Dwa Słowa Rozdział 20

Minister był ubrany prawie tak samo, jak poprzednim razem. Podszedł wpierw do Hermiony, która na szczęście już ochłonęła. Podniosła się automatycznie, mężczyzna ujął jej dłoń i ucałował, kłaniając się.

– Mademoiselle Granger, miło mi panią znów zobaczyć.

Następnie postąpił dwa kroki na przód i wyciągnął rękę do Severusa.

– Zapewne mam zaszczyt powitać Monsieur Snape’a? Dużo o panu słyszeliśmy, zarówno od Jean Jacquesa, jak i od Mademoiselle Granger. Charles Chevalier – przedstawił się – do państwa usług.

Severus podał mu rękę, spoglądając mu prosto w oczy. Natychmiast wyczuł u tego człowieka niesłychaną siłę i zdecydowanie. Równocześnie widział w nim prawość i szlachetność.

– Nawzajem – powiedział krótko, ale szczerze, ściskając mu mocno rękę,

Minister usiadł po przeciwnej stronie, gestem zapraszając Jean Jacquesa i pogłaskał palcem Mateusza, który podfrunął do niego.

– Jean Jacques naświetlił mi najnowszą sytuację, która panuje u was w kraju. Tak, jak już wam powiedział, w tej chwili mam związane ręce. Nie mogę w żaden sposób zareagować. Wszystko, co się dzieje, oficjalnie nie daje żadnych powodów do interwencji. To, co wiemy dzięki waszym staraniom, jest zatrważające, ale reagując w jakikolwiek sposób, tylko naprowadziłbym waszych przyjaciół na wasz ślad – powiedział, patrząc to Hermionie, to Severusowi prosto w oczy. – W tej chwili mogę jedynie ofiarować wam pomoc taką, jak dotąd. Jean Jacques zaprowadzi was jutro do naszego wytwórcy różdżek. Chyba lepiej powiedzieć „byłego” wytwórcę, bo od ponad dwóch lat rzadko robi nowe i pracuje dla nas, w Ministerstwie. Chciałbym, żebyście wybrali sobie u niego nowe różdżki.

Jean Jacques pochylił się w ich kierunku.

– Zapewne wiecie, że istnieją zaklęcia, które można rzucić na czyjąś różdżkę, a które sygnalizują używanie niektórych czarów. Już i tak udało się wam pokrzyżować ich plany i nadal będziecie to robić. W którymś momencie Norris albo inni zdadzą sobie z tego sprawę. Jeśli nabiorą podejrzeń w stosunku do was, mogą spróbować przy okazji jakiejś wizyty rzucić czar na wasze różdżki, sygnalizujący aktywowanie świstoklików, zaklęcia zwodzące, czy zdejmujące i zakładające zaklęcia ochronne. Czy też inne. Tak więc na wszelki wypadek będziecie mieli drugie różdżki, o których nie będą wiedzieć.

Hermiona była bardzo ujęta tym pomysłem. Różdżka była najcenniejszą rzeczą, którą posiadał czarodziej. Czy nawet nie rzeczą, to była integralna cząstka każdego czarodzieja! Magiczne jestestwo. Pomysł, że mogli otrzymać coś tak cennego był prawie oszałamiający.

Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Tylko otworzyła usta, szukając odpowiednich słów, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zwykłe „dziękuję” wydawało się być zbyt proste i puste.

Minister zauważył jej reakcję i uśmiechnął się do niej.

– Wiem, Mademoiselle Granger. Czasami nie potrzeba słów, żeby powiedzieć tak wiele. Severusie – przesunął spojrzenie – przebadamy fiolki i przekażemy panu rezultaty, ale jestem całkowicie pewien, że będą one identyczne z pańskimi. Powiedzmy, że kiedyś oficjalne potwierdzenie będzie dobrze wyglądało w jakimś akcie oskarżenia, bo nie mam wątpliwości, że w końcu do tego dojdzie. Wspominaliście o tych nieszczęsnych kobietach w Azkabanie. Kiedy któraś z nich wychodzi na wolność?

– Jedna powinna wyjść na początku września – odparł Severus spokojnie.

– To za późno. Nie możecie tyle czekać. Myślałem, że moglibyście wysłać ją tu do nas, żebyśmy ją przebadali i zebrali jej wspomnienia.

– Eliksir nie wystarczy? – Hermiona była pewna, że zebrany eliksir będzie wystarczającym dowodem w sprawie.

Minister potrząsnął głową i jednocześnie Severus uczynił to samo. Na to Minister uczynił gest w jego kierunku, zachęcający do mówienia.

– Niestety nie – Severus podziękował mu skinięciem głowy. – Po pierwsze jest duże ryzyko, że utleni się, zanim zostanie przebadany. Jeśli nie, Watkins będzie mógł powiedzieć, że wyjątkowo pomylił się przy warzeniu. No i tylko kobiety z Azkabanu wypiły go i tylko je można przebadać, żeby wykazać szkodliwość działania eliksiru.

– Norris nie wie, że podmieniliśmy eliksir. Będzie można go straszyć tym, że w Anglii jest już pełno kobiet, które można przebadać – zauważyła Hermiona. – A to z kolei świadczy o tym, że Watkins musiał się „pomylić” wiele razy.

– Bardzo dobra uwaga! – klasnął w dłonie Minister. – To może być bardzo ważny argument, kiedy już z nim będziecie rozmawiać.

– Poza tym jest też ta nieszczęsna kobieta, która wypiła eliksir w tamten poniedziałek – ciągnęła dziewczyna.

– Jaka kobieta? – spytali obaj Francuzi.

– Nie wspominaliśmy o tym, bo nie sądziłam, że to będzie ważne – Hermiona przygryzła usta zakłopotana. – Kiedy wybraliśmy się pierwszy raz podmienić eliksiry, nie udało nam się zamienić wszystkich fiolek i jedną z nich podano jakiejś kobiecie.

Jean Jacques ożywił się.

– Macie możliwość sprawdzenia kim była? I ją odnaleźć?

– Możemy spróbować, ale to może być bardzo ryzykowne. Naczelny Uzdrowiciel jest pod Imperiusem, być może jego Asystent również – odparł Severus. – Z podobnych powodów nie próbuję już rozmawiać z dwoma Uzdrowicielami, których znam. Zanim Norris rzucił Imperiusa na Naczelnego Uzdrowiciela, próbowałem ich wysądować, bo przydałaby się nam pomoc, ale uznałem, że nie można na nich liczyć w tej sprawie. Teraz tym bardziej.

– Poza tym nie wiemy, jak mógł zareagować organizm tej kobiety – dodał Minister. – Natomiast na te z Azkabanu bez wątpienia zadziałał.

Zastanawiał się w milczeniu, patrząc gdzieś na stół. Nagle podniósł głowę.

– Możecie nam powiedzieć, gdzie dokładnie leży to więzienie?

Severus potwierdził, więc Minister zwrócił się do Jean Jacquesa.

– Sprawdź, czy jest jakaś szansa na uwolnienie jednej czy kilku z nich.

Hermiona nagle przypomniała sobie, co opowiadał jej Harry o Bartym Crouchu.

– Jest! Tylko… wymaga poświęcenia…

Severus drgnął.

– Myślisz o Blacku, czyż nie? – skrzywił się na samo wspomnienie.

– Nie, myślałam o młodym Crouchu. Ale metoda Syriusza też byłaby niezła… – zauważyła to i mimo woli się zaczerwieniła. Wspomnienia z tamtego okresu nie były najlepsze.

Czym prędzej opowiedziała wszystko, co wiedziała o tych dwóch przypadkach i chwilę dyskutowali, jak możnaby je wykorzystać. Zaczęła się już nawet zastanawiać, czy nie mogliby sami wybrać się do Azkabanu, ale przypomniała sobie przeraźliwe, obezwładniające poczucie rozpaczy które czuła za każdym razem, kiedy znalazła się w pobliżu dementorów i to ją powstrzymało.

– Jako Szef Biura Aurorów, Smith często tam bywa – Severus nie potrzebował legilimencji, żeby widzieć jej myśli. – Mógłby nas tam spotkać. Nawet jeśli nie, musiałabyś wyczarować patronusa, co zostałoby zapisane w rejestrze odwiedzin.

– Nie będziemy teraz planować, co i kto będzie robił – Jean Jacques spojrzał z ukosa na swojego Ministra. – Porozmawiajmy o tym później, dzisiaj albo jutro.

Ten odwzajemnił spojrzenie, uśmiechając się do niego ciepło.

– Dziękuję ci, mój drogi, ale dłuższa rozmowa nie stanowi dziś dla mnie problemu. Jean Jacques wie, że na ogół preferuję konkrety – wyjaśnił Hermionie i Severusowi. – Lecz w waszym przypadku żadne dyskusje czy rozważania nie są stratą czasu. To minimum, którym mogę was uhonorować.

Hermiona odwzajemniła uśmiech. Merlinie, ależ on ma cudowne maniery! Zaś Severus odpowiedział skinieniem głowy.

Minister kontynuował.

– Nie używajcie już sów w kontaktach z nami. Jeśli musicie przekazać sobie jakieś wiadomości, najlepiej będzie, jeśli będziecie się spotykać. Udało nam się wreszcie zrobić świstokliki międzykontynentalne, damy wam po jednym, więc będziecie mogli ich używać. Jean Jacques będzie mnie na bieżąco informował. Jeśli tylko nadarzy się jakaś okazja, będę interweniował oficjalnie. Jest jeszcze jedna sprawa, która, przyznam, szczerze mnie martwi – spojrzał na Hermionę. – Pani rodzice.

– Moi rodzice… – powtórzyła po nim i jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Czy to już czas???

– Wiem, co zrobiła pani w celu chronienia ich dwa lata temu. To było… – mężczyzna urwał i pokręcił głową. – Heroizm to mało powiedziane. Ale obawiam się, że przyszła chwila, żeby pomyśleć, jak ochronić ich tym razem.

Hermiona popatrzyła niepewnie na Severusa, jakby szukając z jego strony wsparcia, czy raczej pociechy. Zdała sobie sprawę, że francuski Minister ma rację.

– Cóż… pomyślę o tym. Nie wiem jeszcze, co zrobię, ale ma pan rację, trzeba się nad tym zastanowić.

– Mówię o tym dlatego, żeby zaproponować naszą pomoc. Jeśli nie znajdzie pani żadnego rozwiązania, proszę nie wahać się do nas zwrócić. Możemy zapewnić im ochronę.

– To bardzo wspaniałomyślne z pańskiej strony – dziewczyna poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i zaczęła nimi mrugać. – Proszę mi wierzyć, jeśli będę jej potrzebować, na pewno do was przyjdę.

Severus dostrzegł jej wzruszenie i poczuł szaloną chęć, żeby ją jakoś pocieszyć, wesprzeć… Ale nie byli sami. Nie mógł sobie na nic pozwolić.

Minister wstał, więc oboje też się podnieśli.

– Nawet nie wiecie, jak jesteśmy wam wdzięczni za pomoc. Słów mi brakuje – powiedziała Hermiona, podając mu rękę.

– Proszę nie dziękować. W takich sytuacjach nie powinniście zostawać sami. Właśnie w taki sposób rodzą się problemy i konflikty. I wojny – Minister ucałował na pożegnanie jej rękę. – Mam głęboką nadzieję, że uda się wam ich powstrzymać na czas.

Uścisnął rękę Severusa i wyszedł z sali. Jean Jacques popatrzył na stół zasłany katalogami i zwojami pergaminu i spojrzał na zegarek.

– Widzę, że jeszcze nie skończyliście. Ale nie chciałbym, żeby Jean François musiał za długo czekać. Dochodzi czwarta, więc najlepiej będzie, jak teraz pójdziemy do niego, a potem wrócicie tu i dokończycie przepisywać, co potrzebujecie.

Zaznaczyli, gdzie skończyli, wkładając między francuskie notatki ich własne i Jean Jacques odesłał wszystko różdżką do szafy i zgasił świece. Mateusz, jakby rozumiejąc, że kończą pracę, odleciał gdzieś wysoko w ciemność powyżej nich. Po chwili rozległo się jego krakanie.

Jean François miał swoje biuro trochę dalej w tym samym korytarzu. Miał na sobie przekrzywiony francuski beret zamiast tiary, który pasował kolorystycznie do beżowej szaty. Mówił trochę po angielsku, wymawiając gardłowo każde R, co brzmiało bardziej jak H. Był bardzo energiczny i kiedy weszli, mówił coś do siebie z rzadko spotykaną werwą.

– Dzień dobry – podszedł do nich, powiewając swoją szatą i podał im ręce. Miał pewny, mocny uścisk. – Jean Jacques, jeśli możesz, to zostań, proszę, może będę potrzebował twojej pomocy.

– Mademoiselle Granger mówi po francusku – odparł Jean Jacques. – Opuszczę was na trochę, ale z przyjemnością wrócę.

– Wspaniale! Nie będziemy na ciebie czekać.

Jean François wskazał im wysokie krzesła bez oparć przy długim stole, zastawionym taką ilością rozmaitych przedmiotów, że niektóre zasłaniały sobą inne.

Najpierw podał im znajome płaskie krążki, których używali już od miesiąca i zaczął tłumaczyć im teorię. Wyjaśnił, że wszystkie przedmioty mają dwa stany: materialny i niematerialny. Niematerialnego nie należało mylić z duszą. To właśnie w stanie niematerialnym można zapisać przynależność do osób albo miejsc. Dla przykładu różdżka zapisuje w nim przynależność do czarodzieja, który ją posiądzie. Choć różdżka, jak stwierdził, jest bardzo szczególnym przedmiotem. Ze względu na bardzo osobisty, niemal intymny związek z czarodziejem przynależność wykracza daleko poza ogólnie przyjęte ramy. Właśnie dzięki tej silnej zależności nie tylko czarodziej oswaja swoją różdżkę, ale i ona oswaja i uczy się od czarodzieja.

– Pozostałe przedmioty po prostu przynależą do miejsca lub osoby. Zapisywanie miejsca przeznaczenia w świstoklikach to nic innego, jak określanie przynależności świstoklika – rzekł. – Jednak sztuka nie polega na zapisaniu adresu w świstokliku, ale na wymazaniu go.

Wyjaśnił im dalej, że w momencie, kiedy zapisują miejsce przeznaczenia, na świstoklik jest rzucone zaklęcie otwierające stan niematerialny. Jednak aby móc go użyć kolejny raz, należy uaktywnić ten stan, usunąć zużyte już miejsce i rzucić zaklęcie, które utrzymuje ów stan w aktywności.

– Właśnie w takim stanie są wasze. Czekają na zapisanie nowego miejsca przeznaczenia, bo nie przynależą do żadnego. Aby tego dokonać, będziecie musieli nauczyć się wpierw dostrzec stan niematerialny. Jeśli rzucicie zaklęcie, widząc stan materialny, po prostu nie zadziała.

Hermiona wreszcie pojęła, czemu musieli do tej pory odsyłać świstokliki w celu ponownej aktywacji.

Jean François pokazał im zaklęcie rozdzielające stany i spróbował objaśnić, w jaki sposób powinni zobaczyć stan niematerialny. Zanim zaczęli próbować, pokazał im zaklęcie podtrzymujące oraz jak usuwać miejsca przeznaczenia.

– Podstawowa trudność leży w znalezieniu stanu niematerialnego. Pocieszę was, że kiedy już raz się wam uda, będziecie umieć to robić zawsze.

Obojgu udało się rzucić zaklęcie, ale nauka „widzenia” stanu niematerialnego była bardzo ciężka. Jean François tłumaczył i radził, ale Hermiona na darmo wpatrywała się w skupieniu w mały krążek. Prócz szarej powierzchni nie widziała nic innego. Zaczęły ją boleć oczy i w którymś momencie zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech i nie mruga. Mimo tego nie widziała żadnego rozwarstwienia, żadnej głębi. Niekiedy miała wrażenie, że zaczyna dostrzegać coś na kształt przestrzeni majaczącej w wypukłym krążku, ale każde mrugnięcie okiem niweczyło owo wrażenie.

Severusowi, ku jego zdumieniu, udało się to bardzo szybko. Może dlatego, że był już zmęczony dręczącym go od rana uczuciem i teraz jego umysł mógł wreszcie skupić się na czymś innym. W każdym razie wpatrzył się w leżący przed nim krążek, przekrzywił jakby w zamyśleniu głowę i po chwili POCZUŁ, że ma przed sobą dwie płaszczyzny, które istnieją dokładnie w tym samym miejscu. W niewiadomy sposób wiedział, że szara powierzchnia jest podwójna. Zupełnie jakby jedna z nich była idealnie przeźroczysta i tylko wrażenie pozwalało ją odnaleźć.

Nie odrywając wzroku od świstoklika, sięgnął po różdżkę i bez wahania usunął miejsce przeznaczenia, a następnie rzucił zaklęcie zatrzymujące stan aktywności. Świstoklik rozbłysnął krótko jasnym światłem.

– Genialne! – klasnął w dłonie Jean François. – Pierwszy raz widzę, żeby komuś udało się w ciągu dziesięciu minut odkryć stan niematerialny!

Hermiona spojrzała na Severusa z mieszaniną zaskoczenia, radości i odrobiny wstydu.

Jeśli mi się nie uda, przynajmniej jedno z nas będzie potrafiło.

– Jak ci się to udało?! – spytała, zaciskając na chwilę oczy.

Severus nie odpowiedział, tylko wskazał jej ręką świstoklik.

W czasie, kiedy Hermiona męczyła się nad swoim, on próbował na nowo i zadziwiające uczucie dostrzegania innego stanu pojawiało się już natychmiast. Jakby jego mózg, czy coś w nim zrozumiało, jak to działa.

Jean Jacques wrócił do nich i usiadł koło Hermiony. Przyglądał się jej i nieoczekiwanie wyszeptał do niej coś po francusku. Dziewczyna drgnęła i po jej twarzy przemknął uśmiech, szybko zastąpiony zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi ustami.

Severus poczuł gwałtowną, rozpaczliwą potrzebę odwrócenia się. Wyjścia stamtąd. Zamknął oczy i zadowolił się odwróceniem głowy. Kiedy usłyszał jej radosny okrzyk i kolejne słowa po francusku, nie odważył się na nią spojrzeć, tylko z goryczą wpatrywał się w ścianę.

Na wszelki wypadek dostali siedem zwykłych świstoklików i dwa międzykontynentalne, które działały na takiej samej zasadzie.

Dochodziła szósta wieczorem, więc zdecydowali się wrócić do poprzedniej sali skończyć przeglądać akta. Kiedy tylko weszli do środka, kruk Mateusz sfrunął do nich i usiadł na brzegu stołu koło Severusa. Przez kilka sekund mężczyzna i ptak spoglądali na siebie i ptak wytrzymał jego spojrzenie, strosząc błyszczące w świetle świec

pióra. Potem Severus wzruszył ramionami i sięgnął po notatki.

Akta Norrisa były nawet jeszcze bardziej szokujące niż Smitha. Przetłumaczenie ich zajęło im ponad godzinę, zrozumienie zaś tego wszystkiego następną.

Kiedy skończyli, Hermiona podeszła do drzwi i otworzyła je.

– Mathieu, va chercher Jean Jacques. (Mateusz, odszukaj Jean Jacquesa)

Nie czekali długo. Francuz schował wszystkie dokumenty i zapieczętował szafy.

– To musiał być dla was bardzo męczący dzień. Myślę, że skończymy na dziś.

Na jego widok Severusa znów owładnęła szalona niechęć, zmęczenie i przygnębiająca gorycz porażki.

Żebyś tylko wiedział jak…

– Na którą zamówić wam śniadania do pokojów? – spytał, otwierając ukryte przejście. – Dziewiąta może być? Wtedy spotkalibyśmy się o dziewiątej trzydzieści w moim gabinecie. Czy chcecie wcześniej?

– Dziewiąta może być – odparła Hermiona.

– Świetnie! Przynajmniej będę mógł dłużej pospać. Jakieś plany na wieczór?

Severusowi udało się zachować zwykły wyraz twarzy, zacisnął tylko mocno pięści. Miał już dość.

– Severus nie widział jeszcze Paryża, więc może pójdziemy coś pooglądać… – Hermiona spojrzała na niego pytająco.

– Jeśli chcecie, to mogę was oprowadzić – zaofiarował się Jean Jacques.

Dziewczyna poczuła się trochę niezręcznie. W czasie obiadu wymyśliła, że pobędzie dziś z Severusem sama, ale nie wiedziała, jak grzecznie odmówić, żeby Francuz nie poczuł się urażony.

– Dziękujemy bardzo, to miłe z twojej strony…– zaczęła niepewnie.

– Idźcie sami – odpowiedział równocześnie Severus.

– Naprawdę?! Czemu nie chcesz, to wspaniała okazja! – spytała zaskoczona, obracając się w jego stronę.

Zaiste, wspaniała.

– Więc z niej korzystaj. Ostatnim razem nie mieliście za dużo czasu – odparł na to. – Nie przeszkadzajcie sobie, sam trafię do mojego pokoju. Dobranoc – obrócił się, nie czekając na odpowiedź i ruszył spiesznym krokiem w głąb korytarza.

Hermiona zamarła, nie bardzo rozumiejąc jego odpowiedź. Spojrzała bezradnie na Jean Jacquesa, który jednak lekko się uśmiechnął.

– Słuchaj, bardzo cię przepraszam… nie wiem, co mu się stało. On zawsze jest strasznie nieufny w stosunku do nowo poznanych ludzi i niełatwo zawiera przyjaźnie… – zaczęła tłumaczyć, trochę zmieszana.

– Chyba wiem, co mu dolega. Zajmę się tym jutro. Dziś jest za późno. To co, chcesz iść czy nie?

Dziewczyna spojrzała w kierunku, w którym zniknął Severus.

To miało być dla niego, nie dla ciebie…! Jeśli nie chce iść, porozmawiajcie sobie chociaż.

Pokręciła głową, czując, że musi jak najszybciej go odnaleźć.

– Widzisz…

– Rozumiem, nie tłumacz się. Innym razem. Będziemy jeszcze mieli okazję – Jean Jacques zaśmiał się i klepnął ją lekko w ramię. – Dobranoc. Zamówię wam jedzenie do pokojów. Odpocznij i do jutra.

Hermiona odpowiedziała niepewnym uśmiechem i mruknąwszy „dobranoc”, ruszyła szybko w ślad za Severusem. Weszła na górę i niepewnie zatrzymała się pod drzwiami jego pokoju.

Mam zapukać? A jeśli to go rozzłości jeszcze bardziej?

Wahała się przez długą chwilę, przygryzając usta, a potem uniosła rękę i zastukała cicho. Żadnej odpowiedzi. Westchnęła i zastukała jeszcze raz, trochę mocniej i czekała kolejną minutę, ale nikt nie odpowiadał. Westchnęła ciężko jeszcze raz i poszła do swojego pokoju po przeciwnej stronie korytarza.

 

Pożegnawszy się, Severus poszedł jak najszybciej do swojego pokoju. Nie chciał widzieć ich wychodzących razem, ani słyszeć jak go wołają i przekonują, żeby z nimi poszedł.

Jeśliby cię wołali…

Otworzył drzwi i wszedł do środka, zatrzaskując je i zamykając na klucz. Zrzucił marynarkę, poszedł do łazienki i odkręcił prysznic. Nie znał lepszego sposobu na rozluźnienie się jak gorąca woda. Dziś kąpiel odpadała, nie mógł czekać, aż woda naleje się do dużej wanny.

Zdjął szybko ubranie i wszedł pod strugi lejącej się z sufitu wody, oparł obie ręce o ścianę i pozwolił, żeby woda lała mu się na głowę.

Ale mimo to złość nadal go rozpierała. Czuł, jak szaleje gdzieś w nim, rośnie coraz bardziej, rozsadzając mu klatkę piersiową. To, co rano było lodem ściskającym mu serce, teraz przeszło w gorąc zalewający całe jego wnętrze i łapiący i ściskający za gardło.

Woda się lała, lecz nie przynosiła ulgi, ale coraz większy ból. Z całej siły rąbnął ręką o ścianę i z ust wyrwał mu się ni to jęk, ni to zdławiony krzyk wściekłości.

To nie tak miało wyglądać! To z nim tu przyjechała! To z nim walczyła przeciw Norrisowi! To z nim miała tu być!

To on ją chronił, to on ją bronił! To on zrobił wszystko, żeby tylko nie wypiła tego cholernego eliksiru! To on osłonił ją dziś własnym ciałem przed tym cholernym pociągiem!

To on trzymał ją w ramionach i tulił, kiedy płakała. Głaskał po włosach i przysięgał zrobić WSZYSTKO, by ją chronić…

Tymczasem Wszystko, co mógł zrobić, to zatrzymać w pamięci te krótkie chwile.

Już myślał, że spędzą ten wieczór razem… rozmawiając, żartując i śmiejąc się.

Zupełnie nie spodziewał się, że będzie inaczej. Wszystko zmieniło się, kiedy wysiedli z pociągu…

Co bolało jeszcze bardziej, to fakt, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że absolutnie nie miał prawa tak reagować. Nie miał nawet prawa na nic liczyć. Nie był dla niej nikim szczególnym. Ot, po prostu kimś, kto jej pomagał i tyle. Teraz nie miał nawet prawa się złościć.

Mój były nauczyciel, powiedziała dziś rano, prezentując go. Jasne. Były nauczyciel. To wyjaśnia wszystko i ustawia cię na właściwym miejscu.

Severus zacisnął zęby. Przynajmniej cholerny Jean Jacques zrozumiał, że nie ma co się nim przejmować. Jaki nauczyciel mógłby myśleć o swojej byłej studentce? Były. Było i się skończyło. Właśnie tak o tym masz teraz myśleć. Ból w piersi odezwał się na nowo, jeszcze mocniej.

W dodatku zrozumiał, że najprościej w świecie był zazdrosny. Pojął, że mu na niej zależało. Dopiero teraz.

Po raz drugi w życiu widział, jak kobieta, na której mu zależy, uśmiecha się do innego. Tym razem stracił ją, zanim nawet pojął, że coś dla niego znaczyła.

Koło się zamknęło.

Stał dłuższą chwilę. Po jakimś czasie upragnione rozluźnienie nadeszło. Powoli. Zaczął lżej oddychać i nieznośna gula w gardle zaczęła znikać. Westchnął i poprawił ręce na ścianie.

W końcu uspokoił się już zupełnie. Sięgnął po butelkę z szamponem i nalał sobie sporą ilość na dłoń i wmasował we włosy.

Kiedy wreszcie wyszedł spod prysznica, łazienka była cała zaparowana. Wytarł włosy, owinął się ciasno ręcznikiem w pasie i poszedł do pokoju.

Na stole stały talerze z jedzeniem, ale jemu nie chciało się jeść. Podszedł do małego stolika przy wejściu, na którym znalazł parę butelek z alkoholem. Wybrał jedną z płynem o bursztynowym kolorze. Wyglądała na whisky. Nalał sobie kieliszek i powąchał. Mogła być. Usiadł w fotelu i upił trochę. I już na spokojnie wrócił do tematu, popijając łyk za łykiem.

Czy na pewno ją stracił? Przecież nawet jej „nie miał”. I szczerze powiedziawszy, chyba nawet nie spróbowałby jej mieć. Właśnie dlatego, że strata boli. Jak się czegoś nie ma, nie można tego stracić. To takie jasne. I bezpieczne.

Co najwyżej mogli zostać przyjaciółmi. A sytuacja obecna wcale tego nie wykluczała. Nadal mogą się przyjaźnić. Wrócą do Anglii i nadal będą ze sobą pracować nad sprawą Norrisa. Będą rozmawiać, żartować.

Świat się nie skończył. Wszystko będzie dobrze.

Jutro przestanie się wygłupiać. Zapyta, jak spodobał się jej Paryż. I przestanie warczeć.

Westchnął ciężko, dopił trunek do końca i wrócił do łazienki umyć zęby i zostawić tam mokry ręcznik.

 

 

Niedziela

Po śniadaniu Severus zastukał do pokoju Hermiony. Po nieskończenie długiej chwili otworzyła drzwi.

Cholera, zaraz okaże się, że przeszkadzasz…

– Dzień dobry – powiedział, nie ruszając się z miejsca. – Gotowa?

Hermiona uśmiechnęła się promiennie na jego widok i wykonała zapraszający gest.

– Dzień dobry, Severusie. Wejdź, proszę.

Wszedł i rozejrzał się po dużym pokoju. Wyglądał podobnie do jego, tylko widok przez okno był inny. On widział czarodziejski świat, a tu za oknami jeździły samochody i autobusy.

– Jak podobał ci się Paryż? – zagadnął, siadając w fotelu przy stoliku i biorąc do ręki szklaną kulkę podobną do przypominajki, z zatopioną w nim smukłą wieżą.

Hermiona poszła odłożyć szczoteczkę do zębów, którą trzymała w ręku.

– Nie byłam w Paryżu – zawołała do niego z otwartej łazienki. – Skończyliśmy rozmawiać zaraz po tym, jak odszedłeś i wróciłam do pokoju.

– Przecież chciałaś iść?

Hermiona podeszła i spojrzała troskliwie??? na niego.

– Chciałam iść z tobą. Myślałam, że po całym dniu z Francuzami będzie… miło, jak zjemy gdzieś jakąś kolację i porozmawiamy – przygryzła lekko usta.

Severus odłożył szklaną kulkę na stół i spojrzał na nią zaskoczony.

– Sądziłem, że chcesz po prostu pozwiedzać miasto…

Hermiona przysiadła na oparciu sąsiedniego fotela.

– Znam Paryż niemal na pamięć. Chciałam… – zawahała się. – Myślałam, że będziesz chciał tak po prostu… porozmawiać.

Skończony idioto!

– Przepraszam. Wczoraj byłem trochę… zmęczony – odparł.

– Już się lepiej czujesz? – teraz zabrzmiało to naprawdę bardzo troskliwie.

Przesunął wzrokiem po jej pięknej twarzy.

– O wiele lepiej – uśmiechnął się lekko. – To jak, idziemy? Nie mam zwyczaju się spóźniać.

Wstała, więc również się podniósł i poszli do gabinetu Jean Jacquesa.

Francuz już był. Podszedł przywitać się z Hermioną dokładnie tak samo, jak wczoraj, a potem podał rękę Severusowi. Ten uścisnął ją mocno, typowym, męskim gestem. Poczuł piknięcie w sercu, ale przecież wczoraj wszystko przemyślał…

– Dobrze się spało? – zapytał Francuz.

Severus skinął głową, a Hermiona uśmiechnęła się.

– Znakomicie. A tobie?

– Nie bardzo. Moja mała kazała mi czytać bajki przez całe następne dwie godziny, aż zachrypłem – odchrząknął. – Ona bardzo nie lubi, jak ją zostawiam na cały dzień z nianią. Chodźmy od razu do Skrzydła Północnego. Albert Lejeune napisał mi wczoraj, że przyjdzie przed dziesiątą.

– Wy też używacie sów? – zainteresowała się Hermiona.

– Jakiś czas temu przeszliśmy z sów na… – chwilę szukał słowa – remportery. Działają o wiele szybciej. Dla niektórych sów dystans z północy na południe był zbyt duży i potrzebowaliśmy sów przestankowych.

– Co to takiego jest? – Severus ubiegł Hermionę, która już otwierała usta.

Jean Jacques wziął leżące na biurku niewielkie, płaskie pudełeczko. Kiedy je otworzył i położył na płasko, zupełnie jak szachownicę, w jednej chwili dwie połówki zlały się w jedną.

– Ci, co używają remporterów, mają ich kilka. W pracy, w domu, czasem nawet mają jeden zawsze ze sobą. Kiedy chcemy coś do kogoś wysłać – cokolwiek, po prostu kładziemy to pośrodku, podajemy adres odbiorcy i stukamy w remporter różdżką. I przedmiot znika. Dopóki nie zostanie odebrany, znajduje się w… nie wiem jak to powiedzieć… nazwijmy to przechowalnią. Remporter odbiorcy rozświetla się i wtedy wiemy, że mamy przesyłkę do odebrania.

Spojrzał na Hermionę, która wyraźnie była bardzo zainteresowana i Severusa, który uniósł brew i pokręcił przecząco głową.

– Wiem, że to by wam się przydało, ale remporter działa tylko we Francji. Zajęło nam parę lat wynalezienie go i kolejne parę wpisanie wszystkich istniejących w kraju adresów. Nie działa na zasadzie znajdowania osoby, ale adresu. Albert napisał do mnie do domu, ale gdyby napisał do biura, znalazłbym jego wiadomość dopiero dziś rano.

– Szkoda – mruknęła Hermiona. – Męczymy się strasznie głównie z przesyłaniem sobie przedmiotów. Nie możemy tego robić przez sowy, bo mieszkam w mugolskim Londynie i to zwróciłoby uwagę. No i dlatego, że boimy się, że przesyłka może zostać przechwycona.

Severus popatrzył jeszcze raz na remporter.

– Jak to jest z przedmiotami, które zostały wysłane, ale nieodebrane? Można je jakoś zlokalizować?

Jean Jacques potaknął.

– Oczywiście. Chodźmy już, wyjaśnię wam po drodze – ruszył ku drzwiom. – To była jedna z pierwszych rzeczy, o których pomyśleliśmy. Przechowalnia może być kontrolowana i jest kontrolowana przez urzędników, których my nazywamy „remployés”. Na dzień dzisiejszy jest ich prawie trzy tysiące. W ten sposób nikt nie może niczego ukryć.

Kiedy wyszli zza zakrętu na parterze, natknęli się na parę kobiet w jednakowych uniformach, które popychały wózki z samoczyszczącymi się ścierkami i magiczny odkurzacz. Jean Jacques pokazał im gestem, żeby się zatrzymali, a sam podszedł do kobiet i każdą z nich ucałował dokładnie tak, jak Hermionę.

Dziewczyna spojrzała na Severusa i zobaczyła coś, co określiłaby jako cień zaskoczenia.

– To nie to, co myślisz – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.

– Skąd możesz wiedzieć, co myślę?

– Bo wiem, jak ludzie na to reagują. To jest francuski sposób witania się. Mężczyźni między sobą podają sobie ręce. Kobietom podadzą rękę przy pierwszym, drugim powitaniu albo w przypadku oficjalnych relacji. Czy też jeśli niezbyt się lubią. Poza tymi przypadkami po prostu całują w policzki. Choć w zasadzie to nie jest całowanie. Jeśli się lepiej przyjrzysz, to zobaczysz, że w zasadzie stukają się policzkami i przy tym cmokają.

Severus popatrzył na nią uważnie.

– I kobiety im na to pozwalają?

– Tak, bo to dla nich całkowicie naturalne. Tak samo, jak dla ciebie podawanie ręki.

Mimo wczorajszych rozmyślań poczuł nagle szybsze bicie serca i zamiast zimna, zalało go przyjemne ciepło.

Czyżby…? Postanowił nie kończyć myśli i ruszył za Francuzem.

Jean Jacques stuknął różdżką i wymówił zaklęcie tworzące przejście, które tego ranka było zupełnie ciemne. Nagle zapłonęły pochodnie i z mroku wyłonił się długi korytarz. Przeszli nim na drugą stronę i przejście zamknęło się samo.

Skrzydło Północne było zupełnie puste tego ranka. Mijali pozamykane drzwi i odchodzące na boki korytarze i dopiero niemal na końcu Jean Jacques skręcił w jeden, dość ciasny i z niskim stropem.

– Severus, uważaj na głowę – powiedział ostrzegawczo.

Severus pochylił się, przechodząc i stanęli przed półotwartymi drzwiami.

– C’est comme ça que tu respectes les consignes de sécurité?! (To tak przestrzegasz zasad bezpieczeństwa?!) – zawołał Jean Jacques, popychając energicznie drzwi i gestem zaprosił ich oboje do środka.

Drzwi delikatnie stuknęły o ścianę, a Hermiona wybuchnęła śmiechem.

– Mógłbyś go uczyć!

Istotnie, brakuje mu wprawy.

Przy biurku siedział starszy czarodziej w srebrzystej szacie i tiarze na głowie. Na widok kolegi zaśmiał się i wstał, żeby się przywitać. Ku zdumieniu Severusa nie uścisnęli sobie dłoni, ale ucałowali się dwa razy. Zapanował nad sobą, ale Hermiona spojrzała szybko na niego, po czym odwróciła lekko głowę, kryjąc uśmiech.

Jean Jacques i Albert chwilę rozmawiali; Jean Jacques tłumaczył coś, aż Albert kiwnął głową i powiedziawszy coś, wyciągnął do nich rękę.

– Prosi nas o różdżki – przetłumaczyła Hermiona, podając natychmiast swoją.

Albert wziął ją i zaczął się jej z uwagą przyglądać. Severus położył swoją przed Albertem.

– Albert nie mówi niestety po angielsku – pospieszył z wyjaśnieniami Jean Jacques. – To jest nasz wytwórca różdżek. Ma ich tu tysiące!

Oboje rozejrzeli się po pomieszczeniu, szukając półek i półeczek, jak u Ollivandera, ale zobaczyli tylko jedną dużą szafę z szufladkami. Poza tym na ścianie było trochę półek z książkami, duża biblioteczka z identycznie wyglądającymi dużymi księgami i coś na kształt komody, na której stało parę dziwnych przedmiotów, których przeznaczenia nie można się było nawet domyślić. W zasadzie tylko waza z wybitymi na spodzie dziurami wyglądała znajomo.

Albert zmierzył i zważył różdżkę Hermiony, zupełnie jak czarodziej w punkcie kontrolnym. Potem wezwał ją gestem.

– Mówię po francusku – powiedziała cicho Hermiona, podchodząc do niego.

– Wspaniale. Podaj mi rękę od różdżki – starszy pan wyciągnął do niej rękę.

Przez długą chwilę po prostu przyglądał sie wewnętrznej stronie jej wyprostowanej dłoni, potem zaś zaczął śledzić linie, przesuwając po nich palcem z zaskakującą łagodnością. W końcu podał jej swoją różdżkę i poprosił o rzucenie jakiegoś zaklęcia.

Nie zastanawiając się, Hermiona wyczarowała patronusa. Niewielka srebrzysta wydra zaczęła skakać dookoła niej, by w końcu podbiec do niego. Czarodziej wyciągnął do niej rękę i złapał srebrzysty ślad w dłoń.

– Ma chérie, masz niesamowitą moc – powiedział oniemiały, patrząc na nią poważnie. – Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem!

Jean Jacques podszedł do Severusa i przetłumaczył mu słowa Alberta. I, pomny na swoje wczorajsze spostrzeżenia, dodał:

– Masz szczęście, mogąc pracować właśnie z nią.

Severus popatrzył na niego, a potem na dziewczynę.

– Wiem.

Albert podprowadził Hermionę do szafki z szufladami i otworzył trzecią od dołu, po lewej stronie. Pochylił się nad nią, jakby była bardzo głęboka, szperał w niej jakiś czas i w końcu wyciągnął pudełko z różdżką.

– Ta powinna ci pasować. Machnij ręką.

Hermiona wzięła do ręki różdżkę i poczuła dokładnie to samo ciepło, co osiem lat temu, rozchodzące się po jej dłoni i wędrujące wyżej, po całej ręce, aż dotarło ono do serca. Ze świstem machnęła różdżką i dookoła posypały się złote gwiazdy.

– Impecable (Wspaniale, cudownie)! – klasnął w dłonie Albert. – To jest twoja nowa różdżka. Włókno ze smoczego serca i wiąz.

– Chyba winorośl – poprawiła go Hermiona.

– Właśnie, że nie. Winorośl jest w twojej pierwszej różdżce, którą pewnie kupiłaś, idąc do szkoły, tak? Od tego czasu trochę się zmieniłaś – wyjaśnił. – I nie mówię o zdolnościach czarodziejskich. Zmieniłaś się wewnętrznie, masz teraz inne przekonania, priorytety, sposób patrzenia na świat… Zmienił się twój umysł i twoje serce. Ja po prostu dobrałem ci odpowiednią różdżkę.

Hermiona spojrzała na nią i przeniosła wzrok na starszego pana.

– Dziękuję bardzo…

– Korzystaj z niej dobrze. Teraz ty, młody człowieku – zwrócił się Albert do Severusa.

Hermiona zawahała się czy zostać i pomagać w tłumaczeniu, czy raczej zostawić ich samych. W końcu uznała, że wybór nowej różdżki jest na tyle osobistą sprawą, że postanowiła nie przeszkadzać.

– Gdybyś potrzebował tłumaczenia, to daj mi znać – powiedziała i usiadła na fotelu kawałek dalej.

Severus podał prawą dłoń Albertowi, który położył ją na swojej. Czuł się niezbyt komfortowo, będąc dotykanym przez kogoś, ale nie cofnął jej. Starszy czarodziej, jakby zgadując to, podtrzymał jego rękę tylko końcami palców. Przyglądał się liniom wewnątrz dłoni, ale ich nie dotykał. W końcu coś powiedział, a Severus odruchowo popatrzył na Hermionę.

– On mówi, że masz bardzo dobre serce i wielką, naprawdę wielką odwagę – przetłumaczyła dziewczyna, uśmiechając się do niego, wyraźnie zadowolona z tej oceny.

Kiedy Albert podał mu swoją różdżkę, Severus wyczarował swojego patronusa – błyszczącą srebrzyście łanię. Zwierzę otarło się o niego i spokojnie podeszło do Alberta. Ten zanurzył rękę w świetlistym śladzie i łania znikła. Długo zastanawiał się, spoglądając na Severusa i w końcu zaprosił go gestem do szafy. Poszperał w dwóch szufladach i podał mu płaskie pudełko.

Severus zrobił to samo, co Hermiona. Ujął różdżkę i aż miał ochotę westchnąć. Poczuł ciepło tak mocne, że niemal parzyło, które wspięło się w górę ręki i rozlało się po całej piersi. I równocześnie ogarnęło go rozpierające poczucie szczęścia i pewności.

Machnął różdżką, krzesząc snop czerwonych iskier.

Albert wskazał jego poprzednią różdżkę i powiedział do Hermiony:

– Najlepiej dla niego będzie, jeśli przestanie jej używać. Rdzeń nowej jest taki sam, włókno z serca smoka, ale zmieniłem mu drzewo.

– Dlaczego? – zdziwiła się, czekając z tłumaczeniem.

– Cyprys to drzewo mające związki ze światem zmarłych, z melancholią i smutkiem. Symbolizuje trwałość i wytrzymałość. Kiedyś widocznie tego potrzebował. Ale teraz dałem mu jabłoń, choć wahałem się nad jarzębiną. Ale sądzę, że będzie mu z tym o wiele lepiej.

– Co oznacza jabłoń?

– To drzewo życia, wiedzy, mądrości i miłości. Poznania dobra i zła. Właśnie to czułem od niego.

Hermiona aż otworzyła usta ze zdumienia.

Trelawney chciałaby móc coś takiego umieć…

Nagle zdała sobie sprawę, że to właśnie nauczycielka wróżbiarstwa wypowiedziała przepowiednię, która zmieniła losy tysiąca osób. W tym mężczyzny, który stał koło niej. Stał i przyglądał się wyraźnie zniecierpliwiony, więc odezwała się czym prędzej:

– Albert radzi ci zacząć używać nowej różdżki zamiast starej. Rdzeń jest ten sam, ale zmienił drzewo na bardziej odpowiednie – zawahała się, ale zdecydowała powiedzieć mu wszystko. – Cyprys ma powiązania ze zmarłymi i śmiercią. Zaś jabłoń, którą ci dał, jest oznaką mądrości, poznania dobra i zła i reprezentuje życie i miłość.

To musiało mieć związek z Lily. Być może jego przyszłość była tak wyraźna w dniu, kiedy wybierał swoją różdżkę u Ollivandera, że ten dał mu coś, co temu najbardziej odpowiadało. Wierność Lily nawet wtedy, kiedy odeszła, kiedy poszła dalej. Jednak on przeżył, więc teraz może kochać ją nadal. Żyjąc za ich dwoje.

Uśmiechnęła się łagodnie na widok oszołomienia malującego się na jego twarzy. Coś błysnęło mu w oczach i wyraźnie widziała w nich ciepło i wzruszenie. Nieoczekiwanie przypomniała sobie jej sen sprzed miesiąca i wczorajsze popołudnie i uśmiechnęła się jeszcze bardziej.

On naprawdę ma piękne oczy!

Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Severus pierwszy opuścił wzrok na nową różdżkę. Nadal czuł ciepło rozpływające się po ciele.

Jean Jacques pokiwał w duchu głową.

 

Ponieważ Francuz chciał jeszcze spotkać się z kimś, kto mógł mieć podwójną pelerynę, po tym, jak już podziękowali Albertowi, zaprowadził ich do Niemagicznego Pokoju.

Na ścianie przy zwykłych drzwiach wisiała ramka do obrazów. W środku był zupełnie pusty kawałek pergaminu. Jean Jacques stuknął różdżką i nagle pojawiły się słowa.

 

Val Thorens, Savoie

8 Janvier 2015, 16h45

–8°C, soleil

 

Odwrócił się do nich z uśmiechem i ze stojącej obok niewielkiej szafki wyjął im spodnie podbite futerkiem, ciepłe buty, grube peleryny i rękawiczki, czapki i szaliki.

– Przyda się wam! Zakładajcie i idźcie się przejść. I postarajcie się być tu za pół godziny.

– Mamy się ubrać w zimowe ubrania? W środku lata? – wykrztusiła Hermiona, biorąc odruchowo do ręki rękawiczki podbite futrem.

– Tam, gdzie idziecie, panuje zupełnie inna pogoda! – zaśmiał się na odchodnym.

Hermiona wzięła do ręki pelerynę dla niej i podała Severusowi drugą. Ten nie sięgnął po nią.

– Jak chcesz, to idź.

Dziewczyna zamarła. Nie miała okazji spędzić z nim czasu wczoraj wieczorem. I teraz też miałaby być sama? Nagle uświadomiła sobie, jak bardzo chciała z nim być. On też tego wyraźnie potrzebował.

– Severusie… chodź, proszę.

Potrząsnął przecząco głową, więc podeszła bliżej i wzięła jego ręce w swoje.

– Chcę móc choć na chwilę gdzieś usiąść i porozmawiać z tobą. O czym tylko zechcesz. Nie mogłam… nie poszliśmy nigdzie wczoraj wieczorem, więc proszę, chodź ze mną dziś, choć na krótką chwilę… Nie każ mi znów być samej.

Severus spojrzał jej w oczy i poczuł, że tonie.

Merlinie…

Jej małe, ciepłe dłonie zacisnęły się na jego własnych. Przecież wczoraj właśnie tego chciałeś, czyż nie?

– Jeśli zamarznę, to będziesz sama musiała zajmować się Norrisem – sarknął, a raczej próbował, żeby ukryć szczęście i ulgę, które nagle go zalały. Ale miał wrażenie, że zupełnie mu nie wyszło.

Przebrali się, używając zaklęcia i Hermiona otworzyła drzwi i aż westchnęła na głos.

Owionął ich podmuch wiatru i poczuli wyraźny chłód na twarzach. Równocześnie śnieg przesypał się przez próg, bieląc ich buty i dół spodni. Kiedy spojrzeli przed siebie, zobaczyli jakąś niesamowitą, ośnieżoną przestrzeń przed nimi. Daleko w dole, w zapadającym już mroku, leżała oświetlona tysiącami światełek niewielka miejscowość. Jeszcze dalej, na wprost nich, widniały wysokie góry, których szczyty skąpane jeszcze były w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Błękit nieba odbijał się w śniegu, nadając mu niebieską barwę. Powietrze było ostre i mroźne, przesycone zapachem świerków.

Hermiona wzięła Severusa za rękę i postąpiła do przodu kilka kroków. Odsłonił im się widok na pogrążone w mroku stoki. Niebo za nimi było już ciemnogranatowe i błyszczały na nim niezliczone gwiazdy. Gdzieś na tle ciemnego śniegu migały światła.

Obracając się, spojrzeli na drzwi, za którymi widzieli przestronny, jasny korytarz Ministerstwa. Kiedy Severus zamknął je, po prostu znikły. Czuł cały czas klamkę i opór, kiedy spróbował je popchnąć, ale równocześnie widział jakby na przestrzał zbocze porośnięte choinkami. Gdy zaczęli schodzić trochę niżej, śnieg poskrzypywał pod ich butami.

Hermiona spojrzała na zegarek. Było trochę przed jedenastą rano. I zachodziło słońce…

Coś niesamowitego! To jest po prostu… magiczne!

Przypomniała sobie wczorajsze opowiadanie Jean Jacquesa o pomieszczeniu w Ministerstwie, w którym nie ma magii i zrozumiała, że właśnie tam się znaleźli.

Severus popatrzył na dziewczynę koło niego. Miała błyszczące oczy i szeroki uśmiech na twarzy. Wydawała się w tym momencie tak szczęśliwa, że ucieszył się, że uległ jej namowom. Pochyliła się, nabrała garście śniegu i podrzuciła je do góry, a kiedy opadł na nich cienką warstwą, wybuchnęła głośnym, radosnym śmiechem i obsypała ich jeszcze raz. Zatańczyła młynka, patrząc w niebo i kiedy straciła równowagę, upadła w biały puch, cały czas się śmiejąc. Przeturlała się na bok i już miała całe ubranie i włosy wystające spod czapki całkowicie białe.

– Czy to nie jest cudowne?! – krzyknęła do niego i usiadła, przyglądając się śladom w dziewiczym śniegu dookoła nich.

Severus nie mógł się nie uśmiechnąć. Była w tej chwili na powrót małą dziewczynką, zachwyconą wszystkim dookoła. Jakby znikły wszystkie troski i problemy tego świata.

Usiadł obok na śniegu, otrzepał ramiona i założył ciaśniej poły peleryny.

– Popatrz tylko na siebie. Jak ty wyglądasz – powiedział kpiącym tonem, maskując wzruszenie.

– Pewnie jak bałwan – parsknęła, ocierając twarz. Śnieg miała nawet na brwiach i rzęsach.

– Istotnie, widzę zaskakujące podobieństwo.

Hermiona miała wielką ochotę przewrócić go i obsypać śniegiem, ale coś mówiło jej, że nie należy kusić losu. I tak dobrze, że zdecydował się z nią pójść. Westchnęła głęboko, starając się opanować i spoważnieć.

Z każdą minutą różowa poświata na wierzchołkach gór stawała się coraz mniejsza i w końcu znikła zupełnie. Zapadał zmrok.

Siedzieli w milczeniu, ale cisza wcale nie krępowała żadnego z nich, wprost przeciwnie, znajdowali radość we wspólnym siedzeniu i rozmyślaniu. W końcu Hermiona powiedziała:

– Kiedy byłam mała, zanim poszłam do Hogwartu, w czasie przerwy zimowej wyjeżdżaliśmy z rodzicami w góry do Szkocji. Tata próbował mnie uczyć jeździć na nartach, ale nie szło mi za dobrze, co bardzo odpowiadało mamie. Przynajmniej miała kogoś do towarzystwa, jak tata szedł na stok. Przed południem mogłyśmy dłużej pospać, malować, oglądać telewizję, a po południu szliśmy we troje na długi spacer. Lepiliśmy bałwana, robiliśmy igloo, urządzaliśmy sobie bitwy na śnieżki albo po prostu spacerowaliśmy. Kiedy poszłam do Hogwartu, przez pierwsze lata trochę mi tego brakowało, ale w końcu jakoś się przyzwyczaiłam. I jak rozmawiałam z nimi po powrocie z Australii, powiedzieli mi, że im też brakowało tych wyjazdów… A Ty? Wyjeżdżaliście gdzieś razem, zanim poszedłeś do Hogwartu?

Severus drgnął. Słuchając jej, starał się skupić na tym, co mówiła; na wspomnieniach dziecka kochanego przez swoich rodziców. I wyobrazić sobie, jak szczęśliwe było jej dzieciństwo. Kiedy usłyszał jej pytanie, jak fala powróciły upiorne obrazy z jego własnego dzieciństwa. Ciągłych krzyków i awantur, jego znienawidzonego ojca, który bił jego i matkę, obojętnie czy był pijany, czy nie. Ilekroć matce udawało się go obronić, tłukł ją jeszcze bardziej. Pamiętał, z jaką pogardą traktowali go koledzy w szkole na widok jego starych, podartych ubrań, bo przy panującej w domu nędzy i głodzie nie mieli pieniędzy na kupowanie nowych. Kiedy poszedł do Hogwartu, brakowało mu tylko matki. Bał się o nią. Kiedy w końcu zmarła, uwalniając się od tego koszmaru, uznał, że nie miał domu.

Potrząsnął głową.

– Nie mówmy o tym.

W tej chwili nie potrafił ukryć swoich uczuć i Hermiona zobaczyła nagle w jego oczach tyle bólu, że aż ścisnęło się jej serce. Zesztywniała i wbiła spojrzenie w czubki butów.

– Przepraszam… nie… nie chciałam…

– Nie przepraszaj. To nie twoja wina – powstrzymał ją.

Znów zapadła między nimi cisza, ale tym razem Hermiona szukała gorączkowo sposobu, żeby ją przerwać. I nie pozwolić mu myśleć o tym, co musiało boleć.

– Popatrz na to wszystko dookoła. Jak pięknie wyglądają ośnieżone choinki, góry na wprost, czy to miasteczko daleko na dole… Nawet ten śnieg dookoła. Jest taki… gładki, zupełnie nietknięty i aż ma się ochotę biegać wszędzie, żeby go poruszyć – położyła się wolno na plecach i popatrzyła na gwiazdy nad nimi. – Czy też gwiazdy… Są tak daleko, a wydaje się, że wystarczy sięgnąć ręką, żeby móc ich dotknąć.

Severus nadal patrzył gdzieś przed siebie, nie wiedziała nawet, czy słyszał, co mówiła. Odszukała jego rękę i wzięła w swoją i zobaczyła, że wolno obrócił głowę i spojrzał na nią.

– To wszystko – uczyniła drugą ręką gest, wskazując wszystko dookoła – to jest natura. Ciekawe, dlaczego, kiedy jest się blisko natury, tak łatwo można poczuć tyle radości, szczęścia… zupełnie bez powodu…

– Może dlatego, że natura uzdrawia, podczas gdy Uzdrowiciele tylko leczą – odpowiedział.

Hermiona zamarła z otwartymi ustami.

– Wiesz, że to jest piękne? To, co powiedziałeś?

Uniósł lekko kącik ust w uśmiechu i Hermiona odetchnęła z ulgą. Cisza między nimi znów nie była przytłaczająca.

Zostali tak przez następne długie minuty. Hermiona leżała, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, Severus podniósł głowę, żeby je oglądać. Ostatni raz leżał tak koło Lily. Byli wtedy dziećmi i po prostu ją lubił, ale później ją pokochał i nie umiał teraz sobie wyobrazić, że mógłby leżeć w ten sposób koło kogokolwiek innego. Siedział więc i zanurzył się we wspomnienia. Ale żadne z nich nie cofnęło ręki i trwali tak ze splecionymi dłońmi. Przez rękawiczki nie czuł jej ciepła, ale sam jej dotyk wystarczył, żeby potrafił myśleć o tych nielicznych, dobrych chwilach. Przemknęło mu przez głowę, że chroniła go niczym Patronus.

Nagle gdzieś za nimi rozległ się znajomy głos. Szybciej niż oboje mogli sobie życzyć. Odwrócili się i zobaczyli w ciemności jasny prostokąt, na którego tle rysowała się znajoma sylwetka.

– Hermiona? Severus?

Wstali, otrzepali się i podeszli do Jean Jacquesa, zapadając się trochę w głębokim śniegu. Przeszli przez drzwi i tupnięciami strącili śnieg z butów.

– Jak się podobało?

Jean Jacques przyjrzał się im i zobaczył, że mają zarumienione od mrozu twarze.

– Mam nadzieję, że nie przesadziłem… Wahałem się, czy nie wysłać was gdzieś, gdzie jest o wiele zimniej, ale w końcu tu jest lato, więc… – nie dokończył.

– Dlaczego właśnie tam? – zapytała natychmiast Hermiona, rzucając ostatni raz okiem na śnieżny krajobraz.

– Byłem tam tego roku z Bibi. Moją córką – Francuz pokręcił głową z uśmiechem na samo wspomnienie. – Było wspaniale! Pomyślałem, że przyda się wam chwila spokoju.

Machnięciem różdżek przebrali się, a Jean Jacques wyczyścił kawałek pergaminu tkwiący w ramce do obrazów.

– Po pierwsze mam dla was dobrą wiadomość. Mam podwójną pelerynę niewidkę. Jest stosunkowo nowa, utkana została trochę ponad rok temu i, co ciekawe, z włosia tego samego demimoza – oznajmił, podając Severusovi torbę, która stała przy drzwiach.

Severus wziął ją i przypominając sobie wczorajsze przemyślenia, powiedział:

– Dziękujemy.

– Po drugie rozmawiałem ze znajomym, który zajmuje się remporterami. Powiedział mi, że u was też już się pojawiły. Są jeszcze w stadium testów, choć wszystkie testy użytkowe są pomyślne. Musicie jeszcze przetestować wykrywalność przedmiotów w niebycie. Niebyt to o wiele lepsze określenie niż przechowalnia – dodał, ruszając w kierunku swojego gabinetu.

Hermiona oderwała wzrok od torby z peleryną.

– Merlinie! Byłoby wspaniale móc coś takiego mieć…

– Charles Patil powinien jeszcze pracować, choć to pewnie jego ostatnie tygodnie. Spróbuj się z nim skontaktować – poradził Severus.

– Nie lepiej będzie to zrobić spoza Ministerstwa?

– Zdecydowanie lepiej.

Kiedy rozsiedli się wygodnie w gabinecie, Hermionie przypomniało się, że miała zapytać o drugi wymiar.

– Jean Jacques, możesz nam powiedzieć, czy przebywając w drugim wymiarze, jesteśmy widzialni i słyszalni dla czarodziejów będących w tym normalnym?

Jean Jacques wylewitował na stół tacę z filiżankami i dzbankiem z gorącą wodą i usiadł w fotelu.

– Jestem całkowicie pewny, że nie mogą was ani zobaczyć, ani usłyszeć. Ale nie sądzę, żeby u was ten drugi wymiar działał dokładnie tak samo jak u nas…

– Co masz na myśli?

Mężczyzna zastanowił się, jak jej to wytłumaczyć.

– Ponieważ we Francji czarodzieje żyją w drugim wymiarze, w momencie przenoszenia każdej budowli z normalnego do czarodziejskiego wymiaru zostaje rzucony czar, który sprawia, że… powiedzmy, wszystkie ciała stałe z wymiaru mugolskiego nie mogą wejść w kolizję z przedmiotami z wymiaru czarodziejskiego. Tak jak ten pociąg wczoraj rano. W miejscach przejścia z jednego do drugiego wymiaru są obszary, gdzie wymiary się nakładają. Nie wiem, jak ci to powiedzieć… jesteś jakby w obu naraz.

– Place de la Bastille?

– Jak się tam pojawiłaś?

– Aportowałam się, używając zaklęcia, które daliście Rockmanowi, kiedy jeździł na sesje ICW do Paryża.

Jean Jacques skrzywił się lekko.

– Nie powinien tego zaklęcia przekazywać nikomu. Ale dobrze się składa. Pamiętasz, że znalazłaś się na placu, o ile dobrze pamiętam, na środku jezdni? Ale żaden samochód na ciebie nie wjechał. I kiedy otwierałaś bramę, ta z mugolskiego wymiaru pozostała zamknięta, ale jednak przez nią przeszłaś?

Hermiona skinęła głową, słuchając w skupieniu. Severus pomyślał, że przydałoby się poprosić dziewczynę o wspomnienie. Opowiadała mu o jej poprzednim pobycie, ale oczywiście nie w takich szczegółach.

– No więc to był Obszar Przejścia. Miejsce, gdzie łączą się oba wymiary. To było możliwe tylko dzięki specjalnym zaklęciom rzuconym w momencie przeniesienia tego w nasz wymiar. Nie wiem, czy u was coś takiego jest możliwe…

Hermiona popatrzyła pytająco na Severusa.

– My mamy King’s Cross… i Błędnego Rycerza… Pokątną…

W paru słowach wyjaśnili mu czym były, ale Jean Jacques nie umiał im powiedzieć, czy wszystko będzie funkcjonowało w ten sposób.

– Kiedy byliśmy u Smitha, mogliśmy się oprzeć o ścianę – przypomniał sobie Severus.

– Czyli nie wszystko – odparł Francuz. – Tylko to, na co rzucone zostały zaklęcia. Być może podobne do

naszych.

– Zaklęcia działają tylko na ciała stałe, tak? – potwierdziła Hermiona. – Czy w takim razie możemy ruszać przedmioty, które dają się dotknąć?

Jean Jacques nie zrozumiał, więc musiała wyjaśnić. Chciała wiedzieć, czy może w takim razie otwierać drzwi, okna, czy choćby przenosić przedmioty. Kiedy tylko pojął, o co jej chodzi, zaprzeczył gwałtownie.

– Merlinie, w żadnym wypadku! To byłoby złamanie jednego z kilku ważnych praw w czarodziejskim świecie! Tak samo, jak nie wolno ci zmieniać czasu, choć teoretycznie jest to możliwe, nie wolno ci zmieniać stanu czy położenia przedmiotów w odmiennym wymiarze! Co pomyślałaby sobie osoba z drugiego wymiaru, choćby widząc wazę z kwiatami stojącą na stole w salonie, choć stawiała ją w kuchni? To, że w ogóle możecie… przebywać w obu równocześnie jest już trochę nienormalne… ale jeśli stosujecie się do zasad, nie powinno to stanowić problemu.

– Oczywiście. Do tej pory nic nie ruszyliśmy, na całe szczęście – powiedziała uspokajająco Hermiona. – Jeszcze jedno. Jaka jest różnica między używaniem francuskiego świstoklika w Anglii i aportacją w drugim wymiarze?

Znów musiała wyjaśnić o co chodziło.

– Wybacz, my czegoś takiego nie robimy, więc nawet nikt się nie zastanawiał nad taką kwestią – mruknął Jean Jacques. – W zasadzie niewielka. Jeśli chcecie się przenieść między dwoma miejscami, obu w tym samym, normalnym wymiarze, używajcie świstoklika. On tworzy automatycznie drugi wymiar na czas przenoszenia i chroni was przed wytropieniem. Jeśli przenosicie się między wymiarami, tak czy inaczej musicie rzucić zaklęcie zmiany wymiarów. Z tym, że aportując się z wymiaru normalnego, musicie użyć zaklęcia przed aportacją, zaś w przypadku świstoklika nie ma znaczenia, kiedy to robicie. Ale chciałbym was prosić o nie dawanie innym zaklęcia zmiany wymiarów. Rockman dostał to zaklęcie tylko z uwagi na to, że musiał pojawiać się tu na sesje ICW i, o ile dobrze pamiętam, zalecaliśmy używać Gare de Lyon, bo przejście w wymiar czarodziejski dokonuje się automatycznie.

– I to zaklęcie nie jest powszechnie znane?

– W zasadzie nie. Francuscy czarodzieje, jeśli już muszą się przenieść do zwykłego wymiaru, używają specjalnie do tego przeznaczonych środków transportu. Jak pociąg z Gare de Lyon. Ale skoro u was istnieje jednak drugi wymiar, to może ktoś je jednak zna? – Jean Jacques podrapał się po głowie. – Nie przekazujcie go nikomu i na wszelki wypadek rzućcie osłony na Hogwart i twoje mieszkanie również w drugim wymiarze.

Hermiona obiecała zatrzymać zaklęcie tylko dla nich dwojga i zaczęła wypytywać o przedziwne pomieszczenie, w którym byli. To wyraźnie rozweseliło Jean Jacquesa.

– Prawdziwa Bastylia była tak naprawdę więzieniem. Więc kiedy przenieśliśmy tu Ministerstwo, nasza Jastence uznała, że należy podtrzymać tradycję i używać jej nadal jako więzienia. Stworzyliśmy więc przejście do wymiaru mugolskiego, ale równocześnie wyeliminowaliśmy w nim wszelką magię. Wysyłaliśmy tam morderców, tych którzy używali czarnej magii, czy też innych, którzy dostali wyjątkowo surowe kary. Zauważyliście, że wybrałem wam miejsce i datę. Za tamtych czasów wysyłaliśmy każdego więźnia w inne miejsce i w inny czas. Ci, którzy nie zostali skazani na dożywocie, wiedzieli kiedy mieli się stawić pod przejście i zostawali odbierani. Jeśli oczywiście przeżyli.

– Przecież nie ma tam nic… groźnego… – zdumiała się Hermiona.

Francuz sięgnął po swoją herbatę i upił łyk.

– Samotność i brak magii. Ludzie, których widzieliście, nie widzą was. Więc jesteście sami i paradoksalnie im częściej ich widzicie, tym bardziej dokucza wam samotność. Ale najgorszy był brak magii.

– Odbieraliście im różdżki? – spytał Severus.

– Nie, mogli je zatrzymać, ale tam były równie pożyteczne, co kawałek patyka. Po jakimś czasie więzienie zostało przeniesione gdzie indziej, ale zdecydowaliśmy się zatrzymać to pomieszczenie do testów. Co mi przypomina, że potrzebuję od was szczegółowych danych o Azkabanie. Wracając do tematu, kiedyś sprawdzaliśmy zachowanie niektórych mugolskich przedmiotów zaczarowanych w naszym wymiarze i… – Jean Jacques zawahał się i Severus domyślił się, że były zapewne rzeczy, o których nie chciał im powiedzieć. – Do dziś studenci mugoloznawstwa wybierają się tam na zajęcia praktyczne. Ale na ogół w tej chwili jest to miejsce, które możemy pokazywać niektórym gościom. I czasem używać dla naszych osobistych potrzeb. Wiem, że niektórzy wybierają się tam regularnie na kilka godzin zrelaksować się i oderwać trochę od problemów. Właśnie dlatego chciałem was tam wysłać, bo wyraźnie po was widać, że przydałyby się wam długie wakacje.

Spotkanie dobiegało końca. Severus opowiedział wszystko, co wiedział o Azkabanie i narysował dość szczegółową mapkę. Wiedział zaskakująco dużo i Hermiona zaczęła podejrzewać, że nie tylko z relacji innych. Jednak biorąc pod uwagę jego niedawną reakcję, nie chciała o nic pytać. Może kiedyś. A może nigdy.

Kiedy Severus wyszedł na chwilę i została sama z Jean Jacquesem, postanowiła uprzedzić go, że nie ma co się spodziewać zbyt wylewnych podziękowań z jego strony.

– On jest bardzo skrytą i samotną osobą i nie ma w zwyczaju okazywać uczuć. Teraz pewnie też ograniczy się do zwykłego „dziękuję”. Z góry proszę, postaraj się zrozumieć.

Francuz popatrzył odruchowo na drzwi, za którymi zniknął Severus.

– Trochę o nim tu słyszeliśmy. Wpierw dość niepochlebne opinie, ale kiedy wojna się skończyła, okazało się, że on to wszystko robił dlatego, że potrzebował przykrywki dla roli podwójnego szpiega. To musiał być dla niego bardzo ciężki czas.

– Nie tylko wtedy. Z tego, czego mogę się tylko domyślać, od zawsze jego życie przypominało koszmar.

Jean Jacques wskazał na pudełko z nową różdżką, które leżało na stoliku.

– Jean François radził, żeby zaczął używać nowej różdżki. Chyba rozumiem, co miał na myśli. Na ogół jego wybory odnoszą się bardziej do przyszłości niż teraźniejszości, dobiera różdżki, biorąc pod uwagę to, co zobaczy w przyszłości, w czyjejś aurze, w liniach życia na dłoni i w tym, co wyczuje z czarów, które każe rzucać. Życie twojego przyjaciela zmienia na lepsze i czas, żeby porzucił te różdżkę, która go łączy ze zmarłymi i zaczął żyć własnym życiem.

Hermiona uśmiechnęła się ciepło, słysząc, że ktoś może ich brać za przyjaciół. Może istotnie już nimi byli. I obiecała sobie dopilnować, by Severus zmienił różdżki.

Po chwili Severus wrócił, omówili sposoby kontaktowania się i zaczęli się żegnać. Jean Jacques ucałował Hermionę i uściskał rękę Severusa, oboje podziękowali mu za pomoc i Hermiona przygotowała świstoklik do Hogwartu.

– Do widzenia, Jean Jacques – pomachała jeszcze do niego, wzięła Severusa za rękę i zniknęli.

– Au revoir – był już sam, kiedy skończył wymawiać słowa pożegnania.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 19Dwa Słowa Rozdział 21 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 13 komentarzy

    1. nie jestem jej fanka, ale jeszcze gorzej reaguje na „Marudersow” – czyli czterech wloczykijow: Lupina, Pottera, Syriusza i Petera.
      Moze dlatego, ze w koncu w fickach Severus lapie, ze milosc do Lilly to albo przeszlosc, albo wrecz nie byla to milosc, natomiast relacje z Marudersami nie ulegaja zmianie…

      1. I swoja droga Rowling pojechala troche po bandzie z ta jego wieczna miloscia do niej.
        Owszem, mogl sie w niej zakochac, jak byli dziecmi, ale zeby kochal trupa przez kolejne 20 lat??
        Wiem, ze Joaska potrzebowala powodu, dla ktorego Snape przeszedl na strone Zakonu i ciagle sie narazal – ale kurcze, mogla siegnac po cos bardziej realnego. Chocby poczucie honoru – przekazal przepowiednie Voldkowi i teraz stara sie odpracowac ten blad. A na bardzo specyficznym kodeksie moralnym mozna jechac dowolnie daleko…

Dodaj komentarz