Goniąc Słońce – Rozdział II

Goniąc Słońce – II

„Widzisz człowieka z oczami pełnymi samotności,

Weź go za rękę, będziesz zaskoczony”

Supertramp „Give a little bit”

 

Severus nie oczekiwał niczego nadzwyczajnego na powitalnej uczcie, ale Tiara Przydziału pokazała wyjątkowy talent dramatyczny, gdy rozpoczęła swoją coroczna piosenkę, która przykuła uwagę wszystkich. Przyglądał się kapeluszowi nieco kwaśno, próbując nie wyglądać na zgorzkniałego, gdy ta bełkotała o coraz większym podziale między Domami i potrzebie zjednoczenia się w tych ciężkich czasach. To tylko kilkanaście lat na to za późno. Tak jak z większością problemów społecznych, tak i tym powinni się zająć dużo wcześniej. Teraz nie było szans, żeby za wiele zdziałać. Gniewnym spojrzeniem przeczesał stół nauczycielski i znalazł Dumbledore’a, który smutno na niego patrzył; spiorunował go wzrokiem i ponownie skupił się na Przydziale.

Dolores Umbridge utwierdziła go w przekonaniu o jej zatrważającym braku subtelności i umiejętnościach dyplomatycznych, gdy wstała z miejsca i zaczęła swoją przemowę. Severus słuchał jej jednym uchem, bardziej zainteresowany reakcjami innych na jej słowa; jego koledzy próbowali wyglądać na uprzejmie zainteresowanych, z różnym sukcesem – w szczególności Minerwa, której drgały nozdrza i miała zaciśnięte usta w dobrze wszystkim znanej oznace gniewu. Lekko rozbawiony skierował swój wzrok na uczniów.

Tak jak oczekiwał, większość z nich była zbyt zajęta wyśmiewaniem się z najnowszego członka grona pedagogicznego, żeby jej słuchać. Miał rację, zjedzą ją żywcem.

Połowa Krukonów, większość z nich ze starszych lat, wydawało się, że jej słuchają; odrobinę zmarszczone brwi i skupione oczy, jakby chcieli wychwycić każde wypowiedziane słowo.

Jeden lub dwoje Puchonów również słuchali, lecz większość z nich nie uważała; mimochodem zauważył, że pozostawili puste miejsce gdzieś w połowie stołu. Nie pamiętał dokładnie, ale chyba tam zazwyczaj siadał Diggory.

Ku swemu niezadowoleniu zauważył, że Ślizgoni również jej nie słuchali; wiedział, że w tym roku będzie miał z nimi dużo problemów. Nawet Draco nie słuchał. Przeczesał wzrokiem cały stół; zbyt wiele dzieci Śmierciożerców. Jedna czwarta jego Domu miała ojca, który nosił Mroczny Znak, a większość z pozostałych była blisko spokrewniona z poplecznikami Czarnego Pana. Miał nadzieję, że większość z nich będzie bardziej skłonna słuchać swojego Opiekuna w tych niepewnych czasach, lecz jednocześnie w to wątpił.

Zostali jeszcze Gryfoni. Nie był zbytnio zaskoczony, gdy zauważył, że żadne z nich również nie słuchało; za wyjątkiem jednej osoby. Panna Granger opierała podbródek na ręce i patrzyła się zmrużonymi oczami na Umbridge, z ponurą miną wymalowaną na twarzy, raz jeszcze udowadniając, że najwyraźniej była jedynym uczniem w tej przeklętej szkole, który wykorzystywał to, co miał pomiędzy uszami. Skrzywił się niewyraźnie, przypominając sobie, że dziewczyna będzie go prześladowała również poza lekcjami. Przynajmniej jeśli będzie wiedziała, co się dzieje, będzie mogła utrzymać swoich ciężko myślących przyjaciół pod kontrolą. Nie pokładał w tym jednak zbyt wielkich nadziei. Jakoś do tej pory jej się to nie udało.

 

Według Hermiony semestr nie zaczął się zbyt dobrze. Obowiązki Prefekta zajmowały jej więcej czasu niż myślała, martwiła się zamiarami profesor Umbridge, temperament Harry’ego stawał się niedorzeczny, a ona i Ron zaczęli się już sprzeczać – co zazwyczaj następowało trochę później.

Jak na razie szkoła w czasie wojny nie różniła się niczym od tej w czasie pokoju. Dopiero po uważnym przyjrzeniu się, można było zauważyć, iż kilku nauczycieli było może odrobinę bardziej zmęczonych i zestresowanych. Większość uczniów nic się nie zmieniła, co, jak przypuszczała, miało sens, skoro nie wierzyli w to, co się stało. Zauważyła również, że Snape był taki sam jak kiedyś, co trochę ją zawiodło; miała nadzieję, że zobaczy jakikolwiek znak tego, co robi, ale jeśli już, był bardziej złośliwy niż zwykle i oblał Harry’ego bez przyczyny już na pierwszych Eliksirach. To nie wróżyło dobrze na początek jej stażu; dodała ten fakt do jej listy rzeczy do martwienia się.

Pierwsza lekcja Obrony była totalną porażką. Uświadomiła sobie plan Ministerstwa, gdy tylko zobaczyła widoczny zamysł zajęć; to było wystarczająco złe, ale kobieta z uporem maniaka traktowała ich jak małe dzieci, przy okazji rujnując ich edukację. Po dwudziestu minutach lekcji, Hermiona wrzała ze złości, a zazwyczaj potrzeba było więcej czasu, żeby obrócić ją przeciwko nauczycielowi. Minęły miesiące, zanim zaczęła postrzegać Snape’a w sposób, jak postrzegali go jej przyjaciele, a znienawidziła go dopiero w zeszłym roku. Nie było więc dla niej zaskoczeniem, że Harry’ego poniosły nerwy. Co było przewidywalne, lecz niepokojące. Oczywistym było, że Umbridge chciała go zdyskredytować, a swoim zachowaniem znacznie jej to ułatwił.

Jak zawsze, tak i teraz, plotka rozeszła się szybko i już po godzinie cała szkoła wiedziała, co chłopak powiedział. Podczas obiadu Hermiona rozglądała się, próbując ocenić reakcje; większość uczniów mu nie wierzyła, ale jak sądziła, tylko dlatego, że nie chcieli tego zrobić. Kilkoro z nich zbyt głośno i szybko zaprzeczało, a w ich oczach, pod fasadą odwagi, można było zobaczyć, że byli spięci i wystraszeni. W końcu ludzie już nie raz próbowali zaszkodzić reputacji Harry’ego, a ostatecznie okazywało się, że chłopak miał jednak rację. Na chwilę odsunęła od siebie te myśli, dzięki czemu łatwiej jej było powiedzieć chłopcom, że ludzie uwierzyli w oszczerczą kampanię Proroka Codziennego. Była wystarczająco przerażona i bez dyskutowania o tym.

Jej oczy na krótko powędrowały do stołu nauczycielskiego; Umbridge siedziała pomiędzy Snape’em i McGonagall, którzy zgodnie ją ignorowali. Ropucha wyglądała na zadowoloną z siebie, w irytująco obłudny sposób. McGonagall po cichu rozmawiała z Dumbledorem, zaciskając mocno usta. Snape ignorował wszystkich i wszystko, wpatrując się w swoje jedzenie, jakby w jakiś sposób go uraziło; odsunął się od Umbridge tak bardzo jak tylko mógł. Najwidoczniej pośród nauczycieli również nie była lubiana.

Hermiona krótko przyjrzała się Dyrektorowi i potrząsnęła głową. Jak mógł do tego dopuścić? A przecież podobno jest potężny. Mimo to, Ministerstwu udało się go pokonać i zmusić do tej głupoty. Nauczenie się Obrony było przecież dla nich bardzo istotne, a zostali zmuszeni do tej farsy. Zła, szybko opuściła Wielką Salę razem z przyjaciółmi.

 

Kilka dni później skrzat domowy wyciągnął Hermionę z łóżka wpół do drugiej w nocy, aby przyszła do skrzydła szpitalnego. Ziewająca, z zaczerwienionymi oczami i nerwowa, najszybciej jak tylko mogła, ruszyła przez opustoszały zamek w stronę Skrzydła Szpitalnego. Na jednym z portretów pojawiła się Dilys, która dotrzymywała jej towarzystwa po drodze.

– Zaczęło się. – cicho poinformował ją portret. – Muszę cię ostrzec, Hermiono. Będzie źle.

Dziewczyna przełknęła.

– Jak bardzo?

– Cóż, tym razem nie ma krwi, – powiedziała luźno Dilys. – więc zawsze mogło być gorzej. Jednakże zobaczysz skutki klątwy Cruciatus na własne oczy. Severus został dzisiaj przeklęty. Nie wiemy dlaczego, więc nie pytaj. Nigdy nie pytaj. To nie nasza rola. Innym składa swoje raporty, a naszym zadaniem jest naprawić zniszczenia po spotkaniach. Nic więcej. Bądź świadoma, że nie jest teraz w stanie mówić. Może zdawać sobie sprawę z tego, że jesteś obecna, ale może być również odwrotnie. I ja, i Poppy znamy go od kiedy miał 11 lat, ale nadal nie wiemy co jest w stanie zrobić i ile znieść.

Ponownie dziewczyna przełknęła ślinę i zwiększyła tempo.

– Co muszę zrobić?

– Tym razem nic. Dzisiaj tylko obserwujesz. Jeśli któregoś dnia Poppy będzie nieobecna, sama będziesz musiała to zrobić. Istnieje zaklęcie, które stabilizuje komórki nerwowe i redukuje ich nadmierną stymulację. Jest też inne na ból. Najprawdopodobniej będzie się bardzo pocił, więc delikatnie chłodzące i czyszczące zaklęcia mogą pomóc. Nic więcej nie można zrobić, dopóki najgorsze nie minie. Po prostu obserwuj i zapamiętuj najwięcej jak możesz. Razem z Poppy przedyskutujemy to z tobą oraz nauczymy potrzebnych zaklęć.

– W porządku.

– Nawiasem mówiąc, mogłabyś poszukać jakiegoś obrazu i umieścić go nad łóżkiem. Minerwa może ci powiedzieć, gdzie leżą dodatkowe. W ten sposób sama będę mogła cię wzywać, bez pomocy skrzatów.

Hermiona nieobecnie pokiwała głową, bardziej zajęta zastanawianiem się nad tym, co zastanie w Skrzydle. Kiedy dotarła na miejsce jej oczy rozszerzyły się w szoku na widok sceny przed nią. Snape leżał na jednym z łóżek pozbawiony wierzchniej szaty, płaszcza, butów i z podwiniętymi do łokci rękawami koszuli. Jego oczy były zamknięte, ale był przytomny. Patrzyła jak Snape wygina plecy w łuk, jęcząc i drżąc, podczas gdy na krótko jego twarz wykrzywia się w bólu. Madame Pomfrey była obok niego, cały czas poruszając szybko różdżką nad mężczyzną. Podniosła na chwilę głowę, kiwnęła jej, wskazała miejsce, gdzie ma stanąć i wróciła do pracy.

– Zapytałaś go jaki numer? – fachowo spytała Dilys.

Zaabsorbowana Madame Pomfrey kiwnęła głową.

– Twierdzi, że siedem. Ja bym celowała w siedem i pół, może osiem.

Skonsternowana Hermiona obserwowała jak pielęgniarka szybko się krzątała nad cicho drżącym człowiekiem na łóżku. Widać było, że robiła już to wielokrotnie. Widok ten dziwnie przypominał dziewczynie scenę z „Na sygnale”* – oczywiście pomijając brak elektryczności i udział magii.

Po chwili zrozumiała dlaczego. Kiedy udało jej się zignorować pacjenta, zrozumiała, że pielęgniarka robiła dokładnie to samo. Ignorowała go. Poruszała się wokół niego, rzucała zaklęcia i próbowała ustabilizować jego system nerwowy, ale ani się do niego nie odzywała, ani go nie dotknęła. Nie to, że Hermiona miała do niej o to pretensje – w końcu to był Snape – ale nadal wydawało jej się to dziwne.

Zapytała o to Dilys. Poprzednia Dyrektorka i Uzdrowicielka spojrzała na nią najpierw zdziwiona, a po chwili popadła w zamyślenie.

– On tego nie potrzebuje. Profesor Snape robił to zanim się urodziłaś i jest ogromnie niezależny.

– Ale mogłoby to pomóc, prawda? Psychologia jest ważna w medycynie… – jak przed każdym zadaniem, tak i przed tym zajrzała do książek. Przejrzała wszystkie możliwe książki uzdrowicielskie i o mugolskiej medycynie na długo przed tym, jak Madame Pomfrey się zgodziła.

Ponownie Dilys spojrzała na nią zamyślona, jakby ją oceniała.

– Tak, mogłoby. – w końcu przyznała. – jeśli sprawisz, że zaakceptowałby to. Ten mężczyzna mógłby udzielać lekcji upartości kamieniom.

Hermiona nerwowo przełknęła ślinę i podeszła bliżej do łóżka. Spojrzała na półprzytomnego mężczyznę. Jego ziemista skóra była bledsza niż zazwyczaj, pokryta potem. Tłuste włosy przykleiły się do jego chudej twarzy. Szczękę miał tak mocno zaciśniętą, że drgał mu mięsień na policzku, a oczy miał silnie zamknięte. Jego całe ciało trzęsło się z bólu z powodu palących nadwrażliwych zakończeń nerwowych, które powodowały również skurcze mięśni. Dłońmi mocno ściskał prześcieradło.

Nie obchodzi mnie to, powiedziała sobie. Nigdy zbytnio nie lubiła Snape’a, prywatnie nigdy mu nie ufała i nie szanowała go tak bardzo jak innych nauczycieli, ale również nigdy nie darzyła go nienawiścią – nie tak jak Harry i Ron. Aż do ostatniego roku. Skrzywdził ją swoim okrutnym zachowaniem po tym jak Malfoy ją przeklął. Zawsze była przewrażliwiona na punkcie swoich zbyt dużych zębów. Sam komentarz był wystarczająco zły, ale złośliwy wyraz twarzy nauczyciela sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Tak na prawdę akurat on nie miał prawa naśmiewać się z niczyich zębów.

Nienawidziła go. Ale patrząc teraz na niego nie mogła go tak zostawić. Samotnego, cicho wijącego się w agonii i okazyjnie syczącego z bólu, gdy próbował z całych sił nie wydawać z siebie żadnych dźwięków. Była pewna, że ktoś inny na jego miejscu wrzeszczałby z bólu. Pewna tego, że to błąd i że Snape nie zasługuje na jej pomoc, bardzo ostrożnie wyciągnęła rękę i chwyciła go za lewą dłoń.

Nie spodziewała się jego reakcji. Jego całe ciało się spięło i przez moment zastanawiała się czy ją zaatakuje, czy też wyrwie się i na nią nakrzyczy. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego, mocno ścisnął jej rękę, niemalże powodując ból, odwrócił powoli głowę i spojrzał na nią.

Kiedy Hermiona miała siedem lub osiem lat i była na spacerze z rodzicami, zauważyła lisa leżącego na ulicy, potrąconego przez samochód. Jego obrażenia były ogromne. Wszędzie była krew, jego tylna lewa łapka była prawie urwana, a dolna szczęka była zmiażdżona. Jednak mimo tego wciąż żył, a w jego oczach było widać ciche cierpienie, które trwało przez ciągnące się w nieskończoność sekundy. Dopóki nie umarł. Obraz ten przez wiele miesięcy powodował u niej koszmary.

Kiedy jego zdziwienie na widok osoby, która trzymała go za rękę minęło, miał taki sam wyraz oczu jak ten umierający lis.

Myślała, że jest cicho tylko przez swoją upartość i opór przed pokazaniem słabości. Lecz patrząc teraz na niego uświadomiła sobie, że był w zbyt dużym bólu, żeby krzyczeć.

Wtedy jego oczy ponownie się zamknęły, mocniej ścisnął jej dłoń, a jego ciało zaczęło mocniej drżeć. Mogła teraz poczuć jego drgawki. Oddała uścisk, próbując rozproszyć jego uwagę i zaoferować pocieszenie, jak również powstrzymać go przed zmiażdżeniem jej palców. Jednak mimo to zawahała się. To był Snape. Nienawidziła go. I bez względu na to, po której stronie stał, nadal był Śmierciożercą.

Trwając w sprzeczności, zaczęła się niepewnie przyglądać jego twarzy, jakby po raz pierwszy go widziała. Miał małą bliznę przecinającą lewą brew oraz drugą, bardzo wyblakłą, ledwie widoczną, na policzku. Miał zmarszczki między ustami a haczykowatym nosem, jak również w kącikach oczu. Miał worki pod oczami, a jego szczęka była pokryta ciemnym, kilkudniowym zarostem. Nigdy go takiego nie widziała. Albo nie zwróciła na to uwagi. Gdy skurcze zelżały, wypuścił drżąco powietrze, otworzył oczy i spojrzał na nią z desperacką i niemalże żałosną wdzięcznością. Niejako nieświadomie Hermiona zrozumiała, że nie mogła go już nienawidzić – nawet to jej odebrał. Jakikolwiek by nie był, był też człowiekiem w ogromnej ilości bólu. Odwróciła od niego wzrok nie chcąc ujrzeć nic więcej w jego oczach.

Myśli o Śmierciożercach skierowały jej oczy na jego przedramię. Ponownie ścisnął jej dłoń mocno, gdy pojawiły się kolejne skurcze. Mroczny znak odznaczał się czernią na jego bladej skórze. Po raz pierwszy zobaczyła go wyrytego na czyjejś skórze. Szczerząca się czaszka i wąż przyprawiły ją o dreszcze. Z pewną fascynacją i nie po raz pierwszy zastanawiała się, co go skłoniło do przystąpienia do nich. Co go skłoniło do uklęknięcia przed Voldemortem?

Odrywając wzrok od znaku Voldemorta, przyglądała się reszcie jego ręki, zdeterminowana, by nie spojrzeć mu ponownie w oczy. Była zdziwiona jak bardzo był chudy. Mogła objąć jego nadgarstek kciukiem i palcem wskazującym, a jednak moc, z jaką ściskał jej dłoń, udowadniała, że był silniejszy, niż na to wyglądał. Jego uścisk zaczynał boleć.

Zauważyła, że miał pełno blizn. Na dłoniach miał małe nacięcia i odciski od robienia eliksirów – tego oczekiwała. Nawet inne blizny były oczywiste – w końcu był Śmierciożercą. Jednakże mały ślad w zgięciu łokcia i wyblakłe na nadgarstku nie były oczywiste.

Została oderwana od myśli, gdy bardzo cicho coś powiedział. Był to pierwszy raz gdy się odezwał od czasu, gdy odpowiedział pani Pomfrey na pytanie o numer. Cokolwiek miało to oznaczać.

– Poppy… – powiedział chrapliwie, podnosząc głos.

Mediwiedźma spojrzała na niego i przerywając to, co robiła w tym momencie, pośpieszyła do niego. Wymienili znaczące spojrzenia i kobieta się odezwała.

– W porządku. Odpuść, Severusie, jestem gotowa.

Hermiona pustym wzrokiem patrzyła jak Snape kiwnął głową, zamknął oczy i zaczął niekontrolowanie drzeć. Słyszała nawet jak jego zęby szczękają. Po chwili jęknął z bólu, wygiął plecy i drgawki wstrząsnęły jego ciałem. Uświadomiła sobie, że miał jakiś rodzaj ataku. Madame Pomfrey pochyliła się nad nim, a Hermiona odsunęła się odrobinę nie chcąc stawać jej na drodze. Była skrępowana tym, że nawet podczas ataku nie puścił jej dłoni, tylko wciąż ją desperacko trzymał.

W telewizji takie ataki nie wyglądały aż tak strasznie. Było pełno machania i biegania dookoła pacjenta, żeby przypadkiem nie odgryzł sobie języka. W ciągu kilku następnych chwil, Hermiona uświadomiła sobie jak one naprawdę wyglądają. Nie były ani łagodne ani dostojne. Snape dziko dygotał, jego członki spazmatycznie drgały, a jego ciało wykrzywiało się tak bardzo, że był na granicy złamania sobie kości. Jego całe ciało było mokre od potu i wydawał z siebie niespójne dźwięki bólu. A potem było jeszcze gorzej. Stracił kontrolę nad zwieraczami, zaczął kaszleć i krztusić się własnymi wymiocinami, następnie jego pęcherz również puścił. Ślina wypływała z jego ust mieszając się ze łzami, krwią i śluzem z nosa.

Widok był straszny, poniżający. Samokontrola nie mogła mu w tym pomóc. Tak samo, jak upartość. Zapach wymiotów, krwi i moczu zniknął, gdy Madame Pomfrey rzuciła czyszczące zaklęcie Jednakże cokolwiek zrobiła dla jego systemu nerwowego, przestało działać.

– Czy nic więcej nie może pani zrobić? – zapytała drżąco Hermiona. Pielęgniarka smutno potrząsnęła głową.

– Nic, dopóki nie ustaną skurcze. Musi przetrwać tę burzę. Może pani wyjść, jeśli pani chce, panno Granger. Jeszcze nie jesteś na to przygotowana.

Hermiona potrząsnęła głową. Jeśli on był w stanie przez to przejść, to ona mogła być wystarczająco odważna, żeby to oglądać. Poza tym nie była pewna, czy mogła wyjść. Większość ciała była poza kontrolą Snape’a, ale wciąż mocno ściskał jej dłoń, która teraz była niemiło mokra od potu.

– Czy to się zdarza za każdym razem? – zapytała, chcąc zająć czymś umysł.

– Nie. Zazwyczaj tylko to, co już widziałaś. Rzadko się zdarza, żeby był w tak ciężkim stanie, który wywołałby atak. – pani Pomfrey zawahała się. – Ale wtedy często są też inne obrażenia. To, co teraz widzisz jest bezpośrednim skutkiem zaklęcia Cruciatus.

– O co chodziło z numerami?

– Ach. – pielęgniarka prawie się uśmiechnęła. – To jest prywatna skala bólu profesora Snape’a. Jego odczucie bólu w skali od jednego do dziesięciu. – jej prawie uśmiech zniknął. – Przychodzi tutaj ze wszystkim powyżej sześciu. Średnia utrzymuje się między siedem a osiem, bardzo rzadko powyżej tego. Gdy ból spada do czwórki, jest w stanie wystarczająco funkcjonować, żeby uczyć. A przynajmniej tak sam twierdzi. – dodała po chwili. Posłała mu spojrzenie pełne dezaprobaty, choć mężczyzna nie mógł go zauważyć. – Najlepiej, gdy możemy obniżyć ból do dwójki.

– Nie całkiem zlikwidować?

Kobieta prychnęła.

– Nie mamy tyle czasu, panno Granger.- powiedziała wprost. – To, co widziałaś przed atakiem będzie trwało jeszcze przez jakiś czas. Ponad dzień minie, zanim impulsy nerwowe miną na tyle, by mógł zacząć zdrowieć. Jeżeli będzie tak, jak podczas pierwszej wojny, średnio raz na tydzień tak będzie.

– Za każdym razem przez to przechodzi?

– Nie. Nawet profesor Snape by tego nie przeżył. Nie jest karany za każdym razem. Jak na razie zdarza się to rzadziej niż poprzednio, a jeśli już to na tyle lekko, że sam się leczy. Kary takie, jak dzisiejsza będą się zdarzały raz na cztery, pięć wezwań i, jak już mówiłam, nie będą tak surowe, jak ta. Została pani rzucona na głęboką wodę, panno Granger. Rzadko jest tak źle jak dzisiaj.

– Harry był przeklęty wcześniej… Jednak nigdy nie wspominał o czymś takim.

Dilys krótko się zaśmiała.

– Nie był przeklęty tak mocno. W innym wypadku byłby martwy. To nie jest pojedyncza klątwa, czy kilka. To jest następstwo długiej, zamierzonej, celowej tortury. Biorąc pod uwagę jego dzisiejsze reakcje i fakt, iż doszło do ataku, wnioskuję, że był pod działaniem klątwy co najmniej przez mniej więcej pół godziny.

– Dlaczego? – zapytała przerażona dziewczyna.

– Kto wie? – cicho odpowiedział portret. – Być może musiał się sprzeciwić Sama-Wiesz-Komu ze względu na Dumbledore’a. Być może zawiódł Sama-Wiesz-Kogo. Być może nie był w stanie odpowiedzieć na jego pytanie, a może po prostu Sama-Wiesz-Kto był w mściwym nastroju. Z tego, co Severus powiedział wiemy, że Sama-Wiesz-Kto jest inny niż w pierwszej wojnie, bardziej agresywny i nieracjonalny.

Po jakimś czasie, Snape stracił przytomność, co oznaczało koniec kryzysu. Tym samym Hermiona mogła uwolnić rękę, którą natychmiast wytarła o szatę. Zaczęła zginać i rozprostowywać palce. Odchodząc od łóżka, obserwowała jak pielęgniarka sprząta.

– Cóż, – po chwili cicho się odezwała kobieta. – to jest właśnie rzeczywistość wojenna, panno Granger. To właśnie to, co robi Uzdrowiciel Zakonu Feniksa. I co myślisz o swoim chrzcie bojowym?

– Jest barbarzyński. – odpowiedziała płasko. Snape został zredukowany do czegoś mniejszego, niż człowiek. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie i dziewczyna nie mogła zrozumieć, jak ktoś może aż tak skrzywdzić innego człowieka. Masując rękę, przez chwilę się zawahała, zanim spojrzała na mediwiedźmę. – Kiedy profesor Snape próbował popełnić samobójstwo? – cicho zapytała.

Madame Pomfrey zamarła.

– Nie wiem, co ma pani na myśli, panno Granger. – odpowiedziała po dłuższej przerwie, a Hermiona smutno się uśmiechnęła i potrząsnęła głową.

– Mówiłam, że oglądałam dużo medycznych seriali w domu. Rozpoznałam wzór blizn na nadgarstku. Są zbyt głębokie, żeby były skutkiem samookaleczenia i zbyt precyzyjne, żeby były przypadkowe. To była próba samobójcza, prawda? – uświadamiając sobie, co właśnie powiedziała, przełknęła. – Przepraszam. To… To nie moja sprawa. – była szczęśliwa, że Snape był nieprzytomny. A przynajmniej miała taką nadzieję, bo jeśli by się okazało, że mężczyzna udaje, miałaby ogromne kłopoty.

Po dłuższej chwili, kobieta wolno skinęła głową.

– To było bardzo dawno temu, kiedy był młodym chłopcem. – ponownie zapadła cisza, podczas której pielęgniarka oceniała Hermionę spojrzeniem. – Co jeszcze możesz mi powiedzieć o jego bliznach?

– Cóż…Ślad w zgięciu łokcia. – zaczęła z niepokojem.

Wzrok Madame Pomfrey wyostrzył się.

– Tak?

– To są… Mugole nazywają je znacznikiem ścieżki. Są po igłach od regularnego wstrzykiwania leków w żyły. Czy Profesor Snape jest diabetykiem albo coś takiego?

– Nie. Nie używa takiego rodzaju leków.

– Więc… -zawahała się

– Mów dalej.

– Cóż, takie ślady często są znakiem uzależnienia od narkotyków. – powiedziała z niepokojem. – Zazwyczaj od heroiny.

Pielęgniarka westchnęła i wyglądała na zmęczoną.

– Och Severusie. – wymamrotała smutno, patrząc na nieprzytomnego mężczyznę. – Tak. Kiedyś zażywał i heroinę i inne narkotyki. Czasami. Wierzę, że jest czysty od dobrych kilku lat, choć blizny pozostały. Jeśli zaczął znowu brać, to od kilku tygodni, od ostatniego badania. Muszę go później zapytać. – Hermiona spojrzała na nią z niedowierzaniem. Snape był uzależniony od heroiny? – Nie patrz tak na mnie. Zazwyczaj wie, co robi.

Po chwili mediwiedźma spojrzała przenikliwie na dziewczynę.

– Co panią to obchodzi, panno Granger? – zapytała miękko. Nie agresywnie, nie oskarżając jej. Raczej sugerując, że pytanie jest bardzo ważne. Ważniejsze niż dziewczyna mogłaby przypuszczać. – Czyżbyś nie czuła takiej nienawiści do profesora Snape’a tak, jak reszta uczniów?

– Tak jakby. – przyznała niechętnie. – Ale.. cóż… nikt nie powinien przechodzić przez coś takiego. – machnęła ręką w stronę łóżka, przypominając sobie zwierzęcy ból w jego oczach i desperackie spojrzenie wdzięczności. – Nie sądzę, żebym nadal go nienawidziła. Nie teraz.

– Mówiłam ci. – wymamrotała Dilys i wymieniła znaczące spojrzenie z pielęgniarką. Hermiona przyglądała im się bezmyślnie. Mówiła jej co? Że nie jestem taką suką, żeby nienawidzić kogoś kto cierpi?, zastanawiała się. W końcu Madame Pomfrey westchnęła. Wyglądała na zrezygnowaną. Skinęła głową i spojrzała z powrotem na dziewczynę.

– Mam dla ciebie zadanie, Hermiono. – powiedziała cicho, opuszczając maskę. – A tak na prawdę kilka instrukcji. Pierwszą jest prośba, żebyś nie mówiła nikomu, absolutnie nikomu o tym, o co cię proszę. Ani rodzicom, ani przyjaciołom, ani innym nauczycielom. Nie mów nawet profesor McGonagall o tym, że robisz coś więcej. Ani Dyrektorowi, ani Harry’emu i Ronowi. Czy wyrażam się jasno?

Wyraz oczu kobiety przekazywał jasną informację. O cokolwiek prosiła, było bardzo ważne. Zaintrygowana Hermiona wolno skinęła.

– Obiecuję.

Mediwiedźma przez chwilę wpatrywała się w nią, po czym kiwnęła głową na znak zgody i kontynuowała.

– Proszę cię również, żebyś ani o dzisiejszej, ani o żadnej innej nocy nie rozmawiała z profesorem Snape’em. Tutaj jest pacjentem. Był zraniony i potrzebował pomocy. Poza tym pomieszczeniem jest twoim nauczycielem. Rozumiesz?

Dziewczyna ponownie skinęła.

– Tak. – akurat to ostrzeżenie nie było jej potrzebne. Nie miała nawet zamiaru próbować rozmawiać z nim o tym, co widziała. W nocy potrzebował pomocy, ale rano zaprzeczy wszystkiemu i będzie miał jej za złe, że tu była. Na następnej lekcji eliksirów miała zamiar być bardzo cicho i nie przyciągać do siebie uwagi.

– Pozostając przy temacie profesora Snape’a, – pielęgniarka kontynuowała – byłabym ci wdzięczna, gdybyś informowała mnie o wszystkim, co zauważysz. Nową bliznę, czy nowe zranienie.

– Chce pani, żebym go szpiegowała? – zapytała z niedowierzaniem Hermiona. Dilys się zaśmiała.

– Na Merlina, nie, dziewczyno. – odpowiedział jej portret, uśmiechając się lekko. – Złapałby cię i zabił. Nie, tylko jeśli na lekcji coś zauważysz. Będę mogła przekazać informacje Poppy, jeśli osobiście nie będziesz mogła tego zrobić. Każdy portret może mnie zawołać.

– W porządku.

Madame Pomfrey skinęła głową, rzucając szybkie spojrzenie na nieprzytomnego mężczyznę.

– Bardzo dobrze. A teraz twoje zadanie… Chodź ze mną. – zaprowadziła Hermionę do swojego biura i podeszła do jednej z szafek, w której przechowywała medyczne akta wszystkich byłych i obecnych uczniów Hogwartu. Wyciągając coś, co wyglądało jak bardzo gruba teczka czy też może pokaźna książka, pielęgniarka westchnęła i odwróciła się w stronę dziewczyny.

– Nie mam prawa tego robić, ale nauczyłam się ufać swojemu instynktowi. – powiedziała tajemniczo i dała książkę Hermionie. – Weź to, cały czas miej ze sobą i na Merlina, nie zgub. Nikt nie może wiedzieć, że to masz, nikt nie ma prawa tego dotknąć lub zobaczyć. Zrób, co uważasz za stosowne, aby ją ukryć i czytaj kiedy jesteś sama. Przeczytaj wszystko co tam jest i później przynieś do mnie. – zawahała się. – To nie będzie przyjemna lektura. – dodała miękko.

Zaintrygowana i skonsternowana tajemnicą, Hermiona wolno skinęła głową i wzięła akta, spoglądając na nie ciekawie. Okładka była pusta. Jednakże bez względu na to jak bardzo była ciekawa, czytanie będzie musiała odłożyć na później. Potrzebowała snu, a jutro miała zajęcia. Wyszło na to, że ma weekendową lekturę. Zmniejszyła książkę, ostrożnie włożyła ją do wewnętrznej kieszeni i spojrzała na pielęgniarkę, która się uśmiechała do niej.

– Wkrótce zrozumiesz, moja droga. A na razie nie masz o co się martwić. Idź i połóż się spać, dobrze sobie dzisiaj poradziłaś.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj mi. – powiedziała Madame Pomfrey ze smutnym uśmiechem i spojrzała na portret Dilys. – Dobranoc.

– Dobranoc.

Rano dłoń Hermiony była spuchnięta i pokryta siniakami z wyraźnymi śladami po palcach. Na szczęście to była lewa dłoń, którą mogła przez większość czasu ukrywać i nikt by nic nie zauważył. Nie musiała jej używać aż do popołudniowej lekcji Eliksirów, na której była już bardzo zmęczona. Nie mogła zasnąć po nocnych wydarzeniach.

Po Snape’ie nie było widać, że spędził pół nocy w strasznej agonii. Nie było również po nim widać, że jest uzależniony od heroiny, przyznała Hermiona. Jakkolwiek taki człowiek wygląda. Wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze. Miał nieprzyjemny wyraz twarzy, gdy chodził po klasie i krytykował ich pracę. Przez jakiś czas stał obok Hermiony – podejrzewała, że czekał aż na niego spojrzy albo w jakiś sposób nawiąże do nocnych wydarzeń, więc trzymała opuszczoną głowę, gdy kroiła składniki – po czym nieobecny myślami odjął bez wyraźnego powodu pięć punktów Ronowi i Harry’emu, i odszedł do składzika, pozostawiając trójkę przyjaciół, która wymieniła między sobą zirytowane i zdziwione spojrzenia.

– Nigdy się nie zmienia. – stwierdził kwaśno Harry i powrócił do miażdżenia wyschniętych liści lulka.

– Owszem. – filozoficznie odpowiedział Ron, mieszając swój eliksir. – Jedna ze stałych wszechświata: woda jest mokra, ogień jest gorący, a Snape jest palantem.

Hermiona przygryzła wargę i nic się nie odezwała, chociaż się z nimi zgadzała. Ciężko było być na niego złym, gdy pamiętała jak głośno oddychał, próbując nie krzyczeć.

Pod koniec lekcji Snape ponownie za nią stanął obserwując pracę Neville’a. Ewidentnie czekał, aż nerwowy Gryfon z pewnością zrobi błąd, co zdarzało się prawie na każdej lekcji. Nie trwało to długo. Chłopak zawsze stawał się bardziej nerwowy, gdy Snape go obserwował, co ten drugi z pewnością robił celowo. Gdy z kociołka zaczął wydobywać się dym, Snape ruszył do przodu ze złośliwą radością.

Gdy mijał jej ławkę, Hermiona zobaczyła jak nauczyciel wyciąga rękę z kieszeni i wrzuca jej coś do torby. Podczas gdy pozostali obserwowali – w zależności od Domu, z sympatią, śmiechem lub ulgą, że to nie oni – jak Profesor obraża chłopaka, Hermiona schyliła się i zajrzała między swoje podręczniki. Złapała mały słoik i obejrzała go dokładnie. Był opisany dobrze znanym spiczastym charakterem pisma, które zazwyczaj widywała na swoich esejach, a które informowało ją, żeby przestała się popisywać i po prostu odpowiedziała na pytanie. Tym razem na etykiecie widniało: Na siniaki.

Gapiąc się na plecy Snape’a, który swoim kwaśnym tonem sprowadzał Neville’a do drżącego wraka, wolno potrząsnęła głową i schowała pojemnik do tej samej kieszeni, w której trzymała otrzymaną od pielęgniarki książkę. Nie miała jeszcze czasu do niej zajrzeć. Hermiona stwierdziła, że nagle jej życie stało się surrealistyczne.

Tego wieczoru, używając słabej wymówki o pracy domowej, uciekła do pustego o tej porze dormitorium, zostawiając grających w szachy Harry’ego i Rona. Dokładnie zaciągnęła kurtyny wokół łóżka, rzuciła wszystkie zaklęcia prywatności, które znała i usiadła ze skrzyżowanymi nogami i z tajemniczą książką, uśmiechając się do Krzywołapa. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać kota i skrzywiła się, gdy poczuła, że ma sztywną dłoń. Przypomniała sobie wtedy o słoiczku i przywołała go do siebie. Otworzyła go i z ciekawością powąchała woskową maść.

– Jak myślisz, Krzywołapku? – zapytała swojego zwierzaka. – Próbuje mnie otruć?

Była zaskoczona, że Snape w ogóle zauważył, iż była zraniona. Nie wspominając o tym, że chciał jej pomóc. Pewnie moje konserwowane strąki rzeszotki nie były dobrze ogolone. Nie miała wątpliwości, że obniży ocenę za jej eliksir. Bez względu na to, czy była zraniona, czy nie i czy to była jego wina. Wzruszając ramionami, wyjęła maść ze słoiczka i zaczęła ostrożnie ją aplikować na co gorsze siniaki.

Na początku czuła tylko przyjemny chłód, a później pulsujący ból, który towarzyszył jej przez cały dzień, zaczął znikać. Uspokojona, zaczęła się relaksować. Maść szybko wyschła i pozostawiła uczucie chłodu na ręce. Wyprostowała palce i wzięła gwałtowny wdech, gdy poczuła jak uczucie zimna przenika do kości. Kot powąchał słoik i zamruczał łagodnie. Wyglądał na zadowolonego. Od trzeciego roku pokładała pełne zaufanie w osądy Krzywołapa i zamiast zetrzeć maść, jak chciała zrobić w pierwszym odruchu, pozwoliła jej wnikać głębiej.

Po kilku chwilach chłód całkiem znieczulił jej rękę, co było dosyć przyjemnym uczuciem. Zwróciła swoją uwagę na tajemniczą książkę, którą wręczyła jej Madame Pomfrey. Rozsiadła się wygodnie i otworzyła ją na tytułowej stronie. Była zawiedziona, gdy sobie uświadomiła, że to są akta medyczne jakiegoś ucznia. Nie różniły się one niczym od innych, które do tej pory widziała. Zrozumiała, gdy przeczytała pierwsze zdanie.

Nazwisko ucznia: Severus Tobiasz Snape

Hermiona wzięła głęboki wdech i wypuściła drżąco powietrze, uświadamiając sobie w pełni, co trzyma w dłoniach.

– Cóż, to wyjaśnia dlaczego mam o tym nikomu nie mówić. – powiedziała cicho do Krzywołapa. Medyczna historia Snape’a gdy był studentem… Co na Boga tu jest? Cóż, akta były grubsze niż innych studentów. I naprawdę nie powinna ich czytać… Jeśli Snape się dowie, na pewno ją zamorduje, bo zapiski powinny być tajne. Jednakże z jakiegoś powodu Madame Pomfrey dała je jej. A jakaś część Hermiony była ich ciekawa. Ze wszystkich nauczycieli, Snape był najbardziej tajemniczy; może i był w Zakonie, ale nadal nic o nim nie wiedziała – poza tym, że był, jak to ujął Ron, zawsze palantem. Ponownie spojrzała na otwartą stronę.

Płeć: Mężczyzna

Data urodzenia: 9 stycznia 1960

To też było dla niej niespodzianką. Wiedziała, że był w szkole razem z Syriuszem i Lupinem, a oni mieli mniej więcej 35 lat, ale… wyglądał na starszego. Wróciła myślami do swojego pierwszego roku i stwierdziła, że mocno się postarzał przez te kilka lat. Choć to właściwie nie było zaskakujące, w końcu żył pod wpływem ogromnego stresu.

Dom: Slytherin

Lata nauki: Wrzesień 1971 – Czerwiec 1978

Rodzice: Tobiasz Snape, Mugol; Eileen Prince Snape, czystokrwista czarownica

Niemalże upuściła książkę.

– Snape jest półkrwi? – zapytała, po czym uświadomiła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Dzięki Bogu, że istnieją zaklęcia wyciszające. Hermiona zawsze zakładała, że Snape jest czystokrwistym czarodziejem, choć jak teraz nad tym rozmyślała, uświadomiła sobie, że nikt nigdy tego nie powiedział. Nie zdawała sobie sprawy, że półkrwi też mogli trafić do Slytherinu. Jakie to dziwne… Ciekawa jestem, kto jeszcze o tym wie? Na pewno nauczyciele, ale czy Ślizgoni wiedzieli, że ich głowa Domu nie była czystej krwi?

Dziewczyna upewniła się raz jeszcze, że nikt nie może jej zobaczyć ani podsłuchać i skierowała swoją uwagę na książkę. Przewróciła stronę. Pierwszy wpis był datowany na początek września 1971 roku, czyli pierwsze sprawdzenie ogólnego stanu zdrowia ucznia na początku semestru, które zawierało wzrost, wagę i odczyt ogólnego zaklęcia diagnozującego; widziała zapis swojego badania. Pani Pomfrey dodawała również kilka osobistych spostrzeżeń na temat ucznia obok jego stanu medycznego. I właśnie w to miejsce Hermiona skierowała wzrok.

Notatki: Wysokość w dolnej części średniej wzrostu dla wieku, nie ma zmartwienia. Waga niewiele poniżej normy i niski stan higieny osobistej. Ślady starych obrażeń, głównie siniaki na ramionach, plecach i żebrach; nie są poważne, ale wraz z pozostałymi obserwacjami mogą świadczyć o zaniedbaniu/wykorzystywaniu. Żadnej historii choroby. Wydaje się cichym, poważnym, uprzejmym chłopcem, ale lekko wycofanym. Trzeba go obserwować.

Hermiona westchnęła.

– Cóż, Krzywołapku, jak na razie dowiedziałam się, że Snape jest półkrwi, że był niski, że zawsze był chudy, miał tłuste włosy i był antyspołeczny. To dopiero będzie zabawa. – wzdychając, przewróciła stronę.

Pierwsza udokumentowana wizyta w Skrzydle Szpitalnym miała miejsce tydzień później – miał złamane ramię. Zapis Madame Pomfrey informował o rodzaju obrażenia i jego leczeniu. Zawierał również dodatkowe notatki i jej własne spostrzeżenia.

Podana przyczyna obrażenia to upadek. Nie ma nic świadczącego o kłamstwie, ale nie wydaje mi się, żeby to było przyczyną. Towarzyszyła mu przyjaciółka, panna Evans z Gryffindoru, która nie wyglądała na zadowoloną, gdy powiedział, iż upadł. Przypuszczalnie, poniżanie go wyszło spod kontroli – odwieczny powód problemów ze Ślizgonami półkrwi. Sądzę, że jest to pierwsza z wielu wizyt.

Dziewczyna gapiła się z niedowierzaniem na zapiski.

– Snape miał przyjaciółkę w Gryffindorze? To jest po prostu dziwne. – wymamrotała kręcąc głową. – No cóż, lecimy dalej.

Następne notatki dotyczyły stosunkowo niewielkich obrażeń. Większość z nich Madame Pomfrey zakwalifikowała jako skutki znęcania się nad nim lub bójek, ale nie było na to dowodów. Najwidoczniej Snape był świetnym kłamcą nawet, jako jedenastolatek. Kilka razy pojawiało się nazwisko jego przyjaciółki, Evans. Zazwyczaj przy nieprzekonywującym potwierdzaniu jego historii o upadkach lub wypadkach. Raz czy dwa pojawiło się, gdy broniła go przed oskarżeniami jakoby inni uczniowie trafiali do Skrzydła przez niego.

Na koniec pierwszego roku stan ogólny Snape’a nieznacznie się polepszył; nadal miał niedowagę, ale w akceptowalnej mierze oraz trochę urósł. Wciąż był cichy, uprzejmy i wycofany. Hermiona przeczytała notatkę z badania z początku jego drugiego roku.

Jego waga znowu się obniżyła, ma więcej siniaków i jest jeszcze bardziej zaniedbany. Poprosiłam Dyrektora, żeby sprawdził jego warunki domowe, ponieważ zaniedbywanie/wykorzystywanie go jest teraz bardziej prawdopodobne.

– Madame Pomfrey ostrzegała mnie, że to nie jest przyjemna lektura. – wymamrotała dziewczyna i przewróciła następną stronę.

Tym razem było więcej wypadków, których uczestnikami byli również inni uczniowie. Nie była zdziwiona, gdy regularnie pojawiały się nazwiska Huncwotów, albo jako jego katów, albo jego ofiar; bez względu na obrażenia po każdej ze stron, to i tak Snape był bardziej pokrzywdzony. Madame Pomfrey przede wszystkim skrupulatnie notowała obrażenia Snape’a, ale coraz częściej zapisywała również kary jakie otrzymywał chłopak. Większość opisanych wypadków była drobna i trywialna – stłuczenia i siniaki, okazyjnie łagodne klątwy, ale było jedno, które było poważne.

Snape został przyniesiony nieprzytomny do Skrzydła z rozległymi obrażeniami – złamana noga, pęknięta czaszka i kilka miejsc wewnętrznego krwawienia.

Notatki: Wypadek na próbach do drużyny Quidditcha. Upadek z miotły z wysokości około dwudziestu stóp, niezłagodzony, ponieważ opiekun był zajęty. Odmówił mi udzielenia odpowiedzi na pytanie, co się stało – zawstydzony? Zły? Nie jestem pewna, ciężko z niego czytać.

Pod tym była mniejsza notatka, wyraźnie dodana później.

Panna Evans przyszła z wizytą – gdy wychodziła, powiedziała: „To nie był wypadek. Sev dobrze lata”. Było pełno ludzi na próbach, ale żaden świadek zdarzenia się nie zgłosił. Najprawdopodobniej panna Evans ma rację, ale nie ma na to dowodów.

Hermiona czytała dalej. Reszta roku szkolnego minęła podobnie. Na początku trzeciego roku szkolnego była informacja, że Snape znowu stracił na wadze i ma nowe obrażenia – nie było nic o tym, czy Dyrektor cokolwiek zrobił. Madame Pomfrey w krótkiej notce zaznaczyła, że poziom hormonów się zmienił i zaczął mu się łamać głos. Dziewczyna nie była pewna, czy aby na pewno chce czytać o tym, jak jej nauczyciel wchodził w dorosłość, lecz mimo to kontynuowała lekturę. Ten rok przebiegał podobnie do poprzedniego. Jedyną różnicą był rodzaj i moc klątw użytych na Snape’ie i przez niego na Jamesie i Syriuszu – stały się silniejsze i bardziej agresywne. Jedną z głównych różnic pomiędzy tymi dwoma latami nauki był fakt, że wysokość głosu ustabilizowała się gdzieś w okolicach Wielkanocy i zaczął szybciej rosnąć.

Kiedy skończyła czytać zapiski z czwartego roku, które poza poziomem agresywności, niczym się nie różniły od poprzednich, spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, iż jest już porządnie po północy i czyta od dobrych kilku godzin. Zamknęła książkę, schowała ją pod poduszkę, upewniając się, że nic jej się nie stanie i spojrzała na swoja rękę. Nie czuła już zimna, a siniaki wyglądały zdecydowanie lepiej. Zniosła zaklęcia otaczające łóżko, wyślizgnęła się do łazienki, żeby przyszykować się do snu, po czym wróciła, ułożyła się z Krzywołapem i rozmyślała.

Wygląda na to, że Snape nie miał łatwo. Madame Pomfrey podejrzewała, iż pochodził z patologicznej rodziny i często był bity, a na dodatek wpadał regularnie na Huncwotów i z potyczek wychodził w gorszym stanie, niż oni. Książka skupiała się głównie na medycznych aspektach tych zdarzeń i ciężko było znaleźć ich przyczynę. Dziewczyna zdecydowała, że zapyta o to Madame Pomfrey, gdy już skończy całość. Stwierdzając, iż jutro odrobi wszystkie zadania domowe, dzięki czemu, będzie miała resztę weekendu na dokończenie zapisków, Hermiona zamknęła oczy i zapadła w męczący sen, zastanawiając się kim jest ta dziewczyna, Evans. Jak na złość, nazwisko wydawało jej się znajome.


 

*„Na sygnale” („Casualty”) – brytyjski serial medyczny emitowany od 1986 roku.

Rozdziały<< Goniąc SłońceGoniąc Słońce – Rozdział III >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 8 komentarzy

  1. Poproszę takiego kota! Moje, jeśli już łaskawie zechcą powąchać cokolwiek, co nie nadaje się do jedzenia, ignorują to w pełniWróć do czytania

Dodaj komentarz