Dwa Słowa Rozdział 2

Sobota, 4.04

Kolacja była bardzo wystawna. Norris zaprosił na nią również kilka innych osób. Wspólnym mianownikiem było naturalnie pochodzenie – wszyscy byli czystej krwii. Każdy z nich miał podobne poglądy. I każdy z nich miał pewne wpływy w świecie czarodziejów.

Przez godzinę wszyscy, z kieliszkami wybornego szampana i czerwonego wina rozmawiali ze sobą w sali balowej. Panie, ubrane w strojne suknie, jakby starały się olśnić wszystkich dookoła, szczebiotały radośnie. Panowie prawili im komplementy, przez chwilę uczestniczyli w plotkach i pogaduszkach, po czym zajmowali się bardziej interesującą rozmową między sobą. Maluchy pobiegły do ogrodu. Pod okiem niani Roberta i Claudii bawiły się w chowanego i próbowały złapać pawie. Trójka starszych stała przez chwilę grzecznie koło rodziców, ale potem na sygnał dany przez piętnastoletniego Daniela, starszego syna Norrisa, zniknęła w przylegającym do sali saloniku. Rozsiedli się na kanapach, aksamitnych poduszkach i perskim dywanie i ciągnęli rozmowy przerwane w Hogwarcie.

Później wszyscy przeszli do stołu, na ucztę. Kiedy już najedli się do syta, Norris podniósł się i skłonił wytwornie.

– Jak bardzo nie cieszyłoby nas towarzystwo pięknych dam, to jednak jako panowie, mamy pewne męskie sprawy do przedyskutowania. Z góry błagam o wybaczenie za to, że opuścimy was na chwilę…

Anna, jego żona, uśmiechnęła się pogodnie i skinęła głową. Pozostałe panie zaśmiały się.

– Idźcie, idźcie. Będziemy mogły sobie wreszcie poplotkować na wasz temat! Przejdźcie do gabinetu, żeby nikt i nic wam nie przeszkadzało.

Norris poprowadził wszystkich korytarzem, wpuścił do przytulnego pomieszczenia, w którym ogień huczał w kominku, i starannie zamknął za sobą drzwi.

Kiedy już wszyscy rozsiedli się wygodnie na fotelach (Norris musiał transmutować krzesło stojące obok bogato zdobionego biurka), każdy z wyjątkiem Stone’a nalał sobie drinka, Norris wyjaśnił im w paru słowach istotę Projektu PWZM i jego rozmowę z Lawfordem. Na koniec niemal zacytował jego refleksję o tym, że wszystko wynika z coraz większej ilości półkrwii i mugolskiego pochodzenia czarodziejów.

– … widzicie, jak to jest. Kończą Hogwart. Potem duża część idzie na jakiś mugolski uniwersytet. A potem wracają z głowami pełnymi ichnich bzdur i próbują zbawić nasz świat!

Przez prawie minutę panowało milczenie. Wesoła atmosfera, którą wnieśli z Sali Jadalnej, wyparowała, szybko zastąpiona przez przygnębienie.

– Fakt, że za chwilę nie poznamy naszego prawa – pierwszy odezwał się Alain Stone, który pracował w Głównym Biurze Sieci Fiuu. Dopiero słowa Norrisa otworzyły mu oczy, wcześniej jakoś te zmiany przechodziły mu przed nosem, niezauważone.

– I to jak ładnie, po cichu to zrobili… Jakby w tle – potwierdził jego opinię Teddy Smith, jeden z bardziej wybitnych Aurorów. Po błyskotliwej karierze Smith miał nominację na stanowisko Szefa Biura Aurorów w kieszeni. Gavain Robards, aktualny szef, który odchodził z przyczyn zdrowotnych, zaproponował go jako swojego następcę i teraz Smith czekał już tylko na oficjalne ogłoszenie. Jako Auror tropił Śmierciożerców i był całkowicie przeciw Voldemortowi, ale wyznawał filozofię: nie każdy czystej krwi jest Śmierciożercą. Co równocześnie oznaczało, że nie każdy z Zakonu był „tym dobrym”. Smith był zatwardziałym konserwatystą, respektującym w całości zasady wpojone mu przez ojca. W związku z tym wydarzenia, o których mówił Norris, budziły w nim głęboki niesmak.

– Naprawdę sądzisz, że mugolaki mają jakiś… nie wiem, jak to powiedzieć… głębszy plan? Jak zapanować nad światem czarodziejów? – Paul Benson wychylił do dna Ognistą Whisky. Benson miał za to szmergla na tle spisków. Widział je wszędzie. W Sekcji Koordynacji i Wymiany Osobowo–Rzeczowej, w Brytyjskim Przedstawicielstwie ICW, czyli Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów miał opinię nawiedzonego. Nie tylko zresztą tam. Jean Jacques Legrand, jego „confrere” w Paryżu starał się unikać kontaktów z nim jak ognia po tym, jak wyszedł na głupka, idąc tropem paru podejrzanych, których Benson kazał mu śledzić. „Tu pouvais pas passer pour un con car t’en es déjà un.” (Nie mogłeś wyjść na głupka, bo już nim jesteś.) – odpowiedział mu szczerze Benson i od tego czasu ich współpraca szła jak po grudzie.

– Nie, nie sądzę. Myślę, że po prostu to się tak zbiegło w czasie – odparł Norris.

– Jak gacie w praniu – nie opanował się Nigel Watkins i dostał za to pełne potępienia spojrzenie całej reszty. Ale nic sobie z tego nie zrobił. Watkins był zwariowanym naukowcem, badaczem. Jego całym światem było laboratorium na Wydziale Badań Naukowych w Departamencie Współpracy ze Św. Mungiem znajdujące się w Klinice. Na codzień miał do czynienia z Uzdrowicielami, pacjentami i ich bardziej zwariowanymi pomysłami, szczególnie z tymi z czwartego piętra, z Urazów Pozaklęciowych. Potrafił godzinami rozmawiać z Lockhartem i miał do niego anielską cierpliwość. Niektórzy uważali pewnie, że musiał nieźle oberwać jakimś zaklęciem, jak był mały.

– Ja też nie sądzę, żeby się jakoś świadomie, specjalnie zorganizowali – poparł go Lawford. – Ale efekt jest, jaki jest.

– I nie wiadomo, czy w przyszłości nie zdadzą sobie z tego sprawy i się nie zorganizują – dorzucił, jak można się było spodziewać, Benson.

– I, co gorsze, mogą takich pomysłów mieć jeszcze pełno – Tyler Rockman, najstarszy z nich wszystkich, miał największe doświadczenie. Przez całe życie pracował w Ministerstwie, na różnych stanowiskach i w związku z tym miał u wszystkich wielki posłuch. Obecnie był Szefem Biura Badań Naukowych i zarazem szefem Nigela Watkinsa. – Wierzcie mi, coś o tym wiem…

– Z doświadczenia osobistego – roześmiał się Stone.

– Co masz na myśli? – Benson zmarszczył czoło i popatrzył podejrzliwie na Rockmana.

– Ma bardzo fajną asystentkę. Nazywa się Hermiona Granger. Ta od skrzatów domowych.

Rockman pokiwał głową, a Benson zaklął.

– Cholera jasna…!

– James, a ty co o tym myślisz? – zagadnął Scotta Lawford.

Scott był sekretarzem w Urzędzie Łączności z Goblinami. Kiedy usłyszał o pomyśle otwarcia nowego banku, przez kilka dni był nękany przez zaniepokojone gobliny i nie wiedział, co im odpowiedzieć. Po tygodniu „sprawa rozeszła się po kościach”, ale Scott wiedział, że za chwilę wypłynie na wierzch na nowo. Warren, jego szef, nie miał żadnych wskazówek, jakby też czekał, aż zamieszanie przycichnie.

– Zastanawiam się po prostu, co z tym można zrobić. Czy można powstrzymać to szaleństwo.

Cała reszta zareagowała natychmiast. Przez prawie pół godziny dyskutowali o różnych opcjach, przedstawiali różne pomysły. Norris widział, że dobrze wybrał. Każdy z nich ma swoje powody i przekonania, żeby przeciwstawić się, cytując Jamesa, „temu szaleństwu”. I każdy z nich może się jakoś przydać. Większość ma dojścia z racji stanowiska, ale mają też znajomych i liczne kontakty. Jest szansa na to, że coś osiągniemy!

– Granger można by się pozbyć… – rzucił w przestrzeń Scott.

Norris przyjrzał mu się z zainteresowaniem, ale zaprotestował Rockman.

– Granger wcale nie jest tak łatwo się pozbyć, jak myślicie. Ona nie jest głupia – poprawił się na fotelu i machnął pustym kieliszkiem w kierunku skrzata domowego. – Wiecie, o co mi chodzi. Nie chcę uchodzić za zwolennika mugolaków, ale są mugolaki i mugolaki. Niektórzy mają mierne czarodziejskie zdolności, załapali się do Hogwartu psim swędem. Ale magia niektórych innych jest naprawdę potężna. Granger jest u mnie prawie od roku i wiem, co mówię, bo widzę, jak pracuje. Mój syn, który skończył Hogwart dwa lata temu, mówił mi, że bez niej Potter i Weasley tkwiliby nadal na pierwszym roku. Po procesie Snape’a wiemy, że gdyby nie ona i jej znajomość magii, to Śmierciożercy dopadliby tych dwóch już pierwszego dnia tej ich misji. A jak nie, to następnego zgubiliby się sami w lesie. Gdyby nie jej pomoc, Snape miałby swój PORTRET w gabinecie dyrektora, a nie jego STANOWISKO. Ma dużo roboty, ale ani razu się nie spóźniła, wszystko jest na czas i zrobione perfekcyjnie – upił spory łyk wspaniałej Ognistej Whisky. – Jedna Granger robi to, co kiedyś robiły moje dwie sekretarki, które ciągle się spóźniały.

– Jeśli ta twoja panna się zorientuje, a skoro jest domyślna to to zrobi, to koniec naszego planu – pokręcił głową Smith. Po kolejnej kolejce Ognistej Whisky jego policzki nabrały kolorów. Siedział najbliżej kominka, więc zaczęło mu być gorąco. Rozluźnił szatę, ale nalał sobie kolejny kieliszek.

– Zgodzę się z Tylerem. Usunięcie Granger nie przeszłoby bez echa. Ludzie zaczęliby gadać, zadawać pytania i gwarantuję, że nasz drogi pan minister osobiście zająłby się śledztwem. – poparł Rockmana Stone i pociągnął ze swojej piersiówki. Nadzorując czasem niektóre połączenia przez sieć Fiuu, nasłuchał się i naoglądał różnych dziwnych rzeczy.

– To co, mamy dać sobie spokój z powodu jednej młodej kobiety?! – Norris nie wyglądał na uszczęśliwionego.

– Może można to jakoś obejść… – Lawford skinął głową pozostałym i wszyscy, jak jeden mąż, pochylili się w fotelach. – Tyler, możesz ją jakoś zająć? Tak, żeby nie miała czasu wtykać nosa w nieswoje sprawy?

– Co masz na myśli, mówiąc „zająć”? Uwierz mi, jest zajęta! – Rockman prychnął oburzony. – Nie mam zwyczaju pozwalać mojemu personelowi nudzić się w czasie pracy!

– Nie złość się, nie o to mi chodziło. Jest zajęta – zajmij ją jeszcze bardziej. Dosłownie zawal ją robotą.

– Z tego, co słyszałem, to pracoholiczka. Przychodzi rano, wychodzi późno wieczorem – wtrącił Watkins. Sam był pracoholikiem i fakt, że ktoś mógłby kiedyś pracować więcej niż on, brał jako osobistą zniewagę.

– To dowal jej jeszcze więcej roboty, żeby po prostu przestała wychodzić. Daj jej jakiś awans, żeby ją zmotywować, wtedy nie będzie nic podejrzewać. I zrobi wszystko, co może i jeszcze więcej, żeby ci pokazać, że da radę.

– To się nazywa motywacja personelu – zachichotał Tyler. – Ale masz rację, to się może udać! Jest jeszcze na tyle naiwna, że nie będzie nic podejrzewać. A ty, Nigel, nie bądź zazdrosny! Chyba że chcesz, żebym ci też dowalił… – przybrał rozmarzony ton głosu.

– Bernie, ten, który pilotuje PRZPEC, ile mu zostało jeszcze lat pracy? – Lawford miał chyba dziś wieczór jakieś natchnienie.

– Za długo, żebyśmy mogli czekać – padła spokojna odpowiedź.

– Pozbędziesz się go. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz – zdecydował Norris, rozumiejąc przyjaciela bez słów. – Udowodnij, że źle pracuje, popełnia błędy i nie może już więcej kierować tym projektem.

– Mam go odsunąć? I dać na jego miejsce Granger?

Norris nie odpuścił.

– Nie „odsuń”, ale „pozbądź się go”. Wywal z Ministerstwa. Jeśli będzie nadal pracować, jeszcze zacznie węszyć…

– Dobrze, już dobrze! – Rockman podniósł ręce, żeby ich uciszyć. – Zrozumiałem, pozbędę się go!

– Masz na to czas do końca przyszłego tygodnia – Norris potrafił być czasem czarujący, ale kiedy chciał, był z niego kawał sukinsyna.

– Wracając do Granger, jej statut jako cywilnego pracownika Ministerstwa się nie zmieni? – chciał wiedzieć Scott.

– Nie wiem, pojęcia nie mam. Zapytam Ewarta…

– Uważaj, dyskretnie…

– Co najwyżej nie będziesz musiał płacić jej za nadgodziny – Norris obrócił głowę w stronę kąta, w którym stał jego skrzat. – Gnypek, kominek!

– Ty mnie masz za kretyna? Myślisz, że teraz jej płacę? – roześmiał się Rockman. – W każdym razie, jeśli się nam uda, długiej kariery jej nie wróżę.

Wszyscy wybuchnęli radosnym śmiechem. Ale jeszcze nie czas było stukać się kieliszkami. Norris wstał i podszedł do kominka. Wszyscy ucichli i popatrzyli na niego.

– Snape. Co o nim sądzicie? Wciągamy go w to, czy nie?

Przez chwilę słychać było tylko stukot szczap drewna dorzucanych do kominka i syk płomieni, które objęły jakąś wilgotną jeszcze belkę. Trochę szarego dymu uniosło się w górę, ale nie za wiele. W każdym razie dym do Norrisa nie dotarł, co nie przeszkodziło mu warknąć na skrzata z niezadowoleniem.

– Mógłby się przydać. Ale nie wiadomo czy jest po naszej stronie, czy nie – Lawford wzruszył ramionami i rozparł się wygodnie w fotelu.

– Co masz na myśli? W Proroku pisali, że posłał reportera w cztery diabły.

– Nie sądzę, James. Co najwyżej grzecznie powiedział, że nie udzieli odpowiedzi na pytanie. Prorok jak zwykle przesadza, gdyby choć skrzywił się, to pewnie przeczytałbyś, że reporter został potraktowany klątwą i wyrzucony brutalnie za drzwi – sam Stone nie czytał Proroka, ale jego żona znała chyba wszystkie artykuły na pamięć. Może, żeby zabłysnąć przed mężem, który przynosił od czasu do czasu ciekawe perełki z podsłuchów.

– Nie wiemy tak naprawdę, po której on jest stronie. Po której BYŁ stronie – Smith zadawał sobie to pytanie tysiące razy.

– Wykazał, że był po stronie Dumbledore’a i Zakonu Feniksa i został uniewinniony – powiedział ktoś i Smith nawet nie zorientował się kto.

– Wykazać można wszystko.

– To on tak mówił. I świadkowie…! – poparł Smitha Benson.

– Wierzysz w to? Jest mistrzem oklumencji. Udało mu się oszukać i wodzić za nos Czarnego Pana. Poza tym jest cholernie inteligentny – nie dałby rady grać na dwie strony przez tyle lat, gdyby nie był geniuszem. Oczywiście, że udało mu się wytłumaczyć wszystko, co zrobił, mówiąc, że przecież to tak miało wyglądać. Może to prawda, a może nie. Może jest jak kurek na dachu i obraca się zawsze w tę stronę, w którą wieje wiatr? – naciskał dalej Smith.

Rozmowa zaczęła przypominać szybką partię szachów między Smithem i Scottem.

– Myślisz, że wszyscy dali się nabrać? – Scott.

– Zawsze ponoć faworyzował Ślizgonów i nie cierpiał Gryfonów – Smith.

– Wyszło na to, że to była przykrywka – Scott.

– Albo i nie… – Smith

– Przestańcie, chłopcy… Spróbuję napuścić na niego Jimma – uciął Lawford. – Że niby do programu nauczania będzie potrzeba jego pomocy. Przy okazji pogadają sobie i może Jimmowi uda się wybadać, w co gra nasz drogi dyrektor.

Ciągle stojąc przy kominku, Norris pozwolił im chwilę gadać. Kiedy w środę pytał Davida czy przyjdzie na kolację, miał bardzo mglisty pomysł na to, jak można przystopować zachodzące właśnie zmiany. Sądził, że pogadają, ponarzekają i ulżą sobie w ten sposób. I może, ale to może, wymyślą jakiś sposób na to, jak ośmieszyć paru kolegów z Ministerstwa i skłonić ich do porzucenia tych chorych pomysłów. Zupełnie nieoczekiwanie spotkanie przerodziło się w coś innego… Zawiązali spisek. Zaczęli opracowywać strategię. Nie mieli jeszcze konkretnego planu, tylko garść luźnych pomysłów, nie wiedzieli kiedy i jak wprowadzić je w życie, ale stanowczo, była to raczej narada wojenna niż kolacja w gronie starych znajomych.

Plan. No właśnie, trzeba będzie opracować dokładny plan. Sam się tym zajmę.

Kiedy odchrząknął, wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego z oczekiwaniem. Napięcie stało się nagle namacalne. Każdy poczuł, że rozmowa dobiega końca.

– Może podsumujmy. Naszym celem jest wprowadzenie supremacji czystej krwi czarodziejów i ostateczne wyeliminowanie czarodziejów półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Będziemy ograniczać przyjęcia do Hogwartu tylko dla tych czystej krwi. W tym być może pomoże nam Snape. Musimy przejąć władzę w Ministerstwie. Trzeba zastąpić szefów strategicznych dla nas Departamentów i Sekcji naszymi. Czarodziejami czystej krwi. Czy to jasne? – przesuwając wzrokiem po nich, popatrzył każdemu prosto w oczy.

– Peter, trzeba się zastanowić, co zrobić z tymi czarodziejami, którzy nie dostaną się do Hogwartu… – odważył się wtrącić Scott.

Norris potrząsnął głową.

– Jeszcze przez parę lat niektórzy będą się szkolić, ale już niedługo…

– Co masz na myśli? Z każdym rokiem rodzi się coraz więcej półkrwi…

– Tak jak powiedziałem, niedługo… Zinfiltrujemy Św. Munga i już niedługo przestaną się rodzić… Moja w tym głowa!

– Minister może nam stanąć na przeszkodzie…

Ogarnęła go nagle złość. Żadnych obiekcji! Żadnych problemów! Popatrzył na nich z okropnym grymasem na twarzy.

– To go zabijemy…

Po chwili ciszy spojrzał znacząco na obecnych, podwinął rękaw i uniósł różdżkę.

– Proponuję złożyć Wieczystą Przysięgę, że nic, o czym dziś mówiliśmy i jeszcze będziemy mówić, nie wydostanie się z poza naszego kręgu. Będę naszym Gwarantem. Davy, mogę cię prosić o bycie Odbiorcą Przysięgi?

Lawford skinął potakująco głową i wyciągnął rękę. Rockman przyłożył na niej swoją. Pozostali uczynili to samo. Norris stanął trochę z boku, ujął pewnie różdżkę i rozpoczął rytuał Wieczystej Przysięgi…

 

Wtorek, 7.04

Wychodząc we wtorek wieczorem do domu, Hermiona miała wrażenie, jakby był już co najmniej piątek. Nie dlatego, że czuła nadchodzący weekend, nie! Co najwyżej o nim marzyła. Najprościej w świecie padała ze zmęczenia. Panu Rockmanowi wypadł jakiś nagły wyjazd w środę i kazał jej przygotować pełno raportów, przejrzeć sprawy, którymi miała się zająć podczas jego nieobecności (cztery godzinne narady, na których miała być równocześnie asystentką, jak i prowadzącą). Do tego powiedział jej wyraźnie, żeby nie korzystała z pomocy Berniego. Nie miała pojęcia czemu, ale posłuchała. Zresztą nie miała innego wyjścia. Jej szef był bardzo wymagający i nie zaakceptowałby, gdyby postąpiła wbrew jego poleceniom.

Wchodząc do salonu przez kominek, prawie wpadła na Krzywołapa. Czemu on zawsze musi mi włazić pod nogi… któregoś dnia się o niego zabiję – pomyślała i rzuciła swoją torbę na kanapę.

Ron siedział przy stole, który przysunął pod ścianę. Obłożył się pergaminami, książkami, atramentem i piórami, na podłodze leżała jego torba. Czytał w skupieniu i na jej powitanie pokiwał tylko głową. Nie miała jak podejść, żeby go pocałować, więc westchnęła i poszła do kuchni.

On pewnie też nie lubi, jak mu się przeszkadza w nauce – przypomniała sobie jej batalie z innymi Gryfonami, którzy nie pozwalali jej się skupić w Pokoju Wspólnym. Muszą ich nieźle męczyć, skoro cały czas się uczy. Ciekawe, czy Harry też tak zakuwa na Grimmauld Place. Swoją drogą obaj są chyba najlepszymi na roku, bo przecież cały weekend Ron spędził u Harry’ego na ćwiczeniach praktycznych… Uśmiechnęła się pod nosemm, wyobrażając sobie, że mogli zaangażować do pomocy Stworka i polować na niego po całym domu. Po Bitwie o Hogwart Harry podziękował skrzatowi za pomoc, pogratulował odwagi i wyjaśnił, że w ten sposób Stworek przyczynił się do zrealizowania polecenia pana Regulusa. Chodziło o zniszczenie Czarnego Pana i Stworek bohatersko przyczynił się do tego, walcząc przy boku innych w Hogwarcie. Mowa była może trochę zbyt pompatyczna, ale Stworek rozpłakał się dokładnie jak wtedy, kiedy dostał od Harry’ego medalion Regulusa. Chłopak wyjaśnił mu też, czemu nie mogli wrócić na strudel z wątróbką, a potem poprosił skrzata o opowiedzenie, co działo się po ich odejściu. Hermiona rozpływała się z radości na widok szczęścia w olbrzymich oczach Stworka. Układ między Stworkiem a Harrym i Ginny polepszył się jeszcze bardziej, szczególnie, że Ginny, chcąc dostać się do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, bardzo interesowały jego historie. Skoro Stworek potrafił zdradzić Syriusza i pójść do „Panny Cyzi”, bo była dla niego miła, teraz z pewnością zaprzedał duszę „Pannie Inny”.

Krzątając się w kuchni i starając się nie hałasować, przygotowała kolację. Przygotowanie posiłków zawsze ją śmieszyło, bo w połowie używała magii, a w połowie „technik mugolskich”. Hermiona już od dawna doszła do wniosku, że nie zawsze magia jest lepsza, czasami rozwiązania mugolskie są o wiele prostsze. Wolała opiekacz do tostów, bo tak przynajmniej pieczywo się jej nie przypalało, ale zmywanie naczyń było zdecydowanie lepsze w magicznej wersji. Z tego powodu w kuchni i w salonie, od strony ulicy, w oknach zawsze były zaciągnięte zasłony, bo widok noży, siekających mięso albo talerzy, które myły się same, wzbudziłby pewnie nadmierne zainteresowanie wśród sąsiadów z budynku naprzeciw.

Wszyscy przykleiliby się do okien i dom pewnie przewaliłby się na naszą stronę… Czy to nie tak można poszerzyć sobie horyzonty? I może właśnie z tego powodu wieża w Pizie była krzywa? – zaczarowała gulasz, żeby mieszał się sam na mugolskiej kuchence gazowej.

– Ron, kolacja gotowa – powiedziała nieśmiało, zaglądając do salonu.

Ron miał trochę nieprzytomny wyraz twarzy. Biedak…

– Zjem później. Ale ty wyglądasz na głodną, więc nie czekaj na mnie.

– Dobrze. Zostawię ci pokrojony chleb i gulasz w garnku. Jakby wystygł, możesz zagrzać go w mikrofalówce – Ron nie opanował praktycznie żadnych zaklęć gospodarczych, więc mikrofalówka była bezcenna.

– Dobra, dzięki – burknął i zatonął w książce.

Krzywołap oczywiście plątał się dziewczynie pod nogami. Hermiona usiadła na krześle przy malutkim stoliku w kuchni i zaczęła jeść, dzieląc się trochę z kotem.

– Żebraku! Gdyby ktoś cię tak zobaczył, to powiedziałby, że my cię tu głodzimy! – wyszeptała, żeby nie przeszkadzać Ronowi. – Żresz jak świnia, poważnie! – podała kotu kolejny kawałek i zajęła się swoim talerzem.

Po paru chwilach…

– Aah! Przestań mnie drapać po nodze! – aż podskoczyła, popychając talerz, który stuknął w szklankę i trochę herbaty rozlało się na stół.

– Do jasnej cholery, czy już w spokoju uczyć się tu nie można?! – dobiegł ją głos z salonu i rąbnięcie czymś twardym w stół.

Hermiona była zmęczona, zdenerwowana i nagle ją to rozzłościło. To ona robi wszystko, żeby mu nie przeszkadzać, a on, przy pierwszej okazji, krzyczy?! Kiedy na początku jej pracy przychodziła ledwo żywa i marzyła tylko o tym, żeby paść i spać, Ron zachowywał się jak słoń w składzie porcelany!

Wstała od stołu i podeszła do drzwi do salonu.

– Ron, przestań zachowywać się jak rozgrymaszony Minister Magii! Chciałabym ci przypomnieć, że ja też tu mieszkam i mam takie samo prawo jeść, chodzić i rozmawiać jak ty.

Ron zamarł na chwilę i wytrzeszczył na nią oczy.

– Nie mówię, że masz nie jeść! Ale należy mi się odrobina spokoju! Muszę się uczyć!

– No a co ja robię od jakiegoś czasu?! Nie zauważyłeś, że robię wszystko, co tylko można, żebyś miał spokój i ciszę?! Że zgadzam się na to, że w weekendy uczysz się u Harry’ego, bo tak dla ciebie najlepiej?!

– Nie ty mi będziesz wypominać, że prawie się nie widujemy! Kto przesiaduje bez przerwy w pracy?!

– Co ma piernik do wiatraka… Nie narzekam, że się nie widujemy, tylko właśnie próbuję ci pokazać, jak liczy się dla mnie twoja szkoła… – mimo złości Hermiona poczuła się trochę zdezorientowana.

– Mogłaś rzucić Muffliato! – chłopak zerwał się na równe nogi.

– Próbowałam być cicho! Ale nie sądziłam, że Krzywołap mnie podrapie! Skoro ci tak przeszkadzam, to czemu ty nie rzuciłeś Quietus?!

– Powinienem rzucić Silencio i miałbym z tobą święty spokój!

– Ron, istnieje różnica między otoczeniem się ciszą, a odebraniem głosu komuś innemu!

– Nie będziesz mnie pouczać! Musisz zawsze się tak mądrzyć?! Mam to wszystko w dupie! Będę robił, co mi się podoba! – Ron złapał różdżkę i machnął nią w kierunku Hermiony. Wyleciały z niej czerwone iskry i dziewczyna odruchowo odskoczyła na bok.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ron poszedł szybkim krokiem do malutkiego pokoiku, który nazywali pokojem gościnnym. Zatrzymał się w progu i nie obracając się, rzucił „Idę spać!” po czym wszedł i trzasnął drzwiami.

– Chcesz spać … sam…? – wyszeptała zszokowana Hermiona.

Łzy napłynęły jej do oczu, ale postanowiła nie płakać. Otarła je lekko rękawem, przygryzła usta i westchnęła ciężko, starając się opanować.

Co się dzieje… Boże, co się dzieje… Coś jest chyba nie w porządku… – usiadła na krześle i oparła głowę na rękach. Ze mną? Z Ronem? Z nami? Ale czemu…?!

Po chwili bezmyślnego patrzenia na szafki zaczęła myśleć o ostatnich tygodniach… miesiącach…

Może faktycznie wszystko zaczeło się pogarszać, kiedy zaczęłam za późno wracać do domu? To on musiał robić zakupy… i zajmować się Krzywołapem… Czy tak zachowują się wszystkie pracujące żony?

Odechciało się jej jeść. Podniosła się wolno i jak w transie poszła zgarnąć resztkę mięsa do garnka, owinęła pokrojony chleb w ścierkę i schowała go do szafki. Potem poszła do łazienki, nadal zamyślona.

Może on ma rację i trochę przesadzam z pracą? Ale przecież to nie moja wina, że mam tyle do zrobienia… zaprzeczył jej jakiś głosik w głowie. Kiedy zaczęło się psuć? Parę tygodni, parę miesięcy temu? Przeze mnie?

Myjąc się pod prysznicem, starała się przypomnieć ostatnie parę miesięcy i szukała winy po swojej stronie, ale ten sam cichy głosik mówił jej, że to nie do końca jest tak.

Właśnie, że zwolniłaś od paru miesięcy. Właśnie dlatego, że to on zaczął być przeciążony nauką i trzeba się było zająć domem…

W końcu wyszła spod prysznica, machnęła różdżką, osuszając szybę, przebrała się w jedwabną koszulkę nocną, umyła zęby i poszła do pokoju. Kładąc się, obróciła się odruchowo na lewy bok, tak, żeby móc wtulić się w Rona, ale tym razem łóżko po jego stronie było zimne i puste. Wzięła więc w ramiona jego poduszkę i wtulając w nią twarz, nabrała powietrza. Poczuła jego zapach i trochę się uspokoiła. Jutro wszystko wróci do normy pomyślała jeszcze i, zmęczona, mimo wszystko zasnęła.

Niestety „jutro” nic nie wróciło do normy. Kiedy wstała, Rona już nie było. W łazience leżały porozwalane jego ubrania z wczoraj, więc podniosła je i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę. Szyba pod prysznicem była cała mokra. Zrezygnowana mruknęła Siccation Adidam i kropelki wody znikły natychmiast.

 

Piątek, 10.04

Hermiona otrzepała swoją pelerynę, wyskakując z kominka w Atrium. Była już prawie połowa kwietnia, ale rano było jeszcze zimno, więc ciągle ją nosiła, choćby tylko w drodze do jej biura.

Zrobiła tylko jeden krok, robiąc miejsce następnej osobie, która mogła w każdej chwili wyjść za nią i aż przystanęła zdumiona. W powietrzu śmigało pełno mniejszych i większych ptaków. Robiły pełno zamieszania, pikując z góry na czarodziejów, którzy rozpierzchali się gwałtownie na boki. Niektóre kąpały się w Fontannie Magicznego Braterstwa, by po chwili otrzepać skrzydła i wzbić się w powietrze. Parę ptaków wbiło się boleśnie w piersi i brzuchy wychodzących z kominków. Świergot mieszał się z wrzaskami czarodziejów ze Służb Porządkowych, którzy próbowali zawrócić przybywających do pracy urzędników. I z krzykami tychże ostatnich.

Przechodzący obok niej starszy czarodziej o smagłej cerze, szpakowatych gęstych włosach i równie szpakowatej bródce odskoczył nagle na bok, pośliznął się na ubrudzonej odchodami drewnianej posadzce i klapnął efektownie na tyłek. Upadając, upuścił teczkę i parę pergaminów wyleciało na ziemię. Kolejne stado ptaków z głośnym furkotem przeleciało zaraz obok i rolki pergaminów odturlały się aż pod ścianę.

Hermiona podbiegła do siedzącego na ziemi mężczyzny.

– Proszę mnie chwycić za ramię – pochyliła się i spróbowała mu pomóc się podnieść.

Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, złapał mocno i jakoś udało mu się stanąć na nogach.

– Dziękuję… – powiedział, patrząc na nią parę sekund dłużej, ale natychmiast zaczął rozglądać się za pergaminami, które właśnie zaczęły drzeć na strzępy dwa duże, zielono upierzone ptaki. – Sio! Zostawcie to! – krzyknął.

Ale zanim zdążył postąpić w ich kierunku, Hermiona machnęła różdżką, wołając „Accio pergamin!” i rolki posłusznie śmignęły w jej kierunku, płosząc ptaszyska.

Dziewczyna oddała je starszemu panu, który uśmiechnął się, szybko schował do teczki i zapiął ją starannie.

– Panna Granger, jak mniemam – ukłonił się, patrząc na nią z zainteresowaniem.

– No cóż… tak – odparła zaskoczona. – Skąd pan wie? – po czym natychmiast się poprawiła. – A z kim mam przyjemność?

– Charles Patil – podał jej rękę. – Jestem dziadkiem Parvati i Padmy…

W tym momencie ktoś wreszcie wpadł na pomysł użyć Sonorus, bo ponad ogólnym hałasem rozległ się trochę niepewny głos.

– Proszę państwa, mamy mały… wypadek… Ministerstwo zostało… W Ministerstwie jest pełno ptaków. W tej chwili podjęcie pracy jest absolutnie niemożliwe, więc prosimy nie próbować dostać się na poszczególne Poziomy… Wszyscy będą musieli opuścić budynek. Prosimy udać się do toalet, skąd zostaną uruchomione dodatkowe połączenia na zewnątrz.

Nie można było powiedzieć, żeby to przemówienie jakoś specjalnie uspokoiło zamieszanie panujące w holu, ale po chwili czarodzieje skierowali się, nadal chaotycznie, w kierunku toalet. Hermiona też tam ruszyła, odruchowo przypominając sobie, kiedy pierwszy i ostatni raz musiała z nich „korzystać”. Prawie dwa lata temu, gdy wyruszyli z Harrym i Ronem do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.

– Ale bajzel – powiedział ktoś obok, przechodząc dość szybko.

Dziewczyna obejrzała się na starszego pana, który był tuż za nią. Zwolniła, żeby zrównał się z nią. Ten natychmiast podjął przerwaną rozmowę.

– Wnuczki całe lata opowiadały mi o pani i pokazywały pełno zdjęć. Już nie mówiąc o tym, że po zakończeniu wojny było ich pełno w Proroku Codziennym.

– I tak natychmiast mnie pan poznał? – zapytała z niedowierzaniem.

– Uratowała pani życie moim wnuczkom. Nie wie pani nawet, jak jestem jej za to wdzięczny…

Hermiona potrząsnęła głową, uśmiechając się radośnie.

– Proszę nie przesadzać… W tym zamieszaniu może to one uratowały mnie? – I żeby zmienić wątek, zagadnęła go. – I pan tu pracuje?

– Można powiedzieć, że jeszcze tak. Niebawem odchodzę na emeryturę.

– W jakim Departamencie?

– Transportu Magicznego. Wie pani, świstokliki, miotły, teleportacja… Ja zajmuję się świstoklikami.

Rozmawiając, doszli do toalet. Przed wejściem stała już duża grupa czarodziejów, więc stanęli w kolejce. Pan Patil ukłonił się Hermionie jeszcze raz.

– Proszę mi wybaczyć, pójdę się przywitać… – i podszedł do stojącego trochę dalej innego starszego pana.

Dziewczyna spojrzała w ich kierunku, skinęła głową, odpowiadając na nieme powitanie, po czym obróciła się z powrotem.

– Mówię ci, gorzej niż wtedy, kiedy jeszcze używaliśmy sów! – usłyszała rozmowy innych.

– Pewnie, zasrały wszystko. Całą wodę w Fontannie trzeba będzie wymieniać!

– Zasrane, upierzone, nie wiem jak oni to posprzątają…

– Mam nadzieję, że powiększą te toalety, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy…

– A mi naprawdę chce się sikać…

Hermiona parsknęła śmiechem na tę ostatnią wypowiedź i natychmiast postanowiła się opanować. Nagle ktoś przedarł się przez tłum i podszedł do niej.

– Pan Rockman! Dzień dobry! – zawołała na widok starszego, nobliwie wyglądającego czarodzieja, który stanął przed nią.

– Dzień dobry, Hermiono – odparł ten. – Ale się narobiło… Posłuchaj mnie, moja droga. W biurze na górze jest jeszcze gorzej. Nie wiem, kiedy to sprzątną. Nie wracaj po południu do pracy. Weź sobie wolne. Tyle się napracowałaś, że zasłużyłaś na odpoczynek.

– Bardzo dziękuję, panie Rockman! To bardzo miło z pana strony!

– Ależ to drobiazg! Miłego dnia i do zobaczenia w poniedziałek.

– Nawzajem! Do widzenia.

Poczuła się nagle dziwnie radosna. Wspaniały dzień! Ktoś miał genialny pomysł z tymi ptakami…! Będę mieć dłuższy weekend… Może uda mi się wpaść do rodziców… która jest, już w pół do dziewiątej?! Jeśli szybko stąd wyjdę, to zdążę przed otwarciem gabinetu. Potem zrobię zakupy, jakiś świetny obiad… Straciła trochę animuszu na wspomnienie ostatnich, nielicznych rozmów z Ronem, ale potem na nowo zalała ją fala nadziei. To właśnie jest szansa na naprawienie sytuacji! Dobry obiad, będę w domu… będziemy mogli wreszcie pobyć trochę razem…

Snując plany na to, co ugotuje i jak się ubierze, żeby ładnie wyglądać, ciesząc się na ten wieczór, Hermiona była tak pogrążona w myślach, że nie zwróciła nawet uwagi na to, jak wyszła z budynku.

Do gabinetu dentystycznego nie było daleko, ale gdy doszła na miejsce, była już prawie dziewiąta. Niestety nie miała za wiele czasu na pogaduszki z rodzicami, którzy już przebierali się w fartuchy i przygotowywali na przyjęcie pierwszych pacjentów. Obiecała wpaść do nich w niedzielę i poszła robić zakupy. Połaziła sobie po sklepach z ciuchami i kupiła ładną sukienkę. Zawsze miała ze sobą mugolskie pieniądze, więc mogła sobie zaszaleć. W innym sklepie znalazła buty na obcasie, pasujące jak ulał do sukienki, więc też je kupiła.

Jedzenie postanowiła kupić dopiero pod domem, żeby nie musieć chodzić za daleko z ciężkimi siatkami.

Opamiętała się, kiedy zobaczyła, że zaczynają zamykać niektóre sklepy. To już południe?! To śmigamy do domu!

Niektórzy mijający ją ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na jej pelerynę, ale ponieważ cała reszta ubioru nie bardzo różniła się od mugolskiego, nie wzbudzało to sensacji. Tylko raz jakiś chłopiec, stojący na przejściu dla pieszych, złapał swoją mamę za rękę i zapytał, patrząc na Hermionę: „Mamo, czy tu kręcą filmem?”

– Nie mówi się „kręcą filmem” ale „kręcą film”, Freddy – napomniała go kobieta, obracając się i ukazując Hermionie ładnie zaokrąglony brzuszek.

Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie do malca i mamy i mrugnęła.

– Jesteście w ukrytej kamerze…!

I roześmiała się na głos, widząc, jak kobieta rozgląda się dookoła. Spojrzała jeszcze raz na jej wystający brzuch i ruszyła do przodu.

Może za parę lat… kiedy Ron skończy Szkołę Aurorów i dostanie fajną pracę, będziemy i my mogli o tym pomyśleć… choć wcześniej chyba przydałoby się pobrać…

Po przejściu paru ulic wsiadła do mugolskiego metra i szybko dojechała do domu. W otwartym jeszcze sklepie kupiła chleb, warzywa, mleko i mięso i poszła już prosto do bloku, w którym mieszkali.

Stając przed drzwiami, rozejrzała się szybko na boki i wyciągnęła różdżkę. Nie miała pojęcia, gdzie w torebce są jej klucze, a Alohomora działała bezbłędnie i na zwykłe, niemagiczne zamki do drzwi.

Weszła i postawiła na ziemi torbę i siatki. Obróciła się, żeby zamknąć za sobą drzwi i jej wzrok padł na coś kolorowego, leżącego na podłodze koło kanapy. Coś jasnobłękitnego…

Nie miała żadnych ubrań w tym kolorze, Ron też nie. Hmmm? Zamknąwszy drzwi, podeszła i podniosła to coś, co okazało się być jedwabną chustą.

Nadal nie rozumiejąc, wyprostowała się i w tym momencie usłyszała jakiś zduszony jęk dobiegający z … sypialni? Kolejny, jeszcze głośniejszy. Czując, że coś jej umyka, ominęła kanapę i natknęła się na leżące na ziemi spodnie. Znajome, męskie spodnie…

Ktoś jęknął jeszcze raz i w tym momencie Hermiona zrozumiała. Nagła świadomość poraziła ją i uderzyła tępo gdzieś w brzuch, wyciskając powietrze z płuc. Serce zaczęło jej nagle walić w piersi jak oszalałe, w gardle poczuła rosnącą gulę i aż zaczęła się dławić, próbując ją przełknąć. W chwili przerażenia mignęło jej w głowie, żeby może nie iść dalej. Jeśli nie pójdzie, to nie zobaczy i wtedy to nie będzie prawda… Ale nie, musiała zobaczyć! Musiała wiedzieć!

Drżącą ręką dotknęła delikatnie klamki i otworzyła drzwi…

W łóżku… w ICH łóżku! leżała całkowicie naga kobieta, której nie znała. Długie blond włosy rozsypały się po poduszce. Pomiędzy jej rozchylonymi nogami leżał Ron. Miał na sobie jeszcze rozpiętą koszulę i skarpetki, ale nic poza tym. Oboje mieli zamknięte oczy i miarowe jęczenie blondynki i stękanie Rona zupełnie zagłuszyło otwieranie drzwi.

Hermionie zakręciło się w głowie. Przerażenie, horror, złość zmieszały się w niej tak gwałtownie, że zapomniała, że ma oddychać. Po parunastu sekundach poczuła, że się dusi i nabrała powietrza ze zdławionym krzykiem.

To sprawiło, że para w łóżku raptownie otworzyła oczy i spojrzała w jej kierunku.

Hermiona nie zwracała uwagi na blondynkę. Szeroko otwartymi oczami patrzyła prosto na Rona, który aż otworzył usta i tak zamarł.

Nie miała pojęcia, ile czasu tak trwali. Sekundy, minuty…? Trzęsącą się strasznie dłonią zakryła sobie usta i wypuściła powietrze, co jakby otrzeźwiło Rona. Uklęknął na piętach, odsłaniając zarówno swoją dumnie naprężoną męskość, jak i całe ciało blondynki, która odruchowo uniosła nogę, żeby się zakryć.

– Her.. miona… – wyjąkał. Hermiona złapała się framugi drzwi, żeby nie upaść. – Ja… ci… wszystko…

Dopowiedziała sobie w myślach brakujące słowo i w tym momencie zalała ją furia.

– Ty dupku… – nie poznała zupełnie swojego zdławionego głosu. – Wytłumaczysz mi?!

Ron w panice owinął się połami koszuli, a blondynka daremnie próbowała przykryć piersi dłońmi.

– Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?! – krzyknęła Hermiona i poczuła, jak z krzykiem odchodzi część jej paniki. – Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie wracaj!

To ją tak osłabiło, że na nowo pokój zatańczył jej przed oczami. Obrzuciła pijanym spojrzeniem blondynkę i zataczając się, wybiegła z domu.

Miała w głowie jedną myśl. Uciec stąd. Prawie upadła na poręcz na klatce i przyszło jej do głowy jedno, jedyne miejsce, gdzie mogła uciec. Miejsce, w którym półtora roku temu Ron ich zostawił. Nie patrząc zupełnie, czy dookoła nie ma sąsiadów, obróciła się na pięcie i deportowała się.

 

Wtorek, 14.04

Rockman wezwał do siebie Hermionę tuż po powrocie z lunchu. Kiedy weszła do niego do gabinetu, uśmiechnął się po ojcowsku i pokazał jej gestem, żeby zamknęła drzwi, po czym wstał i usiadł na jednym z foteli przy stoliku stojącym koło okna.

– Siadaj, moja miła – zachęcił ją i sięgając po gorący czajniczek z herbatą, nalał trochę do małej, filigranowej filiżanki. – O ile pamiętam, to słodzisz jedną kostkę, tak?

– Dziękuję bardzo, panie Rockman – zażenowana, usiadła na brzegu fotela. Jej szef nalewał jej herbaty!

Rockman odczekał chwilę, upijając herbatę drobnymi łyczkami. Pozwolił jej delektować się napojem, udając, że przygląda się obrazom na ścianie. Chciał zasiać w niej niepewność i wiedział, że doskonale mu idzie. Dopiero po chwili spojrzał na nią i odstawił herbatę.

– Hermiono, chciałbym porozmawiać z tobą na temat twojej pracy… – powiedział poważnie.

Dziewczyna trochę zesztywniała. Ręce lekko jej drżały i jej filiżanka zastukała dźwięcznie o spodeczek.

– Tak, proszę pana?

– Pracujesz dla mnie od… prawie ośmiu miesięcy. W tym czasie dawałem ci wiele rzeczy do zrobienia. Niektóre mniej skomplikowane, niektóre bardziej. Większością z nich… można powiedzieć, że nie należało się dzielić – odchrząknął. Jej ciemnobrązowe oczy były szeroko otwarte i utkwione w jego oczach. – Chciałbym wiedzieć, czy mój sposób zarządzania personelem ci odpowiada. Czy to, co mówię, jest jasne, czy nie jestem zbyt wymagający…

Zamilkł i dopiero po chwili Hermiona zrozumiała, że czeka na jej odpowiedź. Przygryzła lekko dolną wargę, spłoszona. Musiała coś zawalić, coś źle zrobić. Być może był niezadowolony ze sposobu, w jaki go zastępowała…

– Bardzo lubię z panem pracować, panie Rockman. Naprawdę. Czy… czy jest coś, co źle zrobiłam… że pan mnie wezwał?

– Ależ nie, oczywiście, że nie! Chcę tylko wiedzieć, co sądzisz o pracy ze mną. Widzisz, jeśli nie będę słuchał mojego personelu, próbował was zrozumieć i dostosować sposobu, w jaki współpracujemy, z pewnością będę się mijał z waszymi oczekiwaniami. I w ten sposób nie będę osiągał rezultatów, jakich ode mnie oczekuje Minister Shacklebolt.

On jest genialny! Po prostu genialny! I pomyśleć, że trafiłam właśnie do niego bez picia Feliksa…!

– Troszkę się bałam, że ostatnio pana zawiodłam – uśmiechnęła się zakłopotana. – Ale jeśli wszystko panu pasuje, to dobrze.

– Cieszę się, ale zadałem ci parę pytań. Prosiłbym o odpowiedź.

– Na ogół wszystko jest dla mnie jasne. Jeśli nie, to wie pan doskonale, że zawsze pytam…

– Och tak, moi koledzy nazywają to dręczeniem pytaniami – zaśmiał się, kiwając głową. Tak faktycznie to niektórzy nazywali ją Panną NIE–ZAWSZE–Wiem–To–Wszystko.

Uśmiechnęła się lekko.

– Lepiej pytać niż źle zrobić… Tak sądzę. Wracając do pańskich pytań, bardzo odpowiada mi pański styl. Jest pan wymagający, ale też bardzo… opiekuńczy – podniosła znacząco filiżankę z herbatą, uśmiechając się jeszcze mocniej.

Oj, trzeba ją trochę przyhamować, bo za bardzo się rozluźniła…

– Przez przypadek nie jestem… za bardzo wymagający…? Wiem, że chodzą o mnie takie słuchy…

Hermiona spięła się na nowo. Bardzo dobrze, o to właśnie chodziło… pomyślał z zadowoleniem Rockman.

– Panie Rockman, nigdy nie przyszłoby mi do głowy rozmawiać na pański temat! Czasem faktycznie… mam dużo pracy, ale sprawia mi to satysfakcję, więc… nie widzę problemu.

Kiwnął głową.

– Wspaniale. Mam dla ciebie propozycję. Chciałbym, żebyś została szefową Projektu Restrukturyzacji Zaopatrzenia Placówek Edukacji Czarodziejskiej.

Widział, jakie zrobił na niej wrażenie. Nabrała powietrza, otworzyła oczy jeszcze szerzej i nie wiedziała, co powiedzieć. O to właśnie chodziło. Na pewno mi nie odmówi. Rockman często stosował tę strategię. Lubił uchodzić za dobrego, ale trochę przerażającego wujka. Nie pozwalał swojemu personelowi za bardzo się z nim spoufalić, ale jednocześnie chciał, żeby go uwielbiali. Wtedy mógł zawalić ich każdą ilością roboty, nie musiał uciekać się do darcia na nich, kiedy popełniali błąd i mógł im wmówić wszystko, co chciał. Oglądając reakcję panny Granger, widział dokładnie to, co chciał zobaczyć. Radość i pewność, że nie wolno jej powiedzieć NIE.

– P-panie Rockman… To … oczywiście wspaniała propozycja, ale… ale co z Berniem?! Przecież to on zajmuje się tym projektem…

Pokiwał głową z lekkim niesmakiem.

– Od dawna mam pewien problem z Berniem. Dlatego właśnie chciałem, żebyś nie prosiła go o pomoc. Na ostatniej konferencji z ICW okazało się, że nasze dane są błędne. Musiałem się sporo tłumaczyć Ministrowi, który otrzymał dość nieprzychylną ocenę naszego Departamentu. Dlatego zacząłem sprawdzać niektóre z nich i prawie wszystkie były złe. Nie mogę pozwolić na taki stan rzeczy. Bernie zostanie przeniesiony do Wydziału Zaludnienia, tam jest jakaś dziewczyna w ciąży i trzeba będzie ją zastąpić. Już rozmawiałem z Darrelem – uniósł władczo rękę, by nie pozwolić jej na żaden komentarz. W rzeczywistości Bernie został już odprawiony, ale w grzeczny sposób, żeby nie robił zamieszania. Tego jednak nikt nie miał wiedzieć.

– Uprzedzam, że praca przy projekcie nie jest lekka. I nie będę tolerował żadnych, powtarzam, żadnych uchybień. Wiem, że ciężko jest przejąć po kimś pracę i mieć taką presję, ale Minister ma prawo być z nas zadowolony. Będzie ci trudno, ale wierzę, że dasz sobie radę.

Usiadł głębiej w fotelu, dając jej w ten sposób znać, że ma prawo się odezwać.

– Ja… jestem bardzo zaszczycona… i wdzięczna za taką propozycję… I, proszę mi wybaczyć, że prawie panu przerwałam, ale chciałam powiedzieć, że to bardzo … wspaniałomyślne z pana strony, że zatroszczył się pan o Berniego.

Grzeczna dziewczynka… żebyś wiedziała, jak za jakiś czas zatroszczymy się o ciebie… przemknęło mu przez myśl, ale na głos powiedział:

– Cieszę się, że to doceniasz. Staram się troszczyć o was wszystkich. Wspaniale. Bardzo ci dziękuję. Wszystkie pergaminy Berniego dostaniesz jutro. Postaraj się skończyć dziś, co masz do zrobienia jako asystentka, bo jutro rano przyjdzie ktoś na twoje miejsce i będziesz musiała ją szybko wciągnąć. Wieczorem zdasz mi raport z tego, jak idzie przejmowanie Projektu. Teraz możesz odejść – dodał wspaniałomyślnie.

Jego asystentka… była asystentka podniosła się z fotela. Uścisnął jej rękę. Był co najmniej zadowolony. Panna Granger cały czas reagowała jak w szkole. Posłuszna profesorom, posłuszna swojemu szefowi. Trzeba było z tego korzystać póki można. Tym bardziej, że długo to nie potrwa.

Westchnął lekko. Naprawdę była dobra. Cóż, trudno, nie ma ludzi niezastąpionych…

Hermiona była oszołomiona. Bardzo się cieszyła na tę propozycję. Nie bała się ilości pracy – jeśli do tej pory Bernie dawał sobie z tym radę, to jej pójdzie to śpiewająco. Obawiała się tylko trochę tego, że faktycznie będzie kontrolowana z jakości jej pracy, a w obecnym stanie… Cóż, można było powiedzieć, że z powodu rozejścia się z Ronem nie była w mistrzowskiej formie. W ciągu dnia dużo pracowała, ale kiedy wracała do pustego domu, oczekiwany odpoczynek i sen nie przychodziły. Następnego dnia wstawała jeszcze bardziej zmęczona i było jej jeszcze trudniej skoncentrować się na tym, co robiła.

Siadając za swoim… jeszcze swoim biurkiem, pomyślała, że właśnie może nadarzała się okazja, żeby ten zaklęty krąg zmęczenia się skończył. Trafiło jej się właśnie coś pozytywnego, co powinno zetrzeć efekt piątkowego odkrycia… Zapomnij o tym dupku i zajmij się tym, co ci się właśnie trafiło.

Jak to mówiła jej mama, raz na wozie, raz pod wozem. Ona właśnie znalazła się na górze i postanowiła pławić się w radości.

Doprawdy, nie miała pojęcia, że będzie się tym cieszyła tylko jeden, jedyny dzień…

 

Środa, 15.04

Ponieważ nie było już w domu Rona, mogła wstać bardzo wcześnie i przyjść do pracy już na piątą rano, żeby skończyć przygotowywać dokumenty dla nowej asystentki. Wszystkie pergaminy były teraz poukładane tematycznie na biurku. Wzorem mugolskich post–itów, w magiczny sposób przyczepiła do nich niewielkie, kolorowe karteczki z opisami. Przy pilniejszych sprawach, kiedy zbliżał się termin oddania jakiegoś raportu czy pisma, karteczka zaczynała wibrować.

Kiedy odkładała ostatnią, długą na pięć stóp rolkę pergaminu, było już trochę po ósmej i do biura wszedł Rockman, prowadząc pod rękę jakąś jasnowłosą czarownicę. Hermiona nerwowo reagowała na blondynki, szczególnie te o błękitnych oczach, ale natychmiast stwierdziła, że to nie ta sama, którą zastała w swoim łóżku w towarzystwie jej chłopaka. BYŁEGO chłopaka! poprawiła się natychmiast.

– Dzień dobry, Hermiono – Rockman posłał jej bardzo ojcowskie spojrzenie. – Oto Aylin Black, która przejmie twoje stanowisko. Aylin, poznaj Hermionę Granger.

Aylin była wysoką blondynką. Ubrana była w różową szatę, która przypominała Hermionie Umbridge. Blond włosy związała w duży, elegancki kok na czubku głowy. Zamiast podać na powitanie rękę, złapała się za usta i zawołała.

– Hermiona Granger? TA Hermiona Granger?!

Hermiona natychmiast pomyślała A ile jest Hermion Granger..?!, ale potaknęła grzecznie i wyciągnęła do niej rękę. Aylin podała jej swoją i kiedy Hermiona cofnęła dłoń, od spodu zobaczyła parę śladów różowej szminki. Opanowała chęć otarcia jej o szatę.

– Bardzo mi miło, Aylin. I dzień dobry, panie Rockman.

– Przekazując wszystkie sprawy Aylin, zacznij od analizy połączenia pestek Myristica i pyłem ze sjenitu. Będzie mi to potrzebne na jedenastą.

Hermiona uśmiechnęła się. Była z siebie dumna. Gruba rolka pergaminu leżała na samym brzegu z czerwoną karteczką, która wibrowała już cicho.

– Oczywiście, panie Rockman – sięgnęła po nią i podała ją Aylin. – Tak właśnie myślałam!

Rockman sprawiał wrażenie, jakby zderzył się z pędzącym olbrzymem. Napomknął tylko raz, tydzień temu, że dziś idzie do Św. Munga z Lisą Walker z sekcji Zaklęć spotkać się z tamtejszym działem badawczym, a ona to zapamiętała?! Szybko starł z twarzy wyraz zaskoczenia, podziękował skinieniem głowy, obrócił się i wyszedł.

Przekazywanie stanowiska szło jak po grudzie. Aylin była z pewnością bardzo piękna, ale zdaniem Hermiony, jej uroda szła w parze z głupotą. Kobieta była mężatką i chwilami Hermiona miała ochotę zapytać, czy jej panieńskie nazwisko nie brzmi Crabbe albo Goyle.

Po wyjaśnieniu pięciu najważniejszych projektów okazało się, że Aylin zapomniała już, o co chodziło w dwóch pierwszych.

Głupsza niż ustawa przewiduje… Jak ona się tu dostała?! Skonfundowała kogoś, czy jak?

Po lunchu przeszła do biura Berniego, gdzie otworzyła szafę, która wyglądała na niewielką, ale chyba potraktowano ją zaklęciem zwiększającym, bo w środku mógłby schować się hipogryf. Przeglądając pierwsze z brzegu pergaminy, zapragnęła nagle mieć Zmieniacz Czasu.

Herbata, nalana tuż po obiedzie, stygła już parę razy. Za każdym razem, kiedy Hermiona przypominała sobie, że chce jej się pić, mruczała Aestus, żeby ją ogrzać, po czym postanawiała poczekać chwilkę aż ostygnie… Wieczorem rozbolała ją głowa.

Po przekopaniu się przez zawartość szafy przyszła kolej na sprawdzenie, co jest w szufladach biurka. Hermiona usiadła na podłodze w kącie między ścianą i biurkiem. Gwałtowny ruch wywołał ostry ból głowy, więc starając się go opanować, oparła się o ścianę. Usłyszała jakieś głosy, więc otworzyła oczy, zaskoczona, bo nie pamiętała, żeby je zamykała. Już chciała się podnieść, kiedy…

– No i jak ma się twoja mała szlama? Złapała przynętę?

– Żebyś wiedział jak ochoczo! Nie każdemu trafia się awans po paru miesiącach pracy… Przejrzała wszystkie akta Berniego i to ją chyba wykończyło – głos pana Rockmana brzmiał o wiele mniej ojcowsko.

Hermiona zamarła. CO?!…

– Żeby jej szlag nie trafił za szybko, Tyler…

– To byłoby przedwczesne, Peter. Nie bój się, gwarantuję ci, że dożyje do końca naszej małej zabawy.

– Poszła już?

O Boże…

Rozległ się nagły stukot, szuranie i Hermiona w panice ścisnęła różdżkę i rzuciła na siebie niewerbalnie zaklęcie kameleona. Uczucie strużek lodowatej wody spływającej z głowy po całym jej ciele minęło akurat w momencie, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Spojrzała na siebie i zobaczyła tylko szary dywan i drewnianą klepkę.

Ktoś, zapewne Rockman, wszedł do jej biura. Lampy gazowe paliły się łagodnym blaskiem. Hermiona dorzuciła jeszcze na siebie Silencio i powolutku skuliła się. Mężczyzna podszedł aż do okna i faktycznie, to był Rockman. Rozejrzał się wolno po całym biurze, popatrzył poprzez nią na biurko i jakby się zawahał przy odsuniętym krześle. Hermiona bała się na niego patrzeć, ale też bała się zamknąć oczy, więc tylko przymknęła je i spoglądała na niego spod rzęs. Na wszelki wypadek wstrzymała oddech, żeby zupełnie się nie ruszać.

Po chwili Rockman obrócił się i wrócił do swojego gabinetu.

– Wcale się nie dziwię. Wyglądała kiepsko, kiedy dwie godziny temu kończyliśmy.

Dwie godziny temu?!

– Będzie trzeba opieprzyć sprzątaczki. Drzwi otwarte, lampy nie zgaszone… Będziemy płacić galeony! Zdecydowanie wolę skrzaty domowe. Te przynajmniej by się ukarały. Nie sądzę, żeby sprzątaczki to zrobiły.

Chwilę panowała cisza, coś zaszurało i znów przemówił ten drugi mężczyzna.

– Davy rozmawiał z Jimmem i podsunął mu pomysł pomocy Hogwartu w Projekcie PWZM. Uwierzysz, że sam wpadł na pomysł rozmowy ze Snape’m?!

Rozległ się rubaszny śmiech.

– Co teraz?

– Musimy działać szybko. Jeśli Snape faktycznie był po stronie Czarnego Pana, to nam w tym pomoże.

– A co z półkrwi?

– Ta sama zasada. Choć najważniejsze jest pozbyć się szlam. Za parę lat muszą zniknąć z naszego świata zupełnie.

– Rozmawiałem już z Nigelem na temat zaklęć i eliksirów abortio i antykoncepcyjnych.

– To jest absolutny priorytet. Ale będziesz musiał jakoś wpłynąć na Dicsa…

– W ostateczności zostaje nam Imperius.

– Wpierw musimy się pozbyć paru szefów departamentów i wydziałów.

– Nie mamy nikogo w DPPC

– Smith się tym zajmie.

– Scott wpadnie do mnie jutro. Lepiej byłoby, żeby następną naradę zorganizował on. Może wyglądać podejrzanie, jak wszyscy będziemy widywać się tylko w Norris Manoir. A przecież nie możemy się spotykać w mugolskim świecie…

– Masz rację, mój drogi. Dobrze, późno już. Czas się zbierać. Ucałuj ode mnie naszą drogą Aylin. Ach, właśnie, co o niej myślisz?

– Jest głupia jak but z lewej nogi.

– Kazałem jej trochę grać.

– No to ma niezłe zdolności aktorskie…, ale chyba o to chodziło, prawda?

– Pamiętaj, Granger ma wytrzymać do końca! Nieważne, w jakim stanie.

– Powiedziałem ci już, żebyś się nie martwił. Ja też już idę, tylko tu trochę uprzątnę. Poczekasz na mnie przy Fontannie?

Rozległo się cichutkie skrzypienie otwieranych, a następnie zamykanych drzwi. Potem stukoty przesuwanych rolek pergaminów, szelest szaty wlokącej się po parkiecie… zgasły lampy, drzwi otworzyły się po raz kolejny, zamknęły i zaległa cisza.

Hermiona siedziała w stanie bliskim histerii. Nie zrozumiała do końca podsłuchanej rozmowy, ale wyraźnie czuła, że było źle, bardzo źle!

Merlinie, pan Rockman?! To naprawdę był on?! O mój Boże…! Jak to możliwe…! Przecież zawsze był taki dobry, taki opiekuńczy…! No jasne, że się o ciebie troszczył! Po to, żebyś przeżyła do końca tego czegoś…! A ten drugi? Kim był ten drugi? Peter… Peter… Ach, Peter Norris, bo mówili o Norris Manoir! Był też jakiś Stone i Smith… Boże, i mówili o Snapie! Coś od niego chcą… O co chodziło z tymi zaklęciami…? Co oni w ogóle chcą od szlam i półkrwi…? Co oni chcą od ciebie!?

Opanowało ją dzikie, szalone pragnienie ucieczki, ale zanim poderwała się, przeszył ją nagły strach i przykuł z powrotem do podłogi.

Nie ruszaj się! Jeszcze nie! A co, jeśli pan Rockman tylko udawał, że wyszedł?! Albo Norris?! Co, jeśli któryś z nich czeka obok, żeby sprawdzić czy naprawdę ciebie nie ma?! Nie ruszaj się, nie oddychaj, nie patrz!

Musiała czekać. Jeszcze trochę. Żeby być pewną, że tam obok nikt się na nią nie czai, że nikt nie wróci… inaczej nie dotrwa do końca…!

Czas wlókł się, odmierzany uderzeniami serca, które trzepotało się rozpaczliwie w jej piersi, niczym schwytany w potrzasku ptak. Zasłyszane słowa dzwoniły w jej umyśle, obijając się o siebie, wirując jak oszalałe coraz szybciej i gwałtowniej, ale przerażenie i szok zdusiły w niej krzyk.

Czekaj jeszcze trochę. Póki czekasz, nikt cię nie widzi i jesteś bezpieczna. Nikt cię nie zabije. Nie ruszaj się. Nie oddychaj. Nie myśl.

Mijały minuty i z wolna zaczęła widzieć podłogę w bladym świetle księżyca wpadającym przez okno. Zaczęła dostrzegać kształty mebli i ścianę. Z wolna serce zaczęło się uspokajać i mogła nabrać głębiej powietrza.

Nie miała pojęcia, ile tak siedziała. Dopiero po bardzo długim czasie odważyła się poruszyć. Na trzęsących się rękach delikatnie przeniosła się na czworaka i nadal mając na sobie zaklęcie kameleona i Silencio, wolno wysunęła głowę zza biurka, wypatrując ukrytych nóg, rąbka peleryny czy wysłuchując cudzego oddechu. Nic. Nie ma nikogo. Dopiero po chwili odważyła się wstać. Na palcach, przy ścianie, ruszyła w kierunku drzwi i wtedy przypomniała sobie, że przecież ma ze sobą torbę.

Rozejrzała się dookoła i nagle zrozumiała, czemu Rockman zastygł nieruchomo przy jej biurku. Jej torba leżała na odsuniętym krześle…

O cholera jasna…

Kiedy wyskoczyła z kominka w swoim salonie, było tuż po pierwszej w nocy. Chwiejnie poszła do kuchni zrobić sobie herbaty, a potem ciężko osunęła się na kanapę. Krzywołap przyszedł natychmiast i położył się jej na kolanach. Zaczęła go odruchowo głaskać i kot się rozmruczał. To faktycznie niezła terapia…

Musiała przemyśleć całą sprawę.

Wychodząc z biura, miała jakiś przebłysk zdrowego rozsądku, bo zostawiła torbę na krześle. Choć podejrzewała, że nie chodziło tu o zdrowy rozsądek, ale o palące pragnienie ucieczki, które po prostu eksplodowało w niej, gdy uwierzyła w końcu, że nikt na nią nie czekał.

No więc będzie udawać, że zapomniała zabrać torbę. Musi przyjść trochę później, żeby parę osób zwróciło na to uwagę. Wytłumaczy się długą naradą z Rockmanem. Ale jednocześnie nie wolno jej się spóźnić. Nie spóźniła się nigdy w życiu i jutro nic nie mogło różnić się od normalności.

Musi być zadowolona i radosna. Po paru ostatnich dniach może wyglądać na zmęczoną, ale nie przerażoną! Żadnych nerwowych reakcji. Nie było jej tam, nic nie słyszała, nadal uwielbia swojego szefa i jest najszczęśliwszą czarownicą na świecie. Jakby jej źle szło, może wyjaśnić to zerwaniem z Ronem.

To był plan na jutro. Plan na trochę dalszą przyszłość był trochę bardziej skomplikowany.

Potrzebuję kogoś do pomocy. Sama nie dam sobie rady… To może być jedna, góra dwie osoby. Ale kto…

Ron odpadał w przedbiegach. Nie wiedząc, co powiedział swoim rodzicom, nie wiedziała jak ułożą się jej stosunki z Weasleyami – więc z żalem skreśliła, przynajmniej wstępnie, pana Weasleya. Percy podobnie. Poza tym nigdy nie wiadomo jak zareaguje ze swoim świrem na tle przełożonych… Jej rodziców w ogóle nie było co brać pod uwagę.

Harry… Może. Wiedziała, że może zawsze na niego liczyć, ale on zwracał na siebie zbytnią uwagę. Poza tym, co tu dużo mówić, nie miał za wiele doświadczenia. Ona zresztą też! Rok szukania horkruksów sporo ich nauczył, ale sama musiała przyznać, że mieli więcej szczęścia niż rozumu. Potrzebowała kogoś, kto miał doświadczenie. Cholera, przydałby się tu taki James Bond westchnęła z żalem i nagle zamarła.

W czasie procesu Snape’a nie raz porównywała jego rolę do słynnego agenta z jednego z jej ulubionych seriali. Był podwójnym agentem przez dwadzieścia lat i udało mu się oszukać samego Voldemorta… Miał doświadczenie, wiedzę, zdolności i na pewno instynkt! Znał pewnie część z tych ludzi, o których mówili Rockman i Norris! No i przecież coś od niego chcieli! Oni mogli mieć wątpliwości, po czyjej stronie stał, ale ona nie miała żadnych! Snape! Potrzebuje do pomocy Snape’a!

I tu nagle uszło z niej powietrze, jak z przekłutego balonu. No właśnie, to był Snape. Profesor, który przez sześć lat gnębił ją i doprowadzał do łez i szewskiej pasji. Nie sądziła, żeby teraz nagle stał się milutki i grzeczny jak baranek, zaofiarował swoją pomoc i znów ryzykował życiem…

Parę chwil biła się z myślami, rozdarta między przekonaniem, że Snape był najlepszą osobą, która mogłaby jej pomóc i strachem przed proszeniem go o cokolwiek. W końcu zdecydowała. Spróbuje mimo wszystko, w najgorszym razie Snape jej odmówi i tyle. Przecież jej nie ugryzie. Zrobi to jak najszybciej. W tę sobotę. Po jego odmowie pójdzie do Harry’ego.

Zostało jej jeszcze najgorsze – przypomnieć sobie całą podsłuchaną rozmowę i próbować zrozumieć o co chodzi. To jednak odłożyła na bok. Musiała trochę odpocząć, inaczej jutrzejszy dzień będzie koszmarem.

Położyła się do łóżka, skuliła, owijając kołdrą i przez długie godziny nie mogła zasnąć. Przez głowę przemykały mniej lub bardziej przekonujące argumenty dla Snape’a i mieszały się ze strzępkami rozmowy Rockmana i Norrisa i wizjami jej śmierci podsuwanymi przez rozgorączkowaną wyobraźnię.

W końcu wymęczony organizm poddał się i zapadła w bardzo niespokojny, nerwowy sen.

Rozdziały<< HGSS Dwa SłowaDwa Słowa Rozdział 3 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 26 komentarzy

    1. Tak tylko zaznaczę – że to fick po trosze polityczny, tyle że ukazujący pewne sprawy niejako na odwrót… (bo tak mi pasowało do fabuły…)

    1. Wiesz, z pewnym sensie to to była najlepsza rzecz, jaka mogła się jej przytrafić…
      Bo wyobrażasz sobie małżeństwo z Ronem…?
      Merlinie, chyba tylko Rowling mogła być tak szalona… 😉

    1. Fakt, że Rockman potrafi pięknie podejść swój personel…
      A Hermiona nie zdążyła jeszcze porządnie dorosnąć – jest jeszcze zbyt naiwna na wiele rzeczy…

    1. Dziękuję 😉
      Gdzieś w połowie… może pod koniec pisania DS przeczytałam w necie pełno porad pisarskich i wróciłam do niektórych fragmentów i je poprawiłam. To był chyba jeden z nich…Wróć do czytania

  1. Och, zadbałam o to, żeby Wam zaserwować całą stertę niespodzianej związaną z tym doborowym towarzystwem… 😉Wróć do czytania

Dodaj komentarz