Goniąc Słońce – Rozdział XXVIII

Goniąc Słońce – XXVIII

„Wielkie wydarzenia nie tworzą bohaterów ani tchórzy;
po prostu odkrywają ich przed oczami.
Po cichu i niezauważenie, gdy się budzimy lub śpimy,
rośniemy w siłę lub słabniemy,
i w końcu jakiś kryzys pokazuje nam, czym się staliśmy.”

-Brooke Foss Westcott

 

Tydzień jeszcze nigdy nie wydawał się taki długi. Długie majowe i słoneczne dni jedynie sprawiały, że Hermiona czuła się jeszcze gorzej. Pod koniec każdego roku w Hogwarcie działo się coś złego i wydawało jej się, że ten rok będzie gorszy niż cokolwiek, co do tej pory przeżyli. Czuła się przestraszona i samotna. Siedziała zwinięta w kłębek w swoim ulubionym fotelu przed płonącym kominkiem w Wieży Gryffindoru. Choć było za ciepło na palenie w kominku, widok płomieni ją pocieszał. Opierając głowę na dłoni starała się myśleć o niczym, aż w końcu pokój opustoszał. Była wykończona, ale wiedziała, że jeszcze nie zaśnie. Szmer i cichy odgłos zwiastowały czyjeś przybycie. Hermiona powoli uniosła wzrok, mrugając ze zdumieniem.

– Harry?

– Cześć – posłał jej nieco zawstydzony uśmiech. – Nie możesz zasnąć?

– Co mnie zdradziło? – Pokręciła głową ze smutkiem. – Nie, a ty?

– Szedłem do łóżka i zobaczyłem, że jeszcze nie śpisz. Co u ciebie? Nie rozmawialiśmy za wiele przez kilka dni…

– W porządku. A u ciebie? – Harry spędził ostatni tydzień z głową w chmurach z wyjątkiem chwil, gdy Ron próbował go z nich wyciągnąć. Ginny zapewne też próbowała go czymś zająć, ale Hermiona nie zamierzała pytać.

– Właściwie to nie wiem – Harry wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. – Wiem, mało to pomocne. Naprawdę nie jestem pewny. Możemy o tym pogadać? Zrozumiem, jeśli nie zechcesz, ale pomyślałem, że możesz wiedzieć więcej niż ja. Wciąż nie wiem co o tym wszystkim myśleć.

– Nie wiem niczego na pewno, Harry. Nikt mi nic nie powiedział. W jego dokumentach medycznych było napisane, że miał przyjaciółkę w Gryffindorze, ale jej imię nigdy nie zostało podane. Trochę mi zajęło skojarzenie nazwiska. Zanim dowiedziałam się kto to, pytałam o nią i powiedziano mi, że to bardzo osobiste i nieco przygnębiające oraz że nie żyje. To wszystko, co wiem. Resztę rozgryzłam lub zgadłam sama. Nie przeszkadza mi rozmawianie o tym, nawet odrobinę. Nie robi mi to różnicy tak bardzo, jak bym chciała.

– A co ze Snape’em? – spytał Harry skrępowany.

– Nie mam pojęcia. Nie widziałam go.

– W ogóle?

– Jedynie na lekcjach i posiłkach. Przestaliśmy biegać chwilę przed tym, co się stało, bo niezbyt dobrze się czuł. Od tamtej pory nie odwiedzał też skrzydła szpitalnego.

– To chyba dobrze, co nie?

– Nie wiem. Jeśli to znaczy, że nic mu nie jest, to dobrze. Ale równie dobrze może to znaczyć, że próbuje sam sobie poradzić i mnie unika.

– Tak myślisz?

– Nie wiem – powtórzyła wzdychając. – Prawdopodobnie.

– Ale myślałem… cóż, to wyglądało jakby dokądś zmierzało.

– Też tak sądziłam, ale potem… On nie chciał, żebym wiedziała, Harry. Jestem tego pewna i teraz nie wie, co z tym zrobić. Żadne z nas nie wie, co powiedzieć. Znowu wszystko stało się okropnie niezręczne. W ogóle jest teraz inny. Ciągle jest wściekły, czuję to za każdym razem, gdy przechodzi obok. Widzę to w wyrazie jego twarzy.

– Ale nie jest na ciebie zły? – zapytał Harry. To było niemal urocze, jak starał się to zrozumieć.

– Nie bezpośrednio, ale wydaje mi się, że jest zły na wszystko. Ta sytuacja utrudnia mu życie, które już i tak było ciężkie. Nie wiem co się dzieje, naprawdę. Chciałabym wiedzieć co powiedzieć, jak z nim porozmawiać, ale… – wzruszyła ramionami siląc się na uśmiech.

– Właśnie tego nie rozumiem… – powiedział Harry ostrożnie. – Czemu miałoby to być niezręczne? Gdy Dumbledore nam o tym powiedział założyłem, że chodziło mu o to, że się umawiali, ale Snape powiedział, że nie…

– Nie, on i twoja mama nigdy nie byli razem, ale… on chyba chciał. Myślałam o tym, ale nie byłam pewna, dopóki nie zobaczyłam jego miny, gdy to powiedziałeś. Myślę, że żywił do niej silne uczucia, a ona ich nie odwzajemniała. Może. Tylko zgaduję, ale czuję, że mam rację.

– To nie ma sensu – zaprotestował. – Mówiłem ci o wspomnieniu, które zobaczyłem w Myślodsiewni. Nie przepadali za sobą. Drażniła go, nazywała Smarkerusem i w ogóle, a on nazwał ją… no, mówiłem ci.

– Tak. Harry, pomyśl o tym, co właśnie powiedziałeś. Co się z nim działo, gdy to mówił? Myślisz, że w ogóle wiedział, co mówi? – Hermiona usiadła prosto, zdając sobie sprawę, że bronienie go było głupim pomysłem, ale nie było już odwrotu. – Wyobraź sobie, że Draco i jego idiotyczni kumple się na ciebie uwzięli. Nie przyjaźnisz się ze mną ani Ronem, jesteś mało popularny i samotny. Paczka, która cię nie znosi uczepiła się ciebie, rozbraja cię, każe ci jeść mydło, a potem wyciąga cię w powietrze grożąc rozebraniem do naga na oczach innych. Dużo ludzi patrzy i wszyscy się śmieją. Ginny też tam jest, a ty wiesz, że Draco ją lubi i flirtuje z nią nawet podczas dręczenia cię. Ona każe mu przestać. Tak, stara się pomóc, ale to rani twoją dumę. A ty już i tak jesteś wściekły, boisz się co się stanie i go nienawidzisz… Mówisz kilka głupich i obrzydliwych rzeczy, mniej prowokujących od tego.

Harry zmarszczył brwi, otworzył usta i zamknął je z niezadowoleniem.

– Ale wciąż nie rozumiem…

– Ten dzień był opisany w jego aktach medycznych. Bez szczegółów, bo nie powiedziałby przecież madame Pomfrey, co się stało. Ale ona zauważyła mydło i siniaki. Nie było śladu po przyjaciółce, która odwiedzała go gdy był ranny i zrozumiała, że się pokłócili. Myślę, że twoja mama przestała się do niego odzywać po tym co powiedział, a on nigdy nie zdołał się z tym pogodzić.

– Co za bałagan… A jak ty się z tym czujesz? To musi być trudne…

Hermiona wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. To męczące ciągle tak mówić, ale naprawdę nie wiem. Cokolwiek się wydarzyło, to było przed naszymi narodzinami. Nie kłamałam, nie robi mi to różnicy, ale Bóg jeden wie co on czuje. Szczerze mówiąc nie wiem, czy on sam w ogóle wie. To dziwne. Myślałam, że masz rację, że mnie lubi, ale teraz nie mam pojęcia.

– Dlatego tak się upierałaś, że nie masz szans? Bo wiedziałaś… – Harry wziął oddech, wyraźnie próbując zmusić się do powiedzenia tego na głos – …wiedziałaś, że był zakochany w mojej mamie?

– To był jeden z powodów, ale byłam szczera co do pozostałych – westchnęła. – Rozmowa nie pomaga. Będę pewna co do mnie czuje, jeśli on sam zechce, żebym wiedziała. Nie da się go odczytać. Poza tym, jak już mówiłam, nie widziałam się z nim. Teraz nie wiem nawet, czy wciąż się przyjaźnimy, nie mówiąc już o… czymkolwiek innym. Martwię się o niego. Dyrektor nie powinien był tego robić.

– Tak – zgodził się Harry. – To kolejna rzecz, która mnie dezorientuje, czemu mi powiedział? Masz rację, nie musiałem wiedzieć. Chciałbym nie wiedzieć, ale to wciąż szokuje; chyba jednak chciałbym wiedzieć, jeśli to ma jakiś sens. Ale nie musiałem. Prawda? To znaczy, w tym roku Snape był dla mnie milszy niż kiedykolwiek wcześniej, cóż, stosunkowo miły. Nie wiem czy wciąż mnie nienawidzi czy nie. Chyba udawał, że nie, więc czy naprawdę musiałem znać kolejny powód, dla którego ma do mnie taki stosunek?

– Nie musiałeś. Myślę… Myślę, że dyrektor chciał, żebyś nakrzyczał na Snape’a. Żeby usłyszał to od ciebie, żeby go zranić. Pewnie to miała być kara za dowiedzenie się o Horkruksach.

Harry zmarszczył brwi.

– Ale przecież ty mu o nich powiedziałaś.

– Ale Dumbledore o tym nie wie. Nie wie co nas łączy, cokolwiek to jest. Wie o leczeniu, ale nie o bieganiu. I nie jestem pewna, czy wie o Oklumencji, ale na pewno nie wie o moich rodzicach. Myśli, że profesor Snape użył na tobie Legilimencji i wymusił to od ciebie. To bezpieczniejsze, ale bardzo rozzłościło Dumbledore’a i wydaje mi się, że w ten sposób chciał się odpłacić.

– Czemu ciągle nazywasz go profesorem? – zapytał nieco zdekoncentrowany Harry uśmiechając się. – Naprawdę wciąż tak o nim myślisz?

– Tak bardzo jak to możliwe – przyznała Hermiona. – Tak jest najlepiej. Nie chcę zaliczyć przed nikim wpadki, a on nigdy nie powiedział, że mogę używać jego imienia tak wprost. Nie rozmawialiśmy o tym. – Choć właściwie raz powiedział jej, że nie musi nazywać go panem na okrągło… ale co to w ogóle znaczyło? Niech to szlag, znowu każe mi wszystko kwestionować.
Jej przyjaciel pokiwał głową zdekoncentrowany, milcząc, zapatrzył się w ogień. Jego spojrzenie ukryło się za odbiciem płomieni w jego okularach.

– Czy to naprawdę powód, dla którego Dumbledore to zrobił?

– Nie wiem, ale nie widzę innej opcji. Nie musiałeś wiedzieć. To tylko dołożyło ci trosk i ponownie skłóciło ciebie i Snape’a. Chyba, że… może to właśnie to. Może chciał was od siebie oddalić.

– Dlaczego?

– Coś ważnego się wydarzy pod koniec roku. Wiemy, że Dumbledore chce zmusić profesora Snape’a do czegoś złego – zastanawiała się Hermiona na głos. – Może, cokolwiek to jest, będzie miało wpływ na przebieg wojny. Z Horkruksami i w ogóle, nie wydaje mi się, że Dumbledore będzie ci kazał zostać z Zakonem, a jeśli Snape też ma coś do zrobienia, może to i lepiej, jeśli będzie między wami dystans – nie wierzyła w żadne swoje słowo, ale byłoby miło, gdyby był choć cień wątpliwości a takie wyjaśnienie pomogłoby Harry’emu; jej przyjaciel nie miał za wiele czegoś, w co mógłby wierzyć.

– Może – zgodził się Harry powątpiewającym głosem. – Ale Snape powiedział, że prosił Dumbledore’a, by nikomu nie mówił. Zmienił strony, żeby chronić moją mamę więc to oczywiste, że Dumbledore wiedział. I sposób, w jaki mi o tym powiedział; chciał, żebym myślał, że coś między nimi było, prawda?

Chłopak wydawał się być zagubiony. Hermiona skrzywiła się w duchu. Harry traktował dyrektora jak bohatera od początku pierwszego roku, zawsze zdawał się nie zauważać jak niecodzienna jest ich relacja w porównaniu z innymi uczniami. A teraz, gdy pojawiły się pierwsze zgrzyty, wyraźnie nie wiedział jak sobie z tym poradzić.

– Nie wiem, Harry. Nie mam pojęcia, jaki jest jego plan. Wiem tylko to, czego sama się dowiedziałam. Cokolwiek się stanie, to niszczy profesora Snape’a od miesięcy, a Dumbledore nie chce mówić o tym nikomu w Zakonie. Horkruksy też trzyma przed wszystkimi w sekrecie. Nie mam pojęcia, czym właściwie Zakon się zajmuje, ale wygląda to tak, jakby Horkruksy były sposobem na pokonanie Voldemorta, a wszyscy inni kręcą się wokół na wypadek, gdyby coś poszło źle. Nie wiem do czego Dumbledore zmusza Snape’a, ale to z pewnością nic dobrego. Nie rozumiem, czemu nie mówi nikomu o swoich zamiarach.

– Skąd wiesz, że nikomu nie powiedział?

– To zabrzmi dziwnie, ale przyjaźnię się z kilkoma portretami dawnych dyrektorów i dyrektorek.

– Serio? – Harry parsknął śmiechem.

– Tak – Hermiona uśmiechnęła się szeroko. – Jeden z nich to Fineas, pradziadek Syriusza, czy coś takiego.

– Jakim cudem…?

– Jedna z dawnych dyrektorek była Uzdrowicielką. Jej portret wisi w skrzydle szpitalnym. Przyjaźniła się z Fineasem. Co dziwne, obydwoje lubili Snape’a, chociaż nie wiem jak to się stało. Czasem nad nim czuwają. To wzruszające, ale dziwne. W każdym razie, czasem zdradzają mi różne rzeczy. Profesor McGonagall odwiedziła go i spytała co się dzieje, bo Dumbledore nie chciał jej nic powiedzieć. – Dziewczyna westchnęła. – Wiedzą do czego Dumbledore zmusza Snape’a, ale nie mogą mi powiedzieć. Związani są jakąś przysięgą, która zabrania im rozpowiadanie tego, co usłyszeli w gabinecie dyrektora. Wiem tylko, że to coś złego i są wzburzeni, że Dumbledore nie chce powiedzieć nikomu, zanim to się stanie.

– Źle to wygląda. Zgaduję, że to coś, co każe nam ponownie zastanawiać się, po czyjej stronie stoi Snape?

– To by miało sens, ale nie mam pewności. Nie wiem też, czy to ma jakiś związek z Draconem. Pytałam o to profesora jakiś czas temu, ale nic mi nie powiedział.

– Pytałaś go o to, co każe mu zrobić Dumbledore?

– Oczywiście. Wiele razy, na wiele sposobów. Milczy jak grób. Myślę, że to po części przez jego dumę, a po części dlatego, że jest upartym osłem, który kurczowo trzyma się swojej niezależności i próbuje działać na własną rękę. Ale ja wiem, że się martwi i wydaje się nie wierzyć w to, że przeżyje, co przeraża mnie do szpiku kości.

– Naprawdę? – Harry zmarszczył brwi. – W takim razie nie wiem, co to może być. Chyba, że myślisz, że Dumbledore każe mu zabić Voldemorta, czy coś.

– To głupie. Nic nie zadziała, dopóki Horkruksy nie zostaną zniszczone. I nie sądzę, że to przez to się denerwuje.

– No tak, prawda. Poza tym, Dumbledore zna przepowiednię. Czy Snape ją zna? A, czekaj, wspomniał o tym na treningu, tak?

– Nie wydaje mi się, żeby znał ją w całości – przypomniała sobie Hermiona. – Słyszałam, jak rozmawia z Dumbledore’m po bitwie w Ministerstwie. Pytał, czy Dumbledore kiedykolwiek zdradzi mu tę część, której nie zna.

– Dziwne. Co złego w tym, że wie o wszystkim? Nawet ja nie sądzę, że powiedziałby Voldemortowi coś niebezpiecznego, chyba że już to zrobił. Wciąż go nie lubię i raczej bym nie zaufał prywatnie, ale wydaje mi się, że jest po naszej stronie, nawet jeśli tylko dla ciebie.

– No nie wiem. Wiem, że myśli, że Dumbledore mu nie ufa, ale skoro nawet ty przyznajesz, że jest po naszej stronie… – Hermiona wzruszyła ramionami, gdy razem z Harrym uśmiechnęli się do siebie. – Im więcej się dowiaduję, tym mniej mnie to wszystko cieszy. Myślę, że nikt nie wie do końca, co się dzieje. Nawet sam Dumbledore.

Harry przygryzł wargę marszcząc brwi, po czym wzruszył ramionami.

– Dopóki Voldemort o niczym nie wie.

Severus nie podniósł wzroku, gdy ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu. Skupiał się na ocenianiu wypracowań piątoklasistów. Papierkowa robota ostatnio nawarstwiała się na jego biurku, nie za bardzo się nawet na tym skupiał, a czas wolny zajmowały mu ważniejsze sprawy niż prace domowe. Właściwie to nie zawracał sobie już głowy czytaniem esejów. Przebiegał jedynie wzrokiem po tekście, by móc stwierdzić, ile mniej więcej pracy zostało w niego włożone. To i jego wiedza o tym, jak mądry był dany uczeń, pozwalało mu szybko wystawić odpowiednią ocenę.
Ponowne pukanie do drzwi sprawiło, że zmarszczył brwi. Ktoś z grona pedagogicznego nie pukałby w ogóle, a Hermiona otworzyłaby drzwi zaraz po pierwszym pukaniu, poza tym wątpił, że odwiedzałaby go teraz. To znaczyło, że za drzwiami stał jakiś inny uczeń, ale przecież jego wychowankowie ze Slytherinu rzadko zawracali mu głowę.

– Wejść – powiedział oschle, przeglądając kolejne wypracowanie. Gdy drzwi się otworzyły, podniósł wzrok. Zamrugał oczami, zaskoczony widokiem Pottera, który nigdy z własnej woli nie zbliżał się do niego. Poczuł automatyczny napływ gniewu i wstydu, zmieszanych ze zwykłym tępym uczuciem bólu i niechęci, który czuł za każdym razem, gdy tylko patrzył na chłopca. Po chwili jednak jego emocje ochłodziły się, co przyniosło ulgę; nie znosił nie mieć kontroli nad samym sobą, nawet na chwilę.

– Potter – mruknął w ramach przywitania, ponownie przenosząc wzrok na swoją pracę. – Jestem mniej skory do rozmowy z tobą niż zwykle. Odejdź.

– Nie przyszedłem po to, by porozmawiać, proszę pana – odparł chłopak ostrożnym głosem, wyraźnie próbując niczego nie prowokować. Severus docenił to skrycie. Wystarczająco trudne było kontrolowanie siebie w najlepszych momentach, a to zdecydowanie nie był jeden z nich. – Pomyślałem tylko, że powinien pan wiedzieć, że Malfoy mnie zaatakował.

– Co? – uniósł gwałtownie głowę i wpatrywał się w przedstawiciela Gryffindoru przez chwilę, automatycznie odczytując wyraz jego twarzy – wyzywający, zdenerwowany, ale zaskakująco spokojny. Powoli i opornie odłożył pióro i wyprostował się. – W porządku, panie Potter, masz moją pełną uwagę. Wykorzystaj to dobrze.

Harry wziął zrównoważony oddech.

– Jęcząca Marta powiedziała mi o płaczącym chłopcu w jej łazience. Poszedłem, by zobaczyć, co się stało i to był Malfoy. Próbowałem z nim rozmawiać, ale, cóż, nie potrafimy spokojnie się dogadać, odkąd wie kim jestem. Pokłóciliśmy się i mnie zaatakował.

– Doprawdy? – odpowiedział Snape sceptycznie unosząc brew. – A ty co zrobiłeś w odpowiedzi?

Chłopak poczerwieniał ze złości, ale trzymał nerwy na wodzy, patrząc w podłogę.

– Wymieniliśmy kilka drobnych zaklęć, ale nic mu nie zrobiłem… no, prawie, ale się powstrzymałem.
– I co, chcesz za to medal? Gratuluję – powiedział profesor z sarkazmem. – Zapewne rozumiesz, dlaczego branie pod uwagę twoich słów przychodzi mi opornie, uwzględniając twoje kłamstwa wobec mnie i antagonizowanie pana Malfoya.

– Tak, proszę pana – odparł cicho Potter. Te słowa były wymuszone przez zaciśnięte zęby, ale to prawie wystarczyło, by zaimponować Severusowi. Prawie. Chłopak w końcu zaczął się uczyć. – Ale gdybym zrobił coś złego, on by już do pana przyszedł.

Severus w to wątpił. Kiedyś Draco z pewnością przybiegłby do niego z jękiem, jak robił to wiele razy. Oficjalnie Snape zawsze bronił Slytherinu i zazwyczaj odmawiał słuchania wersji wydarzeń innych uczniów, by móc później wiarygodnie zaprzeczyć.. Prywatnie, często był zniesmaczony zachowaniem swych podopiecznych tak jak wszyscy inni i za zamkniętymi drzwiami dawał im do zrozumienia, że przesadzili. Polityka domu Slytherinu zawsze była o wiele bardziej skomplikowana niż proste zasady pozostałych trzech.

– Możliwe – odpowiedział z dystansem. – Co teraz zamierzasz?

– Chodzi panu o to, czy zamierzam pójść do profesor McGonagall lub profesora Dumbledore’a?

Severus zacisnął zęby na dźwięk nazwiska dyrektora, ale czuł ulgę, gdy jego złość pozostała pod kontrolą.

– Chodzi mi dokładnie o to, o co pytałem. Co teraz zamierzasz?
Po dłuższej chwili wahania Potter powiedział powoli:
– Nie wiem… Dlaczego w ogóle płakał?

Ponieważ znajduje się między młotem a kowadłem, tak jak ja. Bo jest bardzo młody i śmiertelnie przerażony, a nie wie komu ufać.

– Nie mam pojęcia.

– Nic pan nie wie?

– Mógłbym zgadywać, gdybym musiał, ale to naprawdę nie twój interes, Potter. Nie wtrącaj się – polecił cicho.

– Do czego Voldemort zmusza Malfoya?

Poczuł silny ból w ramieniu na dźwięk tego imienia, a jego gniew wszedł na nowy poziom. Jednak Severus szybko się opanował, zachowując obojętną twarz.

– Potter, zakładając, że ten jeden raz twoje nieuzasadnione podejrzenia są słuszne, co takiego każe ci myśleć, że bym ci powiedział? Ile razy mam ci mówić, że nie jesteś w centrum wszechświata?

– Cóż, podobno jesteśmy po tej samej stronie – mruknął pochmurnie.

Już nie mam pojęcia, po czyjej stronie jestem.

– Prawie żadnego nacisku na słowo podobno. Jestem pod wrażeniem – odpowiedział Severus z sarkazmem. – Odejdź, Potter. Nie masz obrażeń, tak samo jak Draco. Odpuść – zachowanie spokojnego głosu wymagało niemałej pracy, ale udało mu się brzmieć bardziej prosząco niż rozkazująco. Nie miał nastroju do kłótni z Potterem, który twardo stawał przy swoim, a gdy chłopak zachowywał się tak uparcie, ciężko było nie pamiętać jego rodziców.

Ku jego zaskoczeniu, Potter niemrawo pokiwał głową i przed odwróceniem się w stronę drzwi, rzekł:
– Tak, proszę pana.

W progu drzwi zawahał się jednak.

– Proszę pana…

– Nie – warknął Severus, starając się, by jego ton brzmiał ostrzegająco. – Mówiłem, że nie będę z tobą dyskutował.

– Nie miałem zamiaru pytać o… to – odparł oburzony chłopak, choć nuta zawstydzenia w jego głosie budziła w Severusie wątpliwości. Nie winił Pottera za dociekliwość, nie znał przyjaciół swojej mamy, a Lupin był jedyną osobą z czasów jego ojca, który jeszcze był w pobliżu. Ale mimo to nie zamierzał o tym rozmawiać. Chłopak musiał po prostu być ciekawski.

– Więc czego chcesz? Mam dużo pracy.

Potter znów się zawahał. Jego zdenerwowanie oznaczało, że to o co chciał zapytać pewnie wpędzi go w kłopoty. Wzdychając, Severus podniósł głowę i przyjrzał mu się bacznie, w milczeniu wyzywając go do powiedzenia tego, cokolwiek to było. Chłopak źle wyglądał. Po widoczniej wewnętrznej walce, wypalił:

– Hermiona za panem tęskni – po czym rzucił się do ucieczki i zatrzasnął za sobą drzwi.

Severus gapił się pusto na drzwi, przez moment próbując to przeanalizować. Powinien zapewne być wściekły na Pottera, że w ogóle o tym wie, ale bardziej interesowało go, czy to co usłyszał było prawdą. Poza tym, wciąż czuł się dziwnie po tym, jak ostatnio Potter dowiedział się o nim czegoś osobistego. Powoli odchylił się na krześle i wbił zamyślone spojrzenie w sufit. Naprawdę za mną tęskni?

On też za nią tęsknił, choć bolało go przyznanie się do tego. Nie mieli żadnego kontaktu poza lekcjami obrony od… tamtej nocy. Początkowo nie był w stanie ryzykować żadnego towarzystwa, gdy jego mechanizmy obronne chwiały się, a emocje groziły przejęciem kontroli. Bóg jeden wie, co mógłby powiedzieć lub zrobić przez nawet najmniejszą prowokację. Po kilku pierwszych dniach… wciąż jej unikał, zwyczajnie dlatego, że nie wiedział co zrobić lub powiedzieć. Nawet w najmroczniejszych koszmarach nie wyobrażał sobie takiego scenariusza i wciąż był zarówno zagubiony jak i zraniony. Ale… tęsknił za nią. Była jedną osobą jaką znał, która na pewno nic od niego nie chciała i ufała mu bezgranicznie. Tęsknił za jej głosem i sposobem mówienia, prostym i naturalnym, takim jakiego nikt inny nie posiadał. Nie uważała przy nim na słowa, a on nie musiał udawać kogoś, kim nie jest.
Wiedział, że łatwiej byłoby nic nie robić. Zostawić to, odpuścić, pozwolić by dystans rósł, aż w końcu nie byłoby problemu. Wiedział też, jak nieszczęśliwym by go to uczyniło. Nie potrzebował Dilys mówiącej mu, że nie może tego zrobić i chyba były dowody na to, że Granger nie byłaby zadowolona z rozstania. Świat zmierzał w stronę piekła, nie miał nikogo innego, komu mógłby zaufać, a wszystko wydawało się mniej mroczne, gdy Hermiona była blisko. Szczerze mówiąc, myślał, że sam nie da rady dłużej.

Więc co mu pozostało? Zamyślony Severus spojrzał ponownie na połowicznie ocenione wypracowanie, chwycił swoje pióro i wrócił do oceniania. Był czwartek. Wieczorem będzie zbyt zmęczony i humorzasty by cokolwiek próbować, poza tym ich trójka pewnie będzie ćwiczyć, a na pewno nie chciał zmierzyć się z nimi wszystkimi. Jutro… cóż, piątkowe wieczory były znane z zebrań Śmierciożerców, bo ci nieliczni, którzy pracowali, zazwyczaj nie robili tego w weekendy. Nie był wzywany w zeszłym tygodniu, więc możliwe było spotkanie następnego wieczoru. To znaczyło, że prawdopodobnie spotka Hermionę w skrzydle szpitalnym, choć nie będzie w kondycji do cywilizowanej rozmowy, w dodatku nie będą sami.

Spojrzał przelotnie na stos papierów zajmujących niemal całe biurko. Gdyby większość z tego zdołał ocenić dziś… być może mógłby się z nią spotkać w sobotę lub niedzielę. Wciąż musiał pokazać jej trudniejsze części warzenia Wywaru Tojadowego; dobrobyt Lupina nie był aktualnie jego priorytetem, nawet w jego standardach, ale to byłaby dobra wymówka. Przez kilka godzin byliby sami, z uzasadnioną pracą, która odwracałaby jego uwagę i kupiła czas, gdyby był potrzebny bo wiedział, że będzie wiele momentów, w których zabraknie mu słów. Będzie chciała rozmawiać o Lily, ale czy na pewno? Skoro naprawdę wiedziała od jakiegoś czasu, może nie będzie chciała. I na pewno znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że on sam nie chce o tym mówić. To wszystko było strasznie zagmatwane, ale mógł chociaż spróbować to ignorować mając jednocześnie nadzieję, że zniknie. To nigdy nie działało, ale przecież zawsze jest ten pierwszy raz, prawda? Z resztą, jeden problem na raz.
A podczas tych kilku godzin razem… Severus przygryzł wargę, debatując z samym sobą. Nagle pokiwał głową nad niespodziewanym rozwiązaniem. Wszystkie przysięgi zostały zerwane. Powie jej dokładnie to, o co prosił Dumbledore. Chrzanić konsekwencje. Nie chciał jej tym obciążać, ale jeśli w jakiś sposób przetrwa koniec roku, na pewno nie chce by myślała, że jest zdrajcą. Opinie innych się nie liczyły, ale jego pierwszym odruchem, wobec każdego, kogo choć trochę lubił była próba zanegowania ogólnego poglądu na jego temat i zaprezentowania się w nieco lepszym świetle. Jeśli będzie miał choć trochę szczęścia, Hermiona będzie mogła pomóc mu uporządkować jego zabałaganione myśli. Przynajmniej będzie się z tym wszystkim czuł lepiej.

Hermiona nie była zadowolona. Wiedziała, że Snape został wezwany w piątek, bo widziała wyraz jego twarzy, gdy wcześniej wyszedł z kolacji, a Fineas później to potwierdził. Było wcześniej niż zwykle, ale nie na tyle, by wszcząć alarm. Wciąż nie wrócił, ale był dopiero sobotni poranek. To nie było do końca niesłychane, żeby od czasu do czasu wziął wolne. Nawet jeśli zwykle dawał o tym znać, biorąc pod uwagę jego złość na Dumbledore’a, zrozumiały był brak wiadomości z jego strony. Nie było absolutnie żadnego powodu do paniki. Poza dręczącym ją wrażeniem, że coś było nie tak.
Próbowała ignorować to uczucie, jakby to było zwykłe zmęczenie, bo naprawdę była wykończona, a to samo w sobie ją irytowało, bo nie miała powodu, by być tak zmęczoną. Spała dobrze, jak kłoda. W zasadzie spała głębiej, niż zwykle. Powtórki szły jej dobrze i nie stresowała się na tyle, by się przemęczać, a egzaminy się zbliżały. Za wiele dziś nie zrobiła i nie miała planów na resztę dnia. Wciąż jednak była strasznie zmęczona i zdenerwowana.

Gdy znowu spojrzała na zegar było wpół do dwunastej, ostatnio patrzyła kilka minut temu; stłumiła kolejne ziewnięcie i ponownie zaczęła się zastanawiać, co ją tak niepokoi. Martwiła się o Snape’a od tamtej nocy, gdy Dumbledore go okropnie i boleśnie zdradził, ale w jakimś stopniu wydawał się z tym pogodzony. Przez ostatni tydzień ten przerażający gniew powoli w nim malał, gdy odbudowywał mury wokół siebie. Wiedziała, że był cholernie silny – dałby radę poradzić sobie ze wszystkim. Był urodzony jako ktoś, kto przezwycięża wszystkie trudności. Będzie dobrze, wmawiała sobie po raz kolejny – zasłużył na prawo do bycia z samym sobą na parę godzin, z dala od szkoły, swojego szefa i okropności tego świata. Byłby wściekły, gdyby wiedział, jak idiotycznie Hermiona się zachowuje. Z irytacją zmieniła pozycję i chowała stopy pod sobą, schylając się w stronę stosu książek koło jej fotela i chwyciła tę na samej górze. Wszystko było w porządku. Chłopaki grali na zewnątrz w Quidditcha i nie będą jej przeszkadzać – nie wiedzieli, że Snape się nie pojawił i nie miała powodu, by im o tym mówić. W pokoju wspólnym panowała cisza, bo na dworze lśniło słońce. Znajdujący się za nią obraz był wystarczająco blisko, by ją zawołać w razie potrzeby. Popracuj trochę i zapomnij o tym. Wszystko z nim dobrze.

Severus nie potrafił już za wiele poczuć. Wcześniej był ogromny ból. Cały swój ciężar czuł na barkach i nadgarstkach, co samo w sobie było dość bolesne, ale teraz wszystko wydawało się odległe. Zamiast wisieć, leżał teraz na podłodze, ale nie pamiętał kiedy zmienił pozycję. W powietrzu czuć było krew, ale to nie wydawało się ważne. Czuł zimno, co było do przewidzenia, bo był przekonany, że umiera.
Nie było tak źle jak wcześniej myślał, że będzie. Jak dotąd jego życie nie przebiegło mu przed oczami, nie widział żadnych tuneli ani światła i nie słyszał żadnych głosów. Było mu po prostu zimno, a wszystko inne było ciche i dalekie. Było też ciemno, ale nie był pewien dlaczego, bo miał wrażenie, że tylko  jedno z jego oczu było uszkodzone. Był wyczerpany, czuł głębszą wersję tego samego znużenia, które wlokło się za nim od miesięcy.

Powoli biorąc kolejny ciężki oddech, Severus zastanawiał się apatycznie, ile to jeszcze potrwa, nie miał pojęcia jak długo się tam znajdował. Mogły minąć dwie godziny lub dwadzieścia lat. Nie miał żadnego źródła odwołania. Nie był do końca przytomny. Był jedynie lekko świadomy tego, gdzie się znajdował; byli tam ludzie, prawdopodobnie kłócący się, czyją winą było ich poniesienie się emocjom, ale nie mógł ich usłyszeć i właściwie to nie miał ochoty. Lepiej było odpływać w ciche zakamarki swojego umysłu, gdzie nie mogli go dosięgnąć, i czekać.

Zawsze wiedział, że to się pewnie tak skończy, że jego śmierć będzie bolesna, powolna i okrutna i na pewno była, całkiem niedawno. Ulżyło mu, bo był teraz zbyt zraniony, by to poczuć. Choć było to głupie, bo Voldemort zapewne nie miał pojęcia o tym, co się właśnie działo. Jego mistrz był podejrzliwy, pamiętał to, został ukarany za wywołanie tej podejrzliwości, potem Czarny Pan został wezwany i odszedł, zostawiając Severusa na pastwę innych i nie wrócił. Poniosło ich lub otrzymali rozkaz, by… cóż, to nie miało już znaczenia. Po prostu umierał i tyle.

Severus obracał w głowie tą myśl, próbując odkryć, czy go to obchodziło, czy nie. Myślał, że chyba jednak nie. Właściwie to było coś w rodzaju ulgi. Przynajmniej wkrótce to się skończy i nie będzie musiał dłużej walczyć. W jego życiu nie było za wiele, za czym by tęsknił. Krótkie wspomnienie obudziło się i przez chwilę widział parę pełnych życia zielonych oczu, ale towarzysząca im twarz była niewyraźna i jedyną emocją jaką wywołała, było słabe uczucie tęsknej melancholii. Ta część jego duszy była już prawdziwie martwa. Inne wspomnienie pokazało mu błyszczące brązowe oczy, kolorem przypominające ciemny rum; ten obraz sprowokował nieco więcej emocji, przeważnie zagubiony, samotny żal, ale nie miał energii, by się tego trzymać i mimo najlepszych chęci jej twarz również rozpłynęła się w ciemności.

Leżał w ciszy nie myśląc o niczym, czując jak opuszcza go coraz więcej sił i zastanawiał się. Generalnie wizja śmierci i zostawienia wszystkiego wywoływała ulgę. Zakon tak naprawdę go nie potrzebował. Jego informacje były pożyteczne, ale również ograniczone i zazwyczaj nawet nierozważane. Przeżyliby bez niego. Może nawet wygrają – dziwniejsze rzeczy się działy, a oni byli w większości dobrymi ludźmi. Nigdy nie przewidywał, że przeżyje do końca.

Jakieś żale? Zapytał siebie samego ze znużeniem w cichej ciemności, która wypełniała jego umysł. Niewiele, ku jego zaskoczeniu. W zasadzie jedynym czego teraz żałował było stanie się Śmierciożercą. Okoliczności popchnęły go do podjęcia tej decyzji, ale to był w pełni jego wybór i nawet jeśli nie miał za bardzo innej opcji, jego decyzja była w pełni świadoma. To był pierwszy prawdziwy błąd, a gdy już zaczął, nie mógł zrobić nic innego jak podążać tą ścieżką, która w końcu doprowadziła go do obecnego stanu – zimnego i ciemnego miejsca, gdzie umierał. Rozważył wszystkie swoje wybory przyjęcia Mrocznego Znaku, nie, nie mógł wybrać inaczej, jeśli chciał żyć w zgodzie ze sobą. Nie miał dobrego życia, ale się starał i nie wszystko to było do końca jego winą. To nie było za wiele, ale więcej niż można by powiedzieć o wielu ludziach.

Tak czy inaczej, wszystkie niewyjaśnione wątki były teraz uwiązane. Potter wiedział co nie co, dlaczego to robił, to nie było częścią planu, ale nie specjalnie miał coś przeciwko temu, że syn Lily już go tak śmiertelnie nie nienawidzi. Jego ostatnie więzi lojalnościowe z Dumbledore’em były złachmanione, a jego długi i zobowiązania obrócone w pył. Jeśli chodzi o Hermionę, cóż, dręczyło go przeczucie, że podejrzewała co do niej czuje; nie żałował tego, że nigdy nie wyznał jej swoich uczuć i przynajmniej nie musiał nigdy znosić nieuniknionego odrzucenia, które by z pewnością otrzymał. Dziwne, ale to chyba liczyło się jako wygrana.

Biorąc kolejny słabnący oddech, czując jak przy wydechu powietrze ześlizguje się z jego płuc, a zimno przenika do jego kości, Severus czekał na koniec. Ostatnio zastanawiał się z niepokojem, co stanie się z nim po śmierci, ale gdy był już blisko dotarło do niego, że to nie ma znaczenia. Nie był przywiązany do swojego życia na tyle mocno by stać się duchem, więc pójdzie dalej. W bardzo, bardzo, bardzo nieprawdopodobnym przypadku, w którym kończy w czymkolwiek co nazywa się Niebem, to mówiło samo za siebie, będzie szczęśliwy, nawet jeśli tylko domyślnie, choć obraz szczęścia był u niego teraz nieco zamglony. Bardziej prawdopodobnym było, że skoczy po przeciwnej stronie, ale nawet Piekło nie byłoby takie złe. Ważne, że nie będzie musiał już dłużej walczyć. Dobrze znosił ból i niezależnie od tortur, nie wymagałoby to od niego niczego oprócz pasywnego znoszenia ich, co byłoby całkiem spokojne. A jeśli była jeszcze inna droga, jeśli reinkarnacja faktycznie istniała, wątpił, że otrzymałby życie gorsze od tego, które już miał. Więc życie pozagrobowe nie było powodem do zmartwień.
To nie była do końca śmierć jakiej chciał, ale mogło być gorzej. Ostatecznie umrze ze swoją osłoną nietkniętą, przysługując się planowi do samego końca. I już nie bolało. Chociaż chciałby, żeby ktoś był z nim teraz.. Był w życiu samotny, miło byłoby przynajmniej umierać w towarzystwie.

Niepokój, który dręczył Hermionę stopniowo wzrastał, aż w końcu późnym popołudniem niemal ogarnął ją atak paniki. Nie było sensu iść do kogoś z Zakonu, nawet jeśli coś złego się wydarzyło, nie znali sposobu na znalezienie Snape’a, a poza tym… wiedziała z okrutną pewnością, że nie ryzykowałby niczego, by mu pomóc. Według Zakonu ich szpieg nie był wystarczająco ważny, by sprowadzać zagrożenie na kogokolwiek z członków. To było głupie i okropne. Poza tym, nie miała nawet najmniejszego dowodu na to, że coś się stało, Snape’owi już wcześniej zdarzało się znikać tak jak tego dnia, a „przeczucie” niczemu nie dowodziło.

Mimo to, nigdy nie czuła czegoś takiego i nie zamierzała kompletnie tego ignorować. Gdy tylko kolacja dobiegła końca, dała Ronowi i Harry’emu tradycyjną wymówkę o bólach miesięcznych i uciekła, wślizgując się do podziemi i przemieściła w półmroku w stronę bramy. Gdy usiadła pod drzewem i przygotowała się na czekanie, poprzysięgła sobie, że jeśli Snape wrócił i wszystko będzie w porządku, nie ujdzie mu to na sucho.

Zimno przenikające do szpiku kości nie miało na niego tak wielkiego wpływu. Severus próbował się skupić i zrozumieć, co się dzieje. To było trudne, jego myśli były ociężałe i zziębłe, przychodziły z prędkością lądolodu, a on sam był tak blisko śmierci, że myślenie było niemal niemożliwe. Ale coś się zmieniło. Niejasne i mgliste wspomnienie wypłynęło na powierzchnię jego umysłu – wspomnienie pływania w lodowatym morzu i wyciąganiu jego nieczułego ciała z wody na słońce; to właśnie czuł, ciepły i delikatny blask słońca ślizgający się po jego chłodnej skórze i odganiający zimno w niepamięć.
To nie miało sensu. Nie był pewien jak to wygląda, bo nigdy jeszcze nie umierał, ale wyobrażał sobie, że to było właśnie to co czuł wcześniej – powolny i stopniowy zjazd w zimną, ciemną ciszę. To gładkie, złote ciepło zupełnie do tego nie pasowało. Nie był jeszcze martwy, bo zdawał sobie sprawę z niebezpiecznego, wolnego, arytmicznego bicia swojego serca i płytkiego, rzadkiego oddechu, podczas gdy jego ciało kurczowo i nieustępliwie trzymało się życia, choć jego umysł zaakceptował już śmierć; jego instynkty przetrwania zawsze były silne. Ale ciepło było przyjemne, łagodnie go uspokajało, więc nie zamierzał narzekać. To uczucie było nieco znajome i miał wrażenie, że to nie jest zwykłe wspomnienie promieni słonecznych, ale analizowanie tego było dla niego zbyt trudne. Po prostu leżał bezwładnie, czując jak doznanie przepływa powoli przez jego ciało.

Po jakimś czasie pojawiło się inne uczucie, tym razem nieprzyjemnie znajome. Będąc zbyt słabym by czemukolwiek zaprotestować, Severus wzbronił się i odsunął, unikając każdego podstępnego uchwytu. Umierał, ale zamierzał umrzeć po dobrej stronie. Voldemort mógłby się odpieprzyć i pozwolić mu umrzeć w spokoju, nie zamierzał odzywać się teraz do tego wężowego szaleńca. Pozostawiając większość powierzchownych wspomnień w paskudnym uścisku swego pana, dryfował w ciche głębiny, gdzie kryły się wszystkie jego sekrety, relaksując się we wszechogarniającym cieple, które za nim podążało.

– Już nic nie ukryje. Byłaś taki pewna, że jest zdrajcą.

– Jest, mój Panie, przysięgam…

– Kłamiesz. Dowiedziałbym się o tym. Ach, Severusie, twoi towarzysze tak w ciebie wątpią, ale wciąż jesteś naprawdę mój, prawda? Wy wszyscy…

Coś innego prześlizgnęło się przez jego świadomość i cieszył się, że nie czuł już swojego ciała, bo naprawdę nie chciał wiedzieć, co się z nim teraz dzieje. Wszystkie fizyczne doznania rozpłynęły się w zimnym odrętwieniu, a wszystkie psychiczne zostały zredukowane do kuszącego, złotego ciepła, które go ogarniało; cokolwiek innego się działo, nie musiał się już tym martwić. Koniec był blisko.

– Zabierz go do Hogwartu. Zobaczmy, jak bardzo cenią mojego szpiega. Lepiej się módl, by go uratowali. Jest zbyt cenny, by teraz umrzeć, jeśli tak się stanie wina spadnie na ciebie. Idź.
Zimno i ciepło dziwnie się zmieszały w zawirowanych prądach cichego oceanu jego umysłu. Severus odpłynął odpuszczając wszystkiemu, gdy ogarnęła go litościwa ciemność.

Hermiona próbowała nie zasnąć, ale po jedenastej zapadła w niespokojną drzemkę pełną kłopotliwych snów, otwierając oczy za każdym razem, gdy słyszała jakiś dźwięk. W końcu przebudziła się obolała i sztywna od spania pod drzewem. Wstała powoli, by rozciągnąć mięśnie i spojrzała na zegarek; było już po piątej rano. O mój Boże.

Była pewna, że Snape nigdy na tak długo nie znikał bez słowa. Jeśli dałby znać Dumbledore’owi, Dilys i Fineas by o tym wiedzieli, widząc, że Hermiona nie śpi, daliby znać Madame Pomfrey, która by po nią przyszła. Jeśli Snape’a wciąż nie było po prawie trzydziestu sześciu godzinach, bez żadnej wiadomości… na pewno coś złego mu się przydarzyło. I nie mogła nic z tym zrobić. Nie było sposobu na znalezienie go, czy nawet dowiedzenia się, czy żyje… przygryzła wargę i zadrżała. Nie myśl tak. On żyje. Musi żyć.

Gdy ostry trzask odbił się echem kilka chwil później, prawie krzyknęła. Krew odpłynęła z jej dolnej wargi. Kilka ciemnych sylwetek stało przy bramie; po kilku niepokojących minutach, zobaczyła, jak oddalają się od czegoś leżącego na ziemi. Odwróciły się i zniknęły z kolejnym gromkim trzaskiem. Upewniając się, że już ich nie ma, popędziła do bramy i szarpnęła za kraty. W stanie, w którym była nie pamiętała o tym, że tylko nauczyciele są w stanie otworzyć bramy Hogwartu i nie miało to znaczenia, gdy kraty ustąpiły pod jej panicznym atakiem i otworzyły się. Upadła na kolana przy skulonym kształcie, prawie wymiotując przez duszący zapach krwi i chwilowo skamieniała, patrząc na przerażający widok.

– Boże – szepnęła, próbując pojąć sens tego, co widzi. Delikatne światło promieni wschodzącego słońca zasłaniały niektóre szczegóły, a silny szok chronił ją przed resztą, przez moment widziała tylko czerwień i czerń. Uwalniając się z obezwładniającej paniki, wyciągnęła drżącą dłoń, by sprawdzić jego puls. Wzdrygnęła się pod dotykiem zimnej, lepkiej od krwi skóry.

W końcu poczuła powolne uderzenia pod palcami i odetchnęła z ulgą, czując gulę w gardle; Snape wciąż żył. Jak, nie miała pojęcia, nigdy nie wiedziała kogoś w takim stanie. Jego twarz była we krwi, która nie była w stanie zasłonić obrażeń pod skórą. Ubranie było postrzępione, a rany były widoczne przez niemal każde przedarcie. Jego puls był słaby i niebezpiecznie nierówny, ale wciąż tam był. Z obrzydzeniem patrząc na krew na swoich palcach, wzięła głęboki oddech i znów prawie zwymiotowała przez mdły zapach krwi, który nieco maskował zapach spalonego mięsa i brudu. Nerwowo pomyślała o mgle, jeśli spanikuje, Snape prawdopodobnie umrze. Był na granicy życia i śmierci. Hermiona w szoku sięgnęła po różdżkę.

– Mobilicorpus – szepnęła drżącym głosem. Niebezpiecznym było przemieszczanie go bez wiedzy, jak silne miał obrażenia, ale bardziej niebezpiecznym było zostanie na zewnątrz bez ochrony szkolnych murów. Przeniosła bezwładne ciało lewitując przez bramę, zamknęła ją i zrzuciwszy swoją szatę na trawę, położyła go na niej łagodnie.

Dygocząc, usiłowała myśleć i w końcu zaczęła rzucać kilka zaklęć diagnostycznych. Jeśli wciąż żył, większość jego obrażeń nie była bezpośrednio śmiertelna, ale… wciąż krwawił w kilku miejscach na plecach. Przesuwając go powoli i ostrożnie, delikatnie usunęła resztki jego szaty i niemal zwymiotowała – jego plecy były jedną otwartą, czerwoną raną, poza miejscami czarnej spalenizny i ledwo widocznym kawałkiem białej kości. Ciężko przełykając, skupiła się na dzwonieniu w uszach i pomyślała o mgle. Automatycznie znalazła wciąż krwawiące miejsca. Jeśli nic innego go nie zabije, zrobi to utrata krwi. Wewnętrznie też krwawił, ale nie mogła z tym nic zrobić.

Gdy skończyła, odwróciła się od niego, próbując nie wsłuchiwać się w niezwykle słaby, ciężki i charczący oddech. Musiała oczyścić umysł, a nie mogła tego zrobić patrząc na to, co mu zrobili. To było dla niej za trudne. A skoro nie było mowy o zostawieniu go, by pójść po pomoc, musiała się uspokoić i skupić na myśleniu o radosnym wspomnieniu, by przywołać Patronusa. Medytowanie nigdy nie było tak ciężkie, ale próbowała, skupiając się na tym, że Snape tego potrzebował. Gdy była spokojniejsza, spróbowała myśleć o czymś wesołym, w końcu stawiając na fakt, że wciąż żył i wyobrażając sobie jego krzywy, mały uśmiech.

– Expecto patronum – szepnęła obserwując jak jej srebrna wydra się pojawia. Dukając wiadomość, patrzyła jak mknie w stronę skrzydła szpitalnego, po czym odwróciła się do nieprzytomnego ciała Snape’a, trochę czasu minie zanim przyjdzie pomoc, więc powinna spróbować ocenić zakres obrażeń. Gdyby tylko potrafiła przestać płakać.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XXVIIGoniąc Słońce – Rozdział XXIX >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 8 komentarzy

Dodaj komentarz