Sojusz, Granger? – Rozdział 90

Jej słowa rozpłynęły się na wietrze, który towarzyszył im podczas przechadzki. Nie słyszała ich, nie słyszała nic, co im zawtórowało — jakby został jej wyłącznie wzrok. Spojrzała na idącego obok Snape’a, do którego najwyraźniej musiała powiedzieć coś zabawnego. Pierwszy raz na tyle, żeby zobaczyć u niego jakąkolwiek ludzką reakcję.

Uśmiech na jego posągowym profilu. Nikły, jakby w ogóle go tam nie było. Jakby był wytworem jej wyobraźni. Krzywy grymas na ustach, wokół których pojawiły się delikatne zmarszczki. Ścisnął wąskie wargi, wydymając je lekko do przodu, a nozdrza orlego nosa poruszyły się, wypuszczając stłumione prychnięcie. Jego oczy z kolei… 

Merlinie. 

Ciemne, nieduże oczy uciekły w dół pod wymownie poruszającą się brwią, a ona nie potrafiła opisać, co ten widok — tak ulotny, że gdyby mrugnęła, nic by nie dostrzegła — w niej wywołał. Poczuła tylko, że skobel furtki w jej sercu poluzował się, jakby czekał, aż odpowiednia osoba znajdzie sposób, aby wprawić w ruch zardzewiałe zawiasy.

Nagle sceneria zmieniła się. Nie szła już obok niego, a otaczająca ich zewsząd zieleń zamieniła się w popiel… Kolor jego pościeli. Leżała na dużym łóżku, z półprzytomnie otwierającymi się oczami. Rozbudzający się powoli mózg zanotował kilka niepasujących do układanki elementów i potrzebował chwili, aby dojść do siebie.

Jej głowa nie spoczywała na poduszce — tylko na kościstym ramieniu, niemal w zagłębieniu lewego obojczyka. Jej dłoń nie obejmowała kołdry, nie zaciskała się na prześcieradle — leżała na unoszącej się spokojnie klatce piersiowej, przykryta inną, dużą, żylastą dłonią, przyciskającą jej własną do ciepłej skóry, pod którą czuć było statyczne, spokojne bicie serca.

Uniosła spojrzenie, wyłapując krawędź ostro zakończonej żuchwy tuż przy swojej twarzy. Merlinie… Spała wtulona w ciało Snape’a. Pierwszy szok minął tak szybko, jak niespodziewanie Hermiona poczuła zaciskającą się na jej talii drugą dłoń mężczyzny. Musiał wyczuć jej słaby ruch w swoich ramionach, jednak nie obudził się. Nie odsunął jej, nie… Nie wiedział nawet, że znalazła się tak blisko. Nie było to dla nich naturalne, żadne z nich nie lgnęło nigdy do takiej bliskości. Ale najwyraźniej podświadomie żadne z nich nie miało wobec tego większych zastrzeżeń.

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Widok śpiącego Snape’a stał się dla niej definicją spokoju. Był tak przyjemny, a jednocześnie tak niecodzienny, że naturalnie, utożsamiła go z czymś, co mogła i chciała codziennie oglądać. Mimo, iż nie był to pierwszy raz, gdy spała w jego kwaterach, był to jedyny raz, gdy oboje pozwolili swoim murom obronnym runąć w tak spektakularny sposób; ignorując odgłosy walących się ścian, które zagłuszały odgłosy wzajemnych oddechów.

Ostrożnie wyswobodziła dłoń z uścisku, nie chcąc obudzić ciemnowłosego mężczyzny i podniosła ramię do bladego policzka. Zupełnie nie umiała się temu oprzeć. Była świadoma, że Severus może się obudzić — nakryć ją na czułości, o jaką ona sama się nie podejrzewała, a z którą on mógłby nie czuć się komfortowo. Zawahała się na tę myśl i niespodziewanie usłyszała donośny łoskot.

Obudziła się nagle. Zdecydowanie zbyt nagle jak na swoje standardy. Otworzyła oczy, słysząc rumor z dziennej części gabinetu i podniosła się, rozglądając dookoła. Spała u siebie. Sama. Choć najwyraźniej nie była sama w swoich kwaterach.

Zsunęła nogi z łóżka i owinąwszy się w szlafrok, powoli podeszła do drzwi. Złapała po drodze różdżkę z szafki nocnej, choć wiedziała, że nic jej nie grozi i to najprawdopodobniej Albert w końcu zdecydował się powrócić do swojej ramy — oznajmiając to wszem i wobec mimo wczesnej pory.

Hermiona uchyliła drzwi, jednak zanim zdążyła spojrzeć w kierunku wiszącej nad kominkiem ramy, jej oczy natrafiły na drobne ciało przy stoliku i aż uniosła zaskoczona brwi.

— Różyczko?

Skrzatka, mocno skonsternowana nagłym pojawieniem się młodej nauczycielki, odwróciła się na pięcie, a taca w jej dłoniach upadła na ziemię ze znajomym łoskotem.

— Panienka wybaczy — mruknęła, kłaniając się nisko i zbierając metalowe naczynie z ziemi. — Różyczka nie chciała panienki obudzić.

— Co tu robisz?

Nie musiała właściwie pytać — parująca filiżanka kawy i talerzyk z maślaną bułką stojące na stoliku były dość wymowne. Hermiona nie oczekiwała jednak ani wizyty, ani przysługi, stąd pytanie pojawiło się na jej języku automatycznie.

— Skrzaty w kuchni plotkują… o tym co się stało z panem Snape’em… — Szatynka odetchnęła głęboko, widząc malującą się na twarzy stworzenia troskę i przejęcie. — Różyczka nie wiedziała, co zrobić, więc uznała, że… skoro nie może służyć paniczowi, usłuży chociaż panience Hermionie.

Jej gardło ścisnęło się, kiedy zdała sobie sprawę, że skrzatka tęskniła za Severusem. Przywiązała się do ich rutyny, do ich małego układu, ale i do niego samego — a teraz była zagubiona. Nie umiała znaleźć sobie miejsca.

— Nie musiałaś tego robić — upomniała ją Hermiona, choć jej głos nie wyrażał złości. 

Skrzatka spojrzała na nią ze skruchą, która natychmiast wywołała w kobiecie wyrzuty sumienia. Podeszła pod kominek i zmarszczyła brwi, czując, że jej gardło ściska się ze wzruszenia.

— Panienka jest dobra dla Różyczki — usłyszała. Głos skrzatki trząsł się, a drobne dłonie zaciskały na tacce, którą wciąż dzierżyła w rękach. — Nie tylko zresztą dla Różyczki, dla wszystkich skrzatów. Dla panicza Severusa też. Różyczka z radością będzie panience służyć, dopóki panicz nie wróci do sił.

Stworzenie skłoniło się ponownie do samej ziemi, a szatynka uchyliła usta, chcąc ją zbesztać — ale w porę przypomniała sobie, że to syzyfowy wysiłek. Zawsze miał iść na marne. Tak jak prośby, by Różyczka nie mówiła do niej “panienka”. Hermiona westchnęła, siadając na jednym z foteli i uśmiechnęła się, widząc, że rogalik posmarowany był masłem i konfiturą.

Dokładnie tak, jak lubiła najbardziej. Jak jej mama robiła, gdy była mała.

— Dziękuję — powiedziała. — To bardzo miłe z twojej strony.

Różyczka po raz trzeci ukłoniła się i deportowała z jej gabinetu, zostawiając samą z porannym posiłkiem i kawą, której Hermiona już dawno nie piła ciepłej i nie w pośpiechu. I choć od razu dopadły ją wyrzuty sumienia, zapach słodkiej bułki i palonych ziaren dotarł do niej ze zbyt wielką siłą. Pochłonął wszystkie jej myśli, zanim zajęło je poczucie winy, którego ślad znikł wraz z pierwszym łykiem gorącego napoju.

Ostatnie kilka dni spędziła kursując pomiędzy Mungo, a Hogwartem — z naciskiem na Mungo. Spędzała tam każdą wolną chwilę; zarówno pod salą Snape’a, jak i pod laboratorium, biorąc na siebie po cichu odpowiedzialność za obserwację przeprowadzanych badań. Wciąż czekała na wieści od uzdrowicieli, zarówno na temat leku od Murraya jak i o stanie Severusa — którego, wbrew początkowym zapewnieniom, wcale nie mogli wybudzić ze śpiączki na życzenie.

Hermiona wiedziała też, że jeśli mężczyzna się nie obudzi — a znając jego niesamowicie uparte tendencje podejrzewała, że nie nastąpi to szybko — ta sama perspektywa czekała ją na nadchodzące dni. Jak nie tygodnie. Nie zamierzała jednak narzekać i bez wahania przejęła na siebie zajęcia Snape’a, tak jak obiecała Minerwie, a ponadto zajęła się układaniem planu egzaminów i OWTM-ów, które nieubłaganie i nieuchronnie się zbliżały. Co powoli, z dnia na dzień, dawało się jej we znaki.

Aurora i Henry dbali jednak, by przynajmniej na posiłkach, na których pojawiała się sporadycznie, zjadała wystarczającą ilość jedzenia, a w przerwach od swoich zajęć starali się dotrzymać jej towarzystwa — nie narzucając pomocy, ale wciąż próbując podtrzymać dobry humor. Ten jednak powoli ustępował i robił miejsce zmęczeniu, przed czym Hermiona niestrudzenie próbowała się bronić.

— … dlatego stwierdziłam, że zaproszę też Sybillę…

— Słucham?

Sinistra, idąca korytarzem obok niej, uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na młodszą czarownicę, która przypatrywała się jej mocno skonsternowana.

— Sprawdzam, czy mnie słuchasz — wyjaśniła rozbawiona.

Czekała na Hermionę, która skończyła właśnie swoje czwartkowe wykłady i zamierzała zabrać ją najpierw na kolację, a potem do siebie — na herbatę lub nalewkę. Co próbowała wytłumaczyć, zanim kobieta nie odpłynęła myślami w siną dal.

— Słucham — mruknęła szatynka. — Przepraszam, słucham cię. Jestem tylko trochę… zmęczona.

W zamian za wyznanie otrzymała kolejny pobłażliwy uśmiech, tym razem jednak podszyty niezamierzoną i niezręczną opiekuńczością.

— I zupełnie gdzie indziej, wiem — stwierdziła Aurora.

Na moment między kobietami zapadła cisza, która towarzyszyła im, kiedy przemierzały ostatnią część korytarza. Ciemnoskóra czarownica zerknęła ukradkiem w bok, orientując się, że jej próby odwrócenia uwagi miały pójść na marne. Hermiona wyglądała, jakby coś zżerało ją od środka i chciała to z siebie wyrzucić; i nie miało jej ulżyć, dopóki tego nie zrobi.

— Masz jakieś nowe wieści?

— Nie — mruknęła szatynka. — Nie miałam kiedy wybrać się do Mungo przez nawał zajęć, ale dałam Whitlockowi to. — Kobieta wyciągnęła z kieszeni popielatej szaty niewielką, miedzianą monetę i poruszyła nią wymownie. — Ma mi dać znać, jeśli cokolwiek będzie się działo.

Sinistra uniosła brew, biorąc do ręki zaczarowany galeon i chwilę przyglądała mu się bez słowa.

— I nie odezwał się? — zapytała nieco retorycznie. Przydługa grzywka zsunęła się na orzechowe oczy, gdy Hermiona mimo wszystko zaprzeczyła ruchem głowy, na co Aurora odparła od razu: — To dobrze. Przynajmniej mu się nie pogarsza.

Zdecydowanie nie oczekiwała, że jej słowa zostaną z miejsca zaatakowane. Brak energii młodszej kobiety sprawił jednak, że jej odpowiedź straciła moc, ale irytacja nadała jej dziwnego, ciężkiego wydźwięku.

— Ale też się nie poprawia. Wiem, że to nie jest zależne od niego, że to nie jego decyzja… Tylko to czekanie mnie już wykańcza. — Młoda kobieta dostrzegła wymowny, zachęcający wzrok idącej obok czarownicy, a licha tama ulepiona ze strzępek przyzwoitości pękła, jakby tylko czekała na zielone światło. — Rozumiem, że chcą być pewni, co mu podają, naprawdę. To przecież logiczne, że nie mogą dać mu czegoś, co by miało mu zaszkodzić. Ale to wszystko tyle trwa… A ja nie mogę niczego przyspieszyć. Nic zrobić. To jest takie… niesamowicie frustrujące. — Przełknęła ślinę, mrużąc oczy i uspokajając ton. — Nie mogę się na niczym skupić. Już nie mówię tylko o swoich zajęciach, ale o wszystkim innym…

— Może za dużo na siebie wzięłaś? — zapytała Aurora, wchodząc młodszej koleżance w słowo, choć ta i tak zamierzała urwać. Czuła, że inaczej jej narzekaniom nie byłoby końca. — Chodź — dodała nagle czarnoskóra nauczycielka, łapiąc Hermionę pod ramię. Zamiast w dół klatki schodowej, skierowała się w górę, w stronę ruchomych schodów. — Poproszę skrzaty, żeby przyniosły kolację do moich kwater.

— Nie ma mowy — obruszyła się gryfonka, wysuwając rękę z uścisku starszej koleżanki i zatrzymując w miejscu. Posłała jej waleczne spojrzenie, marszcząc brwi i dodała: — Nie ma absolutnie żadnej potrzeby…

Sinistra nie miała jednak zamiaru dać jej dokończyć. Stanęła tuż przed nią, mierząc ją stanowczym wzrokiem i weszła jej w słowo bez żadnego pardonu.

— Mam nadzieję, że się przesłyszałam i nie próbowałaś się ze mną kłócić.

Przegrała. Hermiona z uchylonymi ustami patrzyła na wyższą od niej czarownicę, a w jej oczach malowała się poddańcza chęć mordu. Nie lubiła jak rozstawiało się ją po kątach, ale Aurora najwyraźniej zrozumiała tę samą rzecz, którą odkrył w młodej gryfonce Snape i każdy, kto nieco dłużej z nią poprzebywał — osłabiona nie była aż tak waleczna, za jaką chciała uchodzić.

Pozwoliła poprowadzić się po schodach ku platformie, a kiedy stanęła na ruchomym stopniu, zerknęła na Sinistrę. Wiedziała, że kobieta nie chciała dla niej źle. I chyba przez tę troskę, tę niezręczną matczyną opiekę, jaka biła od kobiety, uśmiechnęła się słabo pod nosem. Ten wyraz szybko jednak zważył się, gdy dodała:

— Wiesz, to naprawdę niewiele — powiedziała, gdy schody ruszyły w górę. Zorientowała się, że czarownica nie zrozumiała kontekstu jej słów. — Zajęcia Severusa, egzaminy… Poza tym, póki Horacy jest w Londynie, tak naprawdę nie ma kto się tym wszystkim zająć — stwierdziła i zanim Aurora odpowiedziała, na co bardzo wyraźnie miała ripostę, Hermiona dodała: — Minerwa i tak obiecała zająć się OWTM-ami Severusa, a do tego wzięła na siebie zajęcia, których ani ja ani Filius nie daliśmy rady pokryć. A on też ma swoje obowiązki, OWTM-y i pewnie sporo zadań jako zastępca…

— Ty też masz swoje zajęcia — stwierdziła wymownie Sinistra.

Orzechowe oczy skierowały się przelotnie w jej stronę.

— Proszę cię — prychnęła. — Mój grafik zmieściłby przynajmniej dwa takie przedmioty. Poza tym… Ja nie budzę się codziennie z bólem, który utrudnia mi funkcjonowanie — dodała, jakby ten wyrzut siedział w niej od zawsze i czekał na swoją kolej. — Nie muszę w takim stanie iść na zajęcia, prowadzić wykładów, konsultacji… Dodatkowych zajęć do późnego wieczora. Nie muszę potem siedzieć pół dnia i sprawdzać prac, przygotowywać materiałów do egzaminów. — Poczuła, że jej gardło zacisnęło się na gorzkiej, suchej masie, która utknęła w jej przełyku. — My się tym wszystkim podzieliliśmy, a on robił to nie wiedząc, w którym momencie dopadnie go ból. To wciąż brzmi nieuczciwie.

Platforma zatrzymała się przy najwyższym stopniu, a ciężki zgrzyt dodał wypowiedzi młodej czarownicy dramatycznego patosu. Hermiona, czując, że jej oddech przyspieszył, a brwi zmarszczyły się w bardzo widocznym geście, odwróciła się i zeszła na stabilne podłoże. Aurora obserwowała jej plecy z przejętą miną, podążając za nią bez słowa.

Kiedy jednak dostrzegła, że kobieta odwraca się w jej stronę ze skruszoną miną, powiedziała:

— Nie przepraszaj.

Szatynka dostrzegła zaciętą minę Sinistry, która bez słowa wyminęła ją i ruszyła w stronę schodów na Wieżę Astronomiczną. Uśmiechnęła się pod nosem, zanim za nią ruszyła, zastanawiając czy jej mimika twarzy była naprawdę i dosadna, czy po prostu Aurora i Snape potrafili czytać — zwłaszcza jej — w myślach.

— Sypiasz w ogóle cokolwiek? 

Hermiona posłała zaskoczone spojrzenie idącej po zewnętrznej stronie krętych schodów kobiecie, która wyczekująco unosiła brew.

— Tak — odparła.

— Ale to nie pomaga, prawda? — Aurora miała w rękawie pytanie uzupełniające i nie sprawiała wrażenia, jakby tym razem oczekiwała odpowiedzi. — Duma dumą, ale wiesz, co chcę ci doradzić. 

Poppy z pewnością znalazłaby coś, z czego Hermiona mogłaby skorzystać. Aurora, która sama doświadczyła przewlekłej bezsenności, nie mówiła tego wyłącznie z troski, a doświadczenia — chcąc jej oszczędzić rozumu, który mogłaby stracić.

To rozwiązanie miało jednak jedną, ogromną wadę — wszystko, z czego miałaby skorzystać w skrzydle szpitalnym, zaopatrywane było przez Severusa. Przez jego niedyspozycję, ta odpowiedzialność miała spaść na Horacy’ego. A mając w pamięci jego niechlubne pretensje, Hermiona zdecydowała wybrać dumę.

— Wolałabym, żeby to się po prostu skończyło — powiedziała, kiedy wchodziły do okrągłego salonu. Ilekroć go odwiedzała, miała wrażenie, że należy do Sybilli; choć ten nie był mimo wszystko aż tak ostentacyjny. — Jestem już psychicznie wyczerpana tym, że jedyne, co mogę zrobić, to czekać. Jeszcze do tego one…

Kobieta machnęła energicznie ręką, siadając ciężko na fotelu. Aurora, która zdążyła wezwać skrzata, poprosiła go o dwie porcje kolacji, a kiedy stworzenie zniknęło, zerknęła na młodszą koleżankę pytająco.

— One?

Uniosła brew, lewitując ku nim tacę z dzbankiem w wiklinowym ochraniaczu i dwie szklanki, do których nalała im obu po małej porcji nalewki. Słodkiej, nie podłej, co nie umknęło uwadze Hermiony.

— Minerwa i Eileen — wyjaśniła. — Mam wrażenie, że jak docinały sobie nawzajem były bardziej znośne niż teraz. 

— A co te stare wiedźmy wymyśliły tym razem? Myślałam, że w końcu zaczęły ze sobą rozmawiać jak ludzie. — Sinistra dostrzegła wymowne spojrzenie młodszej koleżanki i cmoknęła porozumiewawczo ustami. — Ach. Czyli wszystko po staremu.

Szatynka opadła na miękkie oparcie fotela obitego kwiecistym materiałem i pokręciła głową zrezygnowana.

— Nie wiem jak, ale jest nawet gorzej — stwierdziła Hermiona. — Na początku jeszcze próbowały udawać, jakoś się porozumiewać, ale teraz po prostu kompletnie się ignorują. I to nie w jakikolwiek subtelny sposób.

Aurora kręciła głową silniej z każdym słowem, wyglądając na równie zażenowaną, co zawiedzioną, jednak jej brwi rozprostowały się nagle i uniosły w bardzo jednoznacznym geście. 

— Cóż — mruknęła. — Jakby nie patrzeć, tego właśnie chciałaś.

Orzechowe oczy skierowały się w jej stronę ze zrezygnowanym wyrazem.

— Liczyłam, że się jakoś dogadają — przyznała Hermiona.

Ciepły, serdeczny uśmiech pojawił się na ciemnych ustach, które umoczone w owocowym alkoholu nabrały purpurowego odcienia. 

— Och, złotko. 

Dźwięk aportacji zagłuszył jej pobłażliwy ton, a skrzat zjawił się koło nich z metalowym wózkiem na ładnie zdobionych nóżkach. Hermiona przyglądała się z przepraszającą miną jak Imbir, którego chyba nigdy nie słyszała mówiącego choć jedno słowo, układa na podłużnym stoliku talerze, a kiedy sięgnęła po jeden z nich, chcąc pomóc w dystrybuowaniu naczyń, zarobiła jego obrażone spojrzenie.

Kiedy skrzat zniknął, kłaniając się nisko na ich wdzięczne słowa, Aurora wymownie podsunęła jeden z talerzy siedzącej obok gryfonce.

— Trzymaj — mruknęła. Z zadowoleniem obserwowała, jak Hermiona poddańczo zabiera się za gotowaną rybę z warzywami, ciesząc się wbrew pozorom, że nie musiała wmuszać w nią jedzenia. Bądź, co bądź, nie była jej matką. — Wiesz, bez urazy — dodała, sama biorąc kęs ciepłego jeszcze jedzenia — ale właściwie to nie powinnaś mieć pretensji do ludzi, skoro oczekujesz od nich niemożliwego.

Miała ochotę zaśmiać się na minę młodszej czarownicy, która wręcz błagała, aby jej nie dobijać. Hermiona, najwyraźniej mająca w sobie jeszcze cień nadziei, zapytała:

— To naprawdę było aż tak naiwne z mojej strony?

Tym razem uśmiech Sinistry przerodził się w słaby śmiech.

— Nie zrozum mnie źle — powiedziała kobieta, upijając łyk nalewki — ale naiwne to było myślenie, że znasz definicję słowa “uparty”, bo sypiasz ze Snape’em.

Hermiona aż uniosła brew, kiedy zmęczenie i otępienie na moment wyparowały z jej ciała, a ciekawość i zaintrygowanie wzięła górę nad zmartwieniem. 

— No wiesz co…

— Znaczy nie to, że ci się dziwię — przyznała Aurora, kompletnie ignorując oburzenie swojej rozmówczyni. — Snape jest uparty, owszem. Jak osioł albo i muł. Bądź ich całe stado. — Cienkie, brązowe brwi poruszyły się w lekkim niedowierzaniu, jednak panna Granger nie odezwała się już ani słowem. — Ale mimo wszystko nie jest najbardziej upartym człowiekiem na świecie. Istnieją tacy, którzy są ucieleśnieniem tej cechy w stopniu, do którego on się nawet nie umywa.

Dalej mówimy o tym samym człowieku? Człowieku, który wolał trzymać się swoich zasad zamiast posłuchać przełożonych, przez co wielokrotnie naraził się na zwolnienie? Człowieku, który kiedy już sobie coś wymyślił, był zdolny poruszyć niebo i ziemię, byle tylko uzyskać satysfakcjonujący efekt? Mówiły o tym samym Snapie, który rozpoczął i brnął w romans z młodszą kobietą tylko dlatego, że zawziął się, aby zrobić na złość własnej przyjaciółce?

Hermiona zmarszczyła brwi. Na tyle, na ile zdążyła poznać obie kobiety, wiedziała, że zarówno Minerwa jak i Eileen robiły przynajmniej tak samo uparte rzeczy. Mogła więc podejrzewać, że ktoś, kto znał je lepiej, miał rację mówiąc, że były momentami nawet gorsze. 

— Na przykład one, tak?

Sinistra odpowiedziała jej jednoznacznym gestem brwi i wykrzywionymi w grymasie ustami.

— Idealnie wybuchowa mieszanka dumy, upartości i złośliwości — przytaknęła.

Na moment między kobietami zapadła cisza, choć ton ciemnoskórej kobiety wywołał w Hermionie ciekawość, która rosła i nie chciała się zatrzymać. Próbowała skupić się na jedzeniu, ale podstępnie chciwe myśli nie dały jej spokoju, co w takich sytuacjach było regułą i kończyło się nieuniknionym pytaniem:

— Wiesz co się między nimi stało?

Ciemne oczy zwróciły się ku niej, a Aurora nieoczekiwanie pokręciła głową.

— Minerwa nigdy specjalnie mi się nie spowiadała — mruknęła — a ja nigdy nie naciskałam. Zresztą mnie znasz. — Gryfonka przytaknęła, nieco zawiedziona. — Wiem tylko, że kiedyś mieszkały niedaleko siebie. No i znały się z Hogwartu.

Hermiona uniosła wysoko brwi, zaskoczona słowami czarownicy.

— Matka Snape’a chodziła do szkoły z Minerwą?

Aurora przytaknęła.

— Nie jestem pewna, czy były na jednym roku, ale Minerwie kiedyś zebrało się na wspominki i opowiedziała mi trochę o ich młodości, o tym, jak spędzali wakacje, jak ona i Eileen były niemal nierozłączne — stwierdziła Sinistra. — O tym, co się potem stało też próbowała mi powiedzieć, ale zagotowało ją tak, że niewiele z tego zrozumiałam. Zresztą Minerwa była wtedy dość…

Wyczekiwanie na twarzy młodej gryfonki było wręcz komiczne.

— Zdenerwowana? — zapytała po chwili ciszy, a Sinistra od razu sprostowała:

— Pijana.

Drobna dłoń niemal od razu zakryła usta, ukrywając odruchowe parsknięcie. Ciemnoskóra nauczycielka dostrzegła wzrok Hermiony i sama prychnęła rozbawiona pod nosem. Pokręciła w końcu głową, pierwsza uspokajając zduszony śmiech i dodała:

— W każdym razie nie wiem, co dokładnie między nimi zaszło. Jedynie, że się pokłóciły i to całkowita wina Eileen. Według Minerwy, oczywiście — mruknęła, wymownie wykrzywiając usta w podkówkę. — Jaka jest prawda, nie mam pojęcia. Ciężko mi też to zresztą obiektywnie ocenić, bo nawet Eileen znam jej oczami.

Gryfonka odłożyła talerz, widząc, że niewiedza Aurory wcale nie oznaczała braku jakichkolwiek informacji.

— Myślałam, że też ją znasz — powiedziała zaciekawiona. Sinistra posłała jej przelotne, pytające spojrzenie, więc dodała: — Eileen.

— Och, nie nie — zaprzeczyła kobieta, kręcąc lekko głową. — Widziałam ją tylko raz, ale to było zaraz po tym jak zaczęłam tu pracę, więc nie miałam nawet pojęcia, kim jest. — Ciemne oczy uciekły na chwilę w bok, a nostalgia zasnuła je delikatną, lekką mgłą, gdy czarownica oparła rękę na podłokietniku i przytknęła dłoń do podbródka. — Nie, ja jestem tylko powiernikiem, któremu Minerwa czasem chce się wygadać — stwierdziła po chwili. Na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech, z którym spojrzała na Hermionę i dodała: — Ona też jest człowiekiem, wiesz. Ma swoje wady i popełnia błędy, ale w gruncie rzeczy to dobra przyjaciółka.

Nawet przyjaciele czasem następują nam na odcisk.

Hermiona nie miała podstaw nie wierzyć Aurorze, choć dyrektorka wyrobiła sobie w jej oczach pewną opinię i podobnie jak jej rozmówczyni, była już nieco stronnicza. Wiedziała jednak, że z jakiegoś powodu i mimo niezgód w pewnych kwestiach, zarówno ona jak i Severus latami przyjaźnili się z Minerwą — co musiało mieć przecież jakieś podstawy.

Spojrzała na kobietę, marszcząc brwi. Nie chciała ani przytakiwać, ani się kłócić, bo ufała osądowi starszej koleżanki. Czuła jednak, że było coś, co chciała w tej kwestii powiedzieć — nie była jednak pewna, jak powinna sformułować myśli. Chwilę biła się z nimi, przełykając ślinę, aż w końcu mruknęła:

— Ty też nią jesteś. — Sinistra uniosła wysoko brew, zaskoczona odpowiedzią Hermiony, która postanowiła złamać niezręczną ciszę ciepłym uśmiechem. — A ja w całym tym zamieszaniu nie zapytałam nawet jak się czujesz. I co z twoimi badaniami.

Aurora poprawiła się na fotelu, wyraźnie skonsternowana słowami, które padły w jej stronę. Zmarszczyła czoło, czując, że coś rozlało się po jej sercu i choć było to początkowo nieprzyjemne uczucie, w pewnej chwili niezręczność przerodziła się w dziwne, słabe wzruszenie. Popatrzyła na Hermionę spod ściągniętych brwi i zapytała:

— Co z nimi?

Młodsza z czarownic uśmiechnęła się pobłażliwie.

— Wiesz, o co pytam — odparła.

Miała ochotę zaśmiać się, widząc jak ciemne oczy wywracają się ku sklepieniu w akompaniamencie cichego, zrezygnowanego prychnięcia.

— Jeszcze nie dostałam żadnych wieści — odparła Sinistra. — Obiecuję dać ci znać, jeśli tak się stanie. — Obserwowała, jak Hermiona przytakuje usatysfakcjonowana i zmrużyła oczy, widząc jej ociężałe spojrzenie. — Chociaż to naprawdę nie jest coś, czym powinnaś sobie zawracać głowę. Wystarczy, że martwisz się o Severusa — mruknęła i uśmiechając krzywo, dodała: — Bo odpuścić wiem, że sobie nie odpuścisz.

Na kilka sekund zapadła między nimi cisza. Młoda czarownica najpierw uśmiechnęła się, słysząc nieco prześmiewczy ton koleżanki, ale szybko zdała sobie sprawę, że ta miała rację. Tylko z zupełnie innych powodów, niż się pozornie wydawało.

— Wiesz, że nie mogę… — zaczęła, ale Sinistra szybko jej przerwała:

— Możesz. Tylko myślisz, że ci nie wolno.

Zaskoczone spojrzenie Hermiony utkwiło się w jej chełpliwej, choć całkiem poważnej minie. 

— Nie dziw się tak, znam cię już trochę — dodała. — Zapominasz czasem, że jesteś człowiekiem, a ludzie mają emocje i nie zawsze działają racjonalnie. Często nie kierują się rozsądkiem.

Hermiona niemal natychmiast zmarszczyła brwi.

— Tylko, że ja nigdy taka nie byłam — mruknęła pod nosem. — Emocjonalna — wyjaśniła, widząc unoszącą się pytająco brew Aurory. — Wszyscy zawsze mi powtarzali, że umiałam podejść do problemu na chłodno, jak dorosły…

Niespodziewanie gorzkie prychnięcie przerwało jej wypowiedź, a pobłażliwe spojrzenie i uśmiech Sinistry nieco ją zirytowały. Choć było w tym coś niepokojąco ciężkiego, przez co Hermiona nie odezwała się i pozwoliła kobiecie zrobić to jako pierwszej.

— Posiadanie emocji nie świadczy o dziecinności — stwierdziła. Dostrzegła, że jej odruchowa reakcja nie spodobała się gryfonce i dodała: — Inaczej Minerwa nigdy nie zatrudniłaby Sybilli. 

Niestety, jej żart również nie został dobrze odebrany. Aurora zrozumiała, że Hermiona musiała poczuć się jak dziecko, którego problemy nic nie znaczą dla rodzica. Choć zupełnie nie to miała w zamyśle, nieopatrznie zlekceważyła jej uczucia.

Odłożyła swój talerz i uśmiechając się do kobiety szczerze, powiedziała spokojnie:

— To normalne, że teraz twoje priorytety idą z serca, a nie głowy. To nie wojna, gdzie musiałaś mieć na wszystko plan

Hermiona nie przestała marszczyć brwi, choć jej spojrzenie zmieniło się. Jakby słowa Aurory przywołały wspomnienia, których się nie spodziewała. Nie w takim momencie. Nie zrozumiała też od razu jaki sens miało to, co powiedziała siedząca naprzeciw niej kobieta.

— Wtedy i tak go nie mieliśmy — mruknęła cicho.

— Ale wbrew pozorom wiedziałaś, plus minus, co cię czeka.

Teoretycznie? Absolutna prawda. Wiedzieli, że muszą znaleźć horkruksy, że czeka ich walka. Tak naprawdę lata wcześniej nabyli świadomość — choć żadne z nich tak mocno się na tym nie skupiało — że kiedyś przyjdzie im stanąć oko w oko ze złem. W teorii, faktycznie, wiedzieli mniej więcej co ich czeka w przyszłości.

W praktyce jednak wszystko wyglądało inaczej. Bała się wtedy, jak nigdy. Strach paraliżował ją, a niepewność o jutro tylko potęgowała niemoc i bezruch. Wiedziała jednak, że musi się ruszać, musi walczyć, musi brnąć przed siebie. Wiedziała, że musi zachować zdrowy rozsądek, bo od tego zależało wiele rzeczy, w tym jej własne życie.

— Naprawdę uważasz, że łatwiej jest kontrolować emocje podczas wojny? — zapytała. — Kiedy twoje życie jest na szali?

Aurora skinęła głową z chełpliwym uśmiechem; jakby ton pytania sugerował odpowiedź, a ona wiedziała, że i Hermiona zdawała sobie z tego sprawę.

— Oczywiście — odparła bez wahania. — Wojna to strategia, a samo życie to chaos. W czym łatwiej coś zaplanować? — zapytała retorycznie, nie dając młodszej czarownicy czasu na odpowiedź. — Narzucasz sobie za wysokie standardy. Tak naprawdę żadne z was nie miało wcześniej wiele okazji, żeby przeżyć te wszystkie codzienne, przyziemne emocje. Okradziono was z dzieciństwa i z nastoletnich lat, kiedy jest najlepszy czas, żeby się z nimi oswoić — dodała, wzruszając ramionami — więc nic dziwnego, że teraz nie umiecie się z nimi obchodzić.

Nic, co przyszło Hermionie nie do głowy, nie miało mieć sensu w odpowiedzi na słowa Sinistry. Przez chwilę siedziała tylko z lekko uchylonymi ustami, procesując wszystko, co usłyszała, a zdanie sobie sprawy, że prawda została podstawiona prosto pod jej nos sprawiło, że automatycznie go zmarszczyła.

— Strasznie irytuje mnie fakt, że zawsze masz rację — mruknęła, co spotkało się z wesołym prychnięciem Aurory.

— Pomyśl z drugiej strony jakie to cudowne uczucie mieć zawsze rację — odparła.

Gryfonka uśmiechnęła się posępnie, widząc, że ciemnoskóra czarownica podsuwa w jej stronę talerz z napoczętym jedzeniem. 

—  A teraz jedz. Inaczej Imbir się obrazi.

Tym razem to Hermiona prychnęła pod nosem.

— I co — zakpiła, sięgając po swoje naczynie — powie mi coś?

Czarne brwi uniosły się w złowrogim geście.

— Nie chcesz, żeby to zrobił.

Kobiety wymieniły rozbawione, porozumiewawcze spojrzenie i kontynuowały wieczór, do końca dnia poruszając trywialne tematy, za co kolejnego poranka — po niezwykle dobrze przespanej nocy — Hermiona była starszej czarownicy niesamowicie wdzięczna. Szybko jednak okazało się, że kilka godzin dobrej jakości snu nie było w stanie wynagrodzić zmęczenia i tego jak długotrwale odbijało się ono na życiu, ale i pracy młodej nauczycielki. 

W piątkowe przedpołudnie, między śniadaniem, a lunchem, w jej gabinecie rozległo się ciche pukanie. Kobieta, porządkująca pergaminy ułożone w nieco niechlujnych kupkach na biurku, zmarszczyła brwi i zawołała:

— Proszę!

W szparze pojawiła się blond czupryna, a jej niewysoka, pulchna właścicielka odszukała Hermionę pytającym wzrokiem.

— Mogę?

— Cassie! — Młoda nauczycielka uśmiechnęła się, zapraszając uczennicę gestem do środka. — Wejdź, proszę.

Nastolatka wcisnęła się do gabinetu, szepcząc coś do kogoś, kto został na zewnątrz, a kobieta w tym czasie przełożyła eseje klasy Severusa na bok, tak, aby pamiętać, że czekały w kolejce, aby je sprawdziła. Zwlekała z tym z uwagi na częste odwiedziny w Mungo i sprawdziany, które akurat pisała jej własna klasa, ale wiedziała, że nie mogła odkładać ich w nieskończoność. Choć piątkowy wieczór, który planowała na to poświęcić, nie był idealną porą na ciężką lekturę.

— Pani profesor, ja… — Panna Jensen podeszła bliżej nieco speszona, mnąc nerwowo dłonie przed sobą. — Chciałam zapytać o to zadanie dodatkowe.

Palce, które zliczały właśnie poszczególne kartki na niedużym stosiku, zatrzymały się, a orzechowe oczy skierowały na nastolatkę w konsternacji.

— Zadanie? — powtórzyła Hermiona.

Olśnienie uderzyło w nią znienacka; w momencie, w którym Cassie wyjaśniła:

— To na dodatkowe zaliczenie, które mi pani obiecała. 

Młoda nauczycielka przymknęła powieki, pocierając je suchymi jak papier dłońmi i westchnęła, czując gorącą falę przetaczającą się przez jej kręgosłup.

— Och, Cassie. Bardzo cię przepraszam — powiedziała z ciężkim sercem. — Kompletnie zapomniałam, że się na nie umówiłyśmy.

Czarownica sięgnęła do szuflady, w której trzymała swoje dokumenty, a sterta, którą się zajmowała, powoli zsunęła się na bok, rozsypując po biuru; całe szczęście dość składnie, tak, że chociaż kartki wciąż leżały w odpowiedniej kolejności.

— Niech to…

— To nic, pani profesor — wtrąciła dziewczynka.

Podeszła bliżej i pochyliła się nad biurkiem, układając stosik z powrotem na jego miejsce i uśmiechnęła się serdecznie do Hermiony, która szybko zaprzeczyła:

— Nie, nie. Umowa to umowa.

— To naprawdę nic wielkiego — przerwała jej niepewnie Cassie. — To tylko esej. Nie spieszy mi się z nim tak bardzo, tylko ciekawiło mnie, czy coś mam w nim poprawić. Jeśli trzeba, mogę napisać inny…

— Nie. — Hermiona wyciągnęła kawałek pergaminu, zamykając biodrem szufladę i zerknęła na estetyczne, choć wyraźnie dziecinne pismo. — Jestem pewna, że to w zupełności wystarczy — dodała. 

Obróciła w dłoniach pergamin z dwustronicowym wypracowaniem, które od żenująco długiego czasu zalegało w jej biurku, a Hermionę aż zdziwiło, że nie zapuściło korzeni; choć bardziej zawstydził ją fakt, że po prostu o nim zapomniała. 

— Daję ci to zaliczenie za sam fakt napisania pracy, a ocena to tylko formalność — powiedziała. — Obiecuję zwrócić ci je w poniedziałek. Może być?

Nastolatka uśmiechnęła się, kiwając głową.

— Dziękuję — mruknęła, jednak nie poruszyła się z miejsca; obserwując kobietę niepewnym, ale nerwowym wzrokiem, jakby coś cisnęło się jej na usta. — Pani profesor… Czy trzyma się pani jakoś?

Choć gryfonka spodziewała się próby zdobycia plotek odnośnie aktualnej sytuacji Snape’a, nie oczekiwała takiego podejścia. Zerknęła na uczennicę, która przypatrywała się jej wyczekująco — z tak czystym i szczerym wyrazem na twarzy, że Hermiona aż zmarszczyła brwi.

— Tak, Cassie — odparła, wymuszając uśmiech. — Dziękuję, że pytasz.

Panna Jensen skinęła ukontentowana głową.

— Pamiętam, jak moja babcia była w szpitalu — powiedziała. — Rodzice też mało sypiali i się ciągle martwili. Dużo się wtedy ma na głowie — dodała, wymownie się uśmiechając — ale na pewno nie takie rzeczy jak zadania domowe.

Na usta szatynki wypłynął słaby, ale szczery uśmiech. Nie chciała wychodzić na nieprofesjonalną czy zapominalską, jednak stało się — i mogła jedynie dziękować Merlinowi za wyrozumiałość innych ludzi dookoła niej.

— Obiecuję zająć się nim w pierwszej wolnej chwili — powtórzyła.

— Mam nadzieję, że profesor Snape szybko się obudzi — mruknęła dziewczynka. Zerknęła wymownie na stosik wypracowań, który poprawiała wcześniej i dodała z niezręcznym uśmiechem: — I że nie zadał ich dużo.

Hermiona spuściła brodę, kryjąc fakt, że rozbawiły ją ciepłe słowa Cassie.

— Leć już — powiedziała. — Chyba, że nie wybierasz się do Hogsmeade?

— Wybieram — przyznała nastolatka z lekkim skinieniem głowy. — Frank chciał iść do Miodowego Królestwa, bo mają tam jakieś nowe rachatłukum, chyba z pomarańczą…

Młoda gryfonka uniosła brew i uśmiechnęła się pod nosem.

— To nie każ mu dłużej czekać — powiedziała, wskazując brodą drzwi. Domyśliła się, że to jemu dziewczynka wcześniej kazała na siebie poczekać. — Miłego dnia, Cassie.

Odpowiedział jej bardzo szeroki, niezwykle uroczy uśmiech, któremu towarzyszył nikły rumieniec.

— Miłego dnia, pani profesor.

Gdy wychodziła, kobieta dostrzegła skrawek czupryny gryfona, który niecierpliwie sterczał pod drzwiami i z wyraźną ekscytacją czekał na swoją koleżankę. Bądź dziewczynę — Hermiona nie pytała, a Cassie się nie chwaliła. Tak czy siak, nauczycielka kibicowała ich znajomości, wciąż mając przebłyski swojej własnej relacji z Draco Malfoyem.

Dzięki luźnemu, przedweekendowemu grafikowi Severusa, kobieta zdołała poświęcić czas po wykładach na sprawdzenie wypracowania panny Jensen, które zgodnie z prognozą, było całkiem dobre. Bez cienia poczucia, że naciąga ocenę z uwagi na własną niekompetencję, wystawiła jej Wybitny, a kilka godzin później — skontrolowana zarówno przez Aurorę, jak i Różyczkę, która dostarczała jej teraz nie tylko poranną, ale i popołudniową kawę — odhaczyła z listy i eseje z Obrony przed Czarną Magią, które napisała dla Severusa druga klasa.

Choć nie mogła zaprzeczyć, zmęczyło ją to niemiłosiernie. Mimo, iż zagadnienia były jej znane, samo posiadanie wiedzy nie równało się z czytaniem po kilkadziesiąt razy wypocin na dany temat — które w przypadku uczniów Severusa były faktycznie na wręcz podejrzanie niskim poziomie. Hermiona lubiła naukę, lubiła akademicki tryb życia, czytanie, studiowanie i wszystko, co wiązało się z badaniami, ale czytanie bełkotu — Notabene momentami kompletnie niezrozumiałego, pomyślała — pod koniec dnia wypompowało ją z sił. Pozbawiło kilku szarych komórek.

Nie dziwiła się, że Snape powoli zaczynał mieć tego dość.

Odkładając ostatni pergamin na równy, tym razem, stosik, westchnęła ciężko, uśmiechając się jednocześnie pod nosem; dumna, że udało jej się pokonać część zaległości i starając się przy okazji nie myśleć o tych, do których jeszcze nie doszła. Postanowiła jednak zostawić je na kiedy indziej, chcąc wrócić do Mungo, które w ostatnich dniach stało się miejscem, gdzie spędzała więcej czasu niż we własnym gabinecie. 

Praca zresztą i tak powoli przestawała dawać jej ucieczkę. Nie była peleryną, pod którą mogła się schronić, aby nie dać się zalać falom niechcianych, mimowolnych myśli. Równie dobrze mogła posiedzieć w szpitalu; w razie gdyby upartość Snape’a miała napotkać swój kres.

Kiedy niecałą godzinę później dotarła do Londynu, jak zwykle najpierw zahaczyła o laboratorium na pierwszym piętrze. Zaciekawionym, choć nieco wycofanym wzrokiem przyglądała się fiolkom, które szybko obracały się w niedużej maszynie, kontrolowanej przez dwie laborantki — nieświadome, że od kilku dni były pod czujną obserwacją zafascynowanej ich pracą Hermiony. 

Kobieta, mimo okoliczności, upewniła się, że magomedycyna była karierą, którą chciała podążać. Choć była niemal pewna, że nie chce być lekarzem, wiedziała, że to, czego doświadczała — mimo okoliczności — fascynowało ją w stopniu, którego już nie była w stanie wyplenić z głowy.

Jak zwykle jednak miała zostać sprowadzona na ziemię.

— Co to znaczy odmówili?

Hugh Whitlock popatrzył się na nią nieco pobłażliwie.

— To znaczy, że nie zgodzili się na podanie…

— Wiem, co oznacza odmowa — wtrąciła Hermiona, poirytowana odpowiedzią, jaką otrzymała na swoje, całkiem głupie, pytanie. — Nie rozumiem po prostu, jak mogli się na to nie zgodzić. Jak? Odmówić pacjentowi pomocy? Przecież to niedorzeczne!

Wysoki lekarz nie spuszczał wzroku z oburzonej twarzy, obserwując jak ciemne brwi ściągają się nerwowo, a wargi drżą we wzburzeniu. Czekał, aż pierwszy szok i złość opadną, z miną, jakby dokładnie takiej reakcji się spodziewał — w końcu nie przyniósł Hermionie dobrych wieści.

— To mugolski lek — wyjaśnił w końcu. Kobieta prychnęła, kręcąc energicznie głową. — Nasz kodeks… — Dostrzegł, że Hermiona spojrzała na niego spode łba i od razu sprecyzował: — Magiczny kodeks lekarski jest… restrykcyjny. Staroświecki. Nie zezwala na używanie tego typu technologii, bo nie jest specjalnie stabilna. W większości przypadków nie można na niej polegać.

Choć brzmiał racjonalnie, słowa które wypowiadał, zamiast brzmieć sensownie, tylko spotęgowały niezrozumienie, jakie przejęło nad Hermioną kontrolę.

— W tym przypadku może wyprowadzić go ze śpiączki — odparła nieco gburowato. — Zrobić coś, czego wasza technologia nie potrafi.

Hugh uśmiechnął się pokątnie pod nosem, ale gryfonka, która akurat przestępowała zdenerwowana w miejscu, przelotnie zerkając na łóżko Snape’a, nie dostrzegła jego miny.

— Nie wiem, czy zdaje pani sobie sprawę, jak mało dostępna jest ona dla nas, nawet jako personelu medycznego — odparł spokojnie. — Nawet jeśli udałoby nam się ją jakoś zdobyć…  

— Mało dostępna nie znaczy niedostępna — przerwała mu Hermiona.

— Nawet jeśli — kontynuował niezrażony Whitlock — wciąż nie wiemy, jak na niego zadziała.

Szatynka pokręciła głową.

— Przecież Murray…

— Murray nie jest uzdrowicielem Mungo — przerwał jej magomedyk, unosząc brwi w dość jednoznacznym wyrazie. Choć polubił kobietę, nie podobało mu się, że wchodziła mu w słowo i podważała autorytet. Nawet jeśli rozumiał jej emocje. — Fakt, że jest najlepszy nie wymaże tego, że nie podlega pod naszą jurysdykcję. Nie odpowiada za swoje zalecenia przed Radą Mungo. Nie jestem nawet do końca pewien, na jakiej zasadzie odpowiada przed Kolegium Magomedyków, jeśli mam być całkiem szczery. — Hugh skrzywił się kwaśno. — Ten lek, czymkolwiek jest, nie jest czymś co znamy poza suchą teorią. Przez to nawet najdokładniejsze proporcje nie powiedzą nam, jak to na niego wpłynie. A oni… boją się konsekwencji.

Spokojny głos lekarza działał na nerwy i pozwolił Hermionie opanować porywczą reakcję i słowa, które cisnęły się jej na usta. Zdała sobie sprawę, że naskoczyła na kogoś, kto — choć mówił to, czego nie chciała słyszeć — robił tylko to, o co sama go prosiła. Informował ją o postępach na bieżąco. I mimo wszystko pomagał, choć wcale nie musiał.

— Oni to znaczy kto? Rada? — zapytała po chwili milczenia. Whitlock przytaknął. — Jak mogą bać się ratować cudze życie?

— Życie pani narzeczonego nie jest zagrożone — przypomniał jej uzdrowiciel. — A przez to stawka nie jest warta ryzyka.

Dlatego nie spróbują w ogóle.

Hermiona ledwo powstrzymała gorzki śmiech. Nie wierzyła w los, przeznaczenie ani karmę, ale wyglądało na to, że ta właśnie dopadła Severusa i miała być jego zgubą. Jego własne podejście do życia wisiało nad jego łóżkiem jak ciężkie, burzowe chmury — skutecznie zakrywając jakąkolwiek szansę na wyjście z tej sytuacji.

— Więc co teraz? Nic? — zapytała, nie chcąc jednak zaakceptować zgody jako odpowiedź. — Przecież to nie ma sensu. Nie wiedzą ani co mu dolega ani jak to leczyć, ale nie chcą spróbować niczego, co mogłoby pomóc…

— Dlatego będą go monitorować i przeprowadzać więcej testów — wyjaśnił spokojnie Whitlock.

— Na co? Choroby, których nie znają i nie umieją leczyć?

Hugh po raz kolejny uśmiechnął się pod nosem, co spotkało się z pełnym konsternacji spojrzeniem Hermiony.

— I objawy, które przy okazji udają coś, czym nie są — dodał. Zdenerwowanie w orzechowych oczach zamieniło się nagle w zaintrygowanie. — Pierwotnie myśleliśmy, że to jakaś choroba układu nerwowego. Pamięta pani… — Hermiona przytaknęła, a uzdrowiciel skinął głową, papugując jej gest. — Co prawda komórki, które produkuje jego organizm to nie te, które są dla charakterystyczne dla infekcji pourazowej, ale reagowały na leczenie. Tylko, że wiązka energii, którą wtedy widzieliśmy wcale nie pochodzi z serca.

Skoro nie z serca…

— Skąd w takim razie?

Hermiona poczuła, że coś ciężkiego ścisnęło jej wnętrzności.

— Z jego rany.

— Ale… — Kobieta zmarszczyła brwi, a jej zwoje mózgowe wskoczyły na inny trybik. — To znaczy, że jego choroba pochodzi od klątwy? Te wadliwe komórki też stamtąd pochodzą? — Jej żołądek skurczył się, a przez żyły przetoczyła dawka adrenaliny, kiedy Whitlock przytaknął. — Czyli możecie go leczyć. Może… jak wyleczymy źródło, dotrzemy do sedna problemu…

— Problem w tym, że nie możemy znaleźć ich źródła.

Miała wrażenie, że zadawała te same, głupie pytania. W kółko. Bez odpowiedzi.

— Jak to?

— Monitorowaliśmy ich aktywność trzy doby, ale nie byliśmy w stanie dojść skąd się biorą — wyjaśnił Whitock, zakładając ręce za plecy. — Tak, jakby po prostu tam były. Pojawiały się znikąd. — Lekarz podszedł do szyby i spojrzał na łóżko, na którym leżał Snape. — Prześledziliśmy cykl kilkadziesiąt razy, ale najbliżej zawsze kończyliśmy przy ranie.

Hermiona śledziła go wzrokiem, choć jej głowa nie poruszyła się nawet o cal.

— Nie mogą przecież “tak po prostu” się pojawiać — mruknęła.

Nie była już jednak pewna niczego. Nawet czegoś, co wydawało się oczywiste.

— Nie, nie mogą — potwierdził Hugh, nie odwracając się. — Chyba, że ich źródło zostało zniszczone, a pozostałość została zamknięta w…

— … w ranie — dokończyła Hermiona razem z nim.

Whitlock zerknął na nią z ukosa i przytaknął.

— Póki co, to moja najlepsza teoria.

Cień nadziei zapalił się w jej oczach, jednak nadal pozostała nieruchoma. Nie wiedziała, czy powinna brać słowa Whitlocka za “szansę”, a jeśli tak — co tym razem mogło pokrzyżować ich plany.

— No dobrze — powiedziała po chwili. — Mamy trop. Co z nim zrobimy?

— Nic — odparł magomedyk.

Fakt, że na nią nie spojrzał, rozsierdził ją. Bardziej jednak była zaskoczona tym, co powiedział; patrzyła na niego dłuższą chwilę, oczekując jakiegokolwiek wyjaśnienia. Czegokolwiek, poza pustym, krótkim słowem, którego nie chciała słyszeć.

— Nic?

Zabrzmiała o wiele słabiej, niż się spodziewała. Kiedy jednak Hugh na nią spojrzał, jej spojrzenie było inne. Pełne wyczekiwania, stłumionej wściekłości i kompletnego braku zrozumienia.

— Nic, czego jeszcze nie zrobiłem — doprecyzował. — Rana nosi ślady klątwy, ale zrost nie. Mungo musiało go pozszywać, ale pozwolili, żeby rana zagoiła się samoistnie. Z jakiegokolwiek powodu, może z uwagi na jej rozległość i umiejscowienie. — Wzruszył ramionami, znów spoglądając na łóżko Snape’a. — W każdym razie nie mamy, jak sprawdzić, co jest wewnątrz.

— Nie możemy zrobić nic? — powtórzyła Hermiona.

Irytująca czy nie, nie mogła dopuścić, żeby jej sukces z Murrayem poszedł na marne. Żeby fakt, że Severus sam był gotów walczyć o swoje zdrowie miał nie mieć koniec końców żadnego znaczenia. To wszystko nie wchodziło w ogóle w grę.

Whitlock spojrzał na nią, odwracając się od szyby i sam zmarszczył brwi.

— Będziemy go obserwować, dopóki czegoś nie wymyślimy — zapewnił ją — albo dopóki nie przekonam ich, żeby zaryzykować. Lub nie znajdę dowodu ponad wszelką wątpliwość, że powinniśmy to zrobić. To ich zadowoli, w przeciwieństwie do poszlak, które mamy teraz. — Mężczyzna zrobił krok w jej stronę, widząc, że jej spojrzenie nie złagodniało i dodał spokojnie: — Zdaję sobie sprawę, jak zaściankowi się pani wydają. Ale proszę mi wierzyć… Nie jest prosto pozbyć się lat uprzedzeń i sztywnych zasad, jakie narzucały przeszłe pokolenia, zwłaszcza, że większość z nich się w takich warunkach szkoliła — dodał, wymownie poruszając brwiami. — Chociaż rygor ma też swoje plusy. W niektórych przypadkach. 

Hermiona nabrała nerwowy oddech, jednak kiedy zobaczyła nikły, ciepły uśmiech na ustach Whitlocka poczuła, że jej serce — pulsujące do tej pory gwałtownie — powoli się uspokaja.

— Gdyby to ode mnie zależało, podałbym mu ten lek choćby zaraz — powiedział nieoczekiwanie uzdrowiciel. — Jego serce i tak nie jest w najlepszej formie, a z układu nerwowego niewiele zostało. Ale niestety — dodał, prostując się i składając dłonie przed sobą — decyzja nie należy do mnie.

Wyrzuty sumienia kompletnie pochłonęły złość na bezradność, jaką odczuwała.

— Wiem. Dziękuję, doktorze — mruknęła. Zmarszczyła brwi przepraszająco i nie do końca wiedząc, co powiedzieć, dodała po prostu: — Doceniam, co pan dla nas robi.

Lekarz nie był najwyraźniej tak urażony jej zachowaniem, jak Hermiona myślała, bo uśmiechnął się pobłażliwie, przekrzywiając lekko głowę. Poklepał ją protekcjonalnie po ramieniu i wymijając ją, skinął głową na pożegnanie.

— Panno Granger.

Słuchała odgłosu jego oddalających się kroków, patrząc za wysoką, szczupłą sylwetką, a jej ramiona odruchowo owinęły się wokół ciała. Poczuła nagle przejmujący chłód — jakby cała energia z jej ciała odpłynęła do mózgu, który zmuszony został do przyjęcia naraz wielu informacji, których nie do końca rozumiała. Ale ponad wszystko jednak poczuła się pusta. Złość, jaką początkowo czuła, wbrew pozorom szybko się ulotniła i została stłamszona smutną realizacją.

Nic, co robiła, nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. I nie miało, tak naprawdę, pomóc Severusowi. Ani gniew na decyzje Mungo, frustracja na ich olewcze zachowanie ani granie na uczuciach Murraya nie przyniosły koniec końców niczego. Czy była spokojna, zachowywała zdrowy rozsądek, czy wściekała się na to, co działo się dookoła — nie miało to znaczenia. Czy na siłę szukała rozwiązania, czy biernie patrzyła na rozwijający się przed nią dramat — niczego to nie zmieniało.

Popatrzyła na nieruchome ciało ułożone pośród kremowej pościeli, powoli odwracając się w stronę szyby i przełknęła ślinę. Poczuła się nagle jak on; jakby była biernym obserwatorem, odseparowaną częścią wydarzeń dookoła. A Eileen Snape, która właśnie pojawiła się na końcu korytarza, z lekkim niepokojem obserwowała, jak z oczu młodej kobiety znikają emocje, a na jej twarz wypływa beznamiętna maska.

~

Kiedy późnym wieczorem Hermiona wróciła do Hogwartu, okazało się, że otrzymała list od Harry’ego z prośbą o spotkanie. Nie wydawał się nagły, jakby Potter chciał po prostu nadrobić czas z przyjaciółką. Albo podświadomie wyczuł, że coś się u niej działo pomimo ich braku kontaktu i chciał to sprawdzić — choć kobieta odpychała od siebie takie pomysły, kpiąco wyśmiewając je w swojej głowie.

Długą chwilę siedziała za swoim biurkiem, wpatrując się w koślawe litery, które z biegiem lat nabrały jednak nieco estetyczności. Nie chciała znów od początku wszystkiego tłumaczyć. Nie chciała znów słuchać, że wszystko będzie dobrze, że Snape z tego wyjdzie, a ona nie powinna się martwić. Wygrała walkę ze zdrowym rozsądkiem i trzymała go w szachu, bo odcinała się od niepotrzebnego rozmawiania o tej sytuacji, zwłaszcza w sposób, który miał nic nie przynieść. A rozmowa z przyjacielem mogła storpedować jej starania; stanowiła zagrożenie dla wysiłku, który poszedłby na marne. Choć wiedziała, że Harry, ze wszystkich ludzi na świecie, zrobiłby to wyłącznie z troski.

Mimo tego odpisała, zgadzając się na spotkanie i w niedzielny poranek pojawiła się w Londynie. Zaszyła się w rogu przytulnej kawiarni, w której zwykli się spotykać, a kiedy kelner podszedł z kartą, bez patrzenia na nią zamówiła czarną kawę. Czekając na przyjaciela, złożyła przed sobą dłonie, wodząc palcem po wargach w bezwiedny sposób, a jej nieobecne spojrzenie ślizgało się po szklanej wystawie; choć żaden z cukierniczych wyrobów nie przykuł uwagi Hermiony. 

Nawet szarlotka.

— Hej!

Słysząc znajomy głos wyprostowała się, odnajdując wzrokiem sylwetkę, która w mgnieniu oka zbliżyła się przy stoliku. Harry usiadł przy nim, ściągając z siebie cienką, przejściową kurtkę, a młoda kobieta posłała mu ciepły uśmiech.

— Cześć.

— Merlinie, źle wyglądasz — stwierdził od razu Potter.

Gryfonka odruchowo uniosła brew. On za to wyglądał dobrze. Nawet bardzo. Jego włosy były wyraźnie świeżo przystrzyżone, choć zawsze stanowiły wyzwanie w tej kwestii, za to twarz nosiła ślady krótkiego zarostu, który dodał jej kształtom zaskakującego, ale eleganckiego wyrazu. 

Całość sprawiała wrażenie, jakby Harry emanował zaraźliwą, pozytywną energią, a Hermiona mogła jedynie domyślać się jaki był tego powód.

— Szczery jak zawsze — burknęła, choć w duchu się uśmiechnęła.

Harry wywrócił pobłażliwie oczami i wzruszył ramionami, mówiąc:

— Zawsze to doceniałaś.

— I nic się w tej kwestii nie zmieniło — odparła Hermiona. — Chciałeś się ze mną spotkać, żeby mi to powiedzieć?

— Przynajmniej nie zmarnowałem wiele twojego czasu.

Para wymieniła porozumiewawcze spojrzenie i kolejny, serdeczny uśmiech, po czym młody czarodziej zamówił kawę dla siebie, dwa razy upewniając się, że przyjaciółka nie jest zainteresowana ciastkiem. Kelner zdążył w międzyczasie przynieść napój Hermiony, a kiedy odszedł, nieoczekiwanie Potter wyznał:

— Wypuszczają Draco.

Orzechowe oczy uniosły się znad parującej zawartości eleganckiej filiżanki i odnalazły lekko uśmiechając się do niej oblicze mężczyzny siedzącego naprzeciwko. 

— To całe Prawo Drugiej Ławy ich nie uratowało — sarknął nieco złośliwie. — W czwartek mieli ostateczną naradę i wydali wyrok. Wyjdzie za kilka tygodni, jak tylko dopełnią formalności.

Choć Hermiona przeczuwała, że nowe wieści były powodem ich spotkania i głęboko wierzyła, że w końcu będą one pozytywne, słowa Harry’ego dalej ją zaskoczyły. Uchyliła usta, które po chwili milczenia ułożyły się w szeroki, pełen ulgi uśmiech, któremu towarzyszyło jednak zmarszczone w niepewności czoło.

— Kilka tygodni?

Mimo retorycznej natury jej pytania, Potter szybko przytaknął:

— Ostatnia prosta. Po tym nie będą mieli nas już czym ukarać, więc chcą wykorzystać każdą okazję, żebyśmy czekali najdłużej, jak się da.

Na jego ustach wykwitł kwaśny, krzywy grymas.

— Mogą spróbować obalić wyrok? — zapytała Hermiona. — Wpłynąć na niego w jakikolwiek sposób?

Harry, ku jej uldze, uśmiechnął się nieco chełpliwie i pokręcił głową.

— Winston jest niemal pewien, że nie znajdą na to żadnego kruczka — odparł. — Choć zakładam, bardzo by chcieli, dlatego gdzieś tam jeszcze…

Na moment przy ich stoliku zapadła cisza, a dłonie Pottera wykonały nerwowy, chaotyczny gest. Dostrzegł kelnera, który szedł w ich kierunku i zamilkł, po czym skinął mu głową, gdy ten stawiał przed nim kawę i kawałek apetycznie wyglądającej bezy z kremem.

— Wiem — powiedziała Hermiona, kiedy przyjaciel nie kontynuował, nawet gdy zostali sami.

Obserwowała, jak Harry wbija widelczyk w deser, niemal kompletnie rozwalając jego estetyczną konstrukcję i poczuła nagle przewrót w żołądku. Nie poczuła jednak nic poza tym — żadnego znajomego mrowienia na języku, które czuła ilekroć w zasięgu jej wzroku pojawiały się słodkie wypieki.

— Dlatego ci nic nie powiedziałem — przyznał ciemnowłosy czarodziej. — Nie chciałem zapeszać.

Rozumiała to i nie przyszłoby jej do głowy mieć jakiekolwiek pretensje. Cieszyła się tak bardzo, że przez chwilę po prostu siedziała z uśmiechem majaczącym w kącikach ust — choć podejrzewała, że był on też pośrednim wynikiem widoku przyjaciela, który wyraźnie rozluźniony zajadał się deserem.

Wolny od problemów, zmartwień i syzyfowej pracy, jaką wziął na swoje barki.

— Czyli to koniec — powiedziała, przyciągając uwagę Harry’ego.

— Tak — przyznał po chwili. — Nierealne, co? Po tylu latach… — Jego wzrok uciekł na moment w kierunku talerza, na który odłożył widelczyk. — Czuję, jakbym zapomniał o co przez ten czas walczyłem, wiesz? Tak bardzo się do tego przyzwyczaiłem, do samego faktu, że to wszystko się działo, do tego co robiłem… — Potter pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. — A teraz to się dzieje.

Hermiona nawet nie była świadoma, że bezwiednie przytakiwała jego słowom.

— Włożyłeś wiele pracy w to, żeby tak się stało — przypomniała mu ciepło. — Pamiętasz, zawsze ci mówiłam, że ciężka praca w końcu popłaca.

Niespodziewanie Potter uniósł głowę i zmarszczył brwi.

— Ty też masz w tym swój udział.

Coś ciężkiego i obrzydliwie gorzkiego ześlizgnęło się po tyle jej gardła, a krew odpłynęła z jej twarzy, która na moment zastygła, podobnie jak oczy, zawieszone nieruchomo na przyjacielu.

— Nie przesadzaj, błagam — poprosiła. Chciała zlekceważyć jego komentarz pobłażliwym uśmiechem, ale nerwowe prychnięcie nadało całości raczej żałosny wydźwięk. — Cały czas to powtarzasz.

— Bo to prawda — stwierdził Harry zanim jeszcze skończyła mówić. — Walka z Wizengamotem, a walka z tym upartym osłem to dwie kompletnie różne rzeczy. Zupełnie inna skala problemu — przyznał, wymownie poruszając brwiami. — Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo chciałem go zamordować, kiedy mi odmawiał i…

Znała to uczucie. Złość na fakt, że zdrowy rozsądek do kogoś nie przemawia. Wściekłość na to, że argument, który jest racjonalny, nie jest wysłuchany. Bezsilność — obezwładniająca, przejmująca, paraliżująca. Potęgowana faktem, że im bardziej się starało, tym gorsze rezultaty się osiągało. 

Siła, z jaką te uczucia przetaczały się przez ciało człowieka, napędzając się nawzajem niczym fale poganiane przez sztorm i nie mające szansy się zatrzymać, wywoływały bardzo charakterystyczne, nieprzyjemne ssanie w żołądku. Pieczenie w piersi. I pulsowanie w skroni, które tylko dolewało oliwy do ognia.  

Oddałaby wiele, żeby nie wiedzieć jak to smakuje.

— I jak bezradny się czułeś — dokończyła za niego, gdy zamilkł na moment, pozwalając jej myślom sformułować się w składną całość. — Robiłeś wszystko, co w twojej mocy, a to i tak nie działało. Nie przynosiło efektu, choć powinno. Bo to było takie racjonalne, takie oczywiste. Powinno działać. — Potter bez słowa przytakiwał, obserwując słaby, choć podszyty pobłażliwością uśmiech na ustach przyjaciółki. — Doskonale to rozumiem, Harry. — Hermiona niespodziewanie prychnęła pod nosem. — Może dlatego Draco posłuchał mnie. Mam doświadczenie z upartymi osłami.

Harry zawtórował jej niemal od razu.

— Nie wiem, co te wszystkie osły by bez ciebie zrobiły — przyznał.

Harry dostrzegł, że jego towarzyszka uśmiechnęła się, ale spuściła głowę, uciekając wzrokiem — odkąd zjawił się w kawiarni unikała zresztą jego spojrzenia, choć nie robiła tego ostentacyjnie, starając się nie wyglądać podejrzanie. Nie umknęło to jednak jego uwadze. Złapał drobną dłoń, leżącą na stole pomiędzy nimi i pochylił się w stronę Hermiony, marszcząc brwi.

— Nie chcę słyszeć, że to zmęczenie — powiedział. — Powiedz, co się dzieje.

Tak jak podejrzewał, czarownica podjęła naiwną próbę wyswobodzenia się z jego uścisku. Pozwolił jej na to, bo i dla niego dotyk, nawet tak platoniczny i sporadyczny, nie był komfortowy. 

— Nic, Harry — odparła Hermiona.

— To Snape? — zapytał Potter bez wahania, unosząc brew i uśmiechnął się w duchu, gdy tym razem przyjaciółka na niego spojrzała, potwierdzając jego przypuszczenia. — Powiedz tylko, czy mam się martwić czy zrobić mu krzywdę.

Hermiona początkowo tylko na niego patrzyła, ale po chwili zaśmiała się pod nosem. Niemal histerycznie. A Harry wiedział, że trafił — jednak zmęczenie, jakie usłyszał w jej głosie nie pozwoliło mu długo chełpić się sukcesem. Cierpliwie czekał, aż kobieta sama zdecyduje się powiedzieć, co się stało. Choć nie chciał zakładać, że Snape coś zrobił — nie mógł odepchnąć myśli, która jako pierwsza pojawiła się w jego głowie.

Szybko jednak zrozumiał, w jak wielkim błędzie był i poczuł się z tego powodu nad wyraz źle. Szybko jednak zalała go fala zupełnie innych emocji, których nie oczekiwał, zadając na pozór niewinne pytanie.

Siedział, na przemian uchylając w zdumieniu usta i oczy, gdy Hermiona opowiedziała mu o wszystkim, co stało się przed, ale i po ich spotkaniu z Ministerstwie ponad dwa tygodnie temu. Niemal bez emocji i w zwięzłej manierze zwierzyła się ze stanu Snape’a, wszystkich podejrzeniach na temat jego potencjalnej choroby, kim był Whitlock i co dla nich zrobił, a nawet opowiedziała mu o Murrayu i o ich spotkaniu. 

Kiedy skończyła, tym razem to Harry przez dłuższą chwilę nie powiedział nic.

— Na brodę Merlina — wydukał w końcu. — Hermiono…

Kobieta, która upijała łyk kawy, chcąc przerwać w jakiś sposób niezręczną ciszę, odstawiła filiżankę na ładną, oliwkową podstawkę i beznamiętnie spojrzała na resztkę kawy na dnie naczynka.

— Póki co, nic więcej nie da się zrobić — powiedziała.

Choć pewnie gdyby była wierząca, zaczęłaby się modlić. Nie wierzyła jednak w takie rozwiązania, mimo iż rodzice wychowali ją w wierze katolickiej i sami, mimo świadomości, że magia istnieje, wciąż uznawali się za ludzi wiary. Praktykujących od święta, ale wciąż.

— No tak — mruknął Potter. — Wygląda na to, że jak zwykle odwaliłaś już całą robotę. — Hermiona popatrzyła na niego przelotnie; nie uśmiechając się, ani nie odpowiadając. — Mam nadzieję, że nie wmawiasz sobie, że to wciąż za mało?

— Nie — odparła gryfonka. — Choć pewnie mogłabym zrobić więcej.

Znów na siłę umniejszała swoim czynom i chciała zamieść całą sytuację pod dywan, jakby to naprawdę nie była wielka sprawa. Harry jednak znał ją jak własną siostrę. Wiedział, że podczas kiedy próbowała zgrywać bohaterkę, która zawsze postępuje rozsądnie i na chłodno, tak naprawdę czuła o wiele więcej niż inni — choćby dlatego, że poświęcała czas na analizę tych uczuć i była ich świadoma bardziej, niż reszta ludzi, których znał. 

— Wątpię — stwierdził poważnie, ponownie, choć tym razem wolnym ruchem, obejmując jej dłoń. — Zrobiłaś dla niego wszystko co mogłaś, jestem tego pewien.

Poczuł, że palce w jego uścisku lekko się spięły. Hermiona patrzyła na niego bez żadnego wyrazu na twarzy, słuchając w milczeniu jego słów, ale nie mając zamiaru na nie odpowiadać. Nie chciał wyobrażać sobie, co czuła. Choć z jej opowieści zrozumiał, że stan Snape’a nie był już tak poważny, jego życie wciąż było zagrożone, a przede wszystkim nie mieli pojęcia dlaczego — i choć zamartwianie się o drugą połówkę było czymś, z czym miał do czynienia, tak, na całe szczęście, nie musiał obawiać się o zdrowie Dracona.

Choć z jednej strony chciał utożsamić się z problemem Hermiony, żeby móc ją jakoś wesprzeć, z drugiej strony kompletnie nie chciał stawiać się na jej miejscu.

— Snape to nie typ, co łatwo się poddaje — dodał nieco niezręcznie, nie za bardzo wiedząc, co mogłoby pomóc jego przyjaciółce. Co chciałaby usłyszeć. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz…

Nieoczekiwanie chłodna skóra wyślizgnęła się spomiędzy jego palców, a Hermiona wyprostowała się, oddychając ciężko, nerwowo. Jak wcześniej na jej twarzy widniała nieprzenikniona maska obojętności, tak teraz Harry dostrzegł w niej pęknięcie. Pełne złości i irytacji, których pochodzenia nie rozumiał i błędnie założył, że wynikały ze stresu i obawy. Bezsilności.

I choć częściowo miał rację, nie wiedział, że to był to tylko wierzchołek góry lodowej. Przede wszystkim, Hermiona poznała Snape’a na tyle, że wiedziała, że to co powiedział o nim Harry było kłamstwem, które chciał, aby ludzie o nim myśleli. Tak naprawdę poddawał się tym łatwiej, im bardziej sprzyjające były jego potencjalne wymówki. Jeśli uznał sprawę na przegraną z góry, nie walczył wcale. 

W dodatku nagle złość, która tliła się w niej po ostatnim spotkaniu z Whitlockiem skumulowała się z frustracją, której się obawiała. I dotarło do niej, dlaczego Severus tak żywą nienawiścią reagował na litość. Ona sama zawsze starała się dać mu spokój, żeby uniknąć jego złości, żeby nie czuł się niekomfortowo. Licząc, że sam zacznie z nią rozmawiać. Teraz jednak docierało do niej, jak inny rodzaj frustracji ogarniał człowieka, kiedy wszyscy dookoła poruszali tematy, o których tak bardzo nie chciał rozmawiać. Nawet jeśli intencja była słuszna.

— Wiem o tym — powiedziała. Usłyszała gniew we własnym głosie i odetchnęła, posyłając Harry’emu przepraszające spojrzenie. — Wybacz. Mało sypiam, odkąd to wszystko zwaliło mi się na głowę.

— Widzę — mruknął Potter. — Słuchaj, wiem, że…

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

— Naprawdę wszystko jest w porządku — przerwała mu.

Spokojnym, beznamiętnym głosem, uśmiechając się przy tym ciepło i od razu sięgając po filiżankę z kawą — jakby ktoś przełączył w niej tryb. Jakby naprawdę nic się nie stało. Jakby chciała usilnie przekonać go, że naprawdę nie boi się o Snape’a i podchodzi do sprawy rozsądnie, nie martwiąc się na zapas. 

Harry zdecydował, że pozwoli przyjaciółce wierzyć, że jej się to udało. Dał jej spokój, sprawiając wrażenie jakby naprawdę kupił jej kłamstwo, choć była to jedynie naiwna nadzieja samej Hermiony. Placebo, podsunięte przez egoistyczną, narcystyczną część jej umysłu. Tak naprawdę zrobił to samo, co początkowo robiła dla Snape’a — nie chciał, żeby czuła się niekomfortowo. 

— A co do Skeeter… — powiedział w końcu, zgodnie z życzeniem przyjaciółki zmieniając temat. — Mam pewien pomysł. Jeśli, oczywiście, jesteś zainteresowana.

Hermiona poruszyła wymownie brwiami.

— Zatrzyma publikację książki? — zapytała sarkastycznie, na co Potter odparł z gorzkim, wymownym wyrazem twarzy:

— Raczej nie. Ale przynajmniej uprzykrzy jej życie.

Odpowiedziała mu cisza, przerywana śmiechami i rozmowa ludzi siedzących nieopodal. Ich stolik znajdował się wystarczająco daleko, by mogli swobodnie rozmawiać i na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi. Póki co to Hermiona, śledzona troskliwym wzrokiem Harry’ego, częściej zerkała na ludzi dookoła.

— Pamiętasz — ciągnął Potter — George jakiś czas temu sprowadził takie małe śmierdzące karaluchy… — Uniósł rękę, ściskając dwa palce w wymownym geście. — Skąd on je wytrzasnął, z Japonii?

Orzechowe oczy skierowały się na niego i ścięły przelotnie jego twarz. 

— Z Chin — sprostowała, a Harry w odpowiedzi pstryknął palcami. — I co — prychnęła sardonicznie — chcesz podrzucić je do jej biura?

Jej pytanie nie spotkało się z oczekiwaną reakcją. Ciemnowłosy czarodziej wyprostował się, odchylając na krześle i zwinął usta w rulonik, chwilę bez słowa przypatrując się przyjaciółce.

— Racja — mruknął. — Może powinniśmy ją porwać i zamknąć w słoiku. 

Wyraz twarzy Hermiony zmienił się w ułamku sekundy; zmarszczki na jej czole nagle rozprostowały się, a usta zacisnęły w cienką linię pod gniewnie rozszerzającymi się nozdrzami. Mordercze spojrzenie przeszyło chełpliwie uśmiechającego się Pottera na wylot, ale ten, kompletnie niewzruszony, dodał:

— George już zamówił świeżą partię. To zresztą tylko na start. Winston obiecał, że poszuka na nią jakichś haków…

Dłoń Hermiony cicho wylądowała na blacie pomiędzy nimi, a jej wzrok nabrał oburzonego wyrazu.

— Harry!

— Nie Harry’uj mi — upomniał ją, unosząc brew nad pewnym siebie, nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem. — Nie zemściłem się za to, co zrobiła wcześniej, więc nie pozwolę ci zabrać mi tej szansy. A, że przy okazji przysłużę się Snape’owi… — Harry wzruszył ramionami. — To i tak wszystko, co mogę zrobić. Na nic innego byś mi nie pozwoliła, za dobrze cię znam.

Miał rację, choć Hermiona nie była nawet pewna, co miałby zrobić w sprawie Severusa, czego ona jeszcze nie zrobiła.

— Poza tym — dodał Potter, przeciągając samogłoski — to Pratney wyskoczył z tym pomysłem. Okazuje się, że ma jakieś znajomości w takich szczurzych kręgach…

Młoda kobieta zaskoczona uniosła brew.

— Nie wyglądał mi na typa, który przebywa często w kanałach — stwierdziła.

W jej stronę potoczył się dźwięk cichego, szczerze rozbawionego śmiechu.

— Zdziwiłabyś się — odparł Harry.

Gryfonka obserwowała, jak przyjaciel dopija swoją kawę i odstawia na bok pusty, niemal kompletnie czysty talerzyk po bezie, a na jej usta ponownie, mimo złości, jaka na chwilę ją ogarnęła, wypłynął słaby uśmiech.

— Dziękuję, Harry — mruknęła.

Potter posłał jej pobłażliwe spojrzenie.

— Nie masz za co. Oddaję tylko jedną z wielu przysług — wyjaśnił. Jego brwi ściągnęły się jednak ku sobie w następnej sekundzie, a uważny wzrok otaksował sylwetkę przyjaciółki. — A jeśli kiedyś uznasz, że jednak nie chcesz dłużej zgrywać takiej twardzielki, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. 

Bez zbędnych słów. Bez żadnego komentarza. 

Młoda czarownica prychnęła pod nosem, kręcąc poddańczo głową. Oczywiście, że niczego nie kupił, pomyślała. Najwyraźniej póki co jedyną osobą, która wierzyła w bujdy o twardym sercu Hermiony była ona sama. Choć mimo to, powoli zaczynało jej się przez to żyć o wiele łatwiej.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 89

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 3 komentarzy

Dodaj komentarz