Dwa Słowa Rozdział 11

Kiedy weszła do kuchni na Grimmauld Place, Severus Snape siedział przy stole. Stanęła obok niego, więc podniósł głowę i spojrzał na nią, unosząc kieliszek z winem. Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie. Wodziła wzrokiem po jego twarzy, zatrzymując się na oczach. Merlinie, ależ one były piękne! Czarne, błyszczące, głębokie… można się było w nich utopić! Promieniały ciepłem i jakby jakąś tęsknotą?

Przysunęła sobie krzesło i usiadła tuż koło niego, uśmiechnął się i zatraciła się w nich zupełnie.

– Wiesz, że masz cudowne oczy? – zapytała prawie szeptem.

– Zawsze miałem, tylko ty tego nie widziałaś – odszepnął.

– Musiałam być ślepa.

Przyjrzała się całej jego twarzy; kościom policzkowym, orlemu nosowi, ustom i policzkom, długim rzęsom, które też nagle ją urzekły i po chwili wróciła do oczu.

– Korzystaj z okazji i napatrz się na mnie.

Odstawił kieliszek z winem i uniósł rękę do jej twarzy. Przez chwilę wodził smukłymi palcami po jej policzku, a potem pogłaskał dłonią, a ona wtuliła się w jego rękę.

– Masz szczęście, że ty to ty, od innych od przyszłego tygodnia będę pobierał opłaty…

 

Hermiona zbudziła się gwałtownie, siadając na łóżku i czując, jak mocno bije jej serce. Rozejrzała się dookoła i w półmroku rozpoznała apartament, ten sam, w którym położyła się wczoraj spać. Była sama, zupełnie sama, Severusa Snape’a nie było koło niej, ale nadal czuła na policzku pieszczotę jego palców i ciepło jego dłoni.

Osunęła się na poduszkę z głębokim westchnieniem. Wiedziała oczywiście, że to był sen, a w jej snach wszystkie zmysły działały jak na jawie: czuła ciepło i zimno, zapachy, smaki, czuła zarówno ból, jak i przyjemność. Nie dziwiło jej więc zupełnie, że jego dotyk wydawał się być tak realny. Co ją zaskoczyło to to, że w ogóle mogła o nim śnić i to jeszcze w taki sposób!

Przypomniała sobie cały sen i zrobiło się jej gorąco. Merlinie, chyba zwariowała! Odbiło jej we śnie już zupełnie!

Ale czy na pewno WE ŚNIE?

Pamiętała, że kiedy wczoraj zobaczyła francuskiego Ministra, poczuła miłe piknięcie w sercu. Pomyślała wtedy, że po prostu podobał się jej – jego oczy, usta, arystokratyczny nos, kształt twarzy, długie czarne włosy związane czarną aksamitką… Równocześnie odniosła wrażenie, że to nie o to chodziło, tylko o coś innego, ale nie umiała sprecyzować o co. I właśnie teraz zrozumiała, że nie chodzi o COŚ, tylko o KOGOŚ innego. Minister przypomniał jej Severusa Snape’a.

Zamknęła na chwilę oczy i mimo woli jego dotyk i ciepło wróciły. W tym momencie mogłaby przysiąc, że był tuż koło niej.

Po odrobinie światła, które dostawało się przez szpary między zasłonami a oknami Hermiona domyśliła się, że musi być już dzień, ale nie miała jeszcze ochoty wstawać, więc zdecydowała się poleżeć jeszcze w łóżku, w miękkiej pościeli i poodpoczywać.

O czym by nie zaczynała myśleć, w końcu i tak wracała do Snape’a. Przed oczami przesuwały się jej różne obrazy.

Kiedy spletli dłonie w czasie Rytuału, kiedy zakładał jej na palec pierścionek… kiedy w lesie pochylił się tak blisko, że jego włosy dotykały jej policzków… i jak trochę później tamtego wieczora otarł jej łzy…

Łania… Ta to dopiero miała oczy! A za jej rzęsy zaprzedałaby duszę diabłu! Często słyszała, że zwierzę upodabnia się trochę do właściciela, a właściciel do zwierzęcia. Snape był szczupły i miał czarne oczy, czy to dlatego łania tak wyglądała?

Przypomniała sobie inną scenę z parku sprzed paru tygodni, kiedy przez dłuższą chwilę na niego patrzyła, siedząc dość blisko. Już wtedy zauważyła, że ma ładne oczy i rzęsy.

W sumie musiała przyznać, że wyglądał całkiem nieźle. Czy to w garniturze, czy w jeansach i luźnej białej koszuli. Sama nawet nie umiała powiedzieć, jakiego go wolała. Kiedy zobaczyła go w garniturze, pomyślała, że mógłby pójść na rozkładówkę magazynu mody. A kiedy miał na sobie jeansy i luźną, nie zapiętą aż pod szyję koszulę? Idiotyczny mózg podsunął natychmiast odpowiedź – pasowałby do damskiego odpowiednika Playboya. I natychmiast pojawił jej się przed oczami jego obraz w o wiele bardziej niedopiętej koszuli, odsłaniającej nagi tors.

Parsknęła, rozzłoszczona na siebie za głupie pomysły.

Opanuj się! Jeszcze tylko brakuje, żeby dziś to ci się przypomniało i żebyś zaczęła się czerwienić! Znów będzie się dopytywał co się dzieje, jak wtedy z tą cholerną blondynką!

Poczuła dziwną radość na myśl, że niedługo go zobaczy i jednocześnie idiotyczna wyobraźnia podsunęła kolejną scenę, jak półnagi Snape łapie ją za rękę i zniecierpliwiony przyciska ją mocno do siebie, kiedy ona nie chce odpowiedzieć na jego pytania.

W dole brzucha poczuła rozlewające się ciepło i coś się w niej gwałtownie skurczyło.

– Rusz dupę z tego łóżka i przestań delirzyć! – warknęła do siebie głośno, siadając i odrzucając kołdrę.

Miała trochę czasu, więc pochodziła sobie trochę po mugolskim Paryżu. Koło trzynastej wróciła do czarodziejskiego świata i usiadła na ławeczkę w parku, żeby przeczytać dokładnie instrukcję, jak korzystać ze świstoklika, jak zapisać w nim cel i jak aktywować. Niby nic szczególnego, ale robiła to pierwszy raz w życiu. Potem powtórzyła zaklęcie używane do teleportacji w czarodziejskim wymiarze i aportowała się do Calais. Godzina jazdy pociągiem i już była w Anglii, gdzie wreszcie mogła skorzystać ze świstoklika. Zapisała w nim cel, stuknęła różdżką w krążek, szepnęła Transferus i chwyciła do ręki. Poczuła znajome uczucie ciągnięcia w okolicach pępka, świat zawirował jej przed oczami, kolory rozmyły się w różnobarwne smugi i po chwili poczuła, jak pada gdzieś na ziemię. Leżała na zielonej, pachnącej trawie i kiedy podniosła głowę, zobaczyła szkolną bramę. Uśmiechnęła się radośnie i syknęła, kiedy spróbowała się podnieść, bo zabolał ją mocno lewy nadgarstek.

Udało się! Wspaniale, ale następnym razem poproszę Jean Jacquesa o jakiś mniej ekspresowy świstoklik. Bo z tym nie tylko ekspresowo przyleciałam do Hogwartu, ale i expresowo zwaliłam się na ziemię…

 

Paryż,

Tuż po aportacji Hermiony, dwie ulice dalej z dużej kamienicy wyszedł na ulicę jakiś mężczyzna wyglądający jak młody, grecki bóg. Długie, gęste blond włosy spływały lokami do połowy pleców, zaskakująco błękitne oczy wspaniale współgrały z ładnie opaloną, szczupłą twarzą. Już chciał zarzucić na siebie podróżną pelerynę, kiedy z drzwi wyszła, czy też raczej wypadła jakaś kobieta.

– Xavier?! Przecież ci mówiłam, że dziś urządzamy urodziny Eugenii! Więc mowy nie ma o żadnych wyjazdach!

– Ależ chérie, dziś mam bardzo ważne… – kiedy otworzył usta, widać było, że ma ładne, białe zęby.

– Nic nie jest ważniejsze, niż dziesiąte urodziny twojej córki!

– Postaram się wrócić…

– Nie! Powiedziałam NIE! I nawet nie próbuj mi wciskać tych twoich historyjek o misjach mających na celu zbawienie świata, wiem, że w tej twojej cholernej mugolskiej fabryce robicie wiosła!

Mężczyzna chciał wyraźnie coś powiedzieć, ale kobieta wskazała mu energicznie drzwi wejściowe.

– Jeśli wyjdziesz, to już nie będziesz miał do czego wracać! Ostrzegam…

Xavier westchnął i powlókł się z powrotem do domu. Och, te kobiety… czemu one wszystkie są takie same?!

 

 

Po krótkiej chwili czekania wyszedł do niej Snape i otworzył bramę. W swoich tradycyjnych, nietoperzych szatach wyglądał niemal zupełnie jak profesor Snape, którego pamiętała ze swoich lekcji. Prawie zupełnie, bo nie skrzywił się na jej widok i nie odezwał się oschłym tonem. Zamiast tego wyciągnął rękę na powitanie.

– Dzień dobry, panno… czy raczej mademoiselle Granger – powiedział miękko.

– Bonjour, monsieur le professeur Snape – uścisnęła ją ze śmiechem.

– Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku?

– Doskonale… choć może nie. Lądując, upadłam na ziemię i chyba zwichnęłam sobie nadgarstek.

Udało jej się nie zarumienić na jego widok, bo wytłumaczyła sobie, że głupie sny mogą przytrafić się każdemu, a jej późniejsze pomysły były bezpośrednim wynikiem snu i tyle. Nie była przesądna tak jak jej mama, więc nie wierzyła, że pierwszy sen w nowym miejscu się spełnia.

Ale kiedy wziął jej lewą rękę w obie dłonie, żeby sprawdzić co się stało, poczuła, że się czerwieni. Zaniosła się więc udawanym kaszlem, tak jak sobie zaplanowała na wszelki wypadek. Hermiona Granger miała pomysły na każdą okazję.

– Co ci się… – Snape przestał poruszać jej dłonią na boki.

Zaczerwienioną twarz przypisał atakowi kaszlu, więc nie zwrócił na to uwagi. Przez chwilę wyginał jej dłoń i ugniatał w różnych miejscach, ale nie była ani złamana, ani zwichnięta.

– Nic ci się nie stało. Musiałaś mocno uderzyć się, padając. W moich komnatach mam maść uzdrawiającą, powinna pomóc. Chodź, idziemy.

Ruszyła za nim, mając nadzieję, że tę maść będzie mogła wmasować sobie sama, bo gdyby zrobił to on… byłoby to wielce niewskazane.

Tuż przed gargulcami strzegącymi wejścia do gabinetu dyrektora wpadli na parę siódmoklasistów stojących w pustym korytarzu z bardzo dziwnymi minami. Hermiona mogła tylko przypuszczać, że się całowali i nie zdążyli uciec czy się schować. Snape widać myślał to samo, bo zatrzymał się przed nimi, przybierając jakże jej znany wyraz twarzy! Stanął i skrzyżował ręce na piersi.

– Panno Hopkins, panie Muphry…czy mogę wiedzieć, co robiliście w korytarzu wiodącym bezpośrednio do mojego gabinetu? – ten cichy głos też doskonale pamiętała!!!

Chłopak otworzył usta, ale nic nie powiedział.

– My… my tylko… – wyjąkała dziewczyna i zamilkła.

– Zadałem wam pytanie i mam nadzieję, że otrzymam odpowiedź – jadowity ton głosu obudził w Hermionie kolejne wspomnienia i jednocześnie poczuła się szczęśliwa, że to nie do niej się tak zwraca.

Chłopak widać coś wymyślił, bo podniósł głowę i spojrzał zakłopotany w oczy swojego dyrektora.

– My się zgubiliśmy… i chcieliśmy właśnie zawrócić, żeby pójść do naszego pokoju wspólnego…

– Zgubiliście się. Tak… – jednym ruchem różdżki Snape poprawił rozluźniony krawat dziewczyny, a następnie zapiął szatę chłopaka. – Poproszę profesor Sprout, żeby odjęła pięć punktów od Hufflepuffu za wasze zachowanie. Lepiej zrobicie, jak wrócicie do siebie. Albo wyjdziecie na dwór. Wyjątkowo piękny dzień.

Po czym obrócił się od nich i szybkim krokiem podszedł do gargulca. Hermiona zamarła z wrażenia, bo to nagle przypomniało jej podobną scenę… „W taki piękny dzień nie powinniście tutaj siedzieć”… Zobaczyła natychmiast jego twarz z pokrętnym uśmieszkiem i uniesioną szyderczo brew.

Merlinie, jak to dobrze, że tym razem to nie mi się oberwało… myślała, kiedy wstąpiła na ruchome schody, które zabrały ich na górę i Snape otworzył drzwi i przepuścił ją przed sobą.

Hermiona przywitała się z Dumbledore’em i Dilys, która uśmiechnęła się szeroko na jej widok. Snape zniknął na chwilę w swoich komnatach, po czym wrócił z maścią, którą jej podał i zawołał profesor McGonagall przez kominek. Dziewczyna odkręciła słoiczek i wzięła na palce trochę gęstej, białawej mazi o mocnym, szpitalnym zapachu i zaczęła wmasowywać w lewy nadgarstek. Czekając na Minerwę, Snape przywołał różdżką dzbanek z herbatą i filiżanki i pierwszą nalał dla Hermiony.

– Dziękuję bardzo, panie profesorze. Nareszcie normalna, czarna herbata! – westchnęła, z przyjemnością wąchając unoszący się z porcelanowej filiżanki aromat.

Dumbledore zaśmiał się na to wesoło, a Snape uniósł pytająco brew, stawiając kolejną filiżankę na stoliku, dla Minerwy, która zaraz miała przyjść.

– Francuzi prawie nie pijają czarnej herbaty, tylko rozmaite herbatki owocowe. Herbatę piją, jak są chorzy. Już nie raz słyszałam „źle się czujesz? jesteś chory? może napijesz się herbaty”. Moją ciotkę trzeba było nauczyć, co ma kupować na nasz przyjazd. Chodząc do różnych jej znajomych, zawsze nosiłam kilka saszetek ze sobą. I do tego nie wystarczy im ją dać, ale trzeba pilnować, jak ją parzą! Kiedyś znajoma ciotki po prostu odkręciła wodę z kranu, nalała ciepłej do szklanki i włożyła saszetkę… Poważnie, oszaleć z nimi można! Swoją drogą – zwróciła się bezpośrednio do Snape’a – oni chcieliby, żeby następnym razem pan też do nich przyjechał… Więc będziemy musieli pamiętać o herbacie.

Snape, który najbardziej lubił mocną, gorącą i słodką, pomyślał, że to będzie pierwsza rzecz, jaką spakuje do swojej podróżnej torby.

Minerwa weszła przez kominek, przywitała się serdecznie z Hermioną i zajęła się swoją filiżanką. Hermiona zaś zaczęła opowiadać ze szczegółami całą wizytę we Francji. Ledwie skończyła, posypały się pytania.

– Ile mamy świstoklików? – chciał wiedzieć Snape.

– Dziewiętnaście. Bo jeden jest już w połowie wykorzystany na przeniesienie się tu. Będziemy mogli go użyć dziś wieczorem, udając się do Bensona. Jean Jacques mówił, żeby co jakiś czas odsyłać mu zużyte, to będzie je mógł uruchomić na nowo.

– Genialne! Przenoszenie się w innym wymiarze… – powiedział Dumbledore, splatając palce obu dłoni i opierając nasadę nosa na czubkach palców wskazujących.

– Nigdy nie słyszałam, żeby u nas w Ministerstwie z tym eksperymentowano…

– Bo nie potrzebujemy. Skupiliśmy się przede wszystkim na zaklęciach antymugolskich, które doskonale działają. Więc nie potrzebujemy bawić się w inne wymiary. Ale w obecnej sytuacji to dla was olbrzymi plus, bo Norris nie będzie mógł was w żaden sposób wyśledzić.

– Ile ci dali peleryn? – zagadnęła Minerwa, dopijając herbatę.

Hermiona sięgnęła do saszetki i wyciągnęła peleryny jedna po drugiej, rozkładając je ostrożnie i przekładając przez oparcie krzesła.

– Cztery pojedyncze – mruknął Dumbledore. – Doskonale, choć czasem dobrze mieć jedną podwójną.

– Może na wszelki wypadek zostawimy jedną pani profesor – zapytała Snape’a Hermiona, wskazując Minerwę. – Nigdy nie wiadomo, co się może trafić…

Snape sięgnął po jedną z nich i chwilę przesuwał cienki, zwiewny materiał między wąskimi palcami. Potem przykrył sobie jedną rękę i ta znikła zupełnie. Całkiem, jakby jej nie miał. Kiwnął głową i podał ją starszej czarownicy.

Hermiona pogrzebała w portmonetce, w przegródce z czarodziejskimi monetami i chwilę wahała się, czy dać Snape’owi galeona, sykla czy knuta. W końcu uznała, że najlepszy będzie jednak galeon, za sykla mógłby się poczuć urażony, a za knuta chcieć ją udusić. Aż taka biedna to nie jesteś, żeby nie móc mu dać… POŻYCZYĆ! jednego galeona!

Szybko rzuciła na niego zaklęcie Proteusza i podała Snape’owi, który bacznie się jej przyglądał.

– Proszę. W ten sposób Jean Jacques będzie mógł się z panem porozumieć. Proszę ją zawsze nosić przy sobie.

Dumbledore i Minerwa wymienili spojrzenia, przypominając sobie GD.

– To był doskonały pomysł – powiedział Dumbledore. – Zarówno teraz, jak i parę lat temu.

Hermiona uśmiechnęła się do nich lekko zażenowana i odgarnęła włosy za ucho.

– Dziękuję bardzo…

Snape spojrzał na zegar ścienny – była już czwarta. Niebawem musieli się zbierać do Bensona.

– Ja też mam parę nowin. Po pierwsze Dilys – skłonił się w jej kierunku – powiadomiła nas wczoraj rano, że Naczelny miał mieć w południe spotkanie ze Smithem. Domyślaliśmy się, że chodziło przede wszystkim o to, żeby Smith mógł rzucić na niego Imperiusa. Więc wybrałem się tam z wizytą, żeby dostarczyć kolejną partię eliksirów, o które prosili Uzdrowiciele i udało mi się przeciwdziałać. Smith ma wrażenie, że rzucił zaklęcie, ale ono nie podziała. To dobra nowina, zła to taka, że jak tylko nasi przyjaciele zorientują się, że coś jest nie tak, spróbują jeszcze raz. Nie będziemy mogli go za długo chronić, to będzie podejrzane. Po drugie, nie mają jeszcze eliksiru antykoncepcyjnego. Brakuje im chwilowo jakiegoś składnika. Sądzę, że chodzi im o korzenie Cimicifugi racemosy, jeśli tak, to mamy przynajmniej tydzień spokoju. Po trzecie…

– Severusie? – spytała zaniepokojona Minerwa, kiedy minęła chwila, a Snape się nie odzywał.

Mężczyzna podniósł głowę i widać było, że jest wyraźnie wściekły. Dilys zbladła i wyglądała na równie zbulwersowaną.

– Te skur… przetestowały ten cholerny eliksir. Nie grozi śmiercią i jest skuteczny.

Wszyscy wpatrywali się w niego w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia, ale wtrąciła się Dilys.

– W Azkabanie siedzi dziesięć kobiet, więc przetestowali je na nich.

– Prze… przecież na to trzeba czasu… wielu miesięcy… a oni zaczęli to planować dopiero niedawno… I poza tym te kobiety są tam same… – Hermiona wyraźnie czegoś nie ogarniała.

– Użyli zmieniaczy czasu i wszystkie zgwałcili. Wielokrotnie.

Hermiona złapała się za usta, patrząc zszokowana na byłą dyrektorkę.

– O mój Boże… o mój Boże…

Wszyscy potrzebowali trochę czasu na dojście do siebie. Po chwili Snape podjął swoje wyjaśnienia.

– Dobra nowina jest taka, że wszystkie portrety zgodziły się nam pomagać.

– Morgana le Fay ma swój portret na Oddziale Kobiecym i powiedziała, że od tej chwili nawet oka nie zmruży, żeby niczego nie przeoczyć – dorzuciła Dilys.

Snape spojrzał na Dumbledore’a, dając mu do zrozumienia, że sam nie ma już nic więcej do powiedzenia. Ten podziękował mu kiwnięciem głowy i poprawił na nosie okulary połówki.

– Dwa dni temu rozmawiałem z Terrym z Personelu Technicznego. Nakłoniłem go… czy jeśli wolicie, sam doszedł do wniosku, że w nowo odnowionym biurze szefa DPPC warto powiesić portret któregoś ze słynnych Aurorów. I znalazł portret Percivala Gravesa. Rozmawiałem już z Percivalem. Jest równie zdeterminowany co Morgana ze Św. Munga.

– Wspaniale, od poniedziałku może dowiemy się więcej! Z pewnością to Smith będzie przychodził do Backera, żeby mu dawać instrukcje! – dobra nowina sprawiła, że Hermiona zaczęła nabierać kolorów. Wcześniej była blada.

– Kolejna dobra nowina dla was dwojga, Hermiono, Severusie. Jestem pewien, że przyda się wam przy szukaniu wspomnienia. Terry opowiedział mi dokładnie, jak wygląda biuro Smitha. W jego gabinecie stoi wielka szklana gablota z wieloma półkami. Na każdej z nich Smith kładzie rozmaite rzeczy związane z najbardziej palącymi sprawami. Mogą to być dowody rzeczowe, zeznania świadków, kopie notatek Aurorów i oczywiście wspomnienia. To są oryginały, ponieważ kabiny Aurorów są o wiele mniej strzeżone.

– Czy Terry wie, czy są jakieś zaklęcia chroniące gablotę?– spytał Snape.

– Niestety nie, czego niezmiernie żałuję – Dumbledore potrząsnął przecząco głową. – Ponieważ Terry zajmował się ostatnio odnawianiem i meblowaniem gabinetu Smitha i teraz robi to samo z gabinetem Gaiusa Backera, wie, co gdzie jest, ale w czasie remontu i przeprowadzki nikt tam nie pracował.

– Czy to jedyne miejsce, gdzie Aurorzy przechowują dowody rzeczowe? – Snape i Hermiona zadali to samo pytanie równocześnie, używając trochę innych słów, ale sens był taki sam.

Dumbledore uśmiechnął się, patrząc na nich i doszedł do wniosku, że gdyby miał możliwość współpracy z panną Granger, zapewne ceniłby ją sobie na równi z Severusem, albo może nawet bardziej. Oboje mieli błyskotliwe umysły i byli bardzo inteligentni, a do tego panna Granger miała z pewnością łatwiejszy charakter. Równocześnie przypomniał sobie, jak zaledwie parę dni temu ucięła głosem niedopuszczającym sprzeciwu wszelką dyskusję na temat ewentualnych poszukiwań wspomnienia w poniedziałek… Być może panna Granger była bardziej podobna do Severusa niż mogło się wydawać.

– Bardzo dobre pytanie, moi drodzy – odparł, zatrzymując dla siebie swoje przemyślenia. – Poza tym Aurorzy mają też inne duże pomieszczenie, w którym przechowują inne materiały. Nazywają je Paką. Wchodzi się do niego z korytarza wiodącego do gabinetu Smitha. I, co ważniejsze, tym razem Terry zna zaklęcie. Igrzyska Śmierci. Musiał tam wnosić nowe szafy i za każdym razem musiał prosić kogoś o zdjęcie zaklęcia, więc żeby im nie przeszkadzał, szybko mu je podali. Ostatnią szafę wstawiał wczoraj wieczorem…

Hermiona wzdrygnęła się lekko, słysząc hasło. Istotnie, bardzo trafne. To, co planowali zrobić, było po trosze igraniem ze śmiercią. Spojrzała na Snape’a i spotkała jego wzrok, więc odruchowo uśmiechnęła się do niego. Snape patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, jaką mieli szansę na to, że zaklęcie nie zmieniło się i w końcu odwrócił głowę w stronę portretu.

– Czy jest tam jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć? Jakieś dodatkowe zabezpieczenia, alarmy, tarcze…?

– Mam głęboką nadzieję, Severusie, że nic specjalnego nie zdążyli rzucić. Sprawdźcie na wszelki wypadek. I… – tu spojrzał na zegar – wydaje mi się, że czas, żebyście się zbierali.

– Zjedzcie może coś przed wyjściem – zaoponowała Minerwa, kiedy oboje drgnęli i również rzucili okiem na zegar. – Cokolwiek. Jeśli nie obiad, to jakieś ciasto… Nie wiecie, kiedy to się skończy…

Snape wstał i owinął się szatami.

– Dobrze – odparł. – Przechodząc koło kuchni, możesz poprosić skrzaty, żeby podrzuciły coś do mojego salonu? Dziękuję ci bardzo. Chodźmy, panno Granger.

Mam wejść do JEGO salonu?!

Podszedł do drzwi wiodących do jego prywatnych komnat, otworzył je przed Hermioną i uniósł rękę w pożegnalnym geście.

– Minerwo, Albusie, Dilys… Dziękujemy za spotkanie.

– Dziękuję bardzo – dorzuciła Hermiona przez ramię i onieśmielona weszła do środka.

Snape zniknął w pomieszczeniu obok, więc czekając na niego, dziewczyna rozejrzała się dookoła.

Pomieszczenie było dość duże i światło wpadające przez duże okno oświetlało je, kładąc się miękkimi smugami na kamiennej podłodze, licznych szafach pełnych książek i docierało aż do niewielkiego stolika, przy którym stały cztery fotele.

Dziewczyna podeszła wolno do biblioteczki i zaczęła się przypatrywać księgom, nie ośmieliła się jednak brać ich do ręki. Niektóre wyglądały normalnie, oprawione w skórę ze złotymi, czarnymi czy zielonymi napisami, ale inne zdecydowanie zniechęcały do dotykania. Zobaczyła woluminy jakby poplamione czymś ciemnoczerwonym, inne jakby czymś kleistym, z porwanymi okładkami… na niektórych księgach złote napisy były prawie wytarte, więc nie mogła nawet przeczytać, o czym mogły być. Jedna księga, wyjątkowo gruba, przykuła jej uwagę. Przekrzywiła głowę, starając się przeczytać nazwę. Odcyfrowała słowo „Przeciwzaklęcia” i „ teorii numerol…”. On zna się na numerologii???

Snape wrócił właśnie, niosąc ze sobą pluskwę i jakąś książkę i rozejrzał się, szukając Hermiony. Stała przed książkami. Podszedł do niej cicho, ale nawet nie zwróciła na to uwagi.

– Gdzie indziej mógłbym znaleźć naczelnego mola książkowego Hogwartu – prychnął, jednak z wesołą nutą w głosie. – Pani Pince bardzo brakuje twoich wizyt w bibliotece.

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego zafascynowanym wzrokiem.

– Miałam wrażenie, że czasami się na to uskarżała…?

– Uskarżała, ale teraz twierdzi, że od twojego odejścia się nudzi. Chodź, skrzaty zaraz nam coś przyniosą…

– Panie profesorze… – Snape zdążył się już obrócić, ale ona została w miejscu. – Czy…

Zatrzymał się i spojrzał przez ramię, czekając, aż skończy pytanie.

– Czy zna się pan na numerologii?

– Oczywiście, że tak. Zapewne mnie o to nie podejrzewałaś – odparł cierpko, ale ugryzł się w język, powstrzymując dalszy komentarz.

Usiadł przy stoliku i wskazał jej fotel po przeciwnej stronie. Dziewczyna przewiesiła przez oparcie drugiego swoją pelerynę.

– Przepraszam – powiedziała odruchowo, nie wiedząc nawet, za co przeprasza. – Nie sądziłam… wydawało mi się, że do eliksirów numerologia nie jest potrzebna.

– Na poziomie, którego się uczycie, rzeczywiście nie. Dlatego większości z was wydaje się, że eliksiry nie mają nic wspólnego z magią. Głupie mieszanie w kociołku gotującej się wody.

– Na pewno nie mnie! – zaoponowała gwałtownie, bo faktycznie, choć za eliksirami nie przepadała, uważała, że to ważny przedmiot. – Jakbym nie sądziła, że eliksiry są ważne, niewątpliwie by się pan o tym dowiedział!

Snape przyjrzał się jej dokładnie. Pierwszy raz rozmawiali na temat jej nauki w szkole. Zdawało się, że czas, kiedy siedziała w jego klasie, minął bardzo dawno temu.

– Czyżby, panno Granger? – uniósł pytająco brew.

– Przecież wyszłam z lekcji wróżbiarstwa… bo doszłam do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu.

– Mogę cię zapewnić, że z mojej lekcji tak łatwo byś nie wyszła – powiedział powoli.

Spojrzała mu w oczy i zobaczyła, że był trochę spięty. Jasne, cholerna przepowiednia! Zamknij dziób! I pomyśleć, że mogliście sobie normalnie porozmawiać…!

Rozległo się pukanie do drzwi i weszły dwa skrzaty domowe, niosąc tace pełne rozmaitych ciastek. Oba ubrane były w serwetki z godłem Hogwartu, udrapowane na ich niewielkich ciałach. Jeden założył sobie na głowę ścierkę kuchenną, zawiniętą na kształt turbanu, a drugi, ku zaskoczeniu i wielkiej radości Hermiony, nosił niekształtny czerwono-żółty beret. To była jej czapeczka!!!

– Profesor McGonagall powiedziała, że dyrektor Snape życzy sobie ciasta – ten w czapeczce postawił tacę na stole i skłonił im się wytwornie. – Pimek nałożył trochę wszystkiego, bo Pimek nie pamięta ulubionego ciasta pana dyrektora.

– Doskonale.

– Czy pan dyrektor życzy sobie coś jeszcze? – spytał ten drugi. – Może coś do picia?

– Chcesz coś? – zwrócił się Snape do Hermiony, która nie mogła oderwać oczu od kolorowej czapeczki. Żeby tylko znów jej nie odbiło z tą Wszą…

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Dziękuję bardzo… Choć… czy mogę was o coś zapytać? – powiedziała niepewnie.

No proszę, już zaczyna…

Skrzat spojrzał zdziwiony na Snape’a, ale ten tylko machnął zrezygnowany ręką.

– Możesz mi powiedzieć, skąd masz tę… czapkę? To, co masz na głowie?

Pimek zdjął czapkę, poprawił z jednej strony, wypychając ją trochę do góry i założył z powrotem na głowę, między wystające uszy.

– Po Bitwie Pimek sprzątał w Gryffindorze i znalazł jedną w dormitorium. Pokazał ją Mróżce, która powiedziała, że zrobiła ją kiedyś uczennica, która bardzo lubiła skrzaty. Ale której już tu nie ma.

– I dlatego ją nosisz?

Skrzat uniósł do góry duże oczy, jakby chciał dojrzeć czapeczkę.

– Jest ładna. Tylko Pimek nie wie, jak ona to zakładała na głowę… musiała być bardzo mała…

Hermiona w pierwszej chwili chciała powiedzieć, że to miała być czapeczka dla skrzatów, żeby je uwolnić, ale powstrzymała się. Od tamtego czasu trochę się nauczyła i nawet jeśli nadal nie zgadzała się na zniewalanie ich, wiedziała, że w Hogwarcie jest im dobrze. Są szczęśliwe. Tak jak Stworek, mogąc służyć Harry’emu.

Uśmiechnęła się więc tylko do skrzata.

– Jest ci w niej bardzo dobrze.

Pimek rozpłynął się z radości.

– Pimek bardzo pani dziękuje… to bardzo miło… – powiedział, kłaniając się jej w pas.

Snape, który był już gotowy zainterweniować, machnął ręką, odprawiając oba skrzaty.

– Dziękuję wam. Nic więcej nam już nie potrzeba.

Skrzaty skłoniły mu się i deportowały się z trzaskiem. Dziewczyna sięgnęła po cytrynowy placek z bezą, na której perliły się złote kuleczki cukru.

– Panie profesorze, proszę mi powiedzieć o eliksirach… Do czego potrzebna jest numerologia?

Snape wziął swój ulubiony crumble z leśnymi owocami i bitą śmietaną.

– W niektórych eliksirach, należących do czwartej klasy, trzeba uaktywnić magię w dodawanych do eliksiru składnikach. Nie są to żadne typowe zaklęcia, ale formuły, do których podstawia się wartości z równań numerologicznych z zakresu Czwartej Wyższej Teorii Numerologicznej. Nie muszę ci chyba mówić, czym może się skończyć użycie złej formuły…

Hermiona była wyraźnie zafascynowana. Wiedziała, że w skład tych równań wchodzą też Liczby Siły, które zależą od stopnia zaangażowania się czarodzieja w ich rozwiązanie.

– Czy to znaczy, że siła eliksiru zależy od mocy zaklęcia, które z kolei zależy od siły, jaką czarodziej włoży w przygotowanie go…?

Snape stwierdził, że dyskusja była całkiem na poziomie. Z tym tylko, że ona zdążyła już zjeść większą część swojego ciasta, a on nawet nie miał okazji zacząć.

– Dobrze powiedziane, panno Granger. Pozwoli pani, że nie będę się bawił w przyznawanie punktów, bo tutaj to

faktycznie zadziała…

– I biedny Gryffindor znów zdobyłby Puchar Domów – parsknęła Hermiona.

Trzeba było ją czymś zająć, żeby wreszcie dała mu jeść…

– Skoro już rozmawiamy o szkole… Jakie były twoje ulubione przedmioty?

To bardzo Snape’a interesowało. Dziewczyna miała Wybitne praktycznie ze wszystkiego i to mu bardzo przypominało jego samego. On miał swoje motywacje, ciekawe jakie były jej.

Dziewczyna zastanowiła się chwilę, patrząc na ścianę. W zasadzie interesowało ją wszystko, więc ciężko było się zdecydować.

– Chyba najbardziej podobała mi się numerologia, zaklęcia, starożytne runy i transmutacja… Historia magii nie była zła, ale można na niej było zasnąć… – niektórzy faktycznie zasypiali, ale doszła do wniosku, że nie był to najlepszy moment, żeby o tym mówić. – Podobało mi się też mugoloznastwo.

– A eliksiry? – zagadnął, unosząc lekko, jakby kpiąco, kącik ust.

Hermiona spojrzała trochę zakłopotana na swojego nauczyciela eliksirów. To się, choroba, wkopałam…

– Cóż… to ciekawy przedmiot… – odpowiedź była zbyt banalna, więc postarała się powiedzieć coś bardziej interesującego. – Ma pan rację, nie ma tam machania różdżką i mogą wyglądać … że tak powiem, niezbyt magicznie, ale przecież mają niesamowitą moc… Uzdrawiają, ale potrafią też zniewolić, mogą przynieść sławę, chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jak pan mówił na pierwszej lekcji…

Ona mnie cytuje?!

– Dobrze wiedzieć, że choć jeden uczeń tej szkoły uważa, że eliksiry… nie są takie złe.

Eliksiry nie były takie złe, tylko coś było nie tak z nauczycielem… przemknęło jej przez myśl.

– No cóż, nie można „najbardziej lubić” wszystkich przedmiotów.

Na tym zakończyli towarzyskie rozmowy i przez kolejny kwadrans zajęli się planowaniem dzisiejszego wieczoru. Hermiona zdążyła się dowiedzieć, że Benson mieszkał w niewielkim domu pod Londynem i miał kilku czarodziejskich sąsiadów. Żartobliwie nazywał to miejsce „Magicznym Zakątkiem”. Zakątek był położony w pewnym oddaleniu od mugoli i nie wiodły do niego żadne drogi. Otoczony był zaklęciami antymugolskimi, tak więc mogli wylądować nieopodal, gdzieś pośrodku pola kukurydzy. Dla bezpieczeństwa postanowili założyć peleryny niewidki. Na dzisiejszy wieczór używanie wielosokowego odpadało, ale Snape wziął ze sobą dwie fiolki, myśląc raczej o niedzielnej wyprawie do Ministerstwa. Nie wiedząc, co może się wydarzyć, na wszelki wypadek spakował pełno innych eliksirów i maści.

W końcu Hermiona włożyła do kieszeni torby peleryny i wyszli przed szkolną bramę. Tam przygotowała jeden świstoklik do Sunninghill i kiedy już dobrze przykryli się pelerynami i złapali za ręce przez śliską tkaninę, aktywowała go.

 

Kukurydza była już na tyle wysoka, że Hermiona nie widziała zupełnie nic, ale Snape był wyższy, więc rozejrzał się i w oddali dostrzegł dom wśród drzew. Na wszelki wypadek rzucił na nich Muffliato.

– To tam, niezbyt daleko – wskazał ręką na prawo od siebie.

– Całe szczęście, że choć jedno z nas coś widzi – dziewczyna czuła się trochę bezradnie otoczona zewsząd identycznie wyglądającą kukurydzą i nie mając pojęcia, gdzie się znajduje.

Wiał lekki wiaterek, więc liście szeleściły cicho. Słychać było świergot ptaków i terkot traktora w oddali.

Snape już otworzył usta, żeby powiedzieć, że jeśli dziś będzie gadać tyle co zawsze, to ją tu zostawi, ale się powstrzymał. On uważałby to za dowcip, ale nie był pewny jak ona to odbierze.

Ruszył przodem, cały czas trzymając ją za rękę, żeby się nie pogubili i odsuwając ręką liście tak, by nie uderzały idącej za nim dziewczyny. Parę minut później kukurydza się skończyła i wyszli nagle na wąską ścieżkę, którą można było dojść do ogrodu. Kwitło w nim pełno kwiatów, przede wszystkim róż i podchodząc, poczuli odurzający zapach.

– Jest dopiero po piątej, pewnie jeszcze nie przyszli – szepnęła Hermiona, pochylając się w stronę Snape’a.

– Bardzo dobrze, może uda nam się wejść do środka przed nimi i położyć tam twoją pluskwę… Jaka szkoda, że ona nie chce chodzić…

– Są takie, które chodzą albo latają, ale takie zdobyć jest o wiele trudniej – odparła zachwycona, myśląc równocześnie Twoja pluskwa… nie chce chodzić. Merlinie, ten facet jest niesamowity!!!

Niesamowity facet spojrzał w jej kierunku i zanotował w myślach, że trzeba będzie zapytać, skąd właściwie ona ją wytrzasnęła. Chwilowo mieli ważniejsze rzeczy na głowie.

Hermionie nie udało się zdobyć planu domu Bensona, więc musieli obejść go dookoła i przyjrzeć się co jest w środku. Dom był na szczęście parterowy, więc mogli sprawdzić w ten sposób wszystkie pomieszczenia. Okna niektórych były otwarte, więc wyeliminowali sypialnie, kuchnię, salę jadalną i wahali się teraz między salonikiem i czymś na kształt gabinetu.

– Cóż, będziemy musieli poczekać aż przyjdą. Ciężko powiedzieć, gdzie się spotkają – powiedział Snape.

– Proszę się nie martwić, mam pomysł, jak im ją podrzucić.

– Co chcesz zrobić?

– To, co robiłam, jak byłam mała. Z moimi przyjaciółmi. Czasami zwijaliśmy w kulkę trochę trawy i błota i rzucaliśmy tym w szyby sąsiadów. Tych, których nie lubiliśmy.

Mógł się krzywić do woli i tak by tego nie zobaczyła. Zamiast tego nieoczekiwanie dla siebie samego uśmiechnął się, wyobrażając sobie małą dziewczynkę ze zmierzwionymi włosami i łobuzerskim wyrazem twarzy obrzucającą okna sąsiadów. W sumie pomysł ukrywania się pod peleryną nie jest taki zły.

Usiedli obok siebie pod wielkim drzewem, opierając się plecami o szeroki pień. Hermiona zaczęła wyrywać kawałki trawy wraz z ziemią i w końcu oblała je strumieniem wody z różdżki. Ulepiła kilka nieforemnych kulek, które położyła tuż koło siebie. Pozostało im czekanie.

Jakiś czas później przed domek wyszła ładna kobieta w średnim wieku, usiadła w cieniu na ławce, na szczęście dość daleko od nich i zaczęła czytać książkę. Od czasu do czasu spoglądała w kierunku ścieżki, która dla nich obojga ginęła za drzewami. Służąca doniosła tacę z ciasteczkami, szklanki i dzban soku dyniowego.

– Pewnie zaraz zaczną przychodzić i ona wyszła czynić honory domu – powiedziała całkiem niepotrzebnie Hermiona.

I faktycznie, po jakimś kwadransie zjawił się Scott, za nim równocześnie Norris i Lawdord, a potem zaczęli schodzić się inni. Z domu wyszedł Benson, usiedli na ławkach i rozmawiali, czekając na przybycie reszty. Przy okazji częstowali się ciastkami, pili sok i żartowali z panią domu.

– A, właśnie, Alaina dziś nie będzie. Wetknął na chwilę głowę przez kominek, żeby powiedzieć, że jest chory i rzyga dalej niż widzi – powiedział Benson, kiedy przywitali się już z Watkinsem, który jak zwykle się spóźnił.

– Musiało go nieźle dopaść – skomentował któryś z nich, ale nie usłyszeli który.

Smith podniósł się z ławki i Snape utkwił w nim wściekłe spojrzenie. Gdyby mógł zabijać wzrokiem, Smitha powinno trafić na miejscu. Z całej ósemki najbardziej nie cierpiał właśnie jego. Drugi w kolejnosci był, niewiedzieć czemu, Rockman.

Panowie podziękowali żonie Bensona za towarzystwo i weszli do domu. Chwilę później zasłony w saloniku zostały zaciągnięte, okno zamknięte.

Hermiona przygryzła lekko dolną wargę. Nie mogła za wiele zrobić, póki żona Bensona siedziała na ławce.

– Zajmę się nią – szepnął Snape, zgadując, że kobieta przeszkadza.

Hermiona usłyszała, jak materiał peleryny otarł się o szorstką korę drzewa, kiedy się podnosił. Stąpając ostrożnie, podeszła do okna i położyła drucik na parapecie. Potem wróciła po pacyny trawy i ziemi i ukryła się za wielkimi krzakami hortensji. Stamtąd można było łatwo wydostać się na drogę, nie będąc za bardzo widzianym i o to dokładnie jej chodziło. Odwróciła się, patrząc w kierunku pani Benson.

Nie widziała Snape’a i nie wiedziała, co chciał zrobić, ale kiedy kobieta machnęła nagle ręką raz i drugi i uderzyła się lekko w odsłonięte ramię, domyśliła się, że to musi być jego sprawka. Minęła chwila i znów zaczęła się oganiać. W końcu nagle wstała i poszła do domu.

Świetnie, teraz ja się zabawię…

Wycelowała w okno i rzuciła pierwszą kulkę, która nie trafiła w szybę, ale z cichym plaśnięciem uderzyła w drewnianą okiennicę. Wycelowała staranniej i tym razem usłyszała ciche stuknięcie o szybę. Przygotowała różdżkę i rzuciła trzecią.

Rozległ się szczęk nagle otwieranego okna i między zasłonami pojawiła się głowa Bensona. O to jej chodziło!

Wycelowała w parapet i wylewitowała drucik gdzieś za okno. Obojętnie gdzie, mikrofon był tak czuły, że łapał z odległości dziesięciu jardów. Pochyliła się gwałtowniej, poruszając niechcący kwiatami.

Benson zauważył brudne ślady na szybie. Spojrzał przed siebie i nagle zobaczył jakiś ruch w krzakach.

– Cholerne dzieciaki! – warknął i złapawszy różdżkę, posłał w tamtym kierunku kilka oszałamiaczy. – Odechce się wam zabaw!

Odniósł wrażenie, że coś się tam poruszyło i zaszeleściło i usłyszał tupot nóg, więc pomyslał, że parszywe dzieciaki sąsiadów uciekły, jak zwykle, w stronę drogi. Z trzaskiem zamknął okno i szurnął zasłonami.

Snape już wracał pod drzewo, kiedy zobaczył strumienie czerwonego światła, które pomknęły w stronę, po której stała dziewczyna. Usłyszał szelest i tąpnięcie i natychmiast domyślił się, że któryś z oszałamiaczy musiał ją trafić. Błyskawicznie rzucił zaklęcie hałasujące w stronę drogi, żeby odciągnąć uwagę Bensona. Musiało mu się udać, bo ten warknął coś i zatrzasnął okno.

Snape podszedł szybko do krzaka, uklęknął i zaczął na oślep szukać dłońmi po ziemi, nie zwracając zupełnie uwagi na głosy, które zaczął nagle słyszeć w lewym uchu. Przez chwilę nie znajdował nic, ale nagle trafił na coś miękkiego. Wymacał ręką jakiś kształt pod cienkim materiałem i zorientował się, że to noga dziewczyny. Sięgnął dalej i złapał ją lekko za ramię, ale dziewczyna nie poruszyła się.

– Granger..? – szepnął wyraźnie i spróbował ją choć trochę podnieść. – Cholera! Granger!

Potrząsnął nią lekko, ale też nie podziałało i w dodatku bezwładne ciało zaczęło wysuwać się mu spod ramienia. Nic dziwnego, oboje mieli na sobie śliskie peleryny. Pozwolił jej osunąć się, oparł o kolano i machnął różdżką, rzucając niewerbalne Renervate.

Hermiona nabrała oddechu i poruszyła się. Odruchowo zasłonił jej usta ręką.

– Cicho… nic nie mów…

Pomógł jej usiąść i poczuł, jak opiera się o niego lekko. Pewnie nieźle oberwała…

– Jak się czujesz?

Dziewczyna nabrała jeszcze raz głęboko powietrza i świat zachybotał się i wreszcie się uspokoił.

– Może być… Nic mi nie jest…

– Możesz sama siedzieć? – pytanie uzmysłowiło jej, że półleży na jego ramieniu.

Usiadła dla próby sama i stwierdziła, że jest w porządku.

– Już tak… Dziękuję.

Snape poprawił niewygodną kulkę w uchu i usiadł koło Hermiony. Równie dobrze mogli zostać tam gdzie byli, przynajmniej na razie.

Hermiona sięgnęła po drugą słuchawkę i włożyła ją sobie do ucha. Trafili w bardzo dobrym momencie. W saloniku Norris przeszedł właśnie do konkretów.

– Smith, czy ty już durnego Imperiusa nie potrafisz porządnie rzucić?! – mówił właśnie zdenerwowany i żeby to podkreślić, rąbnął pięścią w oparcie fotela. Choć już sam fakt zwracania się po nazwisku powinien był wystarczyć.

– Peter, naprawdę nie mam pojęcia, co się mogło stać! – Smith zaczął się usprawiedliwiać. – Byliśmy sami, mogłem spokojnie rzucić zaklęcie, ale czemu tak dziwnie podziałało… nie mam pojęcia!

– Podziałało? Ty to nazywasz „podziałało”? Zamiast potwierdzić, że to on udzielił wywiadu i poprosił o ukrycie swojej tożsamości, facet zamyka drzwi przed nosem reportera, mówiąc „bez komentarza”, a ty uważasz, że twoje zaklęcie podziałało?!

– Jakby nie podziałało, to by zaprzeczył… – odważył się odpowiedzieć Smith.

– Dość! Przy najbliższej okazji masz to zrobić jeszcze raz i tym razem dobrze!

Smith skrzywił się, ale już się nie odezwał. Norris skinął na Lawforda, który poprawił się na krześle.

– Jutro porozmawiamy z Shackleboltem i powiemy, że nowa szkoła zostanie otwarta od września na Rathlin Island. Jimm już o tym wie i bardzo mu się ten pomysł podoba.

Scotta to bardzo zaskoczyło. Do tej pory nie sądził, żeby Douglas miał podobne przekonania co oni.

– Mówiłeś mu o nas?

– Zwariowałeś? – Lawford spojrzał odruchowo na Norrisa, który rzucił trochę pogardliwe spojrzenie na Scotta. – Ustawa przeszła już dwa dni temu i Jimm zna ją doskonale, teraz tylko wyjaśniłem mu, jak to bardzo chcemy zadbać o uczniów mugolskiego pochodzenia. Ewart podrzucił nam parę statystyk, które trochę… upiększyliśmy i z tego ładnie wyszło, że w Hogwarcie nie będzie dla nich miejsca. Chociaż boi się, że Minister będzie marudził z powodu finansów. Wstępne koszty oceniliśmy na ponad pięć tysięcy galeonów.

– Minister nie będzie nam sprawiał problemów, a pieniądze tak czy inaczej się znajdą. W razie czego utniemy trochę z obecnych dotacji dla Św. Munga i paru projektów w toku – twardym tonem zaopiniował Norris.

Przez parę minut omawiali różne dane statystyczne.

– Do tego Jimm ma umówione spotkanie ze Snape’m we wtorek. W środę… a może nawet we wtorek w wieczornym wydaniu Proroka będziemy mogli opublikować jego poparcie, aby mugolaków szkolić na Rathlin Island.

– Złapie się na to? – spytał Watkins, który wciąż się stresował z powodu fiaska z „zaklęciami przekonywującymi”, innymi niż Imperius.

– Nie martw się, Nigel. Dobiorę mu się do dupy tak, że będzie naprawdę wesoło – uśmiechnął się czarująco Smith, patrząc na Norrisa i mrugając do niego okiem.

 

Snape poczuł, jak nagle targnęła nim nieopisana fala złości i złapała go gdzieś za gardło.

– Poczekaj, jak ja dobiorę się do twojej, będzie jeszcze weselej!

Nagle poczuł, jak na jego przedramieniu zaciska się uspokajająco drobna ręka i zorientował się, że powiedział to na głos. Dziewczyna cofnęła rękę, zanim zdążył odpowiedzieć.

Przez chwilę słyszeli wesoły śmiech, który jednak szybko umilkł.

[Robicie tam już coś?]

[Znaleźliśmy duży zamek i od tygodnia Jimm wysyła tam ekipy, które zajmują się przygotowaniem szkoły, żeby ruszyła od września. Oficjalnie.]

[Mugoli tam nie ma?]

[Na wyspie mieszka w tej chwili tylko para starszych ludzi. Mają parę krów, kur i poletko, na którym uprawiają jakieś warzywa. Ich syn od czasu do czasu przypływa i podrzuca im jedzenie. Nie powinni sprawiać kłopotów.]

[Ruszcie się szybciej z przygotowaniami, zamek ma wyglądać na gotowy!]

Tak, to musiał mówić Norris!

[I dopiero we wrześniu okaże się, że są jakieś dodatkowe problemy?]

[Tak będzie najlepiej, przede wszystkim przed opinią publiczną.]

[Szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie nastroje!]

Przez dłuższy czas rozmawiali na temat reakcji na odmowę Naczelnego udzielenia wywiadu i niepokoje, które były coraz wyraźniejsze, szczególnie po kolejnym krytycznym artykule w Żonglerze. Od niedawna Lovegood zaczął wypuszczać praktycznie codziennie bardzo krótkie numery, w których nie pisał o chrapakach krętorogich czy narglach, ale na temat obecnej sytuacji w kraju. Dokładnie jak pod koniec ostatniej wojny.

[Nigel, kiedy będziesz miał gotowy eliksir?]

[Nie wcześniej niż za tydzień. Muszę zrobić esencję z korzeni Cimicifugi, a te przybędą dopiero za jakiś tydzień, góra dwa.]

[Pospiesz się. To opóźni kampanię obowiązkowych badań dla wszystkich kobiet.]

[Wiem, Peter, ale nie ma sensu używać korzeni, które rosną u nas. Najmocniejsze są te z Ameryki Południowej. Właśnie od siły esencji zależy czy eliksir będzie miał charakter permanentny, czy tylko czasowy.]

[Dobrze, już dobrze! Rozumiem. W każdym razie Black zacznie już pisać na ten temat. To może trochę uspokoić ludzi. ]

[Nadal chcesz zacząć równolegle badania kontrolne dla tych, które chcą mieć drugie dziecko?]

[Jasne, że tak! Eliksir możemy podać tylko szlamom. Jedynym sposobem na powstrzymanie czarownic półkrwi jest właśnie zezwolenie na drugie dziecko. Bez tego zobaczysz, co się będzie działo.]

Hermiona pokręciła głową z mieszaniną frustracji i oburzenia, ale nie skomentowała tego, tylko słuchała dalej.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 10Dwa Słowa Rozdział 12 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 12 komentarzy

  1. Swoja droga moznaby oglosic licytacje – ile ktora da za mozliwosc wpatrywania sie z bliska w oczy Severusa… 🙂Wróć do czytania

Dodaj komentarz