Dwa Słowa Rozdział 19

Sobota, 27.06

Severus przyleciał za dziesięć szósta, kiedy Hermiona kończyła nakładać jedzenie Krzywołapowi. Była już umalowana i ubrana w czarno-czerwoną garsonkę i buty na niewielkim, cienkim obcasie, a włosy związała w luźny kok, z którego wysunęło się parę kosmyków.

Severus spojrzał na nią z aprobatą.

– Gotowa?

– Jasne! – dziewczyna obróciła się do niego, uśmiechając się radośnie.

I mimo woli nabrała powietrza na jego widok w czarnym, mugolskim garniturze i równie czarnej koszuli.

– Może być? – najwyraźniej źle zrozumiał jej spojrzenie.

Merlinie, on chyba kazał swojemu lustru odwrócić się na zawsze…!!!

– Może być?! – zawołała. – Wyglądasz… – zdała sobie sprawę, że się nieco zagalopowała, więc gwałtownie starała się wymyślić coś sensownego. Cokolwiek – … jak typowy mugol.

Severus przejrzał się w lustrze w korytarzu. Jak to dobrze, że przynajmniej ono nic nie mówi.

– Przebiorę się, jak już będziemy na miejscu.

Hermiona poprawiła odruchowo włosy i otworzyła swoją torbę.

– Chcesz powiedzieć, że będziesz paradował we francuskim Ministerstwie w swoich nietoperzych szatach?

Severus obrócił się gwałtownie i spojrzał na nią ostro.

– Przepraszam? Odniosłem wrażenie, że coś powiedziałaś…

Chyba oszalałaś już zupełnie! Obudź się, idiotko!

– Prze… przepraszam. Tak mi się powiedziało – Hermiona przygryzła usta i spuściła wzrok. – Yhmm… Włóż może do mojej torby wszystkie świstokliki. Gdyby ktoś się przyczepił i je oglądał, będzie mi prościej coś wymyślić.

Severus przełożył pięć świstoklików lekko poirytowany, ale i trochę rozbawiony. Nietoperze szaty. Też mi coś!

– No już, zbieraj się – ponaglił ją.

Dziewczyna podała mu pelerynę niewidkę i zarzuciła drugą na siebie. Zanim jeszcze zniknął, złapała go za rękę, sięgnęła po swoją torbę i aktywowała świstoklik.

Wylądowali na końcu parkingu przed dworcem w Dover. Siąpił lekki deszcz i wiał wiatr i w taką pogodę nikomu nie zbierało się na spacery po parkingu. Rozejrzeli się dokładnie dookoła, na wszelki wypadek Hermiona zaprowadziła ich za dużego vana i zdjęli peleryny. Severus zmniejszył obie i włożył do swojej torby i ruszyli do budynku.

Mimo wczesnej godziny na dworcu było już pełno podróżnych. Hermiona sprawdziła na tablicach, że najbliższy pociąg odchodzi za piętnaście minut.

– Jak się pospieszymy, to uda się nam go złapać – powiedziała, ruszając szybko do kas.

Kolejka nie była długa i zdążyli bez problemów. Usiedli na wygodnych fotelach naprzeciw siebie i dziewczyna wyjęła z kieszeni monetę kontaktową. Rozejrzała się dyskretnie i stuknęła w nią różdżką, którą schowała w rękawie marynarki.

– Mamy trochę mniej niż godzinę drogi. Podałam Jean Jacquesowi, o której pojawimy się w Ministerstwie.

– Dobrze byłoby, jakby wreszcie wynaleźli świstoklik międzykontynentalny – odparł cicho Severus, pochylając się ku niej. – Zaoszczędzilibyśmy trochę czasu.

– Zobaczymy, co nam dziś powiedzą. W ostatnim liście Jean Jacques nic o nich nie wspominał… Czy teleportowanie się na taką odległość nie jest trudne?

– Nie bardziej niż w obrębie Anglii. Działa to dokładnie tak samo, ale na dłuższe dystanse jest dość niekomfortowe. Im dalej, tym dłużej to trwa i bardziej kręci ci się w głowie, jak lądujesz.

– Mogę sobie wyobrazić, jak straszna była teleportacja do Australii – wzdrygnęła się Hermiona.

Koło nich przeszedł jakiś mężczyzna, który widząc że rozmawiają ze sobą, usiadł po przeciwnej stronie przejścia.

Severus spojrzał na niego kątem oka i pochylił się jeszcze bardziej ku Hermionie.

– Ty się nie przenosiłaś? Kiedy Aurorzy szukali twoich rodziców?

Dziewczyna przecząco potrząsnęła głową i odpowiedziała cicho.

– Nie, Kingsley wysłał tam najlepszych i nawet sam mi powiedział, że nie ma najmniejszego sensu, żebym przenosiła się razem z nimi. I że jeśli będę potrzebna, to mnie tam przeniosą.

– Długo trwało, zanim ich znaleźli? – zaciekawił się.

– Ponad dwa tygodnie. Już myślałam, że nigdy… ich nie zobaczę – odparła, spuściła wzrok i zaczęła wyginać sobie dłonie. – Powiedziałam Aurorom wszystko co wiedziałam, ale dużo tego nie było. Tylko, że nazywali się Monika i Wendell Wilkins i że ich życiowym marzeniem było przenieść się do Australii. Nic więcej nie wymyśliłam, kiedy modyfikowałam ich pamięć – skrzywiła się lekko. – Mogłam się lepiej postarać… Nie sądzisz?

– Miałaś niespełna osiemnaście lat, nie ukończyłaś jeszcze Hogwartu i udało ci się rzucić tak skomplikowane zaklęcie… Już nie mówiąc o tym, że na pewno cierpiałaś robiąc to… Mogę tylko sobie wyobrazić jak to musiało boleć, rozstać się być może na zawsze z tymi, których tak bardzo kochałaś… Zrobiłaś coś cudownego i nie sądzę, żeby ktoś inny w twojej sytuacji mógł zrobić to lepiej – powiedział miękko i przykrył jej dłonie swoją, żeby ją powstrzymać od dalszego wyłamywania sobie palców.

Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie usłyszeli damski głos.

– Przepraszam, czy wolne?

Oboje spojrzeli na stojącą koło nich kobietę i Severus cofnął rękę. Hermiona przesunęła się trochę na bok i ta usiadła po jej stronie.

Nie mogli już kontynuować rozmowy, więc zamilkli, jednak szybko znudziło im się patrzenie na tunel za oknem, więc Severus zaczął się dopytywać o rodziców Hermiony i ich pobyt w Australii. To był chyba jedyny względnie bezpieczny temat, choć dziewczyna musiała uważać na to, co mówi.

Kiedy pociąg dojechał do Calais, pozostali na swoich siedzeniach. Hermiona udawała, że szuka czegoś w torebce, a Severus, że na nią czeka.

– Czemu nie idziemy przez Place de la Bastille? – spytał Severus.

– Jean Jacques napisał mi, że będzie czekał na nas przy wyjściu z pociągu. Przychodząc stamtąd, omijamy Acceuil, gdzie zawsze kręci się pełno ludzi – wyjaśniła. – Stamtąd Jean Jacques zaprowadzi nas prosto do Ministra, choć pewnie będziemy musieli przejść kontrolę różdżek.

Swoją drogą Hermiona bardzo chciała zobaczyć słynne już w jej Wydziale przejście do Ministerstwa Magii. Słynne dzięki durnej Aylin.

Kiedy wagon opustoszał już zupełnie, narzucili na siebie peleryny, chwycili się za ręce i deportowali z cichym pyknięciem na Paris – Gare de Lyon. Wylądowali w ciemnym pomieszczeniu, które oświetlała tylko jedna mała świeczka. W gęstym mroku zobaczyli kawałek otwartej księgi z dziwnymi znakami i zarys krzesła.

Hermiona na wszelki wypadek rzuciła Homenum Revelio.

– Jesteśmy w jednej z sal do medytacji i skupienia religijnego – powiedziała, ściągając pelerynę. – W tej nigdy nikogo nie ma, bo jest przeznaczona dla wyznawców religii Fhel, która tak naprawdę nie istnieje. Francuzi rzucili na to miejsce zaklęcie odpychające, więc nawet gdyby ktoś chciał tu wejść, czułby się tak niekomfortowo, że zapewne nie mógłby przestąpić nawet progu.

Severus schował obie peleryny do swojej torby.

– Gdzie teraz, Mademoiselle Granger? – zażartował.

– Na peron A. Stamtąd odchodzi pociąg do Ministerstwa.

Wyszli z ciemnej sali i wmieszali się w tłum ludzi spieszących w różnych kierunkach. Hermiona jeszcze nigdy tu nie była, wiedziała tylko ogólnie gdzie iść, bo kiedy organizowała wyjazdy Rockmana na sesje ICW, odbywały się one w Paryżu.

– Od początku lipca regularne sesje ICW z zaklęć przeniosły się gdzieś do Grecji. Ciekawa jestem, gdzie tym razem uda się Aylin wysłać Rockmana… – powiedziała Hermiona rozmarzonym tonem.

– Żeby go gdziekolwiek wysłać, wpierw będzie musiała odczytać greckie pismo… a z tego, co mówiłaś, jest dość ciężko myśląca. Może przy odrobinie szczęścia pomyli wyspy Milos z Antimilos.

– Wiesz, ona jest mężatką i tak się zastanawiałam, czy jej panieńskie nazwisko nie brzmi Crabbe albo Goyle.

Severus uniósł brew. Ona dziś wyraźnie sobie ze mną pogrywa…

– Znam parę gryfońskich rodzin, z których też mogłaby pochodzić. Nazwisko Longbottom nic ci nie mówi?

– Cóż, przyznam, że do eliksirów talentu nie miał…

– Eufemizm. Osobiście wolę powiedzieć, że takiego bałwana nigdy przed nim ani po nim nie uczyłem, a trafiali się różni.

Hermiona parsknęła śmiechem.

– Gdybym tylko mogła mu w spokoju pomagać, może udałoby mu się uwarzyć dobrze niektóre eliksiry?

– To by oznaczało, że nauczyłem go choćby porządnie ustawiać kociołek. Niestety, obawiam się, że to zdecydowanie przekraczało jego możliwości.

– Mógłbyś przynajmniej pochwalić się jakimś osiągnięciem zawodowym…

Dogadując sobie, doszli do peronów i skierowali się w stronę peronu A. Stał tam stary, obdrapany pociąg złożony tylko z dwóch wagonów. Zgodnie z napisem na tablicy, był to pociąg do Saint–Remy–en–Bouzemont–Saint–Genest–et–Isson. Nazwa ledwo mieściła się na całej tablicy.

– Z tego, co wiem, to ta miejscowość naprawdę istnieje. Ci, którzy tam mieszkają, nie dostają chyba za często listów mugolską pocztą… – stwierdziła Hermiona.

– A ja już myślałem, że to twoja Aylin ją wynalazła…

Przed pierwszym wagonem siedział konduktor. Kiedy zbliżyli się do drzwi, podniósł się i podszedł do nich.

– Monsieurs–dammes, bonjour. Avez–vous les tickets, s’il vous plaît? (Dzień dobry państwu, mają państwo bilety?)

Hermiona sięgnęła do kieszeni, ale zamiast biletów wyciągnęła monety, których Severus nigdy nie widział. Niektóre były złote, okrągłe, wypukłe z jednej strony, a wklęsłe z drugiej, inne zaś podłużne o brunatnym kolorze. Podała konduktorowi dwie okrągłe i osiem podłużnych i mężczyzna skinął głową, wskazał drzwi do wagonu z ukłonem i powiedział coś, czego Severus zupełnie nie zrozumiał. Prawdę mówiąc odniósł wrażenie, że było to jedno bardzo długie słowo.

Wsiedli do środka i usiedli na dość niewygodnych, wytartych siedzeniach. W tym samym wagonie siedziało już parę osób ubranych po mugolsku.

Severus wyjrzał przez brudne okno. Na sąsiednim torze stał o wiele ładniejszy, błyszczący, dwupiętrowy pociąg o zaokrąglonych kształtach i wydłużonym przodzie. Na peronie było pełno ludzi – niektórzy siedzieli na ławkach, inni na własnych walizkach, część stała w miejscu albo przechadzała się powoli. Większość z nich trzymała w ręku jakieś płaskie, niewielkie pudełka i stukała w nie zawzięcie albo jeździła po nich palcem w górę i na dół. Widział już to samo w Dover. Niektórzy z mugoli gadali z uporem do siebie, ale nikt nie wydawał się zwracać na to uwagi. Jakiś młody chłopak z długimi włosami zaczął nagle śmiać się na głos, patrząc na nich niewidzącym wzrokiem. Dziewczyna obok kiwała rytmicznie głową na boki.

Ciekawe, czy oni też mają u siebie Departament Substancji Odurzających. Jeśli to nie to, to ich miejsce jest zdecydowanie koło Gilderoya Lockharta.

Hermiona schowała pieniądze do portmonetki i zamknęła torebkę, po czym zaczęła wyjaśniać ściszając na wszelki wypadek głos.

– Zawsze musiałam przygotowywać Rockmanowi pieniądze. W pierwszym piśmie z ICW z wyjaśnieniami, jak dotrzeć na sesję, było napisane że żeby wsiąść do pociągu, będzie trzeba zapłacić konduktorowi jedną Saint Orette i cztery Longuets, choć ten będzie pytał o bilety. W ten sposób unikają ewentualnych mugolskich podróżnych…

– Anglicy! – zawołał jakiś pan siedzący po przeciwnej stronie. – Peggy, jest dwoje naszych!

Pulchna kobieta uśmiechnęła się radośnie.

– Jak to dobrze od czasu do czasu usłyszeć rodzimy język…! Po tylu latach na obczyźnie brzmi słodko!

– Jimm i Peggy Moore – przedstawił ich pan, podając rękę Hermionie, a potem Severusowi.

– Penelopa Blunt – zmyśliła Hermiona.

– Harold Fox – Severus podał dość niechętnie swoją rękę.

– Usłyszałem, co pani mówiła o biletach – Jimm Moore spojrzał na Hermionę. – Na ogół to działa, choć parę razy stary Jean Pierre miał trochę problemów z mugolskimi pijakami. Im zupełnie obojętne, gdzie jadą. Pamiętam, że miesiąc temu dwóch nam się tu zapakowało i trzeba było używać magii, żeby ich wyprowadzić.

– Takie wielkie, napakowane byki – dodała Peggy. – Jeden miał szyję grubszą od mojego uda, poważnie!

Hermiona nie odważyła się spojrzeć na nogi kobiety, ale sądząc po ogólnej posturze, mogła sobie wyobrazić, że istotnie, szyję musiał mieć niezłą.

– Tylko musieliśmy uważać na mugoli na zewnątrz. I mimo wszystko kazali się nam tłumaczyć przed tutejszym DPPC!

– To oni nas widzą?! – zapytała zaskoczona Hermiona, wyglądając na zewnątrz, gdzie po peronie przechadzało się pełno podróżnych.

– Pewnie że widzą! Przechodzimy w czarodziejski wymiar dopiero na końcu tunelu, w który wjeżdża się trochę za dworcem – odparła Peggy.

– Nie denerwuj się, moje dziecko. Ten typ pociągu wyszedł już dawno z mody wśród mugoli, więc na ogół nikt się tu nie pcha.

Rozległ się gwizdek i pociąg ruszył z tak mocnym szarpnięciem, że Hermiona poleciała na siedzenie naprzeciw. Przytrzymał ją Severus, który z kolei miał wrażenie, że wbił się w oparcie za nim.

– Jean Pierre nie należy do najłagodniejszych. Zdecydowanie wolę Jean François… – powiedziała serdecznie Peggy.

Czy imiona wszystkich zaczynają się tu na Jean? przemknęło przez myśl Severusowi.

Pociąg wolno wyjechał z budynku dworca i przyspieszył. Słychać było stukot kół na rozjazdach. Przejeżdżali po czymś w rodzaju mostu, między domami i ulicami, na których stały w korku samochody.

– Wybieracie się dziś do Ministerstwa? – zagadnął Jimm.

– Tak. W tygodniu trudno jest nam się wyrwać z pracy – odpowiedziała Hermiona i ugryzła się w język.

– Za dużo dziś nie załatwicie. Wiele Wydziałów jest zamkniętych. No, chyba że macie wyznaczone spotkanie. A co chcecie załatwiać?

– Zamierzamy przeprowadzić się do Francji – powiedział Severus, zanim Hermiona zdążyła coś wymyślić.

– Dam wam dobrą radę. Zamieszkajcie gdzieś na południu. Na północy jest strasznie! Ciągle leje i wieje. Jak widać dom sąsiadów, to znaczy, że jutro będzie padać deszcz. A jak nie widać, to znaczy, że już pada.

– Na południu jest o wiele lepiej. Dni są dłuższe, jest ciepło, słonecznie… Cudowna pogoda, wino… – rozmarzyła się Peggy.

– I kobiety – dodał Jimm, mrugając do Severusa.

Peggy spojrzała na niego krytycznie i zerkając na pierścionek Hermiony, spytała.

– Chcecie się pobrać tu czy jeszcze w Anglii?

Severus drgnął gwałtownie, a dziewczyna aż się zachłysnęła.

– My nie…

– Kochanie, przecież wiesz, że to nie ma najmniejszego znaczenia – powiedział równocześnie Jimm, zupełnie nie słuchając Hermiony. – I tak nie dostaną obywatelstwa, tak jak my. Poza tym Francuzi podchodzą do tego bardzo lekko – odwrócił się do nich. – Rób, co chcesz i jak chcesz. Jeśli nie chcecie się pobierać, to nikt was nie będzie do tego zmuszał.

– Uciekacie pewnie z powodu tego, co się tam teraz dzieje, prawda? Coś strasznego…

Wjechali w ciemny tunel i przez chwilę za oknami migały światła ze słupów, które mijali dość szybko. W którymś momencie Hermiona i Severus mieli wrażenie, jakby powietrze zafalowało, jak od gorąca, ale natychmiast przestało. Po chwili wyjechali na zewnątrz. Przejechali przez jakąś stację, na której stał tłum ludzi.

Nagle z prawej strony nadjechał jakiś mugolski pociąg. Zrównał się z nimi, przez chwilę jechał obok, po czym nagle odbił w lewo i ruszył prosto na nich, przyspieszając.

Hermiona krzyknęła, zerwała się z siedzenia i złapała Severusa za ramię. Ten również zerwał się, złapał ją w pasie, popchnął irracjonalnie za siebie, jakby to mogło w czymś pomóc i zamarł w oczekiwaniu na uderzenie…

Ale nic się nie stało. Oboje patrzyli zaskoczeni, jak pociąg z prawej strony jakby wjeżdżał w ich wagon, choć go wcale nie widzieli. Stawał się coraz krótszy i w końcu ostatni wagon zniknął im z oczu.

Oboje równocześnie wypuścili powietrze i Hermiona rozluźniła zaciśnięte na ramionach Severusa ręce.

– Bez paniki – zarechotał Jimm. – On jest w innym wymiarze.

– Pamiętam, że dyskutowano o tym, żeby zmienić trochę rozkład jazdy. Kiedyś ktoś dostanie od tego ataku serca, a ambulatorium daleko – mruknęła Peggy.

Machnęła różdżką i transmutowała mugolski strój w elegancką szatę w tych samych kolorach. Drugie machnięcie i Jimm też był już ubrany po czarodziejsku.

Pociąg zwolnił i wjechał w kolejny tunel. Para koło nich podniosła się.

– Życzymy miłego pobytu – powiedziała Peggy i odeszła do korytarza.

– Bawcie się dobrze – dorzucił Jimm, idąc za żoną.

Hermiona nie była nadal w stanie wydobyć z siebie głosu. Oczywiście, że wiedziała o drugim wymiarze, ale to było tak niespodziewane…

Severus puścił dziewczynę i usiadł trochę ciężko. Hermiona osunęła się bezwładnie na siedzenie obok niego. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.

– Ciekawe, czy twój szef też miał tę przyjemność…

Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i nabrała głęboko powietrza, uśmiechając się słabo.

– Mam wielką nadzieję, że tak.

Pociąg zatrzymał się z szarpnięciem. Jakiś czarodziej z długą brodą i w różowej szacie w kwiatki przeszedł koło nich i wyszedł do korytarza. Dopiero wtedy wstali i podeszli do wyjścia.

Na peronie stało dwóch mężczyzn. Jeden pomachał jakiejś czarownicy, która wysiadła z drugiego wagonu, drugi zaś ruszył w ich kierunku. Ubrany był w normalną czarną szatę.

Hermiona uśmiechnęła się do niego, ten zaś podszedł, objął ją delikatnie, kładąc rękę na jej plecach i pocałował w oba policzki.

– Bonjour, ‘Ermione – powiedział miękko. – Ca va? (W porządku?)

Wychodząc z pociągu za dziewczyną, Severus zamarł. Na chwilę zesztywniał i poczuł, jak serce mocno wali mu w piersi. Zalała go fala lodowatego zimna.

– Ca va, et toi? (W porządku, a u ciebie?) – odparła Hermiona i przeszła na angielski. – Severus, pozwól, że ci przedstawię. Jean Jacques Legrand z Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jean Jacques, to Severus Snape, Mistrz Eliksirów i zarazem dyrektor Hogwartu. I mój były nauczyciel.

Mężczyzna z równie szerokim uśmiechem podał rękę Severusowi.

– Bardzo mi miło – powiedział całkiem nieźle po angielsku.

– Mnie również – odparł sucho Severus.

Jean Jacques spojrzał na niego lekko skonsternowany, ale po chwili wrócił mu uśmiech.

– Mam nadzieję, że mieliście miłą podróż. Jean Pierre nie wytrząsł was za bardzo?

– Bardzo się starał, to mu trzeba przyznać – odparła Hermiona. – Ale dlaczego nie powiedziałeś mi o tym cholernym pociągu?! Prawie dostaliśmy zawału!

Ruszyli wolno w tym samym kierunku, co reszta pasażerów.

– Bienvenue en France (Witamy we Francji) – zaśmiał się Jean Jacques, a Hermiona mu zawtórowała.

Severus ruszył za nimi. Bardzo śmieszne…

– Minister przyjdzie po południu, więc rano mamy dużo czasu, żebyście mi wszystko opowiedzieli. Nie wszystko zrozumiałem z twoich listów – mówił Jean Jacques, zwracając się jakby tylko do Hermiony – więc mam pełno pytań.

– Wzięłam komputer, gdzie mam wszystkie notatki, więc żaden problem.

– Co wzięłaś?

– Komputer. Och, nieważne. Taka mugolska zabawka. Pokażę ci, to zrozumiesz.

Podeszli do stanowiska kontroli różdżek i Jean Jacques kazał starszemu czarodziejowi nie zakładać blokady. Hermiona podała swoją i po chwili dostała ją z powrotem. Po niej podszedł Severus, który niechętnie oddał czarodziejowi różdżkę. Ten gładził ją przez chwilę palcem, potem zważył i na koniec zmierzył.

– Cypres et veentricule de dragon, trente trois centimetres – powiedział, oddając ją.

Hermiona spojrzała zaskoczona na Severusa.

– Nie wiedziałam, że nasze różdżki mają identyczny rdzeń! Czytałam, że włókno ze smoczego serca nadaje im niesłychanie wielką moc…

Severus już chciał rzucić na pozór cyniczny komentarz o tym, że nie ma się co dziwić że skończyli w jednym duecie, ale coś go powstrzymało. Skinął tylko głową i odebrał różdżkę.

Jean Jacques zaprowadził ich do swojego gabinetu. Podszedł do swojego biurka i wyciągnął pudełko z herbatą.

– Chcecie herbaty? Specjalnie dla was kupiłem zwykłą! Pamiętam, jak rozpaczliwie dopytywałaś się o nią poprzednim razem.

– A ja wzięłam swoją! – parsknęła śmiechem Hermiona.

– Widzę, że mnie nie doceniłaś.

Usiedli w sąsiedniej sali przy dużym stole, Jean Jacques wyciągnął swoje notatki, a Hermiona zaczęła wyjaśniać, co się wydarzyło od jej poprzedniej wizyty. Próbowała włączyć swój komputer, ale jej się nie udawało, bo ciągle się zawieszał.

– Nie wiem, czy to wina magii, czy też Windows się posypał – mruknęła do siebie w którymś momencie, zezłoszczona.

Jean Jacques podszedł do niej, stanął za jej krzesłem i popatrzył zaciekawiony.

– Jak uczyłem się angielskiego, to wydawało mi się, że wasz alfabet jest praktycznie taki jak nasz, ale ten tutaj wygląda nieco dziwnie – powiedział, wskazując klawiaturę.

Severus, siedzący obok Hermiony, popatrzył na pochylającego się nad nią faceta i zacisnął usta, zupełnie jak Minerwa McGonagall.

– Jeśli to problem z magią, to możemy to rozwiązać. Mamy tu takie specjalne pomieszczenie, gdzie nie ma żadnej magii. Zwykły mugolski świat.

– Drugi wymiar? – spytała Hermiona.

– I tak, i nie. Ale tu nie chodzi o wymiar, bo w zwykłym mugolskim świecie magia działa. Tam nie. I tak miałem wam je pokazać, więc weźmiemy później ten twój jak mu tam i zobaczymy.

Kiedy Hermiona powiedziała, że Norrisowi udało się rzucić Imperiusa na Ministra, Jean Jacques zaklął po francusku i pokręcił głową.

– Domyśliliśmy się tego, kiedy w zeszłym tygodniu tak zdecydowanie poparł rząd i pochwalił to, co się dzieje. Będzie teraz ciężko bez niego…

Severus opowiedział o eliksirze antykoncepcyjnym i wyjaśnił, na czym polegała zmiana.

– Masz jakieś próbki? – spytał Jean Jacques, całkowicie odruchowo zwracając się bardzo bezpośrednio do Severusa, na co ten spiął się niemal niezauważalnie, ale nie zmienił wyrazu twarzy. Wyjął ze swojej torby fiolkę z eliksirem i obok położył dwie inne.

– Ta druga to esencja z Cimicifugi, a trzecia to eliksir poronny. Proszę bardzo – przesunął je w stronę Francuza. – Możecie je przeanalizować u siebie, żeby potwierdzić nasze rezultaty.

– Trochę mało tej esencji, ale lepsze to niż nic – skomentował Jean Jacques.

– Nie mogłem wziąć jej za dużo, a poza tym potrzebuję jej w Hogwarcie.

– Potrzebujesz w szkole składnik do eliksiru antykoncepcyjnego? Ładnie, ładnie – to miał być żart, ale Severus najwyraźniej tego tak nie odebrał.

Skończony idiota.

– Ma pan jakieś inne pytania? Bardziej… sensowne?

– Severus robi właśnie testy, żeby sprawdzić, czy można w jakiś sposób zneutralizować działanie eliksiru – pospieszyła z wyjaśnieniem Hermiona, rzuciwszy mu trochę zniecierpliwione spojrzenie. – W tej chwili musimy co parę dni wślizgiwać się do Kliniki i podmieniać kolejne partie, które Watkins warzy.

– Dam to chłopakom z Wydziału Eliksirów Eksperymentalnych.

Przez dobrą godzinę kontynuowali omawianie ostatnich wydarzeń w Anglii. Jean Jacques robił notatki, coś podkreślał, usuwał, dopisywał na kawałkach pergaminu.

– To wszystko? – spytał, kiedy Hermiona z pomocą Severusa skończyła opowiadać, o czym rozmawiali Norris i Lawford na ostatnim obiedzie. – Czy potrzebujesz sprawdzić twoje notatki?

– Wydaje mi się, że wszystko. Severus, jak myślisz?

– Wszystko. Ale ponieważ nie udaje nam się podsłuchać wszystkich ich rozmów, więc z pewnością są sprawy, o których nie wiemy – odparł ten. – W ten weekend nie będzie żadnego spotkania. Może w poniedziałek będziemy mieć jakieś nowe wiadomości.

Jean Jacques zamyślił się. Odezwał się dopiero po paru minutach.

– W tej chwili jako rząd francuski nie mamy możliwości w żaden sposób interweniować. Oficjalnie nie robią nic nielegalnego, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Zmiany na różnych stanowiskach w Ministerstwie to wewnętrzna sprawa polityki waszego kraju. Nie mamy jak udowodnić rzucenia Imperiusa na waszego Ministra. Po takim czasie nawet trudno byłoby udowodnić cokolwiek przez Priori Incantatem. No i nawet jeśli, nie pokazałoby na kogo zaklęcie zostało rzucone. O szkole, z tego co widzę, jeszcze nic nie mówili, ale nawet jakby, nie ma nic złego w pomyśle otwarcia nowej szkoły czarodziejskiej…

Hermiona skuliła się w sobie. Do tej pory gdzieś w głębi serca miała idiotyczną nadzieję, że dzisiejsza wizyta w Paryżu wszystko zmieni. Wszystko się ułoży i Jean Jacques znajdzie złote rozwiązanie całej sprawy. Kiedy myślała o tym trochę poważniej, zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, że coś takiego istnieje tylko w bajkach, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie, ale miała nadzieję, że posuną się chociaż trochę do przodu.

Teraz wydawało się jej, że tak naprawdę nic nie osiągnęli. I nie uda się im nic załatwić…

Jean Jacques popatrzył na nią i uśmiechnął się pocieszająco.

– Nie znam się na legilimencji, więc nie umiem czytać w myślach, ale chyba wiem, co kłębi się teraz w twojej małej główce. – Hermiona spojrzała szybko na Severusa, który siedział z nieprzeniknioną miną. – Nie wasza wina. Robicie wszystko, co możecie, żeby ich powstrzymać. Po prostu musimy jeszcze trochę poczekać. Muszą się bardziej odkryć. Dopiero wtedy będzie można jakoś zareagować. Mam parę pomysłów na to, jak wam jeszcze możemy pomóc, ale muszę je najpierw skonsultować z Ministrem. Może on będzie miał jeszcze jakieś inne.

Mimo nagłej niechęci do tego Francuza, Severus musiał się z nim zgodzić. Tego typu sprawy nie były wcale takie proste do rozwiązania. Gdyby były, nie byłoby dwóch wojen przeciw Czarnemu Panu.

Jean Jacques popatrzył na zegarek – dochodziło już południe, i podniósł się.

– Chodźmy na obiad. Jak zjemy, pokażę wam fiszki które mamy na całą ósemkę i na nowo wybranych szefów Departamentów. Jest tam parę perełek, choć mogą być użyte raczej do szantażu, niż do postawienia w stan oskarżenia. Ale nie możecie ich stąd wynieść, są spisane specjalnym atramentem, który widoczny jest w jednej z sal w Skrzydle Północnym.

Wyszli do korytarza i skierowali się w stronę schodów.

– Tam, gdzie ostatnio nie mogłeś mnie zabrać? – zainteresowała się Hermiona, idąc koło Jean Jacquesa.

– Tak. Ale inaczej tego nie odczytacie, więc nie mamy innego wyjścia. Ufam, że cokolwiek zobaczycie, czy usłyszycie, zatrzymacie to dla siebie.

– Możemy sporządzać notatki? – zagadnął Severus, idąc trochę za nimi.

– Oczywiście. Po to właśnie je wam damy. Ja w tym czasie porozmawiam z Ministrem, a potem porozmawiamy razem. Jak skończymy, zabiorę was do biura, gdzie pracuje Jean François. Doszliśmy do wniosku, że o wiele lepiej będzie, jak was nauczy aktywować na nowo świstokliki. Nie będziecie już musieli ich nam odsyłać. I pokaże wam, jak działa i jak się ustawia świstoklik międzykontynentalny.

– Udało się wam je zrobić?! – zawołała radośnie Hermiona i uśmiechnęła się do Severusa.

– Dokładnie, na początku tego tygodnia. Już prawie straciliśmy nadzieję! Ale się udało. Za to zmieniacze czasu nadal nie działają poprawnie, więc to doskonała nowina, że udało się wam dostać choć jeden. Tylko nie używajcie go u nas, pojęcia nie mam, jak może zadziałać!

– Ten wasz Jean François pracuje w soboty?

– Nie, ale dam mu znać jak będziemy go potrzebować. Aportuje się w biurze na parę godzin – wyjaśnił Jean Jacques i otworzył przed nimi drzwi do tej samej sali, w której jedli z Hermioną obiad poprzednim razem.

Na widok stołu zastawionego talerzykami i miseczkami z różnymi małymi ciasteczkami, kawalątkami sera otoczonego w przyprawach czy też gęstymi sosami, Severus uniósł lekko brew.

Ten Żabojad TO nazywa obiadem???!

Hermiona usiadła koło niego i kiedy Jean Jacques odszedł od nich do stolika z butelkami, powiedziała cicho:

– Nie najadaj się tym, to jest apperitif.

– Doprawdy sądzisz, że mógłbym się tym najeść? – odparł cierpko.

– Chodzi mi o to, że dopiero po tym podadzą obiad. Pewnie będzie kilka dań, potem ser, a na koniec deser i kawa.

Jean Jacques przyniósł Hermionie kieliszek słodkiego białego wina, a Severusowi whisky i wrócił przygotować sobie drinka. Severus wziął niewielki łyk i z przyjemnością smakował w ustach. Męczące go uczucie chłodu rozlewającego się gdzieś w nim, połączone z gorzkim posmakiem frustracji i niechęci zaczęło z wolna go opuszczać. Usiadł wygodniej i uśmiechnął się kącikiem ust do Hermiony, która przechyliła się do niego.

– Na ogół Francuzi nie rozmawiają przy jedzeniu o sprawach… zawodowych.

– A o czym rozmawiają?

– O wszystkim. Nie sprawi ci problemu, jeśli będziemy mówić sporo o historii?

– Czemu akurat o historii?

– Bo z tego, co zauważyłam ostatnim razem, Jean Jacques uwielbia historię. Zna wspaniałe historyjki i cudownie opowiada. Pewnie byłby znakomitym nauczycielem! – uśmiechnęła się promiennie.

Fala chłodu wybuchła w nim ze zdwojoną siłą i Severus poczuł, jak napinają się mu wszystkie mięśnie. Tak mocno, że aż poczuł fizyczny ból. Słyszał gdzieś w głowie echo bicia własnego serca i zorientował się, że zaciska kurczowo szczęki. Miał wrażenie, że każdy skrawek ciała i skóry krzyczy w nim w niemym proteście.

– Doprawdy fascynujące – wycedził, starając się ze wszystkich sił zapanować nad sobą.

Popatrzył na siadającego naprzeciw mężczyznę, który uśmiechnął się do JEGO! Hermiony, odepchnął szklaneczkę od siebie i skrzyżował mocno ręce na piersi. Stracił całą ochotę na „apperitif”.

Jean Jacques, Jean Jacques i Jean Jacques. Jean Jacques to i Jean Jacques tamto. Bez wątpienia byłby cudownym, genialnym nauczycielem.

Teraz już rozumiesz, czemu panna Granger tak ładnie się ubrała. A ty sądziłeś, że to po to, żeby jej ubranie pasowało do twojego garnituru. Trzeba było być żałosnym idiotą, żeby tak myśleć. Inaczej założyłaby te głupie mugolskie spodnie i workowatą bluzę.

Nie tknął już whisky i zmuszając się do zachowania spokojnego wyrazu twarzy, brał raczej bierny udział w dyskusji w trakcie całego obiadu.

Hermiona spoglądała na jego pełną szklaneczkę i coraz wyraźniej czuła, że coś jest nie tak. Severus był uprzejmy, ale chłodny i poważny. Właściwie przypominał jej dawnego Severusa. Czy też raczej Snape’a ze szkolnych czasów.

Już prawie zapomniała, jak zachowywał się na samym początku ich… „nowej” znajomości i ile potrzebował czasu, żeby otworzyć się przed nią, rozluźnić i zacząć pozwalać na uśmiech czy żarty.

Pewnie on tak reaguje na każdą nową osobę. Biedak. Nie ma się co dziwić po tym wszystkim, co przeszedł…

Przyszło jej do głowy, że dziś wieczorem mogą pójść gdzieś na spacer i kolację. Obojętnie czy w czarodziejskim, czy mugolskim świecie. Może bycie z kimś, kogo zna, pomoże mu się odnaleźć i da choć trochę komfortu…

Ponieważ odniosła wrażenie, że Severus lubi, jak ona odgrywa rolę przewodniczki, zdecydowała się pokazać mu coś mugolskiego.

– Macie Wieżę Eiffla? – spytała, popijając kawę.

Jean Jacques dosypał sobie cukru i zamieszał energicznie swoją.

– Oczywiście, że mamy! Jak tylko ją skończono, mieszkańcy z Siódmej dzielnicy natychmiast zgodnie złożyli prośbę o przeniesienie jej do naszego wymiaru. Trochę musieliśmy pozmieniać Pola Marsowe, nawet przesiedlić jakąś rodzinę, która o dziwo zgodziła się bez słowa. I na początku 1891 roku udało nam się ją wreszcie ustawić u nas. Jakoś po II mugolskiej wojnie uaktualniliśmy ją, ale nie można wjeżdżać na górę. Bo skopiowaliśmy ją razem z dźwigami, które działają na elektrykę. I teraz szukamy sposobu, jak je uruchomić.

– Wingardium Leviosa nie działa?

– Nie na setki kilogramów stali. Swoją drogą trochę śmieszne, że ją zbudowaliśmy. Największy fallus na świecie, zrobiony przez naród, którego najsłynniejszy przywódca miał metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Wy, Brytyjczycy, sądzicie, że Napoleon leczył w ten sposób swój kompleks niższości – roześmiał się.

Severus spojrzał na niego tak lodowatym wzrokiem, że Jean Jacques czym prędzej zamilkł. Hermiona tego nie zauważyła. Zadowolona odstawiła filiżankę.

W takim razie wybierzemy się do mugolskiego wymiaru.

Po obiedzie poszli do Skrzydła Północnego. Po paru minutach marszu zatrzymali się przed dużymi drewnianymi drzwiami, Jean Jacques stuknął w nie różdżką, wymruczał jakieś zaklęcie i nagle drewno rozpłynęło się, odsłaniając przejście oświetlone płonącymi pochodniami. Gdy przeszli przez nie, Hermiona obejrzała się i stwierdziła, że drzwi pojawiły się na nowo.

Francuz zaprowadził ich do niewielkiej sali zaraz za rogiem. Była ciemna i wydawała się być dość duża, choć w mroku ciężko było cokolwiek dostrzec. Wszędzie unosił się zapach kurzu, starych pergaminów, kleju do klejenia ksiąg i skóry. W niemrawych promieniach słońca, sączących się przez jedno niewielkie okno gdzieś wysoko, wirowały drobiny kurzu, mieniąc się kolorowo.

Jean Jacques machnął różdżką i nagle pomieszczenie rozjaśniło ciepłe światło setek świec zatkniętych w zakurzonych kandelabrach rozstawionych co parę stóp na długich stołach. Pod ścianami dostrzegli szafy, w których zamknięte były całe stosy ksiąg. Na stołach stały kosze z rulonami pergaminu, wszędzie rozstawione były kałamarze pełne piór.

Nagle skądś z góry pogrążonej w mroku sfrunął czarny kruk i usiadł na poręczy najbliższego drewnianego krzesła.

Jean Jacques podszedł do niego i pogłaskał go delikatnie wierzchem palców, a ptak zakrakał.

– Mateusz będzie wam towarzyszył. To jest nasz Strażnik. Gdybyście czegoś potrzebowali, wyślijcie go do mnie.

Kolejnym zaklęciem otworzył jedną z przeszklonych szaf i wylewitował dwie księgi i luźny plik pergaminów na stół.

– Tu macie wszystko, co udało mi się zebrać. Teraz was zostawię i pójdę porozmawiać z Ministrem. Jak skończymy, to do was przyjdziemy – powiedział i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

Księgi okazały się być czymś w rodzaju katalogów, w które ktoś powpinał różne notatki. Większość była po francusku, ale gdzieniegdzie trafiały się fragmenty po angielsku. Severus powstrzymał się przed zaciśnięciem ust, choć tym razem jego niesmak dotyczył bardziej jego roli, a nie faktu, że nic nie rozumiał. Nagle bardzo mocno odczuł, że jego obecność nie ma dziś większego znaczenia, równie dobrze mogłoby go dziś tu nie być.

Najważniejsza była Hermiona, co mu wcale nie przeszkadzało – i Jean Jacques.

Hermiona i Jean Jacques… Hermiona i Jean Jacques…

Dziewczyna obejrzała dwie pierwsze kartki i spojrzała na niego niepewnie.

– Chyba najlepiej będzie, jak się podzielimy. Ja będę tłumaczyć wszystko, co tu jest, a ty będziesz robił notatki – powiedziała i przygryzła lekko usta. Zabrzmiało to tak, jakby to ona rozkazywała i to ją strasznie krępowało. I mogła się tylko domyślać, że Severus musiał odczuwać to jeszcze gorzej, więc żeby złagodzić jakoś swoje polecenie, dodała:

– Po pierwsze znam francuski, po drugie twoje notatki będą z pewnością bardziej zwięzłe niż moje…

Severus nie odpowiedział, tylko sięgnął po czysty pergamin i pióro. Gdy podniósł na nią wzrok, nadal na niego patrzyła.

– No już, czytaj – ponaglił ją.

W jej oczach mignęło zaskoczenie, po czym dziewczyna spuściła głowę.

– James Scott, sekretarz Urzędu Łączności z Goblinami – zaczęła mówić lekko drżącym głosem. – Żonaty, dwójka dzieci. Pochodzenie – pierwsze pokolenie czystej krwi, jego ojciec był czystej krwi czarodziejem, matka półkrwi pierwszego stopnia. Żona Kasjana McNair, pochodzenie czystej krwi. Oficjalnie. Badania wskazują, że żona Scotta jest pochodzenia mugolskiego i nazywa się Kinga Donovan. Przed ślubem Scott sfałszował pochodzenie narzeczonej. Przypuszcza się, że w celu jej ochrony, bo ślub miał miejsce w dwa tysiące ósmym roku, zaledwie parę lat przed rozpoczęciem drugiej czarodziejskiej wojny z Tomem Riddle’em, alias Lordem Voldemortem. O mój Boże – dorzuciła już od siebie i odważyła się spojrzeć znów na Severusa. – Jak on mógł wplątać się w całą tę sprawę…?!

W katalogu znaleźli mugolski i czarodziejski akt urodzin żony Scotta oraz świadectwa czystej krwi dzieci.

Kolejny plik dokumentów dotyczył Stone’a. Dowiedzieli się, że oboje rodzice zmarli i ponieważ nie było żadnej rodziny, która mogłaby się nim zaopiekować, jako niespełna roczne dziecko trafił do czarodziejskiego sierocińca. Na tym informacje o dzieciństwie się urywały. Stone, jako nadzwyczaj uzdolniony absolwent Hogwartu, dostał propozycję pracy w Ministerstwie. Bardzo często wyjeżdżał i w trakcie każdej służbowej podróży podrywał coraz to nowe kobiety. Poza tym w samym Londynie miał ich kilka. Po kilku latach ustatkował się, ożenił i założył rodzinę. Przez jakiś czas jeszcze był sporadycznie obserwowany, ale nic nie wskazywało na to, żeby miał jakieś kochanki.

Hermiona spojrzała na następny plik pergaminów i aż zaświeciły się jej oczy.

– Rockman! Co my tu mamy…

Okazało się, że dobrze sytuowany finansowo Rockman zawdzięczał swój majątek rozmaitym machlojkom. Jeszcze sporo przed rozpoczęciem pierwszej wojny regularnie wynosił pieniądze i kosztowności z Gringotta przy pomocy skorumpowanego goblina. Kiedy kradzieże wyszły na jaw, goblin został postawiony przed sądem, ale Rockmanowi udało się jakoś przekonać wszystkich, że nie miał z tym nic wspólnego i nie został nawet oskarżony.

Na następnej kartce było szacunkowe zestawienie złota i klejnotów, które mogły zostać wyniesione przez goblina. Przesunęła je w stronę Severusa i przechyliła się ku niemu.

– Zobacz, tu piszą, że Gringott przez lata starał się ustalić, co dokładnie zostało wyniesione, ale wiedzą, że nigdy nie będą mieć dokładnej pewności. Rockman i goblin musieli użyć Geminio i stworzyć duplikaty, więc na pierwszy rzut oka nie widać, że coś jest nie tak…

– Poza tym w Gringocie jest tysiące krypt, niektórzy właściciele już nie żyją, niektórzy prawie nigdy tam nie zaglądają – dorzucił Severus.

Hermiona nagle poczuła niechęć do siebie samej. Nie jesteś lepsza. Zrobiłaś dokładnie to samo z mugolskimi pieniędzmi.

Miała to tak wyraźnie wypisane na twarzy, że Severus nie potrzebował Legilimencji, żeby to dostrzec.

– Jest bardzo duża różnica między tobą, a Rockmanem. On kradł z chciwości, chciał zapewnić sobie bogactwo i wspaniałą przyszłość. Ty użyłaś tego samego czaru, ale po to, żeby ocalić życie twoich rodziców i upewnić się, że nie umrą z głodu.

Uśmiechnęła się z trochę smutnym, ale i pełnym wdzięczności spojrzeniem.

– Może. Ale widzę, że to nie było … dobre.

– Nie zadręczaj się tym. I nawet nie próbuj porównywać się do Rockmana – powiedział bardzo poważnym tonem i żeby zająć jej myśli czymś innym, dorzucił:

– Pierwszy raz słyszę o goblinie, który robił coś przeciw swojemu bankowi.

Hermiona ożywiła się.

– To się zdarza. Ja już kiedyś takiego spotkałam. Pomógł nam wejść do skarbca Bellatrix Lestrange i zabrać z niego czarę helgi Hufflepuf.

Severus natychmiast przypomniał sobie tamtą historię, choć wtedy nie interesowały go szczegóły.

– Tak po prostu poprosiliście o to jakiegoś goblina i mieliście szczęście trafić na takiego, który się zgodził?

– Nie, uwolniliśmy go z Dworu Malfoyów. I poprosiliśmy o pomoc. Harry wyjaśnił, że żeby zakończyć tę wojnę, potrzebuje zabrać złotą czarę ze skarbca Bellatrix. Gryfek trochę się namyślał, a potem powiedział nam, że owszem, pomoże nam, ale tylko jeśli oddamy mu miecz Gryffindora. Przez jakiś czas się wahaliśmy, bo mieliśmy tylko miecz do zniszczenia horkruksów, ale w końcu Harry wymyślił, że mu go oddamy, ale później – taka skrócona wersja wydarzeń, wydarta z kontekstu, mogła się komuś wydawać nędzną próbą naciągnięcia goblina, ale Hermiona wierzyła, że Severus będzie to rozumiał doskonale.

Opowiedziała mu więc o tym, jak przygotowali wyprawę do banku, jak z pomocą Gryfka weszli do skarbca i jak uciekli.

– Ty… coś o tym słyszałeś?

– Tylko trochę o tym, że was złapali i zabrali do Lucjusza Malfoya oraz o tym, że uciekliście – odparł, patrząc gdzieś w bok i próbując sobie przypomnieć szczegóły. – Za to o waszej wyprawie do Gringotta… Czarny Pan dostał wtedy szału i pozabijał wszystkich, którym nie udało się uciec z sali balowej.

Hermiona zesztywniała.

– Tobie… ciebie też by chciał zabić? – spytała z lekko rozszerzonymi oczami.

Severus wzruszył ramionami. To nie był pierwszy, ale z całą pewnością ostatni raz, kiedy Czarny Pan w napadzie wściekłości mógłby go zabić. Następnym razem CHCIAŁ go zabić. Nagle poczuł wielką ochotę zmienić temat, żeby odsunąć się od tamtego koszmaru. Niestety to, czym mieli się zająć, też stanowiło swoisty koszmar.

– Wróćmy do robienia notatek – wskazał jej pergamin.

Dziewczyna posłusznie podjęła tłumaczenie. Dowiedzieli się, że Backer sfałszował wyniki OWUTEMÓW, żeby zaraz po opuszczeniu szkoły dostać pracę jako reprezentant firmy Hocker Fly, która promowała latające fotele i krzesła jako zamiennik dla latających dywanów, które były zakazane w Angli. Camilla Crumb przez dwa lata miała romans z Knotem, co zapewne pomogło jej w otrzymaniu niezbyt wpływowego stanowiska Szefowej Departamentu Substancji Odurzających. Po dwóch latach nieoczekiwanie odeszła z pracy i zniknęła z życia na ponad rok. Francuzi podejrzewali, ale nie znaleźli żadnego dowodu, że chodziło po prostu o ukrycie nieślubnej ciąży.

Kolejne dossier było o wiele grubsze i było w nim pełno dokumentów po angielsku. Ale to nie to sprawiło, że Severus ożywił się i przysunął się do Hermiony, ale imię i nazwisko, które zobaczył na nagłówku.

Teddy Smith.

Francuzi odkryli, że zaraz po skończeniu Hogwartu Smith został skazany za gwałt na karę w wysokości tysiąca galeonów i nakaz opuszczenia rodzinnego miasta i tylko dzięki pomocy znajomego jego ojca, mającego dojścia w Ministerstwie udało mu się dostać do Szkoły Aurorów. W trakcie jego nauki wyrok gdzieś się zapodział i w ten sposób po skończeniu szkoły Smith dostał pracę jako Auror.

W czasie pierwszych lat odnosił sporo sukcesów. Do tych poważniejszych niewątpliwie należało zaliczyć złapanie dwóch czarnoksiężników oraz udaremnienie spisku na życie Knota. Miał też na koncie kilka zatrzymań czarodziejów za kradzieże na terenie Ministerstwa.

Kiedy powrócił Voldemort, Smith wiódł prym w śledzeniu i zdemaskowaniu kilku Śmierciożerców i chronieniu Scrimgeoura. Po każdym kolejnym sukcesie powierzano mu coraz to nowe obowiązki i wywiązywał się z nich znakomicie.

Najwyraźniej Smith musiał intrygować Francuzów, bo zaczęli się bacznie przyglądać jego osiągnięciom i kiedy zaczęli kopać, szybko okazało się, że większość z nich tak naprawdę nie była jego dziełem. Przypisywał sobie dokonania innych, przeinaczał fakty, wyolbrzymiał niektóre zdarzenia i naginał do swoich potrzeb. Część z tych, którzy stanęli przed sądem i zostali skazani, była tak naprawdę niewinna. W czasie II wojny Smith zaszantażował kilku czarodziejów półkrwi tym, że doniesie Śmierciożercom, że sprzyjają Zakonowi i kazał im szpiegować dla niego. Po Bitwie o Hogwart stali się zawadą na drodze do jego kariery, więc pozbył się ich, oskarżając o współpracę z Ciemną Stroną.

Po wojnie nie mógł wrócić do rodzinnego domu, więc sprawił sobie inny, niedaleko Londynu. Gdy w Little Chalfont skończono budowę ekskluzywnych domków jednorodzinnych, najprościej w świecie rzucił na ostatni z nich zaklęcia antymugolskie, uczynił go nienanoszalnym również na mugolskich mapach, otoczył gąszczem krzewów i chaszczy nie do przebycia i w ten sposób stał się właścicielem bardzo wygodnej willi. Przyległy do osiedla park, nadający się na rozbudowę, został przez mugoli zlekceważony. Dochodzenie w sprawie nadużyć w firmie budowlanej, która przez cały czas trwania budowy deklarowała o jeden domek więcej niż oddała do użytkowania, trwało nadal.

Kiedy skończyli przeglądać rozmaite dokumenty, które udało się zdobyć Francuzom, chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

– Niesamowite – wykrztusiła w końcu Hermiona, kręcąc głową.

Severus miał ochotę wyrazić się o wiele dosadniej, ale w jej obecności się powstrzymał. Cholerny sukinsyn. Morderca, złodziej, gwałciciel, kłamca, szantażysta, zdrajca grający na dwie strony… i to on jest teraz Szefem Biura Aurorów?! Ostoją prawdy i sprawiedliwości?!

– Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby te dokumenty ujrzały światło dzienne? – spytał, sięgając po pierwszy z brzegu pergamin. – Smith byłby skończony.

– I to z wielkim hukiem.

Hermiona odszukała kopię dokumentów ze śledztwa mugoli w sprawie ostatniego, nieistniejącego domku i prychnęła z niedowierzaniem. Jakie to było łatwe. Nie wydać ani knuta na własny, duży dom. Ukraść go mugolom, wiedząc, że nie odnajdą go w żaden sposób i nie będą w stanie udowodnić, że on kiedykolwiek istniał.

– Myślisz, że moglibyśmy jakoś z tego skorzystać?

Severus zamyślił się. MUSIELI z tego skorzystać. Pytanie tylko jak. I kiedy. Należało to dobrze rozegrać, zaprezentować je w takim momencie, kiedy ludzie uwierzyliby im i odwrócili się od Smitha. I reszty. Albo podrzucić je komuś, kto miał równie silne powody dobrać się Smithowi do tyłka, co oni. Komuś wiarygodnemu…

Hermiona już chciała go zapytać o to, czy kradzież mugolskiego domu można było podciągnąć pod naruszenie Zasad Tajności, ale zdecydowała się nie przeszkadzać. Wyraźnie widziała, że Severus był skupiony i szukał jakiegoś rozwiązania. Może nawet je widział, wpatrując się w drewniany stół poprzecinany pęknięciami i poznaczony licznymi słojami…? W czarnych oczach odbijały się płomienie świec, przemieniając je w nocne niebo rozświetlone dziesiątkami gwiazd… albo w głębokie jezioro, w którego gładkiej toni błyszczał księżyc i planety.

Zmarszczył czoło i zaczął gładzić usta palcem i dziewczyna powiodła za nim wzrokiem. Wolnym, hipnotyzującym ruchem przesuwał nim po dolnej wardze, docierając do kącika ust, zamierając na chwilę i wracając równie powoli i Hermiona poczuła, jak wszystkie myśli wylatują z jej głowy.

Merlinie, ależ on ma piękne ręce…

Miał długie, kształtne palce, począwszy od smukłych opuszków przez każdą kostkę do równie smukłej, ale równocześnie męskiej dłoni. Nadgarstek ginął pod kruczoczarną koszulą i marynarką, kontrastując mocno z jasną skórą.

Hermiona, oszołomiona swoją reakcją, ale równocześnie niezdolna do oderwania od niego oczu, przyjrzała się na nowo końcom palców, krótko obciętym paznokciom i ześliznęła wzrok na jego usta. Rozchylone, pełne, ładnie zarysowane…

Bezwiednie oblizała swoje i nagle przypomniała sobie swój sen z poprzedniej wizyty w Ministerstwie i poczuła, jak się rumieni. Opanuj się, zwariowałaś, czy co…?! Pochyliła się gwałtownie ku pergaminom, nie dostrzegając wcale liter, ale wciąż mając przed oczyma obraz sprzed chwili.

Severus oderwał się od przemyśleń i wyprostował na krześle. Dziewczyna była zatopiona w aktach, więc dopisał parę przemyśleń pod notatkami i w tym momencie otworzyły się drzwi. Oboje podskoczyli i spojrzeli na wchodzącego Jean Jacquesa z Charlesem Chevalier.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 18Dwa Słowa Rozdział 20 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 14 komentarzy

    1. widze go oczami wyobrazni, jak siedzi wsciekly, mamrocze sobie w myslach, z morderczym wyrazem twarzy…
      Jean-Jacques powinien nawiewac, jesli nie ma samobojczych sklonnosci 🙂

    1. Ogladalam ja!
      Ale wierz mi, przy pisaniu akurat mi do glowy nie przyszedl 🙂
      Szukalam po prostu ladnie brzmiacego francuskiego imienia

Dodaj komentarz