Dwa Słowa EPILOG część 1

Chciałam tylko przestrzec, że Epilog będzie bardzo długi. Napisałam go dla czystej przyjemności i zawiera to, czego zawsze mi brakowało we wszystkich fickach – takiego zwykłego życia już PO wojnie. Więc jest dla typowych maniaczek HGSS J Jak ktoś nie lubi Happy Endów, może być lekko zdegustowany.

Poza tym mogłam wymyśleć kilka rytuałów i zwyczajów magicznych.


 

Piątek, 13.11

Severus wrócił wcześniej do domu i z westchnieniem ulgi usiadł na kanapie. Przez cały tydzień miał urwanie głowy, starając się łączyć rozprawy w Wizengamocie i swoją normalną pracę z chęcią spędzania czasu z Hermioną. W czasie rozpraw często siedzieli z daleka od siebie i to sprawiało, że brakowało mu jej jeszcze bardziej.

Dziś, gdy tylko udało mu się skończyć ustalanie nowego systemu kar i nagród oraz zasad przyznawania szlabanów, zawiadomił Minerwę, że wraca do Spinner’s End i w razie potrzeby ma do niego pisać i wskoczył do kominka. Miał nadzieję sprawić Hermionie niespodziankę, ale sądząc po ciszy w domu, musiała gdzieś wyjść.

Chwilę zastanawiał się, czy nie użyć magicznego pergaminu i nie spytać, kiedy wróci, ale w końcu z tego zrezygnował. To by wyglądało, jakbyś jej pilnował. Nie jest twoją własnością, ma prawo wyjść i wrócić o której chce… Macie cały weekend przed sobą, zdążysz się nią nacieszyć.

To z kolei pchnęło jego myśli na inne tory. I prawie się ucieszył, że ma chwilę spokoju, żeby móc się zastanowić nad tym, co go zaczęło gnębić.

Dokładnie tydzień temu, późnym wieczorem, jeden ze Ślizgonów nagle się rozchorował i został przeniesiony do Św. Munga. Horacy próbował go zawiadomić, ale o tej porze Severusa nie było już w zamku, więc Slughorn poszedł do Minerwy. Czarownica ściągnęła go dzięki magicznemu pergaminowi i przybył do Hogwartu jeszcze przed Uzdrowicielami, ale zrozumiał, że jako dyrektor nie może tak po prostu mieszkać poza szkołą, kiedy w powszechnej opinii powinien w niej być.

Tak więc od tamtego czasu po kolacji przenosili się z Hermioną na noc do Hogwartu. Rano on wstawał wcześniej, żeby zejść do Wielkiej Sali na śniadanie, zaś Hermiona budziła się trochę później i wracała do domu.

Nie podobał mu się za bardzo fakt, że spędzała całe dnie sama, ale to ostatecznie jeszcze mógł znieść. Znał pełno niepracujących kobiet, które zostawały same, gdy mężowie szli do pracy. Ale jeszcze bardziej nie podobały mu się poranki. Budził się koło niej, całował na dzień dobry, a potem musiał ją zostawić. Nie mogli być razem, jak prawdziwa, normalna para.

Ale przecież nie mógł zabierać jej ze sobą na śniadania! Po prostu nie mógł! Nie byli sami, byli w szkole, z grupą dorastającej młodzieży i szczególnie on, jako dyrektor, musiał do jasnej cholery świecić przykładem. Jak inni nauczyciele mogli odejmować uczniom punkty za całowanie się na korytarzach, próbowanie wślizgiwania się do sypialni płci przeciwnej czy wręcz uprawianie seksu w rozmaitych zakamarkach zamku, jeśli on przyprowadzałby otwarcie do Wielkiej Sali swoją… kochankę?

Było w tym trochę obłudy, nawet więcej niż trochę, bo ich związek był powszechnie znany, ale to, co się działo w jego domu czy w jego sypialni, to była jego prywatna sprawa. Nikt nie musiał wiedzieć, że w poniedziałek mało nie spóźnił się na śniadanie, bo Hermiona dołączyła do niego w łazience i krótki w zamierzeniu prysznic trwał o wiele dłużej.

Ale nie możesz przyprowadzić Hermiony do stołu nauczycielskiego, posadzić koło siebie i słodzić jej herbaty na oczach innych.

Były oczywiście przepisy, które przyznawały większe komnaty czy dodatkowe miejsca przy stole nauczycielom posiadającym rodziny. Ale to nie wasz przypadek. Nie masz do tego prawa.

Hermiona jakoś to znosiła, ale jeśli jemu się to nie podobało, mógł się domyślać, że jej też to nie odpowiada. Ale rozumie.

Jakby to było cudownie, móc na przykład jutro rano zejść razem na dół, zjeść śniadanie i wybrać się na spacer dookoła jeziora… Ale nie możecie. Nie wolno wam. Dlatego, że nie jesteście prawdziwą parą. Stop, inaczej. Jesteście parą, ale… nic więcej. W waszym przypadku te przepisy…

Potrząsnął gwałtownie głową. No już! Powiedz to wreszcie!

Otworzył oczy, choć nie wiedział, kiedy je zamknął. Krążył dookoła tematu…

Nie jesteście małżeństwem. Ona nie jest twoją żoną.

Jeszcze nie.

Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, czując, jak mocno bije mu serce. Jeszcze nie… Uzmysłowił sobie, że tego pragnął. Teraz, kiedy odważył się o tym otwarcie pomyśleć, zrozumiał, że właśnie tego chce.

Czy Hermiona kochała go na tyle mocno?

Jej Patronus zmienił się i stał się twoim… czego jeszcze chcesz jako dowodu na to, jak bardzo cię kocha?

Ale czy zdecydowałaby się związać z nim na całe życie?

Wiedział, co on czuje. Wiedział, że kochał ją do szaleństwa, że stała się sensem jego życia. Nie istniało nic innego na świecie, co liczyłoby się bardziej niż ona.

Swoją drogą ciekawe, czemu nie potrafił robić nic połowicznie. Czarna Magia zafascynowała go do tego stopnia, że stał się Śmierciożercą i zdecydował się służyć Czarnemu Panu. I zabił w ten sposób kobietę, którą kochał. Kiedy zrozumiał swój błąd, zamiast po prostu rozpaczać przez jakiś czas, przyrzekł wierność Dumbledore’owi, ofiarowując mu swoje życie. Choć wiedział, że mógł… nie, on CHCIAŁ za to umrzeć. Nienawidził Pottera tak bardzo, że przeniósł tę nienawiść na jego syna.

Teraz zakochał się w Hermionie i przesłoniła mu cały świat. Odważył się spróbować i nagle zapragnął żyć… mieć żonę… prawdziwą rodzinę…

Ale nie wiedział, czy ona czuje to tak samo. Och, domyślał się… miał nadzieję, że tak. Ale nie był tego tak zupełnie pewien.

Czy odważyłby się ją o to prosić? Bał się, że może mu odmówić… że może poczuć się poganiana… Może jeszcze nie była gotowa?

Po prostu się bał.

Jego rozmyślania przerwał cichy trzask i pośrodku salonu zjawiła się Hermiona.

Dostrzegli się równocześnie i ich twarze rozjaśnił radosny uśmiech. Severus wyciągnął do niej ręce i dziewczyna rzuciła mu się w ramiona.

– Już jesteś! Merlinie, nawet nie wiesz, jak się cieszę! – powiedziała, wtulając twarz w jego pierś.

Nie pozwolił jej mówić dalej. Ujął jej twarz w obie dłonie, sięgnął do jej ust i zaczęli się całować. Tak jak prawdziwe małżeństwo.

Spędzili cudowny wieczór, tak jak oboje lubili. Zrobili sobie dobrą herbatę, wzięli książki i rozsiedli się na kanapie. Hermiona oparła się o niego, podwinęła nogi i czytała Historię Magii dla siódmej klasy, a on starą książkę o zastosowaniu roślin kolczastych w leczeniu chorób skórnych. Na kominku płonął ogień, drewno trzaskało głośno i w saloniku zrobiło się ciepło i przytulnie. Od czasu do czasu Severus odrywał wzrok od książki i rzucał okiem na splątane włosy na jej głowie przytulonej do jego ramienia.

Dopiero po kolacji przeszli przez kominek do Hogwartu. Postanowił na jutro zamówić śniadanie do komnat.

 

 

Poniedziałek, 23.11

Tego dnia na rozprawę wezwany został Jean Jacques. Severus zeznawał przed nim, więc gdy skończył, wrócił na ławę dla świadków i przysłuchiwał się odpowiedziom Francuza. Gdy wreszcie Jean Jacques był wolny, wyszli razem i poszli do kafeterii, gdzie kiedyś z pewnością Hermiona czasami jadała obiad.

– Mam nadzieję, że to się wkrótce skończy – powiedział Jean Jacques, siadając przy wolnym stoliku w kącie. – Gdy tak patrzę na niektórych z nich… szczególnie na Norrisa… dałbym mu dożywocie w Azkabanie już tylko za jego piękną mordkę.

Severus uśmiechnął się kątem ust.

– Za to Smith, jak się ogoli i ubierze porządnie, wcale nie wygląda na patologicznego mordercę – mówił dalej Francuz. – Jak sobie go wyobrażę bez tych szram na pysku… To ty go tak załatwiłeś? Tak? Wtedy, gdy wybrałeś się na chwilę go odwiedzić?

Severus usiadł wygodnie i położył koło siebie, pod ręką, różdżkę.

– Nie, trochę wcześniej. Kiedy Smith podszył się za Lovegooda. Tego samego wieczoru on popodcinał żyły Hermionie i gdybym zwlekał z tym choćby minutę dłużej, już by się wykrwawiła. Choć przypuszczam, że w jego przypadku nie potrzebowałem jakiegoś specjalnego powodu. Po tym wszystkim, czego dowiedzieliśmy się z waszych fiszek i tego, co podsłuchałem, znalazł się na pierwszym miejscu na mojej liście… osób mało lubianych – powiedział ironicznie. – Dostało mu się za całokształt.

– Merde.

Podeszła do nich kelnerka i uśmiechnęła się czarująco.

– Dzień dobry, panie Snape. Monsieur – wykonała coś na podobieństwo ukłonu, jaki panie wykonują na wielkich balach w kierunku partnerów. – Co mogę podać?

Jean Jacques odpowiedział miłym uśmiechem, zaś Severus nie zmienił ani odrobiny wyrazu twarzy. W ostatnich artykułach w Czarownicy i w Czarodziejskiej Drodze został zaprezentowany jako uosobienie siły, władzy i męskości i wygrał konkurs na najbardziej seksownego mężczyznę miesiąca. Ricky Rodriguez spadł na drugie miejsce. Obłęd. W tej sytuacji, nawet gdyby miał taki zwyczaj, uśmiechanie się do kobiet było jak najbardziej niewskazane.

Zamówił dwie Ogniste Whisky i kelnerka odrzuciła do tyłu długie blond włosy i odeszła, kołysząc biodrami.

– Swoją drogą, jak ma się Hermiona? – zagadnął Jean Jacques.

– Dobrze. Odpoczywa, czyta, uczy się i pisze dla mnie coś na kształt notatek z tego, co się działo w ubiegłych latach. Będę tego potrzebował do nauki nowego przedmiotu – odparł, nie chcąc wdawać się w szczegóły.

Prawda była taka, że jego zdaniem Hermiona potrzebowała przynajmniej kilku miesięcy, żeby dojść do siebie po przeżytym koszmarze. O ile latem, kiedy zaczęli spać razem, zasypiała i budziła się wtulona w niego, ze splątanymi nogami, o tyle jakoś od ucieczki do Francji, rankiem, nawet w środku nocy, znajdował ją leżącą na boku, ze skulonymi nogami podciągniętymi czasem aż pod brodę. Zauważył, że często żeby zasnąć, kładzie się na bok i kołysze mniej lub bardziej nerwowo. Kilka razy obudziła go, bo jęczała i popłakiwała przez sen.

Czasem więc przed snem masował jej ramiona i plecy, żeby się rozluźniła i na ogół wtedy lepiej się jej spało. Ale rano na nowo odnajdował ją zwiniętą w kulkę.

Być może tak samo reagowała po zakończeniu wojny? To, co przeżyła w czasie poszukiwania horkruksów, musiało być równie traumatyczne. A może nigdy z tego całkiem nie wyszła i teraz doszedł nowy koszmar i to wszystko się nawarstwiło?

– Nadal mieszkacie w tym małym ceglanym domku, do którego kiedyś przyszedłem?

– Tak, choć trochę czasu spędzamy też w Hogwarcie.

– Nie możecie się przenieść do jej mieszkania?

Kelnerka przyniosła im dwie szklaneczki whisky, więc Severus odczekał chwilę, zanim zapytał:

– Czemu mielibyśmy się przenieść?

Jean Jacques spojrzał na niego, jakby dla niego to było coś oczywistego.

– Za szybki koniec – uniósł do góry szklaneczkę i upił łyk. – Doskonała whisky. No bo… wybacz, to tylko moja opinia… to było doskonałe miejsce na kryjówkę, kiedy byłeś szpiegiem. Ale teraz… To nie jest idealne miejsce na prawdziwy dom. Kobieta potrzebuje czegoś ładnego, co mogłaby poozdabiać nie tylko od środka. Czegoś bardziej… reprezentacyjnego. Gdzie może zaprosić rodziców, gości. No wiesz…

Severus przyglądał mu się chwilę, starając się go zrozumieć. Dla niego wygląd domu nie miał żadnego znaczenia, ale dostrzegł dekoracje Hermiony, nie tylko w Spinner’s End, ale i w jej londyńskim mieszkanku i nagle do niego dotarło, że dla niej to mogło mieć duże znaczenie. Jean Jacques miał kiedyś żonę, z pewnością zna się na tym o wiele bardziej od niego.

– Nigdy mi nie mówiła, że jej to nie odpowiada – odparł, rozdarty między nagłą ochotą dłuższej dyskusji na ten temat i zakończenia tej rozmowy.

– No jasne, że nie mówiła! To przecież twój rodzinny dom. Nie chciała cię urazić!

– Więc ją spytam.

Jean Jacques uniósł z politowaniem oczy.

– Jestem pewien, że ci nie powie otwarcie, że jej się tam nie podoba. I jestem też pewien, że chciałaby mieć jakiś inny domek.

Severus napił się swojej whisky i wzruszył ramionami.

– Może twoja żona miała takie potrzeby. Nie sądzę, żeby dla Hermiony takie rzeczy miały znaczenie. To dziewczyna, która dorastała w czasie wojny. Były takie dni, kiedy nie wiedziała, czy dożyje do jutra. Przeżyła koszmar. Naprawdę uważasz, że przejmuje się wyglądem domu?

Francuz wzruszył ramionami.

– Być może istotnie nie jest to dla niej priorytet, nauczyła się myśleć o innych rzeczach. Ale to nadal kobieta. I na pewno dobrze by jej zrobiło, gdyby miała coś… swojego. Waszego.

Koło nich przeszło kilku czarodziejów w niebieskich szatach i usiadło przy stoliku trochę dalej. Severus zapatrzył się na bursztynowy płyn w szklaneczce.

– Może i masz rację…

Francuz uśmiechnął się do niego.

– Poza tym z tego, co widziałem, to nie jest jakaś cudowna okolica… Ta śmierdząca rzeczka… rozwalone domy dookoła… – Severus spojrzał na niego ostro, więc dokończył. – To nie najlepsze miejsce dla dzieci… a pewnie niedługo o jakichś pomyślicie…

Tego było już dla niego zdecydowanie za dużo.

– Jean Jacques, będzie zdecydowanie lepiej, jak ułożysz swoje życie, zanim zajmiesz się moim, dobrze? – powiedział gwałtownie, odstawiając szklankę na stół. – Zmieńmy temat.

Jean Jacques otworzył szerzej oczy, wyraźnie zaskoczony jego nagłym atakiem złości.

– Przepraszam – bąknął cicho. – Nie chciałem być natrętny. Tylko po prostu dobrze wam życzę.

– Bardzo mnie to cieszy, ale dam sobie radę.

Zaczęli więc rozmawiać o żądaniu Smitha publicznego przeproszenia za doznane krzywdy. Gdy wyszło na jaw, co zrobił mu Severus, z początku większość ludzi była oburzona i miała dużo współczucia dla byłego Aurora. Z biegiem czasu, gdy na jaw wychodziły postępki Smitha, coraz częściej pojawiały się opinie, że dostał, na co zasłużył. Tego dnia, w południe, jakiś reporter zagadnął Severusa w tej sprawie, więc odparł krótko: „Co pan by zrobił, gdyby Smith zrobił to komuś z pańskich bliskich? Żonie, córce, narzeczonej?”. Pytanie wstrząsnęło wszystkimi.

Niezależnie od tego Smith domagał się przeprosin. Najwyraźniej uznał, że to będzie najgorsza rzecz, jaka może przytrafić się Severusowi. Nawet rok wcześniej była to prawda. W tej chwili Severus mógł wyobrazić sobie znacznie gorsze rzeczy.

Wieczorem nie mógł zasnąć. Leżał koło śpiącej Hermiony i myślał nie tylko o tym, czy odważyłby się jej oświadczyć, ale i o dalszej przyszłości. O której do tej pory nie śmiał myśleć.

Rozmowa z Jean Jacquesem otworzyła mu oczy. Gdy wrócił do domu, natychmiast zrozumiał co Francuz miał na myśli, mówiąc że być może wygląd domu ma dla Hermiony znaczenie. Już latem pozmieniała wiele rzeczy, ale teraz te zmiany były jeszcze wyraźniejsze. Do tej pory nie bardzo zwracał na nie uwagę. Owszem, zauważył, że cukier i puszka z herbatą stały w innym miejscu, że znikła kolekcja starych, zniszczonych i pordzewiałych sztućców i na jej miejsce pojawiły się nowe, błyszczące i przyjemne w dotyku… i oboje się śmiali z nowej narzuty i poduszek w salonie i na krzesłach w kuchni, w kolorach ich Domów. Ale teraz dostrzegł wiele innych, subtelnych zmian, które sprawiły że to, co dotychczas było budynkiem, stało się prawdziwym domem. Schludnie poukładane ściereczki na półce w kuchni, szorstkawa rękawiczka do masażu pod prysznicem, czy słoik z miętowymi ropuchami i czekoladowymi żabami z zamykanym wieczkiem, żeby słodycze nie uciekły ze środka…

Poza tym Jean Jacques miał rację. Nie było to miejsce, w którym chciałby założyć rodzinę. Hermiona zasłużyła na coś zdecydowanie lepszego.

Ale czy był sens kupować jakiś dom? Przecież mogli mieszkać w Hogwarcie… choć do tego oczywiście musieli być małżeństwem… A przynajmniej musimy być oficjalnie zaręczeni…

Westchnął ciężko. Od kiedy zaczął myśleć o małżeństwie, nie mógł się od tej myśli uwolnić. Często przypominał sobie ich Rytuał, chwilę, kiedy wsuwał jej na palec pierścionek. Coraz bardziej rozpaczliwie chciał móc znów to zrobić. To byłby zupełnie inny rytuał, który zaprowadziłby ich jeszcze do innego.

Tydzień wcześniej wybrał się na Pokątną po nowe szaty i idąc ulicą, dostrzegł coś, czego do tej pory nie widział. Sklepy z biżuterią. W którymś z nich z pewnością Hermiona kupiła mu medalion. Wtedy przeszedł koło nich szybko, widząc je, ale równocześnie starannie odwracając od nich wzrok. Jakby bał się przyznać przed sobą samym, że to go interesuje. Po dzisiejszej rozmowie z Jean Jacquesem na nowo wybrał się na Pokątną i znów przeszedł koło Bajecznych Świecidełek i Klejnotów Flawiusza. Nie odważył się wejść do środka, ale spojrzał na nie.

Mogę się domyślać, co pisaliby w gazetach już następnego dnia po tym, jakby ktoś zobaczył mnie szukającego pierścionka!

I leżąc koło Hermiony, doszedł do wniosku, że najlepiej będzie pójść do jakiegoś sklepu w mugolskim Londynie.

Gdy to pomyślał, zrozumiał, że podjął wreszcie decyzję i uśmiechnął się do siebie. Będą prawdziwą parą, małżeństwem. Rodziną.

Na wspomnienie rodziny zaś natychmiast pojawiły mu się w głowie słowa Jean Jacquesa. „To nie najlepsze miejsce dla dzieci… a pewnie niedługo o jakichś pomyślicie…”

Kiedy tylko pomyślał o dzieciach, przeszedł go dreszcz. Szczęścia, euforii… i niecierpliwości. Zrobiło mu się gorąco i serce zabiło mocniej. Wyobraził sobie małą dziewczynkę i chłopca o czarnych włosach i ciepłych, brązowych oczach, o kształtnych noskach i radosnych uśmiechach.

Ciekawe, czy trafiłyby… czy trafią do Slytherinu, czy do Gryffindoru. Czy będą bardziej podobne do niej, czy do mnie…

Przygarnął mocniej Hermionę, która poruszyła się i mruknęła coś, wtulił twarz w jej włosy i szepnął cicho „Kocham cię”.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 55Dwa Słowa EPILOG część 2 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz