HGSS Dwa Słowa

Sprostowanie: Sevmione.com does not claim, nor does it intend to imply, ownership of, or proprietary rights to, any of the fictional character or place names mentioned within JKR’s Harry Potter novels, nor any of the titles or terminology used or created by JKR within her books or within the movies made thereof.


 

 

Całkowicie celowo przeniosłam akcję do roku 2015. Poza tym starałam się w miarę możliwości trzymać kanonu HP, oczywiście z wyjątkiem śmierci Severusa Snape’a.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Całego ficka dedykuję mojej Mamie – czyli Mamuś 🌹 ❤️

Fick zbetowany przez Mamuś-Anni – czyli właśnie moją Mamę 😉

______________________________________________________________

Poniedziałek, 30.03.2015

Zapadł mrok. Za oknem wiał lodowaty wiatr, gnając po niebie ciężkie czarne chmury, które przesłaniała czasami gęstniejąca mgła. Martwą ciszę dookoła przerywało tylko dobiegające z kominka ponure, monotonne wycie.

Cholerny, pieprzony marzec, cholerny rząd z ich pieprzonymi pomysłami… Za chwilę cały czarodziejski świat stoczy się już zupełnie…

Peter Norris zatrząsł się nagle, jakby owionął go zimny podmuch. Odruchowo rzucił okiem na kominek, po czym sięgnął po butelkę whisky i dolał sobie sporą dozę do pustego już kieliszka. Nagłym ruchem opróżnił go i, jakby to dodało mu odwagi, podniósł do oczu gazetę, którą parę chwil temu rzucił na biurko.

Na pierwszej stronie widniało duże zdjęcie Ministra, który uśmiechał się radośnie. Machnął ręką do czekających na niego reporterów i pochylił się w ich kierunku, zaczynając przemawiać. Co mówił – tego oczywiście nie było słychać, ale za to nagłówek w gazecie aż krzyczał za niego: „Od września Ministerstwo otwiera nową magiczną szkołę dla charłaków!”. W napisanym z pompą artykule można było przeczytać, że nowa szkoła będzie pomagać charłakom odnaleźć ich czarodziejskie zdolności – uczyć podstaw Zaklęć, Eliksirów, Transmutacji i Wróżbiarstwa. Jaka szkoda, że nie będą ich uczyć latać na miotle… wtedy połamaliby sobie karki i świat byłby z pewnością o wiele lepszy bez nich… Cała nadzieja w tym, że wysadzą tę cholerną szkołę w powietrze, próbując uwarzyć głupi eliksir przeciw czkawce…

– „Przez całe życie marzyłem o tym, żeby ktoś zajął się naszymi prawami, pomógł nam odnaleźć się w społeczeństwie czarodziejów – powiedział naszemu redaktorowi Stephen Shaw, osiemdziesięcioletni charłak. – Moja matka prawie mnie wydziedziczyła, kiedy okazało się, że nie pójdę do Hogwartu.”

Severus Snape, dzisiejszy dyrektor tejże szkoły i zarazem wieloletni nauczyciel eliksirów odmówił jakiegokolwiek komentarza. Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz, okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym, Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?”

Norris westchnął ciężko i na nowo odepchnął od siebie gazetę. Artykuł zawierał pełno innych wywiadów z rozentuzjazmowanymi czarodziejami i czarodziejkami, spekulacji kto będzie uczył charłaków, jak również program nauczania. Rzucił okiem na butelkę, ale po namyśle postanowił nie pić kolejnego kieliszka. Czas wracać do domu.

Wstał zza biurka, narzucił na siebie ciemną szatę i machnięciem różdżki zgasił świece w lichtarzu. Gabinet pogrążył się w półmroku, rozświetlonym tylko ogniem na kominku. Jego własna sylwetka pojawiła się na ścianie; wielka i przerażająco zdeformowana w świetle drżących płomieni. Przypominała groteskowe starożytne demony. Demony, które przyjdą zabrać ze sobą ten pieprzony świat…

Owinął się połami szaty, wyszedł i łupnął głucho drzwiami.

Jedna z drewnianych belek osunęła się z cichym chrzęstem, krzesząc snop iskier, które zamigotały przez chwilę, ozłacając wnętrze kominka. Płomienie buchnęły mocniej, opromieniając gabinet i zatańczyły na wypolerowanym drewnie biurka i komody i miękkiej skórze foteli. Przyjemne ciepło rozeszło się dookoła, gdy wesoły ogień trzaskał na palenisku, rozjaśniając wszystko dookoła. Wszystko nabrało barw.

 

Wtorek, 31.03

Hermiona podkuliła nogi i odruchowo pogłaskała Krzywołapa, który wskoczył na kanapę i położył się koło niej. Położył to źle powiedziane. Zwalił się ciężko na jej bok. Zachichotała wesoło i zawołała głośno:

– Ron! Widziałeś Proroka?! Wreszcie widać, że Ministerstwo zaczyna myśleć! Mówiłam ci, że wszystko się zmienia, ale mi nie wierzyłeś…

Ron grzebał się w kuchni. Próbował wylewitować szklanki z herbatą, ale jakoś nie bardzo mu to wychodziło.

– Nawet Harry mi uwierzył – dobiegł go głos z salonu i różdżka zadrżała mu w rękach. Można się było domyślić rezultatu: szklanki zachybotały się, po czym poleciały na ziemię, tłukąc się w drobny mak.

– Kurwa mać! – warknął Ron i skrzywił się, kiedy usłyszał, jak Hermiona nabiera głośno powietrza.

Dziewczyna podniosła się z kanapy, nie przejmując się urażonym Krzywołapem. Ron stał bez ruchu, gapiąc się, jak do niego podchodzi. Kiedy była już o krok od niego, nagle spojrzał pod nogi.

– Jakie jest zaklęcie czyszczące? – zapytał nerwowo i cofnął się o krok. – Uważaj, wleziesz w to!

Hermiona machnęła różdżką, mówiąc cichutko „Chłoszczyść” i rozlana herbata nagle znikła. Machnęła jeszcze raz i rozbryzgi na ścianie i szafce też znikły. Kolejny ruch ręką i niewerbalne zaklęcie i szklane okruchy wzbiły się w powietrze i uformowały dwie ładne szklanki.

Wtedy Hermiona zrobiła jeszcze jeden krok i objęła Rona ramieniem.

– Nie masz się co tak złościć, przecież nic się nie stało – powiedziała, uśmiechając się i patrząc mu w oczy.

– Czemu nie możesz po prostu przypomnieć mi zaklęcia?! Tylko sama to sprzątasz?!

– Przepraszam, to tak odruchowo… – nadal nie odrywała wzroku od jego oczu i wreszcie spojrzał na nią. – Nie myślałam, że to aż tak cię zdenerwuje…

Ron uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.

– Ok, to nieważne… – wymamrotał niewyraźnie.

Hermiona przytuliła się mocno do niego i oparła głowę na jego ramieniu. Chłopak zawahał się chwilę, po czym wolno uniósł ręce i oparł je lekko na jej plecach. Hermiona przekrzywiła głowę i jej usta znalazły się tuż przy jego uchu. Już miała zacząć go całować, kiedy usłyszała głośne „miał” i Ron odsunął się od niej.

– Och, Krzywołap! – zawołał z uśmiechem i spojrzał na Hermionę. – Wiesz co, on się chyba za tobą stęsknił!

Zdezorientowana popatrzyła na dół, na ocierającego się o nich kota i również się uśmiechnęła.

– Faktycznie, ale ja też się stęskniłam… za tobą… – pochyliła się i pocałowała go lekko.

Ron zamarł na sekundę, po czym odsunął się na nowo. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.

– Zmęczony jesteś? – zapytała, odgarniając mu włosy z czoła pieszczotliwym gestem.

– Jestem padnięty! Chyba ostatnie zajęcia mnie dobiły. Wiesz, omawialiśmy różne sposoby osaczania podejrzanych – potwierdził. – I mieliśmy ćwiczenia w terenie… I przy tej pogodzie to była porażka… mówię ci, zupełna! Przemokliśmy do suchej nitki. Aż mi po plecach ciekło! – rozgadał się. Mówiąc to, odwrócił się od niej i podszedł do zlewu. – Nadal chcesz herbaty? To zaparzę nową. Nie przejmuj się, dam sobie radę – nalał wodę do czajnika i postawił na kuchence. Po czym nagle dodał – Ja chyba pójdę już się położyć. Jutro mamy ciężki dzień i wolałbym być w formie…

Dziewczyna stała przez chwilę w miejscu, zaskoczona jego nagłym gadaniem. Musi być naprawdę skonany, skoro tak bredzi – przeszło jej przez głowę, z jakąś czułością. Sięgnęła do szafki na ścianie i wyjęła herbatę, po czym poklepała go po ramieniu.

– Idź się wykąp i zawołaj, jak skończysz. Wezmę szybki prysznic i do ciebie przyjdę… – dorzuciła ze znaczącym uśmiechem.

– Dziękuję, Miona – odparł Ron i poszedł do łazienki.

Hermiona westchnęła i odstawiła czajnik. Nasypała herbaty do szklanki i machnięciem różdżki napełniła ją gorącą wodą. Oparła się plecami o szafkę i popatrzyła na niewielką kuchnię w jej apartamencie. Nic nie było tu nowe – wszystko dostali od jej rodziców oraz od państwa Weasley i wielu znajomych.

Po Bitwie o Hogwart wrócili do Nory, ale na noc zarówno Harry, jak i Hermiona aportowali się na Grimmauld Place. Hermiona jeszcze nie do końca doszła do siebie po tym, jak całowała się z Ronem. Potrzebowała czasu, żeby pójść z tym dalej. Przez miesiąc mieszkała u Harry’ego. Kingsley zaproponował jej stanowisko asystentki Tylera Rockmana w Biurze Badań Naukowych w Ministerstwie Magii, które przyjęła z wielką radością. Mogła wreszcie zacząć żyć jak dorosła. Żyć pełnią życia, a nie kryć się i uciekać jak przerażona, zaszczuta nastolatka, która każdego dnia spodziewała się, że ten dzień może być jej ostatnim.

Popijając niewielkie łyki herbaty, wspominała ostatnie miesiące. Kingsley zmobilizował najlepszych Aurorów do odnalezienia jej rodziców i najlepszych magomedyków do przywrócenia im pamięci. Tak więc przeniosła się na krótko do rodziców, ale wtedy właśnie rozkwitł jej związek z Ronem. Spotykali się, kiedy tylko mogli – kiedy tylko ona kończyła pracę, a on zajęcia w Programie Aurorów, na które dostał się razem z Harrym. Przeniosła się do Nory, ale mimo tego że kochała Weasleyów, nie mogła sobie wyobrazić mieszkania z nimi pod jednym dachem na dłuższą metę. Krępowało ją to, że mogła spać z Ronem bez ślubu – choć nie robili im żadnych wyrzutów z tego powodu. Męczyło ją to, że za każdym razem, jak szli wieczorem do ich pokoju, spojrzenia wszystkich zdawały się mówić, że doskonale wiadomo o co chodzi. Wkurzały ją domyślne uśmieszki przy śniadaniu. Przecież, na miłość boską, nie szli kochać się za każdym razem, kiedy po kolacji wracali na górę! Doszło do tego, że uzgodnili, że nie będą wracać do pokoju razem, żeby nie wzbudzać żadnych uwag… Jednak przelało jej się, kiedy któregoś dnia przy śniadaniu ją zemdliło i pobiegła do toalety, a kiedy wróciła, wszyscy mieli na twarzach radosne uśmiechy i posypały się komentarze. Pamiętała dokładnie, że to był pierwszy raz, kiedy wrzasnęła „Mam dość waszych poronionych domysłów!” i wyszła, trzaskając drzwiami, co oczywiście tylko dolało oliwy do ognia. Wiadomo, humorki ciążowe, hormony…

Tego dnia prosto z ministerstwa Hermiona poszła do swoich rodziców i wypłakała im się w rękaw. Helen Granger natychmiast zrozumiała o co chodzi i w ciągu zaledwie tygodnia znalazła i wynajęła im niewielkie mieszkanko w Londynie. Naturalnie w mugolskiej części, bo przecież nie miała znajomości wśród czarodziejów, ale to się nie liczyło. Nareszcie byli sami, na swoim, mogli robić co i kiedy chcieli! Za jakiś czas, kiedy Ron zacznie pracować i będą mogli odłożyć trochę pieniędzy, znajdą jakiś domek w czarodziejskim świecie…

Ron wszedł szybko do łazienki, odkręcił kran i zrzucił z siebie ubranie w iście ekspresowym tempie. Kiedy wszedł pod prysznic, woda nie była jeszcze gorąca, ale zanim się zamoczył, zdążyła się nagrzać. Zakręcił kran, wmasował szampon we włosy, namydlił się i odkręcił go na nowo. Spłukując się, powoli zaczął się rozluźniać. Napięcie spływało z niego falami, jak mydło ze strugami wody. Stał tak chwilę dłużej, żeby się zrelaksować. W końcu zakręcił wodę, wyszedł na dywanik przed prysznicem i wytarł się porządnie grubym, miękkim ręcznikiem. Założył oczywiście brązową piżamę i szybko umył zęby. Może jak się pospieszy to zdąży zasnąć zanim Hermiona przyjdzie? Nie przesadzaj! odezwał się cichy głosik w jego głowie.

Wychodząc z łazienki, zawołał głośno „Skończyłem!” i poszedł szybkim krokiem do pokoju. Nie włączając światła, po ciemku podszedł do łóżka i rzucił się na poduszkę.

Hermiona nie traciła czasu w łazience. Szybko weszła do pokoju, zamknęła delikatnie drzwi, żeby Krzywołap nie przyszedł spać z nimi i wśliznęła się pod kołdrę. Kładąc głowę na poduszce, zamarła, zorientowawszy się, że Ron leży na boku, plecami do niej i oddycha głęboko. Przytuliła się do niego i położyła rękę na jego boku, po czym zsunęła ją na jego brzuch. Ron drgnął, przytrzymał jej dłoń swoją i wolno się obrócił.

– Jesteś aż tak zmęczony? – szepnęła mu do ucha.

– Och, jakoś przeżyję – odparł, co ją trochę zaskoczyło, ale postanowiła obrócić to w żart.

– Podobno nie ma nic lepszego na sen jak dobry seks…

Zaczął wolno ją rozbierać, ale nagle zesztywniał.

– Możesz dziś…? – zapytał nerwowo.

– Przecież wiesz, że zaklęcie antykoncepcyjne działa dobrze – Hermiona była coraz bardziej zdziwiona. Jakoś zawsze to ona musiała o tym pamiętać.

– Wiem, ale…

Kochali się spokojnie i miarowo. Ron zaciskał oczy i starał się skupić na zapachu szamponu i kiedy w końcu doszedł, Hermiona była już odprężona i uśmiechnięta. Przechylił się na swoją stronę łóżka i zamykając oczy, cmoknął ją w czoło.

– Dobranoc…

 

Środa, 1.04

Siadając przy stole nauczycielskim, Snape wziął do ręki wczorajszego Proroka. Jakoś do tej pory nie miał czasu go przeczytać. Przesunął wzrokiem po zdjęciu Ministra i zaczął czytać. Kiedy doszedł do fragmentu o tym, jak odmówił odpowiedzi reporterowi, skrzywił się. „Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz, okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym, Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?”

Cholera. Zaraz znowu się zacznie wyciąganie na wierzch całej mojej historii… Jakby artykułami o mnie nie mogli wytapetować już całego Ministerstwa!

– Dzień dobry, Severusie – usłyszał głos Minerwy i skinął jej w odpowiedzi. – Co znowu tam nawypisywali? – zapytała czarownica, odsuwając krzesło i siadając koło niego.

Radosny gwar uczniów w Wielkiej Sali był na tyle głośny, że mogliby sobie spokojnie porozmawiać, ale Snape nie lubił pogawędek w takim miejscu. Być może było to już „skrzywienie zawodowe” wynikające z dwudziestu lat szpiegowania.

– Nic takiego – uciął. – Dzień dobry, Horacy – dorzucił, odpowiadając Slughornowi, który w eleganckiej szacie siadał dwa krzesła dalej z miną, jakby miał świat u stóp.

Minerwa sięgnęła po gazetę.

– Pozwolisz? – i zaczęła czytać.

Westchnęła w duchu na komentarz o Snapie. Żeby zajęli się czymś innym i dali mu spokój… Od czasu, kiedy Harry Potter wyjawił fragmenty wspomnień Snape’a i przedstawił światu jego prawdziwą rolę, starsza kobieta miała wrażenie, że jej świat stanął na głowie. Pewnie czuli się tak wszyscy nauczyciele… i najprawdopodobniej większa część czarodziejskiej społeczności.

Przez chwilę nie wiedziała, czemu Dumbledore pozwolił na proces Severusa, ale kiedy w ciągu paru dni wysłuchiwała zeznań jego i wielu innych świadków, ZROZUMIAŁA. Chwilami płakała ze wstydu za to, jak traktowała tego człowieka, który poświęcił swoje życie po to, żeby uratować świat czarodziejów. Odmawiając sobie prawa do przyjaźni, miał dookoła tylko wrogów. Przez całe lata ryzykował życiem, wiedząc, że każdy dzień może być tym, kiedy Voldemort obwieści mu, że przejrzał jego podwójną grę i go zabije. Robił, co tylko mógł, żeby ochronić ludzi, którzy go nienawidzili, przez co wystawiał się na wymyślne tortury. Pogardzany, odrzucany przez innych, przybrał maskę obojętności. Nauczył się ukrywać uczucia, wiedząc, że jeśli pokaże, że mu na czymś, na kimś zależy, straci to bezpowrotnie.

Przygotowując wspomnienia dla Harry’ego, musiał wiedzieć, że nadchodzi koniec. Nie miała najmniejszego pojęcia, ile musiało go to kosztować. Wiedziała tylko tyle, że ona nie byłaby w stanie się na to zdobyć.

Błagając Voldemorta we Wrzeszczącej Chacie, by pozwolił mu pójść poszukać Pottera, nie błagał o własne życie, ale o to, by zdołał chłopakowi przekazać fiolkę ze wspomnieniami. Wywiązać się z ostatniego zadania, po którym mógł już umrzeć i pójść dalej.

Zdała sobie sprawę z tego, że musiał wiedzieć, że tej wojny nie przeżyje. Nie chcąc atakować w czasie walki tych po stronie Światła, skazywał się na śmierć z rąk „swoich” Śmierciożerców. Równocześnie z odejściem Dumbledore’a znikła jedyna osoba, która wiedziała, kim jest naprawdę. Wszyscy po stronie Zakonu byli przekonani, że jest zdrajcą i mordercą i każdy z nich tylko marzył, żeby stanąć przed nim z różdżką w ręku.

Tej nocy dwóch ludzi szło do Zakazanego Lasu, powtarzając w duchu „Zaraz umrę”…

Nie tylko ona płakała na sali. Wiele czarownic ocierało oczy chusteczkami, a czarodzieje odwracali wzrok i zagryzali wargi. Jak można się było spodziewać, ton artykułów na jego temat szybko się zmienił. Zamiast oskarżeń i cynicznych komentarzy pojawiło się współczucie dla tego człowieka, a potem lawina uznania i hołdu. Severus został oczyszczony ze wszystkich zarzutów i ogłoszony bohaterem wojennym.

Tego dnia prawie uciekł z sali sądowej i ukrył się w już praktycznie odbudowanym Hogwarcie. Kiedy Minerwa poszła do jego komnat, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, zobaczyła tego mężczyznę klęczącego obok fotela przy kominku i szlochającego jak dziecko. Wyszła na palcach i jak najciszej zamknęła za sobą drzwi. Przyszło jej do głowy, że właśnie tak zamknęły się drzwi jednego rozdziału w życiu Severusa…

Otrząsnęła się ze wspomnień, doczytała artykuł do końca i postanowiła go trochę rozweselić.

– Jestem absolutnie pewna, że zgłoszą się do ciebie z propozycją uczenia eliksirów.

Snape odsunął od siebie talerz, na którym były jeszcze resztki white puddingu i sięgnął po kawę. Minerwa, nie lubiąc obfitego śniadania, nalała sobie owsianki.

– Tylko jeśli im życie niemiłe – odparł.

– W takim razie powinni zatrudnić Lockharta. Już sobie wyobrażam lekcje z nim… Warzyliby tylko amortencję, bo do całej reszty eliksirów lubicie wrzucać różne paskudztwa, które pobrudziłyby jego fiołkową szatę i skalały powietrze niemiłym zapachem. – Minerwa zobaczyła w czarnych oczach wyraz rozbawienia, więc ciągnęła. – Swoją drogą ja też się zastanawiam, czemu im potężniejszy eliksir, tym bardziej obrzydliwe składniki. – zacisnęła usta i uczniom musiało wydawać się, że właśnie się rozzłościła.

Snape nasypał sobie trochę cukru i wzruszył ramionami.

– Już widzę amortencję w jego wydaniu… Co do składników, naprawdę chcesz, żebym ci o tym opowiedział? Gwarantuję, że zaczniesz omijać skrzydło szpitalne szerokim łukiem.

– Dobrze, już dobrze, daruj sobie! – kolejny wyraz rozbawienia i lekkie wygięcie kącika ust oznaczało, że znów się jej udało. – Poważnie to co myślisz o tym projekcie?

Snape odchylił się na krześle i upił trochę kawy.

– Prawdziwym charłakom żadna szkoła nie pomoże. Nie mają żadnych czarodziejskich umiejętności i się ich nie nauczą. Może tylko wróżbiarstwo im się uda, bo do tłuczenia szklanek i rozsypywania fusów nie trzeba umieć machać różdżką. Ale pomiędzy charłakami trafiają się tacy, którzy mają … bardzo ograniczone zdolności magiczne. Nigdy nie osiągną takiego poziomu, żeby trafić do Hogwartu, ale dobrze, jeśli będą mogli nauczyć się podstaw, paru zaklęć. To z pewnością pomoże im się zintegrować ze społecznością czarodziejów. Sądzę, że… – zawahał się. – Ministerstwo zamierza skoncentrować się właśnie na tego typu ludziach, a Prorok, jak zwykle, poprzeinaczał fakty. Mają do tego wybitne zdolności – dodał, szyderczo wydymając wargi.

 

Czwartek, 2.04

Zapowiadał się cudowny dzień. Słońce dopiero co wzeszło, po bezchmurnym niebieskim niebie przemykały nisko jaskółki, zwiastując kolejny deszcz, ale nie warto było o tym myśleć. Póki co, przez otwarte okno w kuchni słychać było świergot ptaków, pohukiwanie gołębi na dachu i szum samochodów dochodzący z pobliskiej ulicy. Wiosna przyszła nadzwyczaj wcześnie tego roku – w powietrzu czuć było jakiś słodkawy zapach kwiatów – chyba forsycji. Oddychanie sprawiało przedziwną radość.

Ron szybko jadł śniadanie. Tost trochę się przysmalił, więc musiał pochylić się nad stołem, żeby okruszki nie sypały się na podłogę. Prawie poparzył sobie usta gorącym bekonem, a jajko rozmazało mu się po talerzu. Nie mógł zebrać go spieczonym pieczywem, więc na koniec po prostu wylizał talerz. Zerkając na zegarek, wstał gwałtownie, złapał w drugą rękę szklankę z sokiem pomarańczowym i pijąc duszkiem, podszedł do zlewu. Dopijając sok, wstawił cichutko talerz i postawił obok szklankę. Kiedy się odwrócił, jego wzrok padł na stół, na którym leżały jeszcze sztućce. Cholera, zapomniałby! Jeden krok i był już przy stole, zebrał je i odłożył delikatnie do zlewu. Nerwowo rzucił okiem na zegarek jeszcze raz – już po siódmej! Sięgnął po różdżkę leżącą na stole… i wypuścił gwałtownie powietrze na widok wchodzącej do kuchni Hermiony.

– Yyy… Miona, muszę lecieć, spóźnię się – chrząknął, spowalniając jednak trochę ruchy.

Hermiona ziewnęła, uśmiechnęła się radosnym, porannym uśmiechem i odgarnęła niesforne włosy na plecy.

– Dzień dobry, kochanie… ale z ciebie dziś ranny ptaszek… – podeszła i podniosła ku niemu twarz, czekając na buziaka.

Ron musnął ustami jej policzek, ominął ją, złapał torbę i podszedł do drzwi.

– Wiem, ale biegnę do… biblioteki. Mam jedną rzecz do sprawdzenia…

– Bibliotekę otwierają u was o siódmej rano? – Hermiona aż otworzyła szerzej oczy, ale Rona już nie było, został tylko przyjemny zapach jego wody po goleniu. W tym samym momencie dobiegł z salonu trzask aportacji i tyle go widziała.

Przeciągając się, podeszła do Krzywołapa, który spał na torbie po zakupach leżącej na podłodze. Czemu koty kładą się w takich idiotycznych miejscach? przyszło jej do głowy, kiedy ukucnęła przy futrzaku i pogłaskała go za uszami. Kot rozmruczał się z zadowolenia i przekrzywił głowę.

– Wiesz co, jesteś ostatnio większym pieszczochem niż Ron – powiedziała cicho. – Ten zamienił się w kujona… Dwa miesiące do egzaminów, a ten już zrywa się bladym świtem i ryje… nie wiem, czy nie odbiło mu bardziej niż mi…

Wstała i zaczęła krzątać się po mieszkaniu. Nie musiała spieszyć się do pracy, bo miała bezpośrednie połączenie przez sieć Fiuu, więc spokojnie poszła się umyć, ubrać, a potem usiadła do śniadania, przy okazji robiąc bardzo delikatny makijaż.

 

Tymczasem ryjący Kujon aportował się w ogrodzie przed budynkiem szkoły. Poprawił szybko swoją szatę, przykrył dłonią usta, chuchnął mocno i nabrał powietrza, sprawdzając swój oddech. Mierzwiąc włosy, podszedł energicznym krokiem do olbrzymich drzwi i pociągnął do siebie. Uchyliły się z cichym skrzypieniem, ukazując duży, jasny hol z szerokimi, półkolistymi schodami wiodącymi po obu stronach na piętro.

Wszędzie jeszcze było cicho i jego kroki odbijały się głośnym echem, kiedy wbiegał po dwa stopnie na pierwsze piętro. Na górze skręcił w lewo i poszedł w kierunku dużej sali położonej na końcu korytarza. Tam w południe wszyscy studenci mogli kupić sobie coś na obiad, usiąść przy stołach i zjeść.

I tam, za kontuarem, stała ponętna blondynka, która odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi i zawołała radośnie „Ron!”

Wyszła w jego kierunku i Ron, idąc do niej, nie mógł oderwać od niej rozanielonego wzroku. Dziś miała na sobie krótką czarną spódniczkę, która ukazywała zgrabne nogi „aż po samą szyję” i dopasowaną bluzkę w krwistoczerwonym kolorze, wspaniale podkreślającą obfity biust. Długie, proste blond włosy opadały na plecy.

Ron porwał ją w ramiona i wpił się w jej wargi, całując gorączkowo na powitanie.

– Angelique… – wyszeptał, kiedy odsunął się, żeby nabrać powietrza.

Nie pozwoliła mu powiedzieć nic więcej i przez chwilę całowali się szaleńczo, gwałtownie, starając się przylgnąć jedno do drugiego jeszcze mocniej. Kiedy jedna z jego dłoni zjechała z jej pośladków niżej i podciągnęła w górę spódniczkę, Angelique odsunęła się lekko.

– Ron, nie tu… nie teraz… Pani Gordon zaraz przyjdzie… – przecząc sobie samej, zaczęła pocierać nogą o jego łydkę.

– Wyglądasz tak, że mam ochotę wziąć cię, choćby ta sala była już pełna – wydyszał urywanym głosem, ale posłusznie uniósł ręce do góry.

– Po co tak wcześnie przyszedłeś? – zapytała, biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku niewielkiego pomieszczenia za kontuarem, które służyło jako niewielki składzik zapasów jedzenia i picia.

– Nie mogłem spać – zełgał, choć wcale nie tak bardzo. Zasypiając, miał w głowie tylko ją i budził się parę razy w nocy z niespokojnego snu, żeby sprawdzić czy już może wstać i wyrwać się z domu.

– Pomożesz mi przenieść butelki za kontuar?

– Jasne, kwiatuszku – zatrzasnął za sobą drzwi i pchnął ją lekko na ścianę. – Ale skoro ci pomogę, to zrobimy to dwa razy szybciej, więc mamy trochę czasu…– zaczął ją całować.

Dopiero po dłuższej chwili odsunęła go od siebie, zapinając bluzkę drżącymi rękoma, a on cofnął się i poprawił swoją szatę. Oboje ciężko oddychali.

Ron otworzył ostrożnie drzwi i rzucił okiem, czy nikogo nie ma w sali. Nadal byli sami, więc otworzył je zupełnie.

– Co mam… przenieść?

Angelique odrzuciła do tyłu włosy i wskazała parę skrzynek stojących po prawej stronie od drzwi. Ron machnął różdżką i wylewitował je wolno, jedną po drugiej, za kontuar. Dziewczyna spoglądała na niego w niemym podziwie, co najwyraźniej mu schlebiało, bo policzki zaczerwieniły mu się lekko. Czy też raczej jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie doszli zupełnie do siebie po pieszczotach.

– Jesteś… jesteś niesamowity! Jak ci się udaje przenosić takie ciężkie rzeczy?!

– No wiesz… po roku ścigania Czarnego Pana wyrobiłem sobie rękę – odparł chełpliwie. Specjalnie nie wymówił imienia, żeby nie psuć atmosfery.

Angelique otworzyła pierwszą skrzynkę i zaczęła wyjmować butelki z piwem kremowym, wodą i sokami i ustawiać je na półkach pod ladą. Ron stał z boku i podziwiał jej krągłości.

Po chwili usłyszeli łoskot drzwi wejściowych do budynku. Angelique przysunęła się gwałtownie do Rona i całując go w szyję, wyszeptała:

– Przyjdziesz po mnie w południe? I pójdziemy do ciebie?

– Jak zwykle…

– Jesteś pewien, że… jej nie będzie?

Ron pokiwał głową, czując jak przyspiesza mu serce. Wiedział, że igra z ogniem, ale w tej chwili czuł, że załatwiłby rogogona węgierskiego gołymi rękami. Szybko przeszedł na drugą stronę kontuaru i usiadł przy pierwszym stole. Niespiesznie wyciągnął książkę z Przepisów dotyczących Osób Niematerialnych i zaczął udawać, że się uczy.

Po paru chwilach zaczęli przychodzić pierwsi studenci. Niektórzy mieli zwyczaj wpadać na śniadanie jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, inni przychodzili, żeby przywitać się z kumplami. Zrobił się ruch i zamieszanie, zaczęło być gwarno. Ron skorzystał z okazji, zebrał swoje rzeczy i zniknął. Zszedł do holu, wypełnionego innymi studentami i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Harry’ego.

– Ron! Tutaj! – usłyszał wołanie swojego przyjaciela, przebijające się w ogólnym hałasie. Spojrzał na górę i zobaczył Harry’ego stojącego na piętrze. Musiał wejść na górę z prawej strony, kiedy Ron schodził w dół po lewej.

Pomachał mu ręką i wszedł na górę.

– Cześć, chłopie. Jak się masz? – klepnął Harry’ego mocno w ramię.

– W porządku. A ty?

Ron kiwnął głową i ruszyli powoli w kierunku klasy, w której mieli mieć pierwsze zajęcia. Lawirując między uczniami i nauczycielami, kontynuowali rozmowę, przerywając ją czasem, żeby przywitać się z tym czy owym.

– Jak ma się Ginny? Udała wam się randka w Hogsmeade?

– Jasne! Co prawda było zimno – Harry aż zatrząsł się na wspomnienie – ale za to nie padało. Więc połaziliśmy sobie po sklepach, poszliśmy do Pani Puddifoot i potem pochodziliśmy trochę po lesie i zbieraliśmy jakieś kwiatki.

Ron zaśmiał się, machnęli ręką starszemu o rok Stephanowi, najlepszemu z całego drugiego roku i przywitali grzecznie z ich profesorem z Technik Tropienia.

– Ciężko sobie wyobrazić wielkiego Harry’ego Pottera, który zbiera kwiatki… – parsknął śmiechem.

– I to do tego tylko niebieskie i białe, bo innych nie chciała. I wiesz co, kazała mi podarować je Stworkowi! – Harry zachichotał na wspomnienie miny skrzata. To przypomniało mu coś innego. – A jak ma się Hermiona?

Ron poczuł się, jakby oblano go kubłem zimnej wody.

– Dobrze – postarał się nadać swojemu głosowi radosny ton. – Siedzi od rana do wieczora w Ministerstwie i w zasadzie nie wraca do domu. Pracują teraz nad jakimś programem leczniczym, czy coś w tym guście, wszystko ma być gotowe na rozpoczęcie następnego roku szkolnego i mają urwanie głowy.

– To dlatego się dziś prawie spóźniłeś? – zwolnili, podchodząc do klasy i Harry postawił na ziemi skórzaną teczkę z książkami, rolkami pergaminu i piórem.

– Spóźniłem się…? – Ron oparł się o ścianę i pozorując kucanie, pochylił głowę.

– No wiesz, jak wszedłeś do szkoły, to była już prawie ósma…

– Ach… jakoś tak wyszło…

– Odrabiamy zaległości? – Harry spojrzał domyślnie na przyjaciela. – Jak nie można wieczorem, to można…

– Się macie!– usłyszeli dudniący głos Jamesa, co uchroniło Rona od udzielenia odpowiedzi.

James miał już prawie 28 lat. Po wielu próbach udało mu się dostać do Programu Szkolenia Aurorów i w ten sposób wylądował w tej samej grupie co Ron i Harry. Jak można się było spodziewać, Harry natychmiast zaprzyjaźnił się z nim. Może chodziło o imię, może po prostu o swobodny sposób bycia, o zwariowane pomysły… w każdym razie zakumplowali się natychmiast.

James rąbnął ich porządnie po plecach tak, że Harry niemal stracił równowagę i zaczął dopytywać o esej z ochrony otoczenia, który mieli na dziś napisać.

 

Dzisiejszy poranek należało z pewnością uznać za zmarnowany. Norris w zasadzie tylko przekładał pisma z boku na bok. Dziś rano wpadł do niego David Lawford, jego najbliższy przyjaciel i podrzucił mu rolkę pergaminu, jednocześnie pokazując mu na migi, że ma nic nie mówić. Gadał przy tym jakieś idiotyzmy, po czym zebrał się nagle i wyszedł. Od tego czasu Norris przeczytał to cholerne pismo z pięć razy, za każdym razem z większym obrzydzeniem. Na pewno nie był to Prima Aprilis.

Potarł skronie, czując coraz mocniejszy ból głowy. Co za brednie. Rzucił pergamin na biurko i wstał, z trudem odsuwając aksamitny fotel po grubym dywanie. Podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie. Jego sekretarka siedząca na wprost aż podskoczyła.

– Flynn – warknął do niej. – Niech pani przyniesie mi eliksir przeciwbólowy. Albo smocze łuski. Szybko – dorzucił i wrócił do swojego gabinetu.

Wchodząc, zastanowił się, co ma dziś zrobić. Dochodziło południe. A może by tak namówić Davida na lunch i dowiedzieć się czegoś więcej? Ale to dopiero, jak ta zdzira przyniesie mi to, co jej kazałem.

Minuty ciągnęły się powoli. Jakaś przedwcześnie obudzona mucha łaziła niemrawo po podłodze przy oknie. Przez chwilę przypatrywał się jej, a potem postawił na niej but i starannie rozgniótł.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Usiadł wygodnie, wziął do ręki jakiś pergamin i pióro, żeby sprawiać wrażenie ciężko pracującego.

– Wejść!

Pani Flynn otworzyła drzwi i weszła niepewnie do środka. W prawej ręce trzymała niewielką fiolkę z mętnym płynem.

– W ambulatorium powiedzieli, że to zadziała szybciej niż smocze łuski – podała mu ją nerwowo.

Bez słowa wyrwał jej fiolkę z ręki, odkorkował i wypił do końca. Skrzywił się, czując niezbyt przyjemny, mdławy smak.

– Potrzebuje pan czegoś jeszcze, panie Norris? – zapytała.

– Nie – odparł, po czym, widząc, że nie zareagowała natychmiast, dodał. – Wracaj do roboty, nie potrzebuję cię.

Pani Flynn nie czekała ani chwili dłużej. Wyszła szybko z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.

Norris pospiesznie podszedł do kominka i wrzucił szczyptę proszku Fiuu w płomienie. Klękając na marmurowej podłodze, powiedział niezbyt głośno, tak, żeby ta jędza nic nie słyszała:

– Gabinet Davida Lawforda – i włożył głowę w zielone płomienie.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył przed sobą ogromne biurko, zawalone stertami dokumentów. Zwoje pergaminów, pióra, trochę rozlanego atramentu… a za biurkiem siedział pochylony David. Wyglądał na zmęczonego. Przetarł oczy i spojrzał w stronę kominka.

– Peter! Jak miło, że się wreszcie odezwałeś! Już myślałem, że tu umrę z nudów! – powiedział z nieukrywanym sarkazmem.

– Odezwałbym się wcześniej, ale miałem urwanie głowy – Norris zerknął w lewo, żeby sprawdzić, czy drzwi do sekretariatu Davida są otwarte, czy nie. Były otwarte.

– Co nowego?

– Nie masz ochoty na obiad?

Lawford popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na zegarek i pokiwał głową.

– Spotkamy się w Atrium, przy Fontannie, dobra? Daj mi tylko tu skończyć…

Norris skinął głową i wycofał się do swojego gabinetu. Otrzepał szatę i wyszedł, nie zaszczycając swojej sekretarki choćby jednym spojrzeniem.

Czekał tylko chwilę. W tym czasie wymienił pozdrowienia z paroma czarodziejami, których znał i zlekceważył paru innych, za którymi nie przepadał. Lawford wysiadł w końcu z windy i podszedł do niego.

– Gdzie idziemy? Aportujemy się gdzieś na Pokątną? Odkryłem ostatnio całkiem fajną knajpkę, mówię ci, wino aż się leje i kelnerki słodkie jak Kirke!

– Nie, to ja ci pokażę dobre miejsce – Norris potrząsnął przecząco głową i ruszył w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.

Idąc, nic do siebie nie mówili. Norris przetransmutował ich ubrania na bardziej odpowiednie tam, gdzie się wybierali i schowali różdżki. Dopiero po wyjściu na ulicę i dyskretnym wmieszaniu się między ludzi Norris wyjaśnił:

– Chciałem porozmawiać o tym papierku, który mi rano podrzuciłeś.

– I uznałeś, że lepiej będzie zrobić to z dala od naszego świata – dokończył za niego Lawford.

– Nigdy nie wiadomo, gdzie się kto pojawi. Wiesz, kogo ostatnio widziałem u golarza? Dolores Umbridge…Teraz będę się spodziewał wszystkiego! – Norris fuknął z niezadowoleniem i przystanął, żeby zorientować się, gdzie są.

Stali nieopodal skrzyżowania z jakimś wielkim budynkiem, z którego wylewał się tłum ludzi objuczonych torbami. Zaraz obok był niewielki dom, którego parter został wymalowany na żółto–czerwony kolor, a nad wejściem widniał wielki znak M. Przed wejściem stał panel ze zdjęciem bułki z mięsem i warzywami w środku. Lawford przystanął nagle.

– Merlinie! Powiedz mi, że to nie tu idziemy! Ja wiem, co to jest! Tego gówna jeść nie będę!

Norris zaśmiał się.

– Jasne, że nie. Ale po tym poznaję, gdzie mam iść. Chodź, nie panikuj. Po tym żarciu nieuchronnie wylądowalibyśmy w Św. Mungu!

Przeszli parę przecznic i weszli do niewielkiego lokalu o wdzięcznej nazwie „The Foyer at Claridge’s”. Kelner natychmiast podszedł do nich i potwierdziwszy, że potrzebują stolik na dwie osoby, wskazał jeden niedaleko okna. Norris pokazał palcem inny, w samym kącie, oddzielony od innych niewielkim parawanem.

– Wolelibyśmy tamten, jeśli pan pozwoli…

Kelner skinął głową i poprowadził ich do końca sali. Poczekał, aż usiądą i podał menu.

– Czy panowie życzą sobie czegoś przed wybraniem posiłku?

– Jack Daniels. Dwa razy poprosimy – odparł natychmiast Norris, kelner skinął głową i zniknął.

– Ale ty jesteś grzeczny… – Lawford zaczął się rozglądać dookoła. Był już parę razy w świecie mugoli, więc nie zaczął wydawać okrzyków na widok kaloryfera, kinkietów na ścianie czy słysząc jakąś cichą rytmiczną muzykę, której zupełnie nie znał, a która wydawała się spływać z sufitu. Widać było, że zaskoczyło go co innego. – Jeśli pan pozwoli, poproszę… Czegoś takiego to już dawno nie słyszałem… Nawet dla naszego kochanego Ministra nie masz tyle cierpliwości…

– Przestań truć, bo mi obrzydzisz jedzenie. Jak widać trochę zdolności aktorskich na coś się przydaje. Swoją drogą miał być tymczasowy, a już rok siedzi na stołku i nie zanosi się, żeby się od niego odczepił…

– Bo zawsze prowizorka wytrzymuje najwięcej, jeszcze tego nie zrozumiałeś? Pamiętasz ten drewniany domek, który stoi u nas w ogrodzie? Ten, którym się tak zachwycała twoja córka? To ci powiem, że kazałem go zbudować parę lat temu, tymczasowo, żeby nasz ogrodnik mógł trzymać tam swoje narzędzia… No, ale my to gadu gadu… To jak, widziałeś Dolores u golarza? Przyszła się ogolić? Jakoś nie zauważyłem, żeby miała wąsy i brodę, ale może właśnie dlatego, że tam bywa… – Lawford zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.

– Przyszła do golarza, nie wiem, co od niego chciała, ale w każdym razie zniknęli na chwilę na zapleczu, a potem ona wyszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.

– Szybki numerek? – dowcip był jeszcze mniej wybredny.

– Z nią? Już lepsze te jej koty.

Zamilkli na chwilę, kiedy kelner przyniósł Jacka Danielsa. Po chwili powrócili do rozmowy.

– Ale masz rację, im dalej od naszego… świata – wymamrotał trochę ciszej Lawford, otwierając menu – tym lepiej. Nie wiadomo co Weasley jeszcze może wymyślić. Po cholernych Uszach–Jak –Im–Tam przyszła kolej na Długie Języki, czy jak to cholerstwo zwą… Merlin wie, co będzie następne…

– Wiesz co, skoncentruj się na menu, bo jak tak dalej pójdzie, to będziemy jeść ten obiad dopiero jutro – Norris zamknął swoje i spojrzał niecierpliwie na swojego przyjaciela.

Lawford pokiwał głową i zaczął oglądać proponowane dania.

– Co to ma być…? Dania robione na życzenie, nie odgrzewamy w MIKROFALÓWCE?… Befsztyk na GRILLU…? Skrzydełka à la KFC…? Czy oni mogliby pisać po angielsku?!

W końcu zamówili comber z dzika w marynacie z czerwonego wina i powrócili do rozmowy.

– Nasz świat schodzi na psy. Mówię ci. Popatrz, co się dzieje – Norris zamaszyście ukroił mięso.

Lawford przełknął gwałtownie, czując, że musi koniecznie poprzeć przyjaciela, który był wyraźnie bardzo podminowany.

– Masz świętą rację. Ten cholerny projekt spadł nam jak z sufitu. Widziałeś tę górę papierów na moim biurku? No więc to jest teraz priorytet. I wszyscy na ten temat piszą, odpisują na pisma innych, każą odpowiedzieć na ich pisma na wczoraj i przysyłają pisemne ponaglenia. Założę się, że jak wrócę, to nie uda mi się otworzyć drzwi, bo moja sekretarka pewnie w tym czasie zawali mnie kolejnymi funtami pergaminu…

– Ale ja nie mówię tylko i wyłącznie o tym projekcie! Zobacz, co oni wymyślili w ciągu paru ostatnich miesięcy! Powstał projekt ustawy o rozwodach. Na Merlina, małżeństwa czarodziejów są nierozerwalne! Cały czarodziejski świat wie, że kiedy zawiera się małżeństwo, to robi się to na całe życie! To jak… Wieczysta Przysięga! Wszyscy czystej krwi o tym wiedzą. Mam nadzieję, że to nie przejdzie! Potem wyskoczyła ta Granger z propozycją ochrony innych istot magicznych i pieprzyła coś o zniewolonych skrzatach domowych! Jakiś dupek od Leana… – kiedy Lawford zrobił pytającą minę, Norris dodał – wiesz, no tego z Nadzoru nad Goblinami – uśmiechnął się złośliwie, używając nieoficjalnej nazwy Departamentu Finansów – zaproponował, żeby powstał specjalny bank dla szlam…

– O tym nie słyszałem…

– Chodzi o to, że szlamy nie mają skarbca w Gringocie. Mogą wymienić sobie tam pieniądze mugoli, ale nigdy nie będą miały skarbca. Więc pomysł polega na tym, że powstanie bank, w którym szlamy mogą mieć swoją kryptę i składać tam pieniądze – czy to mugolskie, czy nasze. I czarodzieje będą mogli również przenieść się do tego banku. To się ponoć nazywa „zdrowa konkurencja”. Coś tam pieprzyli o procentach i kredytach… Davy! Do cholery, czarodzieje mają jeden bank! Gringotta! – Norris walnął pięścią w stół i powściągnął się trochę, bo parę osób odwróciło się od sąsiednich stolików i spojrzało na nich. – Nie potrzeba nam tego! Po co zmieniać to, co działa od setek lat! Po co?! Dla samych zmian?!

Lawford przełknął ostatni kawałek mięsa i pieczonych ziemniaków i wytarł usta.

– Wiesz co… wyraźnie widać, że te wszystkie zmiany wynikają z pojawienia się większej ilości czarodziejów mugolskiego pochodzenia… – powiedział wolno, jakby go olśniło. – Jest ich więcej, coraz więcej. Nie znają naszej historii, nie znają naszych obyczajów… Wkraczają w nasz świat, biorąc to, co im się podoba i starają się przystosować resztę do ich mugolskich upodobań…

– Cholerne szlamy… Czasami żałuję, że Czarny Pan przegrał – Norris również skończył jeść, choć na talerzu zostało jeszcze trochę. Stracił apetyt po zgrabnym podsumowaniu Lawforda. – Gdyby wygrał, to w tej chwili świat wyglądałby zupełnie inaczej!

Jego przyjaciel wzdrygnął się lekko. Wolał nie myśleć o tym, jak wyglądałby w tej chwili świat.

– Może można ich trochę przyblokować…? Wiesz, te zwariowane pomysły…

Norris popatrzył na przyjaciela w zamyśleniu. Po czym wolno pokiwał głową. Po wyrazie jego twarzy widać było, że coś mu się kluje…

– Co robisz w tę sobotę wieczorem? Jeśli zaprosimy was z Helen na kolację, to przyjdziesz?

– No jasne, że tak!

RozdziałyDwa Słowa Rozdział 2 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 15 komentarzy

    1. facet, który nagle dostaje ataku „zaparzę nową herbatę, dam sobie radę” – czuć jakiś kant na kilometr,Wróć do czytania

  1. Tak po prawdzie zawsze mi się wydawało, że Dumbledore mógł choć jednej osobie coś powiedzieć, żeby uwiarygodnić wersję Severusa, w razie, gdyby ten przeżył wojnęWróć do czytania

    1. Zdecydowanie. Ryzyko, że Voldemort złapie kogoś i wyczyta w jego myślach ten sekret był taki sam w przypadku jego, jak i kogokolwiek innego.
      Powinien powiedzieć o tym choć Minerwie – żeby ktoś mógł w razie potrzeby współpracować ze Snape’em.
      Ale czego oczekiwać po człowieku, który oparł całą strategię wojny na wysłaniu w samobójczą misję trójki dzieci, które musiały kryć się przed maniakalnym mordercą i przed setkami jego zwolenników?
      Bo nie ukrywajmy – przy tym czemu mieli stawić czoła, Harry, Ron i Hermiona byli jeszcze dziećmi….

      Nie wiem, gdzie to wyczytałam – ale wszyscy wielcy przywódcy są trochę postrzeleni…
      Dumbledore był tylko trochę bardziej niż trochę…Wróć do czytania

Dodaj komentarz