Goniąc Słońce – Rozdział VI

Goniąc Słońce – VI

„Wielu trzyma się uparcie obranej drogi,
lecz tylko nieliczni dążą konsekwentnie do swego celu.”

Fryderyk Nietzsche

 

Hermiona nie spała dobrze tej nocy; nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę, iż niewiele brakowało, by Umbridge ich złapała. Patrząc na tą sytuację z perspektywy czasu, to było głupie. Skutkiem tego była wzmożona ilość myśli o ojcu chrzestnym przyjaciela. To, co robili było niebezpieczne, a on powinien przypominać im o bezpieczeństwie, pomóc przemyśleć wszystko jeszcze raz, a nie ich podjudzać. Niezbyt podobały jej się te myśli, bo chciała pozostać tą małą dziewczynką, która ślepo wierzyła dorosłym. Dorastanie wcale nie było fajne. Naprawdę.

Widok Snape’a podczas śniadania też nie poprawił jej humoru; przez pół nocy próbowała zapomnieć o tym, co zrobił Syriusz. Za każdym razem, gdy patrzyła na nauczyciela czuła się niemal winna, co nie miało najmniejszego sensu; nie brała udziału w znęcaniu się nad nim i choć kilka razy go oskarżała, to były uzasadnione spostrzeżenia i nie były okrutne. Nawet nigdy nie nazwała go żadnym z tych paskudnych przezwisk, które krążyły wśród uczniów – to, że sporadycznie myślała o nim jako o draniu nie liczyło się, skoro nim był – i próbowała nie śmiać się z przypadku z boginem. Dlaczego więc czuła się winna, skoro te wydarzenia miały miejsce jeszcze przed jej narodzeniem?

Może dlatego, że ci, którzy brali w tym udział nie czuli się winni, uświadomiła sobie powoli; przypomniała sobie, że podczas lekcji z boginem nie czuła się z tą sytuacją dobrze. Sprawienie, aby cała klasa śmiała się z innego nauczyciela nie było profesjonalne i zupełnie nie w stylu profesora Lupina. Przez to cała szkoła nabijała się ze Snape’a; Hermiona poczuła się zawstydzona, gdy uświadomiła sobie, iż dopiero teraz zastanowiła się, jak mężczyzna musiał się wtedy czuć. Zawsze uważała, że nieokazywanie szacunku nauczycielowi jest złe, ale nigdy nie zastanowiła się nad tym, że to mogło zranić jego uczucia.

A już na pewno nie obchodziło to Syriusza. Ponownie spojrzała na nauczyciela Eliksirów, przypominając sobie jak Harry i Ron śmiali z jego przezwiska Smarkerus; dziewczyna wiedziała o znęcaniu się nad nim i była świadoma tego, że nie istniało nic bardziej bolesnego niż złośliwe przezwisko. Wciąż żyjący Huncwoci nie czuli się winni swoich czynów, zawsze zbywając te działania wzruszeniem ramion, a Dumbledore powiedział Snape’owi, żeby przeszedł nad tym do porządku dziennego, jakby mężczyzna nie miał prawa być o to zły. Właściwie, gdy tak rozmyślała, uświadomiła sobie, że Dumbledore przyłączył się do żartów na temat bogina; Harry i Ron jej o tym powiedzieli podczas Gwiazdki. To też nie było w porządku wobec niego.

Jej postrzeganie świata zmieniło się o 180 stopni. Dopiero od kilku miesięcy wiedziała o roli jaką grał Snape; ledwie zaczął się październik, a ona już patrzyła na wszystko inaczej, tylko dlatego, że dostrzegła człowieka w Mistrzu Eliksirów i uświadomiła sobie, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Czuła się dziwnie osamotniona, ponieważ jej przyjaciele byli jeszcze zbyt młodzi, by to zobaczyć.

 

Podczas rozmowy o Umbridge i jej zamiarach wobec Zaklęć, Hermiona miała zamiar poruszyć temat, ale zabrakło jej odwagi. Zła na swoją słabość, postanowiła porozmawiać z chłopcami podczas przerwy i gdy oni świętowali przywrócenie drużyny Qudditcha, próbowała zebrać myśli. Naprawdę byli jeszcze młodzi, uświadomiła sobie uśmiechając się smutno; jakby Qudditch był ważny, gdy Świat zmierza w stronę piekła.

– Hermiono, co jest z tobą? – zapytał Ron, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Obserwowała deszcz spływający po oknie.

– Po prostu myślę…

– O Syr… Wąchaczu? – zapytał Harry, a dziewczyna się zebrała w sobie.

– Nie… Niezupełnie… Tak sobie myślę… Zastanawiam się… Chyba robimy dobrze… co? – Boże, to było takie frustrujące. Inspiracja czy nie, to nadal był jej pomysł i czuła się odpowiedzialna, że coś może pójść nie tak i zostaną złapani. W idealnym świecie mogłaby porozmawiać na ten temat z kimś dorosłym, ale jedyną opcją był Snape, który ją konfundował i onieśmielał, i była pewna, że jej nie lubi, skoro ona też w pewien sposób go nie lubiła; nie była w stanie wyobrazić sobie, że siada z nim i rozmawia. Poza tym nie była pewna, czy byłby w stanie mówić o Syriuszu i Harrym bezstronnie.

– No, to wszystko wyjaśnia – zakpił Ron – Bo chyba bym się obraził, gdybyś nie powiedziała wyraźnie, o co ci chodzi.

Ha, cholerne ha, Ron.

– Zastanawiałam się czy dobrze robimy organizując tę grupę obrony przed czarną magią. – powiedziała i w tym samym momencie uświadomiła sobie, że nie powinna mówić o tym głośno, nawet jeżeli nikogo nie było w pobliżu.

– Że co?! Hermiono, to był przecież twój pomysł!

– Wiem. – odpowiedziała. Nienawidziła tego uczucia, nienawidziła być głosem rozsądku, gdy wiedziała, iż przez to jej przyjaciele będą na nią źli, nienawidziła zaczynać kłótni. To bolało. -Ale po rozmowie z Wąchaczem…

– Przecież jemu to się bardzo podobało! – powiedział Harry.

– Tak – Hermiona znowu gapiła się w okno. – Tak, i właśnie dlatego zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze robimy…

Prawie się wzdrygnęła słysząc złość w głosie Harry’ego. Zaczęła się zastanawiać jak długo tym razem nie będą się do niej odzywać.

– Wyjaśnijmy to sobie. Syriusz zgadza się z nami, więc ty uważasz, że nie powinniśmy jednak tego robić, tak?

Wiedziała, że poczuł się zraniony; ojciec chrzestny był jego rodziną, lepszą niż jego wujostwo i Harry kochał Syriusza miłością zdesperowanej osoby, która nie miała kogo wcześniej kochać. Ale przez to chłopak nie patrzył na sytuację jasno.

– Masz naprawdę zaufanie do jego oceny sytuacji? – zapytała cicho. Pomijając wszystko inne, Syriusz spędził ponad dekadę w Azkabanie. Animag czy nie, wątpliwym było, iż pozostał nietknięty przez dementorów, a ona nie zamierzała ufać jego osądowi świata.

– Tak, mam! – odrzekł natychmiast Harry. – Zawsze dawał nam dobre rady!

Mówienie Ci, żebyś był ostrożny po tym, jak ktoś próbował cię zaatakować się nie liczy, Harry. I to było tylko raz. Bolało ją gardło; wiedziała, że to, co za chwilę powie zasmuci chłopaka, Ron stanie po jego stronie, a wynikający z tego rozłam będzie bolesny. Dlaczego to zawsze ona musiała niszczyć ich optymizm?

– A nie sądzicie, że on stał się… trochę… lekkomyślny… odkąd go uziemiono przy Grimmauld Place? – zapytała ostrożnie dobierając słowa. – Nie sądzicie, że on… że on jakby… żyje naszym życiem?

– A co to za figura „żyje naszym życiem”? – zażądał odpowiedzi Harry.

– To znaczy… No dobrze, myślę, że sam bardzo by chciał stworzyć tajne stowarzyszenia obronne tuż pod nosem ministerstwa… Myślę, że dla niego to jest sytuacja bardzo trudna do zniesienia, bo nic nie może zrobić tam, gdzie jest… – co było zrozumiałe. Dumbledore zbyt dobrze sobie z tym nie poradził, a wyśmiewanie się Snape’a też nie pomagało. Niemniej jednak, Syriusz miał obowiązki. – Więc myślę, że on nas po prostu… podbechtuje…

Obydwaj spojrzeli na nią bezmyślnie.

– Syriusz ma rację. – powiedział w końcu Ron. – Ty naprawdę brzmisz jak moja mama.

Cóż, ktoś musi. Przygryzła wargę i spojrzała w bok, poddając się. Nie rozumieli, a ona naprawdę nie chciała znowu się z nimi kłócić. Im było łatwiej; mieli siebie nawzajem, a nawet jeśli by się pokłócili, mieli i ją, i innych przyjaciół. Hermiona nie miała. Byli ludzie, z którymi w miarę dobrze się dogadywała, ale Harry i Ron byli jej jedynymi bliskimi przyjaciółmi i jeśli przestaliby się do niej odzywać, zostałaby sama. Gryfońska odwaga nie wystarczy, zwłaszcza gdy na świecie robi się coraz mroczniej; nie chciała stawiać temu czoła sama, nawet jeśli to miałoby być tylko przez kilka dni.

 

Zanim będzie musiał opuścić swój spokojny loch i udać się na kolację, przez kilka chwil Severus pusto przyglądał się swojemu odbiciu,. Naprawdę nienawidził Halloween; ból nie zmniejszył się z upływem czasu i wątpił, czy kiedykolwiek tak się stanie. Bez względu na jakiekolwiek inne uczucia, jego życie skończyło się 31 października 1981 roku; od tego czasu nie miał już po co żyć. Stracił jedyną osobę, która się nim przejmowała. Pierwszą osobę, która sprawiła, iż uwierzył, że jest coś wart – Czarny Pan był potworem, ale wiedział jakich użyć kłamstw, by trafiły do młodego Ślizgona – i stracił swój jedyny cel życia. Od tego czasu żył w pustce, czekając na powrót swojego Pana.

Nie lubił wspominać tej Halloweenowej nocy. Teraz już nie pamiętał wszystkiego dokładnie, była tylko mgła bólu. Pamiętał jednak wystarczająco wiele, by nawet jego tarcze oklumencji puściły podczas snu – nie to, żeby zbyt wiele spał. Wszystko się pogorszyło, gdy Potter zaczął naukę w Hogwarcie – żadna niespodzianka; ten chłopak sprawiał, że wszystko stawało się gorsze. Czasami, przez parę chwil zastanawiał się, czy Gryfon też ma koszmary.

Jednak Halloween było wielką uroczystością. Większość czarownic i czarodziejów wyjdzie się rozerwać; to była jedyna noc w roku, podczas której mogli być widziani przez mugoli i nic z tego powodu się nie działo. Wszyscy Śmierciożercy chcieli udowodnić, że ich Pan nie jest martwy; podobnie miał sam Czarny Pan. Mężczyzna ostrzegł już Dumbledore’a, że będzie tego wieczoru wezwany i że to na pewno będzie ważne; po powrocie będzie musiał udać się na spotkanie Zakonu, choć nie miał pojęcia, o której przybędzie ani w jakim będzie stanie. Przynajmniej nie był na tyle głupi, by cokolwiek zjeść lub wypić.

Wydawało się, że minęła wieczność nim poczuł ból w przedramieniu, a przecież dopiero dochodziła dziewiąta. Cicho wymknął się z lochu i ruszył przez błonia. Poprawił maskę – i tą fizyczną, i tą mentalną – i dotknął palcami Znaku, by odpowiedzieć na wezwanie swojego Pana. Severus zauważył, że tym razem spotkanie miało miejsce na powietrzu, w środku lasu; to było niecodzienne. Ruszył w stronę postaci stojącej pośrodku okręgu, zajął swoje miejsce i uklęknął, sprawdzając kogo brakuje.

Czarny Pan miał dzisiaj ochotę przemawiać; ledwie ostatni ze Śmierciożerców dołączył do klęczących, a on już zaczął swoją mowę. Severus słuchał zawstydzony; jego Pan był utalentowanym oratorem i kiedyś jego słowa inspirowały i pobudzały mężczyznę, sprawiały, że chciał należeć do Niego. Nienawidził sobie o tym przypominać, ale taka była prawda i zmuszał się do przypominania sobie o tym fakcie na każdym spotkaniu; kiedyś tego pragnął. Kiedyś był prawdziwym Śmierciożercą i bolesna była dla niego zdrada, nawet dla Lily, nawet jeśli wiedział, że to, co zmuszony był robić było złe. I kiedy Czarny Pan powrócił w zeszłym roku, przypomniał sobie swoje przerażenie i coś podobnego do bólu, które czuł, gdy zobaczył, jak zniszczony stał się jego Pan.

Po powitalnej przemowie ich Pan zaczął mówić na temat planów na przyszłość; zwłaszcza, jak ogłosił, chciałby ponownie zwiększyć ich liczbę do tej, którą mieli wcześniej. Severus zaczął się uważniej przysłuchiwać, gdy mówił o swoich lojalnych sługach uwięzionych w Azkabanie. Również Azkaban nawiedzał koszmary nauczyciela, gdy nie mógł ich zablokować; nie wierzył, że którykolwiek z zamkniętych tam Śmierciożerców nadawał się do czegokolwiek.

Ewidentnie Czarny Pan nie podzielał tego zdania; chciał ich uwolnić. Lekceważąco stwierdził, że to nie będzie trudne; poza dementorami, którzy nie stanowili dla niego zagrożenia, nie było innej porządnej straży. Najprawdopodobniej przed Nowym Rokiem nic w tym kierunku nie zrobi, ale ich szyki znowu będą pełne.

Każdy brzmiał na zachwyconego tym pomysłem, ale Severus wiedział, iż tak naprawdę nie byli zadowoleni. Nikt nie chciał większej ilości rywali do konkurencji o stanowisko ulubieńca ich Pana, a część z obecnych nie będzie szczęśliwa, gdy spotka się z niektórymi z uwięzionych. Był niemalże pewny, że usłyszał jak Lucjusz cicho przeklina; zgadzał się z nim całkowicie. Bellatrix Lestrange była szwagierką Lucjusza, ale nie dogadywali się dobrze – kobieta była wariatką jeszcze zanim wylądowała w Azkabanie. Severus wciąż pamiętał jej śmiech, gdy się „bawiła” i musiał walczyć z dreszczem.

Po przemowie na temat strategii – jakakolwiek by nie była – Czarny Pan zazwyczaj pozwalał im na trochę zabawy. Severus uważał, że to jedyny plus ukrywania jego powrotu; nie było żadnych wypadów, żadnych ekstrawaganckich, makabrycznych morderstw. Do tej pory jedynymi popełnionymi morderstwami były zabójstwa w celu zdobycia informacji lub mordowano niewinnych mugoli, by sprawdzić czyjeś posłuszeństwo, lub w nagrodę. Mężczyzna wiedział, że długo tak nie będzie, ale im dłużej nie będzie miał nowej krwi na rękach, tym będzie szczęśliwszy. Minął miesiąc odkąd musiał ostatni raz zabić, by udowodnić swoje oddanie sprawie i wciąż pamiętał w jaki sposób patrzyła na niego Granger. Jej spojrzenie… nie ważne czyje było, nigdy nie było łatwo je znieść.

Tym razem nie było żadnych jeńców. Zamiast tego Czarny Pan zażądał raportów z postępów; zrezygnowany Severus zaczął się przygotowywać, wiedząc, że jego sprawozdanie nie zakończy się dobrze. Jego Pan najpierw rozprawił się z Zewnętrznym Kręgiem, potem z tymi, którzy byli w środku, a pracowali nad dostaniem się do Ministerstwa – co dziwne, Severus życzył im powodzenia, bo będą go potrzebowali. On sam nie wiedział, dlaczego przepowiednia nie zadziałała ani nie znał jej drugiej połowy, ale najwidoczniej Dumbledore nie miał zamiaru nikomu o niej zbyt szybko powiedzieć.

Wreszcie była jego kolej.

– Severusie.

– Mój Panie. – podniósł się, wyszedł na przód i opuścił głowę; kiedyś musiał się czołgać do stóp swojego Mistrza, ale teraz miał na tyle wysoką rangę, że mógł stać – nie żeby cokolwiek to zmieniało.

– Co dla mnie masz?

– Ministerstwo wciąż wszystko utrudnia, mój Panie. Jestem dokładnie obserwowany przez resztę nauczycieli, ale wpływ Dumbledore’a zmniejsza się z każdym dniem. Umbridge podważyła jego autorytet.

– To dobra wiadomość, ale nie to mnie teraz martwi. Hogwart jest celem przyszłościowym, a nie najpilniejszym. Co z Zakonem, Severusie? Co planują?

Mężczyzna wzdrygnął się wewnętrznie.

– Sytuacja jest taka sama jak wcześniej, mój Panie. Próbują utrzymać swoją pozycję i rekrutować nowych członków. Wciąż strzegą przed nami Departamentu Tajemnic i wysyłają posłów do innych ras, ale poza małymi wskazówkami, nie mogę się dowiedzieć nic na temat ich planów przeciw tobie.

Większość ludzi przyjęłaby te nowiny jako dobrą wiadomość, powiedział sobie kwaśno. Śmierciożercy byli w tym momencie w dobrej sytuacji. Gdyby tylko ich Pan przestał interesować się tym, co powiedziała Trelawney, a zamiast tego zacząłby działać. Oczywiście Severus był temu przeciwny i nie chciał, żeby wygrali, ale jakaś część mężczyzny była sfrustrowana widząc przepadającą okazję.

Czerwone oczy wpatrzyły się w niego.

– Zdejmij maskę, Severusie.

Usunął ją, wiedząc, co nadchodzi.

– Na kolana.

Skupiając się na oddychaniu i tarczach, Severus uklęknął.

– Spójrz na mnie. Legilimens!

Poczuł jak wzrasta mu ciśnienie w czaszce, a potem ból, gdy jego Pan wdarł się do jego mózgu. Zrobił to szybko, bezosobowo i odrobinę agresywnie, niewzruszony przeglądając jego wspomnienia i nie przejmując się swoim szpiegiem.

– Nie masz dla mnie nic nowego, Severusie – powiedział niebezpiecznym tonem, gdy skończył.

Mężczyzna opuścił głowę.

– Mogę jedynie przeprosić, mój Panie. Wiesz przecież, że robię wszystko, co w mojej mocy, by ci służyć.

– A jednak twoje wszystko co w mojej mocy jest żałosne.

– Jak mówisz, Panie. – nienawidził sam siebie, gdy wymawiał te słowa. Przede wszystkim dlatego, że naprawdę miał je na myśli.

– Spójrz na mnie. – zmusił się, by spojrzeć w nieludzkie czerwone oczy, ponownie skupiając się na oddychaniu i biciu serca. Próbował zrelaksować swoje mięśnie przed tym, co miało nadejść.

– Crucio.

Przez te kilka lat kilkoro ludzi zapytało go o Cruciatusa. Raz zapytała Poppy w nadziei, że być może będzie mogła pomóc młodemu mężczyźnie, który drżąc, wpełznął do Skrzydła i upadł. Pytał również Dumbledore, ale odmówił udzielenia mu odpowiedzi. Nawet Minerwa po którymś przyjęciu urodzinowym zapytała – była pijana i w ckliwym nastroju. Żadnemu z nich nie odpowiedział, częściowo dlatego, że nie chciał o tym rozmawiać, a częściowo dlatego, że nie był w stanie tego opisać.

Ból przypominał płynny lód albo zmrożony ogień – unikalne uczucie płynące żyłami. Zaczęło się w jego klatce piersiowej i za pomocą przewodzeń nerwowych promieniowało na całe ciało. Stracił poczucie czasu. Czuł jak ból powolnie rozprzestrzenia się do kończyn, choć tak naprawdę wszystko trwało kilka sekund. Następnie zaczął go odczuwać w głowie i wszystkie receptory bólu w mózgu rozbudziły się, a świat przestał istnieć; istniał tylko lód i ogień, uczucie tak dziwne i przytłaczające, że to już nawet nie był ból, ale coś zupełnie innego. Świat pogrążył się w ciemności.

Zawsze podczas Cruciatusa Severus był przerażony. Czasami czuł się tak, jakby już nie żył; gdyby umarł podczas klątwy, dowiedziałby się o tym, budząc się w jakimś piekle, które na niego czekało. To go przerażało – myśl o byciu zabitym, bez świadomości tego. Ból pozbawił go wszystkich zmysłów, czuł się jakby nie miał już ciała; wiedział, że tak naprawdę schował swoją świadomość głęboko za wszystkimi tarczami i pozostawił ciało agonii.

Poza bólem, kolejnym fizycznym odczuciem były dalekie cienie, które zauważał, gdy bardzo się na nich koncentrował. Czasami klątwa sprawiała, że krzyczał – już od dawna nie reagował w ten sposób na ból – i wtedy jego gardło stawało się chropowate, a krtań przeciążona wrzaskiem. Jeśli miał jakieś niezaleczone obrażenia, agonia z pewnością je pogorszyła; tak samo stan jego wątroby. Czasami podczas tortury sam się ranił; próg jego bólu nie był ważny, bo skurcze mięśni spowodowane Cruciatusem były poza jego kontrolą. Jako że tym razem byli na zewnątrz, nie będzie ani posiniaczony, ani w nic się nie uderzy. Bardzo rzadko zdarzało się, że ból był tak silny, by zawiodło go ciało i nawet tarcze oklumencji nie były w stanie zablokować agonii, i nie raz się posikał; jednak tortura musiała trwać bardzo długo, by doprowadzić mężczyznę do takiego stanu.

Ciężko było zmierzyć czas. Zanim wymyślili skalę bólu, Poppy próbowała zmierzyć siłę działania klątwy, pytając go o to jak długo lub ile razy był poddany jej działaniu, a on nigdy nie był w stanie jej odpowiedzieć. Czas nie istniał w tym dziwnym, stworzonym przez agonię bólu Niewybaczalnej miejscu, która wpływała na jego brak świadomości; to mogło być albo kilka sekund albo kilka godzin nim skończył się ogień, a zaczął być odczuwalny jedynie lód.

Rodzaj ciemności zmienił się na ten dobrze znajomy. Ten, gdy miał zamknięte oczy. Mężczyzna usłyszał jak bicie swojego serca i krew dudniącą mu w uszach. Ponownie mózg odzyskał władzę nad ciałem i Severus uświadomił sobie, że leży na prawym boku i dyszy; był mokry od potu i zaczął się trząść, gdy uczucie zimna minęło i zostało zastąpione przez znajomy rodzaj bólu. Miał krew w ustach, co również nie było niezwykłe; często przygryzał sobie wargi albo język. Ignorując to wszystko, mężczyzna podniósł się i nie dopuszczając bólu do swojej świadomości, sztywno uklęknął i otworzył oczy, skupiając wzrok na ziemi; samobójstwem byłoby podniesienie się przed uzyskaniem pozwolenia, ale pozostanie na ziemi byłoby oznaką słabości, co również nie byłoby dobrym wyjściem.

– Znasz cenę porażki, Severusie.

Wydawało mu się, iż głos jego Pana niesie się z daleka i brzmi, jakby słuchał go będąc pod wodą.. To też było normalne – jeśli taką sytuację można nazwać normalną. Jak zawsze, jego głos był bezbarwny, chodź słychać w nim było chrypę, gdy cicho odpowiedział:

– Tak, mój Panie.

– Nie zawiedź mnie znowu.

– Nie, mój Panie. – odpowiedział posłusznie; nie miał na myśli żadnego z tych słów. Zanim ta wojna się skończy jeszcze wiele razy zawiedzie obu swych Panów. Czarny Pan karał go fizycznie, Dumbledore emocjonalnie; wciąż nie był pewien, co bardziej bolało.

– Wróć na swoje miejsce.

Severus wolno się podniósł, nie zwracając uwagi na to jak świat wirował wokół niego ani na ciemne plamy przed oczami, czy cieknącą krew z jego głowy, która powodowała zawroty. Choć mogłoby się tak wydawać, z doświadczenia wiedział, że nie zemdleje. Zakładając maskę, wolno ruszył na swoje miejsce w kręgu i ponownie klęknął. Przejechał językiem po ustach, by sprawdzić, gdzie się ugryzł i przełknął krew. Tym razem nie było tak źle. Będzie cierpiał przez pozostałą część nocy, a rano będzie zesztywniały, ale to nie było coś z czym nie mógłby sobie poradzić. Nic z czym sobie do tej pory nie radził.

 

Powrót Hagrida na koniec listopada w żaden sposób nie polepszył nastroju Severusa. Wysłannik do olbrzymów zawiódł, co nie było niespodzianką dla nikogo; niemniej jednak ponowna obecność półolbrzyma w Hogwarcie była paliwem dla kampanii Umbridge i jeszcze bardziej zdeterminowała ją do zniszczenia tej resztki stabilności jaka pozostała.

A jednak jej pierwszy cios nie był skierowany w Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami, ani nawet w żadnego z nauczycieli; Severus oceniał eseje trzeciorocznych, gdy Minerwa wpadła do jego gabinetu i zatrzasnęła drzwi za sobą. Mężczyzna spojrzał na nią nieprzyjemnie.

– Mam nadzieję, że jesteś zadowolony, Snape. – warknęła do niego.

Zdziwiony gniewem koleżanki, Severus spojrzał na kobietę pusto i zmarszczył brwi.

– To nie moja wina, że dzieciaki zaczęły kłótnię po meczu Qudditcha. – zauważył. – Regularnie to robią. To już niemalże tradycja. Co Cię tak nakręciło?

– Zdyskwalifikowała ich. – odpowiedziała gniewnie.

Podniósł brew.

– Zdyskwalifikowała kogo?

– Pottera i bliźniaków! Straciłam połowę drużyny!

Nie najmądrzej, ale Severus parsknął śmiechem. To był błąd; nigdy się nie dokuczało Minerwie na temat Qudditcha, zwłaszcza jeśli się ceniło swoją skórę, ale nie mógł się powstrzymać. To było cudownie paskudne ze strony ropuchy – Potter prędzej by sobie dał amputować kończynę, niż zrezygnował z ulubionego sportu, a bez Szukającego i Pałkarzy, Gryffindor prawie na pewno nie zdobędzie Pucharu.

Minerwa wyglądała jakby była na granicy uderzenia go, a jej oczy płonęły w furii.

– To nie jest śmieszne, Severusie! Malfoy celowo ich sprowokował i wiesz o tym!

– Oczywiście, że to zrobił. Zawsze tak robi, a oni za każdym razem wpadają. – wycedził. – Powinni być bardziej odporni. Ta piosenka nawet nie była mądra, a słyszałem gorsze przyśpiewki na meczu Qudditcha.

– To nie wywołało kłótni. Żaden z synów Molly Weasley czy Lily Potter nie będzie stał obok, gdy je obrażają w ten sposób. – odpowiedziała ponuro kobieta, a on zamarł, gdy zrozumiał o co chodzi. Tak, to by mogło ich sprowokować. Nikt nie tolerował, gdy ktoś obrażał jego matkę; Severus nie lubił zbytnio swojej własnej matki i był pierwszy w umniejszaniu jej, ale nikomu innemu by na to samo nie pozwolił; Draco miał wyjątkowe szczęście, że jego Opiekun Domu nie słyszał jak obrażał Lily, tak samo jak miał szczęście, że nie słyszał jak używa słowa Szlama.

– Tak, czy inaczej – odpowiedział po chwili, gdy był pewien, że już się uspokoił. – Idź do Dumbledore’a i to odkręć. To nie jest koniec świata.

– Nie mogę. – odpowiedziała bezradnie. Nie brzmiała już na złą. – Kolejny cholerny Dekret Edukacyjny.

– Och, cudnie. Który tym razem? Dwudziesty czwarty?

– Dwudziesty piąty. Daje jej władzę nad przydzielaniem kar. Może zrobić uczniom cokolwiek chce, a my nie możemy jej powstrzymać.

– Bzdura. – powiedział po chwili Severus, choć nie był tym zdziwiony. To i tak nie robiło żadnej różnicy; już i tak robiła, co chciała. Nie wiedział nawet, czy ktokolwiek z kadry wiedział o jej „szlabanach”; gdyby uczył czegokolwiek innego niż Eliksiry, też by nie zauważył, ale wiele lat spędził na obserwowaniu rąk uczniom i wiedział wystarczająco o Czarnej Magii, by rozpoznać bliznę spowodowaną Krwawym Piórem. Zawsze istniała możliwość, że chłopak praktykował jakiś rodzaj wymyślnego samookaleczenia, ale Potter nie był głupi.

– Ona ma coraz więcej władzy, Severusie. Nie wiem, jak możemy ją powstrzymać.

– Coś we dwoje wymyślimy. – odpowiedział mrocznie, zastanawiając się na jakimś sposobem. Jak na razie on również miał dość wtrącania się do wszystkiego przez tą ropuchę; trzeba dać jej trochę czasu, żeby zajęła się czymś innym…

W związku z tym na radzie nauczycieli zjawił się później niż zwykle. Tradycyjnie ostatnia osoba, która przychodziła robiła wszystkim napoje i zwykle z tej właśnie przyczyny mężczyzna pojawiał się wcześnie; ale nie tego dnia. Usiadł – przynajmniej nikt nie próbował zająć jego miejsca w rogu pomieszczenia – i popijając kawę, obserwował śnieg za oknem. Jednym uchem słuchając zebrania, odliczał.

Dokładnie siedem minut później, twarz ropuchy straciła wszelkie kolory i wszystkimi siłami powstrzymał się przed zmianą wyrazu twarzy, gdy obserwował jak kobieta kręciła się na krzesełku. Cztery i pół minuty później, prawie rozlała herbatę, głośno wciągając powietrze i tym samym przerywając przemowę Filiusa. Oczy zebranych skierowały się na nią.

– Czy coś nie tak, Dolores? – troskliwie zapytał Dumbledore; Severus radośnie zauważył, że była jeszcze bledsza i zaczęła się pocić.

– Ja… Ja… – zaczęła się jąkać i częściej przełykać ślinę, co jeszcze bardziej upodobniło ją do ropuchy. Drżącymi dłońmi odstawiła swoją herbatę przy okazji wylewając połowę na spodek. – Przepraszam, Dyrektorze, ja… czuję się… niezbyt dobrze… Czy mogę opuścić zebranie?

– Oczywiście. Mam nadzieję, że to nic poważnego?

– Ja tak. – wymamrotała cicho Minerwa, a usta Severusa drgnęły lekko, gdy próbował utrzymać obojętny wyraz twarzy do czasu, aż zamkną się za Umbridge drzwi; prawie do nich biegła, a on próbował się nie śmiać.

– Mam nadzieję, że nic jej nie jest. – wymamrotał Dumbledore, wpatrując się przez chwilę w drzwi. – Myślicie, że coś zjadła?

– Możliwe. – zgodził się sucho Severus. Nie próbował ukryć złośliwego uśmiechu, gdy usuwał ze stołu jej filiżankę.

– Ty… Severusie, coś ty zrobił?

– Ja, Dyrektorze? – zapytał niewinnie. Za plecami staruszka zauważył jak usta Minerwy rozciągają się w uśmiechu, gdy zrozumiała, co się stało. Prawie się roześmiał.

– Nie baw się w gierki, Severusie. Otrułeś ją?

Mężczyzna parsknął.

– Nie obrażaj mnie. Gdybym ją otruł, już by nie żyła. A tak, dobrze jej to zrobi.

Dumbledore złapał się za nasadę nosa.

– Co jej dałeś?

– Nic śmiertelnego. Niestety, do poniedziałku będzie zdrowa, choć może się czuć odrobinę… odwodniona. Jednakże nas czeka przyjemnie cichy weekend.

Kilkoro nauczycieli zaczęło chichotać, a jego uśmieszek się powiększył; pod koniec roku stawka Galeonów będzie już pokaźna, a on miał nadzieję zgarnąć wszystko. Jeżeli dalej będzie się tak działo, będzie potrzebował tych pieniędzy.

Dyrektor wyglądał na wściekłego.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– Ponieważ. – odpowiedział nonszalancko, wyliczając powody na palcach. – Ponieważ na to zasługiwała. Ponieważ mnie irytuje. Ponieważ nie chcę jej widzieć przez kilka dni. Ponieważ dzięki Ministerstwu to jedyne, co mogę jej zrobić. I dlatego, że to zabawne.

– To nie jest gra, Severusie Ministerstwo…

– Och, daj już spokój. – przerwał swojemu pracodawcy. – Nie jestem idiotą i wiem, jaka jest stawka. Nie umrze, to tylko niestrawność. Może zrobi jej dobrze. Nawet jeśli nie, to przez dzień lub dwa nie będzie mogła bardziej zaszkodzić. – wygiął wargi. – A to więcej niż ty byłeś w stanie zdziałać.

Staruszek miał na tyle przyzwoitości, że odwrócił wzrok.

 

W niedzielny poranek Hermiona przedzierała się przez śnieg, by odwiedzić Hagrida. Półolbrzym nie był w odpowiednim nastroju i nie chciał słuchać jej tłumaczeń i opowieści o Umbridge. Próbowała mu pomóc zaplanować lekcje, by nie miał kłopotów, ale jej przyjaciel nie słuchał i po chwili poddała się, zmieniając temat na ten, dla którego przyszła.

– Jeszcze jedno pytanie, Hagridzie? – posłała mu swój najbardziej niewinny uśmiech; nie dałaby rady oszukać swojej mamy. Snape’a pewnie też nie, ale wszyscy inni wierzyli, bo nie spodziewali się po niej, że będzie udawała niewinną. Choć czasami czuła się winna z tego powodu, przydawała jej się ta umiejętność. – Zastanawiałam się, czy jest gdzieś na tyle bezpiecznie, że mogłabym biegać…

Po tym, jak przekonała Hagrida, że środek Zakazanego Lasu nie jest najlepszym pomysłem (jeżeli tam biegał Snape, nadal mógł robić to sam), przyjaciel pokazał jej ścieżkę, która biegła wzdłuż jeziora i zawracała do zamku przy linii drzew. Hermiona przyjrzała się jej uważnie i zauważyła, że jest wydeptana i są na niej ślady podeszwy adidasów. Większość trasy była dobrze ukryta przed widokiem innych, nawet teraz, gdy na drzewach nie było liści. Idealnie. Okrążenie miało kilka kilometrów; ucieszyła się, że zaczęła wcześniej ćwiczyć i pracować nad kondycją, bo mimo iż ta odległość jej nie zabije, to będzie ciężko się przestawić.

– I nic mnie nie zaatakuje? – upewniła się Gryfonka. Jeżeli zostanie na ścieżce, ośmiornica jej nie zaatakuje i była prawie pewna, że skraj Lasu też był wolny od niebezpieczeństwa, ale Hogwart nie był miejscem, w którym nie zwracasz uwagi na swoje otoczenie.

– Nie, nie ma nic niebezpiecznego. – zapewnił ja radośnie przyjaciel. Nawet Mistrza Eliksirów? Nie była na tyle odważna, by wypowiedzieć tą myśl na głos i przygryzła wargi, gdy Hagrid kontynuował. – Dobrze wiedzieć, że jedno z was ćwiczy.

To była prawda; jeżeli nie było się w drużynie Qudditcha, jedynym wysiłkiem fizycznym większości uczniów było bieganie po zamku, by dostać się na lekcje. Biorąc pod uwagę przeciętną dietę ucznia, Hermiona była zdziwiona, że więcej uczniów nie wyglądało jak Crabbe albo Goyle. Zauważyła, że odkąd zaczęła biegać, nawet na małe dystanse, spała lepiej i miała więcej energii.

– Myślisz, że będę w stanie przekonać Harry’ego i Rona, żeby do mnie dołączyli? – zapytała niewinnie Hagrida i razem z nim śmiała się z tego, jak mało prawdopodobne to było. Nikt nie będzie chciał do niej dołączyć – i o to właśnie chodziło.

 

Pierwsze okrążenie zrobiła w ciągu przerwy na lunch. Nie było tak źle, jak myślała; dystans był większy niż ten, na który do tej pory biegała, a śnieg też nie był tak zły do pokonania. Teraz, gdy była pewna, że się nie ośmieszy i pogoda wciąż sprzyjała, nadszedł czas, by wcielić swój plan w życie. Poszła wcześniej spać i nastawiła budzik na piątą rano.

Fakt, że wciąż było ciemno nie pomagał. Zapomniała jak było w listopadzie w Szkocji i że słońce wstanie dopiero w okolicy śniadania. Mogło być gorzej, pomyślała gdy jak robot wędrowała przez zamek i modliła się, by żadne ze schodów się nie poruszyły, Mógł znowu sypać śnieg.

Padał. I to mocno. Lubiła śnieg, ale nie lubiła biegać, gdy sypało.

– Cholera. – wymamrotała, gdy szukała miejsca, by móc się rozgrzać. Sprawdziła godzinę na zegarku – wpół do szóstej. A to oznaczało, że Snape już był na szlaku. Gdy doszła do trasy, poszukała śladów butów, by sprawdzić, w którą stronę pobiegł mężczyzna i wybrała kierunek przeciwny.

Przy jeziorze było dziwne, jakby ziarniste światło; albo było odbijane przez taflę wody albo samo jezioro je wydzielało – dziewczyna nie była pewna – ale dzięki temu nie potrzebowała różdżki, by oświetlić sobie drogę, co było plusem, gdyż również śnieg jaśniał w ciemności. Dzisiejszego dnia gra nosiła nazwę „niepozorna”; teraz, gdy Hermiona już była na zewnątrz, stwierdziła, że to jest cholernie głupi pomysł i cicho walczyła z nerwami, nawet, gdy już zaczęła bieg.

Gdy w oddali dostrzegła ciemną postać, nerwowość zmieniła się w panikę. Poza tym, była na skraju zakazanego Lasu; mogło znajdować się w nim absolutnie wszystko i głupotą było pojawienie się w jego pobliżu samemu. Co jednocześnie było podstawą jej planu, ale nadal czuła się spięta. Gdy zbliżyła się i dostrzegła, że to naprawdę był Snape, a nie jakiś potwór, nie uspokoiła się, bo była pewna, że mężczyzna był dużo bardziej niebezpieczny niż cokolwiek innego z Lasu – z małym wyjątkiem Forda Anglii, który nadal krążył po puszczy.

Dokładnie zauważyła moment, w którym Snape ją dostrzegł, ponieważ zbiegł z trasy i dobiegł do drzewa, nim całkowicie się zatrzymał. Zbierając w sobie resztki odwagi, koncentrując się na oddychaniu i modląc się do wszystkich bogów, którzy mogliby ją usłyszeć, Hermiona przebiegła obok niego ani nie odwracając głowy, ani nie zmieniając tempa. Czuła mrowienie na plecach, gdy walczyła ze sobą, by nie dać po sobie nic poznać. Dopiero gdy skręciła, puściła się sprintem do zamku i miała nadzieję, że Snape był zbyt zszokowany, by ją gonić.

 

Tego dnia unikała patrzenia na stół nauczycielski na każdym posiłku. Po kolejnej nerwowej nocy, powtórzyła swój czyn następnego ranka.

Tym razem Snape zwrócił na nią większą uwagę. Zwolnił i zatrzymał się, gdy tylko ją zobaczył i stanął z boku szlaku, czekając na dziewczynę. Hermiona również zwolniła, zanim zauważyła, że mężczyzna nie stoi jej na drodze; mając nadzieję, że się nie myli, ponownie przyspieszyła, uważnie obserwując mężczyznę.

Warto było mu się przyjrzeć, zwłaszcza, że nie wyglądał jak jej nauczyciel Eliksirów. Miał na sobie zabłocone spodnie dresowe, zniszczone i pokryte śniegiem buty do biegania i granatową, z długimi rękawami koszulkę, która w pewnych miejscach była ciemniejsza od potu. Mężczyzna nie był ogolony, a jego szczękę pokrywała ciemna szczecina, która zupełnie mu nie pasowała, ale dzięki niej wyglądał mniej onieśmielająco, zwłaszcza, gdy usłyszała jak ciężko oddycha i zobaczyła, iż policzki ma zaróżowione od wysiłku fizycznego. Jego krzywe i zirytowane spojrzenie oraz założone ręce na piersiach jak najbardziej potwierdzały, iż to jest profesor Snape; niemniej jednak, nadal się nie ruszył, by zablokować jej drogę. Zbierając swoją całą odwagę, Hermiona przebiegła obok niego, kiwając mu głową na powitanie i kontynuowała ćwiczenie. Nie odezwał się ani jednym słowem, ale czuła na sobie jego spojrzenie, nawet gdy minęła zakręt.

 

Tego popołudnia zdziwiona Hermiona gapiła się na swój esej z Eliksirów, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Spiczaste pismo profesora Snape’a nigdy nie było łatwe do rozczytania, a stawało się coraz gorsze – nie była w stanie odczytać drugiej cyfry w swojej ocenie, ale wiedziała, że otrzymała ponad 80 punktów – jednakże „Zobacz się ze mną” było bardzo wyraźne. Zmarszczyła lekko brwi i ponownie przejrzała uwagi wypisane czerwonym atramentem na jej pracy; to samo, co zawsze. Głównie pierdoły, do których się przyczepiał z kilkoma komentarzami na końcu, które po raz kolejny głosiły, iż powinna przestać cytować całe paragrafy, a winna zacząć wyciągać własne wnioski. Nic nie wskazywało na to, że jej praca była powodem, dla którego Snape’a kazał jej zostać po lekcji… Co oznaczało, że chciał ją zobaczyć w innej sprawie, a to z kolei znaczyło, że jej wariacki plan chyba zaczął działać.

Po skończonej lekcji, przeszła na przód klasy i stanęła przy biurku.

– Chciał mnie pan zobaczyć, profesorze.

Mężczyzna spojrzał na nią na chwilę, ale zauważył, iż nie trzymała w dłoniach swojej pracy domowej, po czym ponownie zaczął układać eseje, które zebrał.

– Z pewnością jesteś świadoma, że nie jest bezpiecznym samotne szwendanie się po błoniach.

– Proszę pana? – zapytała dziewczyną, ignorując nerwy. To działało!

– Jeżeli jeszcze raz powiesz „proszę pana” tym głupim tonem, będziesz miała kłopoty, panno Granger. – powiedział chłodno, przechodząc obok niej. Wyciągnął różdżkę i zaczął czyścić pozostałości po lekcji. – Nie jest pani idiotką, przynajmniej przez większość czasu, i kiedy próbuje pani idiotkę udawać, bardzo mnie to irytuje. Wie pani doskonale , co mam na myśli.

Gdyby mocno zmrużyć oczy, można to było uznać za komplement, a przynajmniej coś bardzo mu bliskiemu. Zapamiętując to sobie na przyszłość, Hermiona uprzejmie odpowiedziała:

– Nie szwendałam się po błoniach, proszę pana. Biegałam. Ani razu nie zboczyłam z trasy, a Hagrid powiedział, że będę tam bezpieczna.

Snape spojrzał na nią i podniósł brew.

– Ten sam Hagrid, który stworzył sklątki tylnowybuchowe i który miał cerbera, smoka i Akromantulę? – powiedział to takim tonem, że gdyby to był ktoś inny z pewnością by się roześmiała. – W najlepszym wypadku, ma co najmniej dziwne rozumienie bezpieczeństwa, panno Granger i wątpię, czy rozważył, co mogłoby się stać, gdyby najsłynniejsza Mugolaczka była sama.

– Nie sądzę, by jakiś Śmierciożerca mógł mnie porwać z tej trasy, proszę pana.

Podniósł kolejną brew i posłał jej spojrzenie wypełnione drwiną, a ona przygryzła wargę, kiedy uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała. Przecież Śmierciożerca właśnie się w nią wpatrywał i stał nie dalej niż trzy stopy. Nie wierzę, że o tym zapomniałam. Walcząc z rumieńcem, wymamrotała:

– Wie pan, co miałam na myśli, profesorze.

Mężczyzna prychnął i zaczął przygotowywać salę na następną lekcję.

– Może być pani tak wygadana, jak zechce, panno Granger, ale nie zmienia to faktu, że to nadal nie jest bezpieczne. Ile razy pani i pani mali przyjaciele byliście zranieni, ponieważ byliście tam, gdzie was nie powinno być?

Kiedy otworzyła usta, by odpowiedzieć, posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

– To było pytanie retoryczne, jak dobrze wiesz. To nie podlega dyskusji. – skrzywił się. – Ponieważ nikt inny w zamku nie uprawia sportu, który nie wiązałby się z miotłą, a co jest zapewne grzechem śmiertelnym, jeśli pani sobie życzy biegać, będzie to pani robiła ze mną. – w jego głosie brzmiała wyraźna niechęć; nie było to pocieszające, ale nie mogła go winić. W końcu celem planu było sprawdzenie, czy jest w stanie znieść jego towarzystwo, a wiedziała już, że on jej obecności nie znosi.

– Tak jest, proszę pana. – odpowiedziała gładko. – Dziękuję, proszę pana.

W odpowiedzi mężczyzna posłał jej nieprzyjemne spojrzenie, co nie było miłe, skoro uprzejmie mu podziękowała za coś, czego tak naprawdę nie chciał robić. Kiedy odpowiedział, jego głos był zirytowany.

– Spotkamy się na zewnątrz tej klasy o piątej trzydzieści. Codziennie od poniedziałku do piątku. Nie spóźnij się. Jeśli ktoś cię złapie poza łóżkiem o tej godzinie, to będzie twój problem. Nie będę cię chronił, ani przed panem Filchem ani przed… profesor Umbridge.

Hermiona przygryzła wargi, by się szeroko nie uśmiechnąć, gdy usłyszała lekkie zawahanie w głosie nauczyciela; prawie pominął tytuł Umbridge, co mówiło bardzo wiele na temat jego opinii o najnowszym nauczycielu Obrony, zwłaszcza, jeżeli wzięło się pod uwagę, iż zawsze nalegał na poprawne tytułowanie.

– Rozumiem, proszę pana.

– Możesz już iść.

Wykonując w swojej wyobraźni taniec zwycięstwa, dziewczyna skinęła głową i po raz kolejny przygryzając wargę, tym razem by ukryć uśmiech zwycięstwa, w ciszy opuściła salę.

 

Tego wieczoru, tuż przed jej pójściem spać, odwiedził ją Fineas.

– Sprytnie, panno Granger. – zauważył cicho.

– Dziękuję. Dobry początek? – zapytała z nadzieją.

– To się okaże. Na pewno udało ci się go zirytować.

– Żyję. – wytknęła Hermiona, głaszcząc Krzywołapa. – Oczywiście, że go irytuję.

– Ha. Prawda. Ale musisz być ostrożna. Między twoim stażem uzdrowicielskim, a tym… myślę, że on zaczyna się zastanawiać, ile jeszcze jego wolnego czasu będziesz mu zabierać. Jeżeli chowasz jeszcze coś w zanadrzu, wstrzymaj się.

– Jeszcze nic nie wymyśliłam. Krok po kroku.

– Dobra odpowiedź. – powiedział portret. – Wystarczająco dobra, bym powiedział ci, iż jeżeli jutro rano skręcisz w lewo zamiast w prawo na drugim piętrze i wybierzesz małe, spiralne schody, prowadzące do starych winniczek, spotkam się tam z tobą i pokażę ci przejście, które zaprowadzi cię do lochów tak, by nikt cię nie zauważył.

– Dziękuję, panu. – odpowiedziała zaskoczona dziewczyna.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Nie będę mógł obserwować jak to się dalej rozwinie, jeżeli złapie cię Filch, prawda? Poza tym, zobaczysz jutro, że przejście, które ci pokażę, łączy się z mało znanym wyjściem ze szkoły. To trasa, której używa, gdy jest wzywany. Musisz wiedzieć, gdzie ono jest. Na wszelki wypadek.

– Rozumiem. Za to również dziękuję.

Fineas skinął głową.

– I naprawdę nie masz nic więcej w zanadrzu?

– Mam nadzieję, iż ten plan dostarczy mi wystarczająco informacji, by zdecydować, czy potrzebuję nowego planu.

Były Dyrektor uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– Myślę, że będziesz zawiedziona. Brakuje ci jednego, bardzo ważnego elementu.

Dziewczynę przebiegł zimny dreszcz.

– Tak? Jakiego?

Mężczyzna uśmiechnął się z wyższością.

– Severus Snape nie jest rannym ptaszkiem.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział VGoniąc Słońce – Rozdział VII >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 5 komentarzy

Dodaj komentarz