Piątek, 12.02
Ginny udało się wreszcie wyciągnąć Hermionę w piątek w południe, obiecując spotkanie z Harrym. Ponieważ mugolskie restauracje nadal stanowiły dla rudowłosej sensację, Harry lubił wynajdować przeróżne dziwne miejsca, żeby ją zaskoczyć.
Na dziś zarezerwował dla nich trojga stolik parę przecznic od Ministerstwa, w barze o nazwie Enter. Kiedy weszły tam, Ginny aż zaświeciły się oczy. Był to bar dla internautów i maniaków gier komputerowych. Na zawieszonych na ścianach dużych ekranach widać było rozmaite gry, które rozgrywali właśnie ludzie siedzący przy stolikach pod ścianami. Nad stolikami wisiały kolorowe lampy z symbolami internetowymi albo skrótami używanymi na czatach; uśmieszkami, napisami ROTF, CuL8er czy LOL. Pluszowe poduszki na kanapach ozdobione były „smilami”, podkładki pod szklaneczki z napojami były zrobione z płytek CD, pod sufitem popodwieszane były dyskietki formatu A i B oraz myszy na długich kablach.
Przy wyjściu z toalety nad drzwiami zapalał się na czerwono napis GAME OVER, a gdy weszła nowa osoba i zamknęła za sobą drzwi, pojawiał się pasek wczytywania i napis IN PROGRESS.
Hałas panował średni jak na takie miejsce, ale Hermiona i tak jęknęła w duchu. Miała nadzieję na spokojny obiad w ciszy, a tu zanosiło się na wysłuchiwanie muzyki, podkładu muzycznego z gier, krzyków graczy i ogólnego gwaru setki rozmawiających, dopingujących innych i śmiejących się młodych ludzi.
Harry zaprowadził ich na piętro, gdzie można było znaleźć jakiś wolny stolik i zamówił dla nich pizzę oraz coca-colę. Hermiona poprosiła jednak o wodę sodową, bo za colą jakoś specjalnie nie przepadała. Ginny, spróbowawszy napoju, rozjaśniła twarz.
– To jest świetne! Mogliby to sprzedawać na Pokątnej albo w Hogsmeade!
– Musisz zaprosić George’a, niech spróbuje – zaproponowała Hermiona i popatrzyła na chłopaka siedzącego obok, który gapił się w ekran i równocześnie naciskał guziki na konsoli z oszałamiającą szybkością. – Może wprowadzi nową modę w Hogsmeade.
– Dobry pomysł – uznał Harry, również spoglądając na chłopaka. – Pomyślę o tym.
Ginny powiodła wzrokiem za ich spojrzeniami.
– Co on robi? – spytała.
Harry zaczął jej wyjaśniać. Trochę jeszcze pamiętał z czasów, kiedy mieszkał u Dursleyów i mógł trochę pograć, kiedy Dudley z rodzicami wychodzili na jakiś czas z domu. Rudowłosa śmiała się cały czas. Wyglądała, jakby wszystko ją cieszyło i była w euforii, widząc te wszystkie dziwolągi.
Po chwili kelnerka przyniosła pizzę, co wyraźnie wskazywało, że nie była robiona na miejscu, tylko po prostu odgrzewana w mikrofalówce. Na wspomnienie mikrofali Hermiona parsknęła śmiechem w talerz.
– Niedobre? – zapytał zaskoczony Harry.
– Dobre, dobre, tylko… – otarła sobie usta serwetką. – Pomyślałam o mikrofalówce…
– …I co? – Harry nadal nie widział w tym nic śmiesznego.
Hermiona pomachała ze zniecierpliwieniem ręką, przełknęła to, co miała w ustach i pochyliła się ku nim.
– Przypomniało mi się, jak kiedyś Severus odkrył, co to jest mikrofalówka…
– A co to jest? – zapytała zaintrygowana Ginny.
– Takie coś do odgrzewania posiłków – wyjaśnił szybko Harry. – I co, spodobała mu się?
– Kiedy już dowiedział się, co to jest, średnio. Ale najśmieszniejsze w tym jest to, że zobaczył ją w moim mugolskim mieszkanku i przez jakiś czas był przekonany, że to szafka. W której światło zapala się, jak się otworzy drzwiczki. Więc któregoś razu włożył do niej koszyk z przyprawami w saszetkach, słoik z mąką i opakowanie makaronu… – Hermiona na nowo wybuchnęła śmiechem. – I wyobraźcie sobie, rano wstałam do pracy, chciałam odgrzać sobie kolację z poprzedniego dnia i znalazłam mikrofalówkę wypchaną aż po brzegi… Kiedy go później spytałam czemu to zrobił, stwierdził, że marnowało się miejsce… bo w środku trzymałam tylko jeden duży talerz…
Harry również się roześmiał, z niedowierzaniem kręcąc głową.
– Wiesz co, jak tak obie opowiadacie mi o nim… mam wrażenie, że mówicie o kimś, kogo nie znam. Jakimś obcym facecie.
Ginny po ostatnich spotkaniach z Severusem Snape’m zmieniła diametralnie swoją opinię o nim. Kiedyś, kiedy Hermiona opowiadała o nim jako o przyjacielu, po prostu z solidarności z przyjaciółką go broniła. Ale teraz, kiedy miała okazję zobaczyć jak żartuje, opiekuje się Hermioną czy choćby je… uznała, że w sumie jest całkiem fajny.
– Tyle razy ci o tym mówiłam, Harry – pokiwała głową Hermiona. – I wiem, że starasz się zobaczyć w nim kogoś innego…
Harry odgarnął włosy do tyłu i poprawił okulary.
– Staram się i nie zaprzeczysz, że jest już lepiej. Ale cudów nie oczekuj. Nie będę biegał z krzesłem, żeby mu je podstawić pod tyłek na ślubie.
Ginny zachichotała.
– A już myślałam, że powiesz, że nie będziesz nosił za nim szaty…
– Welonu – podsunęła Hermiona i szturchnęła Ginny.
– Ach, to ta długa firanka, która wlecze się po ziemi, tak?
Nawet Harry wybuchnął śmiechem. Pierwsza opanowała się Ginny.
– Poważnie, to powinieneś pójść ze mną następnym razem, jak będziemy rozmawiać o organizacji wesela – powiedziała poważniej. – Wiesz, nie tylko świadkowe mogą odgrywać jakąś rolę…
– Kochanie, mówiłem że się staram, ale nie posunę się do tego, żeby sypać płatki róż pod stopy Snape’a! – zawołał Harry obronnym tonem.
– Jaka szkoda, tak dobrze ci szło na marszach protestacyjnych… – na niby zadrwiła Ginny.
– Nie będzie róż, ale możesz sypać nam różowe serduszka – rzuciła równocześnie Hermiona.
– Pokręciło was zupełnie – zaprotestował Harry.
Chłopak przy sąsiednim stoliku najwyraźniej przegrał, bo wydarł się strasznie, zrywając się z miejsca i rzucając konsolę na stół. Ginny zapatrzyła się na niego.
– Tak trzeba?
Harry i Hermiona uśmiechnęli się i Hermiona przechyliła się ku przyjacielowi.
– Wyobraź sobie tutaj Arthura…
– Jak go znam, zerwałby się również i wrzeszczał jeszcze bardziej…
Ginny pomachała im ręką przed nosami.
– Nie śmiejcie się, bo się poskarżę… Swoją drogą, Hermiono, przymierzyłaś już suknię?
– Jeszcze nie. W ten poniedziałek mam iść do Madame Malkin na ostatnie poprawki przed ostatecznym zeszyciem…
– Przecież to tylko sukienka – zaprotestował Harry. – A mówicie o tym, jakby to było… nie wiem co!
Obie dziewczyny wytrzeszczyły oczy z niedowierzaniem.
– Sukienka, ale JAKA! Sukienka na specjalną okazję, jedną jedyną w życiu! – zaperzyła się Ginny. – To musi być coś… – zamilkła, szukając słów.
– Coś, co sprawi, że będziesz się czuć wyjątkowo. W ten wyjątkowy dzień – podsumowała Hermiona z łagodnym uśmiechem.
– Snape też będzie miał jakąś super szatę, czy założy swoją nauczycielską? Wiesz, tą nietoperzą? – zapytał trochę ironicznie Harry.
Ginny zachichotała na wspomnienie jego stwierdzenia, że szata jest „odpowiednia”. Na całe szczęście Hermiona powiedziała jej, że szata będzie bardziej niż odpowiednia.
– Z tego, co słyszałam, będzie miał coś super! Rico Rodriguez może już pakować swoje manele i wracać do Hiszpanii!
Harry pomachał jej ręką przed nosem.
– Ginny, kochanie, czy ja się jeszcze liczę? Jak tak dalej pójdzie, to stanę się zazdrosny!
Hermiona piła akurat wodę sodową. Zakrztusiła się, więc odstawiła gwałtownie butelkę i woda opryskała stół dookoła.
– Harry! – zawołała, kaszląc gwałtownie.
Rudowłosa postanowiła zmienić temat.
– Wiesz, że mama robiła za gwiazdę wieczoru na ostatnim spotkaniu?
Poniedziałek, 15.02
Hermiona siedziała na fotelu w swoim gabinecie i wpatrywała się z rosnącą paniką w trzymaną w ręku podpaskę.
O Boże, o mój Boże… O święty Merlinie…!!!
Zupełnie o tym zapomniała!
Trzęsącą się ręką zaczęła przerzucać wstecz kartki kalendarza, szukając dni zaznaczonych krzyżykami. Z każdą stroną oddalała się coraz bardziej od dnia dzisiejszego… ZA BARDZO! ZA DALEKO!!!
Kiedy trafiła na pierwszy, wypadający ósmego stycznia, aż naderwała karteczkę. Przerzucała je coraz szybciej. 7.01, 6.01, 5.01, 4.01 … Nie! Czwarty nie!
Piąty styczeń. Ostatni okres, jaki miała, wypadł jej piątego stycznia. To znaczy, że… Spojrzała na inny kalendarz, roczny i szybko odliczyła cztery tygodnie. I złapała się za usta, patrząc rozszerzonymi z przerażenia oczami. Powinna już być dawno PO! Powinna go dostać drugiego lutego! Dwa tygodnie temu…!!!
Serce zatrzymało się w niej na krótką chwilę, a potem ruszyło galopem i zaczęło walić jak szalone. Nie wiedziała nawet, gdzie je miała, w gardle? Bo coś twardego dławiło ją coraz bardziej. A może w głowie, bo nie słyszała nic dookoła, nawet własnego oddechu, tylko głuche walenie.
Drżąc coraz bardziej na całym ciele, rozejrzała się nieprzytomnie dookoła, jakby widok starych ksiąg, rulonów pergaminów i pliki dokumentów mogły przynieść jej spokój. Ale nawet ich nie widziała. Nie dostrzegała. Całkiem, jakby była na innej planecie, pod tytułem PANIKA.
Merlinie, Merlinie… Merlinie…
Nie wiedząc, co robi, zupełnie bezmyślnie wsunęła do kieszeni dużego, grubego swetra podpaskę i poszła do łazienki. W pierwszej chwili pociągnęła za klamkę zajętej już kabiny i otrzeźwiała trochę na ciche przekleństwo rzucone wysokim, nosowym głosem. Wśliznęła się do drugiej kabiny i zsunęła spodnie i bieliznę i z dziką nadzieją spojrzała na białą tkaninę majtek. NIC. CHOLERA.
Oparła głowę na rękach i spróbowała się opanować.
Na pewno spóźnia ci się okres. Na pewno. Już raz to ci się przytrafiło. Tylko raz, ale jak był pierwszy, może trafić się i drugi. Spokojnie. To z powodu stresu. Albo raczej odstresowania po aferze Norrisa. Popatrz, nie tylko okres ci się opóźnia, ale ogólnie kiepsko się czujesz. Po prostu organizm tak reaguje. Albo jesteś chora.
Pewnie dostaniesz go jutro. Co to jest, dwa tygodnie spóźnienia. Niektórym dziewczynom spóźnia się jeszcze bardziej. To nic. Dostaniesz go jutro, albo pojutrze. Jeszcze zdążysz narzekać z tego powodu!
To jeszcze nie koniec świata. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Udało się jej jakoś uspokoić i wrócić do gabinetu. Skończyła przepakowywanie torby, które zaczęła, sądząc, że ma w niej za dużo rzeczy i dlatego jest taka ciężka. Wyrzuciła dwa drobiazgi, resztę, w tym podpaski, pieczołowicie schowała do środka i spróbowała się zająć pracą.
W ciągu całego dnia łapała się na tym, że przekłada machinalnie dokumenty, nie rozumiejąc co czyta. Co jakiś czas udawało się jej skupić na robieniu syntezy nowych zaklęć, które miały zostać wprowadzone niedługo do nauczania w Hogwarcie, ale potem, nie wiedząc kiedy, odlatywała i zaczynała na nowo gorączkowo liczyć dni od ostatniego okresu, jakby liczenie pięćdziesiąty piąty raz zmieniało wynik… przypominać sobie, kiedy się kochali, przypominać wszystkie rozmowy w Hogwarcie z innymi dziewczynami na temat nieregularnych miesiączek i pełno innych tego typu spraw.
Środa, 17.02
Horacy przyszedł na śniadanie nieco spóźniony i przywitał się gromkim głosem ze wszystkimi, po czym usiadł na swoim krześle i poprawił szatę, zanim nie przyciągnął do siebie półmiska z kiełbaskami. Hermiona na widok jego dużego brzucha westchnęła w duchu i wróciła do niemrawego gmerania w swoim talerzu.
Nie chciało się jej jeść, więc wzięła tylko kromkę chrupkiego tosta, posmarowała dżemem i podgryzała wolno.
Nadal nie miała okresu. I zaczynała już szaleć z niepokoju. O ile w poniedziałek udało się jej uspokoić myślą, że „jutro albo pojutrze” go dostanie, o tyle dziś ta myśl już nie uspokajała.
Może to będzie DZIŚ. Może nawet za chwilę.
Co zrobić, jeśli nie dostaniesz go dziś? Albo jutro?
Boże, to niemożliwe, żebyś go nie dostała! Musisz dostać! I tak dziwne, że do tej pory nie masz… To może znaczyć, że… jesteś w ciąży…
Do żołądka wpadł jej kamień wielkości całej Ziemi. Po raz pierwszy wypowiedziała w myślach słowo „ciąża”, bo do tej pory bała się nawet na to odważyć. Jakby powiedzenie tego otwarcie mogło przynieść jej pecha.
Starała się sobie przypomnieć, jakie są oznaki ciąży. Jedyne, co jej przychodziło do głowy, to poranne mdłości i dziwne zachcianki.
Spojrzała na talerz Severusa, który akurat jadł bardzo lekko usmażoną jajecznicę z bekonem. Jajko rozlało się po talerzu i właśnie zbierał je kawałkiem chleba. Starała się sobie wyobrazić tę jajecznicę jeszcze mniej usmażoną, prawie surową.
Nic. Nie mdliło jej. Nie czuła żadnych sensacji w żołądku, prócz ściskania, ale tak czuła się od poniedziałku.
Czy fakt, że nie ma mdłości oznacza, że na pewno nie jest w ciąży? Może one przychodzą później?
Czy miała ochotę na coś dziwnego? Truskawki i korniszony? Czekolada z musztardą?
Chwilę zastanawiała się, gapiąc się bezmyślnie na tosta z dżemem. Nic dziwnego jej się nie chciało…
Nie masz mdłości, nie masz zachcianek… to znaczy, że tylko spóźnia ci się okres. Przecież niemożliwe, żebyś zaszła w ciążę! Nie było jak! Zawsze piłaś eliksir, zaklęcia używałaś tylko jak uciekliście do Francji. To strasznie dawno temu!
DAWNO TEMU???
Nagle poraziła ją inna myśl. A może używałaś przeterminowany??? Albo… może Severus źle zrobił eliksir?! Może dodał skrzydła ćmy zamiast motyli?! Albo coś innego?!
Boże, Boże, Boże… Jeśli istotnie tak było, było okazji od cholery! Aż zakręciło się jej w głowie i musiała mocniej oprzeć się na rękach.
– Nie jesteś głodna? – usłyszała głos Severusa i zmusiła się do opanowania się.
– Nie za bardzo. Wczoraj musiałam za dużo zjeść na kolację – odparła i uśmiechnęła się słabo.
Kobieto, nie panikuj. Ten facet jest Mistrzem Eliksirów. MISTRZEM. Nie pomyliłby z pewnością skrzydeł motyli z ćmimi! Zobaczyłby natychmiast, że eliksir jest przeterminowany!
Nabrała głębiej powietrza.
Kiedy mogłaś zajść w ciążę? Kiedy MOGŁABYŚ!!! To tylko hipotetyczne rozważanie! Nie mogłaś! Nie zaszłaś! Może jesteś chora. Poczekaj trochę. Jeszcze trochę…
Do licha, ILE można jeszcze czekać?!
Cały dzień balansowała na granicy paniki. Jakby tonęła w morzu. Co jakiś czas wynurzała się na powierzchnię i łapała oddech, którego coraz bardziej jej brakowało, ale coraz częściej osuwała się w głębinę strachu. Im dłużej czekała, tym bardziej.
Starała się nad sobą panować i udawała, że słucha i rozumie co się do niej mówi, ale nie była pewna, czy ludzie nie zaczęli dostrzegać że coś było nie tak. Do ogólnego zmęczenia doszło jeszcze przygnębienie i zainteresowanie jednym, jedynym tematem i bała się, że za chwilę nie wytrzyma. Pęknie.
Merlinie, zrób coś!!! Proszę…!!! JUŻ!!!
O osiemnastej usłyszała pukanie do drzwi i weszła Haytlieneh.
– Hermiono, ja już wychodzę – powiedziała, podając jej plik kopert. – Znajdzie tu pani pismo od Wilda… Z plotek słyszałam, że zaakceptował pani veto jeśli chodzi o chropianka – uśmiechnęła się i uniosła rękę. – ALE! Ale teraz pracuje nad nową listą. Chce między innymi Yeti.
Hermiona właśnie starała się przypomnieć sobie, kiedy się kochali po ostatnim okresie, więc spojrzała na swoją sekretarkę z otępiałą miną.
– Chwilkę… – zapisała „sobota, 23” na kawałku pergaminu i podniosła głowę. – To znaczy, że się nam udało… to dobrze.
Ponieważ Hermiona nie sięgnęła po koperty, Haytlieneh położyła je na brzegu biurka.
– Będzie pani musiała zacząć od nowa, jak tylko prześle nam nową listę. Prócz Yeti na pewno da parę dziwolągów.
Hermionie wreszcie udało się przestawić na inny temat.
– Yeti… – prychnęła z westchnieniem i wzruszyła ramionami. – Wpierw musi go znaleźć. Chyba ta zima jest za zimna i rzuciła mu się na mózg. W lato wymyśli pewnie salamandry… Choć może nie, nie należą przecież do niebezpiecznych…
– Da sobie pani radę – pocieszyła ją Haytlieneh. – Miłego wieczoru. Chyba nie będzie pani dziś za długo siedzieć?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Więc do jutra.
Hermiona skinęła głową i zmusiła się do uśmiechu, aż drzwi zamknęły się z drugiej strony. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Z jednej strony była strasznie zmęczona, ale z drugiej tu miała święty spokój i mogła myśleć. Z trzeciej już sama nie wiedziała czy chce myśleć, czy też wrócić, położyć się spać i obudzić, mając miesiączkę. Była już wyczerpana tematem. I czekaniem.
Piątek, 19.02
Po wyjściu z narady z Marcusem, na której istotnie rozmawiali o Yeti, Hermiona poszła chyba po raz setny tego ranka do toalety. Gdy tylko weszła do środka, zobaczyła Margaritę, dziewczynę o kilka lat starszą od niej, która wisiała nad umywalką i myła zęby.
– Cześć, Margarita… Idziesz do dentysty? – spytała Hermiona, zawijając rękawy swojej szaty na gruby sweter.
Margarita, również mugolskiego pochodzenia, doskonale wiedziała co znaczy to słowo. Pokręciła głową i wypluła pastę do zębów.
– NE… PO-EKA-Y…
Przepłukała usta i otarła twarz ręczniczkiem.
– Przepraszam, Hermiono. Nie, nie idę do dentysty. Musiałam umyć zęby, bo rzygam jak kot – przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Fakt, że była blada, niemal zielona na twarzy.
– Co się stało? Chora jesteś? – Hermiona również popatrzyła na siebie w lustrze. Na całe szczęście to lustro nie było magiczne.
Margarita roześmiała się i położyła rękę na swoim brzuchu.
– Nie, kochana. Jestem w ciąży i męczy mnie co rano. Nawet na początku popołudnia. Kto wymyślił poranki? Nie można byłoby zrobić tak, żeby słońce wstawało od razu po południu?
Hermiona niemal podskoczyła z wrażenia i spojrzała na nią dużymi oczami.
– O Merlinie…! To znaczy… gratuluję…!
– Dziękuję – Margarita spojrzała na swój brzuch i Hermiona dostrzegła, że był już trochę zaokrąglony.
No już! Masz okazję…! Zapytaj się jej o coś! Co by ci pozwoliło stwierdzić, czy ty…
– Jak się czujesz? To znaczy prócz mdłości – zająknęła się i uśmiechnęła się do dziewczyny.
– Och… ogólnie? Jak zwykle na początku. Jestem tak zmęczona, że lecę z nóg. Najchętniej spałabym całe dnie i noce.
Hermiona z trudem przełknęła ślinę, złapała oddech i oparła się rękoma o umywalkę.
– Och, to musi być strasznie… męczące – powiedziała bez sensu, czując, jak kręci się jej w głowie.
Margarita zaśmiała się, po czym nagle spoważniała i pochyliła nad umywalką. Czekała chwilę i wolno wyprostowała się i westchnęła.
– Owszem. Mam tego już dość.
– A… poza tym? – Hermiona postarała się, żeby zabrzmiało to zdawkowo i na wszelki wypadek odwróciła się do lustra i zaczęła poprawiać włosy.
– Poza tym wszystko mnie drażni i ciągle płaczę, z byle powodu… David ma już tego dość. Acha, i strasznie mi zimno. Tego też David ma już dość. Gotuje się pod kołdrą, a ja się trzęsę.
Hermiona miała wrażenie, że właśnie wpadła na ścianę i to z dużą prędkością. Merlinie… to TO! To chyba faktycznie ciąża… O Merlinie… O Merlinie…!!!
Margarita spojrzała na gruby sweter Hermiony i zrobiła zdziwioną minę. Hermiona parsknęła i strzepnęła rękawy swetra.
– Aaakurat w tym przypadku doskonale wiem, jak się czujesz – wybuchnęła krótkim, nerwowym śmiechem. – Ja jestem wieczny zmarźluch. Najlepiej czułabym się w Afryce.
Nie wiedziała, czy zabrzmiało to przekonująco, ale Margarita znów pochyliła się nad umywalką i zamarła.
– Nie ma nic na to?
Margarita skinęła głową, przepłukała na nowo usta i wypluła wodę.
– Jest. Dziś idę do Św. Munga, mają mi dać jakiś eliksir przeciwwymiotny.
Hermiona nagle poczuła, że musi zostać sama. Żeby się opanować, zastanowić… cokolwiek. Musiała zostać sama.
– Wiesz co, lecę już. Mam niedługo naradę, mam nadzieję, że skończymy przed południem. Do widzenia. I powodzenia! – machnęła ręką Margaricie i poszła szybkim krokiem do biura.
Margarita wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nagle znów pochyliła się nad umywalką i zaczęła pluć.
Wymówiła się złym samopoczuciem i wróciła do Hogwartu jeszcze przed obiadem. Severusa nie było ani w komnatach, ani w gabinecie dyrektora, więc rzuciła na fotel swoją torbę i poszła do łazienki.
– Jeśli odezwiesz się choć raz, osobiście zastąpię cię zwykłym, niemagicznym lustrem – warknęła, podchodząc do lustra.
– Obiecuję, nie odezwę się ani słowem!
– Och zamknij się!!! – wydarła się. – Mam już dość twojego gadania!!!
Wyrzuciwszy z siebie choć odrobinę napięcia, poczuła lekką ulgę. Zrzuciła sweter, rozpięła obszerną szatę i popatrzyła na swój brzuch, ale nie dojrzała w nim nic dziwnego. Był taki jak zawsze.
Durna idiotko, nawet nie spytałaś jej, w którym jest miesiącu!
Założyła luźne, domowe ubranie, wróciła do sypialni i położyła się na łóżku. Dookoła panowała zupełna cisza i spokój, więc zsunęła na nowo rękę na brzuch, przycisnęła ją lekko i starała się skupić na tym, co czuje. Jeśli to była jednak ciąża, to może mogła wyczuć już jakieś ruchy? Może bicie serca dziecka?
Owszem, czuła, jak bije jej własne serce, bardzo mocno i wyraźnie, ale w brzuchu nie czuła nic. Przesunęła rękę na bok i skupiła się na nowo. Na nic.
Obmacała tak cały brzuch i nagle uzmysłowiła sobie, że on jest jakiś… dziwny.
Kopnięciem odrzuciła kołdrę, podciągnęła wyżej bluzkę i przyjrzała mu się uważnie. Nisko, między kościami biodrowymi był wklęsły, ale pośrodku był trochę wypukły. Całkiem jak mała, twarda, wystająca lekko piłeczka.
Merlinie, to ciąża. Na pewno tak! Wystająca z brzucha piłeczka?! Co innego mogłoby to być!
Przykryła niewielką wypukłość dłonią i poraziła ją nagła świadomość, co to mogło oznaczać.
Tam w środku jest dziecko. Małe. Maleńkie. Dziecko Severusa. NASZE dziecko.
Nie wiedząc, czy trzęsie się z zimna, czy z emocji, usiadła, nadal trzymając rękę na brzuchu i oczyma wyobraźni zobaczyła siebie z o wiele większym brzuchem. Większym niż u Margarity.
Merlinie, coś z tym trzeba zrobić… Przecież nie możesz tak czekać w nieskończoność… to trzeba jakoś sprawdzić… potwierdzić…
Oszołomiona, że do tej pory nie przyszło jej to do głowy i że stresowała się, zamiast pójść na jakieś badanie, zerwała się z łóżka i … zamarła.
Margarita chodziła do Św. Munga. Ale ona… nie mogła pójść. To wywołałoby z całą pewnością sensację. A co, jeśli to nie jest ciąża? Może mimo wszystko to jakaś choroba albo co…?
MIMO WSZYSTKO???!!! Ta myśl wstrząsnęła nią jeszcze bardziej.
Nie mogła pójść do pani Pomfrey. Nie mogła pójść do Św. Munga. Ani do żadnego innego Uzdrowiciela przyjmującego poza Kliniką.
Przez sekundę pomyślała o Joao Matosie i skrzywiła się. Nie. Uzdrowiciele odpadali.
Wniosek był tylko jeden. Należy iść do jakiegoś mugolskiego lekarza.
Pchana nagłą, rozpaczliwą potrzebą upewnienia się, założyła szybko zwykłe mugolski ubranie i wybrała się do mugolskiego Londynu.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić…
Aportowała się w drugim wymiarze tuż koło jej byłego apartamentu, bo to było jedyne miejsce, które przyszło jej do głowy. Stanęła na ulicy i rozejrzała się bezradnie.
No dobrze, ale co teraz? Jak ja mam znaleźć lekarza, który mnie zbada? W dodatku dzisiaj???
Przyglądała się bezmyślnie przechodzącym koło niej ludziom, którzy jej nie mogli widzieć. Zapytać kogoś? Ale kogo? Pierwszą lepszą zatrzymaną osobę?
Myśl, idiotko! Przecież tu mieszkałaś! I dawałaś sobie radę! Myśl po mugolsku…
Jak mugole szukają adresów? Kiedy mieszkała z rodzicami, używali dużej książki telefonicznej, ale już od dawna ich nie zamawiali. Można je było znaleźć już tylko na poczcie. Bo…
No jasne! Internet!
Natychmiast przypomniała sobie kafejkę internetową, w której jadła z Harrym i Ginny i przeniosła się pod nią, wróciła do normalnego wymiaru i weszła do środka.
Było dopiero w pół do dwunastej, więc nie było jeszcze dzikiego tłumu. Hermiona poprosiła o stolik z komputerem, zamówiła sok pomarańczowy i weszła do internetu.
Znalazła listę lekarzy ginekologów, ale przy większości były dopiski ‘Brak wolnych miejsc’. Spróbowała więc ograniczyć listę do takich, którzy diagnozują ciążę i google wyrzucił długą listę stron raczej kobiecych dyskusji, które zaczęła przeglądać. I już na pierwszej stronie przeczytała o potwierdzaniu testu ciążowego robionego w domu.
Już po paru chwilach czytania wiedziała, że to jest to, czego potrzebuje! Test, który mogła zrobić sama, bez wizyt u lekarzy, czy Uzdrowicieli! Prawie zapomniała zapłacić za picie i internet, tak się spieszyła do najbliższej apteki.
Bojąc się, że może coś źle zrobić, na wszelki wypadek kupiła dwa testy. Już w drzwiach wyjściowych rozerwała opakowanie i wyszarpała ulotkę.
Rano???! Mam czekać do rana?!
Rozejrzała się dookoła, przeciągle wzdychając. A już myślała, że będzie wiedzieć teraz, zaraz, a tu okazuje się, że ma czekać do jutra?! Cholera jasna!!!
Ten dzień był chyba najdłuższym dniem w jej życiu. Jeszcze nigdy czas aż tak się nie wlókł!
Wróciła do Hogwartu i położyła się w nadziei, że zaśnie, ale była na to zbyt roztrzęsiona. Zaczęła czytać, ale już po pierwszych słowach odpływała i podejmowała na nowo gonitwę myśli. Równocześnie na niczym nie mogła się skupić; przez głowę przelatywały chaotycznie strzępki dyskusji wyczytanych w internecie, fragmenty ulotki do testu, wspomnienia kiedy z Severusem się kochali, rozmowy z Margaritą i widok jej zaokrąglonego brzucha, próbowała się domyśleć, kiedy to mogło się stać, liczyła w kółko dni i w końcu pogubiła się tak, że nie wiedziała już co liczy… aż zaczęło się jej kręcić w głowie i miała ochotę zacząć krzyczeć i uciec, byle dalej przed siebie od tego szaleństwa. Było jej już obojętne, co mogło się okazać, byleby tylko wreszcie wiedzieć!
Kilka razy kładła się na plecach i dotykała twardej kulki w podbrzuszu, jakby chciała się upewnić, czy nic się jej nie przywidziało.
Coś, co rano było jeszcze tylko podejrzeniami, zmieniło się teraz w pewność.
Kiedy to się mogło stać? Nieważne, stało się. Jest.
Merlinie, a jak zareaguje Severus? Może on nie chce dziecka? Przecież to on zawsze naciskał, że lepiej używać eliksiru, bo zaklęcie może nie zadziałać…! A jak będzie chciał, żebym ją usunęła?
Otworzyła gwałtownie oczy. Mogłaby? Potrafiłaby? … CHCIAŁABY???
W tym wypadku to nie była nawet kwestia czy dziecko było zdrowe, czy nie, ale kwestia czy chciała go, czy nie…
A chciała go…?
Pierwszą, krótką myślą, która przyleciała jej przez głowę, było co powiedzą na to inni. Jak będą na nich patrzeć. Przedślubna ciąża? Nieplanowana? Ona, Hermiona, nie zaplanowała czegoś, co się przydarzyło??
Ale zaraz potem przyszła druga. To ich dziecko. Tu, w jej brzuchu, pod jej ręką. Połowa jego i połowa jej. Prawdziwy cud. Fakt, że dwójka ludzi może powołać na świat nowe życie, jakąś cząstkę ich samych.
Do którego z nas będzie podobny… albo podobna? Z urody, z charakteru? Czy będzie mieć nos po nim, czy po mnie?
W sumie to dobrze się składa. Urodzi się PO ślubie. I PO egzaminach. Czy jest lepszy czas? Na co mielibyśmy czekać?
Nagle poczuła wyraźnie, że już je kocha. I nie pozwoliłaby nikomu go jej zabrać! Oswoiła się już z myślą, że jest w ciąży i gdyby jutro okazało się, że NIE, to chyba czułaby się… pusta.
Dotknęła niewielkiej wypukłości i szepnęła cicho „Na pewno tu jesteś”.
I rozpłakała się, choć nie wiedziała czy płacze z radości, ze strachu, nerwów, czy nadziei.
Boże, Merlinie, niech już będzie rano. Proszę…
Severus wrócił do komnat dopiero w porze kolacji i zastał Hermionę siedzącą bokiem w fotelu, owiniętą puszystym kocem i czytającą jakąś książkę. Miała wymęczoną minę i podkrążone, zaczerwienione oczy.
Usiadł na szerokim oparciu i dopiero wtedy go dostrzegła.
– Czego się dziś uczysz? – zajrzał jej przez ramię i uniósł kącik ust na widok teorii eliksirów.
Hermiona przechyliła się i oparła głowę o jego nogę.
– Zmęczona jesteś? Może powinnaś pójść do Poppy, niech ci się przyjrzy…
– Yhmmm.
Dwa duże bale drewna obsunęły się nagle z głośnym chrzęstem na kominku, krzesząc dookoła snop iskier. Severus zabrał Hermionie książkę, zaznaczył stronę i odłożył na stolik obok.
– Chodź na kolację. A po kolacji pójdziemy do Poppy.
– Jutro.
Wstał i pomógł się jej podnieść.
– Czemu nie dzisiaj? Będziesz miała cały weekend na wyleczenie się.
Hermiona spojrzała na niego z żałosną miną i oparła głowę dla odmiany o jego ramię.
– Severusie, proszę…!
Zabrzmiało to tak rozpaczliwie, że stłumił w sobie ochotę przywołania jej do porządku. Może i faktycznie ona tak reaguje na te wszystkie ostatnie koszmarne wydarzenia? Przypomniał sobie, że ostatnio był zbyt brutalny i za mocno ją uścisnął, więc teraz przytulił ją jak najdelikatniej potrafił.
– Dobrze, jutro, ale z samego rana.
Poczuł, jak kiwnęła głową, więc stał tak chwilę i dopiero po dłuższym czasie odsunął ją od siebie.
– Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem. Chodź, zjemy szybko i wrócimy.
Wreszcie nadeszła pora pójścia spać. Hermiona wzięła gorący prysznic i wśliznęła się pod kołdrę koło Severusa.
– Śpij dobrze – mruknął, przygarniając ją do siebie.
Było późno, ale Hermiona nie mogła zasnąć, więc oparła głowę o jego pierś i wsłuchiwała się w jego oddech.
On nawet nie wie, że jutro coś się okaże. Albo tak, albo nie.
W końcu, ukołysana miarowym biciem jego serca i łagodnym kołysaniem klatki piersiowej również usnęła. Ale nie był to spokojny sen. Budziła się kilka razy z rzędu i spoglądała w stronę okna, wyglądając niecierpliwie świtu, ale ten nie nadchodził. Potem wierciła się i znów zapadała w pół sen, pół jawę. Poczuła, jak Severus przewrócił się na drugi bok i wymruczał coś przez sen. Chcąc go uspokoić, przysunęła się do niego i nagle zamiast ciemności zobaczyła pomiętą, szaro-zieloną kołdrę. Już jest rano! Przekręciła się i sięgnęła po leżące na szafce nocnej różowe opakowanie testu i nagle nieoczekiwanie w dole brzucha rozlał się ostry ból, tak silny, że aż zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć. I równocześnie poczuła, jak wypływa z niej wolno coś gorącego i ścieka po nodze. O cholera, szybko! Żeby nie zakrwawić prześcieradła! Oderwała szeroki pasek papieru od spodu ściskanej w ręku podpaski i usiadła gwałtownie.
I otworzyła oczy. Dookoła było jeszcze czarno, choć po jej stronie majaczyło w ciemności okno. Nic jej nie bolało, nic się nie sączyło…
– Co się stało? – spytał sennym głosem Severus.
Jakiś wielki kamień znów wpadł jej do żołądka, więc osunęła się na poduszkę z ciężkim westchnieniem.
– Nic – mruknęła. – Musiało mi się coś przyśnić.
– Zimno ci?
Severus przysunął się do niej i objął przez brzuch. Hermiona przykryła jego dłoń swoją, ale po chwili odszukała niewielką krągłość poniżej i położyła na niej rękę. Niedługo brzask. Jeszcze trochę… Severus nic nie poczuł, bo już spał.
Gdy kolejny raz otworzyła oczy, przez przysłonięte okno wpadało już trochę niemrawego światła. JUŻ CZAS!!!
Na pewno już? Może jest jeszcze za wcześnie? Może…
JUŻ!!!
Ogarnęła ją panika i serce ruszyło galopem.
Spokojnie, nie spóźnisz się! Starając się nie zbudzić Severusa, wstała ostrożnie i cicho, wymacała testy, narzuciła na siebie puszysty szlafrok i na palcach poszła do łazienki. Zamykając drzwi, ledwo nadążała łapać oddech.
Wilgotnymi, trzęsącymi się dłońmi wyciągnęła test i małą pipetkę i schowaną wczoraj wieczorem szklaneczkę na mocz.
Nie potrzebowała już czytać ulotki. Wiedziała doskonale, co ma robić. Wczoraj czytała wskazówki i powtarzała je w myślach tysiące razy, wyobrażając sobie ten ranek w najdrobniejszych szczegółach.
Uklęknęła na dywaniku przed toaletą i celując z trudem, wkropiła do testu trzy kropelki. Teraz pozostało jej już tylko czekanie.
Przez chwilę nie działo się nic. Sekundy trwały wieczność.
Serce czuła w całym ciele; łomotało w głowie, w piersi, w gardle… pulsowało wszędzie, nawet na końcówkach palców, podkreślając w ten sposób wszechobecną, przygniatającą ciszę.
Gdy w pierwszym okienku pojawiła się szarość, zamarła i rozwarła szeroko oczy, nie odważając się nimi mrugać. Jakby jedno mrugnięcie mogło zmienić Wszystko. Szarość nieznośnie powoli pięła się do góry, wypełniając całe okienko… raz, dwa, trzy, czter…
Przeszła do drugiego i równocześnie pierwsze jakby poróżowiało… zdawało się jej…? nie, wyraźnie poróżowiało i… i róż zaczął zbiegać się pośrodku, z każdym uderzeniem jej serca ciemniejąc coraz bardziej… by przeistoczyć się w coraz wyraźniejszy pasek…!
KT-KT-ÓRE TO JEST TO KONTROLNE???!!! Równocześnie drugie okienko również poróżowiało i zaczął formować się DRUGI różowy pasek…
Hermiona złapała się za usta, żeby nie zwymiotować i krzyknęła w duchu.
Już wiesz. Już wiadomo. Już po wszystkim.
Jej serce zatrzymało się na chwilę, a potem zaczęło łopotać w niej, jak spłoszony ptak chcący wyrwać się z klatki. Było nią całą, pulsowało tak mocno, że aż zakręciło się jej w głowie i musiała złapać się sedesu, żeby nie upaść.
Widziała i nie widziała. Przed oczyma miała tylko biały prostokącik z dwiema mocnymi, różowymi kreskami, do których sprowadził się nagle cały świat.
Już wiesz.
Zamknęła oczy i położyła twarz na sedesie, chłonąc chłód polerowanego drewna rozpalonym policzkiem. Powoli jej oddech wrócił do normy, a ona nadal miała pustkę w głowie, powtarzała tylko w kółko „już wiesz, już wiadomo, już po wszystkim”. Jak jakąś mantrę. Jakby bała się chwili, kiedy dotrze do niej, co to znaczyło.
Ale ta chwila nadeszła. Zaczęła się trząść jak w febrze, więc chwiejnie wstała, podpierając się na ślepo, z trudem wsunęła ręce w rękawy puchatego szlafroka, owinęła się nim kurczowo i zanim wyszła, wsunęła do kieszeni biały kawałek plastiku.
Nie była nawet pewna tego, co czuje. Miała wrażenie, że otacza ją głucha, martwa cisza, w której zamierają i giną wszystkie dźwięki. Coś ją pchało ku ziemi, paraliżując, nie pozwalając iść, dławiło, zmuszając ją do walki o każdy oddech i każdy kolejny krok osłabiał ją coraz bardziej tak, że wydawał się być ponad jej siły.
Ale równocześnie wiedziała, że właśnie chwyciła w rękę słońce. W tej ciszy i dreszczach otuliło ją łagodnie, jak peleryną, odgradzając od bólu, łez i zmęczenia. Wsączyło się w jej pierś i rosło, aż zaczęło rozsadzać ją od środka, nabierając za nią powietrza, coraz głębiej, coraz spokojniej, stawiając za nią kroki…
Kiedy wreszcie coś zaczęło do niej docierać, siedziała już w fotelu tuż przy kominku, na którym huczał ogień.
Wyjęła test i przyjrzała mu się z bliska. Chciała i nie chciała. Ale cokolwiek by nie czuła, los wybrał za nią. Za nich. I po trosze była mu nawet za to wdzięczna… gdyby nie niepokój o reakcję Severusa, który z chwili na chwilę narastał i szarpał jej serce.
A jeśli nie będzie chciał? A jeśli uzna, że zrobiłaś to specjalnie? Oskarży cię… nie wiadomo o co, nieważne. Oskarży. Będzie zły? Co jeśli powie NIE?!
Zobaczysz za chwilę…
Pomysł, że trzeba będzie mu to powiedzieć, poraził ją nie mniej niż widok dwóch różowych pasków. JAK ja mam mu to powiedzieć???!
Wiedziałam 🤣🤣🤣Wróć do czytania