Dwa Słowa Rozdział 17

Piątek, 19.06

Sztab Generalny Armii Brytyjskiej

Porucznik Danny Mack odłożył telefon od Kovalsky’ego, narzucił marynarkę, poprawił pagony i zapiął porządnie wszystkie guziki. Od tygodnia szlag trafił klimatyzację i w biurach można było się ugotować, więc w ramach niepisanego zarządzenia mógł siedzieć w samej koszuli, ale wychodząc, musiał wyglądać regulaminowo. Zamykając drzwi, przeczesał palcami krótkie włosy i nałożył czapkę.

W korytarzu było trochę chłodniej, bo wszystkie okna w Sali Centralnej były pootwierane i zrobił się przeciąg. Szereg lampek, wiszących na ścianie do oświetlenia rozmaitych dyplomów czy odznaczeń, został wyłączony i panował półmrok. Miękka wykładzina zdawała się grzać w podeszwy.

– Idę do Biura Analiz – powiedział Starszej Sierżant Warren, zatrzymując się koło jej biurka. – Gdyby podpułkownik Parker mnie szukał, przekaż mu, że pracuję nad jego rozkazem. Powinienem wrócić za jakąś godzinę.

Dziewczyna zrobiła krótką notatkę i spojrzała na porucznika z prowokującym uśmieszkiem.

– O której dzisiaj skończysz?

Mack zamyślił się. Nie wiedział, o której uda mu się dziś wyrwać, ale kiedy zobaczył, jak jego asystentka i równocześnie od niedawna dziewczyna, uniosła długopis do ust i zaczęła go zmysłowo podgryzać, zdecydował, że dziś może się świat zawalić, a on i tak stąd wyjdzie.

– O szóstej. Rozumiem, że mam do ciebie wpaść? – wymruczał, pochylając się ku niej.

– Tylko się nie spóźnij…

Kiedy oblizała usta, poczuł, że jego ciało zareagowało na te sugestywne gesty i stwierdził, że musi się zająć czymś innym, inaczej oszaleje do wieczora.

Wchodząc do dużego holu Krajowego Centrum Rozpoznania Fotograficznego, okazał przepustkę i kazał zawiadomić starszego chorążego Kovalsky’ego o swoim przybyciu. Zamiast wezwać windę, wszedł na drugie piętro schodami i pchnął wahadłowe, kowbojskie – jak je nazywał, drzwi. Jako mały chłopak był fanem westernów i kochał Jessy Jamesa, Boba Daltona i Lucky Luck’a i, oczywiście, wahadłowe drzwi. Co prawda te były pełne, a nie takie, jak we wszystkich barach na Dzikim Zachodzie, ale nadal mógł sobie wyobrażać, że zaraz wyjmie colta i załatwi jakiegoś podejrzanego draba kantującego w brydża…

Niestety w korytarzu żadnego draba nie było, tylko w otwartych drzwiach parę stóp dalej stał Kovalsky. Przywitali się i Mack wszedł do studia. Na całe szczęście klima działała.

– Co się dzieje, Thomas? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył – spojrzał na pryszczatego młodzieńca, odłożył czapkę na biurko i usiadł wygodnie w fotelu przy biurku zasłanym stosem papierów, notatek, płytek dvd, opakowań po Marsach i puszek coli. Spod tego bajzlu wychodził kabel telefoniczny.

– Panie poruczniku, przygotowując dla pana materiały o Rathlin Island, natknąłem się na… wygląda mi to na jakiś nowy sposób kamuflażu – odparł niepewnie Kovalsky.

– Kamuflażu czego? Ludzi? Pojazdów?

– Ludzi. Pojazdów nie widziałem i nie sądzę, żeby tam były.

Mack spojrzał jeszcze raz na chłopaka, który był wyraźnie poddenerwowany. Miał lekko zaczerwienione oczy i rozczochrane włosy.

– Może zacznijmy od początku – zaproponował. – Opowiedz mi wszystko dokładnie.

Parę minut później erotyczne myśli zupełnie wyleciały mu z głowy. Pochylił się, opierając łokcie o kolana i postanowił zacząć NAPRAWDĘ od początku.

– Po pierwsze, wyjaśnij mi w paru słowach, o co chodzi z tym zobrazowaniem przestrzennym. Tylko bez technicznego bełkotu, proszę.

– Mamy w tej chwili na orbicie geostacjonarnej satelitę FF-25. To satelita rozpoznawczy najnowszej generacji systemu DSP – Kovalsky albo się zapomniał, albo w ogóle nie umiał mówić, nie używając choćby jednego technicznego pojęcia. – Ma dziesięć kamer szerokokątnych i teleskop zwierciadlany typu Schmidta. Przekazuje nam obrazy za pośrednictwem bazy naziemnej w ośrodku wojskowym Akrotiri. Kiedy kazał mi pan zebrać dane na temat Rathlin Island, sprawdziłem, że RAF nie lata nad tym terenem, ale za to codziennie przelatuje nad nim nasz satelita, więc zdecydowałem się użyć danych z ostatniej transmisji.

– Jak dokładny obraz możesz dostać?

– Przy soczewkach Nicona mogę mieć ponad 800-krotne zbliżenie, co przy długości teleskopu…

– Czyli…?

Kovalsky wzruszył w duchu ramionami.

– Trochę przesadzając, można powiedzieć, że mogę zaglądać tym tam w oczy. Będzie bardzo pixelizowało i obraz będzie rozmyty, ale będziemy mogli je zobaczyć.

– O cholera…! – powiedział Mack z uznaniem. – Jak daleko jest satelita od ziemi?

– Jest na orbicie eliptycznej, więc zawieszenie nad różnymi punktami jest zmienne. Jest trochę ponad 26 000 mil nad Rathlin Island.

Mack miał ochotę kazać mu powtórzyć. 26 TYSIĘCY mil stąd i zaglądamy ludziom w oczy???!!!

– Dobrze. To teraz o co chodzi z tym kamuflażem? Wiem, że ostatnim hitem jest kamuflaż digitalny. Chyba nie wymyślili lepszego sposobu na odwzorowanie szumu kolorystycznego otoczenia?

– Nie wiem, poruczniku. Boję się, że to coś zupełnie nowego. Nie mimetyczny, nie deformujący i nie pixelowy – chłopak użył bardziej popularnej nazwy.

– To znaczy co?

– Nie wiem. Oni po prostu znikli…

– Nie opowiadaj bzdur, przecież nie mogli zniknąć! To nie jest jakaś cyrkowa sztuczka, której uczą teraz nowych rekrutów… – zdenerwował się Mack.

– Panie poruczniku, chyba będzie lepiej, jak pan sam to zobaczy…

Mack rozejrzał się po studiu. Prócz setki ekranów komputerowych i tabletów zobaczył duży projektor na ścianę. Kovalsky jednak wstał i pokazał gestem drzwi.

– Może przejdziemy do sali projekcyjnej… tam będzie to lepiej widać. Mamy tam naprawdę wieeelki ekran.

Po łatwości, z jaką Kovalsky podał mu odległość satelity od Ziemi, Mack mógł spodziewać się, że będzie oszołomiony. I faktycznie. Ekran był olbrzymi.

– Ile ma? – starał się nadać swojemu głosowi niewinne brzmienie.

– 40 stóp kwadratowych.

O cholera! To się nazywa niezłe Home Cinema!

Kiedy skończył po raz ósmy oglądać transmisję, zamyślił się głęboko. Nie było wątpliwości, trafili całkiem przez przypadek na dużą sprawę. Ktoś, jakaś organizacja, wynalazł nowy typ kamuflażu. Nikt w armii o nim nie słyszał, przynajmniej nie brytyjskiej. Nie sądził też, żeby Amerykanie coś o tym wiedzieli i nie podzielili się taką informacją. Nie w obecnej, kryzysowej sytuacji, biorąc pod uwagę dżihadystów.

 

Sobota, 20.06

Dochodziła ósma wieczorem, kiedy Severus i Minerwa wylądowali na tyłach Kliniki. Ledwo Minerwa złapała równowagę, podeszła do nich Hermiona. Po krótkim powitaniu Severus wyjaśnił jej plan na dzisiejszy wieczór.

– Wpierw sprawdzimy laboratorium Watkinsa. Ty pójdziesz ze mną, profesor McGonagall będzie nas ubezpieczać przy wejściu do korytarza. Następnie sprawdzimy magazynek, w którym Klinika trzyma rezerwy i przy okazji zabiorę im eliksir przeciwbólowy i uzupełniający krew. Dwa najważniejsze eliksiry, które zawsze muszą być na każdym Oddziale. Potem pójdę na każdy Oddział pod pozorem kontroli eliksiru przeciwbólowego, powiem, że mamy problem i że traci on swoją moc i przy tej okazji powiem im, że praktycznie nie mają już obu eliksirów na stanie i koniecznie ktoś musi im je zrobić. W ten sposób Watkins będzie zajęty w poniedziałek. Jeśli chcesz, możesz założyć pelerynę niewidkę i iść ze mną.

Z początku Severus chciał zostawić dziewczynę na straży, żeby jej nie narażać, ale Minerwa zmusiła go do zmiany decyzji, mówiąc, że tylko widząc wszystko na własne oczy, Hermiona się uspokoi.

– We wtorek, jak tylko wyjdzie z domu, będzie musiał bardzo szybko do niego wrócić. I nie będzie miał już szansy, żeby cokolwiek stamtąd przynieść.

– Czemu będzie musiał wrócić? – spytała Hermiona.

– Spali mu się dom – odparł krótko.

Dziewczyna nabrała gwałtownie powietrza, zasłaniając usta dłonią.

– W czwartek późnym wieczorem byłem w Klinice i powiesiłem w jego laboratorium portret Artemizji – Hermiona już otworzyła usta, ale podniósł rękę i zamarła. – Tu nie chodzi o to, żebyś brała udział w każdym wypadzie do Kliniki. Najważniejsze jest, żebyśmy panowali nad sytuacją. Byłem tam oficjalnie, więc nic mi nie groziło. – Kiedy dziewczyna niechętnie potaknęła, dodał. – Pokazałem Artemizji, gdzie stoi esencja z Cimicifugi, więc jeśli tylko Watkins jej dotknie, będziemy o tym wiedzieć. Ale tak czy inaczej przyjdę we wtorek wieczorem skontrolować wszystko jeszcze raz. Oczywiście jeśli chcesz, możesz przyjść ze mną, wtedy profesor McGonagall będzie stała na straży.

– Bardzo bym chciała…

Minerwa położyła jej uspokajająco rękę na ramieniu.

– Oczywiście, moja droga.

– O tej porze Watkins siedzi już pewnie u Smitha, więc nie przewiduję żadnych komplikacji. Minerwo, po przeszukaniu Kliniki będziemy musieli cofnąć się z Hermioną o parę godzin, żeby pójść podsłuchać Norrisa i resztę. Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli cofniemy się do chwili obecnej. Więc wejdź do holu sama i daj nam trochę czasu, dobrze?

Machnął różdżką i kontenery przesunęły się na boki, a brama otworzyła się. Podał dziewczynie pelerynę-niewidkę, a Minerwa przemieniła się w burego kota i pobiegła przed nimi. Severus spojrzał na zegarek.

– Siódma pięćdziesiąt osiem… poczekajmy, jak będzie pięćdziesiąt dziewięć…

Podeszli do samych drzwi i kiedy wskazówka przesunęła się do przodu, weszli do holu.

W laboratorium Watkinsa Severus wskazał na ścianę z prawej strony.

– U samej góry, w kącie, wisi portret Artemizji. Owinąłem go peleryną niewidką i przykleiłem zaklęciem trwałego przylepca, więc nie ma obaw, że Watkins coś zobaczy albo go dotknie.

Dziewczyna spojrzała na pajęczyny wiszące pod sufitem i kiwnęła głową na powitanie.

Tak jak Severus sądził, przeszukanie laboratorium Watkinsa nie stanowiło problemu. Dziewczyna kontrolowała na wszelki wypadek buteleczki ze składnikami, a on metodycznie sprawdzał każdą fiolkę, jedna po drugiej. W tym samym miejscu, co zwykle, znalazł podstawkę z pięcioma nowymi fiolkami, które pokazał Hermionie. Obserwowała uważnie, jak przekłada je do torby i na ich miejsce wkłada fałszywy eliksir.

– Na środę dam ci te okulary – podał je jej – w nich każda moja fiolka będzie miała żółtawy odcień, tak jak te tu.

Hermiona założyła okulary i popatrzyła na fiolki; faktycznie miały żółty kolor. Dla porównania popatrzyła na inne, ale reszta była przeźroczysta.

– Zapewniam cię, nie ma kolorowych fiolek. Nawet jeśli któregoś dnia ktoś takie wymyśli, nikt nie będzie ich używał. Eliksiry rozpoznaje się między innymi po kolorze, każdy błąd w identyfikacji miałby katastrofalne skutki – zapewnił ją Severus, starając się zgadnąć, jakie jeszcze mogła mieć wątpliwości.

Kiedy skończyli sprawdzanie, przywołali Minerwę, która upewniła się, że Watkins nie zrobił żadnych magicznych skrytek, po czym zapieczętowali drzwi i przeszli do magazynu obok. Tam również sprawdzili wszystkie fiolki i Severus schował do torby eliksiry przeciwbólowe i uzupełniające krew.

Potem obie czarownice założyły peleryny i poszły za Severusem, który z pewnością siebie wszedł na Oddział Wypadków Przedmiotowych na parterze. Ruszył prosto do pokoju dla dyżurującego Uzdrowiciela, w którym siedziało dwóch mężczyzn i zapukał w otwarte drzwi.

– Dobry wieczór – powiedział.

Jeden z Uzdrowicieli natychmiast go poznał, bo uśmiechnął się szeroko i wstał, wyciągając rękę na powitanie. Hermionie przemknęło przez myśl, że z racji tego, że Severus pomaga Klinice, dostarczając eliksiry i maści, musi tu być zawsze mile widziany.

– Dobry wieczór, profesorze. Markus, z pewnością słyszałeś o profesorze Snapie… wiesz, tym, co warzy nam najbardziej skomplikowane eliksiry.

Markus zerwał się z krzesła i również podszedł się przywitać.

– Możemy w czymś pomóc? – zapytał pierwszy z mężczyzn.

– Nie ma takiej potrzeby, Robercie – odparł Severus. – Chciałem tylko sprawdzić eliksir przeciwbólowy. W trakcie egzaminów całkiem przez przypadek odkryliśmy, że mamy problem z nalewką z piołunu. Być może cała partia nalewki jest przeterminowana, bo eliksir wyraźnie traci swoją moc.

– Mamy sprowadzić Stephena, który ma dyżur dziś w nocy?

– Najpierw sprawdzę, czy z tym, co macie, wszystko w porządku. Gdzie trzymacie zapasy?

Robert natychmiast otworzył szeroko drzwiczki szafki pod ścianą.

– Tu ma pan wszystko, co mamy.

Severus stanął tak, żeby Hermiona spod przeciwległej ściany miała doskonały widok i zaczął wyciągać wszystkie podstawki. Tak jak się spodziewał, nie znalazł eliksiru antykoncepcyjnego. Obejrzał dokładnie mętny, biały eliksir przeciwbólowy i chwilę jakby się wahał. Markus i Robert patrzyli na niego w skupieniu.

– Ten tu wydaje się być w porządku, choć dla pewności niedługo bym go wymienił. Problem w tym, że w magazynie nie ma już nic. Macie jeszcze jakieś inne miejsce, gdzie możecie trzymać eliksiry?

Robert pokręcił głową.

– Nigdzie indziej ich nie trzymamy, tylko te drzwi utrzymują zaklęcie chłodzące. Być może Stephen, który robi właśnie obchód, wziął jedną czy dwie, żeby podać jakiemuś pacjentowi, ale nic więcej pan u nas nie znajdzie.

Severus popatrzył jeszcze raz na fiolki.

– I tak muszę sprawdzić na innych piętrach, więc jeśli mają więcej, to powiem, żeby wam przynieśli.

– Dziękujemy – odparli obaj niemal równocześnie.

Skinął im głową na pożegnanie i ruszył na pierwsze piętro. Tam też nie spodziewał się znaleźć eliksiru Watkinsa, ale chciał skontrolować każdą, nawet najmniejszą fiolkę w Klinice.

Na drugim piętrze, na Oddziale Zakażeń Magicznych, mieli tylko jedną fiolkę eliksiru przeciwbólowego. Przeszedł na Oddział Kobiecy, do znajomej sali, w której nikogo nie było. Hermiona chciała stanąć tuż przy drzwiach, żeby lepiej widzieć, ale Minerwa lekko, ale stanowczo odciągnęła ją pod ścianę.

Severus otworzył szafę i szybko założył swoje okulary. Natychmiast dostrzegł cztery podstawki zabarwione na żółto. Odsunął je na bok, schował okulary i już niespiesznie zaczął przeglądać pozostałe. Nie znalazł ani jednej niebieskiej. Kiedy skończył, schował wszystkie i wyszedł do korytarza.

– Nie odchodźcie stąd, idę poszukać jakiegoś Uzdrowiciela – powiedział półgłosem.

Ruszył w głąb korytarza, zaglądając do sal, w których leżały pacjentki. W trzeciej wreszcie trafił na młodą kobietę ubraną w żółto-zieloną szatę i natychmiast poznał jedną ze swych dawnych studentek. Ona też go poznała, bo poruszyła się tak gwałtownie, że dwie szklanki na tacy, którą trzymała w rękach, aż zadzwoniły o siebie.

– Panno Hopkins – skinął jej głową.

– Pro… profesor Snape?!

Jedna z leżących w łóżku kobiet spojrzała dziwnie na nich oboje.

– Będę czekał w korytarzu, jak tylko pani skończy, proszę do mnie przyjść.

Wyszedł i stanął za drzwiami. Dopiero po paru minutach kobieta podeszła do niego z niepewnym wyrazem twarzy.

– Co… co pan… to znaczy mogę w czymś pomóc?

– Zdecydowanie wolę pani drugie pytanie – powiedział cierpko. – Owszem, może pani pomóc. Gdzie mogę znaleźć Uzdrowiciela dyżurnego?

– Uzdrowicielka Johnson jest zajęta… mamy właśnie taki śmieszny przypadek… Z Urazów magizoologicznych przysłali nam dość starszą już czarownicę, która sądziła, że coś ją pogryzło i od tego puchła, a…

– Opowiadanie może pani zostawić dla znajomych, nie przyszedłem tu na pogaduszki – uciął, krzywiąc się, a kobieta zbladła lekko. – Muszę sprawdzić wszystkie eliksiry przeciwbólowe, jakie macie na Oddziale. Być może ich moc słabnie i nie powinniście ich używać. Sprawdziłem już wszystkie w rezerwie, ale nie wiem, czy to wszystkie, jakie macie.

– Ale…z Izby Przyjęć nikt nas nie uprzedził…

– Mogę cię zapewnić, że nie przyszedłem tu się leczyć, więc nie byłem na Izbie Przyjęć. Wszedłem od tyłu, od magazynu.

Na jego jadowity komentarz młoda Uzdrowicielka spuściła wzrok.

– Jeśli pan chce zobaczyć eliksiry, to możemy pójść na sale i…

– Hopkins, oprzytomnij – syknął. – Nie będę chodził po żadnych salach. Po prostu idź i przynieś mi eliksiry, które trzymacie poza rezerwą. Czy to aż takie trudne?

– Tylko przeciwbólowe? Czy inne też?

– Wszystkie. I pospiesz się.

– Tak, proszę pana…

Kobieta odeszła i znikła w sali, z której wyszła. Po chwili pojawiła się z koszykiem w ręku i poszła do następnej. Severus wolnym krokiem wrócił aż pod salę Uzdrowicieli i stanął spokojnie koło drzwi, spoglądając do środka. Czekał dość długo, co go bardzo cieszyło, bo to znaczyło, że Hopkins wzięła sobie do serca jego polecenie.

Kiedy zobaczył ją wracającą z drugiej strony korytarza, od strony gabinetów Uzdrowicieli, gestem kazał jej wejść do środka. Hopkins postawiła na stole kosz, w którym było ze dwadzieścia różnych fiolek, ale na szczęście żadna z nich nie zawierała niebieskiego płynu.

Przyjrzał się dokładnie każdemu z przeźroczystych i białawych eliksirów.

– To wszystko, co macie? – zapytał surowo.

– Tak, panie profesorze…

– Jesteś pewna? – popatrzył jej badawczo w oczy.

– Oczywiście… jest jakiś problem z tymi eliksirami?

– Nie, są dobre. Co mnie niepokoi to to, że macie ich tak mało. Na dole, w magazynie, nie ma nic. Na innych Oddziałach też już ich prawie nic nie mają. Jesteś pewna, że wszędzie sprawdziłaś?

– We wszystkich salach eliksiry do podania stoją na stoliku przy drzwiach. Przepisywane są na ogół przez stażystki i przed podaniem muszą być zweryfikowane przez Uzdrowicielki. W gabinetach, gdzie konsultujemy pacjentki, nie trzymamy nic ze względu na brak odpowiednich warunków – tym razem Severus jej nie przerywał, bo to mogło okazać się kiedyś przydatne. – Na porodówce nigdy nie zostawiamy żadnych eliksirów, żeby rodzące nie próbowały ich sobie same zaordynować…

– Idę sprawdzić na Oddziale Zatruć i na Urazach Pozaklęciowych i niedługo wrócę. Postaram się porozmawiać z Uzdrowicielką Johnson, ale jeśli mi się nie uda, przekaż jej, że lada chwila zabraknie wam eliksiru. Dwóch, jeśli chodzi o ścisłość, bo nigdzie poza waszym Oddziałem nie widziałem eliksiru uzupełniającego krew. Zostały wam tylko cztery fiolki. W poniedziałek musicie poprosić kogoś, żeby je wam uwarzył. Ja nie dam rady, jestem zajęty egzaminami.

Kobieta wyraźnie zbladła, kiwnęła głową i wyszła szybko, najprawdopodobniej szukać Uzdrowicielki Johnson.

Hermiona i Minerwa odczekały, aż zniknie za rogiem i jak najciszej ruszyły za Severusem.

Na Oddziale Zatruć spotkał kolejnego byłego studenta, któremu opowiedział tę samą historię, a na czwartym piętrze porozmawiał z Uzdrowicielem dyżurnym. Nigdzie nie znalazł już fiolek z niebieskim płynem. Przestrzegł obu o krytycznie niskim stanie eliksirów i wrócił na Oddział Kobiecy. W sali Uzdrowicieli nie było nikogo, więc zszedł na parter i zatrzymał się przy drzwiach.

– Wyjdźcie przed budynek bez zdejmowania peleryn – powiedział cicho i otworzył je szeroko.

Jednym ruchem różdżki zablokował przejście i kiedy się obrócił, zobaczył przed sobą dwie czarownice. Minerwa podała mu pelerynę i uścisnęła Hermionę.

– Bardzo dobrze dziś poszło, ale dla was wieczór jeszcze się nie skończył. Uważajcie na siebie. Ja pójdę przejść się trochę po mugolskim Londynie i aportuję się do Hogwartu. Do zobaczenia, Severusie. A ty, Hermiono, trzymaj się mocno i nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – pogłaskała ją lekko po głowie.

– Dziękuję za pomoc, pani profesor – odparła dziewczyna, uśmiechając się do niej z wdzięcznością.

Starsza czarownica odpowiedziała uśmiechem i odeszła w mrok.

– Jest… prawie za piętnaście dziesiąta – Severus rzucił okiem na zegarek i oparł się o mur na wprost wejścia. – Poczekamy, aż będzie pięćdziesiąt dziewięć, tak będzie najlepiej.

Czekając, opowiedział jej, co powiedziała mu panna Hopkins i co mówił Uzdrowicielom na temat obu eliksirów. Za trzy dziesiąta sięgnął po zmieniacz czasu.

– Dwa obroty – uprzedził.

Przysunął się do dziewczyny i zarzucił im obojgu łańcuszek na szyje. Odsłonił zegarek tak, żeby i Hermiona mogła widzieć przybliżającą się coraz bardziej do dwunastki wskazówkę sekundnika. Kiedy wskazówka zakończyła swoją wędrówkę na samą górę, Severus obrócił klepsydrę dwa razy. Oboje zamknęli oczy i całkiem niepotrzebnie wstrzymali oddech, kiedy świat zawirował wokół nich. Kiedy wszystko się uspokoiło, Hermiona odczekała jeszcze chwilę, aż usłyszała ciche stuknięcie drzwi. Właśnie weszli do holu…

Kiedy odważyła się otworzyć oczy, byli zupełnie sami. Severus rozpinał właśnie cienki łańcuszek. Dziewczyna sięgnęła po francuski świstoklik i zapisała w nim miejsce przeznaczenia – małą miejscowość Little Chalfont. Smith mieszkał na samym końcu małej uliczki Linfields. Czy raczej można powiedzieć – za końcem uliczki. Dla jego sąsiada była to ślepa ulica, kończąca się żywopłotem, za którym zaczynał się park porośnięty dziko drzewami i krzakami, więc parkował tam zawsze swoją Hondę. Dom Smitha stał po drugiej stronie żywopłotu, otoczony całą gamą zaklęć antymugolskich i ochronnych.

– Mam nadzieję, że uda nam się go odnaleźć – powiedziała, narzucając na siebie pelerynę i wyciągając rękę do Severusa. – Jeśli użył choćby wszystkich zaklęć, jakie ja znam, nie uda nam się go ani zobaczyć, ani usłyszeć.

– Norrisowi też nie, więc zapewne zdjął Protego Totalum. I Cave Inimicum, przynajmniej na czas pojawiania się gości…

Obydwoje czuli, że dzisiejsze spotkanie będzie najtrudniejsze do podsłuchania ze wszystkich dotychczasowych. Smith miał pewnie manię na tle ochrony swojego domu i mógł użyć zaklęć, jakie im nawet do głowy nie przyszły.

– Nie martwmy się na zapas – dodał Severus, biorąc ją za rękę i poprawiając swoją niewidkę.

Hermiona aktywowała świstoklik i dodatkowo wymówiła zaklęcie tworzące drugi wymiar, tak jak we Francji. Poczuli, jak znów nimi szarpnęło i wszystkie kolory się rozmyły i po chwili wylądowali pod wielkim dębem.

Nie była pewna, jak zadziała to zaklęcie. Opisała dokładnie Severusowi, jak działało ono we Francji, ale nie wiedziała, czy znalezienie się w innym wymiarze tu, w Anglii, uczyni ich niezauważalnymi dla Smitha i reszty. Pytanie było, czy działanie zaklęcia zależało od wymiaru, czy też mugolskiego lub czarodziejskiego pochodzenia. Dlatego na wszelki wypadek zdecydowali nałożyć na siebie niewidki.

Podeszli cicho do parterowego domku, zupełnie ciemnego od ich strony. Wiatr poruszał gałęziami drzew, skądś dochodziło szczekanie psa i cichy szum przejeżdżających samochodów i ich ostrożne kroki zupełnie ginęły w tych odgłosach.

Hermiona przeszła wzdłuż całego domku i wyjrzała zza rogu. Zobaczyła podłużny prostokąt światła na trawie, padający z drzwi balkonowych całkiem niedaleko. Równocześnie usłyszała niewyraźne głosy.

Odwróciła się do tyłu i sięgnęła na oślep w miejsce, gdzie powinien stać Severus.

– Są w jakimś pokoju tuż obok – szepnęła, kiedy jej palce natrafiły na coś twardego.

– Podejdźmy tam – odszepnął.

Uzgodnili, że na terenie posiadłości Smitha nie należy rzucać żadnych zaklęć, o ile to nie będzie absolutnie konieczne. Severus obawiał się, że Auror mógł rzucić zaklęcie wykrywające używanie magii w najbliższej okolicy.

Nie rozluźniając uchwytu, Hermiona podeszła wolno do prostokątu i ze zdumieniem stwierdziła, że przesuwane drzwi balkonowe są otwarte. Wysunęła bardziej głowę i zobaczyła, że w środku, przy dużym, okrągłym stole siedziała już większość z przybyłych na naradę. Tyłem do niej siedział Smith. Obok niego Norris i Lawford. Dalej zobaczyła swojego szefa, Bensona i Scotta. Brakowało jeszcze Stone’a i Watkinsa.

– Jeszcze nie zaczęli – szepnęła, cofając głowę. – Czekają na Watkinsa i Stone’a.

Severus wyjął pluskwę i przez chwilę zastanawiał się, jak wsunąć ją do pokoju. Rozejrzał się dookoła i jego wzrok padł na niewielki, płaski liść, leżący tuż koło nich. Pochylił się do Hermiony.

– Przejdź za mnie – równocześnie ujął ją w pasie i pomógł jej się przesunąć, bojąc się, że może na niego wpaść.

Sięgnął po liść, przyczepił do niego pluskwę i na czworaka zbliżył się do otwartych drzwi. Mieli szczęście, bo były odsunięte na przeciwną stronę. Położył liść na ziemi, poczekał na jakiś mocniejszy podmuch wiatru i ręką owiniętą w pelerynę popchnął go do środka.

Nikt z siedzących nie zwrócił na to uwagi. Liść upadł na kafelki, zaraz koło cienkiej ciemnozielonej zasłony i był całkowicie niewidoczny. A nawet gdyby był, pewnie nikogo nie zdziwiłoby, że wiatr wwiał go do środka.

Severus wstał wolno i odnalazł Hermionę.

– Pluskwa jest w środku.

Oboje włożyli do uszu słuchawki. Severus usłyszał jakiś szum, trzaski i czyjś głos, dochodzący z tak daleka, że ledwo było cokolwiek słychać. Zatrzeszczało i nagle zapiszczało tak mocno, że aż syknął z bólu i wyszarpnął słuchawkę z ucha.

– Nie działa! – usłyszał.

Hermiona nie miała żadnych wątpliwości. Mikrofon zbierał dźwięki z wielu jardów, więc przez chwilę sądziła, że w czasie podkładania go wszyscy wyszli z pokoju, ale kiedy doszły trzaski i głośny pisk, zrozumiała, że urządzenie zwariowało z powodu magii.

– Tak myślisz? – spytał niepewnie i na nowo włożył słuchawkę.

To samo. Głos raz powracał, raz zanikał, czasem słychać było lepiej, czasem prawie wcale.

– Co robimy?

Severus nie miał czasu odpowiedzieć, bo nagle gdzieś w mroku usłyszeli głośne pyknięcie, ktoś powiedział „Lumos” i w bladym świetle zobaczyli ludzką sylwetkę, która ruszyła w ich kierunku. Oboje przylgnęli do ściany i patrzyli, jak koło nich przechodzi Watkins.

– Panowie – powiedział, wchodząc do środka.

Smith odwrócił się i wstał na jego widok.

– Witaj, Nigel.

Watkins obszedł stół, witając się z każdym.

– Cieszę się, że choć raz nie jestem ostatni! – powiedział radośnie.

– Alain się spóźnia – potwierdził Smith. – Nie wiem czemu… Może coś go zatrzymało.

– To normalne, że twoja różdżka wibruje? – zapytał równocześnie Benson.

Istotnie, różdżka Smitha drżała leciutko.

– Normalne – dotknął jej i znieruchomiała. – Wykrywa zaklęcia w obrębie dziesięciu stóp. Nigel, co rzuciłeś?

– Lumos. Nie chciałem sobie powybijać zębów, a wylądowałem pośrodku twojego ogrodu.

Severus słyszał prawie wszystko. Tylko czasem silniejszy wiatr zagłuszał słowa. Usłyszał, co mówił Smith i pogratulował sobie w myślach.

– Słyszałaś? – przechylił głowę w stronę Hermiony i poczuł, jak dotyka czegoś miękkiego. Jej włosów.

– Trochę…

– Nie rzucaj żadnych zaklęć.

Zrozumiała natychmiast.

– Co robimy?

Severus myślał chwilę. Pluskwa nie działała. Nie mogli jej przywołać czy po nią sięgnąć. Ale za to słyszeli… przynajmniej chwilowo. Cóż, nie mieli innego wyjścia…

– Przejdź na drugą stronę i staraj się usłyszeć jak najwięcej. Ja stanę tu. Uważaj, bo niedługo powinien przyjść Stone – wyszeptał jej do ucha.

Ani nic nie zobaczył, ani nie usłyszał, ale domyślił się, że Hermiona go posłuchała i stanęła po drugiej stronie drzwi. Przysunął się i zaczął słuchać.

 

– Zostaw otwarte, to będzie mógł wejść – powiedział Rockman.

– I przy okazji nie będziesz musiał biegać do drzwi wejściowych – dodał Watkins.

– Przede wszystkim jest gorąco i się tu podusimy jak zamknę – odparł Smith. – To co, zaczynamy? Peter, czyń honory domu…

Norris rozejrzał się po wszystkich, zanim zaczął.

– Po pierwsze, jeszcze raz chciałbym wam podziękować za zeszły weekend. Rzucenie Imperiusa na Shacklebolta ma dla nas wielkie znaczenie. Zresztą sami widzieliście, jaki piękny dał wywiad w Proroku – wszyscy się zaśmiali. – Nie było łatwo, ale się udało.

– To z tej okazji pijemy szampana? – spytał Watkins, upijając łyk z podsuniętego mu kieliszka.

– W sumie to najtrudniej było znaleźć chwilę, kiedy był sam – wtrącił równocześnie Benson.

– Dziwisz się? Przecież to sam Minister, więc dobrze go pilnują – zaśmiał się Lawford. – Jeszcze komuś przyszłoby do głowy go zaatakować… albo rzucić na niego jakieś zaklęcie…

Wszyscy znów zachichotali. Widać było, że fakt, że mieli pod kontrolą samego Ministra Magii, wprawił ich w bardzo dobry nastrój. Norris też się śmiał, choć nadal złościł go fakt stłuczenia wspomnienia ze Snape’m w roli głównej.

– Zaczęliśmy podawać już eliksir antykoncepcyjny. Nigel musi go warzyć co tydzień, ale to nie stanowi problemu.

– Czemu co tydzień? – zaciekawił się Scott.

– Bo eliksir się utlenia. Co prawda wytrzymuje trochę więcej niż tydzień, ale nie chcę ryzykować – wyjaśnił Watkins.

– Snape nie może ci pomagać?

Nagłe napięcie stało się niemal namacalne.

– Nie udało nam się go skaptować – powiedział Norris, siląc się na spokój. – Nieważne dlaczego.

– Acha, zapomniałbym zupełnie! – Lawford klepnął sie w nogę. – Tyler, ciebie to powinno rozśmieszyć najbardziej. Całkiem przez przypadek dowiedziałem się wczoraj, że twoja była asystentka zamierza zdawać OWUTEMY w przyszłym roku…

Rockman spojrzał na niego, zaskoczony.

– Nie składała podania o zwolnienie z pracy… Przynajmniej ja o tym nic nie wiem…

– Bo ona nie chce wrócić do szkoły, ale zdawać, że tak powiem, zaocznie. Opiekunka jej domu złożyła poświadczenie, że panna Granger będzie wystarczająco dobrze przygotowana do egzaminów. A dyrektor Snape wyraził zgodę na przyłączenie jej do Gryffindoru na te kilka dni.

Rockman prychnął na to.

– Szkoda dla niej, że nie zdecydowała się odejść z pracy, tak mogłaby uratować swoją głowę.

Norrisa temat nie interesował zupełnie, więc postanowił uciąć dyskusję.

– Do rzeczy. We wtorek byliśmy na Rathlin Island z Davidem i sprawdziliśmy, że prace posuwają się do przodu. Szkoła będzie gotowa do oddania przed końcem wakacji. David zajmie się więc szukaniem nauczycieli.

Przez parenaście minut Norris z Lawfordem opisywali, jak wygląda szkoła i co jest do zrobienia. Watkins trochę protestował na wydawanie pieniędzy na taki cel, zamiast przeznaczyć je na badania naukowe, ale szybko został uciszony przez Rockmana.

– Kiedy chcecie oznajmić publicznie, że od września szlamy będą chodzić do tej nowej szkoły? – spytał Benson, który był najmniej wciągnięty w tą sprawę.

– Jeszcze nie teraz – odparł Lawford. – Nie chcemy za wcześnie rozgłaszać szczegółów, żeby reporterzy tego nie zwietrzyli i nie zrobili niepotrzebnego zamieszania. Ale pewnie niedługo.

– Uważajcie, nie wiem, kiedy dokładnie, ale pewnie w lipcu rozsyła się do uczniów listy do Hogwartu – zwrócił im uwagę Scott. – Jeśli nie udało się nam przeciągnąć Snape’a na naszą stronę, trzeba go powstrzymać.

Lawford i Norris popatrzyli po sobie. Norris zdenerwował się na nowo na wspomnienie Snape’a. Ale nic nie powiedział, w końcu mógł winić za to tylko siebie.

– Cholera, faktycznie! Davy, wyciągnij listę uczniów i ich pochodzenie. Niech ci ktoś pomoże z przygotowaniem listów dla szlam.

– Chcesz to zrobić już teraz?

Przez chwilę obaj patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Norris powiedział:

– Przygotuj listy bez daty. To trzeba dobrze rozegrać. Nie możemy wysłać listów, dopóki nie ogłosimy oficjalnie, że otwieramy nową szkołę. Nie możemy ogłosić tego za wcześnie, żeby uniknąć zamieszania z reporterami. Jednocześnie musimy ubiec Snape’a…

– Nie możecie po prostu teraz ogłosić, że będzie nowa szkoła i powiedzieć Snape’owi, że ma czekać z rozsyłaniem listów? Nie musicie mówić gdzie. Reporterzy, jeśli nie będą wiedzieć gdzie, mogą sobie węszyć ile chcą – poradził im Smith.

– Będzie podejrzane, że nie chcemy powiedzieć, gdzie będzie się znajdować – zaoponował Lawford.

– Nie rozumiem, czemu nie chcecie powiedzieć. Przecież macie prawo ją remontować… Coś z nią jest nie tak?

Lawford westchnął ciężko.

– To trochę skomplikowane. Na pierwszy rzut oka wszystko będzie z nią w porządku. Z punktu widzenia technicznego. Wiesz, będą dormitoria, sale lekcyjne, kuchnia i sala jadalna… Skrzydło szpitalne… Nie będzie trudności ze znalezieniem nauczycieli, bo zawsze znajdą się chętni, a przecież nie chodzi nam o to, żeby faktycznie mieli jakiś wysoki poziom i umieli uczyć. To wszystko jest tylko grą, ale jeśli zaczniesz się temu przyglądać z bliska, to zobaczysz, że to się nie trzyma kupy. Zaczęliśmy za późno, żeby móc zadbać o wszystkie szczegóły.

– I teraz chcecie zyskać na czasie, ogłaszając to jak najpóźniej, tak?

– Dokładnie. Im mniej będą mieli czasu, tym lepiej dla nas.

– Przecież mamy kontrolę nad prasą… Prorok nie napisze nic, czego nie zatwierdzimy – zdziwił się Scott.

– Nad Prorokiem i radiem tak, ale Lovegood może ostro namieszać w tym swoim szmatławcu – zaoponował Rockman i doradził, żeby zamknąć dyskusję. – Odczekajcie jeszcze chwilę i na początku lipca wyślijcie sowy z listami. I poczekajcie z ogłoszeniem tego w prasie. W końcu listy dostaną szlamy, które nie wiedzą o Hogwarcie, więc nie będą się dziwić. Społeczność czarodziejów dowie się później. Trzeba tylko dobrze rozegrać sprawę ze Snape’m.

Norris potaknął i uznał temat za zakończony. Miał jeszcze jedną ważną sprawę do omówienia.

– Zostało nam jeszcze do zmienienia stanowisko Szefa Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich i Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Paul, pospiesz się z listą kandydatów. W pierwszej kolejności daj mi kandydatów na WBZC. To bardzo ważne stanowisko, jeśli chcemy wyeliminować szlamy. Część z nich nie może nawet zakwalifikować się do szkoły. Na Rathlin nie ma za dużo miejsca.

– Lista nowych uczniów do Hogwartu na przyszły rok istnieje już od stycznia – poparł go Lawford. – Ten rocznik będzie dość liczny, ale od przyszłego musimy trochę przerzedzić towarzystwo.

– Do przyszłego roku mamy jeszcze czas, nie? – bąknął Benson.

– Nie! – warknął wyraźnie zły Norris. – Zanim ludzie z Wydziału sprawdzą wszystkie dzieciaki, które wykazują magiczne zdolności, trzeba zdefiniować reguły, zasady… Zostało nam bardzo mało czasu, Paul. Oczekuję od ciebie tej listy na wtorek.

Benson mruknął coś niepewnie, ale już nie protestował. Za to Rockman wpadł na pomysł.

– A co powiecie na wyczyszczenie stanowisk w Ministerstwie, na uczelniach, w Klinice… wyczyszczenie z mugoli, rzecz jasna?

– Co masz na myśli, Tyler? – Smith podniósł się, żeby dolać wszystkim kolejną porcję szampana.

– Wprowadziłbym jakiś egzamin, który mają zdawać czarodzieje w Ministerstwie i szkołach. W ten sposób będziemy mogli odsiać szlamy.

– Przecież są już egzaminy, które trzeba zdać, żeby zakwalifikować się na te stanowiska…

Rockman potrząsnął przecząco głową.

– Nie o to mi chodzi. Poddajmy wszystkich obowiązkowemu egzaminowi sprawdzającemu. To pozwoli odsunąć niektórych ze stanowisk pod pretekstem, że nie mają odpowiedniego poziomu.

– Świetny pomysł! – Norris uniósł w jego kierunku szampana, jakby spełniał toast. – W ten sposób unikniemy gadania, że to sprawa polityczna!

– Ten egzamin zależałby od stanowiska, czy to byłoby coś ogólnego? – chciał wiedzieć Scott.

– Nie wiem, trzeba będzie się nad tym zastanowić. Właśnie przyszło mi to do głowy…

Dłuższą chwilę dyskutowali nad ewentualnym egzaminem. W końcu Norris uciął trochę przydługi wywód Watkinsa na temat kwestionariuszy i testów praktycznych.

– Tyler, pomysł jest bardzo dobry. Przemyśl szczegóły i porozmawiamy dokładniej następnym razem. Ode mnie to byłoby na tyle. Jak ktoś ma jakieś pytania…

– Spotykamy się w przyszły weekend?

– Nie, Paul. Dzieciaki wracają z Hogwartu i sądzę, że większość z was będzie chciała spędzić z nimi trochę czasu. Proponuję spotkać się następnym razem u mnie. Chyba z Anną wydamy jakąś kolację na rozpoczęcie wakacji, co wy na to?

Wszyscy zaaprobowali pomysł i zaczęli się ze sobą żegnać, rozmawiając równocześnie o zbliżających się urlopach.

– Zdejmij może zaklęcia ochronne, inaczej twoja różdżka dostanie prawdziwych konwulsji – zasugerował Scott Smithowi.

– Dobry pomysł – Auror machnął różdżką i powietrze dookoła zadrgało lekko. – Tylko się pospieszcie.

– Trzebaby zwariować, żeby próbować zakradać się do Szefa Biura Aurorów. Do poniedziałku w Ministerstwie – rzucił Rockman i wyszedłszy przed dom, deportował się.

 

Severus uśmiechnął się do siebie. Szef Biura Aurorów niewarty nawet funta knutów… Stawia osłony, rzuca zaklęcia ochronne, a ściśle tajną naradę prowadzi przy otwartych drzwiach…

Rzucił niewerbalne „Accio pluskwa” i cienki drucik wylądował mu na dłoni. Następnie sięgnął ręką przed siebie i odszukał Hermionę. Bez słowa pociągnął ją lekko do siebie i korzystając z ogólnego zamieszania, śmiechów i odgłosów aportacji, odeszli pod dąb. Hermiona pospiesznie uruchomiła świstoklik i wrócili pod Klinikę. Na wszelki wypadek Severus podtrzymał ją przy lądowaniu.

Kiedy już wyswobodzili się z peleryn, podał jej pluskwę.

– Nie przydała się nam dziś – powiedziała z żalem, chowając ją do malutkiego pudełeczka.

– I tak udało się nam ich podsłuchać, więc nie masz co się martwić.

– Ale ja nie wiem, czy przypomnę sobie wszystko… oni mówili o tylu sprawach…

Severus wyczarował niewielką fiolkę i przytknął różdżkę do jej skroni.

– Pozwól, że wezmę twoje wspomnienia. W Hogwarcie obejrzę twoje i moje, razem powinniśmy usłyszeć prawie wszystko. Zazwyczaj to ty robisz notatki, więc tym razem ja to zrobię. Jeśli czegoś nie słyszeliśmy, może uda się wydedukować z reszty ich rozmowy.

Dziewczyna natychmiast się ożywiła. Musiałaś zgłupieć, skoro ci to nie przyszło do głowy. Takie proste, takie genialne…

– Po prostu skup się na tym, co przed chwilą widzieliśmy. Nie myśl o niczym szczególnym. W ten sposób będę mógł zebrać twoje wspomnienia w nienaruszonym stanie. Daj mi znać, jak będziesz gotowa…

Hermiona zamknęła oczy i w myślach znalazła się pod domem Smitha. Czuła, jak coś wypływa z jej głowy i w zadziwiający sposób przesuwały się jej szybko przed oczami obrazy i dźwięki z dzisiejszego wieczora. Tak, jakby oglądała niektóre klatki z filmu. Jeszcze tylko sceny pożegnania… i jak oddalali się w stronę wielkiego dębu…

Otworzyła oczy i Severus, domyśliwszy się, że wspomnienie się skończyło, wyszeptał końcową inkantację i przeniósł gęstą, białą mgiełkę, unoszącą się leniwie w powietrzu, do fiolki.

– Dasz mi znać, jak tylko wszystko przepiszesz? – zapytała, przyglądając się, jak mgiełka wiruje, ocierając się o szklane ścianki.

– Spiszę wszystko jutro i zobaczymy, jak ci to przekażę.

Była już prawie jedenasta, czas było wreszcie pozwolić, żeby dzisiejszy dzień się skończył.

– Znakomicie się nam dziś udało – powiedział łagodnie. – Wszystkie fiolki sprawdzone. Artemizja da nam znać, jeśli jutro coś się będzie działo. W poniedziałek Watkins będzie zajęty cały dzień warzeniem dla Kliniki. A we wtorek czymś zupełnie innym. Dam ci znać, o której przeszukamy na nowo Klinikę. I do tego podsłuchaliśmy Smitha.

Hermiona miała wrażenie, że usłyszała nutę satysfakcji w jego głosie. On go musi naprawdę nienawidzić!

Ale sama też była zadowolona. Przede wszystkim dlatego, że teraz WIEDZIAŁA, że w Klinice nie ma prawdziwego eliksiru. No i Severus miał rację, udało im się przechytrzyć Smitha!

W tej chwili odczuwała tak wielką ulgę, że nagle pomysł, jak zająć Watkinsa wydał się jej zdecydowanie zbyt ostry. Może był jakiś inny, łagodniejszy…

– Czy… Nie możemy wymyślić jakiegoś innego sposobu? Spalić dom… to takie… – nie bardzo umiała znaleźć słowa.

Severus gwałtownie zaprotestował.

– Hermiono, Watkins jest członkiem tej cholernej organizacji. Warzy eliksiry, wiedząc, że mają one okaleczyć setki kobiet. Wynalazł eliksir, który uśmierca płód. Merlinie, oby nie zaczęli tego używać, bo nie wiem, jak to powstrzymać! Z pewnością był jednym z tych sukinsynów, którzy bawili się zmieniaczami czasu po to, żeby móc wielokrotnie gwałcić kobiety w Azkabanie! Bez zmrużenia oka przyglądałby się, jak podają ci ten przeklęty eliksir! A ty masz skrupuły, żeby spalić mu dom? Czym to jest w porównaniu do tego wszystkiego? Co, jeśli Norris kazał mu zrobić coś specjalnie dla ciebie?! Chcę mieć stuprocentową gwarancję, że nic nie przyniesie od siebie z domu. Że będzie zajęty i nie uwarzy nic na środę. Chcę być całkowicie pewien, że nic ci nie będzie i zrobię absolutnie wszystko, by tak się stało!

Ten zazwyczaj spokojny i opanowany mężczyzna mówił tym razem z ogniem, który zapierał jej dech w piersiach. Hermiona aż otworzyła usta ze zdumienia, nie na myśl, że w ogóle jest zdolny do takich uczuć, ale że zdolny jest do tego dla niej.

Oniemiała postąpiła krok do przodu i przytuliła się mocno do niego.

– Dziękuję… nawet nie wiesz, jak bardzo… za to wszystko, co dla mnie robisz…

Severus przygarnął ją do siebie. Przez materiał koszuli czuł wyraźnie jej oddech i ciepło jej ciała. Miał wrażenie, że to ciepło w niepojęty sposób przenika w niego i rozlewa się po jego piersi. Tym razem nie oddzielał ich materiał peleryn, jak w poniedziałek. Była tuż koło niego. Poniedziałek… tak dawno i niedawno zarazem.

Na to wspomnienie zawahał się tylko sekundę, po czym wsunął rękę w jej włosy. Były miękkie i delikatne i pachniały migdałami. Pochylił głowę, zanurzył w nich twarz, nabrał głęboko powietrza i wyszeptał tak cicho, że sam ledwie siebie usłyszał.

– Wszystko…

Jednak to wspomnienie przywołało zupełnie inne z tamtego wieczora i poczuł nagłe ukłucie winy, które przebiło się przez oszałamiające poczucie błogości. Trzymał w ramionach biedną, przerażoną dziewczynę, która z pewnością szukała pociechy i opieki, a on wykorzystywał to w taki sposób…! To było… niestosowne. Absolutnie nieakceptowalne!

Ogarnięty odrazą do siebie samego odsunął ją.

– Wracaj do domu i odpocznij. To był bardzo długi i ciężki tydzień.

Dziewczyna z niechęcią rozluźniła uścisk. Przez tę krótką chwilę czuła się tak cudownie bezpieczna… jakby jego ramiona odgrodziły ją od wszystkich niebezpieczeństw tego świata.

Westchnęła ciężko i cofnęła się.

– Dobranoc, Severusie.

Uśmiechnął się lekko i zarazem boleśnie. Jak można było się nie uśmiechnąć, słysząc to?

– Dobranoc, Hermiono.

Przez chwilę oboje spoglądali na siebie, po czym Severus obrócił się na pięcie i deportował. Hermiona poczuła się zupełnie sama. Westchnęła jeszcze raz i aktywowała świstoklik.

 

 

Poniedziałek, 20.06

Krajowe Centrum Rozpoznania Fotograficznego

Biuro Analiz Informacji Obrazowych

Trzech mężczyzn siedziało przed dużym ekranem i oglądało po raz kolejny krótki, dziewięciominutowy przekaz z Rathin Island. Kiedy się skończył, zapadła krótka cisza.

Jack pochylił się i oparł głowę na rękach. Mack i Kovalsky spoglądali na niego, nie śmiejąc zabrać głosu.

– Co to ma być, panowie? – odezwał się w końcu Jack. – Chciałem dowiedzieć się, jak wygląda Rathlin Island, a wy pokazujecie mi jakiś film Science Fiction.

Pokręcił głową, Mack i Kovalsky czekali.

– Dobra. Uznajmy, że ponarzekałem pięć minut i mamy to za sobą. Teraz powiedzcie mi, co to do jasnej cholery, ma być.

Mack popatrzył na Kovalsky’ego i niemal niezauważalnie potaknął.

– Panie podpułkowniku – zabrał głos młody chłopak. – Sądzę, że jakaś nieznana nam grupa posługuje się jakimś nowym, nieznanym sposobem kamuflażu. Nie ma on nic wspólnego z tym, czym my posługiwaliśmy się dotychczas.

– Trochę dużo tego nieznanego – burknął Jack i zreflektował się natychmiast. – Przepraszam, Kovalsky, to nie była uwaga do was. Mówcie dalej.

– Przeglądałem późniejsze przekazy, ale nie znalazłam już ani jednego z tych ludzi na wyspie. Na wcześniejszych też nikogo nie widać.

– Z tego mogłoby wynikać, że to był zupełny przypadek – wywnioskował Mack. – Mamy szczęście, że akurat na to trafiliśmy. Gdybyśmy oglądali jakikolwiek inny przekaz, na nic byśmy nie wpadli.

– Czyli to nie są testy kamuflażu. Muszą robić tam coś innego – zaopiniował Jack i podrapał się po głowie. – Pokażcie mi jeszcze raz ten filmik.

Kiedy dwóch mężczyzn znikło z jednego miejsca i pojawiło się w drugim, Jack powiedział nagle:

– Stop. Cofnij kawałek… i daj w zwolnionym tempie.

We trzech patrzyli, jak mężczyźni znikają i pojawiają się.

– TO nie jest kamuflaż. Co TO ma znaczyć? – spytał Jack. – Można to powiększyć jeszcze trochę? Chętnie bym sobie ich obejrzał z bliska.

Kovalsky poruszył się niespokojnie.

– To największe powiększenie, jakie mogę zrobić, nie tracąc na jakości obrazu. Jeśli powiększę, dostaniemy większy obraz, ale będzie pixelizował.

– Spróbujmy. Chcę się im przyjrzeć.

– Chce pan zobaczyć, czy to są inni, czy ci sami ludzie?

– Thomas, przecież nie mogą być ci sami! Nikt nie potrafi znikać i pojawiać się w innym miejscu! – prychnął Mack.

– Można przypuszczać, że raczej testują synchronizację. Dwóch tu, dwóch tam i koordynują się nawzajem. Albo jest jeszcze ktoś trzeci, kto ich koordynuje – zaczął rozmyślać Jack.

Kovalsky powiększył trochę obraz i skupił na obu mężczyznach. Owszem, byli do siebie podobni, ale może to tylko długie włosy sprawiały takie wrażenie?

– Jakaś długowłosa banda – mruknął pod nosem. – Więcej nie mogę, już i tak zaczyna być widać pixele.

– Nie możesz wyostrzyć? – spytał Jack.

– Niestety nie, panie podpułkowniku. To tylko na filmach mają takie komputery, które pozwalają powiększać w nieskończoność.

Przyglądali się pierwszej dwójce. Widać ich było pod ostrym kątem i wiatr rozwiewał im włosy. Poza tym widać ich było krócej niż drugą dwójkę. Kiedy zniknęli, Kovalsky odnalazł tamtych drugich i spróbował powiększyć jeszcze odrobinę.

– Mają długie włosy, ale nie mają bród – rzekł trochę bez sensu, ale odniósł wrażenie, że doskonale zrozumieli, o czym myśli.

Przez jakiś czas mężczyźni szli przed siebie, pozostając na ogół tyłem do nich. Potem zatrzymali się i jeden z nich zniknął zupełnie, a drugi jakoś częściowo.

– Tu mu kamuflaż nie zadziałał – zwrócił im uwagę Mack.

– Popatrzcie, znikają również ich cienie – dodał Jack. – Cholera, to jest faktycznie coś zupełnie nowego…

Poczuł, że pieką go oczy, więc przetarł je kciukiem i palcem wskazującym.

– I mówisz, że ani wcześniej, ani później ich nie widziałeś – zwrócił się do Kovalsky’ego.

– Nie, panie podpułkowniku.

– Nie wiemy, co oni tam robią. Ale może oni wiedzą o naszym satelicie i chowają się na czas przelotu? – zasugerował Mack.

– Czyli w takim razie nie możemy nic z tym zrobić? – zapytał niechętnie Jack.

Mack zamyślił się. Nie miał za wielkiej wiedzy o satelitach, ale w czasie ostatniej operacji przeciw terrorystom trochę się dowiedział.

– Będzie trochę mętnie, panie podpułkowniku – zastrzegł. – Z tego, co wiem, można pobawić się kątem nachylenia satelity. Wtedy zbierałby obraz może trochę gorszej jakości, ale za to albo wcześniej, albo później. Im jest wyżej, tym bardziej można pograć z czasem. Nie wiem dokładnie ile, ale dwa lata temu wystarczyło odchylić satelitę od idealnej pozycji pionowej nad obiektem o zaledwie 3° i dostaliśmy wyprzedzenie o ponad dziesięć minut.

– Chcesz powiedzieć, że jak go trochę pochylimy, to będzie przelatywał nad Rathlin dziesięć minut wcześniej, tak?

Mack pobujał głową na boki.

– Będzie zbierał dane wcześniej. Jeśli tamci chowają się przed naszym satelitą, wiedzą dokładnie, kiedy przelatuje. Wystarczy przyspieszyć albo opóźnić obserwację. Być może wtedy ich dopadniemy.

Jack wstał energicznie i sięgnął po czapkę.

– Panowie, dziękuję bardzo. Zajmę się tym i dam wam znać, jak tylko uda mi się uzyskać zgodę na tę zmianę. Kovalsky, oglądaj każde zobrazowanie i w razie czego natychmiast daj nam znać. Chodź, Danny – zwrócił się do swojego porucznika.

Mack wstał i obaj uścisnęli rękę Kovalsky’emu.

– Nie muszę chyba dodawać, że sprawa ma pozostać między nami trzema – dodał Jack. – Nie wiemy, kim tamci są i jakie mają dojścia. Nie możemy dopuścić, żeby dowiedzieli się o tym, że ich podglądamy.

Kovalsky wyprężył się na baczność. Nie miał czapki, więc nie mógł zasalutować.

– Rozkaz, panie podpułkowniku!

– Spocznij, spocznij. Zrobiłeś kawał dobrej roboty znajdując ich, synu. Teraz musimy to dobrze rozegrać.

Kiedy tylko wrócili do Sztabu Generalnego, kazał sekretarce dowiedzieć się, z kim powinien się spotkać w sprawie satelity i zaaranżować spotkanie natychmiast.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 16Dwa Słowa Rozdział 18 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 7 komentarzy

    1. alez oczywiscie! 🙂

      A tak swoja droga – chyba tylko w polskim istnieje taka wdzieczna forma, wskazujaca wyraznie na to, ze cos zrobi sie SAMO – glownie w kontekscie negatywnym:
      Szklanka SIE stlukla… czyz to nie jest cudowne?
      To znaczy przetlumaczyc to mozna bez problemow, czasem rzucam nawet takie zdanie po francusku – tyle ze chyba tylko Polakow taka forma nie zaskoczy.
      Jak mowie cos takiego tu, nie obywa sie bez komentarzy „jak to SIE”? „Nie mogla SIE stluc” itd

  1. Ciekawe czy reszta zwróciła uwagę na to, że od planów odsunięcia mugoli od zmiany ich stylu życia przeszli do całkowitej likwidacji. Czy też mają efekt długo gotowanej żabyWróć do czytania

Dodaj komentarz