Poniedziałek, 6.07
Nazajutrz sprawa trochę się skomplikowała. Po czwartej okazało się, że Aylin udało się zapomnieć przygotować dokumenty na spotkanie z Ministrem i Rockman kazał Aylin zejść mu z oczu i poprosił Hermionę o jak najszybsze przygotowanie wszystkiego, co trzeba. Dziewczyna najchętniej powiedziałaby mu, żeby się wypchał, bo akurat dziś nie może zostać dłużej, ale po pierwsze nie chciała zwracać na siebie uwagi, szczególnie dziś, a po drugie właśnie wtedy wszedł do ich biura Kingsley i na jej widok klasnął w dłonie.
– Widzę, że jesteś uratowany, Tyler. Nie wątpię, że twoja była asystentka zrobi to bez problemów! Panno Granger – zwrócił się do niej – niech pani mu pomoże.
Przy innych zawsze zwracali się do siebie z Kingsleyem oficjalnie per pan i pani, po rzuceniu na niego Imperiusa nic się nie zmieniło. Dlatego Hermiona odpowiedziała równie oficjalnie.
– Oczywiście, panie Ministrze.
Wyszła na chwilę do łazienki i napisała do Severusa.
– Nie dam rady przyjść o piątej. Kingsley i Rockman kazali mi zostać. Skończę pewnie koło szóstej.
Czekała chwilę na odpowiedź.
– Trudno, nie mamy innego wyjścia. Daj mi znać, jak już będziesz wolna.
– Dobrze.
Starała się zrobić wszystko jak najszybciej, ale po zebraniu dokumentów musiała sporządzić jeszcze statystykę używania nowych eliksirów, bo okazało się, że Aylin, zamiast wyciągnąć średnie, po prostu zsumowała wszystko i podzieliła na pół. A potem Rockman kazał jej wszystko mu wytłumaczyć.
Kiedy skończyła, było sporo po siódmej. Zła i zdenerwowana napisała do Severusa.
– Już skończyłam. Gdzie się spotykamy?
– Pod Mungiem.
Śmignęła więc pod Klinikę, do drugiego wymiaru. Dosłownie sekundę później pojawił się Severus. Wyglądał na rozzłoszczonego.
– Aż tyle musiał cię zatrzymać? – powiedział, potrząsając głową.
– Severusie, przepraszam, ale…
– Nie tłumacz się, wiem, że to nie twoja wina. Mówiłaś mu, że masz coś w planach na dzisiejszy wieczór?
– Nie. Nie chciałam. Gdyby coś poszło nie tak i zauważyliby, że ktoś koło nich się kręci…
Jego spojrzenie złagodniało. Wyciągnął ze swojej torby podwójną pelerynę niewidkę i przykrył ich oboje.
– Bardzo dobrze. Morgana przekazała mi, że Watkins jeszcze siedzi w laboratorium, ale już zaczął sprzątać. Poczekamy pod drzwiami aż wyjdzie i szybko podmienimy proszek, a potem przeniesiemy się do Scotta.
Hermiona potaknęła, poprawiła pelerynę i wrócili do normalnego wymiaru. Cicho przeszli pod drzwi do laboratorium Watkinsa i stanęli pod ścianą. Hermiona przysunęła się trochę do Severusa, tak że ich ręce prawie się stykały, a on nie odsunął się od niej.
Czekali dość długo, aż wreszcie drzwi otwarły się gwałtownie i młody chłopak wyszedł, niosąc w jednej ręce torbę z wystającymi gałęziami jakiegoś krzaka i długą, wąską butelką, a w drugim dużą papierową torbę z ubraniami. Wyraźnie się spieszył. Przez chwilę próbował przełożyć torbę do drugiej ręki, ale jedna z gałęzi wśliznęła się w ubrania, więc szarpnął ręką nerwowo i rzucił zaklęcie na drzwi, trzymając krzywo różdżkę, po czym wybiegł do korytarza.
– Poczekajmy jeszcze chwilę – Severus przytrzymał ją, bo dała już krok do przodu.
Czekali parę minut. Potem Severus zdjął zaklęcie ochronne i szybko weszli do środka i zapalili światło.
– Wyjmij dużą kopertę i otwórz ją – polecił, podając jej torbę i podchodząc do półki z buteleczkami i pudełkami.
Krótką chwilę szukał tego, co chciał, mrucząc do siebie „Papilio alas” i w końcu znalazł sporej wielkości pudełko z ozdobną pokrywką. Różdżką przeniósł zawartość do szeroko otwartej koperty. Hermiona rzuciła zaklęcie czyszczące, żeby w pudełku nie została choć jedna setna uncji i podała mu duży szklany słoik, z którego odsypał taką samą ilość proszku. Dziewczyna odebrała słój i zakorkowała go, a on w tym czasie zamknął pudełko i odstawił je na miejsce.
– Bardzo dobrze – powiedział, przykrywając ich oboje na powrót peleryną i wyszli pospiesznie z laboratorium. W korytarzu rzucił zaklęcie ochronne i wyszli przed Klinikę.
– Wspaniale! – ucieszyła się Hermiona, kiedy już przenieśli się do drugiego wymiaru. Odczuwała ulgę, choć wiedziała, że tylko chwilową.
– Istotnie, dobrze nam poszło – przyznał.
Nie czas jeszcze było się cieszyć, ale Severus poczuł, że poprawił mu się humor. Hermiona wyjęła z torby świstoklik i zapisała w nim adres Scotta.
– Dlaczego nie użyłeś Accio? – spytała równocześnie.
– Bo po pierwsze nie byłem pewien, jak Watkins nazwał ten proszek, więc być może musiałbym próbować użyć kilku różnych nazw, a po drugie mniej więcej pamiętałem, gdzie stał.
– Gotowe. Jaki mamy plan?
– Niestety nie mamy innego wyboru niż improwizować – odparł Severus. – Wylądujmy gdzieś niedaleko domu i zobaczmy, co się tam dzieje.
Świstoklik był gotowy, więc Hermiona wzięła go za rękę i przenieśli się pod dom Scotta.
Wylądowali na skraju lasu i od razu podeszli rozejrzeć się po terenie.
Dom był wąski, ale długi, piętrowy i kojarzył się Hermionie z francuskimi domami w stylu normandzkim, które widziała, będąc kiedyś w Dieppe. W dużym ogrodzie rosły hortensje różnego koloru. Olbrzymie kwiaty wyglądały jak chmara motyli, które zaraz zerwą się do lotu. Mniej więcej pośrodku były huśtawki dla dzieci i piaskownica.
Obeszli dom dookoła i zajrzeli do dwóch pomieszczeń, w których świeciły się światła. To najbardziej z brzegu było salonikiem i salą jadalną, zaraz obok była kuchnia. Mogli się domyśleć, że koło kuchni, pośrodku, był niewielki przedpokój, bo od frontu było wejście do domu. Od tyłu w tym miejscu było małe okienko, więc przypuszczali, że była to łazienka albo toaleta. Reszty nie widzieli, bo pomieszczenia były pogrążone w mroku. Z tyłu domu biegła ścieżka, za którą stał kolejny dom, za nim jeszcze parę innych. Zapewne jakaś niewielka czarodziejska osada, podobnie jak u Bensona.
– Scott zapewne dał Watkinsowi jakieś pomieszczenie na dole – powiedział Severus. – Łatwiej wnosić i wynosić składniki, kociołki, trójnogi…
– Sądzę, że musi to być jakiś pokój w samym rogu domu – odparła Hermiona. – Wszystkie pomieszczenia są przejściowe, tylko narożne nie. Scott ma dwójkę dzieci, byłby bardzo lekkomyślny, przeznaczając na laboratorium któreś przejściowe. Poza tym Watkins nie pozwoliłby, żeby ktoś mu grzebał w jego eliksirach.
Severus przypomniał sobie, że Scott był niezbyt przychylnie ustosunkowany do pomysłu aborcji, więc zaskakiwał go trochę fakt, że to właśnie on gościł Watkinsa. Choć pewnie Norris musiał mu kazać i nie miał innego wyjścia.
– Wiesz, jak w tego typu domach wchodzi się na górę? Prócz zewnętrznych schodków, które widzieliśmy z boku?
– Schody powinny być wewnątrz koło wejścia.
Na górze zapaliło się światło i w oknach zobaczyli biegające dzieci i dorosłą kobietę.
– Jest przed ósmą. Musimy wszystkich usytuować, zanim cokolwiek zrobimy.
Koło piaskownicy znaleźli niewielką ławeczkę i usiedli na niej. Po jakimś czasie światła na górze zgasły i dzieci z matką pojawiły się na dole. Kobieta krzątała się w kuchni, szykując widocznie jakąś kolację.
– Miejmy nadzieję, że dzieci za chwilę będą głodne – mruknęła Hermiona.
– Nie widzę ani Scotta, ani Watkinsa.
Po jakimś kwadransie wyjaśniło się, czemu ich nie widzieli. Usłyszeli chrzęst kamieni i nagle zza domku wyszedł Scott w towarzystwie…
– Smith! – Hermiona skuliła się na ławce, jakby to mogło jej pomóc się schować.
Severus skrzywił się na jego widok. Po przeczytaniu francuskich informacji na jego temat, Smith zdecydowanie umocnił się na czołowej pozycji na liście jego prywatnych wrogów.
Scott i Smith rozmawiali ze sobą o czymś cicho, za nimi wlókł się Watkins.
– Gdyby przyszedł na kolację, nie byłoby źle. Takie kolacje trwają zazwyczaj dłużej niż zwykle – zauważyła dziewczyna.
Mężczyźni weszli do domu. Scott otworzył drzwi Smithowi i wszedł zaraz za nim, nie kłopocząc się o Watkinsa, który musiał sobie je przytrzymać.
– Poprawka – skorygowała Hermiona. – Jeśli on go tak bardzo kocha, Watkins będzie pewnie jadł ze świniami…
Severus miał ochotę się roześmiać.
Mimo obaw Hermiony trójka mężczyzn usiadła w saloniku i zaczęli rozmawiać. Severus zobaczył, jak kobieta smagnęła różdżką i na blat przed nią spłynęły łagodnie talerze. Liczył je. Trzy, cztery, pięć, sześć…
– Wygląda na to, że jednak zarówno Smith, jak i Watkins załapią się na kolację.
Watkins nagle wstał, przeszedł przez kuchnię i po chwili na drugim końcu budynku zabłysło światło prześwitujące przez szparę w grubej zasłonie. Severus podbiegł szybko do okna i starał się coś dojrzeć.
Nie widział całości pomieszczenia, ale nie wyglądało na duże. Okno z przeciwnej strony zasłonięte było czarną zasłoną, zapewne po to, żeby nie nagrzało się za bardzo. Pod sufitem paliła się gazowa lampa. Widział tylko fragment stołu zastawionego zupełnie chaotycznie buteleczkami, flakonikami, słoikami i pudełkami.
Po chwili Watkins wyszedł i światło zgasło. Severus zaklął pod nosem. Przeszukanie tego bajzlu będzie koszmarem!
Wrócił do Hermiony i sięgnął do swojej torby po pelerynę niewidkę, słój z proszkiem i kopertę.
– Watkins nie miał jeszcze czasu wszystkiego dobrze poustawiać i wszystko jest ze sobą przemieszane – powiedział. – Będę musiał tam wejść i obejrzeć wszystko.
– Ja też pójdę! – zaproponowała natychmiast Hermiona.
– Nie ma sensu – zaprzeczył stanowczo. – Zrobimy dokładnie tak, jak zazwyczaj w Św. Mungu. Ja pójdę szukać, a ty będziesz stała na czatach. Przez jakiś czas będą jeść, ale nie wiem, jak długo to potrwa. Więc wśliznę się tam i będę szukać. Ty stań dalej od domu, żeby widzieć cały. Jeśli zobaczysz, że ktoś wstaje i wychodzi z salonu, będziesz mogła mnie ostrzec.
– Rozumiem, że mam ci napisać cokolwiek, tak?
– Dokładnie. Wtedy zgaszę światło i ukryję się w drugim wymiarze.
Hermionie to się nie podobało.
– Co, jeśli aż z salonu widać, że świeci się światło w laboratorium? Przez jakąś szparę w drzwiach…
Severus skinął głową.
– Położę coś na podłodze.
– Skąd będziesz wiedzieć, że już możesz zapalić światło?
– Napisz do mnie jeszcze raz. Otworzę medalion i wyjmę pergamin i schowam go z powrotem.
Nadal się jej to nie podobało. A jeśli tam jest też dziurka od klucza?! Co, jeśli wszystkich trzech będzie chciało tam wejść?! Jean Jacques mówił, że nikt ich nie zobaczy ani nie usłyszy, ale czy może dotknąć?! Cholera, cholera…!
– W razie czego koniecznie aportuj się stamtąd. Gdziekolwiek – powiedziała wyraźnie zaniepokojona.
Zobaczyli, jak kobieta przechodzi z kuchni do salonu, a zaraz za nią wbiegają dzieci. Wszyscy usiedli do stołu. Severus narzucił na siebie pelerynę i znikł jej z oczu. Chwyciła go za rękę.
– Najlepiej aportuj się do środka!
– Nie martw się. Przygotuj pergamin i bądź gotowa!
– Severus… proszę, uważaj na siebie!
Poczuła, jak oddał jej uścisk i puścił. Usłyszała cichutkie kroki i potem ciszę. Odszedł.
Bardzo jej się to nie podobało. Kobieta pewnie nie przestanie łazić do kuchni i z powrotem, dzieci będą biegać do łazienki… do tego jest ich tu aż trzech. W tym ten cholerny Auror. Oni wszyscy i Severus, w niewielkim domku.
Zagryzła usta i przygotowała pergamin. Przez parę sekund idiotycznie zastanawiała się, co napisać. Nagle w oknie laboratorium zapaliło się światło.
Żeby wszystko dobrze widzieć, cofnęła się jeszcze trochę, oparła o huśtawkę i zaczęła wpatrywać się w jedzących. Po chwili, zgodnie z jej przypuszczeniem, kobieta wstała i podała rękę małej dziewczynce. Hermiona natychmiast pomyślała „Chowaj się!!!” i stuknęła w pergamin. Zanim światło zgasło, kobieta i dziewczynka zdążyły już wejść do kuchni. Przeszły przez nią i zniknęły w mroku.
Hermiona jęknęła cichutko. Po chwili kobieta i mała wróciły. Odczekała chwilę i napisała „OK”.
Po jakimś czasie Scott wstał od stołu, więc wysłała Severusowi kolejną wiadomość. Ale Scott podszedł tylko do szafki za stołem i wyjął jakąś butelkę. Poczekała minutę i znów napisała do Severusa.
W ciągu kolejnych minut musiała do niego pisać jeszcze parę razy. Za którymś razem kobieta zdążyła już wejść do przedpokoju, a światło nadal się paliło.
Nie wiedziała, ile czasu to trwało. Z początku nie liczyła upływających minut, potem stwierdziła, że nie ma sensu, bo i tak nie wiedziała, ile już mineło. Później zaczęła jednak liczyć, ale za każdym razem, jak ktoś podnosił się od stołu, traciła rytm i zapominała, na ilu skończyła.
Zrobiło się już ciemno. Może dlatego, że na niebie pojawiły się chmury, może było już tak późno. Hermiona zaczęła się trząść, zarówno z chłodu, jak i z nerwów. To trwało stanowczo za długo!!!
Kiedy nagle Watkins wstał od stołu, w panice ścisnęła różdżkę tak mocno, że jeszcze chwila i by ją przełamała. Dźgnęła pergamin, myśląc „UCIEKAJ!!!” i wbiła błagalny wzrok w okno laboratorium. Światło zgasło i zaległa ciemność.
Watkinsa nie było coraz dłużej i Hermiona zaczęła drżeć jeszcze mocniej.
– Boże, niech on go nie zobaczy… Boże, niech on go nie zobaczy… – wyszeptała i powtarzała to w kółko, niezdolna pomyśleć o niczym innym.
W laboratorium zabłysło nagle światło i Hermiona poczuła, że za chwilę oszaleje. Umiała już tylko szeptać „Boże, proszę”, cokolwiek ten mógł zrobić.
Nagle światło zgasło i po chwili Watkins wrócił do stołu. Hermiona westchnęła tak mocno, że myślała, że zwymiotuje. Oparła się mocniej o huśtawkę, czując, że za chwilę po prostu upadnie. Wysłała wiadomość do Severusa i po paru sekundach światło zapaliło się na nowo.
Severus znalazł właśnie buteleczkę z proszkiem ze skrzydeł motyli, kiedy poczuł, że medalion, zamiast zrobić się ciepły, niemal zapiekł go. Natychmiast zgasił gazową lampę, po ciemku zakręcił buteleczkę i cofnął się do kąta, gdzie chował się cały czas. Błyskawicznie wyjął pergamin i schował go i czekał na potwierdzenie od Hermiony, że ktokolwiek odszedł od stołu, już do niego wrócił.
Przez jakiś czas nic się nie działo. Domyślał się, że musiało stać się coś wyjątkowego, skoro Hermiona tak mocno zareagowała, więc czekał nadal.
Już zaczął się niecierpliwić i równocześnie obawiać, że przegapił sygnał, lub że Hermiona napisała do niego, ZANIM wyjął pergamin, kiedy nagle drzwi się otwarły, lampa zapłonęła i do środka wszedł Watkins.
Acha, o to chodziło!
Severus patrzył, jak chłopak krząta się i przestawia kilka buteleczek, bierze jakąś fiolkę z pomarańczowym płynem i wychodzi. Zapadła ciemność. Parę sekund później medalion zrobił się ciepły, więc wyszedł, zapalił światło i zaklęciami szybko opróżnił buteleczkę, wyczyścił ją i napełnił proszkiem ze skrzydeł ciem.
Upewnił się, że w żadnym z pozostałych pojemników nie ma już proszku ze skrzydeł motyli i poczuł, jak medalion znów robi się bardzo gorący.
Żeby ich szlag trafił! Jedzą, czy urządzają sobie tam trening do Quidditcha?!
Ale to nie miało już znaczenia. Natychmiast zgasił lampę i w tym momencie ktoś przebiegł przed oknem, a po chwili dobiegł go męski krzyk.
Poczuł nagłe ukłucie strachu i czym prędzej aportował się przed dom. Nie zobaczył Hermiony i ogarnęło go przerażenie. Merlinie, jeśli ją złapali…
Kiedy Hermiona zobaczyła Smitha, który zerwał się nagle z krzesła i wypadł biegiem z salonu, w panice stuknęła różdżką w pergamin, myśląc coś bezsensownego i przeniosła wzrok na okno laboratorium. Światło jeszcze paliło się, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i wypadł przez nie Smith. Pobiegł gdzieś za dom i po chwili usłyszała jego krzyk.
Severus???!!! Gdzieś za domem?!
Wyrwała z torby niewidkę i na wszelki wypadek okryła się nią. Gdyby musiała nagle przenieść się do normalnego wymiaru, przynajmniej będzie miała już ją na sobie.
W tym momencie usłyszała trzaśnięcie gdzieś niedaleko i z domu wypadli Scott z Watkinsem. Stanęli przed progiem i Scott zawołał:
– Teddy, dopadłeś go?!
Przerażona cofnęła się jak najciszej aż pod las. Nie wiedziała, co się dzieje, ale wolała być jak najdalej od nich. Weszła aż za pierwsze drzewa i oparła się o nie.
Nagle zza domu wyszedł Smith, trzymając przed sobą za kark jakiegoś człowieka. Szczupłego, wysokiego, z prostymi włosami sięgającymi za ramiona…
O Boże, nie…!
– Mam go, Teddy. Damy mu taki wycisk, że popamięta nas na całe życie! – powiedział Smith i kopniakiem posłał go na ziemię.
Usłyszała jęk bólu i równocześnie coś w niej zawyło. Czując, jak robi się jej słabo i ciężko, złapała się jedną ręką za usta, żeby nie krzyknąć, a drugą uwiesiła na drzewie, skamieniała z przerażenia.
Severus! Severus! … Boże, wszystko tylko NIE TO!!!
Na widok Scotta i Watkinsa wybiegających przed dom Severus cofnął się aż do lasu. Równocześnie rozglądał się na wszystkie strony w poszukiwaniu Hermiony. Gdzieś tu powinna być!
Scott wyraźnie zawołał „go”, a nie „ją” i choć to wcale nie znaczyło, że nie chodzi o Hermionę, Severus trzymał się kurczowo tej myśli.
Na widok prowadzonego przez Smitha mężczyzny odetchnął z ulgą. To nie była ona!!! Obojętne, kto to był, jedyne, co się liczyło, to to, że to nie była Hermiona!
Gdzie ona jest?! Zaraz, w jakim ty jesteś wymiarze?? Chyba już się pogubił. Może był w normalnym i dlatego jej nie widział? To musiało być to!
Na wszelki wypadek cofnął się głębiej w las i równocześnie rzucił zaklęcie zmiany wymiaru. I usłyszał czyjś krzyk.
– Tam ktoś jest!!!
W jednej sekundzie zrozumiał, że przeniósł się do normalnego i że to właśnie jego usłyszeli albo zobaczyli między drzewami. Natychmiast przeniósł się z powrotem do drugiego.
Smith zobaczył, że mężczyzna na ziemi poruszył się, jakby chciał wstać, więc kopnął go w brzuch i popatrzył w kierunku wskazanym przez Watkinsa. Słyszał tylko głuche jęki leżącego, ale w mroku nic nie zobaczył.
– Dajcie mi jakąś pochodnię – rozkazał. – A ty się zamknij! – szturchnął butem niewyraźny kształt przed sobą.
Scott zdjął lampę wiszącą nad wejściem i zapalił ją.
– To tylko złodzieje, Teddy. Nie musisz ich zabijać.
Smith wyrwał mu lampę i uniósł do góry.
Hermiona zupełnie nie rozumiała, o co chodziło z tym kimś. Przez chwilę sądziła, że w jakiś sposób ją zobaczyli, mimo peleryny niewidki i bycia w drugim wymiarze, ale Watkins wskazał ręką trochę na prawo od niej.
Kiedy Smith kopnął Severusa i usłyszała jego skowyt i jęki, łzy napłynęły jej do oczu. Smith, zabiję cię, ty sukinsynu…!
W świetle zaświeconej lampy przez chwilę zobaczyła skulony, czarny kształt na ziemi, po czym Smith uniósł ją w górę.
O mój Boże, o mój Boże…
Myśli wirowały w jej głowie jak szalone i uciekały, ilekroć próbowała się skupić i czuła tylko przerażającą, bezradną pustkę. Jak małe, zagubione dziecko w ciemnym lesie.
Smith oddał lampę stojącemu za nim Scottowi, złapał Severusa za włosy i szarpnął brutalnie do góry. Ten zajęczał z bólu. Smith przyłożył mu różdżkę do gardła i spojrzał w kierunku lasu. Na nią?
– Wyłaź, albo go zabiję!
Hermiona załkała cicho, gryząc się w rękę.
– Pospiesz się, dla takiego bydlęcia nie będę długo czekał! – wrzasnął Smith.
–… stem sam… – wycharczał Severus.
Nie widziała jego twarzy, bo Scott oświetlał ich od tyłu, ale mogła sobie wyobrazić grymas bólu. Zachciało jej się wyć. Chronił ją nawet w takiej sytuacji…
Nie jesteś sam! Nigdy nie będziesz! Nie zostawię cię!!!
– Różdżka w zęby, ręce do góry i wychodź!
Wahała się jeszcze chwilę. We dwójkę coś wymyślimy. Żeby tylko ten sukinsyn przestał się nad nim znęcać…
– Crucio!
Severus krzyknął przeraźliwie i upadł na ziemię, nadal wrzeszcząc i wijąc się. Hermiona miała wrażenie, że czuje ten sam ból. Zawyła i z trudem nabrała powietrza. Nie widząc już nic przez załzawione oczy, trzęsącą się ręką machnęła różdżką i zmieniła wymiar. Nieporadnie sięgnęła po pelerynę i zdarła ją z siebie. Włożyła różdżkę w zęby, uniosła wysoko ręce i posłusznie postąpiła w kierunku Smitha…
Severus patrzył dookoła siebie, próbując odnaleźć Hermionę. Czas było stąd uciekać. Starał się nie zwracać uwagi na Smitha ani na jęki i krzyki człowieka na ziemi, choć czuł, że krew w nim wrze, ale kiedy usłyszał „Crucio”, na sekundę odwrócił się w jego stronę i pomyślał, że powinien przecież coś zrobić. Przeszłość wróciła, znów był koło Czarnego Pana albo otoczony Śmierciożercami i musiał się przyglądać, jak zamęczają na śmierć kogoś, kogo powinien chronić… i musiał udawać, że go to bawi…
W tym samym momencie usłyszał przejmujący kobiecy krzyk dochodzący gdzieś z bliska i natychmiast zrozumiał, że Hermiona sądzi, że człowiek na ziemi to on. Jeśli ona zechce tam pójść…
W przypływie paniki rozejrzał się i nagle zobaczył jej sylwetkę, zaledwie o parę kroków od niego. Z rękoma uniesionymi do góry i różdżką w ustach…
– Hermiono, NIE!!! – krzyknął.
Dziewczyna ruszyła w kierunku Smitha. Nie dbając już o nic, rzucił się w jej kierunku, dwoma susami dopadł jej i złapał za ramię, zatrzymując w miejscu. Poczuł, jak zesztywniała i jak przez mgłę pojął, że ona już przeniosła się do ICH wymiaru!
W ciągu sekundy, czterema smagnięciami różdżki zmienił wymiar, przywołał jej torbę, pelerynę i złapawszy mocno dziewczynę, przeniósł ich na powrót do drugiego wymiaru. I aportował ich gdzieś. Gdziekolwiek.
Wylądowali nad jakimś jeziorem.
– Severus??? …Severus? – wyjęczała cicho Hermiona, bo nadal nic nie widziała. – Severus, proszę…
– Już wszystko w porządku – odpowiedział, podtrzymując ją, żeby nie upadła.
– Severus…! – oszołomiona Hermiona nic nie rozumiała, ale to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia, jeśli to był on. – Severus…?!
– Jestem tutaj.
Ulga była tak wielka, że aż zakręciło się jej w głowie. Panika jeszcze nie minęła, ból też nie. Nie mogła nabrać powietrza, nie potrafiła powiedzieć już nic więcej. Poczuła dławienie w gardle i na nowo łzy w oczach i wybuchnęła płaczem, bojąc się go puścić. Póki go dotykała, wiedziała, że to on.
Severus poczuł, jak Hermiona wtula się w niego i zaczyna szlochać. Przytulił ją mocno i próbował uspokoić. Dziewczyna z trudem oddychała i zanosiła się płaczem, trzęsąc się strasznie, więc upuścił na ziemię różdżkę, jej torbę i pelerynę i zaczął głaskać ją po włosach i plecach, równocześnie szepcząc jej do ucha kojące słowa.
– Już po wszystkim… już wszystko w porządku… jestem tu… już dobrze… – powtarzał w kółko.
Po chwili poczuł, że trochę mniej spazmatycznie zaciska ręce na jego ramionach i plecach i głośny szloch i jęki zamieniły się w łkanie, ale nie przestał ani na chwilę gładzić jej po plecach i masować delikatnie jej głowy czubkami palców wplątanych w jej włosy. Poczuł, że poruszyła się w jego objęciach.
– Myślałam… że to ty… że to ciebie… złapali… i że cię bije… – starała się wyjaśnić, łapiąc nierówno oddech, – że chce cię… – zajęczała na nowo, bo nie potrafiła dokończyć tego zdania. – Mówiłeś, że… jesteś sam… ale ja nie mogłabym… nie zostawiłabym cię…! Nie pozwoliłabym mu! – rozpłakała się na nowo.
O Merlinie…!!!
Kiedy zrozumiał, że ona próbowała go ratować i gotowa była się dla niego poświęcić, zalała go wdzięczność, ale i oszołomienie. Jeszcze nikt nigdy w jego życiu nie zdecydował się go bronić. Wiedział, ona z pewnością też, co by jej zrobili, gdyby ją złapali i świadomość, że zdecydowała się wydać się w ich ręce dla niego, kosztem własnego życia niemal go poraziła.
– Już dobrze, maleńka – powiedział cicho w jej włosy zdławionym ze wzruszenia głosem.
To jedno słowo było niczym balsam. Maleńka… Hermiona poczuła, że wolno spływa na nią spokój. Chlipnęła jeszcze raz, pociągnęła nosem i wtuliła się w niego jeszcze bardziej, szukając komfortu i bezpieczeństwa, które dawały jego ramiona.
Severus zacisnął mocno oczy. To była najgorsza rzecz, jaką mogła zrobić. W takiej sytuacji powinna go zostawić i chronić siebie, żeby później móc przyjść mu z pomocą. Albo pozwolić mu umrzeć. Powinna zostać, żeby móc samej dokończyć to, co robili razem. Ale to nie była odpowiednia chwila na to, żeby jej to tłumaczyć. Teraz powinien jej dziękować.
Zwykłe „dziękuję” było zbyt przyziemne, zbyt proste, niegodne tego, co chciał jej powiedzieć. Nie umiał znaleźć słów, które by oddały to, co czuł. Musiał, po prostu MUSIAŁ jej to jakoś okazać!
Przesunął palcami po jej policzku, wsunął je pod jej brodę, uniósł jej głowę do góry i przytulił usta do jej czoła. Czuł jej ciepły, urywany oddech na swojej szyi, ręce, które przestały zaciskać się kurczowo na jego plecach i zamarły w bezruchu i nagle zdał sobie sprawę z tego, co robi. Ogarnęło go przerażenie, więc podniósł głowę, przygarnął ją mocno i ukrył twarz w jej włosach.
Żadne z nich nie wiedziało, ile tak stali. Po paru sekundach, a może minutach Severus poluźnił uścisk i Hermiona odważyła się unieść głowę.
– Gdzie my jesteśmy? – spytała, nie poznając zupełnie okolicy w zapadłej już dobrze ciemności.
– Nie wiem – mruknął.
– Severus… zabierz mnie stąd… do domu – poprosiła.
„Zabierz mnie do domu”… jak cudownie to brzmi… Severus pochylił się po swoją różdżkę i jej rzeczy. Dziewczyna straciła nagle podparcie i zachwiała się, więc podtrzymał ją jedną ręką, drugą założył sobie jej torbę na ramię, przerzucił przez nie pelerynę, po czym wziął ją na ręce i aportował ich do jej mieszkania.
Kiedy wylądowali w saloniku, przeniósł ich do normalnego wymiaru i położył Hermionę na kanapie. Było ciemno, tylko przez okno wpadało trochę poświaty z ulicy, więc podniósł się, żeby zapalić światło, ale Hermiona usiadła gwałtownie i złapała go rozpaczliwie za rękę.
– Już jesteśmy w domu – szepnął. – Nigdzie nie idę, chcę tylko włączyć światło.
– Zapal lampę… Na komodzie.
Mruknął „Lumos” i podszedł do komody. Po chwili zrozumiał, że wyłącznik jest na kablu, poniżej mebla i wcisnął go. Lampa zabłysła ciepłym, żółtawo-pomarańczowym światłem. Wrócił do Hermiony i usiadł obok niej.
– Jak się czujesz?
– Już lepiej… – westchnęła jeszcze trochę drżącym głosem.
– Chcesz coś pić albo jeść?
– Nie – odparła po namyśle. – Może później.
Westchnął na widok jej czerwonych, zapuchniętych oczu.
– Nie idź jutro do pracy. Powiedz, że jesteś chora i odpocznij.
Dziewczyna potrząsnęła głową i pociągnęła nosem.
– Nie, pójdę. Być może Rockman się dowie, że ktoś kręcił się tam dziś wieczorem … i lepiej, żeby nie zaczął mnie podejrzewać.
Cóż, miała rację.
– W takim razie idź już spać. Masz jeszcze eliksir uspokajający?
– W szafce, w łazience.
Wstał i tym razem pozwoliła mu odejść. Znalazł szafkę, która służyła za apteczkę i zobaczył eliksir słodkiego snu. Bardzo dobrze, lepiej, żeby dziś nic się jej nie śniło.
– Wypijesz to – pokazał jej fiolkę z fioletowym płynem. – Ale wpierw połóż się do łóżka.
Dziewczyna poznała eliksir i wstała niepewnie. Poszła się umyć i przebrać i wróciła już w szlafroku. Severus podał jej fiolkę, ale zamiast ją wziąć, pociągnęła go za rękę, stając przed drzwiami sypialni.
– Nie chcę być sama. Boję się – bała się, że jeśli nie będzie go widzieć, okaże się, że tam to jednak był on.
Severus westchnął, skinął głową i wszedł za nią do środka. Przysiadł na brzegu łóżka, kiedy ona zdjęła szlafrok i układała się w pościeli, odkorkował fiolkę i podał jej.
– Po tym nic ci się nie będzie śniło.
– A jeśli się zbudzę? – dziewczyna wzięła fiolkę, ale zawahała się przed wypiciem.
Natychmiast zrozumiał, co miała na myśli.
– Jeśli chcesz, zostanę do rana.
– Proszę…
Potaknął i wskazał eliksir.
– Pij.
Hermiona wypiła wszystko i poczuła rozkoszne ciepło rozlewające się po jej ciele. Uśmiechnęła się i wzięła go za rękę tuż przed tym, jak zamknęły się jej oczy. Poczuła jeszcze, jak oddaje jej uścisk i osunęła się w spokój i miękką ciemność.
Severus siedział jeszcze chwilę, patrząc na śpiącą dziewczynę. Potem delikatnie wysunął rękę, poprawił cienką kołdrę i wyszedł, gasząc światło.
Była już prawie dziesiąta wieczorem. Minerwa pewnie bardzo się denerwuje… trzeba ją choćby powiadomić, że wszystko jest w porządku…
Tknięty nagłym przeczuciem zerknął do lodówki i szafki i stwierdził, że Hermionie nie zostało za wiele do jedzenia.
Świsnął przed szkolną bramę i gdy tylko dotarł do swoich komnat, przywołał skrzata i poprosił o przygotowanie czegoś, z czego będą mogli sobie zrobić jutro śniadanie. Potem wrzucił szczyptę proszku Fiuu do kominka.
– Gabinet Minerwy McGonagall.
Natychmiast rozległ się jej cichy krzyk. Minerwa siedziała w fotelu przy kominku z książką w ręku i próbowała czytać, ale nie bardzo jej to wychodziło.
– No nareszcie! Severusie, już zaczęłam się denerwować! Chodź, szybko!
Severus wszedł do niej i usiadł w fotelu obok.
– Dopiero wróciliśmy – wyjaśnił.
Minerwa wpatrywała się w niego z niecierpliwością.
– Udało wam się?!
Pokiwał głową.
– Udało się, ale było ciężko – kiedy zobaczył jej pytającą minę, wyjaśnił dokładniej. – Hermiona mogła pojawić się dopiero po siódmej, więc wpierw zamieniliśmy proszek w Klinice, a potem wybraliśmy się do Scotta, u którego tymczasowo mieszka Watkins. Sporo czasu zajęło mi znalezienie pojemnika, a potem… – chrząknął, trochę zakłopotany. Nie wiedział, co dokładnie ma powiedzieć. A potem nagle poczuł, że po prostu nie mógł zbagatelizować tego, co zrobiła. – Rozdzieliliśmy się z Hermioną. Ona pilnowała na zewnątrz, ja szukałem proszku. Ktoś się do nich podkradł i Smith złapał jakiegoś mężczyznę troszkę do mnie podobnego z postury. Hermiona myślała, że to ja, więc kiedy Smith zaczął krzyczeć, że go zabije, jeśli jego wspólnik się nie podda i nie przyjdzie… zamierzała do niego pójść. Jak to potem mi powiedziała, żeby mnie ratować – uśmiechnął się krzywo, ale nie spuścił wzroku. Był z tego dumny.
Minerwa aż westchnęła głośno.
– Merlinie… mam nadzieję, że na nią za to nie nakrzyczałeś!
Pokręcił gwałtownie głową.
– Kiedy ją odciągnąłem i zrozumiała, że to nie byłem ja, dostała histerii i nie mogła się opanować. Aportowałem nas do niej do domu i dałem jej eliksir słodkiego snu. Już śpi, ale… obiecałem jej, że będę tam całą noc. Powiedziała, że się boi.
Czarownica spojrzała na niego z wyrazem bólu w oczach.
– W takim razie idź już. Ona jest wspaniała – powiedziała, głęboko przejęta.
Severus był zbyt poruszony, żeby dzisiejszego wieczora ukrywać swoje uczucia. Poza tym czuł, że nie powinien.
– Nawet nie masz pojęcia jak – odpowiedział, wstając. – Postaw, proszę, osłony w moim gabinecie za parę minut.
Gdy wrócił do mieszkania Hermiony, dziewczyna spała spokojnie, oddychając miarowo przez półotwarte usta. Przyniósł sobie z gościnnego pokoju gruby koc i poduszkę i położył się na kanapie w salonie. Wolał być blisko na wypadek, gdyby się obudziła.
Nie sądził, żeby udało mu się zasnąć po wieczorze tak pełnym wydarzeń i wrażeń. Już sama podmiana proszku była trudna, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie zawsze wszystko będzie się układać tak dobrze, jak w Św. Mungu. Do tego doszło spotkanie Smitha, którego zaczynał nienawidzić coraz bardziej i stres związany z tym, że w którymś momencie sądził, że złapali Hermionę. Ale tym, co go poruszyło najbardziej, była jej decyzja, żeby go ocalić.
Merlinie, nigdy w jego dorosłym życiu nikt nie zaryzykował własnym życiem w jego obronie. W czasach szkolnych oczywiście był Potter, ale to było zupełnie co innego. To nie była altruistyczna chęć pomocy i ochrony, tylko ratowanie własnego karku. Gdyby Potter tego nie zrobił, on albo by umarł, albo skończył z Fenrirem Greybackiem. Zaś Potter i reszta bandy z całą pewnością wylecieliby ze szkoły za narażanie życia innego ucznia, bycie niezarejestrowanymi animagami, co łamało prawo czarodziejów i za nocne wycieczki poza zamek. Dumbledore nie stanąłby w ich obronie, biorąc pod uwagę konsekwencje tego „niewinnego” żartu.
Nigdy, kiedy był karany przez Czarnego Pana, nikt nie tylko nie wstawił się za nim, co jeszcze ostatecznie mógł zrozumieć, ale nawet nie zatroszczył się o niego potem, kiedy już skatowany leżał na ziemi. Ze strony Zakonu Feniksa nikt nie interesował się, w jakim stanie wracał ze spotkań z Czarnym Panem. Och, nawet przeklęty Dumbledore wydał go na śmierć. I już nie chodziło o to, że miał zostać zabity przez Czarnego Pana albo Pottera, bo obaj byli przekonani, że tylko w ten sposób mogą posiąść Czarną Różdżkę. W tamtym czasie jego życie nie miało dla niego żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, żeby spłacić dług i chronić syna kobiety, którą kochał i która przez niego nie żyła. Potem mógł już umrzeć. Nie, poczuł się zdradzony dlatego, że Dumbledore nie powiedział mu o tym. Jakby mimo wszystko mu nie wierzył.
To, co zrobiła Hermiona, było… czymś tak wspaniałym, że cały czas był tym poruszony. To było ucieleśnienie dobroci, szlachetności i odwagi i nie rozumiał czym sobie na to zasłużył. Hermiona nie chciała od niego niczego, nie zrobiła tego, ponieważ oczekiwała czegoś w zamian. Zrobiła to po prostu DLA NIEGO. I to właśnie w niej kochał.
No i do tego wszystkiego musiał dodać to, co zrobił, żeby jej podziękować…
W Paryżu zrozumiał, że nie była mu obojętna. Ale zdecydował wtedy, że to ma skończyć się na przyjaźni. Racjonalna część jego umysłu mówiła mu, że to najlepsze co może zrobić. Nie będzie potem bólu, cierpienia i rozczarowania. Równocześnie ta druga część umysłu protestowała coraz gwałtowniej i coraz trudniej przychodziło mu powstrzymywać choćby chęć przytulenia jej. W ten weekend bawił się jej włosami, nie mógł opanować się przed stawaniem blisko za nią i myśleniu o niej, śpiącej w tym samym zamku. I dziś nie tylko tulił ją, ale i pocałował ją w czoło…
Przestań natychmiast! Z wysiłkiem otworzył szeroko oczy, odmawiając sobie przypominania tego, co stało się zaledwie godzinę temu.
Nie powinien nawet próbować jej uwieść. Co mógłby jej zaoferować w zamian za to wszystko, co ona mogłaby mu dać? Jego życie było przegrane. Pomimo wygranego procesu nadal byli ludzie, którzy go nienawidzili, przede wszystkim rodziny Śmierciożerców, którzy zostali skazani na Azkaban albo ucałowani przez Dementorów. Z powodu tej przeklętej wojny miał ręce splamione krwią. Dwadzieścia lat temu podjął złą decyzję, która zabiła kobietę, którą kochał. Wybrał czarną magię i zło. Powinien umrzeć we Wrzeszczącej Chacie, ale żył właśnie dzięki Hermionie. Choć wcale na to nie zasłużył.
Ona zaś była pełna dobroci, uczciwości i niewinności. Była mądra, piękna i młoda, miała przed sobą całe życie. Zasłużyła na kogoś, kto mógł dać jej szczęście i dzielić z nią radość.
No właśnie. Młoda. Miała dwadzieścia lat, a on trzydzieści dziewięć. Mógłby być jej ojcem. O wiele starszy, brzydki, o parszywym charakterze, jak mógłby nawet marzyć, żeby ktoś taki jak ona się nim zainteresował?!
Westchnął ciężko. Gdyby odważył się spróbować, z pewnością by ją tym przeraził. Odrzuciłaby go, zrobiłaby wszystko, żeby nie mieć z nim nic wspólnego. A on nie chciał przeżywać tego drugi raz w życiu. Wyobraził sobie wyraz obrzydzenia i wstrętu na jej ślicznej twarzy i to nim wstrząsnęło.
I jednocześnie jakiś cichy głosik w jego głowie powiedział mu, że najwyraźniej nie brzydziła się nim, kiedy dziś ją pocałował, wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że po tym przylgnęła do niego jeszcze mocniej, tak że czuł ją całym ciałem…
Była w szoku, wstrząśnięta i przerażona, nie była sobą. Potrzebowała uspokojenia i poczucia bezpieczeństwa. Nie myl tego z chęcią bycia z tobą!
Weź to, co już ci daje. Przyjaźń i troskę. Jeśli będziesz sięgał po więcej, stracisz to, co masz.
Była jego radością i uśmiechem, potrafiła go rozśmieszyć i wzruszyć, sprawiała, że chciał się cieszyć i chciał żyć. Była jego patronusem. Niech ci to wystarczy.
Severus na nowo otworzył oczy, które zamknęły się nie wiedzieć kiedy. Poszedł do łazienki po zwykły eliksir na uspokojenie i postarał się zasnąć.
Uspokoił się, ale kiedy zasnął, sen okazał się koszmarem. Zbudził się przerażony, zlany potem i aż dziw, że nie krzyczał.
Poszedł sprawdzić, czy Hermiona dobrze śpi, najdelikatniej jak potrafił poprawił na niej kołdrę i wrócił do salonu. Lepiej było już nie spać, niż śnić o niej w taki sposób. Podszedł do szafki z książkami, wyciągnął jakąś grubą mugolską i zaczął czytać.
Pocałunek w czoło ❤️Wróć do czytania