Goniąc Słońce – Rozdział XVII

Goniąc Słońce – XVII

„Aby odczuć przebaczenie, musisz przebaczyć.
Widzisz gwiazdy czy początek ciemności?
Prowadzisz swoją wojnę, ja walczyłem o życie.
Spłacasz swoje długi i ja spłacam swoje…”

Manic Street Preachers „It’s not war (just the end of love)”

 

Kilka wieczorów później Dylis zaprosiła Hermionę do Pokoju Życzeń. Starsza wiedźma uśmiechała się szeroko w niepokojący sposób.

– Więc, moja droga, wiesz dlaczego tu jesteśmy?

Profesor Snape powiedział, że masz mi pomóc z moją pewnością siebie – odparła odrobinę sucho. Akurat on nie powinien komentować niczyjego systemu samooceny.

– Tak – radośnie zgodziła się Dylis – i z radością to zrobię. Lecz nie w taki sposób, w jaki to sobie wyobrażasz, ponieważ drogi Severus jest mężczyzną i są rzeczy, których on po prostu nie rozumie.

Hermiona ostrożnie zamrugała, patrząc na portret.

– Takie jak?

Dylis miło się do niej uśmiechnęła.

– Dla chłopców, a większość mężczyzn w głębi serca pozostaje chłopcami pod pewnymi względami, pewność siebie powiązana jest z tym, co potrafią zrobić. Kto zdobędzie najwięcej goli w Quidditchu, czyje czary są wyraźniejsze, kto najwięcej podniesie. Tego typu naładowane testosteronem rzeczy. Jednakże u kobiet pewność siebie jest powiązana z wyglądem, choć chciałybyśmy, żeby było inaczej. Więc, Hermiono, zrobimy ci metamorfozę. A raczej poproszę, żebyś sama ją zrobiła.

– Nie – nawet nie musiała się nad tym zastanawiać. Spojrzała buntowniczo na Dylis.

– Spokojnie. Nie zamierzam robić tego, co próbowała ci zasugerować panna Weasley czy te dziewczynki, które dzielą z tobą dormitorium. One są dziećmi. Dziećmi, które za bardzo się starają. Jedyny powód, dla którego ich zabiegi aktualnie działają jest taki, że nastoletnim chłopcom śmiesznie łatwo jest zaimponować. Gdy hormony już opadną, zrozumieją, że nie są tak piękne, jak sądzą. Poza tym podejrzewam, że w twoim wypadku byłby to zły sposób.

Dziewczyna za całej siły próbowała walczyć z rumieńcem. Każdy kawałek wiedzy o Oklumencji wykorzystywała, by nic po sobie nie okazać, gdy niemiło spojrzała na portret.

– Nie zrobię tego.

Dylis ponownie się uśmiechnęła i spojrzała na nią, jakby wszystko wiedziała.

– Spokojnie. Kluczowe słowo to subtelność, Hermiono. Nie jest ona zarezerwowana tylko dla Ślizgonów, choć oni doceniają ją najbardziej. Zamierzam zasugerować ci mnóstwo maleńkich zmian, których połowy sama nie zauważysz, ale będziesz zdziwiona, jaką zrobią różnicę. Może nawet będziesz dobrze się przy tym bawić, moja droga. Większość twoich rówieśników zauważy, że coś się zmieniło, ale nie zgadną co, a to wielu ludzi irytuje. Zapewne kilka dziewcząt zrobi się zazdrosnych, a uwierz mi, istnieje wiele przyjemniejszych rzeczy niż widok zadufanej w sobie osoby, dławiącej się własną wątrobą z frustracji.

Dziewczyna zdusiła chichot, przypominając sobie Bal Bożonarodzeniowy. Osiągnięcie takiego wyglądu wiele ją kosztowało, ale oszołomienie i zachwyt, widoczne u wszystkich było tego warte. Nawet jeżeli reakcja Rona bardzo ją zawiodła. Wiktor… bardzo to docenił, przypomniała sobie z uśmiechem. I tak, inne dziewczyny patrzyły na nią z czystą nienawiścią… to był dla niej najlepszy wieczór od lat.

Gdy na siebie spojrzała, jej uśmiech zniknął.

– Nie ma zbytnio na czym pracować.

– Nonsens – rześko powiedziała Dylis. – To, że nie wyglądasz jak obecny ideał piękna nic nie znaczy. Twój wygląd jest ponadczasowy. Bez względu na panujące gusta jesteś ładna i najwyższa pora, żebyś sama to zauważyła. Co najbardziej chcesz w sobie zmienić?

– Włosy – od razu odpowiedział. – Lubię ich kolor i to, że się kręcą… ale nienawidzę tego, że są takie puszyste i niekontrolowane.

Dylis szeroko się uśmiechnęła.

– Tak myślałam. Cóż, nie będziesz zadowolona, ponieważ nic z nimi nie zrobimy. Słowo „niekontrolowane” zastąp słowem „nieokiełznane”, kochana. Odrobina dzikości doda uroku, zwłaszcza, że reszta twojego wyglądu jest stonowana i elegancka. Jednak każę ci je zapuścić.

– Co? Proszę, Dylis, nie. Już teraz ledwo daję sobie z nimi radę – zaprotestowała dziewczyna.

– Uwierz mi, że zapuszczenie ich pomoże – zapewnił ją portret. – Dodatkowe obciążenie odrobinę rozplącze loki i włosy przestaną być takie napuszone. Będzie ich więcej, ale łatwiej będziesz mogła sobie z nimi poradzić. Zaufaj mi. Moja matka miała podobne włosy. Jedyny sposób to albo zapuszczenie ich, aż ciężar sam je rozprostuje, albo ścięcie ich na tak krótkie, że nie będą się kręcić. A wątpię, żebyś ty lub… ktoś inny… kiedykolwiek mi to wybaczył.

Hermiona zmarszczyła brwi. To brzmiało w miarę logicznie, ale… Zamyślona złapała jeden lok i pociągnęła w dół. Zauważyła, że im robił się dłuższy, tym był mniej napuszony.

– Może – odparła dziewczyna, wzdychając. – Spróbuję, ale jeśli nie będę mogła ich znieść, ścinam je.

– Oczywiście – rzekła Dylis. – Nic na siłę, Hermiono. Tylko eksperymentujemy. Nie wszystkie moje pomysły wypalą i choć niektóre są zabawne, myślę, że się na nie nie odważysz – dodała z intrygującym uśmieszkiem, który spowodował u Hermiony rumieńce. – Ale wiele z nich sprawi, że sama ze sobą poczujesz się lepiej, prawdopodobnie nawet tego nie zauważysz. A to odbije się na twojej pewności w używaniu magii i o to właśnie chodzi.

– Jesteś pewna? To wszystko brzmi… cóż…

– Wariacko? Tak, wiem, ale musisz mi zaufać. Severus prosił, żebym ci pomogła z pewnością siebie i to naprawdę jest najszybszy sposób. W końcu nie mamy czasu na to, żebyś wydała kilka niesamowitych przyjęć. Zaufaj mi, Hermiono. Wiesz, też kiedyś byłam młoda i przez lata stałam się raczej biegła w rozumieniu ludzkiej natury. A teraz zajmijmy się twoimi ubraniami.

Dwadzieścia minut później Hermiona zupełnie nie czuła się sobą. Nigdy nie poświęcała uwagi swoim ubraniom i wydawało jej się szalonym, że to, co sugeruje Dylis, cokolwiek zmieni. Ludzie i tak tego nie zauważą. Portret twierdził, że ona sama poczuje się inaczej i będzie to widoczne, ale dziewczyna pozostała sceptyczna. Była pewna, że to był zły pomysł i zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie miała tyle odwagi, żeby walnąć Snape’a za to, że kazał jej przez to przechodzić. Co prawda nie to miał na myśli, kiedy prosił Dylis o pomoc, ale to nie powstrzymało Hermiony przed obwinianiem mężczyzny. Skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze. Przynajmniej ono nie gadało. Gdy weszła w młodzieńczy wiek, rozwinęła się w niej nienawiść do wszystkich magicznych luster i ich krytycyzmu.

– Czuję się głupio.

– Ja cię tylko proszę, żebyś spróbowała, Hermiono. Daj sobie tydzień. Jeśli wtedy nadal będziesz czuła się niekomfortowo, to będzie oznaczać, że ta metoda nie działa i powinnaś przestać, ale myślę, że będziesz zaskoczona – Dylis przyglądała się jej przez chwilę zamyślona. – Prawie skończyłyśmy.

– Myślę, że pokładasz w tym zbyt wiele wiary, Dylis.

– Nonsens. Pewność siebie jest seksowna, Hermiono. I te maleńkie zmiany sprawią, że będziesz się wydawała pewna siebie, a reakcje innych spowodują, że tak się poczujesz.

– Skąd dokładnie o tym wiesz? – zapytała. – Czy ty czasem nie żyłaś w epoce gorsetów i reszty? Gdy gołe kostki były skandalem?

– Czarownice nigdy nie były aż tak traktowane, moja droga. W każdym razie byłam Uzdrowicielem specjalizującym się w kobiecych problemach, byłam także nauczycielką. Nastoletnie dziewczyny przestały być dla mnie tajemnicą, gdy sama skończyłam ten wiek. A Poppy i ja mamy całkiem niezłą zabawę przy każdym nowym numerze tygodnika Czarownica. Żadna z tych śmiesznych rad nie jest potrzebna, Hermiono. Jeśli czujesz się seksownie, tak właśnie wyglądasz. To naprawdę jest takie proste.

Kolejna dodatkowa lekcja. Całą sytuację Severus uważał za całkiem ironiczną, naprawdę. Nienawidził nauczania od zawsze i na zawsze i ostatnie, czego sobie życzył to spędzanie większej ilości czasu z kimkolwiek z Trio. Potter był jego osobistą formą tortur, Weasley niemiłosiernie go irytował i w tych okolicznościach spędzanie więcej czasu z Granger niczego nie poprawi. A jednak siedział w swoim gabinecie i czekał na Weasleya. Miał nadzieję, że to będzie jedyny raz kiedy spotka się z chłopakiem sama na sam i że ta lekcja pójdzie lepiej niż prywatne lekcje, które będzie musiał odbyć z Potterem. Miał nadzieję, że nie będzie takiej konieczności, ale przecież nigdy nie miał aż tyle szczęścia. Istniały lepsze sposoby na spędzenie wieczoru.

Uniósł wzrok, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

– Wejść.

To przynajmniej było coś nowego, stwierdził. Nigdy nie spędził czasu z najmłodszym chłopakiem Weasleyów, nawet podczas szlabanów. Jednakże przez lata go obserwował, tak jak pozostałą dwójkę i od jakiegoś czasu zastanawiał się nad tą lekcją.

– … Dobry wieczór, profesorze – wymamrotał zmieszany chłopak. Wyglądał…cóż, na przerażonego i Severus powstrzymywał uśmieszek, stanowczo powtarzając sobie, że powinien się zachowywać.

– Dobry wieczór, panie Weasley. Niech pan usiądzie. Przede wszystkim będziemy grać w szachy. Podczas gry ja będę mówił, a pan będzie słuchał. Nie musi pan na mnie patrzeć, czy odpowiadać. Nie będziemy dyskutowali. Usiądź i zacznij, gdy będziesz gotów.

Rudowłosy wyglądał na oszołomionego. Skinął głową i usiadł, przyglądając się szachownicy. Osobiście Severus wolał mugolskie szachy, ale skoro nie znał żadnych mugoli, musiał grać w czarodziejskie. Posiadał kilka kompletów. Najgorszy należał do jego prapradziadka; gdy pionki były zbijane, krzyczały i krwawiły. W swoim testamencie zapisał je Dumbledore’owi. Staruszek raczej zrozumie o co chodzi, nawet jeśli nie będzie go to obchodziło. Jednak ten komplet był akurat zwyczajny.

Weasley wolno przesunął pionka. Severus wykonując ruch, zaczął mówić ze wzrokiem wlepionym w szachownicę – nienawidził takich rzeczy.

– Obserwuję pana od pierwszego roku, panie Weasley, a pańską rodzinę znam od dawna. Jest pan najmłodszym synem biednej rodziny. Większość życia spędził pan w cieniu braci, desperacko próbując mieć coś tylko swojego. I to przekłada się na pańskie przyjaźnie. Nigdy nie lubił pan tego, że panna Granger jest od pana mądrzejsza, ani tego, że pan Potter przyciąga aż taką uwagę. Nie, nic nie mów, pamiętasz? Tylko słuchaj. Zbyt wiele czasu martwi się pan rzeczami, w których inni są od pana lepsi. To się nazywa kompleks niższości, panie Weasley i jest dobrze znanym psychologicznym problemem. Zamiast bać się, że zostanie pan przyćmiony, dla własnego dobra powinien pan znaleźć coś, w czym jest pan dobry. Chodzi pan za Potterem, jakby był pan z nim szczepiony biodrem. Jeśli nadal zamierza pan krążyć wokół niego, jak zgubiony szczeniak, nie może pan narzekać, że jest pan uważany za jego pomagiera. Niech się pan nad tym zastanowi w wolnym czasie, ale nie o tym chciałem rozmawiać. Oczy na szachownicy, proszę, panie Weasley. Jest pan w szachu.

Boże, jak on nienawidził przemów. Jego Ślizgoni byli w stanie sami wszystko rozpracować za pomocą kilku naprowadzających pytań. Przeklęci Gryfoni potrzebowali, żeby im wszystko powiedzieć wprost. Powstrzymując się przed westchnięciem, kontynuował.

– Oczywiście, że Potter będzie w świetle reflektorów. W końcu jest tak zwanym Wybrańcem. Wiem, że wiesz o przepowiedni. Pomyśl o tym, co ona mówi. W wojnie nie chodzi o chwałę, Weasley. Nie chodzi też o honor. Jeśli przeżyjesz, być może dostaniesz błyszczący medal, ktoś cię poklepie po głowie, w tym bezużytecznym szmatławcu, jakim jest gazeta ukaże się twoje zdjęcie. Ale o to też nie chodzi w wojnie. Nawiasem mówiąc, szach – mat. Skup się. Myślałem, że jesteś lepszym graczem. Czy to naprawdę ważne kto doprowadzi do upadku Czarnego Pana? Indywidualne zwycięstwa nie są ważne, ale to, że nasza strona wygra. Wiem, że nie jesteś samolubny, Weasley. Znam twoich rodziców i nie wychowaliby cię na głupka, którego często udajesz, pomijam braki twoich starszych braci. Powiedziałem patrz na szachownicę. Już jesteś trzy ruchy od matu, ponieważ się nie koncentrujesz. Mówiłem, żebyś nie brał wszystkiego do siebie. Wbrew powszechnej opinii bardzo rzadko kogoś obrażam dla samej idei obrażania. Zazwyczaj mam jakiś powód. Szach.

Okej, może będzie miał przy tym zabawę, ale Severus nadal czuł się jak cholerny idiota.

– Później będę o tym mówił. Poza rozrywką pokonania cię w szachy, głównym powodem tego spotkania jest rozmowa na temat drugiej mocnej strony, o której wspominałem. Przyjrzyjmy się bliżej panu Potterowi…

Hermiona czekała na Rona, po pierwszym spotkaniu ze Snape’em. Podejrzewała – jak się okazało słusznie – że Snape zatrzyma go do późna. Była prawie północ, gdy rudowłosy wrócił wyglądająca na oszołomionego. Kiedy ją zobaczył, wyszczerzył się z ulgą i podszedł, aby usiąść na krześle naprzeciwko niej.

– Jak poszło? – zapytała dziewczyna, a on komicznie przewrócił oczami.

– Okropnie. Absolutnie mnie zmiażdżył. Cztery razy pod rząd mnie pokonał, potem zdołałem doprowadzić do matu, a póżniej pokonał mnie kolejne sześć razy zanim pozwolił mi wyjść. Ten facet gra w szachy jak demon.

Powstrzymała chichot i próbowała wyglądać wspierająco, choć tylko w niewielkim stopniu jej się to udało.

– Biedaczek – wyraźnie ego Rona potrzebowało wzmocnienia. Był lepszy od braci i Harry’ego, ale nigdy nie grał przeciwko innym. Ona nie umiała grać w magiczne szachy, ponieważ traciła koncentrację, gdy pionki zaczynały brutalnie ze sobą walczyć. – A coś poza tym?

Ron wyglądał niepewnie.

– Było trochę dziwnie. Ja… chyba zaczynam rozumieć, o co ci chodziło, gdy mówiłaś o tym, że on też jest tylko człowiekiem. On… mówił. Naprawdę o wielu rzeczach. Pomógł mi zrozumieć kilka spraw – spojrzał na nią wzrokiem winnego, a ona przewróciła oczami i uśmiechnęła się do chłopaka.

– Nie musisz mi mówić, głupku. Ja ci nie powiem o czym rozmawiałam – głównie dlatego, że spowodowałoby to kolejną sprzeczkę.

Prychnął i zrelaksował się, przecierając oczy. Właściwie wyglądał o wiele lepiej, był mniej naładowany i wyglądał, jak chłopak, którego pamiętała.

– O innych rzeczach też mówił. Pamiętasz, jak powiedział, że jest jeszcze jedna rzecz, którą mogę zrobić podczas wojny, a o której porozmawia ze mną na osobności?

– Ron, czy mam ci kazać sprawdzić w słowniki, co znaczy „na osobności”?

Wyszczerzył się.

– Zabawne. Nie, „na osobności” oznacza „nie przy Harrym”. Przy okazji, gdzie on jest?

– Śpi. Przez chwilę czekał ze mną, ale jak za trzecim razem zaczął chrapać, wysłałam go do łóżka, bo mnie denerwował. W takim razie powiedz mi, jestem ciekawa.

Ron zrobił się poważny i odrobinę zmarszczył brwi.

– Cóż, gdy mam to powiedzieć komuś innemu, brzmi to strasznie, ale… cóż, Snape mi powiedział, że muszę utrzymywać Harry’ego skupionego, wiesz? Przypominać mu kim jest, takie rzeczy. Trzymać go przy ziemi.

– Och – miękko rzekła Hermiona. – On naprawdę jest bystrym mężczyzną.

– Więc sądzisz, że ma rację?

– Tak. Daj spokój, Ron. Obydwoje zauważyliśmy jak Harry się zmienił od początku wojny. Kiedy ostatni raz słyszałeś jak się śmieje? Od wieków nie widziałam go uśmiechniętego. Za bardzo się martwi i jest zbyt humorzasty, i zaczyna smęcić. Potrzebuje cię, żebyś go z tego wyrwał.

– A ty? Zapytałem Snape’a dlaczego tobie też tego nie mówi, a on tylko zrobił ten swój dziwny prawie uśmiech i powiedział, że mam spytać ciebie, bo ty już wiesz.

Hermiona uśmiechnęła się.

– Wiem. Harry mnie potrzebuje, ale nie do tego. Nie jestem jego przyjaciółką, tylko starszą siostrą. Troszczę się o niego, każę jeść warzywa, robić lekcje i chodzić spać o odpowiedniej godzinie. Rozmawiam z nim o dziewczynach, gdy jest zbyt tępy, by samemu je rozpracować. Ty jesteś jego najlepszym kumplem, nie ja. Potrzebuje cię, żeby móc się zachowywać jak nastoletni chłopak. Ja każę mu zachowywać się jak dorosły, ty nie. Potrzebuje nas obojga, ale z różnych powodów. Właśnie to miał na myśli profesor Snape, gdy powiedział, że cała nasza trójka będzie potrzebna. Ty i ja musimy dopilnować, żeby Harry dał radę. Wiesz to, prawda?

Chłopak zawahał się, po czym skinął głową.

– Tak, wiem. Tylko on jest ważny.

– Nie, nie tylko – poprawiła go łagodnie. – Wszyscy jesteśmy ważni. Myślę, że bez nas nie dałby rady.

Nagle Ron szeroko się uśmiechnął.

– Merlinie, ty nawet brzmisz jak Snape.

Dziewczyna przewróciła oczami i wstała.

– Chciałeś mi dokuczyć, ale ja uważam to za komplement – powiedziała mu wyniośle. – Idź spać.

– Tak, psze pani. Dobranoc.

– Dobranoc.

Hermiona cicho siedziała na swoim miejscu w Sali eliksirów i opierała podbródek na ręce, zamyślona obserwując profesora Slughorna. Wciąż dla niej było dziwne bycie uczonym przez kogoś innego niż przez Snape’a. Sama sala była inna, jaśniejsza i w jakiś sposób cieplejsza. Nawet pachniała inaczej, ale dziewczyna nie była pewna czy lubi te zmiany. Wcześniej była taka, jaka powinna być. To było funkcjonalne i praktyczne laboratorium z lekką atmosferą dramatyzmu, a teraz… w dziwny sposób to wszystko było fałszywe.

Nieobecnie przyglądała się Slughornowi, słuchając go jednym uchem. Kilkukrotnie przeczytała tę lekcję w wersji podręcznikowej i w wersji Księcia Półkrwi. Była bardziej zaciekawiona pokazem, skupiając się na rękach nauczyciela, gdy przygotowywał składniki.

To nie to samo, zauważyła bezsensownie. Och, po tylu latach doświadczenia, Slughorn z pewnością był dobrym nauczycielem. Cały czas wiedział, co robi. Ale brakowało mu… elegancji Snape’a. Gdy Snape ważył, miał swego rodzaju rytm, płynność w ruchach, które sprawiały, że były tak naturalne, jak oddychanie. Sprawiał, że wszystko wydawało się łatwe, jakby to była część niego, naturalny proces jego organizmu, a nie świadoma czynność, którą wykonywał.

Slughorn miał dekady lat przewagi nad nim, więc to nie była kwestia praktyki, raczej wrodzonego talentu. Ich obecny nauczyciel eliksirów był wykwalifikowany i kompetentny, ale prawdziwym ekspertem był poprzedni profesor. W trakcie lektury o tym temacie, dowiedziała się, że Mistrz Eliksirów to nie tylko tytuł, jak wcześniej zakładała, ale prawdziwy tytuł, oznaczający o wiele więcej niż zwykły Profesor. Snape był Mistrzem w Eliksirach. Z tego, co zrozumiała Mistrzostwo było najwyższym akademickim tytułem, który można było uzyskać w czarodziejskim świecie. Był równy co najmniej doktorowi. I chociaż nie miała tyle czasu, ile chciałaby mieć, by móc przeczytać jego stary podręcznik, wydawało się, że mając tyle lat, ile ona ma teraz, posiadał wiedzę o Eliksirach, o której ona mogła tylko pomarzyć.

A to aż błagało o pytanie, co właściwie robił w Hogwarcie. Od lat się nad tym zastanawiała. Dlaczego Snape tutaj był, wykonując pracę, której wyraźnie nienawidził i do której miał za wysokie kwalifikacje? Dopóki Madame Pomfrey nie powiedziała jej, jaką rolę tak naprawdę gra w tej wojnie Snape, nie znała odpowiedzi na to pytanie. Był tu tylko dlatego, ponieważ musiał mieć dobrą pozycję, gdy Voldemort wróci.

To było żałosne, ale efektem ubocznym tego było przekazanie uczniom Hogwartu najlepszej edukacji w Eliksirach, o jakiej inne szkoły mogły tylko pomarzyć. Każdy z innego domu niż Slytherin mógł go nienawidzić, a wielu miało ku temu dobry powód. Wszyscy się zgodzą, że jest szorstki i zachowuje się prawie jak tyran, i jest absolutnie nieprzyjemnym draniem… ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że jest dobrym nauczycielem. On po prostu nie pozwoli na to, żeby jego uczniowie mieli kiepskie rezultaty. Oceny z Eliksirów były cały czas powyżej średniej i to był przedmiot z największą zdawalnością.

W stronniczej opinii Hermiony mimo że Slughorn był utalentowany, nie mógł z tym konkurować. Nie był w stanie zapanować nad klasą tak, jak Snape. Była pewna, że jest jedynym uczniem, który uważał, że mężczyzna nie tylko dla samej zasady trzymał taką dyscyplinę, lecz przede wszystkim dlatego, że Eliksiry były niebezpiecznym przedmiotem i psotne zachowanie uczniów mogło spowodować poważne wypadki. Całe „bycie” Slughorna było inne, mniej skupione, mniej świadome, po prostu… mniejsze.

Powstrzymując uśmiech, stwierdziła, że również jego ręce były niewłaściwe. Przez lata obserwowała dłonie Snape’a, skupiając się na ruchach tych długich i eleganckich palców, każde działanie było płynne i precyzyjne, bez tracenia energii, każdy ruch miał cel. Jego ręce były poznaczone jego rzemiosłem, poplamione, poznaczone bliznami i zgrubione w tuziny małych sposobów, które można było dostrzec dopiero przy bliższym spojrzeniu. To były dłonie rzemieślnika, łączącego sztukę i czystą, ciężką pracę. W porównaniu ręce Slughorna wydawały się miękkie i ślamazarne. Dziewczyna była prawie pewna, że robił sobie manicure.

Do tego wszystkiego dochodziła różnica w reakcjach na to, co robili. Slughorn cieszył się swoją pracą. Lubił uczyć, mieć do czynienia z uczniami i dla niego Eliksiry były hobby, środkiem do celu. W przeciwieństwie do Snape’a, który nienawidził zarówno uczniów jak i swojej pracy, z tego co zauważyła Hermiona, poza momentem ważenia eliksirów. Gdy oceniał wypracowania, zadawał pytania czy przechodził się po Sali i krytykował ich pracę był swoim zwykłym, okrutnym i niemiłym sobą, ale czasami, kiedy demonstrował im eliksir – lub rzadziej podczas wykładania teorii – coś w jego oczach się zmieniało, niemalże łagodniało, jakby jakieś wewnętrzne napięcie odrobinę się rozluźniało. Obserwowała go jak warzy eliksiry prywatnie i wyraźniej to dostrzegała. Praca z eliksirami satysfakcjonowała jakąś wewnętrzną potrzebę Snape’a, dawała mu spokój, cel i wypełnienie, którego widocznie nie mógł znaleźć nigdzie indziej.

Natomiast wyraz jego twarzy podczas lekcji Obrony wyraźnie mówił co innego. Z pewnością była jakaś część mężczyzny, która czerpała radość z mrocznej części przedmiotu, ale widziała, że przede wszystkim mężczyzna stara się utrzymać ich przy życiu. Próbował nauczyć ich jak przetrwać, ale widziała w jego oczach, że wie, iż nie będą go słuchać. Właśnie dlatego dawał jej, Harry’emu i Ronowi te dodatkowe lekcje. Wiedział, że uczniowie nie zwracają uwagi na tych lekcjach. Eliksiry dawały mu spokój, ale Obrona nie dawała mu nic poza rozpaczą – choć to zapewne było odbicie jego ogólnej desperacji.

Bóg jeden wie, że ma wystarczająco wiele powodów by czuć się zupełnie bez nadziei.

Odpychając od siebie myśli o profesorze, Hermiona ponownie skupiła się na lekcji. Kiedy jej umysł znowu odpłynął, tym razem było to w kierunku Eliksirów. Przede wszystkim w stronę Amortencji, którą pokazał im Slughorn. Ani Ron, ani Harry nie przyznali się jaki zapach poczuli, a i ona nie wymieniła wszystkich. Siedząc tutaj zarejestrowała, że wiele ziołowych nut i zapach dymu pochodziły właśnie z Sali eliksirów za panowania w niej Snape’a. Stwierdziła, że to może mieć sens. Eliksiry były jednym z jej ulubionych przedmiotów, zaraz za Zaklęciami, na równi z Transmutacją, pomimo wysiłków profesora, żeby ją zniechęcić. Właściwie może właśnie przez to, pomyślała. Zdobycie pochwały od innych nauczycieli nie było trudne, ale dla Snape’a musiała się naprawdę starać, by osiągnąć coś, czego nie mógłby skrytykować. Zawsze lubiła wyzwania.

Większość pozostałych nut w Amortencji również nie było dla niej niespodzianką – atrament, pergamin, papier, skórzane okładki, po prostu zapach książek. Nagrzana słońcem trawa… od małego lubiła zapach skoszonej trawy, to był zapach lata. Był jeszcze jeden zapach, coś bardzo znajomego. Przez kilka dni denerwowało ją, że nie wie co to jest, aż w końcu rozpoznała zapach deszczu. Ten nie dający się opisać zapach powietrza po burzy, świeży czysty i żywy. To był przyjemny zapach, ale nie potrafiła się domyślić, co on reprezentuje. Jedyna rzecz, którą zauważyła to to, że zapach w pewnym stopniu przypominał jej Snape’a – tą czystą, mineralną nutę jego własnego zapachu choć oczywistym było, iż to nie mógł być on.

Slughorn skończył swój wykład i dziewczyna wyrzuciła te myśli z głowy, skupiając się na sortowaniu składników. Zaczęła pracę nad eliksirem, pochyliła się nad zużytym podręcznikiem i uważnie czytała dodatkowe instrukcje w nim zapisane.

Tydzień później, na koniec ich porannego biegania, Snape spojrzał jej w oczy, gdy życzyła mu dobrego dnia.

– Wasza pierwsza lekcja walki odbędzie się dzisiaj – poinformował ją lakonicznie. – Powiedz przyjaciołom i nie spóźnijcie się.

Nie mogła wypowiadać się za chłopców, ale przez resztę dnia Hermiona się zamartwiała. Z Obrony była najsłabsza, mimo wszystkich zajęć z GD. Jedynie z tego przedmiotu nie zdobyła Wybitnego. Wiedziała, że nie jest typem wojownika. Poza tym była pewna, że nie będzie miło. Harry i Ron przez wiele godzin radośnie omawiali szansę odegrania się na tłustowłosym dupku, aż w końcu straciła cierpliwość.

– Och, dorośnij, Harry – warknęła. – Jeśli dasz mu powód, to wytrze tobą podłogę i wszyscy o tym wiemy. Jesteśmy nastolatkami i braliśmy udział tylko w jednej prawdziwej walce. Co dokładnie myślisz, że będziesz mu w stanie zrobić? A ty, Ron, wiedzę, że od zeszłego tygodnia śpiewka ci się zmieniła. Już zdążyłeś zapomnieć?

Przez resztę popołudnia żaden z nich się do niej nie odzywał, ale dziewczyna to zignorowała. Obydwaj zachowywali się arogancko w takich sprawach. Wciąż pamiętała jak wyruszyli po Kamień na pierwszym roku i jak Harry niefrasobliwie mówił jej, że będzie w stanie powstrzymać na chwilę Snape’a, mimo że naprawdę nie miał z nim szans. Wtedy była zbyt zajęta panikowaniem, żeby się nad tym zastanowić, ale nawet wtedy jakaś jej część chciała się roześmiać pogardliwie. Harry był chuderlawym jedenastolatkiem, który znał tuzin zaklęć nie mogących zrobić żadnej krzywdy. Dobrze się stało, że nie doszło wtedy do walki ze Snape’em – trwałaby co najwyżej trzydzieści sekund.

Snape czekał na nich. Wyglądał jak na ich drugim roku podczas Klubu Pojedynków, bez swoich powiewających szat. Przez chwilę Hermiona przyglądała się mężczyźnie, po czym zdjęła szatę i przewiesiła ją przez oparcie swojego krzesełka. Następnie usiadła i zaczęła zaplatać włosy, by jej nie przeszkadzały. Nie lubiła tego robić, bo po zdjęciu gumki były bardziej napuszone, ale tak było najlepiej. Chłopcy po prostu usiedli, a dziewczyna ledwie się powstrzymała przed przewróceniem oczami.

– Jeśli pamiętacie, – rzekł miękko Snape, stając przed nimi – to ostatnim razem jak się widzieliśmy powiedziałem, że tu panują inne zasady. Nie używajcie nielegalnych zaklęć. Poza tym możecie używać wszystkiego i naprawdę mam na myśli wszystko. Radzę wam, najczęściej, jak możecie, ćwiczcie bezróżdżkową i niewerbalną magię. Jak już mówiłem, zostaniecie tu ranni, ale prawdopodobnie jeszcze nie dzisiaj. Tego wieczoru chcę jedynie zobaczyć, co każde z was potrafi, żebym miał lepszy obraz tego, czego musicie się nauczyć. Tym razem będę się jedynie bronił. Chcę, żebyście mnie atakowali. Nie powstrzymujcie się, muszę mieć pełny obraz waszych ofensywnych umiejętności – przerwał na chwilę. Oczy lśniły mu w sposób, który nie zwiastował nic dobrego. – Możemy zacząć, Potter?

Harry z entuzjazmem wstał, ściskając różdżkę, a Hermiona wzdrygnęła się. Nie potrzeba było Wróżbiarstwa, by wiedzieć, co się stanie. Miała rację – trzydzieści sekund później Harry leżał płasko na plecach, pozbawiony tchu, z potłuczonymi okularami, a różdżka chłopaka leżała dziesięć stóp od niego. Mimo wszystko Hermiona nie miała pojęcia, ani co chłopak próbował zrobić, ani co mu się stało, gdy to zrobił.

Snape wyglądał na śmiertelnie znudzonego. Nadal miał skrzyżowane ręce i ledwie machnął różdżką.

– Tak, spróbujmy jeszcze raz. Możemy, Potter? – zapytał gładko. – I tym razem nie próbuj być sprytny. Odkąd byłem w twoim wieku walczyłem w normalnych pojedynkach i w nieformalnych starciach na długo przed tym. Nie bądź głupi. Chcę zobaczyć, co umiesz, a nie to, co chciałbyś, a niezbyt potrafisz zrobić. Zamiast myśleć o tym, jak bardzo chciałbyś mnie skrzywdzić, zastanów się nad tym, co robisz, bo nie uda ci się mnie zranić. Wiele musisz się nauczyć, zanim będziesz do tego zdolny. A teraz wstań, zbierz się i spróbuj ponownie.

Harry był uparty jak osioł i mimo że nie był głupi, nigdy nie wiedział, kiedy się poddać. Hermiona nie była zdziwiona, gdy Snape ponownie go rozbroił i rzucił chłopakiem o ziemię. Najwyraźniej dla mężczyzny też nie była to niespodzianka. Po trzecim razie jej przyjaciel nie był w stanie stać i nauczyciel przewrócił oczami.

– Panno Granger, proszę, niech pani się upewni, że nie jest martwy. Jeśli jest, to z pewnością Dyrektor będzie mnie pouczał.

Hermiona uklęknęła obok chłopaka.

– Harry, wszystko w porządku?

– Zabiję go – wydusił.

– Czyli wszystko w porządku – westchnęła i położyła mu rękę na ramieniu. Głos zniżyła do szeptu. – Nie bądź głupi, Harry. On próbuje ci pomóc. Nie jesteś zraniony, ale jesteś durniem, jeżeli uważasz, że nie mógłby cię bardzo skrzywdzić. Nie obchodzi mnie, czy chcesz to usłyszeć, czy nie, ale profesor Snape jest zdecydowanie lepszym wojownikiem niż cała nasza trójka razem wzięta. Nie wygrasz siłą. A teraz zrób, jak mówi i pomyśl o tym, co robisz, dobrze?

– Raz go pokonaliśmy.

– Pięciu na jednego, gdy nie zwracał uwagi i mieliśmy szczęście – miękko mu wytknęła. – Harry, on jest od nas starszy dwadzieścia lat i zawsze był dobry w tych klockach. Przez większość swojego życia walczył z innymi czarodziejami. Nie zdołasz go pokonać. A teraz, proszę, czy możesz mu pokazać, co umiesz, żeby wiedział, czego cię uczyć? Twoje przekonanie, po której jest stronie nie ma znaczenia , bo on jest najlepszym nauczycielem, którego mamy. A jeśli będziesz dalej to ciągnął, straci cierpliwość i wtedy zostaniesz ranny. Proszę, Harry zrób to chociaż dla mnie.

Rzucił na nią spojrzenie, ale westchnął.

– W porządku, w porządku. Auć.

– Nie przesadzaj, jesteś tylko posiniaczony – powiedział zbywająco Snape. – Uspokój się i spróbuj ponownie. Jeśli dalej będziesz ciągnął tę farsę, nie będę delikatny. Chodź.

Harry się podniósł. Ostatni upadek pozbawił go trochę buntowniczej postawy, bo w końcu zrozumiał, że Snape wie, co robi. Otrzepał się, zatrzymał na chwilę i zmarszczył brwi. Powoli wrócił na swoje poprzednie miejsce i chwile się zastanowił.

Hermiona oglądała wszystko z rozszerzonymi oczami. Z GD wiedziała, że Harry zna wiele zaklęć i klątw, w tym także obronnych. Poza tym wielu czarów nauczył się podczas Turnieju Trójmagicznego. Teraz, gdy nie była przerażona o własne życie, mogła obserwować, jak walczy i stwierdziła, że chłopak był dobry. Ale Snape był lepszy. Bez wysiłku blokował i odbijał wszystko, co chłopak rzucił, aż w końcu rozbroił Harry’ego. Jednak tym razem nie posłał go ponownie na ziemię.

– Na razie wystarczy. Robisz się coraz bardziej sfrustrowany i zły, i zaczynasz robić błędy. Stop – Harry spojrzał na niego niemiło, ale gdy odzyskał różdżkę, bez słowa usiadł. Snape potrząsnął głową. – Ciągle ci powtarzam, Potter, że nie masz szansy mnie pokonać. Być może, z czasem będziesz dla mnie stanowił zagrożenie. Jeśli będziesz uważał. Z pewnością masz moc i jakąś wiedzę, ale jeszcze brakuje ci umiejętności. Dlatego tutaj jesteś. Twoje wcześniejsze… dodatkowe zajęcia… dały ci porządne powtórzenie wiedzy, ale musisz panować nad swoim temperamentem. Słuszny gniew jest dobry, ale jest poważnym ciężarem w walce. Będę musiał o tym pomyśleć, mimo wszystko, właśnie tego się spodziewałem. Weasley, ty jesteś następny.

Ron tylko raz musiał zostać rzucony na ziemię, nim zrozumiał, że Snape jest dla niego zbyt mocny. Jednak szybko stał się sfrustrowany. Zrobił się czerwony i partaczył zaklęcia. Raz prawie upuścił różdżkę i Snape w końcu kazał mu przestać. Co zaskakujące, starszy czarodziej nie powiedział mu nic kpiącego, tylko spojrzał na niego zamyślony i wymamrotał:

– Ponownie to, czego się spodziewałem – obrócił się i uśmiechnął z wyższością. – Panno Granger, zapraszam.

Wewnętrznie poddana, Hermiona wstała i podeszła się z nim zmierzyć. Przygotowywała się na poniżenie. Naprawdę nienawidziła nie być w stanie zrobić czegoś dobrze. Przynajmniej udało jej się rzucić kilka zaklęć niewerbalnie, choć to i tak nie zrobiło żadnej różnicy. Snape nawet nie wyglądał, jakby się starał. Równie dobrze mogłaby być pierwszakiem – właśnie taki wysiłek wkładał w blokowanie jej zaklęć. Poddałaby się szybciej, ale dopiero po całej – jak dla niej – wieczności Snape skinął głową i podniósł rękę. Zaczerwieniona i przygnębiona usiadła na swoim miejscu.

Czarne oczy na chwilę spoczęły na każdym z nich nim wyczarował krzesło i usiadł przed nimi.

– To nie była kompletna katastrofa – powiedział im sucho. – GD przynajmniej dała wam trochę wiedzy o bitewnych zaklęciach, mimo waszej chaotycznej edukacji w szkole.

Mężczyzna wyciągnął nogi przed siebie, skrzyżował je w kostkach i wygodnie się oparł.

– Pierwszy Potter.

– Wiem, wiem, mój temperament. Proszę Pana.

– Dziękuję za udowodnienie mojego punktu widzenia – warknął na niego Snape. – W tym budynku znajduje się kilka osób, które mogłyby stanąć ze mną do równej walki, ale ty do nich jeszcze nie należysz. A twoi wrogowie z pewnością nie będą się martwili równością. Poza tym, wyczuwanie jakie ruchy będziesz robił, pozwala mi poznać twój styl walki. Jak już mówiłem, deklarujesz swój ruch zanim go wykonasz, co pozwala łatwo go zablokować i bronić się przed nim. A ty stajesz się sfrustrowany i zły, co oznacza, że zaczynasz być głupi. Musisz nauczyć się myśleć i mieć swój rozum. Musimy popracować nad twoją samokontrolą. Jeśli uda ci się to przeciwko mnie, uda ci się przeciwko komuś, kogo absolutnie nie nienawidzisz – dodał z lekką ostrością w głosie.

Następnie obrócił głowę i ponownie się odezwał.

– Weasley, ty jesteś leniwy – kontynuował. – Ślesz klątwę i czekasz, by zobaczyć, czy zadziała, mając nadzieję, że nie będziesz musiał rzucać kolejnej. To cię zabije bardzo szybko. Jesteś również oczywisty w swoich ruchach i wciąż używasz tych samych zaklęć. Próbujesz też się popisać – dodał sucho. – Nigdy nie będziesz miał olśniewającej szybkości, ale jesteś wystarczająco potężny. Jak już nauczysz się używać tej mocy i przestaniesz się popisywać. Ponawiam stwierdzenie, że jak skupiasz się na walce, a nie na próbie zranienia mnie, będziesz walczył lepiej.

Ron skrzywił się, mocno poczerwieniał, ale nie kłócił się. Snape obrócił się w stronę Hermiony.

-A to nas sprowadza do pani, panno Granger.

– Byłam okropna – wymamrotała.

Mężczyzna uniósł brew.

-Właściwie nie. Pani styl jest inny niż pani przyjaciół, ale to nie znaczy, że gorszy. Instynktownie wiesz, że nie masz wystarczająco mocy do potężnych zaklęć i nie tracisz na nie czasu. A mowa ciała cię nie zdradza. Gdybyś pomyślała o używaniu Oklumencji, twój umysł byłby wystarczająco chroniony przed kimś, kto cię nie zna, choć twoje miny zawsze cię zdradzają. Twoja magia jest bardziej defensywna niż ofensywna. Nie jesteś naturalnym wojownikiem. Jak mówiłem wcześniej, głównie brakuje ci pewności siebie. Częściowo boisz się, że twoje zaklęcia nie zadziałają, więc nie wkładasz w nie wystarczająco dużo siły. Wahasz się przed zranieniem kogoś i trzymasz się łagodniejszych zaklęć, nawet jeśli myślisz o mocniejszych klątwach. A to sprawia, że za każdym razem wzdrygasz się, co jest godne podziwu, ale ci nie pomoże.

Snape wstał i zaczął powoli chodzić w tę i z powrotem.

– Przede wszystkim waszej trójce brakuje doświadczenia. Musicie się nauczyć reagować szybko i instynktownie, jak podejść do sytuacji, by wiedzieć, co robić, a czego nie oraz zaakceptować to, jak wygląda prawdziwa walka. Czyli że i zostaniecie zranieni, i sami zranicie. Musicie nauczyć się swoich słabości i mocnych stron, i jak najefektywniej pracować z innymi, którzy walczą w inny od waszego sposób oraz nauczyć się samokontroli. Najlepszą metodą są ciągłe ćwiczenia. Chcę, żebyście się tu pojedynkowali między sobą najczęściej, jak to możliwe, a ja będę was sprawdzał, kiedy będę mógł. Gdy zobaczę postępy, będziecie walczyć przeciwko mnie. Pojedynczo, w parach lub całą trójką, a ja będę mógł dostosować te walki do tego, co musicie się nauczyć.

Ledwie widocznie uśmiechnął się z wyższością.

– Chcę również, żebyście zaczęli ćwiczyć, o ile już tego nie robicie – Hermiona przygryzła wargę, by się nie roześmiać. Gdy mężczyzna kontynuował, próbowała na niego nie patrzeć. – Siła fizyczna jest ważna. Odrobinę wpływa na używanie magii i w walce ma ogromne znaczenie, tak jak wytrzymałość. Będziemy walczyć i fizycznie, i magicznie.

– W razie gdybyśmy chcieli uderzyć Voldemorta? – sarkastycznie zapytał Harry.

– Mówiłem, żebyś przy mnie nie używał tego imienia. Nie zmuszaj mnie, żebym ci to powtórzył. Mówiąc wprost, tak – kategorycznie stwierdził Snape. – W bitwie możesz zostać rozbrojony, możesz być pozbawiony mocy lub zbyt zamroczony, by używać bezróżdżkowej magii. Większość czarodziejów nic nie wie o walce wręcz. Może zbyt wiele to nie zdziała, ale kupi czas. A co najważniejsze, przeciwnik nie będzie się tego spodziewał. Nie uczę was jak się pojedynkować, ale jak przeżyć. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, a my mamy wojnę. Wszystko się liczy. Wszystko. Magia jest pierwszą linią obrony, ale nie jedyną.

– Więc będziemy mogli Pana uderzyć? – upewnił się Ron. Snape spojrzał na niego miażdżąco.

– Gdy już dojedziemy do tego etapu, tak. Jeśli zdołacie. Pamiętajcie, że z mojej strony możecie oczekiwać tego samego.

– Nie wydaje mi się, żeby Dyrektor na to pozwolił – zaprotestował Harry.

– Więc go zapytaj – odparł zbywająco Snape. – Choć było to kuszące, obiecałem mu, że zbytnio was nie skrzywdzę, ale w inny sposób się nie nauczycie. Jedynym dobrym sposobem, by nauczyć się walki jest wdawanie się w bójki i lepiej to robić w kontrolowanym środowisku z kimś, kto wie, co robi – przyjrzał im się uważnie, z dystansem. – To brutalne i dalekie od ideału, ale szybko się nauczycie. Czas nie jest po naszej stronie. W idealnym świecie lata temu ktoś zacząłby was trenować, ale jest jak jest i to nasza najlepsza opcja – spojrzał na ścianę i pojawił się zegar. – Na dzisiaj wystarczy. Pomyślcie o tym, co wam powiedziałem. Zapewniam was, że nie robię tego dla zabawy.

Następnego dnia Snape przerwał towarzyską ciszę między nimi, by łobuzersko zapytać:

– Więc co Pani sądzi o wczorajszej lekcji?

– Szczerze, proszę Pana?

– Jeśli już Pani musi, choć mając tyle lat, powinna już Pani wiedzieć, że lepiej kłamać.

Z małym uśmiechem na ustach, zignorowała słowa mężczyzny i szczerze odpowiedziała:

– Cóż, proszę Pana, spodziewałam się, że skorzysta Pan z szansy i spróbuje skrzywdzić Harry’ego.

Kiedy w ciszy biegli z powrotem do zamku, Hermiona z niepewnością go obserwowała. Mężczyzna z zamyśleniem wpatrywał się w dal. W końcu westchnął, nie patrząc na nią.

– Nie mogę Pani obwiniać za takie założenie. Przyznam, że to rozważałem.

– Cóż, cieszę się, że Pan tego nie zrobił – stwierdziła, a on prychnął.

– Dziękuję za usprawiedliwienie. Moje życie ponownie nabrało sensu – sarkastycznie odrzekł. Najwidoczniej miał jeden z tych swoich humorów. Hermiona oparła się chęci odpyskowania mu i milczała przez resztę treningu.

Gdy wylądowała przed nim sowa, Severus próbował nie zasnąć podczas śniadania. Ze zdziwieniem spojrzał na ptaka. Rzadko otrzymywał pocztę, a już tym bardziej taką, jak mały pergamin przyczepiony do nogi zwierzęcia. Ostrożnie odwiązał list – sowy pocztowe, jak większość magicznych stworzeń nie lubiły go. Założył, że w jakiś sposób wyczuwały Mroczny Znak. Przyjrzał się pergaminowi. Pochodził z poczty w Hogsmeade, a znaczek wskazywał, że przesyłka została przekazana do Hogwartu ze świata mugoli. Nie potrafił znaleźć żadnego powodu, dla którego miałby pisać do niego mugol. Teraz nie znał żadnego.

– Coś interesującego? – zapytała Minerwa.

Spojrzał na nią. Powinna już wiedzieć, że nie należy próbować z nim rano rozmawiać. Niewyraźnie pochrząkując zamiast odpowiedzieć, odłożył paczkę i sięgnął po swoją kawę. Kobieta miękko prychnęła.

– No naprawdę, Severusie, ktoś mógłby pomyśleć, że nie cieszy cię twoja praca – powiedziała sucho, a on wbrew sobie zdusił ciche rozbawienie.

– Co mnie zdradziło? – zapytał grobowym głosem, patrząc na nią ironicznie.

– Och, sama nie wiem. Takie odniosłam ogólne wrażenie – wicedyrektorka spojrzała na niego z zamyśleniem. – Jednak zawsze się zastanawiała, co właściwie chciałbyś robić, Severusie? Widoczne jest to, że nauczanie nie jest dla ciebie – mężczyzna wzruszył ramionami, ale kobieta naciskała. – Spełnij mój kaprys. Gdzie chciałbyś teraz być?

Severus pobieżnie rozejrzał się po Wielkiej Sali i poczuł, jak budzi się w nim chęć do psot. Chęć, którą dawno temu myślał, że stracił na zawsze. Obrócił się w stronę koleżanki, spojrzał jej w oczy i całkowicie szczerze odrzekł:

– Na jakiejś bezludnej wyspie, w łóżku z o połowę młodszą ode mnie kobietą.

Usłyszał kolejne prychnięcie i wiedźma spojrzała na niego z obrzydzeniem pomieszanym z rozbawieniem.

– Nie ma co z tobą rozmawiać, gdy masz taki nastrój. Bądź poważny.

Byłem. Powstrzymał się i uspokoił, wyobrażając sobie minę Minerwy, gdyby ta dowiedziała się, którą młodą kobietę miał na myśli. Dobrze, że jeszcze nie był na tyle rozbudzony, żeby całkowicie oddać się fantazjom. Jego sny były wystarczająco złe i to bez lubieżnych myśli monopolizujących jego poranne godziny. Jestem zbyt młody, żeby być starym zbereźnikiem.

– Poważnie, Severusie, co byś robił, gdybyś mógł wybrać?

Mężczyzna westchnął i ponownie na nią spojrzał.

– Jakie to ma znaczenie, Minerwo? -zapytał zrezygnowany. – Jestem tutaj i choć jestem pewien, że wielu ludziom to przeszkadza, tak właśnie jest. Nie mam wyboru – jeśli jakimś cudem wyszedłby z tego cało, zrezygnowałby z tej pracy tak szybko, że spowodowałoby to zawrót głowy u Dumbledore’a i nie zobaczyliby po nim śladu. Jednak patrząc realistycznie, to się nie stanie. Będzie tutaj aż do śmierci, koniec historii. Dobry humor skutecznie mu minął i z powrotem zwrócił uwagę na resztki swojego śniadania. Zaczął się zastanawiać nad zawartością otrzymanej poczty.

Chwycił kopertę i udał się do swojego gabinetu. Usiadł na krześle, zarzucił nogi na biurko, po czym z ciekawością otworzył przesyłkę.

Drogi profesorze Snape,

Wiem, iż ryzykuję, pisząc do Pana, ale nie śmiem skontaktować się z Hermioną, a to ważne. 19 września są jej siedemnaste urodziny i stanie się pełnoletnia w Waszym świecie. Jeżeli nie sprawi to Panu żadnego problemu, proszę, niech Pan przekaże jej prezent i powie, że o niej myślimy i ją kochamy.

Severus uniósł brew i ponownie spojrzał na paczkę. Zdawał sobie sprawę z tego, że zbliżają się jej urodziny, ale nie wymyślił żadnego rozsądnego powodu, by sprawdzić dokładną datę. Chwilowo odsunął od siebie tę informację, wyjął różdżkę i automatycznie rzucił kilka zaklęć na niewinnie wyglądającą przesyłkę. Była bezpieczna. Usatysfakcjonowany wrócił do listu.

Nie wiem, jak idzie Wasza wojna. Zapewne lepiej, że nie wiemy. Ważne, że Hermiona jest bezpieczna. Życzę Panu powodzenia, Profesorze.

Pańska,

Helena Granger

PS Jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzi Pan moją córkę, to znajdę Pana i sprawię, że Pan za to zapłaci. Czarodziej czy nie.

Przez jakiś czas mężczyzna gapił się na postscriptum, po czym wbrew sobie roześmiał się. Pamiętał te dwa krótkie spotkania z kobietą i był pewien, że dotrzymałaby słowa. Łatwo było zgadnąć, skąd młoda Granger ma takie zachowania. Jednak niepokojące było to, że w ogóle poczuła się w obowiązku to napisać. Być może matki mają jakiś specjalny instynkt w takich sprawach, skoro nikt inny nic nie zauważył. Założyłby się o połowę złota w Gringottcie, że sam się nie zdradził. Chyba, że mówiła ogólnie, założył, opierając się na opowieściach na miarę horroru… W końcu i tak nie był w stanie zrozumieć żadnej kobiety.

Severus pukał palcami o blat, z żalem potrząsając głową. Śmierciożercy, Czarna Magia i źli, wężowaci lordowie to jedno, ale czasami uważał, że niektóre kobiety w jego życiu były zdecydowanie straszniejsze od nich. Raczej kapryśnie wyobraził sobie matkę Granger, Molly Weasley, Minerwę McGonagall i Poppy Pomfrey. To była armia, która nawet Czarnego Pana przyprawiłaby o dreszcze.

Prychając ze źle skrywanym śmiechem, wyrzucił obraz z głowy i ponownie spojrzał na list. Oczywiście nie było sposobu, żeby odpowiedzieć, bo kobieta nie była głupia i rozsmarowała tusz z oznaczeniem urzędu pocztowego. Nie było więc szansy, by wyśledzić skąd pochodził list. Może to i dobrze, bo i tak nie wiedziałby, co odpisać. Z ciekawością spojrzał na małą paczkę i obrócił się na krześle, by spojrzeć na kalendarz.

Hmmm…

Przez resztę dnia pojawiło mu się w głowie tuzin pomysłów. Bezwstydnie odłożył pracę na bok, by rozważyć kompletnie przyziemny i śmieszny problem: co podarować komuś na urodziny. W końcu późno wieczorem przyszedł do niego pomysł, wręcz boski w swej prostocie i prawie ogłuszyła go czysta perfekcja tej idei. Po raz pierwszy od lat Severus zasnął z uśmiechem na ustach i czując się zadowolony z siebie.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XVIGoniąc Słońce – Rozdział XVIII >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 8 komentarzy

  1. Ja bym powiedziała, że Hermiona raczej nie czuje się pewna swego miejsca w świecie magii jako outsider. Trochę płytkie potraktowanie sprawy.Wróć do czytania

Dodaj komentarz