Dwa Słowa Rozdział 14

Niedziela, 14.06

Perry siedział koło Jacka na tarasie. Popijając piwo, przyglądali się, jak wnuczka Jacka bawi się kolorową dmuchaną piłką. Podrzucała ją do góry i próbowała złapać kolor, który wcześniej kazała im wybierać. Znów się jej nie udało. Podbiegła do nich i klepnęła Jacka po nodze.

– Jaki teraz?

– Zielony, kwiatuszku. Ale próbuj pięć razy, dobrze?

Potrząsnęła radośnie główką i odbiegła na środek trawnika.

– I będziemy musieli ich zdrowo przegonić – Jack wrócił do przerwanej chyba po raz setny dyskusji. – Chłopaki muszą być w formie, a nie wylegiwać się na wygodnych pryczach i brać co wieczór gorący prysznic.

– Na pewno im się to przyda. Gdzie ich potem wyślecie? Zobacz, udało się jej!

Kimberly krzyknęła z radości i podbiegła do nich, trzymając mocno rączki na zielonych paskach.

– Dziadziusiu! Zobacz! Udało się!!!

Jack wstał, wyprężył się na baczność i zasalutował jej. Po czym pochylił się i pocałował płową główkę.

– Teraz spróbuj niebieski. Musi się udać, aniołku!

Usiadł, wychylił parę łyków piwa i otarł sumiaste wąsy.

– W tej chwili na ogół Bliski Wschód. Syria, Irak, Iran… Liban… Wiesz, tam, skąd bierze się to całe gówno.

– Myślisz, że kiedyś wreszcie się ich pozbędziemy? – spytał ponuro Perry.

Jack odmachał wesoło dziewczynce i poważniejąc, spojrzał na przyjaciela.

– Nie mamy innego wyjścia. Widzisz, co się dzieje. Francja, Dania, Belgia… U nas też są, już choćby miesiąc temu w Gartland! Albo oni, albo my!

– Czasem się zastanawiam, czy nie można tych wszystkich sukinsynów zebrać w jakimś jednym miejscu i zrzucić tam atomówki. Tak, żeby nawet mrówka żywa stamtąd nie wyszła!

– Wiem, wiem… czasami mnie też szlag trafia na to wszystko i najchętniej zatłukłbym ich wszystkich własnoręcznie.

Na krótką chwilę zapanowało ponure milczenie, które na szczęście przerwała mała, przynosząc piłkę. Położyła ją na ziemi i próbowała poprawiać, żeby się nie staczała, więc Perry pochylił się i zablokował ją małym kamykiem.

– Chcesz cukierka?

– Czekoladowego! Wujku, chcę czekoladowego! – Kimberly zaczęła podskakiwać w miejscu, rozglądając się po stole w poszukiwaniu słodyczy.

– Idź do cioci Helen, ona ma pełno w salonie – pogłaskał ją po główce i mała odbiegła, brykając jak mały konik.

– Jest słodka – powiedział Perry do Jacka. – Masz prawdziwe szczęście, dziadku!

– Twoja Hermiona się nie spieszy do uczynienia cię najszczęśliwszym dziadkiem na ziemi? – Jack dolał sobie piwa i popatrzył na kufel przyjaciela. – A nie, pamiętam! Ona dopiero zaczęła chodzić z jakimś… jak on się nazywa?

– Ronald.

– No i jak, w porządku? Udało ci się podsłuchać tego gałgana?

– Udało, dzięki ci wielkie! Kamień z serca mi spadł, poważnie mówię! Wyszło na to, że chyba mam manię prześladowczą i wszędzie widzę bandytów niegodnych mojej córki – Perry zaczął się leciutko denerwować. W tej chwili stąpał po bardzo kruchym lodzie.

– Wcale ci się nie dziwię! Na twoim miejscu też bym się o nią bał! – roześmiał się Jack. – Ile ona ma lat? Dziewiętnaście?

– We wrześniu skończy dwadzieścia.

– Uważaj na nią. Jak chcesz, to słuchaj dalej od czasu do czasu, byle ostrożnie! Wiesz, żebyś przypadkiem nie usłyszał tego, co nie trzeba!

Jack roześmiał się, więc Perry zawtórował mu i postanowił odwrócić uwagę od Hermiony. Ostatnim razem sporo się napocił, próbując wyjaśnić, jaką szkołę skończyła i co teraz robi.

– Przestań, bo się zawstydzę! Poważnie, to już się wstydzę. Nie dość, że się bezpodstawnie czepiam, to jeszcze podsłuchuję. A teraz ich obgadujemy! Jak te ostatnie świnie.

– A propos świni, wiesz, że ceny wieprzowiny poleciały na łeb, na szyję w krajach arabskich?

Bardzo dobrze, o to chodzi. Zajmij się tym tematem, Jack!

– Nie, czemu?

– Bo Arabom nie wolno jej jeść i od niedawna wprowadzili w niektórych ich okręgach karę śmierci za konsumpcję wieprzowiny.

– Na naszych też?!

– Oczywiście, że nie! Niech by tylko spróbowali! Ale ponieważ ściągnęli tego wcześniej pełno, teraz mięcho jest niemal za darmo, każdy chce się tego pozbyć! Więc chłopaki mają kotlety wieprzowe trzy razy dziennie!

Obaj wybuchnęli śmiechem, a Perry zastanawiał się, jak tu zostać przy temacie.

– Czyli manewry zorganizujesz właśnie tam? Żeby mieć spokój z oprowiantowaniem?

Jack potrząsnął głową, wziął w garść trochę orzeszków i wsypał sobie do ust.

– Nie, bo prócz żarcia muszą też coś pić, a z wodą tam kiepsko.

– No więc gdzie ich będziecie ganiać?

– Nie wiem jeszcze. Choć Sir Nicholas nalega, żeby podać mu już szczegóły. Admirał Briggs z RN (Royal Navy – marynarka wojenna we flocie angielskiej) zaproponował Afrykę Południową, Marszałek O’Connell z nim się zgadza, więc pewnie nie chciało mu się szukać…

Jack zawahał się i Perry postanowił podrążyć temat. Byle dalej od Hermiony.

– Ale co, za daleko? Za gorąco?

– Nie, ale wiesz, jak to jest. Tak z zasady na naradzie Połączonego Kolegium Szefów Sztabów British Army musi mieć jakąś porządną propozycję. I wszyscy oczekują jakiejś kontrpropozycji od Sir. Nicolasa. Więc muszę wymyślić mu coś innego.

Powiał nagły wiatr i załopotał parasolem, ale nie przewrócił go. Przy okazji przyniósł słodkawy zapach kwiatów kwitnących u sąsiadów.

– Czego ci potrzeba? Dużo terenu, spokój, dostęp od morza i z powietrza…? Co jeszcze?

– Żeby mi się tam nie plątali cholerni turyści ani poszukiwacze UFO, nie łaziły żadne pielgrzymki… żadnych reporterów, nawiedzonych mnichów – pokutników i równocześnie, żeby to nie był koniec świata, gdzie psy dupami szczekają.

– I co, masz coś? – zachichotał Perry.

– Sęk w tym, że nie. Nawet nie zacząłem szukać…

– To ja mam dla ciebie pomysł… Może ci się odwdzięczę za pluskwę…

Jack spojrzał na przyjaciela z nagłym zainteresowaniem.

– Dawaj… gdzie?

– Rathlin Island. Wyspa w Irlandii Północnej. Praktycznie bezludna. Masz tam dostęp od strony morza, o ile pamiętam, to najbliższy większy port masz w Belfaście. Klifów tam od cholery, więc statki omijają wyspę z daleka. Nie ma nic do zwiedzania prócz zamku, który kiedyś chciał pokazać mi ojciec. Właśnie dlatego tam trafiliśmy. Masz też dostęp z powietrza, bo dalej od klifów rozciąga się niezły płaskowyż.

– Duża jest?

– Spora. Spokojnie wpakujesz na nią Royal Navy, Marines, British Army, RAF i AAC.

Jack wyglądał, jakby ogłosili Boże Narodzenie.

– Rathlin Island… Chłopie, jeśli to wypali, stawiam ci piwo do końca życia!

Perry poczuł się z siebie dumny. Och, jakie on ma genialne pomysły…!

 

 

Poniedziałek, 15.06

Ze stacji metra Wellington Arch do Św. Munga było raptem parę kroków. Pogoda była świetna, wiał lekki wiaterek, ale ponieważ dzień był słoneczny, na dworze było jeszcze ciepło. Krótki spacer po całym dniu spędzonym w szkole i w Ministerstwie był przyjemnością.

Hermiona i Snape podeszli do Kliniki, ale zamiast skorzystać z wejścia ogólnego przez szybę wystawową, przeszli na tyły budynku. Od obdrapanych ścian i obitych drzwi odgradzała ich duża brama, zastawiona kontenerem na śmieci, paroma pojemnikami na papier, szkło i opakowania plastykowe. Snape sięgnął po ukrytą różdżkę i szepnął jakieś zaklęcie – kontener natychmiast przesunął się na bok, a pojemnik na papier podjechał do pojemnika na szkło tak gwałtownie, że puste butelki i słoiki zadzwoniły o siebie. Brama sama się otworzyła.

– Idziemy – Snape wskazał jej drogę. – Czekaj przed drzwiami.

Po przejściu przez bramę machnął różdżką jeszcze raz i wszystko wróciło na swoje miejsce. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było widać. Niewielka kamienica po drugiej stronie chodnika nie miała z tej strony żadnych okien.

– Przygotuj niewidkę. Zaraz za drzwiami skręć w lewo, do korytarza i jak tylko tam się znajdziesz, schowaj się pod nią. Ja pójdę prosto do laboratorium. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za jakąś godzinę najpóźniej będę z powrotem. Jeśli zobaczysz coś nie tak, wiesz, co robić.

Hermiona posłusznie wyjęła ze swojej torby pelerynę i pchnęła drzwi. Skrzypnęły i z trudem się uchyliły. W niewielkim pomieszczeniu na kształt przedsionka było ciemno, ale zanim drzwi się zamknęły, dojrzała inne, po lewej stronie. Otworzyła je i znalazła się w długim, kiepsko oświetlonym korytarzu. Światło padało z kilku pochodni rozmieszczonych co parę stóp. Po prawej stronie mur był całkowicie płaski, z ciemnej czerwonej cegły, ale po lewej z pełnej ściany wystawały arkady, ciągnące się wzdłuż korytarza aż do końca i ginące w mroku jakieś 40 stóp dalej.

Narzuciła na siebie pelerynę i stanęła w ciemnym kącie.

– Powodzenia! – szepnęła do oddalającego się cicho Snape’a, który bez wahania ruszył przed siebie.

Na wszelki wypadek otworzyła pierścionek, wyjęła pergamin i powiększyła go. W razie problemów miała coś napisać – cokolwiek – i wysłać to do Snape’a. Nie chodziło o treść, ale o sam fakt, że ogrzewając się, medalion ostrzeże go, że coś jest nie tak. Będzie miał czas przejść do magazynku.

Ukucnęła sobie w czarnym kącie i uzbroiła się w cierpliwość.

 

 

Watkins skorzystał z kominka na Oddziale Wypadków Przedmiotowych, który był najbliżej jego laboratorium i przeniósł się do Ministerstwa. Nigdy nie lubił Sieci Fiuu. Kiedy jednak zaczął wjeżdżać na Poziom Drugi, doszedł do wniosku, że jeszcze bardziej nie lubi wind.

Szybkim krokiem ruszył w kierunku biura Norrisa, bo było już dziesięć po ósmej. Przeczesał palcami włosy i otworzył drzwi.

– Dobry wieczór, Peter – powiedział, wchodząc bez pukania. – Jak leci?

– Nigel, o której kazałem ci przyjść? – warknął Norris, odkładając pióro. – Jesteś jak zwykle spóźniony…

– Przepraszam, Peter. Chciałem powpychać korki przed wyjściem…

Watkins miał nadzieję, że wyjaśnienie uspokoi Norrisa i faktycznie tak się stało. Starszy mężczyzna patrzył jeszcze chwilę na niego, po czym kiwnął głową.

– Następnym razem wykopię cię z mojego gabinetu. Weź moje ostrzeżenie na poważnie. Jeśli chodzi o eliksir, jest już zrobiony?

Nigel spojrzał tęsknym wzrokiem na przepastny fotel przed biurkiem Norrisa, ale nie ośmielił się usiąść bez pozwolenia.

– Dziś rano proces stężania wywaru z korzenia z Cimicifugi się skończył i mogłem wreszcie zrobić eliksir antykoncepcyjny. Bazę uwarzyłem już wcześniej, ale po dolaniu esencji to dziadostwo musi się jeszcze kisić przez parę godzin.

Norris skrzywił się na nowo, bo, jak zwykle, nic nie zrozumiał. Czy ten cholerny szczeniak nie może po prostu powiedzieć tak albo nie?

– Do rzeczy, Nigel. Zrobiłeś go czy jeszcze nie?!

– Zrobiłem, zrobiłem. Stoi teraz i czeka na podanie. Całe 50 fiolek.

– Dla ilu kobiet to wystarczy?

– Przecież mówię, że dla pięćdziesięciu…

Nie, mówisz, że masz 50 fiolek, idioto.

Norris w zamyśleniu potarł lekko zarośnięte policzki. Plan działał, od jutra mogli zacząć podawanie eliksiru szlamom. Od jutra? A może nawet i od dziś!

– Są tam jeszcze jakieś badania o tej porze?

– No co ty! To nie są godziny otwarcia! Czemu pytasz?

– Chciałbym wiedzieć, kiedy zaczniemy go podawać…

– Podawać go mogą ciągle. Przecież jest tam porodówka, a o ile pamiętam, zgodnie z tym, co mówiłeś, badania będą robione również i po urodzeniu dziecka.

– Czyli jak tylko trafi tam jakaś szlama…

– To zostanie przebadana i jeśli mój balsam wykryje, że zagnieżdżenie magii nie ma pochodzenia dziedzicznego, zareaguje odpowiednio… Wiesz, wstawiłem taki bajer Uzdrowicielom, że to niby reakcja na przekleństwo Voldemorta i mój eliksir może na to pomóc…

Norris zdecydował się w mgnieniu oka. Wstał, narzucił na siebie pelerynę i wskazał Watkinsowi drzwi.

– Idziemy!

– Gdzie?!

– Jak to gdzie?! Do Św. Munga! Chcę zobaczyć te eliksiry!

Watkins wytrzeszczył na niego oczy, ale nie miał innego wyjścia jak pójść za Norrisem.

– Którędy tam chodzisz? – zapytał Norris, wsiadając do złotej windy i wciskając poziom Atrium.

– Ja na ogół chodzę na piechotę, ale to daleko…

– W takim razie spytam inaczej – jak tu się dostałeś? Na piechotę?

Winda ruszyła i Watkins odsunął się na wszelki wypadek na środek.

– Nie, przez kominek. Ale to tylko dla personelu. Bez rzuconego na ciebie zaklęcia, które identyfikuje cię jako pracownika, nie wyjdziesz właściwym rusztem.

Norris zastanawiał się chwilę i doszedł do wniosku, że w takim razie najlepiej będzie po prostu się aportować. Winda zatrzymała się i kobiecy głos powiedział głośno „Atrium”.

– Aportujemy się przed Klinikę. Nie będę bawił się w spacery.

Wyszli z Ministerstwa przez toalety i Norris chwycił Watkinsa za ramię.

– Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze coś z aportacji łącznej.

 

 

Snape podszedł do drzwi i wszedł do niewielkiego holu. Znalazł się w ten sposób w Klinice, choć tu nie było co się obawiać, że natknie się na chorych czy odwiedzających. W zasadzie nawet personel tu nie chodził.

Podszedł do drzwi do laboratorium Watkinsa i dla pewności rzucił Homenum Revelio. Nikogo w środku nie było. Rzucił Finite Protego Officium i drzwi rozjarzyły się na chwilę jasną poświatą i otworzyły.

Wszedł do środka i różdżką zapalił unoszące się pod sufitem kule. Nie było tu żadnych okiem, więc nie było obawy, że ktoś zobaczy, że pali się światło. Obrzucił spore pomieszczenie uważnym spojrzeniem. Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy półek zastawione mniejszymi i większymi butelkami, skrzyneczkami i słojami ze składnikami do eliksirów. Zignorował je i szukał półeczek z podstawkami na fiolki i buteleczkami – dostrzegł je na przeciwległej ścianie. Idąc ku nim, ominął półki, na których piętrzyły się kociołki, moździerze do ucierania i zestawy chochelek. Zawadził wzrokiem o poplamiony stół, na którym stało parę buteleczek z kolorowymi płynami i kociołek ze stygnącym eliksirem Bulgeye, do którego, sądząc po kolorze, Watkins z pewnością dosypał coś na zwiększenie mocy eliksiru. Zębate geranium albo kły węża – przemknęło mu odruchowo przez głowę.

Zatrzymał się przy półce i zaczął przyglądać się każdej buteleczce i fiolce. Większość nie była opisana, ale dla niego nie miało to znaczenia. Niektóre rozpoznawał natychmiast. Inne oglądał z bliska, badając kolor, kołysał na boki, czasem wąchał i z wprawnością Mistrza Eliksirów identyfikował każdy z nich.

Jedna z buteleczek zwróciła jego uwagę. Miała brązowy kolor, który przypominał mu eliksiry, do których kiedyś używało się startych liści żywotnika zachodniego. W tej chwili żywotnik był na liście substancji zakazanych, zawierał bowiem tujon, który wpływał szkodliwie na serce. Z tego, co pamiętał, żywotnik zmieszany z nasionami z melonowca właściwego miał działanie poronne. Proszę, proszę… ten tutaj jest tak zagęszczony, że wystarczy kilka kropel…

Parę cali dalej jego wytrawny wzrok spoczął na innej butelce – gęsty, jaskrawo niebieski płyn prawie raził w oczy. Kiedy poruszył nim mocno, miał wrażenie, że wewnątrz dostrzegł parę kulek, które miały powstrzymywać eliksir od zastania. Wyglądał dokładnie jak wywar z Cimicifugi, ale o wiele gęściejszy. Stąd zapewne ten jaskrawy kolor… Odkorkował butelkę i powąchał. Do potwierdzenia wystarczył mu jeden wdech. Wyjął z torby niewielką fiolkę i przelał do niej parę kropel, rzucił zaklęcie nietłukące i schował. Butelkę odstawił na miejsce. Zgodnie z przypuszczeniem niebieski eliksir w fiolkach obok był eliksirem antykoncepcyjnym.

Nie tracąc czasu, wylewitował wszystkie jednym wprawnym ruchem różdżki i umieścił w torbie. Rzucił zaklęcie zmieniające kolor na wszystkie swoje fiolki, które trzymał w innej przegródce, żeby przybrały żółte zabarwienie i wypełnił nimi podstawki.

Następnie założył specjalne okulary. Wynalazł je sam, na pierwszym roku jego nauczycielskiej kariery, żeby upewnić się, że dzieciaki nie będą podkładać mu eliksirów przesyłanych im przez rodziców czy wręcz kupowanych w aptekach. Ujawniały one zaklęcie barwiące, które rzucał na wszystkie fiolki. Naturalnie natychmiast złapał paru spryciarzy. Po szlabanie, który im zadał, nikt już nie ośmielił się testować jego spostrzegawczości.

Okulary działały doskonale, wszystkie jego fiolki miały żółtawe zabarwienie. Zaczął przeglądać pozostałe eliksiry. Wzmocniony eliksir poprawiający wzrok, wywar wzmacniający, coś w rodzaju esencji z eliksiru pieprzowego… wyglądało na to, że Watkins specjalizował się w stężaniu niektórych składników, by potem uwarzyć eliksir, który miał o wiele więcej mocy niż normalny.

Na samym dole zobaczył jeszcze jedną podstawkę z niebieskim eliksirem. Już się do niej schylał, kiedy nagle poczuł, jak medalion zrobił się gorący.

Co do licha…?!

Nie tracąc czasu, trzema długimi krokami dopadł drzwi i wyszedł do holu. Łapiąc za klamkę drzwi do magazynu, zapieczętował pospiesznie laboratorium i ukrył się w magazynie. Nie domknął drzwi, bo chciał widzieć, co się dzieje. Przypuszczał, że nadchodził jakiś stażysta, który został wysłany po kolejną porcję kremów, eliksirów czy pigułek, więc narzucił na siebie pelerynę niewidkę i odsunął się w kąt.

Po chwili doszły go dwa męskie głosy. Stażysta i Uzdrowiciel Prowadzący?

Drzwi otworzyły się i aż zaklął szeptem na widok Norrisa i Watkinsa!

Podeszli do drzwi obok i zniknęli mu z widoku. Watkins wymówił na głos zaklęcie Co za kretyn!!! ,weszli do środka i zamknęli za sobą drzwi.

Cholera jasna!!! I co teraz?! Tego zupełnie nie przewidział!

Starał się skupić, żeby wymyślić co dalej. Było źle, ale nie było katastroficznie. Udało mu się wymienić prawie wszystkie fiolki z eliksirem antykoncepcyjnym, została mu tylko jedna podstawka z ośmioma fiolkami na dole. Był pewien, że nic więcej już tam nie ma. Miał próbkę eliksiru, który służył do przerywania ciąży. Jeśli Norris i Watkins przyszli po eliksir antykoncepcyjny, była duża szansa na to, że wezmą ten fałszywy.

Niestety on i Hermiona Granger zostali rozdzieleni. Nie ustalili, w jaki sposób mają się odnaleźć w razie problemów i teraz przeklinał sam siebie za bezmyślność. Jak mogłeś nie pomyśleć o czymś tak prostym!!!

Byli rozdzieleni… więc musiał po nią pójść!

Poprawił na sobie pelerynę, rzucił Muffliato i ostrożnie podszedł do drzwi. Zawahał się chwilę czy je otworzyć. Bał się, że akurat w tym momencie Norris i Watkins zdecydują się wyjść z laboratorium, albo że ktoś mógł być w korytarzu, ale czekając w nieskończoność, ryzykował jeszcze bardziej. Nie wiedział, co wymyśli dziewczyna i czy w jakiś sposób nie zdradzi swojej obecności. Gdyby tak ją dopadli…

Jednym, zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. Widział tylko półmrok, najbliższa pochodnia była dość daleko i nie oświetlała dalej niż na parę stóp. Ale w pobliżu nie zobaczył nikogo. Zerknął przez ramię i dał krok w półmrok… i nagle zderzył się boleśnie z czymś twardym! Zachwiał się i prawie upadł do tyłu, ale udało mu się odzyskać równowagę.

To coś jęknęło cicho i zniknęło. Nie zniknęło! Odsunęło się! Wyciągnął rękę na oślep i trafił na coś miękkiego.

– Profesorze? – usłyszał cichy szept.

– To ty?! – odszepnął, ale widać go nie usłyszała, bo nie było odpowiedzi.

Cholera, rusz się! Tamci mogli w każdej chwili wyjść, czas było stąd uciekać! Jednym ruchem pociągnął dziewczynę do holu, cicho zamknął za sobą drzwi i zdjął Muffliato.

– To ja! – powiedział szeptem.

Dziewczyna westchnęła głośno z ulgi. Cały czas zaciskając rękę na jej ramieniu, powiódł ją aż pod ścianę. Cholera, ani ja jej nie widzę, ani ona mnie! Złapał ją na wszelki wypadek za rękę. Rzucił Muffliato jeszcze raz – tym razem była z nim, więc będzie mogła go słyszeć.

– Co widziałaś? – mimo wszystko nadal wolał szeptać.

– Norris i Watkins przeszli przez korytarz i zniknęli za tymi drzwiami! Gdzie poszli?

– Do laboratorium.

– Zdążył pan wyjść bez problemów? Bo chyba się spieszyli!

– Ledwo zdążyłem. Napisałaś, jak tylko ich zobaczyłaś?

– Jak tylko zobaczyłam, że ktoś wchodzi. Nie wiedziałam, że to oni!

Zaczął się zastanawiać, co zrobić. Byli już razem. Ale ponieważ nie podmienił wszystkich fiolek, musieli tu poczekać, żeby zrobić to później. Z pewnością ci dwaj długo siedzieć tam nie będą. Jeśli Watkins będzie wynosił fiolki, mając okulary, mógłby zobaczyć czy to fałszywy eliksir, czy prawdziwy…

Hermiona stała przestraszona i nie śmiała się ruszyć. Ściskała Snape’a za rękę, bojąc się, że inaczej go nie odnajdzie. Nagle usłyszała szelest peleryny i poczuła, jak puszcza jej rękę. Odruchowo zacisnęła swoją dłoń i usłyszała cichy szept gdzieś koło jej ucha.

– Puść mnie, muszę tylko coś wyjąć…

Po chwili jego ręka złapała ją za łokieć, zsunęła się w dół i poczuła jego dłoń wsuwającą się w jej.

– Poczekamy tu trochę. Chcę zobaczyć, co zrobią.

– Podmienił pan wszystkie eliksiry?

– Nie! Została mi jeszcze jedna podstawka, kiedy mnie ostrzegłaś…

O Boże…

– Będzie trzeba ją podmienić, jak wyjdą!

Pod warunkiem, że właśnie jej nie wyniosą…

Długo nic się nie działo. Minuty wlokły się jedna za drugą. Snape zaczął się zastanawiać, czy Watkins nie mógł w żaden sposób zorientować się, że… Nagle szczęknęła klamka i oboje aż podskoczyli. Hermiona nabrała powietrza i starała się nie oddychać. Drzwi otworzyły się i zobaczyła, jak Watkins przytrzymuje je ramieniem dla Norrisa.

– …toryczny moment! Koniecznie muszę przy tym być! – powiedział Norris, wchodząc do korytarza.

– Przecież nie wpuszczą cię na Oddział – zaoponował Watkins, przechodząc za nim i trzymając w rękach dwie podstawki z fiolkami.

Norris spojrzał na niego krzywo. Snape zamarł i starał się dojrzeć kolor szkła, lecz na tle czarnej szaty nic nie widział.

– Wymyśl coś! Ile kobiet jest na górze?

– Jedyne, co mogę zrobić, to powiedzieć, że jesteś z jakiejś popapranej Komisji Edukacji i nadzorujesz moją pracę. – Watkins stanął w holu i rozejrzał się trochę bezradnie. W końcu postawił podstawki na ziemi i sięgnął po różdżkę. W jednej podstawce fiolki zabłysły żółtawo, ale w drugiej pozostały przeźroczyste. CHOLERNY ŚWIAT!!! Wściekły odruchowo zacisnął rękę i poczuł, jak dłoń dziewczyny drgnęła. Natychmiast poluźnił uścisk.

Watkins zapieczętował drzwi i przeszedł koło nich.

– Będziesz w ten sposób miał prawo wejść ze mną do magazynku, gdzie Uzdrowiciele trzymają podręczne zapasy, ale żaden z nas nie będzie mógł asystować przy badaniach.

I obaj zniknęli na schodach prowadzących na górę.

– Wzięli niepodmienione osiem fiolek! – szepnął Snape. – Idę za nimi, spróbuję je zamienić na górze. Zostań tu i czekaj…

– Nie! Idę z panem! Może znów trzeba będzie pilnować!

Faktycznie, miała rację. Ruszył szybko w kierunku schodów i pociągnął ją za sobą.

Dwaj mężczyźni szli wolno, zapewne uważając na drogocenne eliksiry. Starając się stąpać jak najciszej, Hermiona i Snape dogonili ich zaraz za pierwszym piętrem. Przystanęli na chwilę, żeby zachować odległość, a potem wolno ruszyli na górę. Na drugim piętrze Watkins skręcił na lewo i wszedł do niewielkiej Sali, przy której wisiał portret Morgany. Norris został w korytarzu, więc Snape zawahał się, czy podejść bliżej i zobaczyć, gdzie stawia podstawki z fiolkami. MUSIAŁ zobaczyć, gdzie one są, żeby nie musieć przeszukiwać potem całego magazynku.

Pochylił się i szepnął dziewczynie prosto do ucha:

– Nie ruszaj się stąd.

Posłusznie go puściła. Snape przeszedł pod przeciwległą ścianę i stanął zaledwie parę stóp od Norrisa. Mógł usłyszeć jego poświstujący oddech. Zobaczył Watkinsa, który przestawiał coś w szafce, potem odwrócił się i wstawił do niej podstawkę z zabarwionymi na żółtawo fiolkami. Gdzie jest ta druga?!

Druga, z prawdziwym eliksirem, została na stole.

Nagle zza zakrętu wyszła Uzdrowicielka w pochlapanej krwią szacie, obrzuciła zdziwionym wzrokiem Norrisa i weszła do magazynku. Snape widział, jak wita się z Watkinsem, ten pokazuje jej fiolki i rozmawiają chwilę, po czym kobieta bierze jedną z nich i wychodzi.

Cholera jasna! Już nie miała której brać?!

Watkins wrócił do Norrisa, a Snape przesunął się dalej od nich.

– Chodź, spadamy stąd .

– Mówiłem ci, chcę zobaczyć, jak nasz eliksir jest podawany!

– Peter, nikt cię nie wpuści na porodówkę! Nawet ja nie mam prawa tu się kręcić! Musi ci wystarczyć, że widziałeś, jak brała jedną z fiolek. Właśnie poszła ją podać jakiejś szlamie!

Norris skrzywił się i skinął głową. Nie wiedząc, gdzie pójdą ci dwaj, Snape nie mógł w tej chwili wrócić do dziewczyny. Obserwując ich kątem oka, patrzył, gdzie wchodzi Uzdrowicielka. Kobieta pchnęła duże, skrzypiące drzwi i zniknęła za nimi. Przepadło, nie mógł już nic na to poradzić!

Hermiona również słyszała całą ich dyskusję. Zobaczyła, jak Uzdrowicielka przechodzi koło niej z jakąś fiolką i zacisnęła kciuki, modląc się, żeby to był fałszywy eliksir. Nagle dwaj mężczyźni ruszyli w jej kierunku i gwałtownie wtuliła się w ścianę. Przeszli tuż koło niej, więc wstrzymała oddech, ale musiała się poruszyć, bo peleryna zaszeleściła i Watkins rozejrzał się odruchowo dookoła. Bała się nawet drgnąć. Po paru sekundach, które jej wydawały się wiekiem, zobaczyła, jak chłopak wzruszył ramionami i zaczął zbiegać na dół, doganiając Norrisa. Nagle poczuła, jak Snape łapie ją za włosy.

– To była fałszywa fiolka?! Wie pan?! – szepnęła gwałtownie, zaczynając wreszcie oddychać.

– Niestety nie!

– Prawdziwa?!!!

– Tak, prawdziwa…

Hermiona zamarła z przerażenia. Boże… Boże jedyny… Podadzą ten przeklęty eliksir jakiejś bezbronnej kobiecie…!!! Może możemy jeszcze coś zrobić, żeby ją uratować…?! Za chwilę będzie za późno! Musimy się pospieszyć!

Dała krok w kierunku drzwi, za którymi zniknęła Uzdrowicielka, ale Snape, jakby przewidując jej reakcję, przytrzymał ją gwałtownie i rzucił Muffliato.

– Gdzie ty chcesz iść?!

– Musimy pójść tam za nią…

– Nie możemy tam wejść…

– Nie możemy jej tak zostawić!

– Nie wejdziemy tam! Nie możemy zdjąć peleryny, bo Norris może wrócić! Musielibyśmy czekać, aż ktoś otworzy drzwi. Będzie za późno! JUŻ jest za późno!

Hermiona miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Nie jest jeszcze za późno! Mamy jeszcze szansę!

– Nie rozumie pan! Oni zaraz każą jej to wypić, przecież ten eliksir…

– Nie zabije jej!

– Ale nigdy w życiu już nie będzie mogła mieć dzieci!

Snape zaczął się denerwować. Czy ona nie rozumie, że nie można uratować wszystkich?!

– Posłuchaj mnie! Nie możemy już nic dla niej zrobić!

Hermiona szarpnęła się rozpaczliwie w kierunku drzwi. Musimy COŚ zrobić! Nigdy nie darowałaby sobie, gdyby choć nie spróbowała pomóc tej jakiejś biednej, niewinnej kobiecie!

Snape złapał ją za ramiona. Spróbowała się wyrwać, ale trzymał mocno.

– Nie rozumiesz?! Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe…

– To pan nie rozumie! Nie możemy tak po prostu jej zostawić! To tak, jakbyśmy ją…!!! – dalej już nie mogła mówić, bo wbrew sobie zrozumiała, że to on miał rację i jednocześnie łzy porażki napłynęły jej do oczu i zdławiły resztę słów. Coś boleśnie zacisnęło się w jej gardle.

Snape poczuł, że przestała się szamotać. Domyślił się, że w końcu się poddała. Usłyszał cichutki, zduszony ni to jęk, ni szloch, więc wiedziony jakimś dziwnym odruchem przyciągnął ją do siebie i przygarnął mocno. Dziewczyna przytuliła się do niego i zaczęły drżeć jej ramiona. Przez cieniutki jak mgiełka materiał peleryny czuł jej ciepły oddech na swojej piersi, jej drobne ręce zaciskające się na jego koszuli i słyszał urywany oddech, kiedy próbowała powstrzymać płacz.

Opuścił głowę, odnalazł jej ucho i szepnął miękko:

– Nic więcej nie możesz już dla niej zrobić, Hermiono…

Zesztywniała na chwilę, więc zaczął głaskać ją po włosach. Nadal szeptał kojąco, cokolwiek mu przychodziło do głowy, byle tylko się uspokoiła. I byle tylko móc trzymać ją dalej w ramionach.

Równocześnie czuł, jak ściska mu się serce i gorąco rozlewa się po całej klatce piersiowej, po brzuchu… To było całkowicie obezwładniające uczucie i nie umiał nad nim zapanować.

Poczuł, jak dziewczyna się rozluźnia. Poruszyła głową i wtuliła się w jego pierś, a on z trudem nabrał powietrza.

Był najwyższy czas zająć się ostatnimi fiolkami, ruszyć się stąd … lada chwila ktoś mógł przyjść, ale jedynym, o czym był w stanie myśleć, było to, że chciał, żeby tak mogli stać tu całą noc.

Weź się w garść, co się z tobą dzieje, człowieku!

Zebrał się w sobie i z żalem odsunął ją lekko od siebie.

– Zostało jeszcze kilka fiolek… Chodź, pomożesz mi je wymienić.

Hermiona odsunęła się od niego równie niechętnie. Wtulona w niego znalazła spokój, poczucie bezpieczeństwa i jeszcze coś, czego nie umiała nazwać. Słuchając bicia jego serca, miała wrażenie, że jest w innym świecie, tym lepszym. I nie chciała z niego wracać.

– Oczywiście – odszepnęła oszołomiona.

Wziął ją za rękę i podprowadził do salki. To było nic w porównaniu do trzymania jej w ramionach, ale to zawsze było coś.

Byli już o krok od drzwi, kiedy ze schodów dobiegły nagle czyjeś głosy i kroki kilku osób.

Snape przeklął się w myślach i zaczął zastanawiać się co teraz. Od strony schodów dobiegł ich nagle dźwięk spadającej łyżeczki czy czegoś innego i nagle go olśniło.

– Widzisz tę podstawkę na stole? Rzuć zaklęcie tłukące! – powiedział półgłosem, patrząc w napięciu w stronę schodów.

Hermiona też nagle się ocknęła. Była za daleko, żeby móc wycelować w każdą z fiolek, poza tym to mogło zająć zbyt wiele czasu. Rzuciła więc zaklęcie na podstawkę i kolejne, poślizgowe, na podłogę. Miała wrażenie, że w świetle kul pod sufitem zobaczyła, jak podłoga zalśniła jak lód.

W tym momencie ze schodów weszło do korytarza trzech Uzdrowicieli. Nieśli tacki z herbatą i kanapkami. Hermiona ze Snape’m odeszli cichutko pod przeciwległą ścianę. Mężczyźni weszli do salki i postawili tacki na stole, zaraz koło podstawki.

– Co to jest za świństwo? – spytał jeden z nich, wskazując fiolki palcem.

– Nie wiem, ale uważaj, jesteś na Oddziale Kobiecym, więc nigdy nie wiadomo – odparł na to któryś z pozostałej dwójki.

– Weźcie to przestawcie. Nie będziemy przecież jeść nad eliksirami…

– Powiedz, że się boisz, że zajdziesz w ciążę…

Wszyscy trzej roześmiali się i jeden z nich chwycił podstawkę i postąpił krok w kierunku szafki. Hermiona i Snape znieruchomieli. Wydawało się, że mężczyzna pewnie postawił nogę, ale kiedy chciał dać kolejny krok do przodu, nagle zachwiał się i pośliznął. Próbując przytrzymać się stołu, puścił podstawkę, która z głośnym trzaskiem spadła na podłogę i popękała na drobne kawałki. Większość fiolek wypadła już wcześniej i potłukła się, a ostatnie dwie załatwił Uzdrowiciel, który upadł na lewy bok, prosto na nie.

Hermiona uśmiechnęła się leciutko, a Snape zacisnął rękę na jej ramieniu.

– Miałaś wspaniały cel!

Odetchnęli z ulgą i ruszyli w kierunku schodów. Mogli wreszcie stamtąd wyjść.

Snape zdecydował się odstawić dziewczynę do domu. Przy okazji mógł prosto od niej użyć świstoklika do Hogwartu. Aportowali się do jej mieszkania i wreszcie mógł zobaczyć jej wymizerowaną minę. Wtedy, w Klinice, nie było czasu na tłumaczenie, więc postanowił zrobić to teraz.

Usiadł koło niej na kanapie, oparł się na rękach i przez chwilę oboje milczeli. W końcu powiedział cicho:

– Wiem, że w tej chwili jest ci ciężko. Myślisz, że zawiodłaś. Chciałaś zrobić więcej, lepiej i się nie udało. Ale nie wolno ci tak myśleć. W takich sytuacjach nie zawsze możesz uratować wszystkich. Czasami, tak jak dziś, ktoś niewinny cierpi i nic nie możesz zrobić. Musisz się nauczyć to akceptować. Czasem trzeba umieć móc poświęcić niewiele, żeby zyskać później bardzo dużo…

Obrócił się do niej i spojrzał w zaczerwienione oczy.

– Musisz się nauczyć, że nie masz wpływu na wszystko. Gdyby nas… ciebie tam nie było, to stałoby się tak czy inaczej. To dzięki tobie nie stało się nic gorszego. Zamiast patrzeć na dzisiejszy wieczór jak na klęskę, bo nie uratowałaś jednej kobiety, popatrz na to jak na sukces. Uratowałaś dziesiątki innych.

Uśmiechnęła się krzywo, kiwając głową.

– Przepraszam. Byłam głupia. Powinnam była pana od razu posłuchać…

– Nie byłaś głupia, tylko chciałaś dobrze. Nie ma w tym nic głupiego.

Hermionie przyszło do głowy, że właśnie tak musiało wyglądać jego życie. Rozdarte między próbami ocalenia innych, bólem i bezsilnością, kiedy nie mógł nic zrobić i musiał patrzeć, jak giną ci, których miał chronić. Chciała mu to jakoś powiedzieć. Pokazać, jak bardzo go za to ceni.

– Musiało być panu bardzo ciężko… przez te wszystkie lata… naprawdę bardzo przepraszam, panie profesorze.

Snape potrząsnął głową. O nie, Merlinie! Tylko nie „profesorze!” I nagle uśmiechnął się, bo znalazł sposób na to, żeby zająć ją czymś innym.

– Nie chcę już więcej słyszeć od ciebie „panie profesorze”.

Hermiona zamarła i spojrzała na niego wielkimi oczami.

– To jak mam…

– Przecież wiesz, jak mam na imię?

Opanował nagłą chęć dotknięcia jej i wstał. Dziewczyna nadal siedziała, zaskoczona. Jak mogłabym mówić mu na „ty”?!

– Ale ja… nie umiem…

Snape jeszcze raz potrząsnął głową.

– Z tego, co słyszałem, to podobno jesteś zdolna i szybko się uczysz… Wierzę, że ci się uda. I pamiętaj, że ćwiczenie czyni mistrzem.

Wyciągnął z kieszeni torby francuski świstoklik i aktywował go.

– Dziękuję za twoją dzisiejszą pomoc. Do widzenia! – rzucił jeszcze, zanim dotknął małego krążka.

Hermiona wstała odruchowo.

– Do widzenia…

W tym momencie zniknął, więc poczuła ulgę, że nie musiała kończyć zdania.

 

 

 

Snape założył ciaśniej poły szaty i przechadzając się wolno wzdłuż okna zdał Minerwie, Albusowi i Dilys krótką relację z tego, co wydarzyło się w Św. Mungu. Fakt, że nie udało im się podmienić wszystkich fiolek i jakaś kobieta musiała wypić eliksir zasmucił wszystkich, szczególnie Dilys, ale też zgodzili się, że Severus i Hermiona nie mogli zrobić nic, by temu zapobiec bez ryzyka narażania siebie samych i ich misji. Gdyby dzisiejszego wieczora Norris dowiedział się, że są na jego tropie, z pewnością zareagowałby bardzo gwałtownie – albo zabiłby ich na miejscu, albo udaremniłby ich spotkanie z Kingsleyem i przepadłaby szansa na zakończenie całej sprawy.

– Severusie, jak tylko jutro rano otworzysz oficjalnie egzaminy, niezwłocznie udaj się do Ministerstwa – powiedział Dumbledore, gładząc długą brodę. – Nie sądzę, żebyś miał jakiekolwiek problemy ze spotkaniem się z Kingsleyem, ale w razie czego odwiedź mój portret i daj mi znać. Postaram się pomóc.

– Dziękuję, Albusie – odpowiedział ten skinieniem głowy.

Minerwa wstała wolno z fotela.

– Świetnie się spisaliście. Oboje. Teraz mogę ci powiedzieć, że nie sądziłam, że tak dobrze wam się uda.

Mężczyzna uniósł pytająco brew.

– Wątpiłaś w moje zdolności?

Czarownica uśmiechnęła się lekko.

– Nie w zdolności. Ale nie sądziłam, że Opiekun Slytherinu może tak dobrze współpracować z Gryfonką. W końcu parę lat temu układało się między wami całkiem inaczej.

Odruchowo przypomniał sobie, jak wspaniale się czuł, tuląc ją do siebie i odpowiedział jej lekkim uśmiechem.

– Nie tylko z jedną, ale z dwiema. Ty też jesteś z Gryffindoru. Skoro jesteśmy już przy temacie, chciałbym ci podziękować za pomoc – wyciągnął do niej rękę.

Minerwa uścisnęła ją z radością.

– Nie masz mi za co dziękować. I pamiętaj, że jeśli za jakiś czas znów wplączesz się w jakieś problemy, zawsze możesz na mnie liczyć.

– Ja i problemy? Takie zestawienie nie istnieje.

Dumbledore zaśmiał się ze swego portretu i oboje obejrzeli się w jego kierunku.

– Mój drogi chłopcze, „Severus” i „problemy” to pleonazm!

Minerwa pożegnała się i wreszcie mógł przejść do swoich komnat. Odwiesił szaty, przez chwilę zastanawiał się czy nie poczytać przed położeniem się spać, ale w końcu zdecydował się odłożyć to na kiedy indziej. Rozebrał się, zgasił różdżką świece i wśliznął się pod kołdrę.

Nie musiał nawet zamykać oczu, żeby wróciły do niego wspomnienia z tego wieczora. Patrzył w ciemną przestrzeń przed sobą i czuł wyraźnie ciepło stojącej tuż obok dziewczyny. Kiedy zamknął oczy, mógł sobie wyobrazić jej twarz wtuloną w jego pierś, jej ręce zaciskające się spazmatycznie na jego koszuli… To było niemal jak pieszczota. Przypomniał sobie, jak głaskał ją po głowie i pożałował, że dzieliła ich cienka tkanina peleryny. Ciekawe, jakby to było, gdyby mógł wsunąć rękę w jej włosy. Czy były miękkie? Splątane? Czy też mógłby czesać je palcami? To też byłoby jak pieszczota.

Następnie przypomniał sobie niesamowite uczucie, które go ogarnęło i poczuł, jak jego ciało zaczęło reagować.

Nie było co się dziwić. Minęły całe lata, odkąd ostatni raz był z kobietą. Nigdy nie miał szans na żaden regularny związek. Wcześniej, od czasu do czasu, przy okazji rozmaitych balów wyprawianych przez Śmierciożerców, spotykał kobiety, które pragnęły tego samego co on: krótkiej, niewiążącej nocy, po której oboje mogli sobie powiedzieć „żegnaj”. Być może imponował im swoją pozycją albo emanującą z niego siłą, a może po prostu potrzebowały tego jednego razu z mężczyzną, który by ich nie zatrzymywał i pozwolił pójść dalej o poranku?

Tak więc nie było nic dziwnego w tym, że po tylu latach zareagował tak na dotyk kobiecego ciała. Miękkiego, ciepłego i tulącego się do niego. Choć równocześnie nie było to tylko podniecenie, ale i coś jeszcze. Co? Nie umiał tego nazwać.

Czując gorąc i napięcie rozlewające się po podbrzuszu, próbował jeszcze z tym walczyć. Czemu w ogóle do tego doszło? Czemu ją przytulił? Czyżby po prostu była to naturalna reakcja na widok krzywdy dziejącej się komuś bliskiemu? Chęć pomocy i pocieszenia? Nie miał za często opiekuńczych odruchów, ale w końcu przeżyli razem kilka trudnych sytuacji…

Jego ciało domagało się coraz bardziej jego uwagi i nie umiał już skupić myśli. Tak, z całą pewnością to było to. To musiało być to. W końcu już nie miał dłużej siły się opierać. Poczuł, jak jego ręka, prawie wbrew jego woli, przesuwa się w dół brzucha i wkrótce już nic nie miało znaczenia.

 

 

Wtorek, 16.06

Sowy wpadły z furkotem do Wielkiej Sali i natychmiast zaczęły szukać odbiorców przesyłek. Prawie wszystkie z nich podleciały do uczniów, tylko jedna podfrunęła do stołu nauczycielskiego. Kilku uczniów popatrzyło, jak podlatuje do dyrektora, który delikatnie odbiera zwiniętą w rulonik gazetę, daje ptakowi jakieś przysmaki i zabiera się do czytania.

Snape odsunął talerz i oparł się wygodnie o szerokie oparcie krzesła. Skinął głową Septimie i Slughornowi i rozwinął gazetę.

Na widok zdjęcia Kingsleya stojącego przed reporterami z poważną miną zmarszczył lekko brwi. Następnie rzucił okiem na tytuł artykułu na pierwszej stronie i gwałtownie się wyprostował. Siedząca obok Minerwa spojrzała na niego i już nie odrywała wzroku. Włosy zakryły mu twarz, ale kiedy w końcu mogła mu się przyjrzeć, był wyraźnie wściekły.

– Co się…

Bez słowa podsunął jej gazetę, skrzywił się i uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły sztućce.

Minerwa popatrzyła i również zbladła.

 

Minister zdecydowanie popiera aktualną politykę i udziela swojego poparcia członkom rządu!

 

W odpowiedzi na ostatnie zarzuty wysuwane przez różne czarodziejskie gazety, jak również Czarodziejską Rozgłośnię Radiową, Minister Shacklebolt zajął oficjalne stanowisko zarówno w sprawie „Drugiego Dziecka”, jak i ustawy dotyczącej szkolnictwa. Wczoraj udzielił obszernego wywiadu reporterowi Proroka, którego część znajdziecie państwo w niniejszym artykule.

Spytany, co sądzi o obowiązku ubiegania się o pozwolenie na kolejne dziecko, odpowiedział:

„Po dokładnej analizie rozporządzeń mogę z całą pewnością powiedzieć, że wszystkie posunięcia rządu mają na uwadze troskę o nasze wspaniałe czarownice. Każde życie jest cenne, ale kobiety, które wydają na świat nasze dzieci, powinny być traktowane wyjątkowo. Ustawa, która wprowadza obowiązek otrzymania pozwolenia na kolejne dziecko, nie jest, jak to jest przedstawione w Żonglerze, zamachem na wolność obywatelską, ale wyrazem najgłębszego poszanowania życia przyszłych matek. Wyobraźcie sobie państwo, jak wielkie środki zostały zaangażowane w to, aby każda kobieta mogła w spokoju przejść odpowiednie badania gwarantujące im bezpieczną ciążę! Czyż każdy z nas, przyszłych ojców, nie docenia poczucia bezpieczeństwa, które teraz ofiarowane jest każdej kobiecie?”

Minister Shacklebolt został również poproszony o skomentowanie pytania Ksenofiliusa Lovegooda, jak będą traktowane ciąże wysokiego ryzyka.

„Jestem głęboko przekonany, że przy każdym stwierdzeniu takiego przypadku zostaną przeprowadzone wszystkie badania konieczne do ustalenia stopnia uszkodzenia płodu, jak również ryzyka, jakie niesie ze sobą donoszenie takiej ciąży dla przyszłej matki. Jeśli Uzdrowiciele stwierdzą z absolutną pewnością, że dziecko nie przeżyje poza organizmem matki, a poród niesie ryzyko dla kobiety, będą mieli prawo, a nawet obowiązek usunąć taką ciążę. Jeśli życie matki nie będzie narażone, to ona będzie musiała wyrazić swoją zgodę. Przewidziane zostało już otworzenie specjalnej Poradni, której zadaniem będzie nie tylko służyć wszelkimi niezbędnymi wyjaśnieniami, ale również otaczać kobiety opieką po dokonanych zabiegach.”

Niewątpliwie dzięki tak obszernym wyjaśnieniom czytelnicy Proroka zechcą teraz spojrzeć w inny sposób na tę sprawę.

Korzystając z okazji, Kingsley Shacklebolt ustosunkował się do ustawy dotyczącej szkolnictwa. Po pierwsze wyjaśnił, że po zniszczeniach, którym uległa jedyna dotychczasowa szkoła Magii i Czarodziejstwa – Hogwart, nie jest możliwe przyjmowanie do niej coraz liczniejszych grup uczniów bez drastycznego obniżenia poziomu ich bezpieczeństwa.

„W takiej sytuacji zostaliśmy zmuszeni do otwarcia drugiej szkoły, która zapewni identyczny poziom wykształcenia naszych pociech. I zaproponowane zostało rozwiązanie, aby w tej drugiej szkole kształcić czarownice i czarodziejów mugolskiego pochodzenia, proponując nie tylko ten sam program co w Hogwarcie, ale równocześnie poszerzając go o dodatkowe zajęcia z historii magii i przedmiot ogólny, który w tej chwili nazwę „przystosowaniem do życia w społeczeństwie czarodziejów.”

Przyznać trzeba, że wielu uczniów mugolskiego pochodzenia jest bardzo zestresowanych, trafiając między tych, którzy żyją w magicznym świecie od urodzenia. Ten rewelacyjny pomysł nie tylko sprawi, że łatwiej im będzie iść do szkoły, ale i łatwiej później odnaleźć się w społeczeństwie czarodziejów. Bez wątpienia oznacza to dla nich szerokie otwarcie drzwi do kariery.

„Jestem wyjątkowo dumny, mogąc sprawować władzę w tak przełomowym okresie naszej historii! Zaledwie rok po tym, jak Lord Voldemort propagował ideę czystej krwi, my bierzemy pod skrzydła uczniów z mugolskich rodzin! Muszę wyrazić moje ubolewanie z powodu całkowicie niespodziewanej reakcji dyrektora Snape’a na ten świetlany projekt. Nie chcę go potępiać, ale sądzę, że wziął sobie za bardzo do serca swoją rolę jako dyrektora jedynej czarodziejskiej szkoły i, że się tak wyrażę, nie chce tracić wyłączności.”

Więcej na temat przyszłej szkoły czytelnicy dowiedzą się niebawem z naszych artykułów.

 

Pod koniec czytania Minerwie zaczęła trząść się ręka, ale kiedy przeczytała ostatnią wypowiedź Kingsleya, krzyknęła cichutko. Zasznurowała usta, odłożyła gazetę i spojrzała zmartwiała na mężczyznę siedzącego obok. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w środek stołu.

– Severusie… sądzisz… bo jak inaczej Kingsley mógłby… – nie umiała zebrać myśli.

– Musieli rzucić na niego Imperiusa. Zmusili go do powiedzenia tego wszystkiego – wysyczał wściekle przez zaciśnięte zęby.

Minerwa westchnęła ciężko. Severus spojrzał jej w oczy i skrzywił się niemal boleśnie.

– Musieli to zrobić w ten weekend. To dlatego nie było żadnego spotkania! Musieli wszyscy na niego czatować i w końcu komuś … – nie dokończył. Nie mógł.

W piątek zdecydowali, że muszą się pospieszyć i porozmawiać z Kingsleyem, ZANIM tamci go dopadną. Jeszcze w piątek była szansa na to, żeby zakończyć tę cholerną sprawę! Gdyby tylko mogli zdobyć eliksiry wcześniej…! Dziś Norris i reszta siedzieliby w areszcie! Ale nie zrobili tego. Przepadła jedna, jedyna okazja, żeby porozmawiać z kimś, kto miał władzę, żeby to zakończyć. Dziś było już za późno. Byli zupełnie sami, mając przeciw sobie całą potęgę Ministerstwa i nie było już nikogo, na kogo mogliby liczyć!

Zaledwie wczoraj był tak szczęśliwy i dumny z siebie, że ocalił cały czarodziejski świat… a dziś musiał na nowo szukać sposobu ocalenia choćby własnej głowy. I głowy dziewczyny, która mu zaufała…

– Cholera, cholera, cholera! – warknął cicho.

– Severusie, trzeba koniecznie powiadomić Hermionę… – wyszeptała nagle Minerwa.

Dokładnie w tym momencie Severus poczuł, jak rozgrzewa się medalion na jego piersi. Odruchowo dotknął go przez szatę.

– Sądzę, że już wie…

Oboje wyszli pospiesznie z Wielkiej Sali i weszli do pierwszej wolnej klasy. Severus odpieczętował medalion i wyjął pergamin. Pochylili się nad nim, ale Minerwa i tak nic nie mogła zobaczyć, więc przeczytał na głos:

– Spóźniliśmy się! Dopadli Kingsleya przed nami! W żadnym wypadku nie możemy do niego dziś iść, bo może na nas donieść Norrisowi!

– Ma całkowitą rację – powiedziała zdławionym głosem Minerwa.

– Już wiemy. Nic nie rób. W południe przyleć przez sieć Fiuu do Hogwartu. Gdyby ktoś pytał, powiedz, że chodzi o egzaminy w przyszłym roku – powiedział Severus, stukając w pergamin, po czym zwrócił się do czarownicy – Minerwo, pójdź, proszę, zawiadomić portrety. Ja za parę minut mam spotkanie z egzaminatorami, nie dam rady. Albus, Everard, Dilys, Nigellus… Mają być wszyscy.

– Zawsze w południe jemy obiad ze wszystkimi członkami Komisji… – zawahała się.

– Nie obchodzi mnie to. Nie mam obowiązku ich karmić – odparł na to sucho, obrócił się i odmaszerował z taką furią, że kobieta mimo woli zbladła lekko.

– Oczywiście…

 

 

Norris i Lawford aportowali się na Rathlin Island z głośnym pyknięciem. Norris nalegał już od tygodnia na osobiste zwiedzenie zamku, bo chciał się przekonać, jak postępują prace renowacyjne.

Mężczyźni rozejrzeli się dookoła – jak okiem sięgnąć, wszędzie ciągnęła się lekko pofałdowana równina, porośnięta rozmaitymi chaszczami i usiana wystającymi gęsto z ziemi kamieniami. Bardzo daleko, już na horyzoncie, widać było morze, które zlewało się z niebem. Pomimo świecącego słońca nie było gorąco. Ostry wiatr gwizdał im w uszach i targał peleryny.

– Gdzie jest ten zamek? – spytał Norris.

Lawford sprawdził kierunek różdżką i machnął ręką w prawą stronę.

– Gdzieś tam. Ale skoro go nie widać, musi być jeszcze kawał stąd. Proponuję aportować się na tamtym wzgórzu.

– Dobra, to lecimy!

Pyknęło, czarodzieje zniknęli i pojawili się cztery mile dalej. Równina wyglądała podobnie, ale kilka jardów dalej stał spory zamek. Ruszyli w jego kierunku, pochylając się trochę do przodu, żeby oprzeć się ostrym porywom wiatru. Po przejściu paru kroków, za łagodnym wzniesieniem zobaczyli jakieś zabudowania – nędzny domek stojący przy wąskiej drodze. Norris osłonił gardło szalikiem.

– Rzućmy może na siebie jakieś zaklęcia, tak na wszelki wypadek.

Obaj rzucili Kameleona i Norris zniknął, ale Lawfordowi nie bardzo to wyszło. Nóg nie było widać zupełnie, ale widać go było od pasa w górę. Powiewająca na wietrze peleryna rzucała nadal ostry cień.

Norris warknięciem rzucił zaklęcie na swojego przyjaciela i w końcu ten znikł zupełnie. Przeszli koło dużego bajorka, czy też malutkiego jeziorka obramowanego kamieniami i pokrytego w całości rzęsą wodną, od którego dochodziło kumkanie żab.

– Możemy powiedzieć w Proroku, że tu też jest jezioro i mogą sobie wyhodować kałamarnicę – zaśmiał się Norris.

– Prędzej glonojada – odparł Lawford, rechocząc.

Zamek wyglądał okazale. Był zbudowany z grubo ciosanych kamieni związanych murarską zaprawą. Nisko nad ziemią miał niewiele wąskich okien, ale wyżej było ich o wiele więcej. Były duże, zwieńczone łagodnymi łukami. We wszystkich brakowało szyb – trzeba było jak najszybciej je wstawić, żeby móc zająć się pracami wewnątrz. Północna strona zamku była w całości porośnięta mchem i trawą. Po bokach były dwie duże wieże z mniejszymi, wąskimi wieżyczkami na górze. Po cholerę robili wieżę na wieży? Że też im się chciało… Pośrodku były duże drzwi wejściowe, do których trzeba było się wspiąć po wielu szerokich schodach. Wysoki i gruby mur zwieńczony był na górze blankami i kwadratową wieżą warowną.

Norris otworzył zaklęciem drzwi i weszli do środka. Zamek zachowany był w wyśmienitym stanie. Ekipa remontowa musiała już skończyć hol, bo w ścianach tkwiły już lichtarze ze świecami. Na wprost drzwi wiodły w górę schody. Z pomieszczeń po lewej dochodziły odgłosy kucia i szorowania czymś po ścianie i kiedy podeszli bliżej, zobaczyli obłok kurzu wypływający do holu.

– Ściągamy kameleona? – szepnął Lawford.

– Możemy, w końcu jesteśmy tu oficjalnie.

Obaj zdjęli zaklęcie i już swobodnie rozmawiając, poszli na górę rozejrzeć się, jak wyglądają pomieszczenia, które przeznaczyli na klasy.

– Głupio tak przykładać się do remontu, wiedząc, że i tak nic z tego nie będzie – powiedział z niejakim żalem Lawford.

– Davy, wiesz o co toczy się gra. To ma wyglądać tak, żeby nawet dzieciaki czystej krwi miały ochotę się tu uczyć. Trzeba będzie zadbać o detale. Nie będzie tu Expresu Hogwart, ale może do szkoły dopłyną żaglowcem? Powiemy, że na boisko do Quidditcha przyjdzie czas w przyszłym roku – ale zobacz, jakie wspaniałe będą mieli tereny zielone… Ten domek tam dalej… Powiększymy go i będzie z tego wspaniała sowiarnia. Powiemy, że zamek też jest powiększony i ma wiele pięter w dół, żeby lepiej się chronić przed mugolami…

– To co takiego nagle nam wypadnie, że nie będzie jej można otworzyć?

Norris spojrzał w górę.

– Tuż przed otwarciem roku przyjdzie burza i zwieje dach. Bez dachu nie da rady, mój drogi… A jak już go zrobimy, to będzie pożar i znów trzeba będzie zacząć na nowo…

Rozdziały<< Dwa Słowa Rozdział 13Dwa Słowa Rozdział 15 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 4 komentarzy

    1. gdzies na Wattpadzie, w podobnym kontekscie ktoras z dziewczyn napisala – jak ciezkie musialo byc zycie Severusa, skoro jej trauma byla jego codziennoscia…
      I tak, zgadzam sie: To boli.

Dodaj komentarz