Dwa Słowa EPILOG część 11

Piątek, 18.03

Po wypisaniu ostatniego imienia i nazwiska zaproszonego gościa na sztywnym kartoniku Hermiona odłożyła na bok pióro i przeciągnęła się. Gdy przekrzywiła głowę, zobaczyła jak schną ostatnie ślady atramentu; matowieją i przestają się błyszczeć w świetle wpadającym przez okno.

– Dam je Carol razem z planem, gdzie kto siedzi – powiedział Severus, przysiadając na krześle obok niej.

– Tylko niech weźmie pod uwagę ostatnie poprawki – zastrzegła Hermiona.

W zeszłym tygodniu Harry znów pożarł się z dziewczyną Rona i Ginny poprosiła Hermionę o posadzenie Rona w innym miejscu, dalej od nich. Po raz kolejny więc zmienił się plan usadzenia gości i Hermiona naniosła zmiany czerwonym atramentem.

Teraz właśnie skończyła robić karteczki, które służyły do oznaczenia, kto gdzie ma siedzieć.

– O której zjawi się Jean Jacques?

– Powiedział, że koło dziesiątej rano.

– To dobrze, przynajmniej da ci się wyspać – uśmiechnęła się. – Pudełeczka z obrączkami położyłam na stole, koło puszek z muzyką.

Severus rzucił okiem na stół zastawiony rozmaitymi pudełkami, torebkami, słoikami i innymi „drobiazgami” i odnalazł wzrokiem duże pudło, do którego parę dni temu włożyli puszki z muzyką.

– Dam mu je, jak tylko przyjdzie. Wiesz, czy w Wilczym Pazurze jest łóżko dla małej Jean Jeacquesa?

Hermiona zamarła na chwilę, po czym porwała duży notes i zaczęła przerzucać strony i przeglądać powkładane między nie karteczki.

– Zamawiałam dwuosobowy pokój dla ojca z dzieckiem… czekaj… jest! Jedno łóżko podwójne, drugie pojedyncze! Oufff! – dodała, zamykając notes. – Przestraszyłeś mnie.

Severus przesunął palcami po jej rozpuszczonych, długich włosach.

– Nie ma powodu do nerwów, od tygodnia wszystko już jest przygotowane.

Hermiona uśmiechnęła się niepewnie.

– Wiem, ale…

– Skoro wiesz, to odłóż to wszystko i zajmij się mną. Za chwilę porzucisz mnie na całą dobę.

Dziewczyna przytuliła się do niego i zamknęła oczy, wdychając głęboki zapach jego skóry ze śladem żelu do kąpieli.

– Co będziesz robił? Sam?

– Będę smakował ostatni wieczór w spokoju, z dobrą książką – powiedział jej do ucha i w jego głosie poznała, że się uśmiechał.

– Severus…! – prychnęła i spojrzała na niego. – Mówię poważnie! Wiesz, trochę mi głupio…

Severus przez chwilę wodził wzrokiem po jej twarzy.

– Więc przestań się tym przejmować. Taka jest tradycja – odparł po chwili.

– Ciekawe po co. Co takiego może zmienić jeden dzień?

– Z pewnością może uprzytomnić mi, jakie mam szczęście – pogłaskał palcem jej policzek. – Spędzę ten wieczór… tę noc sam i będę mógł myśleć o tym, że to ostatni raz w moim życiu. Czasami jest dobrze posmakować samotności, żeby tym bardziej docenić szczęście bycia z kimś.

Hermiona ucałowała jego dłoń, ale Severus pokręcił głową i zabrał ją tylko po to, żeby ucałować czubki jej palców.

– Kiedy będziesz kładła się spać, pomyśl o mnie.

Kiwnęła głową i przylgnęła mocno do niego. Severus usiadł bokiem i przytulił ją, zanurzając twarz w jej włosach i gładząc je powoli. Nie wiedzieli, ile tak siedzieli, ciesząc się bliskością, kiedy zabrzmiało głośne pukanie do drzwi gabinetu dyrektora.

– To pewnie świadkowe – mruknęła niechętnie Hermiona, podnosząc głowę.

Wstali, ale zanim Hermiona dała krok do przodu, Severus wziął ją w ramiona.

– Poczekaj…

Pochylił głowę, odszukał jej usta i zaczął całować, wkładając w ten pocałunek całe swoje uczucie. Tulili do siebie usta, pieszcząc łagodnie palcami swoje twarze, dzieląc się oddechem, biciem serc, ciepłem ich ciał i żadne z nich nie chciało tego przerwać.

Gdy pukanie rozległo się jeszcze raz, oboje odsunęli się i spojrzeli na siebie błyszczącymi oczami.

– Wpuśćmy je, inaczej nabiorą całkowicie niestosownych podejrzeń – szepnęła Hermiona.

– O tak, CAŁKOWICIE niestosownych – parsknął Severus, dotykając jej leciutko zaokrąglonego brzucha.

Uśmiechnęli się do siebie i poszli otworzyć drzwi.

– Dzień dobry, Severusie. Przyszłyśmy porwać ci narzeczoną – powiedziała Molly, która już unosiła rękę, żeby zastukać kolejny raz. – Gotowa, Hermiono?

– Oczywiście, Molly! Muszę tylko jeszcze coś… wziąć.

– I jak się czujesz, Severusie? – zagadnęła Minerwa, wchodząc do gabinetu.

– Normalnie – odparł krótko.

Czarownica uśmiechnęła się do niego. Mogła się domyśleć odpowiedzi.

– Daj mi proszę jutro znać, jak tylko rodzice Hermiony będą w Norze.

Skinął głową i podszedł do okna.

– Jutro powinno wyjrzeć słońce – powiedziała nieśmiało Ginny. – Najważniejsze, że nie będzie padać.

– Prognoza pogody prosto z Pokątnej? – spytała córkę Molly.

– Nie, prosiłam znajomą z Ministerstwa, która robi prognozy do Proroka. Sprawdziła jeszcze raz Hogsmeade. Ale za to będzie wiało.

Minerwa zacisnęła lekko usta, przypominając sobie nagle jej własny ślub. Dawno, dawno temu. Wiało wtedy straszliwie.

– Parasolkę na wszelki wypadek trzeba wziąć. Choćby po to, żeby Hermiona mogła osłonić sobie głowę, żeby fryzura się jej nie zepsuła. Severusie, będziesz pamiętał?

Jej kolega już miał odpowiedzieć, gdy do gabinetu wróciła Hermiona z dwiema torbami. Jedną z piżamą, paroma fiolkami z eliksirami i kosmetykami i drugą z bielizną, biżuterią i perfumami na jutrzejszy dzień. Podeszła do Severusa i dotknęła jego ramienia.

– Zostawiłam ci… coś… w sypialni – szepnęła.

Trzy świadkowe obróciły głowy, dając im choć odrobinę prywatności. Severus obrzucił je krótkim spojrzeniem i przygarnął Hermionę do siebie.

– Do widzenia, maleńka.

Hermiona wspięła się na palce i przesunęła ustami po jego nosie.

– Do widzenia… do jutra. To już niedługo. – Nie odpowiedział, więc dodała – Powiedz… jak kiedyś do mnie mówiłeś?

W jego czarnych oczach coś błysnęło i nie wiedziała, czy to było rozbawienie, czy wzruszenie.

– Panna Granger…

Merlinie, to już przeszłość.

– Jutro będę już panią Snape – wtuliła twarz w jego pierś, zaciskając mocno palce na jego ramionach. – Pamiętaj o tym, jeśli dziś będzie ci smutno… beze mnie.

Coś ścisnęło mu się w sercu na dźwięk tych słów. Niewysłowiona, niemal bolesna radość, zarówno na myśl o „pani Snape”, jak i o tym, że mogła pomyśleć o tym, że będzie mogło być mu smutno. Całkiem, jakby był małym chłopcem. Choć równocześnie zdał sobie sprawę z tego, że już za nią tęskni. Może i faktycznie zmieniła go w małego chłopca? Rzucił okiem na stojące cały czas tyłem kobiety i pocałował czubek jej głowy.

– Idź już. Panno Granger.

Pocałowali się po raz ostatni i Hermiona ze smutnym uśmiechem podeszła do trzech czarownic. Na dźwięk jej kroków Molly obróciła się i wyciągnęła po nią rękę.

– Nie smuć się, głuptasku – powiedziała, śmiejąc się cicho i w tym momencie Hermiona poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.

Ginny również się uśmiechnęła i przytuliła lekko przyjaciółkę, ciągnąc ją do drzwi. Minerwa otworzyła je przed nimi.

– Do widzenia, Severusie. Do jutra.

Wszystkie obróciły się i pomachały mu rękoma, ale on widział i słyszał tylko Hermionę. Skinął głową, przymykając oczy i gdy je otworzył, już jej nie było. Odeszła. Żeby wrócić jako jego żona.

Zacisnął mocno pięści i westchnął, odwracając wzrok. Żeby się czymś zająć, poszedł do sypialni zobaczyć, co mu zostawiła. Zgodnie z czarodziejskim rytuałem zaślubin miało to być coś, co nawiązywało jakoś do ich związku i co bardzo się dla niej liczyło.

W pierwszej chwili nic nie dostrzegł, więc przyjrzał się dokładniej i na jej poduszce dostrzegł coś małego. Podszedł i krzywy uśmiech wypełzł mu na twarz. To był jej pierścionek z bursztynem.

Usiadł na brzegu łóżka, po jej stronie i wziął go do ręki. Tak to się zaczęło. Tak się zaprzyjaźniliśmy.

Pocałował go delikatnie, zaciskając mocno oczy i chwilę tak siedział, bujając się lekko. Potem poszedł po parę swoich włosów, które zostały na grzebieniu, kiedy Hermiona dziś rano rozczesywała mu włosy i położył je obok. Kilka czarnych włosów. Dla niego to przypominało mu dzień, w którym odważył się ją pierwszy raz pocałować. To był początek ich związku. Który jutro miał zmienić się w małżeństwo.

Rytuał się rozpoczął.

 

Późnym wieczorem, po sprawdzeniu czy wszystko w szkole jest w porządku, położył się spać.

Łóżko było puste. Nie znalazł w nim tego, do czego już się przyzwyczaił – jej ciepła, miarowego oddechu, jej miękkiego ciała, do którego mógł się przytulić, schować twarz w jej włosach rozrzuconych po poduszce i zasnąć w jej zapachu.

Przesunął ręką po chłodnym, pomiętym prześcieradle na jej części łóżka, aż natrafił na poduszkę. Każdego wieczora Hermiona przesuwała ją coraz bardziej w jego stronę i zaczął żartować, że jak tak dalej pójdzie, to on skończy na podłodze.

Przygarnął do siebie poduszkę, poprawił kilka czarnych włosów i napawał się zapachem migdałów i jeszcze czegoś, czego nie umiał określić, ale wiedział, że to był jej zapach. Nie mogło to zastąpić Hermiony, ale to była namiastka jej. Namiastka szczęścia.

Szczęście. Na myśl o tym otworzyły mu się oczy. Zaiste, długo przyszło mu na nie czekać.

Patrząc gdzieś w ciemność przed sobą, wrócił myślami bardzo daleko wstecz, do czasu, kiedy nie wiedział, co to jest.

Z pewnością nie zaznał go jako dziecko. Do jedenastego roku życia wszystkie dni były do siebie podobne i zlewały się w jeden koszmar i w domu i w szkole. Nie miał nawet przyjaciela, z którym mógłby się tym podzielić, więc nauczył się zamykać w sobie i nie pokazywać po sobie uczuć.

Kiedy poznał Lily, zaczął się czas ich przyjaźni. To były te jedyne radosne chwile w jego życiu. Lily była jedyną osobą, która okazywała mu zrozumienie, chciała z nim rozmawiać i była dla niego miła. Być może właśnie to sprawiło, że tak do niej lgnął. Ani w domu, ani w szkole nigdy czegoś takiego nie doświadczył i zapewne jej dobroć przyciągała go jak magnes. On też starał się być miły, choć nie bardzo mu to wychodziło.

Później przyszedł Hogwart. Ale prócz faktu, że wreszcie mógł używać magii, niewiele się zmieniło. Strach przed ojcem został zastąpiony przez strach o matkę. W miejsce bandy nielubianych rówieśników pojawił się Potter i jego przyjaciele. I nadal była tylko jedna osoba, która się o niego troszczyła. Lily.

Chyba nie było się co dziwić, że w końcu ją pokochał… Próbował jej to okazać i właśnie wtedy okazało się, że Potter też się w niej zakochał.

Ile razy zastanawiał się, czy gdyby ukrył swoje uczucia, to Potter zainteresowałby się jakąś inną dziewczyną? Może zrobił to po prostu po to, żeby znów go upokorzyć? W każdym razie wyniósł z tego nową lekcję. Jeśli okażesz uczucia i pokażesz, że na czymś naprawdę ci zależy, to to stracisz.

Próbował się nie poddać, znaleźć swoją ścieżkę i wartości, najlepiej zupełnie inne od tych, które reprezentował Potter i jego banda. Im dalej od nich, tym lepiej! Czarna magia zawsze go pociągała, a przy tym ci, którzy się nią pasjonowali, byli całkowitym przeciwieństwem Pottera, więc oddał się jej bez reszty.

Ponieważ Lily zaczęła oddalać się od niego, a zbliżać do cholernego Pottera, chciał i ją w ten sposób ukarać. Jakby mówił „Zobacz, co zrobiłaś! To z twojego powodu taki jestem! To twoja wina!”. I nie widział wtedy, że to właśnie dlatego ją stracił.

Przystał więc do Śmierciożerców i przez krótką chwilę czuł, że to było to, czego pragnął. Mógł wreszcie wyrzucić z siebie nienawiść do wszystkiego. Do życia ogólnie i do Pottera w szczególności. Otoczony przez Avery’ego, Mulcibera, Malfoya, Rookwooda i innych, przyjął z radością ich przekonania, że Gryfoni są tymi złymi, podzielał pogardę do Mugoli, bo to słowo od dawna uosabiało jego ojca i oddalał się od Lily coraz bardziej.

Wkrótce potem okazało się, że Lily musi umrzeć. Z jego powodu.

Wstrząs, który wtedy przeżył, sprawił że otworzył oczy. Całkiem jakby stanął obok i wreszcie mógł przyjrzeć się sobie samemu. Jakby ktoś uderzył go mocno w policzek i dzięki temu oprzytomniał.

Zrozumiał, że żył w jakimś amoku, że cel do którego dążył, w rzeczywistości był czymś zupełnie innym i tylko on był tak zaślepiony nienawiścią, że nie widział czym był naprawdę.

I Lily odeszła. Na zawsze. Ból po jej śmierci był porażający. Stracił jedną, jedyną osobę, dla której choć przez chwilę coś znaczył… I stracił ją z powodu własnego egoizmu i głupoty.

Chyba tylko Wieczysta Przysięga sprawiła, że nie targnął się na swoje życie. Wieczysta Przysięga i przekonanie, że jedynym sposobem na odpokutowanie swojej winy było chronienie jej syna. To był powód, dla którego dalej żył.

Tak więc powrócił do świata Śmierciożerców, do Czarnego Pana, do ludzi, przez których ona umarła. Nauczył się udawać, grać kogoś kim nie chciał już być, ale musiał. Nauczył się skrywać głęboko swoje uczucia, nałożyć na twarz prawdziwą maskę obojętności i wzgardy, nauczył się patrzeć na śmierć i pokazywać światu, że mu się to podoba, żyć znów pogardzany, wyśmiewany i znienawidzony. Ale przede wszystkim nauczył się żyć przegranym, zmarnowanym życiem, które miało szybko się skończyć. I z biegiem czasu śmierć stała się jedyną rzeczą, jakiej pragnął.

Nie miał przeżyć tej wojny. Miał zrobić wszystko, by Zakon wygrał i umrzeć jako Śmierciożerca, zdrajca i morderca.

Wstrząsnęły nim dreszcze, gdy przypomniał sobie tamtą noc we Wrzeszczącej Chacie. Poczuł smród butwiejącego drewna i brudu i ból przeszywający jego ciało. Słyszał nawet swój chrapliwy, świszczący oddech, gdy próbował z coraz większym trudem złapać powietrze, jego ręka odruchowo powędrowała do szyi i mógłby przysiąc, że zanurzył palce w gorącej, pulsującej wilgoci.

Wiedział, że nadszedł koniec. Kiedy zrozumiał zamiary Czarnego Pana, ogarnął go przeraźliwy strach, ale nie o siebie. Bał się, że nie uda mu się przekazać wspomnień Potterowi i wszystko, co do tej pory zrobił, straci jakikolwiek sens.

I wtedy pojawiła się ona…

Jego zaciśnięte konwulsyjnie mięśnie rozluźniły się, gdy z ciemności wyłoniła się Hermiona. Przyszła do niego, wychudzona, w obszarpanym ubraniu, z mokrymi włosami, umazana krwią i przyjrzała mu się wielkimi, przerażonymi oczami. Wtedy jeszcze nie wiedziała. Wtedy jeszcze nie miała dla niego żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że wyczarowała fiolkę, do której Potter mógł przenieść jego wspomnienia.

A potem w jego mniemaniu umarł. Na brudnej, przegniłej podłodze, wśród zwierzęcych odchodów, rozkładających się szczątków szczurów i innego robactwa, unurzany we własnej krwi. Jakie życie, taka śmierć. Dostał to, na co zasłużył.

Kiedy Hermiona zjawiła się we Wrzeszczącej Chacie parę godzin później, już wiedziała.

Któregoś wieczora w Spinner’s End rozmawiali ze sobą na temat tego, co się wtedy stało i zapytał jej, czemu wróciła. Cały czas był przekonany, że przyszła po niewidkę Pottera, więc zdziwił się, gdy usłyszał, że Potter schował się pod nią, gdy Hagrid zaniósł go do zamku.

– Nie chciałam, żebyś tam został – wyjaśniła mu.

Ciemność zapachniała na nowo migdałami i usta drgnęły mu w krzywym uśmiechu.

Cała Hermiona. Pełna dobroci i pragnąca sprawiedliwości. Gdy Potter obwieścił wszystkim, jaka była jego prawdziwa rola, tylko ona uznała, że nie można pozwolić, żeby jego ciało zgniło we Wrzeszczącej Chacie i postanowiła przenieść je do Hogwartu.

– Zasłużyłeś na to. Żeby… spocząć wśród innych członków Zakonu.

Poprosiła o pomoc Minerwę i gdy we dwie próbowały przenieść jego zwłoki, okazało się, że tli się w nim jeszcze iskierka życia. Minerwa pobiegła sprowadzić jakiegoś Uzdrowiciela, których pełno pojawiło się w Hogwarcie, a Hermiona po prostu przywołała flakonik ze łzami Feniksa i część z nich wylała na jego ranę, część zaś udało jej się wlać mu do ust.

Mądra, dzielna Hermiona. Po raz kolejny udowodniła, że była najbardziej błyskotliwą czarownicą w tym stuleciu.

Czy to było możliwe, że dotyk kogoś tak dobrego sprawił, że od tamtego momentu zmieniło się całe jego życie?

A może naprawdę wtedy umarł, odpokutował za swoje winy i narodził się na nowo, by móc zacząć wreszcie żyć?

Od chwili, kiedy ocknął się w Św. Mungu, świat wyglądał inaczej. Wyzdrowiał. Wygrał proces. Został uznany bohaterem i odznaczony Orderem Merlina. Wrócił do Hogwartu jako dyrektor i stosunek innych nauczycieli do niego diametralnie się zmienił.

Ale to był dopiero początek.

Kilkanaście miesięcy później zjawiła się u niego z prośbą o pomoc i od tamtej chwili zaczęli ze sobą pracować.

Wkradła się do jego życia, nie robiąc sobie nic z bariery, którą postawił między sobą i wszystkimi dookoła. Każdego dnia pokazywała mu, co znaczy naprawdę chcieć. Zaakceptowała jego sarkastyczne poczucie humoru i nauczyła go śmiać się i cieszyć. Bawiła go swoimi powiedzonkami. Zmusiła go do otwarcia się coraz bardziej na świat. Pokazywała mu, co to jest życie.

Polubił chwile spędzane w jej towarzystwie i nie miało znaczenia, czy przygotowywali w tym czasie kolejną wyprawę do Kliniki, podsłuchiwali Norrisa, warzyli eliksiry, czy też po prostu spotykali się na kolacji czy obiedzie. Odkrył, że rozmowy z nią sprawiają mu przyjemność. Cieszył się, że mógł z kimś porozmawiać o wszystkim i o niczym. I nie miało to nic wspólnego z tym, że ocaliła go po raz drugi i że nie zawahała się zaryzykować dla niego własnym życiem.

Kiedy dostała wezwanie na badania do Kliniki, zrozumiał, że mu na niej zależało. Potem dotarło do niego JAK BARDZO, więc próbował się od niej odsunąć. Na próżno. Każdym gestem, każdym słowem, uśmiechem, każdym spojrzeniem sprawiała, że zakochiwał się w niej coraz mocniej.

Pamiętał doskonale wieczór u niej, kiedy prawie oszalał z pragnienia i wreszcie poddał się i zdecydował spróbować.

Cieszył się, że się na to odważył. Zrozumiał, że odwaga to nie tylko donośny krzyk, ale też i cichy głosik, szepcący mu w środku nocy, że warto spróbować.

Dzięki temu dziś był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Był z cudowną, piękną, mądrą kobietą, którą kochał i która kochała jego. Jutro miała zostać jego żoną. I już teraz nosiła w sobie jego dziecko.

Była jego patronusem, jego słońcem, jego skarbem. Dała mu o wiele więcej niż zasługiwał i w tej chwili mógł marzyć o tym, by oddać jej choć część szczęścia, które otrzymał.

Musiał poczekać jeszcze tylko trochę. Przecież czekał tak długo, więc czym przy tym było kilka godzin? Ale teraz było łatwiej. Teraz wiedział, że warto, że miał na co. Na kogo.

Wtulił twarz w jej poduszkę, czując nagłą tęsknotę, tak mocną, że zapiekło go w gardle i w oczach i po chwili po policzku i zakrzywionym nosie stoczyły się gorące łzy.

Ale ponieważ nie było nikogo, kto by to widział, mógł sobie na nie pozwolić. Nie wiedział, czy to są łzy smutku, czy radości, ale pozwolił im płynąć.

 

 

Sobota, 19.03

Jean Jacques zaklęciem wyjął z szafy szatę Severusa i gdy zawisła w powietrzu, obszedł ją dookoła i zlustrował wzrokiem szukając zagięć, ale nic nie znalazł. Na osobnym wieszaku wisiała koszula, której biel aż raziła w oczy. Poprawił delikatnie kołnierzyk, strzepnął jakiś paproch i uznał, że strój jest idealny. Do tego cudownie pasowała biała róża z biało-zieloną frezją i zielonymi dodatkami, taka sama jak w bukiecie Hermiony, ale Severus z oślim uporem odmawiał noszenia jej. Stwierdził, że to dobre dla kobiet i choć Jean Jacques próbował na różne sposoby wyjaśnić mu, że powinien mieć w butonierce te same kwiatki co panna młoda, nie udawało mu się go przekonać. W czasie ich ostatniej, szóstej już dyskusji na ten temat Severus warknął, że jeśli odważy się odezwać jeszcze raz, wyrzuci go z komnat i nie będzie się troszczył, czy przez okno, czy przez drzwi.

Zaburczało mu w brzuchu i nagle wyraźnie poczuł, że zrobiła się pora obiadu.

– Severus, będzie jakiś obiad? – spytał, zaglądając do gabinetu dyrektora i zobaczył, że Severus dyskutował z jakimś czarodziejem z portretu, o długich białych włosach i białej brodzie. – Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać.

– Słynny pan Jean Jacques! – zawołał na to białobrody. – Niezmiernie się cieszę, mogąc pana poznać! Severusie, jakbyś był tak miły…

Severus obrzucił Jean Jacquesa ostrym spojrzeniem i skinął głową.

– Albus Dumbledore, poprzedni dyrektor tej szkoły.

– Cała przyjemność po mojej stronie – ukłonił się Jean Jacques.

– Każę skrzatom coś tu przynieść – rzekł Severus, zanim ten zdążył powiedzieć cokolwiek innego. – Ja muszę na chwilę zejść do Wielkiej Sali.

– Tiffany jeszcze chyba nie przyszła?

– Nie. Mam coś innego do zrobienia – odparł krótko. – Poczekaj w saloniku.

Albus uśmiechnął się i poprawił okulary na długim nosie.

– Severusie, pozwól proszę nam porozmawiać. Przecież pan Jean Jacques nie będzie siedział sam w salonie, jeśli podczas twojej nieobecności mogę zabawić go rozmową.

Severus kolejny raz skinął głową, owinął się szatami i ruszył do drzwi.

– Więc rozmawiajcie sobie.

Gdy drzwi zamknęły się z głośnym łomotem, Jean Jacques zrobił niepewną minę do Albusa, który jednak roześmiał się.

– Proszę nie wierzyć ani chwili w to, co on mówi, czy jak się zachowuje. To tylko poza.

Jean Jacques spojrzał w kierunku drzwi i podrapał się po głowie.

– Ciężko nie wierzyć. Rano przystawił mi różdżkę do gardła, kiedy powiedziałem, że pomogę mu się uczesać…

Albus wybuchnął jeszcze większym śmiechem.

– To całkiem zrozumiałe. O ile wiem, jest tylko jedna osoba na świecie, której on pozwala się dotknąć, poza zwyczajowym uściskiem dłoni. Panna Granger. Co do tej pory mnie zaskakuje.

– On zawsze był taki niedotykalski? – zaciekawił się Jean Jacques, siadając w fotelu dyrektora.

– Zawsze. Byłem jego profesorem, od kiedy zjawił się w Hogwarcie i odkąd pamiętam, nie dopuszczał do siebie innych. Potem wrócił tu jako nauczyciel i zachowywał się podobnie. Z wielu różnych powodów. Po trosze była w tym i moja wina – Albus potarł nasadę nosa czubkami palców.

– Hermiona… była jego studentką?

– Tak. O ile wiem, panna Granger… – Albus uśmiechnął się kiwając głową. – Będę musiał przestać ją tak nazywać. O ile wiem, Hermiona miała zawsze duży respekt dla nauczycieli i czasami występowała w jego obronie, kiedy inni uczniowie otwarcie się z niego wyśmiewali.

Jean Jacques uniósł brwi ze zdumienia.

– To znaczy, że już wtedy… ona była w nim…

– Ależ nie! Po prostu nie lubiła go trochę mniej niż inni.

Jean Jacques znów zerknął w kierunku drzwi.

– Wie pan co, może zmienimy temat. Nie chciałbym, żeby Severus mnie udusił, a z pewnością to zrobi, jeśli wejdzie i nagle obaj zamilkniemy.

Albus rozjaśnił twarz w uśmiechu.

– Proszę się nie obawiać. Ale z radością przychylę się do tej propozycji. Czy mógłby mi pan opowiedzieć o waszej Jastence?

– Oh oui! Naturalnie! – rozluźnił się Jean Jacques. – Jest zupełnie inna niż wasz Wizengamot…

 

W tym czasie Severus zszedł do Wielkiej Sali, w której kończył się już obiad, pchnął mocno szerokie drzwi i wszedł do środka energicznym krokiem. Drzwi uderzyły znajomo o ściany i głośny gwar przycichł przynajmniej o połowę. Severus podszedł do stołu Krukonów, odpowiedział skinieniem głowy na powitanie i spojrzał na Prefekta Naczelnego.

– Bridgeman, proszę podejść.

Nie czekając, aż chłopak się podniesie, ruszył do stołu Ślizgonów i przywołał ruchem ręki Prefekt Naczelną, Elisabeth Gladstone. Dziewczyna zerwała się, odrzucając na stół widelec, który spadł z brzękiem na podłogę, ale nikt nawet nie spojrzał w tym kierunku, wszyscy wpatrywali się w niego wielkimi oczami.

– Za mną – powiedział i wyszedł z Sali.

Dwójka Prefektów wymieniła wylęknione spojrzenia i prawie biegiem dopadli drzwi.

– Co się stało, do cho… – wysapał Bridgeman i urwał gwałtownie, prawie wpadając na Severusa.

– Proszę powściągnąć język, panie Bridgeman – spiorunował go wzrokiem Severus i chłopak skurczył się w sobie.

– Mam głęboką nadzieję, że nie muszę wam przypominać, że dziś po południu Wielka Sala jest zarezerwowana – powiedział, zakładając ręce na piersi i gdy uczniowie potaknęli, kontynuował. – Macie dopilnować, żeby w szkole był spokój. Żadnych idiotycznych zabaw na korytarzach, żadnych durnowatych pojedynków, żadnego włóczenia się w czasie ciszy nocnej. Przekażcie innym prefektom, żeby łaskawie przypomnieli o tym wszystkim uczniom. Czy to jasne?

Elisabeth lekko pobladła, szarpnęła głową prostując się tak, że mało nie przewróciła się do tyłu, ale jej kolega otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł.

– Jakieś pytania, Bridgeman?

– Ppanie profesorze… – zająknął się chłopak. – Czy… bo my rozmawialiśmy… i-ii my… znaczy niektórzy… z nas…

– Wykrztuś to wreszcie.

– No bo niektórzy… śmychcielibyć na uroczstości.

Severus przyglądał mu się przez chwilę.

– Uroczystość jest dla rodziny i bliskich. Uważacie, że zaliczacie się do jednych albo drugich?

Elisabeth postąpiła jeden krok do przodu.

– Panie profesorze… my też. Niektórzy Ślizgoni by chcieli…

– I Gryfoni, i Puchoni też…

– Ci starsi z nas… którzy pamiętają – zaczęli mówić jedno przez drugiego.

– My znamy Hermionę i… ją lubimy…

– My też… Był pan naszym Opiekunem…

– Już szczególnie po tym, co stało się w tym roku…

Severus już nabrał ochoty warknąć na nich, żeby się zamknęli, kiedy pomyślał o Hermionie. Może ona by się zgodziła? W końcu znała niektórych uczniów z siódmego roku…

Uniósł rękę, ucinając ich gadanie.

– Dobrze – rzekł po chwili milczenia i dostrzegł, że oboje się rozluźnili. – Pod jednym warunkiem. Przyjdą tylko ci, którzy naprawdę chcą. Nie chcę widzieć żadnych pierwszorocznych czy nowych, którzy nas nie znają. I macie odpowiednio się zachowywać. Jeśli ktokolwiek… drgnie, zajmę się nim po ślubie OSOBIŚCIE, tak, że tego pożałuje. Stajecie na końcu, ZA gośćmi i nie przeszkadzacie nikomu. Zrozumiano?

Elisabeth uśmiechnęła się i dygnęła grzecznie.

– Może pan być pewien, panie profesorze! Proszę się o to nie martwić!

– Dziękujemy bardzo! – dorzucił jej kolega, prostując się. – Do zobaczenia, panie profesorze!

Severus patrzył na nich jeszcze chwilę, po czym skinął głową i odszedł szerokim korytarzem.

 

Elisabeth odczekała aż się oddali i odwróciła się wolno do drzwi wejściowych do Wielkiej Sali.

– Merlinie, myślałam, że urwie ci głowę!

– Jeśli chciałaś zapytać o to samo, co ja, to czemu nie zaczęłaś?! – prychnął ze złością Bridgeman. – Tobie łatwiej!

– Chciałam, ale wyskoczyłeś przede mną!

– Doprawdy? A może po ślizgońsku chciałaś poczekać, aż urwie mi tę głowę i porozmawiać z nim dopiero wtedy?

Dziewczyna wzięła się pod boki, ale nagle spoważniała.

– Jeremy, przestańmy. Wygłupy mogą poczekać. MUSZĄ poczekać – powiedziała z naciskiem. – Wiem, kto od nas chciałby pójść. Pójdę z nimi pogadać. Ty idź pogadać z twoimi Krukonami, z Puchonami i Gryfonami. I uprzedź ich, że Snape zabije każdego, kto głośniej westchnie. Wcale mu się nie dziwię – dorzuciła.

Chłopak również spoważniał.

– Dobra. Ale w takim razie pogadaj też z prefektami, niech pilnują, żeby nikt nie podskakiwał dzisiejszej nocy.

Elisabeth zerknęła przez ramię, ale w korytarzu nie było już śladu po Snapie.

– Chyba się denerwuje – oceniła, ściszając na wszelki wypadek głos.

– Mój brat żenił się tego lata i pamiętam, że od dawna się tak nie żarł ze mną. Chyba od naszego dzieciństwa. Mówię ci, czepiał się każdej pierdoły…! Mam wrażenie, że ślub to koszmar. Nie ożenię się nawet, jakby mi kto dawał góry galeonów!

Dziewczyna parsknęła śmiechem i otworzyła drzwi do Sali. Niektórzy obrzucili ich pytającym spojrzeniem.

– Mam nadzieję, że faktycznie nikt NIE DRGNIE. Inaczej będzie po nas.

 

 

Tiffany Carol zjawiła się punktualnie o pierwszej trzydzieści. Filch, uprzedzony o jej wizycie, zaprowadził ją do Wielkiej Sali i poszedł po Severusa. Gdy ten wszedł do sali, Carol zdążyła już przywitać się z Pomoną i Septimą i teraz wszystkie trzy pochylały się nad planem, który Severus sporządził z Hermioną.

– Witam serdecznie, Severusie – uśmiechnęła się promiennie na jego widok i uścisnęła mocno jego dłoń. – Zabieramy się za robotę. Za dwie godziny będzie skończone.

Tiffany Carol była niska, szczuplutka i energia aż z niej emanowała. Zawsze, kiedy ją widzieli, była uśmiechnięta i radosna i odnosiło się wrażenie, że ta mała kobietka mogła wszystko, co tylko sobie zażyczyła, że „niemożliwe” dla niej nie istnieje. Jest może tylko odrobinę trudniejsze.

– Potrzebuje pani jakiejś pomocy? – spytał Severus, rozglądając się dookoła. – Profesor Flitwick powinien za chwilę się zjawić…

– Doskonale. Zanim zacznę – Tiffany Carol klasnęła w dłonie, wskazała jedną z toreb i przywołała ją do siebie krótkim, zdecydowanym ruchem dłoni, używając magii bezróżdżkowej. – Proszę, tu ma pan butonierki dla pana i świadka. Proszę je wstawić do wody i włożyć dopiero przed zejściem na dół.

Severusa ogarnęła szalona ochota powiedzieć jej, co myśli o dawaniu mu rozkazów i już otworzył usta, ale Tiffany potrząsnęła głową i włożyła mu torbę w rękę.

– Nie chcę słyszeć żadnego „nie”. Nie traćmy czasu na dyskutowanie o czymś, co i tak pan zrobi. Teraz proszę, niech pan sprowadzi mi pana Flitwicka, będzie musiał rzucić parę zaklęć na tackę na obrączki i wasz dywanik.

Severus zacisnął usta i zanim doszedł do drzwi, czarownica przywołała już na najbliższy stół kilka pudełek, które śmignęły do niej i wieczka odskoczyły na boki. Wychodząc, niemal zderzył się z malutkim czarodziejem. Jego szczęście.

Nie skończył jeszcze jeść resztki obiadu, kiedy przyszedł do niego Horacy. Wraz z nim owionął go zapach alkoholu.

– Nie chcę ci przeszkadzać, Severusie – powiedział siadając wygodnie na krześle i dopinając po raz kolejny tego dnia guziki na wystającym brzuchu. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że widziałem się zarówno z prefektami, jak i uczniami i przykazałem im zachować dziś wzorowy spokój.

Severus miał ochotę zgrzytnąć zębami, ale udało mu się zachować kamienny wyraz twarzy. Na wszelki wypadek nie usiadł, tylko oparł się o biurko, stając przed Horacym i krzyżując ręce na piersi.

– Dobrze.

– Nawet nie wiesz, jak niektórzy z nich są podekscytowani na myśl, że będą mogli uczestniczyć w ślubie! Bardzo się cieszą, że im pozwoliłeś! Szczególnie kilka twoich Ślizgonek stroi się teraz w najlepsze!

– Oby tylko nie zapomnieli o warunku mojego pozwolenia. Pierwszy który zapomni, bardzo mi się narazi… Od dawna nie dawałem szlabanów i z przyjemnością zajmę się nimi zaraz po ślubie.

Horacy zaśmiał się rubasznie i mrugnął do Dumbledore’a.

– Och, po ślubie będziesz zajmował się zupełnie innymi przyjemnościami!

Severus spojrzał na niego ostrzegawczo.

– Horacy, sądzę, że powiedziałeś mi wszystko, po co tu przyszedłeś.

– Och, pożartować nawet nie można… – westchnął Horacy. – Nie zapominaj chłopcze, że dwadzieścia lat temu byłem twoim nauczycielem.

– Nie zapominam.

– To ja się tobą opiekowałem. I teraz chyba mogę być dumny z mojego wychowanka… i trochę pożartować…

– Nie sądzę – zaprzeczył Severus, wstając.

– Byłeś zawsze takim dumnym Ślizgonem… Wiesz, nigdy by mi do głowy nie przyszło, że mógłbyś ożenić się z Gryfonką! Choć… – zawahał się Horacy i Severus nagle domyślił się, co ten zaraz powie.

– Nawet się nie waż!

– … już wtedy kręciłeś się koło innej Gryfonki.

– Horacy! – zawołał ostrzegawczo Dumbledore z portretu.

Targneła nim złość tak silna, że nie mógł się opanować i błyskawicznym ruchem złapał swoją różdżkę i wyciągnął ją w kierunku Horacego.

– Wyjdź!

Slughorn wytrzeszczył oczy na różdżkę i cofnął się o krok, potrącając krzesło, które upadło do tyłu.

– Albo cię przeklnę!

Horacy niemal dopadł drzwi i uciekł, zatrzaskując je za sobą, zaś Severus złapał się za głowę i zacisnął z całej siły palce, żeby nie krzyczeć.

Kim był ten idiota… ten śmieć, żeby teraz przypominać ci o Lily?! Dzisiaj, w takim dniu?! Jak śmiał w ogóle do ciebie przyjść i mówić na taki temat?!!!

Czego on chciał?! Żebyś dziś, właśnie teraz, zaczął żałować?! Żebyś przyznał, że popełniłeś błąd?! Że nie powinieneś jednak nigdy zaznać szczęścia za to, co kiedyś zrobiłeś?!!!

Jak śmiał…?!

Furia kotłowała się w jego sercu, wrzeszczała ogłuszająco w umyśle, wrzała w jego żyłach i czuł, że musi coś zrobić, bo inaczej pęknie. Rzucił się do okna i rąbną pięścią w ścianę. Nagły ból w kłykciach i palcach poraził go tak, że ledwo udało mu się odsunąć rękę i wziąć zamach, by uderzyć jeszcze raz. I jeszcze.

To miał być twój dzień! Czego ci wszyscy ludzie dziś od ciebie chcą?!

Rąbnął w ścianę kolejny raz, znajdując ulgę w bólu rozlewającym się po całej jego ręce, wędrującym przez ramię aż do jego mózgu i uśmierzającym inny ból i studzącym palącą złość.

To miał być dzień dla ciebie i Hermiony!

Hermiono…

Na wspomnienie jej imienia złość zastąpiła tęsknota. Chciał już z nią być, już ją zobaczyć. Znaleźć ukojenie w jej ramionach, w zapachu migdałów, w jej szepcie i w jej miłości.

Hermiono…

– Severusie… uspokój się… Severusie, słyszysz mnie?

– Hermiono…

Jej głos był jakiś dziwny; dobiegał z bliska i jednocześnie z daleka, był niski i obcy.

– Severusie!

Równocześnie poczuł ciepło spływające po jego palcach, więc otworzył zaciśnięte z całej siły oczy i zobaczył czerwone pręgi na ścianie. Krew kapała mu z poranionej, obolałej dłoni.

– Severusie…

Obejrzał się i zobaczył Jean Jacquesa, stojącego koło niego z przestraszoną miną i Dumbledore’a, który wychylał się tak bardzo ku niemu, jak tylko płótno pozwalało.

To nie była ona! Och, cholera jasna!!! Nie chcę ich! Chcę ją! Zostawcie mnie w spokoju!!!

– Już ci lepiej? – spytał Jean Jacques i podał mu chusteczkę. – Wytrzyj sobie rękę…

– Severusie, uspokój się – Dumbledore był o wiele mniej łagodny.

– Nie potrzebuję – Severus odtrącił rękę Jean Jacquesa i odsunął się.

Dumbledore ściągnął surowo brwi.

– Severusie, czas, żebyś wrócił do normalności.

– JA mam wrócić do normalności, Dumbledore?!

– To, że Horacy wykazał się zaskakującym nietaktem, nie znaczy, że ty masz zachowywać się podobnie.

– Zaskakującym nietaktem… – sarknął. Złość nie opuściła go tak łatwo, czaiła się jeszcze gdzieś w nim. – Cóż za wyszukane słownictwo.

Jean Jacques spojrzał na zegarek i postanowił odwrócić uwagę przyjaciela.

– Już sporo po drugiej, czas żebyśmy zaczęli się szykować. Musisz się wykąpać, ubrać…

– Nie jestem nagi, Jean Jacques. Równie dobrze mogę pójść tak, jak stoję – Severus usiadł za biurkiem i sięgnął po pierwszy lepszy pergamin. Byle ich zignorować.

Jean Jacques spojrzał błagalnie na Dumbledore’a. Albus wstał z fotela.

– Severusie… Severusie, mówię do ciebie!

Severus obrócił się powoli.

– Słucham cię, Dumbledore.

– Nie wystarczy słuchać, trzeba jeszcze chcieć zrozumieć.

– Co chcesz mi powiedzieć? Masz jakąś gotową przemowę na taką okazję? Z pewnością, miałeś ich już wiele w swoim…

– Teraz ja mówię – uciął nagle Albus i Severus urwał. – Możesz mi powiedzieć, co dziś ma się odbyć w tym zamku?

Severus nabrał powietrza i udało mu się nie zmienić wyrazu twarzy.

– Mój ślub. Podobno.

– Nie „podobno”. To po pierwsze. Po drugie nie twój. Ale twój i Hermiony.

Coś w nim drgnęło i zakłuło w serce. Hermiona.

– Wiem doskonale.

Albus przechylił się ku niemu tak, że prawie wypadł z ram.

– Bardzo dobrze, mój chłopcze. Więc wiesz, że w tej chwili jest w zamku, na innym piętrze ktoś, dla kogo to ma być najpiękniejszy dzień w życiu i kto właśnie się do niego przygotowuje. Ktoś, komu na tobie zależy, kto ci ufa… I kogo PONOĆ kochasz – Severus poczuł się, jakby ktoś uderzył go w policzek. – Prawdziwa miłość to nie branie, a dawanie. To dzielenie zaufania, a nie zawodzenie. Nie zawiedź jej. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie, zrób to dla niej.

Gorący, palący wstyd zalał mu pierś. Hermiona. Jego skarb, jego słońce, jego radość, ktoś, dla kogo jeszcze dziś w nocy był gotów zrobić wszystko, by oddać choć odrobinę tego szczęścia, które otrzymał.

Nie mógł jej zawieść, nigdy w życiu! Pomysł, że mógłby zrobić coś co by ją zasmuciło, po prostu go przeraził! Czym było ubranie się w strój, który razem wybrali?! Który pasował do jej stroju?! Włożenie kwiatków w butonierkę? Czym było? Było zaszczytem. Powinien się czuć wyróżniony, bo… właśnie tak! Był wyróżniony. Wybrała jego i powinien z radością zrobić to, czego oczekiwała, choćby tylko po to, żeby zobaczyć uśmiech na jej pięknej twarzy!

Nagle opanowała go szalona potrzeba zrobienia czegoś, byle tylko sprawić jej tym radość. I równocześnie dobrze wiedział, CO ma zrobić.

Wstał i skinął głową Albusowi.

– Masz rację, Albusie – powiedział cicho.

I poszedł do swoich komnat.

Rozdziały<< Dwa Słowa EPILOG część 10Dwa Słowa EPILOG część 12 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz