Dwa Słowa Rozdział 3

Czwartek, 16.04

Miała wrażenie, że dopiero co zamknęła oczy, kiedy włączyło się radio w jej mugolskim budziku. Wchodząc do biura, dosłownie wpadła na Rockmana, co bardzo odpowiadało jej planom. Obdarzyła go wdzięcznym uśmiechem. Chcesz gry aktorskiej… to będziesz ją miał!

W południe wybrała się na Pokątną. Nie było w tym nic dziwnego, pełno ludzi szło tam na lunch, szczególnie że pogoda zrobiła się przepiękna. Ale zamiast jeść, Hermiona poszła na Czarodziejską Pocztę Główną.

Nigdy jeszcze tu nie przychodziła, więc wchodząc do wielkiego pomieszczenia, rozejrzała się z zainteresowaniem.

Na wprost wejścia, wzdłuż całej ściany ciągnął się szeroki kontuar z okienkami, do których stało w kolejce parę czarodziejów i czarownic. Podchodząc bliżej, zorientowała się, że tak naprawdę ścianę stanowiły mniejsze i większe klatki, w których siedziały przeróżne sowy. W pierwszej po lewej, największej, siedziało sporo zwykłych Płomykówek. Obok były dwie mniejsze, jedna na dole, druga na górze – w jednej było dużo niebieskich, zielonych i białych, w drugiej zobaczyła czerwone. Koło klatki stała kratka z napisem „Eliksir przyspieszenia – dwie krople na funta”, w której tkwiło kilka fiolek.

Trzepot skrzydeł, furkoty i skrzeczenie ptaków mieszały się z rozmowami ludzi i zwykłym dla takich miejsc zamieszaniem.

Wzdłuż okien stało kilka stolików z krzesłami o rachitycznych nóżkach dla interesantów. Szyld nad pierwszym głosił: Reducto – pomoc przy zmniejszaniu przesyłek. Siedział przy nim znudzony czarodziej w ciemnoniebieskiej szacie w nieforemne białe placki. Nie przymierzając, wyglądał podobnie jak podłoga w Ministerstwie parę dni temu.

Na ścianie naprzeciwko było pełno reklam napisanych magicznym atramentem w różnych kolorach:

 

– Dwustronna sowa – zawsze gotowa!*

Już od 10 sykli. (za pierwszą godzinę oczekiwania, każda następna – 15 sykli)

* Możliwe tylko do 48 godzin

 

– Boisz się, że twoja sowa zostanie napadnięta? Ubezpiecz ją! Cennik na życzenie.

 

– Sowy do Europy: Francja, Belgia, Holandia.

(Od 1000 mil obowiązkowa sowa zamienna. Sprawdź listę Sowiarni Przestankowych! Ceny do sprawdzenia na Czarodziejskiej Poczcie Głównej w Londynie i w naszych placówkach w Liverpoole, Dublinie, Glasgow i Hogsmeade.

 

– Czarna sowa NIE przynosi pecha! – ptak na zdjęciu wyglądał trochę przerażająco, łypiąc wielkimi bursztynowymi oczami i co jakiś czas rozpinając skrzydła do lotu.

 

– Chcesz mieć pewność, że twoja sowa dotarła do celu? Skorzystaj z naszej najnowszej usługi – sowy powrotnej! Po dostarczeniu przesyłki wróci do ciebie z potwierdzeniem dostawy. Opłata PO otrzymaniu potwierdzenia!

 

Hermionę zainteresowała zwłaszcza sowa dwustronna. Przez cały ranek męczyła się nad tym, jak Snape ma przesłać wiadomość JEJ. To było niewątpliwie rozwiązanie problemu!

Kończąc obsługiwać kogoś przed nią, starsza czarownica obróciła się w stronę klatek.

– Jedna niebieska zwykła do Brighton! – zawołała, a kiedy żadna z sów nie zareagowała, dorzuciła. – Jedna niebieska mówię! Jak się nie ruszycie, to nie dam wam myszy!

Jedna z sów wyfrunęła jej na rękę, wzięła w dziób kopertę i odfrunęła przez wielkie okno w dachu. Czarownica obróciła się na powrót do interesantów.

– Och, dzień dobry, panno Granger – uśmiechnęła się promiennie.

– Dzień dobry – odparła Hermiona. I to by było na tyle, jeśli chodzi o anonimowość…

– Chciałabym wysłać sowę do Hogwartu. Dwustronną, jak najszybciej.

– Odpowiedź ma być dostarczona do pani osobiście?

– Tak. A można sprecyzować miejsce dostarczenia odpowiedzi?

– Oczywiście. To jest wliczone w cenę.

– Wspaniale – Hermiona sięgnęła do torby i wyjęła grubą portmonetkę, w której trzymała mugolskie i czarodziejskie pieniądze.

– Chce pani nasz formularz? – spytała czarownica, nie widząc żadnego listu. – Mały, duży?

– Mały poproszę.

Hermiona stuknęła różdżką i na niewielkim kawałku pergaminu natychmiast pojawiły się słowa wiadomości, którą chciała wysłać do Snape’a. Zdecydowała się schować swoją dumę do kieszeni i napisać do niego bardzo grzeczny list, żeby nie posłał jej w cztery diabły jeszcze PRZED spotkaniem.

 

 

Panie Dyrektorze Snape,

 

Chciałabym bardzo prosić o krótkie, prywatne spotkanie w ważnej sprawie. Jeśli to możliwe, w najbliższą sobotę.

Prosiłabym o zachowanie dyskrecji.

Bardzo gorąco dziękuję,

Z wyrazami szacunku,

Hermiona Granger

 

P.S. Sowa jest powrotna, będzie czekała na Pańską odpowiedź. Jeszcze raz Panu dziękuję.

 

– Jedna czerwona osobista dwustronna! Bardzo pilna do Hogwartu! – Czarownica wyciągnęła rękę i natychmiast wylądowała na niej piękna, czerwona sowa. Podając jej fiolkę z eliksirem, poinstruowała ją. – Cztery krople. Gdzie dostarczyć odpowiedź? – nawet nie spojrzała na Hermionę.

– 98, Chalton Street, mieszkanie numer 15.

– Ma być naprawdę szybko, pannie Granger się spieszy! – wyrzuciła rękę do góry i sowa wystrzeliła natychmiast do okna w dachu.

Szlag…! Jasne, weź i ogłoś to w Proroku!

– Galeon, dwanaście sykli i osiem knutów. Dopłaci pani bezpośrednio sowie po dostarczeniu odpowiedzi.

– Dziękuję bardzo…

 

Sobota, 18.04

Prosto po śniadaniu Snape wrócił do gabinetu dyrektora. Powiadomił już Filcha, że koło dziesiątej powinna pojawić się Granger, tak więc teraz mógł spokojnie zająć się swoją pracą. Ale zamiast tego zaczął się zastanawiać, po co Hermiona Granger prosiła go o spotkanie.

Chciała, żeby odpłacił się jej za uratowanie życia? Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jej pomysł podania mu łez feniksa, już by nie żył. To zaleczyło rany zadane mu przez Nagini. Potem mogli już zająć się nim Uzdrowiciele w Św. Mungu. Za uratowanie życia i dobrego imienia – dodał, bo pamiętał dobrze, że była jednym ze świadków obrony na jego procesie. A może chodzi jej o naukę? Ale nie, niemożliwe, żeby chciała wrócić do szkoły. Mogłaby chcieć skończyć szkołę w poprzednim roku, ale teraz? Przecież miała już pracę, dopiero co dostała awans, nie odsunęłaby tego na bok po to, żeby zdać OWUTEMY.

Przeszedł do swoich komnat i podszedł do okna, żeby popatrzeć na błonia. Słońce, z rzadka tylko przesłonięte małymi chmurkami, oświetlało ciepło trawę, drzewa i gromadę uczniów, którzy wylegli na dwór. Nawet przez zamknięte okno słychać było ich wesołe okrzyki. Dalej w tle widać było Zakazany Las. Jakaś spóźniona sowa przeleciała niezbyt daleko od okna i zniknęła za rogiem zamku, lecąc pewnie do sowiarni.

Snape zmusił się do powrotu do gabinetu i usiadł za biurkiem.

– Nie chcesz mi powiedzieć, że będziesz pracował, Severusie – usłyszał głos Dumbledore’a.

Spojrzał na jego portret i wzruszył ramionami.

– Czyżbyś ty nie pracował w soboty? Zawsze miałem wrażenie, że byłeś ustawicznie zajęty.

– Wiem, ale ja miałem na głowie jeszcze ciebie, Toma Riddle’a, Harry’ego i cały Zakon – poprzedni dyrektor poprawił sobie szaty. – Ty masz tylko szkołę.

Snape prawie zgrzytnął ze złości zębami.

– Zrobiłeś swoje, więc teraz daj mi spokój. Może inni czarodzieje, na innych portretach w zamku, będą mieli większą ochotę do słuchania twoich komentarzy.

– Widzę, że jesteś w bardzo dobrym humorze. Czyżby to bliska wizyta panny Granger tak na ciebie wpłynęła?

Skąd ten przeklęty starzec o tym wie?

– Byłbym ci niezmiernie zobowiązany, gdybyś się nie wtrącał w naszą rozmowę. – Snape nie dostrzegł żadnego znaku potwierdzenia, więc dodał. – Nalegam!

– Obiecuje, Severusie. Będę udawał, że śpię!

Snape kiwną głową, myśląc równocześnie Lepiej, żebyś naprawdę spał!

Tuż przed dziesiątą usłyszał pukanie do drzwi. Zawołał głośno „Proszę” i drzwi otwarły się i ukazał się w nich Filch. Pod nogami kręciła się Pani Norris.

– Panie dyrektorze, przyszła panna Granger.

– Niech wejdzie.

Filch cofnął się o krok i przepuścił przed sobą młodą kobietę, która weszła do środka, mówiąc cicho, nie wiadomo czy do Snape’a, czy do Filcha, „Dziękuję bardzo”.

Snape spojrzał na nią i aż odłożył pióro. Nie śledził specjalnie w Proroku wiadomości o Złotej Trójcy, ale wiedział, że życie układało się jej jak po maśle. Po zakończeniu wojny została okrzyknięta Bohaterką Wojenną i odznaczona Orderem Merlina Pierwszej Klasy. Tak jak on zresztą, tylko, że on miał prawie dwadzieścia lat więcej. Odnalazła swoich rodziców. Była wreszcie z Weasleyem, czego spodziewał się już od początku ich piątego roku. Pracowała w Ministerstwie i widać szło jej doskonale, bo dopiero co dostała awans. W jej wieku zostać szefową prestiżowego projektu… co tam, nikt jeszcze nie osiągnął tak wiele w tak młodym wieku!

Powinna wyglądać kwitnąco, jak ktoś, kto ma świat u stóp. A tymczasem wyglądała, jakby ten świat zawalił się jej na głowę. Cienie pod oczami, blada, napięta twarz, zaciśnięte usta i sprawiająca wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Wyglądało na to, że musiała to być jakaś naprawdę ważna sprawa…

Hermiona podeszła wolno do biurka, patrząc na Snape’a. Jej wrażenie było zgoła odmienne. Snape wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy widziała go ostatnim razem. Nie był tak strasznie blady, choć daleko było do powiedzenia, że był opalony. Wydawał się być wypoczęty i rozluźniony. Długie, ciut za ramiona włosy nie wisiały mu tłustymi strąkami, ale wyglądały zupełnie normalnie. Wyraźnie było widać, że życie zmieniło się na lepsze.

Oboje przyglądali się sobie przez parę chwil, jak dwoje ludzi, którzy kiedyś się znali i stracili z oczu na jakiś czas. Dłużej niż zwykle patrzy się na siebie nawzajem, ale nie trąciło to jeszcze impertynencją.

– Dzień dobry, panie profesorze… – Hermiona zatrzymała się przed biurkiem Snape’a i podała mu rękę. – Panie dyrektorze – poprawiła się.

Wstał i odpowiedział na powitanie lekkim uściskiem dłoni.

– Witam, panno Granger. Proszę usiąść – wskazał jej wygodne krzesło. – Czemu mam zawdzięczać pani wizytę?

– Po pierwsze bardzo dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć – usiadła na samym brzegu, składając ręce na podołku i splatając nerwowo palce. Rozglądając się, zawadziła wzrokiem o portret Dumbledore’a, który dotrzymywał obietnicy i spał w najlepsze. – Po drugie gratuluję nominacji… to znaczy… – westchnęła zakłopotana – tej z zeszłego roku… I Orderu Merlina.

Skinął głową, opierając się o fotel i zakładając ręce. Chyba nie będzie się tak jąkać cały czas…

– Dziękuję. I nawzajem.

Pokiwała głową i zawahała się, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Zza biurka widział, że musiała sobie wyginać palce.

– Z tego, co pisał Prorok, wynika, że otrzymała pani ostatnio nowe stanowisko – Snape postanowił jej pomóc. Przede wszystkim dlatego, że nie chciał spędzić z nią w gabinecie całej reszty swojego życia, czekając, aż wyduka, co ma do wydukania. – To… bardzo obiecujące.

Hermiona podniosła głowę, przygryzła dolną wargę, spojrzała mu w oczy nerwowo i westchnęła jeszcze raz.

– No właśnie nie… to jest zupełnie inaczej. Mam… mam z tym pewien problem…

Chyba się przesłyszał! Nie przyszła chyba tu opowiadać mu o problemach swojego życia?!

– Panno Granger, umówmy się, że nie mam do pani dyspozycji całego dnia – powiedział trochę zjadliwie. – Jeśli chce pani o czymś porozmawiać, to proszę bardzo. W przeciwnym razie…

Przynajmniej pod tym względem nie zmienił się za bardzo, cholerny nietoperz… przemknęło jej przez myśl, ale zdawała sobie sprawę, że ma rację. Nie przyszła tu wzdychać i podziwiać ścian.

– Nie bardzo wiem jak zacząć… Może po prostu opowiem panu, co się stało…

Masz pięć minut, kobieto. Snape skinął głową z ni to aprobatą, ni dezaprobatą. Hermiona zaczęła mu opowiadać. Po dziesięciu zorientował się, że siedzi pochylony w jej stronę i słucha uważnie.

– … nie wiem, kto dokładnie w to wszystko jest zamieszany, prócz tych, o których słyszałam. Mogę się tylko domyślać, że jest ich więcej – zakończyła, patrząc na niego i szukając jakiejś reakcji.

To, co mówiła, potwierdziło jego mgliste przypuszczenia, że Douglas przyszedł po coś innego, niż tylko prosić go o pomoc w ich Projekcie PWZM. Już w czasie jego wizyty miał wrażenie, że coś tu nie pasuje, ale dopiero teraz zobaczył ogrom tego wszystkiego. I coś mu mówiło, że to zaledwie czubek góry lodowej.

Ale nie zamierzał się w to wplątywać. Mógł co najwyżej dać jej parę rad.

– Ładnie tobą zagrali. Nie wydawało ci się dziwne, że ten… Bernie zrobił tyle błędów?

– Absolutnie nie! Bernie… pracuje trochę na odwal się. Już parę razy wyłapałam jego błędy w różnych raportach, więc je poprawiałam przed daniem ostatecznej wersji Rockmanowi. Ale nie chciałam mu nic mówić, bo… on pracuje tam już od dawna i nie chciałam, żeby myślał, że uważam się za … mądrzejszą niż on…

Za pannę Wiem–To–Wszystko… dorzucił w myślach Snape.

– Jesteś pewna, że nikt cię nie widział tamtej nocy?

– Nawet nie drgnęłam. Nie mogli mnie ani zobaczyć, ani usłyszeć…

– Nie mówię tylko o tej podsłuchanej rozmowie. Kiedy wychodziłaś później z Ministerstwa.

Hermiona próbowała sobie przypomnieć ten wieczór.

– Nie zdjęłam z siebie kameleona. Nikogo nie było już na moim piętrze… ani w windzie… a potem w Atrium… było pusto… i poszłam do pierwszego kominka. Mam połączenie Fiuu z domem – dodała.

– Uważaj, mogą sprawdzić kto, skąd i dokąd się przemieszcza. Nie wiem, jak długo wstecz. Ale póki o nic cię nie podejrzewają, nie powinni grzebać w rejestrach.

Zbladła jak kreda.

O cholera, o cholera jasna… Ta cholerna torba…

– Mogą … w REJESTRACH? Merlinie, nie sądziłam, że mają jakieś REJESTRY…

– Dam ci radę. Od tej chwili musisz stać się równie paranoiczna, jak był Moody.

Snape zauważył jej bladość, ale zignorował to.

– Dziwne godziny pracy… aż tyle masz do zrobienia?

– Och, tak… Narada naradę pogania. Na każdej dostaję coś nowego. Kiedy kończy się ostatnia, mam tyle czasu, żeby pójść do łazienki, zanim nie muszę iść zaprezentować, co UDAŁO mi się zrobić z tego, co mi dali na pierwszej.

– Może on to robi specjalnie… żeby cię zająć.

– Żebym nie miała czasu zająć się niczym innym?

– Dokładnie… Swoją drogą, co na to pan Weasley?

Z tego, co wiedział, Weasley załapał się z Potterem na Program Szkolenia Aurorów, mógłby dowiedzieć się więcej o Rejestrach, którymi zajmował się personel Wydziału Bezpieczeństwa i jakoś jej pomóc. Jej reakcja zaskoczyła go. Coś błysnęło w jej oczach, nagle spięła się i nabrała gwałtownie powietrza.

– Nie przyszłam tu rozmawiać o panu Weasleyu!

– Granger, jeśli nie zaczniesz się zachowywać, to będziesz mogła zamknąć drzwi z drugiej strony – warknął na nią natychmiast.

– Przepraszam… po prostu nie… – pokręciła głową, plącząc się. I dokończyła płaczliwym głosem. – Nie ma sensu o tym rozmawiać. Już nie – dorzuciła szeptem, ale Snape miał wyjątkowy słuch, więc nie uszło to jego uwadze.

Uznał, że dowiedział się wystarczająco dużo. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmówki o jej prywatnym życiu. Czas było dać jej do zrozumienia, że rozmowa się kończy. Poza tym wiedział, że stary drań na portrecie tylko udaje, że śpi i będzie musiał wysłuchać potem jego długiej przemowy na ten temat.

– No cóż… to bardzo ciekawe… Ale nie bardzo rozumiem, czemu przyszłaś z tym do mnie.

– Po pierwsze, oni też przyjdą do pana. Chcieliby, żeby pan do nich dołączył, ale… nie są pewni, po której jest pan stronie – jej głos zadrżał lekko przy ostatnich słowach, ale nie spuściła wzroku. – Rockman mówił, że to będzie niby rozmowa o współpracy Hogwartu przy PPWZM…

– Dokładnie wczoraj przyjąłem Jimma Douglasa w tej sprawie. Powiedziałem, że nie zamierzam w żaden sposób się angażować.

– Po drugie… myślałam… sądziłam, że będzie to pana interesowało, bo…

Snape uniósł jedną brew.

– Bo… co?

– Przecież oni mówią o supremacji czarodziejów czystej krwi! A pan spędził pół życia, walcząc właśnie z takimi nonsensami…! – powiedziała gwałtownie Hermiona i zamarła, czekając na jego reakcję.

– Dobrze powiedziane, panno Granger. Spędziłem pół życia i wystarczy.

Dziewczyna miała wrażenie, że ktoś uwiesił jej kolejny kamień u szyi. Ale nie chciała się poddać, nie bez walki.

– Przecież to niewiele różni się od idei Śmierciożerców! Od Vold… Sam pan wie kogo! Nie może pan tak po prostu…

– Dość! Powiem ci, czego TY nie możesz. Nie możesz przychodzić tu i mówić mi, co powinienem, a czego nie powinienem robić. Nie możesz oczekiwać, że z powodu zwariowanych pomysłów jakiegoś zwariowanego czarodzieja zaangażuję się w jakąś zwariowaną akcję ratunkową, którą z pewnością już wymyśliłaś. Dotarło to do ciebie, czy mam powtórzyć?

Hermiona poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył w twarz. Co prawda przygotowywała się na ewentualność, że Snape nie będzie zainteresowany tematem, ale właśnie dotarło do niej, że jednak bardzo na niego liczyła. I właśnie widziała, jak jej nadzieja umarła.

– Przepraszam – wyszeptała i przygryzła dolną wargę. – Prze… praszam bardzo… W takim razie chciałam… tylko poprosić pana… o pomoc.

Snape nie drgnął, czekał, aż wykrztusi o co jej chodzi.

– Nie ma pan przez przypadek… eliksiru wielosokowego?

– Po co ci eliksir?

Na nowo odważyła się spojrzeć mu w oczy. Była zupełnie wytrącona z równowagi, ale gdzieś tam kryło się zdecydowanie. Musiała już sobie obmyślić jakiś plan i teraz po prostu starała się go zrealizować. Cholerna gryfońska odwaga…

– Chcę przeszukać gabinet Rockmana, może znajdę coś więcej…

– Możesz znów rzucić zaklęcie kameleona, możesz pożyczyć niewidkę od Pottera… Po co ci eliksir? – powtórzył.

– Bo ostatnio w Ministerstwie ludzie ciągle zostają później w pracy… i gdyby tak ktoś zobaczył lewitujące pergaminy, to by go to zastanowiło. Albo otwierające się same drzwi. Więc myślałam, żeby przebrać się za sprzątaczkę… Ciągle jakieś widuję, jak ścierają kurze, opróżniają śmietniki… nikogo to nie dziwi. Poza tym wszyscy wszędzie mnie poznają, nawet sowy do pana nie mogłam wysłać bez komentarzy na Czarodziejskiej Poczcie Głównej.

Cóż, wyjaśnienie ujdzie w tłoku.

– Więc zamierzasz się w to wplątać?

Hermiona wzruszyła ramionami i poprawiła się na krześle.

– Można powiedzieć, że nawet jakbym nie chciała, to nie mam innego wyjścia… Z tego, co mówili, to jak im się uda, to mnie zabiją.

Snape ukrył grymas. Wiedział jak to jest żyć z wyrokiem śmierci.

– Czemu sobie sama nie uwarzysz? Przecież potrafisz…

Hermiona wytrzymała jego spojrzenie, wiedząc, że oboje myślą w tej chwili o tym samym – o nieszczęsnej skórce boomslanga.

– Potrafię, ale na to nie mam czasu…

Snape przesunął długim, wąskim palcem po wargach, zastanawiając się chwilę. Jeśli da jej eliksir, tym samym dla tamtych stanie się uczestnikiem tego całego jej planu, jakikolwiek by nie był. Jednocześnie cały czas brzmiały mu w uszach jej słowa „jak im się uda, to mnie zabiją”. Nie mógł tak po prostu jej odprawić. W końcu kiwnął głową.

– Wielosokowy mam, mogę ci trochę dać. Ale musisz być bardzo ostrożna…

– Wiem, panie profesorze – powiedziała z lekkim ożywieniem. – Już o tym myślałam. Pewnie zwracają uwagę na to, co robię, więc już wymyśliłam sobie powód mojej wizyty w Hogwarcie. Żeby nie mogli się do pana przyczepić. Powiem, że chciałabym zdać w przyszłym roku OWUTEMY, ale nie uczęszczając do szkoły, tylko po prostu idąc na egzaminy. I przyszłam dziś przedyskutować warunki…

– Dobry pomysł – przyznał Snape z cieniem uznania w głosie.

Ona wcale nie jest taka głupia. W zasadzie to nigdy nie była GŁUPIA, nie jeśli chodzi o poziom inteligencji. Jej głupota polegała na tym, że zadawała się z Potterem i Weasleyem.

Hermiona aż rozchyliła usta ze zdziwienia. Czego jak czego, ale pochwały po Snapie się nie spodziewała.

– Przejdziemy do lochów i dam ci fiolkę z eliksirem. Przy okazji przydałoby się, gdybyś zobaczyła się z profesor McGonagall. Dla twoich… przyjaciół byłoby podejrzane, gdybyś nie poszła zobaczyć Opiekunki swojego domu i przedyskutować z nią twojego pomysłu.

– Ale tak naprawdę… to znaczy chce pan, żebym powiedziała profesor McGonagall o OWUTEMACH?!

– Chyba jednak przeceniłem twoją inteligencję – sapnął Snape, wstając zza biurka – Czy ja mówię, że masz z nią rozmawiać o OWUTEMACH? Masz się z nią zobaczyć. Nic nie mów, po co tu przyszłaś, sam się tym zajmę. Czy to już wszystko, o czym chciałaś porozmawiać?

Hermiona uznała to za zaproszenie do opuszczenia gabinetu. Podnosząc się ze swojego krzesła, rzuciła jeszcze okiem na śpiącego Dumbledore’a i potrząsnęła głową. W sumie nie było aż tak źle…

Snape pokazał jej gestem, że ma wyjść pierwsza, po czym machnął różdżką bez słowa i wyrósł przed nim jego patronus – piękna, błyszcząca łania, która zachwyciła dziewczynę.

– Minerwo, bądź w twoim gabinecie, panna Granger chce się z tobą przywitać – powiedział wyraźnie i wykonał różdżką krótki gest. Łania natychmiast pogalopowała długim korytarzem i po chwili znikła za rogiem.

– Ona jest przepiękna… – wyrwało się Hermionie.

Ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Jej profesor obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku lochów tak szybko, że ledwo za nim nadążała. Jego długa szata powiewała gwałtownie, ale w tej chwili nie miała ochoty nazwać go „nietoperzem”. W końcu da jej przecież eliksir…

Po drodze nie spotkali żadnego ucznia. Hermiona pół szła, pół biegła i wzruszenie aż ściskało jej gardło. To było niesamowite, wrócić tu choćby na chwilę. Do tego miejsca, które kiedyś traktowała jak dom. Bo to był jej dom, przez sześć długich lat. Nagle złe wspomnienia znikły i pamiętała tylko te cudowne chwile, które spędziła tu ze swoimi przyjaciółmi… z Harrym i Ronem…

Na wspomnienie o Ronie wzruszenie gwałtownie jej przeszło. Może i dobrze, bo właśnie weszli do lochów i Snape pokazał jej, żeby została w miejscu, podszedł szybko do jakiejś szafki i nagle dwie buteleczki poleciały mu prosto w ręce. Sięgając po nie, pomyślała, że głupio wyglądałaby z rozanieloną miną.

– Dziękuję bardzo, panie profes… panie dyrektorze.

– Jakoś nie miałem okazji być twoim dyrektorem, więc nie musisz się poprawiać. Profesor wystarczy. Ta większa to wielosokowy, ta mniejsza to eliksir na uspokojenie. Przyda ci się… Jeszcze chwila, a będziesz przypominać inferiusa – skrzywił się. Nie chodziło mu o jej zdrowie, czy urodę, ale przede wszystkim o to, że wyglądem mogła wzbudzić podejrzenia. Ktoś, kto robił taką oszałamiającą karierę, powinien wyglądać zdecydowanie lepiej. – Chcę przestrzec cię jeszcze raz. Znam mniej więcej środowisko Rockmana czy Norrisa. Musisz być bardzo ostrożna. Jeśli się czegoś dowiesz… daj mi znać. A teraz możesz iść do profesor McGonagall.

– Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Obiecuję, będę bardzo ostrożna. Nie chcę pana narażać. Ale tak jak mówiłam, wiem, że tak czy inaczej będą chcieli mnie zabić…

– Jeśli panią złapią, panno Granger, W KOŃCU będzie pani błagała, żeby panią zabili… I nie myślę tylko o Crucio. Życzę miłego dnia – powiedział ponuro Snape.

Wyciągnął do niej rękę na pożegnanie i zauważył, jak trzęsie się jej dłoń. Uścisnął ją i odszedł.

 

Poniedziałek, 20.04

W poniedziałek Norris i Lawford znów wybrali się na krótką przechadzkę po świecie mugoli. Lawford miał niejasne przeczucie, że jego przyjaciel znalazł rozwiązanie problemu ze Snape’m.

Jimm Douglas powiedział mu w piątek po południu, że rozmawiał rano z dyrektorem Hogwartu i ten odrzucił propozycję pomocy przy PPWZM, ale równocześnie Douglas odniósł wrażenie, że Snape wcale nie jest temu jakoś specjalnie przeciwny.

Lawford opowiedział wszystko swoim kumplom na sobotniej kolacji u Scotta. Zrozumieli, że żadna oficjalna rozmowa pod jakimkolwiek pretekstem nie da im nigdy pewności, czy Snape jest po ich stronie.

Deszcz dopiero przestał padać i chodniki były jeszcze mokre. Obaj mężczyźni szli wolno, rozmawiając cicho.

– Sprawa jest jasna. Trzeba go po prostu zmusić do współpracy – powiedział Norris.

– Jak chcesz to zrobić? Zdaje się, że facet jest dość… odporny na negocjacje.

– Mam gdzieś jego odporność. Zrobi, co się mu każe, nie będzie miał innego wyjścia.

– To się nazywa szantaż, mój drogi Peterze – odparł Lawford, zręcznie omijając kałużę. – Ale jak chcesz to zrobić?

– Każ Nigelowi przynieść wielosokowego ze Św. Munga. Na jutro rano. Teddy będzie musiał się odmienić na noc, żeby zabić jakiegoś mugola.

– Rozumiem, że Teddy przemieni się w Snape’a. Jak, masz coś od niego?

– Jeszcze nie, ale będę miał. Tak myślę, że nadszedł czas na porządne posprzątanie komnat dyrektora…

– Peter, jakbyś mógł sprecyzować…

– Wyślę Gnypka do Hogwartu, niech się rozejrzy. Wystarczy choćby jeden włos.

– No dobrze… A czemu w nocy? I niby jak to ma nam pomóc?

– W nocy, bo na noc Snape na pewno nie będzie miał alibii. I nie bój się, bardzo nam to pomoże. Stuli pysk i będzie tańczył, jak mu zagramy – Norris zatrzymał się i spojrzał na Lawforda tak zimnym, twardym spojrzeniem, że jego przyjaciel poczuł dreszcze. – Za użycie Niewybaczalnych trafia się do Azkabanu, prawda? A Aurorzy będą mieli wspomnienia świadków na to, że nasz kochany pan dyrektor się nimi bawił…

 

Środa, 22.04

Hermiona zdecydowała przeszukać gabinet Rockmana i Norrisa, przemieniając się w panią Brown, sprzątaczkę z jej Poziomu. Co prawda jako pani Brown nie miała prawa znajdować się na Poziomie Drugim, ale nie znała tamtych sprzątaczek, a bała się kręcić tam wieczorami, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi. No i szczerze mówiąc, miała nadzieję znaleźć wystarczająco dużo informacji w gabinecie Rockmana, żeby nie musieć iść do Norrisa…

W razie gdyby ktoś ją przyuważył o tak późnej porze, miała powiedzieć, że zgubiła gdzieś zegarek i teraz go szuka. To był najbardziej wiarygodny pretekst, który przyszedł jej do głowy.

Żeby zrealizować swój plan, musiała czekać aż do środy. Po pierwsze dopiero we wtorek udało się jej skubnąć trochę włosów pani Brown, a po drugie Rockman wybierał się właśnie w środę na posiedzenie ICW do Paryża. W ten sposób przynajmniej jeden gabinet stał dla niej otworem.

Przez cały dzień miała problemy ze skupieniem się na najprostszych sprawach. Gdy o trzeciej po południu Rockman pożegnał się z nią i z Aylin, westchnęła ciężko. Klamka zapadła. Nie ma odwrotu. Zrób to dzisiaj.

I chciała tego, i bała się. Z upływem kolejnych godzin zaczęło docierać do niej, jak naiwna, dziurawa była jej historyjka o zagubionym zegarku. Co, jeśli to sama pani Brown na nią wpadnie? Co, jeśli zobaczy ją ktoś, kto zna prawdziwą panią Brown? Skąd ma wiedzieć, jak do tego kogoś się odezwać, jak zareagować? Co, jeśli ten ktoś widział, jak sprzątaczka wychodziła z pracy? A jeśli jutro jej o tym powie? Co, jeśli…

Wątpliwości przygniatały ją coraz bardziej i w którymś momencie dzisiejsza sytuacja skojarzyła się jej z ich dziecinnym planem wkradnięcia się do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.

Wtedy nic tak naprawdę nie poszło zgodnie z planem i cudem uszli z życiem. A dziś?

Wtedy też się bali, ale jednak zdecydowali się to zrobić. A dziś?

Ponownie przypomniała sobie wychodzącego Rockmana i do żołądka wpadł kolejny kamień, przygniatając ją jeszcze bardziej. Klamka zapadła. Zrób to dzisiaj.

Ponieważ Snape poradził jej naśladować paranoicznego Moody’ego, więc koło siódmej wieczorem ostentacyjnie wróciła przez kominek do domu. I gdy znalazła się w ciepłym, przytulnym i nade wszystko bezpiecznym mieszkaniu, coś w niej nagle zapragnęło, żeby już tam zostać i z największym trudem zmusiła się do otwarcia drzwi i wyjścia w zapadający mrok. Wróciła metrem do Ministerstwa i schowała się w tym samym miejscu, co półtora roku temu z Harrym i Ronem. W tym samym, ale zupełnie innym. Ciemny, ponury zaułek wcale nie przypominał tego, który pamiętała z tamtego czasu. Był zimny i obskurny, jak jakiś smętny cień dementorów i nade wszystko ziała z niego pustka. Wtedy miała koło siebie dwóch przyjaciół, była z kimś, na kogo mogła liczyć. Dziś była sama i świadomość samotności zakłuła ją dotkliwie.

By nie poddać się ogarniającym ją wątpliwościom, czym prędzej przetransmutowała swoje ubranie i wypiła parę łyków eliksiru. Kolejny krok do przodu, kolejny gest ku realizacji jej szalonego planu. Niestety lęk podążał za nią i nie mogła go oszukać, przemieniając się w starszą, szczuplutką, siwowłosą panią.

Nie mogła wejść do Ministerstwa jako sprzątaczka, bo ktoś mógłby się zdziwić, widząc ją. Poza tym wiedziała, że koło ósmej sprzątaczki powinny skończyć pracę i mogłaby wpaść na nieszczęsną kobietę, więc rzuciła na siebie bardzo silne zaklęcie kameleona i zjechała budką telefoniczną do Atrium.

Dochodziła ósma i o tej porze Atrium było puste i pogrążone w półmroku rozświetlanym tylko ogniem płonącym w kominkach, światłem wind i nielicznymi płonącymi pochodniami.

Rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie na budkę wyjeżdżającą na powierzchnię, do świata, gdzie normalni, nienapiętnowani ludzie żyli zwyczajnym, spokojnym życiem i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, budka znikła i wraz z nią znikła ostatnia oaza bezpieczeństwa.

Na jej poziomie również było pusto, ale podchodząc do drzwi gabinetu Rockmana, usłyszała dobiegające ze środka odgłosy przesuwania czegoś, stuknięcia i ciche podśpiewywanie. Pani Brown lubiła sobie pośpiewać piosenki Celestyny Warbeck.

Po kwadransie sprzątaczka wyszła i poszła prosto do windy, ciągnąc za sobą wózek pełen środków czystości i magiczny odkurzacz. Hermiona zaczęła liczyć i im bardziej zbliżała się do dziesięciu, tym bardziej zwalniała, chcąc ukraść w ten sposób choćby i sekundę fałszywego poczucia bezpieczeństwa.

Gdy w jej otępiałym umyśle przebrzmiało echo odliczania, rzuciła niewerbalne Finite Incantatem i spojrzała na ziemię. Dostrzegła nogi pani Brown. Kolejny krok do przodu…

W biurze Rockmana panowała cisza. Zamknęła ostrożnie drzwi, podeszła na palcach do biurka i szepnęła Homenum Revelio Moneo – odmianę zaklęcia ujawniającego ludzką obecność, które ostrzegało przed pojawieniem się kogoś. Opanowała chęć użycia Lumos i zapaliła lampy gazowe. Gdyby zaklęcie nie zadziałało i ktoś wszedł do środka, bardziej by się zdziwił na widok sprzątaczki używającej różdżki do oświetlania gabinetu niż przekładającej coś na biurku przy świetle lamp.

 

Pani Brown zostawiła swój wózek w pomieszczeniu dla sprzątaczek i gdy weszła się przebrać do szatni obok, wpadła na Matyldę, koleżankę z Poziomu Pierwszego, która zakładała już buty.

– Jeszcze tu jesteś? – spytała zdziwiona na jej widok, stawiając nogę na ławę, żeby zawiązać długie sznurowadła.

Pani Brown sięgnęła szybko po torbę ze swoimi butami.

– Myślałam, że dziś już nie skończę! Jak to jest, że im bardziej ci się spieszy, tym więcej masz do sprzątnięcia?

Matylda wzruszyła ramionami i poprawiła pelerynę.

– Nie wiem czemu oni wszyscy muszą tak świnić. Idziesz już? To poczekam na ciebie… – nałożyła czapkę i przejrzała się w niemagicznym lustrze.

– Już lecę!

Złapała pelerynę i uśmiechnęła się do Matyldy.

– No już, uciekamy stąd! Dziś idę do wnuków – dorzuciła, jakby to wyjaśniało wszystko.

I istotnie, Matylda roześmiała się i pokiwała głową. Kto by się nie spieszył, mając taką perspektywę!

Tuż koło toalet usłyszały ciche poskrzypywanie kółek od wózka sprzątaczek i zza rogu wyłoniły się Iris i Doris, bliźniaczki, z wyjątkowo ponurymi minami.

– A wy co tu robicie? – zdziwiła się Matylda, przystając na chwilę.

– Tym od eksperymentalnych cosik wybuchło i ufajdali całe biuro. Mówię wam, gorzej niż smocze łajno! – westchnęła Iris, ocierając pot z czoła.

– Tylko nie zajeżdża gównem – dorzuciła Doris.

– Teraz lecim na Drugi, Doris mi pomoże oblecieć choćby piorunem, bo jutro będzie krzyk.

– Wy też dopiero wychodzicie?

Obie sprzątaczki kiwnęły głowami i Doris popatrzyła na panią Brown.

– A ty z gołym łbem leziesz?

Pani Brown zerknęła na torby w obu rękach i nie zauważyła siatki z parasolką, którą zawsze nosiła ze sobą na wszelki wypadek.

– O Merlinie, musiałam ją gdzieś zostawić!

 

Zanim Hermiona zaczęła grzebać po biurku Rockmana, popatrzyła na nie uważnie, starając się zapamiętać położenie różnych przedmiotów. Potem drżącymi dłońmi zaczęła przeglądać teczki, luźno leżące papiery, rolki pergaminów, zamierając przy każdym najlżejszym nawet dźwięku, nabierając gwałtownie powietrza i wbijając wzrok w zamknięte drzwi. Wiedziała, że jej zaklęcie powinno ostrzec ją w porę przed czyjąś wizytą, ale przestraszony umysł nie przyjmował tego do wiadomości. Trwała tak przez chwilę, bojąc się odetchnąć i dopiero po jakimś czasie wracała do szukania. Co chwila ocierała o spódnicę lodowate, spocone dłonie.

Czas mijał bezlitośnie, odmierzany kolejnymi rolkami pergaminów i plikami dokumentów.

Po biurku przyszła kolej na otwarte szuflady. Tych zamkniętych nie chciała ruszać, nie wiedząc, czy nie ma tam żadnych zaklęć zabezpieczających. Pani Brown z pewnością zostałaby zabrana na przesłuchanie, gdyby jakieś naruszyła.

Nagle coś stuknęło cichutko.

Hermiona zamarła na sekundę, w ślepej panice nie wiedząc co robić: uciekać, odrzucić trzymaną w ręku rolkę pergaminu i się chować, czy raczej udawać panią Brown… Potem błyskawicznie rzuciła na siebie Kameleona, wepchnęła pergamin do szuflady i pchnęła ją gwałtownie. Głośne puknięcie zabrzmiało dla niej niczym huk armatni.

 

– Chodź, dziś nie pada, nie potrzebujesz czapki – Matylda pociągnęła panią Brown za rękę. – Ponoć ci się spieszyło.

Starsza kobieta kiwnęła ochoczo głową.

– Masz rację. Iris, Doris, jakbyście gdzieś widziały taką czerwoną parasolkę, to zostawcie ją w szatni – poprosiła bliźniaczki. – Do widzenia!

– Powodzenia, dziewczyny! – dorzuciła Matylda.

Gdy obie znikły w toaletach, Iris popchnęła przed siebie wózek.

– Chodźmy już, Doris. Zróbmy Drugie szybciorem.

– Tylko proszę, naprawdę szybciorem. Tyle, żeby nie mogli się jutro do ciebie dowalić – prychnęła Doris i ruszyła za siostrą.

 

Hermiona nie wiedziała, ile tak stała, zamarła w bezruchu, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w klamkę u drzwi. Nie śmiała drgnąć nawet o cal czy choć nabrać głębiej powietrza, jakby to miało sprawić, że klamka poruszy się delikatnie, drzwi się uchylą i ten nieznany ktoś wejdzie do środka… Jakby nieprzełknięcie dziwnej guli w gardle mogło go powstrzymać…

Minęła minuta, potem dwie i nic się nie działo, dookoła panowała martwa cisza, w której słyszała tylko głuche walenie swojego serca.

Dopiero po kolejnej zrozumiała, że to nie zaklęcie i nikt nie nadchodzi. I po następnej uwierzyła. Pewnie musiał to być jakiś dokument, który osunął się w trakcie grzebania w szufladzie i stuknął o drewnianą ściankę czy spód.

Zdjęła z siebie kameleona i zaczęła na nowo przeglądać dokumenty, starając się ich nie podrzeć przy rozwijaniu, tak bardzo trzęsły się jej ręce.

Po kwadransie odłożyła ostatni i westchnęła ciężko. Nie znalazła nic. Absolutnie nic. Cholera jasna… Więc musisz iść do Norrisa…

Serce stanęło na chwilę, a potem szarpnęło się gwałtownie. Mogła o tym myśleć, mogła to planować, ale tak naprawdę do tej pory nie dopuszczała do siebie tej ewentualności.

O Norrisie nie wiedziała za dużo. Kiedyś był Niewymownym, a od wielu lat był kimś w rodzaju szarej eminencji i miał swój gabinet na Poziomie Drugim. Była tam parę razy, kiedy zaglądała do Biura Aurorów i wiedziała, że cały zachodni róg budynku był zarezerwowany dla zagadkowo brzmiącego Wydziału Bardzo Ważnych Członków Sekcji M I Trx .

Hermiona przytrzymała się kurczowo fotela Rockmana i spróbowała wziąć parę głębokich wdechów.

Planowała włamać się do chronionego gabinetu na Poziomie Drugim. Ryzyko było jeszcze większe. Igrała z Aurorami i ich wewnętrznym systemem bezpieczeństwa, którego zupełnie nie znała. Pani Brown nie miała tam prawa wstępu. Nie udało się jej wymyśleć żadnego wytłumaczenia na wypadek, gdyby ją złapali. Jeszcze w południe miała jakieś głupie pomysły, ale w tej chwili czuła tylko zupełną pustkę w głowie.

To szaleństwo. Jeszcze możesz się wycofać. Wyjść stąd i wrócić do domu… I wszystko będzie w porządku.

Ta myśl wstrząsnęła nią tak mocno, że aż się zachłysnęła. NIC nie będzie w porządku! Zabiją cię tak czy inaczej! Jeśli teraz cię dorwą, trafisz TYLKO do Azkabanu i może kiedyś z niego wyjdziesz. Jeśli stąd odejdziesz, to za jakiś czas po prostu cię zabiją…

Jakie miała wyjście? Uciec do mugoli? Wyrzec się czarodziejskiego świata, zapewne na zawsze? No i do tego pozostawał jeszcze Snape. Coś od niego chcieli.

Snape. Boże, jak on musiał się bać, kiedy szedł do… Czarnego Pana!

Nie chciała wymówić… czy nawet pomyśleć jego imienia. Nagle ją przeraziło. Coś tak złego musiało, po prostu musiało przynieść jej pecha tej nocy! Ale przypomnienie Snape’a sprawiło, że błysnęła w niej odrobina odwagi. Dalekiej, odległej, ale jednak odwagi. I nadziei.

Jeśli jemu udawało się to przez dwadzieścia lat, to ja mogę to zrobić jeden, jedyny raz. MUSZĘ to zrobić.

Na wszelki wypadek napiła się jeszcze trochę eliksiru wielosokowego, rzuciła na siebie tak mocne zaklęcie kameleona i Silencio, że moc magii aż nią zatrzęsła i wyszła z gabinetu Rockmana, gasząc światło.

Wszystko będzie dobrze. O tej porze sprzątaczek już nie powinno być, możesz ewentualnie wpaść na strażnika patrolującego korytarze…

Ściągnęła windę, która podzwaniając i postękując, zawiozła ją na Poziom Drugi. Kobiecy głos obwieszczający przybycie na wybrane piętro, który zazwyczaj wydawał się jej być cichy, tym razem niemal ją ogłuszył i panika zalała ją na nowo.

– … z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu, Departament Edukacji Magicznej, z Wydziałem Programu Nauczania…

Przestań, zamknij się! Bądź CICHO, błagam!

Ozdobna krata zasunęła się ze zgrzytem, ale winda została na miejscu. Korytarz wiodący do zachodniej części był oświetlony lampami, ale Hermiona, mimo szeroko otwartych oczu, nie widziała ich. Miała wrażenie, że z każdym krokiem oddalała się od światła i zagłębiała w gęsty, lepki mrok, na końcu którego czaił się jeszcze większy lęk. Kiedy stanęła przed drzwiami wiodącymi do gabinetu Norrisa, po plecach ściekła jej strużka zimnego potu.

Homenum revelio nie wykryło nic. Ostrożnie nacisnęła klamkę i spróbowała otworzyć drzwi, Ku jej zdziwieniu z cichym skrzypnięciem, od którego zjeżyły się wszystkie włoski na jej karku, drzwi uchyliły się na tyle, że mogłaby przez nie przejść.

Rzuciła Homenum Revelio Moneo, wśliznęła się do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. I spowiła ją ciemność.

I co teraz? Merlinie, co teraz? Nie miała pojęcia, czy nie ma tu żadnych zaklęć wykrywających używanie magii, żadnych alarmów… Ale stanie w ciemności na nic się nie zda!

Zacisnęła zęby, przycisnęła do piersi różdżkę i rzuciła niewerbalne Lumos i całe jej ciało zamarło, oczekując czegoś, co musiało nastąpić… ale nic się nie wydarzyło. W drżącym świetle dojrzała zarys pustego biurka i piknęła w niej radość, która na widok szuflad zbladła równie szybko, jak się pojawiła. Przełknęła głośno ślinę i zahaczywszy koniuszek małego palca o uchwyt pierwszej od góry, pociągnęła najdelikatniej jak potrafiła… ale ta ani drgnęła. Kolej na następną… Boże, jak dobrze… Boże, jak dobrze… kołatało się za każdym razem w jej nieprzytomnym umyśle.

Nic tu nie ma. Uciekaj. Uciekaj, póki możesz…

Wbrew sobie rozejrzała się i w półmroku dostrzegła pod ścianą coś na podobieństwo komody, na której stały jakieś przedmioty, majaczące niewyraźnie w bladym świetle różdżki.

Uciekaj stąd. Głosik w jej głowie stawał się coraz bardziej natarczywy, ale zrobiła dwa kroki do przodu i z mroku wyłoniła się jakaś wielka, gruba księga, nieruchomy srebrny instrument, podobny do tego, co kiedyś miał w gabinecie Dumbledore i duże czarodziejskie zdjęcie.

Były na nim dwie osoby. Jedną z nich był Norris, drugą David Lawford. Obaj stali blisko siebie i Lawford obejmował Norrisa prawą ręką przez ramię. Uśmiechali się radośnie.

Podeszła jeszcze bliżej i na dole zdjęcia odczytała napis „Bratu we krwi – oddany Davy”.

Patrzyła parę sekund na zdjęcie, kiedy raptem z korytarza doszedł ją jakiś dźwięk! UCIEKAJ! Głosik w jej głowie po prostu wydarł się, wyduszając jej powietrze z płuc i równocześnie pojawił się inny. JAK!? GDZIE?!

Miotnęła się dookoła w panice, szukając jakiejś kryjówki, jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się zaszyć, ale widziała tylko falującą ciemność, nie wiedziała, gdzie biec, co zrobić, jak się stąd wydostać! Złapała się za usta, tłumiąc krzyk i w tym momencie drzwi się otworzyły i różdżka wyleciała jej z ręki na puszysty dywan i otoczyła ją zbawienna czerń.

Ale tylko na sekundę. W następnej weszła sprzątaczka, zapalając lampy i wciągnęła za sobą wózek zastawiony butelkami, magiczny zasysacz kurzu i doszedł ją zapach płynu do polerowania drewna.

Stała tak oniemiała pośrodku gabinetu, z otwartymi ustami, wytrzeszczonymi oczami i w głowie pulsowała jej tylko jedna, idiotyczna myśl. Ten sam płyn, co pani, używa Brown… ten sam płyn…

Sprzątaczka spojrzała na biurko, omijając ją wzrokiem i wtedy w jej głowie wybuchło zrozumienie. Ona mnie nie widzi! Kameleon…! Kameleon i Silencio!

– Kochana, chodź tu, jak możesz – zawołała kobieta głośno w kierunku otwartych drzwi.

Konieczność natychmiastowej ucieczki aż zawyła gdzieś w niej, odbierając zdolność logicznego myślenia i Hermiona nie zdołała się już jej dłużej opierać. Czym prędzej, prawie na oślep porwała różdżkę, przemknęła między wózkiem a sprzątaczką, dopadła otwartych drzwi i runęła do korytarza… zatrzymując się na przeciwległej ścianie na widok nadchodzącej kobiety.

Osunęła się wolno na ziemię, dławiąc się i dusząc i świat zawirował jej przed oczami.

– Tylko niczego nie rusznij, oni tu mają szmergiela. Odkurz i przetrzyj biurko, a ja wezmnę tamtą szafkę pod…

Hermiona ledwo dosłyszała ostatnie słowa. Kiedy tylko ta druga kobieta weszła do gabinetu Norrisa, nie czekała już na nic, ale puściła się biegiem w kierunku windy. Byle dalej, byle uciec…

Serce waliło jej nadal jak oszalałe, ale tym razem z dzikiej, oszałamiającej ulgi. Weszła i wyszła i przeżyła…!

Nacisnęła przycisk wzywający windę i obejrzała się przez ramię, na pusty korytarz. Po raz pierwszy pustkę przywitała radością.

Ale coś kazało się jej zatrzymać, poczekać. Jakieś ulotne wrażenie, którego nie umiała sprecyzować, jakby przeszła koło tego czegoś i nie zwróciła na to żadnej uwagi, mimo tego, że to coś było ważne.

Zmusiła się do tego, by na nowo się skoncentrować. Co to mogło być…

Słyszała już odgłosy nadjeżdżającej windy, które przeszkadzały jej się skupić, więc zacisnęła oczy i wróciła myślami do tyłu.

Przez zamknięte powieki przebiło się światło padające ze zwalniającej kabiny i równocześnie nagle, znikąd spłynęło na nią zrozumienie.

David Lawford! Davy! Jego brat krwi! To o nim mówił Norris wtedy do Rockmana… Coś o Davym i o Snapie…!

David Lawford znany był jako dobry wujaszek, który olewał wszelkie zasady bezpieczeństwa. Na jego biurku zawsze walało się pełno papierów, drzwi ciągle zostawiał otwarte na oścież. Kiedyś był nawet za to ciągany przez Aurorów z Wydziału Bezpieczeństwa.

Jeśli oni są braćmi krwi i Lawford jest w to wmieszany, to zapewne jest prawą ręką Norrisa. Więc może u niego coś się znajdzie…

Winda zatrzymała się i krata odsunęła się ze zgrzytem, zapraszając ją do znajomego, przyjaznego wnętrza, kuszącego spokojem i otuchą.

Jednocześnie coś w niej nie pozwoliło jej zrobić kroku do przodu. Przeświadczenie, że dzisiejsza noc nie może się tak skończyć, że musi iść dalej i szukać i nie poddawać się.

Patrzyła na mokrą jeszcze podłogę windy i oczami wyobraźni widziała jakiś inny gabinet, pełen tego, co chciała dziś znaleźć.

Pomysł przeszukania kolejnego gabinetu wydał się jej nagle o wiele mniej przerażający, niż się spodziewała. Dopiero co wyszła z paszczy lwa, więc wszystko inne wydawało się być o wiele mniej niebezpieczne.

Zgrzyt zasuwanej kraty zabrzmiał jak decyzja i jakaś część jej duszy ucieszyła się, że to nie ona musiała ją podjąć. Ona musiała tylko obrócić się i pójść w przeciwnym kierunku niż Biuro Aurorów i gabinet Norrisa. W tę drugą, bezpieczniejszą stronę.

Homenum revelio nie wykryło niczyjej obecności. Po raz trzeci Hermiona rzuciła Homenum Revelio Moneo i zapaliła różdżką światło. Jeśli wróci sprzątaczka, pomyśli, że zapomniała je zgasić,

Gabinet Lawforda faktycznie tonął w papierach. Podeszła szybko do biurka i zaczęła przeglądać jeden po drugim, nie ruszając ich z kupki, tylko kartkując. Znała mniej więcej projekty w Wydziale Nauczania, więc jeden rzut oka wystarczał, by stwierdzić czy dokument jest podejrzany, czy nie.

Skończyła szybko z pierwszą stertą i jej wzrok padł na czysty arkusz pergaminu obok. Obróciła go, żeby sprawdzić, co jest z drugiej strony i na widok paru pierwszych słów prawie podskoczyła.

 

Do ustawy o powstrzymaniu naboru mugolaków do Hogwartu. Sprób. rozszerzyć na półkrwi

Pod spodem widniało jedno słowo przekreślone dwa razy.

Rozumiała każde słowo po kolei, ale sens do niej nie trafiał i musiała przeczytać notatkę jeszcze parę razy, żeby wreszcie zrozumieć, o co w niej chodziło. I przede wszystkim uwierzyć.

Znalazła to, czego szukała, miała w ręku żywy dowód na to, że Norris knuł coś przeciw czarodziejom mugolskiego pochodzenia!

Chciała więcej dowodów, więcej szczegółów! Rozejrzała się gorączkowo w poszukiwaniu innych notatek i jej wzrok padł na niewielką szkatułkę stojącą na brzegu biurka. Poza nią wszędzie leżały tylko dokumenty, więc przyciągała wzrok jak magnes.

Wieczko było zamknięte. Hermiona przygryzła usta, próbując sobie przypomnieć w pośpiechu zaklęcia ujawniające zabezpieczenia… ale było ich tak wiele, że w tak krótkim czasie, jaki jej został, miała znikomą szansę trafić akurat na to właściwe, już nie mówiąc, że znała ich raptem kilkanaście.

Merlinie, co robić?! Zostawić tę szkatułkę zamkniętą? Co by było, gdybyś uruchomiła jakieś zabezpieczenia…?

Zaraz, Lawford i zabezpieczenia? Też coś…

Choć może bał się Norrisa i jednak jakieś założył…?

Stała chwilę, krzywiąc się, rozdarta między szalonym pragnieniem sprawdzenia, co jest w środku, przemożnym przekonaniem, że COŚ tam musiało być i przerażeniem. Musiała znaleźć jakiś sposób! Nie mogła stąd wyjść bez sprawdzenia! Skoro dotarła aż tu, musiała iść dalej!

Szkatułka stała na brzegu biurka i ktoś przez nieuwagę mógłby ją strącić na ziemię. Więc ja też ją strącę. Jak się otworzy to dobrze, a jak nie…

Nie dopowiedziała w myślach reszty, tylko zerknęła krótko na drzwi i popchnęła szkatułkę końcem różdżki…

Nic się nie stało. Szkatułka bezgłośnie upadła na dywan, wieczko otworzyło się i wyturlała się z niej szklana fiolka z białawą, wirującą substancją.

Hermiona wypuściła głośno wstrzymywany oddech i pochyliła się nad fiolką. Na pasku papieru dookoła zobaczyła trzy litery. …APE…

Snape? Czyżby… O Merlinie…

Doskonale wiedziała co to jest. Patrzyła na fiolkę na dywanie, ale przed oczami miała zupełnie inną. Tę, do której Harry zebrał wspomnienia zalanego krwią, umierającego na brudnej podłodze Snape’a.

Popchnęła lekko fiolkę przed sobą, odsłaniając resztę napisu. Całość złożyła się w jedno słowo. SNAPE.

Muszę coś zrobić! Nie mogę tak po prostu wyjść! Boże, muszę coś zrobić…! Boże, pomóż mi…

Potoczyła błędnym wzrokiem dookoła i na szafce pod oknem zobaczyła myślodsiewnię. Nie była pewna, czy dokładnie o to prosiła, ale… Ale tak. Obejrzyj ją. Szybko!

Jednym zdecydowanym ruchem zablokowała drzwi, postawiła szkatułkę na biurku i podeszła z fiolką do myślodsiewni. Odpychając od siebie jakiekolwiek myśli, wlała do misy wspomnienie, pochyliła się nisko nad wirującą substancją, rzuciła Mufliato, zgasiła światło i na oślep zniżyła głowę. Poczuła na końcu nosa coś chłodnego i…

Kiedy stanęła na czymś twardym, otworzyła oczy. Była w jakimś mugolskim mieście. Musiało być bardzo późno, Może nawet była to noc, bo latarnie paliły się na ulicach. Większość sklepów była pozamykana. Stała na chodniku. Koło niej przejechał jakiś samochód z otwartymi oknami – przez chwilę słychać było rap, ale po chwili rytmiczne dudnienie ucichło, kiedy auto skręciło w prawo.

W zasadzie na ulicy było cicho. Przez otwarte okno z mieszkania na parterze dobiegał śmiech i jakiś znajomy głos aktora, którego nie umiała sobie przypomnieć. Miała wrażenie, że leciała jakaś komedia. Z daleka słychać było przejeżdżający skuter i cichy, monotonny szum samochodów.

Koło siebie zobaczyła starszego pana, który rozejrzał się na boki, po czym przeszedł na drugą stronę jezdni. Poszła wraz z nim.

Nagle zza zakrętu wyszedł jakiś mężczyzna. Jego sylwetka wydała się jej znajoma. Idąc za starszym panem, zbliżała się do niego i kiedy światło latarni padło mu na twarz, rozpoznała go. To był profesor Snape.

Snape w mugolskim miasteczku? Co on tu robi?!

Wiedziała, że jest w czyimś wspomnieniu i ani jego właściciel, ani Snape nie mogą jej zobaczyć, ale czuła się trochę niepewnie.

Mijając ich, Snape potrącił brutalnie starszego pana i poszedł dalej. Widać było, że ma różdżkę w ręku i Hermiona pomyślała, że oberwie mu się za używanie czarów przy mugolach.

– Nie może pan choć trochę uważać?! – zawołał staruszek, zataczając się na maskę stojącego obok auta.

Na szczęście nie upadł na ziemię, więc jakoś udało mu się podnieść. Obrócił się za Snape’m, grożąc mu ręką i wołając:

– Ani odrobiny szacunku teraz nie macie! Cholerna młodzież…

Snape skręcił w kierunku najbliższego wejścia na klatkę schodową, machnął różdżką i czerwony promień uderzył w drzwi z taką siłą, że niemal wyrwał je z zawiasów.

Starszy pan zamilkł nagle, ale po chwili ruszył gwałtownie za Snape’m.

– Jeszcze demolować mu się zachciało! Czekaj ty jeden, wezwie się policję i będziesz inaczej śpiewał!

Zanim doszli do klatki schodowej, przez otwarte okno dobiegł jakiś łomot i kobiecy krzyk. Po chwili dołączył do niego również dziecięcy. Bojąc się tego, co może zobaczyć, Hermiona podbiegła do okna i zamarła.

W mieszkaniu stał Snape, teraz doskonale widoczny w świetle lampy. Stojąca koło telewizora kobieta złapała się za głowę i znów krzyknęła. Z pomieszczenia obok wypadł jej mąż i zamarł. Przez pisk dzieci usłyszała, jak mężczyzna mówi przestraszonym głosem „Co pan… co pan robi w naszym domu?! Proszę wyjść!”

Snape zaśmiał się gardłowo, po czym machnął różdżką w kierunku chłopca stojącego pod ścianą. Nie słyszała słów, ale natychmiast poznała zielony promień, który ugodził malca, przewracając go na ziemię.

Kobieta z krzykiem padła na kolana przy martwym dziecku, pozostałe maluchy zaczęły na nowo piszczeć, a mężczyzna rzucił się na Snape’a i spróbował go powstrzymać. Ten jednak odepchnął go mocno na ścianę i zanim mężczyzna zdołał się podnieść, rzucił w niego Avadą, po czym odwrócił się ku skulonym, wtulonym w siebie dzieciom na kanapie. Te wpatrywały się w niego wielkimi, przerażonymi oczyma, mniejszy z kciukiem w pucołowatej buzi.

– Uciekajcie! Uciekajcie stąd! – zawołała nagle ich matka.

Jedno z dzieci zerwało się biegiem ku drzwiom, ale Snape był szybszy. Wykrzywił twarz w strasznym grymasie, obnażając zaciśnięte zęby i posłał w nie zielony promień. Jednocześnie kopniakiem odrzucił kobietę próbującą złapać najmniejszego chłopca.

– Nie! Nie! Błagam, proszę, nie!

Jeszcze jeden zielony promień wystrzelił z jego różdżki i przeraźliwy dziecięcy pisk zamilkł.

Nadal szczerząc zęby, Snape pozwolił przez chwilę kobiecie przyglądać się porozrzucanym dookoła zwłokom jej dzieci i męża. Ta nie krzyczała już, tylko wyła głośno jak okaleczone zwierzę. Po chwili znów rozbłysł zielony promień, jej płacz umilkł i Hermiona usłyszała łoskot padającego na ziemię ciała.

Snape chwilę wpatrywał się w leżące na ziemi zwłoki, po czym okręcił się na pięcie i deportował z głośnym pyknięciem.

Nagle cały świat pociemniał i coś pociągnęło mocno Hermionę do tyłu. Poddała się temu zupełnie.

 

Czuła ból, przejmujący ból, tkwiący gdzieś w niej i napierający na nią zewsząd dookoła. Gdzie by się nie ruszyła, cokolwiek by nie zrobiła, był wszędzie, był wszystkim. Był nią całą. Chciała zerwać się i uciec stamtąd, ale nie dawała rady. Ból rzucił nią o ziemię i przykuł do niej, nie pozwalając się jej ruszyć.

Coś jęczało głucho koło niej. Rozwarła szeroko oczy i spróbowała to dostrzec, ale widziała tylko pustą czerń dookoła. Mogła tylko próbować to coś uspokoić, bujając się gwałtownie do przodu i do tyłu, kołysząc jak matka kołysze dziecko, żeby usnęło. Coraz wolniej. Coraz delikatniej… Coraz ciszej.

I udało się jej. Jęki urwały się i odeszły gdzieś w ciemność. I czuła już tylko dreszcze wstrząsające jeszcze całym jej ciałem i łzy spływające bezgłośnie po policzkach.

Powoli rozluźniła się i osunęła do przodu. Czoło dotknęło czegoś miękkiego.

To była najbardziej przerażająca rzecz, jaką w życiu widziała. Przeżyła Bitwę o Hogwart i widziała umierających przyjaciół i znajomych, widziała konającego Snape’a, sama była torturowana u Malfoyów, pamiętała martwego Zgredka, ich wyprawa po horkruksy była pasmem koszmarów…, ale to, co właśnie zobaczyła, było zdecydowanie gorsze. Brutalny mord małych, niewinnych dzieci i ich rodziców, fakt, że można się było napawać radością, widząc przejmujący ból w oczach młodej matki… to ją całkowicie przerosło.

Nagle przypomniała sobie inną kobietę – „Nie Harry! Błagam, nie Harry!” i łkanie wstrząsnęło nią na nowo.

Po długiej, bardzo długiej chwili udało się jej uspokoić. Podniosła głowę i rozejrzała się po aksamitnej czerni.

Zrozumienie przyszło z dotykiem grubego dywanu.

Gabinet Lawforda… jestem w gabinecie Lawforda… O Merlinie, trzeba stąd uciekać!

Macając na oślep, odnalazła różdżkę i szepnęła Lumos. W słabym, drżącym świetle dostrzegła krzesło i podparła się o nie, żeby wstać. Świat zawirował jej przed oczami, ale jakoś udało się jej utrzymać na trzęsących się nogach.

Strach nadal szalał w niej, była niemal pewna, że lada chwila z ciemności wynurzy się ręka okryta czarną peleryną i pośle ku niej zielony promień… wtedy, kiedy będzie stać tyłem do niej…

Rozejrzała się gwałtownie dookoła, ale blade światło ukazało tylko myślodsiewnię i stojące dalej biurko.

Myślodsiewnia! Opróżnij myślodsiewnię. Odłóż fiolkę. I uciekaj! Na miłość boską, UCIEKAJ STĄD!

Trzęsącą się strasznie ręką odkorkowała fiolkę i zaklęciem przeniosła do niej wspomnienie. Przez parenaście sekund nie mogła włożyć koreczka i sfrustrowana rozpłakała się na nowo.

Ale w końcu udało się. Zatoczyła się jak pijana w kierunku biurka, popchnęła fiolkę koło szkatułki i rzuciła się ku drzwiom. W głowie kołatała się już tylko jedna, jedyna myśl. Żeby uciec stąd jak najszybciej.

Fiolka stuknęła leciutko o szkatułkę, odbiła się od niej i odturlała trochę w drugą stronę. Prawie już nieruchomiała, kiedy pod spodem skończył się pergamin. Minimalna pochyłość i poruszająca się jeszcze w środku biaława substancja wystarczyły, żeby fiolka sturlała się gwałtowniej. Zatrzymała się dopiero pośrodku biurka, opierając się lekko o kupkę dokumentów.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 2Dwa Słowa Rozdział 4 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 6 komentarzy

    1. Dziękuję Kochana! 😉

      Gdzieś w połowie pisania Dwóch Słów znalazłam w necie porady pisarskie i jedna z nich dotyczyła opisywania emocji, przeżyć wewnętrznych – zgodnie z którą nie wolno NAZYWAĆ emocji, ale je pokazywać. To Wy macie zinterpretować to, co czytacie i nawet nie nazwać je, ale je poczuć.

      Miłej lektury 😉
      Uściski!

      1. Ooo. ogarnęłam właśnie, że odpowiedzi przychodzą na maila, haha. Właśnie uważam, że takie opisy są najlepsze- każdy czytelnik może przez to spojrzeć na historię inaczej, zobaczyć coś nowego. Dziękuję! I miłego wieczoru/nocy ^^

    1. Bo właśnie często błędy popełnia się już na samym końcu …
      I jednocześnie takie błędy mogą mieć bardzo poważne konsekwencje….

Dodaj komentarz