Goniąc Słońce – Rozdział XII

Goniąc Słońce – XII

„Nie ma większej siły niż potrzeba”

Eurypides

 

Dzięki Bogu, że to już prawie koniec roku szkolnego. Severus był wyczerpany i nie mógł się doczekać wakacji. Owszem, jego zajęcia jako Śmierciożercy staną się częstsze, ale przez resztę czasu będzie wolny i będzie mógł się wyspać. Ponadto miał nadzieję, że ta pomocna klątwa jego Pana wreszcie zadziała i pozbędzie się Umbridge. Jeśli los wkrótce nie zadziała, Severus był przygotowany wziąć sprawy we własne ręce, zwłaszcza teraz, gdy przez tych drani Minerwa była w Szpitalu Świętego Munga. Umbridge nie wyznaczyła jeszcze wicedyrektora, ale był za to wdzięczny, ponieważ naprawdę nie chciał nim być.

Wypełnił ostatni formularz w ostatnim dokumencie, który miał zrobić w tym semestrze i odłożył pióro. Usiadł wygodnie i przyciągnął się w swoim krześle, będąc zadowolonym, że wreszcie miał to z głowy. Wstając, zdecydował, że zasłużył na drinka i ruszył w stronę swojego starego, wygodnego fotela. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi gabinetu, a on prawie jęknął. Co tym razem zrobiły te małe niuanse?

– Dobry wieczór, Draco – powitał swojego chrześniaka, ukrywając irytację. – Co cię tu sprowadza?

Chłopak krzywo się uśmiechnął.

– Przysyła mnie Dyrektorka, wujku – Severus nie zareagował na nieformalny zwrot; pomimo braku pokrewieństwa, Draco nazywał go wujkiem Severusem odkąd był maleńkim dzieckiem i jeszcze dobrze nie potrafił mówić. Zwykle nalegał na formalne tytuły w szkole, ale nie było nikogo innego w zasięgu słuchu, a poza tym następne słowa Draco zmartwiły go bardziej. – Złapaliśmy Pottera i jego mały gang, gdy włamali się do jej gabinetu i chce, abyś przyszedł i pomógł.

O kurwa, Potter, co u diabła żeś zrobił?

– Cudownie – stwierdził sarkastycznie. – Musiał minąć co najmniej tydzień, odkąd ostatnio zrobił coś głupiego. Zajmijmy się tą farsą.

Szedł za Draco przez zamek, a jego myśli gwałtownie pędziły. Każdy instynkt wręcz krzyczał, że coś jest nie w porządku. Został poinformowany, iż dzisiejszego wieczoru ma ignorować wszystkie wezwania, ponieważ Lucjusz i Bella przewodzili jakiejś misji, w której on miał nie brać udziału. Musiał przyznać, że zbytnio nie próbował dowiedzieć się o co chodzi. Jego ramię odrobinę zamrowiło, ale nie piekło… jeszcze.

Draco otworzył drzwi do gabinetu Umbridge i Severus natychmiast wszedł do środka. Skryty za swoimi tarczami oklumencji, rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł kilku swoich uczniów, którzy, jak się wydawało, próbują zamordować Gryfonów i od razu wszystkich zapamiętał. Granger była prawie zmiażdżona między ścianą a Bulstrode, Weasley krwawił na Warringtona, Longbottom był podduszany przez Crabbe’a. Co ciekawe, tym razem było zaangażowanych również kilku młodszych uczniów. Panna Weasley szamotała się z Farley – nawet sobie nie zdawał sprawy, że była jednym z podwładnych Umbridge; była na szóstym roku – Goyle wyglądał tak samo głupio jak zawsze, zwłaszcza że Lovegood zupełnie go ignorowała i wypatrywała się w ścianę tym swoim nieobecnym wzrokiem. Wyglądała kompletnie nie na miejscu z tym swoim krukońskim krawatem. Potter stał pośrodku tego wszystkiego wyglądając… cóż, raczej jakby zwariował, a to było maleńką poprawą w stosunku do jego dwóch, wiecznie zamiennych wyrazów twarzy – przygnębienia lub zaskoczenia.

– Chciała mnie pani widzieć, pani Dyrektor – zapytał obojętnie, próbując nie udławić się tytułem.

– Ach, profesor Snape – powitała go czymś, co dla innych mogło uchodzić za promienny uśmiech. – Tak, chciałabym dostać kolejną butelkę Veritaserum najszybciej, jak to możliwe.

A ja chciałbym iść na emeryturę i spędzić ją w willi na południu Francji jako multimilioner. Ale to tak samo prawdopodobne jak to, że zostanę Chippendalesem. Spojrzał na nią pustym wzrokiem, pozwalając włosom opaść na twarz tak, by częściowo ukryły jej wyraz.

– Wzięła pani moją ostatnią butelkę, żeby przesłuchać Pottera. Z pewnością nie zużyła pani wszystkiego? Mówiłem, że trzy krople wystarczą.

Ku jego przerażeniu i zdumieniu, zarumieniła się. To było jedną z najbardziej niepasujących rzeczy, jakie widział w ciągu ostatniego roku lub dwóch.

– Może pan zrobić więcej, prawda? – powiedziała słodkim głosikiem i mężczyzna przez chwilę myślał, że go zemdli. Nagle coraz bardziej zaczęła przypominać mu Bellatrix. Obydwie czerpały dziecięcą radość z zadawania bólu. Nawet jeśli Umbridge wciąż sama przed sobą zaprzeczała, to w niej było, silniejsze z każdym dniem.

– Oczywiście – odparł chłodno, prawie prychając. Robił wszystko, co mógł, by ignorować gapiących się na niego uczniów. Jego Ślizgoni szeroko się uśmiechali, a reszta wyglądała na przerażonych i wściekłych, choć gdyby można było dostrzec twarz Granger, ona patrzyłaby na niego prosząco. Miał nadzieję, że dziewczyna wciąż mogła oddychać. Bulstrode była idealnym przykładem na to, dlaczego uczniowie powinni więcej ćwiczyć – była zbudowana jak szafa trzydrzwiowa. – Dojrzewanie zajmuje eliksirowi pełen miesiąc, więc w przeciągu tego czasu powinien być gotowy – dodał wytwornie.

Mina Umbridge była bezcenna. Wściekła przełknęła ślinę i wyskrzeczała:

– Miesiąc? Miesiąc?! – jej głos przypominał głos postaci z jednej z tych okropnych bajek, które oglądał w dzieciństwie. Brzmiała jak jeden z negatywnych bohaterów ze Scooby-Doo. – Ale ja go potrzebuję teraz, Snape! – Jaki pech. – Właśnie złapałam Pottera na korzystaniu z mojego kominka, bo chciał się skontaktować z kimś nieznajomym!

– Naprawdę? – zapytał spokojnie.

Kurwa, Potter, co ty myślisz, że robisz? Odwrócił się i spojrzał na chłopaka, który – jakimś cudem choć jeden raz – rozumiał i szeroko otworzył oczy, wpatrując się w niego. Bezróżdżkowa i niewerbalna Legilimencja była bardzo trudna, nawet jeżeli nie wpatrywał się w zielone oczy Lily. Potter był tak poruszony, że nie mógł rozpoznać niejasnych migawek jego myśli. Nie słyszę twoich myśli, Potter. Pokaż mi, nie mów… – Cóż, to mnie nie dziwi – powiedział nieobecnym głosem, próbując zignorować Umbridge i zobaczyć to, co chciał pokazać mu chłopak. – Potter nigdy nie potrafił uszanować szkolnych zasad. – Cholera, chłopaku, skoncentruj się! Nie widzę! Tam coś było… wysoka postać, którą mógł być Czarny Pan i słyszał jakiś niewyraźny szum…

– Chcę go przesłuchać! – powtórzyła z niemalże dziecięcym gniewem Umbridge. Wbrew sobie na chwilę spojrzał w jej stronę, by zobaczyć, czy ma zamiar tupnąć nogą. – Masz mi dostarczyć eliksir, który zmusi go do powiedzenia mi prawdy!

Zamknij się wreszcie, kobieto. Gdyby w gabinecie nie było tylu uczniów, oszołomiłby ją i pozwolił Potterowi mówić, skoro chłopak był tak zdesperowany. Jednak nie poradziłby sobie z taką ilością ludzi. Odpowiedział jej płasko, już nie próbując dłużej ukrywać swojej pogardy:

– Już pani powiedziałem, że nie mam więcej Veritaserum. Jeśli nie chce pani otruć Pottera, a zapewniam, że całkowicie bym panią poparł, nie mogę pomóc. Problem z truciznami polega na tym, że te najbardziej paskudne nie dają ofierze czasu na wyznania.

Mając nadzieję, że chłopak choć trochę się uspokoił, Severus spojrzał na niego i otworzył połączenie. Próbował wydobyć jakiś sens z lawiny obrazów przepływających przez głowę Pottera. Chłopak tak bardzo się starał, że aż się spocił, ale wciąż był skupiony na czytaniu w myślach i chciał wysłać mu słowa, zamiast skupić się na konkretnym obrazie. Chciałby, żeby Granger nie była już zasłonięta przez Bulstrode. Dziewczyna nauczyła się jak nie tracić głowy i być może byłaby w stanie mu powiedzieć o co chodzi.

– Jesteś na warunkowym! – wrzasnęła Umbridge, a on bardzo powoli obrócił się w jej stronę i uniósł brew. Czy ty właśnie to do mnie powiedziałaś, suko? – Celowo nie chcesz mi pomóc! – Szybko na to wpadłaś. Tylko osiem miesięcy po tym, jak zacząłem nie być pomocny. – Oczekiwałam czegoś innego. Lucjusz Malfoy zawsze się o tobie dobrze wypowiadał. – Oczywiście, że tak. Takie wypowiedzi doprowadziły mnie do posiadania Mrocznego Znaku. Boże dopomóż. – A teraz wynoś się z mojego gabinetu! – Z przyjemnością. Tak bardzo sarkastycznie, jak tylko mógł, ukłonił się i odwrócił. Wtedy usłyszał krzyk Pottera, którego głos był wysoki i zdesperowany.

– On ma Łapę! – Co? Zamarł, nie śmiąc rozejrzeć się dookoła, a rozgorączkowany chłopak kontynuował. – Ma Łapę tam, gdzie to jest schowane!

W innych okolicznościach Severus byłby pod wrażeniem, że Potter w końcu nauczył się czegoś o sekretach i subtelności, ale tym razem jego wnętrzności zmieniły się w lód, bo uświadomił sobie znaczenie słów chłopaka.

– Łapę? – skrzeknęła Umbridge. – Co to jest Łapa? Gdzie co jest schowane? Co to znaczy, Snape?

Wolno się obrócił, skupiając się na tym, by jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Uniósł brwi, chcąc ukazać niewinne zdziwienie, ale jego myśli pędziły.

– Nie mam pojęcia – zimno skłamał. – Potter, gdybym chciał, żebyś wykrzykiwał nonsensy, podałbym ci eliksir bełkotu – ponownie się odwrócił i miażdżąco dodał – i Crabbe, poluźnij odrobinę swój uścisk. Jeśli Longbottom się udusi, będę miał mnóstwo papierkowej roboty i obawiam się, iż będę musiał o tym wspomnieć w twoich referencjach, jeśli kiedykolwiek będziesz starał się o pracę.

Zamknął za sobą drzwi i równym tempem przemierzał szkolne korytarze, szybko myśląc. Black został złapany? Jak? Grimmauld Place było nienanoszalne, a nie było szansy, by zdobyli lokalizację od Dumbledore’a. Czyżby Black znowu się wymknął i wtedy go schwytali? To było możliwe, bo choć ten pies był tak niedorzecznie głupi, nikt inny by mu nie pozwolił wyjść.

Nie, to wszystko cuchnęło zdechłą od tygodnia rybą. Pomijając wszystko inne, gdyby mieli zamiar złapać Blacka, on byłby w to zaangażowany – Czarny Pan doskonale wiedział jak bardzo się nie znoszą i pozwoliłby Severusowi dołączyć do zabawy. A nawet jeśli zostałby schwytany, dlaczego mieliby go zabrać do Departamentu Tajemnic? Nic dobrego by im z tego nie przyszło… chyba, że chcieli zwabić tam Pottera, na przykład grożąc jego ojcu chrzestnemu.

Okej, w porządku. Ale skąd Potter to wie? I dlaczego próbował użyć kominka, by z kimś porozmawiać? Severus się martwił i gdy nad tym rozmyślał, aż do bólu przygryzał wargę. Cholera, cholera, cholera! Musiał się dowiedzieć, co się dzieje. Zatrzymał się przy najbliższym obrazie i żwawo podszedł do wyglądającego na surowego czarodzieja, jakiegoś eksperta od Transmutacji, którego imienia nie pamiętał.

– Znajdź portret Fineasa Nigellusa i powiedz mu, że muszę z nim natychmiast porozmawiać.

– Co jest takie pilne? – zirytowany, zapytał były Dyrektor.

Próbując nie rozmyślać o tym, co w tym momencie dzieciom może robić Umbridge, Severus odwarknął:

– Idź do swojego drugiego portretu i powiedz mi, gdzie jest Black. Natychmiast.

Fineas niechętnie posłuchał go i po minucie wrócił.

– Jak zwykle dąsa się w pokoju Hipogryfa. Czemu?

Prawie przewrócił się z ulgi, ale wzruszył jedynie ramionami.

– Nie ważne. Musiałem mieć pewność, że tam się znajduje.

Zignorował złość portretu, odwrócił się i odszedł, ponownie kierując się do gabinetu ropuchy. Chciał się upewnić, że kobieta nie zabiła żadnego ucznia i powiedzieć Potterowi, że to nieprawda. Gdy wszedł do gabinetu zastał swoich Ślizgonów leczących swoje siniaki, rannych i kłócących się ze sobą. Jednak w zasięgu wzroku nie było żadnego Gryfona czy Krukona. Do kurwy nędzy, co tym razem się stało?

– Co do diabła żeście robili? – zażądał informacji, próbując się nie roześmiać. Pragnienie śmiechu wzrosło, gdy marudzący i oburzony Draco powiedział mu, co się stało. Granger odegrała przedstawienie, które przegapił, a za które powinna dostać Oskara. Wraz z Potterem wywabiła ropuchę do Zakazanego Lasu, a w tym czasie ich przyjaciele pokonali tak zwaną Brygadę Inkwizycyjną i uciekli.

– Wszyscy okryliście się dzisiaj chwałą – powiedział zjadliwie, rozglądając się po swoich uczniach gapiących się na niego ponuro. – Właśnie to otrzymujecie za bycie sługusami kogoś takiego, jak ona. Nie współczuję wam, zwłaszcza waszej dwójce – dodał miażdżąco, patrząc na Farley i Goyle’a. – Zostać pokonanym przez dwoje czwartoklasistów, w tym przez dziewczynę, która tylko ciałem znajduje się na tej samej planecie, co my.

Eliksiry Lovegood były… co najmniej unikalne, ale przynajmniej nigdy nie spowodowała eksplozji. Przy jednej pamiętnej okazji otruła połowę swojej klasy, wypełniając laboratorium oparami przypominającymi LSD. Skutkiem tego była grupa nastolatków bezsensownie bredzących o mackach wchodzących przez okna – nadal nie był tego do końca pewien, bo lochy nie miały okien – ale przynajmniej te lekcje nigdy nie były nudne, a jej prace domowe czasami były bezcenne.

– Ale, proszę pana – zaprotestował Draco – pani Dyrektor… Potter… nie powinniśmy?

– To tylko Potter i Granger. Myślę, że najlepszy pracownik Ministerstwa da sobie radę – odparł z delikatną drwiną, mściwie zastanawiając się, co też pod tymi krzaczastymi włosami dziewczyna wymyśliła. Byłby srodze nią zawiedziony, gdyby to nie było coś wspaniałego. – Idźcie do Pokoju Wspólnego, a ja naprawię ten bałagan. A jeśli któreś z was wychyli choćby jeden palec na zewnątrz przed jutrzejszym porankiem, będzie wam bardzo przykro. Wyrażam się jasno? – wbrew powszechnej opinii, nie wszystko uchodziło jego wychowankom na sucho. Prywatnie był dla nich tak ostry, jak tylko mógł bez narażania swojej pozycji i karał ich wtedy, gdy zasłużyli. Dzięki temu usłyszał ponure

– Tak, proszę pana – gdy Brygada Inkwizycyjna z podkulonymi ogonami opuszczała gabinet. Wolno wypuścił powietrze, przetarł oczy i wyszedł, udając się na mury. Przyglądał się ciemniejącemu Lasowi i zastanawiał się, co tam może się dziać.

Po chwili zobaczył, że coś się dzieje. Ledwie słyszał dźwięki, ale coś sprawiło, że kilka testrali odleciało. Jakikolwiek plan miała Granger, był on spektakularny. Nie mógł się już doczekać, by o tym usłyszeć.

 

Stopniowo, z coraz ciemniejszym niebem, Severus był bardziej zaniepokojony. Jego ramię raz lub dwa lekko zapiekło, a to oznaczało, że misja Lucjusza i Belli już się zaczęła. Jednakże teraz był odpowiedzialny za szkołę. W końcu zobaczył poruszenie na linii Lasu i mrużył oczy tak długo, aż rozpoznał Firenza. Blady centaur niósł kogoś na grzbiecie i był sam. Gdy ujrzał Umbridge, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Gdzie są dzieci? O Boże.

On wiedział, że Black nie został schwytany, ale Potter wciąż był o tym przekonany. Chłopak brzmiał na przerażonego i był tak zdesperowany, że poprosił go o pomoc. Nagle spłynęło olśnienie. Oklumencja. Ty mały, głupi gówniarzu! Nigdy nie nauczyłeś się zamykać umysłu! Żeby to jasny szlag trafił! Czarny Pan uświadomił sobie, jak używać połączenia między nimi i wysłał chłopakowi fałszywy sen, w którym jego ojciec chrzestny został porwany i jest przetrzymywany w Departamencie Tajemnic. Liczyli na gryfońskie zachowanie Pottera. Bez Dumbledore’a i Minerwy nie było w Hogwarcie nikogo innego, komu chłopak by zaufał, więc oczywiście sam tam poleciał.

Gdzie znajdzie czekających na niego Lucjusza i Bellę.

Nawet jeśli pozwoliłby Zakonowi, żeby zobaczył jego Patronusa, to zaklęcie nie działało i bez Minerwy w zamku nie było ani jednej osoby, której by zaufał, więc albo zostawi niestrzeżoną szkołę w rękach Umbridge – nie było opcji, a poza tym zajęłoby to zbyt wiele czasu – albo użyje jedynego kominka, do którego ropucha nie miała dostępu, tego w Gabinecie Dumbledore’a. Odwrócił się i tak szybko, jak śmiał ruszył korytarzami szkoły. Doszedł do gargulców, które po uważnym przyjrzeniu mu się, wpuściły go bez hasła.

– Severusie, co się dzieje? – zapytała ze ściany Dylis.

Zignorował ją, uklęknął na dywaniku przed kominkiem i rozpalił w nim ogień, przeklinając Dumbledore’a za to, że nie zostawił im możliwości skontaktowania się ze sobą. Choć musiał przyznać, że Dyrektor nie mógł przewidzieć, iż jego Patronus przestanie działać, że Minerwa zostanie zraniona tak mocno, że będzie musiała opuścić szkołę czy… potrząsając głową, wrzucił garść proszku do płomieni i wsadził głowę w ogień.

– Grimmauld Place dwanaście! Halo, Zakon! Niech się ktoś odezwie!

– Trzymaj swoje tłuste włosy, Smarkerusie, bo inaczej ogień je złapie. Co jest tak cholernie pilne?

– Black, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale cieszę się, że cię słyszę – odparł z dreszczem i szybko rozejrzał się po kuchni. Tonks, Shacklebolt, Moody i Black. Idealnie. – Posłuchajcie. Na Pottera została zastawiona pułapka. Czarny Pan przekonał go, że zostałeś porwany i jesteś przetrzymywany w Departamencie Tajemnic. Sądzę, że on i jego mali przyjaciele wyruszyli ci na ratunek.

– Co? Snape –

– Dowiedziałem się dopiero dzisiaj. Nie miałem o tym pojęcia! I wątpię, żeby on też w to uwierzył, ale zniknął z przyjaciółmi z ich głupiej grupy Obrony. Wyślijcie cholerną kawalerię. I gdzie do diabła jest Dumbledore?

– Właściwie to powinien się tu pojawić za chwilę – powiedział Kingsley.

– Och, jak miło, że do nas dołączy – splunął Severus, czując i ulgę, i złość. – Black, zostań tu i powiedz mu, co się dzieje. A reszta z was lepiej, żeby już się tam ruszyła.

– Zamknij się, Smarkerusie. Nie zostanę tutaj, gdy mój chrześniak jest w niebezpieczeństwie. Nie jestem takim tchórzem jak ty.

– Nie mam zamiaru tracić czasu na czekanie aż wymyślisz nowe przezwisko – odparł. Przygryzł wargę, gdy poczuł jak ramię ponownie go piecze. – Ruszcie się. Muszę spróbować wszystko tutaj ogarnąć i sprawdzić, czy dalej są w Zakazanym Lesie, choć w to wątpię. – Nim ktokolwiek miałby szansę coś powiedzieć, mężczyzna wyjął głowę z kominka. Następnie odwrócił się do gapiących się na niego portretów. – Ci, którzy mają swoje obrazy w Ministerstwie niech tam wszystkiego doglądają – rozkazał w drodze do drzwi.

Nie chciał oddawać Umbridge do Skrzydła. Jak dla niego nadal mogła leżeć na podłodze i wykrwawić się na śmierć. Choć musiał przyznać, że nie była bardzo poraniona. W końcu się złamał i zaciągnął ją do Szpitala, po drodze bezwstydnie obijając nią kilka ścian. Kiedy oddał ją pod opiekę Poppy, obszedł zamek, upewniając się, że pozostali uczniowie odpowiednio się zachowują. Następnie ruszył na szkolne błonia, by dokonać niemożliwego – przeszukać Zakazany Las.

 

– Nienawidzę drzew – wymamrotał jakiś czas później do siebie. Zatrzymał się i poirytowany zaklął. W głębi serca był miastowym chłopakiem i nie za bardzo lubił lasy. Nigdy nie należał do Skautów i nigdy tego nie chciał, a większą część jego doświadczeń z drzewami stanowiła wspinaczka od czasu do czasu na jedno z trzech drzew rosnących na skraju lokalnego boiska. Z czego połowę razy spadał albo był z nich spychany przez większych chłopców.

Pomijając wszystko inne, nic nie widział. Księżyc świecił na niebie, ale nie był nawet blisko pełni – w sumie dobrze; w Lesie nie było wilkołaków, słyszał jedynie hałasy i dziwne dźwięki, ale spróbuj wytłumaczyć to jego fobii – było prawie czarno. Lumos wypełniło las tylko dziwnymi, ruszającymi się cieniami, które za każdym razem sprawiały, że prawie wyskakiwał z własnej skóry, gdyż myślał, że widzi coś podkradającego się do niego. Tam, gdzie mógł, trzymał się ścieżek, ale tylko Hagrid znał wszystkie drogi.

– Oczywiście – wymamrotał krzywo – każdy inny nie przeszedłby trzech kroków bez napotkania pomocnych centaurów, dobrych wróżek, cholernych gadających wiewiórek albo czegoś innego.

Ale nie, nie on. Prawie wszystko w Lesie było nadnaturalne i inteligentne i nic nie podejdzie do kogoś z tak silną aurą Czarnej Magii wokół siebie. Wszystko wiedziało, że ma Mroczny Znak. Cholerny Firenzo nawet na niego nie patrzy, a próbował choć raz być uprzejmy. Nawet jeśli tylko po to, żeby wkurzyć Umbridge. Śmierciożercy byli tu pozostawieni sami sobie. Nawet niebezpieczne kreatury go omijały, skoro był zbyt kościsty na posiłek. W tym momencie z radością przyjąłby nawet atak, byle tylko móc pozbyć się choć części adrenaliny. Był więcej niż zdolny zabić cokolwiek w tym lesie i to mogłoby mu pomóc się uspokoić. Cholerne drzewa. Cholerni Gryfoni. Cholerny Harry cholerny Potter i jego cholerni, głupi przyjaciele. Zdążył sobie uświadomić, że z pewnością ich tu już nie było i na pewno pospieszyli do Londynu, by dogonić senne mary. To nie miało sensu, równie dobrze mógł zawrócić do zamku. Może będzie miał szczęście i po powrocie dowie się, że Umbridge nie żyje na skutek odniesionych obrażeń?

Bez jakiegoś szlaku z chleba czy czegokolwiek innego nie miał szansy, aby przeszukać cały las. Nie był nawet pewien jaki on jest duży. Może gdyby spojrzał nań z powietrza i próbował przeszukać sektorami, ale jego szansa na dostrzeżenie czegokolwiek byłaby mniejsza od zera. Zwłaszcza po ciemku. Znając swoje szczęście zostałby zaatakowany przez Testrala lub coś gorszego. Poza tym nie przepadał za lataniem. Och, to było użyteczne i z pewnością wyglądało imponująco, ale uczenie się było raczej nieprzyjemne i prawie śmiertelne. Mógłby wezwać jakąś miotłę z zamku, ale najwidoczniej były gówniane, skoro tylu uczniów używało własnych.

Krzywiąc się, przyznał się do porażki i ruszył w stronę szkoły, by ponownie zająć pozycję na murach. Spacerował w tę i z powrotem, czekając aż coś się stanie. I tak nie miał nic innego do roboty. Gdy ponownie zapiekło go ramię, pozwolił sobie na chwilę paniki, stanowczo wmawiając sobie, że to nie o Hermionę Granger najbardziej się martwił.

Severus prawie dostał zawału, gdy śmiesznie ostentacyjny Patronus – feniks Dumbledore’a pojawił się przy nim i poinformował go, że są w drodze powrotnej. To był prawie najgorszy wieczór w jego życiu, spędzony na wydeptywaniu dziur na murach i panikowaniu. Gryfonka, o którą się troszczył była w niebezpieczeństwie, a on pozostał bezsilny i nie miał sposobu dowiedzenia się, co się dzieje. Wargę przygryzł do krwi, kostkami uderzył o ścianę i naciągnął przy tym ramię. Był przerażony bardziej niż kiedykolwiek do tej pory.

Jedyna produktywna rzecz, którą przez ten czas zrobił, to ciche nagrodzenie Gryffindoru dwudziestoma punktami za to, co Granger zrobiła ropusze. To był przebłysk paskudnego geniuszu. Być może to zużyło całą jej inteligencję, bo to jedyne racjonalne wytłumaczenie jakie znalazł na to, dlaczego pospieszyła za Potterem prosto w ramiona śmierci. Zamiast tego powinna ogłuszyć tego bezgranicznego idiotę i przyjść do niego, by dowiedzieć się, co się tak naprawdę dzieje. Resztę czasu spędził trwając w bezsilnym gniewie z nerwami napiętymi jak postronki, czekając aż jego ramię ponownie zapłonie. Z powodu czystego przerażenia i frustracji odebrał Gryffindorowi te dwadzieścia punktów, a potem jeszcze trochę więcej.

Dyrektora widział przez trzy minuty. Wystarczająco długo, by mu powiedział, iż dzieci wróciły bezpiecznie i że dłużej porozmawiają, gdy wszystko będzie zrobione.

– Sądzę, że Poppy będzie potrzebowała twojej pomocy w Skrzydle Szpitalnym – dodał Dumbledore.

Następnie staruszek ruszył, by – miejmy nadzieję – wbić Harry’emu cholernemu Potterowi trochę rozumu do głowy i trwające długo cięgi. Severus poczuł jak ściska mu się żołądek. Byli jacyś ranni? Pobiegł przez niezliczoną ilość schodów, ciągnących się między lochami a Szpitalem. Po drodze przeklinał swoją wybujałą wyobraźnię, gdy jego umysł wypełniły myśli o krwawym horrorze.

– Poppy?

– Severus, dzięki Merlinowi – powiedziała zmęczona pielegniarka, gdy go zobaczyła.

– Kto został zraniony?

– W większości to tylko zacięcia i siniaki. Panna Lovegood ma złamaną kostkę, a pan Longbottom złamany nos. Chciałabym, żebyś spojrzał na pana Weasleya i pannę Granger… – zamrugała i szybko dodała. – Spokojnie, Severusie, nie jest bardzo zraniona.

Mężczyzna wziął głęboki oddech i rozluźnił zaciśnięte pięści. Nie rób tak, kobieto! Chcesz, żebym dostał zawału?

– Więc dlaczego mnie potrzebujesz? – zapytał kwaśno.

– Ponieważ nie rozpoznaję klątwy, której użyto, a nie dlatego, że to zagraża życiu – odpowiedziała mu lakonicznie. – Pan Weasley jest bardziej uszkodzony. Tędy. Teraz, Severusie – dodała ostrzegawczym tonem. Skrzywił się w jej kierunku, ale posłusznie ruszył za kobietą, choć mówiąc szczerze, mało go obchodził stan chłopaka.

W innych okolicznościach być może uznałby obrażenia pana Weasleya za bardziej interesujące. Jednak teraz dyptam załatwi sprawę, pozostawiając minimalne blizny, a on miał ważniejsze sprawy na głowie. W przeciwieństwie do rudego idioty, Granger była przytomna. Wzdrygnęła się, gdy wszedł przez kurtyny otaczające jej łóżko i oczy dziewczyny wypełniły się łzami.

– Przepraszam, proszę pana – wychrypiała szeptem. – Próbowałam… myślałam… mówił, że to działa, że się mnie słucha… ja…

– To nie twoja wina – miękko odpowiedział, potrząsając głową. Nie była winna temu, że jej przyjaciel jest idiotą i kłamcą. – Ja również sądziłem, że pracuje nad swoją Oklumencją. I nic nie wiedziałem o tym planie. – Chociaż powinienem. Czy Voldemort już mu nie ufał, czy to był jakiś test, czy…? Teraz to już nieważne. Skupi się na tym, z czym może sobie poradzić, a resztą zajmie się później. Spojrzał na nią surowo, gdy stanął obok łóżka. – Nie powinnaś była z nim iść.

– Nie mogłam puścić go samego…

– Żadne z was nie powinno iść – powiedział krótko. Każda część resztki jego samokontroli była mu potrzebna, żeby nie chwycić dziewczyny, nie potrząsnąć nią i nie zacząć krzyczeć. Cholernie głupi, niemożliwi Gryfoni i ich lekkomyślna, ochronna lojalność. Cholera, sam posiadał tę cechę, co znaczyło, że był aż nadto świadom jak głupie to było. Poza tym od dawna nie był tak przerażony.

– Próbowaliśmy sprawdzić czy to prawda, czy nie – odpowiedziała niezrozumiale, gdy zaczęła znowu płakać. – Umbridge nas złapała po tym, jak udało nam się skontaktować z Kwaterą Główną. Stworek powiedział, że Syriusz został porwany…

Doprawdy… Severus odepchnął tę myśl na później. Przynajmniej miała na tyle oleju w głowie, że próbowała się dowiedzieć, co się naprawdę dzieje. Prawie nieświadomie umieścił kilka zaklęć na kurtynach, by dać im trochę prywatności, po czym usiadł na brzegu łóżka.

– Proszę przestać płakać, panno Granger – powiedział zmęczony. – To była długa i męcząca noc dla nas wszystkich, a płacz sprawi, że poczujesz się jeszcze gorzej. Nikt cię nie obwinia. A teraz, Poppy powiedziała, że jesteś ranna. Muszę zobaczyć.

Oczywiście powiedzenie dziecku, żeby przestało płakać nie oznaczało, iż tak się stanie. Wystarczająco długo był nauczycielem, by to wiedzieć. Próbując nie wzdychać zbyt dramatycznie, sięgnął chusteczkę ze swojej kieszeni, stanowczo kazał jej wydmuchać nos, zebrać się w sobie i powiedzieć mu, gdzie ją boli. Trochę czasu zajęło jej udzielenie zrozumiałej odpowiedzi i kiedy usłyszał jej słowa, stwierdził, że byłoby lepiej, gdyby milczała.

– Moja klatka piersiowa.

Severus po cichu przeklinał swoją wyobraźnię i rezolutnie nadal patrzył dziewczynie w oczy.

– Gdzie dokładnie? – zapytał spokojnie, podczas gdy jego myśli wirowały, rozdarte między fascynacją i horrorem. Cholera, Poppy, mogłaś mnie ostrzec. Nie mam na to nastroju. Ogólnikowo wskazała ręką na koszulę nocną, w którą wpakowała ją mediwiedźma, a on westchnął i ponowił pytanie obojętnym głosem.

– Czy ta rana jest widoczna bez zdejmowania odzieży?

Granger skinęła głową, nieelegancko pociągając nosem. Mimo bycia zaczerwienioną od płaczu, próbowała się nie zarumienić. Naprawdę nie winił jej za to, że czuła się zawstydzona. Sam nienawidził bycia choć odrobinę wyeksponowanym przed kimkolwiek i gdyby był na jej miejscu, z pewnością by nie chciał, żeby ktoś taki jak on się gapił.

– W takim wypadku muszę zobaczyć. Jeśli pani chce, mogę zawołać Poppy…

Potrząsnęła głową, zamykając oczy, jakby dzięki temu mogła poczuć się mniej zawstydzona. Poluźniła dekolt koszuli i wzdrygnęła się, gdy odsuwała materiał. Severus pochylił się, skupiając się na ranie i westchnął z ulgą, gdy okazało się, iż nie jest tak źle, jak sobie wyobrażał. Jednak mimo wszystko było źle. Długa rana, wyglądająca na coś między cięciem a oparzeniem, która zaczynała się poniżej jej obojczyka, przecinała jej mostek i kończyła się tuż nad jej biustonoszem.

– Jak bardzo boli? – zapytał, zapalając na końcu różdżki światło, by móc się lepiej przyjrzeć.

Próbował zachowywać się obojętnie, jednocześnie wyzywając samego siebie od drani. To nie moja wina, powiedział do siebie obronnym głosem. Czymkolwiek by nie był, nadal pozostawał mężczyzną i dawno nie był z kobietą – ostatni raz lata temu, co było jednocześnie zawstydzające i smutne. Poza tym był bardzo zmęczony i jego mentalna dyscyplina nie była na najwyższym poziomie. Badanie klatki piersiowej nastolatki nie należało do jego codziennej rutyny. Po prawdzie, odkąd sam przestał być nastolatkiem nigdy się to nie zdarzało. Jako młody nauczyciel przywykł do przebywania wśród nastolatek, ale, no naprawdę, były granice.

– … sześć? Siedem? – w końcu odpowiedziała, rozpraszając go i przywracając do rzeczywistości.

Zamrugał, patrząc na nią, a dziewczyna słabo się uśmiechnęła. Jego usta lekko się uniosły w odpowiedzi i potrząsnął głową. Cholerni Gryfoni. Czasami – bardzo, bardzo rzadko, ale czasami – jeden z nich zasługiwał na miano odważnego.

– Normalnie powiedziałbym, że uczeń, który jest bezczelny, zbytnio nie cierpi. Jednakże w pani przypadku, panno Granger, zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem poszukać urazów głowy.

Za to otrzymał coś, co można by nazwać śmiechem zduszonym przez szloch.

– Jak mają się inni?

– Pod opieką – zapewnił ją. – A teraz się zamknij i pozwól mi się skoncentrować. Nie będzie bolało.

Znał zaklęcie, którego użyto, ale ktokolwiek je rzucał, nie zrobił tego dobrze. Gdyby klątwa została użyta poprawnie, w tym momencie Granger by umierała. Ale aktualnie… powoli zaczął przesuwać różdżką wzdłuż rany, łagodnie rzucając czar. Od lat Poppy próbowała dowiedzieć się, co to dokładnie za zaklęcie, ale nie miał zamiaru tego zdradzać ani jej, ani nikomu innemu.

Dziewczyna słabo załkała:

– Powiedział pan, że nie będzie bolało!

– Skłamałem – spokojnie odparł, na chwilę przerywając. Spojrzał na nią z uniesioną brwią. – Nie ruszaj się. Jest głębiej niż myślałem i masz co najmniej jedno złamane żebro. Do tego wewnętrzne urazy. Co najmniej do końca semestru będziesz w łóżku, codziennie wypijając mnóstwo eliksirów – ponownie podjął śpiewną inkantację, ignorując jej dalsze protesty. Skończył z westchnieniem ulgi. – Zrobiłem, co mogłem, panno Granger, ale obawiam się, że ma pani pierwszą, bitewną bliznę.

Wyglądała na zasmuconą, co było zrozumiałe, a połączone ze wszystkim, co dzisiaj przeżyła, że ponownie zaczęła płakać. Lata temu zauważył, że bardzo mało lub w ogóle nie poświęcała uwagi swojemu wyglądowi, ale nawet tacy ludzie nienawidzili blizn, a nastolatkowie mieli wrażliwe ego.

– Będzie lekka poprawa – powiedział cicho. – Rana jest tylko w połowie wyleczona, lepiej, żeby mogła się sama zagoić, skoro już cię nie boli i nie ma ryzyka, że ponownie się otworzy. Jednakże zawsze będziesz miała bliznę.

Tylko tak mógł ją pocieszyć. Jego własna skóra wyglądała tak, jakby dorwał się do niej pijany Picasso. Pierwszą permanentną bliznę zarobił zanim skończył dziesięć lat.

– Powinnaś spróbować zasnąć, jeśli możesz – powiedział. Ponownie wręczył jej swoją chusteczkę i wstał.

Już miał wyjść, ale z wahaniem zatrzymał się. Spojrzał na dziewczynę i widać po nim było, iż bije się z myślami.

– Kto to był? – w końcu zapytał.

Dziewczyna wyglądała na wyczerpaną. Gdy na niego spojrzała pustym wzrokiem, ciemne oczy wydawały się ogromne w jej bardzo bladej twarzy.

– Dołohow – wyszeptała tak cicho, że musiał nadstawić ucha, by ją dobrze usłyszeć.

– Dołohow – powtórzył sobie zamyślony Severus. To by przynajmniej wyjaśniało brak celności. Ten mężczyzna był totalnym imbecylem, choć przed Azkabanem był siłą, na którą należało uważać.

– Niech pani idzie spać, panno Granger – powiedział miękko. – Biorąc pod uwagę okoliczności, dobrze sobie pani poradziła.

I nawet jeśli sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, ulżyło mu, gdy zobaczył, że jest cała i zdrowa.

– Dziękuję, proszę pana.

Kiedy Severus opuścił Skrzydło Szpitalne i był w połowie drogi do lochów, poczuł jak piecze go lewe przedramię. Widocznie Voldemort wreszcie sobie przypomniał, że brakuje jego szpiega. Jego Pan nie będzie zadowolony. Powstrzymując dreszcz, sprawdził czy w kieszeni ma szatę i maskę. Następnie zmienił kierunek i udał się w stronę drzwi wejściowych. Źli nie zaznają spoczynku.

 

Hermiona obudziła się w ciemności i odkryła, że Krzywołap znalazł do niej drogę. Ciepło jego ciała na jej nogach i mruczenie trochę złagodziły ból w klatce piersiowej, który tylko częściowo był spowodowany wciąż wrażliwym od rany miejscem. W tamtym momencie była nabuzowana adrenaliną i nie mogła się zatrzymać, i pomyśleć. Jednakże teraz była w stanie zauważyć jak blisko byli powolnej i bolesnej śmierci. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała Voldemorta. Opisy Harry’ego były niechętne i zupełnie nie pokrywały się z rzeczywistością.

Głaszcząc ciepłe futerko swojego pupila, powoli zaczęła słyszeć głosy dochodzące z niedaleka i nadstawiła ucha. Krzywołap uniósł łeb i na nią spojrzał, po czym zeskoczył z łóżka i zniknął między zasłonami. Dźwięki stały się głośniejsze i dziewczyna uświadomiła sobie, że kot musiał uchylić drzwi. Następnie wrócił do łóżka i ponownie zwinął się w kłębek.

– Dobry chłopiec – wyszeptała i pogłaskała go, przysłuchując się głosom.

– Powiedziałem już, że nie ma nic więcej do zaraportowania, Dyrektorze – ten głos łatwo było rozpoznać. Mimo wyraźnego wyczerpania i chrypki, to nadal był Snape. Musiał zostać wezwany po tym, jak od niej wyszedł i nie było możliwości, żeby spotkanie przebiegło dobrze. W tych okolicznościach pewnikiem było, że mężczyzna był tutaj, bo najprawdopodobniej potrzebował pomocy od Poppy, a nie po to, żeby porozmawiać ze swoim pracodawcą. Choć gdy zachrypnięty kontynuował, nie dało się tego usłyszeć w jego głosie. – Był… wściekły. Nie powiedział nic, co by miało jakąkolwiek wartość. W zasadzie poza klątwami i epitetami prawie nic nie mówił. Dopóki on się nie uspokoi, nie będę miał żadnych nowych informacji.

– Nic – syknął ktoś inny. Głos brzmiał znajomo, ale dopóki ponownie się nie odezwał, nie poznała Moody’ego. – Co to za pożytek, Snape? Musimy się dowiedzieć, co on teraz zrobi.

– Dopóki wszyscy nie odzyskają sił, wiele zrobić nie może – odparł sucho Snape. – Dzisiaj prawie zabił Bellatrix i Lucjusza. Nie ważne jak bardzo jest na nich wściekły, oni są jego pułkownikami i potrzebuje ich. Chociaż dzięki temu, że to oni byli w centrum jego zainteresowania, reszta zbyt mocno nie oberwała. W każdym razie nie może wiele zdziałać. Ministerstwo było hazardem, który się nie opłacił.

– Mówisz o tym tak zwyczajnie – cienki głos był przepełniony goryczą tak bardzo, że Hermiona nie rozpoznała właściciela.

– Remusie, – powiedział miękko Dyrektor – proszę, mów ciszej.

– Cholera, Albusie, spójrz na niego. Nie obchodzi go to, co się stało.

– A dlaczego powinno? – zapytał zimno Snape. Tak, zdecydowała Hermiona, słuchając go. Zdecydowanie miał zdarte gardło. – Wygraliśmy, czyż nie? Czarny Pan nie dostał tego, co chciał i co dziwne, dzięki głupiemu szczęściu dzieci przeżyły swoją pierwszą bitwę. Udało nam się nawet pozbyć Umbridge i mamy nadzieję, przekonać Ministerstwo, żeby nie wchodziło nam w drogę. Nie widzę w tym niczego dołującego.

– Nie, oczywiście, że nie! Najpewniej zatańczyłeś taniec zwycięstwa, gdy nikt cię nie widział! Założę się, że się śmiałeś. Wreszcie dostałeś to, co chciałeś, co nie, Snape?

– Lupin, – zaskakująco cierpliwym głosem powiedział Snape – nie mam absolutnie zielonego pojęcia, o czym ty bredzisz i, mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie to teraz. Od kilku dni porządnie nie spałem i ledwie widzę na oczy. Czy możemy, proszę skończyć to spotkanie, żebym mógł się chociaż na godzinę położyć do łóżka, nim będę musiał wracać do pracy?

– Mówię o Syriuszu, ty bydlaku!

– A niby czemu?

– Bo nie żyje!

Nastąpiła długa cisza. Hermiona tak bardzo wychyliła się z łóżka, że niewiele brakowało, by z niego spadła. Próbowała coś usłyszeć. Ignorując ból w klatce piersiowej, zamknęła oczy, by się bardziej skoncentrować na zmyśle słuchu.

Wreszcie po czasie, który dla niej trwał jak godziny, Snape ponownie się odezwał.

– Black jest martwy? – powiedział pusto. Z jego tonu można było wywnioskować, że nie bardzo rozumie to, co właśnie usłyszał.

– Jakbyś nie wiedział – warknął Moody. – Remus ma rację, pewnie tańczyłeś z radości.

– Ja… nie wiedziałem – głos Snape’a wciąż był dziwnie skonfundowany.

– Kłamca!

– Nie wiedziałem – powtórzył, tym razem brzmiąc na zagniewanego. – Nie wiem nic na temat tego, co się stało. Jedyne, co wiem to to, że Potter miał wizję kundla w kłopotach, ten dziwaczny skrzat domowy skłamał chłopakowi, więc on i grupa jego małych przyjaciół wpakowała się w tarapaty. Bella i Lucjusz z kumplami już na nich czekali i była walka. Oni są poranieni, a Czarny Pan jest wściekły. To wszystko, co wiem – gniew powoli się zmniejszał. – Black jest martwy… – powtórzył zamyślony, jakby wypróbowywał brzmienie tych słów. Wydawało się, że mężczyzna naprawdę nie potrafi tego zrozumieć.

– Tak – powiedział cicho Dyrektor. – Syriusz został zabity przez Bellatrix Lestrange.

Sporo dźwięków rozległo się w tym samym momencie. To brzmiało tak, jakby Snape zaczął się śmiać, a Lupin albo Moody, albo obydwaj próbowali go przekląć, uderzyć albo coś, na co mężczyzna zasłużył. Dumbledore interweniował nim cokolwiek mogłoby się stać, przypominając im wszystkim, żeby byli cicho. Następnie odesłał dwóch pozostałych członków Zakonu, zostając w korytarzu tylko ze Snape’em.

– Więc kolejny Huncwot nie żyje – powiedział refleksyjnie Snape.

– Nie ma potrzeby bycia tak radosnym, Severusie – zmęczonym głosem odparł Dumbledore. W przeciwieństwie do Mistrza Eliksirów brzmiał na smutnego.

– Powinienem za nim płakać? – chciał wiedzieć Snape. Kwaśny ton nie był w stanie ukryć chrypy w jego zwykle jedwabistym głosie. – Będę go tak samo opłakiwał, jakby on to robił, gdyby sytuacja była odwrotna.

– Wiem, że chciałeś, aby był martwy…

– Nie, nie chciałem – niespodziewanie przerwał Snape. – Gdybym chciał, żeby nie żył, to bym go zabił. Dla mnie nie był na tyle istotnym elementem planu, by mógł żyć dalej. Nigdy nie traktowałem morderstwa lekko, Dumbledore – nie dało się nie rozpoznać goryczy w jego głosie. – Nie był wart ceny.

– Syriusz był dobrym człowiekiem.

– Lepszym niż ja? Nie, nie odpowiadaj. Nie chcę usłyszeć ani jak to mówisz, ani jak znowu mi kłamiesz – westchnął Snape. – Jest wpół do szóstej rano, Dumbledore. Nie jestem w nastroju. Nie ma sensu, żebym próbował zasnąć, więc ruszmy się. Chcę wkrótce porozmawiać z Poppy. Czy usłyszeli przepowiednię?

Hermiona wpatrzyła się w drzwi, ponownie nadstawiając uszy, gdy Dyrektor odpowiadał:

– Nie. Nikt nie słyszał, co w tym momencie jest chyba najlepsze.

– Czy kiedykolwiek powiesz mi część, której nie znam? – zapytał Snape, a Hermiona o mało co nie spadła z szoku z łóżka. Snape znał część przepowiedni? Z tego, co było powiedziane zrozumiała, że Voldemort zna część proroctwa i próbował zdobyć jego drugą część, ale skąd Snape wiedział? Z pewnością on nie powiedział żadnemu Śmierciożercy. I Dyrektor o wszystkim wiedział?

-Nie, chyba że nie będzie innego wyjścia, Severusie – cicho odrzekł Dumbledore. – Nie chcę, żebyś był częścią finałowych wydarzeń.

To sprawiło, że Hermiona zmarszczyła brwi, ale jedyną reakcją Snape’a było westchnięcie, które nie brzmiało ani na zaskoczone, ani gniewne.

– Nie, przypuszczam, że nie. Jak sobie życzysz, Dyrektorze. A teraz, co chcesz, żebym powiedział Ślizgonom?

Gdy mężczyźni się oddalali, ich głosy cichły. Hermionie udało się ponownie wsunąć do łóżka bez zbytniego nadwyrężania klatki piersiowej. Była zbyt zmęczona, by się teraz zastanawiać nad tym, co usłyszała. Przemyślenia będą musiały zaczekać. Poppy zostawiła jej łagodny eliksir nasenny. Wzięła go z nadzieją, iż mikstura zepchnie jej sny zbyt głęboko, by mogła je pamiętać po przebudzeniu. W końcu pozwoliła wyczerpaniu wygrać.

 

Więc Syriusz Black był martwy. Rozmyślając nad tym, rozejrzał się po swoich pokojach. Naprawdę nie był pewien, co w związku z tym czuje. Na pewno nie był smutny. Dlaczego miałby opłakiwać kogoś, kogo tak bardzo nienawidził? A on naprawdę nienawidził Blacka w tak dogłębny i prymitywny sposób, że nikt nie miałby nadziei tego zrozumieć. Czuł, że miał do tego prawo. W końcu Black własnymi rękoma do spółki z Jamesem Potterem zamienił jego życie w piekło. Ich nieustanne napady były jedną z głównych przyczyn, przez które w wieku szesnastu lat wziął nóż i podciął sobie nadgarstki. Oczywiście to nie był jedyny powód, ale jeden z głównych. Pobieżnie spojrzał na pozostałe po tym wydarzeniu wyblakłe już blizny i wzruszył ramionami.

Dumbledore był zdziwiony, że on i Black wciąż traktowali się wrogo. Staruszek zakładał, że nienawiść Severusa brała się z błędnego założenia, iż Syriusz zdradził Lily i myślał, że jeżeli wyjaśni Severusowi tę sytuację, to ten z własnej woli chętnie odłoży na bok szkolne urazy i się pogodzą. Mężczyzna westchnął. Dyrektor nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo go zniszczyła tamta listopadowa noc. Cokolwiek by nie powiedzieć, Black próbował go zabić i to bez żadnego powodu. Nikogo to wtedy nie obchodził i nadal nikogo nie obchodzi.

Również nikt nie rozumiał prawdziwego powodu jego nienawiści do Syriusza Blacka. Przez wiele lat Severus sam tego nie rozumiał, ale teraz był całkiem niezły w samoanalizie i w końcu rok temu zrozumiał. To była prosta, czysta zazdrość. Nie przez wygląd, pieniądze, przyjaciół czy coś równie niedorzecznie przyziemnego, ale dlatego, że Blacka wszyscy usprawiedliwiali, a jego nigdy. Cokolwiek Black zrobił źle, to było od razu wyjaśnione, usprawiedliwione i wybaczone. Bez względu na to, co się stało lub kto został zraniony – chłopak nie miał łatwego dzieciństwa, więc powinien być wychwalany za ucieczkę z takiego domu, nie był zły w głębi serca, bla, bla, bla. Każdy przechodził siebie, byleby tylko usprawiedliwić jego czyny.

Ale Severus? Nie ma szans. Nie ten mały, z przetłuszczonymi włosami dziwak, którego wszyscy nienawidzili. Nie ten dziwny chłopiec bez przyjaciół i mówiący same złośliwości. Nikogo nie obchodziły jego powody. Nikt nawet nie spróbował się dowiedzieć, że on również nie miał łatwego dzieciństwa. Wszyscy założyli, że on był zły w głębi serca. Nawet Lily szybko wierzyła we wszystko, co złego o nim usłyszała. Ta stara niesprawiedliwość wciąż go dręczyła. Na początku nic złego nie zrobił. A jednak James Potter i Syriusz Black od razu zdecydowali, że Severus Snape będzie ich wrogiem, a on nigdy nie zrozumiał dlaczego. Wciąż żywo pamiętał to bolesne, niezrozumiałe niedowierzanie, gdy sobie uświadomił jak bardzo oni go nienawidzą za… nic. Kiedy rękawica została rzucona, walczył z nimi w każdy możliwy sposób i na długo przed ukończeniem szkoły przestał być niewinny. Jednak to nie on wszystko zaczął i nie on tego chciał. Lecz nikt w to nie wierzył. Oczywiście złoci Gryfoni nie mogli być winni. To na pewno ten mały, ponury, z brudnymi włosami i obślizgłym wyglądem Ślizgon wszystko zaczął – najwidoczniej ludzie uwierzyli, że był wystarczająco głupi, by w pojedynkę zacząć wojnę z najbardziej popularnym w szkole gangiem. Po jakimś czasie łatwiej było trzymać się stereotypu niż z nim walczyć.

Gdyby spojrzeć z odpowiedniego punktu widzenia, on i Black mieli niepokojąco wiele wspólnego, ale nigdy nie byli tak samo traktowani. Nawet teraz, to właśnie był prawdziwy powód jego nienawiści. Black mógł włamać się do zamku, zaatakować Grubą Damę, ukraść coś Longbottomowi, wpędzić w histerię Weasleya i później złamać chłopakowi nogę – i jakimś cudem, to było w porządku. Nigdy nawet nie został za żadną z tych rzeczy zganiony. Z czystej nudy mógł narazić cały Zakon Feniksa i to też było w pełni akceptowalne. Severus nie próbował nawet sobie wyobrazić co by się stało, gdyby to on zrobił coś takiego. Połowa jego kolegów wciąż wierzyła, że próbował przekląć Pottera Juniora podczas meczu Quidditcha na jego pierwszym roku, mimo tego, że sam Potter wyciągnął zeznanie z Quirrella. Również za przezwyciężenie własnego strachu i popędzenie za wilkołakiem, który nie wziął swojego Eliksiru Tojadowego, tylko po to, aby ratować dzieci przed, jak wtedy myślał, poważnym zagrożeniem nie otrzymał nic, poza potępieniem. Nic, co zrobił nie było wystarczająco dobre, a wszystko, czego dotknął bezcenny Huncwot, zmieniało się w złoto. Nie ważne były fakty czy okoliczności, on nawet nie miał prawa być o to zły.

Nie, nawet przez chwilę nie będzie żałował Blacka. Lecz nie czuł się również specjalnie zadowolony. Jego nienawiść już dawno temu stała się zimna, już go to nie obchodziło. Nie przestanie go nienawidzić, nie wybaczy mu i nie zapomni przeszłości tylko dlatego, że był martwy, więc bycie trupem nic nie zmieniało. Jakoś za bardzo nie pragnął śmierci Blacka, ale też nie chciał go żywego. No dobrze, była jakaś jego mała, mroczna część, która śmiała się z przyjemności i nie mógł zaprzeczyć temu, że cieszy się, iż drań był martwy i wreszcie dostał to, na co kurwa zasłużył. Był również gdzieś głęboko odrobinę niezadowolony, że go przy tym nie było, ale Severus był bardzo dobry w ignorowaniu tej części siebie.

Black nie wnosił nic istotnego do tej wojny – cóż, jeżeli wszystko, czego chciał Zakon, to brudny, ponury dom, pełen złych wspomnień i przeklętych przedmiotów, mogli sobie wziąć Spinner’s End. Jedyne, co robił były więzień to kręcenie się w kółko, użalanie się nad sobą i od czasu do czasu robienie głupiego wybryku, który narażał wszystkich. Następnie ruszył do boju i dał się zabić w heroicznym, typowo gryfońskim stylu.

Według Severusa to było dobre pozbycie się go. Ten mężczyzna był niestabilny, a jego strata była niewielka, no może poza faktem, że Potter stanie się jeszcze gorszy do zniesienia. Szkoda, że to właśnie Bella tego dokonała – ogólnie był przeciwny wszystkiemu, co sprawiało radość tej psychopatycznej dziwce. Jednak nie chciał być na jej miejscu. Co prawda nie wahałby się ani chwili w takiej sytuacji i nic by go nie powstrzymało, ale tak, jak powiedział Dumbledore’owi: gdyby chciał martwego Blacka, to już dawno by go zabił. Zabicie go nic by nie zmieniło. To nie byłaby zemsta za to, co się wcześniej działo, ponieważ tego nie da się pomścić. To już nie miało znaczenia.

Dwóch martwych, dwóch do zabicia – pozostali tylko dwaj żywi Huncwoci. Lupin… cóż, Severus pogardzał wilkołakiem, ale tak naprawdę go nie nienawidził. To naprawdę nie była wina Lupina, że był zbyt wielkim tchórzem, by powstrzymać swoich przyjaciół i nigdy go nie winił za Wrzeszczącą Chatę – a przynajmniej nie za pierwszy raz. Czasami Lupin był tak samo wredny, jak jego przyjaciele, ale ni był typem, który lubił się znęcać. Poza tym Severus nie zawracał sobie głowy nienawidzeniem go, no, może poza zdarzeniem z boginem, ale odpłacił mu się, wydając go przed szkołą. Jednak Pettigrew… to była inna historia. W końcu Pettigrew zdradził Lily.

Chryste, jestem zmęczony. Przetarł oczy. Teraz, gdy adrenalina opadła, był zbyt wyczerpany, by odczuwać ból z wcześniej. Na ślepo poszedł do sypialni. W pełni ubrany upadł na łóżko i zasnął.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XIGoniąc Słońce – Rozdział XIII >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 8 komentarzy

Dodaj komentarz