Goniąc Słońce – XXV
„Stałeś na skraju zniszczenia,
I czekałeś na granicy nieznanego.
I podczas trwającego kataklizmy,
Płakałeś w środku „Ocal mnie teraz””
– Linkin Park „Iridescent”
Kilka wieczorów później, Hermiona ponownie udała się do Skrzydła Szpitalnego, ponieważ w końcu się poddała i zwołała spotkanie czegoś, co już dawno ochrzciła mianem Grupy Snape’a. Fineas pilnował nauczyciela, zwłaszcza, że nie było żadnych sygnałów, by miał być Wezwany. Dziewczyna rozsiadła się z kubkiem herbaty w ręce w gabinecie Madame Pomfrey, a Dilys dołączyła do nich, siedząc w swoim portrecie.
– Więc co cię dziś trapi? – cicho zapytała pielęgniarka. – Wiem, że nie chodzi o naukę, która, nawiasem mówiąc, idzie bardzo dobrze.
Mimo zmartwienia dziewczyna uśmiechnęła się.
– Dziękuję, ale nie o to chodzi. Nie o tym chciałam z wami rozmawiać. Martwię się o profesora Snape’a. Bardziej niż zwykle.
– Zauważyłaś coś nowego?
– Nic… jako tako nowego, – przyznała – ale wszystko się pogorszyło. Na przykład podczas zajęć już na wszystkich wybucha, a nie tylko na tych, którzy zazwyczaj go irytują. Nawet Ślizgonom się obrywa, a to się przecież nie zdarza. Jego temperament jest coraz gorszy…
– Na ciebie też wybucha? – zapytała Dilys.
Hermiona przygryzła wargę i smutno się uśmiechnęła.
– Mówiąc szczerze, zawsze to robi podczas zajęć. Albo mnie ignoruje. Poza salą lekcyjną… czasami tak. Rano – zawahała się i spojrzała na Madame Pomfrey. – Czy wie pani o…
– Bieganiu? Tak. Wiem, że zaczęłaś z nim biegać w zeszłym roku i założyłam, że będziesz to robić tak długo, jak on ci na to pozwoli. Nie martw się, Hermiono, nie robisz nic złego. Myślę, że wam obydwojgu dobrze to robi.
– W każdym razie, – kontynuowała, mając nadzieję, że mediwiedźma nie wiedziała o wszystkim – rano też jest teraz inny. Nigdy nie był rannym ptaszkiem, ale tu już nie chodzi o to, że nie jest rozmowny. Czasami mam wrażenie, że on nie jest w stanie mówić. Zawsze wyglądał na zmęczonego, ale teraz wygląda na niebezpiecznie wykończonego. Nie zawsze próbuję z nim rozmawiać, ale jak to robię, to mam wrażenie, że mnie nie słyszy, a jak powtórzę, to na mnie wybucha.
Nie tylko to, ale czasami naprawdę tracił kontakt rano. Widziała, jak częściej się potykał o korzenie lub kamienie na trasie, którą powinien znać na pamięć, ślizgał się na błocie, co nie powinno mieć miejsca, a jego krok nie był już tak rytmiczny. I coraz częściej to ona prowadziła, a nie jak zwykle on. Wydawało się, że jest coraz mniej świadomy swojego otoczenia, co było do niego nie podobne.
Madame Pomfrey z ponurą miną skinęła głową i wygodniej rozsiadła się w krzesełku, w dłoniach trzymając herbatę.
– Jego ostatnia wizyta była we wtorek i ma coraz więcej oznak stresu. Znowu stracił na wadze, ciśnienie ma niesamowicie wysokie, zmęczenie mięśni jest większe i ma coraz słabszy refleks. Niektóre problemy się zmniejszyły i chyba w końcu przestał pić alkohol, ale zgadzam się, że jego stan zdrowia się pogarsza. Dilys, co ty i Fineas zauważyliście?
– Nic dobrego – miękko odparła starsza kobieta. – Zauważyliśmy, że nic nie je. Próbuje, ale nie ma apetytu i po prostu przesuwa jedzenie po talerzu. Bierze też więcej leków, zarówno eliksirów, jak i mugolskich pigułek.
– Myślę, że pije dużo eliksiru uspokajającego – powiedziała Hermiona. – Niedawno go na nim wyczułam. Za pierwszym razem myślałam, że po prostu go robił i ciuchy mu przesiąknęły oparami, ale przecież mamy pełen zapas, a i rano czuję ten zapach w jego oddechu. Czy w ogóle można ten eliksir tak stosować?
– Teoretycznie można, ale nie powinno się – Madame Pomfrey odpowiedziała, wzdychając. – I on o tym doskonale wie, tak samo, jak ja. Jeżeli jest aż tak zestresowany, to jest już zdesperowany. Co jeszcze, Dilys? Wiem, że próbujesz go teraz pilnować tak często, jak możesz.
– Myślę, że jego bezsenność się pogarsza – odparł portret. – Ciężko to stwierdzić, skoro jest ciemno w pokoju, a on znajduje się w łóżku, ale jeśli śpi, to na boku, a że tak ostatnio nie leży, to zakładamy, że nie sypia. A te kilka razy, gdy zasnął, budził się z paskudnego koszmaru po godzinie.
– Oklumencja powinna zablokować większość koszmarów – powiedziała zmartwiona Hermiona. – Dla kogoś tak silnego, jak on, to, przez co przechodzi musi być przerażające…
– Teraz już nawet nie idzie do łóżka. Większość czasu pracuje, czyta albo waży, ewentualnie wychodzi i przechadza się po zamku. Myślę, że od tygodni dobrze nie spał i wyraźnie jest już na granicy wytrzymałości.
– Czy to ma związek z tym, o czym nie możesz nam powiedzieć? – z wahaniem spytała dziewczyna.
– Czemu o to pytasz?
– Cóż, nie jest częściej wzywany, w gazecie nie ma nic nowego i Ron nic nie słyszał od braci, więc myślę, że na froncie nic nowego się nie dzieje – odparła logicznie i z wahaniem dodała: – Poza tym, to trochę naciągane, ale Harry mi powiedział, że Hagrid mu powiedział, że podsłuchał, jak profesor Snape i Dyrektor kłócili się po tym, jak Ron został otruty. Hagrid wiele nie słyszał, ale chodziło o to, że profesor Snape nie chciał czegoś zrobić, czy brał coś za pewnik. Nie wiem.
Dilys wpatrywała się w nią bez wyrazu i Hermiona oparła się chęci przeklinania.
– Nawet nie możesz powiedzieć, czy to prawda.
– Jeśli się kłócili, to nie miało to miejsca w zamku, co zresztą jest oczywiste, skoro Hagrid ich słyszał. Nie mogę skomentować. Ale wiem, że miała miejsce… dyskusja.
– Czy nie możesz nam nic powiedzieć? – spytała prosząco Hermiona. – Naprawdę, martwię się o niego.
-Wiem o tym, moja droga i przykro mi, że nie mogę nic więcej zrobić. Biedny Severus potrzebuje, aby ktoś jeszcze wiedział, ale mnie wiążą zaklęcia, których nie mogę złamać. Fizycznie nie mogę ci powiedzieć, o co go poprosił Albus.
– Czy ma to coś wspólnego z Draco? – zapytała dziewczyna. – Czy możesz… skinąć głową czy coś, jeśli uda mi się zgadnąć?
– Nie mogę ci pomóc, Hermiono. Uwierz mi, chcę, ale nie mogę. Dyrektor nikomu nie powie, więc jeśli jakoś nie nakłonisz Severusa, to dowiesz się dopiero wtedy, gdy to się stanie.
– A on ci nic nie powie – dołączył się Fineas.
– Miałeś go pilnować.
– Zasnął przy biurku, – ponuro zaraportował Ślizgon – czy też raczej stracił przytomność. Stwierdziłem, że lepiej go zostawić. Poza tym, chciałem przy tym być. Niech pani dalej próbuje to rozpracować i wyciągnie coś z Severusa, panno Granger. Nawet ktoś tak uparty, jak on nie może tego ciągnąć w nieskończoność.
– Chce się pan założyć? – zretorowała Gryfonka, wzdychając. – Z tego, co wiem, przez niemal czterdzieści lat przed nikim się nie otworzył. Nikomu z nas nie ufa.
– To raczej nieprawda – niespodziewanie odezwała się Madame Pomfrey. – On po prostu uważa, że nic nie możesz zrobić. Wydaje mi się, że tobie ufa, Hermiono, a z pewnością bardziej niż mi – dodała. – Po trzech dekadach można by pomyśleć, że ma więcej wiary we mnie, ale cóż. Chciałabym wiedzieć, dlaczego.
Hermiona zamrugała.
– Myślałam, że pani wie, inaczej już dawno bym powiedziała, bo już jakiś czas temu to rozpracowałam. Myślę, że to dlatego, że jest pani Uzdrowicielem. Pani pracą jest martwienie się o niego, więc uznał, że to tylko to. Ja sama to wybrałam, więc ma więcej wiary w moje powody. Tak mi się wydaje.
– Bzdury. Ale to brzmi, jak on. Gdyby nie to, że się przewróci, dałabym mu w kość. Nie wiem, jakim cudem ktoś tak inteligentny, jak on może być tak głupi – pielęgniarka powiedziała to tak zrezygnowanym głosem, że Hermiona zaczęła chichotać, Dilys się roześmiała, a na twarzy Fineasa pojawił się mały uśmiech.
Kiedy Hermiona pobieżnie zerknęła na odebrany od nauczyciela esej, obok uzyskanych 98% zauważyła: Zostań po zajęciach. Same to słowa sprawiły, że poczuła lekki napływ paniki i zaczęła się zastanawiać, co było nie tak z jej pracą domową. Doskonale wiedziała, że Snape nie chciał z nią rozmawiać na temat jej pracy, bo wszelkie odpowiednie komentarze znalazłaby na niej, ale jednak się denerwowała.
Po lekcji zarzuciła torbę i podeszła do biurka nauczyciela, czekając aż pozostali uczniowie wyjdą.
– Chciał mnie pan widzieć, proszę pana.
Mężczyzna skinął głową, nie podnosząc wzroku znad ocenianego eseju. Wolną ręką sięgnął po leżący na biurku pergamin i podał go dziewczynie.
– Przeczytaj to.
Wzięła podany pergamin i przeskanowała go wzrokiem. To była lista składników i przepis na eliksir. Bujając się na piętach, przeczytała zawartość kilkukrotnie i zmarszczyła brwi. To była jedna z najbardziej skomplikowanych formuł, jakie widziała. Trudniejsza od Eliksiru Wielosokowego i od tych, które przerabiali na zajęciach.
– Będzie pani umiała to uwarzyć? – z dystansem zapytał Snape.
– Co to za eliksir, proszę pana?
– Zapewne już pani zgadła, że to Eliksir Tojadowy – lakonicznie odparł, podnosząc na nią wzrok. Nic nie mogła wyczytać z jego skrytych za kurtyną czarnych włosów oczu. – Proszę odpowiedzieć na pytanie, panno Granger.
Dziewczyna ponownie spojrzała na pergamin i przygryzła wargę.
– Nie wiem, proszę pana. Być może gdybym robiła go z panem, mogąc liczyć na pomoc w razie, gdybym utknęła przy którejś z faz.
– A bez nadzoru?
– Nie zaryzykowałabym, proszę pana. To jest trudniejsze niż wszystko, co do tej pory robiłam.
Mężczyzna skinął głową, oparł się wygodniej i westchnął.
– Więc będziemy musieli znaleźć czas, by mogła pani spróbować go uwarzyć. Bóg jeden wie kiedy.
– Dlaczego, proszę pana? – ostrożnie spytała. Była pewna, ze nie chce znać odpowiedzi i że tak naprawdę już ją zna. Nauczyciel spojrzał na nią posępnie.
– Ponieważ jeszcze ktoś z Zakonu musi umieć go zrobić, a nie ufam nikomu innemu na tyle, by powierzyć mu uwarzenie prostego eliksiru, a co dopiero tak skomplikowanego.
Jeśli się zmrużyło oczy, można by to uznać za komplement, ale Hermiona, mimo że od dawna czekała na pochwałę z ust Snape’a, była bardziej zainteresowana pierwszą częścią zdania.
– W razie gdyby panu coś się stało, proszę pana? – spytała, próbując znaleźć sposób, żeby mężczyzna się odrobinę przed nią otworzył.
– Kiedy coś mi się stanie – stanowczo ją poprawił.
– Proszę pana? – dopytała, mając nadzieję, że się myli.
– Niech pani nie będzie głupia, panno Granger. Nie jest pani naiwna. Szansa na to, że zginę w ciągu następnych sześciu miesięcy jest bardzo duża – dziewczyna nie mogła powstrzymać swojego sapnięcia, a on tylko przewrócił oczyma. – Pani melodramatyczna reakcja nie jest ani potrzebna, ani pożądana.
– Ale… skąd pan to wie, proszę pana? – spytała słabym głosem. – Czy… czy coś sie stało?
Mężczyzna potrząsnął głową i wzruszył ramionami z obojętnym wyrazem twarzy.
– Przestałem się oszukiwać. Pomijając wszystko inne, być może pani wie, że ta posada jest przeklęta. W ten, czy w inny sposób nie będzie mnie tu na koniec letniego semestru. To, że zginę jest bardziej prawdopodobne niż to, że odejdę na własnych warunkach lub że wrócę na swoje poprzednie stanowisko. Pomijając to wszystko… niech pani da spokój, panno Granger. Jest pani znana ze swojej inteligencji i nawet ze swoim niewielkim medycznym doświadczeniem doskonale pani wie, ile ludzki organizm jest w stanie wytrzymać. Nie jestem w stanie dłużej tego ciągnąć. Prędzej czy później osiągnę kres swojej wytrzymałości, a bardziej prawdopodobnym jest to, że stanie się to wcześniej niż później. Oczywiście istnieje też szansa, że mnie złapią, oskarżą o zdradę i wydadzą Czarnemu Panu – spojrzał na nią z zamyśleniem. – Cokolwiek się zdarzy, Zakon będzie potrzebował innego warzyciela. Jest pani więcej niż gotowa, by uwarzyć inne eliksiry lecznice, ale Tojadowy jest bardzo ważny.
Hermiona patrzyła się na nauczyciela z czystym przerażeniem. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że on się tym nie przejmował. Mówił o swojej śmierci tak spokojnie, jakby rozmawiał o pogodzie. Czym jest to, o czym jej nie mówi? Wiedziała, że gadka o osiągnięciu możliwości swoich granic była bzdurna i nie wierzyła w to, że zostanie zabity przez klątwę ciążącą na tym stanowisku pracy. Nie, tu chodziło o to, co Dumbledore kazał mu zrobić. Posępny wyraz jego oczu powiedział jej, że mężczyzna już zdecydował, iż nie przeżyje. Poddał się i najprawdopodobniej to doprowadzi do jego śmierci. A jednocześnie był realistą i nienawidził Voldemorta każdą częścią swojego jestestwa. Jeśli się poddał, to znaczy, że szanse na to, iż przeżyje były zerowe.
Nauczyciel westchnął i spojrzał na nią zirytowanym wzrokiem.
– Nie patrz tak na mnie, dziewczyno. Nie powiedziałem ci nic, czego byś wcześniej nie wiedziała. To nie moja wina, jeśli się oszukiwałaś.
– … Nie powinno tak być – wyszeptała. Dłońmi złapała poły szaty, by powstrzymać się przed drgawkami, gdy zaczęły piec ją oczy. Jego oczy były wypełnione spokojem i akceptacją. Zmierzył się z wizją swojego, raczej nieprzyjemnego i długiego umierania z większą odwagą niż ona.
Snape ponownie wzruszył ramionami i bardziej łagodnym głosem dodał:
– Ludzie umierają na wojnie. Lepiej, żebym to był ja, niż ktoś inny. Przy odrobinie szczęścia umrę nie zdradzając swojej lojalności i kupując tym trochę czasu. Są gorsze śmierci.
– Nie obchodzi to pana? – zapytała cienkim głosem. Wiedziała, że powinna wykorzystać okazję i zapytać go o to, co się naprawdę dzieje, ale nie była w stanie wypowiedzieć tych słów.
Coś, czego nie potrafiła zdefiniować pojawiło się w oczach mężczyzny, ale użył Oklumencji, by to ukryć.
– Nigdy nie przywiązywałem wagi do swojego życia, panno Granger. Świat z pewnością nie będzie gorszy, jeśli zabraknie na nim Severusa Snape’a. Myślę, że pod pewnymi względami może być nawet lepszy. Nikt nie będzie za mną tęsknił.
– Będzie – miękko zaprotestowała, ośmieliwszy się spojrzeć mu w oczy. Mężczyzna zamrugał, wyraźnie zaskoczony i przez ułamek sekundy był odsłonięty, lecz już po chwili wszystkie tarcze z powrotem wróciły na swoje miejsca.
– Głupia Gryfonka – warknął, patrząc się na nią ze złością. – To nic nie zmienia. Taka jest rzeczywistość. Zabierz ten przepis ze sobą i zapoznaj się z nim. Postaram się znaleźć czas, by uwarzyć ten eliksir z tobą. A jeśli zamierzasz płakać, – zaczął ostrzegawczo – poczekaj, aż znajdziesz się na korytarzu, bo w innym wypadku nie będę odpowiadał za swoje czyny. Możesz już iść.
By spełnić jego ostatnie polecenie musiała niemal biec, ale pierwsza łza popłynęła, gdy była w drzwiach Sali.
Po wyjściu Granger, Snape próbował skupić się na pracy, lecz z marnym skutkiem. Zawsze było tak samo… jak już mu się udało znaleźć sens w swoich myślach i uczuciach, ona, zupełnie nieświadomie, robiła lub mówiła coś, co niweczyło jego kontrolę. Ból w jej oczach na myśl o jego śmierci i ta mała zmiana w wyrazie jej twarzy, gdy się odwracała ponownie wszystko pomieszały. Jednak nie spowodowało to powrotu dawno zapomnianych nadziei czy czegoś w tym stylu, ponieważ był już zbyt zrezygnowany. Efektem tego wszystkiego był ból głowy i jeszcze bardziej kwaśny humor.
Jakiś czas później sprawdzanie esejów trzeciorocznych zostało przerwane przez pukanie do jego drzwi. Severus pracował w Sali z dwóch powodów: tak było łatwiej, a na górze było cieplej niż w jego gabinecie w lochach. Jego układ krążenia był w tak złym stanie, że potrzebował tyle ciepła, ile tylko mógł uzyskać.
Do pomieszczenia weszła Minerwa. Mężczyzna spojrzał na nią z ostrożnością, ponieważ od ich kłótni w październiku nie odbyli żadnej prywatnej rozmowy. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nadal jest na niego zła, ale to też nie było nic nowego, ponieważ złościła się na niego od czasu kiedy tylko pojawił się w Hogwarcie. Jednakże od jej gniewu gorszy był wzrok. Była w nim pewna delikatność, którą ostatni raz widział pod koniec pierwszej wojny, gdy był w pół drogi do śmierci.
Udając, że niczego nie zauważył, bo wprawiało go to w zakłopotanie, oparł się i uniósł brew.
– Co tym razem zrobiły małe potwory? – zapytał sardonicznie.
– Nie przyszłam rozmawiać o uczniach – cicho odparła kobieta, a on powstrzymał westchnięcie. Oczywiście, że nie.
– Nie sądzę więc, żebyśmy mieli o czym rozmawiać – krótko odrzekł, powracając do sterty papierów.
– Och, przestań już, Severusie. Nie musisz się tak zachowywać. Przestań udawać, że pracujesz i porozmawiaj ze mną – kobieta zamknęła drzwi, wyczarowała sobie fotel koło biurka i usiadła na nim. Spojrzała na mężczyznę ze zmartwieniem i skomentowała: – Wyglądasz strasznie.
– Dziękuję. Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać. Do widzenia.
– Mówię poważnie. Ostatni raz tak wyglądałeś pod koniec ostatniej wojny – rzekła. – Coś jest nie tak.
Mężczyzna spojrzał na nią apatycznie. Z jednej strony miał ochotę gorzko się zaśmiać, bo tak naprawdę prawie wszystko było „nie tak”, a także chciał się spytać, co też jej pozwoliło sądzić, że to jej problem. Jednak ponad wszystko chciał, żeby przestała mówić i zostawiła go samego, bo już wystarczająco źle się czuł.
– Bardzo wiele rzeczy – odparł zmęczony – i żadna z nich nie dotyczy ciebie.
– Nie naskakuj, Severusie – delikatnie go zganiła. – Martwię się o Ciebie.
To coś nowego. Miał bardzo dużo wspomnień, w których stawała w obronie swoich cennych Gryfonów przeciwko jego beznadziejnemu Opiekunowi Domu, podczas gdy on sam ze zrezygnowaniem oczekiwał na to, jaką tym razem dostanie karę. Już nawet nie czuł żadnej przykrości. Minęło dużo czasu i miał na głowie poważniejsze problemy. Jednakże tym razem nie skomentował jej słów, tylko cicho odpowiedział:
– Nie martw się. Zrobię to, co będę musiał. Zawsze tak jest, czyż nie?
Minerwa westchnęła.
– Nie jesteś narzędziem, by cię używać. Nie mogę ci pomóc, gdy tak się czujesz, ale martwię się o ciebie, a nie o to, co masz zrobić. Nie powiesz mi, co się dzieje? Albus nic nie chce mi powiedzieć, a jedyne, co wiem, to to że prosił cię o wykonanie jakiegoś trudnego zadania…
– Można to tak określić – wymamrotał, potrząsając głową. Przyszło mu do głowy, że czuje się zraniona przez fakt wykluczenia jej ze sprawy. Dla Dumbledore’a była niczym najlepsza przyjaciółka i wiele razy powierzali sobie swoje sekrety. To oczywiste, że nie podobało się jej, że staruszek nie chce jej nic powiedzieć. Witam w klubie.
– Czemu mu nie ufasz, Severusie? – miękko spytała. – Wiem, że traktował cię… raczej źle, gdy byłeś uczniem, ale próbowałam ci to wjakiś sposób wynagrodzić. On też. Ale to i tak nic nie zmieniło. Czy dzieje się coś jeszcze? Coś, o czym nie wiem?
Unikał jej wzroku. Nie było potrzeby, by niszczyć jej złudzenia. Nic jej nie będzie, Dumbledore nie rzuci jej na pożarcie wilkom, ale z nim będzie inaczej. Nie ufał staruszkowi przez to, że tamten nie ufał jemu i dlatego, że Dumbledore’a nie obchodziło czy zginie czy nie. No, chyba że to spowodowałoby jakieś problemy. Jego życie nie miało żadnej wartości dla jego mistrza. Poza tym, Dumbledore był spiskującym, manipulacyjnym, starym hipokrytą i daleko mu było do świętego, za którego uchodził… ale tylko on o tym wiedział i nikt inny by mu nie uwierzył. Ale on da sobie radę. Lepiej, żeby Zakon nienawidził jego, czarną owcę, której i tak nie lubili niż swojego ukochanego przywódcę, któremu ufali i w którego wierzyli.
– Mam swoje powody – odparł miękko po chwii. – Wystarczy, Minerwo. Nie jesteś moją matką. Doceniam twoją troskę, ale… nie możesz pomóc. Nikt nie może. Gdybym sądził, że możesz mi pomóc, już dawno bym cię poprosił o wsparcie – przyznał szczerze, ponieważ na unoszenie się dumą nie mógł sobie już pozwolić.
– Przynajmniej porozmawiaj o tym ze mną. Naprawdę wyglądasz okropnie i najwyraźniej to coś kosztuje cię sporo wysiłku…
Mężczyzna potrząsnął głową.
– Rozmowa w niczym nie pomoże. Wiesz, że taki nie jestem, a poza tym, rozmowy nigdy niczego nie rozwiązują. Nieprawdą jest, że co dwie głowy to nie jedna. To tylko powoduje komplikacje i więcej problemów. Nie ma sensu, żebyśmy obydwoje się zamartwiali. Przeżyję. – Dumbledore nie. A i ja chyba nie chcę. Przełknął gulę i spojrzał na nią bez wyrazu, utrzymując jej spojrzenie dopóki sama nie odwróciła wzroku.
– Cóż, próbowałam. Jesteś zbyt uparty, Severusie. Niedobrze, że sam się z tym mierzysz.
Jakbym miał wybór. Jeśli nikt nie chce spędzać z tobą czasu, przyzwyczajasz się do tego. Tak właśnie wyglądało życie. W odpowiedzi wzruszył ramionami, wracając do sprawdzania prac uczniów. Po chwili kobieta westchnęła, podniosła się, usunęła wyczarowane krzesło i wyszła.
Tej nocy szansa na sen była jeszcze mniejsza niż zazwyczaj. Severus opuścił swoje pokoje i udał się na spacer po zamku. Większość uczniów nie wiedziała, że nauczyciele nie mieli tak często nocnych patroli, przynajmniej nie w czasach pokoju. Nie wiedzieli również, że to, iż byli przez niego łapani to czysty przypadek, a nie celowe działanie. Lubił nocne spacery. Szkolnych lat nie wspominał z radością i naprawdę nie lubił swojej pracy, ale Hogwart był dla niego jak dom. Nigdy się do tego nie przyzna, ale kochał ten zamek.
Nie miał żadnego celu, więc po prostu wędrował korytarzami, wsłuchując się w ciszę. Portrety i duchy znały jego zwyczaje i mimo że czasem kątem oka widział jakiś ruch, zostawiały go w spokoju i nie próbowały z nim rozmawiać. Po raz pierwszy miał wrażenie, że również żaden uczeń nie uprawia nocnych wędrówek. Gdy mijał okno, mimowolnie zauważył, że pada deszcz i na chwilę przystanął, by przyglądać się kroplom deszczu spływającym po szybie. Nagle, tknięty impulsem, odwrócił się i szybkim krokiem ruszył do swojej starej kryjówki.
Boże, od lat tu nie był. Kiedy wyszedł na deszcz na szczycie Wieży Astronomicznej, rozejrzał się i z żalem potrząsnął głową. Wielu młodych uczniów zakradało się tu parami, by móc spędzić ze sobą trochę czasu, ale on tu przychodził z innego powodu. Wiedział, że to głupi pomysł, ale i tak podszedł do miejsca, w którym balustrada stykała się z murem i wszedł na nią. Przytrzymał się kamienia ze szczytu wieży i obrócił się. Rękoma sięgnął do krawędzi dachu wieżyczki i podskoczył, by móc się wspiąć na dachówki. Był zadowolony, że nadal był w stanie to zrobić. Próbując utrzymać równowagę na mokrej powierzchni, dotarł do samego szczytu dachu i przykucnął, by złapać oddech. Mimowolnie szeroko się uśmiechnął. Nie był tu odkąd skończył szkołę… czyli od dwudziestu lat.
– Naprawdę się starzeję – stwierdził sucho, unosząc się na tyle, by unieść szatę. Uklęknął na wierzchołku dachu, jedną ręką przytrzymując się dachówek i zaczął się rozglądać. Niewiele było widać, ponieważ deszcz i chmury zasłoniły księżyc i gwiazdy, a i z zamku nie dochodziło światło. Nawet Hogsmeade było pogrążone w mroku. Jednakże to nie miało znaczenia, ponieważ pamiętał, jak to wyglądało za dnia. Odważył się wtedy stanąć na szczycie najwyższego punktu dachu i miał wrażenie, że mając pod stopami cały zamek, mógł dostrzec koniec świata. Troski, problemy i zgryzoty nie miały najmniejszego znaczenia, gdy podziwiał wrzosowiska zdające się nie mieć końca.
Zamknął oczy, odchylił głowę i pozwolił, by deszcz spływał prosto na niego, przemaczając ubrania. Nigdy nie bał się wysokości, a jeśliby teraz spadł, to umiał przecież latać. A czy by użył tej umiejętności, czy nie… uśmiechnął się półgębkiem, zlizując deszcz z górnej wargi. Nie, nie miał samobójczych skłonności. Czasami to było kuszące i z pewnością uprościłoby wiele rzeczy, ale jego poczucie obowiązku było silniejsze.
Świat widziany z góry był inny, łatwiejszy, ale jednocześnie taki daleki. Tutaj zawsze było mu łatwiej myśleć. Ostatnim razem znalazł się tutaj po tym, gdy dowiedział się, że Lily w końcu się zgodziła na randkę z Potterem. Położył się wtedy na dachu, rękoma przytrzymując się wieżyczki i próbował sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie. A teraz znowu miał wiele rzeczy do przemyślenia, tym razem ważniejszych niż nastoletnia nostalgia.
Najpierw zaczął się zastanawiać nad swoimi panami. Co dziwne, to Dumbledore’a mniej lubił i służył mu z wahaniem. Co prawda nikt z Zakonu nie byłby zaskoczony tym stwierdzeniem, ale wiedział, że nie zrozumieliby powodu. Trzymał z Dumbledorem tylko dlatego, że byli po jednej stronie. Nigdy nie wierzył w staruszka i wiedział, że jest jednym z niewielu, którzy potrafili dostrzec, jakim manipulacyjnym, bezwzględnym, a czasami też po prostu mściwym draniem jest człowiek schowany za maską staruszka z ciepłymi iskierkami w oczach. Z kolei Voldemort… Severus powoli podciągnął mokry rękaw i spojrzał na wyraźnie odcinający się od jego bladej skóry Mroczny Znak.
To było to, czego nikt nie był w stanie zrozumieć o życiu podwójnych agentów. Którakolwiek strona konfliktu wygra, Severus przegra. Voldemort był pierwszą osobą w jego życiu, która traktowała go tak, jakby był czegoś wart i pierwszym, który dał mu szansę. Owszem, inicjacja i wypalenie znaku były koszmarne, ale zaraz po nich był taki dumy. Dumny, że tak dobrze zniósł ból, dumny ze swojego Znaku, który był wizualnym dowodem na to, że gdzieś przynależał. I na początku był dobrze traktowany, jak wszyscy, był naprawdę delikatnie, powoli i stopniowo wprowadzany we wszystko i minęło bardzo dużo czasu nim zaczął się zastanawiać, czy to jest to, czego chciał.
Oczywiście to były kłamstwa. Nigdy nic nie znaczył dla Voldemorta, tak jak i reszta Śmierciożerców. Ale trzeba mu przyznać, że doskonale wiedział, których kłamstw użyć. Mężczyzna, którego Severus pamiętał był utalentowanym i charyzmatycznym człowiekiem, który jednym spojrzeniem był w stanie zobaczyć zdenerwowanego mężczyznę i odpowiednio to wykorzystać. Ci, którzy pragnęli potęgi, zakosztowali jej. Ci, którzy mieli zboczone gusta, otrzymali możliwości, o jakich nie śnili. Ci pragnący zemsty byli wysłuchiwani i przyznawano im rację. Zaś ci, którzy, jak Severus, chcieli być częścią czegoś większego, byli witani z radością i doceniani, jakby byli ważni.
To nie trwało długo. Z doświadczenia mężczyzny wynikało, że nic długo nie zostaje takie samo. Rzeczy, które od niego wymagano stawały się coraz mroczniejsze i bardziej krwawe, a i kary stawały się bardziej dotkliwe. Voldemort zaczął się zmieniać, stawał się mniej ludzki i mniej empatyczny, a coraz bardziej niebezpieczny i niestabilny. W końcu Severus przyznał sam przed sobą, że się mylił i z pesymizmem obserwował, co się dzieje z tymi, którzy uświadomili sobie to samo i próbowali uciec. Widział, co się z nimi stało i nie wychylał się. Nie chciał uciec aż tak bardzo, by ryzykować swoim życiem… do momentu, w którym dowiedział się, że Lily jest w niebezpieczeństwie.
To nadal było jego najgorsze wspomnienie. Wiedza, że nieświadomie zdradził swoją jedyną przyjaciółkę. I nie miało znaczenia to, że już go nie lubiła. Kiedy Severus zdecydował, że ktoś jest jego przyjacielem, to pozostawał nim na zawsze, bez względu na to, jak był postrzegany przez tą drugą osobę. Ale ta wiedza, ta zdrada wciąż go prześladowała. Błagał Voldemorta, żeby ją oszczędził. Jej syn i mąż nie byli dla niego ważni. I to był ten moment, w którym Voldemort popełnił błąd. Powiedział, że spróbuje jej nie zabić. Był szczery. Gdyby skłamał, obiecując, że pozwoli jej żyć, bo pragnie dopaść chłopca, Severus by mu nie uwierzył.
I tak właśnie wyglądała prawda o tym dziwnym rozdarciu, które leżało na ostrzu brzytwy, po której chodził każdego dnia. W pewien sposób to Voldemort był tym milszym panem. Faktem było, że celowo zwodził Severusa, by go zwabić, ale z tego, co mężczyzna sobie przypominał, nigdy go nie okłamał. Nigdy nie szantażował go emocjonalnie, stosował tylko prostą zasadę: „zrób i dostaniesz nagrodę, zawiedziesz i zostaniesz ukarany.” Żadnego zwodzenia, żadnej manipulacji. Po prostu czarne i białe. Lojalność była nagradzana, umiejętności cenione i pielęgnowane. Żadnej hipokryzji czy wahania. Był to chorobliwy wręcz kontrast do życia, które wiódł z Dumbledorem. Pomimo tortur i wszystkich okropnych rzeczy, które musiał robić… Voldemorta lubił bardziej niż Dumbledore’a. Przywódca Śmierciożerców był przynajmniej szczery. Ukazując jaki jest i jego wymówką było szaleństwo.
Może i Lily sprawiła, że zmienił strony, ale Dumbledore go zawiódł i złamał daną obietnicę, a ona umarła. Nic go nie zmuszało do dotrzymania przysięgi. Mógł wrócić na łono Śmierciożerców, gdzie zostałby doceniony i z radością powitany. Gdyby tak zrobił, już dawno byłoby po wojnie. W przeciwieństwie do Dumbledore’a, Voldemort go słuchał i wykorzystywał otrzymywane informacje, i gdyby Severus był mu wierny, Zakon dawno zostałby pokonany. Bóg jeden wiedział, że miał dużo powodów, by tak właśnie zrobić, zwłaszcza po tylu latach tego przerażającego traktowania. Ale wbrew wszystkiemu Severus nadal miał sumienie i w głębi serca wiedział, że Voldemort się myli. Potrzebował tylko tego ostatniego pchnięcia, żeby coś z tym zrobić i żeby uświadomił sobie, iż nigdy, ale to nigdy nie wybaczy Voldemortowi tego, że dał mu złudną nadzieję na coś prawdziwego, że poczuł, iż gdzieś przynależy, a tak naprawdę odebrał mu to wszystko.
Co prawda, przyznał sam przed sobą, mrugając oczami, by pozbyć się kropel deszczu, teraz było łatwiej, bo jego pan był zmutowanym wężo-człowiekiem, który był niesamowicie popierdolony. Nie zawsze to było takie wyraźne.
Jednak jego dusza nie należała do żadnego z nich. Voldemort zdradził Severusa, kiedy ten miał osiemnaście lat, a Dumbledore, gdy Snape był jedenastolatkiem. Żaden z nich nie rozumiał go na tyle dobrze, by móc wykorzystywać jego lojalność, a to nie było skomplikowane. Jedyne, co musieliby zrobić, to traktować go jak człowieka i troszczyć się o to, co się z nim dzieje, a poszedłby za nimi na koniec świata po rozżarzonych węglach. Parsknął śmiechem. Siedemnastoletnia dziewczyna, bez specjalnego starania się, osiągnęła sukces, podczas gdy dwóch najpotężniejszych i najniebezpieczniejszych czarodziejów na świecie zawiodło.
Najwyższa pora przestać się okłamywać i pomyśleć o Hermionie Granger. Westchnąwszy, Severus otarł deszcz z twarzy i zmienił pozycję. Ostrożnie i powoli stanął na dachu. Wiatr rozwiewał mu przemoczone ciuchy i pewnie znowu będzie przez to chory, ale zimno rozjaśniało mu myśli i od zawsze lubił deszcz.
W pewien sposób o było nawet zabawne. Po śmierci Lily całkowicie otoczył się murem, i metaforycznie i dosłownie. Nigdy nie był zbytnio emocjonalny, ale to wydarzenie kompletnie go załamało i odsunął się od świata. Przez wiele lat pozostawał w ciemnym, cichym i zimnym miejscu gdzieś w środku samego siebie, unikając wszystkiego i wszystkich. Żył w próżni. A potem jakimś cudem, zupełnie nieświadoma tego, co robi, Hermiona znalazła drogę dookoła, pod i przez jego mury obronne, i zanim sobie uświadomił, co ona robi, dziewczyna dostała się do środka. Nadal nie miał pojęcia, co się kurwa stało, ale to nie znaczyło, że to nie było prawdziwe. Ponad rok temu uświadomił sobie, że istnieje ryzyko, iż zaangażuje się bardziej, niżby chciał, że była dla niego poważnym zagrożeniem, ale miał wrażenie, że już wtedy było za późno.
Nawet nie wiedział, jak to nazwać. Jedyne, do czego mógł to porównać, to ta ponura, obsesyjna, beznadziejna i skazana na porażkę zależność od Lily. Ale to było dawno temu i był na tyle ze sobą szczery, że wiedział, iż tamto uczucie pochodziło z desperacji i potrzeby. Wtedy nie było nikogo innego w jego życiu, był młodszy i nie tak doświadczony. A to było naprawdę inne i nic z tego nie rozumiał. Podejrzewał, że to coś w rodzaju miłości, ponieważ nic innego nie mogło być tak bolesnego i trudnego w zrozumieniu, ale nie miał żadnej pewności. Nawet nie był pewien, czy kiedykolwiek był zakochany, wiedział, że jego nigdy nie kochano.
Patrząc na to pod innym kątem, to i tak nie miało znaczenia. Nawet gdyby nie było wojny ani gdyby śmierć nie czekała tuż za rogiem – co w sumie było jedynym powodem, dzięki któremu poznał ją właśnie w taki sposób – gdyby wszystko wyglądało inaczej, i tak nie śmiałby nic powiedzieć lub zrobić. Jaki miałoby to sens? Nawet jako naiwny nastolatek wiedział, że była poza jego zasięgiem. Ładne, inteligentne, młode kobiety nie wiązały się z brzydkimi, zimnymi, zniszczonymi draniami. Świat tak nie funkcjonował.
Jednak pomijając to wszystko, musiał się przyznać przed sobą, jaki ma na niego wpływ. Mówiąc szczerze, gdyby nie jej stała obecność w jego życiu, to już dawno by się temu poddał i albo spróbował uciec, albo po prostu przestałby się starać przeżyć. Nie ważne, co nim wcześniej kierowało, teraz to ona była jedynym powodem, dla którego nadal próbował walczyć. I choćby tylko dlatego była ważna. I nie ważnym było, że czasami powodowała plątaninę myśli, że nawiedzała jego sny w niepokojący sposób ani że jej obecność czasami go raniła. Jej przyjaźń, która jest najlepszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła i jej szczera troska o niego dawały mu powody do dalszej walki. Przynajmniej ktoś będzie nosił po nim żałobę.
Pomyślał o Lily. O tej Lily z ich pierwszego spotkania. O małej, ślicznej dziewczynce, która śmiała się z podekscytowania, gdy z dumą pokazywał jej jedyną magiczną sztuczkę, która znał. Jej oczy błyszczały z radości i przyjemności. Przypomniał sobie swoją radość, bo uczynił ją szczęśliwą, co było dla niego nowym doświadczeniem. Pomyślał o ich pierwszej wyprawie na Pokątną. Sam był tam tylko dwa razy z matką, ale bardzo się starał pokazać jej i jej rodzinie, że wszystko wie. Popisywał się przed nimi i był z siebie taki dumny.
I to był właśnie problem. Od ich pierwszego spotkania starał się ją zadowolić i zaimponować jej. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy choć raz był w pełni zrelaksowany i w pełni sobą przez dłużej niż pół godziny w jej obecności. Cały czas się pilnował, żeby nie powiedzieć lub nie zrobić czegoś niewłaściwego. Zdecydowanie to ona rządziła i patrząc na ich relacje z perspektywy czasu, mógł powiedzieć, kiedy dokładnie to wykorzystywała. Ich przyjaźń była boleśnie wypaczona i nierówna, a i na dłuższą metę zapewne wyrządziła mu więcej szkody niż pożytku. Być tak bardzo niezależnym od kogoś i tak niewiele otrzymując w zamian…
A jednak wbrew temu wszystkiemu potrafił bardzo szczegółowo przypomnieć sobie jej twarz, włącznie z piegiem w kąciku jej ust. Jej twarz była tak samo wyraźna, jak twarz Hermiony. Mógłby z dokładnością narysować je obie, co też uczynił nie jeden raz. Przez chwilę Severus próbował porównać uczucia do Lily z uczuciami do Hermiony. Przyjaźń ze studentką była tak samo dziwaczna, jak ta z Lily, ale mniej bolesna, przynajmniej przez większość czasu. Mimo że tyle ich dzieliło, to, o ironio, byli sobie równi i nie czuł takiego ciśnienia. Ta znajomość była łatwiejsza, a nawet milsza. Musiał przyznać, że przyjaźń z Lily była ciężką pracą.
Oczywistym było, że myślami powędrował do wydarzeń nad jeziorem, które pokierowały jego dalszym życiem. Wiele lat zajęło mu ocenienie tego wydarzenia, jak i całego semestru z dystansem. A teraz, z pełną ostrożnością próbował wyobrazić sobie, jakby się to potoczyło, gdyby na miejscu Lily była Hermiona, gdyby to do niej tak się odezwał w tamtych okolicznościach. Fakt, potrafiła być mściwa, gdy została zraniona, ale nie potrafił sobie wyobrazić, że dołączyłaby do Huncwotów w znęcaniu się nad nim i do ich okrucieństwa. Nie ważne, co by jej powiedział. Poszłaby znaleźć nauczyciela, żeby powstrzymał te okrucieństwa, a potem na osobności przeklęłaby go. Albo kopnęła w krocze. Tamtego dnia Lily złamała mu serce i uważał, że nadal się z tego do końca nie podniósł. Od tamtej pory nigdy nikomu całkowicie nie zaufał.
Nie to, żeby to miało jakieś znaczenie. Cokolwiek powiedziała, cokolwiek by nie zrobiła i nie ważne, jak brutalnie odrzucała jego próby naprawienia ich relacji, jego uczucia się nie zmieniły. Agonia, którą odczuł po jej śmierci nadal w nim żyła. Czasami nadal za nią tęsknił. Nie tak mocno i często, jak kiedyś, ale tęsknił. Zamknął oczy i zastanowił się, czy nadal był w niej zakochany. Nigdy nie był tego pewien. Zapewne fakt, że uczucia do Hermiony były bardziej pewne, oznaczał, iż nie był zakochany w Lily. Rozważał ponowną próbę przywołania swojego patronusa, ale stwierdził, że to nie ma sensu. To nie była skuteczna metoda w mierzeniu uczuć, a patrzenie na to, jak próbuje przybrać dwa kształty na raz było depresyjne. Nostalgia nostalgią, ale Lily była martwa i wspomnienie o niej powodowało więcej bólu niż radości. Hermiona żyła i mimo iż miała powody, by tego nie robić, to jednak go lubiła i sprawiła, że czuł się ze sobą lepiej, niż kiedykolwiek. Pomijając swoje zagubienie, zmartwienie i wątpliwości, lubił ją. Po prostu. I tyle mu wystarczyło.
Przestało padać. Przez chwilę Severus wpatrywał się w chmury nad swoją głową. Następnie usiadł i ześlizgnął się z dachu, po drodze obracając się tak, by mógł się złapać krawędzi dachu. Było tak, jakby ostatni raz był tutaj tydzień temu. Przez chwilę zwisał i skoczył na płaską, kamienną powierzchnię. Wyciągnął różdżkę i zaczął się suszyć. Czuł się lepiej. Może i sytuacja była beznadziejna, ale przynajmniej wiedział z czym się mierzy. Pewną ulgą była świadomość, że może tego nie przeżyć – nie będzie musiał się mierzyć z konsekwencjami. Odsunął włosy z twarzy, wszedł do zamku i ruszył w drogę powrotną. Był na tyle zmęczony, że mógł iść spać.
Kiedy Snape pojawił się w Skrzydle, Hermiona siedziała przy biurku Madame Pomfrey i zagłębiała się w książce traktującej o wysypkach oraz korzyściach zewnętrznego i wewnętrznego leczenia tychże dolegliwości. Było już na tyle późno, że zbliżała się godzina, o której kończyła swoją naukę. Jednakże nie było na tyle późno, by móc uznać wizytę Snape’a za skutek Wezwania. Nie wyglądał też na rannego. Obserwowała go przez drzwi, gdy rozmawiał z Mediwiedźmą. Mówił zbyt cicho, by mogła go usłyszeć. Miał dreszcze, na rękawie ślad krwi, a na twarzy bardzo dziwną minę.
W końcu się odwrócił, kończąc rozmowę i wszedł dalej do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona podeszła do drzwi i obserwowała, jak mężczyzna zdejmuje wierzchnią szatę, rzuca ją na łóżko i kieruje się do łazienki.
– Zostaje tu na noc? – zdziwiona dziewczyna zapytała pielęgniarkę. Póki co, to zdarzało się tylko wtedy, gdy stracił przytomność, a tuż po jej odzyskaniu, szedł do swoich pokoi.
Madame Pomfrey przytaknęła.
– Podałabym ci jakąś medyczną przyczynę, ale mówiąc szczerze, myślę, że żadnej nie ma. Ostatnio miał ciężki okres, co na pewno zauważyłaś, więc podejrzewam, że po prostu nie chce być sam. Nie widziałam go w takim stanie odkąd był nastolatkiem – westchnęła, patrząc ze zmartwieniem na drzwi.
– Więc nie jest ranny?
– Z tego, co wiem, to nie. Myślę, że był zmuszony zrobić coś nieprzyjemnego, ale przejął się tym bardziej niż zwykle. Ma dziwny nastrój.
– A to mi niespodzianka – psotnie odpowiedziała Hermiona. Pielęgniarka próbowała spojrzeć na nią groźnie, ale parsknęła śmiechem.
– Myślę, że on nie wie, iż tutaj jesteś. Jeśli chcesz dokończyć rozdział, to zostań, ale powinnaś już iść spać. Jest późno. Trafisz do wyjścia. Ja też się kładę spać, poczekam tylko aż on zaśnie.
Skinąwszy głową, dziewczyna weszła z powrotem do biura.
Dopiero trzy rozdziały później Hermiona skończyła lekturę. W innym wypadku czytałaby do świtu, co nie raz już jej się zdarzało. Odłożyła książkę na półkę przeznaczoną na jej potrzeby i cicho podkradła się do drzwi, by spojrzeć w głąb Sali szpitalnej.
– Śpi – szeptem poinformowała ją Dilys. – Jeśli chcesz, to sprawdź. Coś zażył. Nie eliksir nasenny, ale coś podobnego, bo zasnął od razu. Cierpi na bezsenność, więc to nie jest normalne. Całe szczęście obudzi się dopiero rano.
Okazja była zbyt kusząca, by z niej nie skorzystać, więc cichutko przeszła przez pomieszczenie, by spojrzeć na śpiącego mężczyznę. Jedynie słabe światło dochodzące zza kurtyny i przyciemniona lampka oświetlały jego postać. Snape zwinął się w kłębek pod kocem i mimo że jego sen był twardy, nie był spokojny. Całym ciałem mężczyzny wstrząsały drgawki, zmarszczka na czole była minimalnie większa, gałki oczne szybko poruszały się pod powiekami, a dłoń, która wystawała spod koca, od czasu do czasu zaciskała się. Skoro był pod wpływem jakiś środków, to nie powinien tak reagować, ale na tyle znała jego instynkty, że wiedziała, iż gdyby nie te środki, już dawno by się ocknął i ją zaatakował.
Nigdy wcześniej nie widziała kogoś, kto wyglądałby na zmartwionego podczas snu. Nawet jak był nieprzytomny wyglądał na zestresowanego, zmęczonego, nieszczęśliwego i z ogromnym bagażem. Jeszcze przez chwilę go obserwowała, a potem przeszła na drugą stronę pomieszczenia i stanęła przed portretem.
– Gdyby mój kot był tutaj, a nie z moimi rodzicami, poprosiłabym go, żeby do niego poszedł – wymamrotała, nie mogąc powstrzymać małego uśmiechu wywołanego tą wizją. Krzywołap był idealnym towarzyszem do łóżka. Był ciepły, nie chrapał, nie rzucał się, a jego mruczenie miało niemalże paranormalną możliwość uspokajania koszmarów i przeganiania bezsenności. Poza tym, podczas tych dwóch sytuacji kiedy się widzieli, wydawało się, że jej kot polubił Snape’a. A poza tym, uważała, że Snape bardzo potrzebuje przytulenia.
Dilys szeroko się uśmiechnęła.
– To byłby widok. Co prawda lubi zwierzęta, ale nie wyobrażam sobie, żeby spał z kotem. Ale zapamiętaj sobie dzisiejsza noc. To, jak ktoś śpi może powiedzieć bardzo dużo o tej osobie. Poppy powie ci o tym następnym razem, jak tu przyjdziesz. Jej hobby to dzielenie uczniów do poszczególnych kategorii, stworzonych na podstawie tego, w jakiej śpią pozycji. Mówiąc szczerze, cieszę się, że Severus dziś tu przyszedł. Fineas chciałby się z tobą spotkać w lochach.
– Po co? Nie ma nic więcej, co mogłabym zobaczyć – odparła kwaśno, przypominając sobie zeszły rok.
– Nie wiem, Hermiono. Bywa tam częściej ode mnie i więcej widzi. Jeśli nie pójdziesz, to jutro cały dzień będzie cię śledził.
Dziewczyna westchnęła, poddając się. Krótko spojrzała na swojego nauczyciela.
– Będzie z nim dobrze?
– Nie wiem. W jego przypadku proszenie o pomoc to zły znak. Nawet jeśli zrobił to tak niezdarnie, jak dzisiaj. Jeśli mimo całej swojej niezależności Severus prosi o pomoc, to oznacza, że robi się słabszy.
– I nadal nie możesz mi powiedzieć, nad czym powinien pracować?
Portret ze smutkiem potrząsnął głową.
– Nie. Ale uwierz mi, Hermiono, że ignorancja jest w tym wypadku błogosławieństwem. Naprawdę nie chcesz wiedzieć. Sama chciałabym nie wiedzieć. Jeśli możesz, nie zastanawiaj się nad tym i idź sprawdzić, co nasz drugi, uparty i irytujący Ślizgon chce ci pokazać.
Biedny 🙁 ale bardzo dobrze opisane, tak dosadnie, ale nie wprostWróć do czytania
PO PROSTU JEJ POWIEDZZ AAAAAAAAAWróć do czytania
😭😭😭Wróć do czytania
Ty też mogłabyś się domyślić… Ehh, biedny SevWróć do czytania
No ok, ciołku, ale jak ty nie wyjdziesz do kogoś, kiedy oferują pomoc, to inni w końcu przestaną się starać. Fajnie, że z Hermioną się układa, ale ona nie jest jedynaWróć do czytania
Noooo jakby wlazł w taki sposób i się poślizgnął… Nawet czytając zakręciło mi się w głowie xDWróć do czytania
Ooo, dobrze opisane. Myślę, że to właśnie początkowo ich przyciągnęło. Możliwości spełnienia potrzeb.Wróć do czytania
Ojejku, cudny akapit. Pięknie wyjaśnia hipokryzję Dumbledore’a i prostotę VoldemortaWróć do czytania
🤣Wróć do czytania
E, nie do końca, nie inceluj xDWróć do czytania
Ostatnie zdanie: zależnym, a nie niezależnym. Inny kontekstWróć do czytania
Lily wtedy zachowała się właściwie, ale to, że dołączyła do Huncwotów choć przez tyle lat widziała jak się znęcają nad Severusem… Nie mogę pojąć w jakim świecie IM wybaczyła, a jemu nieWróć do czytania
Lubił ją. Po prostu. I tyle wystarczyło.
Wzruszenie złapało mnie za gardłoWróć do czytania