Sojusz, Granger? – Rozdział 74

Pukanie do drzwi przerwało niezmąconą do tej pory ciszę, jaka panowała w tej części korytarza na trzecim piętrze. Hermiona nacisnęła klamkę, nieśmiało wsuwając głowę do gabinetu i odnalazła wzrokiem kręcącego się przy biurku Severusa, który jedynie kątem oka zanotował jej obecność.

— Dzień dobry — przywitała się, zamykając drzwi i powoli podeszła w głąb gabinetu. 

Snape nie odwrócił się ani nie odpowiedział od razu, obchodząc mebel dookoła i dopiero wtedy posłał młodej kobiecie przelotne spojrzenie. 

— Ktoś tu dobrze spał — prychnął nieco zbyt kwaśno. 

Wyczuł, że ciężka noc, jaką za sobą miał, odbija się w tonie głosu i nadaje mu poirytowanego wydźwięku. Nie był w stanie jednak powstrzymać bezwarunkowego odruchu, jaki wymuszał na jego ciele pozostały po nocy ból i nieprzyjemne, cierpkie mrowienie w ramieniu. To dlatego nie poszedł po nią przed śniadaniem. Głównie dlatego, pomyślał, bo sam nie był pewien, jak długo Hermiona będzie spała po porcji Eliksiru Spokojnego Snu, którą poprzedniego dnia jej zaproponował. Wolał dać jej spokój i pozwolić, aby zjawiła się u niego, kiedy będzie na to gotowa, zwłaszcza, że miał świadomość, o ile trudniejszy miał dla niej być dzisiejszy dzień. 

— Aż tak widać? — zapytała przekornie gryfonka, uśmiechając się słabo pod nosem. Snape podniósł na nią wzrok znad dokumentów, które złożył w prosty stosik i zamierzał wrzucić do szuflady, a jego dłonie zwolniły ruchy. — Dziękuję — dodała Hermiona. Zanim dostrzegła wywracające się czarne oczy, mruknęła: — Jak zwykle można liczyć na twoją niezawodną pomoc. 

Tylko dlatego, że wyczuł w jej głosie lekką kpinę, nie upomniał jej za ponowne, bezsensowne podziękowania. Schował w końcu nieduży stos pergaminów do szuflady, a kiedy przymknął drewniane drzwiczki, zorientował się, że dłoń kobiety ciekawsko sięga w stronę blatu jego biurka. Zmarszczył brwi, przyglądając się, jak Hermiona bierze w dłonie wizytówkę leżącą na widoku i zerka na niego uważniej.

Nie chciała pytać, ale chciała wiedzieć. 

— Pisałeś?

Snape oparł dłoń na biurku, pochylając się do przodu i nie odrywając spojrzenia od wpatrzonych w niego oczu, odebrał kobiecie niewielki kawałek papieru.

— To brak zaufania czy wiary?

Jej cichy śmiech rezonował falą energii, której najwyraźniej potrzebował. 

— Nic z tych rzeczy — odparła wesoło szatynka, choć zirytował ją fakt, że z mężczyzny nigdy nie dało się wyciągnąć niczego wprost. — Nie chciałabym po prostu, żebyś po tym, jak wyjadę, przestał o siebie dbać i zaprzepaścił taką szansę. 

Nie musiała nic mówić; mogła po prostu uciąć temat. Przynajmniej wtedy nie ubrałaby swoich myśli w kompletnie złe słowa. Popatrzyła ponad drewnianym biurkiem na Severusa, który wyprostował się, lustrując ją przeciągłym, beznamiętnym spojrzeniem.

— Pochlebiasz sobie, Granger — zakpił, wiedząc, że skoro on usłyszał gorycz w swoim głosie, ona również musiała ją odczuć. — Poza tym, jeszcze nie wyjechałaś — dodał, zbierając różdżkę z blatu i obszedł mebel, zanim Hermiona zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. — Chodź. Eliksir eliksirem, ale jeść też trzeba. 

Podszedł do niej, delikatnie układając dłoń na szczupłym ramieniu, ale niespodziewanie kątem oka dostrzegł, że kobieta posłała w jego stronę skonsternowane spojrzenie, zamiast ruszyć w stronę drzwi. Snape krótką chwilę badał jej twarz, próbując wyczytać, co się na niej maluje i zobaczył, że wzrok kobiety kieruje się ukradkiem na jego rękę.

— Jeśli sprawia ci to dyskomfort, wystarczy, że powiesz — stwierdził.

W spojrzeniu Hermiony tym razem pojawiło się zdezorientowanie. Miała ochotę zapytać, co Severus ma na myśli, ale nagle zrozumiała, że mówił o swoim dotyku. O dłoniach, które coraz częściej układały się na jej ciele, niewerbalnie zmuszając ją do wykonywania oczekiwanych od niej czynności. Pomagając jej pamiętać, co ma robić i gdzie iść. 

Jego sugestia wywołała w niej natychmiastowy, choć nie do końca zrozumiały sprzeciw.

— Och, nie, nie sprawia — odparła nieco niezręcznie. — Nie przeszkadza mi to. — Uśmiechnęła się do wysokiego czarodzieja, ścinając go wzrokiem i dodała: — Ale jeśli zacznie, dowiesz się jako pierwszy. 

Snape prychnął pod nosem i wiedziony brakiem odmowy, przesunął rękę z ramienia na plecy kobiety. Pchnął ją lekko w stronę wyjścia, otwierając przed nią drzwi i zaprowadził na śniadanie, chcąc zachować jakiekolwiek pozory rutyny. Dla siebie również, dla niej przy okazji. 

Hermionie naprawdę nie przeszkadzało, że gest ten mógł wydawać się nieco zaborczy — czuła, że Snape robił to tylko wtedy, kiedy wiedział, że tego potrzebowała, za co była raczej wdzięczna, niż zła. Nie czuła się zmuszana do robienia czegoś, czego nie chciała, a bardziej zachęcana do koniecznego ruchu. 

Jej reakcja natomiast wynikała stricte ze wzruszenia troską mężczyzny o jej przyziemne potrzeby. Takie ludzkie odruchy w wykonaniu kogoś, kto nigdy ich nie okazywał, dalej były dla niej ewenementem — a w dodatku coraz częściej wraz z zaskoczeniem, pojawiał się nieznośny ból rozciągającego się w rosnącym uczuciu serca. 

W związku z procesem, Minerwa zapewniła im obojgu możliwość naciągnięcia swoich grafików, aby przesunąć bądź odwołać zajęcia, jeśli tego potrzebowali i jeśli pozwalała im na to, oczywiście, sytuacja. Hermiona była wdzięczna dyrektorce za tak hojny gest, niemal od razu z niego korzystając i już jakiś czas temu zapewniła sobie całkowicie wolne dwa dni. Dostosowała program tak, aby móc odpocząć pomiędzy zeznaniami — wiedząc doskonale, że o ile praca byłaby idealnym sposobem na odwrócenie uwagi, tak jednocześnie pozbawiłaby jej resztek energii, których nie miała wiele w zapasie.

Podjęła również decyzję, że spędzi ten czas sama. Mimo wszystko źle czuła się z faktem, że samolubnie wykorzystywała Severusa, tak naprawdę nie próbując walczyć z problemem. I początkowo naprawdę się starała — wypiła eliksir, który dla niej załatwił, z jak najlepszym zamiarem szybkiego zaśnięcia, jednak po pierwszych nieudanych próbach, spędziła długie minuty wpatrując się w spód baldachimu nad swoim łóżkiem, licząc, że zmęczy tym organizm. To niestety nie pomogło — a Hermiona szybko doszła do wniosku, że skoro i tak nie mogła spać, mogła chociaż spróbować zrobić coś pożytecznego. Sięgnęła do zakamarków pamięci, próbując odtworzyć jak najwięcej szczegółów, które mogły pomóc oczyścić imię Draco Malfoya, jednak w pewnej chwili dotarło do niej, że — jak inaczej, któżby się spodziewał — Snape znów miał rację. 

Była słaba. Nie umiała znosić bólu. Kiedy tylko pierwsze urywki z przeszłości pojawiły się przed jej oczami, poczuła przeraźliwy ucisk w piersi i odwróciła twarz w poduszki, przymykając mocno powieki. Nie rozumiała, jak coś, co wydarzyło się tyle lat temu, dalej mogło sprawiać tyle bólu — dlaczego wciąż czuła smród szalejącego po Hogwarcie ognia, dlaczego dalej widziała, jak wszystko mieni się przerażająco intensywną zielenią. 

W kolejne starania włożyła już więcej sił, wiedząc, że to nigdy nie miała być ścieżka usłana różami. Nikt nie mógł sprawić, że miała być prostsza, łatwiejsza, przyjemniejsza — choć wbrew wszelkim oczekiwaniom, ktoś próbował. Na swój sposób, często ze zbyt dużą dozą brutalnej szczerości, która stwarzała otoczkę niechęci niesienia tejże pomocy i z niezręcznością, wynikającą z braku wcześniejszych prób. 

Tworzyło to jednak wystarczające warunki, aby Hermiona mogła podjąć walkę ze swoimi demonami. Walkę, którą — zgodnie z przypuszczeniami — przegrała, zasypiając w końcu wyczerpana i nie śniąc absolutnie o niczym, jednak poddała się dopiero, kiedy miała wrażenie, że wypłakała wszystkie łzy. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że to również nie sprzyjało oszczędzaniu energii, a raczej jej marnowaniu, ale świadomość, że nie jest w stanie tego powstrzymać, zmusiła ją do podjęcia takiej decyzji. 

Decyzji, która koniec końców miała przynieść jej więcej korzyści, niż mogła podejrzewać, choć młoda kobieta nie miała prawa jeszcze tego wiedzieć.

Minerwa McGonagall była na tyle pojętną osobą, że zaprzestała prób podejmowania rozmów, kiedy tylko zobaczyła, że wszystkie spalają na panewce. W drodze do Ministerstwa towarzyszyła im wyłącznie cisza, odgłosy ich kroków oraz zgiełk Londynu, w którym życie tętniło normalnym rytmem, ale cała trójka zaakceptowała taki stan rzeczy. 

Snape obserwował zachowanie Hermiony, badając zmiany, jakie zaszły w niej względem poprzedniego dnia — tym razem nie zwolniła, nie zatrzymała się, ani nie zawahała nawet na moment. Szła prosto przed siebie, równym, rytmicznym krokiem, z dłońmi wciśniętymi do kieszeni płaszcza i dopiero, kiedy znaleźli się w windzie, w jej masce pojawiła się rysa.

Przymknęła oczy, kiedy mężczyzna wywoływał cel ich podróży, ale kilka głębokich oddechów później, na jej twarzy nie pozostały już żadne emocje. Będąc na szczycie schodów pod wielkimi, czarnymi drzwiami Departamentu Tajemnic, Hermiona, Severus i Minerwa niespodziewanie usłyszeli podniesione głosy, dochodzące z holu przed salami rozpraw. Im niżej się znajdowali, tym głosy stawały się wyraźniejsze, czystsze. Na tyle klarowne, żeby młoda gryfonka od razu rozpoznała w jednym z nich znajomy ton Harry’ego.

Spojrzała na Severusa przez ramię, widząc, że i on zmarszczył brwi. Zeszli ze schodów do półokrągłego przedsionka i dostrzegli Harry’ego wraz z prawnikiem, stojących przy jednych z drzwi. Rozmawiali ożywionymi głosami z pracownikiem Ministerstwa, ubranym w czarną, prostą togę, który z beznamiętną miną słuchał ich zażaleń. Hermiona od razu rozpoznała, że przyjaciel jest zły — gestykulował w wyraźnie chaotyczny sposób, a jego postawa stawała się zgarbiona, pochylając do przodu, jak do ataku. 

— Ginny — mruknęła, kiedy podeszli bliżej stojącej na środku holu młodej rudowłosej gryfonki. Kobieta zerknęła na przyjaciółkę i jej “narzeczonego”, uśmiechając się szerzej, kiedy ich dostrzegła.

— Cześć — przywitała się, lekko ściskając ciało starszej czarownicy. 

— Co się dzieje?

Obie kobiety zerknęły w stronę Harry’ego i Pratneya, którzy — najwyraźniej nie osiągając żadnego kompromisu — zostali odprawieni z kwitkiem przez przedstawiciela Wizengamotu, z którym wyglądało, że próbowali coś wynegocjować. 

— Chcą, żebyśmy zeznawali pojedynczo — powiedziała młoda Weasleyówna. Hermiona zerknęła na nią pytająco, rozumiejąc nagle, że najwyraźniej coś, co przyjęła za stan rzeczy, było w najwyraźniej kolejnym utrudnieniem ze strony Ministerstwa. Potter podszedł do nich w towarzystwie prawnika, który skinął na przywitanie zarówno pannie Granger, jak i Severusowi, a Ginny dodała: — Problem tylko w tym, że obrońca może wejść na salę raz. 

— Czemu? — zapytała odruchowo Hermiona, zerkając zdezorientowana na Pratneya. 

— Bo nie jesteśmy pracownikami Ministerstwa ani Wizengamotu, ale pełnimy takie funkcje podczas rozpraw, więc w ten sposób mogą nas kontrolować. Biurokracja zawsze tego wymagała — odparł nieco obojętnie mężczyzna.

— Tylko z reguły wszyscy zeznają razem — dodała Ginewra, patrząc na niego wymownie. — I rozprawy nie ciągną się cały dzień. Poza tym powinniśmy przecież móc słyszeć, co mówią inni, zawsze tak było…

Hermiona spojrzała na Winstona, po którego minie zrozumiała, że zgadza się z wszystkim, co mówiła młoda czarownica, ale rozwiązanie tych problemów leżało poza jego możliwościami. Starsza gryfonka zmarszczyła brwi, czując, że wokół jej żołądka jak cierń narasta złość.

— Dostaniesz za to podwójną gażę — wtrącił nagle Harry, którego brwi mocno ściągały się z rozzłoszczonym wyrazie. 

Niespodziewanie prawnik wyprostował się, wzruszając ramionami.

— Teraz to już coś więcej niż kwestia pieniędzy, panie Potter — mruknął. Odwrócił się, posyłając Harry’emu porozumiewawcze spojrzenie i dodał: — Nasza umowa jest nadal aktualna. Będę w środku z każdym z was.

Harry chwilę mierzył go równie zdenerwowanym, poważnym wzrokiem, po czym skinął głową i uścisnął jego dłoń na znak zgody. Młoda gryfonka dostrzegła jednak, że to nie było wszystko; coś na twarzy przyjaciela sugerowało, że jest inny problem, z którym również nie miał pojęcia, jak sobie poradzić. 

— Od razu mi lepiej, wiedząc, że ktoś w razie czego obroni mnie przed tymi żmijami — prychnęła nieco nerwowo Ginny, przerywając napiętą ciszę. 

Hermiona zerknęła na młodszą koleżankę, dostrzegając niespodziewanie dziwny, niezręczny uśmiech na wąskich ustach. Jej wzrok odruchowo powędrował za spojrzeniem rudowłosej gryfonki i natrafił na Pratneya, którego kąciki ust uniosły w rozbawieniu, kiedy przytaknął kobiecie krótkim skinieniem. Panna Granger uniosła brew, ponownie spoglądając na przyjaciółkę, ale w tej chwili usłyszała głos Harry’ego:

— Nic ci się tam nie stanie, Ginny. — Potter uśmiechnął się kwaśno, marszcząc jednak szybko brwi. — Ale musimy grać w ich grę. Przynajmniej częściowo, żeby nie narobić sobie więcej problemów, niż pożytku.

Hermiona wiedziała, że miał rację, a mimo to rozjuszyły ją jego słowa. Wiedziała, że byli bezradni. Mogli jedynie powiedzieć wszystko, co się dało, żeby uwolnić Dracona — ale próby stawiania się sabotażom Ministerstwa mogły przynieść im problemy, których i tak mieli wystarczająco na głowach. Piętrzyły się, a to byłoby ostatnią cegiełką, która zniszczyłaby mozolnie budowaną wieżę.

Nagle zza mniejszych, równie ciemnych, jak pozostałe drzwi, wyszła Narcyza Malfoy. Jak zwykle elegancko ubrana, choć wyraźnie zmęczona i ku zaskoczeniu Severusa — ocierająca ukradkiem łzy z kącików oczu. Całe towarzystwo spojrzało na nią z opóźnieniem, więc był jedynym, który to dostrzegł i jedynym, który wiedział, że pierwszy charakter powoli się łamał.

— Nie pozwolą nam się z nim zobaczyć — powiedziała do Harry’ego grobowym tonem. 

Hermiona zmarszczyła brwi, zerkając na twarz ciemnowłosego gryfona, który przymknął oczy i potarł nasadę nosa w zrezygnowanym geście.

— Draco jest już w środku — wyjaśnił, posyłając przyjaciółce zmęczone spojrzenie. — Transportowali go tam, zanim jeszcze się tu zjawiliśmy. 

Kolejna przeszkoda, kolejna kłoda. Wszystko po to, aby nie dotrwali do końca trasy, którą obrali; zawrócili, zanim na dobre rozpoczęli wędrówkę. Bynajmniej nie z troski czy obawy, a z zawisłej, obrzydliwej wręcz nienawiści, napędzanej uprzedzeniami i fałszywymi założeniami. 

— Jest na to wszystko jakieś racjonalne wytłumaczenie? — zapytała Hermiona nieco machinalnie i zerknęła na Pratneya z nadzieją, która była tak fałszywa, że rozsypała się w drobny mak jeszcze zanim mężczyzna zdążył na nią spojrzeć. — Cokolwiek, żeby w ogóle poprzeć takie decyzje? Nie mogą przecież utrudniać nam wszystkiego bezpodstawnie, bez żadnych paragrafów.

— “Kwestia bezpieczeństwa” to idealna wymówka na podparcie jakiejkolwiek decyzji — stwierdził czarodziej, choć widziała, że chciałby udzielić jej innej odpowiedzi.

— A co, spodziewają się, że przeprowadzilibyśmy desant? — Ginny pokiwała kpiąco głową, krzyżując ramiona na piersi w wojowniczym geście. — Dlatego nie chcą nas wszystkich naraz w środku?

— To raz — stwierdził Winston z krzywym uśmiechem — a dwa, zwyczajnie chcą was zmęczyć czekaniem. — Spojrzał po wszystkich, którzy stali w milczeniu dookoła nich i przysłuchiwali się jałowej dyskusji, po czym dodał: — Będą też chcieli zmęczyć was pytaniami, tego jestem pewien. Uzbrójcie się w cierpliwość i… miejcie świadomość, że musicie mówić całą prawdę. Nawet tą, która nie będzie wygodna. — Pratney zmarszczył brwi, a wszyscy, którzy stali dookoła przyglądali mu się w napięciu. — Jeśli przykładają taką uwagę do kwestii samej rozprawy, to w kwestii ścigania kar będzie podobnie. 

Hermiona zadrżała. Te słowa, choć oschłe, były niestety potrzebne. Choć kobieta liczyła, że będzie mogła milczeć, jeśli nie będzie chciała udzielić odpowiedzi, tak nagle zdała sobie sprawę, że przyjdzie taki moment, w którym będzie zmuszona swoimi zeznaniami obciążyć Draco Malfoya. Co miała nadzieję, jednak — jakimś cudem — się nie stanie. 

Winston Pratney zniknął za jednymi z największych drzwi, pozostawiając grupę rozpierzchłych po holu czarodziejów swoim myślom, obawom i nadziejom. Harry ponownie podziękował Hermionie za bycie u jego boku w całej tej sprawie, a ona ponownie — z nieco pobłażliwym uśmiechem — stwierdziła, że zawsze będzie stała po jego stronie. Zrozumiała jednak nagle, że prawnik miał rację w jednej, konkretnej kwestii — tu chodziło już o coś więcej, niż o Harry’ego. Młodej gryfonce nieświadomie zaczęło zależeć na tym, żeby Draco Malfoy został oczyszczony z zarzutów przez wzgląd na sympatię, jaka urodziła się z całej niesprawiedliwości, jakiej doświadczał. Zrozumiała, że chce walczyć o niego, a wątpliwość, o której kiedyś wspomniała Severusowi — czy zrobiłaby to, gdyby nie chodziło o Harry’ego — rozmyła się w dusznym powietrzu podziemi Ministerstwa, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia.

Młoda kobieta odniosła niepokojące wrażenie, że zanim jej przyjaciel został wywołany, minęło podejrzanie dużo czasu. Nie chciała myśleć, czego doświadczał w środku Draco, wiedząc, że nie pomoże tym swojemu własnemu, zdenerwowanemu umysłowi, ale nie mogła powstrzymać wszystkich dręczących ją pytań. Czekali w holu, rozrzuceni na mniejsze grupy, które zmieniały się w zależności od kolejności ich wchodzenia do środka. Pierwszy zeznawał Harry, którego nieobecność również przeciągnęła się w czasie, a kiedy wyszedł, do środka zaproszono Narcyzę Malfoy, do tej pory stojącą na uboczu z resztą starszych czarodziejów. 

Hermionę przeraził fakt, że Potter nie odezwał się ani słowem dobrych kilka minut po opuszczeniu sali rozpraw. Tępo podszedł do ściany, przy której stała niedługa ławka i usiadł na niej ciężko, oddychając powoli, a przyjaciółki stanęły obok niego, obserwowane przez czujne spojrzenia zarówno Severusa, jak i Minerwy. Wszyscy dostrzegli stan Wybrańca i złamanie, jakie odcisnęło się na jego twarzy. Wchodził do sali tak pewny siebie, tak stanowczy… a opuścił ją kompletnie wydrążony z emocji. 

— Harry… — mruknęła w pewnej chwili Ginny, siadając obok, a starsza gryfonka zmarszczyła zaniepokojona brwi. Jeśli on się poddał, to koniec, pomyślała. Wpatrywała się w znajome, zielone oczy, szukając w nich choćby śladu resztek nadziei, jednak nie doszukała się niczego poza zmęczeniem. Ciemnowłosy gryfon podniósł otępiałe spojrzenie na Hermionę, kręcąc nagle głową, jakby to miało stanowić odpowiedź na wszystkie pytania, jakie kłębiły się w ich głowach. 

Zanim jednak młoda nauczycielka zdążyła cokolwiek powiedzieć, Potter schował twarz w dłoniach, opierając łokcie na kolanach i odetchnął głęboko. To koniec. Hermiona zrobiła mimowolny krok w tył, czując że przez jej ciało przetacza się fala niemocy. Widok zdewastowanego oblicza Harry’ego, jego słabe spojrzenie, a teraz zniszczona postawa, dopełniły przejmujące, choć niechciane uczucie, że ruszyli machinę, która przygniecie ich swoją mocą. 

Poruszyła się nagle, niemal nie kontrolując swoich ruchów. Severus obserwował kątem oka, jak młoda kobieta podchodzi bliżej przyjaciela i przyklęka przed nim na zimnej, kamiennej posadzce. Dostrzegł, że sięgnęła po jego dłonie, a zaskoczony Potter spojrzał na nią bez słowa.

— Pamiętasz co Hagrid zawsze mówił? — zapytała, a Harry zmarszczył mocno brwi, spoglądając na przyjaciółkę pytająco. — Co ma być, to będzie…

— A jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć — przerwał jej. 

Hermiona skinęła słabo głową i zacisnęła mocno palce na lodowatych, sztywnych dłoniach Pottera. Tylko on i siedząca obok Ginewra mogli dostrzec ognik, jaki pojawił się w orzechowych oczach.

— Sam mówiłeś, że to nigdy nie miało być łatwe — mruknęła, spuszczając wzrok. — Dlatego to zrobiłeś. 

Hipokrytka czy bohaterka? Nie wiedziała; nie czuła się żadnym. Czuła się jak ktoś rozwścieczony bezradnością, która wydawała się być beznadziejnie nie do pokonania. 

— Łatwe, a możliwe, Hermiona, to dwie różne rzeczy — stwierdził Harry.

— Nie ma rzeczy niemożliwych, Harry — odparła szybko kobieta, zerkając na Ginny. — Kiedyś niemożliwe wydawałoby się stanie po stronie Malfoya, a teraz popatrz na nas.

Spojrzenie ciemnowłosego mężczyzny stało się nagle ostre i kiedy odnalazło wzrok starszej przyjaciółki, kobieta wiedziała już, że kilka ckliwych słów, które przyszły jej zaskakująco naturalnie, naprawdę potrafi zdziałać wiele.

— Nie wiedziałem, że bycie ze Snape’em może zrobić z ciebie jeszcze większą optymistkę — mruknął z nerwowym śmiechem, który był manifestacją ulgi, jaka ogarnęła jego organizm. 

Hermiona zmarszczyła pytająco brwi w pierwszym odruchu i spojrzała ukradkiem na Ginny, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, obie kobiety zawtórowały Harry’emu równie cichym, ale oczyszczającym śmiechem. Niespodziewanie Potter wyciągnął dłoń w stronę szatynki, wciąż klęczącej przed jego kolanami i czule dotknął jej policzka. Nie powiedział nic — a nikt nie odczuł, jakby brak jakichkolwiek słów wydał się niezręczny. Wzruszona Hermiona uśmiechnęła się, dotykając wierzchu wciąż chłodnej skóry, która zetknęła się z jej twarzą i przekrzywiła lekko głowę, przymykając oczy. 

Wtedy do Severusa Snape’a pierwszy raz dotarło, dlaczego właściwie to była ona. Zrozumiał dlaczego ze wszystkich kobiet, jakie spotkał w życiu, jej jedynej nie miał oporów powierzyć wszystkiego, co posiadał — włącznie ze swoim życiem. Serce Hermiony Granger było tak czyste, tak dobre, tak pełne miłości do świata, że leczyło wszystkie rany, uspokajało każdy umysł i wypełniało luki, jakich człowiek nie umiał zasklepić. Wszystkie, bez wyjątku — jakby nie dało się temu oprzeć. 

I jakby to, że sama była na skraju, nie miało żadnego wpływu. 

Wiedział już, że cokolwiek by się nie działo — musiał chronić ją za wszelką cenę.

— Masz rację. — Potter niespodziewanie poderwał się z ławki, otrząsając z letargu w nieco komediowy, nerwowy sposób. Klęcząca przed nim kobieta wstała, otrzepując spodnie z kurzu, a Ginny z nieco skonsternowaną miną obserwowała stojących nad nią przyjaciół. — Robiliśmy bardziej niemożliwe rzeczy niż to.

Hermiona przytaknęła z uśmiechem, kiedy Potter przeprosił je i skierował w stronę łazienek. Kobieta posłała Ginny przelotne spojrzenie, widząc, że na jej twarzy kryją się te same obawy, co w jej własnej głowie, ale kiedy młodsza gryfonka poklepała pocieszająco jej ramię, z piersi szatynki wyrwało się głębokie westchnienie ulgi.

Odszukała wzrokiem Severusa i uniosła słabo kąciki ust, kiedy spostrzegła, że on również odwrócił w jej stronę głowę na ułamek sekundy. Owszem, robili. Choć były to rzeczy niemożliwe z zupełnie innych powodów, każdy wydawał się wtedy nie do przejścia — a jednak byli tu dziś, pokonali wszystkie przeszkody. Nie mogli dać się złamać na ostatniej prostej. 

Narcyza Malfoy była przesłuchiwana niemal godzinę. Niepokój, jaki narastał w nich wszystkich podczas zeznań Draco i Harry’ego teraz eskalował i w pewnej chwili w holu nie słychać było ani jednego dźwięku. Jakby każdy tylko czekał na to, czy kobieta w ogóle wyjdzie z sali rozpraw. Oczywiście ludzie próbowali walczyć z tym uczuciem, bo nikomu nie wychodziło ono na dobre; co jakiś czas ktoś coś mruknął, ktoś inny cicho odpowiedział, ale słychać było, że nie były to rozmowy przepełnione ani chęcią ani entuzjazmem.

Hermiona siedziała pomiędzy Harrym i Ginny na jednej z małych ławek, podkurczając pod siebie ścierpnięte od zimna nogi, kiedy nagle ciemne, ciężkie drzwi otworzyły się na oścież, a wysoka blondynka z absolutnie lodowatą miną stanęła w progu. Cała trójka wstała, zerkając na nią z wyczekiwaniem, kiedy nagle w panującej wszechobecnie ciszy rozległ się donośny głos strażnika:

— Hermiona Granger.

Miała wrażenie, że na dno jej żołądka opadł tak ciężki kamień, że nie zdoła się ruszyć. Jej własne nazwisko pierwszy raz przyprawiło ją o odruch wymiotny, ale kiedy poczuła dłoń Harry’ego na ramieniu, sapnęła, gwałtownie trzeźwiejąc. Posłała mu przelotne spojrzenie, nie potrafiąc ukryć przerażenia i nabrała głębokiego oddechu, na miękkich jak wata nogach ruszając w stronę drzwi. 

Znalazła się w chłodnym przedsionku i zadrżała, ale zanim zdążyła odwrócić się i spojrzeć za siebie, skrzydło zatrzasnęło się, a dookoła niej zapanowała przenikliwa ciemność. Ciemność i cisza, które trwały wieczność, a Hermiona miała wrażenie, że każda mijana chwila tylko potęguje drgawki na jej ciele. Nic nie wydarzyło się przez naprawdę długi moment; nikt nie poruszył się koło niej, nic nie zaszeleściło, nie pojawiło się nawet najmniejsze źródło światła, które mogłoby pomóc jej zorientować się, gdzie ma iść. Co ma robić. Zrobiła niepewny krok przed siebie, po omacku szukając choćby ściany, której może się podtrzymać, a kiedy zdezorientowanie przeciągającą się samotnością zaczęło powodować nieprzyjemny ścisk żołądka, z drugiego końca usłyszała szczęk otwieranych drzwi.

Zmrużyła oczy, kiedy mdłe światło pojawiło się w szparze i podeszła w jego stronę, aż w końcu kolejne, ciężkie skrzydło otworzyło się przed nią, odsłaniając przestronną salę z wysokim sklepieniem. Po obu stronach, na trybunach, siedzieli sędziowie ubrani w swoje śliwkowe szaty z nieprzyjemnie ostentacyjną naszywką na piersi, którzy podobnie jak na procesie Severusa, zebrali się w niemal pełnym składzie. 

Ulga, jaką poczuła, kiedy dostrzegła czekającego na nią w środku Pratneya, była nie do opisania. Mężczyzna skinął jej głową, dając znak, żeby podeszła bliżej, a Hermiona w końcu ruszyła przed siebie, wiedząc, że nie ma za nią nikogo, kto zmusiłby ją do ruchu. Musiała to zrobić sama. Minęła duże, rzeźbione krzesło i zasiadła na nim, czując na sobie nieprzyjemne spojrzenia ławników, na których nie odważyła się spojrzeć od razu. 

Utkwiła za to wzrok w czarodzieju siedzącym na najwyższym podium tuż przed nią. Po śmierci Albusa Dumbledore’a na stanowisko Naczelnego Maga Wizengamotu powołano Egberta Magnusa; tęgiego mężczyznę bez ani jednego włosa na głowie, za to z twardym, onieśmielającym spojrzeniem, który — choć znany ze swej niezłomności i niezawisłości — był niezwykle oschłym i konkretnym człowiekiem. Hermiona przypomniała sobie jego kąśliwe słowa, kiedy podczas ogłoszenia wyroku Severusa, mężczyzna wspomniał, że wsparcie Ministra Magii kłóci się z ideą obiektywizmu, dlatego nie zostało wzięte pod uwagę, ale rachunek sumienia, jaki zrobili Snape’owi podczas rozprawy, ostatecznie doprowadził do jego uniewinnienia.

Rozglądając się po sali i nie widząc nigdzie znajomej, ciemnoskórej postaci Shacklebolta, Hermiona liczyła, że to ponownie będzie wystarczające. Zrozumiała, że nawet jeśli Kingsley został poproszony o pomoc, albo odmówił, albo został posądzony o nepotyzm i odsunięty od sprawy. Nie wierzyła w tę pierwszą możliwość, za to była bardzo skłonna przystać na tę drugą. 

— Nazwisko, imiona, pani data urodzenia — zaczął przewodniczący, nie zaszczycając kobiety nawet drobną zmianą na stoickiej twarzy.

Odetchnęła głęboko, choć miała wrażenie, że jej gardło zapaliło się żywym ogniem.

— Granger, Hermiona Jean — mruknęła. — Urodzona dziewiętnastego września tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku.

Usłyszała ciche skrobanie po pergaminie dochodzące z niższego stanowiska, tuż obok podestu Naczelnego Maga, ale nie zdążyła poświęcić mu ani chwili.

— Została pani wezwania na świadka obrony w sprawie toczącej się apelacji Draco Lucjusza Malfoya, skazanego i osadzonego w Azkabanie za zbrodnie wojenne na wymiar dziesięciu lat — powiedział Egbert Magnus oficjalnym tonem. — Proszę powiedzieć — dodał, opierając ramiona na mównicy — czy zna pani oskarżonego?

Czy w przeciwnym wypadku naprawdę stawiłaby się w sądzie, żeby go bronić?

— Tak — odparła Hermiona.

— W jakich okolicznościach poznała pani pana Malfoya?

Mimowolnie zamiast odpowiedzi, w jej głowie pojawiło się wspomnienie dnia, w którym pierwszy raz przybyli do Hogwartu. Była tak podekscytowana nowym życiem, szkołą, magią, że po latach nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy dokładnie zobaczyła Draco po raz pierwszy; w jej pamięci za to wyryło się niechętne, odpychające spojrzenie, jakie jej posłał, kiedy dowiedział się, kim jest, co zapadło jej w pamięć i nachalnie pchało na koniec jej języka.

— Chodziliśmy razem do szkoły — odpowiedziała wymijająco.

Naczelny Mag nawet się nie poruszył. Nawet nie mrugnął. Hermiona nie pragnęła niczego bardziej, niż odwrócić wzrok, ale czuła, że nie jest zdolna, aby to zrobić.

— Jakie były pani stosunki z panem Malfoyem w trakcie waszej nauki?

Pierwszy raz się zawahała. Wiedziała, że musi mówić prawdę, wiedziała, że nie może ani skłamać, ani niczego zataić, ale nie wiedziała przy tym w jaki sposób nie obciążyć Draco. Na co musiał przecież istnieć sposób.

— Mieliśmy czasem wspólne zajęcia, to wszystko. Nie rozmawialiśmy za wiele.

Łysy czarodziej pochylił się do przodu, spuszczając głowę, a jego spojrzenie wywierciło w brzuchu Hermiony dziurę niemal na wylot. Prawie poczuła chłód, jaki wdarł się do jej wnętrzności, osłabiając ich pracę do minimalnych obrotów.

— Powtórzę pytanie, panno Granger — powiedział oschle. — Jakie były pani stosunki z panem Malfoyem podczas trwania waszej nauki w Hogwarcie?

Zrozumiała dokładnie, co Pratney miał na myśli, mówiąc, że będą próbować zmęczyć ich pytaniami. Jej enigmatyczna odpowiedź została po prostu zignorowana, a kobieta odetchnęła głęboko, odpowiadając cicho:

—  Nie przepadaliśmy za sobą. 

Przeciągnięte o kilka zbyt długich sekund spojrzenie przewodniczącego rozprawy na nowo stało się obojętne.

— Dlaczego w takim razie stoi dziś pani w obronie pana Malfoya? — zapytał Egbert, unosząc brew, a kobieta posłała mu zaskoczone spojrzenie. — Dlaczego popiera pani apelację pana Pottera?

Dlaczego?

Dlaczego?

Hermiona zamrugała szybko, prostując spięte ze zdenerwowania ciało.

— Bo w nią wierzę — odparła. 

Zaczynała nienawidzić faktu, że każda jej odpowiedź przychodziła z kilkusekundową ciszą, jaka zapadała w ogromnym pomieszczeniu, którego akustyka niosła ich słowa i pozwalała im zawisnąć pod wysokim sklepieniem. Zebrani w ławach przysięgli sędziowie Wizengamotu obserwowali Hermionę w absolutnym milczeniu, skupiając na niej swoją pełną uwagę, co jedynie potęgowało pasożytujące w niej uczucie niepokoju, który towarzyszył pytaniom Naczelnego Maga. 

— Wierzy pani — powtórzył, przeciągając samogłoski. Nie zdołała nawet skinąć głową, zanim zapytał: — W co pani wierzy? — Młoda kobieta zerknęła w stronę Pratneya, stojącego przy krawędzi oddzielającej trybuny od podestu dla świadków, ale prawnik sam posłał pytające spojrzenie w stronę przewodniczącego, który bezlitośnie powtórzył pytanie: — W co pani wierzy, panno Granger?

— Wierzę, że Draco Malfoy zasłużył na normalne życie — odpowiedziała po chwili, wiedząc, że najwyraźniej nie miała większego wyboru. 

Chociaż powiedziała prawdę, najwyraźniej nie powinna była tego robić.

— Draco Malfoy jest przestępcą — odezwała się nagle jedna z kobiet siedząca niedaleko podium Naczelnego Maga. Hermiona spojrzała na nią, przyglądając się niepozornie przyjemnej, choć znoszonej czasem twarzy, którą okalały gęste, jasno-brązowe włosy, spięte luźno na plecach. — Mówimy tu o osobie, która w nastoletnim wieku przyłączyła się do zorganizowanej grupy przestępczej, która dopuściła się zdrady stanu. — Po co to tak koloryzować? — Nie wierzy pani chyba, że osoba mająca na rękach krew niewinnych ludzi naprawdę zasługuje, żeby żyć jak każdy inny człowiek.

Mimo, iż słowa czarownicy wybrzmiewały pytaniem, Hermiona nie odniosła wrażenia, że kobieta naprawdę oczekiwała od niej odpowiedzi. Dlatego właśnie zamierzała jej dać dokładnie to. 

— Nie wierzę, żeby Draco Malfoy kiedykolwiek miał wybór — powiedziała hardo.

Naprawdę tak uważała. Mając za dom siedzibę bezwzględnych morderców pod wodzą samego Voldemorta i będąc pod stałą kuratelą okrutnego ojca, młody ślizgon nie miał zbyt wielkiego wyboru — zostać i wieść względnie spokojne, ale pełne wyrzutów sumienia życie albo wyrzec się rodziny i w konsekwencji być może nawet zginąć. Wybór, prychnęła w myślach.

— Zawsze jest jakiś wybór, panno Granger — stwierdziła kąśliwie kobieta. 

Hermiona spojrzała na nią walecznie, czując nieznośne pieczenie na końcu języka. Jej naprawdę ładna, pociągła twarz kłóciła się ze spokojnym spojrzeniem, które przepełniło się niechęcią, agresją, a wręcz skrywaną gdzieś głęboko nienawiścią.

— Nie, kiedy człowiek od małego wychowuje się w takiej ideologii — mruknęła gryfonka. — Jego ojciec zadbał o to, żeby odebrać mu ten wybór. Ciężko oczekiwać, że teraz Draco wyzbędzie się wyuczonych zachowań, skoro nawet nie dostał szansy, żeby to zrobić — dodała ciszej.

Ton, którego nie potrafiła powstrzymać — pełen skruchy i mimowolnego szacunku dla przybytku, w którym się znajdowała — był najwyraźniej dość jasnym symbolem jej uległości i znakiem do ataku.

— Draco Malfoy jest dorosłym człowiekiem, panno Granger — wtrącił Naczelny Mag. — Zdolnym do podejmowania samodzielnych, racjonalnych decyzji. — Młoda gryfonka zerknęła na łysego czarodzieja, dostrzegając, że skóra jego głowy marszczyła się razem z brwiami. — Dostał zresztą szansę, przypominam pani i skorzystał z niej, przyznając się do wszystkich zarzucanych mu czynów. — Hermiona odetchnęła nerwowo, słysząc jego słowa. — Warunki, w jakich dorastał mogą zostać uznane co najwyżej za okoliczności łagodzące, ale nie są usprawiedliwieniem dla jego działań. A pani zdanie na ten temat nie jest faktem w tej sprawie. 

Kątem oka dostrzegła karcące, choć jednocześnie wyrozumiałe spojrzenie Pratneya, który nakazał jej milczeć i pod żadnym pozorem nie ciągnąć dysputy. Zrozumiała to jasno i wyraźnie, choć egzekucja tego polecenia przyszła jej bardzo trudno — chciała krzyczeć z frustracji, kłócić się z każdym słowem, jakie padło na tej sali, choć miała świadomość, że większość z nich to prawda, a ona zwyczajnie wybieliła już Malfoya w swojej głowie. Teraz jednak musiała zrobić coś, żeby i oni zrozumieli, że mężczyzna nie jest czarno-białą postacią, a szare charaktery również zasługują na odkupienie. 

— Czy zna pani okoliczności, w jakich Draco Malfoy został śmierciożercą?

Hermiona uniosła zaskoczone, nieco strwożone spojrzenie na sędziego Magnusa i zmarszczyła brwi.

— Nie.

— Czy zna pani motywy, które kierowały panem Malfoyem, kiedy podejmował tę decyzję?

Jałowe pytania sprawiły, że musiała mocniej zacisnąć dłonie złożone na udach, aby ugryźć się z język jedynie przysłowiowo.

— Jak wspominałam, nie przepadaliśmy za sobą — mruknęła. — Nie zwierzał mi się.

Och, panuj nad sobą! Hermiona była zła, że pozwoliła swojej irytacji dać się odbić w drżącym głosie, ale bezcelowe pytania i sugestywne oskarżenia, na które nie mogła odpowiadać, dokładały cegiełki do czegoś, co za niedługo miało runąć z impetem. 

— Może przyłączył się do nich, ponieważ zwyczajnie podzielał ideologie swoich rodziców? — zapytała ponownie czarownica siedząca niedaleko loży przewodniczącego, która najwyraźniej miała jedno, proste zadanie: zarzucać przynętę i wyprowadzać ich z równowagi. — Skoro nie zwierzał się pani, nie może być pani pewna. — Młoda gryfonka poczuła, że jej całe ciało spięło się w odpowiedzi na przytyk. — Jego matka co prawda nigdy nie została pociągnięta do odpowiedzialności, ale ojciec jest skazanym przestępcą. A przecież niedaleko pada jabłko od jabłoni. 

— Pytanie naprowadzające… — zaczął Pratney, ale dość szybko zagłuszyły go słowa sprzeciwu, które zawisły na końcu języka zdenerwowanej Hermiony.

— Skoro to, w jakich warunkach wychował się Draco nie ma znaczenia, to fakt, za co skazano jego ojca, również nie powinien mieć. — Choć mówiła cicho, wyraźnie usłyszała przekorę w swoim własnym głosie. Wyprostowała się nieco, marszcząc brwi i dodała: — Draco powinien być rozliczany wyłącznie za swoje czyny.

— W takim razie porozmawiajmy o tym, co zrobił pan Malfoy — odparł niemal od razu Naczelny Mag, zupełnie jakby czekał, aż podobnie słowa padną z jej ust. Hermiona zbladła w momencie; jej twarz odznaczyła się mocno na tle oliwkowego, skórzanego obicia krzesła, a cała krew odpłynęła z mózgu, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemnie puste uczucie. — Czy to prawda, że panu Malfoyowi zostało zlecone zabójstwo Albusa Dumbledore’a?

Poczuła się, jakby mogła jedynie nabierać powietrza do płuc, co powoli zaczęło ją dusić. Spojrzała przerażona na Pratneya, jednak to, co zobaczyła, zacisnęło dodatkową pętlę na jej szyi; mężczyzna skinął jej ledwo dostrzegalnie głową, każąc odpowiedzieć na pytanie, choć mogła przysiąc, że lekko przymknął przy tym powieki w zrezygnowanym geście. 

— Tak.

Tym razem jej odpowiedziom nie towarzyszyła cisza. Tym razem przewodniczący nie dał jej ani sekundy wytchnienia, a jej własne słowa jak bumerang powracały do niej w postaci kolejnych, niewygodnych pytań.

— Czy to prawda, że podjął próby wykonania tego zadania — ciągnął sędzia, a krótka, ale słyszalna pauza przyprawiła Hermionę o ciarki — oraz że w bezpośrednim tego rezultacie naraził zdrowie i życie Kathleen Bell oraz Ronalda Weasleya, również zeznającego w tej sprawie?

Nagłe wspomnienie unoszącej się w powietrzu bezwładnej nastolatki wdarło się do głowy młodej nauczycielki, zmuszając ją do uchylenia ust. Spodziewała się, że zeznania wyciągną wiele fragmentów z jej przeszłości, oczywiście, ale nie sądziła, że dalej, po tylu latach, będą one tak żywe, jakby wydarzyły się wczoraj.

— Tak. 

— Czy to prawda, że podjął również próby schwytania Harry’ego Pottera celem przekazania go Lordowi Voldemortowi, w skutek czego zmarł inny uczeń szkoły, Vincent Crabbe?

— To był wypadek — mruknęła od razu Hermiona, ale jej wymijająca odpowiedź nigdy nie miała zostać zaakceptowana.

— Proszę odpowiadać na pytania, panno Granger — upomniał ją Egbert.

Zaprzeczenie byłoby kłamstwem, ale przyznanie racji również nim było. Draco nie był winny śmierci swojego przyjaciela; Crabbe sam, jeden, był odpowiedzialny za to, co wydarzyło się w Pokoju Życzeń. Jedynie fakt, że to przez młodego Malfoya się tam w ogóle znaleźli mógł jakkolwiek wpłynąć na jego winę. Dopisywanie mu do tego sprawstwa śmierci przyjaciela było ponad wszelkim poczuciem sprawiedliwości. 

— Tak, to prawda — odparła przez zaciśnięte zęby.

— Czy to prawda, że to Draco Malfoy zidentyfikował Harry’ego Pottera po schwytaniu was przez śmierciożerców, co doprowadziło do ucieczki, późniejszego włamania do Banku Gringotta i w rezultacie śmierci wszystkich jego pracowników?

— Nie — powiedziała, nie wypuszczając jednak powietrza z płuc. — To nieprawda. Draco nas nie wydał. — Egbert Magnus zmrużył oczy, odchylając się do tyłu i zmierzył Hermionę chłodnym spojrzeniem. — Wstrzymał nasze pojmanie, żeby opóźnić przybycie Voldemorta. 

Sędzia wydawał się zdezorientowany.

— W jaki sposób? — zapytał.

Światełko w tunelu. 

— Twierdził, że nie jest pewien tożsamości Harry’ego.

Wiedziała, że sama podłożyła sobie pod nogi kłodę, o którą teraz się potknęła.

— Może zwyczajnie tak było, panno Granger? — Dociekliwe oczy wcześniej wypytującej jej czarownicy zmrużyły się, obserwując siedzącą na środku sali Hermionę z nieprzerwaną intensywnością. — Rzuciła pani na pana Pottera zaklęcie żądlące, czyż nie? — Nie zdawała sobie sprawy, jak łatwo jej sprzeciw może zostać obrócony przeciwko niej. — Być może Draco Malfoy miał zamiar was wydać, jednak dzięki pani akcjom, nie był w stanie?

— Zaklęcie nie było silne… — zaczęła, ale szybko została uciszona.

— Było wystarczająco skuteczne, aby zasiać wątpliwość u całej reszty — przypomniał Naczelny Mag oschle i ponownie oparł przedramiona na mównicy, pochylając się ku świadkowi. — Proszę zatem wytłumaczyć, panno Granger, na jakiej podstawie jest pani taka pewna motywów pana Malfoya, skoro, jak sama pani wspomniała, nie przepadaliście za sobą?

Tak bardzo brakowało jej odpowiednich słów, aby wyrazić całą swoją frustrację i chęć tego, żeby w końcu przestano kwestionować jej słowa. 

— Sam mi je wyjawił — odparła, unosząc walecznie podbródek i chcąc tym samym dodać sobie odwagi. Sędziowie najwyraźniej czekali, aż dokończy, nie dając jej dotychczasowym słowom wiele wiary. — Po wojnie odwiedziłam go w Azkabanie i dowiedziałam się prawdy. 

— Pan Malfoy mógł kłamać — stwierdziła nieco obojętnie czarownica, która najwyraźniej była pewnego rodzaju oskarżycielem posiłkowym i nie zamierzała odpuścić. 

Hermiona jednak również nie zamierzała tego robić. 

— Nie kłamał — powiedziała pewniejszym głosem. — Nie miał absolutnie żadnego powodu, żeby to robić. Poza tym… Harry Potter mu ufa, a ja ufam jemu.

Mogła przewidzieć, że jej najszczersze chęci zostaną użyte jako broń przeciwko niej w nierównej walce, której się podjęli.

— Prawdomówność pana Pottera nie jest tu kwestią sporną, panno Granger, natomiast pani, owszem — mruknęła czarownica wymownym, o wiele bardziej jadowitym tonem, niż wcześniej. — W końcu jest pani zaręczona z byłym śmierciożercą.

— Sprzeciw, brak związku… — zaczął niemal od razu Pratney, a Hermiona zastygła przerażona, nie mogąc poruszyć nawet jednym mięśniem. 

Severus. 

— Podważa to stronniczość świadka — przerwała mu czarownica, zerkając przelotnie na szatynkę siedzącą nieruchomo na środku sali. — Skąd mamy wiedzieć, jakie motywy kierują panną Granger? — Co? Orzechowe, pełne paniki oczy szybko zlustrowały Pratneya, który odepchnął się od barierki i popatrzył buntowniczo najpierw na oskarżycielkę, a potem na sędziego. — Skąd możemy być pewni, jakie motywy kierowały nią wcześniej? Skąd mamy pewność, panno Granger, po której stronie tak naprawdę pani stała?

Fakt, że niespodziewane słowa zostały skierowane bezpośrednio w jej stronę, wytrącił Hermionę z równowagi, ale to impet, z jakim odbiły się one od rozdrażnionego ciała, pozbawił ją oddechu. Czuła przy tym, że krew zagotowała się w całym jej ciele, kiedy w końcu rzucane z jadem oskarżenia nabrały dla niej kompletnego sensu. 

Została posądzona o potencjalną zdradę. 

— To poważne oskarżenia — powiedział ostro Pratney, stojący już niemal przy podium przewodniczącego. Nie kierował już swoich sprzeciwów do instancji sądu jako takiej, ale do czarodzieja, który pozwalał, aby na oczach niemal pięćdziesiątki ławników oskarżano niewinnego człowieka o coś, za co wielu odsiedziało słone wyroki. 

Naczelny Mag jednak najwyraźniej nie czuł, aby przekraczano jakiekolwiek granice.

— Raczej uzasadniona obawa — odparł.

— Przecież sami go uniewinniliście — powiedziała Hermiona, przerywając obu mężczyznom, którzy spojrzeli w jej stronę, podobnie jak wszyscy pozostali sędziowie, w tym oskarżająca ją o spisek czarownica, na której ustach zamarł nieco zuchwały uśmiech. — Oczyściliście go z zarzutów, które teraz stawiacie Draco, a jedyna różnica jest taka, że Severus Snape stał po dobrej stronie dłużej i był tam w odpowiednim momencie. 

Brzydziła się określeniem “dobra strona” odkąd pierwszy raz usłyszała je w kontekście siebie jako bohaterki wojennej, jednak o wiele bardziej gardziła dorabianiem fałszywych teorii na cudzy temat. Zwłaszcza, że obiektem tych oskarżeń stał się najpierw Malfoy, później ona sama, a teraz w dodatku niczemu nie winny Snape. 

— Draco może nie walczył z nami od początku, prawda — mruknęła. — Może nie stał za nami w większości sytuacji… Ale wtedy, kiedy to miało największe znaczenie, poparł naszą sprawę. — Hermiona zmarszczyła brwi i nie dając sobie tym razem przerwać, ciągnęła: — Możecie mi nie wierzyć, ale ja wiem co widziałam. Widziałam, jak Draco wystawił na szali swoje życie dla kompletnie obcej osoby. Stojącej po przeciwnej stronie — dodała poważniej, a każde jej słowo nagle zaczęło ociekać pewnością siebie, jakiej nie poznawała. — W trakcie wojny, kiedy człowiek najbardziej dba o swoje własne przetrwanie, był gotów oddać życie za wroga. Wiem to. I wiem, że niezależnie od wyniku tego procesu odkupił tym wszystkie winy, które wyrządził mnie, moim przyjaciołom czy wszystkim niewinnym osobom, których krew ma na rękach. — Hermiona spojrzała przelotnie na siedzącą wysoko czarownicę, która teraz mocno marszczyła brwi i przyglądała się jej z niesmakiem. — Wszystkim, którzy jako jedyni mogą sobie rościć prawo do przeprosin, a którzy dawno już mu wybaczyli. 

Jak wszystko w życiu — i nienawiść w końcu przemija. Cały ból, jaki czuje się w związku z krzywdą, w końcu blaknie. Zostaje jedynie wspomnieniem. Skutki… owszem, często towarzyszą do końca życia. Ale po latach zaczyna obserwować się absolutnie zerowe rezultaty w obwinianiu za to kogoś, kto choćby nawet przyczynił się do ich powstania. Człowiek rozumie, że o wiele lepiej przekuć tę złość w coś, co ma szansę przynieść jakąkolwiek wartość — zamiast w coś, co nigdy nie miało przynieść nawet cienia ulgi. 

— Nie wiecie, jak to jest — powiedziała o wiele ciszej Hermiona, kręcąc mimowolnie głową. — Jakie decyzje podejmuje się, kiedy wasze życie jest zagrożone. Jaki system wartości człowiek ma wtedy w głowie. — Jej głos kompletnie się złamał, ale powiedziała już tak wiele, że nie miało to większego znaczenia. Harde spojrzenie przesunęło się po sędziach, omiatając ich z rozgoryczeniem, kiedy dodała: — Nie było was tam. Nie macie pojęcia, do jakich czynów zmuszeni są ludzie, żeby przeżyć. My wiemy… zrobiliśmy to samo. Zrobiliśmy wszystko, żeby przetrwać i zrobilibyśmy to jeszcze raz.

Popełniła błąd dając zmanipulować się podstępnym pytaniom, które przecież dokładnie to miały na celu — osłabić mechanizmy obronne i obnażyć rany, w które łatwo można było uderzyć. Kobieta wypuściła powietrze z płuc, wiedząc, że nie cofnie już niczego, co zostało powiedziane, ale w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że nawet gdyby mogła, pewnie i tak by tego nie zrobiła. Powiedziała to, co musiało zostać powiedziane, mimo iż wszystkie jej wnętrzności zapłonęły w reakcji na beznamiętne twarze, które wpatrywały się w nią przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę.

Chwilę, podczas której w głowie Hermiony Granger zdążyła odbyć się dramatyczna ocena tych samych twarzy i próba odpowiedzi samej sobie na pytanie, czy jej zeznania przyniosą Draco wolność, czy dłuższy wyrok. Póki co… nie wiedziała.

— To wszystko, panno Granger — odezwał się nagle Egbert Magnus, prostując się i spuszczając niezainteresowany dłużej wzrok na papiery leżące przed nim. — Jest pani wolna.

Szatynka zamrugała szybko, zerkając na Pratneya, ale jej wzrok niemal natychmiast z powrotem skierował się na przewodniczącego. Sama nie wiedziała czemu zawahała się przed wykonaniem polecenia; jej organizm wręcz pragnął instynktownie zareagować, wybiec, uciec, znaleźć się jak najdalej od ciemnej, przytłaczającej sali i kilkudziesięciu par oczu utkwionych w niej w kompletnym milczeniu. Z jakiegoś powodu jednak nie wierzyła, że to naprawdę koniec.

Pospieszające, wyganiające ją wręcz spojrzenie, które posłał jej łysy czarodziej, utwierdziło ją jednak w przekonaniu, że musi wyjść. Podniosła się, nabierając głęboko powietrza do płuc i praktycznie od razu poczuła, jak spięte do tej pory mięśnie w nogach rozluźniają się i natychmiast wiotczeją — a ona ledwo dotarła pod drzwi, które strażnik uchylił przed nią bez nawet przelotnego spojrzenia w jej stronę.

Znalazła się w ciemnym przedsionku jak w transie. Nie miała nawet pojęcia, jak długo tam stała, ani kiedy drugie skrzydło otworzyło się przed nią na oścież; ale kiedy to się stało, kobieta nawet nie mrugnęła powieką. Ruszyła przed siebie, tępo wpatrując się w zbliżające się do niej rozmyte postacie i przysłuchując niewyraźnym głosom, które znalazły się nagle na tyle blisko, że znad gęstego szumu usłyszała jedno słowo:

— Hermiona.

Severus obserwował, jak Potter podchodzi do odrętwiałej, wyraźnie oszołomionej kobiety, która jak w hipnozie podniosła spojrzenie, ale nie zareagowała na głos przyjaciela. Ginewra również podeszła do przyjaciółki, która zamrugała szybko, przytomniejąc w momencie, kiedy usłyszeli donośny głos strażnika:

— Ronald Weasley.

Hermiona odwróciła się tak powoli, że Snape miał okazję obserwować powoli wstępujące na jej blade policzki kolory. Nie był to jednak odcień różu, do jakiego się przyzwyczaił, ani ten konkretny ton czerwieni, za którym wręcz przepadał — biel nabrała przeraźliwie szarego, podszytego purpurą akcentu, a krew odpłynęła z jej pełnych warg, nadając im trupiej barwy.

— Przepraszam, Harry — powiedziała nagle pod nosem, a ciemnowłosy gryfon spojrzał w jej stronę pytająco. — Wszystko w porządku, muszę tylko… zaczerpnąć powietrza.

Głos strażnika, który z racji nieobecności Rona wywołał Molly Weasley, zagłuszył odgłos odbijających się od sklepienia obcasów młodej kobiety, za którymi po chwili dało się usłyszeć inne, cięższe i szybsze kroki. Zarówno Potter jak i młoda Weasleyówna obserwowali zmartwieni, jak ich przyjaciółka oddala się ku schodom, jednak zanim do nich dotarła, dostrzegli wysoką, szczupłą postać podążającą jej śladami. 

— Granger. — Severus złapał ją na szczycie schodów, tuż pod drzwiami Departamentu Tajemnic. 

Hermiona chwilę walczyła ze sobą, żeby się nie odwrócić, ale zatrzymała się w końcu w głębi korytarza, zerkając na podchodzącego do niej mężczyznę.

— Ten proces jest skazany na porażkę, Severusie — powiedziała, a Snape aż skrzywił się, kiedy usłyszał ile cierpienia i zmęczenia udało jej się zmieścić w tak ledwie niesłyszalnym głosie. — Oni nigdy nie zgodzą się, żeby Draco wyszedł — dodała twardo. — Wszystko, co zrobiliśmy pójdzie na marne. 

Obnażyła przed nim każdą emocję, którą do tej pory tłumiły w niej przerażenie i adrenalina buzująca w żyłach. Pokazała mu każde, najbardziej upokarzające uczucie, które przejęło władzę nad jej ciałem i wycisnęło do oczu słone łzy, spływające po policzkach pod wpływem gwałtownego potrząsania głową. 

— Nie panikuj — upomniał ją Severus, od razu jednak rozumiejąc, że jego ton wcale nie miał na nią zadziałać. Nie tym razem.

— To nie panika, to rzeczywistość — powiedziała Hermiona nieco głośniej, choć wciąż na tyle cicho, aby jedyną osobą, która ją słyszała, był ciemnowłosy czarodziej stojący przed nią. Zmierzył ją czujnym, badawczym spojrzeniem, obserwując jak kobieta zaczyna bezwiednie krążyć w miejscu pod wpływem zdenerwowania. — Są tak cholernie… stronniczy. Banda hipokrytów — dodała zeźlona, machając energicznie ramieniem. — Ciągle wypominają, że jest synem skazanego mordercy, ale nie liczy się dla nich, że dokładnie to samo go zniszczyło. Że to przez Lucjusza jest, jaki jest i… — Kobieta zamilkła, ściskając mocno usta, ale Severus nie przerwał jej, marszcząc jedynie mocniej brwi w odpowiedzi na jej brutalnie prawdziwe słowa. — Przez Lucjusza nigdy nie spojrzą na niego obiektywnie. Nigdy nie wyzbędą się raz nabytej nienawiści, ale oczekują, że on sam zapomni, w jakich warunkach się wychował! 

Jej głos łamał się z każdym słowem, choć jednocześnie każde zdanie przepełnione było coraz bardziej słyszalną złością, która starła się z narośniętą w młodej kobiecie frustracją i eksplodowała, niszcząc doszczętnie maskę na jej twarzy.

— Dałaś nastraszyć się temu prawnikowi — mruknął poważnie Severus, jednak ponownie jego słowa spotkały się z natychmiastową odpowiedzią; nawet szybciej niż poprzednio.

— Widziałam sama! — Hermiona pokręciła pobłażliwie głową, choć nie była to ta pobłażliwość, jaką mężczyzna znał. — Może bywam czasem naiwna, Severusie, ale nie jestem ani głupia ani ślepa.

Ku jej zaskoczeniu, tym razem to jej odpowiedź została zagłuszona w sposób, w jaki ona reagowała na słowa starszego czarodzieja. 

— Jesteś przede wszystkim zmęczona, Granger — powiedział Snape tonem, którym mówiło się do dzieci, ale zaskakująco — spokój, jaki krył się w niskim barytonie, podziałał jak eliksir uspokajający i przyćmił wszystko inne, a spojrzenie orzechowych oczu ześlizgnęło się po twarzy mężczyzny, ważąc jego słowa. — Wtedy człowiek widzi różne rzeczy. 

Tego było dla niej za wiele. Przymknęła oczy, krzywiąc usta w grymasie i pozwoliła łzom swobodnie toczyć się po rozgrzanych policzkach, które w końcu nabrały odpowiednich, znajomych odcieni. 

— Nie mogę przestać myśleć o tym, że będziemy musieli przechodzić przez to jeszcze raz, od nowa… — wyszeptała złamanym głosem, nie dbając już zupełnie o to, że Severus patrzył na jej upadek. 

Zrozumiała jednak, że on wcale nie patrzył — on go dostrzegł i zareagował, podchodząc do niej i zmuszając tym samym, aby zadarła na niego spojrzenie, po czym powiedział poważnie:

— Nic takiego nie będzie miało miejsca. 

Chłodny głos podziałał jak lekarstwo na jej rozpalone rany. Ostudził złość podsyconą wyczerpaniem, która odcisnęła piętno w spojrzeniu, mimo wszystko wciąż przepełnionym nieufnością, czającą się również w jej słowach.

— Nie możesz mi tego obiecać — powiedziała słabo Hermiona.

— To i tak bez znaczenia — wszedł jej w zdanie Severus, marszcząc mocno brwi. — Nieważne ile razy będziesz musiała powtarzać tę historię, ona już ma swoje zakończenie. — Jego najszczersze chęci w starciu z zszarganymi nerwami nie miały żadnych szans. Młoda kobieta opacznie zrozumiała jego słowa, skupiając się na fakcie, że dopuszczał możliwość ponownej rozprawy, a Snape widząc, że tracił kontakt z jej racjonalną stroną, złapał mocno wątłe ramiona i zwrócił ciało szatynki w swoją stronę nieco zbyt agresywnie. — Popatrz na mnie — warknął, a orzechowe oczy zastygły kilka cali od jego twarzy w przerażonym wyrazie. — Oddychaj. To koniec.

Koniec. Z zastygłych, wyschniętych od bezruchu oczu pociekły cienkie strużki łez, które zostały kompletnie zignorowane — zarówno przez Hermionę, wpatrującą się w Severusa z rosnącym zaskoczeniem, jak i przez samego Snape’a, który wiercił dziurę w brzuchu kobiety natarczywym spojrzeniem, pełnym złości na własną bezsilność. 

Sens jego słów dotarł niespodziewanie do gryfonki, a jej oczy poruszyły się chaotycznie, omiatając nieruchomą twarz stojącego tuż przed nią mężczyzny. Zorientowała się, że odruchowo złapała ramię Snape’a, które przytrzymywało ją w miejscu i mocniej zacisnęła dłoń, marszcząc brwi, kiedy ciemne tęczówki nabrały łagodniejszego wyrazu.

Był jeden sposób, żeby przekonać się, czy Snape mówił prawdę, a Hermiona poczuła nagle przemożną chęć poznania odpowiedzi na to pytanie. Zacieśniła dystans między ich ciałami, opierając czoło o sztywną klatkę piersiową i westchnęła przeciągle, przymykając ociężałe powieki, spod których pociekły ostatnie, oczyszczające łzy. I wtedy poczuła coś, czego nie wiedziała nawet, że tak bardzo potrzebowała — duża, czuła dłoń ułożyła się na włosach z tyłu jej głowy, dopełniając nieco niezręcznego, krępującego uścisku, w którym trwali dosłownie kilka sekund. Kilka długich sekund, pełnych niezrozumiałych dla nich obojga uczuć; przez wszechogarniający spokój, wyzwalającą ulgę, aż po spełnione pragnienie bycia dla kogoś na tyle ważnym, że naciągał dla drugiego człowieka strefę swojego komfortu.

Hermiona podniosła nagle głowę, wycierając dyskretnie policzki i odnalazła spojrzenie Snape’a, które szybko otaksowało jej twarz. Uśmiechnęła się do niego, czego kompletnie się nie spodziewał i w przypływie niezrozumienia, zmarszczył mocno brwi. Obserwował, jak kobieta odsuwa się, składając dłonie przed sobą i obraca na palcu pierścionek zaręczynowy. Interesujące.

— Wracajmy — powiedziała nagle, a ton jej głosu, choć nieco naciągany, mimo wszystko pełny był czającej się w nim odwagi. 

Snape uniósł brew, lustrując sylwetkę niskiej czarownicy przeciągle, po czym skinął jej głową, obracając się bokiem i wskazując schody krótkim gestem. Hermiona ponownie rozciągnęła usta w słabym uśmiechu i ruszyła przed siebie, zerkając na przelotnie na mężczyznę, do którego jeszcze przed chwilą przytulała się w desperackim odruchu. 

Zeszła po schodach, czując, że nieprzyjemnie drżenie ud ustępowało, a jej ciało powoli uspokajało się, pozbywając wszystkich negatywnych emocji jak powietrza z balonika. Znalazłszy się na ostatnim stopniu, czarownica zerknęła na idącego za nią Severusa, a ten jakby powiedziało mu to coś, co nie zostało nazwane, wyciągnął w jej stronę ramię i posłał jej przelotne spojrzenie. 

Było w tym coś tak normalnego, że przez chwilę Hermiona zapomniała, że nie są w Hogwarcie. Na moment zignorowała, gdzie się znajdują i po co właściwie tu przybyli, uśmiechając się zaskakująco szeroko i szczerze. Co nie przeszło niezauważone.

— Wszystko w porządku? — zapytał Potter, wstając, kiedy Snape i Hermiona podeszli bliżej ławki, przy której czekał na nią wraz z Ginny. Zafrasowany mężczyzna spojrzał kolejno na przyjaciółkę, na jej “narzeczonego”, a na końcu dodatkowo rzucając ciekawskie, wymowne spojrzenie w stronę ich złączonych ramion.

— Tak. — Hermiona posłała Harry’emu uspokajający uśmiech i zerknęła przelotnie na Severusa. — Musiałam odetchnąć, to było… męczące — wyjaśniła, wymieniając z przyjacielem porozumiewawcze spojrzenie. 

Harry Potter doskonale rozumiał, co przechodziła jego przyjaciółka i jak faktycznie wycieńczające było siedzenie nieruchomo pod ostrzałem tylu nieufnych, wrogich par oczu. Na celowniku tylko zakłamanych oskarżeń, którym nie można było za bardzo się sprzeciwić. Które obciążały Draco Malfoya, zamiast pomagać i zasiewały wątpliwość, że szala przechyli się na “dobrą” stronę.

Ten jeden raz, Hermiona bardzo chciała, aby tak się stało. Odsunęła na bok pogardę i niesmak do pospolitego nazewnictwa, czując, że wspierana przez stanowcze, pewne ramię Snape’a może znieść gorycz takiej ujmy. Byle tylko faktycznie, nigdy więcej nie musieć siedzieć tam, przed nimi wszystkimi, sama. Ścisnęła mocno męskie ramię, posyłając zamglone spojrzenie przyjaciołom, którzy odwracali swoją własną uwagę rozmowami na nieistotne tematy — wdzięczna, że tak naprawdę uczucie samotności było jedynie iluzją. Kłamstwem.

Pierwszym kłamstwem, z którego się cieszyła.

~

Molly Weasley opuściła salę zaskakująco szybko, ale podobnie jak pozostali wyszła na korytarz nieco osowiała i przytłoczona. Choć wydawało się, że starsza część świadków, głównie państwo Weasley, Minerwa i Severus, znosiła obecność w Ministerstwie o wiele lepiej, niż młodsza część zeznających, tak rozciągający się w czasie proces na wszystkich z nich zostawiał swoje piętno. Cisza stała się niemal nieustannie obecną towarzyszką, której nikt nie chciał, ale której jednocześnie nikt nie umiał się pozbyć — co jakiś czas próbowano ją przegnać, jednak krótkie rozmowy szybko umierały w zarodku, tłamszone coraz mocniej panoszącym się zmęczeniem.

Severus Snape stał oparty o ścianę, obserwując kątem oka ułożone na udach dłonie Hermiony, siedzącej na ławce obok. Kobieta nieco nieobecnym wzrokiem patrzyła w martwy punkt na podłodze przed sobą, bezwiednie obracając przy tym pierścionek zaręczynowy na serdecznym palcu; dostrzegł jakiś czas temu, że wyrobiła sobie ten nawyk, zmuszona do ciągłego noszenia biżuterii i dodał go do listy gestów, jakie zaobserwował, że wykonywała w określonych sytuacjach. Było coś niezwykle satysfakcjonującego w możliwości odszukiwania takich znaków — a bystry umysł Snape’a poczuł wyzwanie, którego nie mógł odrzucić.

Co sprawdzało się jako idealne odwrócenie uwagi od faktu, że powoli zbliżał się czas jego zeznań. Choć na bladej twarzy nie pojawił się absolutnie żaden wyraz sugerujący zdenerwowanie, ciemnowłosy mężczyzna czuł nieprzyjemne mrowienie w opuszkach palców; nie zwykł się niczego bać, ale jego pokiereszowane, wciąż noszące ślady wojny ciało, coraz gorzej znosiło sytuacje, w których wystawiał je na stres. Którego, w związku z szemraną, nieciekawą przeszłością — niestety — przy tym procesie miał aż za wiele.

Niespodziewanie uwagę zebranych przykuły otwierające się niewielkie, ciemne drzwi, zza których wyłonił się strażnik prowadzący pod ramię Draco Malfoya. Hermiona, Harry i Ginny wstali jednocześnie, a Snape rozglądnął się, widząc, że siedząca po drugiej stronie holu Minerwa i Artur oraz Molly podnieśli jedynie spojrzenia na zamieszanie. Narcyza, która im towarzyszyła niemal od razu ruszyła w stronę syna, podobnie jak Potter i jego przyjaciółki, a Severus dopiero po chwili za nimi podążył, trzymając się jednak z boku.

— Draco — mruknęła wysoka blondynka, zbliżając się do wychudzonego mężczyzny.

Hermionę przeraziło to, jak zmizerniały był; jakby zaprzyjaźnił się z samą śmiercią. Nie chciała nawet myśleć, gdzie jest trzymany na czas ich zeznań, w jakich warunkach czeka na koniec rozprawy, jak go traktują. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że prawdopodobnie i tak zna odpowiedź.

— Proszę się nie zbliżać — warknął postawny strażnik, kiedy Narcyza znalazła się za blisko. Jego ramię ostrzegawczo zagrodziło jej drogę, kontrastując swoją wielkością ze szczupłym ciałem kobiety, kiedy ta zatrzymała się zaskoczona, posyłając mu oburzone spojrzenie.

— Za grosz manier. — Blondynka wyprostowała się walecznie, marszcząc mocno brwi i dodała: — Przecież nie odbiję go wam tutaj. Chciałam tylko przytulić syna. Proszę… — Jej mina zrzedła, stając się nagle zbolała, pełna cierpienia. — To moje jedyne dziecko. Jedyne.

Severus zmarszczył brwi. Znał Narcyzę na tyle dobrze, żeby doskonale wiedzieć, że o ile naprawdę tęskniła za Draco, tak nie szczyciła się nigdy mówieniem o swojej miłości. Brała strażników na litość i to bardzo jak na siebie, byle tylko móc dodać otuchy synowi, jednak — ku braku zaskoczenia Snape’a — nie dostała takiej szansy. Nieugięci ochroniarze we dwójkę ustawili się pomiędzy Malfoyami, zagradzając matce dostęp do syna, a po ich minach widać było, że nie działają na nich ani łzy, ani próby manipulacji emocjami.

— Nie macie serc — powiedziała cicho Narcyza. — Wasze matki pewnie wstydzą się, że mają takich synów.

Tym razem Severusa zaskoczył fakt, że sytuacja eskalowała od razu. Jeden ze strażników wyciągnął różdżkę, każąc blondynce stanowczo się odsunąć, a zaskoczona kobieta bezwiednie wykonała jego polecenie, wpadając na Pottera, który instynktownie również wyciągnął z kieszeni broń — podobnie jak Severus, który jednak swoją trzymał jedynie w pogotowiu, kątem oka upewniając się, że Granger nie stoi na linii ognia. Stała, oczywiście.

— Wystarczy — usłyszeli nagle. W zgiełku niespodziewanego incydentu zebranym w holu czarodziejom umknął dźwięk ponownie otwieranych drzwi, a kiedy odwrócili się w stronę źródła głosu, dostrzegli jak Pratney podchodzi do nich z poważną miną w asyście kolejnej pary strażników. Stanął przy zbiorowisku, strofując wysokiego ochroniarza ciętym spojrzeniem i zapytał: — Co tu się dzieje?

— Proszę upomnieć swoich świadków — ostrzegł go tęższy z mężczyzn, chowając różdżkę. — Takie zaczepki mogą się źle skończyć, a czas leci.

— Minuta sędziego nie zbawi — odparł prawnik. — Możecie być przy tej rozmowie.

Hermiona poczuła zimne poty, kiedy strażnik obrzucił obrońcę równie ostrym spojrzeniem, po czym bez słowa odpowiedzi odwrócił się i wyprowadził Malfoya z okrągłego pomieszczenia. Odprowadzony przez zaskoczone spojrzenia wszystkich, którzy przysłuchiwali się całemu zajściu z nadzieją na coć krótką rozmowę, Draco zniknął za drzwiami do łazienek, a dopiero po długiej chwili ktoś zdecydował się przerwać milczenie.

— Musicie zaprzestać takich prób — ostrzegł ich Pratnet, zwracając się do Harry’ego i Narcyzy. Posłał im wyrozumiałe spojrzenie, zerkając przez ramię na strażników, którzy eskortowali jego samego i dodał: — Sędziowie zdecydowali o przerwie, także uzbrójcie się w cierpliwość. Pozwolili nam wyjść tylko na chwilę, ale potem musimy tam wrócić.

— Dostał chociaż miejsce do siedzenia? — zapytał Potter, a Hermiona zerknęła na przyjaciela pełnym bólu wzrokiem.

— Udało mi się wynegocjować dla niego ciepły posiłek — mruknął Winston. — Przenieśli go już wczoraj, więc podlegało to pod przedłużoną opiekę. Proszę się nie martwić. Nie zginie tam ze mną.

Młoda gryfonka spuściła głowę, czując, że musi przymknąć powieki. Nie wierzyła, w to co słyszała; że tyle lat po wojnie, żyjąc w tak cywilizowanym społeczeństwie, dalej dopuszczano do tak barbarzyńskich zachowań. „Wynegocjować ciepły posiłek” brzmiało tak absurdalnie, że Hermiona miała problem z zaakceptowaniem, jak brutalnie było prawdziwe.

— Dziękuję — mruknął Harry, wciąż wspierając ciało Narcyzy, która objęła się szczelnie ramionami i przyglądała się prawnikowi w milczeniu.

— Jeszcze walczymy, panie Potter — odparł Pratney, zerkając dookoła na świadków i zahaczając wzrokiem o Ginny Weasley. — Później przyjdzie na to pora.

Kiedy odszedł, Narcyza Malfoy poddała się emocjom. Odeszła od towarzystwa, siadając obok Minerwy McGonagall i pozwoliła, aby kilka łez spadło z zastygłych, błękitnych oczu, dając upust mimo wszystko skrywanym w środku emocjom. Snape widział, że odegrana szopka wcale nie była dla niej taka udawana, a tęsknota za dzieckiem odcisnęła trwałe znamię na masce obojętności i powściągliwości, jaką na co dzień nosiła Narcyza.

Harry również ją obserwował, aż w końcu sam odszedł na bok i przysiadł zmęczony na pustej ławce. Hermiona, która bez słowa za nim podążyła, zajęła miejsce obok niego, nie bardzo wiedząc, co miała mu powiedzieć. Wszystko będzie dobrze? Posłała niepewnie spojrzenie na Ginny, która przykucnęła przy kolanach matki w ciszy siedzącej obok męża w innym kącie holu i zmarszczyła brwi. Nigdy nie widziała takich Weasleyów. Nigdy nie widziała, aby tak radośni ludzie nie mieli w sobie w ogóle życia. Chociaż zdawali się na pozór radzić najlepiej, Molly Weasley również poddała się drążącej z energii potędze majestatu Ministerstwa i skryła twarz w dłoniach, oddychając głęboko. Oczy szatynki odruchowo odszukały wysoką, szczupłą sylwetkę, tnąc przelotnym spojrzeniem Severusa, który dołączył do Minerwy i Narcyzy.

— Chciałabym móc życzyć sobie, żeby to było prostsze — mruknęła.

Nie umiała sobie tego życzyć, Harry zresztą też nie. Doskonale wiedzieli, że naiwne prośby, aby ich droga nie była trudna, aby wszystko poszło sprawnie i gładko, nigdy nie miały się spełnić. Nigdy nie miały na to nawet cienia szansy. A oni zwyczajnie chcieli być naiwni — chcieli móc powiedzieć „wszystko będzie dobrze”, „wszystko się jakoś ułoży” i wiedzieć, że mają prawo do szczeniackiej wiary, jakby znów mieli po siedemnaście lat. Nie mieli.

Zarówno Hermiona jak i Harry wyrośli już z pustych obietnic, nie mających pokrycia zapewnień, odbierając sobie przy tym szansę, aby te same puste obietnice ukoiły ich obawy. Nie umieli jednak inaczej.

— W końcu kiedyś to się skończy. Jakoś musi — powiedział niespodziewanie Harry, przyciągając wzrok przyjaciółki. Zanim Hermiona zdążyła cokolwiek zrobić, ciemnowłosy gryfon uśmiechnął się kwaśno. — A wtedy wszyscy w końcu odpoczniemy. Obiecuję ci to. — Potter zmarszczył brwi i dodał: — Oboje odpoczniecie.

Młoda czarownica zerknęła na niego pytająco, ale szybko zrozumiała, co przyjaciel miał na myśli i uśmiechnęła się pod nosem, licząc, że Harry naprawdę miał rację — i że zakończenie procesu Draco pozwoli im uwolnić się od jarzma przeszłości.

Chociaż trochę.

— Idź do niego — mruknął nagle Potter, uśmiechając się wymownie, co spotkało się ze skonsternowaną miną siedzącej obok gryfonki. — Ja pójdę za twoim przykładem i chyba się przewietrzę. Czuję, że świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Chciał zostać sam. Zrozumiała. Nie wspominając nawet o fakcie, że ona ostatecznie nie dotarła poza mury Ministerstwa, a jedynie na szczyt schodów, skinęła głową, pozwalając mężczyźnie wstać i z przepraszającym uśmiechem na ustach odejść w stronę schodów. Obserwowała jego znikającą sylwetkę, długo nie ruszając nawet jednym mięśniem, siedząc nieruchomo na ławce w rogu, sama. Opadła plecami na oparcie, nabierając głęboko powietrza do płuc, a kiedy odwróciła głowę w stronę Snape’a, zobaczyła, że mężczyzna czujnie się jej przypatruje.

Zanim podjęła decyzję o podejściu do niego, ciemne oczy wyczytały z jej twarzy więcej, niż najwyraźniej myślała, że pokazała. Wysoki czarodziej przeprosił siedzące na ławce przed nim kobiety, wciskając dłonie do kieszeni spodni i ruszył w jej stronę, jakby nawet nie musiała prosić.

Co zrobiła zupełnie nieświadomie, jednym spojrzeniem, nie mając o tym pojęcia nawet po fakcie.

— Potter zostawił damę w opałach? — zapytał nieco kpiąco Severus, kiedy stanął przed Hermioną, na co ta jedynie prychnęła słabo, kręcąc pobłażliwie głową i mocniej ścisnęła dłonie złożone na udach.

— Uznał, że przyda mu się świeże powietrze — wyjaśniła, wymownie poruszając brwiami.

Nie patrzyła na niego, dlatego nawet na moment nie spuścił wzroku z jej twarzy. Dostrzegł, że spojrzenie kobiety zmętniało, stało się wolniejsze, bardziej ociężałe. Była zmęczona i choć naprawdę dobrze to maskowała, pierwsze objawy powoli przebijały się przez jej pieczołowicie budowaną maskę.

— Czasem faktycznie się przydaje — stwierdził nieco złośliwie, a Hermiona uśmiechnęła się półgębkiem, wzruszając ramionami pod wpływem niemego prychnięcia.

Uniosła na niego nagle oczy, w półmroku podziemi wydające się nawet na większe, niż normalnie i zlustrowała go przeciągle, z pytaniem wymalowanym na twarzy.

— Jak ty to robisz? — zapytała nagle, przekrzywiając lekko głowę.

Snape uniósł brew, przyglądając się kobiecie w milczeniu, a kącik jego ust drgnął, kiedy dostrzegł zaskakującą determinację w orzechowych tęczówkach.

— Jak to wyłączasz? — Hermiona pokręciła głową w geście niezrozumienia, a mężczyzna jedynie spuścił brodę, mrużąc oczy. — Nie pytam, o to jak tłumisz emocje, tylko jak pozbywasz się… — Machnęła nagle wnętrzem dłoni przed swoją twarzą, znacząc jej granice, a Severus niemal nie roześmiał się pogardliwie, kiedy dotarł do niego sens bełkotu Granger. — … tego.

— Chcesz znać sekret popisowej, pokerowej miny — powiedział, a młoda gryfonka posłała mu rozbawione spojrzenie.

— Znaczysz je numerami, jak przystało na prawdziwy postrach? — zapytała, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli on tego nie robił, nawet prześmiewczo, ona sama się na tym łapała.

Zdążyła poznać go na tyle, że rozpoznawała coraz mniejsze zmiany w jego mimice, dostrzegała coraz więcej szczegółów, jak na przykład wyrazy, które wykonywał machinalnie, pod wpływem impulsu. Jak teraz — wywracając oczami na jej słowa, co sugerowało podszytą pobłażliwością irytację. Czasem unosił dodatkowo kącik ust, kiedy to robił, a wtedy wiedziała, że jest szczerze rozbawiony, co nie zdarzało się często, ale jeśli już się działo, było czymś, czemu mogła przyglądać się bez przerwy.

Było w tym tyle sprzecznych emocji, że nigdy nie potrafiła oderwać wzroku. Wiecznie kwaśny grymas przeplatał się z nikłym uśmiechem w tak dziwnie ciepły, choć ledwo odczuwalny sposób, że koniec końców był widoczny jak na dłoni i nigdy nie miała problemu ze stwierdzeniem, kiedy naprawdę udało jej się go rozbawić. Zawsze jednak czuła dokładnie to samo — zaskoczenie i dumę, że to ona była tego sprawczynią.

— Czy ja ci wyglądam jak złoczyńca z jakiegoś dramatu? — zapytał Snape, a Hermiona przytknęła dłoń do ust, tłumiąc śmiech. Mężczyzna, widząc jej minę, uniósł brew i dodał poważniej: — Nawet nie waż się odpowiadać.

— Nawet bym nie śmiała — mruknęła kobieta od razu, co ledwo dosłyszał przez przyciśnięte do warg palce. Ku swojemu zaskoczeniu jednak zobaczył, że unosi brew w krnąbrnym wyrazie, zaczepnie dodając: — Ale teraz, kiedy już o tym myślę…

Severus posłał jej teatralnie karcące spojrzenie, mimowolnie się prostując.

— Nawet gdybym był skłonny wyjawić ci tę tajemnicę — zaczął, mierząc Hermionę przeszywającym wzrokiem — to właśnie zaprzepaściłaś sobie na to jedyną szansę.

Zaskoczył go wyraz szczerego rozbawienia na jej twarzy.

— Kogo oszukujesz, Severusie, mnie czy siebie? — zapytała nieco pobłażliwie, a on od razu wyczuł przytyk do swoich własnych słów. Kobieta jednak uśmiechnęła się szerzej, zagłuszając tym osłabienie organizmu i mruknęła wymownie: — Oboje wiemy, że nigdy nie podzieliłbyś się ze mną tą wiedzą.

Uspokoiła się. W końcu to zobaczył. Niepokój, który towarzyszył jej po incydencie z Draco rozmył się, ustępując miejsca chwilowej uldze, która skutecznie odwróciła od niego niechcianą uwagę.

— Teraz nigdy się nie dowiesz — odparł, odruchowo poruszając brwią.

Hermiona była wdzięczna za jego sarkazm, który był tak stałą rzeczą we wszechświecie, że dawał jej przedziwne poczucie bezpieczeństwa. Zaskoczyło ją też, że mężczyzna długo pozwalał jej korzystać ze swojego towarzystwa i doceniła to, kiedy musiała w milczeniu obserwować jak Draco w towarzystwie Pratneya i strażników wraca na salę. Nawet po powrocie Harry’ego w pewien sposób to robił, kręcąc się w pobliżu, w zasięgu jej wzroku.

Ministerstwo wykorzystało każdą okazję, aby uprzykrzyć im proces, a przeciągająca się przerwa upewniła ich tylko w przekonaniu, że do końca jeszcze daleka droga. Kiedy w końcu po kilkudziesięciu minutach wywołano do sali Artura Weasleya, Hermiona ożywiła się, powoli odczuwając rosnące zdenerwowanie, kiedy rudowłosy mężczyzna zniknął w ciemnym przedsionku.

Zdenerwowanie, które zaczęło narastać z niezaleczonej traumy, którą przywołała i na siłę próbowała stłumić — a przynajmniej wydawało jej się, że to robiła. Była głupia, jeśli myślała, że krótka rozmowa z Severusem zagłuszy wrzaski, które dalej słyszała pomiędzy odgłosami wybuchów. Że kiepskie żarty przyjaciela wyprą z głowy wspomnienie ciała, o które potknęła się biegnąc na złamanie karku w poszukiwaniu schronienia. I że jednocześnie obie te rzeczy pozwolą jej pozostać ślepą na tęsknotę Narcyzy, wyciszenie Weasleyów czy osłabienie Minerwy.

Zaczynała rozumieć, że Snape miał rację i faktycznie nie istniała rzecz zdolna w stu procentach odwrócić jej uwagę.

Spojrzała na niego, zawieszając wzrok na ramionach, które wciąż trzymał w kieszeniach, na nogach, które sztywno trzymały go w bezruchu, na profilu zastygłej w beznamiętnym wyrazie twarzy. Chciała umieć zrobić to, co on — wyłączyć wszystkie emocje, jakie odzwierciedlały się w jej mimice. Nieświadomie zaczęła imitować nieruchome spojrzenie, ułożenie wąskich ust, lekko wysuniętą do przodu szczękę, a nawet uniesiony podbródek. Skopiowała każdy wyraz na twarzy Severusa, a mimo to, kiedy na nią spojrzał, zobaczył wyczerpanie, jakie zostawiła na jej ciele dręcząca przeszłość. Zobaczył wszystko, co pragnęła ukryć; wszystko, o czym chciała po prostu zapomnieć.

Być może to dlatego odwróciła głowę pierwsza.

— Podziwiam ich trochę, mimo wszystko — powiedziała Minerwa, a Snape zmarszczył brwi, odwracając ku niej twarz. Kątem oka dostrzegł, że Narcyza znika za drzwiami łazienek, jednak szybko zerknął z powrotem na starszą czarownicę, która podążyła za jego wcześniejszym spojrzeniem, przyglądając się Potterowi i Granger. — Nie da się ukryć, że życia to on im nie ułatwiał. A oni idą za nim niemal na kolejną wojnę.

— Nie wiem czy to jakiś rodzaj głupoty czy odwagi, ale oni zdają się wyznawać zupełnie inny system wartości — mruknął Severus, poruszając nieco kpiąco brwią. — To pokolenie jest tak niesamowicie naiwne, a jednak jakimś cudem… — Ciemnowłosy czarodziej zmarszczył brwi, przyciągając swoimi słowami wzrok przyjaciółki. — Jakimś cudem robią dzięki temu rzeczy, których my nie potrafilibyśmy zrobić.

Minerwa przez chwilę w milczeniu po prostu obserwowała jego twarz, ważąc ostrożnie to, co powiedział.

— Dzięki temu czasem i my robimy coś, czego myśleliśmy, że nie potrafimy — dodała, odwracając wzrok na ciemnowłosego gryfona i drobną czarownicę siedzącą obok. — Więc może to po prostu nasz sposób, żeby zrewanżować się za błędy przeszłości.

Miała rację, oczywiście. Każdy z nich w pewien sposób przyczynił się do wybuchu tej wojny, jak i popełnił błąd, który zaważył na ostatecznym wyniku. Każdy, bez wyjątku — przed dekadą, dwoma, trzema. Nikt nie wiedział, w którym momencie trzebaby cofnąć czas, aby całkowicie zmienić bieg wydarzeń. Nikt nie miał prawa tego wiedzieć. Musieli żyć z brzmieniem na ramionach, odkupując po kolei swoje grzechy i licząc, że w pewnym momencie szala przechyli się na właściwą stronę.

— Nie mów niczego, czego nie musisz — powiedziała nagle McGonagall, posyłając przyjacielowi poważniejsze spojrzenie. — Proszę.

Zupełnie nie spodziewał się takiej prośby z jej ust, ale ostatnio miał tendencję do bycia zaskakiwanym. W mniejszym bądź większym stopniu, przyjemnie bądź nie, ale w ostatnim czasie często stawiano go przed faktem, że nie przewidział obrotu wydarzeń. Nie był przygotowany na taki obrót spraw. Nie odpowiedział już nic, zostawiając jej słowa zawieszone w półmroku, który powoli gęstniał od skumulowanego w powietrzu zdenerwowania, stresu, niepokoju i obaw.

— Minerwa McGonagall — usłyszeli w końcu, kiedy pan Weasley pojawił się z powrotem na korytarzu.

Molly i Ginewra od razu podeszły do niego, a wywołana czarownica posłała przyjacielowi przelotne spojrzenie, kiwając mu jedynie głową. Jej zniknięcie za drzwiami uruchomiło odliczanie, które spontanicznie rozpoczęło się w głowie zarówno Severusa, jak i Hermiony. Spojrzenia, które mu posyłała stały się nerwowe, pytające. Starające się dostrzec, czy w jego masce nie pojawia się skaza, przez którą dojrzy prawdziwe emocje. Nie dojrzała. A im dłużej Minerwy nie było, tym mniej ich w Severusie pozostawało. Wyłączał się, ponownie — wiedząc przy tym, że nie będzie w stanie dotrzymać słowa i spełnić obietnicy przyjaciółki, którego nawet jej nie złożył.

Wywołano go zdecydowanie za szybko. Hermiona zadarła spojrzenie, słysząc jego nazwisko rozdzierające przytłaczającą ciszę i wstała, obserwując jak mężczyzna podchodzi do Minerwy, mijając się z nią z porozumiewawczym skinieniem głowy. Ruszył ku ciemnemu przedsionkowi, odprowadzony przejętym wzrokiem młodej czarownicy, który zdążył dostrzec, zanim drzwi zamknęły się za nim, a jego samego pogrążyła ciemność.

Wnętrze sali wyglądało inaczej, niż to, które pamiętał ze swojej rozprawy. Krocząc ku wysokiemu, obitego skórą fotelowi, rozglądnął się po trybunach, odnajdując wśród nich wiele twarzy, których wtedy nie widział — choć procesy śmierciożerców po wojnie przyciągnęły wielu sędziów, nigdy nie stawiali się w tak licznym składzie, jak w sprawie Draco Malfoya. Naliczył ich przynajmniej czterdziestkę, co było imponującym wynikiem, który jednak przyniósł niespodziewane uczucie rozlewającego się po wnętrznościach trującego niepokoju.

— Severus Snape — przywitał go Naczelny Mag, a ciemnowłosy czarodziej, który zdążył usiąść na miejscu przygotowanym dla niego na środku wysokiej, wyłożonej ciemnymi kafelkami sali, posłał mu ciekawskie spojrzenie. — Witamy ponownie.

Powinien go znać? Czuł, że tak. Nie potrafił jednak dopasować dużej, kompletnie łysej głowy do żadnego znajomego nazwiska. Domyślił się, że mężczyzna musiał uczestniczyć w jego procesie jako jeden z ławników; tylko w ten sposób miał prawo odnosić się do niego tonem, jakim przesiąkł jego głos. Jakby Snape doskonale powinien wiedzieć, kim był. Nie wiedział. Nie obchodziło go to. Pamiętał jedynie Shacklebolta, który osobiście prowadził rozprawę jako świeżo mianowany Minister.

— Tym razem w innym charakterze — dodał nagle przewodniczący, na co Snape nieco wyprostował się na krześle.

— Tylko ten jeden raz — odparł.

Najwyraźniej spokój w jego tonie nie zrekompensowała faktu, iż nie taka powinna być jego odpowiedź. Pratney posłał mu przelotne, pouczające spojrzenie, które przypomniało mu dziwne, szczeniackie uczucie bycia strofowanym, jak amator, jakby nie to robił całe życie — grał rolę, której od niego oczekiwano.

— Czemu właściwie pan tu dzisiaj jest, panie Snape? — zapytał znienacka sędzia, pytająco mrużąc oczy. — Brakuje panu wrażeń z postępowania sądowego?

Wszystko, byle uwolnić się od bandy rozwydrzonych gówniarzy.

— Bynajmniej — stwierdził obojętnie. — Chciałbym po prostu przyłożyć rękę do zakończenia tej farsy.

Tym razem nawet nie udawał, że dostrzegł wzrok prawnika i zaparcie utrzymał kontakt wzrokowy z siedzącym na podium łysym czarodziejem, który wwiercał w niego ciemno-brązowe oczy. Próbował go onieśmielić, wywołać w nim poczucie mniejszości. Niedoczekanie. Żaden mięsień na twarzy Snape’a nie drgnął, nie zawahał się nawet spróbować, aż w końcu wygrał tę cichą bitwę, a przewodniczący odchylił się, mówiąc:

— Proszę zatem powiedzieć nam, co łączy pana z rodziną pana Malfoya.

Wbrew pozorom — łączyło go niewiele. Skłamałby, gdyby powiedział, że chodziło o cokolwiek więcej niż o Narcyzę, ponieważ całe relatywnie znikome poświęcenie dla Draco było jedynie wynikiem ich relacji. Ta również nie była ani silna, ani zażyła; ale wystarczyła, żeby mężczyzna ze szczerymi chęciami chciał wypełnić niegdyś złożoną jej obietnicę, a nie robić tego, bo zwyczajnie był honorowy.

— Znamy się od wielu lat — odparł zgodnie z prawdą. — Nigdy nie darzyliśmy się wielką sympatią, ale nie byliśmy też wrogami.

— Nie uważa pan w takim razie — usłyszał nagle Severus i posłał spojrzenie w stronę siedzącej po prawej stronie trybun kobiety, która wpatrywała się w niego z uniesioną brwią — że to dość hojny gest, takie poświadczenie, w stronę kogoś, kto właściwie nic dla pana nie znaczy?

Zmrużył oczy, próbując odseparować kpiący ton od całkiem spokojnej, na pozór łagodnej twarzy. Nie pamiętał jej, choć sam nie był pewien, czy jego stan zdrowia pozwoliłby mu z pewnością stwierdzić, że nie uczestniczyła w jego procesie. Zaczął łapać się na tym, że zapominał o pewnych rzeczach — i to w nie w sposób, którego chciała dla siebie samej Granger.

— Sugestywna odpowiedź — usłyszał głos Pratneya, jednak nie zdążył powstrzymać słowa, które ślina przyniosła mu na język.

— Nie nazwałbym prawdy hojnością — mruknął Snape, zerkając w stronę czarownicy.

Ta, jakby sprawiało jej przyjemność naciąganie granic jego cierpliwości, uniosła brew i spytała:

— A jaka to prawda? — Widział po jej minie, że nie zdąży nawet pomyśleć nad żadną błyskotliwą odpowiedzią. — Doskonale pan wie, że Draco Malfoy dopuścił się karygodnych czynów i jak każdy — dodała, lustrując go wymownym wzrokiem — zasługuje na karę.

Severus zrozumiał, jaki miała cel i wiedział, że dając jej swój sarkazm na złotej tacy, jedynie zaszkodzi sam sobie, a nawet najbardziej cięta riposta nie spełni swojego zadania. Dlatego nie mógł jej dać takiej satysfakcji.

— Żaden wyrok nie będzie dla niego gorszy od świadomości, że zrobił to chroniąc swój tyłek — stwierdził beznamiętnie.

Tak jakby naprawdę spodziewał się, że to zadziała.

— Dlaczego w takim razie nie odszedł, zanim było za późno? — Oskarżycielka była nieugięta, wiercąc dziurę w brzuchu Snape’a ostrym spojrzeniem, które wyrażało kompletną pogardę dla jego odpowiedzi. — Dlaczego, skoro miał takie wyrzuty sumienia, został i zgodził się na wszystko, co mu rozkazano?

— To nie był klub szachowy, z którego można się wypisać — powiedział głośnie, odwracając spojrzenie i nie patrząc już na czarownicę, a na siedzącego przed nim Naczelnego Maga Wizengamotu. W jakim świecie ci kretyni żyją? — Lucjusz ciągał go na spotkania, odkąd zaczął odrastać od ziemi, więc dla niego to było jedyne życie, jakie znał. Jedyne, na jakie mu pozwolono.

— Ale nie jedyne, jakie mógł mieć — dodała wymownie kobieta. — Nie tłumaczy to również tego, dlaczego Draco Malfoy w tak młodym wieku został w ogóle dopuszczony w szeregi tak — brew Snape’a drgnęła wyczekująco — barbarzyńskiej organizacji.

Jeśli to ona sama układała schemat przesłuchania, miał ochotę wygarnąć jej niesamowicie niski poziom skuteczności zbierania informacji i przy tym iloraz inteligencji, ale to uznał, że szło w parze.

— Szli na wojnę — odpowiedział obojętnie. Oni. — Nie miało dla nich większego znaczenia, ile miał lat, pod warunkiem, że się nadawał.

— A czy to prawda, panie Snape — zaczęła, przeciągając w irytujący sposób samogłoski w jego nazwisku — że mieliście swoje sposoby, aby to weryfikować?

Mimo, iż nie dał po sobie absolutnie nic poznać, coś nieprzyjemnie ciężkiego opadło na dno jego żołądka. Nie odpowiedział i ku swojemu zaskoczeniu, nie został do tego od razu zmuszony, co jednak miało powrócić do niego ze zdwojoną siłą.

— Czy zna pan okoliczności, w których pan Malfoy przystąpił do grona śmierciożerców? — zapytała kobieta, a on widział po jej chełpliwym spojrzeniu, że usłyszy z jego ust dokładnie to, co chciała usłyszeć.

— Tak — odparł.

— Czy zatem przyznaje pan, że to prawda, iż Draco Malfoy zamordował Iris Bucker, aby wkupić się w łaski Lorda Voldemorta?

Iris. Nie wiedział, że tak miała na imię. Nigdy nie chciał wiedzieć. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że brak tożsamości oznaczał dla niego mniej więcej tyle, że taka osoba nie istniała — brak nazwiska oznaczał zwyczajnie możliwość wymazania pamięci o niej, choć każda twarz prześladowała go co noc, wyryta niczym rzeźba w ścianie, sprzed której nie mógł odejść.

— Nie — powiedział.

Razem z tym jednym, krótkim słowem, Severus pozbył się z płuc całego ciężaru, jaki na nich spoczywał. Naczelny Mag i oskarżycielka spojrzeli po sobie nieco zdezorientowani, najwyraźniej zaskoczeni jego zaprzeczeniem, a ciemnowłosy czarodziej beznamiętnie obserwował ich tężejące twarze, czekając spokojnie na to, co dopiero miało nadejść.

— Panie Snape — zaczęła powoli szatynka, przybierając na nowo maskę pewności i nonszalancji — proszę przybliżyć nam krótko okoliczności, w jakich przyjmowano nowych członków waszego ugrupowania.

Naszego ugrupowania? Zanim Severus zdążył zrobić cokolwiek, poza zwróceniem kpiącego spojrzenia na czarownicę, Pratney zaprotestował:

— Brak związku.

Jego jałowa próba zejścia z tematu morderstwa nigdy nie miała się udać. Naczelny Mag spojrzał na prawnika, który nie opuścił zawziętego spojrzenia mimo, iż nie miał szans na wygraną i zerknął najpierw na Snape’a, a potem na swoją, najwyraźniej, zastępczynię. Skinął jej głową, dając znak, że nie widzi w jej pytaniach niczego niestosownego.

— Czy to prawda — kontynuowała — że rekrutom powierzano specjalne zadanie, którego wykonanie miało potwierdzić, jak to pan ujął, „czy się nadają”?

Zamierzał wykorzystać pierwszą okazję, która miała się nadarzyć, aby przeklęte wiedźma pożałowała, że naprawdę chciała znać szczegóły.

— Tak.

— Czy to prawda, że panu Malfoyowi zlecono zabójstwo Iris Becker?

Odwrócił spojrzenie tylko dlatego, że nagle znoszoną czasem twarz siedzącej na trybunach czarownicy zastąpiła niewinna, dziecięca twarz. Przerażona. Zapłakana. Zakrwawiona. Tę pamiętał o wiele lepiej, niż chciał.

— Tak — odparł w końcu,

— Jako potwierdzenie wykonania tego zadania — ciągnęła bezlitośnie oskarżycielka — pan Malfoy miał dostarczyć pewien dowód, czy to prawda?

Bingo.

— Głowę — sprecyzował Snape od razu, a ton jego głosu nabrał grobowej barwy, kiedy zwrócił na kobietę kompletnie obojętne spojrzenie. Ta wyprostowała się nieco, mrugając szybko powiekami, jakby nie spodziewała się, że jej taktyka przekręcania enigmatycznych, wymijających odpowiedzi obróci się przeciwko niej. — Miał dostarczyć głowę tej dziewczyny na dowód, że ją zabił. Tak — dodał Severus, unosząc kącik ust, kiedy dostrzegł niesmak na bladym obliczu czarownicy — to prawda.

Pozwolił swojemu wyznaniu wchłonąć się w duszne, ciężkie powietrze podziemi Ministerstwa, obserwując przy tym jak wyciska na oblicza sędziów ten sam, zdegustowany wyraz.

— Zatem kłamał pan wcześniej — powiedziała po chwili kobieta, przybierając na nowo maskę pełną nonszalancji. — Istnieją zeznania wielu świadków, panie Snape, którzy podobnie jak pan — podkreśliła — naocznie brali udział w inicjacji pana Malfoya. Potwierdzą, że zamordował tę dziewczynę.

— Potwierdzą, że przyniósł jej głowę — wtrącił od razu Severus, zwracając się ponownie do Naczelnego Maga, który zmarszczył brwi, obserwując go w pełnym skupieniu. — Pytaliście czy ją zamordował. Odpowiedź brzmi nie. — Zamilkł na moment, wiedząc, że nawet jeśli nikt nie będzie domagał się wyjaśnień, on będzie zmuszony ich udzielić. — Draco Malfoy dostarczył dowód, że dziewczyna nie żyje. Nie jest jednak winny jej śmierci.

Oskarżycielka Wizengamotu nie wydawała się dawać wiary jego słowom, a dopóki prawda nie wyszła na jaw, Snape nie mógł tego od niej oczekiwać.

— A skąd pan wie, jaka jest prawda?

Brew czarownicy uniosła się drwiąco, choć dostrzegł na jej twarzy zaniepokojenie, które zamierzał wykorzystać i obrócić przeciwko niej.

— Ponieważ wiem, kto to za to odpowiada — odparł powoli.

Tym razem jego słowom odpowiedziało pytanie głównego sędziego, którego twarz spięła się, sugerując o co spyta, zanim to się stało.

— Kto w takim razie odpowiada za śmierć Iris Becker?

Wiedząc, jak miała na imię — nie mógł skłamać. Czuł zresztą, że od pewnego czasu wcale nie chciał tego robić.

— Ja — odpowiedział w końcu.

Jego ciało od razu zareagowało na prawdę, jaką z siebie uwolnił; wyprostował się, unosząc podbródek i wlepił absolutnie puste spojrzenie prosto w oczy przewodniczącego rozprawy, które zamarły na moment, odbijając zaskoczenie, jakie zmieszało się z niedowierzaniem.

— Pan?

— Draco Malfoy był tylko przestraszonym dzieciakiem — odparł Snape, spuszczając nieco brodę. — Cała sytuacja z próbą otrucia Dumbledore’a jest na to wystarczającym dowodem. Miał zabić dyrektora, a ranił przy tym dwójkę kompletnie niewinnych gówniarzy. Naprawdę myślicie — dodał, nie powstrzymując kpiny, jaka towarzyszyła jego słowom — że zabiłby kogokolwiek z zimną krwią, żeby wkupić się w cudze łaski? Że bez mrugnięcia okiem pozbawiłby głowy dziewczyny niemal w swoim wieku, żeby przynieść ją w zębach jako trofeum?

Jego pytania wsiąknęły w gęste powietrze sali rozpraw i zawisły nad ich głowami na krótką chwilę. Chwilę, która pozwoliła Severusowi odetchnąć, kiedy poczuł, jak najwyraźniej niezaleczony ucisk rozluźnia się i znika bezpowrotnie.

— Dlaczego miałby pan to robić? — zapytała oskarżycielka, jednak zanim pozwoliła mu odpowiedzieć, jej słowa przepełniły się na nowo chłodem. — I jak wyjaśni pan w takim razie to, że tylu naocznych świadków…

Nie powinien był jej przerywać, wiedział to — Pratney zdążył nawet mu o tym przypomnieć krótkim, ciętym spojrzeniem — ale rozumiejąc, w co zamierzała brnąć, Snape poczuł nagły przypływ irytacji.

— Widzieli dokładnie to, co mieli zobaczyć — warknął, lecz o dziwo nikt nie upomniał go za przerywanie sędziemu. Wszyscy zebrani w sali wpatrywali się w niego, a on wiedział, że w końcu mógł powiedzieć prawdę. — Wiedziałem, że Draco sobie nie poradzi — dodał i choć jego głos stracił nieco mocy, nie stracił na sile. — Jak mówiłem, był tylko dzieckiem. Za niesubordynację groziła mu śmierć, a ja… — Snape zmarszczył brwi, przypominając sobie twarz złamanej Narcyzy Malfoy sprzed kilku godzin. — Przyrzekłem kiedyś jego matce, że będę go chronił, że nie dopuszczę do tego, żeby stała mu się krzywda. Na długo przed tym, jak złożyłem jej Wieczystą Przysięgę. — Ja i te cholerne obietnice, pomyślał pogardliwie. — Więc zabiłem tę dziewczynę — powiedział głośniej — i dostarczyłem Malfoyowi jej głowę, żeby mógł przypisać sobie zasługi za jej śmierć. Żeby Voldemort uwierzył, że chce być taki, jak oni.

Na długi moment w sali zapadła cisza. Kompletna, niczym niezmącona, przytłaczająca do drewnianych ławek i foteli swoim ciężarem. Naczelny Mag, Egbert Magnus, wpatrywał się w Severusa Snape’a, jakby nie do końca rozumiał, czy to, co się działo, nie było kpiną ze strony mężczyzny. Winston Pratney wyglądał, jakby najmniej zaskoczył go obrót sytuacji, choć w jego spojrzeniu również dało się dostrzec zdezorientowanie, ale i pewnego rodzaju niepokój. Niecodziennie w końcu ktoś przed sądem bezpardonowo przyznawał się do morderstwa — i to w dodatku ze szczególnym okrucieństwem.

Choć prawda była zgoła inna. Patrząc w twarz siedzącego na podwyższeniu sędziego, Snape zobaczył przerażoną, zapłakaną twarz dziewczyny, której imienia nie znał do dziś. Której zabijać nigdy nie chciał. Był jednak idiotą i nie uczył się na własnych błędach, składając obietnice, które ostatecznie rujnowały jego życie. Obietnice, które miały odkupić winy popełniane w wyniku ich wzajemnego składania. Błędne koło, z którego nie było ucieczki.

Była ledwie pełnoletnia. Zbyt dobrze pamiętał ładne, niebieskie oczy na uśmiechniętej twarzy, która potem patrzyła na niego z martwym wyrazem, kiedy zabezpieczał jej głowę jako trofeum dla Malfoya. Wiedział, że jej wybór nie był przypadkowy, a Voldemort uwielbiał takie zagrywki — o ile sama Iris nie była nikim specjalnym, tak fakt, że była nieco starsza niż Draco, dodawał tylko ciegiełkę do istniejącego już bagażu wyrzutów sumienia. Zmuszał, aby nastoletni chłopak pozbawił życia swojej równolatki, czego, oczywiście, Draco Malfoy nie umiał zrobić.

Sam przyszedł do niego po pomoc. Wiedział, że mógł i wykorzystał obietnicę, jaką Severus przed laty złożył Narcyzie, kiedy powiedziała mu prawdę o swoim życiu. Przysiągł jej wtedy, że ma w nim sojusznika, sprzymierzeńca. I że zrobi wszystko, aby uchronić jej syna przed krzywdą. Więc, naturalnie, kiedy zawisła nad nim groźba zemsty Voldemorta za niewykonanie zadania, został zmuszony do wypełnienia powierzonego słowa — i zgodził się pomóc chłopakowi, zabijając dla niego Iris.

Żałował tego. Jako jednej z niewielu rzeczy w swoim życiu, Severus żałował, że postawił się w sytuacji, w której musiał odebrać życie niewinnej osobie w celu ratowania innego życia. Znowu. Nawet najlepsze tłumaczenie nie studziło nienawiści, jaką przez to wtedy do siebie czuł — a która z biegiem lat przygasła i niemal całkiem pozwoliła wyprzeć pamięć o swoim istnieniu.

Dopóki — jak na idiotę przystało — nie postawił się w sytuacji, która mu o niej przypomniała. Sędzia Magnus niespodziewanie obrócił spojrzenie, zerkając na siedzącą na trybunach oskarżycielkę, która dostrzegła jego przelotny gest, przekładając w rękach notatki trzymane przed sobą, po czym zanotowała coś gorliwie, a Naczelny Mag zwrócił się do Severusa:

— Przyznał się pan do zabójstwa, panie Snape. — Jego spojrzenie stało się w momencie chłodne, a siedzący przed nim ciemnowłosy czarodziej uniósł brew. — Ministerstwo będzie musiało podjąć odpowiednie kroki, aby pana za to osądzić.

Czego oczekiwał? Że swoim zachowaniem wywoła jakiś skutek?

Severus miał ochotę prychnąć pod nosem, śmiejąc się łysemu mężczyźnie prosto w twarz. Jakby przyszedł nieprzygotowany.

— Z tego, co jest mi wiadome na temat prawa czarodziejów — ciemne oczy zwróciły się ku Pratneyowi, który obserwował go równie zaintrygowany, co pełen obaw odnośnie tego, co usłyszy — nie można zostać sądzonym dwa razy za tę samą zbrodnię. — Prawnik zmarszczył brwi, ale przytaknął jego słowom, zerkając na przewodniczącego podobnie jak Snape, który dostrzegł, że oczy sędziego groźnie się zwęziły. — A ja za swoje zostałem już uniewinniony.

Początkowe zdezorientowanie szybko zamieniło się w panikę. Członkowie Wizengamotu, którzy najwyraźniej brali udział w tworzeniu materiału dowodowego zerkali po sobie niepewnie, ale jakby dopuszczali możliwość, że to, co powiedział właśnie Snape było prawdą. Starali się to, oczywiście ukryć — mizernie, musiał przyznać.

Oskarżycielce nie udało się ukryć strachu w spojrzeniu, które posłała w stronę Egberta Magnusa.

— Nazwisko zamordowanej nie pojawiło się w pana procesie — mruknęła po chwili, czepiając się ostatniej deski ratunku z desperacją, która miała być gwoździem do jej własnej trumny.

— Nie znałem jej nazwiska, dopóki go dziś nie usłyszałem — wyjaśnił Snape, zerkając na siedzącego najwyżej czarodzieja i dodał: — To była ofiara ze Swindon, a ktoś, kto szperał w papierach najwyraźniej nie połączył faktów.

Nie podążył za wzrokiem przewodniczącego, odbierając sobie przyjemność ujrzenia wyrazu przegranej na twarzy oskarżycielki posiłkowej. Wspomnienie twarzy Iris wróciło do niego z siłą, jakiej się nie spodziewał i na jaką nie był przygotowany, a on nagle zapragnął być tak naiwny jak Granger — i móc życzyć sobie, żeby po prostu o wszystkim zapomnieć.

— Sprawdźcie to — mruknął Egbert cicho do siedzących najbliżej czarodziejów, którzy skinęli mu głowami i opuścili salę rozpraw, podczas kiedy mężczyzna zwrócił obojętne spojrzenie na siedzącego przed nim Severusa i dodał głośniej: — Kontynuujmy.

~

Okrągły hol od kilkunastu minut wypełniały odgłosy odbijających się od kamiennej posadzki obcasów, a Hermiona Granger zawróciła w miejscu po raz kolejny, wracając tą samą ścieżką, którą podążała od czasu, kiedy bezczynne siedzenie w miejscu stało się nie do wytrzymania. Harry Potter posłał jej pobłażliwe spojrzenie, kręcąc głową, ale powstrzymał się od przypomnienia przyjaciółce po raz kolejny, że każde z nich długo zeznawało i jej zdenerwowanie nie ma żadnych podstaw.

Widział, że to, co połączyło ją ze Snape’em stało się ważną częścią jej życia, podobnie jak sam mężczyzna. Nie wiedział, czy próbowała to ukrywać, ale nawet jeśli tak — absolutnie jej to nie wychodziło. Ciemnowłosy gryfon obserwował poruszającą się sylwetkę Hermiony, która nerwowo zerkała na ciemne drzwi, za którymi kilkadziesiąt minut wcześniej zniknął Snape, a w pewnej chwili uniósł brew, widząc, że kobieta zatrzymała się w miejscu i podeszła z powrotem do ławki.

— Czyżby w końcu rozbolały cię nogi? — zapytał weselej, kiedy ciężko usiadła obok niego. Chciał poprawić jej humor, co przyniosło częściowy skutek, bo kobieta posłała mu obruszone spojrzenie, ale uśmiechnęła się półgębkiem.

Oparła się wygodniej, wzdychając pod nosem, kiedy niespodziewanie usłyszeli szczęk otwieranych drzwi. Podnieśli głowy, zerkając w ich stronę, a Hermiona odruchowo poderwała się z miejsca i ruszyła w stronę Severusa, który wyłonił się z ciemnego przedsionka. Podeszła do mężczyzny, zerkając na jego kamienną twarz, kiedy szedł przed siebie, a jej szybkie kroki odbiły się echem od niskiego sklepienia, szybko przywracając trzeźwość jego umysłu. Spojrzał w dół, widząc w jej oczach tyle emocji, że miał ochotę odwrócić wzrok. Czego jednocześnie nie umiał za nic zrobić.

Potrafił tylko patrzeć na nią, widząc, że czeka na cokolwiek — na jakikolwiek znak, że wszystko było w porządku. Wolałby nie posiadać umiejętności dostrzegania takich rzeczy. Nie potrafił zmusić się, aby to „cokolwiek” zrobić. Hermiona kątem oka dostrzegła, że dłonie, które trzymał przed sobą, poruszyły się i odruchowo spojrzała w tamtą stronę, dostrzegając, że Snape przetarł palcami wnętrze drugiej dłoni, wykrzywiając je w nienaturalny sposób.

Nie myśląc nawet o tym, że znajdowali się na widoku całego towarzystwa zeznającego w sprawie Draco, kobieta sięgnęła do dłoni Severusa, składając na nich delikatny uścisk i dając mu tym samym znać, że tak jak on był przy niej wcześniej, tak ona zamierzała stał teraz koło niego, czy tego chciał czy nie. Czy zamierzał cokolwiek powiedzieć, czy nie, ona i tak nie zamierzała nigdzie się ruszać.

I chyba dlatego, kiedy zerknął w dół i ponownie odnalazł jej spojrzenie, mimowolnie odpowiedział na nieme jej pytanie, lekko kiwając głową. Usłyszał ciche westchnienie i zobaczył pełny ulgi uśmiech, jaki wypłynął na zaróżowione od emocji usta, który skutecznie wypchnął z jego umysłu wspomnienie Iris i jej martwych oczu.

Harry pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach i przyglądał się im ze swojego miejsca, a na jego usta wypłynął krzywy uśmiech, kiedy dostrzegł niespodziewanie czuły jak na Hermionę gest, którym obdarowała przeraźliwie obojętnego Snape’a. Gest, który najwyraźniej znaczył dla nich o wiele więcej, niż się z pozoru wydawało, bo choć żadne z nich nie było typem, który w ten sposób wyrażało swoje uczucia, oboje odnaleźli dzięki temu jakiś rodzaj spokoju.

Widok ich, razem, dalej był dla niego dziwnie niekomfortowy. Pomimo szczerych chęci, Severus Snape dalej był w jego głowie nieczułym draniem, który prześladował go większość życia, dlatego Harry aż zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł jakim wzrokiem mężczyzna obdarzył jego najlepszą przyjaciółkę. Wzrokiem, który rozwiał wątpliwości, które Potter mógł mieć przeciwko temu związkowi — zbyt dobrze znał spojrzenie pełne troski i wiedział, że oddawał ją w dobre ręce.

Uśmiechnął się pod nosem i wyprostował, obserwując jak para odsuwa się od siebie powoli, bez widocznej niezręczności, a Ginny Weasley, wywołana jako ostatni świadek, mija ich, posyłając Hermionie pełne zdenerwowania spojrzenie. Młoda szatynka skinęła jej głową z otuchą, odprowadzając ją wzrokiem, który szybko zwrócił się w stronę wciąż milczącego Snape’a.

Była szczęśliwa. Harry nie widział żadnego innego wytłumaczenia na uśmiech, który posłała w stronę wysokiego czarodzieja. W jego sercu zapaliło się przyjemne ciepło, że ktoś tak dla niego ważny, znalazł w tym wszystkim coś, co pozwalało jakoś przyzwyczaić się do życia z przeszłością. Że udało jej się znaleźć kogoś, kto rozumiał, co przechodziła i pomagał jej się z tym zmagać.

Zasłużyła na to. Był jej wdzięczny, za wszystko co dla niego zrobiła, ale nie miał realnej możliwości odwdzięczenia się jej, czego wiedział, że i tak by nie przyjęła. Dlatego tak bardzo cieszył go fakt, że Snape rekompensował jej to, co straciła przez niego. Przez to, że wplątał ją w swoją wojnę i zmusił, aby stała przy nim tak blisko. Choć wiedział, że ona tego tak nie widziała — on nie umiał zmienić swojej perspektywy. Nigdy nie umiał i zapewne nigdy nie miał się tego nauczyć. Żałował, że tyle dobrych osób musiało być tak mocno zaangażowanych w jego sprawie; poświęcić tyle, stojąc obok niego.

Hermiona niespodziewanie odwróciła się w jego stronę, jedynie przez ramię rzucając Severusowi porozumiewawcze spojrzenie, ale w tej chwili uwagę jej i wszystkich zebranych w holu świadków przykuła wysoka, rudowłosa postać, która pojawiła się na schodach.

— Ron — usłyszał Snape, marszcząc brwi, kiedy dostrzegł uchylające się usta młodej kobiety stojącej obok niego.

Harry wstał gwałtownie, ruszając w stronę przyjaciela, który szybko zszedł po stopniach i podszedł do rodziców, którzy jako pierwsi się przy nim znaleźli.

— Och, Ron! — powiedziała Molly, tuląc czule syna, który poklepał ją pocieszająco po ramieniu i z krzywą miną odsunął się od matki, śmiejąc się nerwowo pod nosem. — Co ty tu robisz? Co z Lavender?

— Wszystko w porządku — odparł młody Weasley, zerkając na podchodzących do niego przyjaciół. Skinął głową Harry’emu, który odpowiedział tym samym, uśmiechając się przy tym krzywo. — Przepraszam, że wczoraj nie dotarłem. Mieliśmy… mały kryzys. Zupełnie wypadło mi z głowy, żeby posłać ci sowę.

— W ogóle się tym nie przejmuj — przerwał mu szybko Potter, a Hermiona bez słowa mu przytaknęła. — Wszystko da się załatwić.

— Najważniejsze, że z Lavender wszystko dobrze — dodała gryfonka. Weasley odpowiedział jej kwaśną miną i zmarszczonymi brwiami, ale po chwili i na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech. — Cieszę się, że tu jesteś, Ron.

Zaskoczony Harry obserwował, jak przyjaciółka po raz drugi tego dnia podważa podstawy jego wiary, że zna ją jak własną siostrę; podeszła do wysokiego mężczyzny, przytulając go nieco niezręcznie, a ten w odruchu objął jej drobne ciało, odpowiadając uściskiem z równie skonsternowanym wyrazem na twarzy, co Potter. Najwyraźniej emocje przejęły nad nią kontrolę, a ona zdecydowała poddać się takiej kolei rzeczy i nikt nie miał prawa ani nie zamierzał tego kwestionować.

— Czyżbyś rozklejała się na starość? — zapytał Harry, łamiąc bariery zdenerwowania i wywołując wesoły śmiech przyjaciółki, która odsunęła się od Rona i otarła wierzchem dłoni łzy wzruszenia, które wycisnęło z niej coraz mocniej dające o sobie znać zmęczenie.

— Och, zamknij się — mruknęła pod nosem, na co zarówno Potter jak i Weasley prychnęli, podchwytując chwilową euforię, która wycisnęła na całej trójce beztroskie, pełne ulgi śmiechy.

Snape musiał odwrócić od tego widoku wzrok. Była taka szczęśliwa, taka… Taka, jakiej dawno jej nie widział. Taka, jaką pragnął ją widzieć. Zrozumiał, że to nie on miał być tego sprawcą, za to miał stać się powodem, dla którego po wszystkim, miała wziąć na siebie brzemię oskarżeń o zranienie jego uczuć. Nie mógł na to pozwolić. Nawet będąc pewnym, że Potter i Weasley stanęliby po jej stronie, wiedział już, że nie może i nie chce dopuścić do tego, aby ktokolwiek inny miał stanąć przed takim wyborem.

Jakkolwiek miał się zakończyć ich sojusz — nie mógł pozwolić jej wziąć na siebie winy za ich rozstanie, tak jak chciała. Nawet jeśli miałaby do niego żywić o to urazę. Zbyt wiele poświęcili, aby przywrócić jej choć trochę radości z życia, żeby teraz kazać jej się cofnąć.

Wrócił do Minerwy, przyglądającej się całej scenie z ławki na uboczu, na której siedziała w towarzystwie Narcyzy, która posłała Severusowi przelotne spojrzenie, nie mówiąc jednak ani słowa. Cała trójka obserwowała młodych czarodziejów, którzy wraz z państwem Weasley oddali się chwilowemu odrealnieniu, aby zabić jakoś ostatnie, nerwowe minuty, które spędzali w Ministerstwie.

Kiedy Ginny opuściła salę, Molly i Hermiona od razu ją przejęły, a Harry podszedł do strażnika, tłumacząc, że jeden ze świadków dotarł spóźniony, ale jest gotów zeznawać. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że będzie musiał powiadomić o tym przewodniczącego, ale w końcu skinął Potterowi głową, mierząc go oschłym spojrzeniem. Spodziewali się utrudnień i szczerze mówiąc nie zdziwiłoby ich, gdyby Ronowi odmówiono możliwości zeznań — jednak Winston Pratney nie bez kozery uznawany był za jednego z lepszych, skuteczniejszych prawników w Londynie. Dzięki jego ingerencji młodemu Weasleyowi pozwolono złożyć Przysięgę Wieczystą i poświadczenie w normalnym trybie, który ich nie dotyczył „ze względów bezpieczeństwa”, a kiedy rudowłosy czarodziej zniknął w końcu w ciemnej sali, Hermiona i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Spojrzenia, które powoli blakły i stawały się mętne, skanując otoczenie z jedną myślą krążącą po zmęczonych umysłach. Tak blisko do końca. Wszyscy czuli, że powoli i nieuchronnie zbliżał się finał rozprawy, który jak każdy ich dotychczasowy krok, również mógł zostać zasabotowany. Gorączkowo zastanawiali się, w jaki sposób mogło się to stać, a odpowiedź przyszła szybciej, niż ktokolwiek z nich chciał.

— Skorzystają z przedłużonego okresu głosowania — oznajmił Pratney, który wyłonił się z sali zaraz po tym, jak opuścił ją Ron.

Hermiona spojrzała na Harry’ego, który najwyraźniej, podobnie jak ona, również nie był zaskoczony takim obrotem spraw, ale jej serce mimo to pękło, kiedy dostrzegła gasnący cień nadziei w zielonych tęczówkach.

— Ile czasu? — zapytał niemrawo Potter, a Hermiona zerknęła na wysokiego czarodzieja w eleganckiej, skrojonej szacie adwokackiej.

— Do dwóch tygodni — odparł Winston. — W zaistniałych okolicznościach myślę, że możemy śmiało założyć, że skorzystają z tego prawa w pełni.

Dwa tygodnie. Młoda gryfonka poczuła, że pusty żołądek ścisnął się jeszcze mocniej, boleśnie reagując na słowa Pratneya. Złapała się za brzuch, odwracając od towarzystwa i niespodziewanie natrafiła na czujne spojrzenie Severusa, utkwione w niej pod zmarszczonymi brwiami.

Zobaczył wtedy, jak w orzechowych tęczówkach odbija się zrezygnowanie, jak jej usta wykrzywiają się w poczuciu bezradności. Zmęczenie i przemożna ochota odpoczynku wymalowały paskudny grymas na pięknej twarzy, którą zwróciła w jego stronę, szukając ratunku; jakby tonęła, a on był jedyną deską ratunkową. Obserwował, jak nerwowo potarła nasadę nosa, przecierając zmęczone powieki, ale niespodziewanie jej uwagę przykuł szczęk ponownie otwieranych drzwi.

Draco Malfoy pojawił się w nich jak duch. Strażnicy szli obok niego w ostatnim manifeście potęgi Ministerstwa, odgradzając dostęp tak, że ledwo widać było jego bladą twarz zza postawnych ciał. Wszyscy przyglądali się w ciszy, przerywanej jedynie rytmicznymi krokami ochroniarzy, jak mężczyzna zostaje odprowadzony ku schodom prowadzącym na piętro, przy okazji rzucając im przelotne, kompletnie puste spojrzenie.

I choć ta scena trwała o wiele krócej i nie padło podczas niej ani jedno słowo, wszyscy zdawali sobie sprawę, że wywołała o wiele więcej emocji, niż sprzeczka ze strażnikami podczas przerwy. Nie było osoby, która nie posłała Narcyzie zbolałego, pełnego współczucia spojrzenia, a każdy widział, ile ogników determinacji zapaliło się w oczach Harry’ego, kiedy odprowadzał blondyna wzrokiem.

— Dajcie znać, jak będziecie coś wiedzieć — mruknął Ron, kiedy po odejściu Draco zapadło chwilowe milczenie. — Muszę spadać, nie wiem, kiedy to wszystko szlag trafi…

— Jasne — przerwał mu Potter i zmarszczył mocno brwi, przyglądając się przyjacielowi. — Mówiłem ci już, niczym się nie przejmuj. I tak jestem ci strasznie wdzięczny, że przyszedłeś.

— Uważaj, stary — dodał niespodziewanie rudowłosy czarodziej, unosząc brew. — Hermiona może wymówić się wiekiem, ale tobie nie będzie tak łatwo.

Stojąca obok niego szatynka parsknęła śmiechem tak odruchowo, że sama była zaskoczona, ile przytłaczającej bezsilności ulotniło się wraz z urywanym oddechem.

— Harry’emu pozostaje szaleństwo — powiedziała pod nosem, zgarniając teatralnie oburzone spojrzenie ciemnowłosego przyjaciela. — Wybacz, inne wymówki są już zajęte.

Uśmiechnęła się, widząc, że czarne kosmyki rozsypały się niedbale po czole, kiedy mężczyzna pokręcił z pobłażaniem głową. Ron zawtórował mu cichym prychnięciem, a Ginny stojąca obok nich, popatrzyła na brata z uśmiechem i mruknęła:

— Pójdę z tobą, co?

Rodzeństwo wymieniło porozumiewawcze spojrzenie, a wysoki rudzielec skinął głową na znak zgody.

— Dajcie proszę znać, czy wszystko w porządku — poprosiła Molly, zerkając czule na najmłodszego syna.

— Jasne, mamo. Nie martw się — dodał pokrzepiająco, posyłając matce szeroki, choć zdaniem Hermiony nieco wymuszony uśmiech. — Wszystko się jakoś ułoży.

Wtedy dotarło do niej, że Ron był dokładnie taki, jak oni; cierpiał i ukrywał to, odreagowując na swój, unikalny sposób. Hermiona zagłuszała wspomnienia i wyrzuty sumienia sypiając ze Snape’em, Harry tłumił strach o przyszłość Draco przepracowując się do granic możliwości, a Ron wyładowywał swój strach o Lavender w jedyny znany sobie sposób — mówiąc, co czuje. Każde z nich było tak samo winne, a jednocześnie żadne z nich nie powinno za takie być uznawane. Każde miało powód, jednak żadne nie miało wyboru. Tacy już byli. Tacy zawsze byli. Ale byli razem, wspierali się, stali obok siebie — zawsze. I tym razem nie miało być inaczej.

— Ja również będę się zbierał, panie Potter — wtrącił Pratney, zerkając na Harry’ego. — Muszę dopełnić formalności transportu pana Malfoya i podpisać papiery z protokołu rozprawy.

— Dziękuję, Winston — mruknął niemal od razu ciemnowłosy czarodziej, podchodząc bliżej prawnika. — Naprawdę… Nie sądziłem, że wciągnę cię w takie bagno, ale koniec końców cieszę się, że tak się stało. Dzięki tobie mamy realne szanse, żeby coś ugrać.

Wysoki mężczyzna uśmiechnął się krzywo, posyłając Potterowi nieco pobłażliwe spojrzenie.

— Jeszcze nie ma za co dziękować — mruknął. — Zresztą to nie ja odwaliłem kawał dobrej roboty — dodał, zerkając wymownie po zbiorowisku dookoła nich. — Mamy naprawdę dobry materiał. Na waszym miejscu byłbym dobrej wiary.

Hermiona zmarszczyła brwi, czując dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy dostrzegła, że spojrzenie oczu prawnika na nieco dłuższą chwilę zawiesiło się najpierw na Harrym, a zaraz później na Severusie. Popatrzyła po twarzach mężczyzn, które jednak nie powiedziały jej absolutnie nic, co tylko spotęgowało nieprzyjemny gorąc w lędźwiach, który szybko ostudził wesoły śmiech Ginewry.

— Słyszeliście — powiedziała energicznie, przywdziewając na twarz radosny uśmiech. — Głowy do góry i chodźmy już stąd, zamarznę, jak zostanę tu jeszcze chwilę dłużej.

Towarzystwo roześmiało się niemrawo, powoli idąc za radą Pratneya i odsuwając niepokój i obawy związane z procesem na bok. Zrobili, co w ich mocy, żeby pomóc sprawie Harry’ego i teraz musieli liczyć, że to wystarczy. Że tym razem los będzie dla nich odrobinę łaskawy, a Ministerstwo nie znajdzie możliwości ani dalszych chęci, aby uprzykrzać im życie. Co, oczywiście, było jedynie płonnym marzeniem.

— Wracam z Minerwą do Hogwartu — mruknął Snape, kiedy rudowłosi czarodzieje wraz z prawnikiem opuścili hol, a Narcyza żegnała się z Potterem. Hermiona stojąca obok niego, posłała mu przelotne spojrzenie, a mężczyzna dodał: — Mimo wszystko ma już swoje lata, takie atrakcje jej nie służą.

Jego słowa częściowo wywołały pożądany skutek, a kąciki ust kobiety uniosły się na moment, uwydatniając wgłębienia w bladych policzkach.

— Kto by pomyślał — powiedziała cicho gryfonka. — Taki troskliwy przyjaciel. — Surowe, teatralnie oburzone spojrzenie Severusa rozbawiło ją, a jego wywracające się ku sklepieniu oczy wycisnęły na jej usta słaby uśmiech. — Ja zostanę z Harrym. Nie chcę, żeby był sam. Przynajmniej teraz, kiedy… powiedzmy, że wszystko skończyło.

Dostrzegła, że wysoki mężczyzna skinął głową i odruchowo zrobiła to samo.

— Jeśli później uznasz, że sama potrzebujesz towarzystwa… — Hermiona uniosła brew, posyłając zaskoczone spojrzenie Snape’owi, który przeciągał słowa, jakby nie do końca chciał je wypowiadać. Co nie było prawdą, a on zwyczajnie nie był pewien, jak dobrać słowa, aby nie wyczuła, że to nie o jej samotność wcale się rozchodziło. — Wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Wiedziała. I choć równie dobrze wiedziała, że to okrutne wykorzystywanie z jej strony, miała świadomość, że skorzysta z jego propozycji. Zlustrowała jego twarz z uśmiechem, którego nawet nie kontrolowała, a który pełen był niewypowiedzianej wdzięczności i uczucia, jakie zawładnęło na moment jej sercem.

— W takim razie do zobaczenia później — mruknęła, nie spuszczając wzroku, kiedy Severus bez słowa otaksował wzrokiem jej sylwetkę.

Zbliżył się nagle, składając pocałunek na jej policzku, co było tak niespodziewanym, ale potrzebnym gestem, że Hermiona aż przymknęła powieki, mimowolnie sięgając dłonią do jego ciała. Ułamek sekundy później dalej czuła jego usta na skórze, jego zapach tuż obok siebie i musiała mocno skupić się, aby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje, kiedy Severus odsunął się, kiwając jej na pożegnanie głową.

— Dziękuję, pani dyrektor. — Harry skłonił się lekko byłym nauczycielom, którzy skierowali się do wyjścia, a McGonagall czekająca nieopodal, odwróciła się, posyłając przyjacielowi przelotne spojrzenie i uśmiechnęła się do ciemnowłosego gryfona. — Profesorze Snape.

— Odpocznij, Potter. Zasłużyłeś — powiedziała Minerwa. — Powiadom nas o werdykcie, jak tylko zapadnie.

— Tak jest — odparł młody mężczyzna z weselszym uśmiechem, dostrzegając kątem oka ukradkowe spojrzenie, jakie jego przyjaciółka posłała w stronę Snape’a. — Liczę, że będą to dobre wieści.

— My również — dodała McGonagall, ignorując pytające spojrzenie stojącego obok niej Severusa. Pożegnała się z byłymi podopiecznymi, odchodząc ku schodom, a Hermiona chwilę patrzyła za ich znikającymi plecami.

— Powinnaś z nim iść — powiedział nagle Harry.

Odwróciła się do niego z pytaniem wymalowanym na twarzy i zorientowała się, że zostali jedynymi osobami w podziemiach Ministerstwa.

— Mówiłam ci przecież — zaczęła, przybierając coraz bardziej pobłażliwy ton z każdym słowem — to ty jesteś moim najlepszym przyjacielem.

Potter zaśmiał się gorzko, kręcąc głową i wystawił w stronę przyjaciółki ramię, unosząc brew.

— W takim razie co powiesz na spacer?

Hermiona uśmiechnęła się, wtulając w ciało przyjaciela, który poprowadził ją w stronę wyjścia, wiedząc, że jest coś, o czym chciał w końcu jej powiedzieć. Teraz, kiedy proces się skończył, nie miał powodu, aby dłużej to ukrywać.

— Zamierzam zabrać Draco gdzieś daleko stąd, jak to wszystko już się skończy — powiedział, kiedy spokojne kroki zaprowadziły ich w stronę parku nieopodal gmachu brytyjskiego Ministerstwa Magii.

Nie zawahali się pozostać na otwartej przestrzeni; słońce przyjemnie muskało ich twarze zza koron drzew zasadzonych pomiędzy wytyczonymi, ogrodzonymi ścieżkami, którymi spacerowali chłonąc ciepłe podmuchy wiosennego wiatru. Brak ludzi dookoła jedynie zachęcił ich do dalszej wędrówki, dając spokój na odbycie rozmowy, która miała przynieść obojgu więcej, niż początkowo planowali.

— Gdzieś daleko stąd — mruknęła Hermiona. — Brzmi jak plan.

Jej kpiący uśmieszek przybrał wesoły wyraz, kiedy dostrzegła spojrzenie przyjaciela.

— Pomysł to już dużo — stwierdził nieugięcie Harry. — Podejrzewam, że nie będzie za bardzo wybredny, mając do wyboru coś innego niż Azkaban. — Potter zrozumiał, że nie powinien był żartować w ten sposób, kiedy brwi Hermiony zmarszczyły się w krzywym grymasie. — Ale i tak… fakt, że w ogóle będę mógł to zrobić jest tylko i wyłącznie twoją zasługą. Udało ci się w końcu przemówić do tego pustego łba no i jesteś tu dzisiaj…

Słabe prychnięcie kobiety zmusiło go do obrócenia głowy w jej stronę.

— Och, daj spokój, Harry — przerwała mu Hermiona. — Cały czas mi za to dziękujesz, a ja ci powtarzam, że…

— To powtarzaj dalej, akurat na moją upartość nie ma mocnych — wszedł jej w słowo Potter, zarabiając karcące, podszyte rozbawieniem spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. — Naprawdę, Hermiona… To, co dla mnie zrobiłaś, co zrobiłaś dla nas — dodał, marszcząc brwi. — Chyba nigdy ci się za to nie odwdzięczę. Ani tobie, ani Snape’owi.

Młoda gryfonka zaśmiała się niespodziewanie, zerkając na przyjaciela pobłażliwie.

— To tego nie rób — powiedziała. — Żadne z nas nie oczekuje niczego w zamian.

Wiedziała, że może mówić w jego imieniu. Wierzyła, że może wypowiadać się za Severusa, przynajmniej w tej kwestii. Nigdy nie dał odczuć, że jest inaczej, a ona nie miała żadnych podstaw, aby kwestionować ten fakt.

Niespodziewanie kolejne pytanie Harry’ego dosłownie wryło ją w ziemię.

— Zakochałaś się w nim, prawda?

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 73Sojusz, Granger? – Rozdział 75 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz