przecież przed chwilą odsunęła się od niego… Poza tym nie mógł, nie miał prawa, nie powinien…

Opamiętał się i zacisnął mocno pięści.

– Powinienem na ciebie nakrzyczeć. Nie zgodzić się i żądać, żebyś to odwołała.

– I tak bym tego nie zrobiła…

– Więc powinienem przestać zabierać cię ze sobą. Odsunąć od tego wszystkiego…

– Ale… tego nie zrobisz, prawda? – spytała błagalnie.

Spojrzał w jej czekoladowe oczy i nie zniósł ich blasku.

– Nie. I ja tobie też przyrzekam, że nigdy cię nie zostawię. Z tego samego powodu.

Westchnęła mocno i uśmiechnęła się do siebie, zaciskając oczy. Gdybyś tylko znał mój powód…

– Dziękuję…

– To ja ci dziękuję. Maleńka.

Powiódł wzrokiem po jej brwiach, zamkniętych oczach, lekko zadartym nosku, pełnych ustach…

– Aaoch… – zająknęła się Hermiona, wyginając sobie ręce, żeby ukryć ich drżenie – chyba… chodźmy już.

– Tak, chodźmy – odparł czym prędzej, byle coś powiedzieć. – I… i nie zapomnij drugiej różdżki.

– O! Oczywiście..! – szczęśliwa, że może się czymś zająć, sięgnęła czym prędzej do kieszonki wszytej wewnątrz bardzo luźnej koszuli i wyjęła ukrytą tam różdżkę. – Mam!

– Przyjdź jutro do Hogwartu i przynieś trochę ubrań, Minerwa porobi ci magiczne skrytki.

Przesunął palcami po ubraniu i nagle w koszuli pojawiła się kieszonka, której wcześniej w ogóle nie było widać i wyjął stamtąd różdżkę. Ku swemu zdumieniu zobaczył, że schował tam swoją starą, a nie tę z Francji.

Wzięli się za ręce, przenieśli w drugi wymiar i aportowali do Norrisa.

 

 

Słońce przeświecało przez liście drzew poruszających się leniwie w lekkim wiaterku, rzucając na trawę jasne i ciemne plamy. Śpiew ptaków ginął jednak w okrzykach ludzi kręcących się dookoła domu, zapewne służących, szykujących stoły, znoszących krzesła i nakrycia. W pewnym oddaleniu dwóch mężczyzn rozstawiało namiot nad pustym, okrągłym stołem.

Hermiona i Severus stanęli dość daleko od nich, z uwagi na skrzata domowego schowali się za duże drzewo i patrzyli chwilę na to zamieszanie.

– Ciężko będzie się tam zbliżyć – zaopiniowała Hermiona. – Nawet w drugim wymiarze.

– Jestem pewien, że jak wszyscy się zjawią i Norris rzuci swoim ludziom jedno spojrzenie, będą trzymać się z daleka od jego gabinetu – odparł Severus.

– Myślisz, że dziś też będą w gabinecie?

– Zapewne tak, ale pewni być nie możemy.

Co w praktyce oznaczało, że musieli czekać do ostatniej chwili i znaleźć jakiś sposób na podłożenie pluskwy.

Pierwszy pojawił się oczywiście Lawford. Norris wyszedł po niego osobiście i po krótkiej wymianie zdań weszli do domu. Zaraz po nim aportował się Benson, ale on musiał zadzwonić do drzwi i został odebrany przez skrzata.

– Chodź, aportujmy się pod domem z drugiej strony, koło tamtych krzaków – powiedział Severus. – Może coś zobaczymy.

Pojawili się więc w pobliżu domu i starając się kryć za kępami krzewów, podeszli prawie pod sam gabinet. W środku było dość ciemno, w szybie odbijały się oświetlone słońcem drzewa i nic nie widzieli, ale parę minut później aportował się Rockman i chwilę potem w ciemnym pomieszczeniu zrobiło się jasno i na tle otwartych drzwi zobaczyli wyraźnie sylwetkę Rockmana i skrzata. Zaraz potem dołączył do nich Smith.

Hermiona westchnęła ciężko. Ich problem się nie rozwiązał. Nie mogli tym razem oszołomić Watkinsa czy kogokolwiek innego, bo po pierwsze wyglądałoby to trochę podejrzanie, po drugie nie było wiadomo, jak zareagują służący, kręcący się koło wejścia. Musieli wymyślić coś innego.

Zaczęła rozglądać się dookoła w nadziei, że zobaczy coś, co podsunie jej jakiś pomysł, ale nie widziała nic takiego. Nie można było wylewitować czy wsunąć pluskwy na liściu, czy czymkolwiek innym do gabinetu, bo okno było zamknięte… Nie było dookoła dzieci Norrisa, więc nie można było stuknąć czymś w szybę tak, żeby wskazywało to na nie, nie było jak przykleić komuś pluskwy… Skrzywiła się w duchu, bo zdała sobie sprawę, że zamiast szukać nowego rozwiązania, przypomina sobie poprzednie i stara się wymyślić, jak można użyć ich dzisiaj. Potrzebowała czegoś nowego!

Severus również zastanawiał się, co zrobić, ale zamiast rozpamiętywać poprzednie spotkania, po prostu oczyścił umysł i omiatając wzrokiem wszystko dookoła, pozwolił swoim myślom swobodnie dryfować. Zobaczył jakąś kobietę, która usiłowała przykryć stół obrusem i wiatr zarzucił jej go na głowę, co wywołało wybuch śmiechu jej kolegów, ludzi wchodzących i wychodzących przed duże podwójne drzwi, chylące się ku budynkowi drzewo z wyschniętymi liśćmi, usłyszał rytmiczne stukanie dzięcioła i śpiew drozda dobiegający gdzieś z bardzo bliska… Pojawił się Scott i w wejściu niemal zderzył się z grubawym, niskim mężczyzną niosącym przed sobą talerze… Drozd podleciał bliżej, usiadł na usychającym drzewie i jego śpiew stał się niemal ogłuszający…

Severus zamarł na chwilę i… znalazł.

– Już mam – powiedział do Hermiony, wyginając w górę kącik ust. – Chodź, pomożesz mi.

Pociągnął ją głębiej między drzewa.

– Przemienię się w łanię, a ty transmutujesz mnie w jakiegoś ptaka – zaczął jej wyjaśniać, oddalając się od domu.

– W jakiego?

– Obojętne.

– Co chcesz zrobić? – spytała.

– Podlecę i uderzę w okno.

Dziewczyna wyszarpnęła włosy, które zaplątały się jej w liście nisko wiszącej gałęzi.

– Chcesz zbić szybę? Żeby podrzucić pluskwę?

– Niekoniecznie. Wystarczy, żeby któryś z nich otworzył okno i zobaczył, co się dzieje.

Hermiona uznała, że oddalili się już wystarczająco, więc przystanęła i spróbowała sobie to wyobrazić. To nie mógł być byle jaki ptak, ale taki, do którego Norris będzie chciał otworzyć okno. I którego nie zechce przekląć. Przygryzła lekko usta i po chwili uśmiechnęła się radośnie.

– Sowa będzie najlepsza! Kiedy Norris zobaczy sowę, na pewno pomyśli, że coś mu przynosi.

Przez moment oboje zastanawiali się, CO sowa może przynieść i w końcu Severus uznał, że nic. Niejeden raz widywał, jak sowy podlatują do uczniów w Wielkiej Sali tylko po to, żeby dostać coś do jedzenia.

– Ale one podlatują do swoich właścicieli – zaoponowała Hermiona. – A ja nie wiem, jak wygląda sowa Norrisa…

– Więc będę udawał zagubioną sowę. Gotowa?

Dziewczyna na nowo przygryzła usta i skinęła głową. Narzucili na siebie dużą pelerynę niewidkę i przenieśli się do normalnego wymiaru. Hermiona mrugnęła i już stała przed nią śliczna łania wpatrująca się w nią dużymi, wilgotnymi, czarnymi oczami ocienionymi długimi rzęsami. W świetle dziennym jej błyszcząca brązowa sierść miała cudownie ciepły kolor.

Dziewczyna stłumiła w sobie ochotę, żeby ją pogłaskać, smagnęła różdżką i łania przemieniła się w dużego puchacza o brązowo-czarnych piórach i dużych pomarańczowych oczach. Wyjęła z pudełeczka pluskwę, uklęknęła koło ptaka i położyła na wyprostowanej dłoni.

– Severus, uważaj na siebie, dobrze? – szepnęła i przesunęła czubkami palców po mięciutkich piórach.

Sowa przymknęła powoli oczy i delikatnie złapała zakrzywionym dziobem cieniuteńki drucik.

– Będę czekać na ciebie tam dalej, za tym dużym drzewem. W normalnym wymiarze.

Odrzuciła pelerynę i sowa kiwnęła głową i odleciała trochę dziwacznie w stronę domu. Ciekawe, czy to jego pierwszy lot…

 

Severus ledwo unosił się w powietrzu – machając mocno skrzydłami, to unosił się, to opadał i z trudem dotarł do dużego okna gabinetu. Wcześniej zastanawiał się, jak udawać, że coś z nim jest nie tak, ale teraz doszedł do wniosku, że wcale nie musi udawać. Nie wiedział, jak wyhamować i z rozpędem rąbnął w okno tak mocno, że aż zakręciło mu się w głowie i z gardła wyrwał mu się… wydarło się ciche pohukiwanie. Obłęd. Pierwszy i ostatni raz przemieniasz się w ptaka.

Nagle okno otworzyło się ze szczękiem, choć wcale nie wydawało mu się, żeby czekał i zobaczył przed sobą Norrisa. Z ptasiej perspektywy wyglądał… na bardzo dużego. Spojrzał na niego uważnie, więc Severus zerwał się do lotu i wpadł do gabinetu i zaczął się miotać między głowami ludzi, meblami, dużą zasłoną i kieliszkami i butelkami stojącymi na stole. Ludzie wstali, niektórzy wręcz zerwali się, przewracając krzesła, a Norris spróbował go złapać.

– Merlinie, ona zwariowała, czy co?!

– To twoja sowa?

– Co jej się stało?!

Chciał położyć pluskwę komuś na ubraniu, ale nie umiał się zdecydować komu, nie umiał wycelować i przede wszystkim ledwo panował nad lotem. Uchylił się przed czyjąś ręką i wpadł prosto na butelkę i wywrócił ją wraz z paroma kieliszkami. Watkins rzucił się ją złapać i prawie się z nim zderzył.

– Wywalcie stąd tę cholerną sowę, ona oszalała! – wrzasnął Norris i zamachnął się gwałtownie ręką.

Lawford podskoczył i otworzył szeroko okno, ktoś inny zaczął krzyczeć, skakać za nim i machać rękoma i Severus uznał, że czas upuścić pluskwę byle gdzie i odlecieć stąd czym prędzej.

Przeleciał nad głową Lawforda, otworzył dziób i poczuł, jak pluskwa wysunęła się i spadła gdzieś w dół. W następnej chwili wypadł na zewnątrz i odleciał na wszelki wypadek w przeciwnym kierunku niż Hermiona. Dopiero parenaście stóp dalej udało mu się zawrócić i podleciał za duże drzewo. Zobaczył dziewczynę w ostatniej chwili i naturalnie nie udało mu się wyhamować i wpadł na nią, rozpościerając szeroko skrzydła.

 

Sowa wyleciała na nią tak nagle, że Hermiona zupełnie odruchowo uniosła ręce i… ptak wpadł na nią, prawie przewracając ją do tyłu, na drzewo. Złapała go, przycisnęła do siebie i błyskawicznie przeniosła ich oboje do drugiego wymiaru. Dopiero wtedy odetchnęła.

– Udało ci się! – wyrzuciła z siebie i poluźniła uścisk.

Podsunęła mu rękę, ptak usiadł i poczuła, jak lekko zaciska pazurki na jej przedramieniu.

– Udało się! Jesteś genialny! Słyszę ich wyraźnie! – powtórzyła, poprawiając sobie słuchawkę w uchu.

Szturchnął ją lekko głową o ramię i domyśliła się, że chce, żeby go transmutowała w łanię. Już sięgnęła po różdżkę, ale zawahała się.

– Wiesz co, może cię tak zostawię – powiedziała z przekornym uśmiechem. – W ten sposób ja też mogłabym mieć moją sowę.

Pogłaskała go delikatnie, więc uszczypnął ją leciutko w palec i z gardła wyrwało mu się cichutkie pohukiwanie, zupełnie wbrew jego woli. Hermiona parsknęła śmiechem i przykucnęła, stawiając go na ziemi i transmutowała w łanię.

Łania spojrzała na dziewczynę i gdy ta spróbowała się podnieść, popchnęła ją głową, wywracając na ziemię i sekundę później stał przed nią Severus. Uśmiechnął się, patrząc, jak podnosi się na kolana i wyciągnął do niej rękę.

– Wstać nie potrafisz?

Hermiona wybuchnęła śmiechem, więc pomógł jej się podnieść i przyciągnął lekko do siebie, żeby mogła złapać równowagę. Dziewczyna złapała go za ramię.

– To tak odwdzięczasz mi się za pomoc? Masz – sięgnęła po drugą słuchawkę i podała mu.

Ich palce otarły się o siebie i Severus zwlekał sekundę dłużej niż trzeba z cofnięciem ręki.

Usiedli obok siebie pod drzewem i zaczęli słuchać.

 

[– … był zachwycony! Po prostu oczarowany!]

[– I uwierzył we wszystko, co mówiliśmy.]

[– Nie zadawał zbędnych pytań?] – dwóch pierwszych głosów nie rozróżnili, bo mężczyźni mówili jednocześnie, ale Norrisa rozpoznali po głosie natychmiast.

[– Sądząc po artykule, jaki napisał, wszystko poszło tak, jak oczekiwaliśmy. McDear puści go już w poniedziałek.]

[– Doskonale. Miejmy nadzieję, że to zajmie ludzi i przestaną zwracać uwagę na Snape’a.]

[– A ja już myślałem, że ta pieprzona sowa przyniosła ci artykuł, zanim wyjdzie w Proroku.]

[– Pewnie coś się jej pomyliło i zabłądziła. Albo pomyliła wodę z whisky i dlatego latała jak zwariowana.]

[– Zostawcie tego porąbanego ptaka. Szkoła z głowy, więc przejdźmy do punktu numer dwa. Teddy, zacznij przygotowywać wszystko, żeby jak najszybciej wprowadzić blokadę antyteleportacyjną.]

[– Oczywiście, Peter.]

[– Od kiedy możemy zamknąć granice?]

[– Daj mi parę tygodni. Prędzej nie dam rady. Musimy uszczelnić również granice mugolskie. Wiesz, oni mają ich pociągi do Francji, między kontynentem i Wyspami jest pełno szlaków wodnych i do tego dochodzą ich samoloty.]

[– Parę tygodni??? Nie można szybciej?]

[– Peter, tak sobie pomyślałem… parę tygodni wypada jakoś na drugą połowę sierpnia. Może odczekajmy do początku września…]

[– Po cholerę, Tyler?!]

[– Żeby ludzie łatwiej to przyjęli. Powiedzmy, że wprowadzimy blokadę od pierwszego września. Wtedy wszystkie czarodziejskie rodziny ze starszymi dziećmi, czyli bardzo duża część, wrócą już z wakacji. Dzieciaki pójdą do szkoły i będzie o wiele mniej narzekania, niż jakbyśmy zrobili to w sierpniu. Zobaczysz. Po co szukać problemu.]

[– Popieram Tylera, od czekania tydzień albo dwa tiara z głowy nam nie spadnie, a dużo na tym zyskamy.]

[– Słuchajcie, a po co my mamy blokować granice? Żeby szlamy nie uciekały? Przecież to tym lepiej dla nas…]

[– Nie było cię, jak rozmawialiśmy o tym ostatnio, Nigel. Chodzi o to, żeby szlamy w ciąży nie uciekały za granicę urodzić szlamowate bachory. A z pewnością będą chciały, jak wprowadzimy aborcje w przypadku nielegalnej ciąży.]

[– Tylko będziemy musieli jakoś uzasadnić blokadę… Macie jakieś pomysły? Bo jakoś trzeba będzie to wytłumaczyć…]

Zapadła chwila ciszy. Najwyraźniej nikt nie miał żadnych sensownych pomysłów.

[– Może powiedzmy, że w Europie panuje jakaś choroba zakaźna… Skrofungulus… albo smocza ospa…?]

[– To nie przejdzie, Nigel. Natychmiast wyjdzie na jaw, że nic takiego się nie dzieje…]

[– Więc zaraźmy ich i będzie się działo.]

[– Nie posuwajmy się za daleko…]

[– Nigel, dziękuję za propozycję, ale będzie trzeba wymyśleć coś innego. Bardziej… prawdopodobnego.]

Przez dłuższą chwilę wszyscy dyskutowali ze sobą bardzo chaotycznie, rzucając inne, niezbyt wiarygodne albo zbyt wydumane propozycje, ale Norrisowi nie podobała się żadna z nich. W końcu Rockman uciął rozważania.

[– Peter, wszyscy pomyślimy i w poniedziałek albo wtorek damy ci znać. Nad tym faktycznie trzeba się zastanowić.]

[– Dobrze, więc czekam na wasze propozycje do wtorku w południe. Kto chce jeszcze jedną szklaneczkę whisky?]

– Gdzie położyłeś pluskwę? – spytała Hermiona, korzystając z okazji.

Severus obrócił głowę w jej kierunku i widząc jej twarz tuż koło swojej, nagle zdał sobie sprawę, jak blisko siebie siedzieli.

– Wypuściłem ją, jak przelatywałem nad Lawfordem, ale nie wiem, czy upadła na niego, czy gdzieś na ziemię. Myślisz, że mogła się do niego jakoś przyczepić?

– Nie przyczepiłam jej do taśmy klejącej, więc nie.

– A nie mogła… tak sama z siebie?

Hermiona uśmiechnęła się szeroko. Severus znów mówił o podsłuchu, jakby żył i mógł chcieć coś zrobić albo nie. On jest wspaniały. Cudowny. Choć czasem… taki troszkę… głupciowaty, ale w taki słodki, rozczulający sposób… Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i spojrzała mu w oczy. Były jak dwa gorejące węgle, lśniące aksamitną czernią, rozpalające wszystko, na co spojrzały… Tak głębokie, że mogłaby w nich utonąć… piękniejsze od piękna… i wpatrujące się w nią, zamarłe w bezruchu…

[– … Snape.] – dobiegł ich raptem czyjś głos i oboje drgnęli, jakby się obudzili.

– Nie… Nie. – powiedziała Hermiona, bo coś kazało jej to powiedzieć, choć już zapomniała, o czym rozmawiali.

[– Ten sukinsyn zdążył już porozsyłać listy do nowych uczniów mugolskiego pochodzenia i przedstawiciele Ministerstwa już spotkali się z rodzicami.]

[– Cholera jasna! To naprawdę kiepska wiadomość!]

[– Nie udało się wam zatrzymać Ministerstwa?]

[– Niestety nie. Więc część z nich będziemy musieli jednak przyjąć do Hogwartu.]

[– Jak to „część”? Nie możecie napisać do rodziców, że nastąpiła zmiana w wyborze szkoły i zamiast do Hogwartu, idą na Rathlin?]

[– Tam jest miejsce tylko na trzydziestu nowych uczniów, a w tym roku mugolaków jest prawie czterdziestu. Skoro już rodzice wiedzą, że ich bachory mają iść do czarodziejskiej szkoły, musimy tę nadwyżkę zakwalifikować do Hogwartu. Inaczej będzie straszny krzyk, że bierzemy na Rathlin więcej niż się zmieści]

[– Już szczególnie, jak ta szkoła nigdy nie będzie otwarta.]

[– Pieprzony Snape.]

[– Ten dupek miał nosa, żeby wysłać te listy przed nami!]

 

 

Severus słuchał ich roztargniony, bo jego myśli ciągle uciekały ku siedzącej koło niego dziewczynie. Poszczególne słowa wpadały mu do ucha i natychmiast wypadały i nie był w stanie powiedzieć, o czym tak naprawdę mówili. Były jak fale na morzu, które przypływały i odpływały monotonnie i jego mózg zaczął szukać czegoś innego, na czym mógłby się skupić. Przypominał sobie, jak przed chwilą pogłaskała go, kiedy już transmutowała go w sowę… niemal czuł delikatne pociągnięcia jej palców… Jak złapała go w ramiona i przytuliła do siebie… czy jak żartowała, że go tak zostawi… „mogłabym mieć moją sowę”. „Moją”. Jej. Byłbym jej…

Sam nie wiedział, co go naszło, żeby popchnąć ją na ziemię, zanim wrócił do swojej postaci… Zrobił to pod wpływem impulsu, całkiem, jakby bawiło go przekomarzanie się z nią. I równocześnie mógł kolejny raz jej dotknąć…

– Myślą, że cię wyzywają, ale tak naprawdę to wspaniały komplement – powiedziała nagle Hermiona.

Obrócił głowę w lewo, żeby ją usłyszeć, bo w lewym uchu miał niewygodną kulkę, przez którą słyszał Norrisa i resztę.

Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. Pukle jej włosów rozsypały się po jej ramionach i wiatr zwiał kilka kosmyków na jego koszulę. Jak nigdy w życiu zapragnął nagle mieć na sobie coś bez rękawów, by móc je poczuć… Nie musiał widzieć, czuł, jak wszystkie włoski na jego ramieniu, na jego karku wyprostowały się i wygięły ku niej desperacko, żeby skrócić, unicestwić tę niewielką odległość między nimi, byle móc jej dotknąć.

Dziewczyna odwróciła głowę, ale on nie i teraz wodził wzrokiem po jej kształtnym policzku, trochę zadartym nosie, ładnie wygiętym kąciku ust, delikatnym podbródku… Złapał się na tym, że szeroko otworzył oczy, jakby w ten sposób mógł chłonąć więcej jej, lepiej ją widzieć, bardziej…

Nabrał głębiej powietrza i odnalazł w nim zapach migdałów i cynamonu. Poczuł też ledwo uchwytny zapach jej skóry i przez głowę przebiegła mu szalona myśl, czy pachniałaby mocniej wilgotna od jego pocałunków…

Wsłuchał się w jej oddech i marzył o tym, że mógłby spijać go z jej ust, wyobrażał sobie, jaki miały smak…

Jak przez mgłę dotarły do niego czyjeś słowa; ktoś mówił o zwiększeniu uprawnień Aurorów. Pewnie Smithowi chodziło o patrolowanie Pokątnej… Już coś niedawno o tym mówili…

Jakaś część jego umysłu obudziła się na myśl o Aurorach i niebezpieczeństwie z tym związanym i całkiem odruchowo poprawił pelerynę, pod którą oboje siedzieli. Jego ręka otarła się o jej kolano i już całkiem świadomie przechylił się przez nie i pociągnął w dół brzeg peleryny, byle tylko odwlec choć trochę moment, gdy będzie musiał oprzeć się z powrotem o drzewo.

– Coś nie tak? – szepnęła dziewczyna, zamierając nagle.

– Nic, chciałem się tylko upewnić, że nikt nas nie zobaczy.

Jego stopa przed chwilą przesunęła się i dotknęła jej stopy i aż przeszedł go dreszcz, ale gdy wrócił do swojej poprzedniej pozycji, nie odsunął jej. Miał szaloną ochotę zrobić coś, cokolwiek, żeby móc ją objąć… zapragnął, żeby nagle zawiał mocny wiatr i zrobiło się jej zimno i musiał ogrzać ją, tuląc do siebie… żeby zaczęło padać i musiała się schronić w jego ramionach… żeby potknęła się o coś, gdy będą wstawać, by musiał ją złapać…

Rozejrzał się, czy koło nich nie ma żadnych wystających korzeni, dziur w ziemi, ale nic nie zauważył. Czy mógłby ją jakoś popchnąć? Może tak, jak przed chwilą, dla żartu…? Może…

Dziewczyna poprawiła się odrobinę, objęła lekko ramionami i poczuł wyraźnie wierzch jej dłoni opierający się o jego ramię. To nie było delikatne dotknięcie, zaledwie muśnięcie materiału czy przypadkowe otarcie się…

Czyżby… Jakiś głosik szeptał mu, żeby nie przesadzał, że posunie się zdecydowanie za daleko, jeśli…, ale przemożne pragnienie zawładnęło nim już całkowicie.

– zimno…ci?

– Yhh… n-nno tak. Troszkę. Nie przejmuj się mną – dodała prędko.

Z westchnieniem objął ją ramieniem, przygarnął mocno do siebie i poczuł, jak oparła niepewnie głowę o jego pierś.

Z narady nie słyszał już nic więcej. Mógł tylko rozkoszować się chwilą, gorącem jej ciała tuż przy jego ciele, jej zapachem, oddychać w rytm jej oddechu i błagać, by to się nigdy nie skończyło…

 

 

Czwartek, 16.07

Cały tydzień można było określić wojną na słowa. W poniedziałek Prorok wydrukował wspaniały, długi artykuł jakiegoś nowego reportera, który w samych superlatywach opisał nową szkołę, którą miał okazję obejrzeć w zeszły piątek.

„Duch przodków starego zamku w połączeniu z przebłyskami geniuszu nowoczesności” miał, zdaniem reportera, zapewnić idealne warunki nauki i wypoczynku dla dzieci z mugolskich rodzin. „W nowo wyremontowanym zamku przestronne, pachnące świeżością klasy wyposażone były w najlepsze meble i pomoce naukowe. Olbrzymią salę jadalną z sufitem, z którego spływała łagodna muzyka, można było łatwo przekształcić w salę na przyjęcia i prelekcje, na których pojawiać się będą rozmaite sławy z kraju i z zagranicy. Cztery błyszczące drewniane stoły, po jednym dla każdego domu, zapraszały do tego, żeby usiąść i rozkoszować podniebienie wspaniałymi daniami, które przygotowywane będą w wybornie wyposażonej kuchni poniżej”.

Reporter nadmienił, że w obecnej chwili nie ma jeszcze boiska do quidditcha, ale na bajecznych równinach, wysłanych przepysznie zieloną i pachnącą trawą, powstaną niebawem dwa stadiony, na których w przyszłości odbywać się będą mistrzostwa Anglii, a które będą do dyspozycji uczniów w ciągu całego roku szkolnego.

 

„Majestatyczny kształt zamku na tle błękitnego, bezkresnego horyzontu, ozłocony zachodzącym słońcem chwycił mnie za serce i sprawił, że na nowo poczułem to wspaniałe uczucie, kiedy mając jedenaście lat, drżący z niecierpliwości i spragniony wiedzy stanąłem u bram Hogwartu.

Jestem głęboko przeświadczony, że wszyscy uczniowie będą zachwyceni możliwością nauki na tej czarownej irlandzkiej ziemi.

Brakuje mi słów, które oddałyby podziw i szacunek, który odczuwam w tej chwili dla całego czarodziejskiego rządu, który poważył się na zuchwałe przedsięwzięcie uchylenia nieba mugolskim dzieciom, by ułatwić im integrację ze społecznością czarodziejów.”

 

Co trochę zaskakiwało, to umiejętność posługiwania się piórem u takiego żółtodzioba.

 

Nazajutrz w Proroku pojawił się komentarz Severusa, który przyjął w poniedziałek dwóch reporterów tegoż dziennika. Powtórzył swoje krytyczne zdanie na temat podziału uczniów na pochodzenia mugolskiego i pozostałych.

„Pragnąłbym odświeżyć pamięć co poniektórych i przypomnieć, że ledwie rok temu zakończyliśmy drugą czarodziejską wojnę. Wtedy też dzieci mugolskiego pochodzenia powstrzymano przed uczeniem się w Hogwarcie. A jeśli wasze mózgi przesiąkły już zupełnie ostatnio serwowanym nam bełkotem, proponuję krótką lekturę Proroka sprzed dwóch lat. To powinno wam otworzyć oczy.”

Zaprezentował też swoje obawy dotyczące nowej szkoły.

„Nie wątpię, że niektórzy członkowie Ministerstwa znają się doskonale na budownictwie, szczególnie biorąc pod uwagę wspaniałe pałace, które sobie postawili, ale nie mają bladego pojęcia, co jest ważne i co trzeba uwzględnić przy budowie szkoły. Jako długoletni nauczyciel, Opiekun Domu i Dyrektor mogę was zapewnić, że dzieci i młodzież w tym wieku mają rozmaite zwariowane pomysły i są szalenie nieostrożni. I nie mówię tylko o nielegalnych pojedynkach, próbach wysadzenia w powietrze cudzych kociołków czy wyprawach do Zakazanego Lasu, by karmić testrale. Czasem nawet wypicie doskonale uwarzonego eliksiru wielosokowego może skończyć się źle, jeśli ktoś nie sprawdzi, czy włosy, które do niego wrzuca, są ludzkie, czy kocie…”

Domagał się powołania specjalnej komisji złożonej z nauczycieli, być może nawet zaproszenie Madame Maxime i obecnego dyrektora Durmstrangu w celu kontroli, czy szkoła spełnia odpowiednie wymagania, aby zapewnić nauczycielom i uczniom bezpieczeństwo.

„Choćby położenie sali eliksirów wymaga szczególnych warunków, bez których życie uczniów może być poważnie zagrożone. I pozostając w temacie eliksirów, trzeba dodać też kogoś ze Św. Munga, żeby sprawdzić wyposażenie szpitalne. Jeśli takowe nasz genialny rząd przewidział.”

 

Była to strategia, którą z Minerwą i Dumbledore’em zdecydowali się obrać, nie mogąc zrobić nic więcej. Dzięki podsłuchanej rozmowie wiedzieli, że Norris nie zadbał o szczegóły i skupił się tylko na „pierwszym wrażeniu”,

więc Severus zdecydował się na podważenie wiarygodności przedsięwzięć rządu, wykazując potencjalne niebezpieczeństwa dla dzieci.

Nie wiedząc, co z jego wywiadu wydrukuje Prorok, przesłał swoje oświadczenie Lovegoodowi.

 

W środę pokazało się również oświadczenie Ministra o wprowadzeniu od września ograniczenia w przemieszczaniu się poza obszarem Anglii. Była to ponoć reakcja na zamieszki, które wybuchły we Francji i krytyczną sytuację w mugolskim świecie i miała chronić społeczność czarodziejów od „niepożądanych wizyt”.

 

Po tygodniowym wyjeździe z rodzicami na południe Anglii Ginny aportowała się na Grimmauld Place dopiero o piątej po południu. Miała pełno do opowiedzenia, ale oboje z Harrym uznali, że wszystko może poczekać i znikli w sypialni na dobre trzy godziny, a Stworek dostał zakaz wchodzenia na górę. Dopiero potem zeszli do kuchni na kolację.

Kiedy rudowłosa opowiedziała już w bardzo chaotyczny sposób, co robili przez cały tydzień, zaczęła przeglądać Proroka i Żonglera. Kiedy doszła do relacji z bijatyki w Klinice, z wrażenia upuściła na ziemię szklankę z herbatą. Była do tego stopnia pochłonięta lekturą, że nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i to Harry naprawił szklankę i podał jej nową herbatę. Stworek w tym czasie był wyłączony z życia. Nadal płakał ze wzruszenia, ściskając w ręku magiczny kamień, który Ginny przywiozła mu z wakacji, bo wyczytała gdzieś, że skrzaty za dawnych czasów odnawiały swoją moc właśnie przy użyciu tego typu kamieni.

– Święty Merlinie! – powiedziała trochę pobladła, odkładając gazetę. – Przecież to jest absurd. Jak można kazać kobiecie zrobić coś takiego wbrew jej woli?!

Harry kończył właśnie ulubioną kajmakową tartę, więc tylko pokiwał głową, nie mogąc mówić. Ginny sięgnęła po kolejne wydanie Proroka.

– Ta nowa szkoła wygląda naprawdę zachęcająco – mruknęła po chwili.

– Czymkolwiek jest, lepiej, żeby nigdy nie została otwarta.

Ginny zdumiona spojrzała na niego. Mignął jej w głowie idiotyczny pomysł, że szkoła nie podoba mu się dlatego, że nie ma tam boiska do quidditcha.

– Czemu?!

– Przegapiłaś replikę Snape’a – Harry szturchnął wtorkowe wydanie Żonglera.

Ginny wzięła się za czytanie i w którymś momencie lekko się uśmiechnęła, ale doczytała do końca bez komentarza.

– Najwyraźniej jemu ta szkoła też się nie podoba…

– I właśnie dlatego uważam, że coś z nią jest nie tak.

Rudowłosa popatrzyła na swojego chłopaka z uwagą. Od odkrycia prawdziwej roli Snape’a Harry zmienił swoje nastawienie do niego. Oczywiście nie zaczął go kochać, nie, ale nie była to już nienawiść. Raczej niechęć pomieszana ze współczuciem, podziwem i wdzięcznością. I wiarą.

– Ginny, od Hermiony wiemy, że od jakiegoś czasu razem ze Snape’m walczą przeciw czemuś… poważnemu. Równocześnie od jakiegoś czasu rząd podejmuje jakieś dziwne decyzje. Teraz Snape krytykuje nową szkołę, którą promuje Ministerstwo. Sądzę, że możemy założyć, że jedno z drugim ma wiele wspólnego.

– Nie sądzisz, że to może być zbieg okoliczności?

Harry potrząsnął głową.

– Nie sądzę. On to zrobił w jakimś konkretnym celu. Gdyby mu to nie było potrzebne, reporterzy nie mieliby szansy zadać mu choćby jednego pytania.

– Całkiem możliwe. A ja znalazłam w tym wywiadzie coś, co mi mówi, że Snape doskonale zna waszą historię z drugiej klasy – Ginny pokazała palcem dolną część artykułu.

– Którą? Bo wiesz, tyle ich było… – parsknął śmiechem Harry.

– Tę z wielosokowym.

Ginny usłyszała tę historię od każdego z nich. Historia Hermiony urwała się co prawda w łazience Jęczącej Marty, ale za to przyjaciółka opowiedziała jej, jak wyglądało długie leczenie, zanim wreszcie wróciła do normalnej postaci.

– Ach, tę! Też mam takie wrażenie… To trochę niesamowite, nie? Czytać w gazecie, jak on o tym mówi!

– Co jest o wiele bardziej niesamowite to to, że mimo, że wiedział, że to ty z Ronem zrobiliście drakę na lekcji, żeby Hermiona mogła rąbnąć mu skórkę boomslanga, nie wywalił was ze szkoły. Całej waszej trójki.

Harry spojrzał na Ginny z dziwną miną.

– Sądzisz, że już wtedy wiedział?

– Zapewne. Choć jest jeszcze taka możliwość, że powiedziała mu to niedawno Hermiona.

Harry przestał nienawidzić Snape’a, ale wizja jego i Hermiony ucinających sobie pogaduszki na temat starych szkolnych czasów w eleganckiej restauracji sprawiła, że się skrzywił.

– Szczerze mówiąc, ciężko mi wyobrazić sobie, jak oni mogą się przyjaźnić – mruknął.

Ginny popatrzyła na niego i wróciła do czytania.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 25Dwa Słowa Rozdział 27 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 8 komentarzy

Dodaj komentarz