Goniąc Słońce – XVI
„Czas jest świetnym nauczycielem, ale niestety zabija wszystkich swoich uczniów”
Luiz Hector Berlioz
Po zajęciach Hermiona sucho stwierdziła, że pierwsza lekcja Obrony mogła pójść lepiej. Biorąc pod uwagę fakt, iż była to pierwsza lekcja Harry’ego w nowym roku szkolnym, otrzymanie na niej szlabanu nie wróżyło dobrze. Mimo że chłopak narzekał, zasłużył na tą karę. I za chamstwo, i za – technicznie rzecz biorąc – zaatakowanie nauczyciela. Nawet ona mogła stwierdzić, iż Snape chciał przekląć Harry’ego, ale jeszcze tego nie zrobił. Chłopakowi pierwszemu puściły nerwy i miał szczęście, że dostał tylko szlaban. W przypadku Snape’a jednorazowy szlaban za taką obrazę był łagodną karą.
Pomijając jednak wrodzony talent jej przyjaciela do wpadania w kłopoty, lekcja mogła być o wiele gorsza. Snape był bardziej niż zwykle sarkastyczny w stosunku do niej, chociaż właściwie jej nie obraził i nie poczuła się urażona. Była również zachwycona tym, że po raz pierwszy rzuciła zaklęcie tarczy niewerbalnie. Oczywiście Snape to zignorował i nie spodziewała się niczego innego, ale delikatny błysk w oku, który pojawił się, gdy przechodził obok niej, był wystarczającym dowodem na to, że jednak zauważył i poczuła się z siebie dumna.
Bezbrzeżną ulgą była dla niej świadomość, iż w końcu mają nauczyciela Obrony, który wiedział o czym mówi i zamierzał nauczyć ich czegoś użytecznego. Quirrell był nerwowym wrakiem, który uczył ich wartych zapamiętania fragmentów teorii oraz informacji o wampirach, z którymi raczej nie mają szansy się spotkać. Lockhart… patrząc wstecz potrafiła teraz przyznać, że był kretynem i czuła wstyd, że jej pierwsze zauroczenie dotyczyło kogoś nic nie wartego. Lupin był mądry i znał temat, ale uczenie się o japońskich demonach wodnych nie na wiele im się zda. Chyba że pojadą do Japonii i będą się szwendać w okolicach jezior. Moody – cóż, Crouch – również znał temat, ale nie ufała niczemu, czego ich nauczał. A im mniej powie się o Umbridge, tym lepiej. Zapowiadało się na to, że Snape jako jedyny nauczy ich, jak się bronić.
Jej dotychczasowa wiedza o Obronie pochodziła od Harry’ego i książek. Posiadanie kompetentnego nauczyciela pomoże jej poczuć się spokojnie. Poza tym to, co powiedziała przyjacielowi było prawdą. Jeśli spojrzało się głębiej niż na samo wrażenie spowodowane słowami Snape’a, obydwaj mówili to samo: na dłuższą metę sama wiedza im nie pomoże, chyba że wiesz jak jej użyć, a nie zawsze można polegać na umiejętnościach magicznych. Dziewczyna nie mogła się doczekać następnej lekcji. O ile zdoła przekonać Harry’ego, żeby trzymał język za zębami.
Na pierwszą lekcję eliksirów poszła równie zaciekawiona, jak na Obronę. Odniosła wrażenie, że Snape nie lubi Slughorna, ale Snape generalnie nie lubił żadnych nauczycieli, więc to niewiele mówiło o ich nowym nauczycielu Eliksirów. Podczas pierwszej połowy zajęć doszła do wniosku, że Slughorn z pewnością zna swój przedmiot i łatwiej będzie z nim współpracować niż ze Snape’em. Jednak pomimo tego, zmiana jej się nie podobała. Niemalże perwersyjnie tęskniła za obecnością Snape’a. Niewłaściwym była lekcja Eliksirów, na której wszyscy ze sobą rozmawiali podczas pracy.
Hermiona zrozumiała, co miał na myśli Snape, mówiąc, iż ich sposób pracy jest różny. Gdy tylko usłyszał jej nazwisko, nowy nauczyciel zapytał ją o przodków. Gdy tylko radość po komplemencie Harry’ego opadła, dziewczyna uznała pytanie za obraźliwe. Przypomniała sobie, co jej przyjaciel mówił o spotkaniu w pociągu i rozmowie ze Slughornem przed rozpoczęciem semestru. Ich nowy nauczyciel był wyraźnie zainteresowany uczniami, którzy później mogliby mu robić przysługi i niemalże pławił się tym w samochwalstwie. A to jej się nie podobało.
Pomimo tej wady był raczej dobrym nauczycielem, rozmyślała, gdy obserwowała metodę ważenia Wywaru Żywej Śmierci. Jego styl był zupełnie inny niż Snape’a, ale gdy już przywykła do metody, stwierdziła, iż eliksiry będą jej sprawiały taką samą przyjemność jak w poprzednich latach. Właściwie, przyznała szczerze, może nawet większą. Będzie miło być pochwaloną za posiadanie wiedzy o tym, co robiła. Podczas tej lekcji eliksirów zdobyła więcej punktów dla Gryffindoru niż przez ostatnie pięć lat łącznie.
Z koncentracji wyrwał ją po raz kolejny Harry, pomstujący na swój podręcznik i spojrzała na niego zniecierpliwiona.
– Harry, jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale jeżeli się nie zamkniesz, zabiję cię kręgosłupem lwiej ryby.
Ron parsknął, pochylając się nad własnym eliksirem, który nie szedł mu najlepiej. Harry spojrzał na nią zrezygnowany.
– To nie moja wina. Nie mogę przeczytać połowy tego, co tu jest napisane. Spójrz – dodał bezsilnie, machając pożyczonym od Slughorna podręcznikiem.
Hermiona spojrzała na stronę i stwierdziła, że rzeczywiście jest zamazana.
– Okej, rozumiem. Cała książka tak wygląda?
– Gorzej – rzekł zniesmaczony. – Zobacz. Na niektórych stronach cały druk został zamazany i to tak strasznym pismem, że nie potrafię go rozczytać. Jak mam zrobić którykolwiek z tych eliksirów? Wystarczająco ciężko było rozszyfrować pismo Snape’a na tablicy z zaparowanymi okularami na nosie. Ale rozczytanie tego jest niemożliwe.
– Och, oddaj mi ją w takim razie – westchnęła, podając mu swój podręcznik.
– Jesteś pewna? – zapytał, przestając narzekać. Wyglądał na winnego.
– Mam lepszy wzrok niż ty – delikatnie zauważyła, po czym cierpko dodała. – Zwłaszcza, jak nie używasz zaklęcia Impervious, którego cię nauczyłam, żeby okulary nie zachodziły ci mgłą.
– Yyy. Ups? – powiedział zawstydzony, a Ron ponownie parsknął.
– Zamknij się już i pracuj dalej, Harry – zaproponowała.
Pochyliła się nad podręcznikiem i spojrzała na małe, kanciaste notatki. Przepis był prawie całkowicie zmieniony, zauważyła z wątpliwościami. I to bez wyjaśnienia zmian. Była już w połowie eliksiru i postanowiła zignorować dodatkowe instrukcje. Ponownie zajęła się strączkami sopophorusa. Próbując przeciąć tę głupią roślinę, zerknęła do książki i zauważyła, iż ktoś dopisał, że zmiażdżenie da więcej soku. To ma sens, stwierdziła, i nawet jeśli nie zadziała, to nie zaszkodzi.
Okazało się, że wskazówka była dobra, ale nie była na tyle odważna, żeby skorzystać z tej o zmianie kierunku mieszania. Jeżeli poprzedni właściciel książki zrobił błąd, to taka zmiana spowodowałaby wybuch. Wskazówki mające sens to jedno, ale sugestie bez wyjaśnień były zbyt ryzykowne. No chyba że wiedziałaby, co się stanie.
I tak ich nie potrzebowała. Jej eliksir nie był idealny, – przypomniała sobie, że te mikstury są bardziej zaawansowane, a od kilku miesięcy nic nie ważyła – lecz wciąż najlepszy w klasie. To dobrze, zwłaszcza, że miała własne powody, dla których chciała wygrać nagrodę. Eliksir schowała na później do kieszeni i zaczęła sprzątać swoje stanowisko, czując radość. Przekartkowała książkę. Dopóki nie zdobędzie nowej, ciężko będzie się jej pracowało z tą. Jednak spośród wielu notatek, część z nich (jak ta o strączkach sopophorusa) mogła być użyteczna.
Z ciekawości zajrzała na okładkę, zastanawiając się, kto tak zniszczył książkę. Spojrzała na napis. Ta książka jest własnością Księcia Półkrwi.
Niemalże z głośnym „klik” coś zaskoczyło w mózgu dziewczyny i zmieszana, zamrugała. To pismo było większe, nie takie ścisłe i zbite, ale wciąż kanciaste i pochyłe, i… dziwnie znajome.
– Książę Półkrwi – wymamrotała cichutko, zaintrygowana. Ponownie jej mózg zrobił „klik” i przygryzła wargę, hamując westchnięcie. Przed oczami pojawiła jej się strona z akt medycznych, którą czytała w zeszłym roku.
Pochodzenie:
– Tobiasz Snape – mugol
– Eileen Prince Snape – czystokrwista
– Półkrwi – miękko powtórzyła – Książę.
Spojrzała na książkę i przyglądała się pismu, przerzucając strony. Tak… to zdecydowanie mogło zmienić się w znajome pismo, które widziała na swoich esejach. Mogła się mylić, ale tak nie uważała. Jeżeli to był stary podręcznik Snape’a… cóż, pierwszy pojawił się żal, że nie skorzystała z rady dotyczącej mieszania.
Gwałtownie zamknęła książkę, zmniejszyła ją i zamiast wrzucić do torby, schowała ją do kieszeni. Była zbyt cenna, by ją zgubić. Pakując resztę swoich rzeczy i goniąc przyjaciół, zrobiła sobie mentalną notatkę, żeby później przeczytać podręcznik.
– Poczekaj chwilę, Harry – zawołała. Złapała chłopaka za łokieć i odciągnęła go na bok.
– Co jest, Miona? – zapytał zaintrygowany.
– Chcę, żebyś to wziął – cicho powiedziała, podając mu fiolkę Felix Felicis.
– Nie, Hermiono, nie mogę tego wziąć – zaprotestował Harry. – Sprawiedliwie ją wygrałaś.
Spojrzała na niego zrezygnowana.
– Harry, tobie bardziej niż mnie przyda się szczęście. Jeśli poczujesz się lepiej, nazwij to wcześniejszym gwiazdkowym prezentem. Tylko to weź.
– Nie.
– Okej, to powiem tak. Jeśli weźmiesz bez protestu, nie zapytam cię, dlaczego miałeś szczenięcy wyraz twarzy, gdy wąchałeś Amortencję.
Chłopak zrobił się czerwony.
– To nie fair. Sama też tak wyglądałaś.
– Możliwe – lekko się zgodziła. W końcu pachniała cudownie, nawet jeśli jeszcze nie rozgryzła wszystkich zapachów. – Ale widzisz, Harry, nie masz szans, żeby cokolwiek ze mnie wyciągnąć. A obydwoje wiemy, że gdybym chciała, z łatwością wydobyłabym z ciebie prawdę – zwłaszcza, że była pewna, jaką odpowiedź usłyszy.
– To jest szantaż – zaprotestował.
– Szantaż to brzydkie słowo. A teraz weźmiesz eliksir czy nie?
Harry westchnął.
– W porządku. Znowu wygrałaś. Tyran.
– Owszem – radośnie się zgodziła, podając chłopakowi fiolkę.
Po kolacji Severus cicho wszedł do Sali eliksirów. Rozejrzał się i wykrzywił z niesmakiem usta, przyglądając się zmianom, jakie wprowadził Slughorn. Minął tylko tydzień, ale to już nie było jego pomieszczenie, co spowodowało lekkie ukłucie czegoś gdzieś w środku. Nie ważne, co myślał o swojej pracy. Przez ponad dekadę uczył Eliksirów i różne sale, laboratoria i magazyny były jego terytorium. A teraz nawet atmosfera się zmieniła, i nie podobało mu się to. Ale nigdy nie lubił zmian.
Dziwnie było być kolegą Horacego Slughorna zamiast jego uczniem. Nigdy się dobrze nie dogadywał za swoim Opiekunem Domu. Slughorn pragnął łatwego życia, ale to nie było możliwe, kiedy jeden z jego uczniów przynajmniej raz w tygodniu miał kłopoty. Poza tym, pomimo niezaprzeczalnego talentu w Eliksirach, Severus był półkrwi, z biednej rodziny i posiadał taką samą charyzmę, jak coś, co żyje pod kamieniem. Tym samym mało prawdopodobne było, że osiągnie coś, co mogłoby później pomóc Slughornowi, więc ten go ignorował. Pomijając to wszystko, Severus był odrobinę zdziwiony tym, że właściwie czuje niechęć do kogoś, kto przejął po nim pracę, nawet jeżeli jej nie lubił. Jednak wciąż miał instynkt własności, a było bardzo mało rzeczy, które mógł nazwać swoimi, więc było to wytłumaczalne.
Potrząsnął głową i odsunął od siebie te myśli. Powrócił do tego, co miał zamiar zrobić i podszedł do kociołków ustawionych na ławce. Slughorn zawsze, dla każdej klasy robił pokaz na pierwszej lekcji. Ciężko było go obrażać, skoro sam czasami odstawiał przedstawienia, ale nadal. Chyba zrobienie samemu eliksirów przez nowego nauczyciela nie było zbyt wielkim wysiłkiem? Zwłaszcza, że Severus miał bardzo mało czasu wolnego i nie miał już nielimitowanego dostępu do szkolnych magazynów. Jednak musiał przyznać, że sprawiło mu to przyjemność. Już dawno nie ważył nic dla rozrywki, a niektóre z tych eliksirów jej dostarczały i choć nie były niebezpieczne, były wyzwaniem.
W pierwszym kociołku było Veritaserum, które i tak miał na stanie, ponieważ było częścią jednego z kontraktów z Ministerstwem. Nieoficjalnie Severus dostarczał eliksiry do kilku departamentów Ministerstwa, Świętego Munga oraz jednemu lub dwóm okazyjnym klientom. Cieszył się z tego, bo kończyły mu się fundusze. Bezgłośnie pogwizdując, sprawdził stan czystości, zanim przelał Veritaserum do fiolek, które ze sobą przyniósł. Przez chwilę przyglądał się eliksirowi. Może powinien go zobojętnić przed wysłaniem. Śmierciożercy byli coraz bliżsi infiltracji Ministerstwa i nie minie kilka miesięcy, a odniosą sukces. Nie chciał dostarczać im broni.
Po kilku minutach namysłu potrząsnął głową. Nie on powinien o tym decydować. Zrobił tak Umbridge, ponieważ był pewien, po co było jej potrzebne serum, a tu tej pewności nie miał. Poza tym Veritaserum nie było zbyt efektywne. Istniało kilka sposobów, by je zablokować lub obejść, a naturalna Oklumencja była jednym z nich. Ostrożnie włożył buteleczki do skrzynki, zmniejszył ją i schował do kieszeni. Później w nocy je zaadresuje i wyśle.
Następnym eliksirem był Wielosokowy, na który spojrzał z pewnym rozbawieniem. Niemalże z czcią przypomniał sobie noc, w którą został wezwany do Skrzydła Szpitalnego i zobaczył Hermionę Granger naśladującą Kobietę Kota. Nigdy w życiu się tak bardzo nie śmiał. Poppy prawie zrobiła mu krzywdę nim zdążył się opanować. To było jego najlepsze wspomnienie, mimo tego, że kładł się na nim cień pojedynku między nimi z zeszłorocznych lekcji Oklumencji. A jednak to wydarzenie nie było takie złe. Niechętnie się do tego przyznawał, ale był pod wrażeniem sposobu w jaki zareagowała. Potrząsając głową, Wielosokowy również przelał do fiolek. Zawsze gdzieś na świecie istniał popyt na takie rzeczy i to będzie dodatkowe źródło dochodu. Jeśli on tego nie sprzeda, zrobi to Slughorn, a starszy czarodziej nie płacił daniny Voldemortowi.
Severus skupił uwagę na Felix Felicis, w którym brakowało jednej porcji i przyjrzał mu się kwaśno. Nie miał zbyt wielkiej wiary w jego efekty, a gdyby było inaczej, zażywałby go rano, w południe i wieczorem. Przydałoby mu się trochę szczęścia. Użycie eliksiru było ściśle kontrolowane i wiedział, że powinien uznać go za bezużyteczny i zlikwidować. Ale… cóż, nigdy nic nie wiadomo. Może jednak się przyda. Wątpił, żeby samo szczęście mogło im pomóc, ale z pewnością nie zaszkodzi. Być może będzie taki moment, gdy będą go potrzebować – pewnie nie on, bo szczęście już mu w niczym nie pomoże. Było za późno, żeby samo szczęście mogło go ocalić… ale Potter i reszta mogą go pewnego dnia potrzebować. Nie zaszkodzi, jeśli zatrzyma eliksir. Ostrożnie przelał miksturę do nietłukącej się fiolki i z taką samą atencją zamknął ją, po czym schował do wewnętrznej kieszeni.
I pozostała Amortencja. Severus spojrzał na kociołek zagniewanym wzrokiem. Usunął ten eliksir z programu nauczania, gdy został nauczycielem. Nie istniał żaden powód, by o nim uczyć, oprócz jednego: ładnie pachniał i wyglądał. Tak samo, jak większość jego składników, był wysoce nielegalny i dzieci – zwłaszcza nastolatki z rozchwianymi hormonami – nie powinny wiedzieć, że coś takiego w ogóle istnieje. Jednak to był ulubiony eliksir Slughorna.
Severus po prostu ogólnie nie zgadzał się z ideą eliksirów miłosnych. Wątpił, by ktoś uznał go za autorytet w tym temacie, ale wiele wiedział o miłości, przynajmniej abstrakcyjnie. Miał pojęcie, czym ona jest i że nie może być sztucznie stworzona. Mimo swojej mocy, nawet Amortencja nie była miłosnym eliksirem. Powodowała zauroczenie i pożądanie na bazie istniejących uczuć. Tylko tyle. Nie była niezawodna. Poza tym, u niego jej zapach powodował smutek. Być może dlatego, że większość zapachów reprezentowała rzeczy dla niego nieosiągalne.
Poddając się pokusie i nienawidząc się za to, pochylił się nad kociołkiem i wziąłł wolny, głęboki wdech. Istniało wiele mało zabawnych i zazwyczaj wrednych żartów na temat jego nosa, których przez lata się nasłuchał. Jednak naprawdę miał bardzo dobrze rozwinięty zmysł węchu, co było bardzo pomocne przy jego profesji, lecz nie dodawało nic urodzie. W tym wypadku nie było to błogosławieństwem. Jego zmysły zostały obezwładnione zapachem i prawie zakrztusił się pierwszym wdechem. Dopiero po chwili dotarł do niego zapach.
Kiedyś dominującą nutą były jakieś nowoczesne perfumy z lat siedemdziesiątych, które prawie na pewno nie były już produkowane. Severus nie był zaskoczony, gdy ich nie poczuł. Zamiast tego jego receptory w mózgu odebrały zdecydowanie bardziej subtelną, świeżą i słodką nutę, która przypominała mu zapach brzoskwiń. Była to woń, którą od lat podświadomie znał, bez najmniejszego pojęcia o tym, skąd. Pod brzoskwiniami pojawiły się jeszcze delikatniejsze, subtelniejsze nuty. Liści laurowych i kwiatów. Gdyby mógł odtworzyć ten zapach, zarobiłby fortunę. Lecz nie była to jedna nuta, a kombinacja woni skóry, włosów, różnych mydeł i balsamów.
Wolno wypuścił powietrze i zrezygnowany potrząsnął głową. Nie to, że się tego nie spodziewał. Dopiero po chwili zrozumiał, że pozostałe zapachy są takie, jak były. Pergamin i stare książki, ziołowe opary znajdujące się w każdym laboratorium, zapach świeżego śniegu, zimowego powietrza, morskiego wiatru, drewna i stopionego wosku świecy.
Teraz był już bardzo zły na siebie. Cofnął się, wyciągnął z kieszeni butelkę i wlał jej zawartość do kociołka. Uważał, żeby trzymać się z dala od oparów, gdy eliksir zaczął zmieniać kolor – te opary nie będą ładnie pachniały. Gdy upewnił się, że eliksir został zniszczony, wyciągnął różdżkę i pozbył się go. Następnie postanowił wstawić wszystkie brudne kociołki do jednego zlewu i zostawić je tam, aby Slughorn się nimi zajął. Pozostawienie sprzętu w takim stanie uraziło jakąś część jego jestestwa, ale nie tak bardzo, jakby to zrobiło samodzielne czyszczenie tego wszystkiego – czułby się tak, jakby znowu miał szlaban. Poza tym teraz miał zły humor i chciał się go pozbyć. Zabrał swoje legalne i nielegalne eliksiry, i wyszedł z klasy, która już do niego nie należała.
Cała trójka była zaskoczona, gdy zobaczyła „Zobacz się ze mną” na swoich wypracowaniach z Obrony, które zostały im oddane kilka dni po tajemniczym spotkaniu Harry’ego z Dumbledorem. Ostrożnie podeszli do biurka Snape’a po lekcji. To Hermiona niepewnie się odezwała:
-Chciał pan nas widzieć, proszę pana? – Harry i Ron bezwstydnie chowali się za nią tak bardzo, jak tylko mogli.
Mężczyzna patrzył na nich pustym wzrokiem, a i z wyrazu jego twarzy nie dawało się nic wyczytać.
– Cała trójka nich zjawi się w Pokoju Życzeń dzisiaj po kolacji – pusto powiedział.
– Proszę pana?
– Słyszeliście. A teraz idźcie już, bo spóźnicie się na następną lekcję.
– O co chodziło? – szeptem zapytał Ron, gdy wyszli z Sali.
– Nie wiem – odparł Harry. – Może też nam będzie dawał lekcje, jak Dumbledore daje mnie? – skrzywił się. – Mam nadzieję, że nie.
– Cóż, dowiemy się wieczorem – odpowiedziała raźno Hermiona. – A teraz idę na Numerologię. Do zobaczenia.
Ona też nie wiedziała, o co chodzi Snape’owi, a to było denerwujące. Dzisiejszego ranka wydawał się taki sam, jak zawsze.
Po kolacji weszli do Pokoju Życzeń, który był prawie pusty. Ze skrzyżowanymi ramionami, obok małego stołu stał Snape i obserwował ich pustym wzrokiem. Przed nim stały trzy krzesełka i to było wszystko. Usiedli naprzeciwko niego i spojrzeli nań wyczekująco.
– Co to jest, proszę pana? – zapytała Hermiona.
– Pewnego rodzaju trening – odparł cicho Snape. – Dyrektor nalegał na prywatne lekcje Obrony, skoro wasza trójka zapewne i tak wpadnie w kłopoty, ale udało mi się z tego mniej więcej wykręcić. Głównie dlatego, że po prostu nie mam czasu, ale też nie uważam, że mogłoby wam to pomóc. Nie będziemy się często spotykać, ale jeżeli zajęcia będą, oczekuję, że będziecie się na nich zjawiać i słuchać. Chyba już wiecie, co się stanie, jeśli tak nie będzie – dodał z lekką nutą złośliwości w głosie, jednakże nie patrzył na Harry’ego. – Czasami każdemu z was przydzielę jakieś zadanie i oczekuję, że będziecie się z nich wywiązywać najlepiej, jak potraficie.
– Czy to są oficjalne zajęcia, proszę pana? – spytał Harry. Wyraźnie nie był zadowolony z przytyku na temat jego lekcji Oklumencji.
Wargi Snape’a wygięły się.
-Nie. Nie będę odbierał punktów czy dawał szlabanów, jeśli coś zawalicie. Jednakże, – dodał ostro, dostrzegając szerokie uśmiechy Harry’ego i Rona – to również oznacza, że nie muszę zachowywać się jak nauczyciel. Łatwo się wykpię od ochrzaniania was, jeśli nie będziecie słuchać. Pamiętajcie o tym i próbujcie mnie nie denerwować bardziej niż zwykle. Będę was uczył rzeczy, które pomogą wam przeżyć i naprawdę radzę uważać. Jestem tu, żeby nauczyć was kilku rzeczy – po krótkiej przerwie powiedział Snape, przyglądając się każdemu z osobna. -Jedną z nich jest walka. Zapewne uznacie, że to najważniejsze, ale jest odwrotnie. W teorii dużo wiecie o walce, ale zabawa z przyjaciółmi nie przygotuje was do prawdziwej bitwy, więc tego będę uczył. To nie jest Klub Pojedynków – kpina w jego głosie sprawiła, że cała trójka się uśmiechnęła – ani lekcja Obrony. Nie ma tu żadnych zasad. Będziecie walczyć, prawdziwie walczyć z magią i bez niej. Gdy będę miał czas, ze mną, ale również między sobą. Zostaniecie zranieni, a jeśli będziecie mieć szczęście, ja również. Nie pozwolę na leczenie, chyba że rana będzie poważna lub w widocznym miejscu. Bardzo często to ból budzi instynkty. Jednak na to jeszcze przyjdzie czas.
Obrócił się w stronę stołu, wziął trzy pióra i pergaminy, a oni spojrzeli zmieszani na siebie. Hermiona nie martwiła się o siebie – cokolwiek Snape mówił, wątpiła, żeby naprawdę ją zranił. Wątpiła, żeby mężczyzna troszczył się o Rona. Ale przeciwko Harry’emu… Cóż, już raz Snape był blisko przeklęcia chłopaka na zajęciach na ich pierwszej lekcji Obrony, która miała miejsce zaledwie kilka dni temu. O kurczę.
Kiedy Snape każdemu wręczył pióro i pergamin, odezwał się ponownie.
– Chcę wiedzieć, jak dobrze znacie siebie samych i przyjaciół – rzekł cicho. – Z tego, co się orientuję, cały plan skupia się na Potterze i tylko na nim. Ale nie jest zbiegiem okoliczności to, że cała wasza trójka jest zaangażowana od samego początku i każde z was ma ważną rolę do odegrania. To ważne, żebyście znali samych siebie i wiedzieli, na ile was stać. To ćwiczenie powie mi, co już wiecie. Chcę, żebyście zapisali swoją najmocniejszą stronę oraz największą wadę. Tak samo waszych przyjaciół. A żeby sprawdzić wasz zmysł obserwacji, chcę, żebyście zrobili to samo ze mną – dodał, wyglądając prawie na rozbawionego. – I bądźcie szczerzy. Tym razem was nie ukażę.
To nie było zbyt pocieszające, stwierdziła Hermiona, gdy wpatrywała się w kartkę i ciężko myślała. Wady były proste. I jej, i Harry’ego, i Rona, nawet Snape’a. Jednak z mocnymi stronami miała problem. Najpierw udało jej się ze Snape’em, a potem z Harrym. Nad Ronem chwilę się zastanawiała i nie miała pojęcia, co napisać u siebie.
W końcu Snape zabrał im pergaminy i przeczytał, co napisali. Uniósł brew i niewesoło się uśmiechnął, widząc ich dzieła.
– Hmmm – wymamrotał zamyślony. – Tak, jak myślałem. Znacie kolegów całkiem nieźle, ale samych siebie nie. Mnie również nie. Przeważnie – dodał po chwili. – Nie mniej jednak, zgadzam się z większością tego, co napisaliście. Zaczniemy od ciebie, Weasley.
Ron przełknął ślinę i wyglądał niepewnie. Mężczyzna spojrzał na niego miażdżąco.
– Twoi przyjaciele zgodnie stwierdzili, że twoją największą wadą jest emocjonalność i zgadzam się z nimi. Zbyt często cię ponosi, wszystko odbierasz osobiście i za bardzo skupiasz się na swoich zranionych uczuciach – w głosie Snape’a nie było złośliwości. Po raz pierwszy nie próbował kogoś obrazić, tylko stwierdzał fakty. – A to powoduje, że odwracasz się od swoich przyjaciół z głupich powodów. Nawet sam przed sobą nie potrafisz się przyznać, że nie masz racji.
Snape stanął bezpośrednio przed Ronem, a potem trochę się cofnął, żeby nie stać nad chłopakiem. Następnie ściszył głos.
-Nie ma nic wstydliwego w byciu drugim, panie Weasley. Ta wojna ma już swoich przywódców i głównych graczy. Pottera, Dyrektora i Czarnego Pana. Reszta z nas zawsze będzie na drugim planie. Nie ma sensu marzyć o tym, żeby było inaczej i udział w wojnie nikomu nie przyniesie chwały. To nie oznacza, że jesteśmy nieważni. Porozmawiam o tym z tobą innym razem.
Mężczyzna ponownie spojrzał na pergamin.
– Widzę, że nie byli pewni, co do twojej najmocniejszej strony – Rona cały poczerwieniał, a Snape spojrzał na niego. – Co ja przed chwilą powiedziałem, Weasley? To nie jest zniewaga. Każde z nich coś wybrało, po prostu nie byli w stanie zidentyfikować tej najważniejszej cechy. Jeśli masz zamiar mieć napad złości, jak dziecko, to jak dziecku dam ci lanie – mężczyzna miał na myśli dokładnie to, co powiedział i raczej zawstydzony, Ron ustąpił.
– Największa siła jest oczywiście uzależniona od kontekstu – kontynuował Snape. Odwrócił się i spacerował w tę i nazad tak, jak to robił na lekcji, podczas wykładania teorii. – Teraz skupiamy się na wojnie i myślę, że masz dwie zalety, które nam się przydadzą. O jednej pomówię z tobą prywatnie. A druga… – przerwał i prawie się uśmiechnął. – Twoje umiejętności w szachach.
Cała trójka wpatrzyła się w niego. Spojrzał na nich z uniesioną brwią, widocznie ciesząc się ich zmieszaniem. Następnie rozwinął temat.
– A konkretniej twój talent w strategii. To, że profesor McGonagall na waszym pierwszym roku wybrała szachy, nie było przypadkiem czy ładną metaforą. Szachy polegają na tym, żeby szukać korzyści, znajdować słabości w obronie przeciwnika, robić dalekosiężne plany i ustawiać priorytety. Wybierać, poświęcać. Tak, jak wojna.
Przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na rudowłosego.
– Więc tym razem, panie Weasley, mam dla pana dwa zadania. Pierwsze, spróbujesz przestać pławić się w swoich zranionych uczuciach przy każdej okazji. Oczekuję, że twoi przyjaciele powiedzą ci, gdy to będziesz robił i ich posłuchasz. Drugie… – znowu prawie się uśmiechnął. – Po drugie, zaczniesz grać w szachy z jak największą ilością ludzi, najlepiej z lepszymi od siebie. Kilku nauczycieli gra i chętnie się zaangażują. Niczego się nie nauczysz grając przeciwko swoim przyjaciołom, zwłaszcza, że wiesz, iż możesz ich pokonać. Ja również gram. Zanim wyjdziecie, ustalimy jakiś termin na rozgrywkę.
Teraz zwrócił uwagę na Hermionę, a ona próbowała nie wzdrygnąć się pod jego oceniającym spojrzeniem. Nie czuła się pewna siebie, gdy dziko zastanawiała się, co jej przyjaciele napisali i, najważniejsze, co Snape o niej myślał.
– Pani przyjaciele naprawdę znają panią bardzo dobrze, panno Granger – rzekł miękko, raz jeszcze prawie się uśmiechając. – Pani najsilniejszą zaletą jest pani inteligencja.
Zanim mogła się powstrzymać, głucho się zaśmiała.
-Ciężko mi zaakceptować, że pan w to wierzy, proszę pana – powiedziała odrobinę gorzko. – Straciłam już rachubę, ile razy nazwał mnie pan Wiem-To-Wszystko.
Snape miękko się zaśmiał i uniósł brew, gdy na niego spojrzeli.
– A kto powiedział, że to miała być zniewaga?
Dziewczyna wgapiła się w niego, ogłuszona czystą bezczelnością jego słów. Wszyscy doskonale wiedzieli, że to miała być obraza. Gdy zmieniał temat, jego oczy lśniły od kpiącego uśmiechu.
– A co do twojej największej wady, tu również twoi przyjaciele mieli rację, choć ciężko im było ubrać to w słowa. Ale żaden z nich wśród swoich mocnych stron nie posiada elokwencji. Brakuje pani pewności siebie i wiary w swoje umiejętności, panno Granger. Pani nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest pani zdolna do większych rzeczy. A co do tego… – prychnął z rozbawieniem. – Poprosiłem Dylis o pomoc. Nie wiem, co zaplanowała i jestem pewien, że nie chcę wiedzieć. Skontaktuje się z tobą w swoim czasie. I w końcu pan, panie Potter.
Mężczyzna wolno przeszedł dalej, by stanąć przed Harry’m i przechylił głowę na bok, gdy wpatrywali się w siebie. Mimo tej delikatnej unii, wciąż byli wrogami. Z oczu Snape’a nie dało się nic wyczytać i nie można było powiedzieć, o czym myśli. Harry patrzył na niego wyzywająco i wyglądał na zdenerwowanego, a to nigdy nie była dobra kombinacja. Zwłaszcza, gdy był twarzą w twarz ze Snape’em, który sam nie miał cierpliwości do żadnej z tych cech.
– Mówią, że twoją największą siłą jest twoja odwaga – rzekł miękko Snape. – Być może. W kontekście wojny to się okaże… choć odrobina zdrowego rozsądku, aby to zbilansować, mogłaby się panu przydać. Ale twoja największa słabość, Potter? Niełatwo zdecydować, prawda? W końcu jest kilka, spośród których można wybierać. Twoi przyjaciele nie zgadzają się tutaj. Jedno ma rację, a drugie nie. Jedno się z tobą zgodziło, a drugie nie. A jednak udało wam się wybrać dwie największe wady. O jednej porozmawiam z tobą innym razem. Jeszcze tego nie zrozumiesz. Więc zajmijmy się twoją najpilniejszą słabością, czyli twoim temperamentem.
Hermiona zamrugała. Ona tego nie napisała. To oznaczało, że Snape uważa, iż ona ma rację, ale to było najpilniejszym problemem – cóż, było. Przez chwilę wahała się, czy nie napisać jego temperamentu, ale mężczyzna prosił o największą wadę, a nie tę pojawiającą się najczęściej.
– Tak, Potter, twój temperament – miękko kontynuował Snape. – Jesteś bezmyślnie impulsywny, a to jest powiązane z twoim gniewem. Wyżywasz się. Na przyjaciołach, na wrogach, okazyjnie nawet na nauczycielach, co jest bardzo niemądre. Działasz bez myślenia, a gdy przez to ludzie zostają zranieni, szukasz winnych gdzie indziej. Zachowujesz się jak biedny, nierozumiany nastolatek. Przecież nikt nie zrozumie twojego bólu, cierpisz bardziej niż ktokolwiek inny, to nie w porządku. Wściekasz się na tych, którzy chcą ci pomóc i często nie zdajesz sobie sprawy ze zniszczeń, które robisz. Od lat obserwuję waszą trójkę i wątpię, żeby którekolwiek z was w pełni zdawało sobie sprawę z tego, jak często i jak głęboko się ranicie.
Bardzo powoli mężczyzna pochylił się do przodu i wpatrywał się w Harry’ego z jakimś zamiarem. To zapewne nie była Legilimencja, lecz po prostu onieśmielający profesor Snape.
– Mam do ciebie pytanie, Potter. Kto jest winien śmierci Syriusza Blacka?
Harry się wzdrygnął i oczywistym było, że gdyby się ośmielił, powiedziałby, że Snape. Zapewne dlatego Snape w ogóle zadał to pytanie, podejrzewała Hermiona, a przynajmniej był to jeden z powodów.
– Bellatrix Lestrange – w końcu ponuro odpowiedział.
– Nie. Ona jest oportunistką. Wykorzystała szansę, by go zabić, ale to nie jej wina, że się tam znalazł. Kto jest winien śmierci Syriusza Blacka?
– … Stworek…
– Nie. Skrzat go zdradził i okłamał, ale on tylko wykorzystał sposobność. Kto jest winien śmierci Syriusza Blacka?
– Sam-Wiesz-Kto? – spróbował Harry, blednąc.
– Nie – głos Snape’a, tak samo jak dzwony pogrzebowe był nieubłagany. – Kto jest winien śmierci Syriusza Blacka? – powtórzył, nalegając i Harry się załamał.
– Ja jestem! – wyszlochał, walcząc z płaczem.
Snape uniósł brew, patrząc na niego bez wyrazu. Z jakiegoś powodu na chwilę zerknął na Hermionę, a potem znowu skupił się na Harrym.
– Zaczynamy robić postęp – rzekł cicho. – Przestań się mazać, Potter. Twój temperament ma konsekwencje. Tej lekcji musisz się nauczyć. Aby to osiągnąć, musisz ponownie zacząć medytacje, jak powinieneś był robić w zeszłym roku. To nie tylko pomoże ci zamknąć umysł przed zewnętrznymi wpływami, ale również pozwoli ci lepiej kontrolować emocje. Oczekuję, że twoi przyjaciele naskoczą na ciebie, gdy znowu wpadniesz w furię i oczekuję, że ich posłuchasz.
Za stołem pojawiło się krzesło. Snape do niego podszedł i usiadł. Oparł się wygodniej, wyciągnął nogi przed siebie i skrzyżował je w kostkach, tworząc z palców wieżę i spojrzał na nich zamyślony.
– Kolejna rzecz, której będę was uczył na tych treningach to myślenie w inny sposób – powiedział. – Tylko w świetle prawa jesteście nadal dziećmi i nie możecie już myśleć jak one. Pierwsze, co musicie przyswoić to to, że nic nie jest tylko czarne lub białe. Nie ma żadnych pewników. Nic nie jest tak proste, na jakie wygląda na pierwszy rzut oka. Musicie się tego nauczyć tak samo jak tego, żeby nie osądzać od razu, lecz by rozważyć wszystkie strony i dopiero wtedy działać.
Snape przyglądał się przez chwilę całej trójce.
– Już we mnie wątpicie. Rozważmy więc kilka przykładów. Nikt nie jest całkowicie dobry lub całkowicie zły – uniósł brew. – Zgadzacie się czy nie?
– Nie zgadzamy się, oczywiście – od razu odpowiedział Harry, otrząsając się z łez.
Snape uniósł obydwie brwi.
– Przekonaj mnie.
– Vol – zaczął Harry i gdy tylko dostrzegł jadowite spojrzenie nauczyciela, poprawił się. – Sam-Wiesz-Kto – dokończył, zirytowany. – Jest czystym złem.
– Jest? – zapytał spokojnie Snape. – Dlaczego?
Harry zaczął brnąć.
– Cóż, to przecież oczywiste, czyż nie?
– Ale co?
– Chce nas wszystkich zabić – pospieszył z pomocą Ron.
Snape prychnął.
– Weasley, ja codziennie mam ochotę was wszystkich zabić. Zapewne nawet twoja matka miała sporadyczne myśli o uduszeniu ciebie. Musisz się bardziej postarać.
– Nienawidzi ludzi wyłącznie z powodu ich krwi – rzekła Hermiona, czując, że powinna się dołączyć, ale wcale nie była przekonana, że jej odpowiedź jest dobra.
– I to sprawia, że jest zły? Czy może, że jest w błędzie?
Skinęła głową, akceptując argument.
– Torturuje ludzi dla zabawy.
Snape pokiwał głową.
– Prawda. Lubi powodować ból. To robi z niego zboczeńca, ale nie jestem przekonany, że przez to jest zły. W tym aspekcie jest mentalnie zniszczony – potrząsnął głową. – Pokazałem wam, o co mi chodziło. Wszyscy jesteście przekonani, że Czarny Pan jest zły, ale żadne z was nie potrafi mi powiedzieć, dlaczego tak uważa. Dopóki nie będziecie mieli dowodów, jesteście w błędzie. A czy to nie głupio wierzyć w coś, gdy nawet nie potrafisz uzasadnić tej wiary? Ślepa wiara nie jest dobra.
Wstał i wolno obszedł stół, by przed nimi stanąć. Jego głowa była lekko przechylona, a ciemne oczy zamyślone.
– Nawet Czarny Pan nie jest absolutnie zły. Ma jedną lub dwie dobre cechy charakteru. Niewiele, ale kilka. Weźcie Nagini, jego pupilkę. To przecież tylko zwierzę lub broń, a mimo że mogłoby się wydawać to dziwne, dba o nią. Jest albo raczej był utalentowanym i charyzmatycznym liderem, w ten czy inny sposób zdolnym do troszczenia się o swoich. Absolutnie zły człowiek nie byłby zdolny do żadnej z tych rzeczy. Nie każdy Śmierciożerca jest bezrozumnym sadystą – na chwilę przerwał, obserwując ich uważnie zmrużonymi oczami. – Nie dołączyłem do niego dlatego, że chciałem torturować i zabijać niewinnych ludzi – cicho dodał. – Mimo wszystkiego, co słyszałem na swój temat, zapewniam, że ja również nie jestem całkowicie zły.
Wymienili między sobą spojrzenia. Odkąd się dowiedzieli, że Snape był kiedyś Śmierciożercą, zastanawiali się nad powodem. To była jedna z tych zagadek, których Hermiona jeszcze nie rozpracowała, a myślała o tym bardzo często.
Mężczyzna wolno wypuścił powietrze i rześko kontynuował.
– Osoba, z którą mieliście do czynienia jest jedynie cieniem mężczyzny, którym kiedyś był. Tom Riddle zawsze był w pewien sposób zniszczony, ale nie od początku był potworem. Nawet teraz posiada w sobie malutkie resztki człowieczeństwa. Oczywiście nie wystarczająco dużo, by go usprawiedliwiały, ale nawet on nie jest czystym złem. Z drugiej strony nikt nie jest idealnie dobry i szlachetny – obserwował, jak kiwają głowami i prychnął. – To łatwiej wam zaakceptować. To tragiczne widzieć cynizm u młodych ludzi.
Znowu przyjrzał się im zamyślony.
– Większość z tego, co myślicie, że wiecie, jest nieprawidłowa. Koncept tego, co jest dobre i złe, dobra i zła ogólnie, nie jest absolutem. Nic nigdy nie jest takie proste.
– Sam-Wiesz-Kto mi to powiedział. Powiedział, że nie ma dobra i zła, tylko władza i potęga – ponuro rzekł Harry.
– Umyj uszy przy następnej kąpieli, Potter – odparł zirytowany Snape. – Nie to powiedziałem. Łatwiej będzie, jeśli zaczniesz mnie słuchać. Chociaż przez ostatnie sześć lat tego nie zrobiłeś, więc nie wiem, dlaczego oczekuję, że teraz zaczniesz. Oczywiście, że jest dobro i zło, ale nie jako osobne absoluty, tylko jako strony tego samego. Tak, jak nikt nie jest tylko dobry czy zły, tak żaden czyn czy postępek nie jest tylko dobry lub zły.
– Nie ma czegoś takiego jak czysty altruizm? – sceptycznie zapytała Hermiona.
– Dokładnie – potwierdził sucho mężczyzna. – Nikt nie robi nic, jeśli nie ma z tego jakiejś korzyści. Choćby tylko po to, żeby poczuć się w jakiś sposób dowartościowany lub zadowolony z siebie.
– Czy rzeczy, przez które pan przechodzi, dają panu jakąś korzyść?
Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, sugerujące, żeby uważała na to, co mówi. Nie mniej jednak odpowiedział dziewczynie.
– Najwyraźniej tak. To, co robię, wspiera ostateczny plan. Nie przechodziłbym przez to bez powodu. Nie jestem aż takim masochistą.
– Jednak niektóre rzeczy są złe – wolno rzekł Ron.
– Takie jak?
– Morderstwo?
– Pytasz czy twierdzisz? – zgryźliwie spytał Snape. – Nie bełkocz, chłopcze. Jeśli w to wierzysz, powiedz.
Ron wzruszył niepewnie ramionami.
– Okej. Morderstwo jest złe.
– Zdefiniuj morderstwo.
Chłopak zamrugał i zmarszczył brwi.
– Chyba zabicie kogoś.
-Czy zabicie to to samo, co morderstwo? – zapytał Snape. – Pomyśl o walce w Ministerstwie. Czy gdyby któraś klątwa, której użyłeś, zabiła kogoś, to czy byłoby to morderstwo? Czy samoobrona? Czy też może to się nie liczy podczas walki, podczas wojny?
Ron wolno skinął głową.
– Zabicie kogoś, kto nie stanowi dla ciebie zagrożenia, gdy nie masz dobrego powodu? – zaryzykował.
-Więc jeżeli masz „dobry powód”, wtedy możesz kogoś zabić?
– Nie to miałem na myśli – zaprotestował.
– To powiedziałeś – odparł Snape. – Właśnie takie rzeczy musisz dokładnie przemyśleć. Twoja etyka i moralność będą definiować twoje życie i decydować o twoich działaniach. Musisz zrozumieć, w co wierzysz i wiedzieć, gdzie narysować linię.
– Gierki słowne są fajne, – ponuro rzekł Harry – ale morderstwo wciąż jest złe, bez względu na definicję.
– W porządku, Potter, spójrzmy z innego punktu. Przejdźmy dalej i rozważmy Niewybaczalne. Myślicie, że naprawdę są niewybaczalne?
– Cóż… tak.
– Dlaczego?
– Cruciatus istnieje tylko po to, żeby powodować ból – cicho powiedziała Hermiona. – To nic więcej, jak klątwa do torturowania.
Snape skinął głową.
– Prawda. A jednak nie został wynaleziony tylko dla samej idei powodowania bólu. Tortura to narzędzie stworzone do zdobywania informacji, gdy czas jest luksusem. Obydwie strony używały tego w tym celu i nie przestaną. Czasami wynik usprawiedliwia środki. Wszyscy wiecie czym jest mniejsze zło.
– A jednak mniejsze zło nadal jest złem – szybko powiedziała Hermiona.
Mężczyzna miękko prychnął.
– Touche, panno Granger. Jednak zły uczynek w dobrej intencji nie jest czystym złem. Nie próbuję nic usprawiedliwić – dodał, gdy Harry otworzył usta. – To wciąż niewłaściwe. Próbuję jedynie pokazać wam, że nic nie jest prostym, jednolitym absolutem. Czasami nie ma prostego wyboru. Nauczycie się tego, jeśli już tego nie wiecie. A co z reszta Niewybaczalnych?
– Imperius odbiera wolną wolę – powiedział Harry. – To definicja zła.
– Mówi się też, że wolna wolna to iluzja, ale to nie są zajęcia z filozofii – odparł zbywając Snape. – Sam Imperius nie jest groźny. Tak jak z innymi rzeczami, tak i tu to, jak go użyjesz sprawia czy jest dobry czy zły. Nic w klątwie nie sugeruje, że musisz zmusić ofiary do robienia złych rzeczy. Mógłbyś rzucić Imperiusa na Śmierciożercę i kazać mu przeprowadzać staruszki przez jezdnię, robić swetry na drutach dla bezdomnych dzieci albo karmić porzucone kociaki, jeśli byś chciał.
– Może powinniśmy – wymamrotał Ron, na co reakcją było kolejne prychnięcie.
– Okej, w porządku -odparł Harry i nie brzmiał, jakby wszystko było dobrze. – Ale z pewnością nawet pan musi przyznać, że Klątwa Zabijająca jest niewybaczalna.
Usta Snape’a wykrzywiły się w dziwnym uśmiechu, który nie sięgał oczu.
– Jest? Niech mi pan powie, panie Potter… co dokładnie jest takiego niewybaczalnego w szybkiej i bezbolesnej śmierci?
Nastąpiła długa cisza. Harry otworzył usta, po czym zmarszczył brwi i wolno zamknął usta, rozglądając się niepewnie w poszukiwaniu inspiracji. Ron mrugał i gapił się w ścianę. Hermiona patrzyła na Harry’ego i również nie wiedziała, co powiedzieć.
Snape wolno pokiwał głową.
– Widzicie? Nic nie jest takie proste, na jakie wygląda na pierwszy rzut oka. Jeżeli wziąć pod uwagę całą Czarną Magię, nie ma sensu nazywać Klątwy Zabijającej Niewybaczalną tylko dlatego, że nie ma jak się przed nią bronić. Są klątwy, które zmieniają mózg człowieka w więzienie, powodują halucynacje oparte na największych lękach tak długo, aż ofiara nie zacznie słyszeć zapachów, widzieć dźwięków i czuć kolorów. Ich mózg rozpuszcza się. Są klątwy, które dosłownie wywracają skórę na lewą stronę. Klątwy, które sprawiają, że kwas w żołądku zaczyna się gotować, splatają nerwy w jeden w rdzeniu kręgowym czy mrożą płyn w oczach. Gdybym mógł wybierać, wiem, którą klątwę bym wybrał, żeby zakończyć swoje życie. Avada Kedavra nie została wynaleziona, żeby być bronią. Stworzyli ją Uzdrowiciele i wykorzystywali ją, aby dać bezbolesną i szybką śmierć tym, którzy w innym wypadku umarliby w mękach. Każdy szpital czy medyczna instytucja nadal oferuje swoim terminalnym pacjentom taką możliwość.
Ponownie zapanowała długa cisza. To Snape ją przerwał. Jego głos był bardziej miękki.
– Każdy głupiec nauczy was walczyć, słuchać rozkazów, a nawet zabijać. Ja chcę was nauczyć myśleć. Łatwo jest zrobić to, co ktoś wam każe. Nawet łatwo zrobić to, co się uważa za słuszne. Ale nie jest łatwo zdecydować, co takie jest. Musicie zrozumieć, co chcecie zrobić, zanim to uczynicie. Zrozumieć konsekwencje swoich działań. To powód, który pcha do działania decyduje, czy coś jest dobre czy złe, a nie sam czyn. Pamiętajcie… Ludzie po drugiej stronie też sądzą, że robią dobrze.
Kiedy wyszli, Severus spojrzał na kawałki pergaminu, które wciąż trzymał. Oczywiście chłopców poniosła wyobraźnia w opisywaniu go. Jednak poczuł coś… gdy obydwaj zasugerowali, iż jego najmocniejszą stroną jest odwaga. To było usprawiedliwienie, zwłaszcza, że Potter Senior przez wiele lat nazywał go tchórzem. Jako jego najgorszą wadę podali złośliwość lub temperament, na co przewrócił tylko oczami. On nie uważał tego za wadę. Ale Granger… Ponownie spojrzał na pergamin i przygryzł wargę.
Swoim ścisłym pismem, przy jego nazwisku napisała:
Największa siła: lojalność
Największa słabość: samo-nienawiść
Tymi sześcioma słowami śmiertelnie go przeraziła, ponieważ miała całkowitą rację. Dokładnie to samo sam by o sobie napisał, ale nikt wcześniej nie poznał go na tyle dobrze, żeby to wiedzieć. I to, że trafiła w sedno przeraziło go. Dosłownie, fizycznie go wystraszyło. W ustach miał sucho i miał szybko puls. Oblizał wargi i ostrożnie podpalił kawałki pergaminu. Gdy obserwował, zdał sobie sprawę z tego, że ma większe kłopoty niż rok temu.
Hm, tutaj jest spory odskok od kanonu. Ciekawe jak to zostanie rozwiązane, że Hermiona tak bardzo była przeciwna KsięciuWróć do czytania
Mnie mrga pociągają duże nosy 😁Wróć do czytania
Hmmm, odbiegamy tu już sporo od kanonu. Ciekawe czy konsekwentnie?Wróć do czytania
Brutalne, ale pierwszy i sensowny krok do ogarnięcia swoich emocjiWróć do czytania
Zgadzam się. Severus wciąga ich w logistyczno-semantyczne rozważania, jednocześnie sprzedając im SWÓJ pogląd na świat jako jedyny właściwy. Nie do końca mi się to podobaWróć do czytania
Chyba jego celem było bardziej otworzenie im oczu na szerszą perspektywę niż lekcja moralności.
No gratuluję, wygrałeś pojedynek na argumenty etyczne z nastolatkami 🙄Wróć do czytania