Goniąc Słońce – Rozdział XIV

Goniąc Słońce – XIV

„Swoją prawdziwą siłę odkrywasz dopiero wtedy, kiedy stoisz pod ścianą”

James Geary

 

Gdy Hermiona zamykała kłódkę od schowka, poranne słońce już grzało. Ostrożnie schowała klucz do kieszeni i spojrzała na Snape’a. Wyglądał na tak zmęczonego, jak ona się czuła. Przetarł ręką nieogoloną szczękę i również na nią spojrzał bez wyrazu.

– Dokąd teraz, proszę pana?

Przez chwilę milczał. Gdy patrzyła, jak porusza się jego szczęka, uświadomiła sobie, że mężczyzna hamuje ziewanie. Wolno mrugając, odetchnął i zmęczonym gestem przetarł oczy.

– Do twojego domu zabrać twoje rzeczy. Następnie do Londynu, na Grimmauld Place. Aportuję się z tobą kilka ulic dalej i będę cię obserwował dopóki nie wejdziesz do środka. Nie wiem, kto jest teraz w domu.

– Nie idzie pan ze mną?

Ostro spojrzał na nią swoimi czarnymi oczami.

– Panno Granger, nie widziałem pani od zakończenia roku szkolnego. Jest pani wystarczająco inteligentna, by sobie uświadomić, iż pani rodzice mogą być w niebezpieczeństwie i z pani uporem do zdobywania wiedzy, nietrudno było pani znaleźć sposób, żeby byli bezpieczni. Z pewnością pani działania nie miały nic wspólnego ze mną.

– Rozumiem, proszę pana – ostrożnie odpowiedziała, w ogóle nie rozumiejąc. – Dziękuję.

Podczas zbierania swoich rzeczy, Hermiona raz jeszcze stwierdziła, że nienawidzi wspólnej aportacji. Ostrożnie zmniejszyła wszystko i schowała do szkolnej torby. Nim ponownie się do niego odezwała, upewniła się, że dom jest naprawdę pusty.

– Dlaczego pan to zrobił? Z pewnością przez to jest pan w większym niebezpieczeństwie.

Snape potrząsnął głową.

– Ukrywam teraz tak wiele, że to nie robi mi żadnej różnicy. Jeżeli dostanie się tak daleko, aby znaleźć informację o tym, że panią ostrzegłem, będzie wiedział o wiele więcej niż powinien, by zabić mnie i wraz ze mną pogrążyć Zakon.

Hermiona przełknęła i próbowała utrzymać lekki ton.

– W takim razie jesteśmy niezłymi szczęściarzami, że nie może dostać się tak daleko, prawda? – uniósł brew i lekko wykrzywił wargi w czymś, co mogło zostać uznane za tłumiony uśmiech. Dziewczyna znowu się odezwała. – Powiedział pan, że ludzie po obydwu stronach nie byliby zadowoleni, gdyby odkryli, co pan zrobił…

Ponownie potrząsnął głową.

– To nie pani problem, panno Granger. Ostatnimi czasy wszystko, co robię denerwuje obydwie strony. To jest część bycia podwójnym lub potrójnym agentem, albo czymkolwiek jestem. Szczerze mówiąc, już się w tym pogubiłem.

Delikatnie się uśmiechnęła, gdy zamykała drzwi i chowała klucze do kieszeni. Czasami jego wisielcze poczucie humoru, mimo że posępne, było zabawne.

– Dziękuję, profesorze.

– Nie wspominaj o tym – spojrzał na nią ironicznie. – To nie skromność, tylko polecenie. Nie wspominaj o tym.

– Dobrze, proszę pana. Lecz i tak panu dziękuję – ośmieliła się dodać.

– Za co? – głupio zapytał. – Jak już wspomniałem, nie widziałem pani od zakończenia roku szkolnego. W końcu jestem na wakacjach. Chodźmy – podał jej ramię i kilka minut później dziewczyna pukała już do drzwi domu przy Grimmauld Place dwanaście. Mimo że go nie widziała, czuła na sobie jego spojrzenie. Kiedy drzwi się otworzyły, dziewczyna uświadomiła sobie, że mężczyzna nie odpowiedział jej na pytanie, dlaczego to zrobił.

 

Nawet teraz Severus nie był pewien, czy dobrze zrobił ostrzegając Grangerów. Na pierwszy rzut oka oczywistym wydawało się, iż powinien zrobić wszystko, co możliwe, żeby ocalić życie jak największej liczbie osób. Dlatego też tak często jak mógł, ostrzegał, ale nigdy osobiście nie interweniował, a tym bardziej w tak ważnych przypadkach. Poza tym, sam przed sobą przyznał, że nie zrobił tego, myśląc o wojnie. Miał osobiste powody, a to było zakazane zarówno przez jego prywatny kodeks i rozkazy Dumbledore’a. Nie mógł sobie pozwolić na wpływ osobistych uczuć na jakikolwiek aspekt życia. To było coś, co w dalszym planie mogło być fatalne w skutkach. Ta interwencja być może powstrzyma go przed podobnym działaniem w przyszłości, co może mieć nieznane skutki, o których nie pomyślał.

A jednak nie mógł nie czuć satysfakcji, gdy wściekli Avery i Yaxley wrócili z pustymi rękoma. Zwłaszcza, że zapytany, odpowiedział, iż dziewczyna nie jest głupia i z pewnością domyśliła się, że może być celem. Całkiem szczerze poinformował również swojego Pana, iż nie było żadnych oficjalnych działań ze strony Zakonu, by ją chronić. Gdyby były, to on nie musiałby zadziałać.

Dzięki porażce Bellatrix i Lucjusza w Ministerstwie, w tym momencie on wiódł prym wśród Śmierciożerców. Bycie prawą ręką Voldemorta było nieprzyjemne i niebezpieczne, ale od czasu do czasu nawet zabawne, z prostego powodu – nienawiść i słabo ukrywana zawiść promieniująca od jego braci. Jakaś część Severusa czerpała dziką satysfakcję z nowej władzy jaką miał nad nimi. Oto on, biedny, niedystyngowany, półkrwi mężczyzna zaszedł w szeregach wyżej niż arystokracja. Ironia była po prostu piękna.

Bez wątpienia duma prowadzi do upadku, ale póki to trwało, zamierzał się tym cieszyć. Poza tym wiedział, że jego Pan całkowicie mu nie ufa. W swojej mądrości Czarny Pan przydzielił Glizdogona do pilnowania go i ku swojemu rozczarowaniu, u Severusa w domu gościł Huncwot. Przez kilka dni rządzenie Pettigrew i zmuszanie go do posprzątania mu domu było zabawne, ale tracił już zainteresowanie nim i było coś dziwnego w spaniu w tym samym, co ten szczur domu. Pomijając fakt, że Severus chciał go zobaczyć martwego.

Jednak to była kwestia na inny czas. Teraz próbował powstrzymać swoje nogi przed mdleniem, gdy klęczał na swoim miejscu w kręgu i zastanawiał się, co się dzieje. Jego Pan tajemniczo wspomniał, że to spotkanie będzie wyjątkowe, ale póki co niczym się od innych nie różniło. Pod koniec zebrania, w momencie, w którym Severus zazwyczaj miał ochotę zapytać Mamy jeszcze jakieś interesy?, Voldemort wstał i stanął przed nimi, by ponownie przemówić. Uśmiechał się, a to był zły znak.

– Moi bracia, mam ogłoszenie.

Powiedz, że przechodzisz na emeryturę, ponuro pomyślał Severus. Był zadowolony, że dzięki masce nie musiał wyglądać na zadowolonego.

– Zawsze musimy patrzeć w przyszłość i dzisiaj się ona zaczyna. Mamy nowego rekruta.

To zwróciło uwagę Severusa. Od powrotu ich Pana nie było żadnych nowych inicjacji. Zmrużył oczy i przyglądał się ich liderowi. Przez chwilę zazdrościł temu nowemu rekrutowi, kimkolwiek by nie był. Jego inicjacja nie będzie tak samo koszmarna jak Severusa czy innych Śmierciożerców. Voldemort nie był już człowiekiem. Mężczyzna wciąż nie mógł bez pocenia się i mdłości myśleć o nocy, w której otrzymał Mroczny Znak, a gdyby nie Oklumencja nadal miałby o tym koszmary.

Kiedy nowy rekrut został przyprowadzony na przód i po zdjęciu kaptura ukazała się twarz Draco Malfoya, pomyślał, że chyba teraz śni mu się koszmar. Przez chwilę Severus zamarł w totalnym bezruchu, z horrorem w oczach gapiąc się na chłopaka. Och, nie. Nie to. Nie teraz. Nie teraz, cholera! Wiedział, że Draco i prawie wszyscy jego koledzy z roku przyjmą Mroczny Znak i dołączą do grona Śmierciożerców, ale był pewien, że dopiero po ukończeniu szkoły. Czarny Pan nigdy nie rekrutował nieletnich… Jego umysł zaczął bardzo szybko pracować, zastanawiając się nad kilkoma nieprzyjemnymi powodami takiej decyzji. O Boże, nie. Ty głupi chłopcze, coś ty zrobił? Gdy ceremonia trwała, schowany za maską mężczyzna mocno przygryzł dolną wargę i koncentrował się na oddychaniu.

Było kilka różnic. Rodzice Draco stali jako jego „sponsorzy”. Narcyza próbowała wyglądać na dumną, ale Severus znał ją od wielu lat i widział strach w jej oczach. Obydwoje wiedzieli, że częściowo jest to kara za porażkę Lucjusza. On sam też to wiedział. Jego stary przyjaciel wyglądał ponuro, na zmęczonego i zastraszonego. Draco wyglądał na dumnego i aroganckiego, jedynie z małym błyskiem niepewności w oczach, jakby się zastanawiał, w co się pakuje. Gdy wymawiał słowa, chłopak nie miał nawet tyle rozumu, żeby choć trochę się bać. Gdyby ceremonia przypominała tą z pierwszej wojny, jego tupet zostałby szybko zniszczony. Z ponurą rezygnacją Severus obserwował, jak jego chrześniak wyciąga lewe przedramię i otrzymuje Znak, krzycząc z bólu podczas naznaczenia. Mimo to, chłopak nadal twardo stał.

Chciał porozmawiać z Malfoyami zaraz po spotkaniu, ale nie miał na to szansy. Poza tym nie chciał, aby Draco go widział. Oczywiście chłopak wiedział, że jego wujek jest Śmierciożercą, ale wiedzieć coś, a to zobaczyć, to dwie różne rzeczy. Zanim się rozeszli zdołał tylko wymienić spojrzenie z Lucjuszem. Nigdy nie widział swojego starego przyjaciela w takim stanie. Potem Voldemort go zatrzymał, by osobiście wyjaśnić mu powód, dla którego wybrał Draco.

Severus celowo postanowił nie aportować się bezpośrednio do domu. Wybrał punkt kilka mil od domu i resztę drogę przeszedł, próbując oczyścić umysł. Pocieszył się, że przynajmniej chłopak nie będzie szpiegował szpiega. Jego Pan wiedział, że Draco się do tego nie nadaje. Voldemort mu ufał. W tych okolicznościach to naprawdę było pocieszające. Biedny Draco nie miał szansy na sukces. Severus wiedział, iż nie może na to pozwolić. Nawet jeżeli, choć to była straszna myśl, miałby zabić swojego chrześniaka. Chłopca, którego znał odkąd ten się urodził. Boże, miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale teraz musiał porozmawiać z Dumbledorem.

 

Kiedy Hermiona przybyła do Kwatery Głównej, był w niej profesor Dumbledore wraz z Moody’m i Tonks. Przynajmniej młoda Aurorka ucieszyła się na jej widok. Moody był pod wrażeniem, kiedy ostrożnie wytłumaczyła, że pomyślała, iż będzie bezpieczniej jak jej rodzice opuszczą kraj, a ona będzie na Grimmauld Place niż jakby miała nerwowo siedzieć w mugolskim miasteczku, nasłuchując dziwnych hałasów. Jednakże Dyrektor wydawał się zły, a już na pewno był nieprzekonany. Od tego czasu ledwie go widywała, ale był już uśmiechniętym sobą.

Co dziwne, miło spędzała czas. Jeszcze przez tydzień lub dwa będzie musiała obejść się bez swoich przyjaciół i skoro była jedynym „dzieckiem” w domu, przychodzący i wychodzący członkowie Zakonu nie troszczyli się zbytnio o bezpieczeństwo i wiele się o nich dowiedziała. Niekoniecznie o planach, lecz budowała sobie wyraźniejszy obraz struktury Zakonu i kto w nim jest. Cieszyła się również z dostępu do biblioteki. Teraz, gdy wszystkie niebezpieczne lub o Czarnej Magii książki zostały usunięte, poprawiła kilka swoich prac domowych. Miłą odmianą było też to, że do towarzystwa miała portret Fineasa i mogła wymieniać plotki z Hogwartem – nie to, że latem działo się tam coś interesującego. Mężczyzna bezwstydnie oferował jej, że będzie podsłuchiwał na zebraniach, jeśli nie zapomną usunąć obrazów.

Bez Syriusza dom wydawał się dziwny, ale tak naprawdę nie często go widywała, gdy mężczyzna jeszcze w nim był. Przez krótki okres czasu nosiła po nim żałobę, ale bardziej martwiła się o Harry’ego, zwłaszcza, że nie mogła się z chłopakiem kontaktować. Podczas jego nieobecności nikt na stałe nie przebywał w Kwaterze Głównej, ale wielu ludzi tu przychodziło i nie była zupełnie sama. Nawet Snape częściej się pojawiał, choć wydawało się, że nie ma czasu lub chęci na rozmowę i często załatwiał prywatne sprawy. Te parę razy, gdy go widziała wydawał się przemęczony i zestresowany. Raz lub dwa razy w tygodniu mężczyzna zostawał na noc – gdy McGonagall złapała go w holu i zażądała wyjaśnień, krótko odpowiedział, że jest pilnowany przez Petera Pettigrew i w towarzystwie szczura chce spędzać najmniej czasu, jak to możliwe, co z pewnością było prawdą.

Jedno z godnych zapamiętania spotkań miało miejsce kilka dni po jej przyjeździe. Hermiona była w bibliotece, gdy usłyszała jak portret pani Black zaczyna wykrzykiwać inwektywy. Kiedy wychyliła głowę do holu, zobaczyła Snape’a stojącego w pobliżu portretu ze skrzyżowanymi ramionami i nudą wypisaną na twarzy. Zaciekawiona dziewczyna podeszła bliżej, by usłyszeć, co obraz do niego krzyczy.

– Brudny kundel! Zdrajca! Niewierny robak!

– Myślę, że pana lubi – zauważyła sucho. To był pierwszy raz, gdy miała okazję z nim porozmawiać po tym, jak ją odstawił pod Kwaterę Główną. Nie wiedziała, co mężczyzna robi, gdy podczas wakacji potrzebuje pomocy medycznej. Może miał domowy adres Madame Pomfrey czy coś, ale najpewniej po prostu to ignorował.

Snape prychnął.

– Tak samo bez wyobraźni, jak reszta rodziny – skomentował, przekrzykując wrzaski portretu.

– Kundel? – zapytała. – Reszta ma sens, oczywiście z punktu widzenia czystokrwistego snoba, ale… kundel?

– Zastanów się – odparł, nieobecnym wzrokiem przyglądając się swoim paznokciom i ignorując krzyczącą kobietę. – Jesteś mugolaczką, co czyni cię zwierzęciem, dziwactwem, czymś, o czym trzeba myśleć niemalże z żalem. Ja jestem półkrwi, co oznacza, że ktoś z nadludzi używających magii zniżył się, by rozmnożyć się z mugolem. Tym samym jestem rodzajem perwersji, a co najmniej błędem rozrodczym – przewrócił oczami. – Kiedy już zabraknie jej epitetów, z pewnością rozwinie tę teorię bardziej szczegółowo. Znowu.

– Mógłby pan po prostu odejść – wytknęła mu ostrożnie.

– Owszem – zgodził się z nią. – Mógłbym również permanentnie ją uciszyć.

– Naprawdę? – nikt nie był w stanie tego zrobić, a już kilku ludzi próbowało.

– O tak – odparł nieobecnym głosem. – To nie jest trudne.

– Więc dlaczego pan tego nie zrobi, profesorze?

Posłał jej lekki uśmieszek.

– Zgadnij.

Hermiona wyszczerzyła się.

– Lubi pan słuchać jak obraża innych.

– Proszę, panno Granger, czy byłbym aż tak małostkowy? – zapytał sarkastycznie. – Dla pani informacji, myli się pani. Sprawia mi przyjemność patrzenie na ich sfrustrowanie i chodzenie na paluszkach obok portretu martwej kobiety. Powinni zrobić cokolwiek, by ją uciszyć – wyciągnął różdżkę i leniwym ruchem machnął nią w stronę portretu. Kurtyny natychmiast się zamknęły, tłumiąc ostatni obraźliwy krzyk, na który Hermiona aż zamrugała.

– W sumie nigdy nie słyszałam, żeby na kogoś bluźniła.

Na mężczyznę, który właśnie usłyszał, że ma bardzo niezdrową relację ze swoją babką i który cierpiał na kilka poniżających problemów i chorób, Snape wciąż wyglądał na rozbawionego.

– Widocznie jestem specjalnym przypadkiem – odrzekł, odwracając się.

– Mam pytanie, proszę pana.

– Ciężko mi w to uwierzyć – odparł kpiąco. Odwrócił się w jej stronę, by na nią prychnąć, a jego ciemne oczy lśniły w delikatnym uśmiechu. – O co chodzi tym razem?

– Skąd się wzięły pieniądze?

Zaskoczyła go. Nie odpowiadał o ułamek sekundy dłużej niż powinien, a następnie uprzejmie rzekł:

– Jakie pieniądze? – zmarszczka między brwiami sugerowała jednak, że jest zły, a nie zaciekawiony.

Hermiona zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy, co nie było łatwe. Nic nie można było wyczytać z jego twarzy. Czarne oczy mężczyzny były puste i gładkie jak wypolerowany obsydian, nie było w nich żadnych emocji. Cholerna Oklumencja. Po dłuższej chwili, kiedy dziewczyna nie odpowiadała, mężczyzna odwrócił wzrok, obrócił się i ruszył w stronę drzwi.

Przygryzając wargę, obserwowała jak wychodzi i miała nadzieję, że się myli. Naprawdę nie chciała wisieć mu trzech tysięcy funtów, zwłaszcza, że tyle nie miała. Jej oszczędności były połączone ze skarbcem w Gringottcie, ale w jakiejkolwiek walucie by nie liczyć, nie miała ani wystarczająco dużo pieniędzy, ani dostępu do pieniędzy rodziców. Poza tym, znała Snape’a już na tyle, by wiedzieć, że on nigdy nie przyjmie od niej zwrotu. Miał jakieś swoje tajemnicze powody, które kierowały jego działaniami i nie będzie tolerował ani dalszych pytań, ani próby oddania pieniędzy.

Uparty, irytujący mężczyzna. Westchnęła, obróciła się i wróciła do biblioteki.

 

W normalnych okolicznościach wezwanie przez Dumbledore’a bardzo zezłościłoby Severusa. Zwłaszcza w środku nocy i z Glizdogonem w jego domu, lecz mężczyzna wiedział, że dzisiejsze wezwanie jest inne. Choćby dlatego, że przybył po niego Fawkes, który zabrał mężczyznę bezpośrednio do gabinetu Dyrektora w Hogwarcie. To się nigdy wcześniej nie zdarzało. Nigdy nie był przenoszony przez feniksa. Doświadczenie należało do tych, bez których mógłby się obejść, zwłaszcza, że było dezorientujące. Nim płomienie zdążyły zgasnąć, zaczęła boleć go głowa, lecz mężczyzna już przyglądał się scenie, którą widział.

Dumbledore na wpół leżał na swoim krześle, dysząc i ściskając nadgarstek. Palce prawej ręki były czarne i wyglądały na mocno poparzone, zwłaszcza serdeczny palec, który wyglądał jakby był otoczony pierścieniem krwi. Było to najprawdopodobniej spowodowane pierścieniem z roztrzaskanym na półczarnym kamieniem, leżącym na biurku przed starszym mężczyzną wraz z mieczem Godryka Gryffindora.

– Co się stało? – zapytał pusto Severus, gdy pospieszył do przodu i klęknął przy nim, by zbadać poparzoną dłoń. Ze stanowczością ignorował protest swoich kolan.

– Przeklęty pierścień – odparł mu jeden z portretów.

Bez jaj, Sherlocku. Dusząc w sobie odpowiedź, Severus badał rękę, dostrzegając, że czerń rozprzestrzenia się. To nie było prawdziwe poparzenie. Nie było ani pęcherzy, ani surowego mięsa. Zamiast tego ręka wyglądała na wysuszoną, zrobiła się czarna i uschnięta – być może był to rodzaj przekleństwa korupcyjnego. Wyciągając różdżkę, Severus pobieżnie spojrzał na twarz Dumbledore’a. Staruszek był ledwie przytomny i wyglądał, jakby był pijany. Wyraźnie widoczne było, że tylko odrobinę zdawał sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje.

Próbując nie przygryzać wargi – lepiej jak najszybciej pozbyć się tego nawyku, a wciąż był wściekły, że go w ogóle podłapał – Severus zaczął pracować, szybko odkrywając, że nigdy wcześniej nie spotkał się z tą klątwą, która była niezwykle mroczna i bardzo złośliwa. Po cichu sam do siebie przeklinał, ale czasowo zdołał zablokować zarażony obszar i puścił się biegiem, niemalże sprintem przez ciemny i opustoszały zamek. Po drodze kilka razy prawie by się zabił. Pędził przez niezliczoną ilość schodów w dół, do swojego laboratorium w lochach, aby szybko przejrzeć składzik eliksirów.

Mówiąc szczerze nie miał zielonego pojęcia o tym, co robi. Zdał się na instynkt, gdy w pośpiechu tworzył eliksir, który częściowo był leczniczą miksturą, ale przede wszystkim miał wzmocnić staruszka i chronić jego magię. Miał nadzieję, że powstrzyma też klątwę na tyle długo, by Severus mógł spróbować wynaleźć przeciwzaklęcie. Ledwie oddychał, gdy kolor w końcu zmienił się na złoty, który miał nadzieję osiągnąć. Podróż z jego kwater do Dyrektora nigdy wcześniej nie trwała tak długo.

Eliksir pomógł doprowadzić Dumbledore’a do stanu, w którym mógł wyjaśnić co się stało. Severus słuchał go jednym uchem, próbując jednocześnie ustalić dokładną naturę klątwy, która zjadała rękę staruszka. Starszy mężczyzna wrócił do Hogwartu, zdołał zdjąć tę rzecz i z jakiegoś szalonego powodu rozbił ją mieczem Gryffindora.

– Dlaczego, dlaczego założyłeś ten pierścień? – w końcu z niedowierzaniem zapytał, desperacko potrząsając głową, gdy próbował związać klątwę i zatrzymać ją. Miał okropne przeczucie, że nie uda mu się znaleźć nic, by ją zlikwidować. – Z pewnością wiedziałeś, że ma na sobie klątwę. Dlaczego w ogóle go dotykałeś?

Dumbledore nie był tak cholernie głupi. Zaciskając zęby, ponuro kontynuował, mamrocząc do siebie w mieszaninie łaciny, greki i czegokolwiek jeszcze innego, co mu przyszło do głowy. Miał nadzieję, że mu się poszczęści.

– Byłem… byłem głupcem – przyznał zachrypniętym głosem Dumbledore. – Skuszonym…

– Skuszonym przez co? – spytał, na chwilę przerywając, by przyjrzeć się pierścieniowi. Nie wyglądał jakoś specjalnie ani nie pasował do żadnego artefaktu znanego Severusowi.

Przez pęknięcie ciężko było dostrzec na nim symbol, ale przypominał on dawny znak Grindelwalda. Boże, to było to? Jakiś głupi, szalony moment nostalgii? I przez to staruszek sam siebie skazał na śmierć, ponieważ teraz już Severus wiedział, iż nie zdoła cofnąć klątwy. Już była zbyt zakorzeniona, zbyt silna. Cholera.

Co dziwne, myśl o tym, że Dumbledore umiera sprawiła mu ból. Tępy ból w klatce piersiowej. To właśnie było zaskakujące. Severus nienawidził Dumbledore’a, naprawdę i tak było od dzieciństwa. Służył mu tylko i wyłącznie z konieczności. Do pewnego stopnia niechętnie szanował swojego pracodawcę, ale to nie była nawet mała część tego, co czuli inni ludzie i z pewnością nigdy go nie polubi. Lecz staruszek był ostatnią rzeczą, w którą wierzył tym jedynym, maleńkim okruchem wiary, który w nim pozostał. Co więcej… Dyrektor w pewnym sensie był Zakonem. Zgubią się bez niego – w zasadzie bez niego przegrają, czy to z Wybrańcem, czy bez niego. Na dobrą sprawę mogliby rozstrzygnąć wojnę tej nocy.

Bliski paniki spojrzał na starca i z furią powiedział:

– To cud, że w ogóle tu wróciłeś! Ten pierścień zawierał niezwykle silną klątwę, możemy ją tylko opóźniać. Póki co udało mi się ją zamknąć w jednej ręce…

Dumbledore podniósł dłoń i przyglądał się jej z łagodnym zainteresowaniem.

– Dobrze się spisałeś, Severusie – powiedział takim samym tonem, jakim by pochwalił psa za wykonanie mądrej sztuczki. – Jak myślisz, ile mam czasu?

Do kurwy nędzy, mógłbyś chociaż brzmieć na zasmuconego! Jesteś z kamienia? W przeciwieństwie do Severusa, Dumbledore korzystał z życia i z pewnością nie mógł być aż taki optymistyczny, jak teraz udawał na myśl o nadchodzącej śmierci. Zawahał się, nim z wahaniem odrzekł:

– Nie umiem powiedzieć. Może rok. Nie można wiecznie powstrzymywać takiej klątwy. W końcu się rozprzestrzeni. To rodzaj zaklęcia, które z czasem robi się coraz mocniejsze – nienawidził porażki, ale nawet on nie był w stanie przeciwdziałać temu czarowi.

– Jestem szczęściarzem, niezwykłym szczęściarzem, że mam ciebie, Severusie.

Dobry chłopiec, chcesz ciasteczko? Odwal się. Te słowa go zapiekły, ponieważ desperacko chciał, żeby były szczere, jednocześnie wiedząc, że takie nie są. Nikt przy nim nie był szczęśliwy. Czując się niestabilnie i ciesząc się z Oklumencji, która powstrzymywała jego strach i szok, zezłoszczony mężczyzna odwarknął:

– Gdybyś wezwał mnie wcześniej, być może mógłbym zrobić więcej, kupić ci więcej czasu! – obrócił głowę, by spojrzeć na pierścień i miecz. Wciąż był zmieszany i świadomy tego, że Dumbledore nie mówi mu wszystkiego. – Myślałeś, że jak zniszczysz pierścień, zniszczysz klątwę?

– Coś takiego… Z pewnością majaczyłem… – z dystansem odparł Dumbledore, zmuszając się do siedzenia prosto i po prostu wracając do interesów. – Cóż, to naprawdę ułatwia sprawy – wbrew sobie Snape wgapił się w pracodawcę. O czym ty, kurwa teraz bredzisz? Staruszek się uśmiechnął, delikatnie przedrzeźniając zmieszanego Severusa. – Mówię o planie Lorda Voldemorta wobec mojej osoby. O planie, w którym biedny chłopiec Malfoyów ma mnie zamordować.

Severus podniósł się z podłogi, okrążył biurko i usiadł w krześle naprzeciwko, czując się zmęczony i wyczerpany. Jego ramię zaczęło mrowić, gdy staruszek użył Jego imienia, zwłaszcza, że nadał mu tytuł. Poza tym miał ochotę mu wytknąć, że biedny chłopiec Malfoyów miał imię, lecz nie mieli czasu na to, by zbaczać z tematu.

Krzywiąc się, niecierpliwie powtórzył:

– Czarny Pan nie spodziewa się, że Draconowi się to uda. To tylko kara za porażkę Lucjusza. Powolna tortura dla jego rodziców, podczas której będą musieli patrzeć, jak zawodzi i zostaje ukarany.

– Innymi słowy, chłopak otrzymał wyrok śmierci tak samo, jak ja – spokojnie powiedział Dumbledore, w ogóle nie poruszony żadnym z tych przeznaczeń. – Zakładam, że w razie porażki Draco, ty masz dokończyć zadanie?

Severus zamilknął. Próbował o tym nie myśleć.

– Wydaje mi się, że taki jest plan Czarnego Pana – w końcu odrzekł, przełykając. To nie byłby pierwszy ani nawet trzydziesty pierwszy raz, gdy miał kogoś zabić. To nie byłby nawet pierwszy raz, gdyby miał zabić kogoś, kogo zna, ale…

– Lord Voldemort przewiduje, że w najbliższej przyszłości nie będzie potrzebował szpiega w Hogwarcie?

– Wierzy, że szkoła wkrótce będzie należeć do niego – odrzekł spokojnie. Wydawało się to coraz bardziej prawdopodobne.

– A jeśli tak się stanie, to czy mam twoje słowo, że zrobisz wszystko, co w swojej mocy, by chronić uczniów Hogwartu?

Poważnie znieważony Severus zacisnął zęby i sztywno skinął głową. Już to robił. Każdego tygodnia krwawił za te dzieci, prawie dając się zabić, by spróbować utrzymać je przy życiu. Dumbledore powinien już to wiedzieć. Wyraźnie nie świadomy obrazy, którą uczynił, staruszek spokojnie kontynuował:

– Dobrze. A teraz, musisz odkryć, co planuje Draco. Przerażony nastolatek stanowi zagrożenie dla wszystkich, włącznie z samym sobą. Zaoferuj mu pomoc, lubi cię…

– …dużo mniej, odkąd jego ojciec stracił szacunek – przerwał mu wciąż zezłoszczony, a jednak dziwnie spokojny przez tą rozmowę Severus. Przynajmniej brzmiało to tak, jakby Dumbledore miał jakiś plan. – Draco mnie obwinia. Myśli, że zająłem miejsce jego ojca.

– Mimo to, próbuj. Mniej boję się o siebie niż o przypadkowe ofiary chłopca – to było rozsądne zmartwienie. Draco miał tendencję do panikowania i nigdy nie myślał o innych ludziach. – Oczywiście, – rześko kontynuował – jest jedna rzecz, którą możemy zrobić, by oszczędzić go przed gniewem Lorda Voldemorta.

Severus zignorował mrowienie w przedramieniu i uniósł brwi, sarkastycznie pytając:

– Pozwolisz, żeby cię zabił? – to z pewnością wszystko by uprościło…

– Z pewnością nie. Ty musisz mnie zabić.

Młodszy mężczyzna pusto wpatrywał się w staruszka, zastanawiając się, czy dobrze usłyszał. Bez pomysłu, co o tym sądzić czy co powiedzieć, wrócił do sarkazmu i kąśliwie zapytał:

– Chcesz, żebym zrobił to teraz? Czy może potrzebujesz kilku chwil na skomponowanie epitafium?

– O nie, jeszcze nie – grzecznie odparł Dyrektor. Właściwie to on się uśmiechał. – Ośmielę się stwierdzić, że moment sam się ukaże. Biorąc pod uwagę dzisiejsze wydarzenia, stanie się to w ciągu roku.

– Skoro nie masz nic przeciwko umieraniu, – szorstko powiedział – dlaczego nie pozwolić na to Draco? – jeśli Severus będzie musiał to zrobić za chłopaka, on zostanie za to ukarany. A był już zmęczony zabijaniem i rozlewem krwi. Nawet jeśli nie chciał, by jego chrześniak przeżył tą szokującą utratę niewinności.

Jakby czytając mu w myślach, Dumbledore cicho odparł:

– Dusza chłopca nie jest jeszcze tak zniszczona. Nie chcę, żeby została rozdarta z mojego powodu.

To zabolało. Naprawdę zabolało tę małą, wrażliwą część jego jestestwa, która wciąż chciała udowodnić, że nie był totalną szumowiną.

– A moja dusza, Dumbledore? – zapytał niewiele głośniej od szeptu, znając już odpowiedź. – A moja? – jego dusza nic nie znaczyła. Już był stracony, czymże więc było jeszcze jedno morderstwo? Nie przeszkadzało mu, że miałby się poświęcić za Draco, ale miał już dosyć walczenia z tym, jak bardzo był nieważny.

– Tylko ty wiesz, czy ulżenie staruszkowi w bólu i pomoc w uniknięciu poniżenia zniszczy twoją duszę – miękko odparł Dumbledore. To były tylko puste słowa i Severus o tym wiedział. W tym świecie nie istniało coś takiego, jak łaskawe zabójstwo. To nie będzie Uzdrowiciel, który pomoże komuś odejść, gdy wiek i choroby okrutnie go niszczą. To będzie przedwczesne przerwanie życia bez powodu i to było morderstwo, a on wiedział, że tym razem się z tego nie podniesie.

Wiedział również, że nie było innego wyjścia. Gdy bez nadziei spojrzał na swojego Pana, na ramionach poczuł zimny ciężar. Przygotowywał się do wyrażenia zgody na skazanie siebie, bez nadziei na przebaczenie. Ale Dumbledore nigdy nie mógł się oprzeć, by nie wbić tej ostatniej szpilki, nacisnąć zbyt mocno, więc mówił dalej:

– Proszę cię o tę ogromna przysługę, bo to, że wkrótce umrę jest równie pewne jak to, że Armaty z Chudley zajmą w tym roku ostatnie miejsce w lidze. Wyznam, że wolałbym odejść z tego świata szybko i bezboleśnie, zamiast narażać się na powolne i niezbyt miłe dla oka konanie, jeśli zabierze się do tego na przykład Greyback… Podobno Voldemort już go zwerbował. Albo droga Bellatrix, która lubi pobawić się ofiarą, zanim ją pożre.

Szlag by cię, staruchu. Nie zawsze musisz zmuszać mnie krzyczącego i kopiącego, a już na pewno nie musisz używać szantażu emocjonalnego. Czy choć ten jeden raz nie możesz po prostu poprosić i zaufać mi, że zrobię właściwą rzecz, bez konieczności prowadzenia mnie krok po kroku? Gniew był bezsensowny i nie trwał długo. Severus ponuro spojrzał w oczy swojego Pana, czując jak przygniata go przyszłość, jeszcze jedno zobowiązanie pośród wielu innych. W końcu powoli skinął głową i poczuł, jak w tym samym momencie coś wewnątrz niego umiera.

– Dziękuję, Severusie.

Nie dziękuj mi. Nie za to.

 

Hermiona gwałtownie się obudziła na dźwięk własnego krzyku, dławionego przez łzy spływające jej po twarzy. Odkąd opuściła dom nie miała żadnego koszmaru i myślała, że ten etap już minął… najwidoczniej myliła się. Drżąc i dysząc, wytarła rękawem oczy i prawie dostała zawału, gdy usłyszała, jak na korytarzu gwałtownie otwierają się drzwi.

– Granger, lepiej, żeby coś demonicznego właśnie wypełzło spod twojego łóżka i próbowało cię zjeść, – zagrzmiał zaspany i poirytowany Snape zza drzwi – bo jeśli właśnie prawie przyprawiłaś mnie o zawał tylko dlatego, że pająk wszedł ci na twarz, stracę panowanie nad sobą.

Najwidoczniej krzyczała głośniej niż zwykle po tych snach, uświadomiła sobie Hermiona, gdy serce zaczęło jej wolniej bić. Jednak nie była w nastroju na to, żeby ktoś na nią krzyczał i zignorowała mężczyznę, koncentrując się na tym, aby przestać płakać i zlokalizować chusteczki. Szczegóły koszmaru zaczęły blednąć, za co była wdzięczna. Wystarczyło, że raz to widziała.

– Panno Granger? – zapytał Snape, brzmiąc zdecydowanie łagodniej. – Wszystko w porządku?

Gdy oczyściła już nos i gardło na tyle, by mogła mówić, Hermiona podniosła głos:

– Przepraszam, proszę pana. To był tylko koszmar. Nie chciałam pana obudzić.

To zdanie powitała cisza, po czym usłyszała oddalające się kroki, kiedy najpewniej mężczyzna wracał do łóżka. W porządku. I tak nie potrzebowała sympatii, powiedziała sobie. Usiadła na łóżku, opierając się o zagłówek. Ponownie wyczyściła nos i marzyła o obecności Krzywołapa – w tym momencie miała ogromną potrzebę przytulenia się do czegoś ciepłego, a jeżeli to coś byłoby miękkie i mogło mruczeć, byłby to bardzo miły bonus.

Chwilę zajęło nim przestała płakać. Oparła bolącą głowę o ścianę i zastanawiała się, czy odważy się pójść do łazienki po szklankę wody. Po chwili uświadomiła sobie swoją głupotę i prawie się roześmiała, gdy sięgała po swoją różdżkę. Sączenie wyczarowanego napoju zniwelowało suchość w gardle, ale nie sądziła, by ponownie dała radę zasnąć. O mało nie upuściła szklanki, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Zakrztusiła się i dopiero po chwili była w stanie niepewnie powiedzieć:

– Tak?

– Czy mogę wejść? – mimo że w domu poza nimi nie było nikogo innego, szokiem było ponowne usłyszenie głosu Snape’a, zwłaszcza, że myślała, iż wrócił do łóżka.

Hermiona szybko rozejrzała się po pokoju i wyszła z łóżka, by mimo gorąca założyć szlafrok. Kiedy już była przyzwoicie ubrana, ostrożnie otworzyła drzwi. Jej profesor stał na korytarzu, wyglądając raczej niechlujnie. Był rozczochrany i wciąż wyglądał na zaspanego. Na długą, wyblakłą, szarą nocną koszulę miał narzuconą rozpiętą nauczycielską szatę. W każdej ręce trzymał kubek i jeden z nich wyciągnął w jej stronę.

-Proszę – powiedział szorstko.

Hermiona odruchowo wzięła naczynie i powąchała zawartość, po czym spojrzała na niego zdziwiona.

– Herbata chai? Pije pan herbatę chai?

– Czasami tak.

Przypomniała sobie

W odpowiedzi wzruszył ramionami i wszedł do jej pokoju. Był boso, co tłumaczyło dlaczego nie słyszała, jak ponownie podszedł do jej drzwi.

– Nie chciałam pana obudzić.

– Już to mówiłaś. A jednak mnie obudziłaś – Snape skrzyżnie usiadł w nogach jej łóżka, oparł się o ścianę i wziął łyk swojej herbaty. Jego ciemne oczy z zamyślenie obserwowały, jak niezręcznie siadała na drugim końcu łóżka i obracała się, by na niego spojrzeć. – Chcesz o tym porozmawiać?

– Nie ma o czym, proszę pana. To był tylko zły sen – pociągnęła łyk napoju i zamrugała. Pomimo przypraw i słodkości cukru była prawie pewna, że jest tu też brandy albo jakiś inny alkohol. – … mam tylko szesnaście lat, proszę pana.

Miękko prychnął i nieuważnie podrapał się po na wpół wyleczonym cięciu, utrzymując kubek na kolanie.

– Pijesz piwo kremowe odkąd skończyłaś trzynaście lat. Mimo że jest słabe, to wciąż alkohol. W herbacie nie ma go wystarczająco dużo, by upić skrzata domowego. W każdym razie, potrzebujesz tego. Nikt tak nie krzyczy z powodu złego snu. Nie należy lekko traktować koszmarów, panno Granger.

– To nie był koszmar, proszę pana. Już nawet większości nie pamiętam, ale to był tylko zły sen o… o Ministerstwie. Śni mi się od tamtego wydarzenia, ale jest coraz lepiej. Aż do dzisiaj, przez prawie dwa tygodnie nie miałam złego snu.

Snape spojrzał na nią przenikliwie, po czym wolno skinął głową, wierząc jej. Co było miłe z jego strony, ponieważ to była prawda. Trochę niepewnie Hermiona dodała:

– Nie musiał pan tego robić, proszę pana. Jestem wdzięczna, ale… nic mi nie jest, naprawdę. I…

Uniósł brew, patrząc na nią kpiąco.

– I dziwnie jest widzieć jakiekolwiek ludzkie gesty u profesora Snape’a? – zapytał kąśliwie. – Niech pani da spokój, panno Granger. Od piętnastu lat jestem Opiekunem Domu. Naprawdę pani sądzi, że po raz pierwszy zostałem wyrwany w środku nocy z łóżka przez nastolatkę, która miała koszmar? Ślizgońskie dzieci nie są kosmitami. Mają takie same problemy jak Gryfońskie dzieci, zapewniam panią. I mam osobiste doświadczenia ze złymi snami – wziął kolejny łyk herbaty. – Więc wymyśl inny temat do rozmowy. Jeśli zaśniesz w takim nastroju, twoje sny będą gorsze, a nie chcę zostać ponownie obudzony przez pani krzyk. Poza tym sam nie mam ochoty ponownie zasnąć.

A czy ma pan kiedykolwiek? Udało jej się nie powiedzieć tego głośno, ale niewiele brakowało. W każdym razie była prawie pewna, że on i tak wie, o czym ona myśli – sądząc po uniesionej brwi i sposobie w jaki na nią patrzył. Poruszyła pierwszy nie nieprzyjemny temat, jaki przyszedł jej do głowy.

– Cóż, jest coś, o co chciałam pana zapytać w związku z zeszłym tygodniem…

Jego oczy odrobinę zaszły mgłą, gdy ostrożnie na nią spojrzał.

– Tak?

– Tworzenie Świstoklika.

Trochę się rozluźnił, a ona zaczęła się zastanawiać, o czym myślał, że go zapyta.

– Co w związku z tym?

– Cóż, nigdy… nigdy w taki sposób nie dzieliłam z nikim magii, ale… czy powinnam to tak dziwnie odczuwać?

– Czasami tak się zdarza. Jak dziwnie?

– Eee, ciężko to opisać, ale… cóż, pana magia jest inna od mojej. Znaczy wiem, że jesteśmy różni, więc to oczywiste, że inaczej będę ją czuła, ale to było więcej niż oczekiwałam.

– Kontynuuj – odparł neutralnie.

– Była… w jakiś sposób zimniejsza od mojej i… uczucie mocy było inne. Wolniejsze, ale silniejsze, jeśli to ma sens i… ciemniejsze? Nie w sensie Czarnej Magii czy coś, ale… Och, nie wiem. Nie umiem tego opisać.

Snape uniósł obydwie brwi w czymś, co można by uznać za delikatne zdziwienie.

– Interesujące. Większość ludzi by tego nie wyczuła – wyglądał na zamyślonego. – Doprawdy bardzo interesujące – zadumał się. – To, co czułaś… nie jest powszechnie akceptowaną częścią teorii magicznej i nie jest tak naprawdę ważne, ale… słyszałaś o koncepcie magii elementarnej?

– Tak, proszę pana.

– Każda czarownica czy czarodziej ma powinowactwo z konkretnym elementem. To nadaje ich magii pewien charakter. Nie wpływa na magiczną siłę czy umiejętności, tylko dodaje jakby przyprawy do tego, co robią. Ollivander, wytwórca różdżek trochę to studiował. Uważa, że to jest część, która determinuje powiązanie jakiejś osoby z różdżką. Większość ludzi nie zwraca na to uwagi, a umiejętność rozróżnienia tego jest bardzo rzadka.

– Czy pan to potrafi?

– Tak – przyznał. – Wychodzi na to, że pani również. Jednak to raczej bezużyteczna umiejętność. Większa część czarodziejskiego społeczeństwa, dobre siedemdziesiąt procent ma powinowactwo do ognia, a grono pozostałych do ziemi.

– A pańska magia ma powinowactwo, z którym elementem?

Jego oczy słabo zalśniły w półmroku jej sypialni.

– Zgadnij.

Zastanowiła się, ale nie było łatwo. Ten wolny, nieubłagany chłód i niezmordowana siła…

– Woda.

– Tak.

– Czy to dlatego używa pan wody jako swojej wizualizacji? – zapytała, przypominając sobie ciemny, cichy ocean w jego umyśle.

– Nieświadomie, ale to zapewne jedna z przyczyn – zgodził się. – Wychodzi na to, że woda jest najrzadziej spotykanym powinowactwem. A mówiąc o wizualizacji… powinna pani dalej ćwiczyć Oklumencję. Pozwoli to pani oczyścić umysł, zapanować nad emocjami i lepiej kontrolować sny.

– Tak, proszę pana. A z czym ja jestem powiązana? – jego oczy zalśniły ponownie, ale zanim miał szansę otworzyć usta, dziewczyna dodała: – Proszę, niech mi pan nie każe znowu zgadywać. Jestem zbyt zmęczona.

Mężczyzna miękko prychnął i usłuchał prośby.

– Z powietrzem, panno Granger, które jest równie rzadko spotykane, a jednak częściej niż z wodą. I żeby uprzedzić twoje pytania o każdą osobę, którą obydwoje znamy… zobaczmy. Potter jest ogniem, jak oboje jego rodzice, jak Dyrektor i Czarny Pan. Również większość Śmierciożerców i większość Zakonu jest z nim powiązana. Co ciekawe, Weasleyowie to ziemia tak, jak Poppy Pomfrey, Kingsley Shacklebolt i Narcyza Malfoy, choć jej mąż, syn i siostry mają powinowactwo do ognia. Profesor Flitwick tak, jak ty ma powietrze. Poza mną reszta nauczycieli jest powiązana z ogniem.

– Czy zna pan kogoś, kto również ma wodę?

– Nie.

– Czy to jest dziedziczne, proszę pana? Powiedział pan, że wszyscy Weasleyowie to ziemia…

– Nie wiem. Powiedziałem również, że nikt tego głębiej nie badał.

– Jakim elementem jest magia pana matki?

Przez chwilę w jego oczach pojawiło się coś dziwnego. Coś, przez co pożałowała, że zadała pytanie, choć sama nie wiedziała dlaczego tak się poczuła.

– Nie wiem – w końcu odpowiedział. – Bardzo rzadko używała magii – użycie czasu przeszłego powiedziało jej wszystko, co potrzebowała wiedzieć i wzdrygnęła się.

– Ja…

Snape potrząsnął głową, przerywając jej.

– Jeśli czuje pani potrzebę przeproszenia mnie, to gdybym tego chciał, nie odpowiedziałbym pani, tylko zażądał przeprosin. W końcu nigdy się nie wahałem, by powiedzieć, żeby przestała pani pytać.

Delikatnie się uśmiechnęła.

– To prawda – zrelaksowała się. Oparła się o ścianę i wypiła resztę herbaty, póki jeszcze była ciepła, rozkoszując się jej słodkością i przyprawami. Hermiona wciąż nie miała pojęcia, dlaczego on to zrobił, ale była wdzięczna. To było zaskakująco… miłe jak na niego. Złośliwa część jej charakteru musiała przyznać, że miło i profesor Snape było raczej mało etycznym pomysłem i było podejrzliwe, o ile nie przerażające. A jednak jakikolwiek miał motyw, doceniła ten gest.

– Powinna pani ponownie spróbować zasnąć – po chwili miękko powiedział.

– Myślę, że to mało prawdopodobne, proszę pana.

– O? Dlaczego? – spytał.

Właściwie nie chciała tego powiedzieć. Zbyt wiele nieprzespanych nocy właśnie wyszło, a w obecności tego konkretnego mężczyzny powinna się bardzo pilnować. Hermiona wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że straci zainteresowanie. Z pewnością on też chciał już wrócić do łóżka. Jednakże czarne oczy w niej utkwione nie wyglądały na śpiące. Spojrzała w bok, wgapiła się w pusty kubek i cicho przyznała:

– Ten dom jest taki… pusty bez nikogo. Ja… nie czuję się zbytnio… bezpiecznie.

Po chwili Snape sztywno odpowiedział:

– Ja tu jestem. Chociaż jestem w stanie zrozumieć, dlaczego to może być niewielkim pocieszeniem.

Uświadamiając sobie, że uraziła jego dumę, Hermiona gwałtownie potrząsnęła głową, spojrzała krótko na niego, po czym zawstydzona ponownie opuściła wzrok.

– Nie to miałam na myśli, proszę pana i przepraszam za taką sugestię. Ufam panu i wiem, że poradzi pan sobie ze wszystkim, co jest w tym domu. Tak samo, jak wiem, że nikt nie złamie Zaklęcia Fideliusa. Myślę, że to bardziej psychologiczna kwestia. Czuję się trochę głupio, ale po prostu nie jestem przyzwyczajona do spania w tak pustym domu. U siebie zawsze miałam Krzywołapa, a moi rodzice byli za drzwiami obok. W szkole dzielę dormitorium z innymi dziewczynami – na granicy bełkotania zmusiła się, żeby się zamknąć i przygryzła wargę. Zaryzykowała nieśmiałe spojrzenie na nauczyciela.

Mężczyzna cicho ją obserwował, jego czarne oczy były zamyślone i, co dziwne, nie osądzały ją i nie wyśmiewały się z niej. Miała przeczucie, że on rozumie, co miała na myśli, prawdopodobnie nawet lepiej niż ona sama.

– Jestem tylko kawałek dalej – zauważył miękko. Jego wargi słabo się wygięły. – Na odległość krzyku.

Wbrew sobie dziewczyna się uśmiechnęła. Co dziwne, poprawiło jej to humor.

– Wiem, zachowuję się irracjonalnie.

– Ze wszystkich niezliczonych przymiotników, których używałem do scharakteryzowania pani, panno Granger, „irracjonalna” jest na samym dole tej listy – jego ton był suchy, a ona uśmiechnęła się szerzej, zdając sobie sprawę z tego, że dokuczaniem próbował poprawić jej humor. Naprawdę nie zachowywał się jak profesor Snape. Podejrzewam, że on w końcu też ma wakacje, powiedziała do siebie.

Czując się już lepiej, zebrała swoją odwagę i zdołała powiedzieć

– Proszę pana, czy mógłby pan – po czym odwaga ją opuściła i zrezygnowana potrząsnęła głową. – Nieważne.

Snape przechylił głowę i spojrzał na nią.

– O co chodzi?

Przygryzła wargę i spojrzała w bok, niezdolna, by spojrzeć mu w oczy. Poczuła, jak na twarz wpełza jej rumieniec.

– Nie, to nie jest ważne.

– Pytaj. Nigdy się nie wahałaś przed zadawaniem pytań i nie uwierzę, że nagle zaczęłaś.

– Nie mogę – wymamrotała, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Gdy gapiła się na łóżko, pluła sobie w brodę, że się w ogóle odezwała. – Czuję się jak dziecko.

– Panno Granger, – delikatnie powiedział Snape – ma pani szesnaście lat i jest pani częścią wojny, na którą w ogóle nie powinna być pani narażona. W ostatnich miesiącach widziała pani i robiła tyle rzeczy, ile większość ludzi nie zrobiłaby w trakcie całego swojego życia. Pani rodzina jest zagrożona i ukrywa się przed oprawcami. Zaledwie kilka tygodni temu walczyła pani w swojej pierwszej bitwie na śmierć i życie, podczas której została pani poważnie ranna i po raz pierwszy zobaczyła pani swojego wroga. Myślę, że w tych okolicznościach ma pani prawo czuć się zagrożona. A teraz, niech pani zada mi to pytanie, którym jest pani tak przerażona. Obiecuję, że najgorsze, co zrobię, to powiem „nie”.

Skręcając palce i ponownie przygryzając wargę, wzięła głęboki wdech i zdołała wyszeptać:

– Czy mógłby pan… tu zostać? Proszę?

Zapanowała długa cisza. Kiedy dziewczyna odważyła się na niego spojrzeć, mężczyzna gapił się na nią i był kompletnie oszołomiony. Nagle, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała, Hermiona wyjąkała:

– Ja… ja nie miałam na myśli…

Snape zamrugał i teraz on wyglądał na zawstydzonego. Najwidoczniej nie zauważył, jak niewłaściwie mogło zostać zinterpretowane jej pytanie.

– Wiem, że nie. Rozumiem, co miałaś na myśli – a jednak wciąż wyglądał na ciężko zszokowanego. Najwidoczniej ktoś proszący go o pocieszenie i ochronę był rzadkością. Gdy po długiej chwili mężczyzna doszedł do siebie, z jego twarzy nie można było nic odczytać. Następnie wziął głęboki oddech i wpatrzył się gdzieś w ciemność jej sypialni. – … zostanę przez chwilę – odparł, niekomfortowym gestem pocierając kark. – Dopóki nie zaśniesz.

Nie brzmiał na uradowanego, ale nie mogła go za to winić. Cierpiał na bezsenność czy nie, najprawdopodobniej chciał już wrócić do swojego łóżka. Poza tym, bez względu na okoliczności, Snape miałby kłopoty, gdyby Zakon się dowiedział, że siedział w jej sypialni, gdy nikogo innego nie było w domu. A mężczyzna nigdy nie miał cierpliwości do tak zwanej „dziecięcej histerii”. Jednak się zgodził, a tego nie oczekiwała. Rozdarta pomiędzy zawstydzeniem, a czuciem się lepiej, cienkim głosem powiedziała:

– Dziękuję, proszę pana.

Nie patrząc na nią skinął głową. Dziewczyna niezgrabnie zdjęła szlafrok i weszła do łóżka, a on cały czas wpatrywał się w ścianę.

Musiała przyznać, że mimo dziwności tej sytuacji, czuła się znacznie lepiej. Czuła jak materac w nogach jej łóżka ugina się pod ciężarem ciała mężczyzny, mogła wyczuć słaby zapach mydła, herbaty i samego Snape’a – mieszankę czegoś świeżego, która w jakiś sposób była znajoma, zapach miedzi i nuty ziół eliksiru, nad którym ostatnio pracował. Było tak cicho, że gdy nadstawiła uszu, mogła usłyszeć jego oddech. Nie było absolutnie żadnego powodu, przez który w jego obecności mogłaby się czuć bezpiecznie. To był Snape, morderca, zdrajca, Śmierciożerca, podwójny agent i, jak sam się przyznał, skurwysyn. Jeśli już, to powinna być przerażona. Ale nie była. Był zdolny poradzić sobie ze wszystkim, co mogłoby się stać i z jakiegoś nieznanego powodu, ufała mu. Zamknęła oczy i odprężyła się. Szybko zapadła w głęboki sen bez snów i nie usłyszała, kiedy wyszedł.

 

Jakiś czas później, w swojej własnej sypialni, rozbudzony Severus leżał na łóżku i gapił się w sufit, wciąż zmieszany dzisiejszymi nocnymi wydarzeniami. Gdy ponownie sobie odtwarzał wydarzenia, wszystko wydawało się logiczne. Być może trochę dziwne, skoro nie był ekspertem od pocieszania, ale każdy, kto był Opiekunem Slytherinu bardzo szybko uczył się, jak sobie radzić z koszmarami. Uspokój, zmień temat, rozmawiaj o czymś błahym dopóki nie wróci zmęczenie, a potem wyjdź, by mogli ponownie zasnąć. Oczywiście herbata nie była częścią tego wszystkiego, ale dopóki nie poprosiła go o to, aby został, wszystko miało sens.

Pomimo jej oczywistego zawstydzenia, Severusowi nie przyszło do głowy, że prośba dziewczyny miała podtekst. To było raczej dołujące i wyraźnie wskazywało na to, że jego libido prawie zniknęło, co w tych okolicznościach właściwie było dobre. Nawet przez sekundę nie pomyślał o tym, że dziewczyna składa mu propozycję – był realistą. Żadna kobieta, nieważne ile miałaby lat nie zrobiłaby tego nawet w jego najdzikszych, najmroczniejszych fantazjach. To sama prośba go zszokowała. Myślał o tym, odkąd wrócił do swojego pokoju – nie było żadnych szans, żeby on ponownie zasnął – i nie był w stanie przypomnieć sobie, by przez trzydzieści sześć i pół lat ktokolwiek, kiedykolwiek okazał mu tak głębokie zaufanie. To go skonfundowało, odrobinę rozstroiło i w jakiś sposób zdenerwowało, ale również nieznacznie zmniejszyło to zimne poczucie samotności, które przez tak długi okres czasu czyniło go pustym w środku.

Zamknął oczy i ponownie ukazała mu się śpiąca postać dziewczyny. Rysy twarzy jej złagodniały i zniknęła ta mała zmarszczka zmartwienia spomiędzy brwi. Podczas snu wyglądała na młodszą, włosy zakryły całą poduszkę i jak na dziewczynę z taką silną osobowością, wyglądała na podatną na zranienie. To powinno spowodować, że poczułby się jak drań, zwłaszcza przez uczucia, które w nim były od miesięcy, ale tak się nie stało. Zamiast tego zastanawiał się, co by zrobił, gdyby kiedykolwiek został postawiony przed wyborem: chronić ją czy zachować przykrywkę. Już nie był pewien, jak by postąpił i to było niebezpieczne. Nie tylko dla niego i dla niej (gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział), ale również dla wojny.

Westchnął, przewrócił się na bok, zwinął się w kłębek i mimo mglistej, letniej nocy, nakrył głowę kocem.

– Doprowadzisz do mojej śmierci, Granger – wymamrotał, zamykając oczy. Zaczął pogrążać się we śnie. – Może nawet pobijesz Czarnego Pana – niemalże miał na to nadzieję.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XIIIGoniąc Słońce – Rozdział XV >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 10 komentarzy

  1. Ok, ok, po jej słowach powinien zabrać dupę w troki, a nie ściemniać jak to jest od 15 lat Opiekunem Domu (a ona ma ledwie rok więcej) blablabla. Kurde, no, za młoda ona tu jestWróć do czytania

Dodaj komentarz