Dwa Słowa EPILOG część 4

Żeby napisać do Severusa, Hermiona poszła do łazienki. Potem poprawiła lekki makijaż, fryzurę i nową szatę. Wyglądała bardzo elegancko. Szata była ładnie dopasowana do figury i zaszewki podkreślały biust, wcięcie w talii i dość wąskie biodra. Strój w sam raz na dzisiejszą okazję pomyślała, stając profilem przed lustrem i przeglądając się w nim.

– I do tego piórko w tyłek – powiedziało lustro.

– Byle bez atramentu – roześmiała się.

Gdy wróciła do Atrium, Severus właśnie wychodził z kominka. Podeszli do siebie i dziewczyna pocałowała go czule.

– Chodźmy – mruknął Severus, nieprzyzwyczajony do takiego zachowania.

Przed Biurem Rejestracji i Usług Wydziału Osobowego nie było na szczęście dużej kolejki. W niewielkiej poczekalni siedziała jakaś starsza czarownica, która zaczęła im się uważnie przyglądać i się uśmiechać. Hermiona doszła do wniosku, że kobieta najwyraźniej nie umie sobie przypomnieć, skąd ich zna. Gdy otworzyły się drzwi i z Biura wyszła jakaś para, kobiecina machnęła na nich ręką.

– No wchodźcie, wchodźcie, dzieciaczki. Ja sobie tu poczekam, mam czas. Jak człowiek młody, to mu do wszystkiego pilno… Tyle rzeczy do zrobienia w życiu… Biegnijcie i załatwiajcie, co macie załatwić, ja widzę po waszych minach, że to coś dobrego będzie… – zaczęła mamrotać niewyraźnie. – No już, gołąbeczki, migiem, to ja też się będę z wami cieszyła…

Hermiona podniosła się i podziękowała staruszce gorąco, ściskając małą, pomarszczoną rękę. Severus otworzył drzwi, przepuścił dziewczynę i wszedł do środka.

Biuro było małe i wrażenie pogłębiały dodatkowo wysokie szafy na każdej ścianie, wypełnione stertami pozawijanych ze starości pergaminów, ruloników, ksiąg i magicznych kartotek. Powietrze, przesycone kurzem, zapachem pergaminu i starości wydawało się nie ruszać w tej ciasnocie, jakby z obawy, że przy najlżejszym powiewie dokumenty zlecą na ziemię. Hermiona odniosła wrażenie, że weszła do pokoju obitego gąbką, która tłumiła każdy szelest, westchnienie i dusiła każde słowo. Zrobiło się jej ciasno i niewygodnie.

Stojąca za kontuarem starsza, ubrana na ciemnozielono czarownica podniosła głowę znad księgi, którą wertowała i zrobiła zdumioną minę.

– O la la … Kogo to ja widzę… Severus Snape we własnej osobie…!

Severus rzucił jej równie zaskoczone spojrzenie.

– Dzień dobry, Pelegrenee. Cóż za niespodzianka – po czym dodał, zwracając się do Hermiony. – Poznaj Pelegrenee Nott, Hermiono.

Sam był bardzo zaskoczony, widząc ją tu. Pelegreene była ciotką Teodora Notta, Śmierciożercy i widywali się parę razy na różnych spotkaniach. Nie przepadali za sobą i fakt, że Pelegreene nie była Śmierciożercą i nie ukrywała, że te idee jej nie pasjonują i nie zamierza pójść za przykładem swojej rodziny – używał jako wytłumaczenia dość chłodnych stosunków. Jako członek Wyższego Kręgu Śmierciożerców, prawa ręka Czarnego Pana, miał prawo stronić od ludzi, którzy nie prezentowali tych samych poglądów. A tak po prawdzie po prostu nie lubił tej kobiety. Zdaje się, że z wzajemnością.

Nottowie zostali ucałowani przez dementorów albo zesłani do Azkabanu, ale najwyraźniej nie Pelegreene. W sumie nie zasłużyła na taką karę. Ale żeby zatrudnili ją w Ministerstwie…?

Hermiona podała czarownicy rękę, całkiem niepotrzebnie się przedstawiając. Po czym oparła dłonie o kontuar i czarownica natychmiast dostrzegła złoty pierścionek i rozszerzyła oczy.

– Dokładnie – powiedział z odcieniem niecierpliwości Severus. – Dobrze zgadłaś. Więc może przejdziemy do rzeczy.

– Uprzejmy jak zwykle – stwierdziła Pelegreene, zamknęła księgę i sięgnęła po inną. – Zgłoszenie zaręczyn i wyznaczenie daty ślubu? Co my tu mamy… – strony w księdze zaczęły się same przewracać i po chwili znieruchomiały. – Najbliższa data, jaką mamy, to dziewiętnasty marca. Godzina do wyboru, choć lepiej się pospieszcie.

Hermiona i Severus wymienili spojrzenia. Dziewiętnasty marca??? To ponad trzy miesiące? Dopiero dziewiętnasty marca???

Kobieta musiała widzieć ten wyraz twarzy bardzo często, bo parsknęła krótkim śmiechem.

– To wcale nie jest tak długo, moja droga – uśmiechnęła się do Hermiony. – Musicie zamówić ubrania, przyszykować wesele, wysłać zaproszenia… choć znając Severusa, nie będziecie zapraszać tysiąca ludzi…

– Nie pamiętam, żebyśmy mieli okazję, żeby się dobrze poznać – uciął Severus.

– To prawda. Wracając do sprawy, musicie wybrać obietnice, znaleźć świadków… to wszystko zajmuje trochę czasu. No, chyba że macie ważne powody, żeby się spieszyć… – po ironii w jej głosie Hermiona natychmiast zgadła, o jakich powodach mówi.

– Ma pani rację. Dziewiętnasty marca to całkiem dobry termin.

Kobieta zrobiła minę i rozejrzała się po malutkim pomieszczeniu.

– Accio akta Hermiony Granger, accio akta Severusa Snape’a!

Z dwóch różnych szafek, z nierównych kupek pergaminów śmignęły do niej cienkie teczki. Gdy otworzyła jedną z nich, Hermiona przyjrzała się zaciekawiona zawartości. Zobaczyła swoje zdjęcie, zrobione dość niedawno, zapewne po ogłoszeniu sprawy Norrisa. Patrzyła przed siebie z powagą i zdjęcie wyglądałoby na mugolskie, gdyby nie mrugała od czasu do czasu. Obok była data i miejsce urodzin, adres ze znakiem zapytania i jakieś szczegóły, których już nie mogła rozszyfrować.

Czarownica sięgnęła po długie, bażańcie pióro, wymówiła jakieś zaklęcie i pióro zawisło nad pustą kartką pergaminu w dużej księdze, na dacie 19.03.2016

– Hermiona Jean Granger – powiedziała i pióro zaczęło notować, pisząc na czerwono. – Urodzona dziewiętnastego września 1995 roku w Londynie. Zamieszkała… – podniosła głowę, a pióro zaczęło podrygiwać nad pergaminem. – Gdzie pani teraz mieszka?

– Dla celów administracyjnych możesz wpisać Hogwart – powiedział natychmiast Severus, zanim Hermiona zdecydowała, jaki adres powinna podać.

– Spieszymy się, co…?

– Nie, nie spieszymy się. Ale jak będziesz nadal tracić czas na durne komentarze, za chwilę zaczniemy się spieszyć.

– Dziękuję, Severusie… Więc… Szkoła Magii i Czarodziejstwa, Hogwart – pióro wróciło do pisania. – Czarownica mugolskiego pochodzenia…

Sięgnęła po dossier Severusa. Jego zdjęcie pochodziło z tego samego okresu, co Hermiony. Również stał wyprostowany i z poważną miną. Nawet oświetlenie było takie samo. Pewnie zrobili je na konferencji prasowej w Ministerstwie.

– Severus Tobiasz Snape, urodzony dziewiątego stycznia 1976 roku w Cokeworth. Czarodziej półkrwi drugiego stopnia. Zamieszkały w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

Pióro skończyło pisać, tym razem na czarno.

Czarownica wyciągnęła spod kontuaru plik dokumentów i rozłożyła je przed nimi.

– Skoro nie chcecie tracić czasu… może wypełnimy część tych papierów, będzie szybciej – zaproponowała i Severus nabrał ochoty, żeby na nią warknąć. – Język ceremonii, domyślam się, że normalny.

– W jakim jeszcze może się odbywać – zaciekawiła się Hermiona. – Francuski? Niemiecki?

– Och nie, moja droga, tu chodzi o języki magiczne – odparła Pelegreene i dziewczyna odniosła wrażenie, że w jej głosie zabrzmiało pobłażanie. – Zdarzają się małżeństwa mieszane i wówczas narzeczeni mogą wybrać język „nie-ludzkiego” partnera. Na przykład język olbrzymów, niektórych ras goblinów… Kontynuując, prowadzący rasy ludzkiej. Macie jakieś preferencje co do pochodzenia? O ile wiem, jeden z Mistrzów Ceremonii jest pochodzenia mugolskiego.

– Czemu nie? – wzruszył ramionami Severus. – Skoro jest Mistrzem Ceremonii, musi mieć doskonały poziom.

– Owszem, poziom ma niezły, ale mocy mu trochę brakuje – odpowiedziała na zaczepkę Pelegreene.

– O to nie ma się co martwić, Hermiona ma tyle, że mogłaby i ciebie obdzielić… gdyby… moc można było przekazywać.

Pelegreene uśmiechnęła się w odpowiedzi i wróciła do dokumentu.

– Czy zawarcie małżeństwa należy zgłosić w mugolskim Urzędzie Stanu Cywilnego?

– Severusie – Hermiona spojrzała na niego, dostrzegając gierkę między nim i Pelegreene. – Istniejesz chyba wśród mugoli? Więc tak, prosimy.

Kobieta pokręciła głową i wstawiła krzyżyk w odpowiedniej rubryce.

– Resztę wypełnijcie wy i odeślijcie mi to w ciągu tygodnia. Tu – stuknęła różdżką na dole pierwszej strony – podajcie imiona i nazwiska świadków oraz dane osobowe. W tym miejscu panna Granger ma wpisać, jakie nazwisko chce nosić po ślubie. Na stronie drugiej… podajcie miejsce planowanego zawarcia małżeństwa.

– A jeśli jeszcze nie wiemy? – spytała Hermiona, patrząc, co jeszcze należało wypełnić w dokumencie.

– W takim razie napiszcie „adres do potwierdzenia”. Najpóźniej miesiąc przed ceremonią musicie się zdecydować. Wyszczególnijcie ewentualne ciężkie choroby magiczne… Strona trzecia i czwarta dotyczą podziału majątku. Ogłoszenie o waszych zaręczynach zostanie przesłane do Proroka i zapewne ukaże się w jutrzejszym wydaniu. Opłata do uiszczenia na dzisiaj to pięć galeonów i dziesięć sykli.

Severus sięgnął po sakiewkę i chwilę przeszukiwał ją. W końcu po prostu wysypał zawartość na blat i przytrzymał różnokolorowe monety przed stoczeniem się na podłogę. W wytłumionym przez sterty pergaminów pomieszczeniu brzęk upadających na blat pieniędzy był zaskakująco cichy i głuchy.

Prócz czarodziejskich galeonów, sykli i knutów, Hermiona dostrzegła mugolskie funty i dwie francuskie St. Orettes. Pelegreene przyjrzała im się i wykrzywiła usta, ale nie miała czasu na dłuższą obserwację. Severus odsunął na bok sześć galeonów, a pozostałe zebrał do sakiewki.

– Reszty nie trzeba. To wszystko?

Obrzuciła ich poważnym spojrzeniem.

– Tak. Gratuluję w imieniu Ministerstwa – odparła sucho.

– Dziękujemy bardzo – uśmiechnęła się Hermiona.

Severus również uśmiechnął się do czarownicy, objął Hermionę w pasie i ruszył do drzwi. Gdy wyszli, staruszka uśmiechnęła się do nich radośnie i próbowała wstać, więc Hermiona podskoczyła do niej z pomocą.

– Już, kochani? Tak się prędko uwinęliście. Dziękuję ci, córuchno, to bardzo miło, że mi pomagasz. Niech was Merlin chroni, kochani…

Gdy wreszcie staruszka weszła do środka i drzwi się zamknęły, Severus przytulił lekko Hermionę i oparł brodę na jej głowie.

– Dziewiętnasty marca.

– Postaram się jakoś dotrwać. Skąd znasz tę kobietę? Nie była zbyt miła…

Severus pokręcił głową i ruszył, pociągając Hermionę za sobą.

– Stara historia. Opowiem ci dokładnie wieczorem. Teraz ty powiedz, jak udało się posiedzenie Komisji?

Hermiona prychnęła i również pokręciła głową.

– Niewiele brakowało, a udusiłabym jednego z członków.

– Tylko jednego? To i tak dobrze… – cóż, już wiedział skąd wziął się niedawny napad złości. Dobrze, że był akurat sam.

– Mówię poważnie! Cholerny sukinsyn!

– Cóż za słownictwo, panno Granger…

– Pozwalaj sobie, pozwalaj, bo już niedługo nie będziesz mógł!

 

 

Wtorek, 8.12

Hermiona z pewnością by się denerwowała, idąc na ogłoszenie decyzji Komisji, ale na całe szczęście wczorajszego dnia, gdy wyszli z Severusem do Atrium, dostrzegła Harry’ego, który mrugnął do niej i dyskretnie pokazał uniesiony kciuk.

Tak więc dzisiejszego dnia była o wiele spokojniejsza. Dwadzieścia po jedenastej została zaprowadzona przez Eulalię do tej samej sali co wczoraj, w której siedział Alexander, Harry i Hektor. Przywitała się i usiadła na krześle na wprost nich, zakładając nogę na nogę. Postanowiła trochę poudawać zdenerwowanie, żeby nikt nie mógł przyczepić się do Harry’ego. Gdyby ktoś odkrył, że dał jej znać… Zaczęła więc bujać nogą, wyginać ręce złożone na kolanach, przygryzać usta i poprawiać nerwowo kosmyki włosów, które wysunęły się z koka.

W końcu przyszła Dorris i zamknęła za sobą drzwi.

– Witam, panno Granger.

Usiadła, rozwinęła rulonik pergaminu i odchrząknęła znacząco.

– Wtorek, ósmy grudnia 2015. Komisja dyscyplinarna w składzie Dorris Banks, Alexander Maksymilian Hawk, Hektor Dionizy Craft, Harry Higgins, po wysłuchaniu wyjaśnień pani Hermiony Jean Granger podjęła następującą decyzję… Uznała, że jedenastego września tego roku Hermiona Jean Granger porzuciła swoje stanowisko pracy w myśl Ustawy o pracownikach cywilnych klasy C z dnia piątego października 1908 roku, jednak okoliczności porzucenia pracy spełniają warunki przewidziane przez rozporządzenie wykonawcze do Ustawy z ósmego marca 1909 roku. Niniejszym dzisiejsza decyzja anuluje decyzję o skreśleniu Hermiony Granger z listy pracowników. Od dnia dzisiejszego wliczona jest więc na nowo w poczet pracowników Ministerstwa. Data faktycznego podjęcia pracy została wyznaczona na poniedziałek czternastego grudnia tego roku.

Podniosła głowę i uśmiechnęła się do Hermiony i czytała dalej.

– W sprawie żądania zapłaty pełnego wynagrodzenia za cały okres oczekiwania na ponowne przyjęcie do pracy, licząc od daty złożenia wniosku aż do dnia podjęcia obowiązków służbowych oraz 5% kary od powyższej sumy, Komisja podjęła następującą decyzję. Ministerstwo Magii wypłaci Hermionie Granger odszkodowanie w wysokości pełnego wynagrodzenia, począwszy od dwudziestego szóstego października, to jest dnia, od którego, zgodnie z prawem, okres oczekiwania został przekroczony, aż do dnia faktycznego podjęcia pracy. Jednocześnie Komisja oddala żądanie zapłacenia pięciu procent kary, motywując zwłokę koniecznością rozpatrzenia sprawy Ministerstwo Magii kontra Peter Norris i inni. Wynagrodzenie zostanie wypłacone jednorazowo, w ciągu trzech dni od dnia dzisiejszego.

Opuściła rolkę pergaminu i popatrzyła na Hermionę, która odpowiedziała jej uśmiechem. W sumie nie liczyli z Severusem na choćby 1% więcej niż jej normalne wynagrodzenie, ale domyślali się, że Ministerstwo będzie próbowało odrzucić część ich żądań, więc wystąpili o więcej, niż tak naprawdę chcieli. Poza tym od przyszłego tygodnia wracała do pracy! Wreszcie! No i przede wszystkim ten cholernik musiał się mieć teraz z pyszna!

Rzuciła okiem na Alexandra, który wyglądał na zadowolonego i przypomniała sobie wczorajsze wyjaśnienie Harry’ego, że taka była po prostu jego rola. Niech mu będzie. Nie uduszę go. Ale lepiej, żeby nie wchodził mi pod nogi.

Z przyjemnością wyprostowała plecy i odetchnęła głęboko i nagle dotarło do niej, że jednak musiała do tej pory się denerwować. Znikło coś, co tkwiło cały czas gdzieś w jej piersi.

– Czy ma pani jakieś zastrzeżenia do decyzji? – zagadnęła Dorris.

– Nie, żadnych.

– Wspaniale! W takim razie bardzo dziękuję Komisji za szybkie postępowanie i decyzję. I gratuluję pani, panno Granger!

Wszyscy wymienili z Hermioną uściski dłoni i Dorris sięgnęła po inny dokument.

– Jeśli chodzi o stanowisko, na które Ministerstwo zatrudnia panią z powrotem. Ponieważ stanowisko Szefa Wydziału Programu Nauczania jest wolne, Ministerstwo uznało, że doskonale poradzi sobie pani w tej nowej roli.

Hermiona zamarła z szerokim uśmiechem na twarzy. CO???! Szefowa Wydziału Programu Nauczania?! Merlinie…!

Nie spodziewała się niczego niezwykłego. Sądziła, że wróci na stanowisko asystentki kogoś, kto przyszedł na miejsce Rockmana… albo dadzą jakąś papierkową robotę… Ale takie stanowisko???!!!

I nagle spłynęło na nią olśnienie. No jasne! Dostała to stanowisko nie z uwagi na kwalifikacje, ale tylko i wyłącznie dlatego, że wszyscy doskonale wiedzieli o jej związku z Severusem i uznali, że będzie mogła wpływać na niego i forsować rozmaite przepisy, których normalnie by nie zaakceptował. To było nic więcej jak kolejny przykład politycznych gierek w Ministerstwie!

Na dłuższą metę mogło to być niebezpieczne, ale… Nieważne. Tym będziesz się martwić później. Teraz po prostu ciesz się, że nie będziesz musiała myć filiżanek po jakimś szefie i przekładać papierów z lewej na prawą.

– Dziękuję bardzo. Naprawdę. To… wspaniałe. Cudowne.

Na nowo wszyscy uścisnęli jej rękę, gratulując i po kolei wyszli z sali. Harry odczekał, aż Dorris odejdzie trochę dalej i poklepał Hermionę po ramieniu.

– Gratulacje, przyszła pani Snape. Zarówno decyzji Komisji, nowego stanowiska, jak i zaręczyn – uśmiechnął się.

– Mieliście od rana jakiś inny temat do dyskutowania? – zaśmiała się na to.

Harry zachichotał.

– Optymistka z ciebie… Żadnego. Powinnaś zaczkać się na śmierć.

Hermiona popchnęła Harry’ego w stronę drzwi.

– Zdążyłam się już uodpornić.

– A ja już myślałem, że twój przyszły mężunio uwarzył jakiś eliksir przeciwko czkawce…!

Pożegnali się i dziewczyna zjechała do Atrium. Z uśmiechem na twarzy, lekkim krokiem wyszła z windy i niemal wpadła na Arthura Weasleya.

– Hermiona! – wyciągnął do niej ręce, a Hermiona rozpromieniła się jeszcze bardziej i podbiegła go uściskać.

– No i jak?! Widzę, że dobrze poszło?!

– Wspaniale! Cudownie!

Arthur rozejrzał się dookoła i pociągnął Hermionę w stronę toalet.

– Chodź. Jesteś zaproszona na obiad. Molly zrobiła na dziś pierożki nadziewane mięsem, tak jak lubisz. O ile oczywiście masz czas? – zwolnił nagle i spojrzał na nią pytająco.

Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową i dla odmiany to ona pociągnęła go za rękaw.

– Mam tyle czasu, ile chcę! I dziękuję bardzo!

Aportowali się przed Norą i podchodząc do drzwi wejściowych, Hermiona rozejrzała się dookoła. Gruba warstwa śniegu okrywała trawnik i kury zapadały się w nim, chodząc w rozmaite strony i próbując znaleźć coś do jedzenia. Gdyby nie wiedziała, że dwa pagórki na drewnianym płocie to tkwiąca tam od dawna para gumiaków, nie mogłaby się tego domyśleć. W puszystej ciszy słychać było tylko skrzypienie śniegu pod ich stopami. To znaczy do chwili…

Drzwi otworzyły się raptownie i stanęła w nich Molly.

– Hermiono! Arturze, jak to dobrze, że ją przyprowadziłeś! Wchodźcie, wchodźcie, tylko otrzepcie buty…!!!

Molly mocno przytuliła Hermionę do siebie, a potem odsunęła, ujęła za lewą rękę i przyjrzała się pierścionkowi.

– Kochana, nawet nie wiesz, jak się cieszę! – zawołała. – Kiedy tylko przeczytałam dziś rano Proroka…

– Och, pani Weasley…!

Hermiona napisała do Severusa, a potem chciała pomóc przynieść do stołu jedzenie, ale Molly machnęła tylko ręką, wskazując jej stół i wylewitowała dużą misę z pierożkami posypanymi obficie podsmażoną cebulką. Dopiero wtedy dziewczyna zauważyła, że pachnie nimi w całym domu. To było jedno z jej ulubionych dań. I nie chodziło wcale o smak. Przypominało jej poranki spędzane z matką w kuchni, kiedy od rana przygotowywały farsz i wyrabiały ręcznie ciasto. Ona, ubrana w biały, nakrapiany fartuszek stała na stołku i z uwagą mieszała w rondelku skwierczącą cebulę, mama rozwałkowywała ciasto, a potem razem lepiły pierożki, rozmawiając o wszystkim i o niczym. I za każdym razem, gdy mama obracała się, Hermiona podjadała cichaczem farsz.

Usiedli przy stole, Molly mimo protestów Hermiony, nałożyła jej kopiasty talerz i zaczęli jeść. Dziewczyna wzięła do ust pierwszy kęs i aż przymknęła oczy. Delikatne, aksamitne ciasto rozpływało się w ustach, odrobina przypraw tylko podkreślała, a nie zagłuszała smak dobrze zmielonego mięsa, a cebulka aż chrupała pod zębami.

– Coś cudownego… – stwierdziła, otwierając oczy.

– Cieszę się, że ci smakuje, kochana. Najedz się, tego w Hogwarcie pewnie nie będziesz miała!

Hermiona nie skomentowała tego, nie od razu. Wpierw musiała ponapawać się szczęściem na talerzu.

– Swoją drogą, panie Weasley, jak to się stało, że spotkał mnie pan w Atrium? – zagadnęła go jakieś sześć pierożków później.

Arthur ruchem głowy wskazał swoją żonę.

– Molly kazała mi cię ściągnąć. Chcieliśmy dowiedzieć się, co zdecydowała Komisja i jak wyglądało wczorajsze posiedzenie. I nawet do głowy nam nie przyszło, że będzie też i inna okazja… – wskazał widelcem jej pierścionek.

– Czyli czekał pan na mnie? – domyśliła się dziewczyna. – Dziękuję…

– Och, to nic takiego!

Hermiona nabiła na widelec kolejnego pierożka.

– No nie wiem… jakbym wiedziała, co jest na obiad, na pana miejscu siedziałabym tu już od rana…

Molly stuknęła łokciem Arthura.

– Fred i George kiedyś tak zrobili. Jak byli mali. Schowali się pod obrus, którym kiedyś przykrywałam stół i kiedy tylko się obracałam, podkradali mi świeżo upieczone bułeczki z konfiturą!

– Podkradali? Nie, oni tylko próbowali czy dobre!

Gdy wreszcie Hermiona zaspokoiła pierwszy głód, czy też raczej pierwszy atak obżarstwa, Arthur zaczął dopytywać się o decyzję Komisji. Po krótkim wyjaśnieniu decyzji Hermiona opowiedziała im, jak wyglądało wczorajsze przesłuchanie.

– Niewiele brakowało, a chyba udusiłabym Alexandra. To było strasznie irytujące. Każdy fakt, zdarzenie, przedstawiał w takim świetle, że to, co zrobiliśmy traciło sens… było wręcz nielogiczne… wręcz głupie – próbowała im wyjaśnić. – Cudem udało mi się uciec do Francji, mało brakowało, a dopadłby mnie Norris, zaraz następnego dnia, też cudem, uciekł Severus, potem pojawiło się wspomnienie, jak morduję Kingsleya… To było tak przerażające, że miałam ochotę umrzeć! Ale zdaniem Alexandra powinnam wtedy myśleć przede wszystkim o tym, żeby zawiadomić Rockmana, że nie będzie mnie przez jakiś czas w pracy…!

Arthur znał doskonale Alexandra, więc nie poczuł się zdziwiony.

– Mogę sobie wyobrazić, jak to wyglądało. Ale sprawa była przesądzona. Domyślałem się że wygrasz, w końcu byłem w takiej samej sytuacji.

– Faktycznie! – Hermiona nagle przypomniała sobie, że Arthur i Bill przestali chodzić do pracy, gdy ona razem z Ronem i Harrym uciekła z dworu Malfoyów. – I jak, nie robili żadnych problemów?

– Nie, ale kontekst polityczny był trochę inny. Wtedy wiele osób było w takiej samej sytuacji co ja. I po śmierci Czarnego Pana niemal natychmiast uznali, że niestawienie się w pracy było wyższą koniecznością. Alexander i paru jego kolegów nawet nie starało się w tamtym czasie bronić interesów Ministerstwa. – Arthur odsunął talerz i poprawił się na krześle. – Poważnie Hermiono, Alexander wcale nie jest zły, po prostu taką ma robotę.

– Mam nadzieję, że nie będę miała z nim do czynienia na stanowisku Lawforda!

Żeby ją uspokoić, Molly przykryła jej rękę swoją.

– Najważniejsze, że dobrze się skończyło. Zmieńmy temat, po co masz się stresować – zaproponowała. – Powiedz, kiedy się zaręczyliście?

– W sobotę wieczorem – dziewczyna spojrzała na pierścionek uśmiechając się. – I naprawdę, bardzo się cieszę!

Zabrzmiało to całkiem, jakby broniła swojego stanowiska, jakby odpowiadała na kolejne zarzuty.

– Kochanie, wiemy o tym – zapewniła ją Molly. – Ani chwili nie wierzyliśmy w historyjki, że Severus napoił cię amortencją.

– Wiesz, widziałem się z Ginny i była bardzo zadowolona – dodał Arthur.

– Musielibyśmy upijać się nią oboje.

– Istotnie, jak u nas byliście wyglądaliście, jakbyście ją przedawkowali…

 

 

Poniedziałek, 14.12

Pierwszy dzień w pracy. To znaczy pierwszy po powrocie. I pierwszy na takim stanowisku! Merlinie, żeby wszystko dobrze poszło! Mam nadzieję, że ten cały Douglas jest w porządku. Z tego, co mówiono, raczej tak. Najważniejsze, żebym nie musiała mieć do czynienia z Alexandrem. Ani żadnym dupkiem w tym stylu. No i żeby ta sekretarka była fajna. Merlinie, nie taka jak Aylin! Chyba bym się załamała z taką idiotką! Będę musiała odebrać z sekretariatu Rockmana moje rzeczy. I może mój fotel. Był taki wygodny… Może przynieść jakieś słodycze na powitanie? Nie, lepiej z tym poczekać. W końcu jestem teraz szefową! Szefowej nie wypada…? Merlinie, jak ja mam traktować sekretarkę? I ludzi dookoła? Mam być poważniejsza? Zrobić na nich wrażenie? Zaakceptują mnie?

Hermiona zerwała się z łóżka już o szóstej rano i starając się zachowywać cicho, poszła się wykąpać. Niestety łoskot spadającej do zlewu szczoteczki do zębów, stukot kostki mydła, które wyśliznęło się jej z rąk i odgłos wody pluszczącej w brodziku i gulgoczącej w odpływie musiały obudzić Severusa, bo gdy wreszcie wyszła spod prysznica owinięta ręcznikiem, kończył myć zęby.

– Dzień dobry – podeszła do niego i na powitanie pocałowała w ramię.

Wypłukał usta, otarł ręcznikiem i musnął jej wargi swoimi.

– Wcześnie dzisiaj wstałaś.

Hermiona owinęła się ciaśniej ręcznikiem i zaczęła rozczesywać włosy.

– Nie mogłam spać. Wiesz, myślałam cały czas o tym, jak będzie…

– Denerwujesz się?

– Nie… to znaczy… No może troszkę… Cholerne kudły! Mam już ich dość! – warknęła, gdy szczotka zaplątała się w poskręcany gąszcz. – Chyba je utnę i będę miała spokój!

Severus wyjął jej szczotkę z ręki i przestawił na środek stołek, na którym kiedyś siedział, jak ona smarowała mu głowę galaretką.

– Właśnie widzę, jak jesteś TROSZKĘ zdenerwowana. Siadaj…

Zaczął wolno rozczesywać kosmyk po kosmyku, a Hermiona przyglądała się jego odbiciu w lustrze. Gdy już rozplątał wszystkie włosy, czesał je nadal długimi, miękkimi pociągnięciami, wsuwał w nie łagodnie palce, przytrzymując jej głowę i przegarniał puszysty gąszcz z pleców na przód. Dotyk jego ciepłej dłoni na jej nagich ramionach relaksował i koił. Jak dla niej to mogło trwać całą wieczność.

Odgłos odkładanej szczotki sprawił, że otworzyła oczy i wyprostowała się, ale Severus pociągnął ją na nowo do tyłu, tak, że oparła się wygodnie o niego. Zanurzył ręce w jej włosy i zaczął masować delikatnie jej głowę. Na przemian naciskał lekko i odsuwał palce, zataczając leniwe kółka, rysował ósemki i pocierał kciukami jej skronie i nasadę karku. Sprawiał wrażenie skupionego na tym, co robi, ale jego twarz była rozluźniona.

Gdy zsunął dłonie na jej ramiona, Hermiona przymknęła oczy i osunęła się w ciepłą błogość i ciszę.

– Tak lepiej? – usłyszała jego szept tuż przy uchu jakiś czas później.

– O Merlinie… – wymruczała sennym głosem i nabrała głęboko powietrza. – Dziękuję…

Potrzebowała chwili, żeby jej oczy na nowo przyzwyczaiły się do światła wpadającego przez okno. Gdy wstała, zachwiała się i przytrzymała się brzegu umywalki.

– Wygląda na to, że minąłeś się z powołaniem – oznajmiło lustro.

Co do tego Hermiona zgadzała się w zupełności.

– Wiesz, że ono czasem mówi do rzeczy?

Severus podszedł do prysznica.

– To się nazywa mieć zmarnowane talenty.

– Więc od dzisiaj przestań je marnować – zaproponowała Hermiona.

Odpowiedział jej odgłos puszczanej wody i Severus wytknął głowę zza zasłony.

– Co powiesz na dziś wieczorem? Zobaczymy, czy ty też jesteś utalentowana.

Jego głodne spojrzenie na jej sylwetkę powiedziało jej dokładnie, co ma na myśli.

Gdy Severus wyszedł z łazienki, Hermiona była już ubrana w nową szatę i kończyła bardzo dyskretny makijaż. Włosy zebrała w kok i tylko kilka kosmyków spływało jej na szyję.

– Zamówię śniadanie do komnat – zaproponował, sięgając po różdżkę.

– Nie trzeba – zaoponowała natychmiast. – Zjem w Spinner’s End, zostały tam jeszcze rogaliki z rodzynkami z wczoraj.

– Dobrze. Więc w takim razie widzimy się o czternastej.

– Już idziesz? – spytała zdziwiona Hermiona. W końcu dopiero dochodziła siódma.

Severus pocałował ją i odgarnął za ucho kosmyk włosów.

– Popracuję trochę przed śniadaniem. Miłego dnia, Hermiono.

– Nawzajem – uśmiechnęła się pogodnie.

 

Haytlieneh siedziała już przy swoim biurku, gdy Hermiona weszła do sekretariatu. Na jej widok odstawiła ze stukotem filiżankę i podniosła się.

– Dzień dobry, pani Hopkins. Hermiona Granger – przedstawiła się dziewczyna, podchodząc trochę zbyt energicznym krokiem do MOJEJ SEKRETARKI!!! i podała jej rękę. – Jak się pani miewa?

– Dziękuję, bardzo dobrze! – odpowiedziała kobieta i odchrząknęła. – Haytlieneh Hopkins. Miło panią poznać, panno Granger.

Hermiona rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.

– Yhmmm… Mi również miło. Dużo o pani słyszałam! Szczególnie od Arthura Weasleya.

Haytlieneh podniosła z biurka jakieś dokumenty i przycisnęła je do piersi.

– Panno Granger. Przygotowałam dla pani spis wszystkich najważniejszych spraw… Jeśli będzie pani chciała go przejrzeć…

– Och, doskonale! Naturalnie że tak! Bardzo dobry pomysł! – zawołała Hermiona. – I… proszę mi mówić po imieniu… Tak chyba będzie łatwiej! – przygryzła usta i dodała o wiele ciszej – Poza tym niedługo nie będzie już „panny Granger”, więc… nie ma co się przyzwyczajać.

Po twarzy Haytlieneh przemknął uśmiech.

– Oczywiście, Hermiono! Ja mam na imię Haytlieneh. Takie trochę dziwne imię…

– Tak jak moje – zaprzeczyła Hermiona. – Nasi rodzice szukali chyba imion w księgach historycznych.

Popatrzyły na siebie i wybuchnęły krótkim śmiechem.

 

Hermiona była tylko raz w gabinecie Lawforda, tego pamiętnego wieczora na samym początku afery Norrisa, kiedy szukała jakichś notatek, dokumentów, które wyjaśniłyby, o czym rozmawiał Norris z Rockmanem. Była wtedy tak przerażona faktem włamywania się do cudzych gabinetów, szczególnie gabinetu Norrisa, że nie w głowie było jej oglądanie wystroju pomieszczenia. Zapamiętała z tamtego dnia tylko dwie rzeczy – miękki dywan i zapach pergaminu. Dziś mogła patrzeć do woli.

Ironia losu. Ile rzeczy się od tamtego czasu zmieniło… Całkiem, jakbym żyła w zupełnie innym świecie.

Bezwiednie potarła kciukiem serdeczny palec, wyczuła ciepły pierścionek, który teraz na nim nosiła, i rozejrzała się.

Na wprost drzwi, na całej ścianie aż po sufit piętrzyły się księgi, książki, akta, pliki dokumentów i wystawały pozwijane ściśle grubsze i cieńsze rulony pergaminu. Sądząc po ich wyglądzie, musiały mieć już swoje lata. Ponadrywane, pozaginane brzegi, pożółkłe brzegi ksiąg leżących jedna na drugiej, z wystającymi z nich paskami zaznaczającymi strony rzucały nieme zaproszenie do poznania historii, o których opowiadały. Prawie miała ochotę wybrać którąś z nich i zagłębić się w lekturze. Nie teraz, moja droga, na to przyjdzie czas.

Nierówne rzędy książek różnej wielkości przywodziły na myśl poszarpane granie gór, podświetlone wschodzącym słońcem. Niewątpliwie to właśnie dzięki tym wszystkim dokumentom, w powietrzu ciągle czuć było pergamin, który przywodził jej na myśl amortencję. I Severusa.

Po lewej od wejścia był duży kominek, a po obu stronach wznosiły się regały z dokumentami. Między drzwiami i kominkiem stał wieszak na peleryny i stojak na parasole. Po prawej było duże okno z długimi, grubymi zasłonami rozsuniętymi na boki, pod którym stała komoda, przy drzwiach zaś dostrzegła trzy zwykłe, drewniane krzesła. W świetle padającym z okna blat dużego, mahoniowego biurka wydawał się lśnić jak pokryty lodem.

Hermiona przesunęła dłonią po skórzanych obiciach foteli okalających biurko i położyła na nim swoją torbę.

Czas będzie trochę popracować.

 

Dwie godziny później siedziała w sekretariacie, koło Haytlieneh i robiła notatki na brzegach papierów, które kobieta jej podawała.

– Z tym będzie miała pani najwięcej problemów – wyjaśniała sekretarka, kładąc przed nią gruby plik większych i mniejszych kartek. – Od dwóch miesięcy Marcus Wild domaga się… mówię poważnie, domaga się sprowadzenia do Hogwartu różnych magicznych zwierząt klasy XXXX i niektórych klasy XXXXX

– Zwariował! – wyrwało się Hermionie. – Marcus Wild, ten od śpiewających butów?

– Ten sam, we własnej osobie – potwierdziła Haytlieneh. – Zaproponował stworzenie parku z wydzielonymi obszarami, odgrodzonymi od siebie magicznymi kratkami, żeby odizolować zwalczające się gatunki.

– GDZIE on chce ten park…?! Na boisku Quidditcha? Czy może proponuje wykarczować Zakazany Las?!

– Nie wiem, gdzie dokładnie. Przypuszczam, że on sam też nie wie. Co najgorsze, Rubeus Hagrid wydaje się być zachwycony tym pomysłem…

Hermiona westchnęła i potarła czoło. Można się było domyślać, że Hagrid będzie piał z zachwytu, słysząc że mógłby legalnie trzymać w Hogwarcie Mantrykory, Śmierciotule czy Chimery. W końcu hodował przecież Akromantule.

– Dawno temu nie było w Hogwarcie żadnych problemów – stwierdziła z przekąsem. – Graup przeniósł się z Zakazanego Lasu, odesłaliśmy smoka, Harry wykończył Bazyliszka, cóż za strata… No dobrze, a co na to Urząd Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami?

Haytlieneh rzuciła Hermionie zrezygnowane spojrzenie.

– Większości to się nie podoba, ale Marcus znalazł bratnią duszę. Simona McArthura. Wygląda na to, że każdy z nich zgadza się na ślepo na to, co proponuje drugi.

To się nazywa wspólnota plemników, cholera… Ciekawe, co powie na to Severus. Prócz tego, że urwie Hagridowi głowę.

– Będę mogła przemówić Hagridowi do rozumu, ale jeśli chodzi o Marcusa i Simona, będzie im ta hodowlana pasja musiała przejść – Hermiona uznała, że lepiej zatrzymać pewne przemyślenia dla siebie.

Obie czarownice spojrzały na siebie i westchnęły ciężko.

 

Punktualnie o czternastej rozległo się energiczne pukanie do drzwi sekretariatu i ktoś, nie czekając na zaproszenie, otworzył drzwi. Haytlieneh spojrzała na wchodzącego sponad okularów, rozpoznała Severusa Snape’a i wyprostowała się.

– Witam, Haytlieneh – rzucił ten krótko i otrzepał pelerynę. – Hermiona jest w gabinecie?

Haytlieneh potaknęła, nie wiedząc nawet, co powiedzieć. Snape przeszedł kilkoma długimi krokami przez biuro, zastukał do drzwi i wszedł do środka, nie domykając ich. Mogła usłyszeć ciche „Severusie!”, chwilę ciszy i niewyraźną dyskusję. Próbowała wyłowić jakieś słowa, ale na nic. Nagle coś stuknęło, zatrzeszczało i zaszeleściło bliżej, więc czym prędzej pochyliła się nad pismem i aż syknęła na widok świeżej plamy atramentu.

– Haytlieneh, muszę już iść – oznajmiła Hermiona, kładąc jej na biurku księgę ze Wskazówkami Pedagogicznymi dla Nauczycieli. – Dziękuję pani za… Och! – jęknęła na widok coraz bardziej rozlewającego się kleksa.

– Strasznie wodnisty ten atrament – bąknęła Haytlieneh, czując, że się czerwieni.

– Och, to nic takiego – Hermiona przekręciła trochę do siebie dokument i przesunęła nad nim różdżką, mrucząc coś i atrament zniknął.

– Dziękuję! Będzie mnie pani musiała tego nauczyć!

Hermiona wzięła Severusa za rękę.

– Żaden problem. Ale dopiero jutro. Dziś musimy udać się do francuskiego Ministerstwa Magii. Na tę sprawę, o której mówiłam rano.

Haytlieneh zmusiła się do patrzenia tylko na ich twarze, a nie złączone dłonie i kiwnęła głową.

– Wobec tego, Hermiono, Severusie, miłego dnia.

Hermiona machnęła jej wolną ręką, Snape kiwnął głową jakby od niechcenia i oboje wyszli. Haytlieneh chwilę wpatrywała się w drzwi, po czym wróciła do wyczyszczonego dokumentu. To śmieszne, tak po latach spotkać Smarkerusa. Choć lepiej przestań myśleć o nim w ten sposób. Jak ci się kiedyś wyrwie do twojej SZEFOWEJ takie określenie, zabije cię pewnie na miejscu.

Rozdziały<< Dwa Słowa EPILOG część 3Dwa Słowa EPILOG część 5 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz