Sojusz, Granger? – Rozdział 52

Hermiona machnęła ręką, a pokrojona starannie waleriana powoli uniosła się w powietrze, kierując w stronę cicho bulgoczącego kociołka. Wpadła do środka z cichym pluskiem, a kolejne machnięcie dłoni kobiety spowodowało ruch drewnianego mieszadła, które trzy razy zamieszało miksturę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Znad kociołka uniósł się rzadki, ciemno-zielony dym, a Hermiona zerknęła na niego ukradkiem.

— Nie, nie, nie… — jęknęła. Rzuciła się znad książki, którą studiowała i dopadła do kociołka, widząc, że odczyn nie ma prawidłowego koloru. Magia bezróżdżkowa, której kobieta wciąż się uczyła, zdecydowanie pomagała w codziennych czynnościach, ale miała też wady. Hermiona nerwowo nabrała łyżką wywar, wąchając go i od razu się krzywiąc. Śmierdział jak zdechły skunks. Kobieta przymknęła oczy, ciężko opierając się o blat stanowiska i westchnęła zrezygnowana.

Powinna była się skupić nad eliksirem do opatrunków Severusa, a zamiast tego nieustannie myślała o piórze leleka i potencjale, jaki ze sobą niosło. Wiedziała, że nie wymyśliła nic nowego — historia znała już wiele prób wykorzystania bezużytecznych piór tych wielkich, nastroszonych ptaków, które po prostu zawsze kończyły się w ten sam sposób. Hermiona doskonale o tym wiedziała, jednak wiedziała też, że nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować. Najpierw jednak musiała wpaść na pomysł, jak odpowiednio dobrać ingrediencje, a do tego potrzebowała niestety trochę bardziej zaawansowanej wiedzy — dlatego niemal cały tydzień spędziła nad podręcznikami z biblioteki, zastanawiając się, które składniki będą odpowiednie, żeby później móc mieszać i testować ich proporcje. Perspektywa długoterminowego projektu, który mógł pochłonąć nasilające się myśli o Severusie, fascynowała ją i dawała zupełnie nową energię. Nie pozwala również skupić się na pracy, co właśnie doprowadziło do kompletnego zrujnowania eliksiru do opatrunków, które liczyła dać Severusowi jeszcze w tym tygodniu.

Snape oczywiście dostrzegł, że Hermiona coraz mniej wieczorów spędza w jego towarzystwie, choć nie mógł ukryć — po części mu to odpowiadało. Natłok pracy z każdym dniem się nasilał, a mężczyzna powoli czuł, że nawracający ból tylko potęgował ospałość i podły humor, którego nawet szeroki uśmiech Granger nie był w stanie odgonić. Wolał nie ryzykować, że powie jej o dwa słowa za dużo, zwłaszcza, że podejrzewał, dokąd wybywała na całe wieczory. W duchu cieszył się, że kobieta była taka wścibska. Ta cecha jej charakteru, choć doprowadzająca do białej gorączki, przyczyniła się do zamartwiania się jego stanem zdrowia czego wynikiem była chęć niesienia mu pomocy co doprowadziło do stworzenia plastrów. Jej wścibstwo i troska nieodzownie wiązały się z ulgą i tymczasowym złagodzeniem bólu, przez co Severus gotów był odstawić na bok swoją dumę. Ten jeden, jedyny raz, oczywiście, ale był w stanie się poświęcić.

Coraz rzadsze spędzanie wieczorów we własnym towarzystwie nie oznaczało jednak, że to, co zaczęło się dziać pomiędzy nim, a Hermioną osłabło. Kobieta miała wrażenie, że nieustannie czuje na sobie spojrzenie ciemnych oczu, przez co coraz częściej łapała się na tym, że sama zerkała w stronę Snape’a. Zaczynała mieć problem, aby to kontrolować. Severus z kolei korzystał z ich znikomych interakcji, niczym gąbka chłonąc energię, która emanowała od młodej kobiety. Każdy jej uśmiech nieco osłabiał ból i pozwalał kontrolować napady złości, jakie wywoływały nieprzyjemne skurcze, co pod koniec tygodnia zaczął naprawdę doceniać. Inaczej złamałby obietnicę złożoną Minerwie już w poniedziałek przed śniadaniem. 

— Aurora — szepnęła Hermiona, kiedy w niedzielę rano przestąpili próg pokoju nauczycielskiego. Czarnoskóra czarownica stała pod przeciwległą ścianą pogrążona w cichej rozmowie z Minerwą, która zlustrowała przybyłych uważnym wzrokiem, kiedy tylko ich dostrzegła. Sinistra również na nich spojrzała i uśmiechnęła się do Hermiony, dyskretnie kiwając jej głową. 

Nie dało się nie zauważyć, że kobieta wyglądała źle. Słabo. Pod jej oczami dość wyraźnie malowały się ciemniejsze plamy, widoczne nawet na tle jej karnacji. Leniwe spojrzenie skanowało otoczenie, a usta układały się w ociężały uśmiech, niemal wymuszony. Hermiona zmarszczyła brwi zaniepokojona pogarszającym się stanem nauczycielki, która wbrew oczekiwaniom stała się dla niej kimś na kształt przyjaciela.

Okazało się jednak, że Aurora pod tym względem jest dużo bardziej podobna do Severusa, niż którekolwiek z nich podejrzewało. Kiedy tylko zasiedli do śniadania ciemnoskóra profesor szybko zmieniła temat, opowiadając o szkoleniu i fatalnej obsłudze w hotelu, w którym przyszło jej mieszkać, choć jej głos nie był tak entuzjastyczny jak dotychczas. Ciche pytanie panny Granger zostało zignorowane dwa razy zanim kobieta postanowiła odpuścić. Snape doskonale wiedział, że Hermiona nie będzie tym usatysfakcjonowana i w końcu — nie uzyskawszy jasnej odpowiedzi odnośnie stanu Aurory i po przerobieniu z nim innych, zastępczych tematów — zacznie drążyć. Aż w pewnej chwili to jemu przypadnie wątpliwy zaszczyt wysłuchiwania teorii o tym, co trapi nauczycielkę astronomii. 

— A figa abisyńska? — Hermiona, uwieszona zdrowego ramienia Severusa, zmarszczyła brwi, tępo dając się prowadzić pod swoją klasę lekcyjną. Zdarzało się, że zaczynała zajęcia wcześniej, niż Severus i wtedy z reguły mężczyzna odprowadzał ją pod same drzwi klasy. — Może figa w połączeniu z rogiem dwurożca? Chociaż… Nie, to bez sensu. Róg dwurożca jest za suchy. Prawda? — Mężczyzna zmierzył ją nieco pobłażliwym spojrzeniem, ale nie zamierzał przerywać jej monologu odpowiedzią na wyraźnie retoryczne pytanie. — Oczywiście, to bez sensu. Muszę znaleźć coś innego. Kamień księżycowy na pewno się przyda, to załatwi sprawę “lśnienia”. Tylko… — Kobieta zamyśliła się, wydając z siebie przeciągły pomruk, a Snape zbeształ się za myśli, jakie ten dźwięk obudził w jego głowie. — Myślisz, że lepszy będzie kamień czy smocza łuska? Tylko, że łuska sama w sobie nie da takiego efektu…

— W dodatku nie masz możliwości, aby zdobyć choć jedną — stwierdził pod nosem Snape. 

Wyrwana z zamyślenia Hermiona posłała mu pytające spojrzenie.

— Dlaczego? 

Severus wiedział, że sam był sobie winien. Dał się sprowokować jak dziecko.

— Rumunia zamknęła sprzedaż dla kupców niższego szczebla — wyjaśnił. — Ponoć hodowla nie prosperuje za dobrze, coraz mniej smoków się rodzi. Więc jeśli już udałoby ci się ich jakoś przekonać, żeby sprzedali ci tak rzadki towar, to podejrzewam, że cena będzie horrendalna. 

Brwi Hermiony ściągnęły się ku sobie w niezadowoleniu. 

— Właściwie to żadna strata — mruknęła po chwili. — I tak musiałabym użyć na niej ognistych nasion, żeby dała taki efekt jak kamień księżycowy.

Tym razem to Severus zmarszczył brwi. Pomiędzy frazesami i oczywistościami, które znał każdy pierwszoklasista, Granger czasem zdarzało się powiedzieć coś, co zaskakiwało Snape’a i utwierdzało go w przekonaniu, że ich metody nauczania wcale nie były takie złe, jak Ministerstwo próbowało im wmówić. 

— Albo starego skarabeusza — dodał.

Hermiona uniosła brwi w wymownym geście, doskonale rozumiejąc, że fakt posiadania funduszy i tak by jej nie pomógł. Nagle jej drobna dłoń zacisnęła się na przedramieniu Snape’a, mnąc materiał jego szaty. Kobieta zatrzymała się w półkroku i stanęła przed mężczyzną, przypatrując mu się z rosnącym objawieniem. 

— Skarabeusz — wyszeptała. — Severusie, czy skarabeusze przypadkiem nie kradną jaj bahanek? — Mężczyzna uniósł brew, przypatrując się stojącej przed nim Hermionie z nieodgadnioną miną. — Kradną, prawda?

— Prawda. Co to ma do rzeczy? — odparł zniecierpliwiony, ale w tej samej chwili w korytarzu rozległ się donośny odgłos bijącego dzwonu. Hermiona odwróciła się gwałtownie, a jej loki, spięte z tyłu głowy niewielką, nierzucającą się w oczy spinką, rozsypały się po jej ramionach. — Wyjaśnisz mi to później. Chętnie dowiem się, na jakie genialne wnioski wpadłaś — rzucił kpiąco Snape. Po części dlatego, że słowa Granger naprawdę go zaintrygowały i chciał usłyszeć więcej, a po części dlatego, że po kilku dniach w samotności poczuł chęć wypicia z nią herbaty. Tak po prostu. Napawało go to obrzydzeniem do samego siebie i nigdy nie nazwałby tego tęsknotą, choć skłonny był użyć słowa “przyzwyczajenie”. — Przyjdę do ciebie po obchodzie. Pasuje?

W momencie, kiedy jego brew uniosła się pytająco, na ustach Hermiony powoli wykwitł szeroki uśmiech. Zabrała dłoń z ramienia Severusa i złożyła ją przed sobą, ściskając mocno drugą dłoń i przytakując bez słowa. Nigdy nie miała nikogo, kto chciał słuchać jej monologów. Nigdy nie miała nikogo, komu nie przeszkadzałoby to, ile mówi na tematy, które ją fascynowały. I choć Snape zarzekał się, że doprowadza go to do białej gorączki, właśnie udowadniał jej, że wcale tak nie uważał. 

Mężczyzna skinął głową, robiąc krok w stronę Hermiony tak niespodziewanie, że z jej ust wyrwało się ciche sapnięcie. Przestąpiła krok do tyłu, ale ramię Snape’a dość szybko ją powstrzymało — złożył na jej skroni przelotny pocałunek, posyłając jej krótkie spojrzenie okraszone grymasem majaczącym w kącikach ust. Sprawiał, że powoli uzależniała się od jego dotyku. Choć jego ruchy były niezwykle sztywne i zdawkowe, było w nich też coś niesamowicie pociągającego. Hermiona nie była pewna czym to coś było. Czy była to siła, z jaką przyciągał ją do siebie, choć zdawał się nie wkładać w to żadnej energii czy może pewność, z jaką to robił. Cokolwiek to było, Hermionie zaczynało się to coraz bardziej podobać i powoli zaczynała pragnąć coraz więcej. Z trudem odpędziła od siebie zaskakująco intensywne myśli i skierowała kroki ku klasie lekcyjnej.

Snape z kolei ruszył prosto ku Wieży Astronomicznej, zaciskając mocno lewą dłoń. Czuł piekący ból, rozchodzący się wzdłuż ramienia, ale czuł też materiał szaty, którą miała na sobie Hermiona. Faktura odciskała piętno wewnątrz jego dłoni za każdym razem, kiedy jej dotykał, a mężczyzna boleśnie zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoli sobie na za dużo, nie będzie w stanie się kontrolować. Severus Snape nienawidził braku kontroli i nienawidził tego, co robiła z nim Hermiona Granger. Zabierała mu to, co wypracował do perfekcji — opanowanie i samokontrolę. Wystarczyłoby jedno słowo, a porzuciłby dla niej wszystko, co opanowywał latami.  

— Severus Snape — usłyszał, kiedy po trzykrotnym zapukaniu do drzwi, w progu pojawiła się Aurora Sinistra. Skinął kobiecie głową, lustrując ją uważnym spojrzeniem. — Czemu zawdzięczam tę wizytę?

Kobieta skrzyżowała ramiona na piersi, unosząc brew i przyglądając się mężczyźnie naśladując jego minę.

— Chcesz powiedzieć, że się mnie nie spodziewałaś? — zakpił Snape, a ciemnoskóra czarownica prychnęła pod nosem. 

— Skądże. Jestem zwyczajnie dobrze wychowana — mruknęła z przekąsem. Snape poruszył wymownie brwiami i wyciągnął z kieszeni sporą, nieprzezroczystą fiolkę. Wręczył ją kobiecie, która spoważniała, chwilę obracając naczynko pomiędzy palcami. — Dziękuję, Severusie. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

— Mam — odparł niemal natychmiast Snape, choć jego ton ociekał obojętnością. — Dlatego się zgodziłem.

Aurora podniosła na niego ciemne oczy i chwilę wpatrywała się w nieodgadniony, beznamiętny wyraz twarzy, jakby próbowała doszukać się w nim czegoś, czego nigdy wcześniej tam nie widziała.

— W takim razie zrozumiesz też dlaczego chciałabym, żeby zostało to między nami — powiedziała, a Snape zmrużył lekko oczy. 

— Dyskrecja działa w dwie strony — stwierdził po chwili. 

Aurora skinęła głową, akceptując warunki i wyciągnęła do Severusa dłoń, którą ten z niechęcią przyjął. 

— Nie zrozum mnie źle — powiedziała nagle kobieta. — Hermiona jest kochana, ale wiem, że będzie próbowała mi pomóc, a… — Aurora zawahała się. — Nie chcę, żeby niepotrzebnie się zamartwiała i na siłę próbowała znaleźć rozwiązanie, które nie istnieje. 

Snape zmarszczył brwi. Poczuł się, jakby rozmawiał z samym sobą — zrozumiał nagle, że zapewne dokładnie tak brzmiał, kiedy próbował przekonać Hermionę, że nie potrzebuje jej pomocy. 

— Nie myśl, że brak wiedzy ją powstrzyma — mruknął pod nosem Snape. — Spodziewam się, że będzie dokładnie na odwrót. 

Sinistra prychnęła, a na jej ustach pojawił się słaby uśmiech. 

— Zdaję sobie z tego sprawę — odparła. — Trzeba ci przyznać, taka partnerka to wyzwanie.

Niefortunny dobór słów, choć błahy, okazał się wystarczający, aby brew Severusa drgnęła. Aurora za późno zdała sobie sprawę, że powinna wprost użyć określenia “narzeczona”, bo nie rozmawia z kimś całkowicie pozbawionym szarych komórek — jednak było za późno. Pozostało jej grać vabank i liczyć, że niewzruszona mina rozwieje wszelkie podejrzenia, jakich Snape mógł nabrać.

— Snape? 

Aurora i Severus spojrzeli w stronę, z której dochodził niski głos. Henry wspiął się po schodach, zerkając pytająco to na czarnowłosego czarodzieja, to na nauczycielkę astronomii. 

— Tucker — mruknął Severus, kiwając mężczyźnie głową. 

— Henry, co tu robisz? — spytała Aurora, nieco oschlejszym tonem.

Wysoki profesor uniósł wyżej zawiniątko trzymane w dłoniach i wymownie poruszył brwiami. Snape skrzywił się, a Aurora zmierzyła przybyłego mężczyznę pytającym spojrzeniem.

— Babeczki cytrynowe — powiedział. — Podprowadziłem kilka, bo wiem, że je lubisz, a na śniadaniu prawie nic nie zjadłaś.

Severus ukradkiem zerknął na Aurorę, której mina nieco zrzedła. Najwyraźniej wyrzuty sumienia, że tak ostro przywitała Henry’ego, skręciły jej kiszki. Snape prychnął pod nosem, na co Sinistra posłała mu mordercze spojrzenie.

— Och, daj mi to — poleciła rozgniewana, niemal wyrywając Henry’emu pakunek z dłoni. Zlustrowała go pytającym spojrzeniem i spytała: — Nie masz przypadkiem lekcji?

— Zaczynam dopiero popołudniu — odparł rozbawiony czarodziej.

Wciąż marszcząc brwi, Sinistra spojrzała na uśmiechającego się do niej przyjaźnie mężczyznę i westchnęła. Odsunęła się, robiąc przejście w drzwiach i mruknęła:

— Nie zamierzam zjeść ich wszystkich sama. — Henry i Severus wymienili porozumiewawcze spojrzenie, a Aurora widząc to wywróciła oczami i zapytała: — A ty chyba się spieszyłeś, Severusie?

— Zdecydowanie — stwierdził Snape.

Kiedy odwrócił się i ruszył ku krętym schodom, usłyszał za plecami:

— Severusie? — Odwrócił się, mierząc Aurorę pytającym spojrzeniem. — Jeszcze raz dziękuję. Za to i…

Urwała, robiąc wymowną minę, a Snape ponownie prychnął i bez słowa skinął jej głową. Zszedł schodami i w mgnieniu oka znalazł się pod swoją klasą, w której zaszył się, czekając na drugą lekcję, która nadeszła zdecydowanie później, niż się jej spodziewał. 

— To naprawdę aż takie trudne, McKinney? — spytał, kiedy stojący na przedzie kolumny trzecioklasista po raz kolejny nieumiejętnie machnął różdżką, z której zamiast zaklęcia wydobyła się cienka, wiotka strużka światła. — Ciekawi mnie, czy ktoś jeszcze z tu obecnych ma problem z podanymi instrukcjami, czy tylko ty jesteś taki oporny. — Żaden uczeń nie odważył się podnieść ręki ani nawet szepnąć. Ani jeden uczeń nie spojrzał nawet w stronę Snape’a. Mężczyzna zmarszczył brwi i podszedł do niskiego, korpulentnego ucznia i spojrzał na niego. — Jeszcze raz, McKinney, ale tym razem radzę ci zrób to poprawnie. Chyba, że wolisz napisać wypracowanie na temat tego, dlaczego twój bogin to klaun — warknął.

Po sali rozniósł się pomruk i ciche chichoty, ale w momencie, w którym Severus podniósł wzrok na pozostałych uczniów, klasa ucichła. Chłopiec podniósł dłoń i ścisnął pulchne palce na różdżce, która drżała złowrogo.

— Ri… Ri…

— Obrót i pchnij — powiedział Snape, zniecierpliwiony jąkaniem się ucznia.

Czekał jednak cierpliwie, bo chciał mieć pewność, że chłopakowi choć raz uda się porządnie rzucić zaklęcie. Potem mógł odejść.

Riddikulus — mruknął, a wątła strużka światła wypłynęła z jego różdżki i zaczęła powoli pełznąć w stronę wciąż śmiejącego się upiornie klauna.

Snape przymknął powieki i potarł nasadę nosa, czując, że nie powinien był spędzać tyle czasu nad jednym uczniem. 

— Jeszcze raz — wycedził i posłał chłopcu ostre spojrzenie. 

— Ale… 

Jedno, niepozorne słowo, które przelało czarę goryczy.

— Cisza — warknął Snape. — Dałem ci więcej, niż jedną szansę, McKinney, ale widzę, że nie umiesz tego docenić. Jutro na biurku widzę wypracowanie na temat wszystkiego, co wiesz o boginach. Dziesięć stron i ani strony mniej — dodał, cedząc ostatnie słowa bardzo powoli. — A teraz marsz na koniec szeregu i patrz na swoich kolegów. Następny!

Zlękniona dziewczynka zbliżyła się do niego z miną, jakby szła na szubienicę. Spojrzała niepewnie na bogina, a Snape podążył za jej wzrokiem, dostrzegając, że ten zmienił się w wielkiego, włochatego wilka. Zwierzę zawarczało groźnie, a Snape spojrzał na uczennicę wyczekująco, unosząc wysoko brew.

— Pozbądź się go — polecił.

Nastolatka odetchnęła głęboko i uniosła dłoń, pewnie ściskając w niej różdżkę.

Riddikulus — wymamrotała.

Wilk zaczął niespodziewanie ślinić się jak wściekły i rzucać przed nimi, coraz bardziej gotowy do ataku. Snape sięgnął różdżkę, widząc, że najwyraźniej nie tylko McKinney miał problem z wydawałoby się tak prostymi instrukcjami. Westchnął, nie zamierzając dawać kolejnej szansy do zmarnowania beztalenciu i warknął:

Finite.

Potężny błysk rozświetlił pomieszczenie, a ułamek sekundy później w klasie lekcyjnej rozległ się donośny huk. Bogin został odrzucony do tyłu z zawrotną prędkością, wpadając na szafę, w której Severus je przetrzymywał i razem z nią runął na półki, ustawione wzdłuż wysokich okiennic. Trzask pękanego szkła był jedynym dźwiękiem, jaki długo roznosił się echem po sali. Snape stał bez ruchu, czując, jak jego palce drżą na zimnej, sztywnej różdżce. Jego ramieniem wstrząsnął dreszcz, zmuszając go do przyciągnięcia ręki blisko ciała.

— Profesorze?

— Wynocha — syknął, nie odwracając się. — Wszyscy. 

Tego jednego polecenia nie musiał powtarzać dwa razy. Usłyszał pospieszne szamotania za plecami, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu bez ani jednego ruchu. Kiedy usłyszał dźwięk zatrzaskujących się drzwi, a pomieszczenie na nowo wypełniła przyjemna, teraz niemal irytująca cisza, Snape zacisnął mocno szczękę. Tracąc powoli środki łagodzące efekty klątwy, do których jego organizm się przyzwyczaił, zaczynał rozumieć, że Whitlock miał rację. Jedynym wyjściem z sytuacji było podjęcie konkretnych działań. Zbyt boleśnie przekonał się, że w przeciwnym razie straci resztki sił, a wraz z nią — resztki własnej godności. 

Resztę dnia przeżył wyłącznie dzięki własnej przezorności. Zaczął zajęcia później, ale i tak nie czuł się na siłach uczestniczyć w posiłkach, które zjadł we własnych kwaterach. Sięgnął po eliksir rozkurczowy, którego niestety nie posiadał za wiele, ale zawsze myślący dwa kroki do przodu umysł jakiś czas temu nakazał mu uwarzyć zapas w razie właśnie takich sytuacji. Wiedział, że inaczej nie odważyłby się zapukać do gabinetu Hermiony po zakończonym wieczornym obchodzie. Jego ciało zdradzało go w sposób, którego ona nie mogła widzieć. Nie powinna widzieć. Nie chciał, żeby widziała. 

— Severus — mruknęła kobieta, uchyliwszy lekko drzwi. 

Snape uniósł brew, widząc po raz kolejny tego dnia zaskoczenie na twarzy kobiety, do której przyszedł totalnie zapowiedziany.

— Przeszkadzam? — zapytał, mierząc ją nieco kpiącym wzrokiem. Nie miała na sobie nauczycielskiej szaty, ale mimo to prezentowała się elegancko, do czego Severus zdążył już przywyknąć. Pół-długie spódnice i kamizelki współgrały z profesorską manierą przez co wyglądała dojrzalej, ale rozpuszczone włosy spięte spinką podkreślały młodzieńczy urok tworząc zgrabny, estetyczny duet pasujący do obrazu młodej nauczycielki. — O ile mnie pamięć nie myli, byliśmy umówieni.

Kobieta zaśmiała się pod nosem. 

— Pamiętam — powiedziała, odsuwając się i wpuszczając mężczyznę do środka. — Nie sądziłam, że dobrowolnie wprosisz się do jaskini lwa. 

Zamknęła drzwi, zerkając na Severusa, który podszedł bliżej foteli ustawionych przed biurkiem i wcisnął dłonie do kieszeni spodni. 

— To twoja wina — stwierdził. — Urwałaś w pół zdania, więc przyszedł czas na wyjaśnienia.

Uśmiech zamajaczył w kącikach ust Hermiony, a jej serce urosło i zaczęło pompować niezdrowe ilości świeżej krwi. Nie żartował, przeszło jej przez myśl, kiedy zrozumiała, że Snape nie kpił mówiąc, że chce dowiedzieć się więcej o jej pomyśle. Jego wyczekujący wzrok tylko to potwierdził. Kobieta minęła Severusa i podeszła do biurka, zerkając na bałagan pomiędzy porozrzucanymi kawałkami pergaminu. 

— Nie wymyśliłam wiele — powiedziała, sięgając po jedną z kartek i podała ją Severusowi. Oparła biodra o biurko, krzyżując ramiona na piersi i dodała: — Właściwie to nie mam nic, poza tym, że potrzebny mi będzie kamień księżycowy.

— I skarabeusz — dodał wymownie Snape.

— To tylko teoria — mruknęła Hermiona. Zerknęła na mężczyznę, który przyglądał się kawałkowi pergaminu z nieodgadnioną dla niej miną. — Myślałam o tym trochę po naszej porannej rozmowie…

— Coś mi mówi, że “trochę” to lekkie niedopowiedzenie — wtrącił Snape, co Hermiona skomentowała jedynie cichym śmiechem i wywróceniem oczami. 

— Bahanki wykazują nadaktywność w obecności skarabeuszy — powiedziała kobieta, niezrażona jego przytykiem. — Czując zagrożenie jaja drżą, taki mają mechanizm obronny. Skarabeusze wykorzystują to, że wibracje pobudzają wzrost tkanek i używają tego do wysiadywania swoich własnych jaj czyli możnaby niejako użyć ich, żeby pobudzić bahanki, a ich jaja wykorzystać jako zapalnik do pobudzenia stanu zapalnego. A kamień księżycowy zadziałałby jako wskaźnik.

Nie mógł zaprzeczyć — jej słowa miały wiele sensu. Więcej, niż Severus się spodziewał. Wciąż jednak pozostawał jeden mały szkopuł, na który, z pewnością, Granger i tak miała już rozwiązanie.

— Skoro znasz mechanizm obronny bahanek to wiesz też pewnie, jak to wygląda u skarabeuszy — stwierdził po chwili, oddając jej pergamin. — Nie uda ci się pokonać pancerza, jeśli się zamknie. Jest na to zbyt wytrzymały. 

Chełpliwy uśmiech pojawił się w kącikach ust Hermiony.

— Może nie jestem taka mądra, za jaką chciałabym uchodzić, ale i nie jestem całkiem głupia — odparła, sięgając z biurka niewielki tom. Otworzyła go na przełożonej zakładką stronie i podała Severusowi. — Ktoś już wpadł na podobny pomysł. Znaleźli sposób, żeby ogłupić skarabeusza do tego stopnia, że nie rozpoznał zagrożenia, więc nie zamknął się w swojej powłoce. — Snape przewertował rozdział szybkim, powierzchownym spojrzeniem, skupiając się na tekście, który niespodziewanie wskazał szczupły palec Granger. — Użyli eliksiru otumanienia…

— Który nie działa, bo skarabeusze są na niego odporne — wtrącił znów Snape, a Hermiona posłała mu wymowne spojrzenie. Hipokryta, pomyślała. Największy przeciwnik wchodzenia komuś w zdanie właśnie po raz drugi w ciągu kilku minut przerwał jej wypowiedź w pół słowa.

— Wydaje mi się, że można spróbować podmienić jeden składnik i proporcje. Popatrz. — Kobieta bez słowa odwróciła się i sięgnęła czysty kawałek pergaminu oraz pióro, od razu namaczając końcówkę w kałamarzu. Pochyliła się, kreśląc na kartce słowa, których Severus nawet nie widział przez burzę włosów, które opadły przez jej ramię. Zerknął odruchowo ku jej wygiętym plecom i talii, próbując zapomnieć, jak dobrze było trzymać ją w objęciach. Pasja, z jaką Hermiona mówiła była jednocześnie pociągająca i sprawiała, że nie miał ochoty jej tego odbierać. Nagle kobieta wyprostowała się, zakładając włosy za ucho. — Tutaj — powiedziała, wskazując palcem na pergamin. Snape podszedł bliżej i zerknął ponad jej ramieniem na listę ingrediencji nakreśloną starannym pismem. — Gdyby podmienić te składniki, mogłoby się udać…

Hermiona nie spodziewała się, że mężczyzna znajdzie się tak blisko. Stanął zaledwie kilka cali od niej, ciałem zwracając się nieco w jej stronę, co od razu wytrąciło ją z równowagi. Zamrugała kilka razy, niemal czując jego oddech na swojej skórze. Z całych sił starała się kontrolować oddech, który gwałtownie przyspieszył, kiedy kątem oka dostrzegła guziki jego szaty. Nie miała pojęcia, że jej próby poszły na marne — stojący obok niej Severus niemal od razu wyczuł, że zastygła w bezruchu. Widział drżące nozdrza, kiedy szybciej oddychała i wzrok, który próbowała trzymać z dala od niego. Ciekawiło go, czy naprawdę sprawiało jej to tyle kłopotu, na ile wyglądało. Nie miał pojęcia, że Hermiona zmusiła każdą komórkę ciała, aby nie odwrócić głowy i nie spojrzeć w jego oczy — czuła, że jeśli to zrobi, nie będzie umiała przestać.

Dłoń Snape’a znikąd pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Mężczyzna odłożył na blat biurka tomik i sięgnął powoli w stronę szczupłej dłoni Hermiony. Orzechowe oczy nawet na ułamek sekundy nie przestały śledzić jego ruchów. Kobieta zapomniała jak poruszać powiekami, a kiedy poczuła chłodną skórę na wierzchu swojej dłoni — zapomniała też jak oddychać. 

— Pomieszałaś proporcje — powiedział Severus. Wolnym ruchem pociągnął dłoń kobiety w dół, nakierowując jej palec na poprawną linijkę tekstu. — Tutaj. 

Hermiona poczuła, że coś w niej pękło. Proporcje, eliksir, pióro — wszystko straciło jakąkolwiek wartość. Przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Obróciła głowę i spojrzała w górę, odnajdując ciemne oczy, które bacznie lustrowały jej twarz. Zupełnie jakby robiły to przez cały czas. Chciała powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafiła zdobyć się na ani jedno słowo. Poczuła, że dłoń mężczyzny przesunęła się powoli po jej ręce, zaciskając się na nadgarstku i przytrzymując jej ciało w miejscu. Hermiona mimowolnie obróciła się w stronę Severusa co doskonale wiedziała, że było krokiem, który miał spowodować jej upadek.

Stanęła naprzeciw niego czując przytłaczające uczucie, jakby kurczyła się w sobie. Z każdą sekundą czuła się coraz mniejsza — drobniejsza pod ostrzałem zimnych, ciemnych oczu, które nie przestawały skanować jej twarzy. Wyprostowała się, czując, że inaczej całkowicie zniknie, zmiażdżona dominującą postawą Snape’a, ale kiedy złapała wolną dłonią blat biurka, mężczyzna zmrużył oczy i zrobił pół kroku w jej stronę. Tyle wystarczyło, aby rozpalić w niej coś, czego zupełnie nie znała. Pożądanie, jakiego nigdy nie czuła. 

Zupełnie nie spodziewała się tego, co nadeszło potem. Wciąż przytrzymując prawy nadgarstek kobiety przy blacie biurka, Severus sięgnął drugą ręką ku jej wyciągniętej szyi i dotknął palcami ciepłej, rozpalonej wręcz skóry. Nie spuszczał wzroku z twarzy Hermiony, w razie gdyby miał zobaczyć tam odmowę — choć póki co jedyne, co zobaczył, to wyczekujący wzrok lawirujący pomiędzy jego oczami i ustami. Stał tak blisko, że doskonale wyczuł dreszcz, który przeszedł ciałem kobiety, kiedy musnął palcami skórę tuż za jej uchem. Hermiona zamrugała szybko i uchyliła usta, zupełnie nieprzygotowana na to, co poczuła. Severus rozwarł dłoń, obejmując lekko szyję kobiety i delikatnie, niemal nie dotykając skóry, przejechał opuszkiem kciuka po ranie ciągnącej się w poprzek gardła Hermiony.

Usłyszał ciche westchnienie, które wyrwało się z uchylonych warg, kiedy Hermiona przymykała powieki. Żyły uwydatniły się pod jej skórą, kiedy przełknęła ślinę, ale nie zauważył na jej twarzy bólu ani niechęci. Zerknął w dół, podążając wzrokiem za palcem, który sunął po bladej skórze, ale w tej chwili usłyszał coś jeszcze.

— Powinieneś już iść — szepnęła Hermiona. 

Pierwszy raz nie potrafił odczytać wyrazu na jej twarzy. Patrzyła na niego tak, jakby jednocześnie się bała i pragnęła go z całych sił — problem jednak polegał na tym, że Snape nie potrafił stwierdzić ani ile było w tym prawdy, ani które uczucie przeważało. Zmarszczył brwi, na ułamek sekundy spuszczając wzrok ku jej zaróżowionym od emocji ustom.

— Jeśli tego właśnie chcesz — odparł.

Zupełnie nie spodziewał się odpowiedzi, jaką otrzymał.

— Nie wiem, czego chcę — wyszeptała niemal bezgłośnie Hermiona. 

Snape chwilę patrzył w zastygłe, orzechowe oczy, odnajdując w nich jedynie potwierdzenie jej słów — żadnego kłamstwa. Rozluźnił uścisk na nadgarstku kobiety i odsunął kciuk, nie zabierając jednak dłoni. Podszedł bliżej, składając krótki, subtelny pocałunek na skroni Hermiony, która przymknęła oczy, czując jego usta na swojej skórze.

— Dobranoc, Granger — mruknął.

Spojrzał z góry na twarz, która już nie zwracała się w jego kierunku. Zrobił krok w tył, przyglądając się Hermionie wciąż opartej o biurko, a kiedy ta nie odpowiedziała, skinął głową i wyszedł. Niemal od razu usłyszał szczęk zamka, kiedy drzwi zablokowały się za nim od środka. 

Hermiona zacisnęła palce na kancie drewnianego blatu, który stanowił jedyną barierę pomiędzy nią, a podłogą. Była taka głupia. Myślała, że rozumie, co robi z nią obecność Severusa, że zna to uczucie, że wie, czego się spodziewać. Naiwnie sądziła, że wie, czego chce. A kiedy miała to na wyciągnięcie ręki… Przestraszyła się. Zaskoczona siłą tego, co poczuła, wybrała ucieczkę. Czuła, jak wściekłość na samą siebie rośnie w jej sercu z każdą sekundą. Machnęła ręką, a książki i pergaminy z jej biurka wyleciały z hukiem w powietrze, rozsypując się po całej podłodze. Arogantka. Przemądrzała, pyszna dziewucha. Co ty wiesz o życiu? Przygody z Ronem były zbyt niewinne, a jej związek z Victorem zbyt krótki, aby miała szansę poznać coś więcej, niż fizyczne przyciąganie. Była tak ślepa na własne ułomności, na własną niewiedzę, na swój własny brak doświadczenia. Próżnie wierzyła, że przecież to nie może być tak inne. 

A potem pojawił się Severus i każde jego spojrzenie udowodniło jej, jak bardzo się myliła. Ona wcale go nie chciała, ona go pragnęła. Nie miała nawet pojęcia, że pomiędzy tymi dwoma uczuciami jest tak ogromna przepaść. Przepaść, nad którą ona teraz stała — wpatrzona tępym, nieruchomym wzrokiem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Snape i mocno przytrzymał jej nadgarstek. Merlinie. Hermiona poczuła skurcz w podbrzuszu i skrzywiła się, przymykając oczy. Nie rozumiała. Nie potrafiła pojąć tego, jak można czuć tyle emocji, z których każda z nich jest tak silna, że przygważdża do podłogi. 

Skierowała się do łazienki zostawiając za sobą bałagan i Alberta Stallsbury’ego, który wrócił do ramy tylko po to, aby dostrzec zniszczenia i skomentować je cichym prychnięciem. Wzięła prysznic, licząc, że zimna woda ochłodzi jej płonące od natłoku emocji ciało i o dziwo jej życzenie po części się spełniło. Wściekłość ustąpiła i nie siała już spustoszenia w jej sercu, choć każde wspomnienie jej własnych słów przyprawiało ją o grymas. “Nie wiem, co czuję” kołatało się w jej głowie, kiedy zmęczona rzuciła się na pościel. Leżała na plecach, wpatrując się w sufit chociaż nie wiedziała, co chciała tam zobaczyć. 

Nagle zmarszczyła brwi. Zorientowała się, że jej dłoń bezwiednie rozpoczęła podróż po jej własnym ciele, zatrzymując się dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej spoczywała dłoń Severusa. Czuła odcisk jego chłodnych, sztywnych palców na szyi. Czuła delikatny, niemal niewyczuwalny ruch jego kciuka po ranie, którą zostawiła po sobie Bellatrix Lestrange. Może o to chodzi? Myślała, że wyzbyła się przykrych wspomnień. Sądziła, że skutecznie przykryła je powłoką wymówek, że skoro sprawa, o którą walczyli była słuszna, to skutki były dla niej powodem do dumy, a nie wstydu i smutku. Tylko skoro już raz pomyliła się w osądzie własnych uczuć, to może tylko wmawiała sobie, że tortury Bellatrix nie wywoływały w niej takich emocji, jak kiedyś. Kobieta przejechała palcem po wypukłym kawałku skóry, śledząc ruchy Severusa. Zdała sobie sprawę, że to nie smutek poczuła, stojąc przyparta do biurka jego silnymi dłońmi. To nie smutek i przykre wspomnienia przejęły nad nią wtedy kontrolę tylko Snape i jego dotyk. Tak władczy, ale tak zaskakująco subtelny. Chciała więcej, ale jednocześnie bała się, że nadmiar emocji ją przytłoczy i nie będzie w stanie ich kontrolować. Kontrolować, powstrzymać, ani nawet nazwać. 

Kiedy następnego dnia Snape nie przyszedł po nią przed śniadaniem, Hermionę ogarnęły wyrzuty sumienia. Może i była naiwna w innych sprawach, ale domyśliła się, że jej zachowanie mogło mężczyznę zwyczajnie skołować i odrzucić — w sylwestra dość entuzjastycznie odpowiedziała na jego pocałunek, a teraz niemal go spławiła. Wiedziała, że cokolwiek dzieje się z nią, nie powinno odbijać się na Severusie. Nie był winny jej naiwności i tego, że nie rozumiała, co właściwie czuje. Nie był winny tego, że brakowało jej doświadczenia i zwyczajnie się bała. Nie chciała, żeby myślał, że to jego wina.

Nie miała jednak szansy mu tego wyjaśnić. Nowy tydzień przywitał Severusa natłokiem pracy, którego się nie spodziewał, a po incydencie w gabinecie Granger odezwały się bóle, które odebrały mu całą przyjemność ze snu, którego ostatecznie niemal w ogóle nie zaznał. Nie była to jej wina. To była całkowicie jego własna, w dodatku kompletnie zawiniona wina — eliksiry, które do tej pory przynosiły jako taką ulgę zaczynały działać jak placebo, ale ich faktyczny efekt słabł z każdym kolejnym użyciem. Rano zorientował się, że jego zapasy są niemal na wykończeniu, a to nieodłącznie wiązało się z wizytą u Horacy’ego.

— Mogę spróbować zrobić nieco mocniejszy wywar, ale wiesz, że to tylko osłabi twój organizm w długim okresie — powiedział Slughorn, kiedy Snape zawitał jeszcze przed śniadaniem. 

Oczywiście, że wiedział. Był na to gotów, zresztą nie miał zbytnio wyboru. Sam go sobie odebrał. Dopadły go w końcu konsekwencje jego własnych czynów — przewlekła zwłoka i udawanie że jest silnym facetem, którego widmo wojny zupełnie nie dotknęło. Który ponadto nie zasłużył, żeby sobie ulżyć w cierpieniu, bo przecież sam je na siebie sprowadził. Był hipokrytą, oczywiście, ale teraz powoli zwracało się to przeciwko niemu. Akurat teraz, kiedy całkowicie niezamierzenie i dość nieoczekiwanie posiadł coś, co sprawiło, że nie mógł sobie pozwolić na słabość.  

Zastanawiał się, czy ją wystraszył. Nie chciał poświęcać temu zbyt wiele myśli, ale nie potrafił nie zastanawiać się, dlaczego Granger wyglądała, jakby miała ochotę uciec jak najdalej od niego. “Nie wiem, co czuję” mogło jednocześnie być dokładnie tym, co czuła, ale mogło być subtelną indykacją, że pomyliła się we własnym osądzie czego tak naprawdę chce. Nie zdziwiłby się — w końcu w żadnym stopniu nie był typem mężczyzny, który kobiety uznawały za atrakcyjny, pociągający ani pożądany. Fizycznie ale i pod względem charakteru. Doszedł jednak do wniosku, że coś mu w tym wytłumaczeniu nie pasuje. Granger nie uciekła, nie odsunęła się od niego. Bała się, owszem, ale zdecydowanie nie jego. Ten wyraz twarzy znał zbyt dobrze. Chaotycznie lustrujące go oczy, które nie zamykały się nawet na ułamek sekundy, żeby w porę zareagować na atak. Dreszcz, który wstrząsał ciałem, które buntowało się przeciw nadchodzącemu bólowi i cierpieniu. Uchylone, drżące usta, które na końcu języka miały płaczliwe błaganie, aby przestał. Nic takiego nie zobaczył u Granger.

Czego się boisz, Granger? Były dwie odpowiedzi na to pytanie. Bała się jego lub samej siebie. Skoro nie rozpoznał w niej strachu przed nim, logicznym wnioskiem było, że bała się siebie. Snape zdał sobie sprawę, że przecież Hermiona była młoda. Bardzo młoda. Zdążył domyślić się z ich wcześniejszych rozmów, że była dziewicą, a nawet jeśli źle to odczytał to był pewien, że nie miała wiele doświadczenia. Choć chciałby zaprzeczać, to również było coś, co potrafił rozpoznać. Najwyraźniej Hermiona nie wiedziała, co czuje i to ją przestraszyło. Takie wyjaśnienie w głowie Snape’a miało najwięcej sensu i choć było to coś, czego nie pojmował, wiedział, że musi to uszanować. 

Zrozumiał, że była tylko jedna rzecz, którą mógł w tej sytuacji zrobić — poczekać na nią w miejscu, gdzie go zostawiła. Choć ona cofnęła się o krok, on nie miał powodu, aby iść na przód. Chciał to zrobić z nią albo wcale. Nie zamierzał zrobić niczego, na co ona nie da mu pozwolenia i jasnego, zielonego światła tak samo jak nie zamierzał czekać na coś, co nie nadejdzie. W obu przypadkach — ruch był teraz po jej stronie.

Spotkali się dopiero na kolacji. Severus dotarł do Wielkiej Sali spóźniony, w akompaniamencie trzaskających drzwi i szybkich kroków, które odbijały się echem od drewnianego podestu. 

— Dobry wieczór, Severusie — powiedziała Aurora, która jako pierwsza go zauważyła. Uśmiechnęła się do niego serdecznie, a kiedy Snape siadał, dostrzegł wzrok Hermiony, który na moment skierował się w jego stronę. Skinął obu kobietom głową, uważnie badając twarz gryfonki, na której również wykwitł uśmiech — niewymuszony, choć o wiele subtelniejszy i spokojniejszy, niż zwykle. — Czyżby porzekadła o poniedziałkach były dziś wyjątkowo prawdziwe? 

Severus prychnął, unosząc dość wymownie brew.

— Jak widać — odparł nieco poirytowanym tonem, a widząc, że Minerwa zerka w ich stronę zaciekawiona, dodał głośniej: — Ministerstwo powinno zacząć zastanawiać się, czy to nie uczniów pasuje przypadkiem wysłać na jakieś szkolenia. 

Aurora zaśmiała się pod nosem. 

— Wiesz, że o tym samym pomyślałam, jak byłam w Londynie? Poza tym, że to straszny bełkot, to mam wrażenie, że obwinia za niepowodzenia wyłącznie nas — stwierdziła, wywracając oczami. — Zupełnie jakbyśmy mieli uczyć się za nich — dodała, wymownie wskazując głową na uczniowskie stoły. 

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Była wdzięczna Aurorze, że ta znów poruszyła zastępczy temat szkoleń. Czuła dziwną niezręczność, która nie wynikała z samego faktu zajścia pomiędzy nią, a Severusem dwuznacznej interakcji, a bardziej z faktu, że mężczyzna sprawiał wrażenie złego. 

— Tylko nie mów tego za głośno — mruknęła, zerkając wymownie w stronę Aurory. — Jeszcze ktoś podłapie pomysł.

— Racja — odparła równie konspiracyjnie Sinistra. Ruch po swojej lewej stronie niespodziewanie przykuł uwagę Hermiony, która nieco przekrzywiła głowę, zupełnie nie spodziewając się, co zobaczy. Snape sięgnął po zaczarowany dzbanek z herbatą, a kiedy Hermiona dostrzegła jego wyciągniętą dłoń, wszystkie mięśnie w jej ciele się napięły. Wspomnienie tego, jak ta sama dłoń dotykała jej zaledwie dobę wcześniej wróciło i choć trwało zaledwie kilka sekund, kobieta nie potrafiła oderwać wzroku od bladej skóry, pod którą wyraźnie odznaczały się żyły. — Coś się stało?

Młoda kobieta oderwała wzrok gwałtownie i spojrzała na Sinistrę, która unosiła pytająco brew. 

— Przepraszam, właśnie sobie coś przypomniałam — skłamała naprędce i sięgnęła po filiżankę z herbatą. Dopiła łapczywie resztę naparu i wstała, odsuwając krzesło. Zdecydowanie za mocno i za szybko. 

Severus odprowadził ją wzrokiem, a w kącikach jego ust pojawił się nikły, kpiący uśmiech. Zdążył zobaczyć uciekający wzrok Hermiony, kiedy nalewał sobie herbaty i doskonale wiedział, że to potwierdziło jego spekulacje. Ona się go wcale nie bała. To, co między nimi zaszło po prostu ją przytłoczyło. 

W ciągu kilku następnych dni takie sytuacje stały się niemal rutyną. Hermiona, przekonana, że jest gotowa do rozmowy, że chce Snape’a przeprosić i wytłumaczyć się z tego, jak zareagowała, obiecywała sobie, że zrobi to, co powinna, ale wtedy on robił coś, co zupełnie bez powodu wytrącało ją z równowagi — spojrzał na nią o sekundę za długo, objął jej talię, kiedy całował ją na pożegnanie lub przypadkiem musnął jej dłoń, kiedy stali obok siebie. Wszystko to nagle przypominało jej o uczuciu, które narosło w jej ciele wtedy, w jej gabinecie, a Hermiona wycofywała się, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Była zła, że to uczucie odbierało jej coś, czego nigdy nie bała się robić i co było niemal jej tarczą. Z każdym dniem upewniała się, że żeby położyć temu kres musi dowiedzieć się, czym to uczucie właściwie jest. Wiedziała też, że istnieje jeden sposób, aby się przekonać. Nie chciała uciekać, nie była tchórzem, ale nie była też kimś, kto poddaje się po jednej nieudanej próbie znalezienia odpowiedzi. Za to zdecydowanie była kimś, kogo irytowała niewiedza i kto długo nie mógł z nią żyć. 

Tuż przed weekendem postanowiła, że dłużej nie da rady. Kiedy po lunchu Severus odprowadzał ją do gabinetu powtarzała sobie, że tym razem nie może stchórzyć — i chyba robienie tego z uporem maniaka pozwoliło jej zatrzymać go, kiedy jak co dzień przez ostatnie kilka dni mężczyzna skinął jej głową i odwrócił się z zamiarem odejścia. 

— Severusie? — Jej cichy głos przykuł jego uwagę. Spojrzał na nią pytająco, nie odzywając się jednak ani słowem. — Przepraszam — powiedziała Hermiona. Pytający wyraz na jego twarzy zmienił się w skonsternowany. — To, co się stało tamtego wieczora…

Urwała, a Snape, choć szalenie ciekawy, co na Merlina urodziło się w przerośniętej głowie Granger, postanowił jej przerwać. Nie chciał nawet dopuścić, aby powiedziała coś, co sądząc po jej minie najwyraźniej zamierzała powiedzieć.

— To, co się stało nie jest czymś, za co oczekiwałbym od ciebie przeprosin — stwierdził. — Ani czymś, za co w ogóle powinnaś przepraszać.

Wzrok Hermiony diametralnie się zmienił. Nie była pewna jak ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć, a nagle Snape jednym zdaniem; świadomie, czy nie; rozwiał jej wątpliwości i odpowiedział na jedno z pytań, nad którymi głowiła się od kilku dni. Czuła, że nie będzie lepszego momentu, aby spróbować uzyskać odpowiedź na pozostałe pytania.

— Nie dokończyłeś wyjaśniać, jak pomieszałam proporcje. 

Konsternacja i obojętność na twarzy Snape’a nagle zniknęły, ustępując miejsca szczerej niepewności, czy aby dobrze zrozumiał jej słowa. Uniósł brew i zrobił krok w stronę Hermiony, nie spuszczając z niej wzroku. Zauważył, że kobieta nawet nie drgnęła, kiedy się do niej zbliżył. Zadarła spojrzenie, ale nie odsunęła się nawet o cal.

— A czy wiesz już, że to tego właśnie chcesz? — zapytał tak cicho, że nawet gdyby ktoś próbował ich podsłuchać, nie zdołałby usłyszeć jego słów. 

Zmrużył oczy, próbując wyczytać z twarzy Hermiony odpowiedź, ale niespodziewanie kobieta lekko się uśmiechnęła. Nie tak, jak zazwyczaj, ale w sposób, który odpowiedział mu na pytanie, czego chciała.

— Wiem, że chciałabym się przekonać — odparła równie cicho. 

Severus uniósł brew, a po chwili w kąciku jego ust pojawił się nieco kpiący, ale zadowolony uśmiech. Zlustrował twarz Hermiony, bez żadnego pardonu zawieszając spojrzenie na jej ustach, a kiedy kobieta to dostrzegła, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 

— W porządku — mruknął. — W takim razie przyjdę do ciebie później. 

Hermiona skinęła głową bez słowa, widząc, że Severus zrobił to samo na znak zgody. Nagle mężczyzna zbliżył się, aby złożyć na jej czole pożegnalny pocałunek, a ona nieco machinalnie uniosła podbródek. Snape prychnął pod nosem, widząc jej reakcję, a kobieta zaśmiała się pod nosem. Nie spodziewała się, że jej ciało tak ją zdradzi, ale nie czuła, że była z tego powodu zła. Po raz pierwszy od kilku dni jedyne, czego nie czuła to wściekłość. 

Czuła za to rosnącą ekscytację. Z każdą godziną, którą spędziła w sali lekcyjnej, z każdą minutą, która dłużyła się jej na patrolowaniu korytarzy, coraz więcej myśli kłębiło się w jej głowie. To, co Severus powiedział o przeprosinach utkwiło w jej głowie i powoli przeradzało się w fascynację. Ktoś, kogo wszyscy uważali za skończonego drania i nieczułego gnoja okazał się mieć o wiele więcej serca i rozwagi dla jej uczuć, niż ludzie, których znała o wiele lepiej. Niż ludzie, których uważała za bliskich. 

Kilka minut po osiemnastej w jej gabinecie rozległo się pukanie do drzwi. Hermiona podniosła wzrok znad kartki z przepisem i sapnęła zaskoczona, że Snape pojawił się tak wcześnie. Wstała, pospiesznie poprawiając pomiętą od siedzenia za biurkiem spódnicę i podeszła do drzwi. Nie spodziewała się jednak zobaczyć za nimi Minerwy.

— Dobry wieczór, kochana — przywitała się, posyłając podwładnej przyjazny uśmiech. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

Hermiona zaprzeczyła ruchem głowy i otworzyła szerzej drzwi, wskazując dłonią wnętrze pomieszczenia.

— Skąd. Proszę. — Minerwa skinęła wdzięcznie głową, wchodząc w głąb gabinetu i od razu podeszła bliżej biurka. — Napije się pani czegoś, pani dyrektor?

— Och nie, nie kłopocz się, moja droga — odparła niezwykle uprzejmie. Hermiona zmarszczyła brwi, zastanawiając się co sprowadziło Minerwę do jej kwater w piątek wieczorem. — Nie zajmę ci wiele czasu.

Młoda gryfonka wskazała swojej byłej opiekunce fotel, a sama zajęła miejsce po drugiej stronie biurka. 

— W czym w takim razie mogę pani pomóc?

Nie była nawet pewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie, ale po minie Minerwy wiedziała, że kobieta zdecydowanie chciała jej udzielić. 

— To drobiazg, moja droga, nic wielkiego — wyjaśniła starsza czarownica. Sięgnęła do kieszeni ciemnej, bordowej szaty i wręczyła Hermionie kawałek pergaminu złożonego na cztery części. — Dostałam twoją prośbę o dyspensę. Potterowi udało się zorganizować widzenie?

Hermiona chciała odetchnąć z ulgą, ale coś mówiło jej, że McGonagall nie przyszła tu wypytać o szczegóły spotkania z Draco Malfoy’em. 

— Jego adwokatowi się to udało — sprecyzowała. — Pratney reprezentuje sprawę Dracona w Wizengamocie i udało mu się przed rozprawą uzyskać jeszcze jedną zgodę na widzenie. 

Minerwa uniosła cienkie brwi nieco zaskoczona słowami Hermiony.

— Widzę Potter nie przebiera w środkach — mruknęła.

— Po prostu chce, żeby Draco był wolny — odparła młodsza czarownica. — Nie ma rzeczy, której nie zrobiłby dla kogoś, kogo kocha.

Doskonale wiedziała, co powiedziała i w jakim tonie to zrobiła. Nie spodziewała się jednak, że tym razem to McGonagall miała nad nią przewagę. 

— O właśnie — powiedziała. — Przyszłam upewnić się, że twój wniosek jest poprawny. Możesz proszę zerknąć, czy wszystko się zgadza?

Hermiona zmarszczyła brwi. Rozwinęła pergamin, który zawierał standardowy formularz, jaki nauczyciele musieli składać, jeśli chcieli opuścić szkołę. Mimo wszystko, byli tu pracownikami, a w razie potrzeby Minerwa, jako przedstawiciel instytucji, musiała wiedzieć, gdzie się znajdują i kiedy ewentualnie nie będą dostępni. Przewertowała szybko dane, które zawarła w piśmie i spojrzała pytająco na McGonagall.

— Wygląda w porządku — stwierdziła, oddając siedzącej naprzeciw czarownicy wniosek.

— Och, to fantastycznie. Tyle chciałam usłyszeć — odparła Minerwa, składając pergamin i wciskając go do kieszeni szaty. — Wolałam to jednak z tobą potwierdzić, sama pewnie rozumiesz. Jak zobaczyłam datę to pomyślałam, że może się pomyliłaś albo może chciałaś złożyć razem z tym inny wniosek. — Hermiona zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co Minerwa mówi. — A tak widzę, że to po prostu przypadek i widzenie pokrywa się z wizytą Severusa u doktora Whitlocka. 

Hermiona znieruchomiała. W momencie, w którym dotarł do niej pełny sens słów Minerwy poczuła się, jakby ktoś przeszył sztyletem jej naiwne serce. Zrozumiała, że tylko ona nie była niczego świadoma. Wiedział, przeszło jej przez myśl. Severus zataił przed nią tę informację, wtedy w Hogsmeade. Była pewna, że ukrył to przed nią z premedytacją. Nie wiedziała dlaczego, ale zawód i złość, jaka niespodziewanie z nim przyszła, odebrały jej ochotę na poznanie odpowiedzi. 

— Tak, to przypadek — odparła. Liczyła, że McGonagall nie zorientuje się, jak bardzo powstrzymywała drżenie głosu. Najwyraźniej miesiące nauki kłamania pod okiem Snape’a przyniosły efekty, bo starsza czarownica skinęła porozumiewawczo głową. — Jeszcze nie wymyśliliśmy, jak to rozwiązać.

— Dajcie mi w takim razie znać, jeśli będziecie czegokolwiek potrzebować — stwierdziła Minerwa, wstając powoli i uśmiechając się do Hermiony. — W razie czego pamiętaj, że zawsze chętnie będę mu towarzyszyć, jeśli ty nie znajdziesz czasu.

Jad, jaki ociekał z jej przyjaznego tonu wbił kolejny sztylet w serce młodej gryfonki. Oczywiście, pomyślała gorzko. Minerwa tylko na to czekała — aż zawiedzie, aż jej priorytety i jej życie w końcu odbiją się na jej “związku” ze Snape’em. Dokładnie tak, jak przewidziała. 

— Oczywiście, pani dyrektor — odparła Hermiona. Wstała, zamierzając odprowadzić Minerwę do drzwi, ale ta powstrzymała ją dobrodusznym uśmiechem i wyciągnięciem pomarszczonej, szczupłej dłoni.

— Och nie kłopocz się, moja droga — stwierdziła. — Trafię do wyjścia. — Młoda kobieta zatrzymała się przed biurkiem, przyglądając się odchodzącej czarownicy bez słowa. Usłyszała szczęk naciskanej klamki i podniosła wzrok, kiedy dobiegły ją kolejne słowa Minerwy: — Miłego wieczoru.

Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Hermiona opadła na biurko i zamrugała szybko, czując, że do jej oczu napłynęły łzy. Niechciane łzy. Wściekłe. Zawiedzione. Starła je agresywnie i pokręciła głową, zła na samą siebie. Myślała, że coś się zmieniło — że na tym etapie Snape wie, że zależy jej na jego zdrowiu. Myślała, że dała mu jasno do zrozumienia, że chce mu pomóc i chce być częścią jego powrotu do zdrowia. On najwyraźniej wcale tak nie uważał, a ona nie zasługiwała, żeby wiedzieć.

Nie miała pojęcia, jak daleka od prawdy była. Nieświadomy niczego Severus kroczył ku jej gabinetowi z dłońmi, wciśniętymi do kieszeni luźnych spodni, kiedy niespodziewanie dostrzegł Minerwę, opuszczającą gabinet na pierwszym piętrze. 

— Severusie.

Czarownica uśmiechnęła się do niego, złożywszy dłonie za plecami i posłała przyjacielowi przyjazne spojrzenie.

— Minerwo — odparł i skinął starszej czarownicy głową dość zdawkowo. Nie zamierzał wdawać się z nią w dyskusje tuż przed wizytą u Granger; poirytowanie zdecydowanie nie było mu potrzebne. — Czyżbyś się zgubiła? Mogę podrzucić ci mapę, jeśli potrzebujesz — stwierdził kpiąco.

— Niezwykle zabawne — stwierdziła Minerwa, wywracając pobłażliwie oczami. — Miałam sprawę do panny Granger, to wszystko. 

Snape zmarszczył brwi. 

— Widzisz, to zupełnie jak ja — mruknął. — Choć przypuszczam, że natura naszych interesów jest zgoła inna.

Nie spodziewał się tak przyjaznego, ciepłego uśmiechu na jej twarzy. Ociekał czymś, co śmierdziało na milę, a Snape nie był pewien, czy spodoba mu się, kiedy odkryje czym to “coś” dokładnie było. 

— Zapewne masz rację, mój drogi — odparła Minerwa. Skinęła mu głową, uśmiechając się pod nosem i dodała: — Miłego wieczoru, Severusie. 

Oglądnął się przez ramię, kiedy przyjaciółka go wyminęła, ale nie zatrzymał jej. Nie zamierzał marnować na nią dzisiaj czasu. Zapukał do drzwi gabinetu Granger i dopiero po chwili usłyszał jej przytłumiony głos.

— Wejdź!

Stała dokładnie tam, gdzie zostawił ją poprzednim razem, kiedy u niej był. Oparta o biurko, z dłońmi zaciśniętymi na jego krawędzi i wzrokiem zwróconym ku niemu. Od razu zauważył, że coś było nie tak. Próbowała coś w sobie stłumić, ale nie była to żadna z emocji, które ukrywała przed nim przez cały zeszły tydzień. Ta była nowa.

— Widzę, że nie narzekasz na nudę — mruknął, zamykając za sobą drzwi. Podszedł bliżej, zauważając, że na ustach Hermiony błądzi krzywy, fałszywy uśmiech. Uśmiech, który nie dotarł do orzechowych oczu, które przyglądały mu się bez żadnego wyrazu. — Czego chciała Minerwa?

Hermiona wzruszyła ramionami.

— Trochę papierologii, trochę plotek — odparła obojętnie. — Wysłałam do niej dzisiaj wniosek o wyjście na widzenie i chciała dowiedzieć się, jak wygląda sprawa apelacji — wyjaśniła, a Snape zmarszczył brwi. Granger kłamała. Zrozumiał to w momencie, w którym podniosła na niego spojrzenie, które było pełne ostatniej rzeczy, jaką chciał widzieć. Wyrzutu. — Przy okazji chciała potwierdzić, że nie pomyliłam dat, bo moje wyjście pokrywa się z twoją wizytą u Whitlocka. — Mężczyzna spoważniał. Usunął z twarzy wszelkie emocje, a jego brwi przestały ściągać się ku sobie. Miał ochotę zakląć siarczyście, że nie ostrzegł Minerwy przed tym, co się stanie, jeśli wyda go przed Hermioną. Mógł winić jedynie samego siebie. — Zamierzałeś w ogóle mi o tym powiedzieć?

Hermiona nie potrafiła już ukrywać emocji. Choć nie zamierzała płakać, po zmianie w jej głosie Severus zrozumiał, jak bardzo ją to zabolało — a on był tym tak zaskoczony, że dłuższą chwilę po prostu stał z pięściami zaciśniętymi wewnątrz kieszeni spodni i patrzył na nią, obserwując paletę uczuć przewijającą się przez jej twarz. 

— Nie — odparł w końcu. 

Hermiona potrzebowała kilka sekund, aby zrozumieć, że nic więcej nie usłyszy. Żadnego wyjaśnienia. Nie liczyła na wiele, ale szczerze mówiąc liczyła na cokolwiek. Poczuła, że sztylet, który utkwił w jej sercu osunął się, a z rany zaczął sączyć się jad, który zatruł jej organizm. 

— Byłabym wdzięczna, gdybyś jednak mnie o takich rzeczach informował — powiedziała tak formalnie, że Snape aż zmarszczył brwi. Zrobił krok w jej stronę, ale Hermiona niespodziewanie odepchnęła się od biurka i złożyła dłonie przed sobą. Jak zawsze, kiedy grała swoją część. — Chciałabym uniknąć sytuacji, w której nie zdążę wymyślić żadnego kłamstwa na poczekaniu. 

Snape wiedział, że nie rozmawia już z Hermioną, która jeszcze kilka godzin temu otwarcie z nim flirtowała i która wyznała mu, że chce dowiedzieć się, co dokładnie do niego poczuła. Rozmawiał z profesor Granger, która była jego współpracownicą i która podjęła z nim intratny sojusz, udając jego narzeczoną.

— Wybrnęłaś — stwierdził, zaskakując sam siebie tym, że ze wszystkich rzeczy, które mógł jej powiedzieć, wybrał akurat to. — Minerwa nie wyglądała, jakby cokolwiek wzbudziło jej podejrzenia. W czym zatem jest problem?

I wtedy zobaczył, że na twarz Hermiony wypływa maska obojętności. Jej oczy stały się zimne, zupełnie, jakby nie należały do kobiety, którą poznawał przez ostatnie miesiące. Zlustrowała go przeciągłym, beznamiętnym spojrzeniem i skinęła głową, wykrzywiając usta w niemal niedostrzegalnym grymasie.

— Nie ma żadnego problemu — odparła sucho. Obróciła się na pięcie, obchodząc biurko i stanęła po jego drugiej stronie. Tam, gdzie stała, kiedy oficjalnie przyjmowała gości. — Wybacz, ale muszę odwołać nasze plany. Przypomniałam sobie, że mam coś do zrobienia.

Znów kłamała. Oczywiście, że kłamała. Severus był tak wściekły, że ledwo powstrzymał się przed podejściem do niej i zapytaniem, o co tak naprawdę chodzi. Nie wystawiła ich sojuszu na szwank i doskonale o tym wiedziała — zbyt dużo czasu spędzili, aby przygotować się na tak niespodziewane sytuacje. Nie była w żaden sposób zobligowana, aby uczestniczyć w jego wizycie u magomedyka i o tym też wiedziała. Wielokrotnie powtarzał, że jej obecność tam jest absolutnie zbędna, bo nie musi marnować czasu i słuchać frazesów, które nie wnoszą nic nowego i z których niczego się nie nauczy. W dodatku i tak nie mogłaby mu towarzyszyć — a on nie oczekiwał i nie miał prawa oczekiwać, że wybierze go ponad Pottera. 

— Prześlij mi zatem przepis notatką, zerknę na niego w wolnej chwili — polecił.

Odruchowo użył tego samego, formalnego tonu co Hermiona. Wyszedł, nawet nie czekając na jej odpowiedź. Nie zamierzał się tłumaczyć, bo wszystko, co by jej powiedział, wróciłoby i ze zdwojoną siłą się na nim odbiło. Czuł zresztą, że złość, jaka w nim narasta — na samego siebie, na Minerwę, na Hermionę — zniwelowała zupełnie działanie lekarstwa, które zażył przed wizytą. Nie wiedział, co stałoby się, gdyby jednak został. Wiedział jedynie, że nie umiałby przekonać Hermiony, że nie zrobił nic złego — zresztą Snape dokładnie to czuł. Nie rozumiał, że komuś mogło na nim zależeć. Tak po prostu, jak na człowieku. Po ludzku, z dobroci serca, z kiełkującego uczucia, jakie zostało brutalnie zgniecione przez jego białe kłamstwo. 

Hermiona stała bez ruchu jeszcze dobrych kilka minut po tym, jak Snape wyszedł. Tym razem nic nie wyleciało w powietrze. Nie zacisnęła nawet pięści. Choć złość piętrzyła się w niej, stając się coraz agresywniejsza i szukając usilnie ujścia — ona pozostała nieruchoma jak posąg. Wiedziała, że to jego wina. To on nauczył ją nie okazywać emocji. To on pokazał jej, jak potężnym narzędziem była obojętność. To on wmówił jej, że takie zachowanie jest w porządku. Więc potraktowała go jego własnym lekarstwem. Usiadła w fotelu i obróciła się w stronę przestronnego okna, podkurczając nogi pod brodę. To zdecydowanie jego wina, pomyślała, pozwalając, aby po jej policzkach w końcu potoczyły się ciężkie, słone łzy. W końcu nikt jej nie widział. Nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Nikogo nawet nie obchodziło, co czuła.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 51Sojusz, Granger? – Rozdział 53 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 7 komentarzy

Dodaj komentarz