Goniąc Słońce – Rozdział XLVII

Goniąc Słońce XLVII

W teraźniejszości nie ma nic poza przeszłością, a to co okazuje się skutkiem, było już przyczyną.

– Henri Bergson.

 

Następnego ranka Severus wydawał się cichy i przygnębiony. Hermiona nie była zaskoczona; podejrzanie milczał zanim zasnęła oraz kiedy się obudziła i wątpiła, żeby dużo spał. Był też trochę zgryźliwy, co znów jej nie dziwiło – najwyraźniej czuł się zły i zawstydzony, że tak bardzo stracił czujność i ewidentnie miał kilka problemów z koncepcją, w której pozwalał komuś zobaczyć swój ból. Harry był taki sam, choć nie do takiego stopnia, więc zdążyła się przyzwyczaić; jej najlepszy przyjaciel zawsze się dąsał po każdej okazji, gdy widziała go w nienajlepszej formie.

To jednak nie oznaczało, że pozwoli by Severusowi uszło to płazem; kiedy po raz trzeci warknął na nią za coś błahego, w tym przypadku za szturchnięcie łokciem gdy sięgała obok niego po gazetę, powiedziała mu dosadnie, żeby poszedł strzelać fochy gdzie indziej, dopóki nie poprawi mu się humor. Co zaskakujące, to faktycznie zadziałało; spojrzał na nią ponuro, ale wymknął się na górę bez jednego słowa. Wiedziała, obserwując go z Poppy i Dilys, że budzący postrach Severus Snape dość często miewał tendencję do słuchania apodyktycznych kobiet. Ten fakt był zdecydowanie wart zapamiętania, chociaż była świadoma, że​​ nie zawsze zadziała. Najlepiej zachować tę konkretną broń na czasy, kiedy będzie naprawdę potrzebna.

Sama Hermiona czuła się dobrze. Właściwie borykała się z lekkim poczuciem winy, że ​​nie jest zasmucona, ale jakby nie było, po prostu nie znała Dumbledore’a zbyt dobrze, a jego machinacje przez lata zadały jej narzeczonemu oraz najlepszemu przyjacielowi mnóstwo trosk i bólu, a także raz czy dwa naraziły ją osobiście na niebezpieczeństwo. Współczuła innym ludziom – członkom Zakonu, którzy mimo wszystkich jego wad najwyraźniej stracili drogiego przyjaciela; Severusowi, na którym mocno odbiła się cała sytuacja oraz Harry’emu, którego musiała ona zdruzgotać. Całkiem zadowolona spędziła więc stosunkowo spokojny poranek, ​​czytając i słuchając radia, zanim przyszło jej do głowy, że Severus w sumie wydawał się spędzać dość dużo czasu na dąsaniu się i udała się na górę, by dowiedzieć się, gdzie jest.

Spodziewała się, że zastanie go w objęciach Morfeusza; Bóg wie, że tego potrzebował. Ale w rzeczywistości nie spał, siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, pochylając się nad czymś, co na pierwszy rzut oka wydało jej się notatnikiem. Nie podniósł wzroku, najwyraźniej całkowicie pochłonięty tym co robił, a ona przyjrzała się uważniej, zanim rozpoznała szkicownik. Hermiona nigdy wcześniej nie widziała Severusa rysującego i z ciekawością spojrzała na jego twarz; czarne oczy były dziwnie odległe, prawie puste i nie wydawały się być skupione na pracy, nadając mu bardzo nieobecny wyraz pozbawiony koncentracji, której by się spodziewała. Mimo to wydawał się spokojny i zrelaksowany, jakby śnił na jawie.

Podchodząc bliżej, obserwowała jego dłonie, starając się jednocześnie zobaczyć co rysował; szkicownik obrócony był do góry nogami i częściowo przysłonięty jego ręką. Widziała więc tylko kilka ostrożnych linii, aż powoli przeciągnął ołówkiem płynną krzywizną i zobaczyła, że ​​to wydra, a przynajmniej nią będzie, gdy już skończy.

– Wow.

Podskoczył, upuszczając ołówek, prawie rozrywając papier i rozbijając głowę o ścianę za nim. 

– Cholera! Nie rób tego!

Hermiona przygryzła wargę, starając się nie śmiać, kiedy na nią patrzył. 

– Przepraszam. Musiałeś być daleko stąd.

Wciąż wściekły, Severus wypuścił drżący oddech i odgarnął włosy z twarzy. 

– Byłem. Do diabła, Hermiono.

– Powiedziałam przepraszam. Przywykłam do tego, że nie mogę się do ciebie podkraść; zakładałam, że mnie słyszysz.

– Hmm. – Ostrożnie odłożył szkicownik. – Na przyszłość – kiedy rysuję, nie usłyszę cię.

– Zapamiętam. – Przeszła przez pokój i usiadła obok niego, przepraszająco dotykając jego ramienia i pochyliła się, aby lepiej przyjrzeć się rysunkowi. – Nigdy nie widziałam cię w takim stanie nieświadomości. Czy zawsze taki jesteś, kiedy rysujesz?

Pokiwał głową. 

– Zanim zaczniesz męczyć mnie pytaniami – nie potrafię tego wyjaśnić. Myślę, że to rodzaj medytacji, ale nie jest to coś, co kiedykolwiek byłem w stanie przeanalizować. Dzieje się tylko wtedy, gdy szkicuję lub czasami, rzadko, kiedy byłem przy fortepianie.

– Fineas nazwał to transem.

– Tak przypuszczam. Jak już powiedziałem, nie umiem tego wyjaśnić. Na początku zwykle nawet nie wiem, co rysuję. To po prostu… dzieje się, podświadomie.

– A więc nie planowałeś narysować wydry? Jest bardzo dobra – dodała, opierając się o niego, gdy ponownie podniósł szkicownik.

– Dziękuję. Nie, nie planowałem rysować niczego konkretnego.

– Czy kiedykolwiek próbowałeś naszkicować coś rozmyślnie?

– Czasami, ale zwykle nie wychodzi tak dobrze, jak gdy pozwalam temu płynąć.

Hermiona spojrzała na niego. 

– A czy kiedykolwiek narysowałeś mnie? – zapytała z ciekawością.

Powoli, z lekkim zakłopotaniem skinął głową, odwracając wzrok. 

– Tak, kilka razy. Nie, nie możesz zobaczyć tych rysunków – dodał, brzmiąc bardziej zwyczajnie. – Zniszczyłem je. Pozostawianie ich ot tak, nawet chronionych, było zbyt niebezpieczne. Zwłaszcza z twoimi sojusznikami, pomagającymi ci węszyć – powiedział dosadnie.

Uśmiechnęła się. 

Nie sądzę, żebym wówczas mogła być bardziej zagubiona w twoich sprzecznych sygnałach, ale przypuszczam, że znalezienie mojego szkicu wzmogłoby ten stan. A Fineas nigdy by ci tego nie zapomniał.

– Wie, kiedy nie przeciągać struny. To Dilys by mnie prześladowała. Ta kobieta musiała być istnym koszmarem za życia.

– Nie gadaj bzdur – odpowiedziała mu rozbawiona, przypominając sobie wcześniejsze myśli. – Zauważyłam, że pozwalasz wszystkim swoim koleżankom sobą dyrygować. Wiesz, myślę że potajemnie to lubisz.

– Bynajmniej. Nie jestem masochistą. 

Brzmiał wyniośle i nieco pogardliwie, ale zauważyła bardzo delikatny róż na jego kościach policzkowych i wiedziała, że ​​trafiła w czuły punkt. Usiadła, nie próbując ukryć śmiechu.

– Skoro tak mówisz. W każdym razie dodam więcej; wcześniej dotarło do mnie, że od miesięcy nikt nie przeprowadził u ciebie odpowiedniej kontroli stanu zdrowia.

– Och, chyba żartujesz. – Severus wyglądał na rozdrażnionego i rozbawionego.

– Ani trochę. Chodź, wstawaj. 

Nie stawiając oporu pozwolił jej postawić się na nogi i stanął posłusznie na środku podłogi. Gdy zaczęła rzucać swoje diagnostyczne zaklęcia, Hermiona stwierdziła, że brakowało błysku w jego oczach, który by ją ostrzegł, że mężczyzna coś knuje. 

Jak za dawnych czasów, pomyślała, choć na szczęście tym razem wyniki były inne. Wciąż miał mnóstwo problemów – prawdopodobnie minie wiele miesięcy, jeśli nie lat, zanim zostanie całkowicie wyleczony, ale wszystkie uszkodzenia były teraz stare i w żaden sposób mu nie zagrażały. Skupiona na badaniu niektórych wewnętrznych blizn na jego wątrobie nie zauważyła jak porusza ręką, dopóki nie uszczypnął jej w pośladek. Zaskoczona krzyknęła i prawie upuściła różdżkę.

Severus spojrzał na nią, wyraźnie próbując grać niewiniątko, co może i by mu się udało, gdyby nie próbował równocześnie stłumić śmiechu. 

– Ty draniu – powiedziała, starając się brzmieć surowo. – To nie było miłe.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Wiesz, mam wycelowaną w ciebie różdżkę. – Mówiąc to, przeniosła ciężar ciała i nagle zamachnęła się, zahaczając stopą o jego kolano i jednocześnie przyciskając dłoń do klatki piersiowej.

 

Oczywiście spodziewał się tego i szybko się uchylił, ale zapomniał, gdzie stoją oraz że jego sypialnia nie jest wystarczająco duża. Chwycił krawędź łóżka i zachwiał się, tracąc równowagę. Wykorzystując tymczasową przewagę, Hermiona uderzyła go ramieniem na tyle mocno, by jeszcze bardziej wytrącić go z równowagi. Po chwili szamotaniny pozwolił sobie upaść, jednocześnie chwytając ją za ramię i ciągnąc na siebie.

Upuszczając różdżkę, chwyciła go za nadgarstki i pochyliła się do przodu, próbując go przyszpilić zanim mógł zrobić cokolwiek innego; śmiał się teraz, a jego oczy tańczyły, gdy wyginał się w jej uścisku. Opierając się o łóżko, szarpnął i ostro skręcił, przewracając ich oboje o sto osiemdziesiąt stopni, ale znowu zapomniał o braku miejsca, przez co spadli na podłogę. Na jego nieszczęście, Severus wylądował na dole i sapnął, gdy powietrze opuściło jego płuca.

– Dobrze ci tak – powiedziała Hermiona bez tchu, ponownie go przyszpilając, tym razem za ramiona i walcząc z własnym śmiechem. Nigdy wcześniej nie widziała u niego takiej swawolności. Uwolnienie rąk było błędem; jego palce wsunęły się pod jej koszulę, łaskocząc żebra, a ona nie mogła powstrzymać pisku.

– Severusie, nie! Proszę! – Przez lata z powodzeniem utrzymywała w tajemnicy przed przyjaciółmi fakt, że miała okropne łaskotki. Na próżno usiłowała uciec i prawie upadła, wybuchając bezsilnym śmiechem. – Ty draniu, przestań!

Próbowała się odpłacić; sądząc po sposobie, w jaki drżał, prawdopodobnie też miał łaskotki, ale jedno spojrzenie w jego oczy powiedziało jej, że oszukuje i używa Oklumencji. Hermiona próbowała zrobić to samo, ale całkowicie straciła koncentrację, desperacko próbując uniknąć jego rąk. Może i nie była w stanie wygrać walki na łaskotki, ale za to znała kilka innych sposobów; sięgnęła między jego nogi, złapała go i ścisnęła, niezbyt delikatnie, zatrzymując się tuż przed potencjalnie bolesnym momentem. 

– Mówię serio, przestań!

Posłuchał jej, zastygając w całkowitym bezruchu, który sprawił że przez chwilę martwiła się, że była za ostra, ale wciąż się uśmiechał. Po chwili odprężył się i znów roześmiał. 

– W porządku, przestanę. Na razie – dodał, a jego oczy błyszczały figlarnie, gdy walczyła o odzyskanie oddechu i godności.

– Masochista – wydyszała Hermiona, czując, jak zaczyna twardnieć pod jej ręką. Ścisnęła go ponownie, tym razem delikatniej. Wiedziała, że ​​naprawdę powinna być na niego zła, ale nigdy wcześniej nie widziała go tak beztroskiego. – Dupek.

– Co to za język, panno Granger – wycedził kpiąco. – Ktoś najwyraźniej ma na ciebie bardzo zły wpływ.

– Nie mam pojęcia, kto to może być – odparła, siadając na nim okrakiem i próbując spojrzeć na niego z mocno nieszczerą dezaprobatą. Wyprostował się, próbując odzyskać oddech; przeniósł jej ciężar na swoje kolana, a jego ręce znów rozpoczęły wędrówkę. Po chwili walki poddała się niechętnie, pochylając, by go pocałować.

 

– Nie mam co do tego wątpliwości – odpowiedział, odwzajemniając pocałunek, gdy jego ręce ponownie wsunęły się pod jej koszulę, teraz nie łaskocząc, lecz po prostu starając się usunąć materiał z drogi.

Okazał się dość natarczywy i nie minęło dużo czasu nim siedziała naga na krawędzi łóżka, a on klęczał z twarzą między jej nogami. Wplątując palce w jego włosy, przygryzła wargę, by powstrzymać jęk rozkoszy, gdy wsunął w nią palec, liżąc i ssąc. Przesuwając się lekko, przerzuciła jedną nogę przez jego ramię i oparła się o ścianę, zamykając oczy, by bardziej skupić się na doznaniach. Niestety, był po prostu za dobry w te klocki, żeby mogła się na niego gniewać, co szczerze powiedziawszy nie wróżyło dobrze na przyszłość. Jednak trudno było się teraz tym przejmować; zwiększył nacisk i wsunął w nią drugi palec, a ona poczuła, jak cudowna przyjemność rozwija się i rozpływa w jej ciele, gdy zbliżała się do szczytu.

Potem Severus pociągnął ją z powrotem na podłogę, najwyraźniej zbyt niecierpliwy, by wstać.  Przesunął ją jeszcze raz na swoje kolana i oparł się o krawędź łóżka. Tempo zwolniło, gdy znów ją pocałował, tym razem delikatniej, a ona rozluźniła się, sięgając w dół by wsunąć go w siebie. Objął ją ramionami, a ona opadła na kolana zatapiając się na nim z cichym jękiem rozkoszy.

Całując go ponownie, chwyciła delikatnie za ramiona, zaczynając się poruszać. Kiedy już złapała rytm, dołączył do niej, zamykając oczy i oddychając nierówno. Od jakiegoś czasu nie widziała go tak autentycznego. Przyjemność miał wyraźnie wypisaną na twarzy, a kiedy jej dotknęła, otworzył oczy i posłał jej miękki uśmiech, który napełnił ją ciepłem. Wydawał też więcej dźwięków niż zwykle; ciche westchnienia i jęki uciekały z niego, gdy poruszali się razem, a osiągając szczyt wyjęczał jej imię.

Wejście na łóżko wydawało się zbyt dużym wysiłkiem. Hermiona była całkiem szczęśliwa, mogąc w połowie leżeć na Severusie, gdy odpoczywali na wytartym dywanie, łapiąc oddech. 

– Wciąż jesteś dupkiem. Z lochów – mruknęła, wtulając się w jego klatkę piersiową, na której perliły się kropelki potu.

– Nie, nie jestem – odparł leniwie, bawiąc się jej włosami. – Chciałbym ci przypomnieć, że moje dwa półdupki czyli cały dupek znajdują się w nieco innym miejscu. I nie jesteśmy w lochach, tylko domu moich rodziców.

Rodziców. Po raz pierwszy od tygodni wspomniał o swojej rodzinie; miała zamiar skorzystać z otwartego okienka, które jej zostawił i wreszcie o nią zapytać, ale w tym momencie obok nich rozbłysnął srebrny ogień i chwila przepadła, gdy uformował się Patronus – charakterystyczny pręgowany kot profesor McGonagall.

– Dzień dobry, Severusie. Czy mógłbyś dzisiaj wpaść do Kwatery Głównej? Chciałabym z tobą porozmawiać. Dziękuję.

Severus jęknął, opuszczając ramię które nie obejmowało Hermiony w pasie i przysłaniając oczy, gdy kot zniknął. 

– Cholera. Pewnie chce przeprosić czy coś – powiedział, brzmiąc na całkowicie zniesmaczonego.

– Czy to takie złe? – zapytała delikatnie. Bóg jeden wie, że Hogwart był mu winien o wiele więcej niż zwykłe przeprosiny. Szkoła zawiodła go tak bardzo pod wieloma względami; powinni byli zauważyć, co się z nim działo.

– Tak – odpowiedział mrukliwie. – Będzie niewiarygodnie niezręcznie, a ona zada wiele pytań, na które nie mam zamiaru odpowiadać. Jeśli wyrazi nawet najmniejszą chęć przytulenia mnie, nie ręczę za siebie.

– Czy mogę przyjść i popatrzeć?

– Nie, nie możesz.

Szczerząc się w nagłym psotnym uśmiechu, Hermiona przeciągnęła się na jego szczupłej sylwetce, by podnieść różdżkę z miejsca, w którym upadła, a następnie przywołała srebrną wydrę. 

– Mówi, że będzie tam za godzinę lub dwie, pani profesor.

– Po co to zrobiłaś? – poskarżył się.

– To daje ci czas na wzięcie prysznica i złapanie czegoś jedzenia, a jej, żeby by nie rozmyślała o tym co robimy i dlaczego odpowiedziałam zamiast ciebie – odparła figlarnie, a on zaśmiał się cicho.

– Jak bardzo niegryfońsko. Szybko się uczysz.

– Nie możesz przypisać sobie całej zasługi, Severusie.

– Nie śmiałbym. W takim razie puść mnie. Czas zaciągnąć twoich małych przyjaciół z powrotem do roboty; jeśli mi nie wolno się bawić, im również.

 

Nie mogę się doczekać, aż nigdy więcej nie będę musiał postawić nogi w tym śmietniku. Severus zamknął za sobą drzwi na Grimmauld Place i z niesmakiem rozejrzał się po korytarzu; może i jego dom również był parszywą dziurą, ale było tak zawsze i przynajmniej nie stanowił obecnie gnijącego wraku dawnej świetności. I oczywiście, jego posesja nigdy nie została opanowana przez rodzinę Blacków. Nie żeby Snape’owie byli o wiele lepsi, ale wykazywali minimalnie mniej oznak szaleństwa.

– Ścierwo! – wrzasnęła na niego ze ściany pani Black, a on przewrócił oczami.

– Zamknij się, stara wiedźmo. Idź terroryzować ducha swojego syna; jesteście siebie warci – powiedział lekceważąco, przechodząc obok portretu i kierując się w głąb domu.

W końcu znalazł Minerwę w bibliotece. Zatrzymał się w drzwiach, opierając się o framugę i włożył ręce do kieszeni. 

A zatem – powiedział ze znużeniem. – Miejmy to już za sobą.

Zauważył, że chociaż raz rzeczywiście wyglądała na swój wiek; przez większość czasu trudno mu było przypomnieć sobie, o ile lat była od niego starsza. Minerwa zawsze wydawała się posiadać niewyczerpywalne zasoby energii i nigdy nie przestawała działać. Uświadomił sobie jednak, że wczoraj straciła swojego najbliższego przyjaciela a zarazem najstarszego towarzysza i w duchu nakazał samemu sobie zachowywać się przyzwoicie.

Podniosła wzrok ze zmartwioną miną i powoli pokręciła głową. 

– Och, Severusie. Dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś?

Westchnął. 

– Jaki miałoby to sens? – zapytał cicho. – I tak nigdy mi nie wierzyłaś. To byłoby moje słowo przeciwko… Nie wiem nawet, ilu ludzi tam było. Przynajmniej dziesiątki, a wśród nich twoi ulubieńcy. Wszyscy ślepo przysięgaliby, że nic się nie stało. Nikt by się za mną nie wstawił – dodał łagodniej.

Myślenie o tym nadal przynosiło ból. Lily go zdradziła; jej zraniona duma znaczyła dla niej więcej niż wszystkie jej gryfońskie zasady czy poprzednie siedem lat przyjaźni. Próbował usprawiedliwić ją temperamentem, wmówić sobie, że była zła i dotknięta tym, co powiedział, ale… dobrze wiedział, że nie o to chodziło. Sprawa była dużo bardziej złożona.

– O ilu incydentach nigdy się nie dowiedziałam?

Severus spojrzał na nią ze zmęczeniem i wiedział, że powinien skłamać. Tej prawdy nie musiała słyszeć. To było tak dawno temu; dlaczego zmuszać ją teraz do skonfrontowania się z przeszłością? Wszystko, co się wydarzyło… z Hermioną… już naprawdę było mu wszystko jedno. 

– Nie chcesz tej rozmowy, Minerwo. Uwierz mi. Odpuść. Proszę.

– Nie, Severusie. Powiedz mi.

Cholerni Gryfoni. Znowu westchnął. 

– Mieli magiczną mapę, która dokładnie pokazywała im, gdzie jestem przez cały czas i upewniali się, że zobaczą każdego kto nadchodzi, zanim zostaną złapani oraz pelerynę niewidkę, która pozwalała im się do mnie podkradać. Co o tym myślisz? – zapytał ponuro. 

W najgorszych okresach nie miał ani chwili spokoju. Nie był w stanie ukryć się ani uciec, a za każdym razem gdy próbował walczyć, oni mieli znaczną przewagę liczebną.

Wyglądała na bardzo smutną, a on pospiesznie odwrócił wzrok, nie chcąc widzieć w jej oczach poczucia winy ani litości. Był więcej niż jeden powód, dla którego nigdy nie próbował z nikim prowadzić tej rozmowy. 

– Powinieneś był komuś powiedzieć.

– Naprawdę myślisz, że byłem zbyt honorowy lub zbyt dumny, żeby na nich donieść? – zapytał, wpatrując się w podłogę. – Ludzie wiedzieli. Poppy była wściekła, że ​​Dumbledore nigdy jej nie słuchał, kiedy próbowała mu powiedzieć o obrażeniach, których doznawałem zarówno w domu jak i w szkole i nie było tygodnia, w którym nie robiłaby Horacemu karczemnej awantury za to, że nie ruszył swojego leniwego tyłka, aby mi pomóc. I zapewne pamiętasz, jak Lily Evans próbowała wstawiać się za mną na pierwszym i drugim roku. Ale nigdy potem. Uznała, że nie warto, nie wtedy gdy nie robiło to żadnej różnicy, a jedynie łączyło jej nazwisko z moim. 

Severus odczuł ulgę, że wypowiedzenie jej imienia nie zabolało; ta konkretna rana powoli się zamykała.

– Severusie, ja…

– Nie mów tego, Minerwo. Proszę.

– Czemu?

– To niczego nie zmieni.

– Wiem, ale i tak to powiem. – Wstała i przeszła przez pokój, stając przed nim; zaledwie cal czy dwa niższa od niego, mogła spojrzeć mu w oczy. – Przepraszam, Severusie.

Podniósł wzrok i napotkał jej oczy. 

– Nie jesteś szczera.

– Co?

– Wiedziałaś, że coś nie gra, Minerwo. Byłaś nauczycielką przez długi czas, a nawet ślepy i głuchy kretyn żyjący w całkowitej izolacji zauważyłby, że coś jest ze mną nie tak. Ani jeden członek kadry który mnie uczył, nie mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, iż nie miał pojęcia, że byłem dręczony. Pamiętam, jak na co najmniej kilku lekcjach Transmutacji siedziałem z widocznymi zadrapaniami i siniakami lub ramieniem na temblaku. Nie chciałaś wiedzieć, ponieważ nie chciałaś zobaczyć, do czego naprawdę zdolni są twoi ulubieni wychowankowie. A może myślałaś, że nadgarstki zdecydowałem sobie podciąć dla kaprysu? Musiałaś chociaż częściowo znać powód, dla którego to zrobiłem.

Ku jego uldze nie brzmiał na rozgniewanego. Zmęczyły go ciągła złość, rozżalenie i zgorzknienie z tego powodu. Wielu ludzi miało fatalne dzieciństwo; dobrze, jego było wyjątkowo złe, ale wciąż nie stanowiło powodu, by nurzać się w starych urazach. Dekady zajęło mu przejście nad nimi do porządku dziennego i walka, by wreszcie przestały dręczyć. Jak się okazało, wszystko czego potrzebował to znalezienie czegoś ważniejszego na czym mógłby się skupić, kogoś o kim wiedział, że będzie o niego walczył. Wiedział tak dobrze, jak potrafił odróżnić noc od dnia, że gdyby Hermiona tam wtedy była, wzięłaby na rogi całą tę cholerną szkołę. Takie myśli ułatwiały znoszenie przykrych wspomnień.

Pomógł też fakt, że trzech z czterech nie żyło. Mogło to zająć większą część trzydziestu lat, ale wygrał.

Nie mogła już spojrzeć mu w oczy. 

– Severusie, ja…

– Nie – powiedział łagodniej. – Nie możesz nic powiedzieć, nie teraz. To było dawno temu; jakie to ma w tej chwili znaczenie? 

Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle wiedziała o incydencie we Wrzeszczącej Chacie; prawdopodobnie nie, bo już by o tym wspomniała. Może i była stronniczą Gryfonką, ale nawet Minerwa nie mogłaby zignorować takiego wydarzenia, chociaż Dumbledore zrobił to z powodzeniem.

– Gdyby sprawy potoczyły się inaczej… czy nadal dołączyłbyś do Sam-Wiesz-Kogo?

– Nie – odpowiedział gładko. Gdyby ktoś inny zaproponował mu miejsce do którego miałby należeć i gdzie byłby ceniony, nawet by tego nie rozważył. – Ale kto wie, co mogłoby się wydarzyć? Beze mnie jako szpiega połowa z was zginęłaby w pierwszej wojnie i wątpliwe jest, abyśmy uzyskali piętnaście lat pokoju, by przygotować się na drugą. Z pewnością nie byłoby mnie tutaj teraz bez wszystkiego, co się zdarzyło.

I nie byłby też z Hermioną, ponieważ w ogóle nie pracowałby w Hogwarcie i nigdy by jej nie spotkał. A nawet gdyby to zrobił nie zwróciłaby na niego uwagi bez uzdrawiania, które ich połączyło. Lily też mogłaby nadal żyć, lub też nie. A nawet gdyby żyła, nigdy nie byłaby jego.

Minerwa patrzyła na niego badawczo w sposób, który zawsze wywoływał u niego reakcję obronną. 

– Co?

– Zmieniłeś się – powiedziała cicho.

– O czym ty mówisz? – zapytał z irytacją.

– Nie ma już w tobie gniewu. – Nagle jej oczy się zwęziły. – I właśnie zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam ci, o czym chciałam z tobą porozmawiać, ani dlaczego przepraszałam. Wczoraj wszystko słyszałeś, prawda?

Jego usta drgnęły, gdy próbował powstrzymać uśmieszek. 

– Oczywiście, że tak. Byłem w pokoju, kiedy Hermiona skontaktowała się z wami, ale tak się rozkręciła, że i tak usłyszałbym ją na drugim końcu domu. Myślę, że słyszała ją połowa ulicy, nawet pomimo moich barier. Chryste, naprawdę była wspaniała; cudowna w swojej wściekłości, zaciekła i gwałtowna i wybornie nieprzejmująca się tym, co myślą inni.

Minerwa potrząsnęła głową, a jej wyraz twarzy wskazywał na coś pomiędzy smutkiem a zirytowaniem. 

– Powinnam była się domyślić. Wiesz, masz straszny wpływ na tę dziewczynę. 

Ugryzł się w język, by powstrzymać odpowiedź, która cisnęła mu się na usta, stwierdzając, że zarobiłby za to porządny policzek, a ona dodała w zamyśleniu: 

– Ale z drugiej strony sądzę, że ona ma dobry wpływ na ciebie. – Szturchnęła go w pierś wyprostowanym palcem wskazującym. – Więc dbaj o nią. Zrozumiano?

Rozbawiony Severus udał, że pociera obolałe miejsce. 

– Kiedy to zmieniłaś ton z przepraszającego na pouczający?

– Och, zachowuj się – odpowiedziała z nieeleganckim parsknięciem. – Zwijaj się. I weź ze sobą chłopców, zanim Molly udusi jednego z nich.

– Wolałbym ich tutaj zostawić.

– Nie wątpię – odpowiedziała sucho. — Idź już. I Severusie?

– Tak?

– Naprawdę przepraszam.

Niepewnie przeszukiwał jej spojrzenie. Pomyślał, że łatwiej mu było żyć jako zgorzkniałemu, samotnemu cynikowi; wieczne oczekiwanie od ludzi najgorszego było odświeżająco nieskomplikowane. Wcześniej zadrwiłby z niej i wyszedł, ale teraz był prawie pewien, że mówiła szczerze i właściwie nie wiedział, co odpowiedzieć. Pocierając kark, zdecydował się na niezręczne wzruszenie ramionami i wymamrotanie „dziękuję”, zanim pospiesznie opuścił bibliotekę.

 

Najpierw skierował się do kuchni, zgodnie z logiką zakładając, że to tam najprawdopodobniej znajdzie Weasleya. Po raz pierwszy nie było w niej nikogo z rudymi włosami, nawet Molly; najwyraźniej musiała coś sprzątać. Niestety pomieszczenie nie było puste. 

– Mam nadzieję, że jesteś teraz zadowolony – powiedział z goryczą Lupin, patrząc na niego przekrwionymi oczami.

Severus uniósł brew.

– O co chodzi tym razem?

– Tonks poszła zabrać swoje rzeczy do rodziców. Nie odzywa się do mnie.

Dobrze. Zachował kamienną twarz i lekko przechylił głowę, zwężając oczy. 

– A co twoja miłosna kłótnia ma wspólnego ze mną?

– Jakbyś nie wiedział.

– Lupin, bardzo rzadko mogę stwierdzić, o czym jęczysz. Zwykle dlatego, że mnie to nie obchodzi. Widziałeś gdzieś Pottera albo Weasleya? Niektórzy z nas mają coś do zrobienia.

– Wczoraj Hermiona opowiedziała połowie Zakonu, co wydarzyło się po naszych SUM-ach z Obrony nad jeziorem. Ani Minerwa, ani Tonks nic o tym nie wiedziały.

Uniósł obie brwi, próbując powstrzymać uśmiech. 

– To nie moja wina. Z pewnością nie powiedziałem o tym pannie Granger. Zakładam, że Potter plotkował o rezultatach swojej małej wyprawy szpiegowskiej do mojej myślodsiewni; dziewczynę zawsze ciągnęło do obrony słabszych. I to również nie moja wina, że ​​twoja kobieta nie wiedziała, jakim byłeś małym gnojkiem. 

Nieczęsto mógł zachowywać się tak niewinnie. 

– Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić?

– To nie ja teraz o tym mówię, prawda? – odpowiedział spokojnie. 

Minerwa miała rację… Naprawdę nie ma już we mnie złości. Pewnie dlatego to wszystko wydawało mu się tak zagmatwane. Tkwiła w nim właściwie odkąd pamiętał; obecne życie bez tego elementu było naprawdę dość dziwne. 

– Przestań marudzić, Lupin. Minerwa zawsze wybaczy wszystko, co zrobią jej ukochani Huncwoci. Co do Nimfadory; przede wszystkim Bóg jeden wie, dlaczego wybrała ciebie, ale wątpię, czy naprawdę rzuci cię z powodu czegoś, co wydarzyło się prawie dwadzieścia lat temu. Nie bądź taki żałosny. Dobrze ci tak, bo jej o tym nie powiedziałeś; nie możesz traktować kobiety w ten sposób i oczekiwać, że nie odbije się to na tobie rykoszetem. 

Doskonale zdawał sobie sprawę, że był teraz hipokrytą, ale rumieniec na twarzy wilkołaka był tego wart.

– Jakbyś wiedział cokolwiek o kobietach – powiedział złośliwie. 

Severus uśmiechnął się do niego kpiąco i tak arogancko, jak tylko mógł. Spędził noc w łóżku przytulając się do Hermiony, za to Lupin został zbesztany i wreszcie wróciła do niego długo wyczekiwana karma. Czarnowłosy spędził poranek kochając się ze swoją narzeczoną na podłodze, ze smakiem jej rozkoszy w ustach, aż ogarnął go orgazm i wykrzyczał jej imię w ekstazie, natomiast wilkołak siedział w samotności, obrażony na resztę świata. 

– Wiem całkiem sporo, dziękuję – odpowiedział zadowolony z siebie.

W pewnym sensie szkoda, że ​​Black nie żył. Chciałby zobaczyć jego twarz, kiedy ten zdałby sobie sprawę, że nadal jest singlem i prawdopodobnie tak zostanie, za to Smarkerus skończył z piękną, inteligentną i o połowę młodszą kobietą. Cholera, zwycięstwo smakuje wybornie. Przewrotnie czekał na reakcję Lupina, kiedy się o tym dowie. Miał nadzieję, że stanie się to przy ludziach i więcej przyjaciół wilkołaka zobaczy, jak jego uprzejma maska ​​pęka, by odsłonić wewnętrznego Huncwota.

Lupin spojrzał na niego z urazą. 

– Dlaczego to robisz, Snape? Dlaczego lubisz psuć ludziom życie?

– Ach, więc o to właśnie chodzi. Zadanie tego eseju o wilkołakach, a później powiedzenie szkole, kim naprawdę jesteś. – Westchnął, znudzony i oparł się o framugę. – Sam się o to prosiłeś, Lupin, po tym wyczynie z Boginem. Możesz wygłaszać wszystkie ładne słówka jakie chcesz o chęci pomocy Longbottomowi z jego poczuciem własnej wartości, ale obaj wiemy, że nie mogłeś oprzeć się szansie ponownego zabawienia się w Huncwota. Publiczne upokarzanie mnie, gdy mieliśmy szesnaście lat, było wystarczająco złe; robienie tego, gdy mieliśmy ponad trzydzieści lat, było po prostu żałosne. Obaj wiemy, że gdyby było odwrotnie zostałbym natychmiast zwolniony za nieprofesjonalne zachowanie. Nie możesz twierdzić, że zasłużyłem; ignorowałem cię, chyba że musiałem zanieść ci twój Wywar Tojadowy. Musiałeś tylko odwzajemnić przysługę, ale nie, nie mogłeś się oprzeć. Panna Granger i połowa Krukonów i tak by to rozpracowali.

– A mówienie swoim uczniom, kiedy tego nie odkryli? Czy to też była zemsta? 

– To dlatego, że zasłużyli na to, by wiedzieć. Jesteś niebezpieczny, Lupin. „Zapomnienie” twojego Wywaru Tojadowego po tylu latach było całkowicie karygodne i naprawdę niewybaczalne. Gdyby nie było tam Blacka, który stanął z tobą do walki, ugryzłbyś tej nocy lub zabił cztery osoby; jedną z nich byłbym ja, a pozostałym trojgiem niewinne dzieci. Tak bardzo jak mnie denerwowały i jak chciałbym je wyrzucić ze szkoły, niespecjalnie pragnąłem, by umarły lub obrosły gęstym futrem. Nie sądzę, żeby wojna przebiegała szczególnie dobrze, gdyby Wybraniec był wilkołakiem lub gnił w płytkim grobie, prawda? Przestań mnie obwiniać. To ty popełniłeś błąd, który zagroził ludziom, nie ja. I ty zdecydowałeś się zrezygnować; nie zwolniono cię przeze mnie. Dumbledore nigdy by cię nie wyrzucił, nawet gdybyś kogoś zjadł – a zwłaszcza gdybym to był ja.

Prostując się, posłał swojemu staremu wrogowi kpiące spojrzenie. 

– A teraz dorośnij, przestań się dąsać i idź porozmawiać z Nimfadorą, ponieważ jest jedyną kobietą, która cię zechce i nie możesz pozwolić jej odejść. I przestań narzekać na mnie. Nie ja jestem winny twoich czynów. Następnym razem, gdy będziesz nalegać na tę konfrontację, zedrę ci skórę z tyłka i wygarbuję, bo mnie teraz nudzisz. 

Posłał Lupinowi swój najbardziej obraźliwy uśmieszek, odwrócił się na pięcie i odszedł słysząc grający w głowie marsz triumfalny.

 

Severus właśnie zaczął wspinać się po schodach w poszukiwaniu zbłąkanych członków Trio, gwiżdżąc cicho między krzywymi zębami, kiedy frontowe drzwi nagle otworzyły się i zamknęły. Ponad kolejnymi wrzaskami pani Black, usłyszał przytłumiony kobiecy głos:

 – Severusie?

Wzdychając, obrócił się na stopniu i zobaczył Tonks patrzącą na niego z niemal poczuciem winy. Za każdym razem kiedy widział Puchonkę, wracał do czasów, gdy miała trzynaście lat i wpatrując się w niego z  przyprawiającymi go o mdłości, zmieniającymi co sekundę kolor włosami, próbowała niepewnie wyjaśnić, jak tym razem prawie zabiła połowę swojej klasy. Była o wiele gorsza niż Longbottom; musiał czuwać nad nią przez cały czas na każdej lekcji, ponieważ była zbyt niezdarna, by móc pozostawić ją bez opieki choćby na minutę. 

 – Czego?  – zapytał z irytacją.

Wyglądała na nieco przygnębioną, podobnie jak wtedy, gdy wciąż tęskniła za Lupinem. Jej brązowe włosy tym razem nie zmieniały barwy. 

– Severusie, ja…

– Ze względów praktycznych pozwól, że ci przerwę. Odbyłem już dzisiaj dwie rozmowy na temat pragnienia panny Granger, by bronić uciśnionych i nie zależy mi na trzeciej; mam lepsze rzeczy do roboty. Byłaś już świadoma faktu, że Huncwoci atakowali mnie w szkole; to niczego nie zmienia. Minęło prawie dwadzieścia lat i teraz mam inne problemy na głowie. Jeśli chcesz z nim porozmawiać, siedzi obrażony w kuchni, ale trzymaj mnie z dala od swojego splątanego życia.

Przyglądając się wyrazowi jej twarzy ponownie westchnął, wyobrażając sobie ganiące spojrzenie Hermiony gdyby go usłyszała; wyglądało na to, że jego sumienie przybierało kształt lwa Gryffindoru. Ulegając, złagodził nieco głos. 

– Był chłopcem podporządkowanym ojcu Pottera i twojemu przeklętemu kuzynowi, a ja byłem daleki od przykładnej, niewinnej ofiary. – Przynajmniej do tego momentu, pomyślał. – I nie żywisz do mnie na tyle pozytywnych uczuć, że kwestia dokuczania mi w szkole spędzi ci sen z powiek; nie udawajmy, że jest inaczej. A teraz, jeśli mi wybaczysz… – Wyciągnął różdżkę. – Sonorus.

Biorąc głęboki oddech, odwrócił się i zawołał na górę: 

– Potter, oderwij się wreszcie od swojej dziewczyny i wyciągnij swój chudy tyłek z łóżka! Weasley, przestań spiskować z braćmi! Macie obaj być tutaj na pięć minut! – Obrócił się z powrotem. – Quietus.  

Pochylając się, wycelował różdżkę w portret pani Black, zarzucając na nią zasłony, żeby ją uciszyć, po czym ponownie spojrzał na metamorfomag. Uśmiechała się do niego. 

– Biedny Harry. Wiesz, pewnie właśnie zafundowałeś jemu i Ginny zawał serca.

– Trudno. 

Jeśli on nie mógł spędzić reszty dnia uprawiając seks to nikt inny też nie mógł tego zrobić. Poza tym denerwowanie Pottera wciąż było zabawne, pomimo ich sojuszu. Zszedł z powrotem po schodach do holu i minął Tonks, stając w pobliżu drzwi wejściowych. 

– Odwal się Nimfadoro. I przekaż innym wiadomość; następna osoba, która spróbuje ze mną o tym porozmawiać, zostanie przeklęta.

 

Hermiona usłyszała otwierające i zamykające się drzwi frontowe, a następnie głos Severusa. 

– Przestań narzekać, Potter. Powinieneś być wdzięczny, że tam nie wszedłem i nie wyciągnąłem cię osobiście.

– W dalszym ciągu to nie było konieczne – sprzeciwił się Harry. – Ron i ja nie mamy zastrzeżeń, jeśli ty lub Hermiona zapomnicie o zaklęciach wyciszających.

Zarumieniła się, słuchając swojego przyjaciela i uśmiechnęła, gdy usłyszała Rona: 

– Tak stary, ale to nie z uprzejmości, prawda? Tylko dlatego, że nie jesteśmy wystarczająco odważni, by się z nimi skonfrontować.

– Bardzo mądrze, Weasley.

– Cześć, chłopcy – powiedziała, gdy weszli do salonu, włączając w to powitanie uśmiechniętego Severusa. Sądząc po wyrazie jego twarzy dobrze się bawił. – O co to całe zamieszanie?

– Ginny chciała przyjść i dołączyć do naszego zespołu, ponieważ nikt w Kwaterze Głównej jej na nic nie pozwala – wyjaśnił Ron, wskazując głową na Severusa. – Powiedział nie.

– Nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało.

– Wolałbym spać tutaj nie rozmyślając o moim najlepszym przyjacielu i młodszej siostrze, dzięki. Z wami jest już wystarczająco ciężko. 

Starał się nie wyglądać na nadąsanego, ale bycie jedyną osobą stanu wolnego w domu nie mogło być zbyt zabawne.

– Zachowuj się. Rozchmurz się, Harry, wkrótce znowu ją zobaczysz. Nie byłbyś zbyt przydatny, gdyby tu była i rozpraszała cię – zauważyła Hermiona, spoglądając na Severusa. – Miły poranek?

– Bynajmniej, ale były pewne pozytywne momenty – powiedział w zamyśleniu. – Czy jesteśmy gotowi?

– Prawie wszystko jest ustawione w kuchni. Masz jakąkolwiek truciznę lub eliksir, którego zamierzasz użyć?

– Jest w piwnicy. Pójdę po niego.

– Czym się zajmujemy? – zapytał Harry, wciąż wyglądając na nieco markotnego; najwyraźniej Severus coś przerwał. Hermionie trudno było okazać współczucie, ponieważ szczerze mówiąc, sama wolałaby nadal być w łóżku ze swoją drugą połówką.

– Nagini, mam nadzieję, jako że teraz mamy próbkę krwi pana Weasleya.

– Co zrobimy, jeśli to nie zadziała? – spytał Ron, kiedy weszli do kuchni i zebrali się wokół stołu, spoglądając w dół na płytką białą tacę pod dużym szkłem powiększającym i małą fiolkę z krwią.

– Pomyśl o czymś innym.

– Cóż, dopóki mamy tak szczegółowy plan awaryjny, nic nam nie będzie – powiedział z przekąsem Harry, a Hermiona delikatnie go kopnęła.

– Jeden sarkastyczny mężczyzna w domu wystarczy.

Wzięła głęboki oddech, wstrzymała go na chwilę i powoli wypuściła powietrze, ponownie spoglądając na tacę. Wiedziała co robi, ale mimo to nie mogła powstrzymać lekkiego zdenerwowania. Pomaganie będąc częścią zespołu to jedno, ale bycie osobą odpowiedzialną za określone zadanie, to coś innego. Severus wrócił do kuchni z małą butelką w ręku, spojrzał na nią i stanął tuż za jej prawym ramieniem, pochylając się lekko do przodu i mrucząc głosem zbyt niskim, by chłopcy mogli go usłyszeć.

– Rozluźnij się. Dasz radę. Nie sugerowałbym tego, gdyby było inaczej. Nie spiesz się i zachowaj spokój.

Odchylając się trochę, by poczuć ciepło jego ciała, skinęła głową, skupiając się na swoim oddechu. 

– W porządku. Czy wszyscy są gotowi?

– Czy z Harrym będziemy rzeczywiście coś robić, czy znowu tylko oglądać? – zapytał łagodnie Ron.

– Mogę potrzebować twojej pomocy w oddzieleniu tego co jest pana Weasleya od tego, co nie. Nie wiem jeszcze, jak trudne to będzie. Przepraszam Harry, ale myślę, że będziecie tylko patrzeć.

Severus nalegał, żeby obaj byli obecni, ale nie powiedział dlaczego.

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno. 

– Nic nowego. I tak nie wiedziałbym, od czego zacząć.

Biorąc kolejny głęboki wdech, Hermiona powoli wylała krew z małej fiolki na tacę; próbka została już potraktowana środkiem przeciwkrzepliwym. Wyciągając różdżkę, zaczęła od podstawowych zaklęć analizujących krew. W ciągu następnych kilku minut dowiedziała się całkiem sporo o ogólnym stanie zdrowia pana Weasleya; nie miał żadnych chorób krwi, jego grupą było 0 Rh-, niedawno przechodził łagodną infekcję, a drzewo genealogiczne nosiło ślady kazirodztwa. To była łatwa część – rozdzielanie na komórki składowe, a następnie oddzielanie płytek krwi, czerwonych krwinek i osocza od krwinek białych. Następny etap miał być trudniejszy, ponieważ co najmniej połowa wymaganych działań nie była w ogóle fizyczna; musiała znaleźć magiczne sygnatury przyczepione do konkretnego rodzaju leukocytu, który je przenosił, a nie była pewna, który z pięciu typów to był.

Przygryzając wargę zabrała się do szczegółowej pracy, ledwie świadoma cichej obecności Severusa za jej plecami, obserwującego ją przez ramię. Gdyby jad Nagini nadal znajdował się we krwi, zostałby potraktowany jako obca substancja, patogen… To oznaczało, że wpłynąłby na komórki makrofagów, ponieważ nie byłyby one w stanie go usunąć, zatem bardziej prawdopodobnym wydawało się, że będzie znajdował się gdzieś w limfocytach. Chociaż właściwie to komórki pamięci były jedynymi krwinkami, które miały żywotność dłuższą niż kilka tygodni; one będą przenosić magiczne sygnatury.

Tak, to to. Ale cały proces był niesamowicie dziwny. Hermiona była przyzwyczajona do radzenia sobie z bardziej fizycznymi rzeczami, przedmiotami, które widziała, dotykała i poruszała, a nie z czymś, co ledwo wyczuwała i czego technicznie nie było. W tej chwili nie była nawet pewna co robi. Po prostu podążała za swoim instynktem, co prawie nigdy się nie zdarzało; nawet samo myślenie o tym sprawiło, że zawahała się przez chwilę, gdy dopadło ją zwątpienie. Zawsze przestrzegała pisemnych instrukcji; rzucanie się na głęboką wodę i wymyślanie czegoś poważnie ją przerażało.

– Spokojnie – wymruczał jej do ucha cichy głos Severusa. – Dobrze sobie radzisz… Tak jest…

Trzęsąc się, zamknęła oczy i na chwilę oparła się o niego. Rozumiejąc aluzję, podszedł o krok bliżej i objął ją ramieniem, uważając, by nie trącić jej dłoni z różdżką. Pozwoliła by jego dotyk ją uspokoił, wzięła głęboki wdech i ponownie skupiła się, podążając za słabymi, jasnymi śladami.

Magia pana Weasleya… Hermiona nie znała go zbyt dobrze, ale spędziła wystarczająco dużo czasu w Norze, by wyczuć magię Weasleyów, a Severus powiedział jej wiele lat temu, że wszyscy są złączeni z ziemią. W przeważającej części była to cicha, zaskakująco subtelna magia, solidna, silna, niepretensjonalna; niezwykła jak na tak ekstrawagancką rodzinę. Ale teraz musi się skupić, dopóki nie wyczuje, a następnie nie znajdzie tego, co nie pasuje…

Ale jakie w ogóle odczucia dawał jad węża? Nigdy nie miała do czynienia z trucizną. Chociaż… Severus raz czy dwa miał zakażenie krwi z powodu infekcji lub po prostu zażywania substancji, których nie powinien brać. Komórki które badała, reagowały, próbując walczyć. To było poczucie, że coś jest nie tak – każdy na wpół przyzwoity Uzdrowiciel mógł to wyczuć. Było tu coś obcego, coś, co nie wydawało się właściwe, czego nie potrafiła odszukać. Nie może tego zrobić. Nie da rady! 

Nie zdawała sobie sprawy, że mówiła na głos, dopóki Severus nie odpowiedział miękko, pieszcząc jej ucho ciepłym oddechem, zaciskając lekko ramię i przyciągając ją do swojej klatki piersiowej. 

– Tak, możesz. Prawie ci się udało. Jesteś silniejsza niż myślisz, wiesz o tym. Ja nie mógłbym zajść tak daleko. No już… tylko trochę głębiej…

Nadal szeptał ledwo słyszalne zachęty do ucha Hermiony, a ona pozwoliła sobie oprzeć się o niego, próbując się skupić. Nie miała pojęcia, jak długo to wszystko trwało, ale zaczynała czuć się zmęczona. To było dziwne; prawie wcale nie używała magii, mniej niż przy lewitacji pióra. Skoncentruj się, powiedziała sobie, skupiając się na odczuciu magii obecnej we krwi. Nagini nie była normalnym wężem, była Horkruksem i została podczas ataku opętana przez Voldemorta, więc obecne były dwie części jego duszy. Poszukaj więc jego magii. Wiedziała, jaka ona jest – gorąca, odrażająca i gęsta od zarazy.

Coś tam było. Ślady infekcji, lecz nie świeże – żadne tak stare urazy nie pozostawiłyby po takim czasie śladów, nie u zdrowego mężczyzny takiego jak pan Weasley. Więc to nie była prawdziwa infekcja. Skupiła się na niej; podobna do magii Voldemorta, ale jakoś… bardziej sucha i zimniejsza. Gadzia? Może to tylko jej wyobraźnia, ale chyba wpadła na trop…

– Dobrze – mruknął Severus. – Tak jest, kochanie… dalej, jeszcze trochę i zrobione… Dobra dziewczynka…

Wziąwszy drżący wdech, ponownie rzuciła zaklęcia rozdzielające, tak jak zrobiła to na początku, by uporządkować różne typy krwinek. Ból wywołany ciągłą koncentracją, której wymagało zadanie niemalże rozsadzał jej głowę, ale posuwała się do przodu. Chwileczkę… tam! Opadła z wdzięcznością na Severusa, opierając głowę na jego ramieniu i obserwując przez na wpół przymknięte, zmęczone powieki, jak chwytał swoją różdżkę; następny krok należał do niego. Musiał odnowić połączenie między tym śladem trucizny a pierwotnym gospodarzem.

Nie było to spektakularne widowisko, niewiele więcej niż kilka małych iskierek migoczących na dnie tacy wśród smug krwi. Harry i Ron wpatrywali się uważnie, ale wątpiła, by wiedzieli na co patrzą. Uczucie chłodnej mocy Severusa przepłynęło przez jej skórę. Działał niewerbalnie, a  jego rysy zamarły w znajomym grymasie koncentracji, który uwielbiała.

Odetchnął i opuścił różdżkę. 

– Zrobione. Kto chce czynić honory? – zapytał, podnosząc małą buteleczkę trucizny.

– Teraz kolej Harry’ego — powiedziała Hermiona. Kiwając głową, wyciągnął butelkę w stronę chłopaka.

– No dalej, Potter. Po prostu wylej zawartość na to miejsce.

– Jesteśmy pewni, że to zadziała? – spytał Harry, z zapałem biorąc butelkę.

– Horkruksy są bardziej wrażliwe wewnątrz żywego gospodarza. Trucizna nie zniszczy fragmentu duszy, ale zabije Nagini, co będzie miało ten sam efekt. Śmiało.

Harry podniósł butelkę. Trucizna w środku miała blady, prawie lawendowy kolor i lekko skwierczała po kontakcie z tacą, ale poza tym nic się nie wydarzyło.

– Działa? – spytał z wahaniem Ron. 

Hermiona już miała odpowiedzieć, kiedy Harry zataczając się odskoczył nagle od stołu i chwytając się za głowę z okrzykiem bólu upuścił butelkę. Chwilę później upadł bezwładnie na podłogę.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XLVIGoniąc Słońce – Rozdział XLVIII >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 6 komentarzy

Dodaj komentarz