Goniąc Słońce – Rozdział V

Goniąc Słońce – V

„Czuję jakby nikt nigdy nie powiedział mi prawdy
O dorastaniu i o tym, jaka to będzie walka.
Mając mętlik w głowie
Oglądałem się za siebie, aby sprawdzić gdzie popełniłem błąd.”

Queen „Too much love will kill you”

 

Kolejne dwa dni zajęło Hermionie wymyślenie czegoś i pomysł naszedł ją na Historii Magii – źródło lepszych z jej pomysłów, pomimo tego, że była jedynym uczniem, który robił nań notatki; coś w jej mózgu zaskoczyło, gdy zapisywała podawane informacje. Madame Pomfrey sama jej podpowiedziała możliwe rozwiązanie podczas ich pierwszej dyskusji o stanie zdrowie Snape’a: Wydaje mi się, że codziennie rano biega.

Po kolacji znalazła pustą salę i poprosiła jeden z portretów, żeby przekazał Fineasowi Nigellusowi prośbę o spotkanie. Niecierpliwie czekała na przybycie byłego Dyrektora.

– Sądząc ze sposobu w jaki siedzisz na krześle, zgaduję, iż wymyśliłaś w jaki sposób podejść naszego szanownego Profesora? – zapytał, patrząc na nią wyniośle. – Oświeć mnie.

– Chciałabym zadać panu kilka pytań na temat jego zwyczajów.

– Już ci mówiłem, Granger, że nie będę karmił cię łyżeczką.

– Nie proszę pana o to. – odparowała dziewczyna. – Chcę zadać panu dwa pytania. Obydwa mają krótką odpowiedź. I zostawię pana w spokoju.

Portret westchnął teatralnie.

– W porządku.

– O której godzinie zazwyczaj rano wstaje?

Fineas zwęził oczy i prawie się uśmiechnął.

– Ah… Rozumiem. Różnie bywa, ale zazwyczaj nieludzko wcześnie; nie tylko podczas wojny cierpi na bezsenność, a teraz jest gorzej. Jednakże swoje komnaty opuszcza wpół do albo za piętnaście szósta.

Auć. Wcześniej niż sądziła, ale to nie był koniec świata; po prostu dopóki się nie przyzwyczai będzie musiała krócej czytać nocami.

– A jak daleko podróżuje zanim zacznie swój dzień?

– Nie wiem. – odpowiedział spokojnie portret. – Nie mam portretu na zewnątrz. Będziesz musiała zapytać kogoś, kto spędza więcej czasu na błoniach niż ja.

Hagrid. Hermiona się wyszczerzyła; gajowego nie było, ale kiedyś przecież wróci.

– Dziękuję za radę.

– Radzę ci najpierw poćwiczyć. – odparł posyłając jej raczej obraźliwe spojrzenie. – Zazwyczaj przez godzinę go nie ma. – zrobiła minę w kierunku mężczyzny, ale dotarły do niej jego słowa. Choć Snape był poobijany i zmaltretowany, był całkiem sprawny i jeżeli tą godzinę spędzał cały czas biegając, naprawdę będzie musiała poćwiczyć, zanim mu dorówna.

 

Niedługo po swoich szesnastych urodzinach, Hermiona otrzymała kolejną lekcję o życiu szpiega. Gdy ziewając dowlokła się do Skrzydła Szpitalnego na wezwanie Dylis, powitał ją widok kłócących się Madame Pomfrey i Snape’a.

– Co się tym razem stało? – zapytała, ziewając.

– Nic, co próbuję wytłumaczyć od dwudziestu minut. – warknął Snape szorstkim tonem, wyglądając i brzmiąc na tak zmęczonego, jak ona sama się czuła. Wyczuła jednak w jego głosie nieznaną jej nutę.

– Jest pan cały we krwi, proszę pana. – wytknęła wbrew sobie zmartwiona. – To nie wygląda jak nic.

Po długiej i raczej nieprzyjemnej ciszy, podczas której Dylis zniknęła ze swojej ramy, a Madame Pomfrey machała niepotrzebnie różdżką, Snape odchrząknął i cicho odpowiedział:

– To nie moja krew.

Hermiona zagapiła się na mężczyznę pustym wzrokiem, po czym jej mózg wreszcie się obudził i uświadomiła sobie, co się stało. Mocno przełknęła.

– … Och – wymamrotała drżącym głosem, nie mogąc wymyślić nic bardziej sensownego.

Snape spojrzał na podłogę, unikając jej wzroku, a jego twarz, jak zawsze, nie miała żadnego wyrazu. Lekko drgnął, kiedy Madame Pomfrey złapała go za szczękę, by podnieść jego twarz do góry, ale nie odezwał się gdy pielęgniarka powróciła do oczyszczania jego bladej skóry z krwi.

Ponownie przełykając, Hermiona spojrzała w bok i objęła się w pasie, drżąc od nagłego chłodu, który na nią spłynął. Nie mogła się zmusić, by ponownie na niego spojrzeć. Chodziła dookoła Skrzydła, podczas gdy mediwiedźma go badała, a później odesłała do komnat, delikatnie mu mówiąc, by był ostrożny; usłyszała, jak Snape przechodzi obok niej. Na chwilę się zatrzymał i niemalże bezgłośnie westchnął, po czym minął ją i podszedł do drzwi. Dopiero gdy się za nim zamknęły, dziewczyna ponownie się obróciła.

Madame Pomfrey się na nią spojrzała.

– To kolejna strona zawodu szpiega. – powiedziała cicho. – Mniej więcej wiesz, co robią Śmierciożercy. Profesor Snape musi czasami uczestniczyć w tych praktykach, żeby nie odkryli jego roli.

– Zabił dzisiaj kogoś. – powiedziała dziewczyna cienkim głosem, zdumiona szorstkością brzmienia.

– Prawdopodobnie. – miękko zgodziła się z nią pielęgniarka. – Nie pytałam. Gdyby to było strategicznie ważne, powiedziałby Dyrektorowi, lecz jeśli tak nie było, zachowa tą wiedzę dla siebie.

– Nie jestem zdziwiona. – wymamrotała Gryfonka. Wszyscy robili sobie żarty na temat tego, jak często Snape morduje uczniów i używa ich narządów w Eliksirach. Nie wspominając o tym, że sobie wyobraża jak ich w makabryczny sposób zamordować, ale… on naprawdę był mordercą. Dziewczyną ponownie wstrząsnął dreszcz. – Dlaczego tu był? Nie wyglądał na zranionego.

– Bo nie był. Prędzej piekło zamarznie niż ten mężczyzna się przyzna, iż czasami potrzebuje towarzystwa. Jego dzisiejsza wymówka dotyczyła sprawdzenia zapasów eliksirów. Chyba. Przestałam go słuchać. Chciał się ze mną zobaczyć. Może nie konkretnie ze mną, ale z kimś, kto wie, co robi i nie osądza go.

– Jak może się pani zachowywać normalnie? – zapytała cicho.

– Co innego mam zrobić, panno Granger? Nie wiem, kim była ofiara. Nawet jeśli bym wiedziała, nic nie mogłabym zrobić. Ich śmierć była szybsza i mniej brutalna, niż mogłaby być, gdyby inny Śmierciożerca był na jego miejscu. Tysiące niewinnych ginie podczas wojny; jedynym sposobem na przerwanie tej rzezi jest praca nad jak najszybszym zakończeniu wojny, co przecież robimy. Moja histeria w żaden sposób nie pomogłaby Severusowi. Nawet bez mojego traktowania go jak potwora, on się tak czuje.

Przypominając sobie wyraz jego oczu, Hermiona potrząsnęła głową.

– On nic nie czuje.

– Czuje. – miękko powiedziała pielęgniarka, spoglądając dziewczynie w oczy. – Nie pokazuje tego, to prawda, ale rzeczy, które robi, ranią go w sposób, którego nikt z nas nie jest sobie w stanie wyobrazić. Profesor Snape jest człowiekiem, Hermiono, wraz z ludzkimi uczuciami i emocjami. Posiada sumienie, serce i duszę, oraz bardzo wyraźne poczucie tego, co jest dobre, a co złe. Bez względu na to jak bardzo stara się nie pokazywać tego, życie, które prowadzi ma na niego ogromny wpływ. Bez względu na to, kim jeszcze jest, przede wszystkim to człowiek, taki sam jak ty. Spróbuj o tym pamiętać.

 

Nie było niezwykłe, że Hermiona siedziała podczas czasu wolnego w bibliotece, ale tym razem powodem nie była ani praca domowa, ani własna przyjemność; miała inną misję w głowie. Opierając się chęci rozejrzenia się uważnie dookoła, wolnym i spokojnym krokiem podeszła do półek, na których stały roczniki Hogwartu. Niektóre pochodziły z poprzedniego wieku, ale dziewczyna przesunęła jedynie po ich grzbietach palcem, szukając młodszych lat i w końcu znalazła książkę z 1978 roku.

Dziwne, że chłopcy nigdy wcześniej na to nie wpadli, pomyślała siadając przy jak najbardziej odsuniętym od drzwi i pozostałych uczniów stoliku. W końcu tu byli rodzice Harry’ego, Syriusz i Lupin. Sama przed sobą zaprzeczając prawdziwej przyczynie, dla której sięgnęła po książkę, postanowiła obejrzeć najpierw ich zdjęcia.

Przystojny Syriusz uśmiechał się bezczelnie z fotografii, niemalże się śmiał, przypominając jej o jej zauroczeniu nim podczas poprzedniego lata, które spędziła w Kwaterze Głównej. Pomimo tego, że wiedziała kim byli jego krewni, nie mogła się dopatrzeć cech wspólnych między nimi, choć musiała przyznać, że Fineas był dużo starszy niż Syriusz, a poza Tonks, która mogła przybierać dowolną postać, innych jego krewnych nie znała. Młody Gryfon wyglądał na szczęśliwego i beztroskiego, i widać było, że ma resztę życia jeszcze przed sobą; właściwie był idealnym absolwentem Hogwartu.

Następnym znajomym nazwiskiem było Lily Evans i w tym momencie Hermiona poczuła się jakby coś mocno uderzyło ją w brzuch. Ledwo dała radę, by głośno nie westchnąć z szoku. Evans. Nic dziwnego, że nazwisko brzmiało znajomo! Snape był przyjacielem mamy Harry’ego?

– Chryste. – słabo wyszeptała, przełykając nerwowo. – Nic dziwnego, że nikt nie chciał mi powiedzieć.

Ale to nie miało sensu. Czemu do pioruna Snape miałby się przyjaźnić z Gryfońską Mugolaczką? O Boże. Co by Harry powiedział, gdyby wiedział? Cóż, ona nie zamierzała mu o tym mówić. Wystarczająco się ze Snape’em nienawidzili – i może to jest jedną z przyczyn. Może to było powiązane z powodem, dla którego Snape nienawidził Jamesa.

To było zbyt wiele, by mogła o tym teraz spokojnie pomyśleć i wiele wysiłku włożyła w odsunięcie od siebie tych myśli. Ze zdjęcia uśmiechała się do niej nieśmiało ładna, rudowłosa dziewczyna z odznaką Prefekt Naczelnej przypiętą do szaty. Harry naprawdę miał oczy matki, przyznała; wydawało się, iż zielone oczy miały jeszcze bardziej intensywny kolor, gdy okalała je blada skóra i kasztanowe włosy. Lily również wyglądała jak idealny uczeń: ładna, popularna i szczęśliwa. Próba wyobrażenia sobie jej przyjaźni ze Snape’em – która skończyła się kilka lat przed zrobieniem tych zdjęć – zaskutkowała bólem głowy.

Gryfonka powoli przeglądała zdjęcia szczęśliwych, uśmiechających się uczniów. Kolejną osobą, którą rozpoznała był Remus Lupin. Uśmiechnęła się, widząc lekko krzywy uśmiech chłopca. W jego twarzy zobaczyła cień mężczyzny, którym się stanie, a czego nie mogła dostrzec u Syriusza. Nie wyglądał na tak bardzo zmęczonego i nawiedzanego przez własne demony, jak teraz, gdy był dorosły. Nie był tak przystojny jak jego koledzy, ale wyglądał prawie uroczo, w sposób, który odrobinę przypominał jej Neville’a – miał taki sam ujmujący wygląd kujona.

Zdjęcie Petera Pettigrew sprawiło, że przeszedł ją lekki dreszcz, ale chłopak na fotografii nie przypominał dorosłego Glizdogona. Był pyzaty i wyglądał na młodszego niż w rzeczywistości, jakby nie skończył dojrzewać, choć miał lekki zarost pod nosem i na brodzie. Nie wyglądał na chłopaka, który za parę lat mógłby sprzedać swojego najlepszego przyjaciela Voldemortowi, tylko na młodego człowieka, który nie był pewny siebie.

Jakby dla kontrastu, James Potter wyglądał zupełnie inaczej. Opierał się leniwie o kant zdjęcia. Jego podobieństwo do Harry’ego było uderzające, poczynając na potarganych włosach, na uśmiechu kończąc. Posiadał jednak pewność siebie, której brakowało jego synowi. Harry zawsze wydawał się niepewny w przeciwieństwie do Jamesa. Z drugiej strony nie mogła być zdziwiona, że właśnie tak wyglądał i był zadowolony z życia, skoro Gryfon pozował do zdjęcia z Pucharem Domów i Pucharem Qudditcha, do szaty miał przypięta odznakę Prefekta Naczelnego i chodził z Lily Evans.

Powoli przewróciła kilka kartek dalej i wreszcie natrafiła na nazwisko, którego tak na prawdę szukała; Severus Snape. Patrzył się na nią ponuro i mimo młodego wieku wyglądał jak swoje dorosłe ja; zbyt szczupłe ciało, które wyraźnie uwidaczniało kości policzkowe, długie, brudne włosy częściowo zakrywające twarz – bardziej nierówno ścięte, niż teraz; widać, że dopiero uczył się sam sobie obcinać włosy – i wielki nos, który w ogóle nie pasował do jego młodzieńczej twarzy. Nie wyglądał na tak bardzo zmęczonego, ponurego i mizernego, ale jego skóra nadal miała ziemisty i niezdrowy wygląd, a jego szaty wyglądały obskurnie i wyraźnie były znoszone. Ale jego oczy…

Hermiona rozejrzała się uważnie po bibliotece i pochyliła się niżej nad zdjęciem, próbując zinterpretować cienie w jego oczach. Ciężko było cokolwiek zobaczyć; fotografia miała siedemnaście lat i była mała. W przeciwieństwie do pozostałych uczniów Snape nie wyglądał na szczęśliwego i podnieconego przyszłością; wyglądał bezuczuciowo, choć to jeszcze nie był skutek Oklumencji, ale coś było w jego oczach – wiekowa mądrość, uświadomiła sobie, oczy człowieka, który widział zbyt dużo w taki młodym wieku. Coś w jego wykrzywionych wargach sugerowało gniew i mogła dostrzec dorosłego Snape’a w jego złośliwym uśmiechu; w oczach miał gorycz, ale jego twarz była bardziej ponura, zrezygnowana. Jego postawa sugerowała, że mimo rozciągającej się przed nim przyszłości, nie czekał na nią. Wyglądał jak przyszły Śmierciożerca, choć jakby nie chciał nim zostać. Sposób w jaki miał zgarbione ramiona, twarz, którą zakrywały włosy sugerował, iż chłopak na zdjęciu był pogubiony i podatny na zranienie.

Gryfonka przygryzła wargę i głośno parsknęła. Nie bądź głupia. To tylko stara fotografia. Przestań nadinterpretować. Nie mógł wiedzieć, co się później stanie. Przewracając oczami nad swoją głupotą, przewróciła jeszcze kilka stron, na których byli pozostali uczniowie i znalazła się w kolejnej części książki.

Wbrew sobie, spojrzała na wyniki SUMów i OWTMów każdego ucznia, zastanawiając się jak ona wypadnie w porównaniu do nich. Lily i Remus poradzili sobie bardzo dobrze, same W i P, James z Syriuszem nie byli daleko w tyle za nimi, ale Peterowi wyraźnie brakowało ich inteligencji i większość jego ocen stanowiły Z. Rezultaty Snape’a sprawiły, że dziewczyna jedynie siedziała i się na nie gapiła; otrzymał Wybitny z każdego przedmiotu. Wiedziała, że był inteligentny, ale jedynie kilku uczniów było w stanie osiągnąć takie wyniki – choć miała nadzieję, iż jej również się to uda.

Pozostała część książki była wypełniona większą ilością zdjęć uczniów na różnych etapach ich szkolnej kariery; jej ulubionym była fotografia Huncwotów, na ich trzecim lub czwartym roku, gdzie się żartobliwie przepychali pozując i szczerząc się do zdjęcia. Było urocze zdjęcie Jamesa i Lily z odznakami Prefektów Naczelnych, którzy się do siebie uśmiechali, na innym był Syriusz trzymający jedną ręką Puchar Qudditcha nad głową, a drugą obejmujący nieśmiało uśmiechniętego Remusa, chyba dwunastoletnia Lily z kilkoma dziewczętami w gryfońskich szalikach kibicująca drużynie Qudditcha…

Gdy Hermiona przekartkowała zdjęcia nieznanych jej Krukonów i Puchonów, zamarła. Było kilka zdjęć Ślizgonów w zielono-srebrnych barwach, ale Snape’a nie było wśród nich. Znalazła go w tle innego grupowego zdjęcia; przeskanowała wzrokiem nazwiska uczniów na zdjęciu i uświadomiła sobie, że ci uśmiechnięci i dumni chłopcy zostali Śmierciożercami, po czym ponownie skupiła wzrok na Snape’ie. Ręce miał schowane w kieszeniach i rzucał gniewne spojrzenia, nie chcąc być na fotografii. Czaił się z daleka od grupy. Z tego, co zauważyła Gryfonka, tylko na tych dwóch zdjęciach był Snape.

Zamyślona Hermiona zamknęła rocznik i odłożyła go na półkę. Nie była pewna czy te odkrycia w jakiś sposób mogły jej pomóc, ale miała kilka rzeczy do przemyślenia.

 

Severus nie był zadowolony, gdy znalazł Umbridge czekającą na niego w Sali. Przybył wcześniej, by zdjąć zaklęcia zastoju chroniące na wpół zrobione eliksiry dodające wigoru i zorganizować składniki oraz potrzebne narzędzia do wykończenia mikstur. Ostrzegła go, żeby się spodziewał wizytacji w tym tygodniu i jakaś część świadomości mężczyzny była pewna, iż to będzie ta konkretna lekcja, ale nadal był bardzo zły. Jego osiągnięcia mówiły same za siebie; oceny z Eliksirów w Hogwarcie były najwyższe spośród wszystkich innych czarodziejskich instytucji – co było jedną z przyczyn, dla których uchodziło mu na sucho jego zachowanie. Drań czy nie, nawet ku swojemu zaskoczeniu był dobrym nauczycielem, nawet jeżeli nie był lubiany. Poza tym lista jego akademickich rekomendacji była tak długa jak jego przedramię. To dziwne miano inspekcji było obraźliwe.

Ignorując ją tak bardzo jak tylko mógł, zaczął przygotowywać salę. Przypomniał sobie wspomnienie inspekcji Minerwy, które wywołało uśmieszek na jego twarzy. Jak chciał mieć wolną rękę… założyłby się, iż sprawiłby, że przed końcem lekcji kobieta czerwieniłaby się jak pierwszoroczniak. Ale nie, musiał się zachowywać. Przynajmniej do pewnego momentu.

Kobieta stanęła za nim, przyglądając się temu, co robił; Severus prawie parsknął. Był mistrzem zastraszenia i sam używał takich technik; nie podziałają na niego. Poza tym, może i był chudy i nie miał 180cm wzrostu, ale wciąż był wyższy od ropuchy i nie trudno było mu poruszyć się tak, aby zasłonić jej cały widok. Na ustach pojawił mu się uśmieszek, gdy oddech kobiety zmienił się pod wpływem frustracji. Kretynka.

– Czy jesteś przygotowany na inspekcję, Severusie? – w końcu zapytała, a on przyznał sobie punkt za to, iż pierwsza przemówiła, choć wolałby, by nie mówiła mu po imieniu. Gdyby miał cokolwiek do powiedzenia, nikt by go nie używał; nikogo nie uznawał za przyjaciela na tyle, by miał ten przywilej. A już na pewno nie Dolores Cholerną Umbridge, ropuchę Knota.

Odwróciwszy się do niej, podniósł brew.

– Z pewnością przygotowywanie się do czegoś takiego zniosłoby cały sens inspekcji? – odpowiedział jedwabiście gładkim głosem. – Mam więcej wiary w swoje metody nauczania. – poza tym, z pewnością byłaby rozradowana widząc jego zwykłe techniki, choć ta myśl była makabryczna. Podszedł do narożnika Sali. – Powinnaś być w stanie dobrze stąd obserwować. – powiedział jej i wyciągnął różdżkę, by wyczarować krzesełko, zanim ona to zrobiła. W przypadku innego mężczyzny ten gest można by uznać za dżentelmeński; Severus radośnie wyczarował najbardziej niewygodne krzesło, jakie mógł sobie wyobrazić, twarde i tak wąskie, że ciężko byłoby na nim usiąść, wysokie na tyle, by było niewygodne dla krótkich ropuszych nóg. Drugi punkt dla mnie. Posłał jej coś, co mogło ujść za uprzejmy uśmiech i wskazał dłonią krzesło. – Uczniowie powinni być już na zewnątrz.

– Czekają na ciebie? – zapytała, usadzając się wraz z tą cholerną podkładką. Zapisała jego imię na górze różowego pergaminu. Różowy pergamin… stłumił dreszcz niesmaku. Podła kobieta. Miała gorszy gust od niego.

– Czekają na mnie na korytarzu, dzięki czemu jeśli jestem wezwany gdzieś indziej, nie mogą niczym się tutaj bawić bez nadzoru. To środek bezpieczeństwa.

Odwracając się, podszedł do drzwi i usłyszał hałas panujący na zewnątrz. Co wy do cholery tym razem wyprawiacie? Westchnął, otworzył drzwi i widok walczących Pottera i Weasley’a oraz uśmiechającego się z wyższością Draco nie zaskoczył go. Dziwnym był widok Longbottoma pośrodku tego bałaganu, ale nie miał ani czasu, ani chęci, by wnikać w szczegóły. Zabrał Gryffindorowi 10 punktów i kazał im wejść do środka.

Wchodząc za ostatnim uczniem do Sali, zamknął drzwi wystarczająco głośno, by ucichły wszelkie szepty. Minął stolik Trio i stanął na przedzie Sali.

– Mamy dzisiaj gościa. – wycedził; nie po raz pierwszy był wdzięczny za swój głos. Nie tylko był jedyną relatywnie pozytywną rzeczą, którą posiadał, ale mógł brzmieć jakby szydził i pogardzał z kogoś, bez używania pogardliwych słów i dzięki temu mógł udawać niewinnego, gdyby został oskarżony o wyśmiewanie się z kogoś.

Uczniowie wymienili między sobą spojrzenia i nie trzeba było być Legilimentą, żeby wiedzieć o czym myślą. Jego usta się wygięły i sam nie był pewien czy szyderczo, czy w uśmiechu; mając takiego nauczyciela jak ropucha w kadrze, już nie był najbardziej znienawidzonym nauczycielem w szkole, co było osobliwym uczuciem. Czuł cień tego uczucia, gdy w szkole uczył Lockhart, ale większość dziewcząt uwielbiała tego kutasa, co doprowadziło do zatrzymania tych resztek popularności. Podnosząc nieznacznie głos, Snape kontynuował.

– Dzisiaj dalej pracujemy nad eliksirem dodającym wigoru. Tu są wasze mikstury, jeśli sporządziliście je właściwie, powinny już dojrzeć przez weekend… Instrukcje – machnął różdżką – są na tablicy. Do roboty.

Pierwsza część lekcji minęła bezboleśnie. Choć to była okropna myśl, wydawało się, iż Umbridge go lubi. Minerwa czerpała z tego złośliwą radość przez ostatnie tygodnie. Severus wiedział, że za to może, przynajmniej w części, obwiniać Lucjusza. Nie byłby zdziwiony, gdyby okazało się, że jego tak zwany przyjaciel wyśpiewywał hymny pochwalne na jego cześć bez powodu; Malfoy Senior miał czasami pokręcone poczucie humoru, co z pewnością będzie wymagało przysługi w zamian. Jednak nadal nie sądził, iż to będzie długo trwało; w końcu w zeszłym roku Knot widział jego Mroczny Znak.

Sprawdzał eliksir Thomasa, gdy usłyszał kroki i zirytowany zajrzał w kociołek chłopaka; zaczynamy. Jej kroki nawet nie były ciche; miał nadzieję, że czuła mrowienie. Dean Thomas był średnim warzycielem; jego eliksir był poprawny, ale bez polotu. Nie miał wad, ale nie był też wysokiej jakości. Próbował skupić się na eliksirze, gdy dobiegł go ten irytujący głos.

– No, no, wydaje mi się, że klasa osiągnęła dość zaawansowany poziom. – powiedziała, a on uśmiechnął się szyderczo. Powinni, z takim nauczycielem. Nie widział sensu w pieszczeniu ich eliksirem leczącym oparzenia, a w końcu to była klasa na poziomie SUMów. Umbridge kontynuowała. – Chociaż mam wątpliwości, czy to rozsądne uczyć ich eliksiru dodającego wigoru. Myślę, że Ministerstwo wolałoby usunąć ten punkt z programu.

To nie to samo, co eliksir dodający siły, ty niekompetentna wiedźmo. Snape wyprostował się, ledwie powstrzymując się przed przewróceniem oczami. Jeżeli musiał już mieć inspekcję, to nie mogła być ona przeprowadzona przynajmniej przez kogoś, kto znał przedmiot? Eliksir dodający siły zwiększał czasowo fizyczną i magiczną siłę pijącego, eliksir dodający wigoru nie. Był nieszkodliwy, stosowany głównie do zwiększenia siły zaklęć nałożonych na przedmiot i czasami do podniesienia efektywności niektórych eliksirów. Odwrócił się od Thomasa, pozwalając mu dalej pracować i z obojętnością zauważył, iż kobieta podniosła trzymane pióro.

– A przy okazji… jak długo uczy pan w Hogwarcie? – zapytała.

– Czternaście lat. – co było zapisane w aktach, gdyby zadała sobie trud przejrzenia ich. Idiotka. Ropucha.

– Zdaje mi się, że najpierw przymierzał się pan do obrony przed czarną magią? – zapytała obrzydliwie słodkim głosem

Ah. Już widzę, gdzie to zmierza.

– Tak. – odrzekł cicho.

– Ale pańskie podanie zostało odrzucone?

Thomas stłumił śmiech; widocznym było, iż wielu uczniów podsłuchiwało i wiedział, kto szczególnie spośród nich nadstawiał ucha. Severus zmienił taktykę i przestał okludować myśli, wykrzywiając usta; równie dobrze może dać sobie spokój i mieć choć trochę rozrywki, nawet jeśli będzie musiał później za to odpowiedzieć.

– Owszem. – odparł sucho i usłyszał kolejny stłumiony śmiech gdzieś za sobą, który brzmiał podobnie do głosu Granger.

Ropucha żywo coś notowała; spojrzał na pergamin wystarczająco długo, by do góry nogami odczytać, co zapisała i nie był zdziwiony, gdy okazało się, iż to był zwykły bełkot. Próbowała sprawić wrażenie osoby, która wyciąga wnioski z jego czterosylabowych odpowiedzi.

– I odkąd zaczął pan tu pracować, co rok ubiega się pan o stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią, tak?

– Tak – odpowiedział krótko. To już przestało być zabawne. Naprawdę nienawidził być publicznie poniżany, nawet jeżeli ta sytuacja była nieszkodliwa w porównaniu do innych, których doświadczył. Przełykając gulę i próbując zachować spokój, czekał na kolejne nieuchronne pytanie.

– Czy wiadome jest panu, dlaczego Dumbledore co rok panu odmawia? – zapytała słodko.

Oh, było wiele powodów. Po pierwsze, staruszek nie był głupi i doskonale wiedział, że nie znajdzie innego nauczyciela eliksirów z kwalifikacjami Severusa, a po drugie z przekory. Jedną z głównych przyczyn był po prostu jego brak zaufania w stosunku do Severusa, a właściwie do jego wytrwałości, by w pewnym momencie nie zaczął uczyć dzieci prawdziwej Czarnej Magii. Jednakże główną przyczyną był fakt, iż stanowisko było przeklęte i żaden z nich nie mógł dopuścić do tego, by Severus po roku pracy odszedł. Musiał być w szkole, by mógł kłamać Czarnemu Panu i by Dumbledore mógł mieć go na oku. Żadnego z tych powodów nie mógł podać Umbridge.

Jednak nadal nie przestał składać podania na stanowisko, co też wynikało z wielu przyczyn. Głównie dlatego, że mógł pokazać Czarnemu Panu, iż nadal próbował wykonać Jego pierwotny rozkaz. To również irytowało Dumbledore’a, co zawsze nadawało dodatkowy sens wszystkiemu, a jemu dawało wymówkę by być niemiłym dla kogokolwiek, kto otrzyma posadę – większość z nich i tak na to zasługiwała – i pomagało sprawić, by ludzie go zlekceważali. Raczej lubił ten przedmiot i uczenie go przez jakiś czas mogłoby sprawić mu radość, mimo iż to Eliksiry były jego prawdziwą miłością, teraz, podczas gdy wojna się zbliżała, mógłby nauczyć bachory więcej na temat obrony niż ktokolwiek inny zatrudniony przez Dumbledore’a. Zwłaszcza Umbridge.

Próbując nie zaciskać zębów, krótko odpowiedział:

– Proponuję, żeby go pani sama zapytała.

– Och, na pewno to uczynię. – odpowiedziała mu i uśmiechnęła się; słodki, dziewczęcy wyraz twarzy, którego nienawidził z ogólnych powodów, a który sprawiał, iż jej workowate i pulchne policzki nadawały jej wygląd jeszcze bardziej ropuchowaty i podły.

Spróbował przestać wyobrażać sobie rzeczy, które mógłby jej zrobić i ponuro zapytał:

– Mniemam, iż to ma jakieś znaczenie? – oczywiście, że nie miało. Jego umiejętności jako nauczyciela Eliksirów nie miały nic wspólnego z jego pragnieniem zmiany stanowiska.

– Och tak! – zapewniła go. – Tak, Ministerstwo chce mieć pełną wiedzę o… ee… przeszłości nauczycieli Hogwartu.

Następnym razem, gdy będę wezwany wezmę cię ze sobą, pomyślał zjadliwie, Wtedy będziesz miała pełną wiedzę. Odkąd Dumbledore oczyścił go z zarzutów podczas procesu, Ministerstwo chciało ponownie się do niego dobrać; to musiało być dla Knota frustrujące, wiedział, że Snape jest Śmierciożercą, a jednak nic nie mógł z tym zrobić. Wpatrzył się w jej plecy, podczas gdy ona podeszła do Parkinson i zaczęła zadawać jej pytania na temat lekcji; przynajmniej przeszedł tą głupią inspekcję, a jeśli rozmawiała ze Ślizgonami, to zdał śpiewająco – doskonale wiedzieli, po której stronie mają się opowiedzieć.

Odwracając się, złapał spojrzenie Pottera. Chłopak nawet nie starał się ukryć, iż podsłuchuje, a jego temperament wziął górę, gdy podszedł do jego kociołka i zauważył stan eliksiru. Widocznie Potter był tak zaabsorbowany oglądaniem pojedynku jego wrogów, że nawet nie próbował uważać na swoją pracę. Gdy Potter opuścił głowę, Snape na chwilę spojrzał na Granger. Dziewczyna się odwróciła plecami do nich i w ten sposób oznajmiła, że poddała się w próbie pomagania chłopakowi. Najprawdopodobniej jednak wciąż próbowała pomóc Longbottomowi, ale mężczyzna nie mógł się zmusić, by być złym o to; nie miał ochoty mieć do czynienia z kolejnym roztopionym kociołkiem.

– No i znowu klapa, Potter. – powiedział złośliwie. Tym razem jego ton był usprawiedliwiony; eliksir bachora był najgorszym w całej klasie i opróżnił jego kociołek jednym machnięciem różdżki. – Napiszesz mi wypracowanie na temat poprawnego składu tego wywaru, wykazując jakie popełniłeś błędy. Na przyszłą lekcję, zrozumiałeś?

– Tak. – odpowiedział niechętnie chłopak. Idioto. Ten eliksir masz na SUMie. Nie nauczyłeś się na lekcji jak go przyrządzać, więc będziesz musiał to zrobić w czasie wolnym. Nie jestem tylko i wyłącznie draniem, bo w innym wypadku oddałbym Filchowi przyjemność zapewnienia ci rozrywki dzisiejszego wieczoru; przecież nie mam ochoty mieć dodatkowej pracy do sprawdzenia.

Przewracając oczami, podszedł do kociołków Crabbe’a i Goyle’a, by zobaczyć jak bardzo oni byli w stanie skopać eliksir. Zacisnął zęby i zmusił się do odwrócenia spojrzenia od Umbridge. Niestety, ale wygrała tą rundę.

 

Nadal był w złym humorze, gdy wieczorem wszedł do prawie opustoszałego pokoju nauczycielskiego. Minerwa spojrzała na niego, gdy głośno usiadł na krzesełku naprzeciw niej.

– Widzę, że ktoś tu dzisiaj miał swoją pierwszą inspekcję. – powiedziała, według niego, brzmiąc zbyt radośnie. – Dobrze się bawiłeś?

– Nie. – odpowiedział krótko, gdy sięgnęła po szachownicę i podniosła pytająco brew. Kiwnął głową i kobieta ustawiła figury. – Oczywiście to musieli być piątoroczni. Ona prześladuje Pottera, czy to tylko moje wrażenie?

– Prawdopodobnie tak. – zgodziła się. – W końcu przede wszystkim jest tutaj, żeby go obserwować. Mogłeś się z nią pobawić?

– Niestety nie. – odparł mężczyzna. – Rzuciła kilka szpilek na temat Obrony i przez resztę lekcji przeprowadzała wywiad z uczniami.

– Pech. – odpowiedziała sympatycznie kobieta. – ale będziesz miał jeszcze jedną szansę. Oczekuję czegoś dobrego, Severusie; naszym obowiązkiem jest sprawić, by przy każdej nadarzającej się okazji trochę jej namieszać. – kobieta ruszyła swoim pierwszym pionkiem i zaczęli grę.

– Gdzie są wszyscy? – zapytał mężczyzna po kilku chwilach.

– Aurora, Charity i Rolanda poszły do Trzech Mioteł, Filius i Bathsheda mają patrol, Pomona jak zwykle jest w swojej szklarni, Septima pracuje w swoim biurze i towarzyszy jej Albus. Mam nadzieję, że mówi jej, by się uspokoiła

– Dlaczego? Co tym razem zrobiła? – zapytał, uśmiechając się złośliwie, gdy zabierał gońca Minerwie.

Posłała mu zirytowane spojrzenie i w odwecie zabrała mu pionka.

– Sybilla jest na warunkowym. – odpowiedziała cicho.

– Cóż, to nie jest niespodzianka. – zauważył. Mężczyzna należał do tej niewielkiej liczby osób, która wiedziała, iż Sybilla Trelawney była prawdziwą Wieszczką, ale to nie zmieniało faktu, iż przez pozostałą większość czasu była beznadziejną, starą oszustką. – Może to oznacza, iż wreszcie możemy wywalić ten przeklęty przedmiot z programu. Mam nadzieję, że powiedziałaś skrzatom, by pochowały cały zapas gotowanej sherry.

– Nie masz prawa komentować czyichś nawyków w piciu, Severusie. – skarciła go kobieta, pospiesznie ratując skoczka. – Nie przyjęła tego dobrze. Płakała wcześniej. Proszę, bądź dla niej miły.

Ruszył królową.

– Nigdy z nią nie rozmawiam. Jak na mnie, to jest miłe.

– Prawda. Technicznie rzecz biorąc ministerialny dekret pozwala jej na przeprowadzanie inspekcji i umieszczanie nas na warunkowym, ale nie przypominam sobie, by mogła nas zwalniać…

– Nie mówi też, że nie może. – zauważył ponuro. – Znikąd nie mamy pomocy. Mają zbyt wielu ludzi gotowych objąć puste stanowiska. Szach.

Wyprowadzając króla z niebezpieczeństwa, czarownica skinęła głową.

– I tak Albus jest na to przygotowany. Spodoba ci się jego plan, gdyby Sybilla została zwolniona.

– Lubisz być tajemnicza, prawda? – zapytał łagodnie, poświęcając swojego skoczka i obserwując planszę na wpół przymkniętymi oczami.

– Przyganiał kocioł garnkowi, Severusie. – ostudziła go. – Chodzi mi o to, że możemy ograniczyć jej zniszczenie wśród kadry, ale uczniowie już wyrwali się spod kontroli.

– Zawsze to robią. – zauważył. – Ponownie, szach.

Wyglądała na złą, gdy po raz kolejny ratowała swojego króla, a na jego usta wpłynął uśmieszek. Westchnęła.

– Rozwiązanie wszystkich grup i klubów tego ranka nie było jej najmądrzejszym pomysłem, zwłaszcza tuż przed rozpoczęciem sezonu Qudditcha. Nie tylko Potter jest naszym jedynym młodym rebeliantem. W każdej klasie ma przynajmniej jednego ucznia, na którego się uwzięła…

– Głównie Gryfonów. – odpowiedział jej przebiegle.

– Ponieważ twoi Ślizgoni są obrzydliwymi lizusami. – wytknęła mu, zabierając kolejnego pionka.

– Obrzydliwymi lizusami, którzy są na czele w punktacji Domów. – odpowiedział jej spokojnie. Nie lubił zachowania swoich podopiecznych, ale Dom Węża był pełen tych, którzy przetrwali. Oni nie dostawali regularnie szlabanów. Zabrał Minerwie drugiego gońca, a ona mu się odwdzięczyła zbijając mu Wieżę.

– To tylko kwestia czasu nim coś poważniejszego się stanie, Severusie. Martwię się o Pottera.

– Właściwie obstawiam bliźniaków Weasley. – wyprowadził skoczka z niebezpieczeństwa. – Widziałaś już jak działają ich słodycze? Czekam aż je rozprowadzą. – nie po raz pierwszy się zastanawiał, jakby zareagowali uczniowie, gdyby wiedzieli jak bardzo kadra plotkuje na ich temat i jak mało mają przed nimi sekretów.

– Nie miałbyś żadnego ucznia na eliksirach. Wiem, że nie miałbyś z tym problemu, ale ucierpiałaby twoja wypłata. – zabrała kolejnego pionka.

Mężczyzna prychnął.

– Wątpię. Nienawidzą jej bardziej niż mnie. Może i traktuję ich jak idiotów, ale nie traktuję ich protekcjonalnie i nie udaję, że tak nie robię. Nie powstrzymuję ich przed uczeniem się i nie kłamię im.

– Żarty na bok, Severusie, to jest poważne. Doskonale wiemy, że kadra ma co najwyżej iluzję kontroli. Jeśli ona ich popchnie do otwartej rewolucji…

Na ustach Severusa pojawił się uśmieszek, gdy przesuwał królową. Próba utworzenia przez Trio ich małego klubu obrony była w tym momencie publiczną wiedzą, nawet jeżeli sądzili, iż są dyskretni; był całkiem dumny z tego, że miał w tym swój udział.

– Z innymi rebeliantami dookoła niego, Potter będzie mniejszym problemem, niż gdyby był jedynym buntownikiem; w tym momencie jest raczej spokojny, ponieważ myśli, że jest sprytny. Nadal uważam, że bliźniacy wykonają pierwszy ruch.

Obserwując szachownicę zwężonymi oczami, kobieta skinęła.

– Chcesz się założyć?

– Dziesięć Galeonów. – odpowiedział bez wahania.

Minerwa zamrugała patrząc na niego, po czym z dumą skinęła głową i zabrała mu kolejnego pionka.

– Wchodzę. – obydwoje pokręcili głowami i powrócili do gry. – Nadal martwię się o chłopaka…

– Już dwa razy mi o tym powiedziałaś. Wszystko będzie z nim w porządku; zawsze jest.

– Przechwyciła jego sowę poprzedniego dnia.

– Co?

Wymienili między sobą ponure spojrzenia.

– Nie było nic ryzykownego w liście, który wysłał; przynajmniej tyle ma rozsądku. Ale ona robi się coraz odważniejsza. Dopiero zaczął się październik; co zdąży zrobić do Gwiazdki?

– Musimy poczekać i zobaczyć, dokąd zaprowadzi ją jej odwaga. – wymamrotał. – Szach.

– Cholera. – mruknęła kobieta, zanim zdołała się powstrzymać i pospiesznie wyratowała króla, posyłając mężczyźnie nieprzyjemne spojrzenie. – Albus ci już powiedział, żebyś jej nie próbował otruć.

– Nie zamierzam. Jeszcze nie. – pozwolił jej zbić drugą Wieżę. – Jeżeli martwisz się o uczniów, spróbujmy skupić jej uwagę na czymś innym na chwilę. Najlepszą metodą walki z Ministerstwem jest gra na ich paranoi. Niech się skupi na sobie i swojej własności, a przestanie zwracać uwagę na resztę zamku.

– W takich chwilach cieszę się, że już nie jesteś uczniem, Severusie. Byłbyś koszmarny.

– Cóż za komplement. – odpowiedział jej sarkastycznie, ponownie złośliwie się uśmiechając.

– Ile czasu jesteś w stanie zyskać?

– Tyle, ile potrzeba. – zapewnił ją. – Nie jest popularna po żadnej ze stron. Próbuje zniszczyć Hogwart, a nikt tego nie chce. Kto jeszcze chce się zaangażować?

– Oczywiście Filius. Być może Pomona, ale ona niewiele może teraz zrobić. Jestem pewna, że pozostali też chętnie pomogą.

Severus uśmiechnął się, gdy wpadł mu do głowy pewien pomysł. Poświęcił kolejnego pionka.

– Sprawmy, żeby było ciekawiej.

– Mów dalej. Przy okazji, jesteś w szachu.

Niezaskoczony tym mężczyzna ruszył królem.

– Zacznij zakład. W każdym dniu, każdy wkłada odrobinę więcej. Na koniec roku, zrobimy głosowanie kto najbardziej jej utrudniał pracę; zwycięzca bierze wszystko.

Uśmiechnęli się do siebie złośliwie.

– Wchodzę. – zgodziła się Minerwa. – Ale musimy ustalić pewne warunki. Żadnych niesprawiedliwych zagrywek, nic niebezpiecznego i bez udziału uczniów.

– W porządku. I ani słowa Dumbledore’owi.

– Jeżeli nie ma dowodów, nic nie może zrobić. – ponownie się zgodziła kobieta; żadne z nich nie było na tyle głupie, by uważać, iż Dyrektor nie będzie wiedział o tym, co robią.

– Cudownie. Szach-mat.

Kobieta spojrzała na szachownicę i westchnęła, gdy zobaczyła jak jej oburzony król poddaje się.

– Raz prawie cię miałam. Prawie nie masz pionków.

– Nie jestem lepszym graczem niż ty. Po prostu lepiej umiem odczytać ciebie niż ty mnie.

– Królowa była zwodem?

– Tak.

– Hmph. W porządku, porozmawiam z pozostałymi kiedy tylko będę miała okazję. Wydaje mi się, że w następny czwartek mamy patrol. Zobaczymy co się wydarzy w międzyczasie.

 

Wydawało się, że minęły wieki zanim bliźniacy wraz ze swoją publicznością opuścili pokój wspólny. Hermiona przestała się z nimi kłócić; Harry i Ron byli pod zbyt dużym wrażeniem, by słuchać, a ona sama przed sobą nie chciała się przyznać, ale w pewnej mierze też była pod wrażeniem. W innych okolicznościach byłaby bardziej przerażona słodyczami, które pozwalały uczniom opuścić zajęcia, ale… cóż, Umbridge była szczególnym przypadkiem. Gdyby nie była tak zdesperowana w trzymaniu ręki na pulsie w działaniach tej wstrętnej kobiety i nie próbowała pilnować Harry’ego, sama chętnie by opuściła lekcje Obrony.

W końcu pokój wspólny był cudownie cichy i pusty. Hermiona była zaskoczona, że jest już po północy; w przeciwieństwie do niej, chłopcy nie mieli zamiaru wstać wpół do szóstej, próbując przystosować się do nowej rutyny, zanim wprowadzi w życie swój plan po powrocie Hagrida. Przynajmniej dzisiaj Snape nie został wezwany, więc nie będzie musiała się zjawić w Skrzydle Szpitalnym, ale nadal będzie jutro wyczerpana.

– Syriusz. – powiedział Ron, budząc się. Dziewczyna odłożyła pracę domową, a ojciec chrzestny ich przyjaciela wyszczerzył się do nich z kominka.

– Cześć.

– Cześć. – odpowiedziała wraz z chłopcami, klękając na dywanie obok Krzywołapa.

– Jak leci?

– Nie za dobrze. – odpowiedział Harry, a Hermiona odsunęła kota od ognia. – Ministerstwo wydało nowy dekret, więc nie możemy już mieć drużyn Qudditcha…

– ani tajnych grup nauki obrony przed czarną magią? – zapytał łobuzersko Syriusz, a oni się w niego wpatrzyli. Hermiona nie wiedziała, co czują chłopcy, ale ona była przede wszystkim zawstydzona; przecież byli tacy ostrożni!

– Skąd o tym wiesz? – zapytał Harry.

– Powinniście z większą rozwagą wybierać miejsca tajnych spotkań. – odpowiedział Syriusz uśmiechając się szeroko. – Gospoda pod Świńskim Łbem…

Jego głos brzmiał jakby się z nich nabijał, więc Hermiona się zjeżyła.

– Jest na pewno lepsza od Trzech Mioteł! – zaprotestowała. – Tam zawsze przychodzą tłumy…

-… co oznacza, że trudniej byłoby was podsłuchać. – odpowiedział lekceważąco Syriusz. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Hermiono.- dodał.

Zapewne nie chciał brzmieć protekcjonalnie, ale i tak zdenerwowały ją jego słowa, głównie dlatego, że miał rację. W końcu rzeczy, których nie wiedziała sprawiały, że nie mogła spać i wciąż się martwiła. Próbowała utrzymać ich grupę w tajemnicy, ale najwidoczniej nie udało jej się to; nie była Ślizgonką, wiedziała o tym. Nic dziwnego, że profesor Snape wydawał się rozbawiony ostatnimi dniami… w końcu częściowo to jego słowa ją zainspirowały, by zasugerować chłopcom taką grupę.

Myśl o Snape’ie skierowała jej oczy z powrotem na Syriusza, który mówił o Mundungusie Fletcherze i nagle poczuła zimno w żołądku na myśl, iż ten radośnie szczerzący się mężczyzna i mówiący im o buncie, próbował popełnić morderstwo, gdy był w ich wieku, nie wspominając o tym, iż już wcześniej był tyranem. To było dziwne uczucie… lubiła Syriusza i Snape zawsze im się odwdzięczał, z tego co sobie przypominała, ale fakty były niezaprzeczalne. Żartem byłoby wysłanie Snape’a pod drzewo każdej innej nocy, zamknięcie przejścia za nim albo postawienie tam czegoś, co czekałoby na chłopaka. Uczynienie tego w pełnię, z wilkołakiem po drugiej stronie tunelu nie było żartem. Syriusz chciał, żeby Snape zginął.

I chociaż Snape mógł teraz wygrać z Syriuszem – przynajmniej słownie, choć obstawiała, że podczas pojedynku również by wygrał, ale nie koniecznie w walce fizycznej – wątpiła by mężczyzna miał taką możliwość, gdy byli w szkole. Wiedziała, że to nigdy nie były walki jeden na jednego. Pojedynek jeden przeciwko czwórce nie miał nic wspólnego z fair play; to było zwyczajne znęcanie się i dziewczyna nie była w stanie w żaden sposób wytłumaczyć takiego zachowania, choć bardzo chciała. Snape nigdy nie był głupi i nie zacząłby nierównej walki, gdyby nie miał nadziei jej wygrać.

Hermionie zrobiło się smutno, gdy uświadomiła sobie, iż dorasta, a świat nie jest taki jak myślała. Zawsze lubiła Syriusza, zawsze była po jego stronie, ale teraz, przypominając sobie dziką wściekłość Snape’a sprzed dwóch lat, inaczej to wszystko widziała. Nie osiągasz takiego stanu wściekłości, jeżeli nie podsyca jej ogromny ból. Ciężko było opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron, gdy znało się pełną historię, zwłaszcza, że Hermiona osobiście doświadczyła wytykania palcami. Tak samo jak Harry, ale on był ślepy na wszystko, co dotyczyło Snape’a, oprócz złośliwości mężczyzny; aż do teraz była taka sama jak chłopak.

Odpychając od siebie te myśli, Hermiona przysłuchiwała się Syriuszowi, który przekazywał im ostrzeżenie od pani Weasley i była lekko zawstydzona, gdy zauważyła, iż przypomina jej to samą siebie w wieku dwunastu lat. To jedna z pozytywnych stron dorastania; jej priorytety się zmieniły. Chłopcy mogli sobie z tego żartować do woli; Ron może i był zdrajcą krwi, ale nadal był czystokrwistym czarodziejem, a Harry miał cały Zakon, który go chronił. Jednak Hermiona była Szlamą, celem i chciała umieć się bronić, ponieważ niewiele osób zrobi to za nią.

– Więc chcesz mi powiedzieć, że nie wolno mi należeć do grupy samoobrony? – zapytał ponuro Ron

– Ja? Ależ skąd! – odpowiedział ze zdziwieniem Syriusz. – Uważam, że to wspaniały pomysł!

Hermiona zmarszczyła brwi słysząc jego ton i spojrzała z namysłem na ogień.

– Naprawdę? – zapytał radośnie Harry.

– Oczywiście! Myślisz, że twój ojciec i ja siedzielibyśmy cicho i słuchali rozkazów takiej starej wiedźmy jak Umbridge?

Nie, pomyślała ponuro Hermiona, bylibyście jak Harry. Buntujący się i źli, i … głupi, i tak jak on ciągle mielibyście szlabany. Myśl o aroganckich, zbyt emocjonalnych, impulsywnych i lekkomyślnych Gryfonach zabrzmiała w jej głowie głosem Snape’a.

Wydawało się, iż Harry’emu również coś nie pasowało w głosie Syriusza i spojrzał na mężczyznę ze zdziwieniem.

– Ale… w zeszłym roku wciąż mi powtarzałeś, żebym był ostrożny i nie podejmował żadnego ryzyka…

– W zeszłym roku wszystko świadczyło o tym, że w Hogwarcie jest ktoś, kto chce cię zabić, Harry! – powiedział niecierpliwie mężczyzna. – W tym roku wiemy, że poza Hogwartem jest ktoś, kto pragnie pozabijać nas wszystkich, więc nauczenie się skutecznej obrony uważam za znakomity pomysł!

Zawsze umiałeś wszystko usprawiedliwić, ponuro powiedział wewnętrzny Snape Hermiony. Chcąc poczuć się zawstydzoną swoimi myślami, Hermiona cicho zapytała:

– A jeśli nas wyrzucą?

Syriusz nie był już szukającym kłopotów i buntowniczym nastolatkiem. Był opiekunem Harry’ego, dorosłym i odpowiedzialnym mężczyzną.

– Hermiono, przecież to był twój pomysł! – zaprotestował Harry.

Właściwie, to był pomysł profesora Snape’a. Nadal nie była pewna, czy ten luźno rzucony pomysł był jedynie komentarzem, czy też chciał, aby sama doszła do takiego wniosku; czy to był zbieg okoliczności, czy może celowa manipulacja.

– Przecież wiem. – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Jestem tylko ciekawa, co Syriusz o tym myśli. – wiedziała, co o tym myślał; chciała wiedzieć, co powie.

– No cóż, lepiej być wyrzuconym i umieć się bronić, niż siedzieć w szkole bez tej umiejętności. – odpowiedział zwyczajnym tonem Syriusz, a jej ciekawość została zaspokojona. Jej serce zamarło, gdy Harry i Ron z entuzjazmem zgodzili się ze zdaniem mężczyzny. Zaczęli dyskutować o możliwych miejscach na spotkania, a ona zastanawiała się jak dużo czasu minie, nim będzie musiała powiedzieć Harry’emu o swoich podejrzeniach.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział IVGoniąc Słońce – Rozdział VI >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 7 komentarzy

    1. Zdarzyło się parę razy ;). Ale nie jesteś sama, ja też ich nie znoszę. A na Syriusza po przeczytaniu „Help will be given to those who need it” w ogóle nie mogę patrzeć🤮

  1. Po premierze 4 części krótko bujałam się w Syriuszu, ale mi przeszło, gdy widziałam co odstawia w piątej. A po latach szczerze go nie znoszę, nawet jeśli był dobry dla Harry’ego. Już nawet kij z Severusem – nie przeszkadzało mu zrobić z Remusa mordercy, choć wiedział, że to coś, czego tamten obawia się najbardziejWróć do czytania

Dodaj komentarz