Dwa Słowa Rozdział 13

Poniedziałek, 8.06

Perry zatrzymał się przed niskim budynkiem, w którego podziemiach, jak powiedziała mu córka, znajdowało się Ministerstwo Magii. Wyłączył silnik i rzucił okiem na zegarek. Dochodziła szósta, Hermiona powinna za chwilę się pojawić. Odpiął pas i zaczął przyglądać się leniwie ludziom za oknem. Ciekawe, czy któryś z nich jest czarodziejem…?

Rozpadał się deszcz. Minuty wlokły się straszliwie, raz przeszedł koło niego policjant i popatrzył spode łba. Chwilę później szczęknęła klamka od strony pasażera. Hermiona wskoczyła do środka i szybko zatrzasnęła za sobą drzwi.

– Cześć, tato – pochyliła się do niego, żeby pocałować go w policzek.

– Cześć, kochanie! Jak się masz? Nie przemokłaś?

– Nie, może być. Długo już czekasz?

– Tylko chwilkę. Jak zawsze, można liczyć na twoją punktualność. Gdzie jedziemy?

– Do jakiegoś sklepu, gdzie sprzedają WSZYSTKO. Jedzenie wyszło mi zupełnie…

Perry zastanowił się chwilę, gdzie będzie bliżej i w końcu zdecydował się na Westfield London. Włączył silnik i zjechał wolno na ulicę.

– Dobrze, to teraz opowiedz, jak udała się twoja wizyta we Francji.

Hermiona opowiedziała, co uznała za stosowne. Nie chciała zdradzić szczegółów sprawy Norrisa, ale równocześnie zdawała sobie sprawę, że tylko dzięki jego pomocy wiedzieli, co się dzieje. Powiedziała więc tylko, że udało się jej spotkać z paroma osobami, które będą mogły pomóc. Nie szczędziła za to szczegółów dotyczących Bastyli, wystroju pokoju gościnnego w Ministerstwie i naturalnie, braku zwykłej, czarnej herbaty.

Zakupy trwały ponad godzinę. Ponieważ Hermiona chciała również kupić dobrą whisky, Perry zabawił sporo czasu między półkami z alkoholem i w końcu wybrał Glenmorangie Signet. Dziewczynie nic to nie mówiło poza tym, że podobała się jej butelka, ale Perry wyglądał na wyjątkowo dumnego z siebie.

Dopiero po wniesieniu wszystkich toreb do mieszkania mogli kontynuować rozmowę.

– Z tego, co mówisz, rozumiem, że Francuzi wam pomogą. Czyli co, problem rozwiązany? – spytał Perry, siadając na kanapie i biorąc na kolana Krzywołapa.

– To nie jest takie proste… – Hermiona potrząsnęła głową. – Za każdym razem, jak podsłuchujemy, wychodzą na jaw nowe rzeczy.

– Więc się znów skomplikowało, tak? – syknął nagle, bo zadowolony kot zaczął tuptać mu po nogach, wsuwając i wysuwając pazury.

– Tato, przecież wiesz, że nie mogę ci powiedzieć…

– Kochanie, możesz, ale w granicach rozsądku. Pamiętaj, że mogę ci pomóc, pod warunkiem, że wiem choć odrobinę.

Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Problem ze wspomnieniem odpadał. O eliksirach lepiej było nie mówić – gdyby ojciec się dowiedział, z pewnością poprosiłby Jacka, żeby pożyczył mu karabin i poszedłby zastrzelić Watkinsa osobiście. Poza tym mieli na to już rozwiązanie, trzeba było tylko podmieniać regularnie fiolki. Do głowy przyszło jej Rathlin Island… to ich ostatnio gnębiło i nie mieli żadnego pomysłu, co z tym zrobić…

– Utknęliśmy w miejscu z jednym problemem… Nasi przyjaciele planują otworzyć nową szkołę, ale my nie chcemy do tego dopuścić.

– Od kiedy to jesteś przeciwna szkolnictwu?! Przecież to chyba dobrze, że otwiera się więcej szkół, nie? – Perry uniósł brwi ze zdumienia.

– To jest strasznie śmierdząca sprawa. Nie mogę ci wyjaśnić czemu, ale ta szkoła nie może zostać otwarta.

Przez parę chwil słychać było tylko mruczącego Krzywołapa. Hermiona poszła po sok pomarańczowy i szklanki.

– Może zasugerujcie im jakieś inne miejsce?

– Tu nie chodzi o miejsce, tato, tylko o sam fakt otwarcia szkoły. Mamy mieć tylko i wyłącznie Hogwart.

Dziewczyna nalała mu trochę soku, na widok którego skrzywił się lekko. Od tak słodkich soków psuły się zęby.

– Chciałaś, żebym ci wybrał whisky i dajesz mi do picia sok? Zamierzasz sama wysuszyć całą butelkę?

Hermiona zachichotała radośnie.

– Kiedyś ci dam, ale nie teraz. Chcę, żeby była zamknięta. To… coś w rodzaju prezentu…

Ojciec spojrzał na nią z przekrzywioną głową i domyślnym uśmieszkiem.

– No, no, no… pozwól, że zgadnę… To dla tego przystojniaczka, który bawił się domofonem, co? Kiedy go mijałem na schodach, wyglądał całkiem, całkiem…

Dziewczyna wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem i dla pewności odstawiła szklankę.

– Tato! To nie był żaden przystojniaczek! To był profesor Snape, przecież ci mówiłam!

Perry’emu udało się nie oblać ani nie zakrztusić.

– Dziecko kochane…!!! To był ON?! Ten, o którym nam tyle opowiadałaś przez te wszystkie lata?!

Dziecko kochane pokiwało głową. Dobry Boże, ona oszalała! Facet urządził ją paskudnie z zębami, a ona mu teraz kupuje whisky?!

– Wiem, że opowiadałam o nim okropne rzeczy… nie, stop! że ON był okropny. Ale się zmienił… Pamiętasz, co mówiłam wam o nim, jak ściągnęliśmy was z Australii? W ciągu ostatnich dwóch miesięcy mieliśmy okazję dobrze się poznać i mówię poważnie, że on się bardzo zmienił.

Perry przypomniał sobie jej opowieści z procesu i musiał przyznać, że zrobiły one na nim wrażenie. Kiedy służył w wojsku, jeszcze jako młody plutonowy, przez 2 lata siedział w Jugosławii i wiedział, co to jest wojna i niebezpieczeństwo. Wtedy nawet do snu kładli się w kamizelkach kuloodpornych i całkowicie ubrani. Parę razy uczestniczył w misjach, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na utajnione. Tak więc to, co opowiadała mu Hermiona o tym facecie, wzbudziło w nim sporo uznania. Ale i tak tych zębów mu nie zapomnę!

– Już nie bawi się w dentystę? – spytał sarkastycznie.

Dziewczyna westchnęła ciężko.

– To nie on załatwił mi zęby, on tylko powiedział, że nie widzi różnicy, jak mi urosły!

– Jeszcze gorzej. Znawca od siedmiu boleści! Jak go kiedyś spotkam, to mu powiem, żeby sprawił sobie okulary…

– Tato… pomyśl raczej, że w tej chwili robi wszystko, co może, żeby … – już chciała powiedzieć „ocalić mi życie”, ale w porę ugryzła się w język. – Żebym ja nie musiała się w to wplątywać. Tym razem to ja go w to wepchałam!

Perry spojrzał na córkę, uśmiechnął się i pogłaskał ją lekko po głowie.

– Wygrałaś. Jeśli teraz cię chroni, ostatecznie przebaczę mu te twoje zęby… – dopił resztę soku i dodał. – I to, że przez niego nie mogę napić się najlepszej whisky na świecie!

Z ulicy dobiegł nagle głośny ryk uruchamianego motoru. Krzywołap zerwał się przestraszony i zeskoczył z kolan Perry’ego.

– Wracając do tej twojej szkoły, gdzie oni chcą to zrobić? Gdzieś koło Hogwartu, czy raczej w okolicach Londynu?

– Ani tu, ani tam. Tym razem wybrali sobie Irlandię Północną. Jest tam taka mała wysepka, która nazywa się Rathlin Island. W zasadzie prawie nikt tam nie mieszka.

– Rathlin Island? Nic mi to nie mówi, a miałem wrażenie, że w szkole byłem niezły z geografii – i mając nadzieję, że uda mu się podejść córkę, zapytał niewinnie:

– Uważacie, że ponieważ nie jest to w Szkocji, to z jasnowidzenia nici i dlatego nie chcecie?

Hermiona nie dała się złapać na takie dziecięce chwyty.

– Tato… Przestań mnie podpytywać, bo to nic nie da!

– Dobra, wygrałaś po raz drugi. Za karę przynieś mi coś do ściągnięcia tych rudych kłaków. Czemu on tak linieje? Mogłabyś otworzyć firmę dostarczającą naturalne włosie do kołder i poduszek!

– Zamknij oczy, to ci je ściągnę… – Perry posłuchał jej i kiedy po chwili je otworzył, na spodniach nie było nawet jednego rudego włosa.

– Dziękuję ci bardzo. Będę zbierał się do domu. Pozdrów ode mnie tego twojego super-szpiega. Jakby mi coś przyszło do głowy, to dam ci znać. Dobranoc, kochanie.

 

 

W przeciwieństwie do Hermiony, Norris i Smith nie spędzili miłego wieczoru. Smith kończył redagowanie wskazówek dla swoich Aurorów, kiedy przyszedł Norris. Ubrany był w elegancki garnitur, z dużą, wąską prawą kieszenią specjalnie na noszenie różdżki. Dokładnie zamknął za sobą drzwi i bez pytania usiadł na wysokim krześle.

– Masz już jakiś plan na jutro? – zapytał Smitha, biorąc do ręki ozdobne czarne pióro i zaczął się nim bawić.

– Nie martw się, Peter. Już o tym myślałem. Podejdę go tak, że nie będzie miał innego wyjścia – odparł ten uspokajająco.

– Jak to zrobisz?

Norris widocznie lubił wiedzieć wszystko, albo też lubił mieć nad wszystkim absolutną kontrolę. Albo jedno i drugie. Smith usiadł prosto i wyjaśnił swój plan.

– Pójdziemy do niego razem z Jimmem. Ja idę tam oficjalnie po to, żeby zaproponować pomoc Aurorów w ochronie szkoły podczas egzaminów praktycznych. Zaaranżuję to tak, że w którymś momencie Snape będzie musiał zaprowadzić mnie do sali egzaminacyjnej z Obrony przed Czarną Magią, więc zaproponuję, żeby w tym czasie Jimm pogadał z tą jędzą McGonagall o kwestiach administracyjnych. Wiesz, jak on nie lubi chodzić.

Norris pokiwał z aprobatą głową. Jimm był tak gruby, jak życzliwy. Mówiono, że wszystkim nieba by przychylił.

– Wtedy zaproponuję mu obejrzenie planu ochrony, tylko, że zamiast planu ochrony Snape zobaczy siebie samego załatwiającego Avadą całą pięcioosobową rodzinę. Jak wróci ze wspomnienia… Cóż, zmienimy temat rozmowy. Jeśli nie będzie potulny jak baranek… Może się okazać, że potrafię być bardzo przekonujący – powiedział marząco, turlając łagodnie różdżkę między palcami.

Norrisowi wyraźnie się to podobało. Przypomniał sobie nieludzką radość w oczach mordercy, kiedy ten przypatrywał się przerażonej i zrozpaczonej kobiecie, zanim i ją zabił i doszedł do wniosku, że Teddy ma przed sobą wspaniałą przyszłość.

Smith nawet nie przypuszczał, że nagła chęć napicia się czegoś uratuje mu życie. Podniósł się i podszedł do stolika po drugiej stronie.

– Gdzie masz to wspomnienie? – zapytał Norris.

On jednak faktycznie lubi wszystko kontrolować pomyślał Smith, nalewając sobie wody.

– W biurku. W szufladzie, na dole, po lewej stronie. W szkatułce. Tylko uważaj na Zaklęcie Wrzące, jeśli chcesz otwierać… Chcesz wody?

Norris skinął głową, więc Smith sięgnął po drugą szklankę. Norris wygrzebał szkatułkę, zdjął zaklęcie i otworzył ją. W środku leżała znajoma fiolka z mętną, białawą substancją. Chciał jeszcze raz jej się przyjrzeć, więc wyjął ją i uniósł do oczu. To znaczy próbował. Fiolka wyśliznęła mu się z suchych palców i jak w zwolnionym tempie zobaczył, jak przechyla się i spada twardo na biurko, szklane drobiny rozpryskują się na wszystkie strony, a korek odbija się od blatu szerokim łukiem i pada aż pod okno. Zanim zdążył zareagować, cokolwiek zrobić, żeby ją złapać, było już za późno. Ledwie przebrzmiał brzęk tłuczonego szkła, cholerne wspomnienie rozlało się szeroką plamą po blacie i zaczęło kapać na wszystkie strony i wsiąkać w miękki dywan.

– Kurwa mać!!! – wrzasnął Norris, łapiąc za różdżkę i próbując bezskutecznie zagarnąć choć resztki wspomnienia. – Na co się tak gapisz?! Rusz dupę i pomóż mi!!!

Zmartwiały Smith był właśnie w połowie drogi do biurka. Rozejrzał się bezsensownie, gdzie może postawić szklanki z wodą i natychmiast dotarło do niego, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Dopadł do biurka, niemal rzucił je na blat i złapał za różdżkę. Jedna ze szklanek upadła i woda chlusnęła, zlewając się z plamą wspomnienia.

– Uważaj, kretynie!!! – zawył Norris.

– Cholera! – syknął Smith, tamując ręką strumień lejący się na ziemię. – Podaj mi coś…!

– Za późno! Kurwa, za późno! A niech to szlag trafi!!! – Norris walnął pięścią o blat tak mocno, że obie szklanki aż podskoczyły i zadzwoniły o siebie.

Smith spojrzał na ostatnie smugi wspomnienia, zmieszane teraz z wodą, które spłynęły z brzegu. Wszystko wsiąkło w dywan, mocząc go obficie.

Norris dostał szału. Poczerwieniał, żyły wystąpiły mu na skroniach, czoło pokryło się zmarszczkami i wściekły grymas wykrzywił twarz. Ryknął coś niezrozumiałego, zamachnął się i jednym szerokim gestem zepchnął szklanki na ziemię. Ich śladem poszła duża lampa gazowa i na koniec Norris złapał nieszczęsną szkatułkę i walnął nią o ścianę.

– Cholerny świat! Nic nie umiecie zrobić! Pieprzona banda kretynów! Wszystko trzeba robić za was!!!

Spojrzał wściekły na Smitha i nagle złapał za różdżkę. Smith odruchowo złapał swoją i odskoczył do tyłu z przerażeniem na twarzy.

– A ty co tak stoisz, idioto?! Rusz się i zrób coś wreszcie!!!

W trzech susach dopadł drzwi, szarpnął gwałtownie, niemal wyrywając klamkę i wychodząc, trzasnął nimi tak mocno, że zadrżały wszystkie metalowe przedmioty w przeszklonej gablocie.

Smith nabrał głęboko powietrza i wolno je wypuścił.

– Cholera jasna… – powiedział cicho niepewnym głosem.

Popatrzył na zalany dywan, uszkodzoną lampę i ślad na ścianie w miejscu, o które rąbnęła szkatułka, której szczątki leżały teraz na ziemi.

– O cholera…

Drżącą ręką sięgnął po lampę i postawił ją wolno na stół. Zaczął poprawiać frędzle na dole abażuru, starając się robić to jak najciszej. Po chwili uzmysłowił sobie irracjonalność swego zachowania. Czuł się jak niegrzeczne dziecko, które właśnie dostało burę od rodziców i teraz stara się nie wchodzić im w oczy, żeby uniknąć kolejnej kary.

– Pieprzyć to! – powiedział trochę głośniej, niewiele pewniejszym tonem. – To nie moja wina!

Ale to wcale go nie uspokoiło.

 

 

Czwartek, 11.06

Kolacja prawie już się kończyła, kiedy do Wielkiej Sali wleciała spóźniona sowa i wylądowała przy stole nauczycielskim. Niektórzy rzucili na nią krótkie spojrzenie, ale tak naprawdę nikogo prócz Minerwy to nie zainteresowało. Snape przeczytał list i zachował kamienną twarz, więc dopiero po kolacji mogła dowiedzieć się więcej.

– I co? – spytała, kiedy już wszyscy nauczyciele skończyli jeść i odeszli od stołu.

– List od Cwela. Mamy się spotkać dziś o dwudziestej trzeciej we Wrzeszczącej Chacie.

Minerwa skrzywiła się, patrząc gdzieś w przestrzeń, w kierunku stołów. Dwoje drugorocznych Krukonów, którzy akurat bawili się jedzeniem, czym prędzej odsunęło od siebie talerze i usiadło prosto.

– Czemu wy zawsze musicie spotykać się w nocy, najlepiej o północy?

– To proste, ani on, ani ja nie chcemy, żeby widziano nas razem. O tej porze jest już zupełnie ciemno. Poza tym we Wrzeszczącej Chacie możemy sobie w spokoju porozmawiać.

Minerwa już chciała mu powiedzieć, że niektórym uczniom zdarzało się zawędrować w nocy i tam, ale w porę się opanowała. Zacisnęła usta jeszcze bardziej. Krukoni poderwali się z miejsc i uciekli z sali.

– Widzę, że nie tylko ja straszę uczniów – powiedział jadowicie.

– Nigdy nie uda mi się osiągnąć twojego poziomu, Severusie. Daj mi proszę znać, jak wrócisz.

– Chcesz przetestować zmieniacz jeszcze dzisiaj?

– Nie, chce być pewna, że nic ci się nie stało.

Miał ochotę rzucić kolejny komentarz, ale tylko skinął głową. Widocznie martwienie się o innych było zaraźliwe.

 

Wieczorem podszedł do szafy i zaczął przerzucać ubrania na wieszaku. W końcu wybrał luźne spodnie i koszulę i narzucił na ramiona czarną pelerynę. Z szuflady nocnej szafki wyjął skórzaną sakiewkę ze skóry wsiąkiewki i wysypał zawartość na łóżko. Odliczył trzydzieści galeonów i schował z powrotem do woreczka, który wsunął do lewej kieszeni spodni, zaś resztę zostawił na prześcieradle. Po krótkim wahaniu przywołał złoty pierścień z rubinem i włożył do drugiej kieszeni. Upewnił się w lustrze, że koszula dobrze skrywa lekkie wybrzuszenia i obciągnął mocniej materiał. Rozejrzał się dookoła czy niczego nie zapomniał, poprawił pelerynę i wyszedł z komnat. Lekkim krokiem zbiegł po schodach i opuścił szkołę.

Księżyc świecił jasno na niebie, poza tym drogę znał doskonale. Szedł szybkim, pewnym krokiem, zręcznie omijając kamienie i wystające korzenie drzew. Nie zwracał uwagi ani na pohukiwanie sów, szelest wiatru w koronach drzew, szemranie niewielkiej rzeczki, ani na wycie, które nagle dobiegło z oddali. Dochodząc do wioski, użył skrótu do Wrzeszczącej Chaty. Kiedy stanął przed zniszczonymi drzwiami, rozejrzał się szybko i rzucił Homenum Revelio. Zaklęcie nie wykryło niczyjej obecności, więc pchnął drzwi i wszedł do środka.

Uderzył go zapach butwiejącego drewna, stęchlizny i kurzu. Powietrze było ciężkie i wilgotne. Rzucił Lumos i z mroku wyłonił się niewielki przedpokój, schody prowadzące na górę i drzwi do różnych pomieszczeń. Pierwsze po lewej wiodły do salonu. Pchnął je lekko i usłyszał trzask pękającego drewna, po czym drzwi runęły na podłogę, wzniecając tumany kurzu.

Wszedł do środka i wyczarował kilka świec na stole. Fotel, w którym kiedyś siadał, był już tak zapadnięty, że postanowił nie ryzykować i wyczarował zwykłe krzesło. Usiadł i kichnął parę razy od wirującego kurzu.

Cwel przyszedł prawie pół godziny później. Był to niski mężczyzna o zapadłych, niedogolonych policzkach, stalowo szarych oczach i posiwiałych włosach. Zaczynał już łysieć, wyraźnie zakola wydłużały jeszcze bardziej pociągłą twarz. Ubrany był raczej jak mugol; w wełnianą marynarkę w ciemną kratę, czarny golf i brązowe spodnie. Machnął ręką na powitanie, ale jej nie podał.

– Sie masz, brachu – jego głos był ostry i ochrypły.

– Witam – odparł Snape. – Jesteś spóźniony. Zacząłem się już zastanawiać, czy przyjdziesz.

– Trafiła mi się robota, rozumiesz. Zebrałem trochę fantów, głównie świecidełek. A potem musiałem śmignąć tu. Niełatwo, choć łysy kapuje dziś nieźle.

Snape wzruszył ramionami.

– Twoje interesy mnie nie obchodzą. Kiedy następnym razem wyznaczysz mi spotkanie, masz przyjść punktualnie.

– To ty masz do mnie sprawę, nie ja.

– Zgadza się. Ja mam sprawę. Nie zapominaj, że to również ja płacę. Następnym razem nie będę… tak wyrozumiały. Teraz do rzeczy, nie mam całej nocy.

Cwel usiadł w zapadniętym fotelu i sięgnął do wewnętrznej kieszeni poplamionej marynarki. Snape ścisnął lekko różdżkę w ręku. Nie wiedział, czy siedzący przed nim złodziej zobaczył ten gest, czy też się go domyślił, bo zarechotał głośno.

– Nie cykoruj, koleś. Szukam tylko towaru.

Wyciągnął jakiś woreczek i rzucił go na stół przed sobą.

– Chcesz, to się pogap.

Snape wziął ostrożnie do ręki woreczek i wyczuł pod palcami łańcuszek i nieregularny kształt. Smagnął różdżką i przedmiot wysunął się i zawisł w powietrzu. Na długim łańcuszku, w ruchomym kółku bujała się mała klepsydra, pobłyskując w świetle świec. Obiecany zmieniacz czasu.

– Upewniłeś się, że działa?

Cwel zakaszlał parę razy i potaknął.

– Polatałem sam do tyłu. Dwa obroty, dwie godziny. Kulawo, że inne się rozwaliły, bo to dobra rzecz. Wiesz, robię na okrągło i do tego potrzebuję choć jednego brata do blikowania (stania na czatach). A tak mógłbym filować i równocześnie obrabiać, bez chodzenia w ciemno.

Snape wziął zmieniacz do ręki i zaczął go drobiazgowo oglądać. Wyglądał na nieuszkodzony. Do tej pory wszystko, co otrzymał albo czego dowiedział się od Cwela, było w porządku.

– Jak to dostałeś?

– Taki jeden, z którym kiedyś garowałem, dał mi cynk, jak tylko Niewymowni je wyrzucili. Ciachnąłem wszystkie, ale część była rozpirzona zupełnie, a część nie działała. Został tylko ten.

– Ile za to chcesz?

– Pięćdziesiąt galeonów.

Snape wbił w Cwela zimny wzrok i nie spuszczał oczu, póki złodziej nie spojrzał w bok, na ścianę.

– Dobra, nie mniej niż czterdzieści.

– Uznajmy obaj, że od śmiechu rozbolały mnie wszystkie żebra. Teraz poważnie.

– Posłuchaj, Snape, wiesz, że zawsze dawałem ci dobry towar i…

– I za każdym razem dobrze ci płaciłem.

– Nie mam ochoty trafić znów do żadnej budy w Azkabanie czy mugolskiej, więc mam wielu braci, którym muszę odpalić ich dolę. To kosztuje.

– To część twojego interesu i nie obchodzi mnie, jak to załatwiasz. Poza tym, z tego, co mówiłeś, po prostu to dostałeś i już, niczym nie ryzykowałeś, więc nie widzę związku – powiedział wolno Snape, nadal na niego patrząc. – Dziesięć galeonów teraz i dziesięć później, jak już przekonam się, że to działa.

Cwel na nowo zaniósł się kaszlem. Po chwili przestał i spojrzał na Snape’a. I na nowo spuścił wzrok.

– Dobra, stoi. Dziesięć musowo teraz, reszta później. Dasz mi znać, tak?

Snape sięgnął do kieszeni po sakiewkę i wyjął z niej dziesięć monet, które położył na stole przed sobą.

– W ciągu tygodnia, góra dwóch, dostaniesz resztę.

Cwel sięgnął zaborczym ruchem po pieniądze i włożył je do kieszeni.

– Jak rąbnęliście Voldemorta, skończyła się twoja robota. Dostałeś nawet medal, słyszałem. Ustawiasz kogoś nowego…?

Snape błyskawicznie przystawił mu różdżkę do piersi i Cwel rzucił się do tyłu tak mocno, że fotel zatrzeszczał niepokojąco.

– Milcz! – warknął lodowatym głosem. – Żadnych pytań! Znasz zasady, więc nie każ mi ich powtarzać.

– Dobrze, już dobrze! Tylko byłem ciekaw…

– Na twoim miejscu nie mówiłbym już ani słowa więcej. Zamknij się i znikaj stąd, jeśli nie chcesz, żebym się zdenerwował – przerwał mu po raz kolejny Snape.

Odsunął się od złodzieja, a ten niemal zerwał się na równe nogi i wyszedł pospiesznie.

Snape schował zmieniacz czasu do kieszeni i również wyszedł i aportował się na szkolne błonia. Wysłał patronusa do Minerwy i poszedł do swoich komnat. Na testowanie zmieniacza będzie czas jutro.

 

 

Piątek, 12.06

Hermiona uznała, że to był dla nich stracony tydzień. Nic sensownego się nie wydarzyło, nic sensownego nie zrobili.

Snape nie musiał już w każde południe czekać przed Ministerstwem, nie wiedząc czy Norris i Lawford pójdą na obiad – teraz po prostu czekał na informacje od portretów, z których jeden był w Atrium. Ale w tym tygodniu był tylko jeden wspólny lunch i Snape nie musiał używać podsłuchu, żeby usłyszeć wszystko, co mówili. Norris wybrał restaurację, w której każdego kolejnego klienta dosadzano do już zajętych stolików, żeby nie było pustych miejsc. Snape został usadzony przy ich stole. Przywitał się, mówiąc „Hello” i potem przeszedł na grecki, który pamiętał jeszcze z czasów praktykowania na Mistrza Eliksirów. Norris i Lawford uwierzyli, że nic nie rozumie z tego, co mówią, ale rozmawiali dość ostrożnie. Tak więc zamiast przyjść do niej i dać jej przesłuchać rozmowę, po prostu napisał na magicznym pergaminie krótkie podsumowanie.

Nie było cotygodniowego sobotniego spotkania u jednego z członków bandy – jak zaczęła ich nazywać. Snape przekazał jej tylko krótką wiadomość, że Norris spotkał się z Rockmanem i Lawfordem w swoim gabinecie. Cholera, nie wiemy o czym gadali… Tak czy inaczej by się nie dowiedzieli, ale Hermionę to strasznie gryzło. Bała się, że był jakiś ważny powód zmiany ich zachowań i fakt, że nie wiedzieli, co się dzieje, nie dawał jej spokoju.

Tymczasem ogólna sytuacja stawała się coraz trudniejsza.

Po artykule w Żonglerze zarzucającym Prorokowi kłamliwe oświadczenia w sprawie „Drugiego dziecka” ukazała się odpowiedź. Wyglądało to tak, jakby Prorok próbował się delikatnie wycofać, ale równocześnie zdementował zarzuty Lovegooda, twierdząc, że miał wszelkie podstawy do podawania takich informacji. Następnego dnia pojawiła się plotka, jakoby to sam Naczelny Uzdrowiciel udzielił wywiadu Prorokowi, ukrywając swoją tożsamość. Ten jednak zatrzasnął drzwi przed nosem reporterów obu gazet. Wtedy, bo dwa dni później, zdecydował się jednak udzielić ekskluzywnego wywiadu Prorokowi i potwierdził plotkę. Powiedział, że poczuł się do tego zmuszony, widząc gwałtowne reakcje na ustawę, zgodnie z którą od teraz każda czarodziejska para musiała starać się o pozwolenie na posiadanie więcej niż jednego dziecka. Konieczne były liczne badania w Św. Mungu i ostateczne świadectwo Uzdrowiciela z Oddziału Kobiecego. Zdaniem Proroka ustawa miała na celu wyłącznie ochronę zdrowia i życia kobiet i procedura o uzyskanie pozwolenia była bardzo uproszczona. Zdaniem Żonglera było dokładnie na odwrót. Ksenofilius dotarł do anonimowego źródła, które potwierdzało, że niezbędne było przedstawienie badań zdrowotnych przodków do drugiego pokolenia wstecz. Dodatkowo wymagane były wyniki SUMÓW i OWUTEMÓW wnioskującej pary i wszelkie inne dyplomy ukończonych szkół, zarówno czarodziejskich, jak i mugolskich, oraz drzewo genealogiczne.

Zdezorientowani ludzie zaczęli coraz bardziej się niepokoić.

W kolejnym artykule Lovegood zażądał odpowiedzi na pytanie, jak będą traktowane ciąże bez pozwolenia: czy będą to nielegalne ciąże i czy za chwilę rząd zamierza wprowadzić przymusową aborcję.

Pytanie wywołało prawdziwą burzę. Matthew Turner z Departamentu Chorób Magicznych próbował zbagatelizować całą sprawę, tłumacząc, że Żongler błędnie odczytuje wysiłki rządu i że próbuje podważyć autorytet Ministerstwa. W ten sposób wbił rządowi nóż w plecy, bo nazajutrz ludzie zaczęli się tłumnie domagać oświadczenia Ministra Magii w tej sprawie. Zarówno w Żonglerze, jak i na ulicach pojawiły się plakaty z napisami:

 

„Zamach na prawa obywatelskie! Co na to Minister?!” , „Czy Minister przyzwoli na wyginięcie społeczności czarodziejów?”, „Drugie dziecko NIE jest dzieckiem Voldemorta!”

 

Pojawiło się też jedno, bardzo kontrowersyjne: „Czarodzieje – do łóżka!!!”, w odpowiedzi na które ktoś przyczepił na drzwiach „Różowej Chatki” nieopodal Pokątnej kartkę z napisem „Nie możesz z żoną, wstąp do nas…”.

 

W ICH sprawie nic nie drgnęło.

Snape napisał do niej parę słów we wtorek wieczorem o spotkaniu z Douglasem i Smithem. Choć brzmiały jak zawsze poważnie, między wierszami można było wyczuć satysfakcję. Odniosła wrażenie, że po prostu chciał trochę … pogadać??? Ale parę słów jej nie wystarczało, chciała więcej. Chciała wiedzieć dokładnie, jak to spotkanie wyglądało!

Po tonie artykułów w gazetach mogła się tylko domyślić, że przebiegło… niezupełnie po myśli odwiedzających. Ponieważ nie wymyślili żadnego sposobu na powstrzymanie budowy szkoły, Snape zdecydował, że zaprotestuje przeciw dzieleniu uczniów i uczeniu ich w osobnych szkołach. W artykułach cytowano jego negatywną opinię i wyjaśnienia, że oddzielanie uczniów mugolskiego pochodzenia od tych z rodzin czarodziejskich na pewno nie pomoże w ich integracji. Na pytanie, czy nie sądzi, że uczniom z niemagicznych rodzin potrzebny jest inny program nauczania, odparł:

„Nie, nie sądzę. W ciągu setek lat Hogwart kształcił zarówno jednych, jak i drugich. Niektórzy z uczniów mających niemagicznych rodziców odnieśli wiele sukcesów w naszym społeczeństwie, czasem okazując się być o wiele zdolniejszymi niż uczniowie z rodzin czystej krwi. To jest chyba najlepszy dowód na to, że program nauczania jest doskonale przystosowany dla wszystkich. Czego się boicie? Że czarodzieje czystej krwi będą mieli konkurencję? I dlatego staracie się za wszelką cenę ich odizolować? Osobiście uważam, że nie można było znaleźć bardziej durnego pomysłu!”

Wywiad tylko dolał oliwy do ognia. I tak już wzburzeni czarodzieje znaleźli kolejny powód, żeby zacząć wieszać psy na rządzie.

Hermione zachwycił jego sarkastyczny komentarz. Podpisywała się pod nim obiema rękoma.

 

W piątki o szóstej wieczorem w Ministerstwie na ogół było pusto, po biurach snuły się tylko sprzątaczki. Hermiona przeglądała ostatni raz raport, który przygotowała na poniedziałek. Przeglądała go już chyba piąty raz, ale myśl, żeby go odłożyć i wyjść do domu budziła w niej dziwne uczucie niechęci. W zasadzie wszystko budziło w niej niechęć. Nie umiała powiedzieć czemu, bo racjonalnie myśląc, nie było ku temu żadnych powodów. Wszystko szło dobrze, zarówno w pracy, jak i w domu, za oknem świeciło słońce, zapowiadał się ciepły weekend, wreszcie mogła odpocząć… ale coś było nie tak. Czegoś jej brakowało. Nie umiała powiedzieć czego i to frustrowało ją jeszcze bardziej.

Skrzywiła się do siebie i odepchnęła dokument. Chwilę rozglądała się dookoła, jakby to mogło jej pomóc, ale na nic. W końcu westchnęła i zrezygnowana wepchnęła raport do szuflady. Pójdzie do domu. Jutro odwali niewielkie zakupy. Będzie mogła wreszcie poczytać jakąś książkę i się ponudzić. Może ugotuje coś porządnego do jedzenia…? Ostatnio w domu jadła najprostsze w przygotowaniu potrawy i zaczynało się jej już od tego robić niedobrze. Ale pomysł spędzenia całego dnia w kuchni wcale jej nie ożywił. Dziwne, bo zawsze lubiła tak robić – od czasu do czasu spędzić nad garami cały dzień i przygotować coś bardzo dobrego i bardzo skomplikowanego.

Wyszła z biura i dopiero po przejściu całego korytarza zorientowała się, że zapomniała swojej torby. Znów westchnęła, zdegustowana obróciła się i wróciła po nią. Torba leżała na biurku – musiała ją tam postawić, zanim zamknęła szafkę.

– Powinnaś dostać medal za głupotę – mruknęła do siebie.

Westchnęła kolejny raz, myśląc, że jak tak dalej pójdzie, swoimi westchnieniami narobi niezłego przeciągu, zarzuciła torbę na ramię i wyszła do domu jeszcze raz. Tam było niewiele lepiej. Zrobiła sobie herbatę i usiadła na kanapie, żeby poczytać książkę. Po paru minutach zorientowała się, że czyta wciąż ten sam akapit, nadal nie wiedząc, o czym on jest. Zwlokła się z kanapy i zaczęła przekładać graty z miejsca na miejsce, wmawiając sobie, że sprząta.

Przestawiała właśnie po raz kolejny szklany wazon, kiedy poczuła, jak pierścionek zrobił się ciepły. Zamarła na chwilę, po czym odstawiła go z głuchym łupnięciem i złapała za różdżkę, żeby wyjąć magiczny pergamin.

– Eliksir będzie gotowy w poniedziałek wieczorem. Bądź gotowa o dwudziestej.

Hermiona skrzywiła się lekko. Poniedziałek? Szybko odpisała:

– Gdzie, u mnie czy gdzieś na mieście?

– Na mieście, znajdź na planie, z którego z punktów, które ci podałem, będzie najbliżej do Św. Munga.

– Dobrze, już sprawdzam. Czyli ten korzeń czegośtam już przyjechał?

– Tak, wczoraj. Watkins zaczął warzyć dzisiaj rano.

Wyjęła plan miasta i stuknęła weń różdżką. Natychmiast pojawiły się na nim krzyżyki oznaczające miejsca spotkań proponowane przez Snape’a. Przyglądając się mapie, zaczęła dopytywać się o szczegóły.

– Ile musi warzyć się eliksir, żeby był gotowy do podania?

– Tu nie chodzi o eliksir, ale zrobienie esencji z korzenia Cimicifugi. Im dłużej to trwa, tym jest silniejsza, ale być może Watkins znalazł jakiś sposób na przyspieszenie procesu.

– I ma pan już fałszywy eliksir? Myślę, że najlepszy będzie Wellington Arch.

– Dobrze, niech będzie Wellington. Jeśli chodzi o eliksir, mam – jeśli esencja nie zmieni drastycznie koloru. Jeśli zmieni, będę ją poprawiać na miejscu. Po chwili dopisał – To zbyt skomplikowane na opowiadanie.

Hermiona przygryzła usta. Nie podobało się jej to. Trzeba się nad tym zastanowić teraz, może znajdą rozwiązanie, zamiast improwizować! Odruchowo stuknęła różdżką.

– Musimy o tym wcześniej porozmawiać. Gdzie się spotkamy?

Kiedy zorientowała się, CO pomyślała, było już za późno. Złapała się za usta i czekała na ostre przywołanie do porządku. Czekała długo.

Snape właśnie wrócił do siebie po spotkaniu z całą resztą nauczycieli. Egzaminy zaczynały się już we wtorek następnego tygodnia i jak zwykle wyskoczyło parę problemów „na ostatnią chwilę”. W ten weekend musiał skontrolować wszystkie sale pod kątem bezpieczeństwa uczniów. Najtrudniejsza była sala, w której odbywały się OWUTEMY z Obrony przed Czarną Magią. Przeglądanie pergaminów, atramentów i piór zostawił Minerwie, ale wyposażenia Skrzydła Szpitalnego nie powierzyłby nikomu. Z Poppy mieli skontrolować wszystkie eliksiry, które mogły być potrzebne w razie wypadków, zranień, omdleń i Merlin wie czego jeszcze. Do tego musiał spotkać się z rodzicami Krukona z szóstego roku, którego przyłapano na podglądaniu dziewcząt. Okazało się, że udało mu się jakoś zdobyć wielosokowy i przemieniwszy się w dziewczynę, wszedł do żeńskiej łazienki.

Zmęczony zdjął szaty i zaczął rozpinać koszulę. Kiedy zobaczył jej odpowiedź, zamarł, z guzikiem w połowie przesuniętym przez dziurkę.

Zszokowało go jej bezceremonialne pytanie. Właściwie to nie było pytanie, to był rozkaz! W pierwszym odruchu poczuł wielką ochotę odpowiedzieć: Nigdzie!

Choć równocześnie nie powinien się dziwić, że o to pyta – chciała zrobić dokładnie to, czego jej nauczył – wszystko drobiazgowo przeanalizować i zaplanować. Nie mogła wiedzieć, że on już to wszystko zrobił i potrzebował jej tylko do rutynowego obserwowania, że nikt nie wchodzi do laboratorium. Nie chciał jej powierzać żadnej innej roli, bo nie chciał jej narażać. Na wspomnienie jej okrwawionych i spuchniętych palców i łez na policzkach nadal szarpały go wyrzuty sumienia. Miał ją chronić za wszelką cenę, a nie narażać na ból czy niebezpieczeństwo. Poza tym nie było sensu, żeby się narażała. Już nie.

Do tego wszystkiego doszło jeszcze inne uczucie, którego nie potrafił w żaden sposób wytłumaczyć. Kiedy przeczytał „Gdzie się spotkamy”, po pierwszym odruchu przyszedł drugi i coś w nim krzyknęło „obojętnie gdzie!” Nie widział jej w ogóle w ciągu tego tygodnia. W poniedziałek napisał po to, żeby spytać jak mają się jej palce, we wtorek, żeby opowiedzieć jej, jak wyglądała wizyta Smitha…

Nagle dotarło do niego, że po prostu brakowało mu jej towarzystwa. Czuł dziwną pustkę. Może dlatego, że wiedział, że za chwilę zdemaskują Norrisa i resztę i cała „przygoda” się skończy?

Nie rozumiał, skąd się to bierze i nie umiał sobie z tym poradzić. Podszedł sprawdzić na kalendarzu, kiedy ma wolny czas. W końcu zdecydował, że zamiast zjeść jutro kolację w Hogwarcie, wyrwie się na godzinę do Londynu, używając francuskiego świstoklika.

Westchnął, zacisnął zęby i odpisał jej.

 

Schowała pergamin do pierścionka i podeszła do Krzywołapa, żeby z zaskoczenia go poczochrać.

– Chodź, futrzaku! Dam ci trochę świeżej wołowinki!

Musiała obkroić mięso z brzydkich kawałków, żeby zalać je sokiem z cytryny i obtoczyć w całej masie przypraw. Niech zmięknie i przejdzie nimi przez całą noc, wtedy pieczeń będzie doskonała!

 

 

Sobota, 13.06

Była za dwie dwudziesta, kiedy Snape wylądował w korytarzu w mieszkaniu Hermiony. Pieczeń mieszała się sama na kuchence i wspaniały zapach duszonej wołowiny i pieczonych ziemniaków rozszedł się już po całym domu. Dziewczyna odłożyła na bok długi widelec, wytarła ręce, założyła za ucho kosmyk włosów i wyszła do salonu się przywitać.

– Dzień dobry – powiedział Snape i podał jej rękę.

Uśmiechnęła się radośnie i ścisnęła ją delikatnie.

– Dzień dobry, panie profesorze.

– Postanowiłaś robić konkurencję skrzatom domowym z Hogwartu? – zapytał, wciągając powietrze. – Pachnie jak w Wielkiej Sali na rozpoczęcie roku.

– Nie chcę im robić konkurencji, bo nie znajdzie się nikt, kto stanąłby w razie czego w mojej obronie – zaśmiała się dziewczyna.

Snape zdjął swoją obszerną szatę i przełożył ją przez oparcie krzesła, upewniając się, że nie ma na nim rudych kłaków.

– Chcesz zacząć dawać kursy robienia czapeczek na drutach?

– Może się pan ze mnie śmiać, ale pod koniec udawało mi się zaczarować druty i szło mi całkiem nieźle!

– Czego wspaniałym przykładem był ten wór, który Pimek miał na głowie?

Jednocześnie uśmiechnął się do niej, więc Hermiona pozwoliła sobie na komentarz.

– Założę się, że gdyby dać panu druty do ręki, nie wiedziałby pan nawet, co z nimi zrobić!

Przechylił głowę na bok i skrzyżował ręce na piersi.

– Jesteś zbyt pewna siebie. Dałbym je uczniom na szlabanach i kazał skrobać nimi kociołki. Jaka szkoda, że dyrektor nie może dawać szlabanów…

Dziewczyna parsknęła śmiechem.

Ponieważ ziemniaki musiały się jeszcze dopiec, Hermiona wskazała Snape’owi kanapę, a sama poszła przynieść szklanki. Kiedy postawiła przed nim szklaneczkę do whisky, Snape uniósł pytająco brew.

– Chcesz powiedzieć, że masz co do niej nalać?

– Mogłabym powiedzieć tak, jak często mówi mój ojciec – dziś dostanie pan kostkę lodu, whisky będzie następnym razem, ale mam dla pana trochę litości, pomimo pańskich zjadliwych uwag na temat czapeczek dla skrzatów – Hermiona otworzyła szafkę i dumnie podała mu butelkę.

Snape wyprostował się i sięgnął po nią. Przeczytał etykietę i spojrzał na nią ze szczerym zdumieniem. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Kupiła whisky specjalnie dla mnie???

– Wygląda… wspaniale – podniósł wzrok na dziewczynę i zobaczył parę brązowych oczu wpatrzonych w niego z oczekiwaniem. – Bardzo ci dziękuję… Naprawdę.

– Cieszę się, że się panu podoba. Kazałam tacie wybrać najlepszą! Ja… cóż, nie znam się za bardzo – Hermiona poczuła się nagle zarazem dumna i szczęśliwa, że udało jej się go zaskoczyć. I sprawić mu przyjemność.

– To doprawdy… bardzo miły prezent…

Otworzył butelkę, nalał trochę do szklaneczki, popatrzył pod światło na ciemnobursztynowy płyn, a potem powąchał, przymykając oczy. Whisky pachniała cudownie. Wyczuwał aromat Sherry i … kawy. Skosztował odrobinę i smakował przez chwilę. Wyraźnie poczuł Sherry i ostre przyprawy korzenne… i dopiero po chwili również odrobinę wanilii. Coś wspaniałego. Uśmiechnął się do dziewczyny szeroko. Nie był przyzwyczajony do okazywania uczuć, ale chciał zrobić coś, żeby dać jej do zrozumienia, że czuł się doprawdy wyjątkowo. O dziwo wcale nie musiał się zmuszać do uśmiechu, szczególnie na widok jej radości. Zapewne dlatego, że widząc koniec „Sprawy Norrisa”, był w bardzo dobrym humorze.

Czekając na kolację, siedzieli na kanapie i opowiadał jej o przygotowaniach do egzaminów i niespodziankach, które wypadają na ostatnią chwilę. Jako nauczyciel eliksirów niejednokrotnie pomagał już Dumbledore’owi, więc dla niego nie było to całkowicie nowe doświadczenie, ale Hermiona, która nigdy jeszcze nie słyszała, jak to wygląda „z drugiej strony”, z ciekawością dopytywała się o wszystko. Przenieśli się do stołu i kontynuowali rozmowę. Oboje znaleźli w niej przedziwną przyjemność i żadne z nich nie chciało kończyć.

Dopiero pod koniec jedzenia Snape opowiedział jej o wizycie Smitha i Douglasa.

– Douglas chciał wynegocjować ze mną zmianę stanowiska w sprawie przyszłorocznego naboru do Hogwartu – powiedział, dokładając sobie złotych, chrupiących ziemniaków.

Hermiona spojrzała na to z wyraźną radością.

– I co mu pan odpowiedział?

– Zacznijmy od tego, że nie pozwoliłem mu skończyć. Nie zdążył nawet usiąść, kiedy powiedziałem mu, że dyrektor Hogwartu jest całkowicie niezależny od Ministerstwa i odpowiada jedynie przed Radą Nadzorczą . Że o ile dobrze wiem, w tej chwili to ja jestem dyrektorem i nie będę akceptował żadnej presji ze strony rządu. I nie omieszkałem dodać, że od zawsze co rok tę szkołę opuszcza również banda niedouczonych durniów, bardzo często z rodzin czystej krwi czarodziejów i widocznie część z nich zdążyła już trafić do Ministerstwa, skoro uchwala się teraz tak beznadziejne ustawy. Douglas chciał jeszcze polemizować, ale powiedziałem mu, że w przeciwieństwie do niego, ja nie dysponuję nieograniczonym czasem i nie lubię go marnować i kazałem mu się wynosić.

Dziewczyna mało nie zakrztusiła się z wrażenia. Wspaniałe! To musiało być wspaniałe!!! Och, jak bym chciała przy tym być…!

– A co ze Smithem?

Snape uśmiechnął się złośliwie.

Już wchodząc do jego gabinetu, Smith wyglądał, jakby zderzył się z Expresem Hogwart. Kiedy na powitanie Snape wyrzucił Douglasa i odwrócił się do niego, miał wrażenie, że Aurorowi ubyło parę cali wzrostu. Uznał, że to zdecydowanie za mało, więc przybrał swój ulubiony, wściekły wyraz twarzy i wskazując krzesło, wycedził:

– Mam wielką nadzieję, że nie zamierza pan pójść w ślady pańskiego kolegi i marnować mojego czasu. Z tego, co wyczytałem w piśmie, chce pan zaproponować ochronę Aurorów w czasie nadchodzących egzaminów. Mogę pana zapewnić, że mam… pewne doświadczenie z czarną magią i nie wydaje mi się, żeby były zaklęcia, z którymi nie dałbym sobie rady. Ale skoro oferuje mi pan pomoc… Z góry pana uprzedzam, że nie będę tolerował żadnych ministerialnych bredni, z którymi ostatnio dość często mam do czynienia. Ma pan pięć minut.

Opowiedział jej teraz to wszystko, nie szczędząc szczegółów.

– Dyskusja nie trwała nawet trzech. Sądzę, że stłukł fiolkę w ostatniej chwili, być może nawet we wtorek rano, bo nie miał absolutnie nic sensownego do powiedzenia. Brzmiało to bardzo podobnie do esejów niektórych uczniów… – uśmiechnął się do niej, wiedząc, że ona wie, że nie ją ma na myśli. – Pozwoliłem mu się przez chwilę pomęczyć, po czym wstałem i powiedziałem mu, że nie widzę sensu w wysłuchiwaniu go ani chwili dłużej i sugeruję, żeby następnym razem przygotował się lepiej, jeśli nie chce narazić się na mój gniew.

Dziewczyna wpatrywała się w niego, prawie wstrzymując oddech i dostała wypieków na policzkach. Mój Boże, on jest genialny!!! Była zachwycona, lecz nie znajdowała słów, żeby mu to powiedzieć. Ale nie musiała – jej mina mówiła wyraźnie sama za siebie. Snape’a ogarnęła nagle błogość na widok jej radosnego uśmiechu. Minęły już całe lata, odkąd jakakolwiek kobieta patrzyła na niego z tak uroczym uśmiechem. A co dopiero mówić o kobiecie, która miała dla niego jakieś znaczenie. Tak naprawdę to ostatnia była Lily…

Zdecydował się wreszcie przekazać jej najważniejszą wiadomość. Do tej pory zwlekał z tym, może dlatego, że dobrze bawił się w jej towarzystwie i wcale nie chciał tego kończyć?

– Powinien ci się spodobać pomysł, że to pewnie ostatnie dni naszego przyjaciela poza Azkabanem. Ale tym razem będzie oglądał cele od środka.

Hermiona otrząsnęła się i spojrzała przytomniej.

– Jak to „ostatnie dni”? Czy…

– Wczoraj po południu przedyskutowaliśmy całą sprawę z profesor McGonagall, profesorem Dumbledore’em, Dilys i Everardem. Szkoda, że nie mogłaś w tym spotkaniu uczestniczyć. W poniedziałek będziemy mieli próbki eliksiru antykoncepcyjnego i może tego wywołującego aborcje, o którym kiedyś mówili. To są niepodważalne dowody, z którymi pójdziemy do Kingsleya Shacklebolta. Zażądamy przebadania kobiet znajdujących się w Azkabanie. Zapewne wymazali im pamięć, ale wystarczy badanie, które wykaże trwałe uszkodzenia organów wewnętrznych. Moglibyśmy też przywrócić im wspomnienia, żeby pokazać, co Smith i reszta z nimi robili, ale chyba dla dobra tych kobiet lepiej tego nie robić – aż nim wstrząsnęło. Dziewczyną też. – W ten sposób Shacklebolt będzie mógł postawić ich w stan oskarżenia. A w czasie procesu wyjdą na jaw i inne sprawy. Tak jak Rathlin Island czy powody zmian na różnych stanowiskach, Priori Incantatem pokaże, że Smith rzucił Imperiusa na Naczelnego Uzdrowiciela…

Hermiona westchnęła.

– Myśli pan, że dopuszczą nagrania z… pluskwy?

Snape pokręcił głową.

– Nie sądzę. Nikt nie wie, co to jest. Trudno więc uznać to jako dowód. To tak, jakbyś w mugolskim świecie chciała posłużyć się Legilimencją czy czyimiś wspomnieniami. Ale to nie ma znaczenia. Będziemy mogli złożyć zeznania, a dowody je uwiarygodnią.

– Wspaniale. Nie będziemy musieli się już narażać, nic nam nie będzie grozić. Nam, wszystkim kobietom i czarodziejom mugolskiego pochodzenia.

Snape pokiwał głową, otarł usta i sięgnął po szklankę z wodą.

– Zanim zaczniesz się cieszyć, sądzę, że lepiej będzie, jak ci wyjaśnię, jaki jest plan na poniedziałek. Bo przecież po to mnie tu ściągnęłaś, prawda? – zapytał lekko kpiącym głosem.

– No cóż, przy okazji chciałam się dowiedzieć więcej o wizycie Smitha – uśmiechnęła się. – Więc jak wygląda plan naszej ostatniej akcji?

– Bardzo prosty. Portrety podsłuchały, że Norris kazał Watkinsowi przyjść do niego w poniedziałek o dwudziestej. Nie wiem, czy do siebie do domu, czy do biura, bo rozmawiali trochę lakonicznie, ale to nieważne. Morgana przekazała nam zaklęcie, którym Watkins zabezpiecza laboratorium w Św. Mungu. Protego officium – Snape prychnął szyderczo. – Niezbyt się wysilił… Jego laboratorium jest zaraz koło magazynu, do którego dostarczam eliksiry, o które mnie czasem proszą Uzdrowiciele.

– To dopiero ślepe szczęście!

– Niekoniecznie. Pamiętaj, że zarówno do warzenia, jak i przechowywania eliksirów potrzeba odpowiednich warunków. Odpowiednie naświetlenie, temperatura, doprowadzanie powietrza i odizolowanie od reszty budynku… Właśnie dlatego sala eliksirów jest w lochach. Poza tym w normalnej sytuacji Watkins nie warzyłby żadnych… podejrzanych eliksirów. Tak więc w czasie, kiedy Watkins będzie u Norrisa, my możemy spokojnie wejść do jego laboratorium. Znam zewnętrzną drogę, z której często korzystam, żeby nie chodzić z flakonikami i butelkami po Oddziałach, gdzie plącze się pełno pacjentów.

– Ale my spotkamy się na mieście dopiero o ósmej. Może powinniśmy przyjść tam wcześniej – zaoponowała Hermiona i nagle sobie przypomniała. – Acha, już rozumiem! Watkins zawsze się spóźnia, więc lepiej nie być za wcześnie, żeby na niego nie wpaść, tak?

Snape potaknął i mówił dalej.

– Do laboratorium i magazynu prowadzi bardzo długi korytarz. Kończy się dużymi drzwiami, za którymi jest niewielki hol i przejścia do laboratorium i do magazynu. Ty staniesz na jednym końcu pod peleryną niewidką i będziesz patrzeć, czy nikt nie idzie. Nie powinien, ale zawsze lepiej się ubezpieczyć. Ja wejdę do laboratorium Watkinsa. W razie czego ostrzeżesz mnie i będę miał czas przejść do magazynu, w którym mam prawo bywać, więc nikt się nie będzie dziwił, jeśli mnie tam znajdzie.

– Nie mogę jakoś panu pomóc…? – rola strażnika nie przypadła Hermionie do gustu.

– Nie – uciął i widząc, że zamierza protestować, dodał:

– Przestań. Mi wystarczy rzut oka, żebym poznał każdy eliksir. Nawet jeśli to jest coś nowego, po zachowaniu płynu, kolorze czy zapachu mogę poznać, co to jest. Przeszukam laboratorium sam równie szybko, co z twoją pomocą. Śmiem twierdzić, że nawet szybciej. Za to będę czuł się o wiele bezpieczniej, wiedząc, że ostrzeżesz mnie na czas. To najlepsze, co możesz zrobić.

Dziewczyna skinęła głową.

– Skąd będziemy wiedzieć, czy Watkins nie zaniósł czegoś na Oddział Kobiecy?

– Morgana cały czas obserwuje dostawy. W razie gdyby coś zostało tam przeniesione, da nam znać. Mam prawo pojawić się również i tam, więc jeśli będzie trzeba, po prostu pójdę i je zabiorę.

Hermiona zawahała się lekko.

– Nie będzie dziwne, że tak przez przypadek pan się tam znalazł? A jeśli ci z Oddziału powiadomią Watkinsa o pańskiej wizycie?

– Nie zapominaj, że to koniec. Następnego dnia rano idziemy do Shacklebolta i w południe nasi przyjaciele znajdą się już w areszcie. Nie ma znaczenia, kto, co i komu może powiedzieć.

Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Wyglądało na to, że faktycznie nadszedł koniec.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 12Dwa Słowa Rozdział 14 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 15 komentarzy

    1. Przyznam, ze przegladalam wtedy rozne powiedzenia i nazwy ze swiatka wieziennego i choc Cwel nie oznaczal tego, co myslalam, ze oznacza – nie znalazlam lepszego nicka dla niego i tak juz zostalo…

    1. Biorac pod uwage entuzjazm nie tylko Hermiony, ten tekst trzeba byloby wydrukowac nie na niewielkim kawalku perfaminu, ale na olbrzymim bilboardzie – zeby starczylo dla nas wszystkich miejsca 🙂

Dodaj komentarz