Goniąc Słońce – Rozdział XVIII

Goniąc Słońce – XVIII

„To, co widzisz, to dostajesz
Pościeliłeś sobie łóżko, to w nim śpij
Wybrałeś swoich liderów i dałeś zaufanie
Gdy ich kłamstwa cię zmywają i obietnice rdzewieją”

The Jam „Going underground”

 

Poranek dziewiętnastego września był zimny i jasny. Hermiona obserwowała parę swojego oddechu, gdy czekała na Snape’a. Spóźnił się. Ziewnął, miał podkrążone oczy i wcale nie wyglądał na skruszonego. Był tak samo, jak zawsze niekomunikatywny i dziewczyna rozsądnie stłumiła lekkie uczucie rozczarowania. Powiedziała sobie stanowczo, że niczego się nie spodziewała, więc niepotrzebnie miała nadzieję. To nie miało znaczenia.

Kiedy skończyli ćwiczenia po biegu i dziewczyna z powrotem poczuła chłód poranku, obróciła się i ruszyła do przejścia. Ponownie stanowczo powtórzyła sobie, że to naprawdę nie miało znaczenia. Poranny, grobowy głos Snape’a zatrzymał ją, gdy cicho powiedział:

– Granger.

Zaskoczona nieformalnym zwrotem i faktem, że w ogóle się do niej odezwał, odwróciła się przodem do niego. Była sobą zdegustowana, gdy poczuła motylki w brzuchu.

– Tak, proszę pana?

Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyjął małą paczkę.

– Jakimś cudem twoja matka zdołała to do mnie wysłać. Jest sprytną kobietą – dodał uprzejmie, gdy się na niego gapiła. – Widzę już po kim to odziedziczyłaś.

Hermiona nadal się w niego wpatrywała, aż mężczyzna przewrócił oczami, podszedł do niej, złapał za nadgarstek i włożył jej przesyłkę w rękę.

Gdy tylko poczuła kształt, od razu wiedziała, co to jest. Oddech ugrzązł jej w gardle, a oczy zaszły łzami.

– Och… – Snape uniósł brew i z ciekawością przechylił głowę na jedną stronę. Dziewczyna uśmiechnęła się i wyjaśniła: – To naszyjnik mojej mamy. Właściwie to babci. Pamiątka rodzinna.

Ze zrozumieniem skinął głową, a ona ponownie spojrzała na przedmiot.

– Dziękuję, proszę pana – spojrzała na niego, zawahała się, przygryzła wargę i obróciła się. Gdy usłyszała jego miękki śmiech, zatrzymała się. Ponownie na niego spojrzała i dostrzegła kpiący uśmieszek nauczyciela. Jednak tym razem nie był on złośliwy.

– Poważnie – wymamrotał, potrząsając głową. – Gryfoni. Trzymaj, Granger. – wyciągnął coś z drugiej kieszeni i jej podał. – Wszystkiego najlepszego. A teraz spadaj i daj mi spokój.

Nie miała pojęcia, jaki ma wyraz twarzy, ale po raz pierwszy usłyszała, jak Snape się śmieje. To był głęboki, odrobinę szorstki i trochę delikatny dźwięk. Nie brzmiał, jakby zbyt często to robił. Trochę roztrzęsiona dziewczyna uśmiechnęła się. Była zszokowana, szczęśliwa i zawstydzona, ale wydobyła z siebie ciche:

– Dziękuję.

Następnie jeszcze raz się obróciła i odeszła, by nie zrobić z siebie kompletnej kretynki. Idąc przejściem, wciąż jeszcze słyszała śmiech mężczyzny.

W rekordowym tempie Hermiona wzięła prysznic i przebrała się, po czym usiadła na łóżku z otrzymanymi prezentami. Mała sterta podarunków w nogach łóżka będzie musiała poczekać, ponieważ całą uwagę pochłonęły dwie paczuszki w jej dłoniach. Najpierw otworzyła tę od matki. Zanim otwarła platynowy naszyjnik, przez chwilę obracała go w rękach. W środku było miejsce na cztery fotografie – jej mama trzymała tam zdjęcia swoich rodziców, męża i córki. Teraz znajdowały się tam zdjęcia jej rodziców, którzy się uśmiechali i obejmowali nawzajem oraz zdjęcie Krzywołapa. Pozostałe dwa miejsca były puste.

Dziewczyna zobaczyła, że jej mama dołączyła notkę i trzęsącymi się rękoma, otworzyła ją.

Kochana Hermiono!

Wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że to do Ciebie dotrze. Myślę, że tak, bo profesor Snape nie wygląda na mężczyznę, który bez dobrego powodu odmówiłby zwykłej prośbie. Chciałabym, żebyśmy mogli być dzisiaj z Tobą, ale to i tak nie byłoby możliwe, bo byłabyś w szkole. Zakładam, że już jesteś dorosła… mimo, że obydwoje chcielibyśmy, żebyś była w naszym świecie i za rok osiągnęła pełnoletność, myślę, że w głębi serca wiedzieliśmy, że tak się nie stanie.

Cała nasza trójka bardzo za Tobą tęskni, ale przynajmniej wiemy, że jesteś bezpieczna. Proszę, obiecaj, że tak pozostanie, nawet jeśli nie możemy tego usłyszeć. Nie bądź ofiarą. Jesteś wszystkim, co mamy i być może nie zobaczymy, jak zostajesz drugą panią Premier, ale przecież możesz zostać pierwszą panią Minister Magii.

Obydwoje z ojcem jesteśmy z Ciebie bardzo dumni.

Kochamy Cię,

Mama i Tata (i oczywiście Krzywołap)

PS Twój profesor jest bardzo interesującą osobą, czyż nie?

Gdy skończyła czytać list, jednocześnie się śmiała i płakała, choć postscriptum spowodowało, że śmiech przeważał. Jej mama nie miała o niczym pojęcia, ale, co dziwne, wydawało się, że nie ma nic przeciwko. Najwidoczniej w jakiś sposób Snape zdołał wywrzeć dobre wrażenie, choć podejrzewała, że prędzej piekło zamarznie, niż ona zdoła się dowiedzieć, o czym ich trójka rozmawiała tamtego ranka.

Uśmiechając się i pociągając nosem, wytarła oczy i z powrotem zajrzała do listu. Pomysł bycia drugą panią Premier był ich rodzinnym żartem odkąd skończyła pięć lat i wcale nie była pewna, czy to był tylko żart, czy też jakaś ambicja. Jej rodzice nigdy by jej nie zmusili do czegoś, czego nie chciałaby robić, za to wiedziała, że podarowaliby jej cały świat.

– Obiecuję, że spróbuję być nadal bezpieczna, mamo – wyszeptała, po czym szerzej się uśmiechnęła. – Profesor Snape nigdy by mi nie darował, gdybym znowu zachowała się jak bezmyślna Gryfonka i zignorowała wszystkie jego lekcje.

A mówiąc o profesorze Snape’ie… Uśmiechnięta z zadowolenia, sięgnęła po drugą paczkę. Była pewna, że nie wiedział, kiedy ma urodziny. Okej, jej mama mu powiedziała, ale nie musiał jej nic dawać. Zwykłe „Wszystkiego najlepszego” sprawiłoby jej ogromną radość na najbliższy tydzień, bo normalnie nic więcej nie pokazywał po sobie, ale prezent…

Na rękę wypadł jej kawałek pergaminu, na który, zadziwiona, przez chwilę patrzyła. Był mocno przypalony w jednym rogu, pachniał dymem i wyglądał na pognieciony, oraz pozaginany w niektórych miejscach, jakby był już bardzo zniszczony… Wyjątkowo ostrożnie rozwinęła go i wpatrywała się w spiczaste pismo. Po chwili zaczęła się uśmiechać.

– Och…

Groza czyha za wami, a szczęście przed wami,

Dwie z nas wam pomogą, żadna nie omami,

Jedna z siedmiu pozwoli pójść dalej przed siebie,

Inna pozwoli wrócić temu, który jest w potrzebie,

Dwie z nas kryją zacne wino pokrzywowe,

Trzy truciznę wsączą w serce oraz w głowę.

Wybieraj, jeśli nie chcesz cierpieć tutaj wiecznie,

Oto cztery wskazówki, jak przeżyć bezpiecznie:

Pierwsza: jakkolwiek chytrze trucizna się skrywa,

Jest zawsze z lewej strony tego, co dała pokrzywa;

Druga: różną zawartość mają butelki ostatnie,

Lecz jeśli chcesz iść dalej, nie pij płynu z żadnej;

Trzecia: różne mają flaszki kształty i wymiary,

Lecz najmniejsza i największa kryją dobre czary;

Czwarta: obie drugie od końca smak podobny mają,

Choć wyglądem całkiem się nie przypominają.*

– Ty genialny, doprowadzający do szału, sprytny, szalony mężczyzno – wyszeptała, wycierając oczy. Ponownie wzięła do ręki pergamin.

Jego wiadomość była oczywista. Delikatnie przypomniał jej, że nawet mając dwanaście lat, była zdolna do rzeczy, których nikt się po dziecku nie spodziewał. Normalnie, logiczna zagadka nie była czymś trudnym, zwłaszcza, jak się spojrzy na to, co tamtej nocy zrobił Harry, ale w takich okolicznościach… tak, mogła być z siebie dumna. A od tego czasu widziała i nauczyła się więcej… W delikatny sposób Snape mówił jej, że nie musi tak bardzo przejmować się swoimi niedoskonałościami.

Bardzo możliwe, że to był najsłodszy prezent, jaki kiedykolwiek otrzymała. Dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego odzyskał i zachował zagadkę, – nie sądziła, że po TO – ale najwidoczniej tak zrobił. A teraz dał jej jako przypomnienie największego zwycięstwa jej i przyjaciół.

Po chwili Hermiona uświadomiła sobie coś jeszcze. Profesor Snape dał mi na urodziny poemat. Natychmiast zaczęła się histerycznie śmiać, poduszką tłumiąc chichoty. Śmiała się, dopóki nie zaczęły ją boleć żebra.

Tego dnia nie miała Obrony, a podczas posiłków mężczyzna unikał patrzenia na stół Gryffindoru, więc dopiero następnego ranka mogła z nim porozmawiać. Jak zawsze biegli obok siebie w ciszy, niemal automatycznie utrzymując tempo, które wspólnie wypracowali. Kiedy wracali do zamku, dziewczyna zebrała całą swoją odwagę i cicho powiedziała:

– Dziękuję.

Snape pobieżnie na nią spojrzał, następnie skinął głową.

– Proszę bardzo – brzmiał na trochę zawstydzonego, a głos odrobinę mu drżał. Gryfonka szeroko się uśmiechnęła.

– Nie jest pan złym poetą.

Mężczyzna prychnął, a delikatna nuta zawstydzenia w jego głosie stawała się coraz wyraźniejsza.

– To była brednia. Ale swoje zadanie wykonała.

– Była zdecydowanie mniej pretensjonalna, niż zmienianie swojego imienia w anagram, czy coś – refleksyjnie odparła, próbując się nie śmiać.

To było genialne – właściwie drażniła się z profesorem Snape’em i zamiast ją wypatroszyć (werbalnie lub fizycznie), odpowiadał jej tym swoim delikatnym, suchym poczuciem humoru, który znała tak dobrze, jakby byli przyjaciółmi. To był lepszy prezent niż podarunek, który otrzymała, ponieważ nigdy na coś takiego nie liczyła. To zdecydowanie były jej najlepsze urodziny – nadal nie zamierzała komentować Księcia Półkrwi. Najwyraźniej nawet Snape nie mógł ominąć faktu, że nastoletni chłopcy są naprawdę, naprawdę głupi.

Ten komentarz podarował jej jeszcze lepszy prezent – miękki, chropowaty śmiech, który już słyszała. Snape wyglądał na rozbawionego jej stwierdzeniem.

– Prawie wszystkie w jego temacie jest zdecydowanie pretensjonalne – zgodził się z nią, delikatnie się uśmiechając. To był prawdziwy, ciepły uśmiech, a nie uśmieszek wyższości czy kpiący uśmiech. Ten wyraz twarzy dziwnie u niego wyglądał i boleśnie oczywiste było to, że bardzo rzadko się uśmiechał. Jednakże uśmiech sprawił, że złagodniały mu oczy. – To naprawdę hańba, że on sobie nie zdaje z tego sprawy.

Wtedy doszli do zamku i nastrój zniknął. Zobaczyła, jak z jego oczu znika uśmiech i ponownie staje się sobą. Ale nie czuła się zawiedziona, jej humor pozostał nadal zaskakująco pogodny, gdy życzyła mu dobrego dnia i wróciła do Wieży Gryffindoru. Dzisiaj ponownie zobaczyła kawałek prawdziwego Snape’a i bardzo to doceniała. Miała zamiar powtórzyć to doświadczenie. W końcu oficjalnie już była dorosła.

Severus ledwie ukrył westchnienie ulgi, gdy Voldemort ich odprawił i wyszedł – dzisiejsze spotkanie bardzo się ciągnęło. Mężczyzna powoli wstał i wzdrygnął się, gdy kolana zachrupotały mu w proteście – klęczenie na zimnej podłodze przez tak długi czas nadal mu nic dobrego nie przyniosło. Zaczął wychodzić z innymi, gdy poczuł dotknięcie na ramieniu. Obrócił się, by spojrzeć na zamaskowaną twarz. Rozpoznał szare oczy i ledwo zauważalnie skinął głową. Gdy wychodzili na zewnątrz w stronę drzwi, Severus skierował się na bok i ukrył za gobelinem. Wiele razy był w Willi Malfoyów i łatwo odnalazł drogę do prywatnego gabinetu Lucjusza. Zanim zdjął maskę i usiadł w jednym z foteli przy kominku, nalał sobie trochę brandy.

Kilka chwil później dołączył do niego Lucjusz. Wciąż było szokiem dla Severusa patrzenie na swojego spiętego i zaniedbanego starego przyjaciela. Snape niewerbalnie przelewitował do siebie drugą szklankę z brandy. Starszy czarodziej zaakceptował ją skinieniem i podszedł do skrytki stojącej na gzymsie kominka.

– Papierosa?

– Nie, dzięki. Mam swoje.

– Nadal te okropne, mugolskie papierosy? – Lucjusz uśmiechnął się półgębkiem i usiadł naprzeciwko Mistrza Eliksirów. – Nigdy nie miałeś klasy.

– Oczywiście, że nie – sięgnął do kieszeni po papierosy i zapalił. Zrelaksował się w fotelu i wyciągnął nogi przed siebie. – Rozumiem, że przez chwilę jesteśmy bezpieczni?

– Z odrobiną szczęścia do rana. Jak dużo czasu możesz poświęcić?

Severus uniósł brew, gdy usłyszał nutę w głosie przyjaciela.

– Chciałbym trochę się przespać, ale mogę poświecić kilka godzin dla dobrej przyczyny i dobrej brandy.

– A za co powinniśmy wypić? – zapytał Lucjusz z dziwnym uśmiechem.

– Za bycie na zimnej podłodze bez zaszczytu krwawienia na niej – zażartował w odpowiedzi Severus i obydwaj mężczyźni spojrzeli na siebie z ironią, a następnie wypili trunek.

Po jakimś czasie i ponownym uzupełnieniu szklanek, z długim westchnieniem i wypuszczeniem dymu, Lucjusz przerwał ciszę.

– Ach, Severusie, stary przyjacielu… Czy o tym marzyłeś?

– Nie całkiem – odparł uprzejmie, ponownie biorąc łyk brandy. Następnie z wahaniem odstawił szklankę na mały stolik znajdujący się przy jego łokciu. Miał przeczucie, że będzie potrzebował jasno myśleć. – To nie jest to, co mi obiecywałeś – dodał bez żalu czy urazy.

– Nie – Lucjusz ponownie westchnął i obrócił się do niego. I szare, i ciemne oczy nie miały żadnego wyrazu, były tak samo zmęczone. – Po której stronie tak naprawdę jesteś, Severusie?

– Oczywiście po mojej własnej.

Lucjusz nieznacznie się uśmiechnął.

– Ciężko w to uwierzyć. Nigdy sam sobie nie służyłeś. Wiesz, to rzadko spotykane u Ślizgona. Po której stronie naprawdę jesteś?

– Mówiąc całkowicie szczerze, stary przyjacielu, już nie wiem – odparł po kilku chwilach, w trakcie których podjął pewną decyzję. Potrząsnął głową. – Teraz jest wiele, spośród których można wybierać. Gdy byłem młodszy wszystko było takie proste, czarne i białe.

Blondyn skinął głową i wypił drinka do końca.

– Czy mogę Ci zaufać z życiem mojego syna, Severusie? Bo teraz to moje prawdziwe zmartwienie, mimo tej przeklętej wojny.

– Złożyłem Wieczystą Przysięgę Narcyzie.

– Wiem, Severusie. Nie obrażaj mnie, traktując, jak jednego z twoich gryfońskich kolegów z drugiej połowy życia. Znam cię odkąd skończyłeś jedenaście lat. Nigdy nie złożyłeś obietnicy, jeżeli nie było w niej dziury, nawet teraz. W jakiś sposób zrobiłeś sobie wyjście awaryjne, prawda?

– Tak – szczerze przyznał Snape. – Ale dopóki nie będę musiał, nie skorzystam z niego. Draco jest moim chrześniakiem, Lucjuszu i znam go od dnia, w którym się narodził. Będę go ochraniał tak długo, jak będę mógł.

– Nawet, jeśli to oznacza zabicie Dumbledore’a?

– Jeśli do tego dojdzie. Nie jestem już dłużej pewien, czy do tego dojdzie. Niczego już nie jestem pewien. Niewiele we mnie zostało lojalności dla Dumbledore’a, tyle mogę ci powiedzieć. Sam do tego doprowadził.

– A jak wiele pozostało w tobie lojalności dla Czarnego Pana?

Severus rozważał pytanie, gdy kończył papierosa. Oparł się wygodnie i przez na wpół przymknięte powieki, przyglądał się jednemu z niewielu ludzi, których uznawał za przyjaciół.

– W tym momencie, mój przyjacielu, sądzę, że jestem tak samo lojalny wobec niego, jak ty.

– Ach… – Lucjusz westchnął ze zrozumieniem. Obydwaj mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia. – I co z tym robimy? Obydwaj wiemy, jak to się skończyło dla innych…

– Naprawdę nie wiem. Nie mam pojęcia, co się stanie – Severus pochylił się i ponownie wziął szklankę. Niebezpieczna część konwersacji już się skończyła, a to była naprawdę dobra brandy. – Nie mam wiary w tę niewielką wiedzę, którą mam o planie Dumbledore’a. Mam więcej wiary w plan Czarnego Pana i nie wiem, czy Zakon może go zatrzymać. Cieszę się, że nie jestem hazardzistą. Nie odważyłbym się robić zakładów na wynik.

– A masz swoje plany?

– Żadnych. Jeszcze.

– Ach – Lucjusz nalał im po kolejnym kieliszku. – Zawsze myślałeś naokoło. Ufam, że zrobisz to, co najlepsze, bez względu na wynik – przerwał. – Boję się o Draco. Narcyza powiedziała ci prawdę. Obydwoje uważamy, że nasz syn jest zmuszany do samobójstwa, by nas ukarać. Nie jest zabójcą… nie jest taki, jacy my byliśmy.

– Dorastał w łagodniejszym świecie – cicho zgodził się Severus. – Również się o niego boję, Lucjuszu, nie będę temu zaprzeczał. Motywuje go strach o was i o siebie, a ten strach go oślepia. Jego nadzieją jest to, że Dumbledore wie, co on zamierza i nie chce go skrzywdzić, ale to może nie wystarczyć, jeśli zadziała zbyt szybko – westchnął i pociągnął duży łyk brandy. Cieszył się tym, jak rozgrzewała mu gardło. – On mi już nie ufa. Obwinia mnie za twój upadek.

– Wiem. Próbowałem z nim rozmawiać. To takie ciężkie, Severusie, obserwować, jak twoje dziecko popełnia błędy. Nigdy nie chciałem tego dla niego – zawahał się. Obrócił się od ognia i spojrzał na Mistrza Eliksirów. – Co byś doradził, stary przyjacielu? Z twoją wiedzą i myśląc, jak ty?

– Żebyś zainwestował w Zmieniacz Czasu – sucho doradził mu Snape, potrząsając głową i nieznacznie się uśmiechając. – Spójrz na mnie, Lucjuszu. Naprawdę skorzystasz z mojej rady?

– Tak – Lucjusz odpowiedział uśmiechem, unosząc brew. – Nie ufam ci, jeśli chodzi o troszczenie się o samego siebie, ale… ty i ja jesteśmy od dawna przyjaciółmi. Istnieje powód, dla którego wybrałem ciebie na ojca chrzestnego mojego syna, a nie jednego z moich bardziej społecznie akceptowalnych czy z lepszymi znajomościami przyjaciół. Co sugerujesz?

Severus zakręcił ostatnim łykiem brandy w szklance, obracając się w stronę płomieni.

– Nic nie rób – w końcu powiedział. – Trzymaj się kursu. Czarny Pan nie posiada wystarczająco wielu zaufanych sług, żeby pozwolić sobie na utratę ciebie. Dlatego wykorzystuje Draco. Wciąż jesteś dla niego ważny. Jakkolwiek to się rozegra… Wierzę, że ty, twoja żona i syn przeżyjecie – rzekł wolno. – Zrobię, co mogę z takimi kartami, jakie mi dano, choć nie są one najlepsze. Kiedy ta runda się skończy… zobaczymy.

Przez chwilę milczeli, zastanawiając się nad odbytą rozmową. Choć chwilowo byli w willi sami i tak bezpieczni, jak to możliwe, żaden z mężczyzn nie odważył się mówić wprost. Po pierwsze, Ślizgoni tak nie robili. Po drugie, powiedzenie czegoś głośno, urealniło by to, sprawiłoby, że stałoby się zbyt nieuniknione i duże cięższe do zniesienia później.

W końcu cicho odezwał się Lucjusz.

– Świat się zmienia. Kiedyś walczyliśmy, by do tego nie dopuścić. Nie jestem już pewien, o co teraz walczymy, ale świat się zmienia. Zastanawiam się… czy w nowym świecie będzie miejsce dla mojej rodziny?

– Być może – wolno powiedział Snape. – Bez względu na to, kto wygra, wątpię, żebym dożył do tego momentu, ale… myślę, że może być sposób. Trzymaj się, Lucjuszu. Gdzie jest życie, tam jest nadzieja. A przynajmniej tak mówią.

Niespodziewanie Lucjusz szeroko się do niego uśmiechnął. Dzięki temu zniknęły wszystkie lata i znowu wyglądał jak ten nastoletni chłopiec, który był prefektem, gdy Severus zaczynał naukę w Hogwarcie.

– Ty masz czelność pouczać kogokolwiek o optymizmie, Severusie?

Snape zaczął się śmiać.

– Sam mówiłeś, że świat się zmienia.

– Zmienia, a nie kończy.

Roześmiali się obydwaj, jakby byli po prostu starymi, szkolnymi przyjaciółmi, cieszącymi się wspólnym drinkiem. Jakby wcale nie dyskutowali o zdradzie.

Kilka dni później, gdy wracali do zamku, Hermionę zatrzymał głos Snape’a, który rozległ się tuż przy jej uchu, śmiertelnie ją strasząc.

– Panno Granger. Na słówko. Teraz, jeśli łaska.

Niemalże dostała zawału. Przełknęła ślinę, obróciła się i spojrzała na niego z ciekawością.

– Tak, proszę pana?

Jego wzrok był pusty, ale i tak przewiercał ją na wylot.

– Sądzę, że ma pani coś mojego.

– Proszę pana?

Jego czarne oczy nabrały ostrości.

– Ostrzegałem panią przed udawaniem idiotki. Doskonale pani wie, o co mi chodzi – wolno się pochylił i zniżył głos do łagodnego, jedwabistego szeptu. – Gdzie jest książka, panno Granger?

Hermiona spojrzała na niego ostrożnie, próbując ocenić, jak bardzo jest zły. Starała się znaleźć sposób, by jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby sobie uświadomić, iż nie ma innego wyjścia i westchnęła. Spojrzała na podłogę.

– W mojej torbie, w dormitorium, proszę pana – cicho powiedziała. – Skąd… skąd pan wiedział, że ją mam?

– Nie muszę się pani tłumaczyć, – odparł krótko – ale jeśli już musi pani wiedzieć, to profesor Slughorn zaczął rozmowę na temat niektórych obiecujących uczniów i powiedział wiele komplementów na temat pani i pani innowacyjnych technik.

– Nie rozumiem, proszę pana.

– Uczyłem panią przez pięć lat, panno Granger. Nie jest pani innowacyjna na lekcjach eliksirów. Jest pani zbyt ostrożna, żeby eksperymentować i zawsze trzymała się pani instrukcji. Jeżeli robiła pani coś inaczej, to tylko dlatego, że ktoś inny, ktoś, komu była pani posłuszna to napisał.

Jego ton sprawił, że się nastroszyła, ale miał rację. Niechętnie Hermiona skinęła. Przez chwilę przyglądał się jej kamiennym wzrokiem, a następnie odwrócił wzrok.

– Jak zdobyła pani tę książkę?

– Harry i Ron nie mieli podręczników na ten rok, – miękko zaczęła wyjaśniać – ponieważ nie sądzili, że dostaną się do klasy OWTMów. W szafce były tylko dwie zapasowe kopie i jedną z nich była ta książka. Zabrałam ją od Harry’ego, bo narzekał na to, że nie może się rozczytać i kiedy zobaczyłam, co tam jest napisane, poszukałam nazwiska… – niepewnie wzruszyła ramionami, przerwała i obserwowała mężczyznę.

Raz jeszcze krótko na nią spojrzał stanowczym wzrokiem.

– Dlaczego nie zwróciłaś jej do właściciela?

– Była na dnie szafki, – broniła się – więc założyłam, że nikt jej nie chciał. I… rzeczy w niej napisane… ja… po prostu chciałam być dobra w Eliksirach –cicho dodała. Chciała również posprawdzać niektóre rzeczy tam napisane, ale to Eliksiry były głównym powodem. Nawet jako chłopiec tyle wiedział…

Na kilka chwil Snape przeniósł przygważdżające spojrzenie na ścianę, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.

– Próbowaliście którychś zaklęć z książki? – w końcu zapytał.

Dziewczyna rozważała kłamstwo, ale stwierdziła, że to nie ma sensu. Nie dałaby mu rady, gdyby zdecydował się użyć Legilimencji na niej i fakt, że nie wolno mu było jej stosować na uczniu nie miał tu żadnego znaczenia.

– Kilka.

– Których? – krótko spytał.

Hermiona próbowała się nie wiercić pod jego spojrzeniem.

– Umm. Harry wypróbował Levicorpus na Ronie w zeszłym tygodniu… – opis chłopców sprawił, że się zaśmiała, mimo tego, że bardzo wyraźnie pamiętała użycie tego czaru przeciwko bezbronnym mugolom na Mistrzostwach Świata w Quidditchu. To był prawdziwy wstrząs dowiedzieć się, że to Snape ją wynalazł, zwłaszcza odkąd Harry zobaczył użycie tego zaklęcia przeciwko wynalazcy we wspomnieniach. – Kilka razy używaliśmy Muffliato – przyznała.

Przez chwilę Snape krzywił się nie wiadomo na co, po czym westchnął.

– Rozumiem.

– … Jest pan zły, proszę pana? – odważyła się go niepewnie zapytać.

Mężczyzna na nią spojrzał.

– Tak – szczerze odpowiedział ze stanowczością wypisaną w oczach. – Ale nie na ciebie, a przynajmniej nie tylko. Lata temu powinienem był ją zniszczyć, albo przynajmniej lepiej schować – przeniósł spojrzenie na ścianę.

O czymkolwiek myślał – nie wyglądał na zadowolonego. Nieznacznie przygryzał wargę i marszczył brwi, ale zaskakujące było to, że nie wyglądał na zagniewanego.

– Wbrew mojemu osądowi, jestem w stanie pozwolić ci używać tej książki, – w końcu wolno się odezwał – ale pod pewnymi warunkami.

Hermiona wpatrywała się w niego. Tego się nie spodziewała i zastanawiała się, co go do tego tchnęło.

– Po pierwsze, nikomu o niej nie powiesz, nikt jej nie zobaczy i nikt się nie dowie, kim był Książę Półkrwi – gdy wypowiadał pseudonim w jego głosie pobrzmiewała jakaś emocja, ale dziewczyna nie potrafiła jej zidentyfikować.

– Tak, proszę pana – natychmiast się zgodziła. Jakby musiał jej to mówić.

– Po drugie, nie będzie pani testowała żadnych zaklęć i nie pozwolić tego robić swoim bezmózgim przyjaciołom. Nie bez konsultacji ze mą. Kilka z nich jest… niebezpiecznych.

Dziewczyna przełknęła i skinęła głową.

– Tak, proszę pana.

– Po trzecie, nie naśladuj mojej wersji w klasie. Trzymaj się podręcznika.

– Nie rozumiem, proszę pana.

Spojrzał na nią przenikliwie.

– Nie przyciągaj do siebie uwagi. Ma pani wystarczającą ilość wrogów, panno Granger. Niech trzyma pani głowę opuszczoną. Już w niektórych kręgach pani inteligencja jest zagrożeniem. Niech pani nie pogarsza sytuacji – na ułamek sekundy wzrok mu złagodniał i bardziej ludzkim tonem dodał: – Poza tym, profesor Slughorn nie da pani spokoju, jeśli przez noc zamieni się pani w cudowne dziecko.

Skrzywiła się, przyznając mu rację. Mimo że wciąż chciała uzyskać aprobatę swoich nauczycieli, sposób bycia Slughorna mdlił ją.

– Tak, proszę pana.

-I ostatnie. Jeśli złapię którekolwiek z was na używaniu Muffliato na moich zajęciach, cała wasza trójka bardzo tego pożałuje.

Hermiona przygryzła wargę, by się nie roześmiać.

– Tak, proszę pana.

Zanim się odwrócił, przyglądał się dziewczynie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Nie chcę tego żałować.

Była połowa października, gdy zaczęło się robić bardziej poważnie. Severus mógłby udusić swojego chrześniaka za ten głupi numer z naszyjnikiem. Od razu go rozpoznał, ponieważ od lat był u Borgina i Burkesa, gdyż nikt nie był takim idiotą, żeby go kupić. Kilkukrotnie Borgin próbował go namówić do nabycia błyskotki, aż w końcu dał sobie spokój. Nie miał pojęcia, co Draco sobie myślał. Dumbledore raz zrobił głupi błąd z biżuterią, drugiego by nie popełnił. Poza tym każdy czarodziej rozpoznałby, że naszyjnik z opali jest wysoce paskudny. Jednakże głupi chłopak wciąż nie chciał z nim rozmawiać, a on nie mógł wejść do pokoju wspólnego Slytherinu i go stamtąd wyciągnąć, ponieważ później padłoby kilka niewygodnych pytań.

Ciągle coś się działo i dzień był bardzo męczący. Klątwa, która uderzyła Katie Bell była podobna do tej, która wyniszczała Dumbledore’a, więc całe szczęście dla dziewczyny, Severus miał kilka pomocnych eliksirów na stanie. W innym wypadku dziewczyna mogłaby nie dożyć transportu do Świętego Munga. Był już wieczór i na tyle późny, że wiedział, iż dzisiaj nie zostanie już wezwany – na to jeszcze przyjdzie czas. Informacja o porażce Draco dotrze do Czarnego Pana i jego wesołej bandy wystarczająco szybko. Severus podejrzewał, że to on zostanie za nią obwiniony. Przychylność, którą zdobył u swojego Pana złożeniem Wieczystej Przysięgi długo już nie potrwa. Teraz, po zneutralizowaniu naszyjnika, zabijał czas ocenianiem esejów. Klątwa wciąż była w biżuterii, ale uśpiona, więc wrzucił przedmiot do pudełka. Najprawdopodobniej później Dumbledore będzie ją chciał. Ale zdążył usunąć sygnaturę Dracona z naszyjnika.

Rozległo się pukanie do drzwi. Zanim zdążył się dowiedzieć, kto za nimi stoi, czy pozbyć się gościa, drzwi się otworzyły, a to znaczyło, iż to nie uczeń. Właściwie spodziewał się Granger, ewentualnie Dumbledore’a, jeśli wrócił z wyprawy. Okazało się, że to Minerwa, co było interesujące, ponieważ rzadko składali sobie wizyty. Wyraźnym było, iż nie przyszła sobie pograć w szachy – jej wyraz twarzy był ponury. Severus odłożył pióro, oparł się wygodniej i spojrzał na nią ironicznie.

– Cokolwiek teraz zrobili uczniowie, nie chcę o tym słyszeć.

– To nie to. Chciałam tylko z tobą porozmawiać.

Zaniepokojony dziwną nutą w jej głosie, dłuższą chwilę przyglądał się kobiecie. Wzruszył ramionami, a stopą podsunął jej drugie krzesełko. Następnie bezróżdżkowo i niewerbalnie zamknął za koleżanką drzwi, a ona usiadła.

– Drinka? – zaoferował głównie z przyzwyczajenia.

– Nie to paskudztwo, które ty pijesz – automatycznie odpowiedziała. Przez chwilę brzmiała normalnie. Następnie przyjrzała mu się poważnie, jakby czegoś szukała w jego twarzy. – Severusie… co się dzieje?

– Mogłabyś być bardziej dokładna? Wiele rzeczy się dzieje.

– Nie lekceważ tak wszystkiego. To ważne.

Mężczyzna westchnął.

– W porządku, ale nadal musisz uściślić, o co ci chodzi. Co chcesz wiedzieć?

– Co się dzisiaj stało? Ten naszyjnik… wiesz, tak samo jak ja, że tu nie chodziło o pannę Bell. Ona miała go dostarczyć do kogoś innego. Do Albusa.

– Owszem, masz rację – potwierdził. Wewnętrznie wzdrygnął się, gdy zobaczył, dokąd zmierza ta konwersacja. Nie będzie miło. Wiedział, że jego koleżanka nie wie, co się naprawdę dzieje i nie mógł jej powiedzieć.

– Kto za tym stał?

– Skąd miałbym to wiedzieć? – odparował.

– Nie traktuj mnie, jakbym była stara, proszę, Severusie – powiedziała ostro. – Jeszcze nie mam demencji i wiem, że wiesz, co się dzieje. Pan Potter i jego przyjaciele są przekonani, że pan Malfoy za tym stoi…

– Oczywiście, że tak. Byli też przekonani, że jest Dziedzicem Slytherina. Byli również przekonani, że chcę ukraść Kamień Filozoficzny, jeśli pamiętasz – dodał kwaśno. To wciąż bolało. Był prawie pewny, że również Minerwa w to uwierzyła i nie była w stanie spojrzeć mu teraz w oczy.

– Tak, jestem tego świadoma. Wiem, jak daleko sięga ich waśń. Nie potrafię uwierzyć, że pan Malfoy jest zabójcą, ale ktoś to zrobił.

– Oczywiście – rzekł przedrzeźniająco.

– Wystarczy – warknęła. – Powiedz mi, co się dzieje. Wiem, że ty i Albus jesteście zaangażowani w coś, o czym reszta z nas nie ma pojęcia. On nie chce nic powiedzieć. Tylko się uśmiecha i mówi, że się dowiem w swoim czasie.

Oczywiście, że tak, pomyślał gorzko Severus. Dumbledore chciał, żeby to była urocza niespodzianka dla wszystkich. Wszyscy będą go po tym nienawidzili do końca jego krótkiego życia. Wciąż nie potrafił znaleźć sensu, jakby to miało wszystkim pomóc i doszedł do wniosku, że po prostu Dumbledore lubił sprawiać mu cierpienie. Nie było innego powodu, przez który odmawiał powiedzenia komukolwiek innemu tego, co zaplanował. Gdy Minerwa ostro na niego spojrzała, wzruszył ramionami.

– To nie wystarczy. Cokolwiek to jest, wiem, że jest ważne i jestem pewna, że muszę o tym wiedzieć, zanim się wydarzy.

– Jeśli ci nie powie, Minerwo, to nie powie. To nie ja powinienem o tym mówić – powiedział ze znużeniem. – To i tak nie dotyczy ciebie. To sprawa prywatna między mną, a nim.

Przez chwilę przyglądała mu się ze zmrużonymi oczami, gdy się nad czymś zastanawiała. Wiedział, że nie odczyta nic z jego twarzy, ale znała go bardzo długo.

– Jak bardzo jest źle, Severusie? – zapytała odrobinę łagodniejszym tonem. – Chcę pomóc. Wyglądasz… – nie skończyła.

Przez krótką chwilę chciał jej powiedzieć. Poczuł ciężar wszystkiego, czym był obarczony i próbował to zignorować. Gdyby chociaż jedna osoba wiedziała, być może zmniejszyłoby to ciśnienie. To była mała, optymistyczna myśl i bardzo szybko, boleśnie umarła w nieznanych wodach, gdy potrząsnął głową. Tak się nie stanie. Wątpił, by Minerwa mu uwierzyła, a nawet jeśli, to byłaby przerażona. Nie potrzebował dodawać kolejnego powodu, by uznawano go za potwora. Poza tym nic nie mogłaby zrobić. Poza pogorszeniem jego nastroju.

– O, teraz chcesz mi pomóc? Gdzie byłaś, kiedy naprawdę potrzebowałem pomocy? Kiedy byłem nastolatkiem i nikogo nie obchodziło, czy będę żył, czy nie? Czy jestem szczęśliwy? – zapytał jadowicie. Miał zamiar tylko się jej pozbyć, ale stary ból, schowany gdzieś głęboko, ponownie zaczął krwawić i już zbyt długo tłumił w sobie gniew. – W porządku, nie byłem w złotym Gryffindorze, ale jesteś wicedyrektorką i odpowiadasz za wszystkich uczniów, nie tylko za tych noszących złoto i czerwień. Nigdy wcześniej nie okazałaś najmniejszej chęci, by mi pomóc, więc czemu nagle teraz?

– Severusie! – zaprotestowała. Wyglądała na zszokowaną, gdy zaczęły z niego wypływać słowa.

– Nie – syknął. – Wiesz, że mam rację. To ty mnie znalazłaś, gdy wykrwawiałem się na śmierć z ran, które sam sobie zadałem, a i tak nigdy nawet nie kiwnęłaś palcem, żeby mi pomóc. Musiałem sam przetrwać, bez niczyjej pomocy i teraz też mogę to zrobić. Dumbledore nadal mi nie ufa, ale nie musi ci mówić o wszystkim, co każe mi robić, dowiesz się, kiedy już to się stanie. Do tego momentu to moja sprawa i byłbym wdzięczny, gdybyś przestała wpychać w to swój nos. Przestań się wtrącać.

Zanim w milczeniu wstała i wyszła, przez dłuższą chwilę Minerwa przyglądała się mu. Gdy drzwi już się za nią zamknęły, Severus się w nie wpatrywał. Kiedy adrenalina opadła i ból zmienił się w tępe, znajome mrowienie, mężczyzna westchnął.

– To było mądre – odezwał się ze ściany Fineas. – Wiesz, nie masz aż tylu przyjaciół, by ich alienować.

– Dziwnym trafem wydaje mi się, że zamordowanie Dumbledore’a wyalienuje wszystkich całkiem szybko – odparł zły sam na siebie. Nie miał zamiaru posuwać się aż tak daleko. Nigdy nie miał. Przeklęta moja duma i przeklęty mój temperament. Jaki miało sens wywlekanie teraz wszystkich starych żalów, skoro to nic nie zmieni? – Co za różnica czy to się stanie teraz, czy w następnym roku?

– Powinieneś z kimś o tym porozmawiać, Severusie, bo zwariujesz. Być może…

– Nawet o tym nie myśl – warknął, patrząc na portret. – Mam na myśli to, co powiedziałem latem. Jesteście zobowiązani do niemówienia o tym, co się dzieje w gabinecie Dumbledore’a. A jeśli znajdziecie w tym dziurę i spróbujecie powiedzieć jej lub komukolwiek innemu o tym, co się dzieje, sprawię, że wasze życie będzie bardzo, bardzo nieprzyjemne. Dzięki właściwym zaklęciom można dokonać tego, że portrety odczuwają ból i jeśli mnie zmusicie, zrobię to.

– W porządku, jak chcesz. Ale potrzebujesz pomocy.

– I nikt nie może mi jej zaoferować. Więc zamknij się i zostaw mnie samego.

W noc po drugim spotkaniu Harry’ego z Dumbledorem i ich wycieczce we wspomnienia o pochodzeniu Voldemorta, Dilys obudziła Hermionę.

– To jeszcze nie alarm, – cicho zapewnił ją portret – ale Poppy musi popracować gdzie indziej przez kilka godzin, a Severus wyszedł. Spodziewamy się czegoś złego, więc chcę, żebyś poczekała w Skrzydle, gdyby potrzebował pomocy po powrocie.

Hamując ziewanie, Hermiona spojrzała na obraz miażdżącym wzrokiem.

– Jeśli chcecie mnie przetestować, to trzeba było tak powiedzieć, – powiedziała ponuro – a nie zmuszać mnie do kłamania profesorowi Snape’owi, gdy jest zmęczony i cały w bólu.

Zupełnie nieskruszona starsza wiedźma uśmiechnęła się do niej szeroko.

– Mądra dziewczyna. Tak, to jest swego rodzaju test. Chcemy zobaczyć, jak sama sobie poradzisz. Oczywiście, jeśli będzie bardzo źle, sprowadzę Poppy, ale w innym wypadku jesteś sama. Nawet mnie nie zobaczysz.

– A może być źle? – zapytała, zakładając szatę na piżamę. Sprawdziła godzinę na zegarku. Było po północy. – Już późno…

– Nie dowiemy się, dopóki nie wróci. Do zobaczenia na miejscu.

– Masz jakąś radę? – zapytała, nie czując się z tym dobrze. Interakcja ze Snape’em, kiedy w ciszy razem biegali to jedno, tak samo jak podczas lekcji i tych normalnych, i tych dodatkowych, ale Snape w bólu wciąż był niewiadomą. Za każdym razem było inaczej i tym razem mężczyzna nie będzie zadowolony.

– Nie pozwól, żeby był idiotą. W Skrzydle Szpitalnym nie jesteś jego uczennicą. Podczas nieobecności Poppy, ty jesteś jego Uzdrowicielką. Nie daj sobie wmówić bzdur. Jeśli będziesz musiała, ogłusz go.

– Nie, dziękuję. Wolę żyć – już raz to zrobiła. Nawet jeśli wiedziała, że to był wypadek, wiedziała, iż cudem było nie poniesienie za to konsekwencji. Wątpiła, aby tym razem miała tyle samo szczęścia.

W ciszy spędziła godzinę oczekiwania. Czytała i była niespokojna. Bardzo brakowało jej obecności kota. W końcu z daleka usłyszała kroki i odłożyła książkę, wpatrując się w drzwi. Kroki były wolne i nieregularne, co z pewnością znaczyło, że to był Snape.

Miała rację. Powoli otworzył drzwi, wspierając się na nich. Przez chwilę patrzył na nią pusto, po czym podejrzliwie zmrużył oczy, wpatrując się w pusty obraz Dilys. Ponownie spojrzał na dziewczynę, odrobinę oskarżycielskim wzrokiem. Hermiona przepraszająco wzruszyła ramionami. Wstała i oparła się chęci wzdrygnięcia się pod jego spojrzeniem.

– To nie był mój pomysł, proszę pana. Jak źle jest dzisiaj?

Przez moment Snape przyglądał się jej pusto, po czym się odwrócił. Hermiona wyciągnęła różdżkę i zamknęła drzwi, żeby nie mógł wyjść. Ponownie się do niej odwrócił, patrząc ostrzegawczo z zaciśniętymi zębami. Zdobywszy się na odwagę, Hermiona zignorowała jego gniewne spojrzenie i przyjrzała się mężczyźnie. Zauważyła, że przeniósł ciężar ciała na jedną stronę i że trzęsą mu się ręce. Był bledszy niż zwykle i miał zaciśnięte zęby, ale nigdzie nie widziała krwi.

– Teraz już umiem się zająć efektami Cruciatusa, proszę pana – powiedziała mu pewniej niż się czuła, zmartwiona jego milczeniem.

Nadal w ciszy się w nią wpatrywał szklistym wzrokiem, jakby miał problemy z jego skupieniem. Była wystarczająco blisko mężczyzny, żeby słyszeć jego nierówny oddech. Gdy w końcu zrobił krok do przodu, lekko się zachwiał, ale powoli minął dziewczynę i usiadł na brzegu najbliższego łóżka. Wyraźnie było widać, że ma drgawki. Coraz bardziej zmartwiona Hermiona uklęknęła, by zdjąć mu buty, skoro sam nie był w stanie tego tym razem zrobić.

– Jaki numer, proszę pana?

Snape nie odpowiedział od razu. Dziewczyna zdjęła mu buty i zsunęła szatę z ramion. Dopiero gdy zaczął mu rozpinać guziki od rękawów płaszcza, odezwał się zachrypniętym głosem.

– … chyba dziewięć – wyszeptał, a ona wyraźnie usłyszała, że mężczyzna hamuje krzyk bólu.

Hermiona przygryzła wargę. Nigdy nie słyszała, żeby przyznał się do czegoś więcej niż siedem i pół. To było tej nocy, gdy prawie zmiażdżył jej dłoń i dostał drgawek. Nawet jeśli okazyjnie kłamał, to i tak to było więcej niż kiedykolwiek widziała. Gdy stała tak blisko niego, czuła napięcie, jak próbował się powstrzymywać. Uparcie nie poddawał się, mimo że całe jego ciało było targane drgawkami. Koncentrując się na tym, co robi, rozpięła mu płaszcz i pomogła się z niego wydostać. Mężczyzna próbował się powoli położyć, ale po prostu upadł na plecy. Zaczął ciężko oddychać przez zęby i zamknął oczy.

Ponownie chwyciła różdżkę i rzuciła jedno z neurologicznych zajęć, których nauczyła ją Madame Pomfrey i gdy układ nerwowy mężczyzny rozbłysnął jak drzewko bożonarodzeniowe, z przerażeniem wpatrywała się w niego. Nie miała pojęcia jakim cudem on nie krzyczy. Ktoś inny byłby już nieprzytomny, ale Snape dopiero zaczął się pocić. Potrząsając głową, wzięła głęboki oddech i zabrała się do pracy. Skupiła się na tym, co robi i korzystała ze wszystkiego, czego mężczyzna nauczył ją o Oklumencji, żeby za mgłą schować swoje uczucia i emocje.

Kontrola Snape’a zaczynała szwankować. Gdy pracowała zaczął się kręcić, a jego oddech zrobił się cięższy, aż w końcu zaczął z siebie wydawać ciche odgłosy bólu – dziwne dźwięki wydobywające się wbrew jego woli. Wstrzymał oddech i zaczął się odrobinę trząść. Próbując zachować spokój, Hermiona dalej pracowała. Rzucała zaklęcie za zaklęciem, walcząc o to, żeby ustabilizować jego układ nerwowy i powstrzymać impulsy. Chciała z nim porozmawiać, spróbować odwrócić uwagę i jego, i swoją, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Jedyne, co mogła zrobić, to od czasu do czasu patrzeć na jego twarz, by dać mu znać, że go nie ignoruje. Wolną ręką złapała go delikatnie za nadgarstek, by monitorować jego puls. Gdy dotknęła go pierwszy raz, wzdrygnął się, ale nie zrobił nic, aby się odsunąć, więc nie zabrała dłoni i kontynuowała pracę.

Drgawki mężczyzny stawały się coraz bardziej intensywne. Co jakiś czas Hermiona przestawała pracować: ocierała mu twarz z potu, dawała łyk wody, rozpięła mu mankiety i kilka górnych guzików koszuli. Cały czas miał zamknięte oczy i zaciśnięte zęby, ale i tak nie mógł powstrzymać tych cichych dźwięków bólu, gdy zacisnął pięści na prześcieradle. Jego plecy wygięły się i zaskomlał.

– O Boże…

Głosem, który był niczym więcej niż zgrzytem.

Dziewczyna gwałtownie zamrugała, by powstrzymać łzy – płacz w niczym mu nie pomoże i musiała widzieć, co robi. Hermiona przesunęła palce z nadgarstka mężczyzny i delikatnie złapała go dłoń, skupiając się na ruchach różdżką. Próbował ją odsunąć. Doceniała gest, zwłaszcza, że nie był wstanie uważać, żeby jej nie zranić, ale nie chciała go puścić. Po chwili złapał ją mocno za dłoń i miękko jęknął.

Delikatnie ścisnęła jego rękę i, nie patrząc mu w twarz, cicho powiedziała:

– Jeśli będzie pan czuł nadchodzący atak, to z tym też wiem, jak sobie poradzić.

Nigdy wcześniej nie musiała tego robić i tylko raz przy tym była – choć Madame Pomfrey była pewna, że zdarzyło się tak przynajmniej jeszcze raz, gdy był sam w lochach. Jednakże znała teorię i nie byłby w stanie zauważyć jej reakcji.

– Nie – wyszeptał w odpowiedzi. Dziewczyna nie była pewna czy chodziło mu o to, że nie będzie miał ataku, czy po prostu jej zaprzeczał. Dźwięk jego głosu był straszny. Miała niemiłe przeczucie, że zdarł sobie gardło wrzeszcząc z bólu. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jakim cudem w takim stanie zdołał dojść przez cały zamek aż do Skrzydła Szpitalnego.

– Dlaczego? – zapytała, nie mogąc się dłużej powstrzymać. – Co takiego pan zrobił, żeby na to zasłużyć?

– Nie ja – wykrztusił, boleśnie przełykając. Gwałtownie dyszał i drżał, ale kontynuował. – Ktoś inny. Chłopiec do bicia.

Ignorując ból w ręce, gdy uścisk mężczyzny stał się jeszcze silniejszy, Hermiona zastanowiła się nad tym. Wziął karę za kogoś innego… Harry był pewien, że Malfoy jest Śmierciożercą i jeśli to naprawdę on stał za tym naszyjnikiem, wtedy może… cóż, cokolwiek się działo, nie zamierzała o nic pytać. To nie był ani jej, ani Harry’ego, ani nikogo innego problem do rozwiązania. Snape wiedział, co robi i zapewne profesor Dumbledore też, i tyle wystarczało.

Mężczyzna syknął z bólu i zacieśnił uścisk. Siniaki nie były ważne, ale jak tak dalej pójdzie, to złamie jej kilka delikatnych, małych kości w ręce. Jednak nie zamierzała go powstrzymywać. Jeśli on jest w stanie przez to przejść, to ona zniesie ból ręki, zwłaszcza, że później szybko się wyleczy.

– Nie ma lepszego sposobu? – zapytała bezsilnie. Zaklęcia zadziałają, ale bardzo powoli. Minie co najmniej godzina, nim zaczną działać, a i tak będzie odczuwał ból przez kilka dni.

– Nie – poinformował ją głosem zbliżonym dźwiękiem do skomlenia.

– Więc powinien pan jakiś wymyślić.

Snape próbował się zaśmiać. W jego obecnym stanie brzmiało to absolutnie okropnie i skończyło się łapaniem powietrza z trudem, gdy ponownie zmiażdżył jej dłoń.

– Nie mogę temu… się teraz poważniej przyjrzeć – zauważył zachrypniętym głosem.

Cóż, to z pewnością była prawda. I właściwie nie będzie miał zbyt dużo czasu na to, skoro zapewne nie przeżyje wojny… Próbując pozbyć się tej myśli, ponownie ścisnęła mu rękę i wróciła do walki z jego układem nerwowym.

– Mów do mnie, Granger – po kilku minutach chrapliwie powiedział. Polecenie, którego nigdy wcześniej nie słyszała z jego ust.

-O czym, proszę pana?

– O czymkolwiek – syknął, drżąc.

Przez chwilę myśli Hermiony zrobiły się zupełnie puste, ale nagle szeroko się uśmiechnęła i zaczęła opowiadać o pracy domowej z Eliksirów. Ponownie próbował się roześmiać, gdy zagłębiała się w szczegóły eseju. To odwracało uwagę dziewczyny od bólu jej ręki, cichych dźwięków mężczyzny i jego okazyjnych przekleństw – Snape miał naprawdę szokująco różnorakie i obsceniczne słownictwo. Przez kilka lat nauczyła się od niego kilku nowych słów.

– To musi być… miła odmiana – powiedział w pewnym momencie.

– Właściwie to myślę, że wolę pańską metodę oceniania – smutno odparła, patrząc na niego. Jego czarne oczy były otwarte, lekko szkliste i przepełnione bólem. – Mam wrażenie, że profesor Slughorn nie zawsze czyta wszystko, co napiszę…

– A myślisz, że ja czytałem? – kpiąco wychrypiał.

– Oczywiście, że tak – odparowała. – Pan szukał powodu, żeby dać mniej punktów.

Boleśnie zakaszlał.

– Prawda.

To były jego ostatnie słowa podczas tej rozmowy. Straciła poczucie czasu, gdy pracowała, mówiła i ignorowała ból ręki. Nie wiedziała ile czasu minęło, nim uścisk zelżał i mężczyzna stracił przytomność, ale powoli ochrypła i mówiła o wszystkich pracach domowych na przestrzeni lat z kilku różnych przedmiotów. Zabrała swoją obolałą dłoń i rzuciła jeszcze kilka zaklęć, po czym przestała pracować i rękawem otarła twarz. To wszystko, co mogę zrobić. Sztywno się podniosła, rozprostowała plecy i spojrzała na zegarek – prawie wpół do trzeciej. Cudownie. Rano mogła poleżeć dłużej, bo wątpiła, aby mężczyzna miał siłę na poranny trening.

Hermiona przyjrzała się swojej dłoni. Była lekko opuchnięta i poczuła ból ruszając palcami, była pewna, że kilka kości miała złamanych.

– Episkey – wymamrotała, poruszając różdżką nad złamaniami. Gdy zaklęcie zadziałało, ruszyła palcami.

Usatysfakcjonowana, obróciła się w stronę nieprzytomnego mężczyzny na łóżku. Nie mogła już dla niego zbyt wiele zrobić, ale delikatnie otarła mu twarz z potu i rzuciła kilka diagnozujących zaklęć, aby się upewnić, iż nie ma innych obrażeń, o których jej nie powiedział. Znalazła koc i przykryła go – przytomny czy nie, wciąż miał dreszcze. Podeszła do magazynku, wyjęła lek przeciwbólowy i coś na jego gardło, i postawiła na szafce obok łóżka. Następnie się obróciła i oczekująco spojrzała na podejrzliwie pustą ramę.

W końcu pojawiła się Dilys, choć raz bez uśmiechu.

– Bardzo dobrze sobie poradziłaś, Hermiono. Dobra robota.

– To nie wystarczy – cicho odparła dziewczyna. – Musi być coś jeszcze, co możemy dla niego zrobić.

– To jest wystarczające – miękko poprawiła ją Dilys. – To więcej, niż ktokolwiek inny może dla niego zrobić. Nie umniejszaj tego, Hermiono. To nie jest całkowite rozwiązanie, ale zrobiłaś dzisiaj coś dobrego. On nigdy ci tego nie powie, ale jestem pewna, że to docenia i z pewnością potrzebuje tego.

– Czy kiedykolwiek wcześniej przyznał się do dziewiątki?

Dilys wpatrzyła się w nieprzytomnego Severusa.

– Raz widziałyśmy dziesiątkę – cicho powiedziała. – Podczas pierwszej wojny, krótko przed jej końcem. Był wtedy zbyt poraniony, by móc cokolwiek powiedzieć, ale później przyznał, że to była dziesiątka. To najgorsza rzecz, którą kiedykolwiek widziałam… Był dosłownie porozrywany. Nie potrafię opisać większości rzeczy, które mu zrobiono. Prawie umarł.

– Dlaczego on to robi? Prawie go o to dzisiaj zapytałam, ale nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie mi odpowiedzieć. I, mówiąc szczerze, odrobinę obawiam się odpowiedzi.

– Jest więcej niż jedna odpowiedź na to pytanie. Nikt nie jest prosty, a Severus jest bardziej skomplikowany niż ktokolwiek, kogo poznasz. Ma wiele powodów do takiego zachowania.

– On się zabije.

– Zaufaj mu, Hermiono. Wie, co robi. Jeśli się zabije, to dlatego, że to będzie jedyny sposób, żeby osiągnąć nasze cele. Wiem, że jesteś świadoma tego, jak niewiele ceni sobie własne życie, ale obiecuję ci, że tak łatwo się nie podda. Wiesz lepiej niż inni, jak bardzo Severus jest silny. Nikt inny, tylko on, jest w stanie przetrwać ten bałagan – po chwili lżejszym tonem portret dodał: – A jeśli usłyszy, że robisz wokół niego zamieszanie, będzie wściekły. Skoro on teraz nie może tego powiedzieć, ja to zrobię. Przestań być taką gorącokrwistą Gryfonką i idź do łóżka.

Bliska łez i wyczerpania, Hermiona zaśmiała się.

– To nie brzmiało jak on.

– Cóż, nie mam jego talentu do sarkazmu, czy tego niesamowitego głosu. Ale to mam na myśli, Hermiono. Przestań się o niego martwić i idź złapać trochę snu. Wszystko będzie z nim dobrze i wspaniale sobie dzisiaj poradziłaś.

Zamyślona dziewczyna szła korytarzem, rozmyślając o tym, że musi być jeszcze coś, co mogą dla niego zrobić. Coś małego, coś tak oczywistego, że to przeoczyła, ale co sprawiłoby, że poczułby się lepiej. Może coś na jego dreszcze? Stawały się coraz bardziej widoczne. Chłodzące zaklęcia pomagały podczas ataków jego układu nerwowego, ale dla kogoś z takim krążeniem byłyby dodatkowym źródłem bólu. Teraz jego skóra była wyraźnie chłodniejsza. Musiało być coś, co by go choć trochę rozgrzało, czy to fizycznie, czy psychicznie… warto było się nad tym zastanowić.

————————–

* „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XVIIGoniąc Słońce – Rozdział XIX >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz