Goniąc Słońce – Rozdział XXIII

Goniąc Słońce – XXIII

„Zbyt wiele cieni w moim pokoju
Zbyt wiele godzin w tej północy
Zbyt wiele kątów w moim umyśle;
Tak wiele do zrobienia, żeby dobrze ukierunkować moje serce
Och, to rwa tak długo;
Mogę się mylić, mogę być gotowy
Och, ale jeśli przyjmę radę mojego serca,
Powinienem założyć, że jeszcze nie jest pewne.
Jestem w naprawie, jestem w naprawie…”

– John Meyer „In Repair”

 

Dopiero w lutym Snape zorganizował im kolejną lekcje walki. Wydawało się, że ma jeszcze mniej wolnego czasu i częściej był Wzywany, choć, na całe szczęście, nie był częściej karany, a przynajmniej nie na tyle mocno, żeby szukać pomocy. Ich trójka ćwiczyła tak często, jak mogła. I magiczne, i fizyczne walki, chociaż trzeba było przyznać, że każda próba walki niemagicznej kończyła się śmiechem. Hermiona uważała, że wywoływało to te same pozytywne skutki, co walka. Czasami miło było przypomnieć sobie, że wciąż byli młodzi i mogli się bawić. A przynajmniej po długiej rozmowie, podczas której dziewczyna ponuro i kreatywnie straszyła swoich najlepszych przyjaciół milionem różnych kar, jakie ich spotkają, jeśli celowo lub przypadkowo sprawią, że ktoś się dowie… czegoś, czego nie powinien. Naprawdę sprawiła, że Harry czołgał się i błagał o wybaczenie za to, że powiedział Ronowi. Przynajmniej teraz, kiedy pierwszy szok minął, zachowywali się tak normalnie, jak to możliwe.

Snape się spóźniał, a kiedy wszedł do Pokoju Życzeń, Ron i Hermiona pojedynkowali się, podczas gdy Harry ich obserwował. Czarne oczy przez chwilę się im przyglądały, a następnie nauczyciel przeszedł przez pokój. Złapał Harry’ego za ramię i zaciągnął chłopaka do rogu, gdzie pojawił się czarny worek zwisający z sufitu na łańcuchu.

– Lepiej sobie radzisz z temperamentem, – zaczął bez ogródek – ale to pomoże ci się wyżyć, żebyś nie trzymał w sobie wszystkiego.

– Worek treningowy? – zapytał Harry. Zamrugał i szeroko się uśmiechnął do nauczyciela. – Nie uważałem pana za boksera, proszę pana.

Mężczyzna prychnął.

– Pilnuj języka. Zaczynaj. Zmęczenie da dobry efekt… nie ćwiczyłeś wystarczająco. Ty też nie, Weasley – dodał obracając się do pozostałej dwójki. – zobaczmy więc, jaki zrobiliście postęp.

Hermionie podobała się lekcja. Mogła stwierdzić, że jest lepsza niż poprzednia, a to było bardzo pocieszające, lecz oznaczało również, że więcej czasu spędziła siedząc i obserwując Snape’a musztrującego chłopców. Obserwowanie go podczas walki zawsze było wspaniałe, ponieważ mężczyzna tak płynnie i łatwo się poruszał, wcale nie pokazując po sobie zmęczenia. Ale teraz, z nową świadomością, podziwiała gracje i balans jego ruchów. Zwracał uwagę na to, co robi, a nie na nią. A skoro i tak miała obserwować, to dopóki nic po sobie nie zdradzi, nie musi się martwić, że mężczyzna czegokolwiek się domyśli.

Gdy nadeszła jej kolej, walka z nim nie była taka zabawna, ale na jej szczęście, chyba już jakiś czas temu zaakceptował, że nie chciała zrobić mu krzywdy i najwidoczniej nie uznał tego zachowania za nienormalne. Poza tym, gdy już wpadła w rytm, łatwiej było się skupić na pojedynku, a nie na jej śmiesznych uczuciach. Zwłaszcza, że musiała mocno się skupić, żeby utrzymać swoją obronę. Snape powiedział, że idzie jej coraz lepiej w dostrzeganiu słabych miejsc przeciwnika. Jej ataki jeszcze nie trafiały do celu, ale była zdecydowanie lepsza w odnajdywaniu do nich sposobności. Nie była już też tak bardzo wrażliwa, mniej się wahała.

Teraz walczył z Harrym, co zawsze powodowało pewne napięcie. Cała trójką nadal czekała aż Snape’owi puszczą nerwy i spróbuje skrzywdzić Harry’ego, a przynajmniej zrobi coś małostkowego i złośliwego. Hermiona nie wiedziała, dlaczego nagle w tym roku mężczyzna robił taki wysiłek, by się zachowywać, skoro wcześniej nie zawracał sobie tym głowy, ale nie zmierzała narzekać, mimo że wciąż siedziała, jak na szpilkach, czekając na nieuniknione.

Harry pocił się z koncentracji, próbując zablokować wszystkie zaklęcia Snape’a. Fizycznie unikał tych, których nie odbił i próbował znaleźć moment, by samemu móc zaatakować. Hermiona zauważyła, że szło mu lepiej, bo nie był wściekły. Już miała spojrzeć na Snape’a, by się po prostu na niego pogapić, gdy Harry oblizał wargi i wysapał:

– Sectumsempra!

Hermiona wpatrzyła się w Snape’a i zobaczyła, jak jego czarne oczy rozszerzają się w szoku. Mężczyzna odskoczył na bok, a czerwone światło przemknęło obok niego. Wszystko zamarło na długą chwilę, a następnie mężczyzna ruszył do przodu z furią wymalowaną na twarzy i uderzył Harry’ego. Nie mocno, ale na tyle, by coś udowodnić. Wnioskując z jego trzęsących się rąk, miał ochotę zrobić to jeszcze raz, tylko tym razem mocniej.

Jego głos był jednym niskim sykiem złości i drgał mu nerw pod okiem, gdy zimno wyrzekł:

– Zostałeś ostrzeżony przed używaniem tego lub innego zaklęcia z tej książki, Potter. Nie waż się myśleć o tym, by ich użyć przeciwko mnie – Hermiona wzdrygnęła się, cicho zastanawiając, kiedy Huncwoci zabrali mu książkę. Już wcześniej wiedziała, że użyli przeciwko niemu Levicorpus.

Harry wyglądał na szczerze skonfundowanego, mrugając z szeroko otwartymi oczami i wpatrując się w starszego czarodzieja.

– Skąd pan wie, skąd jest to zaklęcie? I co ono w ogóle robi?

Snape zamarł, wyglądając, jakby nagle stracił równowagę. Odwrócił się i wpatrzył w Hermionę.

– Nie powiedziałaś im? – zapytał dziwnym tonem głosu.

Obrażona, spojrzała na niego zagniewanym wzrokiem.

– Oczywiście, że nie. Prosił pan, żebym nie mówiła, a nawet gdyby pan tego nie zrobił, to i tak nic bym nie powiedziała.

Gniew w jego oczach zmienił się w zmartwienie, gdy uświadomił sobie, że właśnie sam się zapędził w róg. Jego wyraz twarzy wyglądał, jakby mówił „O cholera!” i przez chwilę Hermiona przygryzała wargę, by się nie roześmiać.

– Nie powiedziała nam czego? – niepewnie zapytał Harry, spoglądając pomiędzy nimi z niewinnym oszołomieniem.

Snape skrzywił się i wyglądał, jakby był zły na samego siebie. Odszedł do krzeseł, stojących w jednym z rogów ich Sali treningowej, założył szatę i usiadł.

– Wiem, skąd pochodzi to zaklęcie, ponieważ jest zapisane w moim starym podręczniku – burkliwie przyznał. Był tak wyraźnie zły i zawstydzony, że przez chwilę Hermiona miała ochotę potargać mu włosy. Teraz zrozumiała, dlaczego Dilys lubiła sprawiać, żeby się dąsał. To było urocze.

Chłopcy gapili się na niego, dopóki Hermiona nie popchnęła ich do przodu, by usiedli naprzeciwko mężczyzny.

– Pan? – słabo zapytał Harry. – Pan jest Księciem Półkrwi?

– Jest pan półkrwi? – bezmyślnie zapytał Ron.

Snape miażdżąco spojrzał na rudzielca, ale we wzroku brakowało normalnego jadu.

– Przynajmniej ty powinieneś to wiedzieć, Weasley. Twoja rodzina nie jest konwencjonalna, ale jesteś czystej krwi i tak byłeś wychowywany. Czy kiedykolwiek słyszałeś o czarodziejskiej rodzinie z nazwiskiem Snape? – zapytał szyderczo.

– Prince? – odezwał się Harry, przerywając przedłużającą się ciszę. Miała nadzieję, że chłopak się nie uśmiechnie. Cokolwiek związane ze śmiechem, skończy się jego długotrwałą i krwawą śmiercią. Zmieszanie było lepsze.

Snape spojrzał w bok z wyrazem twarzy, który Hermiona rozpoznała jako zawstydzenie.

– To było panieńskie nazwisko mojej matki – wymamrotał, broniąc się.

– Wiedziałaś, Hermiono? – zapytał Harry, wyraźnie zadowolony, że może odwrócić wzrok od nauczyciela.

– Tak. Nazwiska rodziców profesora Snape’a i jego status są w jego aktach medycznych.

Nastała kolejna długa cisza, którą przerwał Ron, pytając:

– Pan wymyślił te wszystkie zaklęcia? Muffliato, Levicorpus i inne?

– Tak – krótko odpowiedział Snape, wpatrując się w ścianę i wyraźnie marząc o tym, by być gdzieś indziej.

– Super – brzmiał, jakby był pod wrażeniem i Hermiona ponownie przygryzła wargę, by ukryć kolejny uśmiech. Chłopcy.

Na te słowa Snape długo przyglądał się chłopakowi i dziewczyna nie potrzebowała Legilimencji, żeby zgadnąć, iż mężczyzna próbował domyśleć się, czy Ron był szczery i czy powinien z tego powodu być zadowolony czy nie. Nie kręcił się, ale była pewna, że tylko dlatego, iż świadomie tego pilnował. Według niej nie wyglądał, jakby czuł się komfortowo.

– Więc co właściwie robi Sectumsempra? – ostrożnie zapytał Harry.

– Nic przyjemnego – krótko odrzekł mężczyzna.

– Cóż, tyle sami wiemy – odezwała się Hermiona, próbując rozluźnić atmosferę. Nagle przyszło jej coś do głowy i zapytała: – To nie jest pańska klątwa tnąca, prawda?

Snape spojrzał na nią gniewnie, ale niemalże natychmiast opuścił spojrzenie.

– Jest. Ale nie to dokładnie ma robić. Jeżeli nie walczycie na poważnie, nie używajcie tego. Jest zbyt niebezpieczna do ćwiczeń.

– Dobrze, proszę pana – od razu odpowiedzieli.

– Nawet nie pamiętam, co jeszcze jest tam zapisane – powiedział po kolejnej chwili i dziewczyna usłyszała niezadane pytanie.

– Nie pamiętam żadnych innych nieznanych zaklęć, które mogłyby się tam znajdować, proszę pana. Myślę, że reszta notatek dotyczy Eliksirów. Och, poza Jęzlepem i tą bezimienną klątwą na paznokcie u stóp – Harry i Ron próbowali powstrzymać śmiech, a Snape wyglądał na jeszcze bardziej zawstydzonego. Potem, dzięki Oklumencji, jego twarz zmieniła się w maskę.

– W porządku – krótko odparł.

Cisza trwała kilka minut, ale była mniej napięta niż wcześniej i każdy stopniowo się relaksował. Snape już nie wyglądał na zagniewanego i niepewnego, a jego wyraz twarzy zmienił się, gdy każdemu z nich przyglądał się z namysłem. Następnie odezwał się, zmieniając temat:

– Potter, mam do ciebie pytanie. Kto naprawdę jest winien śmierci Syriusza Blacka?

Jak zawsze, tak i tym razem pytanie sprawiło, że chłopak się wzdrygnął, ale tym razem cicho odpowiedział:

– Ja, proszę pana.

Ku zaskoczeniu chłopaka, Snape potrząsnął głową.

– Nie. Ostatnim razem bardziej nie naciskałem, ponieważ na tamtym etapie treningu ta odpowiedź była użyteczna, ale to nie jest prawda. Kto jest winien?

Przez jakiś czas Harry się nad tym zastanawiał. Trybiki, pracujące w jego głowie były niemal widoczne. Hermiona znała odpowiedź, a przynajmniej tak się jej wydawało, ale ugryzła się w język, obserwując chłopaka i pozwalając mu samemu to rozpracować. Ron również siedział w ciszy i zwężonymi z zamyślenia oczami wpatrywał się w przestrzeń.

W końcu bardzo wolno Harry powiedział:

– On sam.

– Tak – Snape pochylił się do przodu. – Black był dorosły. Z własnej, nieprzymuszonej woli dokonał wyboru. Każdy, kto tamtej nocy udał się do Ministerstwa, wiedział, że może nie przeżyć. Każdy członek Zakonu wie, że jego następna misja, może być ostatnią. To nie była twoja wina.

Harry westchnął.

– Dziękuję.

Snape prychnął.

– Nie bądź głupi. Nie mówię tego po to, żebyś poczuł się lepiej. To po prostu kolejna lekcja. Powiedziałem ci wcześniej, że nie jesteś jeszcze gotowy, by zrozumieć swoją największą wadę, ale myślę, że teraz już chyba zrozumiesz. Twoja arogancja, Potter. Od lat ci mówię, że jesteś aroganckim głupcem i nigdy nie rozumiałeś, o co mi chodzi. Obwiniasz się o całą wojnę.

Ron wydał z siebie dźwięk zrozumienia. Hermiona spojrzała na niego i skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na nic nie rozumiejącego Harry’ego.

Nauczyciel cicho kontynuował:

– Obwiniasz się za każdym razem, gdy ktoś zostanie zraniony lub zabity. Uważasz, że to twoja odpowiedzialność, by zakończyć tę wojnę, że na końcu będziesz tylko ty i Czarny Pan.

– Nie będzie tak? – cicho spytał chłopak.

– Oczywiście, że nie. Zakon Feniksa wrócił do życia po konflikcie z Grindelwaldem, by stawić czoła jemu i Śmierciożercom, kiedy ja byłem wciąż bardzo młodym dzieckiem. Długo przed tym nim poznali się twoi rodzice, czy ty się urodziłeś. Jesteś ważnym elementem tej wojny, ale nie jesteś ani jej przyczyną, ani jedyną zaangażowaną w nią osobą. Nie wiem, co się wydarzy na końcu, ale to nie zależy tylko od ciebie. Nie jesteś naszym liderem czy generałem, Potter. Jesteś żołnierzem, tak, jak reszta z nas. Świat nie spoczywa tylko na twoich barkach.

– Ale… przepowiednia…

– Co? Zamierzasz opierać całe swoje życie na czymś, co powiedziała Sybilla Trelawney? – lekceważącym tonem zapytał Snape i przewrócił oczami. – Chrzań przepowiednię, Potter. Wróżbiarstwo i tak jest kupą bzdur, a nawet jeśliby tak nie było… Nic nie jest wyryte w kamieniu. Mały czyn może zmienić przyszłość. To, co wtedy zostało przepowiedziane mogło, na tamten moment, być najprawdopodobniejszym rezultatem, ale to było prawie dwadzieścia lat temu. Dużo się zmieniło – przerwał na chwilę i po chwili ciszej już dodał: – Nie będziesz sam, Potter. Twoi przyjaciele nigdy cię nie zostawią.

– A pan? – ośmielił się zapytać Harry.

Po raz kolejny czarne oczy nie miały żadnego wyrazu.

– Wątpię, żebym dalej był w tej wizji, ale jeśli będę mógł być, to będę. Mam rachunki do wyrównania.

Na chwilę mężczyzna zamilkł, zmrużonymi oczyma przyglądając się Harry’emu.

– Wszystko sprowadza się do zaufania – wymamrotał bardziej do siebie niż do nich. Następnie głośniej kontynuował: – Twoje problemy z zaufaniem też musimy naprostować, Potter. Połowa problemu polega na tym, że po prostu nie ufasz, że ktoś zrobi to, co trzeba. Nie zaufałeś Dyrektorowi, gdy ci powiedział, żebyś mi zaufał. Ani wtedy, kiedy cię zapewnił, że nikt nie dostanie się do Kamienia Filozoficznego. Gdy pomyślałeś, że Kamień jest w niebezpieczeństwie, twoim pierwszym odruchem nie było ani wysłanie wiadomości do Dyrektora, ani poinformowanie innego członka rady, tylko własne wkroczenie do akcji. Nie zaufałeś ani profesor McGonagall, ani Hagridowi, gdy mówili ci to samo. Nie zaufałeś kadrze, że poradzi sobie z Dziedzicem Slytherina i potworem. Nie zaufałeś mi, że skontaktuję się z Zakonem, by dowiedzieć się, czy Black naprawdę jest w niebezpieczeństwie. Nie, to zawsze musiałeś być ty, ponieważ na nikim innym nie można polegać.

– Ale miałem rację – zaprotestował Harry. – Quirrell dostał się do Kamienia, a kadra nie mogła powstrzymać tego, co się działo w Komnacie Tajemnic.

– Nie o to chodzi, Potter. Byłeś dzieckiem. Nie powinno ci nawet przyjść do głowy, że nie kontrolujemy sytuacji. Nigdy nie powinno ci przyjść do głowy, że możesz wskoczyć i działać – zmęczony nauczyciel potrząsnął głową i posłał chłopakowi krzywy, nieprzyjemny uśmiech. – A co do twojego braku zaufania do mnie, mimo wszystkich dowodów na moją korzyść, cóż… Istnieje więcej niż jeden powód, przez który zakończyłem twoje lekcje Oklumencji. To nie tylko twoje działania do tego doprowadziły. Nigdy mi nie zaufasz. Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, mógłbym pomyśleć, że odziedziczyłeś to po rodzicach. Żadne z nich nigdy we mnie nie wierzyło – gdy wzruszył ramionami, w oczach pojawiły mu się cienie. – Nie jestem psychologiem. Sam mam zbyt wiele problemów z zaufaniem, żebym mógł naprawić twoje. Po prostu… bądź ich świadom. Nie pozwól, żeby cię zniszczyły.

Po kolejnej, pełnej namysłu przerwie Ron uniósł rękę.

– Mogę o coś zapytać, proszę pana?

– Jeżeli obiecasz, że przestaniesz naśladować pannę Granger – wymamrotał kpiąco Snape, unosząc brew i uśmiechając się głupkowato, gdy Hermiona sapnęła ze złości. – Pytaj.

– Dlaczego pan nas tego wszystkiego uczy, zamiast spędzić więcej czasu na nauce walki czy coś?

– Ach. Zastanawiałem się, które z was w końcu zapyta – wzruszył ramionami i przyjrzał się całej trójce. – Powiem dosadnie. Jeśli dojdzie tylko do walki, cała wasza trójka jest już martwa. To po prostu niemożliwe, aby nauczyć was wszystkiego, co musicie wiedzieć w tak krótkim czasie. Długodystansowo, nauczenie się jasno myśleć jest ważniejsze. Jeśli znowu znajdziecie się w środku bitwy, zdecydowanie doradzam ucieczkę. Użyjcie tego, czego was nauczyłem, by uciec i wydostać się tak szybko, jak to możliwe. Wiem, że jesteście Gryfonami do szpiku kości, ale nie ma nic wstydliwego w unikaniu problemów – dodał sucho.

Zmęczona Hermiona zdecydowała, że bezsenność jest cholernie denerwująca. Nie miała powodu, aby być nadal obudzona. Była senna, nie myślała o żadnych dodatkowych zadaniach, to nie była noc Wezwań i w dormitorium było cicho. Nie było powodu, żeby nie mogła spać, ale jednak nie mogła uspokoić umysłu, choć nie myślała o niczym ważnym. W końcu przyznając się do porażki, wyciągnęła spod poduszki różdżkę i znalazła książkę.

– Nie możesz spać?

– Nie rób tak! – warknęła Gryfonka, gdy znów mogła złapać oddech i obróciła się, by spojrzeć piorunującym wzrokiem na Dilys. Portret uśmiechnął się do niej bez skruchy. – Nie, nie mogę. Co mnie zdradziło? – dodała sarkastycznie.

– Spokój, spokój. Znowu się gryziesz na temat Severusa?

– Nie – kategorycznie skłamała, nie pozwalając sobie na rumieniec i raz jeszcze podziękowała Bogu za Zaklęcia Wyciszające.

Dilys spojrzała na nią z zamyśleniem już bez uśmiechu.

– Ty naprawdę sama się nakręcasz, prawda? – dodała starsza czarownica miękkim tonem. – Przepraszam, moja droga. Czasami zapominam, jaka jesteś młoda. Naprawdę nie masz się czym martwić. Już ci to mówiłam. Ni sądziłam, że mi nie uwierzysz.

– Naprawdę, naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.

– Spróbuję ci nie dokuczać tak bardzo, Hermiono, ale naprawdę wyluzuj. Lubi cię. Można to stwierdzić choćby po tym, że nadal żyjesz. Żaden inny uczeń nie mógłby tyle wiedzieć o jego życiu, by przeżyć i móc o tym opowiedzieć. Ufa ci, a znasz go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jakie to rzadkie.

– Tak myślę – ostrożnie się zgodziła, próbując nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Nie chciała zostać zraniona, a nie sądziła, by to mogło się dobrze skończyć. – W każdym razie, nie chodzi tylko o niego. Nie wiem, dlaczego nie mogę spać. Martwię się o… cóż, mówiąc szczerze, o wszystko. Wojna, moi rodzice, Harry…

– To zrozumiałe. Dlaczego z kimś o tym nie porozmawiasz? Wiesz, nie jesteś jedyną osobą w tym zamku, która nie może spać.

Wbrew sobie, dziewczyna się uśmiechnęła.

– Przestań.

Dilys miękko się zaśmiała.

– To nie zmienia faktu, Hermiono. Severus rozumie brak możliwości zaśnięcia spowodowanej problemami. Teraz się kręci w pobliżu, polując na zabłąkanych uczniów, więc z pewnością nie będziesz mu przeszkadzała.

– Dobrze wiedzieć, że nie stracił zainteresowania wszystkimi swoimi hobby – powiedziała psotnie, skuszona sugestią portretu. Pomijając swoje zagubienie w pewnych sprawach, z łatwością mogła powiedzieć Snape’owi o wszystkim, kiedy tylko mężczyzna miał odpowiedni nastrój. Umiał słuchać i wiedział, o co się martwiła. – Złapią mnie.

– Kto? Twoi nauczyciele mają ciekawsze rzeczy do robienia w nocy niż chodzenie po korytarzach. Severus to robi, bo chce, bo lubi chodzić nocą po zamku i bo nie może spać. Rzadko są jakieś oficjalnie patrole. I proponuję, żebyś nikomu tego nie powtarzała, ale Argus Filch bez dobrego powodu, po zmroku nie wchodzi wyżej niż na drugie piętro. Więc jeśli wiesz, gdzie jest Severus, mało prawdopodobne, żeby Cię ktoś złapał.

Wcześniej Hermiona tego nie wiedziała, ale miało to sens. Snape i Filch byli jedynymi, którzy regularnie łapali uczniów po ciszy nocnej. Nie pamiętała, by po pierwszym roku ktokolwiek inny łapał Gryfonów.

– Nadal nie powinnam… – odezwała się z wahaniem.

– Dlaczego nie? Powinnaś porozmawiać z kimś, kto rozumie przez co przechodzisz. Nie możesz spać, a wszyscy inni w tym momencie śpią. Skoro wyszedł z lochów i patroluje, to znaczy, że jest w raczej dobrym humorze i, choć prędzej wbije sobie igły w oczy niż to przyzna, myślę, że mimo tego, iż jest mizantropem, nie będzie miał nic przeciwko towarzystwu. Mówiąc szczerze znajdziesz go niedaleko stąd. Ma zwyczaj do trzymania się wyższych pięter i wież. Idź.

– Zgoda, ale jeśli będę miała przez to kłopoty, to mu powiem, że to był twój pomysł.

 

Krótko przed północą znalazła Snape’a stojącego przy oknie na czwartym piętrze, wpatrującego się w śnieg. Kiedy się zbliżyła, obrócił się i uniósł brew, gdy zobaczył, że to ona. Nic nie powiedział, czekając aż się zbliży.

– Dobry wieczór, proszę pana – miękko go powitała.

– Panna Granger. Znowu się pani robi niesamowicie gryfońska. Takie zachowanie łamie mi serce – sucho odpowiedział, a ona się lekko uśmiechnęła, zauważając brak gniewu u mężczyzny.

– Przykro mi, że pana zawiodłam. Nie mogłam spać i ktoś mi powiedział, że jest pan w pobliżu.

– A to mi nowość – wymamrotał i przez chwilę w oczach mężczyzny pojawił się dziwny blask. – Jestem niesamowicie zadowolony, że Dilys już od dawna nie żyje. W innym wypadku, już rządziłaby światem.

– Uważa pan, że pokonałaby Czarnego Pana? – zapytała kapryśnie.

– Zapłaciłbym dwa razy więcej złota niż jest w Gringottcie, żeby zobaczyć tą walkę – powiedział dziewczynie. W głosie mężczyzny słyszała nuty rozbawienia. – I wszystko postawiłbym na nią. Czemu nie może pani spać? Znowu koszmary?

– Nie, po prostu stres. To jedna z tych nocy, kiedy nie mogę przestać rozmyślać.

– Podejrzewam, że niewielu ludzi w tym zamku cierpi na to samo – zauważył. – Niestety nie mam już herbaty chai – dodał, a ona uśmiechnęła się na wspomnienie, zdziwiona, że o tym wspomniał.

– Kurczę. Rozumiem, że nie mam szansy również na brandy?

– Ha. Nie. Swoją drogą, co sprawiło, że założyła pani, iż nie odejmę punktów Gryffindorowi, nie wyślę pani do łóżka i nie zaaranżuję spotkania z panem Filchem na jutrzejszą noc?

Zaryzykowała i zrobiła swoją najlepszą minę niewiniątka.

– Moja wiara w ludzką naturę i pańska słynna wspaniałomyślność, profesorze.

Mężczyzna parsknął śmiechem i potrząsnął głową.

– Nie bądź impertynencka. Nie powinno cię tu być I obydwoje o tym wiemy.

– Wiem, ale mówiąc szczerze pana też nie powinno tu być.

– Jednakże ja nie łamię żadnych szkolnych zasad – mężczyzna wzruszył ramionami. – Miałem zamiar popracować dzisiaj w laboratorium. Nie potrzebuję pomocy, ale jeśli tak bardzo ci się nudzi, możesz popatrzeć jak pracuję. Oczywiście, jeśli zaakceptujesz to, że nie możesz mi przeszkadzać i pójdziesz do łóżka, kiedy ci każe.

– Tak, proszę pana – zgodziła się od razu.

Mimo iż brzmiało to żałośnie, tęskniła za obserwowaniem go przy warzeniu eliksirów. Ze Slughornem to nie było to samo. Gryfonka podążyła za nauczycielem przez opustoszały i cichy zamek, rozbawiona tym, że była w stanie dotrzymać mu kroku, nawet jeśli nie biegli. Hogwart nocą był niesamowity, miło było wędrować po jego korytarzach na wpół legalnie, nie martwiąc się o to, że zostanie się złapanym.

Snape prowadził ją przez przejścia, o których nie miała pojęcia i których nie było nawet na Mapie Huncwotów. To miało sens. Zawsze uważała, że nauczyciele mieli swoje własne przejścia, których żaden z uczniów nie byłby w stanie znaleźć, choć jeśli były one w jakiś sposób chronione nie czuła żadnych tarcz. Kiedy znaleźli się już w lochach, mężczyzna poprowadził ją do swojego laboratorium, oświetlając różdżką drogę. Przeszli przez pomieszczenie, które widziała na piątym roku, gdy pan Weasley został zaatakowany przez węża, następnie zeszli na dół do pomieszczenia, o którym nie wiedziała, że istnieje. Zatrzymali się przed ciężkimi drzwiami osadzonymi w kamiennym łuku.

– Gdzie jesteśmy, proszę pana? – zapytała z ciekawością, zastanawiając się raz jeszcze nad ogromnymi rozmiarami lochów. Wiedziała, że są trzy sale lekcyjne, co najmniej dwa składziki, laboratorium, które wcześniej widziała, kwatery Snape’a, pokój wspólny i dormitoria Slytherinu, kilka mniejszych pomieszczeń używanych przez siódmorocznych podczas ich projektów, kilka pustych sal lekcyjnych oraz, według plotek, składzik wina. Najwidoczniej na terytorium Snape’a były również inne miejsca i przejścia, które najprawdopodobniej sięgały nawet pod jezioro. A teraz znajdowali się jeszcze niżej niż poziom, o którym miała jakąś wiedzę. To miejsce to jakiś labirynt.

Mężczyzna obrócił się do niej z dziwnym blaskiem w oczach i uniósł kącik ust.

– To, panno Granger, jest moje prawdziwe laboratorium, w przeciwieństwie do tego, co jest za nie uznawane. Nikt nie może się dostać do środka, ponieważ każdego muszę osobiście wprowadzić. Nikt, nawet Dyrektor. Śmiem nadmienić, że nie było to łatwe do osiągnięcia. Ale opłacało się – dodał sucho – zwłaszcza w obliczu pani poprzednich osiągnięć. Zanim panią wpuszczę do środka, pragnę panią poinformować, że jeśli cokolwiek pani stąd ukradnie, nie uniknie pani kary. Nie będę tak pobłażliwy, jak byłem poprzednio. Wszystko, co się tutaj znajduje jest rzadkie, drogie i diabelsko trudne do znalezienia – mężczyzna uniósł brew i zadrgały mu usta, kiedy dostrzegł wyraz twarzy dziewczyny. – Spróbuj się kontrolować – powiedział Gryfonce, ostentacyjnie otwierając drzwi. Natychmiastowo kilka lamp olejnych ożyło i rozświetliło pomieszczenie.

Kiedy Hermiona dostrzegła pokój, pisnęła. Przerażona własną reakcją, natychmiast zakryła usta dłonią, lecz nadal wpatrywała się w najbardziej niesamowite laboratorium Eliksirów jakie kiedykolwiek widziała. Nie było większe, niż sala lekcyjna, ale w Sali był zawsze tuzin studentów, a to pomieszczenie wyraźnie było dostosowane i spersonalizowane na potrzeby jednej osoby. W sposobie aranżacji ustawienia ławek i półek dziewczyna była w stanie dostrzec jakiś fragment osobowości Snape’a. Uczył ją na tyle długo, że metody pracy mężczyzny były dla dziewczyny znajome. W rogu pomieszczenia znajdował się ogromny, marmurowy zlew z dopełniającą obrazu ciężką, żelazną pompą wody. Zaraz obok stały dwa duże kredensy*, na których były poustawiane tuziny szklanych butelek we wszystkich możliwych kształtach, rozmiarach i kolorach, a na solidnej, kamiennej ławce znajdującej się nieopodal stały kociołki wykonane z różnych metali. Na dwóch ścianach wisiały tylko półki, na których były słoiki ze składnikami, a na każdym z nich była etykieta z wypisaną znajomym, kanciastym pismem nazwą. W innym końcu laboratorium stół rzeźnicki** i długi kredens z fantastycznym, zrobionym z brązowego szkła i wyjątkowo ukształtowanego metalu sprzętem alchemicznym. Oprócz niego były tam również notesy, z których wystawały pojedyncze kartki. W palcach czuła mrowienie z chęci sięgnięcia po nie. Oprócz tego była tam również mniejsza niż ta w jego pokojach biblioteczka…

Zdając sobie sprawę z tego, że za chwilę zacznie się ślinić z zachwytu, obróciła się, by spojrzeć na Snape’a i wbrew swoim chęciom, zarumieniła się. Jednakże on nie żartował sobie z niej. Właściwie wyglądał tak, jakby był zadowolony z jej reakcji. Wyglądało to tak, jakby był dumny ze swojego laboratorium i cień uśmiechu czaił się w kącikach ust mężczyzny. Miał ten dziwny wyraz, który u niego widziała tylko jeden raz i gdyby to był ktoś inny, stwierdziłaby, że to nieśmiałość.

– Nie jest złe, prawda? – miękko skomentował, a ona zrozumiała, że to pomieszczenie, a nie salon czy sypialnia, jest dla niego jak dom.

Mimochodem zauważyła, że to pierwszy od dawna moment, w którym widzi mężczyznę w dobrym oświetleniu. Kiedy biegali było ciemno, klasa Obrony była permanentnie ponura, a światło w Pokoju Życzeń było dziwne w sposób, którego nie potrafiła zdefiniować. Z pewnym zaskoczeniem zauważyła, że wyglądał lepiej niż zwykle. Był mniej zmęczony i już nie taki wychudzony, a włosy wyglądały na czystsze. Być może zastanowi się nad tym później, bo póki co, całą jej uwagę zaabsorbowało laboratorium.

– Jest wspaniałe – wyszeptała, powoli się obracając i przyglądając się pomieszczeniu z niemalże trwogą. – Prawie mam ochotę przeprosić za najście.

Prychnął śmiechem i potrząsnął głową.

– Bo jakikolwiek Gryfon kiedyś przeprosi za wpraszanie się – powiedział kpiąco, a jego łagodniejszy wyraz twarzy był okraszony krzywym uśmiechem. – Nie pozwolę nic pani dotknąć, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby się pani rozejrzała. Ostrożnie.

– Nigdy wcześniej nie widziałam nawet połowy tego wyposażenia – miękko się zdumiała, zafascynowana przechadzała się między ławkami.

– Nie miałaby pani okazji. To laboratorium jest dużo wyżej niż poziom OWTMów. Prawie dekadę zajęło urządzenie go. Większość sprzętu jest bardziej oparta na Alchemii niż na Eliksirach. W Hogwarcie nie uczyło się jej na długo przed tym nim ja się tu pojawiłem i nadal nie znajduje się na liście przedmiotów wykładanych. Jest uważana za zbyt średniowieczną, a przynajmniej do momentu, w którym ukończy się szkołę i uświadomi się sobie wszystkie braki w edukacji – dodał sucho, podchodząc do stojącej nieopodal ławki i przeglądając stojące na niej słoiki.

– Nad czym pan pracuje, proszę pana? – zapytała zaciekawiona, podchodząc do jego miejsca pracy. – Coś nowego?

Mężczyzna wolno potrząsnął głową.

– Nie. Przez kilka ostatnich lat nie miałem czasu na nowe badania. To jest jeden z moich eliksirów, lecz nigdy wcześniej go nie widziałaś. Nigdy go nie opublikowałem.

Hermiona zerknęła przez jego ramię na gęsty, szaro – niebieski płyn lśniący na dnie czarnego, żeliwnego kociołka. Tekstura przypominała stopiony tar i dziwnie lśniła, niemalże metalicznym blaskiem. Chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że gotuje się bez żadnego ciepła.

– Co to jest?

– Nie ma oficjalnej nazwy. Nazywam go Ostatnią Szansą, ponieważ właśnie tym jest. To pewnego rodzaju leczniczy eliksir, ale nikt nie chciałby go zażyć – wybrał słoik, odkręcił go i ostrożnie zaczął odmierzać proszek, którego kolor przypominał siarkę, i wrzucił go do tygla. Dziewczyna nigdzie nie widziała żadnych notatek, więc zapewne pracował z pamięci.

– Ostatnia Szansa – wolno powtórzyła. – Zabije lub wyleczy?

– Tak – przytaknął, dodając coś ziarnistego i mokrego do proszku. Następnie powstałą substancję zaczął ugniatać płaską stroną łyżki. – I, zanim zapytasz, nie mam zamiaru potrzebować tego eliksiru w niedalekiej przyszłości, a mam nadzieję, że w ogóle nie będę musiał z niego skorzystać, ponieważ zażycie jest niesamowicie nieprzyjemne. Jednakże ten eliksir długo dojrzewa i lepiej mieć zabezpieczenie. Idź i poprzyglądaj się czemuś innemu przez kilka minut, bo muszę się skupić na tej części.

Gryfonka skinęła głową i dalej zaczęła zwiedzać. Niemalże głośno się roześmiała, gdy po drodze minęła ogromny słój do połowy wypełniony suszonymi papryczkami chili i leżącą obok niego puszkę z czymś, co wyglądem bardzo przypominało czekoladę. Z radością mogłaby tu spędzić wiele godzin, ale z wysiłkiem choć częściowo wróciła do realnego świata. Przyglądając się co bardziej interesującemu sprzętowi, na ścianie dostrzegła obraz. Poza malunkiem Hogwartu, reszta dzieł sztuki znajdująca się w jego pokojach przedstawiała naturalne, odległe, dzikie i nietknięte przez człowieka krajobrazy. Jednak na tym obrazie znajdował się nocny pejzaż z kościołem przy miejskiej ulicy. Budynek był oświetlany jedynie przez latarnię, pod którą było zaparkowanych tylko kilka samochodów. Poza nimi, ulica była ciemna i bez życia. To malowidło nie pasowało ani tutaj, ani do jego gustu artystycznego.

– Niezbyt pasujące do czarodzieja, prawda? – sardonicznie skomentował Snape, gdy za nią stanął, czym niemalże śmiertelnie dziewczynę przeraził. Obróciła się do niego.

– Niech pan tak nie robi – słabo powiedziała, zastanawiając się, dlaczego połowa mieszkańców zamku kochała się do niej podkradać. Mężczyzna posłał jej swój uśmieszek.

– Powiedziałbym, że mi przykro, ale byłoby to kłamstwo.

Próbując zignorować to zachowanie, ponownie spojrzała na obraz.

– Dlaczego ma pan tu obraz? Nie wyobrażam sobie, żeby pozwolił się nawiedzać Dilys lub Fineasowi…

Rozbawiony mężczyzna prychnął.

– Prawda. Ale w pewien sposób jest tutaj przez nich. Rama jest tak zaczarowana, że nie mogą się tu pojawić. Lecz jeśli będę potrzebował któreś tu przywołać, mogę to zrobić.

– Dlaczego kościół? – zapytała z ciekawością.

Snape wzruszył ramionami.

– To jest kościół pod wezwaniem świętej Anny w Manchesterze. Tam moi rodzice wzięli ślub i tam miały miejsce ich pogrzeby…

– Nie wiedziałam, że nie żyją – miękko rzekła. O tym, że jego matka była martwa dowiedziała się, kiedy użył czasu przeszłego mówiąc o niej podczas ich letniej rozmowy na temat magii elementarnej, jednakże o ojcu nic nie wiedziała.

Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami z mrożąco niewzruszonym wyrazem twarzy.

– Niemniej jednak nie żyją i są pochowani na cmentarzu za kościołem. Co prawda wątpię, żeby zostało po mnie wystarczająco dużo, aby coś pochować, ale najprawdopodobniej dołączyłbym do nich.

– Niech pan tak nie mówi!

Zamrugał i chyba sobie przypomniał z kim rozmawia, ponieważ spojrzał na nią wzrokiem, który można by było uznać za przepraszający, następnie wzruszył ramionami.

– Jeśli pani pytała, czy jestem religijny, to nie, nie jestem. Myślę, że chciałbym być. Chciałbym wierzyć w coś lepszego. Ale widziałem zbyt wiele. Żaden Bóg nie pozwoliłby na rzeczy, które widziałem lub robiłem. Ten świat nie realizuje żadnego planu.

Powoli skinęła głowa zgadzając się z mężczyzną. Pamiętała, co przeczytała w jego aktach i o historiach, których ślady miał na skórze. Żaden Bóg nie mógł usprawiedliwić przyzwolenia na życie, które miał ten człowiek, nawet jeśli to miało być dla większego dobra. Zrozumiała, że to jest dziwna rozmowa, ale z drugiej strony było już późno. Od wielu lat wiedziała, że tak późno w nocy jej umysł pracował w inny sposób i, najwidoczniej, innych ludzi również.

Obróciła się, gdy Snape wrócił do ławki i wyciągnął spod niej kilka stołków. Poszła za mężczyzną i usiadła obok niego, z ciekawością zaglądając do kociołka, w którym mężczyzna zaczął wolno mieszać. W tych ruchach nie było precyzji, więc najwidoczniej ten etap nie wymagał jakiejś konkretnej liczby zamieszań czy ich określonego kierunku.

– Była pani religijna zanim przyszła pani do Hogwartu, panno Granger? – zapytał, brzmiąc na zaciekawionego.

– Byłam ochrzczona, jeśli to ma pan na myśli, proszę pana. Kościół Angielski. Nigdy nie byliśmy dewotami, czy coś takiego i nie wiem, czy wierzę, ale… chciałabym. Tylko teraz to wydaje się… dziwne.

– Dlaczego?

– Naprawdę nie wiem. Magia i religia wydają się antyteologicznym konceptem. A przynajmniej magia i chrześcijaństwo. Chyba w Księdze Wyjścia…

– „Nie pozwolisz żyć czarownicy”***

– Tak.

Snape przekrzywił głowę i spojrzał na nią z zamyśleniem.

– Już wcześniej pani mówiłem, że nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Słowo „czarownica” w tym fragmencie pochodzi z tłumaczenia króla Jakuba****. W oryginalnym, hebrajskim tłumaczeniu, to słowo tłumaczone jest dokładnie jako „ten, który rzuca szkodliwe zaklęcia”. Ichniejsze społeczeństwo dzieliło ludzi magicznych pod względem tego, co robili dzięki magii, a nie stosując negatywne uogólnienie z czasów Króla Jakuba. Dzisiaj nazwalibyśmy tę osobę „praktykującą Czarną Magię”, a nawet „Śmierciożercą” – dodał z raczej niezbyt radosnym uśmiechem. – Co prawda nie wiem, gdzie mnie to umiejscawia, ale pierwsi chrześcijanie nie mieliby z panią problemu. A przynajmniej nie z tego powodu.

– Skąd pan to wszystko wie, proszę pana?

Miękko prychnął.

– Czytam, Granger. Śmiem twierdzić, że tak samo obsesyjnie, jak ty, ale żyję dłużej na tym świecie. Większość Biblii to wierutne bzdury, ale od czasu do czasu trafi się jakiś sensowny fragment.

– Listy do Koryntian? – zapytała, przypominając sobie o jednym z jej ulubionych fragmentów. Ku jej zdumieniu, mężczyzna przytaknął.

– Tak. Święty Paweł nie był kompletnym idiotą – wziął głęboki oddech, wpatrzył się w kociołek i miękko przemówił: – „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, lecz miłości bym nie miał, byłbym jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym miał też dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. Nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, nie jasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość, te trzy. Z nich zaś największa jest miłość”*****

W ciszy, która zapadła, mocno zdumiona Hermiona wpatrywała się w mężczyznę. Kompletnie ją zignorował, dodając jasnoróżowy płyn do kociołka i mieszając zawartość. Zachowywał się, jak gdyby nic nie powiedział, a po chwili atmosfera tej chwili minęła, kiedy nonszalancko dodał:

– A Księga Przysłów też ma kilka sensownych fragmentów.

– A co z Apokalipsą? – zapytała, walcząc z nagłą chęcią roześmiania się. To z pewnością była jedna z najdziwniejszych rozmów, jakie kiedykolwiek odbyła i nawet nie marzyła o tym, że Snape może być typem człowieka, który zapamiętuje cytaty z Biblii, a już z pewnością nie ten fragment. Z tego, co sama pamiętała, mogła stwierdzić, że zacytował dokładnie.

– Starożytni odkryli kwas dużo wcześniej niż hippisi – sucho odparł, po czym wzruszył ramionami. – Nie wiem… Myślę, że świat najprawdopodobniej skończy w ogniu, a śmierć na swoim bladym koniu będzie obserwować, jak płoniemy – nagle eliksir zasyczał i zaczęły się z niego wydobywać czarne, spiralne opary. Mężczyzna westchnął i usiadł. – Nie za bardzo lubię tą część – wymamrotał. Następnie się obrócił i otworzył szufladę pod ławką, z której wyjął strzykawkę. Następnie zaczął podwijać rękawy.

Hermiona wpatrzyła się w mężczyznę.

– To dlatego ma pan te ślady – takie wyjaśnienie nigdy jej nie przyszło do głowy. Podejrzewała, że również ani Madame Pomfrey ani Dilys.

– Tak – odparł niewzruszony. – Jednakże Poppy powiedziała pani prawdę. Większość z tych starych śladów pochodzi z czasów, kiedy ćpałem. Wbrew temu, co ona myśli, od lat już tego nie robię. Te nowe są od pobierania próbek krwi. Ten konkretny eliksir wymaga krwi pijącego podczas dwóch etapów przygotowywania go oraz przed wypiciem.

– Uroczo – wymamrotała. – A jednak, zakładam, że nie jest pan brzydliwy?

– Nikt, kto pracuje z eliksirami nie zostaje długo brzydliwy – powiedział jej. – Jeśli zdecydujesz się studiować eliksiry powyżej poziomów OWTMów, stracisz wszelkie ślady brzydliwości. Pracujecie z krwią, mięsem, płynami fizjologicznymi i różnymi częściami ciała tuzina zwierząt, ale nigdy się nie zastanawiacie, jak apteki zdobywają te składniki.

– Jaki jest najgorszy składnik, który musiał pan przygotować? – zapytała bez konkretnego celu, by odwrócić swoją uwagę. Mężczyzna akurat zaczął pobierać sobie krew do strzykawki z żyły w zgięciu łokcia z wprawą, którą musiał zdobyć już dawno.

– Mandragory – od razu odparł. – Na twoim drugim roku. Kiedy dojrzeją, krwawią i krzyczą podczas cięcia. Tyle wystarczy, by mieć nowe koszmary. A zanim skończyłem wyławiałem kawałki z wanny pełnej… cóż, tak naprawdę to nie była krew, ale była wystarczająco do niej podobna i nie robiło to żadnej różnicy. Poza tym, są niepokojąco podobne do dzieci.

– A jaki jest najgorszy składnik, z tych, których pan regularnie używa?

– Wszystko, co zawiera gałki oczne albo wydzieliny z gruczołów jest zazwyczaj mało przyjemne – odparł beznamiętnie, wyciągając igłę z żyły i automatycznie opuścił rękaw. – Ale większość moich składników przychodzi już odpowiednio przygotowana, za wyjątkiem tych, które są przeznaczono na wyjątkowo paskudny szlaban.

– Dlatego, że kupienie przygotowanych składników jest droższe, a pan chce załatać dziurę w budżecie? – zapytała go ze słodyczą.

– Czy kiedykolwiek słyszała pani powiedzenie, „bez kija nie podchodź”? – jadowicie spytał, ale w oczach mężczyzny lśnił humor, gdy na nią spojrzał, dodając krew do kociołka.

– Wiele razy, proszę pana – odparła słodko, a mężczyzna prychnął, z uwagą wpatrując się w eliksir.

Gryfonka oparła podbródek na rękach i z zafascynowaniem obserwowała zmianę, która zaczęła zachodzić w wyrazie twarzy nauczyciela, gdy powoli zatracał się w pracy i chyba zapomniał o jej obecności. Ciągłe napięcie zaczęło znikać, jego szczupłe ciało, mięsień po mięśniu, zaczęło się relaksować, a głębokie linie wyrzeźbione w twarzy mężczyzny złagodniały. Nawet jego niemalże permanentna zmarszczka między brwiami stała się mniejsza. Również wyraz jego oczu uległ zmianie. Jego oziębłość zamieniła się w coś cieplejszego i mniej zakazanego, i pojawił się blask zainteresowania i koncentracji, gdy bardziej się skupił. Kiedy odgarnął z twarzy włosy, a kosmyki wsunął za uszy, dziewczyna zauważyła, że naprawdę wydawały się one czystsze, a i nawet jego skóra wydawała się zdrowsza. Miło było na to patrzeć.

– Gapisz się – nauczyciel wymamrotał kilka minut później, strasząc ją. Myślała, że pogrążył się we własnym świecie.

– Przepraszam.

– To nie jest problem, ale może od czasu do czasu zamrugaj albo coś, dobrze? Czuję twój wzrok na sobie. Poza tym, co w tym interesującego? Ta część nie jest zbyt fascynująca.

Hermiona był zadowolona, że mężczyzna się na nią ni patrzy i smutno się uśmiechnęła.

– Jakkolwiek żałośnie by to nie zabrzmiało, brakowało mi obserwowania, gdy waży pan eliksiry – przyznała, przytaczając mu swoje wcześniejsze rozważania. – Profesor Slughorn jest dobry, ale to dziwne mieć Eliksiry z kimś innym, to już nie jest to samo.

Dziewczyna uznała, że wygląda na zaskoczonego, choć nie było łatwo wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Być może był też odrobinę zadowolony, ale w tym wypadku nie było tego taka pewna.

– Profesor Slughorn jest kompetentnym i wykwalifikowanym nauczycielem – mężczyzna neutralnie odparł, a ona prychnęła.

– Oczywiście, proszę pana – zgodziła się sucho. Nie był jednak Snape’em. Być może chodziło o tytuł Mistrza, ale nie była o tym zbytnio przekonana. To był chyba po prostu naturalny talent. – Nie lubi go pan zbytnio, prawda?

– Nie, ale ja nikogo zbytnio nie lubię.

Zaśmiała się miękko i wygodniej rozsiadła na stołku. Wiedząc, że nie powinna na to odpowiedzieć, po prostu dalej obserwowała nauczyciela. Może ją trochę lubił, ale i tak nie zamierzała przesadzać.

Po tej wymianie zdań obydwoje stracili poczucie czasu. Hermiona przestraszyła się, gdy mężczyzna przerwał ciszę. Brzmiał na zaskoczonego, gdy rzekł:

– Jest prawie druga nad ranem, panno Granger. Godziny temu powinna była pani wrócić do swojego dormitorium.

– Naprawdę jest tak późno? Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pan też powinien odpocząć – dodała odważnie, ześlizgując się ze stołka i rozciągając mięśnie.

– Pewnie tak – zgodził się, robiąc to samo, co dziewczyna.

Hermiona zerknęła do kociołka. Gęsty, lepki eliksir wciąż bulgotał w środku. Miał jednak ciemniejszy kolor i bardziej przypominał syrop.

– Jest skończony?

– Jeszcze do tego daleko. Dopiero za trzy dni skończy się ważyć. Kolejne dwa tygodnie musi dojrzewać, choć im dłużej, tym lepiej. Teraz już wiesz, dlaczego postanowiłem skończyć wcześniej, niż mógłbym go potencjalnie potrzebować – przytrzymał jej drzwi i zamknął je za sobą. – Zakładam, że trafisz do swojego łóżka.

– Tak, proszę pana. Widzimy się za parę godzin, tak?

Gdy wchodzili schodami prowadzącymi do głównego korytarza w lochach, Snape potrząsnął głową.

– Nie waż się.

– Proszę pana?

– Nie zmierzam narazić się na czyjkolwiek gniew nalegając, żebyś była tu z powrotem za trzy i pół godziny, by pobiegać w ciemności przez śnieg. Ja jestem przyzwyczajony do funkcjonowania przy tak małej ilości snu, a ty nie. Jeśli zaśniesz na zajęciach, będziesz miała poważne kłopoty. Zwłaszcza, że masz Obronę po południu. Masz leżeć w łóżku do śniadania, Granger i to jest rozkaz.

– Dobrze, proszę pana, dziękuję za dzisiaj. Potrzebowałam towarzystwa i podobało mi się pańskie laboratorium – musiała zebrać całą swoją odwagę, by to powiedzieć, ale została nagrodzona kolejnym, rzadko spotykanym uśmiechem. Następnie mężczyzna machnął ręką, by już poszła i sam ruszył w stronę swoich pokoi.

Ponownie wspinając się do Wieży Gryffindoru, Hermiona stwierdziła, że mimo iż jest zmęczona, to to nie naprawiło jej bezsenności. Miała jeszcze więcej do przemyślenia. Jak choćby to, kiedy Snape znowu pozwoli jej zwiedzać swoje fascynujące laboratorium, skąd tyle wiedział o Biblii, dlaczego robił ten źle wróżący eliksir, dlaczego jej się wydawało, że jego stan zdrowia się odrobinę poprawia, czy kiedy i jak zmarli jego rodzice. I jego cholerny, mały, krzywy uśmiech, który ocieplał jego oczy i sprawiał, że docierało do niej, w jak bardzo głębokich tarapatach się znalazła.

——————–

* w oryginale Welsh dresser, można sprawdzić w grafice Google wpisując albo wersję angielską albo polską (kredens)

** drewniany stół z bardzo grubym blatem.

*** Wj, 22, 17 „Biblia Tysiąclecia” wyd. 3, 1988r.

**** Król Jakub I

***** 1 Kor, 13, 1-13 „Biblia Tysiąclecia” wyd. 3, 1988r.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XXIIGoniąc Słońce – Rozdział XXIV >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 9 komentarzy

  1. Muszę przyznać, że w wielu fikach brakuje mi tej ulotnej atmosfery Mistrza Eliksirów. W niektórych on eliksirów wręcz nie lubi :/ A tu jest cudne ❤️Wróć do czytania

Dodaj komentarz