Dwa Słowa Rozdział 49

Wizyta Hermiony trwała trochę dłużej.

Kiedy pojawiła się w Ministerstwie, musiała znów przejść przez Acceuil i poczekać na Jean Jacquesa. Na całe szczęście nie musiała tym razem wymyślać już idiotycznych historyjek, tylko po prostu zrobiła to, co zaplanowali na taką okazję. Poprosiła czarownicę na recepcji o poinformowanie Monsieur Legranda, że Annick Rocques czeka na niego na dole. Ponieważ Jean Jacques zostawił wszystkim dyżurującym informację, że w takim przypadku należy posłać po niego natychmiast, nie czekała nawet dwóch minut.

Mężczyzna podszedł do niej szybkim krokiem i złapał za ramię, nie spojrzawszy nawet na ubraną w śnieżnobiałą szatę czarownicę, która zerknęła na niego i zajęła się następnym petentem.

– Coś się stało?! Coś nie tak?

– Wszystko w najlepszym porządku, Jean Jacques – uśmiechnęła się radośnie Hermiona.

Francuz odetchnął z ulgą i ucałował jej policzki.

– Z twojego powodu dostanę kiedyś ataku serca. Dziękuję, Monique! – machnął ręką do kobiety na recepcji i odwrócił się do Hermiony. – Swoją drogą, dzień dobry.

Dziewczyna parsknęła śmiechem i ruszyła za nim. Podeszli do punktu kontroli różdżek, a stamtąd do baszty C.

– Jesteś sama? – spytał, wchodząc po schodach.

– Tak. Severus załatwia parę rzeczy… na miejscu.

Minęli parę osób schodzących na dół i zrównali się z jakąś leciwą kobietą człapiącą na górę. Hermiona już chciała zapytać, czy jej nie pomóc, ale Jean Jacques pogonił ją, więc ociągając się trochę, wyprzedziła staruszkę i poszli wyżej.

– Czemu nie chciałeś, żebym jej jakoś pomogła? – zapytała Hermiona, gdy weszli już na II piętro.

– Bo ją znam – parsknął Jean Jacques. – Nazywamy ją Smok. Wkurza się z byle powodu i wrzeszczy tak strasznie, że niemal zionie ogniem. Twoją propozycję pomocy odebrałaby jako aluzję, że jest stara i nie daje sobie rady i pewnie w ciągu paru sekund by cię spopieliła.

Usiedli przy stoliku i dziewczyna wyjaśniła, jak postanowili zakończyć całą sprawę. Jean Jacques wyprostował się i pokiwał głową.

– Doskonały pomysł. Mamy tyle dowodów, że nie będą mogli ich zignorować. Poczekaj chwilę…

Podszedł do portretu młodej czarownicy wiszącego na ścianie.

– Eugenio, powiedz mi proszę, o której mogę się spotkać z Ministrem? Wiesz, w tej naszej sprawie?

Eugenia pochyliła głowę, jakby patrzyła na coś, co znajdowało się poniżej ramy obrazu. Zacmokała parę razy, rzuciła okiem na zegarek i w końcu najwyraźniej znalazła wolną chwilę.

– O czternastej. Będziesz miał pięć minut, Jean Jacques.

– Wcześniej się nie da?

Eugenia spojrzała na niego surowo, marszcząc brwi.

– Gdyby można było wcześniej, to bym ci to zaproponowała.

Jean Jacques uśmiechnął się, mimo negatywnej odpowiedzi.

– Bardzo ci dziękuję.

Eugenia kiwnęła głową i obróciła się bokiem, zajmując się najwyraźniej czymś innym. Jean Jacques usiadł z powrotem przy stoliku koło Hermiony.

– Jeśli chcecie złapać Lawforda dzień wcześniej, żeby móc go przesłuchać… sądzę, że to będzie możliwe dopiero na początku przyszłego tygodnia.

– Czemu? – zdziwiła się Hermiona.

– Bo w tym tygodniu już się nie da. Sama popatrz – wskazał magiczny kalendarz na ścianie. – Nawet jeśli dziś wyślemy sowę z prośbą o wizytę, wy dostaniecie ją dopiero jutro. Na takim szczeblu potrzeba minimum kilku dni na uzgodnienie dat, szczegółów i tak dalej. Obowiązuje nas jakiś protokół dyplomatyczny.

– Fakt – przyznała dziewczyna.

Zaczęli omawiać szczegóły porwania Lawforda i Hermiona opowiedziała mu o pomyśle ukrycia jego nieobecności pod pretekstem wizyty w Departamencie Tajemnic. I ich największym problemie – co zrobić, żeby przynajmniej jego sekretarka się o tym dowiedziała.

Jean Jacques zaproponował, żeby wysłać kogoś do gabinetu Lawforda, żeby podłożył notatkę dla sekretarki Lawforda, ale sam też nie wiedział, kto to mógłby zrobić. Z pewnością było niewiele osób mogących wejść aż do gabinetu. On również kategorycznie odrzucił pomysł wejścia tam któregoś z nich w pelerynie niewidce, w drugim wymiarze, czy w innej postaci, po wypiciu wielosokowego.

– Mowy nie ma, żeby pojawił się tam choć kawałek was!

– Wiem, nie pójdziemy tam, nie denerwuj się. Choć to przecież końcówka.

– Wierz mi, największe błędy popełnia się zazwyczaj właśnie na końcu. Ze zmęczenia, zniecierpliwienia i lekceważenia problemu. Musimy wymyśleć coś innego.

Przez dłuższy czas głowili się, co z tym zrobić. W końcu Jean Jacques stwierdził, że porozmawia o tym ze swoimi kolegami ze Skrzydła Północnego.

Hermiona chciała móc porozmawiać z Ministrem, więc napisała do Severusa, że wróci koło trzeciej, a potem wybrała się z Jean Jacquesem na obiad do niego do domu. Bibi mało nie udusiła Hermiony z radości i półtorej godziny minęło błyskawicznie.

Przed czternastą usiedli w niewielkiej salce przy gabinecie Ministra, ale Hermiona nie miała czasu na rozglądanie się. Ledwie rzuciła okiem za okno, kiedy drzwi do gabinetu Ministra się otworzyły i wyszła do nich… Eugenia. Hermiona była tak zaskoczona, że aż otworzyła usta i spojrzała na Jean Jacquesa zagubionym wzrokiem. Do tej pory sądziła, że Eugenia istnieje tylko na portrecie. Nie jest żywą osobą. Tak jak Dumbledore czy Dillys i inni. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że może żyć i mieć swój portret.

– Jean Jacques, mademoiselle Granger – skinęła im głową młoda kobieta. – Minister na was czeka.

Hermiona podniosła się całkiem automatycznie, wpatrując się w Eugenię. Jean Jacques przepuścił ją przed sobą i zamknął za nimi drzwi.

– Dzień dobry, panie Ministrze – skłonił się siedzącemu za dużym, ozdobnym biurkiem Charlesowi Chevalier.

Hermiona podeszła do niego się przywitać i Minister wstał, z taką samą jak zawsze elegancją ucałował jej rękę i wskazał im obite czerwonym aksamitem krzesła.

– Dziękujemy, że mógł pan nas przyjąć – zaczęła Hermiona i pomna tego, co kiedyś usłyszała o tym, że Minister nie lubi tracić czasu, postanowiła przejść od razu do sedna sprawy. – Znaleźliśmy sposób, żeby skończyć całą tę historię i do tego po raz ostatni potrzebujemy pańskiej pomocy.

Minister zmarszczył brwi i nieświadomie wziął do ręki czarne pióro i zaczął nim powoli obracać.

– Przyznam, że to brzmi bardzo zachęcająco. Proszę mówić.

– Doszliśmy po prostu do wniosku, że mamy już wystarczająco dużo dowodów, żeby można je było komuś przedstawić – wyjaśniła. – Ponieważ nadal nie mamy Ministra Magii, zastępuje go póki co Tiberius Foster, który nie jest ani pod Imperiusem Norrisa, ale też nie jest jego człowiekiem. Innymi słowy, może podejmować samodzielne decyzje. W tej chwili ani ja, ani Severus Snape nie możemy spotkać się z nim i nie zostać aresztowanym. Ale pan może. Już szczególnie biorąc pod uwagę incydent dyplomatyczny i polityczny między panem i Kingsleyen Shackleboltem w sprawie zamknięcia granic. Mógłby pan spotkać się z nim i wtedy przedstawić wszystkie dowody i zażądać złapania Norrisa i reszty i wszczęcia śledztwa.

Minister słuchał z uwagą, więc kontynuowała:

– Będziemy mieć jeszcze jeden dowód. Postanowiliśmy dzień przed panów spotkaniem uprowadzić Lawforda. Żeby odebrać od niego zeznania i przede wszystkim zmusić go do współpracy. Tylko on może rozwiązać Przysięgę Wieczystą, co pozwoli reszcie zeznawać. I z pewnością wpłynie na ich postawę.

Charles Chevalier uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Pomysł jest bardzo dobry. Każę Eugenii wystosować prośbę o pilne spotkanie. Im szybciej, tym lepiej.

– Panie Ministrze, jeśli mogę… – odezwał się Jean Jacques. – Spotkanie musi mieć miejsce dzień po porwaniu Lawforda. Więc albo w czwartek lub piątek tego tygodnia, albo najwcześniej we wtorek następnego. Nie można go porwać na cały weekend, bo jego rodzina zawiadomi Norrisa, który z pewnością ucieknie. Reszta być może też.

Minister rzucił okiem na kalendarz, całkowicie wypełniony spotkaniami i naradami. W poprzednich tygodniach, z powodu obecności Hermiony i Severusa poprzekładał i anulował niektóre z nich i teraz się poważnie nawarstwiły.

– Dobrze, w takim razie będę prosił o krótkie spotkanie we wtorek. W celu negocjacji otwarcia granic. Do tego czasu przygotujcie wszystko co macie, złapcie Lawforda i dajcie mi koniecznie znać tuż przed spotkaniem, że wszystko poszło dobrze. Czy to już wszystko, co chciała mi pani powiedzieć, mademoiselle? – spojrzał na Hermionę, ukrywając zniecierpliwienie.

– To wszystko, panie Ministrze – dziewczyna wstała natychmiast i wyciągnęła do niego rękę. – Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Naprawdę.

Minister również wstał, ucałował jej dłoń i wskazał im drzwi.

– Nie ma za co. Będę wam towarzyszył, mam w Sali Narad spotkanie – spotkanie, na które był już spóźniony, co było do niego zupełnie niepodobne.

Gdy wyszli na korytarz, Minister skłonił się jeszcze raz Hermionie i odszedł szybkim krokiem. Jean Jacques odczekał chwilę i wypuścił powietrze.

– To cud, że Eugenii udało się znaleźć choć pięć minut dla nas. Musi mieć zupełne urwanie głowy. Jeszcze go w takim stanie nie widziałem!

Na wspomnienie o Eugenii Hermiona zatrzymała się.

– A właśnie! Nigdy mi nie mówiłeś, że ona żyje! U was to normalne?

Jean Jacques również się zatrzymał.

– No pewnie, że żyje… co w tym dziwnego?

– Przecież ma swój portret?

– Ach, o to ci chodzi. Eugenia jest jedyną sekretarką Ministra. Zauważyłaś już, że on jest bardzo wymagający. Więc Eugenia ma pełno portretów w różnych biurach i salach. W ten sposób jest na bieżąco, wie o wszystkim i wszystko może błyskawicznie załatwić. Właśnie po to ma portrety. A co, u was to się nie zdarza?

– U nas tylko zmarli mają swoje portrety. I oczywiście nie wszyscy. Tylko nieliczni.

Koło nich przeszedł spiesznie jakiś czarodziej ubrany w szatę trochę podobną do buddyjskich mnichów. Hermiona ocknęła się.

– Będę już wracać. Czy Ricky będzie jeszcze przez kilka dni w Anglii?

– Ricky będzie cały czas w Anglii. Więc kontaktujcie się z nim bez obawy. Spróbujcie wymyśleć, co zrobić w sprawie Lawforda, ja z mojej strony też będę szukać. I dam znać przez Ricky’ego.

Dziewczyna kiwnęła głową.

– Najlepiej będzie, jeśli się spotkamy w weekend, żeby dopracować wszystkie szczegóły. Obojętnie gdzie, czy u ciebie, czy u nas. W poniedziałek wszystko musi być gotowe. Jeśli oczywiście Foster zaakceptuje prośbę o spotkanie we wtorek.

– Znając Charlesa Chevalier, prośba będzie raczej żądaniem. Nie będzie miał większego wyjścia. Szczególnie po reprymendzie, jaką dostaliście od ICW.

 

 

Środa, 7.10

Czytanie Proroka i Żonglera podczas śniadania stało się już zwyczajem, zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli. Sowy jeszcze nie odleciały, kiedy większość starszych uczniów i nauczycieli rozdzierała już paski papieru owinięte dookoła gazet.

– Co dziś nowego? – spytał Dennis Creevey.

Albert szybko przejrzał pierwszą stronę Proroka i nie znalazłszy nic alarmującego, otworzył na drugiej stronie.

– Cholera! – zaklął cicho. – Popatrzcie. Wprowadzili zmianę sposobu wybierania Ministra Magii.

Bill i Dana odsunęli talerze i przechylili się, żeby lepiej widzieć.

W krótkim artykule na drugiej stronie można było przeczytać, że wielu wysokiej rangi urzędników i czołowi szefowie departamentów zdecydowali, że od teraz Minister Magii będzie wybierany na wniosek złożony przez szefów kluczowych departamentów: Przestrzegania Prawa Czarodziejów, Transportu, Komunikacji ze Światem Niemagicznym, Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, Badania Zdolności Czarodziejskich, Magicznych Wypadków i Katastrof oraz Urzędu Magicznej Informacji. Wyłaniany będzie większością głosów, przy czym jeśli ktoś wstrzyma się od głosowania, jego głos będzie liczony jako „za”.

Vacatio Legis miało wynosić ustawowe dwa tygodnie, więc ustawa miała wejść w życie od 21 października. Do tego czasu szefowie wymienionych departamentów mieli spotkać się w celu wyłonienia kandydata na wakujące stanowisko.

Dennis pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Absurd. Po prostu absurd. Nie piszą o Departamencie Tajemnic, za to wymieniają Wypadki i Katastrofy! Za chwilę dorzucą do tego Szefa Klubu Gargulkowego i Szefa Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników!

Dokładnie to samo usłyszała Minerwa przy stole nauczycielskim. Horacy siedzący nieopodal odłożył Proroka tak zamaszyście, że aż podskoczyły sztućce.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Ale już widzę, co będzie za chwilę. Wybiorą ICH Ministra i za chwilę nie poznamy naszego świata!

– I najgorzej, że nie można stąd uciec – dorzuciła Septima. – Jakbym mogła, dawno by mnie tu już nie było.

– Może dlatego wcześniej zamknęli granice? – Pomona przechyliła się w ich kierunku, dołączając do dyskusji.

– Jak tylko otworzą, wszyscy prysną. Nie wiem nawet, czy ostatni pomyśli o rzuceniu NOX – zaśmiał się ponuro Horacy.

Minerwa uśmiechnęła się do siebie w duchu, ale ponieważ nie mogła pokazywać po sobie, że wie coś więcej, więc odsunęła się od stołu, popatrzyła na niedokończoną owsiankę i zacisnęła mocno usta.

– Życzę wszystkim miłego dnia – powiedziała cierpko i wyszła.

Dennis odprowadził ją wzrokiem do drzwi.

– Współczuję tym, którzy mają dziś rano transmutację… McGonagall wygląda na wcielenie furii.

– No to mają przesrane… – powiedział Bill.

– Obudź się – parsknęła Dana – My mamy. Na trzeciej lekcji. Do tego czasu nie tylko się nie uspokoi, ale jeszcze dodatkowo wkurzy ją pierwszy i trzeci rok.

– Oj, posypią się dziś szlabany, mówię wam – dodał filozoficznie Dennis.

 

 

Dwie godziny później Filius Flitwick skończył lekcje z zaklęć i z dużą ulgą wrócił do swoich komnat. Miał parę testów do zrobienia.

Wczoraj znów uczestniczył w naradzie z Albusem, Minerwą, Severusem i panną Granger. Przez długi czas dyskutowali, jak podłożyć w biurze Lawforda notatkę, że Lawford musi iść do Departamentu Tajemnic. I dopiero po prawie godzinie znaleźli proste rozwiązanie.

Skoro ani oni, ani nikt inny, nie mogli wejść do gabinetu Lawforda, nie można było wylewitować do niego żadnych notatek, odpadały samolociki, ktoś, sam już nie pamiętał kto, stwierdził, że w takim razie należy tę notatkę przesłać w liście do Lawforda.

– To najlepszy dowód, że jak się zawędruje za głęboko w las, nie dostrzega się już drzew – podsumowała to Minerwa, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Należało przesłać Lawfordowi wyniki badań, na które z pewnością się rzuci, w których będzie napisane, że ma się stawić jak najszybciej w Departamencie Tajemnic. I dołączyć opakowany w coś świstoklik.

– W tych wynikach musi być napisane coś o załączniku, który koniecznie musi zużyć. Wypić, zjeść, cokolwiek. Żeby musiał go otworzyć i dotknąć świstoklika – powiedziała z entuzjazmem Hermiona Granger. – I najlepiej tak go zapakować, żeby musiał użyć obu rąk do otwierania. Wtedy odleci ze świstoklikiem, a wyniki zostaną. I jego sekretarka z pewnością je przeczyta…

– Ma pani cudowne pomysły, panno Granger – przyznał jej wtedy.

– Rozwiązanie na wszystko – dorzucił rozbawiony Dumbledore.

– Powiedziałbym, że naczytałaś się za dużo mugolskich książek – Severus też wyraził swoją opinię.

Hermiona Granger zaśmiała się krótko.

– Teraz już wiem, kto grzebał w mojej biblioteczce!

Severus uniósł jedną brew, ale po chwili kącik jego ust powędrował do góry w lekkim uśmiechu.

Wcale nie było się co dziwić. Widzieli koniec całej tej historii i byli w dobrych humorach. Jeśli nawet Severus Snape pozwalał sobie na coś w rodzaju żartów…

 

 

Wziął parę skarpetek i położył je delikatnie na środku stolika.

– Factisunt mobilis – szepnął, stukając lekko w skarpetki.

Przez dzianinę przeszła wolno jakby fala. Drobniutkie włoski położyły się i podniosły, poczynając od góry aż do palców. I kiedy ostatnie znieruchomiały, cała powierzchnia rozjarzyła się niebieskawym światłem; z początku ledwo widocznym, które przybrało na sile, ale szybko zgasło. Po sekundzie skarpetki na stoliku wyglądały najzwyczajniej w świecie, choć stały się świstoklikiem.

Filius rozejrzał się dookoła i jego wzrok zatrzymał się na drzwiach do sypialni. Zapisał w świstokliku dokładny adres – sypialnia Filiusa Flitwicka, Szkoła Magii i Czarodziejstwa, Hogwart.

Teraz nadszedł czas na najważniejsze. Należało rzucić odpowiednie zaklęcie. Zwykły Portus po prostu aktywował świstoklik w tym określonym momencie i żeby z niego skorzystać, należało się go natychmiast chwycić. Portempus, odmiana Portusa, służył do zapisania w świstokliku dokładnego czasu, kiedy sam miał się aktywować i odlecieć, obojętnie czy sam, czy z kimś. Portempus Extendus był inną odmianą zwykłego zaklęcia i właśnie tego potrzebował. Za jego pomocą można było określić przedział czasu, w którym świstoklik był aktywny i odlatywał przy dotknięciu przez osobę magiczną. Zaklęcie samo w sobie nie było zbyt skomplikowane, ale za to trzeba było wpierw zapisać w nim aktualny czas i dopiero potem określić przedział czasowy. Z tego właśnie zaklęcia skorzystał Crouch, kiedy umieścił w Labiryncie świstoklik do Lorda Voldemorta, którego dotknęli Harry i Cedrik.

Filius spojrzał na zegar na ścianie. Nie był to zwykły zegar. Miał dwanaście godzin, jak normalny, ale na tarczy, z boków, wypisany był rozkład lekcji na dany dzień. Jedna jedyna wskazówka, prócz wskazywania czasu, pokazywała również, ile jeszcze zostało minut do kolejnych zajęć. W weekendy rozkład lekcji znikał i na tarczy pojawiały się normalne godziny.

Do obiadu nie miał już żadnych zajęć. Doskonale, ale on potrzebował w tej chwili dokładnego czasu. Machnął więc różdżką i przemienił chwilowo zegar na zwykły. Było czternaście po dziesiątej.

Zapisał więc aktualny czas i aktywował świstoklik do dziesiątej dwadzieścia. Normalnie powinien również wpisać w niego licencję, ale nie bawił się w te sprawy. Jeśli ktoś wykryje użycie nielicencjonowanego świstoklika w Hogwarcie, z saloniku do sypialni, z pewnością uzna to za testowanie zaklęć przed lekcjami.

Przez kilka sekund skarpetki rozbłysły światłem. Odczekał chwilę i dotknął ich.

Nic się nie stało. Zupełnie.

Zdumiony Flitwick zmarszczył brwi, przyjrzał się z bliska skarpetkom i nagle stuknął się ręką w czoło.

– Osłony!

Podszedł do kominka i mruknął Accio Proszek Fiuu, bo szkatułka stała za wysoko, jak dla niego. Sypnął trochę i zajrzawszy w zielone płomienie, zażyczył sobie gabinet dyrektora, wiedział bowiem, że Minerwa spędzała tam cały czas wolny od lekcji.

– Filiusie! – czarownica akurat coś pisała i o mało nie przewróciła kałamarza z atramentem na jego widok. – Udało ci się???!

– Jeszcze nie. Mogłabyś być tak dobra i zdjąć osłony z moich komnat?

– Ależ oczywiście! Natychmiast!

Minerwa wymruczała odpowiednie zaklęcia i smagnęła różdżką w kierunku siódmego piętra przy zachodniej baszcie.

– Już – oznajmiła mu. – Daj mi znać, jak tylko skończysz, dobrze?

Malutki czarodziej kiwnął głową i wrócił do testowania. Powtórzył ostatnie zaklęcie aktywujące świstoklik do w pół do jedenastej. Niecierpliwie policzył do dwudziestu i dotknął skarpetek.

Poczuł mocne pociągnięcie w okolicach pępka, wszystko zawirowało i gdy wreszcie otworzył oczy, zobaczył, że jest w swojej sypialni.

– Doskonale! – zatarł ręce z radości.

Do południa zrobił jeszcze parę testów, skupiając się tym razem na tym, czego można było użyć do osłonięcia świstoklika na tyle, by nie wyczuł on dotyku. Przetestował zwykłą chusteczkę do wycierania nosa, papierową kopertę, skórzany woreczek i metalowe pudełeczko od herbaty. Chusteczka i koperta zdecydowanie odpadały, bo były za cienkie i świstoklik zareagował na dotyk natychmiast. Gdy dotknął metalowego pudełeczka, w pierwszej chwili nic się nie działo, ale po paru sekundach świstoklik porwał go tak mocno, że lądując w sypialni, uderzył głową o szafkę i nabił sobie zdrowego guza. Najlepiej wypadł skórzany woreczek. Pomimo ściskania go, stukania, pocierania, nic się nie stało. Dopiero wyjęcie go ze środka spowodowało przeniesienie do sypialni.

Skończył więc testy i trzymając się za głowę, poczłapał do kominka zawiadomić Minerwę.

Minerwa natychmiast napisała do Hermiony i Severusa, oni z kolei wysłali remporterem wiadomość do Ricky’ego. Gdy chłopak ją odebrał, zdecydował, że pora wracać dziś do Francji.

W ten sposób jeszcze tego samego dnia Jean Jacques dowiedział się, że „sprawa Lawforda” została rozwiązana.

On też miał dla nich wiadomość, którą mieli dostać dopiero nazajutrz. Tiberius Foster zaakceptował prośbę francuskiego Ministra Magii o krótkie spotkanie we wtorek rano. Mieli się spotkać o dziewiątej czasu angielskiego.

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 48Dwa Słowa Rozdział 50 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz