Goniąc Słońce – Rozdział XV

Goniąc Słońce – XV

„Stałam się zbyt dobra w byciu niezwyciężoną,
Jestem ekspertką od grania bez ryzyka i trzymania się dobrze,
Ale przysięgam, nie jestem tą osobą, którą powinnam być.
Nie zgadzam się, by moje życie przeszło obok mnie”

Bethany Joy Lenz „Let me fall”

 

Cóż, zadumał się Severus, gdy za siostrami zamknęły się drzwi (z małymi problemami, ponieważ czasami się nie domykały, gdyż lata temu dostała się w nie wilgoć, a on nigdy nie mógł się zebrać, by to naprawić), właśnie lato stało się gorsze. Co prawda niewiele… bo w końcu zbytnio to niczego nie zmieniało. Po prostu wszystko stało się bardziej… realne. Gapił się na swoje ręce, gdy powoli i mechanicznie podwijał rękawy, aby przyjrzeć się czerwonym liniom wokół nadgarstków. W ciągu godziny lub dwóch te ślady znikną i ponownie pojawią się dopiero wtedy, gdy warunki przysięgi zostaną spełnione. Właściwie nie bolało, choć miał wrażenie, że mogłoby tak być.

Nigdy wcześniej nie składał Wieczystej Przysięgi. Nigdy wcześniej nie byłem tak cholernie głupi, powiedział do siebie surowo, a teraz nie miał zbyt dużego wyboru. Gdyby to była sama Narcyza, mógłby jej odmówić – właściwie ona by go do tego nie zmusiła. Porozmawialiby o tym, on by ją zapewniał i uspokajał, i to byłoby wszystko. Ale Bellatrix… cóż, było wiele powodów. Po pierwsze, Bellatrix była kompletnie pojebaną wariatką, taką zupełnie bez rozumu. Po drugie, nawet jak na ślizgońskie standardy była niewiarygodną paranoiczką. Po trzecie, nienawidziła go, choć może nie aż tak bardzo, jak on nienawidził jej. Po czwarte, miała obsesję na punkcie ich Pana i była śmiesznie opiekuńcza wobec niego, chcąc go chronić przed każdym możliwym zagrożeniem. A po piąte, była zazdrosna o to, że Severus był teraz w Jego łasce, a nie ona.

Gdyby miał swobodę działania, powiedziałby jej, gdzie może iść i wyrzuciłby ją ze swojego domu tak mocno, że by podskakiwała. Narcyza nawet słowem by się nie odezwała, tak długo, jak zgodziłby się pomóc Draconowi. Ale z podsłuchującym Glizdogonem i Bellatrix, która bardzo chciała udowodnić, że Severus jest zdrajcą, nie miał innego wyjścia niż zgodzić się na jej sugestię i związać się jedną z najsilniejszych istniejących w magicznym świecie przysiąg.

Poprawiając rękawy, odrobinę histerycznie zauważył, że ona nie była nawet w połowie wystarczająco silna. Jego osobiste zobowiązania i długi obciążały go mocniej niż jakakolwiek formalna przysięga kiedykolwiek mogłaby to zrobić. I tak był przygotowany na wykonanie wszystkiego, by pomóc Draco, ale – to był klucz – tylko do pewnego momentu. Na swój sposób kochał chłopaka. Malfoyowie byli dla niego najbliżsi, czymś w rodzaju rodziny. Lecz mimo tego, że Draco był dla niego ważny, cały plan był ważniejszy.

I, Boże, miał dzisiaj więcej szczęścia niż na to zasłużył. Dzięki Bogu, że Bellatrix była tak samo ślepa i impulsywna, jak tylko Gryfon mógłby być. Ostatnio kobiecie brakowało pokręconej, ślizgońskiej subtelności. Była przyzwyczajona do ciągłej wdzięczności i zbyt szalona, by jasno myśleć. Przez to stała się otwarta i wystarczył lekki dotyk, cichutki szept sugestii, aby zmieniła jedno, kluczowe słowo. Severus oblizał wargi i odrobinę nerwowo, zupełnie bez humoru uśmiechnął się sam do siebie. Zamiast składać Przysięgę dla Draco, przysięgał dla swojego chrześniaka. Gdyby doszło do tego, że potrzebuje znaleźć drogę ucieczki, pospiesznie napisane jedno zdanie, podpis i kropla krwi wystarczą, żeby nie miał już syna chrzestnego. Tym samym nie byłoby Przysięgi.

A przynajmniej taką miał nadzieję. Nie istniał powód, dla którego miałoby to nie zadziałać, ale nigdy nie słyszał, żeby ktoś był w stanie przechytrzyć magię Wieczystej Przysięgi. Mężczyzna usiadł w fotelu i potrząsając głową, głęboko odetchnął. To i tak nic nie zmieniało. Plan wciąż obowiązywał. Dumbledore nadal umierał, Draco wciąż był zobowiązany, żeby spróbować zabić Dyrektora, a Severus obiecał, że pomoże w tym chłopakowi. Ale przynajmniej w ten sposób mógł to zrobić na własnych warunkach. Nie zostanie do niczego zmuszony, chyba że naprawdę nie będzie miał innej opcji i z pewnością nie pozwoli na to, żeby Bellatrix Cholerna Lestrange decydowała o jego działaniach. A jednak jakaś jego część wciąż miała nadzieję na znalezienie innego sposobu.

Skrzypienie schodów przywołało go do rzeczywistości. Parsknął, zupełnie stracił cierpliwość i podjął decyzję. To było głupie i ryzykowne, ale miał już dosyć. Wyciągnął różdżkę i machnął nią, by otworzyć ukryte drzwi. Sam zbudował dodatkową klatkę schodową i pokój na jej szczycie z myślą o własnej dziupli. W razie konieczności miało to być miejsce, w którym mógłby się ukryć, ale póki co służyło jako klatka dla szczura.

– Ostrzegałem cię przed podsłuchiwaniem, Glizdogonie – zimno powiedział. – Czy mam użyć siły, żebyś zapamiętał lekcję? Daj mi powód, Huncwocie. Wyzywam cię.

Pettigrew zamrugał z urazą swoimi wodnistymi oczami.

– Nie ośmieliłbyś się. Nasz Pan –

– ma głęboko w poważaniu, co się z tobą dzieje – pogardliwie przerwał mu Severus. – Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że jest inaczej.

– Pomogłem mu wrócić!

– Ponieważ byłeś zbyt przerażony, żeby go nie posłuchać i nikt inny by cię nie przyjął – odpowiedział, prychając. – Nie jesteś bohaterem naszej idei, Glizdogonie. Ile usłyszałeś?

– N-nic.

– Nie kłam mi. Crucio!

Severus nie trzymał go długo pod działaniem klątwy. Nie ufał sobie na tyle, żeby trzymać Pettigrew pod działaniem zaklęcia, żeby nie skończył jak Alicja i Frank Longbottomowie. Nie lubił używać Niewybaczalnych i nie sprawiało mu radości powodowanie bólu, nie tak jak innym, ale dla Glizdogona zrobił wyjątek, ponieważ szczur był Huncwotem i zdradził Lily.

– Ile usłyszałeś? – powiedział niebezpiecznie miękkim głosem, gdy Pettigrew otrząsnął się z najgorszego.

– … nienawidzę cię, Smarkerusie.

– Uczucie jest obustronne – odparł lodowato, hamując automatycznie pojawiający się płomień gniewu i nienawiści na dźwięk nielubianego przezwiska. Przynajmniej odkąd zginął Black nie słyszał go tak często. – To jest twoja ostatnia szansa zanim zacznę odkrawać ci więcej kawałków ciała. Ile. usłyszałeś?

Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że to Pettigrew pierwszy się złamie.

– Wszystko.

– Dobrze.

– C-co?

Severus uśmiechnął się zimno do niego i zastanawiał się, czy wygląda tak samo nieprzyjemnie, jak się czuł.

– Dobrze, – powtórzył gładko – ponieważ to oznacza, że możesz iść do naszego Pana i powiedzieć mu jakim jestem oddanym i wiernym sługą. A teraz idź i jak dobry piesek zaraportuj wszystko. Nie, nie pies. Pies nie żyje, prawda? Tragiczne. W każdym razie biegnij i przekaż moje uwielbienie. I zrób to przekonująco, Glizdogonie.

Szczur zawahał się w drzwiach.

– Dlaczego to zrobiłeś? Czy naprawdę… zabiłbyś Dumbledore’a?

Severus bardzo powoli wstał i spojrzał na niego.

– Dumbledore – rzekł miękko. – Dyrektor, który przysięgał ochraniać wszystkich swoich uczniów. Nawet raz nie próbował powstrzymać ciebie i twoich małych przyjaciół, Glizdogonie. Udawał ślepego na wszystko, co mi zrobiliście. Przez ponad dwadzieścia lat nawet raz nie stanął po mojej stronie. Mimo wszystkiego, co dla niego zrobiłem, nawet teraz nie ufa mi całkowicie. Dlaczego miałbym go nie zabić? Zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Pettigrew przełknął, patrząc się na niego nerwowo.

– A teraz idź i złóż swój raport – warknął Severus, zmęczony tą grą. Wszystko, co powiedział było prawdą. Naprawdę nienawidził staruszka. Nienawidził wielu ludzi, ale wciąż by się zawahał przed zabiciem ich… A przynajmniej w większości przypadków. – I pospiesz się w drodze powrotnej, dobrze? Chciałbym się z tobą jeszcze dzisiaj rozmówić.

 

– Wieczysta Przysięga – skomentował zamyślony Dumbledore. – Nie spodziewałem się tego. Mimo wszystko to pozwoli ich przekonać o twojej lojalności.

– Tak, to po prostu wspaniałe – odparł kwaśno Severus, powstrzymując się przed potarciem nadgarstków. To wszystko było tylko w jego głowie, ponieważ linie już zniknęły i nie było ani nic do zobaczenia, ani do poczucia. Tylko, że czuł, jakby było. – Jestem przeszczęśliwy, iż jesteś zadowolony. I tak przysięgałem tylko po to, żeby wkurzyć Bellatrix. Przez wiele tygodni będzie się zastanawiała, co ja kombinuję.

– I nigdy nie zgadnie, że mówiłeś szczerze – zamyślił się Dyrektor.

– Szczerość miesza nam, Śmierciożercom w głowach – nieprzyjemnie powiedział Severus. – Nie jesteśmy do niej przyzwyczajeni.

– Jestem pewien, że to bardzo zabawne – rzekł jego pracodawca, patrząc nań z naganą. – Jesteś teraz zobowiązany, Severusie.

– Wydaje mi się, że zostałem zobowiązany lata temu.

Dyrektor zignorował ten kiepski żart.

– A więc mamy rok. Na koniec roku wszystko się zmieni.

– Tak.

– W tych okolicznościach… jeśli nadal chcesz, możesz uczyć Obrony w tym roku.

– Co? – zszokowany Severus przez chwilę gapił się na niego pustym wzrokiem. Przeklinając małą część siebie, która poczuła się zadowolona, podejrzliwie zmrużył oczy. – Dlaczego?

– Dlaczego nie?

– Ponieważ mi nie ufasz – odparł bezpośrednio.

– Nie bądź melodramatyczny, Severusie.

– A ufasz mi?

– Po raz kolejny nikt nie kandydował na to stanowisko. Z pewnością masz wystarczającą wiedzę w temacie, by móc nauczać i tym razem nie mam szansy, żeby kogokolwiek znaleźć. Wierzę, że uda mi się przekonać Horacego, aby wrócił na rok z emerytury, więc twoi uczniowie będą na Eliksirach w dobrych rękach.

Severusowi nie umknął fakt, iż Dumbledore nie odpowiedział mu na pytanie. Niczego innego nie oczekiwał. Był roztrzęsiony tą decyzją i nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś jeszcze się za nią kryje. Po kilku chwilach rozmyślania stwierdził, że to w sumie i tak nie ma znaczenia. To było tylko na rok, a później wszystko się skończy. Bardzo prawdopodobnym było, iż sam nawet nie dożyje końca roku – z pewnością klątwa mu w tym nie pomoże, ale i tak jego życie dobiegało końca. Nie ważne, która strona wygra, on i tak nie dożyje końca tej wojny. Kiedyś to stanowisko sprawiłoby mu radość (albo coś do niej zbliżonego), ale teraz już go to nie obchodziło.

– Zawsze się cieszyłem, będąc czyjąś ostatnią deską ratunku – powiedział zmęczonym głosem.

 

Hermiona odkryła niewiarygodną korzyść z tej dziwnej sytuacji po kilku dniach. Z tylko jedną niepełnoletnią osobą w domu większość Zakonu w ogóle zapomniała, że ona tu przebywała i poświęcali mniej uwagi na zabezpieczenia. Kuchenne drzwi wciąż były chronione, ale nie okno, które z przyzwyczajenia zostawili otwarte. Celowo weszła do pokoju znajdującego się dokładnie nad kuchnią, szeroko otworzyła okno i wychyliła się mocno na zewnątrz, aby móc podsłuchiwać. Chciałaby mieć przy sobie Uszy Dalekiego Zasięgu. To nie było pełne spotkanie, tylko kilku członków Zakonu było obecnych i zapewne zbyt wiele nie będą omawiali, ale i tak jakąś tam wiedzę zdobędzie.

Skupiona dziewczyna nasłuchiwała i frustrowała się, gdy nie mogła dosłyszeć każdego słowa. Rozmawiali o śmierci Syriusza i jej wpływie na resztę Zakonu. Dumbledore powiedział, że Harry radzi sobie tak, jak można było oczekiwać, czyli w ogóle. Za kilka dni zostanie zabrany do Nory, gdzie być może pomoże mu obecność przyjaciół.

Hermiona w to wątpiła. Od powrotu Voldemorta Harry się zmienił i już nie polegał tak bardzo na otaczających go ludziach, tylko brał wszystko na siebie – rozmawiała już o tym z Ronem. A jednak żadne z nich nie wiedziało, co z tym zrobić. Dumbledore cicho dodał:

– Upewnię się, że pan Potter będzie miał, co robić w tym roku.

Nikt go nie zapytał o szczegóły i to zdenerwowało dziewczynę, bo nie wiedziała, co Dyrektor zaplanował.

Rozmowa przeszła na Lupina, który był w depresji po stracie najlepszego przyjaciela i również zbyt dobrze sobie nie radził. Szczerze mówiąc, Hermiona zastanawiała się nad tą dwójką od… właściwie od Wrzeszczącej Chaty, ale zatrzymała te spekulacje dla siebie. Prawie wypadła przez okno, gdy głęboki głos Kingsleya wyjawił, iż od jakiegoś czasu Tonks próbuje zdobyć Lupina. Zameldował również, że jej Patronus się zmienił pod wpływem tej sytuacji. Kilka osób wyraźnie się tym zainteresowało. Bill – a przynajmniej taką miała nadzieję – powiedział, że już kilkukrotnie Lupin jej odmówił, a ostatnim razem był taki gwałtowny, że Tonks zjawiła się w Norze, aby porozmawiać o tym z panią Weasley. Najwyraźniej Lupin nie powiedział, że nie jest zainteresowany, tylko że nie powinna się angażować w związek z wilkołakiem.

Siedząca na parapecie Hermiona, tylko przewróciła oczami. Miała jedynie szesnaście lat, ale żyła wystarczająco długo, by wiedzieć, że większość mężczyzn jest po prostu głupia. A jeśli Lupin naprawdę sądził, że na długo odstraszy kogoś takiego jak Tonks, to był jeszcze głupszy niż inni.

Zachrypnięty głos Moody’ego stwierdził oczywiste: takie zachowanie nie pasuje do Remusa Lupina i zapytał, czy ktoś ma jakiś pomysł na wyciągnięcie go z depresji. Znajomy, jedwabisty głos odparł:

– Cóż, mógłbym dodać Eliksir Uspokajający do jego Tojadowego, jeśli chcecie. To może go otruć, ale jestem gotów podjąć to ryzyko – przez to znowu niemal wypadła przez okno. Nie zdawała sobie sprawy, że Snape również tu był. Naprawdę powinien nosić na szyi jakiś dzwonek czy coś. Od jakiegoś czasu nie pojawiał się w Kwaterze Głównej.

– Bezcenne – sucho odparła profesor McGonagall. – W razie gdyby ci to umknęło, Severusie, potrzebujemy go.

– Niby do czego? – lekceważąco zapytał Snape. – I tak nigdy nie przeciągnie wilkołaków na naszą stronę. Nie wiem po co ciągniecie tę farsę.

– Wiem, że nie wierzysz w Remusa, ale…

– Tu nie chodzi o wiarę, ale o wilkołaki – odparł zirytowany mężczyzna. – Nikt z was nic o nich nie wie? Lupin nie jest alfą. Nawet jeżeli przez następny wiek, całymi dniami będzie do nich przemawiał, nie posłuchają go. Jeżeli naprawdę chcecie przekonać wilkołaki, musicie znaleźć alfę, który jest silniejszy od Greybacka i który nie chce zostać Śmierciożercą, i go przekonać. Wilkołaki słuchają najsilniejszego. Dopóki ktoś nie pokona Greybacka, właśnie za nim będą podążali.

– Skąd tyle wiesz o wilkołakach? – po chwili zapytała McGonagall. Hermiona pamiętała lekcję ze Snape’em w trzeciej klasie. Nie mówił o ich społeczności, a i sama nie mogła nic znaleźć.

– Znaj swojego wroga – odparł niemiło, za co usłyszał kilka zagniewanych pomruków. – W każdym razie nie chodzi tylko o wilkołaki. Hagrid nie mógł przekonać olbrzymów, a gobliny cię nie słuchają, prawda, Weasley? Nie ma żadnego sensu, żeby próbować przekonać inne rasy do dołączenia do nas.

– Czemu tak mówisz, Severusie? – łagodnie zapytał Dumbledore.

– Nie możemy im nic zaoferować. Nie mamy mocy, by zmienić prawo. Jeśli Czarny Pan wygra, będzie mógł zmienić wszystko, co tylko zechce. Oczywiście tego nie zrobi, zdradzi swoich sojuszników, ale oni w to nie wierzą, skoro go słuchają. Jeśli my wygramy, w najlepszym wypadku możemy miło poprosić Ministerstwo, żeby wyciągnęło głowy z własnych dup, a to nie wystarczy. Nie mamy czym handlować. Dlaczego inne rasy miałyby słuchać naszych przemów o tym, co jest dobre, a co złe? Jeśli Czarny Pan będzie im wierny, o wiele lepiej wyjdą na jego wygranej i wiedzą o tym. Tracicie czas i źródła ścigając ideały. Mówiłem to od samego początku.

 

– Zamknij się, Snape – zagrzmiał Moody. – Chyba że dla odmiany masz coś użytecznego do powiedzenia.

Hermiona nie uważała, że to było w porządku. To, co powiedział Mistrz Eliksirów miało sens. Podczas gdy miała obsesję na punkcie skrzatów domowych, przeczytała ustawy dotyczące innych ras i nie było żadnego prostego rozwiązania. Wciąż była zainteresowana tym tematem, ale jak na razie nie miała czasu na zagłębienie się w nim. Z pewnością Zakon nie mógł nic zaoferować. I może gdyby byli mniej zajęci „ściganiem ideałów”, mogliby ochronić więcej ludzi takich, jak jej rodzice. Wtedy Snape nie musiałby brać spraw we własne ręce. Zakładając, że tak właśnie było. Wciąż nie miała dowodów na to, że to właśnie on to wymyślił.

– Takiego jak? – zapytał sucho Snape. Po samym tonie głosu mogła sobie wyobrazić jego minę: uniesiona brew i kącik ust wygięty w prześmiewczym uśmieszku.

– Takiego jak na przykład następnych ruch twojego Pana – sarkazm nie wychodził Moody’emu nawet w połowie tak dobrze, jak Snape’owi, stwierdziła dziewczyna, hamując śmiech. Ale z drugiej strony nie spotkała nikogo innego, kto robiłby to równie dobrze jak Mistrz Eliksirów.

– Nie mam pojęcia – spokojnie odparł Snape – z prostego powodu. Moim zdaniem on sam nie wie. Porażka w Ministerstwie była tylko małą irytacją, choć surowo ukarał za nią Lucjusza i Bellatrix. Chociaż bardzo by chciał poznać całą przepowiednię, nie jest tym opętany, bo jest pewien zwycięstwa. Prawdziwym ciosem było pojawienie się na koniec Knota. Pasowało mu trzymanie Ministerstwa i magicznego świata w niewiedzy, dopóki sam nie chciałby się ujawnić. To mu bardzo pokrzyżowało plany i nikt z nas nie wie, co dalej zrobi.

– Jak zawsze użyteczny, co, Snape? – zjadliwie rzekł Moody.

– Wystarczy, Alastorze – stanowczo powiedział Dumbledore.

– To jedynie sama prawda i wiesz o tym, Albusie.

– Muszę się nie zgodzić. Wielokrotnie informacje Severusa okazały się bezcenne. W ciągu ostatnich tygodni jego szybka reakcja zniwelowała większą część obrażeń mojej ręki, na którą większość z was łaskawie się nie gapi. Jego ostrzeżenie zapobiegło większej tragedii w Ministerstwie.

– Tak. I spowodowało śmierć jego wroga – zagrzmiał stary Auror. – Przekonujące, czyż nie?

– Jeszcze cię nie znudziła ta gra? – chłodno zapytał Snape. – Brzmisz jak zacięta płyta, Moody. Gorzej, brzmisz jak Potter. Masz kryzys wieku średniego? Nie znajduję innego wytłumaczenia na mężczyznę w twoim wieku, który zachowuje się, jak nastolatek.

Siedząca nad nimi Hermiona, przygryzła wargę, by powstrzymać kolejny uśmiech. Nie lubiła zbytnio Moody’ego. Prawdziwy był tylko odrobinę mniej dziwny niż podmieniony, ale był tak samo agresywny, temperamentny i paranoiczny. Przez ostatnie pięć lat nauczyła się, że jeżeli sarkazm Snape’a nie był wycelowany w nią lub w jej przyjaciół, to był zabawny. Chociaż nigdy nie ośmieliła się powiedzieć tego głośno.

– Potter nie jest głupi, skoro ci nie ufa – odciął Moody. – Udało ci się zabić Blacka…

– Po raz ostatni mówię, że Black sam dał się zabić – odparł zirytowany Snape. – Ruszył bez myślenia prosto w niebezpieczeństwo. Mnie tam nawet nie było.

– Nie, oczywiście, że nie. Schowałeś się w swojej dziurze, jak na tchórza przystało i czekałeś na to, kto wygra, czyż nie, ty bez kręgosłupa moralnego dziwaku?

– Jak dobrze mnie znasz – głos Snape’a był cichszy. Jedyny powód, dzięki któremu Hermiona nadal mogła go słyszeć był taki, że musiał siedzieć tuż przy oknie. Jedwabiste nuty były zimne i niebezpieczne. Dziewczyna mogła sobie wyobrazić jak jego czarne oczy robią się twardsze i zaczynają błyszczeć od gniewu.

– E tam – powiedział zdegustowany Moody. – Mdli mnie przez ciebie. Jesteś niczym więcej niż tchórzliwym, skradającym się śmieciem.

Hermiona próbowała rozluźnić zaciśnięte na parapecie do białości dłonie. Przełknęła gulę w gardle, doskonale pamiętając krwawiącego i trzęsącego się na szpitalnym łóżku Snape’a, który w ciszy znosił skutki tortur, jakimi go potraktowano. Pamiętała jak stał w bezruchu, kiedy Poppy mu pomagała, a w oczach były demony, nawiedzające mężczyznę po tym, do czego został zmuszony. Nie można było zaprzeczyć, że był draniem, ale z pewnością nie był tchórzem.

– Zamknij się, Moody – prawie konwersacyjnie odrzekł Snape. Jedynie szorstkość wypowiedzi była dowodem jego rosnącego gniewu. – A ty co ostatnio zrobiłeś dla naszej cnotliwej sprawy, hmmm? Terroryzowałeś albo torturowałeś jakiś bezsilnych więźniów? Mimo publicznie głoszonego sprzeciwu wobec Czarnej Magii, wy Aurorzy nigdy nie macie skrupułów przed jej użyciem.

– Wystarczy, Severusie – stanowczo powiedziała McGonagall. – Jesteś członkiem Zakonu, czy nie?

– Nie, właściwie nie jestem – odparł zimno. Brzmiał obojętnie i na niezainteresowanego, ale w jego głosie była jakaś twardość, która zdradziła Hermionie, że mężczyzna był bardzo zły. Gdyby mogła teraz zobaczyć jego oczy, to była pewna, iż dojrzałaby w nich ciemny ogień, a mięsień twarzy, który drgał zawsze, kiedy mężczyzna był blisko wybuchu, również mocno by pracował. To i żyła pulsująca na skroni były dwoma sygnałami, które bardziej spostrzegawczym uczniom kazały uciekać.

– Co?

– Nie jestem członkiem Zakonu. Nigdy nie zostałem zaproszony. Jestem tylko narzędziem do czasu aż się nie złamię, a potem zostanę porzucony. Nie jestem jednym z was i nigdy nie będę. W przeciągu tych lat dano mi to wyraźnie do zrozumienia.

To stwierdzenie powitała cisza. Hermiona desperacko chciała zobaczyć ich twarze – i Snape’a, i pozostałych ludzi w pomieszczeniu. Sama też o tym nie wiedziała. Ale teraz, gdy się nad tym zastanowiła… widziała zdjęcie, które pokazywał Moody i nie było na nim Snape’a. Poza tym, brał udział w spotkaniach tylko, gdy miał złożyć raport, ale nigdy, gdy robiono jakieś plany…

– Nie, – powiedział niemiłym głosem Moody, przerywając ciszę – nie jesteś jednym z nas. Jesteś tylko kolejnym Śmierciożercą.

Nastąpiła kolejna długa cisza. Hermiona niewesoło zastanawiała się, dlaczego Dumbledore nic nie powiedział w obronie swojego szpiega.

– Tak, – w końcu bardzo cicho rzekł Snape – jestem – było słychać szuranie krzesła po podłodze, gdy najprawdopodobniej mężczyzna wstawał. – I zastanówcie się, gdzie byście teraz byli, gdybym nim nie był.

Drzwi kuchenne, a potem wejściowe trzasnęły, a portret pani Black zaczął wrzeszczeć.

Z kuchni dobiegały ciche mamrotania, ale Hermiona już ich nie słyszała. Mówili zbyt cicho, a i tak była za bardzo zagniewana, żeby chcieć ich słuchać. Jeżeli nawet sojusznicy Snape’a traktowali go jak śmiecia… jaką on miał szansę? Coś wskoczyło na miejsce w jej głowie, gdy schodziła z parapetu i zamykała okno. Westchnęła, nagle coś sobie uświadamiając i pospieszyła do swojej sypialni, by pomyśleć. Była prawie pewna, że właśnie rozwiązała cześć enigmy, którą był Severus Snape.

Około godziny później zauważyła, że z portretu na ścianie przygląda się jej Fineas Nigellus.

– Rozumiem, że słyszałeś spotkanie? – cicho spytała. Jego wargi wykrzywiły się.

– Tak. I zapewniam cię, że prawie za każdym razem zdarza się coś podobnego.

Ponuro skinęła głową.

– Tyle zgadłam. Czy on kiedykolwiek próbuje na poważnie się bronić?

– Nie, niespecjalnie.

– Tak myślałam.

– Więc się domyśliłaś? – cicho zapytał Fineas.

Dziewczyna ponownie skinęła głową, ponuro patrząc na portret.

– Tak – wzdychając, Hermiona ponownie zapragnęła komfortowej obecności swojego kota. Tuląc do siebie kolana, obserwowała Fineasa, który przyglądał się jej bez wyrazu. – Od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiałam. W zasadzie, to odkąd pokazałeś mi jego pokoje. Dlaczego tak wygląda, dlaczego prowadzi takie życie. Nie zdawałam sobie sprawy… To dlatego, że on siebie tak bardzo nienawidzi, prawda?

– Tak – odparł bez ogródek portret.

– Czy ktoś jeszcze wie?

– Dylis. Poppy się domyśla, ale nie wie. Nikt inny nie ma pojęcia.

– Dlaczego nikomu nie powiedzieliście?

Fineas spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem, przypominającym spojrzenie Snape’a.

– Moglibyśmy, ale coś takiego trzeba w pełni zrozumieć. Sama musiałaś to sobie uświadomić. Wątpię, żebyś była w stanie całą swoją wiedzę przełożyć na słowa. Tego nie da się wytłumaczyć, to trzeba poczuć.

Wolno skinęła głową.

– Dlatego też dołączył do Śmierciożerców?

– Uważamy, że częściowo tak, ale nie całkiem. Musi pani zrozumieć, panno Granger, że nigdy z nim o tym nie rozmawialiśmy ani nawet nie próbowaliśmy tego zrobić.

Ponownie potaknęła i z powrotem założyła włosy za uszy.

– Co powinno się robić z ludźmi, którzy czują coś takiego? – cicho zapytała. – Jakie jest leczenie dla ludzi, którzy mają o sobie tak niskie mniemanie?

Wiedziała wystarczająco wiele o depresji, by być świadoma, iż tak naprawdę nie wie nic. Poza tym w Hogwarcie nie miała możliwości wyszukać jakiś informacji, zwłaszcza, że czarodziejski świat był przerażająco obojętny w temacie zdrowia psychicznego. Miała zamiar z pomocą rodziców czegoś się dowiedzieć, ale cóż… nie wyszło.

Fineas wzruszył ramionami.

– Daj mu powód, by się tak nie nienawidził… choć w tym momencie jest to z pewnością prawie niemożliwe. On nie chce żyć, panno Granger i wie pani o tym, nawet jeśli nie chce się pani do tego przyznać. Jego życie znaczy dla niego mniej niż nic. Jeżeli nic się nie zmieni, to najprawdopodobniej po wszystkim popełni samobójstwo, o ile jakimś cudem przeżyje wojnę. Kiedy Voldemort zniknie, Severus nie będzie miał żadnego powodu, by dalej żyć.

– Czy jego życie naprawdę jest takie puste? – zapytała bardzo miękko Hermiona.

– Nie puste, nie. Dla kogoś tak inteligentnego, jak on, zawsze znajdzie się coś, by zapełnić czas. Ale jest… samotne i bez celu. Widziałaś, jak traktuje go Zakon i Śmierciożercy, a to najbliższe przyjaźni dla niego. On nie ma rodziny. Życie nie daje mu żadnej przyjemności. Mówiąc szczerze, obydwoje z Dylis uważamy, że żyje tylko po to, aby zobaczyć zagładę Voldemorta. To jedyny powód.

– Dlaczego? – zapytała. – Dlaczego go tak bardzo nienawidzi?

– Nie znam wszystkich powodów, a tylko z połową informacji nie będę spekulował.

Zamyślona dziewczyna przygryzła wargę.

– Dlaczego tak bardzo sam siebie nienawidzi? Mogę znaleźć kilka małych powodów, ale nawet zebrane razem, nie będą wystarczające, by to uzasadnić.

Portret był lekko zezłoszczony, gdy odpowiedział:

– Na tyle, na ile wiemy, od czasu gdy był małym dzieckiem wszyscy traktowali go jak kogoś bezwartościowego. Nikt nie cenił Severusa dla niego samego, tylko wszyscy go łamali i wykorzystywali jego zdolności. Prawie każdy kogo poznał, pogardzał nim. Każdy, kto by dorastał w takich okolicznościach sądziłby, iż jest bezwartościowy i nikczemny. W dodatku Severus ma sumienie i wie, że rzeczy, które robił w przeszłości i dalej musi robić, są okropne i złe. Każdego dnia zapada się głębiej i on… nie potrafi… uciec. Jego zdolność do miłości w większości została zniszczona, a to, co pozostało nie może wystarczyć do kochania samego siebie.

Hermiona siedziała i przygryzając wargę, rozmyślała nad tym.

– Czy ktokolwiek może coś zdziałać? – w końcu zapytała, nie będąc pewną, czy chce usłyszeć odpowiedź.

– Najprawdopodobniej nie – brutalnie odparł Fineas. – W przypadku tego mężczyzny nie jesteśmy pewni niczego, jednak uważamy, że jest już za późno, aby go ocalić.

Wierzchem dłoni dziewczyna przetarła oczy.

– Nie powinno tak być. Drań czy nie, zasługuje na więcej.

– Życie nie jest fair – cicho rzekł portret. – Tego również Severus szybko się nauczył. Jest pani idealistką, panno Granger, ale ludzie rzadko otrzymują to, na co zasłużyli, czy to złego, czy dobrego. Ale spróbuj w tym swoim słynnym umyśle znaleźć sposób, żeby go przekonać do tego, by zaczął odrobinę bardziej cenić swoje życie i zaczął o siebie dbać. Bądź jednak świadoma tego, że to najprawdopodobniej nie zadziała.

Po tym pozytywnym akcencie mężczyzna zniknął, pozostawiając Hermionę samą. Dziewczyna gapiła się pusto przed siebie, pogrążona w myślach o mężczyźnie, który nienawidził się tak bardzo, że w ogóle o siebie nie dbał, nie zawracał sobie głowy leczeniem urazów czy naprawianiem mebli, nie chciał nawet myć włosów. A wszystkie ich nadzieje były właśnie w nim pokładane. To była raczej ponura wizja przyszłości.

 

Jej zmartwienia zmalały przez resztę lata, które minęło jej przyjemnie nudno i cicho u Weasleyów – na tyle cicho, na ile w Norze się dało. Przynajmniej w otoczeniu zwariowanych młodych mężczyzn. Każdemu, nawet Harry’emu i Ronowi opowiedziała tę samą historię. Że zdała sobie sprawę, iż jej rodzice nie są bezpieczni, jakimś cudem namówiła ich, by wyjechali, a sama udała się do Kwatery Głównej. Nie lubiła kłamać, ale powiedzenie im prawdy nie wchodziło w grę. Po pierwsze nie uwierzyliby jej, a poza tym Snape byłby wściekły i najpewniej w jeszcze większym niebezpieczeństwie.

Poza zamartwianiem się o wszystko, znalazła również czas na zamartwianie się wynikami SUMów. Była jednak szczęśliwa, gdy zobaczyła listę samych Wybitnych – no, poza jednym Powyżej Oczekiwań. Wstyd, ale z Obrony nigdy nie była mocna i… cóż, nie można mieć wszystkiego. Była zirytowana, że nie udało jej się pobić wyniku Snape’a, ale poradziła sobie wystarczająco dobrze, żeby być zadowoloną. Przy ich wybiórczej i powierzchownej edukacji cudem było, że którekolwiek z nich zdało. I być może, jeżeli będzie to sobie powtarzała, uwierzy i przestanie się czuć zawiedziona. Ale, Boże, tak chciała podzielić się z rodzicami swoimi ocenami…

Resztę lata spędziła na próbach rozweselenia Harry’ego. Znała go od lat i doskonale wiedziała, że chłopaka nie można zostawić samego, bo będzie rozpaczał – zwłaszcza po tym, co powiedział jej i Ronowi o przepowiedni. Po pierwszej rozmowie Hermiona stanowczo zepchnęła ten temat na listę rzeczy, o których próbowała nie myśleć. Nadal nie miała za grosz wiary w Wróżbiarstwo i to mogło nie oznaczać tego, co Harry myślał. Lepiej jeszcze o tym nie myśleć i spróbować poprawić mu humor.

To było odrobinę łatwiejsze z Fleur Delacour miotającą się po Norze i podkręcającą wszystkim hormony, lecz nawet całkiem dobrze odwracało to uwagę. Większość czasu trzymała się z Ginny, obrażając i śmiejąc się z Rona. To było zdecydowanie zabawniejsze niż bycie siłą wciągniętą w Qudditcha. Nic na tym świecie nie przekona jej do latania. Sport był nieistotny.

Po spotkaniu, które podsłuchała, Snape nie pojawił się już w Kwaterze Głównej. Do pewnego stopnia Hermiona się o niego martwiła, ale jeżeli coś by mu się stało, Zakon by zareagował. Nawet jeżeli nie nosiliby po nim żałoby. Poza tym wiedziała, że mężczyzna sam sobie poradzi. Nie powinno tak być, ale patrząc na to, jak jest tu traktowany, tak będzie lepiej. Nawet jeżeli pojawiłby się tutaj bardzo zraniony, nigdy by się nie zgodził, żeby go publicznie leczyć.

Dopóki nie wybrali się na Pokątną po rzeczy do szkoły, dziewczynie udało się zapomnieć o wojnie. Tam ujrzeli puste sklepy i przerażonych ludzi. To dobiło ją ja tyle, że zneutralizowało wrażenie sklepu Freda i George’a, choć niewystarczająco, aby zapobiec irracjonalnej złości na niektóre z ich produktów. Potrzebowała całej swojej samokontroli, żeby nic nie kupić, bo być może wkrótce będzie potrzebowała wszystkich swoich pieniędzy.

Draco Malfoy knujący coś niedobrego nie zrobił na niej większego wrażenia. Zawsze zachowywał się podejrzanie i zazwyczaj nic z tego nie było. To paranoja Harry’ego bardziej ją martwiła. Hermiona wątpiła, żeby Malfoy był Śmierciożercą, nie w takim wieku – co Sam-Wiesz-Kto mógł chcieć od nastolatka? Co mógłby zrobić Draco, czego nie mogliby zrobić inni Jego poplecznicy? Nawet jeśli dziwnym trafem coś takiego miałoby miejsce, na pewno Snape o tym wie i powiedział Dumbledore’owi, a ona z radością pozwoli im się tym zająć. Oczywiście nie była na tyle głupia, żeby powiedzieć to Harry’emu. Zrobiła, co mogła, aby go rozproszyć i to również dodała do listy rzeczy, o których jeszcze nie będzie myśleć.

 

Lato Hermiony może i było przyjemnie spokojne, ale Severus nie mógł powiedzieć tego samego. Był bardzo zajęty, dzieląc czas między spotkania Śmierciożerców, Zakonu, odwiedziny u Malfoyów, by spróbować porozmawiać z Draco, a prywatnymi sprawami: ważenie Lupinowi cholernego Tojadowego (cholerny wilkołak nigdy się nie nauczył, jak go uwarzyć) i ułożenie planu zajęć Obrony dla siedmiu klas, które musiały zostać nauczone dekad survivalu w zaledwie osiem lub dziewięć miesięcy. Dni były za krótkie. Sen był nieosiągalnym luksusem, a jednak mężczyzna znalazł czas, by się zamartwiać.

Im więcej myślał o planie Dumbledore’a, tym mniej mu się on podobał. Kilka faktów było nieuniknionych – staruszek umierał i jedynym sensownym rozwiązaniem dla Severusa było to, że on go zabije. Jednak mężczyzna był coraz bardziej przekonany, iż Dumbledore nie zamierza nikomu powiedzieć o tym, co się dzieje. I to go przerażało. Co się stanie po tym, co zrobi? Zabije Dumbledore’a i to, w oczach innych, bez powodu. Jeśli zostanie normalny po kolejnym morderstwie, bardziej osobistym niż którekolwiek wcześniej, straci wszystko. Swój wątpliwy status na obrzeżach Zakonu, towarzystwo i szacunek swoich kolegów, respekt swoich uczniów (nawet Ślizgoni mu tego nie wybaczą, mimo że nie lubią dyrektora). Poppy i portrety również się od niego odwrócą – i, cholera, Granger, choć usilnie starał się o niej nie myśleć.

Nie mógłby znieść tak wielkiej straty. Był przyzwyczajony do samotności przez większość swojego gównianego życia, ale nie przeżyje utraty wszystkiego w taki sposób. Co on ma niby później zrobić? Dumbledore powiedział mu, żeby chronił uczniów, ale jak w takich okolicznościach miałby mieć na to nadzieję? Gdy każdy człowiek i każda różdżka będą przeciwko niemu? Kto ochroni jego? Nie. To nie zadziała.

W połowie sierpnia przyszedł mu do głowy inny pomysł i zaczął poszukiwania eliksirów. Nikt nie musi zobaczyć, że to jest morderstwo. Gdyby udało mu się upozorować śmierć mężczyzny na naturalną, wtedy być może mógłby kontynuować spacer po ostrzu między obydwoma stronami chwilę dłużej. Gdyby przekonał Voldemorta, że on to zrobił, a Zakon, iż nie miał z tym nic wspólnego, może przekonałby ich, żeby grali. Czarny Pan obsadziłby go na stanowisku Dyrektora, gdyby przejęli szkołę. Gdyby pozostali nauczyciele byli nadal po jego stronie, wtedy mógłby robić to, co musi. Nie widział innego sposobu.

Oczywiście, przypomniał sobie, czołgając się po domu – dosłownie, bo był w zbyt wielkim bólu, by stać, a miał przeczucie, że ma złamaną nogę – być może nie będzie żył na tyle długo, aby to był jego problem. Uważał, że Draco nie ma jaj, by kogoś zabić, więc jeśli Severus będzie martwy, to albo klątwa wykończy Dumbledore’a, albo staruszek sam będzie się musiał zabić. W każdym razie plan legnie w gruzach, ale nie z winy Severusa. Szanse, że będzie trupem przed końcem roku były ogromne. Co prawda niewielu nauczycieli Obrony Przed Czarną Magią ginęło, ale nieszczęścia się zdarzały, a jego poprzednicy wiedli mniej niebezpieczne życie.

Jednak mimo całej pracy i nawału obowiązków lato niemiłosiernie się dłużyło. Ponownie był sam w swoim depresyjnym, pustym domu, więc skoncentrował się na utrzymaniu się przy życiu. Był przestraszony, przepracowany, zestresowany i płonął z bezsilności, bezcelowości i złości na wszystko. Cokolwiek się stanie, miał przerąbane. Był tym wszystkim więcej niż zmęczony.

 

Hermiona czuła, że ten rok od samego początku nie był pomyślny. Przyznała, że to nie był pierwszy raz, gdy Harry wpadł w tarapaty jeszcze przed początkiem Uczty. Jednak to, że wyglądający na znudzonego Snape eskortował ponurego i zakrwawionego Harry’ego do Wielkiej Sali chwilę przed rozpoczęciem deseru, nie było dobrym omenem. Milczała, gdy chłopak opowiadał, co się stało i koncentrowała się na uciszaniu tej zdradliwej części siebie, która uważała, że dostał to, na co zasłużył, próbując szpiegować Malfoya. Czy był Śmierciożercą czy nie, Draco nienawidził Harry’ego od pierwszej klasy i przepuściłby szansy, by zrobić mu krzywdę.

Niemiłym szokiem było zobaczenie czarnej i wysuszonej ręki Dumbledore’a. Harry zapomniał o tym wspomnieć i to było wystarczająco makabryczne i martwiące, że dopiero w połowie przemowy Dyrektora zaczęła słuchać staruszka.

– Miło nam powitać nowego członka Kadry w tym roku – powiedział Dumbledore i dziewczyna z ciekawością przyjrzała się nowemu nauczycielowi. – Profesor Slughorn jest moim dobrym kolegą i zgodził się objąć swoje dawne stanowisko Mistrza Eliksirów.

– Eliksirów? – powtórzyła zszokowana Hermiona, a po niej przynajmniej połowa szkoły. Obróciła się, by spojrzeć na Harry’ego. – Ale mówiłeś…

– Tym samym profesor Snape – głośniej powiedział Dumbledore, ponownie skupiając na sobie uwagę – zajmie pozycję nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.

– Nie! – krzyknął głośno i raczej chamsko Harry. Nie tylko on jeden. Krzyki szoku i niedowierzania dochodziły z trzech stołów, a i tylko połowa Ślizgonów klaskała.

Hermiona gapiła się na nauczyciela ogłuszona tym niespodziewanym ogłoszeniem. Nie wstał, tylko podniósł rękę, by uciszyć swój Dom. I mimo sardonicznego uśmieszku, wcale nie wyglądał na zadowolonego. Jego mina była maską, która wyrażała raczej lekkie rozbawienie reakcjami na ogłoszenie niż efektem tegoż obwieszczenia. Jeśli już, to mężczyzna wyglądał na zmęczonego, choć dziewczyna uważała, że niewielu ludzi byłoby w stanie to stwierdzić.

– Ale, Harry, powiedziałeś, że to Slughorn będzie nauczał Obrony Przed Czarną Magią! – oskarżająco powiedziała do przyjaciela.

– Bo tak myślałem! – zaprotestował, brzmiąc niemalże na urażonego zaistniałymi wydarzeniami. Zszokowane rozmowy w Sali były coraz liczniejsze. – Cóż, jest przynajmniej dobra strona – dodał niemiłym tonem. – Z końcem roku Snape’a nie będzie.

– Co masz na myśli? – zapytał Ron. Nawet on wyglądał na zdziwionego, słysząc ton głosu Harry’ego.

– Ta posada jest przeklęta – odparł głosem pełnym mrocznej satysfakcji Harry. – Quirell praktycznie zginął przez nią. Osobiście mam nadzieję na jeszcze jedną śmierć…

– Harry! – warknęła na niego zszokowana Hermiona. Nawet najlepszym przyjaciołom nie powiedziała o tym, co zrobił Snape, by ochronić jej rodzinę. Tak było bezpieczniej. Poza tym wiedziała, że oni by tego nie zrozumieli. Sama też nie do końca to rozumiała. Wiedziała, że Harry całym sobą nienawidzi Snape’a i vice versa, i niesprawiedliwie obwiniał go o śmierć Syriusza, ale takie słowa były niewybaczalne.

Następnego ranka raczej z wahaniem schodziła do lochów, niepewna, czy mężczyzna będzie się jej spodziewał zaraz po rozpoczęciu semestru. Nawet nie wiedziała, czy wciąż tam mieszkał, skoro już nie uczył Eliksirów – nadal było jej z tym dziwnie. Przecież Snape był Mistrzem Eliksirów i tak powinien funkcjonować Świat. Ani Dylis, ani Fineas nie odwiedzili jej poprzedniego wieczoru, więc nie miała jak ich zapytać.

Czekał w tym samym miejscu, co zawsze, a przed świtem nie było wystarczająco jasno, by dziewczyna mogła stwierdzić, czy mężczyzna jest zaskoczony widząc ją, czy też nie. Zwłaszcza, że podczas lata nie stał się rannym ptaszkiem i wyglądał, jakby nie spał od tygodni. Przypomniała sobie, że odkąd poprosiła go, aby został z nią, dopóki nie zaśnie, nie rozmawiała z nim. Z wahaniem Hermiona chrząknęła.

– Dzień dobry, proszę pana – odpowiedział jej mruknięciem, które mogło oznaczać cokolwiek i wyprowadził ich na zewnątrz. Z ulgą zauważyła, że nie padało i powoli zaczęła poranną rozgrzewkę. Spojrzała na mężczyznę i cicho zapytała:

– Obrona, proszę pana?

– Na to wygląda – odparł swoim zwykłym, porannym, zachrypniętym głosem, wzdrygając się lekko, gdy jeden z jego stawów wydał głośniejszy dźwięk. Uśmiechnął się do niej sarkastycznie. – Ogłoszenie zostało bardzo dobrze przyjęte, czyż nie? Takie przyjazne, entuzjastyczne powitanie rozgrzewa serce.

Ignorując komentarz zapytała:

– Dlaczego mi pan nie powiedział?

Uniósł brew.

– Panno Granger, wbrew pani oczekiwaniom, nie musi pani wszystkiego wiedzieć o moim życiu – odparł tonem łagodniejszym niż jego słowa. – Poza tym, do początku sierpnia sam nic nie wiedziałem. To było raczej na ostatnią chwilę.

Przez moment obserwowała go i zauważyła, że wciąż nie wyglądał na zadowolonego. Zresztą tak wcześnie rano rzadko wyglądał inaczej niż na zmęczonego, więc nie było sensu czegokolwiek się doszukiwać.

– Pańscy poprzednicy kończyli swoją karierę w raczej… dramatycznych okolicznościach, proszę pana powiedziała ostrożnie, próbując nie myśleć o tym, co powiedział Harry. Snape spojrzał na nią ostro.

– Przyszłaś tu, żeby mnie zagadywać i stwierdzać oczywistości, czy biegać? – zapytał lakonicznie, ale efekt wypowiedzi został zrujnowany ziewaniem. Dziewczyna załapała o co chodzi i zamknęła się.

Gdy zrobili okrążenie, na koniec dziewczyna ledwo mogła złapać oddech. Mężczyzna nieprzyjemnie się zaśmiał.

– O mój Boże, ktoś tu wypadł z formy.

– Biegałam codziennie w domu, – zaprotestowała, zipiąc i piorunując go wzrokiem – ale nie mogłam opuszczać Kwatery Głównej, a kiedy byłam w Norze… cóż, wszyscy tam uważają, że ćwiczenie, w którym nie ma się miotły między nogami jest śmiertelnym grzechem – dodała złośliwie.

Jego oczy na chwilę zalśniły, gdy prychnął:

– Touche.

– Mam Obronę przed obiadem – cicho powiedziała, ciekawie mu się przyglądając.

Snape już raczej tylko z przyzwyczajenia krzywo się uśmiechnął do niej.

– Dziękuję, że mnie pani oświeciła. Bo mimo spędzenia całego dnia w zeszłym tygodniu na układaniu planu, nadal go nie znam.

– Tak jest, proszę pana – odparła sucho, próbując się nie uśmiechać. Kiedy nie był okrutny, lubiła jego sarkazm. A przynajmniej do pewnego momentu. – Co pan zaplanował?

– Jakbym miał zamiar pani o tym pani powiedzieć, panno Granger – odparł lekceważąco, po czym kpiąco się uśmiechnął. – Powiem tylko, że to nie będą chochlik kornwalijskie. Nikomu też nie będę kazał pisać o mnie poematu. Aż strach pomyśleć, co bym tam przeczytał. Nie będę również kazał czytać mojej autobiografii. I nie obchodzi mnie czy zna pani mój ulubiony kolor.

Nie sądzę, żeby jakikolwiek pan miał. Nie wygląda pan kogoś, kto w ogóle lubi kolory. Nie powiedziała tego na głos i zignorowała przytyk o Lockhartcie.

– I mam eliksiry po południu – kontynuowała spokojnie. – Jaki jest profesor Slughorn, proszę pana?

Prychnął, ponownie kpiąco się uśmiechając. I tym razem miał błysk złośliwości w oczach.

– Zobaczysz. Jego sposób bycia jest raczej inny niż mój… choć nie sądzę, żeby to było coś dobrego.

– Czy był pana nauczycielem?

– Owszem, był.

– Czy był pan członkiem jego… klubu?

Snape uniósł obydwie brwi.

– Już zaczął rekrutować? Nie traci więc czasu. Interesujące. A w odpowiedzi na pani pytanie, panno Granger… to, jak zawsze, nie pani sprawa. A teraz spadaj.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XIVGoniąc Słońce – Rozdział XVI >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 8 komentarzy

  1. O, to to! Generalnie lubiłam Tonks z Lupinem, dalej mam do nich sentyment, ale jeśli naprawdę jej nie chciał, to powinien jej to dosadniej powiedzieć. Albo ona powinna była odpuścićWróć do czytania

  2. …tylko nie toooooo. To mój osobisty konik. NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK ALFA, BETA CZY OMEEEGAAAAA. Aaaaaaaa. Gość, który pierwszy wyszedł z tą tezą SAM JĄ OBALIŁ PÓŹNIEJ. Wiem, że nie wina tłumaczek, nie wina Loten, ale liczba durnych romansów z wilkołakami gdzie są te „stadne” bzdury powoduje, że mam tik nerwowy ilekroć coś takiego widzęWróć do czytania

    1. ale tu nie wspominają o tych nieszczęsnych omegach 🙂 akurat w stadach wilków (a przez poszerzenie wilkołaków) akurat jest podział na osobniki alfa i beta. U ludzi też jest podział na alfy, bety i gammy (ten prostszy) – nieco szufladkujące podejście, ale to po prostu taki sam podział jak cholerycy, sangwinicy i menancholicy.

  3. W sumie dobrze zauważone z tym Tojadowym. Ciekawe co robił Lupin każdego miesiąca gdy nie było w okolicy Snape’a? Kupował Tojadowy? A jeśli tak, to po cholere Snape musiał warzyćWróć do czytania

Dodaj komentarz