Dwa Słowa Rozdział 32

Wtorek, 28.07

Severus zapoznał Minerwę z planem podłożenia włosa dopiero nazajutrz. Poprzedniego wieczora nie był w stanie. Był pijany szczęściem i nie potrafił się uspokoić. Jeszcze u Hermiony pomyślał, żeby pójść do Hogsmeade i dopiero stamtąd wrócić do zamku okrężną, dłuższą drogą, ale dopiero wiele kroków za szkolną bramą zorientował się, że poszedł prosto do Hogwartu. Szedł do siebie nic nie widząc i stanąwszy przed drzwiami, nie rozumiał, jak mógł tam dojść tak prędko. Wchodząc do gabinetu, na wszelki wypadek przybrał poważny wyraz twarzy, ale na pozdrowienia Albusa odpowiedział tylko machnięciem ręki i szybko zniknął za drzwiami do komnat.

Usiadł na łóżku, schował twarz w rękach i umiał tylko uśmiechać się i myśleć o kilku ostatnich godzinach.

Po raz pierwszy w życiu rzeczywistość była lepsza niż sny i marzenia, po raz pierwszy tak naprawdę chciał żyć, lecz nie dla siebie, ale dla niej, chciał jej ofiarować wszystko, choć wiedział, że niczego od niego nie oczekuje, pragnął zrobić wszystko, by uczynić ją szczęśliwą, bo zrozumiał, że tylko w ten sposób on sam mógł być szczęśliwy.

Ledwo się pożegnali, a już za nią tęsknił.

Severus Snape wreszcie odkrył uczucie zwane miłością i po raz pierwszy w życiu cieszył się, że przegrał walkę z samym sobą.

.

Zszedł na śniadanie przepełniony energią i ochotą do działania, choć w nocy nie spał za wiele. Zaczarowane niebo było idealnie błękitne, bez śladu ani jednej chmurki, co doskonale pasowało do jego nastroju. Minerwa siedziała już przy stole, więc podał jej jak zwykle rękę i usiadł po przeciwnej stronie.

– Późno wczoraj wróciłeś – powiedziała, podsuwając mu talerz z kiełbaskami, za którymi się rozglądał. – Wszystko poszło wam dobrze?

Och, gdybyś tylko wiedziała JAK dobrze…

– Świetnie. Twoja Gryfonka miała wspaniały pomysł na Smitha. Dzięki niej nasz Auror przeżyje niezapomniane chwile w swoim życiu – odpowiedział, uśmiechając się do talerza i na nowo przypominając sobie, jak się całowali.

Minerwa spojrzała na niego wyraźnie zaintrygowana.

– Co takiego wymyśliła?

Severus pokręcił głową i odstawił talerz na bok.

– Pamiętasz, jak na drugim roku przemieniła się w kota?

– Drugi rok? – zmarszczyła brwi Minerwa, przeszukując w pamięci ostatnie lata. – To wtedy, kiedy mieliśmy tu Lockharta?

– Sądziłem, że będziesz raczej pamiętać otwarcie Komnaty Tajemnic, a nie tego uśmiechniętego idiotę.

– Otwarcie Komnaty było faktycznie epokowym wydarzeniem, ale ten, jak się o nim łaskawie wyraziłeś, idiota, był chyba jeszcze bardziej epokowy. Ale zostaw Lockharta, co takiego wymyśliła Hermiona? – ponagliła go Minerwa.

Severus znów uśmiechnął się radośnie i tym razem Minerwa poczuła się zgoła oszołomiona. Co takiego, o Merlinie, ona mogła wymyślić?!

– Mam przyjąć Smitha w peruce – wyjaśnił.

To tylko skomplikowało sprawę. Minerwa odłożyła łyżkę na stół i popatrzyła dziwnie na Severusa.

– To wszystko? Ten genialny pomysł to założenie peruki?

– Mam schować moje włosy pod perukę, a na szacie położyć inny włos.

– Chyba nie kota?! Przecież to będzie podejrzane, szczególnie po tym, co ostatnio mówiłeś – zaprotestowała Minerwa.

Do sali wleciała sowa i podleciała do stołu. Przez chwilę biła skrzydłami, szukając wolnego miejsca do wylądowania i zmierzwiła włosy Severusowi, który bezwiednie odgarnął je za ucho. Kiedy w końcu zostawiła Proroka i Żonglera i dostała kawałek bekonu, Severus dokończył:

– Nie, to będą ludzkie włosy. Ale chyba najlepiej będzie, jak ci pokażę wspomnienie, żebyś zobaczyła czyje. Bo właśnie to jest genialne.

– Nie ukrywam, że tak chyba faktycznie będzie najlepiej, bo w tej chwili muszę przyznać, że niewiele rozumiem z twoich wyjaśnień. O ile wiem, nigdy nie pozwalałeś studentom dawać tak beznadziejnych odpowiedzi – powiedziała w końcu trochę sarkastycznie.

Ale o dziwo jej kolega nie warknął na nią, ale pokiwał głową. Miała tylko nadzieję, że wspomnienie będzie rzeczywiście genialne.

Po śniadaniu Severus wrócił do swoich komnat przygotować wspomnienie. Normalnie nie było to skomplikowane, ale dziś musiał bardzo uważać, żeby nie pokazać za dużo. Dlatego, kiedy w jego myślach brunetka przeszła koło niego i wyszła na dwór, smagnął różdżką i przerwał cieniutką nitkę i umieścił srebrzystą mgiełkę w myślodsiewni. Następnie wrzucił szczyptę proszku do kominka i przywołał Minerwę.

– Patrz uważnie na osobę, która ma długie czarne włosy – podpowiedział, wskazując jej płaską misę.

Czarownica pochyliła się nad naczyniem i zanurzyła twarz w płynnej substancji. Przyglądał się jej, gdy tak tkwiła parę minut, aż w końcu wyprostowała się, pomagając sobie rękoma.

Miała wyraźnie rozbawiony wyraz twarzy.

– Chcesz mi powiedzieć, że Smith przemieni się w tę kobietę?! – zapytała z niedowierzaniem. – Merlinie…!

– Wyobraź sobie ich miny – poradził Severus, ruchem różdżki opróżniając myślodsiewnię. – Jestem pewny, że już znaleźli kogoś, kogo chcą zabić, tak jak ostatnim razem i Smithowi brakuje tylko moich włosów. Kiedy zamiast mnie przemieni się w tę kobietę… trochę się zdziwi – uśmiechnął się kolejny raz tego poranka. – I jestem pewien, że letnia szata nie wytrzyma…

Minerwa zasłoniła sobie usta dłonią.

– Faktycznie, Smith będzie miał co wspominać – parsknęła śmiechem i spoważniała. – Ale to rozwiąże problem tylko tymczasowo. Jestem pewna, że za chwilę będą szukać jakiegoś innego rozwiązania. Będziemy musieli zacząć o tym myśleć.

– W tej chwili niewiele wymyślimy. Musimy ich podsłuchać, żeby wiedzieć, co będą chcieli zrobić dalej.

Minerwa trochę niechętnie musiała się z nim zgodzić.

Gdy wróciła zamyślona do swoich komnat, stanęła przy oknie i spoglądając na zieloną trawę, uśmiechnęła się lekko z niedowierzaniem na wspomnienie tego, co przed chwilą widziała. Nie tylko grubawej czarnowłosej kobiety, ale również i miny Hermiony, kiedy tamta popatrzyła na Severusa, a potem przeszła, potrącając go. Jej mała Gryfonka była wyraźnie wściekła.

Ciekawe, czy Severus coś zauważył.

.

Norris odkładał właśnie na bok długi raport, który przygotował dla Ministra, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Po sposobie stukania poznał, że to jego sekretarka.

Co ta zdzira chce ode mnie o tej porze, przecież mówiłem jej wyraźnie, że do piątej ma mi nie przeszkadzać…

– Wejść! – warknął niechętnie.

Pani Flynn weszła niepewnie do jego gabinetu i zatrzymała się tuż za drzwiami.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszli panowie Smith i Lawford w bardzo ważnej sprawie.

Spojrzał na nią zaskoczony i natychmiast przybrał normalny wyraz twarzy.

– Niech wejdą.

Kobieta otworzyła szerzej drzwi i gestem zaprosiła gości do środka, po czym z ulgą zamknęła je z drugiej strony. To była jej ulubiona czynność w pracy – zamykanie drzwi Z DRUGIEJ strony Norrisa.

Norris wstał, żeby przywitać się z przyjacielem i Smithem i uderzyła go ich dziwna bladość.

– Co się dzieje? – spytał krótko, kiedy obaj już usiedli na fotelach.

Smith zerknął kątem oka na Lawforda. Lepiej było, żeby to on wszystko powiedział.

– Dziś rano przyszli do mnie robotnicy z Rathlin i powiedzieli, że na wyspie pojawiło się pełno Mugoli… – Lawford nie miał ochoty być posłańcem złych nowin, ale czuł, że nie ma wyjścia. – Bardzo dużo… Więc poszedłem po Teddy’ego i razem aportowaliśmy się w zamku w niewidkach, żeby przyjrzeć się, co się tam dzieje… – urwał.

– No i co się tam dzieje? – ponaglił go Norris po chwili.

Lawford popatrzył na Smitha i z powrotem na Norrisa.

– Pojawili się mugolscy wojownicy. Wiesz, ci, których mugole nazywają wojskowymi. Są ich tysiące. Na całej wyspie. Rozstawili setki domów, namiotów, ściągnęli ich maszyny wojskowe, co jeżdżą i latają… i najgorsze z tego wszystkiego jest to, że zaczęli urządzać się w zamku… Całe szczęście, że aportowaliśmy się w niewidkach, bo było ich tam pełno. Robotnicy uciekli, kiedy tylko wojskowi weszli do środka i kiedy tam wróciliśmy, właśnie rozkładali ich rzeczy w Wielkiej Sali.

Norris zesztywniał i milczał.

– Sprawdziliśmy wyspę, aportując się w różnych miejscach – ciągnął Lawford. – Są wszędzie. Wygląda to tak, jakby bawili się w wojnę czy coś… podzielili się na wiele grup, rozbili obozy i kontaktują się ze sobą. Teddy posiedział dłużej w zamku, żeby ich podsłuchać – skinął na Smitha, który niechętnie przejął pałeczkę.

– Z tego, co mówili, wynika, że to potrwa wiele miesięcy. Mówili coś o operacjach morskich, lądowych i powietrznych i o jakiś symulacjach akcji.

Do Norrisa zaczęła docierać cała sytuacja i poczuł, że za chwilę pęknie.

– Czyli wyrzucili nas stamtąd, tak? – spytał cicho, drżącym głosem. – Nie możemy tam wrócić, tak?

Smith poczuł się pewniej, więc odparł, zakładając nogę na nogę:

– Peter, z tego, co widzieliśmy i słyszeliśmy wynika, że nie. Wiele tysięcy mugoli obsadziło wyspę na wiele miesięcy, ustawicznie się przemieszczają i zajęli zamek, robiąc sobie z niego bazę. Nie ma mowy o tym, żeby jutrzejsze spotkanie z prasą mogło się odbyć. Kiedy zobaczą tam tyle mugo…

– Kurwa mać!!!– wrzasnął Norris, waląc pięścią w biurko i spuścił głowę, żeby ukryć na chwilę grymas wściekłości.

Smith urwał natychmiast. Już raz widział jak Norris dostał szału, wolał przez to nie przechodzić drugi raz.

– Cholerny, pieprzony świat!!! Jak to możliwe?!!! Jak to się mogło stać?!!! Dlaczego nikt nie pomyślał o zabezpieczeniach antymugolskich?!!!

Smith i Lawford popatrzyli po sobie spłoszonym wzrokiem. Istotnie, powinni zacząć od tego, żeby otoczyć cały teren zaklęciami antymugolskimi, tak samo jak Hogwart… Za to odpowiedzialny był Smith i teraz mężczyzna zbladł jeszcze bardziej.

– Powinniście uczynić zamek nienanoszalnym, ukryć go zupełnie!!! Nie tylko straciliśmy szkołę, ale i będziemy musieli tłumaczyć się wszystkim, że wydaliśmy na darmo tysiące galeonów!!! – ryknął Norris, wstając gwałtownie. – Banda kretynów!!! Którzy nie potrafią o niczym pomyśleć!!! Czy do was dociera, że właśnie szlag trafił najważniejszy punkt w naszych planach?! Wszystko, co przygotowywaliśmy od miesięcy, stracone!!!

Podszedł do ściany i rąbnął w nią pięścią.

– Może znajdziemy jakiś sposób… żeby ich stamtąd wykurzyć… – bąknął cicho Smith.

– Ty idioto, jeśli cokolwiek zrobimy, pojawi się kolejne parę tysięcy, żeby sprawdzić, co się dzieje!!! – wydarł się Norris, odwracając się do niego. – Schrzaniłeś całą sprawę od początku i teraz zamiast się do tego przyznać, wynajdujesz mi jakieś kretyńskie rozwiązania?! – kiedy dał krok w jego stronę, Smith oparł się głębiej w fotelu i zacisnął odruchowo różdżkę w ręku. – Idiota! Pracuję z idiotą! Najprostszej sprawy nie potrafisz załatwić!

Lawford w duchu cieszył się, że to nie on odpowiadał za zabezpieczenia na Rathlin, postanowił jednak pomóc trochę Smithowi.

– Peter, nikt nie myślał, że na niezamieszkałej przez dziesiątki lat wyspie mogą nagle pojawić się mugole. Nie przypuszczaliśmy, że coś takiego może się zdarzyć. Nie mamy żadnego kontaktu w tamtym środowisku i …

Norris zerknął niechętnie na przyjaciela.

– Davy, właśnie widać, że nikt nie myślał. A on powinien myśleć! – machnął ręką, wskazując na Smitha. – Szef Aurorów który odpowiada za bezpieczeństwo, nie umie nawet pomyśleć żeby zabezpieczyć najważniejszy punkt naszego programu…!

Usiadł ciężko za biurkiem.

– Zastanówmy się. Jest jakaś szansa, żeby się ich pozbyć w środę, choćby na godzinę, żeby można było pokazać szkołę przedstawicielom prasy?

– Jak dla mnie nie ma żadnej szansy – odparł Lawford.

– Cudownie. Przegraliśmy z kretesem, Snape znów jest górą. Czy w takim razie można ich się pozbyć później?

Lawford popatrzył na Smitha, który siedział nadal blady jak płótno.

– Nie widzę, jak…

Norris wziął różdżkę i zaczął się nią bawić, rozmyślając.

– Zmieniacz czasu? Cofnąć się o kilka dni?

Smith pokręcił głową.

– Z tego, co mówili robotnicy, pierwsze grupy mugoli zaczęły się pojawiać już tydzień temu, ale nie wchodzili do zamku. I było ich o wiele mniej. I już wcześniej latali nad zamkiem, jakby sprawdzali teren…

– To czemu, do jasnej cholery, wcześniej się o tym nie dowiedziałem?! – warknął na nowo Norris.

Lawford wykrzywił się.

– Dokładnie o to samo zapytaliśmy robotników. Powiedzieli, że nie wydawało im się to specjalnie ważne…

– Pieprzona banda idiotów! Smith, póki nie wymyślimy co dalej, trzymaj ich w areszcie. Nie chcę, żeby chodzili i gadali o tym, co widzieli! Czy chociaż TO jest jasne?!

Smith skinął głową i spuścił wzrok na nogi. Norris zastanawiał się chwilę.

– Czyli nie mamy wyboru i musimy wysłać szlamy do Hogwartu. Po prostu cudownie.

Lawford pochylił się do przodu, opierając ręce na kolanach.

– Może spróbujmy przełożyć o tydzień spotkanie z prasą, może jednak znajdziemy jakiś sposób, żeby choć na chwilę usunąć stamtąd mugoli. Chodzi mi o to, że w tej chwili nie wiemy jak to zrobić, ale może jak rozeznamy się bardziej w sytuacji… może znajdzie się jakieś rozwiązanie.

Smith natychmiast go poparł.

– Zamknę wszystkich w areszcie tymczasowym, najlepiej w Ministerstwie, żeby ich mieć na oku…

– Żeby ich wszyscy zobaczyli i pytali, co się dzieje? – syknął Norris. – Zamknij ich w areszcie w Azkabanie, w ten sposób nikt nie będzie o niczym wiedział! Dementorom nic nie musisz mówić. Mów dalej, Davidzie.

Ale Lawford nie miał już więcej pomysłów.

– O której masz jutro spotkanie ze Snape’m? – spytał Smitha.

– O piętnastej.

– Może rzucić na niego Imperiusa – zaproponował Lawford, patrząc na Norrisa.

Ten zaprzeczył natychmiast.

– Wolę go zaszantażować. Wtedy załatwimy go raz na zawsze i nie będzie trzeba pilnować, czy Imperius nie słabnie i go nadzorować, jak to robimy z Shackleboltem. Sam będzie się pilnował i wiedział, po której stronie ma być. I nie spieprz tego tym razem – dorzucił, patrząc złym wzrokiem na Smitha. – Przygotowałeś już wszystko?

– Co masz na myśli…? – odparł ten niepewnie.

– Co mam na myśli???!!! Jak tylko będziesz miał włos Snape’a, masz natychmiast przemienić się w niego i kogoś zabić, tak żeby jakiś mugol to zobaczył! Mam nadzieję, że nie muszę mówić ci, jak to zrobić! – Norris wyraźnie postanowił wyżyć się dziś na Aurorze.

– Ach, to! Tak, już mam plan! – zawołał Smith z ulgą. – Niedaleko mnie jest mugolski żłobek czy przedszkole. Wybiorę się tam i wpierw rzucę Cruciatusa na dzieciaki, a potem Imperiusem zmuszę opiekunki, żeby je zabiły. A potem je zabiję Avadą, zostawię niby przez przypadek tylko jedną. Masowy mord i trzy niewybaczalne, to go załatwi na całego.

Norrisowi to się najwyraźniej spodobało, więc Lawford nie odważył się odezwać, choć on sam zesztywniał ze zgrozy. Cruciatus na małe dzieci?! Ten Smith jest doszczętnie ZŁY. Nie odważył się dokończyć myśli, że z Norrisem najwyraźniej też coś jest nie tak.

– Bardzo dobrze. Daj mi znać, jak tylko wrócisz od Snape’a, aportuję się do ciebie i pójdziemy tam razem – powiedział Norris rozkazującym tonem i Lawford zagryzł zęby. – Davy, aportujmy się na Rathlin, chcę to sam zobaczyć. Spotkajmy się jutro wieczorem u mnie. Wszyscy.

– O ósmej, jak zwykle? – spytał Smith, wstając.

– Do ósmej chyba skończysz? – odparł pytaniem Norris. – Do jutra, Smith. Będę czekał na wiadomość. Chodź, Davy, aportujmy się na Rathlin.

Smith wyszedł z ulgą z gabinetu i najszybciej jak mógł poszedł do swojego biura, przechodząc pod portretem Adalberta, który uważnie przyjrzał się jego minie zbitego psa.

.

Norris nie mógł zasnąć. Długo wiercił się w łóżku, w końcu wstał i zszedł do salonu, gdzie nalał sobie szklaneczkę Ognistej i sącząc alkohol, zaczął rozmyślać nad tym, co się stało.

Na własne oczy zobaczył mugoli i zrozumiał, że nie uda im się ich pozbyć bez zwracania na siebie uwagi. Nie było więc możliwości spotkania się z prasą i sprowadzenia tam Komisji, której domagał się Snape. I Lovegood. Teraz trzeba było tylko wymyśleć jakiś sensowny powód, dla którego jednak szkoły nie można otworzyć. Nie w tym roku. W przyszłym na pewno się uda! Osobiście ukryje zamek i rzuci wszystkie niezbędne zaklęcia, które powinien rzucić ten Auror od siedmiu boleści…

Norris kolejny raz uniósł do ust szklaneczkę do ust. Snape. Jutro udupią go na całego. Pozbędzie się wreszcie tego porąbanego bohatera wojennego. Powinni już dawno mieć go w garści, ale poprzednim razem mu się udało, bo stłukła się fiolka ze wspomnieniami. Nawet nie wie, ile miał wtedy szczęścia.

Tym razem pewnie będzie się cieszył, że nie będzie konkurencyjnej szkoły… ale długo się nie pocieszy…

Kolejny raz ma szczęście, sukinsyn jeden…

Norris zamarł ze szklaneczką przy ustach. Kolejny raz…

To zabrzmiało dziwnie. Cóż za zbieg okoliczności… Bo przecież nie może to być nic innego…

Pokręcił głową, dopił resztę whisky i wrócił do łóżka. Jednak „zbieg okoliczności” nie dawał mu spokoju. Gryzł się z tym przez długie minuty i w końcu zdecydował, że jutro każe Nigelowi sprawdzić eliksir. Tak na wszelki wypadek, dla spokoju.

.

Środa, 29.07

Kilku wojskowych siedziało po obu stronach długiego, lśniącego nowością drewnianego stołu i spoglądało na telefon konferencyjny, stojący wśród plątaniny kabli od laptopów i normalnych komputerów, dodatkowych dużych ekranów oraz projektorów.

– Zajmijcie obszar G-20 i przestańcie wchodzić w strefę wymiany ognia między jednostkami lądowymi! – mówił właśnie pułkownik Pettersen.

– Będziemy musieli zmienić lokalizację północnej bazy powietrznej – ostrzegł major Brigs.

– Więc zmieniajcie, od jutra otwieramy Operację Opera i przez przynajmniej tydzień musimy mieć czyste pole.

– Zaraz, gdzie chcecie przesunąć bazę? W środę przychodzą hełmy kevlarowe, nie będziemy przecież przenosić ich okopami! – wtrącił się podpułkownik Adams.

Podporucznik Robert Fox uniósł oczy do góry, wyłączył na chwilę mikrofon i mruknął do pozostałych.

– Jak zwykle, Adams budzi się z ręką w nocniku – po czym na powrót włączył mikrofon.

– Panie pułkowniku, w obszarze GX-4 jest strefa wolna od ognia – rzucił kapitan King.

– Słyszał pan, majorze?

– Wykluczone! – zawołał równocześnie kapitan Mills i głośnik telefonu aż zapiszczał. – Tam mamy naszą stację nasłuchową! Wasze samoloty stworzą interferencje na paśmie 150 MHz!

– Nie możecie przesunąć Operacji Opera o kilka dni?

– Nie, bo w harmonogramie mamy potem Operację KOFOR z członkami NATO.

– Przecież w OPERZE macie jeździć na noktowizji, w ciągu dnia nie powinno wam to przeszkadzać?

– Ale w dzień mamy scenariusz podgrywki i działań obronno-opóźniających.

Kiedy wreszcie konferencja dobiegła końca, starszy chorąży sztabowy Daniel Zabrinky odłączył się i oparł wygodnie na krześle.

– Ale bajzel. Pogonili nas za bardzo i teraz się wszystko pieprzy.

– Zawsze się pieprzyło, jeszcze nigdy nie widziałem manewrów, które zaczęłyby się bez problemów – odparł uspokajająco porucznik John Tempelton.

Ze stojącej w kącie radiostacji dobiegł jakiś skrzek i po chwili zamilkł. Tempelton wstał i włączył radar i na nowo rozległo się miarowe, cichutkie popiskiwanie z głośnika obok.

– Na początku to normalne, zobaczymy, co będzie za tydzień. W tej chwili mam wrażenie, że idziemy pełnym gazem prosto na ścianę.

Podporucznik Alexander Brown zapalił papierosa i wydmuchnął dym w stronę sufitu.

– Danny, podrzuć tu te kolorowe ciućki…

Zabrinsky popchnął na środek duży talerz od zupy pełen kolorowych fasolek. Z początku, kiedy znaleźli dwie duże torebki słodyczy, rzucili się na nie, ale bardzo szybko zaczęli uważać, co biorą. Mieli wrażenie, że każdy z cukierków ma inny smak – niektóre były wyśmienite, niektóre takie sobie, niektóre zaś po prostu obrzydliwe.

Fox wybrał sobie jeden o pomarańczowym kolorze i włożył do ust.

– Smakuje jak przecier marchewkowy mojego małego – powiedział po zastanowieniu. – Może być.

Brown sięgnął po innego i przy okazji wziął do ręki torebkę, którą pierwszego dnia wyłowili z kosza na śmieci po tym, jak Templeton, po zjedzeniu jednego zaczął nagle pluć na ziemię.

– Hmmm… mój smakuje jak mydło…

– Skąd wiesz? Jadłeś kiedyś? – zaśmiał się Zabrinsky.

– Tak, jak byłem mały, mój ojciec przywiózł jakieś mydełko z hotelu. Wiecie, takie małe i ładnie wyglądało i pachniało. Więc spróbowałem je zjeść…

– I jak? – Zabrinsky przechylił się i zaczął grzebać w talerzu. – Wiecie co, dobrze byłoby to zamówić na przyszły tydzień. Przynajmniej będziemy mieli się czym zająć, jak Petterson, Brigs i Adams będą się obrzucać błotem na kolejnym conf-callu. Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta… nigdy o czymś takim nie słyszałem.

– Czekaj, sprawdzę w internecie, może mają jakieś inne odmiany… wczoraj trafiłem chyba na skwaśniałe mleko.

Pozostali podjechali do niego na krzesłach. Google nic nie znalazł. Owszem, wyrzucił pełno propozycji fasolek, kilka stron zespołu dziecięcego „Fasolki” i strony ogrodnicze.

– Sprawdź tego Bertiego Botta…

Zobaczyli dziesiątki linków do stron na facebooku różnych Bottów i Bertich, poniżej jakieś strony drukarni Bott i Syn, ale nie było nic odnoszącego się do cukierków.

– Jakiej to jest produkcji? – Fox sięgnął po torebkę i zaczął ją oglądać z każdej strony.

Po chwili popatrzył lekko zdumiony na resztę.

– Co jest?

– Wygląda jakoś dziwnie… Nie ma kraju producenta ani EU, nie ma listy składników… ani wartości energetycznej…

– A jest data przydatności do spożycia? – Brown zatrzymał rękę z cukierkiem w połowie drogi do ust.

– Też nie ma…

Sięgnął po cukierki i przyjrzał się jednemu uważnie.

– To wygląda tak, jakby ktoś zmielił różne składniki, dowalił jakiegoś konserwantu i uformował takie coś…

Radiostacja zaskrzeczała na nowo i usłyszeli, jak ktoś zaklął paskudnie. Wszyscy z wyjątkiem Browna się roześmiali, ale ten popatrzył na nich dziwnym wzrokiem.

– Wczoraj zjadłem jeden, który miał… nie wiem, taki gówniany smak… myślicie, że… – powiedział wolno i splunął na ziemię.

Pozostali parsknęli śmiechem.

– To nawet nie wygląda na Made in China… Zresztą byłoby napisane.

Brown na wszelki wypadek odsunął od siebie talerz od zupy, zaciągnął się mocniej papierosem i strzepnął go do popielniczki.

– To tak, jakby ktoś chałupniczo robił cukierki i je sprzedawał… Nie wiadomo skąd on bierze składniki i czy to cholerstwo nie jest przeterminowane.

Reszta też nagle straciła ochotę do dalszej degustacji. Wyglądało na to, że Snickersy i Marsy wrócą do łask.

– Ci, co to tu zostawili, mieli kiepski gust. Ale bardzo mi się podobają te zielone rękawiczki, które znalazłem. Moja stara mówiła, że to jest skóra krokodyla, ale wątpię, bo nie widziałem jeszcze krokodyli o jasnozielonej skórze.

– Teraz różne podróby robią, czasem to straszny chłam – mruknął Tempelton. – Wiecie, gdzie oni się podziali? Ci, co tu byli? Bo musiało to być całkiem niedawno, sądząc po stanie sypialni.

– Pewnie jacyś nielegalni emigranci zrobili sobie tu jakiś hotel albo co. Każda legalna firma już by nas wywaliła stąd na zbity pysk.

– Bez elektryki? – spytał z powątpiewaniem Fox, zerkając przez okno na grube kable, które zostały niedawno pociągnięte aż do zamku, żeby doprowadzić tu prąd.

– A po cholerę im to? Zobacz, jak pięknie się tu zainstalowali, sukinsyny jedne. Mogą gotować, paląc w piecu, wystarczy, jak ukradną gdzieś jakiś generator, to sobie mogą tu świecić światło… nie ciągną gazu, prądu, nikt by tu ich nie odkrył.

– Mi by się nie chciało palić w piecu – mruknął Brown.

– Nie masz innych zmartwień? Pod wieczór mamy przed sobą trzydzieści mil biegu z pełnym obciążeniem bojowym i boję się, że ci sadyści każą nam jeszcze śpiewać w trakcie… – odparł Tempelton i zmienili temat i zaczęli wyżywać się na dwóch nowych oficerach, którzy zdecydowanie postanowili ich zabić już w pierwszym tygodniu.

.

Severus już w pół do dwunastej był gotowy do wyjścia do Londynu, żeby podsłuchać Norrisa i Lawforda. Nie miał żadnych wątpliwości, że będą chcieli sobie pogadać. Wczoraj nie rozmawiali, najwyraźniej coś im wypadło, tym bardziej dziś powinni pójść na lunch. Szczególnie, że zdaniem Albusa coś się wczoraj wydarzyło, skoro Smith i Lawford, idąc do Norrisa, byli przerażeni i wychodząc, Smith był w jeszcze gorszym stanie.

Pomimo że planował podsłuchiwać ich, będąc w drugim wymiarze, na wszelki wypadek przebrał się za mugola i przygotował wielosokowy z włosem jakiegoś starszego pana. Wolał być przygotowany na każdą okazję.

Pluskwa była gotowa w kieszeni garnituru, a magiczny pergamin leżał przed nim, gotowy do użycia.

Minerwa, trochę zdenerwowana, siedziała na fotelu pod oknem i próbowała czytać, ale co chwila spoglądała to na zegarek, to na swojego kolegę, który wyglądał na wcielenie spokoju.

Dwie po dwunastej w portrecie pojawił się Dumbledore.

– Severusie, czas na ciebie. Idą w kierunku toalet – powiedział szybko.

Severus kiwnął głową, pisząc szybko do Hermiony „Dwunasta dwie. Wychodzą. Bądź gotowa punktualnie o piątej”, schował szybko pergamin w medalionie i spojrzał na Minerwę.

– Zaraz powinna się pojawić Hermiona – i wyszedł prędko do komnat.

W ciągu sekundy zniósł osłony na gabinet dyrektora, przeniósł się do drugiego wymiaru i aportował do Londynu, przed wyjście z toalet z Ministerstwa.

.

Po podsłuchanej rozmowie przeniósł się do normalnego wymiaru i poszedł na obiad. Potem zaś przeniósł się do mieszkanka Hermiony i czekając na jej powrót z pracy, zrobił sobie porządną herbatę i zaczął spisywać podsłuchaną rozmowę, zastanawiając się równocześnie nad znaczeniem niektórych słów.

.

Tuż przed piątą na kominku buchnęły zielone płomienie i weszła przez nie Hermiona.

– Już jesteś. Bardzo dobrze – Severus podniósł się z kanapy i schował do kieszeni notatki.

– Powiedziałam Rockmanowi, że źle się czuję – odparła dziewczyna. Swoją drogą była to prawda, była dość zdenerwowana.

Pociągnął ją do jej sypialni, zamknął drzwi i pocałował na powitanie.

– Dzień dobry, panno Granger.

– Dzień dobry, panie profesorze – mruknęła cichutko, trochę się rozluźniając.

– Jest pani gotowa na zmianę czasu?

Wyjął z kieszeni niewielką klepsydrę na długim łańcuszku i podał ją dziewczynie.

– Pięć obrotów, tak? – spytała.

Usiedli na brzegu jej łóżka blisko siebie, dziewczyna zarzuciła im łańcuszek dookoła szyj, ale Severus przytrzymał jej rękę.

– Poczekaj, mamy jeszcze chwilę – spojrzał na zegarek, który pokazywał minutę po piątej.

Przez ponad dwie minuty całowali się, sprawdzając co chwila czas.

– Już – powiedział w końcu Severus. – Spotkamy się za chwilę – pogłaskał ją jeszcze po policzku.

Dziewczyna obróciła klepsydrę pięć razy. Wszystko rozmyło jej się zupełnie przed oczami, kolory zawirowały i kiedy otworzyła oczy, siedziała sama na kanapie w salonie.

W dzikim pośpiechu sięgnęła po przygotowany już świstoklik i aktywowała go. Wiedziała, że lada chwila wejdzie z pracy na obiad.

.

Profesor McGonagall odłożyła książkę na kolana i utkwiła wzrok w drzwiach do komnat Severusa. Po krótkiej chwili otworzyły się i wszedł Severus.

Parę sekund później coś zawirowało koło biurka i pojawiła się Hermiona.

– Dzień dobry, pani profesor – powiedziała na widok Opiekunki swojego domu i podeszła się przywitać.

– Witaj, Hermiono. Wszystko w porządku? – Minerwa spojrzała na Severusa pytającym wzrokiem.

Potaknął i postawił osłony w gabinecie. Hermiona zobaczyła Dumbledore’a na portrecie i podeszła bliżej.

– Witam, panno Granger – odparł były dyrektor. – Bardzo się cieszę, że cię widzę. Tym bardziej, że wyglądasz zdecydowanie lepiej niż ostatnim razem.

I nie ma się co dziwić. Hermiona uśmiechnęła się radośnie, choć trochę nerwowo.

– Wolałabym, żeby był już wieczór i żeby wszystko dobrze się skończyło – westchnęła.

Dumbledore potarł nasadę nosa czubkami palców.

– Cierpliwości, moja droga. Opracowaliście dobry plan, więc pozostaje mieć nadzieję, że wszystko potoczy się tak, jak powinno. Przy okazji chciałem ci pogratulować wspaniałego pomysłu. Bardzo… ślizgoński, powiedziałbym – zaśmiał się cichutko na widok jej miny.

Severus spojrzał na nich.

– Nie chciałbym przerywać waszej rozmowy, ale może odłóżmy ją na później – zaproponował. – Teraz czas zacząć realizować ten wspaniały pomysł.

– Masz świętą rację, Severusie. Nie przeszkadzam.

Minerwa odesłała książkę różdżką na półkę i spojrzała odruchowo na zegarek.

– Spokojnie, mamy czas.

Hermiona wyjęła z kieszeni kopertę z włosami brunetki i torebkę galaretki. Severus przyniósł jej gorącą wodę w miseczce, którą przygotowali wczoraj i dziewczyna rozpuściła proszek w niewielkiej ilości wody. Kiedy jedli razem w saloniku niewielki obiad, sprawdzała od czasu do czasu konsystencję galaretki, która zaskakująco szybko gęstniała.

– Myślę, że za chwilę będzie dobra – powiedziała prawie pod sam koniec obiadu, kiedy z łyżki ściekła gęsta, przeźroczysta strużka.

Severus natychmiast otarł usta i odsunął talerz.

– Minerwo, nie przeszkadzaj sobie… – wstał i podszedł do drzwi do sypialni.

Hermiona wzięła ze sobą miseczkę i poszła prosto do łazienki. Severus przebrał się szybko w zwykłą czarną szatę, wziął krzesło i przyszedł do niej. Ustawił je przed lustrem, pochyliwszy głowę zebrał włosy i skręcił kilka razy dookoła palców. Hermiona przypięła je swoimi wsuwkami i zaczęła wcierać w nie już tężejącą galaretkę. Posmarowała krótsze włosy i zaczesała je na pozostałe. Czasem musiała moczyć ręce, żeby poprawić wymykające się kosmyki. Kiedy wreszcie uporała się ze wszystkimi, ułożyła na płasko włosy na czubku głowy, przypięła je trochę inaczej, wtarła w nie resztę galaretki i umywszy ręce, nałożyła mu perukę.

– Robisz to równie sprawnie, co fryzjerka – powiedział Severus, patrząc w lustro.

– Jaki jest sens zakładania czarnych kłaków na czarne kłaki? – spytało lustro, zanim Hermiona otworzyła usta, żeby odpowiedzieć.

– Możesz wyrażać się trochę bardziej elegancko? – mruknęła do lustra. – Obróć się do mnie… – poprosiła Severusa.

Obrócił się posłusznie w jej stronę i podniósł głowę. Poprawiła perukę, nasuwając ją troszkę głębiej na czoło i poprawiła specjalną taśmę o kolorze skóry. Potem sprawdziła uważnie, czy nigdzie nie wystaje choćby jeden włos i nie chcąc odklejać na nowo peruki, musiała kilka z nich ogolić, używając brzytwy Severusa.

– Nic mu to nie pomogło – powiedziało lustro, kiedy skończyła poprawiać perukę.

– Chcesz powiedzieć, że wyglądam równie źle, co przedtem? – upewnił się Severus, przyglądając się sobie.

– Wyjąłeś mi te słowa z ust!

Hermiona spojrzała wpierw z bliska, a potem z większej odległości na Severusa i kiwnęła głową.

– Wygląda to tak, jakbyś miał trochę większą głowę – oceniła z wahaniem. – Ale nie sądzę, żeby Smith przyglądał ci się podczas ostatniej wizyty tak dokładnie, jak ja od jakiegoś czasu.

Severus uniósł lekko brew i uśmiechnął się kącikiem ust.

– To byłoby nad wyraz… niepokojące – przyznał. – Chodź, spytamy profesor McGonagall, czy ona widzi coś nie tak.

Ale zanim Hermiona obróciła się, żeby umyć ręce, Severus uniósł jej prawą dłoń i pocałował czubki palców. Przez chwilę całował jeden po drugim, biorąc je delikatnie do ust i dziewczyna umiała tylko zamknąć oczy i oprzeć się o niego, bo inaczej nie byłaby w stanie ustać.

– Ta twoja galaretka nie ma żadnego porządnego smaku – mruknął w końcu rozbawiony na widok jej całkowicie nieprzytomnej miny i zanotował w myślach, że najwyraźniej to jest coś, co Hermiona bardzo lubi.

Dziewczyna spojrzała na niego oszołomiona i nie wiedziała, co powiedzieć.

– Umyj ręce i chodź – obrócił ją w kierunku umywalki.

Miał nadzieję, że to jej pomoże wrócić do normalnego stanu. Lepiej, żeby Minerwa jej nie widziała, kiedy wygląda tak jak teraz…

Kiedy wrócili do gabinetu, Minerwa właśnie kończyła „sprzątanie” – to znaczy upewnianie się, że nie ma tam absolutnie żadnego włosa.

– Pani profesor, może tak być? – spytała Hermiona, wskazując głowę Severusa.

– Zostańcie tam, gdzie jesteście – powiedziała szybko starsza czarownica i podeszła do nich.

Przyglądała się mu przez dłuższą chwilę.

– Szczerze mówiąc, nawet wiedząc że masz perukę, to jej nie widzę… – dotknęła niepewnie włosów opadających lekko na ramiona. – Jesteście pewni, że nie ma na wierzchu żadnego prawdziwego, który mógłby wypaść na szatę?

– Ani jednego. Te parę, które nie weszły pod perukę, musiałam wygolić. Teraz wszystkie włosy są ze sobą sklejone i schowane.

Severus spojrzał na zegarek.

– Dochodzi druga. Sprawdźcie na wszelki wypadek moją szatę, choć powinna być czysta.

Minerwa zaczęła zaklęciem ściągać wszystko, co było na jego ubraniu; paproszki, jakąś nitkę, dwa włosy, które zaplątały się gdzieś w okolicach mankietów i trochę kurzu. Kiedy skończyła, wrzuciła wszystko do kominka i spaliła.

– Najlepiej będzie, jak Hermiona przeniesie się do drugiego wymiaru, a ja usiądę przy drzwiach i będę czekać na pojawienie się Smitha.

Hermiona musiała się z nią zgodzić. JEJ włos absolutnie nie miał prawa tu się znaleźć. Zaczynała się na nowo denerwować.

– Powtórzmy jeszcze raz plan – zaproponował Severus.

Plan był prosty. Hermiona miała być ciągle w drugim wymiarze i obserwować Smitha. Kiedy Auror zapuka do drzwi, Minerwa miała go wpuścić i natychmiast potem wyjść tak, żeby uniemożliwić ewentualnej drugiej osobie pod peleryną niewidką wejście do gabinetu. Zaraz potem miała przenieść się do drugiego wymiaru i za pomocą świstoklika dołączyć do Hermiony. Na te parę minut Severus musiał zdjąć osłony ze swojego gabinetu.

– Gdyby Smith rzucił na mnie Imperiusa, oszałamiacie go równocześnie, zabieracie mu różdżkę, unieruchamiacie go, żeby w żaden sposób nie mógł uciec i blokujecie drzwi. I zmuszacie do odwrócenia zaklęcia. Potem ja się nim zajmę – powiedział Severus, uśmiechając się złowrogo. – A wy musicie sprawdzić, czy nie ma pod drzwiami nikogo pod peleryną niewidką. Jeśli tak, tego kogoś też oszałamiacie i zostawiacie mi.

Hermiona domyślała się, że tym kimś mógłby być ewentualnie Norris, który lubił kontrolować innych i „brać udział” w ważnych wydarzeniach, jak kiedyś w Klinice, kiedy chciał zobaczyć, jak podawana jest pierwsza fiolka eliksiru.

– Uważaj na siebie – powiedziała cichutko do Severusa, nie umiejąc się powstrzymać. To znaczy owszem, powstrzymała się. Powiedziała tylko tyle.

Skinął głową i uścisnął lekko jej ramię.

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – odparł.

Hermiona uśmiechnęła się słabo, popatrzyła na trochę zaskoczoną profesor McGonagall i przeniosła się do drugiego wymiaru. Usiadła na dywaniku pod oknem i przyglądała się, jak jej Opiekunka „odkurza” zaklęciem przejście z komnat do gabinetu, po czym ustawia sobie krzesło przy samych drzwiach, kontroluje jeszcze raz, czy nie spadł jej żaden włos i siada wygodnie. W tym czasie Severus położył sobie na szacie trzy czarne włosy z koperty i rzucił kilka na ziemię koło biurka.

Przez jakiś czas przysłuchiwała się ich dyskusji na temat planu zajęć na przyszły rok, a potem na nowo zaczęła zastanawiać się, jak wypadnie to spotkanie. Severus wydawał się być zupełnie spokojny, na jego twarzy nie widać było śladu zdenerwowania czy strachu. Profesor McGonagall wyraźnie się denerwowała, choć starała się to ukrywać.

Za dwadzieścia trzecia, kiedy Hermionę zaczął boleć brzuch i zaczęły się jej trząść ręce, rozległo się energiczne pukanie do drzwi.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 31Dwa Słowa Rozdział 33 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 5 komentarzy

    1. to musi być chyba jakaś teoria, która pojawiła się w fickach, bo nic takiego z HP nie pamiętam…
      Lawford najwyraźniej też nie 😉

Dodaj komentarz