Goniąc Słońce – Rozdział XXII

Goniąc Słońce – XXII

„Szczęście
Mniej lub więcej
To tylko ja się zmieniam
Coś w mojej wolności
Nie do wiary,
Szczęście
Jest i przemija
Widzę cię patrzącą na mnie
Patrzącą na moją rosnącą gorączkę”

„Lucky Man” The Verve

 

Po bezsennej nocy Hermiona spędziła większość dnia i wieczoru ukrywając się w bibliotece, wdzięczna, że semestr jeszcze się nie zaczął. Łatwo było unikać patrzenia na stół nauczycielski podczas posiłków, zwłaszcza, że i tak nigdy się weń nie wpatrywała. Miała nadzieję, że zanim ponownie spotka się ze Snape’em, przestanie panikować. Przynajmniej miała jakąś wiedzę o Oklumencji. Co prawda jego to nie powstrzyma, gdyby chciał się czegoś dowiedzieć, ale jeśli nie da mu żadnego powodu, by chciał zajrzeć do jej głowy, to nie musi się martwić, iż jakaś przypadkowa myśl może ją zdradzić. Poza tym, spędziła z nim tyle czasu, że choć trochę nauczyła się utrzymywać neutralny wyraz twarzy. Jeśli będzie spokojna, to się nie dowie. Nie chciała nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby się dowiedział.

Gdy minutę przed ciszą nocną wślizgiwała się do Pokoju Wspólnego, była wykończona. Miała nadzieję, że będzie mogła zasnąć bez zamartwiania się przez pół nocy, ale jej nadzieja wyparowała, gdy przy kominku zobaczyła czekających na nią Harry’ego i Rona. Naprawdę nie miała dzisiaj na to nastroju.

– O co chodzi, Harry? – zapytała zmęczonym głosem. Czy nie mogę po prostu iść do łóżka i udawać, że moje życie jest normalne? Proszę?

– To ważne, Hermiono. Miałem dzisiaj kolejne spotkanie z Dumbledore’em i muszę i tobie, i Ronowi o nim opowiedzieć.

Przez chwilę przyglądała się twarzy przyjaciela. Wyglądał na podekscytowanego i po chwili jej ciekawość wygrała ze zmęczeniem i martwieniem się. Skinąwszy głową, podeszła do nich i usiadła na swoim zwykłym miejscu. Lekko się obróciła, by nie musiała patrzeć na Rona.

– Okej, dawaj.

– Cóż, dowiedziałem się, dlaczego Slughorn musi mnie lubić. Wspomnienie, które pokazał mi Dumbledore należało do niego. Tylko, że jedna część jest… brakująca, zmieniona, czy coś w tym stylu. Zmienił je trochę. Najwidoczniej ludzie mogą to robić?

– Nie patrz na mnie. Nie wiem nic więcej o Oklumencji niż to, czego cię nauczyłam.

Przez jeden, straszny moment myślała, że Harry szeroko się uśmiechnie lub zacznie prychać, ale zachował się naturalnie. Najwidoczniej był bardziej zainteresowany rozmową o wspomnieniu niż dokuczaniem jej. Co było dobre, biorąc pod uwagę jej humor.

– W każdym razie, to było spotkanie tego jego Klubu Ślimaka, kiedy Riddle był jeszcze uczniem.

Ron wydał z siebie niemiły odgłos na wzmiankę o Klubie, ale nic nie powiedział, gdy Harry na niego spojrzał. Hermiona patrzyła na Harry’ego i próbowała nie reagować. Bolała ją głowa i naprawdę była na to zbyt zmęczona.

– Pozostali uczniowie wyszli, a Riddle został, żeby zapytać Slughorna o magię zwaną Horkruksami – powiedział Harry, patrząc na nią z oczekiwaniem. – Czy kiedykolwiek o tym słyszałaś?

Patrzyła na niego pustym wzrokiem, przeszukując pamięć. To nie brzmiało znajomo.

– Nie. Powinnam?

– Cóż, pewnie nie. To naprawdę rzadkie i ma coś wspólnego z Czarną Magią. Ale znajdujesz dużo różnych, dziwnych określeń, kiedy czytasz, więc tylko się zastanawiałem. W każdym razie, w tym momencie wspomnienie zmieniło się. Wszystko stało się mgliste i dziwne, i Slughorn krzyczał, że nie wie, co to jest, a nawet, jakby wiedział, to nic by mu nie powiedział. Więc Dumbledore zakłada, że w prawdziwym wspomnieniu Slughorn mówi Riddle’owi, co to jest i jak działa.

– Czy Dumbledore powiedział ci, co to jest?

– Nie – Harry wyglądał na zamyślonego. – Myślę, że udawał, że nie wie, ale nie jestem pewien, czy mu wierzę. Cokolwiek to jest, najwidoczniej jest ważne. Poprosił, żebym jakoś zdobył oryginalne wspomnienie od Slughorna, żeby dowiedzieć się, co powiedział Riddle’owi. Zgaduję, że Voldemort robi coś związanego z tymi Horkruksami.

– Czy nie byłoby miło, gdyby ktoś choć raz powiedział nam coś wprost? – zapytała sucho, odchylając się w krześle i wzdychając. – To najwyraźniej coś złego, skoro Slughorn próbował ukryć fakt, że coś powiedział. Jak niby masz go zmusić do oddania ci wspomnienia? Wiem, że próbowaliśmy zamienić cię w jego złotego chłopca na Eliksirach… – anonimowo dzięki Snape’owi i naprawdę nie chciała o nim teraz myśleć… – Ale czy to wystarczy?

– Nie wiem, ale muszę spróbować. Szaleje za mną – powiedział sucho Harry, szeroko się uśmiechając, gdy jego przyjaciele się skrzywili. – Tak, wiem, ale jestem Wybrańcem, prawda? Lubił też moją mamę, była jednym z jego ulubionych uczniów. Sam mi to często powtarza.

Cóż, przez lata pracowała w klasie z geniuszem Eliksirów, powiedziała do siebie w myślach Hermiona, przygryzając wargę i mentalnie się kopiąc. Nie bądź głupia. Lily i tak byłaby dobra z Eliksirów. Inteligencji nie nauczysz się od przyjaciół. W innym wypadku nie musiałaby nadal pomagać Harry’emu i Ronowi. Poza tym, to, że Snape nie lubił Slughorna, nie oznaczało, że Slughorn nie lubił Snape’a. Cholera, dlaczego nie mogę się skupić na czymś nie związanym z nim?

Skupiła swoje myśli na mgle i wzruszyła ramionami.

– W porządku. Jednak nie wiem, co ma nam to dać. Okej, najwidoczniej Horkruks jest czymś rzadkim, ale jestem pewna, że przez te lata Riddle mógł się dowiedzieć wszystkiego, czego chciał. Jak ma pomóc wiedza o tym, kiedy zaczął się uczyć? I dlaczego Dumbledore sam nie może się tego dowiedzieć, zakładając, że już nie wie?

Harry wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia – powiedział radośnie. – Głupie to, nie? Ale musi być jakiś powód.

W odpowiedzi Hermiona wzruszyła ramionami. Nie była przekonana. Naprawdę nie znała Dumbledore’a – od początku szkoły rozmawiała z nim może sześć razy – i nie sądziła, żeby Harry go znał, mimo ich wyraźnej bliskości. Od czasu ich pierwszego roku i Kamienia Filozoficznego dużo rozmyślała i wcale nie była taka pewna, że Dyrektor faktycznie jest taki miły, na jakiego wygląda. To nie znaczyło nic złego, ale nadal wiele rzeczy, które im się przytrafiły przez te lata nie powinny były mieć miejsca. I, znowu wracała do Snape’a, który najwyraźniej cierpiał przez coś, co kazał mu zrobić Dyrektor. Nie była pewna na ile ufa mężczyźnie, w którym wszyscy pokładali nadzieję i przerażało ją to.

– Chyba tak – w końcu powiedziała. – Słuchaj, cieszę się, że nam o tym powiedziałeś i następnym razem, kiedy będę w bibliotece, rozejrzę się w Dziale Ksiąg Zakazanych. Nie spodziewam się, że wiele znajdę. Spróbuję pomóc ci znaleźć sposób na wyciągnięcie tego wspomnienia od Slughorna. Ale czy to może poczekać do jutra? Jestem wykończona.

Harry skinął głową. Jego zielone oczy były szeroko otwarte i pełne niewinności w sposób, który od razu wzbudził jej podejrzenia.

– Jasne. Sam zaraz padnę. Do zobaczenia rano – szybko powiedział, wyskoczył z siedzenia i pognał do schodów, zostawiając ją sam na sam z Ronem.

– Harry Jamesie Potterze – zaczęła wściekła, ale jego już dawno nie było. Cholerny refleks Szukającego.

W końcu smutno spojrzała na Rona, który nie wyglądał na szczęśliwszego od niej.

– Nadal jest subtelny jak cegła. Cóż, do zobaczenia rano.

– Zaczekaj, Hermiono.

Powstrzymując westchnięcie, przetarła oczy i spojrzała na niego. Naprawdę nie miała teraz nastroju na kłótnie, zwłaszcza, że nie było ku temu powodu.

– Tak?

Spojrzał na nią z miną winowajcy, krzywo się uśmiechając.

– Yyy… czy możemy porozmawiać? Wiem, że powiedziałaś, że jesteś zmęczona, ale… cóż, musimy to jakoś rozwiązać, prawda?

Już miała mu coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się i spojrzała na niego podejrzliwie.

– Harry cię na to namówił?

Ron poczerwieniał.

– Em. Może? My… tak jakby mieliśmy długą rozmowę wcześniej… – podejrzenie zmieniło się w lodowatą pewność, która szybko przekształciła się w furię.

– Zabiję go! O, Chryste, on ci powiedział? Cholera, cholera, cholera, cholera, cholera!

Chłopak podniósł ręce.

– To nie jego wina – słabo powiedział. – Myślę, że nie miał zamiaru, wiesz? Rozmawialiśmy o… cóż, o tobie, o mnie i potem… – przełknął, widząc jej minę i znowu poczerwieniał. – Więc to prawda? Na początku myślałem, że mnie podkręca, ale… jak już mówiłem, to była długa rozmowa. Eee. Hermiono. Wyglądasz, jakbyś miała za chwile kogoś zabić. Hermiono?

Wzięła głęboki wdech, na chwilę go wstrzymała i zmusiła się, by się trochę zrelaksować. Zdała sobie sprawę, że trzyma różdżkę wycelowaną w chłopaka i schowała ją do szaty, w duchu ciesząc się ze swojego refleksu. Gdy z powrotem siadała w krześle, zmusiła się, by wypełnić umysł mgłą.

– Jeśli kogoś zabiję, to najprawdopodobniej będzie to Harry, a nie ty. Ale naprawdę nie mam nastroju na kłótnię, więc, proszę, zważaj na słowa – westchnęła nieszczęśliwa. – Nie wierzę, że ci powiedział.

– Ja nie wierzę, że to prawda – wymamrotał Ron. – Snape?

– Nie mów jego imienia – powiedziała zmęczonym głosem. – Pewnie jesteśmy tu bezpieczni, ale nie chcę ryzykować. Jeśli ktoś się dowie… nie chcę o tym myśleć.

Spojrzał na nią dziwnie, ale wzruszył ramionami i skinął głową.

– Okej. Jeśli coś ci to pomoże, to nikomu nie powiem. W każdym razie, Harry był… – ponownie się zaczerwienił i tym razem rumieniec objął również czubki jego uszu. – Cóż, chciał się dowiedzieć co…, co do ciebie czuję… um…

Obserwowanie jak się wierci było całkiem zabawne, beznamiętnie zauważyła Hermiona. Kuszącym było zostawienie go w takim stanie, ale kiedy naprawdę zaczął się męczyć, zlitowała się nad nim.

– Pytał dlaczego chcesz wzbudzić we mnie zazdrość. Czy dlatego, że jesteś o mnie zazdrosny, czy tylko dlatego, że tak powinno być, prawda? Ze mną odbył tę samą rozmowę wcześniej – niepewnie się uśmiechnęła, zastanawiając się, kiedy to dziwne ciągniecie w jego stronę zniknęło. Zniknęło dawno temu i nawet tego nie zauważyła. – Dziwne, prawda?

Przez chwile walczył ze sobą, również niepewnie wyglądając, po czym nagle się uśmiechnął.

– Co, myślący Harry? Tak, to jest dziwne.

Razem się roześmiali i poczuła się lepiej, bo część napięcia zniknęła.

– Wiesz, że nie to miałam na myśli.

– Wiem – jego uśmiech zniknął i wyglądał na zamyślonego. Jak już miał ochotę, to Ron potrafił myśleć. – Tak, to dziwne. Znaczy, ja… jakby założyłem, że jakoś nam wyjdzie, wiesz?

Skinęła głową.

– Ja też. Wydawało się, że wszystko się ułoży. Ale Harry ma rację, wiesz o tym… to byłaby katastrofa, prawda? To znaczy, co my byśmy robili na randce, gdybyśmy się zaczęli normalnie spotykać? Ledwie jesteśmy w stanie wytrzymać ze sobą jeden dzień bez kłótni. I pomijając szkołę, wojnę i Harry’ego, nie mamy o czym ze sobą rozmawiać.

Zgodził się z nią, smutno kiwając głową.

– On też to powiedział. Wychodzi na to, że długo o tym myślał. I ma rację. Zanudzilibyśmy się, a potem spektakularnie pokłócili, a na końcu przez wiele dni ignorowali. A skończyłoby się obopólną nienawiścią.

– Myślę, że częścią problemu jest to, że nie rozmawiam tu z wieloma chłopakami – powiedziała zamyślona. – Myślę, że niewiele osób uwierzyło temu czemuś, co napisała Skeeter, ponieważ oczywiste jest, że Harry i ja nie lubimy się w tym sensie. I mimo że czasami rozmawiam z Neville’em, nie jesteśmy przyjaciółmi. I skoro ty jesteś moim drugim męskim przyjacielem, to wszyscy założyli, że będę z tobą. Bo najwyraźniej chłopak i dziewczyna nie mogą być tylko przyjaciółmi.

Szeroko się uśmiechnął słysząc jej ton.

– Musisz przyznać, Hermiono, że nigdy nikim nie byłaś zainteresowana. Nigdy nie zachowywałaś się jak… – zawahał się, wyraźnie uświadamiając sobie, że zamierzał powiedzieć coś głupiego.

– Jak dziewczyna? – słodko zapytała, a Ron się wykrzywił.

– Yyy. Nie chciałem, żeby to zabrzmiało w ten sposób, ale nie wiem, jak inaczej mam to określić, więc… tak.

Gryfonka wzruszyła ramionami.

– Bo nie byłam zainteresowana. Za wiele wspólnego nie mam z większością ludzi. Wiem, co myślą, kiedy mnie widzą, ale lubię być kujonem i czytać w ciszy. Nie lubię zatłoczonych przyjęć i nie lubię się stroić.

– Chyba wiem, o co ci chodzi, ale żadna inna dziewczyna tak nie myśli, więc tak naprawdę nikt tego nie rozumie…

– Wiem Ron, uwierz mi, wiem po tych sześciu latach – nawet w podstawówce była dziwakiem. To nadal bolało, ale nie tak bardzo, jak kiedyś. – Poza tym, to i tak bez znaczenia. Chodzi o to, że ty i ja nigdy nie bylibyśmy razem i obydwoje musieliśmy to sobie uświadomić.

– Taak – wzdychając, wolno skinął głową. Usiadł wygodniej i uśmiechnął się z miną winowajcy. – Yyy. Przepraszam za bycie ostatnio takim dupkiem.

Naprawdę, naprawdę chciała, żeby się mocno kajał, chciała być nadal na niego zła, ale trochę jej go brakowało, a i sama była częściowo winna.

– Przepraszam, że cię kopnęłam. Nie wiedziałam, że to takie bolesne. Ale nie jest mi przykro za pozostałe rzeczy, bo zachowywałeś się naprawdę okropnie.

– Wiem.

– Nie, Ron, nie sądzę, żebyś wiedział – cicho powiedziała. – Nie mówię tylko o sobie. Nie lubię Lavender, nigdy jej nie lubiłam i nigdy nie polubię. Ona mnie też nie, a miała niesamowitą radość, ucierając mi tym nosa. Ale nie o to chodzi. Wykorzystywałeś ją, żeby mnie zranić i to nie jest w porządku w stosunku do żadnej z nas. Wiesz, myślę, że ona naprawdę cię lubi. Jeżeli nie jesteś nią zainteresowany, to powiedz jej to teraz, zanim to się bardziej rozwinie – próbowała, jak tylko mogła, ale nie mogła się powstrzymać przed dodaniem: – Cóż, bardziej niż już się rozwinęło, kochanie.

– O Merlinie – wymamrotał, ponownie się czerwieniąc. – Wiesz, nie chciałem, żeby tak wyszło. Ja tylko…

– Jeśli powiesz, że cię po prostu poniosło, znowu cię kopnę i to z pełną premedytacją – ostrzegła chłopaka, patrząc na niego poważnie. – Wyobraź sobie, co by się stało, gdyby twoja mama usłyszała, co mówisz.

A poza tym, naprawdę, naprawdę nie chcę wiedzieć.

– Masz rację. Nie, nie to chciałem powiedzieć. Nie wiem. Ja… myślę, że ją lubię, ale czasami…

Hermiona podniosła rękę.

– Nie, Ron. Dobrze? Mogę rozmawiać z Harry’m o jego życiu miłosnym, ale nie sądzę, bym mogła to robić z tobą. A przynajmniej jeszcze nie. To po prostu zbyt dziwne. Jeśli chcesz pomocy, porozmawiaj z Ginny. Będzie ci dokuczać, i to bardzo, ale pomoże i nikomu nie powie.

Rudzielec wolno skinął głową.

– W porządku – zawahał się i spojrzał na nią dziwnie. – Więc Snape?

– Mówiłam, żebyś nie wypowiadał jego imienia – pomijając wszystko inne, za każdym razem, gdy to robił, jej mózg przestawał normalnie funkcjonować. Nie sądziła, by kiedykolwiek wcześniej była tak zagubiona. Na chwilę przerwała wypowiedź i z podejrzliwością przyjrzała się przyjacielowi. – Taka spokojna reakcja jest do ciebie nie podobna. Dlaczego jesteś tak rozsądny? Co się wydarzyło, kiedy Harry ci powiedział? – znała go zbyt długo, by ufać jego dojrzałemu zachowaniu.

Chłopak ponownie się zaczerwienił po czubki uszu i smutno się uśmiechnął.

– Było dużo krzyczenia – przyznał – i przeklinania. I, yyy, przypadkowy ogień. Harry musiał mnie wrzucić do zaspy śnieżnej i trzymać mi głowę w śniegu, aż się uspokoiłem. Ale musisz przyznać, że to dziwne…

– Wiem – zgodziła się, wzdychając. – To nie tak, że tego chciałam. Czy Harry powiedział ci, dlaczego mu ufam?

– Odrobinę. Powiedział, że Uzdrowicielstwo to trochę mniej niż nam mówiłaś, że widywałaś się z nim częściej niż o tym wiedzieliśmy i że są jeszcze inne rzeczy, których obiecał, że nikomu nie powtórzy. A kiedy trochę się uspokoiłem, porozmawialiśmy o tym. W każdym razie, dopóki się nie pochorowaliśmy.

– To nie jest zabawne.

– Przepraszam – powiedział wcale nie przepraszającym tonem. – Ale… wiesz, on naprawdę o tym długo myślał. Przygotował długą listę rzeczy, które was łączą i… to okropne, i w każdym wymiarze życia i rozumowania złe, ale ma sens. Poza tą częścią, w której jesteś ślepa. Lockhart był przynajmniej ładny.

– Och, zamknij się.

– Co on do ciebie czuje?

– Nie mam pojęcia. Najmniejszego. Wydaje mi się, że to się zmienia przy każdym spotkaniu – potrząsnęła głową i mimowolnie się uśmiechnęła. – Czasami jestem Panną Wiem – To – Wszystko, którą przez lata próbował stłamsić i denerwuje go wszystko, co robię lub mówię. Czasami jestem jego Uzdrowicielką i kiedy jest zbyt zmęczony lub poraniony, żeby się kłócić, robi wszystko, co mu powiem. A czasami, mimo że to brzmi dziwnie, dogadujemy się całkiem nieźle.

Ron wyglądał, jakby mu było niedobrze, ale przybrał odważną minę i pytał dalej.

– Myślisz, że cię… lubi?

– Nie. Dlaczego miałby?

– Mówisz poważnie? – ponownie zrobił się czerwony, ale jego niebieskie oczy były nieufne.

– Nie zaczynaj. Harry też tego próbował. Wiem, że się dziwnie zachowywał, ale zazwyczaj taki właśnie jest. Mam siedemnaście lat i jestem uczennicą, Ron. Czasami się dogadujemy, ale tak, jak i z większością nauczycieli. Po prostu więcej czasu zajęło mi dojście do tego samego etapu z nim. To wszystko. Nic tu nie ma. Muszę się z tym pogodzić – uśmiechając się z odwagą, której nie czuła, skłamała: – Jestem pewna, że wkrótce dojdę do siebie. W końcu Lockhart przeszedł mi bardzo szybko. Cóż, cieszę się, że porozmawialiśmy, ale jeśli szybko nie pójdę do łóżka, to padnę, więc skończmy na dzisiaj. Wychodzi na to, że jeszcze nie raz będziemy siedzieć z Harry’m do późna w sprawie tych wspomnień.

– Tak, racja. Też się cieszę.

– Proszę, ostrzeż Harry’ego, że zamierzam z nim rano porozmawiać i jeśli spróbuje uciec, to mu zrobię krzywdę. Nie obchodzą mnie jego powody. Wiem, że chciał pomóc, ale nie powinien ci mówić i jeśli powtórzy komuś jeszcze, to obedrę go ze skóry – wystarczy jedna kłótnia, jedno, powiedziane pod wpływem emocji słowo i cała szkoła się dowie, a wtedy chyba popełni samobójstwo. Ufała Ronowi, kiedy był jej przyjacielem, ale kiedy się kłócili, był zdolny do wszystkiego.

– Powiem mu. Dobranoc.

– 'Branoc.

 

Mimo że Hermiona była wykończona, to, kiedy już się położyła do łóżka, nie mogła zasnąć.

Ułożyła się najwygodniej, jak mogła – nadal brakowało jej mruczącego, rozłożonego na jej nogach Krzywołapa – zamknęła oczy i próbowała uporządkować myśli. Kwestię Rona mogła zignorować. Była bardzo zaskoczona, że wszystko tak łatwo zaakceptował i zastanawiała się, co Harry mu zrobił. Była zadowolona, że choć trochę naprostowali stosunki między sobą, ale, mimo że brzmiało to okropnie, to nie było dla nie zbyt ważne, a miała też inne rzeczy do przemyślenia. Miała nadzieję, że do kolejnej kłótni jest jeszcze daleko, ale do tego czasu musiała pomyśleć o innych. A w szczególności o mężczyźnie, który ciągle wracał do jej myśli, co doprowadzało ją do szału.

Próbowała przekonać samą siebie, że to kolejne zauroczenie, podobne do Lockharta. Harry miał rację, twierdząc, iż bardziej podobali jej się starsi mężczyźni. Choćby dlatego, że nie miała wiele wspólnego z tymi w jej wieku. Przez ostatnie dwa albo trzy lata Snape był jedynym mężczyzną w Hogwarcie w przedziale od osiemnastu do sześćdziesięciu lat, a teraz, kiedy osiągnęła koniec okresu dojrzewania, jej hormony dopiero zaczynały się stabilizować.

To wszystko miało sens, ale było też kupą bzdur, ponieważ Snape naprawdę nie był atrakcyjny. Miał potencjał i, jak przyznała Harry’emu, lubiła jego głos, oczy i dłonie, ale… cóż, zdrowo nie wyglądał. Co więcej, wyglądał, jakby był w połowie drogi do grobu. Była prawie pewna, że nie można się w kimś podkochiwać tylko ze względu na jego charakter. Nie to, że jego osobowość była lepsza, przyznała sama przed sobą, uśmiechając się w ciemności. W końcu był draniem. Ale w jakiś sposób to nie miało znaczenia. Mimo jego wielu wad, lubiła go. I było coś słodkiego w jego dziwności, gdy próbował zachowywać się, jak normalny człowiek.

To, czy jej się podobał, czy nie było skomplikowane, ponieważ sama nie była pewna, czy kiedykolwiek czuła to samo do kogokolwiek innego. Lockhart się nie liczył i lubiła Wiktora – całować się z nim też lubiła – choć jej uczucia nie były takie, jakie myślała, że będą. I, co dziwne, to, co czuła do Rona też się nie liczyło i z pewnością nic podobnego nie czuła do Cormaca. W większości wypadków, kiedy widziała Snape’a, miała ochotę zawlec go do Skrzydła Szpitalnego. Najbardziej ze wszystkiego, chciała się o niego zatroszczyć.

Być może gdyby wcześniej miała normalnego chłopaka, to wiedziałaby coś więcej o swoich uczuciach, cicho zauważyła. Nie wiedziała, co powinna czuć. Niemożliwym było stwierdzenie, jak głęboko to sięga, ponieważ nie miała z czym tego porównać i z pewnością dużo więcej czasu zajmie jej wyklarowanie myśli. Tymczasem mogła przyznać, że bardzo go lubiła i chciałaby mieć szansę, by dowiedzieć się więcej, mimo że z pewnością taka szansa nie istniała. Póki co, chyba lepiej będzie, jak przestanie o tym myśleć, wypełniając głowę mgłą, gdy tylko zacznie się nad tym tematem zastanawiać. Będzie też musiała spróbować zachowywać się normalnie, kiedy rozpocznie się nowy semestr i będzie widywała go częściej.

Oczywiście godnym przypomnienia był fakt, że to i tak nie będzie normalne podkochiwanie się, ponieważ on nie był zwykłym mężczyzną. Część dziewczyny była przerażona tym, w co się pakuje. Snape był odważny i inteligentny, i potrafił być miły na swój sposób, a przynajmniej był opiekuńczy, ale…na wiele sposobów był również bardzo poważnie zniszczony i psychicznie, i emocjonalnie. Była pewna, że to, co odkryła przez ostatni rok to tylko czubek góry lodowej. Był też mordercą. Seryjnym mordercą. Jakiekolwiek miał ku temu powody, nadal zabijał ludzi. Całe szczęście nie było mowy o tym, żeby on też coś do niej czuł i jakaś część Gryfonki cieszyła się z tego powodu, bo próba zbudowania związku z kimś tak zniszczonym, spowodowałaby wiele komplikacji. Już samo bycie z nim w przyjaźni nie raz było trudne. Wierzyła, że nie skrzywdziłby jej celowo, ale to nie byłoby żadnym pocieszeniem, gdyby coś poszło źle.

Poza tym była Lily. Fakt, wszystko, co podejrzewała było jedynie przypuszczeniami, ale nadal była przekonana o swojej racji. Jakkolwiek się to zaczęło, teraz już musiało być obsesją. Zaczynała myśleć, że to była najprawdopodobniej jedyna rzecz, która napędzała Snape’a. Żaden istniejący kodeks moralny nie był wystarczająco silny, by sprawić, ażeby ktoś przechodził przez to, co on. Ale pomszczenie morderstwa ukochanej? To miało sens. To również oznaczało, że ona nie miała żadnej szansy, co, mimo wszystko, jakaś część dziewczyny uznawała za dobrą rzecz. Naprawdę lubiła Snape’a, bardziej niż powinna, ale z pewnością nie dałaby sobie rady z rzeczywistością. Wiedziała, że zna tylko małą część historii, a za cieniami w jego oczach mogło kryć się wszystko.

Hermiona przewróciła się na bok i wygodniej umościła na łóżku. Wsunęła rękę pod poduszkę, by z zamyśleniem dotknąć jego prezentu urodzinowego. Na początku planowała dać mu go osobiście, ale teraz to nie był dobry pomysł. Jedynym sposobem było spróbowanie podarowania sobie odrobiny czasu, by pogodzić się ze wszystkim i dowiedzieć się o mężczyźnie więcej. Byli tak jakby przyjaciółmi. Pomyślała, że to „tak jakby” mogło zmienić się w pewną przyjaźń, ale to by było na tyle. To jest w porządku. Właściwie, jeśli mogłaby sobie tylko z tym poradzić, byłoby to całkiem niezłe.

Zmęczony Severus przeglądał swoją pocztę, popijając zbyt gorącą i zbyt mocną kawę. Mimo że dziś był dziewiąty stycznia, był zdziwiony, że dostał cokolwiek. Niczego się nie spodziewał. Nadal nikomu z kadry nie powiedział, kiedy ma urodziny i miał nadzieję, że Poppy była na tyle rozsądna, by nic mu nie dawać. A skoro Dumbledore nie podarował mu w tym roku nic na Boże Narodzenie, to i prezentu urodzinowego się nie spodziewał. Lucjusz zaoferował mu jakąś drogą, wyszukaną, starą whisky, ale szkoda było takiego prezentu na kogoś z jego zwyczajami alkoholowymi, więc odmówił.

W poczcie nie było wiele listów. Ostatni egzemplarz Pozioni – Włosi mieli kilku wspaniałych warzycieli, choć jego włoski w najlepszym wypadku był podstawowy i miesiąc mu zajmie przebicie się przez pismo – , wciąż niewarty skrawka pergaminu Prorok, katalog z Esów i Floresów oraz mały obiekt, owinięty tanim papierem, zapieczętowany woskiem i zaadresowany do profesora Snape’a. Mimo że był prawie pewny, kto wysłał paczkę (pomimo próby zmiany charakteru pisma), to i tak podejrzliwie zmrużył oczy.

– Robię się tak paranoiczny, jak Moody – wymamrotał, wyciągając z rękawa różdżkę i przesuwając nią nad małą, niewinną paczuszką. W środku było coś mocno obłożonego magią, ale wydawało się, że magia jest w obiekcie, a nie na zewnątrz i z pewnością nie były to ciemne zaklęcia. Właściwie magia była znajoma, choć tak wcześnie rano nic nie potrafił skonkretyzować. Paranoja walczyła z ciekawością i w końcu posłuchał instynktu. Odłożył różdżkę, podniósł podarunek i obracał go w palcach. W środku było coś małego, twardego i okrągłego… Poddając się uczuciu, rozerwał papier i zamrugał ze zdziwieniem.

Nie był pewien, czego się spodziewać – choć nie mógł zaprzeczyć dziecięcej niecierpliwości, widząc swój pierwszy od jakiś dziesięciu lat prezent urodzinowy – ale na pewno nie tego. Nie był człowiekiem, któremu kupowało się biżuterię. Wolno uniósł miedzianą bransoletkę i przyjrzał się jej. Była zwykła, prosta, ale dobrze zrobiona – nie tak, jak to tanie gówno, które można było dostać w aptekach i miało chronić noszącego przed reumatyzmem. W świetle dostrzegł subtelne fale metalu i głębię koloru.

Gdy ponownie nią obrócił, zauważył, że na wewnętrznej stronie przedmiotu było coś wygrawerowane i bliżej się temu przyjrzał. Nie było to nic bogatego w słowa, jedynie proste Protego*. Przez chwilę po prostu gapił się na przedmiot, ale w końcu zrozumiał i ponownie uniósł różdżkę.

– Arcanum specialis revelio** – wymamrotał i przyjrzał się strumieniom światła, które przechodziły przez i otaczały metal. Zaklęcia ochronne, dużo zaklęć. Niektóre miały chronić przed konkretnymi klątwami, inne były bardziej ogólne, a wiele było związanych z leczeniem. Gdzieś nawet było zaklęcie związane z magią krwi. Przez jakiś czas mężczyzna po prostu się w to wpatrywał, wzrokiem wolno śledząc wszystkie warstwy magii. To był potężny i imponujący przedmiot. I najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek otrzymał.

– Finite – w końcu wyszeptał i przełknął, spoglądając na opakowanie. Nie było żadnej wiadomości, tylko adresat, ostrożnie i anonimowo napisany na zewnątrz paczki. Tylko jedna osoba mogła o tym w ogóle pomyśleć, nie mówiąc już o zrobieniu tej cholernej rzeczy i wpleceniu w nią tylu warstw magii ochronnej.

Ku swojemu przerażeniu, Severus stwierdził, że jest niepokojąco blisko łez. Tak naprawdę, od tej pamiętnej nocy sprzed ponad dekady, kiedy umarła Lily, nie płakał. A i przed tym bardzo rzadko to robił – to był jeden z powodów, przez który przezwisko nadane mu przez Huncwotów tak go denerwowało. Oni nigdy nie widzieli jego łez. Ale teraz czuł, że ma ściśnięte gardło przez bolące, szorstkie uczucie i piekły go oczy. Z niechęcią przypomniał sobie Nowy Rok. O mało co nie upadł i nie zaczął płakać z powodu znalezienia sposobu na jego wieczne uczucie zimna i ból, jak i z powodu tego, że w końcu znalazł się ktoś, kto troszczył się o niego wystarczająco, by poszukać rozwiązania. A teraz ponownie był blisko łez.

– Cóż, cholera – ochryple wyszeptał, wypijając resztę kawy, by spróbować to złagodzić. Przeszły go ciarki, gdy ponownie podniósł bransoletkę. Sama w sobie była piękna i z pewnością się przyda w niedalekiej przyszłości.

Z irytacją chrząknął i ponownie przełknął, delikatnie obracając w dłoniach metal. Otworzył przedmiot i zamknął na swoim kościstym nadgarstku. Po chwili namysłu podwinął rękaw i przesunął przedmiot wyżej na prawej ręce, by móc go mocniej zacisnąć na przedramieniu w takim miejscu, w którym nie będzie mu on przeszkadzał. W przypływie czarnego humoru pomyślał, że gdyby umieścił bransoletkę na lewej ręce, znajdowałaby się dokładnie nad jego Mrocznym Znakiem. Po kolejnej chwili namysłu ponownie podniósł różdżkę i rzucił zaklęcie upiększające, podobne do tego, którego używał do ukrycia najgorszych blizn, i w ten sposób ukrył biżuterię. To był dobry pomysł.

Opuścił rękaw i wyprostował ramię, czując na ręce opaskę. Nadal nie wiedział, co o tym myśleć. Gdyby poświęcił chwilę na zastanowienie się, czy ktokolwiek zauważy, że ma urodziny, to strzeliłby, że jeśli już, to przysłałaby mu kartkę, taką, jak na Gwiazdkę, z życzeniami wielu szczęśliwych powrotów albo czegoś podobnego. Ale nie spodziewałby się prezentu, a już na pewno nie pomyślałby o takim podarunku.

Na śniadanie w Wielkiej Sali poszedł głęboko pogrążony w myślach i czuł jej spojrzenie na sobie od momentu, w którym wszedł do środka. Usiadł, odburknął coś na zwykłe, radosne powitanie Minerwy i skupił się na nałożeniu sobie jedzenia, które później nie spowoduje u niego mdłości. Kiedy zdecydował, że minęło wystarczająco dużo czasu, zaryzykował pobieżne spojrzenie na stół Gryffindoru. Ich oczy spotkały się na mniej niż sekundę, ale tyle jej wystarczyło, by posłać mu uśmiech, który rozjaśnił to cholerne pomieszczenie i ponownie obydwoje odwrócili wzrok.

Jeszcze doprowadzisz mnie do mojej śmierci, Granger.

A jednak musiał walczyć sam ze sobą, by nie uśmiechnąć się w odpowiedzi. Raz jeszcze skupił się na swoim śniadaniu. Czuł się wytrącony z równowagi i zmartwiony, ale również niezaprzeczalnie szczęśliwy.

Tego wieczoru po raz pierwszy, Snape zrobił spóźnione postanowienie noworoczne. Wypełniony niemalże szaloną energią, przeszedł po swoich pokojach bardzo dokładnie, zbierając po drodze wszystkie narkotyki, leki i cały alkohol, który posiadał, a potem, raczej brutalnie, zaczął przeglądać stertę. Wyrzucił cały alkohol. Już wcześniej postanowił przestać pić. I to więcej niż raz po tym, jak wojna ponownie się zaczęła, ale jakoś nigdy w tym postanowieniu nie wytrwał. Zdecydował, że najwyższa pora, aby poważnie to rzucić. Wylał nawet alkohol, którego używał do dezynfekcji ran.

Następnie zajął się metalowym pudełkiem schowanym pod łóżkiem. Wyciągnął je, usiadł na brzegu materaca, zdjął wszystkie zaklęcia otworzył wszystkie zamki. Było tam wystarczająco dużo rzeczy, by zagwarantować mu kilka wyroków dożywocia w mugolskim świecie. Właściwie wszystko, co tam miał było mugolskiego pochodzenia. Ani magicznych substancji ani eliksirów nie zażywał zbyt wielu. Mało z nich na niego działało i nie istniało wiele eliksirów, które działały szybciej lub lepiej od mugolskich leków.

Z namysłem podniósł małą, zakurzoną, brązową buteleczkę, przyglądając się jej sardonicznie. Wiedział, że to było coś, o co Poppy i Dilys się obawiały. Ta mała, niewinnie wyglądająca buteleczka zawierała dużo czystej heroiny. Podczas najgorszych momentów w trakcie pierwszej wojny i ich okropnych skutków, to była jedyna rzecz, która była w stanie przebić się przez znieczulającą skorupę szoku i wyciągnąć go z bólu. Z tego powodu kusiło go ponowne użycie substancji, ale nie zrobił tego. Częściowo dlatego, że pamiętał, jak kurewsko źle zniósł odwyk, częściowo dlatego, że nie lubił stanu, do którego doprowadzał go narkotyk, ale przede wszystkim z powodu jakiejś dziwnej zasady, której sam nie rozumiał i świadomości, że zawiedzie wielu ludzi.

Uniósł butelkę na wysokość wzroku i krytycznie przyglądał się jej zawartości. Prawdopodobnie zawartość nie była już użyteczna, choć nie wiedział, czy ma jakiś termin ważności. W końcu większość ludzi używała narkotyku zaraz po tym, jak go otrzymała. Nie. Musi się tego pozbyć. Nie planował używać heroiny i nie zamierzał sprawdzać swojej siły woli. Upuścił butelkę na podłogę i usunął bałagan, zanim miałby szansę zmienić zdanie i kontynuował porządki.

Miał tutaj wiele prochów. Wyrzucił halucynogeny. Już ich nie potrzebował, ale w trakcie pierwszej wojny jego Oklumencja nie była tak dobrze rozwinięta i nie był pewien, czy by sobie wtedy bez nich poradził. Usunął również mocne środki przeciwbólowe. Uzależniały i nie były warte ryzyka. Nie mógł na niczym polegać, nawet na środkach chemicznych. Pozbył się również medykamentów, na które jego ciało się uodporniło. Wystarczająco wysoka dawka spowodowałoby więcej problemów niż mogłaby naprawić.

Severus zatrzymał się, by ze zmrużonymi oczami rozważyć swoją kolekcję dopalaczy i stymulantów, które zaczynała kofeina, a kończyła amfetamina. Powinien się ich pozbyć, ale czasami ich potrzebował, zwłaszcza amfy. Łagodniejsze środki wyrzucił, bo już na niego nie działały, ale po kilku dniach bez snu i ciężkiej pracy, czasami potrzebował kilku tabletek, by móc funkcjonować, dopóki nie będzie mógł odpocząć. To nie był dobry pomysł, zwłaszcza przy skutkach ubocznych, ale nie zawsze miał wybór. Posortował leki, zostawiając te najsilniejsze, a reszty się pozbył.

Antybiotyki nie powinny być w pudełku, bo nie były całkowicie nielegalne, ale zdobył je na lewo. Na chwilę zamknął oczy, zastanawiając się nad wszystkimi lekami, które brał. Te małe tabletki mogły pomóc z wrzodem i kilkoma innymi, małymi problemami, ale tylko wtedy, jeśli nie wejdą w reakcję z czymś innym. Nie, wszystko powinno być w porządku, jeśli zacznie je łykać i będzie pilnował skutków ubocznych. Schował je z powrotem do pudełka. Teraz, gdy zamierzał wydobyć czystą kapsaicynę tak, by mógł ją zażywać, tabletki na ciśnienie będą problemem. Najprawdopodobniej wywołają kaszel oraz inne skutki uboczne, o których nie miał pojęcia. Jednak z drugiej strony, zawał był poważniejszym zagrożeniem. Tabletki więc były niezbędne.

Będzie jednak musiał pamiętać, żeby nie brać ich razem z dopalaczami.

Z rogu pudełka powoli wyjął kilka butelek, uniósł je i przyjrzał się im z zamyśleniem. Tego też powinien się pozbyć. Bardzo, bardzo niebezpieczne było ustawianie sobie dawki antydepresantów bez konsultacji z lekarzem, ale nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Trochę pomagały i jakoś nie bardzo mógł iść do mugolskiego doktora i powiedzieć mu, dlaczego miał depresję, prawda? W krótkim czasie zostałby aresztowany i skazany. A tak naprawdę w czarodziejskim świecie nie było żadnego odpowiednika psychologa. Kilka eliksirów na krótki okres czasu mogło wyrównać nastrój, ustabilizować różne hormony, substancje chemiczne w mózgu i systemie krwionośnym, ale trzeba było wypijać ich całe litry. W końcu Severus zdecydował schować je z powrotem do pudełka, z postanowieniem zażywania połowy dawki i znalezienia innego rozwiązania.

Gdy skończył przeglądać zawartość swoich medycznych zapasów, usiadł i zaczął rzucać tuzin diagnostycznych zaklęć. Cierpliwie i z namysłem zaczął szkicować sobie obraz wszystkiego, co w tym momencie było z nim fizycznie nie w porządku. Następnie zrobił porządek z pozostałymi lekami. Miał zbyt wiele problemów, by móc leczyć je wszystkie na raz. Gdyby spróbował brać zbyt wiele medykamentów, umarłby z powodu szoku toksycznego. Ale w końcu zrobił listę, zaczynając od najpoważniejszych problemów zdrowotnych i spisał sobie nową terapię. Przez zbyt długi czas ignorował zbyt dużo. Najwyższa pora, żeby zacząć porządnie o siebie dbać.

W końcu o wpół do pierwszej w nocy przeniósł się do łazienki i machnięciem różdżki wyczarował ostre światło, w którym mógł wyraźnie zobaczyć swoje wychudzone ciało. Powiększył lustro do dużego rozmiaru i rozebrał się. Chyba nałożyłem sobie na talerz więcej, niż jestem w stanie zjeść, wrednie skomentował, przyglądając się swojemu ciału. W końcu nie miał zbytnio z czym pracować. Pobieżnie i z obojętnością przyjrzał się. Był zdecydowanie za chudy. Wyglądał, jak ofiara zagłodzenia albo ktoś z anoreksją. Mógł policzyć wszystkie swoje żebra, ale to był dopiero początek. Mógł włożyć między nie palce. Jego kości biodrowe wyglądały tak, jakby miały zamiar zaraz przeciąć skórę, policzki i oczy miał zapadnięte – jego twarz bardziej przypominała czaszkę. I, o Boże, pomiędzy siniakami mógł dostrzec, że jego skóra coraz bardziej żółknie. Żółtaczka postępowała i jego wątroba już ledwo wyrabiała.

Miał zbyt wiele blizn, ale nie przejmował się tym za bardzo. Nie miał aż tylu ran i po raz pierwszy żadna nie była zainfekowana, więc mógł je zostawić w spokoju.

A co do reszty… cóż, im mniej się powie o jego wyglądzie, tym lepiej. Z urazą wpatrywał się w swoje oczy w odbiciu i wolno potrząsnął głową.

Jego wygląd nie miał nic wspólnego z niewydolnością wątroby. Zbyt wiele linii na twarzy było spowodowanych stresem, bólem, brakiem snu i niemalże permanentnym brakiem czegokolwiek, co mogłoby wywołać u niego uśmiech. Zbyt wiele siwych włosów… no dobra, jeden lub dwa, ale miał dopiero trzydzieści siedem lat i był zbyt młody, by zacząć siwieć. Cholera, mógłby uchodzić za pięćdziesięciolatka, a nawet za starszego. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Z nosem nic nie mógł zrobić. Odziedziczył go po ojcu i musiał z tym żyć. Z zębami też wiele nie mógł zrobić. Nawet jeśli nikt w to nie wierzył, to mył je codziennie, ale skoro nawet się nie uśmiechał, nikt nie mógł tego zobaczyć. I pewnie włosy też były przegraną bitwą… nigdy nie był w stanie sprawić, żeby lepiej wyglądały, więc poddał się już dawno temu, a później przestał się o nie troszczyć. Nadal codziennie się mył, nie był przecież jakimś zapijaczonym, mugolskim bezdomnym, ale…

A jednak mógł zrobić choć trochę, by lepiej wyglądać. Przynajmniej tak długo, jak nie będzie się zastanawiał nad powodem, dla którego to robi. Ponownie zabrał się do pracy. Kiedy szedł spać, jego dziąsła krwawiły i były wrażliwe, a skóra głowy była obolała i swędziała. Już miał ochotę na drinka, ale i tak czuł się lepiej. Na pewno długo to nie potrwa, a nawet jeśli, to nic to nie zmieni. Jednakże była już najwyższa pora, by choć trochę zatroszczył się o siebie. W końcu nikt inny tego nie zrobi.

Poza tym, w dziwny sposób czuł się do tego zobowiązany. Jego urodzinowy prezent pokazał mu, że z jakiegoś pokręconego i dziwnego powodu Hermionę Granger właściwie obchodziło, co się z nim stanie i chciała, żeby był bezpieczny. Czuł, że jeśli w jakiś sposób pozostanie żywym trochę dłużej, odpłaci jej za to. W porządku, byli inni ludzie, którzy choć trochę troszczyli się o jego los, ale ona była jedyną osobą, która robiła to z własnej woli. Był tego pewien. Poppy, Minerwa i inni współpracownicy, którzy być może się troszczyli, wszyscy mieli korzyść z tego, żeby pozostał na tyle długo, by zrobił to, co konieczne. Oni go potrzebowali. Ona nie. Nie tak naprawdę. Zdecydowała się o niego troszczyć, więc przypuszczał, że przynajmniej może spróbować choć trochę zmniejszyć jej obawę.

Dopiero kilka dni później, pierwszego dnia po rozpoczęciu nowego semestru mógł jej podziękować za prezent. Dopiero wtedy ponownie pojawiła się w lochach na poranny bieg. Nie po raz pierwszy przeklinał swój brak umiejętności społecznych zachowań. Zawsze czuł się tak cholernie niepewnie, gdy próbował zachować się normalnie, na przykład dziękując komuś za podarunek. Przypuszczał, że to częściowo przez brak doświadczenia, ale to z pewnością nie tłumaczyło wszystkiego. Fakt, że to była ona również w niczym nie pomagał, ale przynajmniej mógł tą dziwność zwalić na tą nieludzko wczesną godzinę.

Coś dziwnego było w jej zachowaniu, ale dopiero po tygodniu obserwacji był pewien, że ma rację. Z pewnością zachowywała się odrobinę dziwnie. Nic przesadzonego, nic, co mógłby odgadnąć, ale był w niej pewien dystans i był przekonany, że obserwowała go uważniej niż zwykle. W sposób, którego nie umiał wytłumaczyć martwiło go to. Zresztą nie tylko ona się tak zachowywała. Podczas lekcji Weasley śmiesznie się na niego patrzył, a Potter zachowywał się dziwnie. W każdym razie dziwniej niż zwykle. Gdyby to był tylko chłopak, mógłby to złożyć na karb tamtej lekcji walki, ale jeśli cała trójka się tak zachowywała, to znaczyło, że chciał ich mieć na oku i wiedzieć, co kombinują.

Pewnego dnia po zakończeniu ćwiczeń po biegu dziewczyna przerwała ich normalną poranną ciszę. Zrobiła to dopiero po tym, gdy z wahaniem podniósł butelkę, którą wcześniej zostawił przy wejściu i otworzył ją, żeby się napić.

– Boże! Co to, do diabła jest?! – zapytała.

Spojrzał na butelkę. Cóż, ładnie to nie wyglądało. Napój był gęsty i miał konsystencję syropu o bardzo nieapetycznym, błotnym, brązowo – zielonym kolorze, a zapachem przypominał błoto z dna jakiegoś stawu.

– Pierwsza próba, czegoś, co można by nazwać tonikiem zdrowotnym. Jeśli jest się masochistą.

– Niech mi pan powie, że smakuje lepiej niż pachnie.

Mężczyzna ponuro potrząsnął głową, lekko rozbawiony jej reakcją.

– Smakuje gorzej. Jeśli zacznie działać tak, jak założyłem, to mogę później spróbować dodać inne rzeczy, które poprawią smak, póki co, to nie ma sensu.

– Co w tym jest? – zapytała, a on podał jej butelkę, żeby mogła przyjrzeć się z bliska.

– Całkiem sporo rzeczy, włącznie z ekstraktem z chili – odparł, w duchu ciesząc się z jej uśmiechu zaskoczenia. – To ma być coś w rodzaju złożonego eliksiru leczniczego, który będzie działał na kilka schorzeń jednocześnie. Być może zauważyłaś, że mam kilka, spośród których mogę wybierać – sucho dodał, zabierając od dziewczyny butelkę. Zmusił się do wypicia kolejnego łyka, zakręcił korek i skrzywił się. – Dzięki Bogu za sztuczne słodziki, bo nie byłbym w stanie utrzymać tego w żołądku.

– Można używać słodzików w eliksirach? – zapytała zaskoczona dziewczyna. – Wiem, że cukier nie działa w żaden sposób, ale myślałam…

Severus zrozumiał, dokąd zmierzają jej myśli i drgnęły mu usta, gdy walczył ze śmiechem. Starał się przybrać niewinny wyraz twarzy.

– Cukier nie działa, ale większość sztucznych słodzików jest dobra.

Hermiona uśmiechnęła się bardzo psotnie, a w jej brązowych oczach tańczył śmiech.

– Więc eliksir tojadowy wcale nie musi tak okropnie smakować?

W ostatniej chwili mężczyzna powstrzymał się przed przygryzieniem wargi i uśmiechnął się złośliwie.

– Nie – ku jego wewnętrznej radości dziewczyna zaczęła się śmiać. Jej śmiech był miły, czysty i radosny, i z przyjemnością uświadomił sobie, że to on go spowodował.

– Biedny Lupin! Pański sekret jest ze mną bezpieczny, proszę pana.

– Och, wiem o tym – odpowiedział bez zastanowienia, a to wywołało jej kolejny zadowolony uśmiech. Korzystając z tego, że niczego się nie spodziewała, odezwał się, gdy zaczęła się odwracać od niego. – Panno Granger?

– Tak, proszę pana?

– Dlaczego Potter zachowuje się tak osobliwie podczas lekcji Obrony? – łagodnie zapytał.

Był pod wrażeniem. Rumieniec ledwo się zaczął, a już miała nad nim kontrolę. I gdyby się go nie spodziewał, nie zauważyłby dodatkowego koloru na już zarumienionych od wysiłku i zimna policzkach. Jej oczy tylko nieznacznie drgnęły i nawet nie próbowała przygryźć wargi, gdy spokojnie odpowiadała:

– Naprawdę nie wiem, proszę pana.

Ha. Zawsze szybko się uczyła. Oczywiście większości ludzi nie spodobałoby się to, że nauczenie się przekonująco kłamać to dobra umiejętność, ale on zawsze uważał, że to jedna z najbardziej przydatnych umiejętności. Opierając się chęci skomentowania tego, uniósł brew i stwierdził:

– Skłamała mi pani.

– Tek, proszę pana – przyznała, uśmiechając się sucho w sposób, który lubił. Bardziej rozbawiony niż zagniewany, niewyraźnie mruknął:

– W porządku. Najprawdopodobniej i tak nie chcę wiedzieć. Jeśli łaska, doradź mu, żeby bardziej się krył z tym, co go trapi.

– Tak, proszę pana – przytaknęła. Obróciła się i oddaliła, nim mógłby powiedzieć coś jeszcze.

Uśmiechnął się sucho, gdy obserwował, jak dziewczyna wraca do zamku. Była wystarczająco mądra, by wiedzieć, że miał na myśli całą ich trójkę, a nie tylko Pottera. Miał nadzieję, że to, co ich martwiło, szybko minie zanim on zacznie się martwić i zastanawiać nad tym, co to jest i czy to przypadkiem nie on zrobił coś źle. Miał wystarczająco dużo źródeł poczucia winy i zagrożeń dla swojego zdrowia psychicznego, by nie dodawać do tego doprowadzania się do szału przez ponowne zachowywanie się, jak niedojrzały nastolatek.

———————–

*Protego – oznacza ochronę, i tarczę ochronną

** Arcanum specialis revelio – w luźnym tłumaczeniu: Pokaż mi swoje sekrety.

Rozdziały<< Goniąc Słońce – Rozdział XXIGoniąc Słońce – Rozdział XXIII >>

Seyli

Wierna i zapalona czytelniczka Sevmione od niemalże dekady. Miłośniczka kotów, gór, tańców hulańców, dobrego jedzenia i szczęśliwych zakończeń we wszystkich fickach, które czytuje :). Od grudnia także samozwańcza tłumaczka, która wreszcie odważyła się wrzucić w Internet coś chociaż połowicznie swojego autorstwa.

Ten post ma 12 komentarzy

  1. Bardzo przemyślany prezent i z wyraźnym przekazem, że Hermiona się o niego troszczy. 😀 Osobiście uwielbiam ręcznie robione prezenty, bo pokazują, że ktoś naprawdę włożył wiele wysiłku w jego zrobienie, a nie tylko poszedł do sklepu i kupił.

  2. To jest coś, co zawsze mnie zastanawiało. Jakim cudem to talentem Lily Slughorn tak się zachwycał, skoro prawdziwym geniuszem eliksirów był Snape? Wydaje mi się, że albo to spora dziura logiczna, albo Lily odbierała niezasłużone laury za prace SeverusaWróć do czytania

  3. Generalnie gdyby nadal to robił tylko z powodu Lily, to taka obsesja to ogromna czerwona flaga. Książki próbowały go pokazać jako tragicznie romantycznego, ale w gruncie rzeczy zrobiły z niego żałosnego, obsesyjnego stalkeraWróć do czytania

Dodaj komentarz