Goniąc Słońce – Rozdział XXXIII

Goniąc Słońce – XXXIII

„Czy nie mam kontroli, czy moja dusza nie należy do mnie?
Czy nie jestem tylko człowiekiem, określonym przez przeznaczenie?
Nigdy nie będąc rządzonym ani zdominowanym
Żadnego Nieba lub Piekła, tylko ziemia pomiędzy
Czy nie jestem człowiekiem, czy moje serce nie krwawi?
Bez Pana, bez Boga, bez nienawiści, bez żalu, bez bólu, tylko ja.
Zrozum to i zapomnij o tym.
Synchronicznie prowadzony. Wybieram swą drogę
Nigdy nie będąc rządzonym ani zdominowanym
Żadnego Nieba i Piekła, tylko ziemia pomiędzy”

– VNV Nation, 'Joy’

 

Pomieszczenie ogarniała gęsta, przytłaczająca, dzwoniąca w uszach cisza, gdy wszyscy stali zmrożeni, patrząc z niezrozumieniem na dwóch czarodziejów. To była profesjonalna, pozbawiona krwi amputacja; Dumbledore wycofał się między rzędy Zakonu, ściskając ramię i zostawiając poczerniałą rękę na podłodze.

Na twarzy Severusa gościł dziwny, skrzywiony uśmiech, gdy z niespodziewaną prędkością obrócił się, podniósł różdżkę i wykonał nią szeroki łuk, przerywając ciszę głośnym okrzykiem:

– SECTUMSEMPRA!

Jakiekolwiek zniszczenia powodowało to zaklęcie, na pewno nie w taki sposób się go używało. Odpowiednio wykonane, dawało niszczycielskie rezultaty. Pół tuzina zakapturzonych Śmierciożerców upadło z wrzaskiem, uciskając okropne rany, gdy szkarłatna krew tryskała w powietrze, nawet kiedy Voldemort zawył z oburzeniem wreszcie sobie wszystko uświadamiając, ale Severus już się przemieszczał – przebiegł przez salę i wskoczył na jeden z długich stołów Domów.

– Co jest? – rzucił wpadając w poślizg na wypolerowanym drewnie. – Na co czekacie? Na święta?
Bezceremonialnie wymierzył i rzucił podłe zaklęcie wypruwające wnętrzności na najbliższego Śmierciożercę, po czym zeskoczył ze stołu, nie patrząc nawet na wynik, gdy co najmniej trzy różne mroczne zaklęcia zderzyły się w miejscu, w którym przed chwilą stał. Nagle powietrze stało się przepełnione magią i zaczęła się poważna, śmiercionośna bitwa.

 

Hermiona bez tchu zauważyła, że ta bardzo się różniła od bitwy w Ministerstwie, wtedy byli niedoświadczonymi dziećmi, mimo ich działań w Gwardii Dumbledore’a. Teraz ona, Harry i Ron stali w kącie, obracając się w ten sposób, że dwie osoby walczyły, podczas gdy jedna stała za nimi, by złapać oddech i obserwować otoczenie. Dawali sobie radę zadziwiająco dobrze. Zakon podzielił się na kilka grup, walcząc plecami do siebie, dostrzegła kilku Weasleyów, Moody’ego oraz kilka innych osób, których nie zdążyła rozpoznać zanim wszystko się zaczęło. Nie miała pojęcia, gdzie był teraz Severus i bardziej bała się o niego, niż siebie samą.

Śmierciożercy mieli przerażającą przewagę liczebną; jedynymi powodami, dla którego Zakon nadal toczył równorzędną walkę było to, że Śmierciożercy wydawali się bardziej zainteresowani ukaraniem zdrajcy między nimi, niż walczeniu z oficjalnymi wrogami oraz fakt, iż było ich tak dużo, że wielu z nich wchodziło sobie w drogę w stosunkowo ograniczonej przestrzeni. Tylko raz udało jej się zobaczyć kawałek Severusa, który był w samym sercu walki, mocno przyciśnięty, ale trzymał się; w tym krótkim momencie zdała sobie sprawę, że mimo tego co mówił, na treningach się powstrzymywał. Teraz, gdy był wolny, walczył  wszystkim, czym się dało; to było zarówno godne podziwu jak i przerażające.
Wycierając twarz w rękaw, położyła dłoń na ramieniu Rona i weszła na jego miejsce, pozwalając mu odpocząć.

– Coś ci się stało? – zapytała ochrypłym głosem.

– Nie, jestem tylko wykończony – odparł z uśmiechem, opierając się o ścianę. – Za tobą – dodał zwyczajnym tonem, wszyscy byli nieco otępiali. Odwracając się, Hermiona rzuciła dobrze wycelowaną ognistą klątwę i Śmierciożerca wycofał się z warknięciem, by ugasić płomienie liżące jego ramię.
Harry zaśmiał się wysyłając Drętwotę w tłum; nie używali śmiertelnych zaklęć, chyba że wiedzieli, w kogo celują. – Lubisz podpalać ludzi, co?

Hermiona również się zaśmiała, niespokojnie przeczesując wzrokiem cały ten chaos.

– Cóż, to działa.

– Skoro mowa o ogniu, o cholera! – odezwał się Ron zza ich pleców, stając na palcach, by spojrzeć przez salę. – Patrzcie na niego!

– Co?

– Snape! Właśnie kogoś atakuje i… nie wierzę. – Zaczął się śmiać.

– Ron, stary, jeśli nie powiesz co się dzieje, to cię tam wyrzucę – powiedział Harry, gdy naprędce wzniósł tarczę.

– Wybaczcie, ale to jest świetne. Hermiono, musisz to zobaczyć!

– Jestem trochę zajęta, Ron! Powiedz mi.

– Cóż, nie jestem do końca pewien, ale Snape chyba właśnie wskoczył na, cóż, to musi być Dołohow, bo obrywa tym okropnym, fioletowym ognistym zaklęciem, którego Dołohow użył na tobie w Ministerstwie. Nie wiedziałem, że w ogóle o tym wie.

– Że co? – zapytała z niedowierzaniem.

– Cóż, zawsze wiedzieliśmy, że Snape potrafi się mścić – zauważył Harry, odpierając kolejne zaklęcie. – Chyba przyjął skrzywdzenie ciebie dość osobiście. Wciąż się martwisz, co do ciebie czuje?

– Nie jestem aż tak zajęta, żeby was nie przekląć – ostrzegła nieco skołowana. Zapomniała, że faktycznie mówiła mu, kto ją zaczarował.

 

Zostawiając krzyczącego i krztuszącego się własną krwią Dołohowa, który powoli umierał, Severus przemknął między walczącymi czarodziejami, by zaczerpnąć oddechu. Histeria zanikła, jego Oklumencja ponownie uratowała go od całkowitego postradania zmysłów, a rzeczywistość ograniczyła się do potrzeby przetrwania za wszelką cenę. Ogień płonął w jego żyłach i czuł się tak, jakby nigdy w życiu nie został zraniony; czuł się dziesięć lat młodszy, silnie świadomy swojej siły. Pewnie za to zapłaci, ale… jeszcze nie był martwy. Mimo wszystkich pieprzonych przeciwności, przetrwał piekło, które zrodziło się wokół niego i nie zamierzał przestać.
Świat oszalał, pomyślał Severus, gdy próbował nabrać oddechu, drżący i absolutnie przerażony oraz trochę rozdygotany od niemalże narkotycznego poziomu adrenaliny. Nie dało się słyszeć własnych myśli, a myślenie w czasie tej bijatyki było równoznaczne ze śmiercią – nie było czasu na myślenie, trzeba było reagować. Unik, tarcza, unik, odpowiedź, atak, ucieczka, obrona. Wiedział, że jego racjonalne myślenie przerodziło się w szok, bo jego wewnętrzny monolog zredukował się do bezmyślnego powtarzania Co się do cholery dzieje?

Oparł się o ścianę na kilkusekundowy odpoczynek, gapiąc się dookoła na totalny chaos, ludzi którzy chcieli zabić siebie nawzajem. On tego dokonał. To jego wina. Ale co innego miałby zrobić? Morderca czy nie, Severus nie mógł zabić Dumbledore’a i wyjść z tego cało. Jego zdrowie psychiczne było boleśnie kruche; możliwe, że już pękło. Ale nie tak miało być… nie ma czasu na myślenie o tym. Odwracając się, wkroczył ponownie w to szaleństwo, szukając Minerwy – na pewno broni Dumbledore’a, a ktoś z nich musiał przejąć stery i dać drugiemu odpocząć. Nie mogli wygrać i im dłużej próbowali, tym więcej ludzi umierało. Gryfoni musieli w końcu nauczyć się uciekać.
Ku swojej wielkiej uldze, nareszcie przed oczami mignęło mu Trio, bezpiecznie skupione w obronnym kącie i pracujące całkiem efektownie jako drużyna. Niczego nie pragnął bardziej niż do nich dołączyć, ale jego motywy byłyby dość jasne, gdyby stał jak ochroniarz przed Hermioną, poza tym nie sądził, żeby bardzo potrzebowali teraz pomocy. Miał teraz inne zmartwienia, bo nagle stanął przez parą bardzo przerażonych, szarych oczu przytomnego już Dracona, schowanego za rodzicami.
Hałas bitwy zdawał się nieco ucichnąć, gdy Severus i Malfoyowie stanęli twarzą w twarz. Jakby to była zwykła konwersacja, jak gdyby mieli całą wieczność, Lucjusz podniósł dłoń i odpiął maskę, powoli ją opuszczając i wbijając w niego twarde spojrzenie.

– TO jest twój plan? – zapytał chłodno. – Rzucić nas na pożarcie?

– Nie mam planu – odparł nonszalancko, próbując nie brzmieć na zbyt zziajanego, kiedy część adrenaliny postanowiła go opuścić. – Mówiłem ci, że nie mam.

– Mówiłeś mi, że obronisz mojego syna.

– I to zrobiłem. Wciąż żyje, prawda? Nie jest też mordercą. Nieważne która strona wygra, przebaczą mu.

Lucjusz i jego żona wymienili spojrzenia, zanim Narcyza obróciła się i związała czyjeś nogi czymś nieco bardziej niebezpiecznym niż Zwieracz Nóg, utrzymując wokół nich trochę wolnej przestrzeni. Odwróciła się ponownie i zapytała łagodnie

– Jak to zrobiłeś? Przysięga…

– To długa historia – odparł zgodnie z prawdą. – Ale mówiłem poważnie. Robię, co mogę. – Rozglądając się, zręcznie odbił zaklęcie wymierzone w jego głowę, próbując się nie zaśmiać.

– Severusie, – rzekł w końcu Lucjusz – czy ty postradałeś cholerne zmysły?

– Tak – odpowiedział, potrząsając głową. – Świat oszalał, więc pomyślałem, że mogę równie dobrze do niego dołączyć. Szczerze nie mam pojęcia, co robię ani która strona wygra; nagle okazuje się, że jest ich więcej niż dwie. Ale robię to, co mam nadzieję, że jest słuszne. Chyba.
– Obyś miał rację – powiedział Lucjusz po momencie milczenia. Zawahał się i potrząsnął głową, a jego blond włosy rozproszyły się po jego twarzy.

– Dlaczego to zrobiłeś?
Ryzykując, Severus spojrzał w oczy przyjaciela.

– Dlaczego kiedykolwiek zrobiłem cokolwiek?

– Ach, rozumiem. Interesujące… – Lucjusz uniósł brew i niemalże się uśmiechnął, odwracając się do żony. – Chodźmy, moja droga. Zabierzmy nasze dziecko z tego zamieszania. Czarny Pan ma teraz inne zmartwienia, bo nawet z jedną ręką, Dumbledore radzi sobie dość dobrze. Draco, chodź. I nie patrz w lewo, Greyback chyba kogoś zjada. Porozmawiamy w domu. Powodzenia, Severusie.

– Powodzenia – odparł zdumiony tak cywilizowaną rozmową w ogólnie panującym obłędzie brutalności i przemocy. Przynajmniej go nie obwiniali, co było czymś więcej niż ktokolwiek inny chciałby usłyszeć. Odległy przebłysk bólu pokonał pieczenie jego ran i trzaskający brak adrenaliny przez jeden moment.

Ignorując to, skierował się w stronę najbliższej grupki członków Zakonu. Arthur, Bill, Minerwa, Kingsley, Dumbledore – budząca szacunek drużyna, nawet w obecnych okolicznościach. Nie miał pojęcia, kto jeszcze dotarł tu na czas; ostatnia godzina była dla niego odrobinę niejasna.

– Uciekajcie – powiedział bez tchu, gdy do nich dotarł. – To będzie rzeź, chyba że w tej chwili się stąd zmyjemy.

– Severusie… – Głos starego mężczyzny był niewyraźny. Prawdopodobnie to wynik szoku, a nie utraty krwi; Severus wiedział, jak poprawnie wykonać amputację. Potrząsnął głową i lekko się zachwiawszy, spojrzał na Minerwę.

– Co się stało? – warknęła z akcentem tak silnym, jak jeszcze nigdy. Przez moment, irracjonalnie, zastanowił się, czy obrazy ich teraz oglądają i odsunął tę myśl, czując brzęczenie w uszach.

– Później mnie opieprzysz. Zabierz go do Kwatery Głównej, reszcie każ uciekać. Ja zabiorę stąd dzieci. Nie ma czasu – rzucił i odwrócił się. Spojrzał przelotnie na Wielką Salę, by sprawdzić, czy z Hermioną wszystko w porządku i uśmiechnął się odruchowo do siebie, gdy zbliżająca się postać złapała jego spojrzenie; czas zrobić coś bardzo głupiego.

– Rozproszę ich uwagę. Spraw, żeby Zakon się ruszył. Zaufaj mi, ostatni raz.

 

Kilka minut później Harry, który właśnie odpoczywał, niespodziewanie zaklął i złapał ramię Hermiony, wskazując na coś palcem; ona i Ron spojrzeli w tamtą stronę i wydali z siebie stłumione okrzyki. Severus stał na jedynym nienaruszonym stole, tocząc pojedynek z samym Voldemortem.

Hermiona gapiła się, tylko trochę świadoma tego, że Harry odsunął ją na bok i wkroczył na jej miejsce, żeby obserwowała tę scenę, podczas gdy chłopcy walczyli. Szata Severusa była podarta i zrzucił większość niej, ale to co zostało wirowało wokół niego w kłębowisku jego magii, która jednocześnie zdmuchiwała włosy z jego twarzy. Z płytkiej rany nad okiem ciekła krew, lecz poza lekkim przechylaniem głowy, by nie stracić widoczności, całkowicie to ignorował. Jego oczy płonęły zajadle i żywo, bardziej niż widziała to w Pokoju Życzeń; to był wolny, nie trzymający niczego w sobie Severus, postać z instynktem, pasją i naturalną mocą, która wszystkich zawstydzała i budziła respekt. Było w nim coś wrodzonego, srogiego i dziwnie pięknego, kiedy walczył; dla kontrastu, Voldemort był wynaturzoną mieszanką mroku i nienawiści.

Chwilowa cisza w bitwie sprawiła, że poziom hałasu zmalał, kiedy dość dużo ludzi zatrzymało się, by ich obserwować, więc słyszeli jadowity syk Voldemorta.

– Masz czelność, Severusie? Należysz do mnie!
Wściekłą odpowiedź Severusa mógł usłyszeć cały zamek.

– Nie! Nie jestem bardziej twój niż Dumbledore’a! Należę do siebie! – warknął silnie akcentując każde słowo, a po jego słowach nastąpił błyskawiczny szturm zaklęć, który sprawił, że jego mistrz cofnął się o krok.

– To wszystko przez tę martwą szlamę? – zapytał ze złością Voldemort, oddając zaklęcia.
Unikając ich i odpychając kolejne, Severus odrzucił głowę do tyłu i się zaśmiał.

– Ty głupi, arogancki kutafonie – westchnął z pogardą. – Nigdy mnie tak naprawdę nie znałeś, tak samo jak Dumbledore. Obaj mogliście mnie mieć, serce i duszę, na zawsze, ale żaden z was nie rozumiał we mnie ani jednej cholernej rzeczy. – Obnażył zęby w dzikim uśmiechu i zakpił – Słabo, jak na kogoś kto nachodził mój umysł raz w tygodniu, co nie? Nie zastanawia cię, co jeszcze przegapiłeś?
Zapłacił za drwinę chwilę później, gdy nie do końca odskoczył na czas i strumień czerwonego światła zostawił głębokie cięcie na jego boku. Posiniały z furii, Voldemort posunął się wzdłuż stołu, gdy Snape się zataczał.

– Ty mały głupcze, nic nie wiesz!

Upadając na kolano, by odzyskać równowagę i nie spaść ze stołu, Severus podniósł wzrok zza kurtyny swoich włosów i uśmiechnął się szyderczo.

– Wiem, że zobaczę cię martwego – obiecał i zaśmiał się bez tchu, po czym zeskoczył ze stołu, chwiejąc się i stając na nogach w jednym, swobodnym ruchu. – Ale jeszcze nie dziś. – Rozbił stół pod stopami Voldemorta i rzucił się z powrotem w wir walki.

– Dobra, twój facet jest fajny – powiedział po chwili Ron, uśmiechając się szeroko do Hermiony. – To było świetne. Myślałem, że wężo-mordy dostanie szału i zacznie tupać nogami.

– Ale Snape ma rację, nie damy rady dziś wygrać – zmartwił Harry. – Trzeba będzie uciekać, ale nie wiem, dokąd możemy pójść i jak dostać się do drzwi. Ron i ja możemy wezwać nasze miotły, ale…

– Więc to zróbcie – powiedział zupełnie niespodziewanie, ochrypły głos i wszyscy troje rozdziawili usta, gdy Severus wyłonił się przed nimi z chaosu. Z tak bliska widzieli, że większość jego ubrań była postrzępiona, krwawił w wielu miejscach i stał jakoś dziwnie, nierówno łapiąc oddech, ale jego ciemne oczy nadal płonęły i nawet prawie się uśmiechał, w nieco niepokojący sposób.

– Muffliato – szepnął i zaczął szybko mówić. – Wezwijcie miotły i przygotujcie się. Zaraz zrobię coś, co zapewni wam czas na ucieczkę z zamku. Udajcie się do św. Anny. Dołączę do was później. I nie martwcie się o Zakon, już się zbierają, wasza trójka to cele. Żadnych pytań. Ruszać się!

Zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, odwrócił się i wszedł w tłum, zatrzymując na wystarczająco długo, by wykastrować nieszczęsnego Śmierciożercę i zniknął z widoku, podczas gdy jego ofiara upadła wrzeszcząc i ściskając resztki swojego krocza. Hermiona nie czuła sympatii; mogła założyć się o to, dlaczego Severus wybrał tą właśnie metodę na zranienia go, ktokolwiek to był.

– Co… – zaczął Ron, lecz przerwał mu Harry.

– Nie dyskutuj, nie ma czasu. Accio miotły! Gdzie mówił, że mamy lecieć?

– Wiem, o co mu chodziło. Nikt inny by nie wiedział. Polecimy za bramę, a ja nas tam deportuję – rzekła Hermiona, robiąc unik, by nie zostać uderzoną przez kije mioteł. – Boże, mam nadzieję, że wie co robi – dodała zmartwiona, wpatrując się w krew, którą zostawił na podłodze.

– Myślę, że ma większe pojęcie niż ktokolwiek inny w tym momencie – odparł Harry uspokajająco, trochę wciągając, a trochę wpychając ją na swoją Błyskawicę i usiadł przed nią. – Wiem, że przynajmniej ja nie mam. Tak, jak na Hardodziobie, trzymaj się mnie i patrz w moje plecy – dodał, spoglądając na nią z uśmiechem, wszyscy wiedzieli, że okropnie latała.

– Głupek – mruknęła. – Co…

Nie dokończyła pytania bo chwilę później wszyscy Śmierciożercy upadli na kolana lub przewrócili się całkowicie, trzymając się za lewe ramiona i krzycząc w agonii. Dostrzegła bladego Severusa, skręconego z bólu, z ręką przyciśniętą do Mrocznego Znaku, zanim Harry odepchnął się od ziemi, po czym razem z Ronem poleciał w stronę drzwi, podczas gdy Zakon zaczął własną ucieczkę.

Cokolwiek zrobił Severus, to nie miało wpływu na Voldemorta, który wzbił się w powietrze prosto w ich kierunku ze sfrustrowanym wyciem; nawet kiedy chłopcy uchylali się i zygzakowali panicznie, próbując uniknąć jego zaklęć, usłyszeli Severusa krzyczącego „CRUCIO!” i Voldemort dosłownie spadł z nieludzkim wrzaskiem.

– Lećcie, lećcie – rzuciła Hermiona bez tchu, chowając twarz za plecami Harry’ego, gdy ich miotły wleciały w ciemną noc.

 

Severus zdołał zająć Voldemorta na wystarczająco długo, by reszta Zakonu mogła rozproszyć się po Zakazanym Lesie i stamtąd zacząć własną ucieczkę z obszaru Hogwartu; nienawiść, którą miał w sobie, podsycała jego Cruciatusa bardziej niż wszystko to, co było kierowane w jego stronę. Chciałby mieć więcej czasu na przeklinanie swojego byłego mistrza, ale inni dochodzili do siebie po agonii, jaką zesłał przez połączone Znaki i aktualnie musiał uciekać, poza tym, nie bez powodu on i inni bali się Czarnego Pana. Severus był dobry, ale miał limit i teraz nie był w dobrej formie. Dumbledore wywołał straże Hogwartu zanim uciekł z innymi; Severus aktywował je smugą własnej krwi wzdłuż ściany, gdy rzucił się w stronę drzwi i niemalże spadł ze schodów.

Pozostanie tajemnicą, skąd znalazł siły na jakikolwiek lot; był odurzony adrenaliną, bólem i czystym, śmiertelnym strachem, a jego myśli były ostre, jasne i wystarczająco skupione na przetrwaniu, by zdołać przebić się przez granice i deportować. Przerażenie wstrząsnęło nim ponownie, gdy usłyszał za sobą pełen wściekłości ryk; Voldemort był na jego tropie i chociaż Severus dotychczas dawał sobie radę z zaskakującą łatwością, nie dorównywał Czarnemu Panu nawet kiedy nie był cały poraniony.
Prawie mu się udało; zaklęcie uderzyło go w plecy, gdy mijał bramy, wyrzucając poza granicę i powalając brutalnie na ziemię. Usłyszał gdzieś łamiącą się kość, ale jeśliby się teraz zatrzymał, czekała go śmierć; ledwo świadomy agonii przepływającej przez jego nerwy, nadal pędził przed siebie, podrywając się w chwiejne próby biegu i aportując się pomiędzy jednym krokiem, a kolejnym, wpadając nieustannie w wirującą ciemność.

 

Otworzył oczy leżąc płasko w alei Manchesteru, późną nocą i cały we krwi. Raczej nierzadko spotykany widok w tych okolicach, pomyślał powstrzymując jęk bólu. Przekręcając się na bok, jakoś udało mu się podnieść na kolana i dłonie, tuż przed bezceremonialnym zwymiotowaniem; również coś mało nietypowego w tym miejscu. Siła wymiotów niemal sprawiła, że zemdlał, tak samo jak wzrost nudności, spowodowanych przez samą intensywności fizycznego bólu, jaki odczuwał; ale nie miał na to czasu. Nie miał również czasu na szok i wmawiał to sobie surowo, bez skutku próbując powstrzymać dreszcze i zaciskając szczęki, by zatrzymać szczękanie zębów, gdy podnosił się na nogi, aż całkiem wstał, oceniając sytuację. Przynajmniej nie było bałaganu; ostatnio tyle razy wymiotował, że już nic nie zostało, nawet żółć, ale brzuch miał obolały.

Całe jego ciało okrywało cierpienie; od bólu przenikającego do kości, aż do zrodzonego ze zmęczenia i magicznego wycieńczenia, jak i spowodowanego przez rany. Czuł kilka złamanych żeber, jedno ramię pulsowało okropnym bólem, który sugerował, że może być przesunięte, a lewa ręka bolała w taki sposób, że nie był pewien, czy jest jeszcze funkcjonalna. Nadal ściskał różdżkę w prawej dłoni; wiele go kosztowało rozluźnienie palców i schowanie jej za pas.

Opierając się o ścianę, trzęsąc się coraz bardziej, Severus zamknął oczy, z trudnością odbudowując swoją Oklumencję, nie potrafił jeszcze zmusić siebie do zastanowienia się nad tym, co właśnie zrobił. Jak najlepiej oczyszczając umysł, wytoczył się z alejki i zaczął utykać w dół ulicy, co jakiś czas odwracając głowę, by wypluć krew.

Wydawało się, że minęło godziny, gdy w końcu ujrzał kościół; zdecydowanie źle oszacował miejsce teleportacji. Obraz przed oczami ciemniał na brzegach i bardzo chciał teraz zemdleć, ale miał jeszcze zbyt wiele do zrobienia, by sobie na to pozwolić, zresztą, był poważnie ranny i musiał uleczyć najgorsze rany jak najszybciej. Severus nie próbował szukać trójki gryfonów; ukrywają się gdzieś i za nim rozglądają. Zamiast tego przemknął jak pijany przez cmentarz, by w końcu opaść i usiąść bezceremonialnie na nagrobku swego ojca opierając obolałą głowę na sprawnej dłoni i czekając aż sami się zjawią.

Hermiona zbliżyła się do niego ostrożnie, a chłopcy podążali za nią. Czuła jego krew już z daleka, ale siedział prosto, choć widziała, że drży.

– S-Severusie? – zapytała niepewnie, ledwo zdając sobie sprawę, że to był dopiero drugi raz, gdy ośmieliła się nazwać go po imieniu.

Powoli uniósł głowę; był bardzo blady, drżący, zakrwawiony i z pewnością przepełniony bólem, a jego ciemne oczy były odległe i zokludowane.

– Jesteście ranni? – zapytał niewyraźnie.

– Jedynie zadrapania i rozcięcia. A ty?

– Znacznie gorzej, – odparł lakonicznie – ale to zaczeka. Musimy zejść z ulicy. Chodźcie – podniósł się na nogi mamrocząc pod nosem przekleństwo i zachwiał się przez chwilę, zanim odzyskał równowagę; Hermiona zauważyła, że jego ręce drżą i rozpoznała następstwo Cruciatusa bez mrugnięcia okiem. – Moment – powiedział powoli, wygrzebując różdżkę z kieszeni i podwinął resztki rękawa, ukazując Mroczny Znak. Z pewnym wysiłkiem przeciągnął koniuszkiem różdżki wzdłuż czaszki i węża, mrucząc Obscurus nieco niewyraźnym głosem. Jego usta pokryły się plamkami krwi, a coś co przypominało bliznę uformowało się na jego ramieniu i ciemniało, częściowo je zasłaniając.

– Co to? – zapytał niepewnie Harry.

– Tymczasowo blokuje Znak – wyjaśnił Severus. – Inaczej mógłby mnie przez niego namierzyć. Weasley, oddaj mi przysługę, złap mój nadgarstek i szarpnij, kiedy dam ci znak. – Mrugając, Ron podszedł i zrobił to, o co go poprosił. – Teraz – powiedział Severus i szarpnął, okręcając się odrobinę i ściskając ramię wolną ręką. Usłyszeli absolutnie okropny dźwięk, a on warknął bezsłownie w bólu, po czym delikatnie zabrał rękę z uchwytu Rona napiął ją. – Wystarczy. Chodźmy, szybko.

– Mogłam ją po prostu nastawić – powiedziała do niego Hermiona cierpko, gdy podążali za nim ulicą z dala od kościoła.

– Mogę potrzebować twojej magii przez następne dni, by móc się uleczyć – odparł niespodziewanie. – Nie ma sensu jej teraz marnować, szczególnie po tym, co dziś robiliście.

– Wszystko w porządku? – zapytała delikatnie, a on potrząsnął głową.

– Nie teraz. Nie mam jeszcze siły czuć się teraz w porządku. Później.

– Później – zgodziła się niechętnie i cofnęła, by iść z chłopcami przez ciemne ulice. Otoczenie stopniowo się zmieniało, domy stawały się mniejsze, bardziej niechlujne i osadzone bliżej siebie, a ulice z asfaltu zmieniły się w brukowane i w opłakanych stanach. W końcu skręcili w obskurną drogę bez przejazdu pełną brudnych, ceglanych domków szeregowych, niektóre okna były pozabijane deskami; z trzech stojących w pobliżu ulicznych lamp jedna była zepsuta, druga ledwo działała, a trzecia migotała. Wyglądało to jak wiktoriański odpowiednik domów komunalnych i wyło przemysłową klasą robotniczą Północy – to mogło pochodzić prosto z Coronation Street*. Hermiona wymieniła z Harrym zdziwione spojrzenia; oboje zastanawiali się, co tu robią. Z kolei Ron był zdezorientowany, bo takiego czegoś nie było nigdzie w świecie czarodziejów.
Severus skierował się prosto do ostatniego domku.

– Nie jesteśmy bezpieczni, dopóki nie znajdziemy się w środku.

– Czy to jakiś zabezpieczony dom Zakonu? – zapytał Harry.

– Nie. Aktualnie nie ma czegoś takiego.

– Więc skąd pan wie, że jest bezpieczny?

Severus posłał mu znużone spojrzenie i odwrócił się, podchodząc do drzwi domu i wyławiając z podartej szaty klucz na długim sznurku.

– Bo jest mój.

– Mieszka tu pan?

– Niestety. A teraz wchodźcie, muszę ulepszyć ochronę – ponaglił ich lakonicznie i otworzył drzwi, przytrzymując je ramieniem. Całą trójką przeszli koło niego wprost do ciemnego, wąskiego korytarza, w którym czuć było wilgoć. Severus zatrzasnął drzwi i podążył za nimi. Rozległo się kliknięcie i pomieszczenie wypełnił przytłumiony blask żarówki zwisającej z sufitu, oświetlając ciasne wejście z wytartym dywanem i odchodzącą tapetą.

– Śmierciożercy nie wiedzą o tym miejscu?

– Kilku z nich wie, ale jest chronione. I jak na razie wystarczająco bezpieczne. – Severus odszedł od drzwi ze smętną i surową miną. – Zostaniemy tu, dopóki Zakon się z nami skontaktuje – powiedział krótko. – Możecie się rozejrzeć, jeśli chcecie. Nie żeby było co oglądać – dodał z dystansem i zniknął w drzwiach, które najwyraźniej prowadziły do kuchni, która wyglądała tak zaniedbanie, jak korytarz i zamknął za sobą drzwi.

Trójka nastolatków wymieniła długie, powątpiewające spojrzenia. Cholernie dużo stało się w tak krótkim czasie, wszyscy byli obolali, wyczerpani i nie mieli pojęcia, co się dzieje, a teraz…

– To miejsce jest gorsze niż Kwatera Główna, gdy byliśmy tam pierwszy raz – stwierdził Ron bez emocji.

– On tu serio mieszka?

– Najwyraźniej – odrzekł powoli Harry, wyglądając na skonsternowanego. – Chodźcie, może reszta jest lepsza.

Nie była. Salon był pełny regałów z książkami, wszystkie stare wypaczone przez lata i wilgoć; dywan był cienki, fotele i sofa nie pasowały do siebie i uginały się ostrzegawczo, a wszystko było zakurzone i zaniedbane. Nie było żadnego dywanu na wąskich, skrzypiących schodach, chociaż odnosili wrażenie, że kiedyś tam był. Ściany były brudne i łuszczyły się, a stęchły zapach wilgoci stał się mocniejszy, gdy wspinali się po schodach.

Z trojga drzwi na piętrze, jedne prowadziły do łazienki.

– Przynajmniej tu jest w porządku – skomentował Ron z ulgą w głosie.

– To dlatego, że jest o wiele nowsza, niż reszta domu – odparł cicho Harry rozglądając się. – Wiele mugolskich domów nie miało łazienek. Wanna była w kuchni koło pieca, a toaleta była w szopie za domem.

– Dziwne – stwierdził Ron potrząsając głową.

– Nie, po prostu nie wynaleźli wtedy jeszcze odpowiedniej kanalizacji – wyjaśniła Hermiona. – Pamiętaj, że nie było żadnych zaklęć czyszczących i sprzątających. Chodźcie.

Kolejne drzwi prowadziły do głównej sypialni, wyraźnie nieużywanej. Materac na podwójnym łóżku wyglądał na nowy, nadal zapakowany w zakurzoną, plastikową folię, nigdzie nie było pościeli ani prześcieradła. Drzwi szafy i szuflady w komodzie były pootwierane i puste. Na parapecie stało pudełko, które zawierało niesparowane resztki biżuterii – zepsuty zegarek, męska obrączka ślubna i damskie pierścionki. Poza oprawionym zdjęciem przy łóżku, pokój był pusty.

Harry wziął ramkę do ręki, a jego przyjaciele zajrzeli mu przez ramię. To była czarno-biała mugolska fotografia, zdjęcie ślubne, dwie nieruchome postacie z wymuszonymi uśmiechami i spojrzeniami patrzącymi w obiektyw. Pan młody był wysoki i szczupły ze znajomo haczykowatym nosem, panna młoda miała długie brązowe włosy, grube brwi i chude rysy twarzy.

– Haha… nic dziwnego, że Snape wygląda, jak wygląda – podsumował Ron. – Biedak nie miał szans z takimi rodzicami.

– Zamknij się, Ron – powiedzieli Harry i Hermiona jednocześnie. Harry nadal analizował zdjęcie.

– Nie wyglądają na zbyt szczęśliwych, co nie? – powiedział powoli.

– Cóż, wiedziałam, że nie pochodzi ze zbyt szczęśliwej rodziny – odparła Hermiona, która czuła się trochę nieswojo przed tym uchyłkiem jego prywatnego świata. To było w pewien sposób gorsze, niż gdy wtargnęła do jego prywatnych komnat, a fakt, że jego prawdziwy dom był jeszcze bardziej przygnębiający, niż tamte samotne pokoje, był okropny. – Chodźcie, został tylko jeden pokój…

– Sypialnia Snape’a – powiedział Ron patrząc na nią z rozbawieniem. Przewracając oczami, trzepnęła go w tył głowy i wyminęła go.

Ostatni pokój rzeczywiście należał do Severusa. Mniejszy od pozostałych pomieszczeń, ledwo mieściło się w nim wąskie, pojedyncze łóżko, tak samo wąska szafa z szufladami oraz chwiejne biurko pod oknem, przez które było widać zarośnięte pasmo, ewidentnie prowadzące do ogrodu. Mimo pościeli na łóżku i ubrań w szafie, pokój nie wyglądał na bardziej zamieszkany od reszty domu; jedyną osobistą rzeczą był stary, wyblakły krawat Slytherinu zawiązany i zawieszony na rogu ramy łóżka i zakurzone tekturowe pudło pod biurkiem.

Hermiona podniosła je, położyła na łóżku i otworzyła. W środku była bezładna mieszanina przedmiotów, które z nieco przesadną ciekawością zaczęła oglądać i kłaść na łóżku, by chłopcy mogli je obejrzeć. Obramowany certyfikat, który okazał się jego dyplomem Mistrza Eliksirów. Skórzana teczka, która zawierała jego certyfikaty z Sumów i Owutemów oraz bardzo wyblakły, poskładany kawałek pergaminu, który okazał się być jego listem z Hogwartu z 1971 roku. Nieco pogniecione mugolskie zaświadczenie mówiące, że zdał test na prawo jazdy w 1984. Kontrakty zatrudnienia z Hogwartu, jeden na roczną Obronę i dużo więcej na Eliksiry. Staroświecki szalik Ślizgona, raczej niezbyt użyteczny, bo rozplatał się na jednym końcu i miał pełno dziur. Kółko do kluczy z sześcioma różnymi kluczami, z których niektóre były zardzewiałe. Futerał na różdżkę, porysowany i znoszony. Kilka pustych pamiętników, datowanych na 1979, 1983 i 1991, które nigdy nie zostały użyte.
Pod tym wszystkim leżał grożący rozpadnięciem się album ze zdjęciami. Hermiona podniosła go ostrożnie i wymieniła pełne winy spojrzenia z chłopcami. Wszyscy troje w ciszy pytali siebie nawzajem, co powinni zrobić.

– Śmiało – odezwał się zmęczonym głosem Severus stojący w drzwiach, jednocześnie strasząc ich wszystkich. Na widok ich reakcji uśmiechnął się półgębkiem, ale nie było w tej minie ani trochę ciepła i wkrótce zniknęła. Trochę doprowadził siebie do porządku i wyrzucił pozostałości szaty i płaszcza, a sądząc po jego ogólnym wyglądzie wypił kilka eliksirów uzdrawiających, jednak na jego koszuli nadal widniały plamy krwi i podtrzymywał się framugi drzwi.

– Nie musimy tego robić teraz – powiedziała cicho Hermiona. – Powinieneś odpoczywać.
Potrząsnął głową znużony.

– Jeszcze nie. I jeśli teraz tego nie zrobimy, to się nie stanie nigdy. Jestem zbyt zmęczony na robienie głupstw, a przynajmniej jedno z was powinno to zobaczyć.

Gdy Hermiona położyła album na łóżku i zaczęła go kartkować, okazał się w ponad połowie pusty.Pierwsze zdjęcie sprawiło, że uśmiechnęła się wbrew sobie; szczupły, jedenastoletni Severus patrzył na nią nieśmiało spode łba, wyglądając na zawstydzonego w nowym mundurku Hogwartu i bawiąc się rąbkiem swojej szaty, podczas gdy jedenastoletnia Lily uśmiechała się nieśmiało obok niego. Następne zdjęcie przedstawiało rodzinę Evans i Hermiona przesunęła się, by Harry mógł je zobaczyć; Lily wyglądała na młodą nastolatkę i stała koło dziewczyny, która była do niej tak podobna, że musiała być jej siostrą Petunią, a za nimi stało starsze małżeństwo.

Było jeszcze kilka takich zdjęć, ujęć rodziny, do której Severus nie należał; był na jednym czy dwóch w różnych fazach niezgrabnej nastoletniej niezręczności, zawsze po jednej stronie, patrząc defensywnie spode łba lub uśmiechając się z zakłopotaniem. Było tam jedno zdjęcie rodziny Snape; Severus wyglądał na pięć, sześć lat i ani on, ani jego rodzice się nie uśmiechali. Na końcu było bardzo stare zdjęcie Eileen Prince z kroniki szkolnej w jej hogwarckim uniformie, trzymającej trofeum za wygranie turnieju w kulki i takie samo zdjęcie mugolskiej drużyny piłkarskiej, które było tak wyblakłe, że ledwo rozpoznali Tobiasza Snape’a w przednim rzędzie. Poza tym wszystkim, album był niemal pusty, poza skrawkiem pergaminu z tyłu. Hermiona rozłożyła go i wpatrywała się w niego w szoku, aż w końcu odwróciła się do Severusa.

– Zachowałeś to?

– Tak – odparł spoglądając jej w oczy. Jego spojrzenie wciąż było niemal przerażająco puste od Oklumencji, ale używał jej, by zablokować ból i wyczerpanie, a nie żeby strzec swoich myśli.

– Co to jest? – zapytał Ron. Harry nadal wpatrywał się w fotografie.

– List, który napisałam na drugim roku – odpowiedziała powoli i spojrzała na kartkę. – Dziękując profesorowi Snape’owi za przyrządzenie wywaru z Mandragory po tym, jak bazyliszek mnie spetryfikował. Nie rozumiem… Dlaczego go zatrzymałeś?

Dziwny uśmiech przemknął przez jego usta.

– Ponieważ – odparł bardzo cicho – byłaś jedyną osobą, która pomyślała, żeby mi podziękować. Zmagałem się z wieloma kryzysami i wypadkami podczas mojej kariery nauczyciela, a ten list był pierwszym i ostatnim podziękowaniem, jakie kiedykolwiek otrzymałem.
Jej gardło zacisnęło się chwilę przed tym, jak udało jej się opanować.

– Rozumiem – powiedziała cicho. Jego życie nie powinno tak wyglądać, ale nie mogła z tym teraz nic zrobić.

Severus powoli odepchnął się od drzwi i pokuśtykał do łóżka. Grzebał chwilę w stosie, bezceremonialnie wrzucając certyfikaty i klucze z powrotem do pudła, aż w końcu wziął do ręki album. Wyciągnął zdjęcie swoich rodziców oraz list Hermiony i położył je na biurku, po czym machnął rękę w stronę Harry’ego.
– Weź zdjęcia, które chcesz, Potter. Nie chcę ich już. Wiem, że masz zdjęcia swojej mamy, ale chyba nie swoich dziadków i ciotki.

– Dziękuję panu – powiedział cicho Harry wybrał dwie z trzech fotografii. Severus parsknął ociężale.

– Chyba możemy skończyć z per pan, co? Mimo wszystko jestem niemal pewny, że odcinanie kończyn swojego pracodawcy jest powodem do zwolnienia, nawet jeśli została mi szkoła, w której mógłbym uczyć. – Schował album i resztę zdjęć z powrotem do pudła, po czym postawił je za drzwiami sypialni i ponownie oparł się o framugę, przecierając oczy. – Które z was ma najmniej podejrzanego patronusa? – spytał ze zmęczeniem w głosie.

– Ron ma teriera.

– Może być. Weasley, wiesz jak wysłać wiadomość przez patronusa?

– Tak… – Ron powstrzymał automatyczne proszę pana na końcu zdania.

– Więc wyślij taką do profesor McGonagall. Powiedz jej, że nasza czwórka jest bezpieczna i damy jej znać, jeśli nie skontaktuje się z nami Zakon. Ja wyślę wiadomości do waszych rodziców.

– Musisz odpocząć – powiedziała zmartwiona Hermiona. Severus posłał jej długie spojrzenie.

– Jeśli teraz się zatrzymam, stracę przytomność i mogę się nie obudzić. Muszę wziąć jeszcze kilka eliksirów i naprawić parę rzeczy. Nie, nie pomagaj mi. Ustalcie, kto gdzie śpi. Ja będę na dole… jedzenie jest w piwniczce.

 

Zanim poszli go szukać, wszyscy troje zdążyli doprowadzić się do porządku i pokłócić się o miejsca do spania, a kilka osób wysłało do nich patronusy, żądając informacji o ich położeniu. Gdy mu o tym powiedzieli, Severus zasugerował co Zakon, a w szczególności dyrektor, mogą zrobić ze swoimi patronu sami; Harry i Ron spojrzeli na niego z pełnym podziwu zachwytem, a Hermiona jęknęła.

– Musisz się wyspać – powiedziała łamiącym się głosem.

– Wszyscy musimy – odparł ochryple, rozglądając się gotowy upaść tam gdzie stoi. – Kto gdzie śpi?

– Ron i Harry wezmą pokój twoich rodziców…

– W porządku.

– A ty śpisz w swoim.

– Nie – odparł rzeczowo.

– A nie mówiłem? – mruknął Harry.

– Severusie, jesteś ranny i wycieńczony.

– I żadna z tych rzeczy nie jest dla mnie nowością. – Potrząsnął głową i posłał jej bardzo zmęczone spojrzenie. – Raczej nie dam rady się wspiąć na górę. Przetransmutowaliście sofę? Więc będę spał na niej. Wszystko mi jedno, jestem zbyt zmęczony. – Potarł oczy. – Ktoś z was jest ranny?
– Nie. Mamy tylko kilka małym ran i otarć, wszystko w porządku. Ale… co się dzieje? To znaczy…
Pokiwał głową ociężale.

– Wiem, ale dzieli mnie kilka minut od zapadnięcia w śpiączkę. Musimy wszyscy iść spać; te kilka godzin było szalone. Resztą zajmiemy się jutro… mamy dużo do ogarnięcia.
Ron i Harry dziwnie się ucieszyli i zadziwiająco taktownie zniknęli na górze; Hermiona podążyła za Severusem do salonu, obserwując jak siada na krańcu przetransmutowanego łóżka polowego i mozolnie ściąga buty.

– Wszystko dobrze? – spytała cicho. Severus podniósł głowę i spojrzał na nią pochmurnymi oczami.

– Chyba nie – odparł szczerze. – Ale nie mam siły na nic innego. Jutro, Hermiono. Nawet ja będę spał dziś jak zabity. Jutro jest dobrą porą na rozmowę. Na ten moment jesteśmy bezpieczni.
Dziewczyna z wahaniem zbliżyła się i położyła dłoń na jego ramieniu. Zadrżał delikatnie i oparł policzek o jej dłoń, wypuszczając ciężko powietrze.

– Dam sobie radę. Jestem tak zmęczony, że nie będę o niczym śnił, ty zresztą też. Idź do łóżka.
Chciałaby z nim zostać, ale zrozumiała, że dzisiejszej nocy chciałby być sam, ona też była niesamowicie wykończona i chciała iść spać zanim jej mózg obudzi się i każe jej rozmyślać o tym, co się wydarzyło.

– Więc zobaczymy się jutro – odparła łagodnie i lekko ścisnęła jego ramię, zanim się odwróciła. – Dobranoc.

– Dobranoc – powtórzył cicho, gdy zamknęła za sobą drzwi.

 

Gdy Hermiona się obudziła, była świadoma kilku rzeczy. Promienie słoneczne przenikały przez stare zasłony. Była okropnie głodna i cała obolała. A łóżko pachniało Severusem. Przewracając się, wtuliła się mocniej we wgłębienie w materacu, koncentrując się na jego zapachu; atmosfera w tym domu była niewesoła, ale spała długo i głęboko dzięki temu subtelnemu i dziwnie uspokajającemu zapachowi.

Słyszała dźwięk ubikacji dwa razy, gdy chłopcy po kolei odwiedzili łazienkę i w końcu opornie opuściła mały komfort łóżka, by zrobić to samo. Bez czystych ubrań, szczotki do włosów, szamponu, pasty do zębów i czasu, możliwość zrobienia czegoś z jej wyglądem była ograniczona, ale starała się zrobić, co mogła i napiła się wody, czując się nieco bardziej ludzko.

Spotykając chłopców na piętrze, zeszła przed nimi ostrożnie po schodach. Drzwi salonu były otwarte, a Severus był już na nogach i krzątał się po kuchni. Poruszał się powoli i ostrożnie, trzymając się z trudem i nadal miał na sobie zakrwawioną i podartą koszulę, ale umył się i ogolił, więc wyglądał lepiej niż poprzedniego dnia, zapewne dzięki kawie, której zapach unosił się w powietrzu.

– Siadajcie – mruknął w formie powitania. – Wypijcie coś. Kawa lub woda z kranu, niczego innego nie mam. Mamy wiele do omówienia.

– I do zrobienia? – odezwał się Harry, gdy wszyscy nalewali sobie kawy.

– Tak – zgodził się Severus. – Na początek… musimy dziś odwiedzić kwaterę Główną, żeby zdecydować, co dalej. Będę musiał wiele wyjaśniać; ale nie teraz, bo mamy ważniejsze sprawy.

– Czy ten dom jest bezpieczny? – zapytał Harry bez ogródek.

– Tak. Bardzo mało osób wie, gdzie mieszkam, a większość z nich nie żyje. Ani Czarny Pan, ani Zakon nie wiedzą.

– A jak się czujesz… fizycznie? – spytała delikatnie Hermiona. Severus zdawał się rozważać jej pytanie z przymrużonymi oczami.

– Zmęczony, obolały, żywy – odpowiedział w końcu. – Chyba potrzebuję czasu. Muszę niedługo usunąć Mroczny Znak, ale nie mam wystarczająco dużo sił. Potrzebuję dnia lub dwóch, zanim spróbuję.

– Da się go usunąć? – zapytał Ron z niedowierzaniem.

– Tak. Nie jest to nawet szczególnie trudne, gdy się wpadnie na dobry pomysł.

– Więc czemu tego nie zrobiłeś?

Severus posłał mu miażdżące spojrzenie i schował twarz za kubkiem z kawą, nie kwapiąc się do odpowiedzi. Gdy upił łyk, kontynuował.

– Teraz Znak jest zablokowany, nie można mnie przez niego wytropić. To będzie trwać kilka dni, zanim będę musiał go usunąć. – Wziął oddech i wypuścił powietrze. – Wy troje musicie zdecydować, co chcecie dalej robić.

– Jaki mamy wybór? – zapytał ostrożnie Harry.

Severus wzruszył ramionami i usiadł na krześle.

– Nadal pozostało kilka Horkruksów do zniszczenia. Wiem, gdzie jest puchar Hufflepuff, ale nie wiem, jak tam dotrzeć. No i została Nagini. Ja… – Zawahał się. – Wczoraj zerwałem nie tylko z Czarnym Panem, ale też z Dumbledorem. Nie chcę dla niego już dłużej pracować. Jeśli zechcecie wrócić do Zakonu, pomogę wam, ale nie bezpośrednio; nie jestem już jednym z nich. Pozostanę na tej ścieżce, samotnie jeśli będę musiał.

Przyjaciele wymienili spojrzenia. W końcu Harry odezwał się powoli

– Chcemy wiedzieć wszystko. Powiedz nam, co się wczoraj stało, dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś.

– Dobrze, teraz bardziej niż kiedykolwiek, nie możecie pozwolić sobie na bezmyślne działania. – Severus potarł oczy. – Wyjaśnię dziś wszystko Zakonowi – przynajmniej Minerwie, wam i może jeszcze jednej osobie. Potem musimy wszyscy zdecydować, co dalej.

Głośny odgłos za oknem sprawił, że wszyscy panicznie sięgnęli po różdżki, ale okazało się, że to tylko Hedwiga i Świstoświnka. Obie sowy wyglądały na zmęczone i nastroszone, ale wydawały się zadowolone na widok swoich właścicieli. Świnka podała Ronowi list od pani Weasley; otworzył go przy kuchennym stole, a Hermiona nalała trochę wody dla ptaków.

– Nic wielkiego. Ginny bezpiecznie uciekła podczas ewakuacji, a wszyscy inni mają tylko małe draśnięcia. Mówi, że Dumbledore pewnie nam powie, co się dzieje, więc nie będzie się rozpisywać. Chce, żebyśmy wrócili do domu, ale pewnie tego nie zrobimy, więc mamy być ostrożni aż się z nią zobaczymy. – Uśmiechnął się szeroko. – I grzeczni.

Harry podniósł list, który wziął z nogi Hedwigi.

– To nie do mnie, tylko do Snape’a. Wygląda na pismo McGonagall; dziwne.

– Nie do końca – odparł Severus i potarł oczy. – Trochę trudno pisać bez sprawnej ręki. Dumbledore używał pióra samopiszącego odkąd spoczęła na nim klątwa, ale podejrzewam, że nie ma go teraz ze sobą. Poza tym, raczej nie czuje się teraz najlepiej. – Przesuwając się sztywno, wziął list od Harry’ego i oparł się o blat, by go otworzyć, powoli go przeczytał i przymknął oczy na moment. – Cholera.

– Co? – spytała szybko Hermiona.

– Straciliśmy ludzi – odparł cicho, wzdychając. – Kingsley umarł kilka godzin temu, a Moody nawet nie wydostał się z Hogwartu. Tonks jest ciężko ranna, ale nie śmiertelnie, powinna wyzdrowieć. Hestia Jones też nie żyje, ale nie sądzę, że kiedykolwiek ją spotkaliście, zabili ją w niezwiązanej walce, wczoraj.

Po krótkiej pauzie, Harry spytał cicho

– Powiedzieli co się stało?

– Nie wiedzą, co spotkało Kingsleya. Dostał kilka zaklęć, które skumulowały się i nie udało się go uratować na czas. Tonks złapała końcówkę obrzydliwego przekleństwa, które zasadniczo truje krew. Trochę zajmie oczyszczenie jej organizmu, ale zaczęli ją leczyć wcześnie – to prawdopodobnie sprawka Bellatrix – nikt inny nie jest na tyle porąbany, by użyć tego zaklęcia w walce. Jeśli chodzi o Moody’ego, myślałem o tym i raczej nie spodziewałem się po nim, że się z stamtąd wydostanie. Wielu Śmierciożerców ma do niego osobisty uraz, łącznie ze mną, jeśli mam być szczery. To jego oko nie jest zbyt użyteczne w takiej bijatyce i nie był tak szybki, jak chciałby być.

– Co z innymi? – spytała Hermiona. Lubiła Kingsley’a. Nie przepadała za Moody’m, ale był odważnym człowiekiem. Żadne z nich na to nie zasłużyło.

– Niewielkie rany, najwyraźniej. Nic innego tu nie napisali, ale wątpię, żeby wszyscy wydostali się bez szwanku. – Wypuścił powoli powietrze, po czym podszedł do stołu i przywołał pióro, kałamarz i pergamin. – Potter, mogę pożyczyć twoją sowę? Musimy się zobaczyć z profesor McGonagall, jak najszybciej.

– Tak. Kwapisz się na kolejną podróż do Londynu, Hedwigo? – Sowa zahuczała delikatnie i usiadła, by z cierpliwością oczyścić skrzydło.

Severus zaczął pisać. Hermiona zauważyła, że jego dłonie trochę drżały, ale nie był to powód do zmartwień.

– Wiem, że poskładaliście kilka elementów historii, ale wiem, że nie wiecie jeszcze wszystkiego. Musicie współpracować jeszcze przez jakiś czas, zanim usłyszycie moje wyjaśnienia. – Nadal brzmiał na bardzo zmęczonego.


*Coronation Street- brytyjska opera mydlana, nadawana nieprzerwanie od 1960 roku. Akcja rozgrywa się na fikcyjnej ulicy w Manchesterze.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XXXIIGoniąc Słońce – Rozdział XXXIV >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 4 komentarzy

Dodaj komentarz