Sojusz, Granger? – Rozdział 20

Minerwa McGonagall przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, zatrzymując się po raz setny tego poranka przed portretem Albusa. Spał w najlepsze, kompletnie nie przejmując się tym, że za niedługo mieli się tu pojawić zaaferowani rodzice Christiny Blakers. A to nie wróżyło nic dobrego.

Oczywiście szkoła ponosiła pełną odpowiedzialność za to, co przydarzyło się dziewczynie. Jednak pomimo tego każdy miał na ten temat swoją opinię, choć niektórzy nie wypowiadali ich na głos. Minerwa całą noc zastanawiała się, jak mogła nie zauważyć, że pod jej nosem rozwija się poważny związek dwójki uczniów. Po prawdzie od kilku dni nie mogła darować sobie takie niedopatrzenia i wcale nie zdziwiłaby się, gdyby państwo Blakers postanowili jednak wysunąć w stosunku do niej poważniejsze konsekwencje niż Rada Nadzorcza. 

— Wydepczesz dziurę w dywanie, a wiesz jak Albus go cenił — usłyszała nagle i odwróciła się w stronę drzwi. Snape patrzył na nią z politowaniem, a jego ręce założone były na piersi. — Chyba nie chcesz i jemu się narazić.

— Do diabła z dywanem, Severusie — mruknęła pod nosem, siadając jednak za biurkiem. Przyłożyła złożone dłonie do ust, a łokcie oparła na blacie, dając tym samym wyraz swojego zdenerwowania. Rzadko kiedy mężczyzna miał okazję oglądać ją w takim stanie. — Całą noc zastanawiałam się, co im powiem.

— I wymyśliłaś coś mądrego? — sarknął Snape, przysiadając na wolnym krześle naprzeciw Minerwy. Pokręciła głową w odpowiedzi, na co on uśmiechnął się tylko kpiąco. — Cóż. Więc będziesz musiała powiedzieć prawdę.

— Nie pocieszasz mnie — odparła słabym tonem czarownica. 

— Nie miałem takiego zamiaru. 

Minerwa przymknęła powieki, czując, że z każdą minutą jej serce coraz szybciej bije. Severus starał się z całych sił ukrywać satysfakcję, jaką odczuwał z obserwowania jej reakcji, ale nikły uśmiech wciąż błądził w kącikach jego ust. Była dyrektorką od śmierci Albusa, a ze stresującymi sytuacjami miała do czynienia, odkąd uczyła w Hogwarcie, więc nie potrafił zrozumieć skąd ten stres. 

— O wiele lepiej bym się czuła, gdybyśmy mogli załatwić to listownie — mruknęła po chwili. Snape pokręcił głową, rozsiadając się wygodniej na krześle.

— Tak się nie zachowują dorośli, Minerwo, tak zachowują się tchórze. Poza tym, przez tyle lat chyba mogłaś się uodpornić na stres. 

— Mówisz tak, jakbyś urodził się wczoraj — prychnęła McGonagall, popijając chłodną już herbatę. Skrzywiła się i odstawiła filiżankę na spodek, po czym nabrała głębokiego oddechu. — Każda taka rozmowa mnie denerwuje.

— Przecież wiesz, jak odpierać zarzuty rodziców. A ci nie będą różnić się od innych, zaufaj mi — stwierdził nonszalancko, zakładając nogę na nogę. — Przekonani o niewinności swojego dziecka, zwalający całą winę na system edukacji i kadrę. To naprawdę nie jest coś, czym powinnaś się przejmować.

— Przejmuję się tym, że ich zarzuty w tym wypadku będą jak najbardziej uzasadnione, Severusie — odparła twardo Minerwa. Wstała energicznie, jakby wstąpiła w nią nowa siła i zaczęła ponownie krążyć po gabinecie. — Popatrz na to obiektywnie. To my ponosimy odpowiedzialność za to, że zaszła w ciążę.

— A co, wepchnęliśmy ją do łóżka swojego chłopaka? W jakikolwiek sposób ułatwiliśmy im schadzki? — Snape prychnął pod nosem i pokręcił głową w niedowierzaniu. — Dobrze wiesz, że choćbyśmy dołożyli wszelkich starań to i tak znaleźliby sposób, żeby gzić się po kątach.

— Nie musisz być opryskliwy — pouczyła go kobieta, zerkając na niego spode łba. Severus zignorował to, pochylając się do przodu i unosząc brwi. 

— Dobrze wiesz, że mam rację. Wychowanie wynosi się z domu, więc skoro rodzice nauczyli ją takiej rozpusty, to oni ponoszą odpowiedzialność — oznajmił bez pardonu. 

— Pani dyrektor — usłyszeli niespodziewanie i oboje, jak na komendę, odwrócili się w stronę otwartych drzwi. Woźny Filch stał w nich jak zbity pies, a jego mina wyrażała, jaką niechęć do życia żywi. Co jednak było o wiele gorsze, za jego plecami stała dwójka elegancko ubranych, starszych czarodziei. 

Minerwa posłała Severusowi przerażone spojrzenie, które jednak utrzymało się zaledwie przed ułamek sekundy. Natychmiast przybrała minę poważnej, zorganizowanej pedagog i podeszła do nowoprzybyłych.

— Dziękuję, panie Filch. Państwo Blakers. 

Czarownica uśmiechnęła się zdawkowo do mężczyzny odzianego w przydużą marynarkę koloru wypłowiałej czerni i wyciągnęła do niego dłoń. Przyjął ją z wyraźną niechęcią, nie odrywając wzroku od spokojnie siedzącego nas swoim miejscu Snape’a. 

— Pani jest zapewne dyrektorem tej zacnej placówki — powiedział kąśliwie. Severus odniósł wrażenie, ze mężczyzna albo jest cholernie nieprzyjemnym typem albo po prostu nie chce dać się polubić. Albo jedno i drugie. Albo jedno połączone z drugim. W każdym razie wywołał złe pierwsze wrażenie, choć Snape czuł się nieco winny – w końcu na wejściu ich obraził. 

— Zgadza się, Minerwa McGonagall — odparła nieco wytrącona z rytmu Minerwa. Przywitała się z kobietą, której wzrok tępo utkwiony był w mężu i zaprosiła na krzesła, sama zajmując swoje miejsce za biurkiem. — Profesor Snape właśnie wychodził, proszę. Zajmijcie państwo miejsca. Napiją się państwo herbaty? Kawy?

Snape niechętnie podniósł się z krzesła, wyłapując pospieszające go spojrzenie Minerwy. Odnotował jedynie pogardliwe mruknięcie mężczyzny, kiedy zajmował miejsce na fotelu Snape’a i jego kwaśne spojrzenie. 

Kiedy znalazł się na zewnątrz przed dłuższą chwilę zastanawiał się, co ze sobą zrobić. Nogi same zaprowadziły go piętro niżej, gdzie po drodze natknął się na hałasujących uczniów. Zupełnie jakby wewnętrzny radar prowadził go do źródła.

— Abrams, Hodgins, Patrick — wyliczał, kiedy udało mu się zlokalizować najgłośniejszych uczniów z siedmioosobowej grupy grającej w eksplodującego durnia. — Oczywiście.

— Panie profesorze przepraszamy — zaczął błagalnym tonem najstarszy z chłopców, piętnastoletni Peter Hodgins. Spuścił pokornie głowę, a jego przydługa blond grzywka opadła na oczy. Jak bardzo Snape miał ochotę dać mu ujemne punkty za samą tę grzywkę, jedynie sam Merlin wiedział. — Zaraz schowamy…

— Schowacie, Hodgins, ale nie myśl, że obejdzie się bez kary. Za samą naiwność powinieneś dostać ujemne punkty — oznajmił nauczyciel władczym tonem. Uczniowie spojrzeli po sobie wiedząc, w jakich kłopotach się znaleźli. — Pięć punktów za każdego z was.

Słysząc zbiorowy jęk rozpaczy Snape uśmiechnął się tryumfalnie i popatrzył na blondyna. Wyłapał jego spojrzenie — nienawiść zmieszaną z błaganiem. 

— Oczywiście oprócz ciebie, Hodgins — dodał, a kiedy w oczach chłopaka zapaliła się iskierka, że może przynależność do Slytherinu jakkolwiek go uratuje, Snape oznajmił: — Ty dostaniesz piętnaście. Jesteś najstarszy, powinieneś wykazywać się odpowiedzialnością.

— Ale to niesprawiedliwe… — jęknął odruchowo chłopak, natychmiast orientując się z kim ma do czynienia. U Snape’a takie zachowanie zawsze kończyło się dodatkowymi punktami. 

— Nie? — spytał Snape przeciągle, unosząc brew. Udał, że rozważa w myślach wszystkie za i przeciw, a kiedy chłopak niemal nabrał się na jego grę, posłał mu krzywy uśmiech. — Masz rację. Piętnaście punktów i szlaban u woźnego to zdecydowanie bardziej adekwatna kara.

Chłopak otworzył usta, jednak tym razem powstrzymał się od wypowiedzenia choćby jednego słowa. Wiedział, że może sobie tylko zaszkodzić. Uczniowie w popłochu zaczęli zbierać swoje rzeczy, porozrzucane po korytarzu i zniknęli, aż się za nimi kurzyło. 

Po wizycie u woźnego i oddaniu mu zarekwirowanego sprzętu, Snape postanowił w końcu odwiedzić Poppy. Kobieta nie ponaglała go na głos, ale doskonale wiedział, że potrzebuje swoich eliksirów na wczoraj. Zabrał więc z pracowni wszystko, co udało mu się naszykować umiarkowanie zadowolony z jakości. Wychodząc zerknął niepewnie na półkę w swoim gabinecie, gdzie trzymał zapas eliksiru i obiecał sobie przy następnej wizycie w Hogsmeade załatwi dodatkowe porcje. Uśmierzały nieco ból, jaki odczuwał każdego jednego poranka zaraz po przebudzeniu i nieco łagodziły drżenie rąk, choć nie potrafił tego do końca kontrolować. Nie było to lekarstwo, a jedynie sposób maskowania. Półśrodek. Póki co jednak nie miał lepszego pomysłu.

Zapach sterylności jak zwykle uderzył w jego nozdrza dość niespodziewanie. Odruchowo skierował wzrok na łóżko Christiny, które ku jego zaskoczeniu było puste, ale nie opuszczone. Minął zasłonięty parawan przy sąsiednim łóżku i dojrzał dziewczynę przy oknie, zapatrzoną w krajobraz za grubą szybą.

— Severusie, jak miło, że wpadłeś — przywitała go Poppy, która wyłoniła się z zaplecza. Jej głos wytrącił dziewczynę z zamyślenia i odwróciła się w stronę nauczyciela, posyłając mu nieobecne spojrzenie. Była niezwykle blada, a ciemne sińce pod oczami sugerowały, że od dawna nie zaznała porządnego snu. — Jak ci mija dzień? — zagadnęła pielęgniarka, widząc, że Severus przypatruje się Christinie. 

— Jak co dzień — odparł, przerywając kontakt wzrokowy z nastolatką. Posłał Poppy krzywy uśmiech i wskazał niewielki pakunek. Ruszył za kobietą do jej gabineciku, znajdującego się w rogu skrzydła. — Nie udało mi się wykonać wszystkich, jakich potrzebujesz. 

— Powinno wystarczyć — mruknęła kobieta, zaglądając od razu do zbioru eliksirów. — I tak jestem ci wdzięczna, że poświęcasz na to swój czas.

— Nie, żebym miał coś ciekawszego do roboty — stwierdził obojętnie mężczyzna. Ubrana w biały, lekarski kitel kobieta uśmiechnęła się do niego zdawkowo i od razu zabrała się do segregowania fiolek. Miała szczęście, że Snape był pod tym względem pedantem i opisywał je w szczegółowy sposób, nie opuszczając ani jednej. Ułatwiało jej to klasyfikację i oszczędzało czas.

Odwrócił się z zamiarem wyjścia, jednak kiedy wyszedł z gabinetu, na jego drodze stanęła przeszkoda. Christina wpatrywała się w niego zamglonymi oczami, a jej włosy sterczały w nieładzie, kompletnie odejmując jej uroku. 

— Miał pan rację — szepnęła słabo. Snape zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, co dziewczyna ma na myśli. 

— Nie jestem zaskoczony — odparł nieco wymijająco mężczyzna. — Za to ty nie wyglądasz najlepiej.

Nastolatka uśmiechnęła się słabo, a w jej oczach zalśniły łzy. Wytarła je szybko, mnąc jednocześnie rękaw koszuli nocnej. 

— Ale czuję się lepiej — przyznała. Ciężko było w to uwierzyć, patrząc na jej mizerny wygląd, ale Snape nie chciał wtrącać się w jej życie bardziej, niż już to zrobił. Czuł jednak dziwną więź z dziewczyną, zupełnie jakby w pewnym stopniu utożsamiał się z jej sytuacją. Kiedy dziewczyna podążyła do swojego łóżka i przysiadła na nim po turecku, on mimowolnie zbliżył się do niej. — Wie pan… Powoli oswajam się z myślą, że jestem…

Dotknęła drżącą dłonią swojego podbrzusza i zmarszczyła brwi. Snape obserwował ją bez słowa, bo szczerze nie wiedział, co powiedzieć. Nie umiał reagować, kiedy ktoś mu się zwierzał, umiał jedynie słuchać. A jak już zdarzyło się, że coś powiedział, zwykle kończyło się to tą złą reakcją. 

— Twoi rodzice są w szkole — powiedział, kiedy dziewczyna przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Chciał usilnie zmienić temat, jednak po jej minie wywnioskował, że i tym razem nie trafił. — Rozmawiają właśnie z profesor McGonagall.

— Widział się pan z nimi? — szepnęła nieco przestraszona i spuściła bose stopy na podłogę. Podeszła do niego niepewnie, a jej brwi jeszcze mocniej się zmarszczyły. — Jak… w jakich byli humorach?

— Twój ojciec raczej nie był zachwycony wizytą — przyznał Snape, a widząc spojrzenie uczennicy, dodał: — Ale to pewnie dlatego, że na wstępie usłyszał wiązankę o sposobie wychowywania. 

Christina podniosła wzrok na profesora, a widząc jego niewzruszoną minę, roześmiała się przez łzy. Mogła jedynie domyślać się, co mężczyzna miał na myśli, ale wiedząc, jak cięty ma język i że zna jej sytuację, pozwoliła działać wyobraźni.

— Naprawdę? — wydusiła po chwili. Widząc uśmiech na jej sinych ustach Snape poczuł dziwny skurcz w żołądku. W jej oczach to był chyba dobry uczynek z jego strony, on natomiast czuł się z tym nieswojo. Nie leżało to w jego naturze. — Naprawdę pocisnął pan mojemu ojcu?

— Wysławiaj się, Blakers — upomniał ją Snape, ale na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech. — Powiedziałem jedynie, co myślę.

— Znając pana to było coś mocnego — odparła Christina. — Chciałabym zobaczyć jego minę.

Snape uniósł brew, widząc ile radości taka wiadomość sprawiła nastolatce. 

— Nie martw się, zapewne za niedługo cię odwiedzą. Wtedy sama się przekonasz — mruknął zdawkowo.

Nagle na twarzy dziewczyny pojawiło się przerażenie. Jej źrenice rozszerzyły się w przypływie emocji, a uśmiech zamienił się w grymas. 

— A co jeśli przyjdzie tu, żeby się za to wyżyć? — szepnęła, odsuwając się od nauczyciela i zaczęła nerwowo chodzić wokół łóżka szpitalnego. — Co jeśli… co jeśli przez to jeszcze bardziej mnie znienawidzi?

Snape’a zaskoczyła jej gwałtowna reakcja. Przyglądał się rosnącej panice, jaka malowała się na twarzy i w zachowaniu Christiny i nie wiedział, czy dziewczyna jedynie przesadza czy mówi prawdę. Zdążył domyślić się, jakim człowiekiem jest jej ojciec, więc stawiał raczej na to drugie. Chociaż miał świadomość, że nastolatkowie mają tendencję do wyolbrzymiania pewnych spraw związanych z rodzicami. 

— Opanuj się, Blakers, w końcu i tak będziesz musiała z nim porozmawiać. W końcu to twój ojciec.

Czuł się trochę jak hipokryta, wypowiadając te słowa. Sam nigdy nie zebrał się na rozmowę ze swoim ojcem, nawet wtedy, gdy matka napisała do niego list o chorobie. Przypomniał sobie, jakie uczucia targały nim, kiedy czytał o jego ciężkim stanie i bynajmniej nie był to smutek. Raczej tryumf i rozgoryczenie. Wtedy właśnie pomyślał, że dostał dokładnie to, na co zasłużył. 

— Jeszcze pan nic nie rozumie? — odezwała się Christina, na której twarzy malowało się śmiertelne przerażenie. Usiadła ciężko na leżance, a w jej oczach pojawiły się lśniące łzy. — On każe mi usunąć to dziecko, znam go za dobrze.

Instynktownie złapała mocniej materiał koszuli na brzuchu, jakby chciała obronić swoje dziecko przed całym złem tego świata. Snape zmarszczył brwi widząc nagłą zmianę w postawie Christiny. 

— Powiedziałem uspokój się — upomniał ją stanowczo. — Takie rzeczy się zdarzają, będzie musiał to zrozumieć. A jeśli nie, są na to sposoby. 

— Tak? Jakie? Groźba samobójcza? — prychnęła nastolatka, krzywiąc się nieco. — Na pana to nie zadziałało.

— Ale ja nie jestem twoim ojcem, choć niewątpliwie można zauważyć podobieństwo — stwierdził Severus. — I nie, bynajmniej nie to miałem na myśli. 

Christina nagle podniosła się na proste nogi i podeszła do nauczyciela. Poczuł się wyjątkowo niekomfortowo, widząc nieme błaganie w jej oczach. 

— Niech pan z nim porozmawia, błagam — jęknęła, szarpiąc materiał rękawa jego szaty. — Pana posłucha, jestem tego pewna. Wytłumaczy mu pan, że nie mogę… że nie chcę…

Ścisnęła dłoń na swoim brzuchu, a po jej policzkach przetoczyły się łzy. Snape spojrzał na nią niepewnie, jednocześnie słysząc cichy trzask otwieranych drzwi. Nie miał pojęcia, kto wszedł do skrzydła, bo dziewczyna skutecznie powstrzymywała go przed odwróceniem się.

— To nie jest już moja sprawa, Blakers — stwierdził cicho. — Jesteś dorosła, musisz podjąć pewne kroki…

— Błagam pana — szepnęła przez łzy Christina. Zerknęła obok jego ramienia na Hermionę, która przypatrywała się scenie z niepewną miną. Snape nie zdążył jednak na nią spojrzeć, bo w tym samym momencie drzwi ponownie się otworzyły, a do skrzydła szpitalnego wparował ojciec Christiny. Dziewczyna odruchowo ukryła się nieco za plecami Snape’a, którymi się do niej odwrócił i mocno ścisnęła jego ramię. — Proszę…

— Córeczko — wyszeptała przejęta matka nastolatki, widząc drobną postać dziewczyny stojącą za mężczyzną. Ruszyła w jej kierunku, jednak powtrzymał ją głos wysokiego czarodzieja. 

— Coś ty najlepszego narobiła? — spytał oschle, a Snape wyczuł, że nastolatka wczepiła się w materiał jego szaty ze zdwojoną siłą. — Naprawdę, Tina, nie tak cię wychowaliśmy…

— Panie Blakers, proszę — odezwała się Minerwa, która wraz z rodzicami dziewczyny przybyła do skrzydła. — Nerwy są tutaj naprawdę niepotrzebne.

— Nie będzie mnie pouczać kobieta, która nie panuje nad tym syfem — rzucił przez ramię, zerkając na Hermionę i Poppy, która zaalarmowana hałasem wyłoniła się z gabinetu. — Jak już mówiłem, zamierzam zabrać córkę z tej, pożal się Merlinie, szkoły.

— Nie możesz… — jęknęła Christina, wysuwając się nieco zza ramienia Snape‘a. Czuł się wyjątkowo źle – dosłownie znalazł się pomiędzy młotem, a kowadłem i czuł, że ta sytuacja może przerodzić się w coś poważniejszego. 

— Proszę pana, proszę się uspokoić — upomniała go Poppy, która nigdy specjalnie nie przejmowała się grzecznościami. — Jesteśmy w szpitalu, tutaj przebywają chorzy.

Wskazała ręką na ucznia, który leżał na łóżku pod oknem, w najdalszej części sali. Nic to jednak nie dało, a twarz mężczyzny przybrała jeszcze czerwieńszy odcień niż dotychczas. 

— Chora, proszę pani, to jest ta instytucja, która nie umie upilnować młodzieży. Tamten pewnie zabalował i teraz leczy kaca? — warknął w odpowiedzi, machając ręką i o mały włos nie trącając nią żony, która stała przy jego boku. Poppy miała już odpowiedzieć na zarzut mężczyzny, jednak przerwała jej Minerwa, czując nerwową atmosferę w pomieszczeniu i wiedząc, że musi interweniować. 

— Panie Blakers, prosiłam już pana o spokój. Krzykiem nic pan nie zdziała, proszę spojrzeć na swoją córkę. Wystarczy jej już chyba stresu.

Wszystkie oczy zwróciły się ku przerażonej nastolatce, która zagryzła nerwowo wargi. 

— Przez panią moja córka jest w ciąży — wytknął dyrektorce pan Blakers, oskarżycielsko mierząc w nią palcem. — Gdyby umiała pani dopilnować bandę rozochoconych dzieciaków to nie mielibyśmy na głowie takiego problemu…

— Póki co to problemem jest pana zachowanie — przerwał mu Snape. Merlin jeden wiedział, jak bardzo nie chciał się wtrącać, ale zachowanie ojca Christiny przekraczało wszelkie normy. — Zupełnie jakby wyszedł pan z chlewu.

Twarz mężczyzny spurpurowiała i dosłownie na moment się zapowietrzył. Słowa Snape’a mocno go rozjuszyły, co zdążyła zauważyć pani Blakers. Złapała ramię swojego męża i próbowała go uspokoić, ale jej słowa podziałały jak płachta na byka.

— Daj spokój, George, możemy załatwić to na spokojnie — szeptała, wyraźnie zawstydzona zachowaniem męża. — Weźmiemy Tinę na weekend do domu, a później wszystko się ułoży, zobaczysz…

— Puść mnie, kobieto — warknął, wyszarpując ramię z uścisku żony. — To twoja wina, zobacz do czego doprowadziło twoje beztroskie wychowanie. Puściła się i teraz będziemy mieć kolejną mordę do wykarmienia.

— To też twoja córka, mam ci przypominać? Laniem niczego jej nie nauczyłeś — mruknęła cicho. Nauczyciele patrzyli po sobie nieco poddenerwowani, a Poppy zaciskała mocno pięści, tłumiąc w sobie złość. Snape spojrzał na Hermionę, której nozdrza szybko się poruszały, zdradzając nerwy. Minerwa z kolei wyglądała na zmęczoną. 

— Ale mam zamiar to zmienić — oznajmił mężczyzna, patrząc na swoją córkę. — Ubieraj się, więcej nie będziesz chodzić do tej szkoły.

— Nie, tato, proszę… — jęknęła Christina, nagle za plecami Minerwy McGonagall widząc postać profesora Slughorna. Towarzyszył mu Ben Starrick, który wybrał chyba najgorszy możliwy moment na pojawienie się przy tej rozmowie. O ile istniał najlepszy. — Ben! — szepnęła Christina, a wzrok jej ojca powędrował ku drzwiom. Natychmiast połączył dwa do dwóch i ruszył szybkim krokiem w stronę chłopaka.

— Ty gówniarzu — warknął, dopadając do nieświadomego zagrożenia ucznia i szarpnął go mocno za koszulę. — Odpowiesz mi za to…

— Panie Blakers!

Minerwa pierwszy raz podniosła głos, natychmiast przywołując do pionu ojca Christiny. Slughorn zagrodził mu drogę, stając w obronie Bena i odpychając go lekko. 

— George! — pisnęła jednocześnie pani Blakers. Widząc zachowanie swojego męża, coraz mocniej martwiła się o córkę i przyszłość. Snape jednak zdążył zauważyć, że jest cieniem swojego męża i wątpił, aby poparła Christinę w jakiejkolwiek sprawie.

— Nie wyciągnie pani konsekwencji od tego smarkacza? — spytał głośno mężczyzna, wskazując palcem na oniemiałego ze strachu Bena. Minerwa McGonagall podeszła do mężczyzny wolnym krokiem, patrząc na niego śmiertelnie poważnie. 

— Póki co jedyna osoba, wobec której mogłabym wyciągnąć konsekwencje, to pan, panie Blakers — powiedziała ostrożnie, jednak tak, aby mężczyzna ją zrozumiał. — Nie ma pan prawa atakować uczniów, w żadnej sytuacji.

— A według pani to nie jest poważna sytuacja, tak? — sarknął, a widząc, że nikt nie podziela jego zdania, tylko mocniej się zdenerwował. — W takim razie nie mam o czym z panią dyskutować, zabieram córkę do domu. Jako rodzic mam takie prawo. 

Ruszył agresywnie w stronę Christiny, która jęknęła i zacisnęła dłoń na plecach Snape’a. Hermiona wyciągnęła różdżkę na wypadek rękoczynów, a Severus widząc, że ojciec nastolatki idzie prosto na niego, postanowił raz na zawsze zakończyć tę dyskusję. 

— Niech pan spróbuje — warknął niskim głosem. Objął ręką skuloną za nim dziewczynę, dając do zrozumienia, że nie pozwoli na spotkanie ojca z córką. Sam nie był do końca pewien, dlaczego właściwie wybrał tę opcję. Nie wyobrażał sobie jednak, że miałby oddać uczennicę takiemu człowiekowi. — Christina jest pełnoletnia, ma prawo decydować o własnym losie. 

— Niech pan nie chrzani — prychnął rozjuszony czarodziej. — Dopóki żyje pod moim dachem ma robić to, co jej każę…

— Wybitna postawa rodzicielska — stwierdził kpiąco Snape. — Własne dziecko się pana boi, żona jest zaszczuta jak zwierzę. Nic tylko pogratulować.

Wszyscy popatrzyli na Snape’a ze zdumieniem. Nikt tak do końca nie był pewien, czy dobrze słyszeli i te słowa rzeczywiście zostały wypowiedziane z ust człowieka, który wszystkim zawsze wmawiał, że problemy innych najmniej dotyczą jego. Zbeształ się w myślach, że dał się podpuścić nastolatce i jej ckliwym prośbom, ale nie miał już wyjścia. 

— Jak pan śmie? — Ojciec Christiny zapowietrzył się, słysząc takie słowa od obcego człowieka. — Kim pan jest, żeby kwestionować moje metody wychowania? Najpierw bezczelnie wypowiada się pan na temat moich metod wychowawczych, a teraz ubliża mi pan publicznie?

— W cztery oczy nie byłbym tak uprzejmy — wycedził Snape, mrużąc lekko oczy. Wytrzymał rozwścieczone spojrzenie Blakersa, który najwyraźniej nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. 

— Dość tego — warknął celując palcem prosto w twarz Snape’a. — Nie będzie mi jakiś podrzędny profesorek mówił, jak mam wychowywać swoje dziecko. Ani jak mam traktować żonę. Zmarnowałeś sobie życie, nie moja sprawa, ale nie mieszaj się do spraw, które cię nie dotyczą.

Minerwa McGonagall z przerażeniem obserwowała, jak mina Snape’a powoli się zmienia. Wiedziała, że w tej sytuacji tylko jeden z nich opuści pomieszczenie bez szwanku i nie będzie to ojciec Christiny, ale wolała zdecydowanie uniknąć skarg o pobicie. Hermiona posłała jej pytające spojrzenie, bo sama nie miała pojęcia, jak się zachować. Podobnie jak Horacy, który pierwszy raz uczestniczył w takiej sytuacji. 

— Przestań! — krzyknęła niespodziewanie Christina. Ze łzami w oczach popatrzyła na swojego ojca, który wytrącony jej wybuchem, odsunął się od nich o krok. — Gdyby nie profesor Snape mógłbyś w ogóle nie mieć córki, chciałbyś tego?! — Z każdym kolejnym słowem po jej policzkach spływało coraz więcej łez, a zebrani dookoła nich czarodzieje wpatrywali się w nią z nieskrywanym szokiem. — Wiedziałam, że się tak zachowasz, wiedziałam, że będziesz wściekły! Chciałam skoczyć z okna, bo wolałam to od ciągłych wypominań i wrzasków, wolałam zabić się niż dać ci się znów uderzyć! — Pani Blakers spojrzała przerażona na córkę, a słysząc jej słowa rozpłakała się i przytknęła dłoń do ust. — Ale wiesz co? Nie dam się znów poniżyć! I nie dam ci obrażać człowieka, który mnie uratował.

Minerwa i Hermiona spojrzały najpierw po sobie, a potem na sterczącego przed Christiną Snape’a, który nie spuszczał oczu z ojca nastolatki. Hermiona była zszokowana tym, co usłyszała – nie mogła uwierzyć, że mowa była o tym samym człowieku. Reakcja pozostałych była zresztą podobna. Po latach widywania najgorszej strony Snape’a nikt nie podejrzewał go o coś tak ludzkiego.

George Blakers z kolei stał jak słup soli i nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Wiadomość o próbie samobójczej córki nieco stępiła jego złość, ale tylko na kilkanaście sekund. Tyle właśnie zajęło mu pojęcie, że czara goryczy się przelała.

— Nie ma mowy, aby moja córka została w tej szkole — rzucił, patrząc wyzywająco na Snape’a. — Nie po tym, co właśnie usłyszałem. Nie dość, że ten gówniarz zmajstrował jej dzieciaka, to jeszcze chciała się zabić. I to pod waszym okiem. — Wskazał palcem kolejno każdą osobę, która znajdowała się w pomieszczeniu, a jego wzrok na chwilę zatrzymał się na żonie. — Pani dyrektor łaskawie zaprowadzi cię do pokoju, gdzie Christina ma rzeczy. Spakujesz ją i zabierzemy Tinę do domu. A jutro wyjeżdżamy do Szwajcarii.

Posłał władcze spojrzenie Minerwie, która uchyliła usta, by zaprotestować, ale ubiegła ją sama Christina:

— Jestem pełnoletnia, nie masz prawa…

— Milcz — warknął mężczyzna, posyłając jej twarde spojrzenie. Dziewczyna zacisnęła mocno zęby, mnąc w ustach przekleństwo. Zaczynała powoli tracić wiarę, że wszystko się ułoży. — Z tobą porozmawiam w domu.

— Nigdzie jej pan nie zabierze — odezwał się niepewnie Ben, występując do przodu. Spojrzał na ojca swojej dziewczyny hardo, choć pod maską krył się strach, który rozumiał chyba każdy poza samym Blakersem. — Ja… Ja się nią zajmę, moi rodzice nam pomogą…

— Ben… — szepnęła Christina, kręcąc błagalnie głową. Nie chciała, żeby się wtrącał. Nie chciała, żeby stała mu się krzywda. Wiedziała, że jej ojciec jest nieobliczalny. 

— Nie, Tina, nie dopuszczę do tego, żeby ten psychol zabrał mi ciebie i…

To jedno słowo, które uniosło się w ciężkim powietrzu, zawisło nad nimi jak ciemna chmura. To jedno niefortunne słowo, zawibrowało nad nimi niczym przełącznik, aktywując wybuch wściekłości George’a Blakersa. 

Rzucił się na chłopaka, który nie zdążył wykonać uniku i padł jak długi na profesora Slughorna. Czarodziej przytrzymał chłopaka na nogach, automatycznie wyciągając różdżkę. Minerwa i Hermiona rzuciły się do przodu, jednak nie były tak szybkie jak Snape — przytknął koniec swojej różdżki do pleców mężczyzny, który nadział się na nią, wycofując się przed Slughornem. 

— Radziłbym panu opuścić teren szkoły, jeśli nie chce pan za chwilę wylądować na jedno z tych łóżek — warknął Severus. Wyczuł, że ciało mężczyzny się spięło, a ciszę, jaka zapanowała w pomieszczeniu przerwało głośne przełknięcie śliny. — I niech pan nie próbuje więcej podnieść ręki na swoją córkę, pana Starricka, ani na kogokolwiek innego. 

— Grozi mi pan? — warknął Blakers, próbując złapać ostatnia deskę ratunku, jaka mu pozostała. 

Snape zrobił krok do przodu, znajdując się tuż za uchem mężczyzny. 

— Nie — odparł niewzruszony. — Jeśli pan jeszcze raz podniesie na kogokolwiek rękę, osobiście ją panu oderżnę. To — mruknął ciszej — była groźba. Jest różnica?

Odsunął się do tyłu, chowając zamaszystym ruchem różdżkę, a oniemiali nauczyciele spojrzeli po sobie z ulgą. Hermiona wpatrywała się w Snape’a z uchylonymi ustami, a widząc, że Christina przysuwa się bliżej niego, poczuła uścisk w żołądku. To było tak nieprawdopodobne, że ledwo wierzyła własnym oczom. 

W ciągu jednej sekundy, w której pan Blakers ruszył ku drzwiom, nauczyciele pozostali w stanie gotowości. Kiedy jednak wyminął chłopaka i stojącego za nim Slughorna, odetchnęli z ulgą. Minerwa spojrzała na Severusa, kiwając głową, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Była mu niewypowiedzianie wdzięczna, choć dziwnie czuła się słysząc jego groźbę. Zauważyła, że matka Christiny stoi zapłakana i zerka niepewnie na swoją córkę. 

— Przepraszam, mamo — wyszeptała dziewczyna, patrząc na nią niepewnie. Snape odsunął się na bok, wiedząc, że nic już jej nie grozi. Patrzył za oddalającym się mężczyzną, który uderzył mocno w filar, zanim nie zniknął na schodach. — Przepraszam cię tak bardzo…

Pani Blakers podeszła do córki, biorąc ją natychmiast w objęcia. Pogładziła włosy dziewczyny, która płakała w jej ramię i przytulała się mocno do matczynego ciała. Minerwa uśmiechnęła się do Poppy, która podeszła zamknąć drzwi. 

— Już, córeczko, nie płacz — szepnęła matka Christiny, całując chłodne czoło dziewczyny. — Wszystko się ułoży. 

— Pójdziesz z nim teraz? — spytała cicho uczennica, patrząc w górę na twarz matki. Ta jednak pokręciła głową, uśmiechając się do niej słabo. 

— Nigdzie się nie ruszam, kochanie — odparła, mocniej obejmując córkę. 

Severus Snape patrzył na te scenę z dystansu i zmarszczył brwi, kiedy znów przed oczami stanęła mu jego własna matka. Odpychał od siebie te wizje, które nawiedzały go zdecydowanie zbyt często od czasu rozmów z Christiną, ale nie mógł się ich wyzbyć. Takie rany bolały mimo upływu czasu i nie wyglądało na to, żeby kiedykolwiek miały się zabliźnić.

— Chodź, Ben, trzeba ci to opatrzyć — powiedziała Poppy, podchodząc do chłopaka stojącego na uboczu. Z jego wargi lała się krew, a na policzku formował się pokaźny siniak. Christina słysząc imię swojego chłopaka podniosła głowę i spojrzała w jego stronę.

— Ben — jęknęła i oderwała się na chwilę od matki. Podbiegła do swojego chłopaka, zarzucając mu ręce na szyję. — Nic ci nie jest?

Widząc, jak chłopak obejmuje jej córkę, pani Blakers poczuła jeszcze większe wyrzuty sumienia. Minerwa podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu, pocieszająco się do niej uśmiechając. 

— Zapewnimy córce wszystko, czego będzie potrzebować. Nie musi się pani o nią martwić — odezwała się spokojnie. — Może zostać w szkole tyle, ile będzie chciała, a Poppy dopilnuje, żeby i dziecku nic się nie stało.

— Dziękuję, pani dyrektor — szepnęła kobieta, nie odrywając wzroku od córki. — Nie miałam pojęcia, że to tak mocno odbije się na Tinie… Gdybym wcześniej zareagowała… Może to nie zaszłoby tak daleko.

— W tej chwili jedyne, co może pani zrobić to odseparować się od męża — wtrącił się Snape. Zwrócił na siebie ponownie uwagę części zebranych, co tym razem spowodowało u niego dyskomfort. — Niech mi pani wierzy, to wyjdzie na dobre całej waszej trójce. 

— Nie mam dokąd iść — mruknęła cicho czarownica, marszcząc ciemne brwi. Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się jej dokładnie, a to co zobaczył jeszcze mocniej przypomniało mu o Eileen. Skulona postawa, poszarzałe włosy, zaniedbana cera. Szczegóły, które zbyt wiele mówiły o sposobie życia. 

— Zawsze jest jakieś wyjście — odparł, zerkając na uczennicę i jej chłopaka, który siedział na jednej z leżanek i pozwalał pielęgniarce opatrzyć ranę. Wiedział, że to co powiedział to nie do końca była prawda; zdawał sobie sprawę, że czasem ciężej rozstać się z przeszłością niż się na początku wydaje. I że czasami są sytuacje, przez które naprawdę ciężko ruszyć naprzód. Ale po swoim własnym życiu wiedział, że ma to swoje plusy.

Minerwa zabrała panią Blakers do swojego gabinetu, a Slughorn czując, że i on na nic sie tu zda, również opuścił skrzydło. Hermiona odczekała, aż wszyscy wyjdą i podeszła do siedzącego na parapecie Snape’a, który wciąż obserwował Christinę i Bena.

— Pana teoria wzięła w łeb — mruknęła, opierając się o zimny marmur obok niego. Severus spojrzał na nią pytająco, a widząc minę kobiety, uniósł brew. — Bezinteresowna troska to nie przejaw słabości. 

— Naprawdę będziesz mi teraz stawiać ocenę psychologiczną? — spytał kpiąco, nie chcąc przyznać, że miała rację. Tłumaczył sobie, że każdy nauczyciel na jego miejscu zrobiłby to samo. 

— Nie będę — odparła Granger, słabo się uśmiechając. Spojrzała na niego, próbując wyczytać z jego twarzy jakieś emocje, ale nie widząc nic, spytała: — Jak się pan czuje?

— W przeciwieństwie do niego, ja nie oberwałem — mruknął, wskazując głową na syczącego właśnie Bena Starricka. Poppy przemywała mu wargę eliksirem odkażającym, który powodował nieznośne szczypanie, więc jego reakcja była zrozumiała. — A jeśli pytasz o to, czy czuję się jak bohater…

— Zrobił pan naprawdę słuszną rzecz. Piękną — przerwała mu Hermiona poważnie. Zmarszczyła brwi, obserwując parę zakochanych uczniów, bo zdała sobie sprawę, że czeka ich ciężka przyszłość. Nie musiała mieć dzieci, żeby wyobrazić sobie, jak trudne jest ich wychowywanie. Szczególnie jak się ma siedemnaście lat i pomoc tylko jednych rodziców. 

— Zrobiłem to, co leży w moich obowiązkach, Granger. Nie rób z tego żadnego bohaterstwa. Bohaterowie nie istnieją i ku ogromnemu zaskoczeniu, nie noszą peleryn — stwierdził kwaśno Snape. 

— Peleryn nie — przyznała, po czym posłała mu krótkie spojrzenie. — Ale jak widać noszą czarne szaty.

Severus zerknął przez ramię na Hermionę, która była wyraźnie poruszona jego zachowaniem. Podczas kiedy on naprawdę nie czuł się jak bohater, ona najwyraźniej miała go za jednego. Sam do końca nie wiedział, jak się z tym czuł. Odepchnął się od parapetu, czując, że musi opuścić duszne pomieszczenie. Młoda kobieta podążyła bez słowa jego śladem, jednak kiedy byli już prawie pod drzwiami, usłyszeli cichy głos za plecami.

— Profesorze Snape. — Kiedy mężczyzna odwrócił się zobaczył, że Christina szła w jego stronę na nieco chwiejnych nogach. Zbliżyła się do nauczycieli i spojrzała na byłego opiekuna, a na jej ustach zamajaczył uśmiech. — Dziękuję. 

Bez słowa uprzedzenia przytuliła się do jego klatki piersiowej, co wywołało niemałe poruszenie. Snape zastygł w bezruchu, czując obezwładniający dyskomfort, a Hermiona uśmiechnęła się rozczulona, kiedy zobaczyła jego minę. Poppy uniosła wysoko brwi, patrząc to na swoją pacjentkę, to na Snape’a.

— Panno Blakers — rzuciła, kiedy nieznośna cisza zdawała się przeciągać. Dziewczyna oderwała się od nauczyciela i skinęła mu jeszcze głową, zanim nie odwróciła się i wróciła do swojego chłopaka. Hermiona posłała mężczyźnie wymowne spojrzenie, a Snape, bacznie obserwowany przez Poppy, złapał młodą gryfonkę za ramię i niemal siłą wyprowadził z pomieszczenia.

— Powiedz o tym komukolwiek… — zaczął, ale spojrzenie Hermiony nie pozwoliło mu dokończyć myśli. 

— Kim pan jest i co zrobił pan z profesorem Snape’em? — spytała Granger, ruszając przodem. Miała wrażenie, że cała ta sytuacja się jej przyśniła. Snape ruszył jej śladem, obserwując przyjemnie poruszającą się sylwetkę, którą opinała granatowa nauczycielska szata. 

— Nie wiem, o czym mówisz — mruknął pod nosem, marszcząc brwi. — Ale chyba czas najwyższy, żeby wrócić do starych nawyków. 

Hermiona posłała mu krótkie spojrzenie przez ramię, ale nie odezwała się już ani słowem. Czuła, że adrenalina powoli opuszcza jej organizm i robi się spokojniejsza, choć wciąż czuła szybsze bicie serca i suchość w gardle.

— Był taki moment, że naprawdę się przestraszyłam — mruknęła, kiedy odbijali od skrzydła. Skręcili w korytarz ku wyjściu na hol, skąd przynajmniej kobieta zamierzała udać się na śniadanie. Potrzebowała herbaty, która choć trochę uspokoiłaby jej ciśnienie. — Wtedy, kiedy ruszył na pana i Christinę…

— Nerwy potrafią zrobić z człowieka najgorszą wersję samego siebie — stwierdził Snape beznamiętnie, ignorując pytające spojrzenie, jakie posłała mu Hermiona. — Dlatego właśnie nie rób ze mnie bohatera.

— Przypisuje pan sobie zdecydowanie mniej zasług, niż pan powinien. — Hermiona zastąpiła mu drogę, widząc, że jego mina nieco zrzedła. Nie rozumiała dlaczego wciąż się obarczał winą, zamiast cieszyć z tego, że zrobił coś dobrego. — To z samobójstwem… To prawda? Powstrzymał ją pan?

Snape nie odpowiedział, ale widząc jego minę, Hermiona domyśliła się, że tak. Nie miała nawet powodów, aby twierdzić inaczej, chciała jedynie coś uświadomić mężczyźnie, który wszystko widział w czarnych barwach.

— Więc dlaczego widzi pan tylko to, co stało się na końcu? Bo ta aluzja o najgorszej wersji samego siebie odnosi się do pana, prawda? O tym, co powiedział pan ojcu Christiny na samym końcu? 

Jej ton i ciągłe pytania wyprowadziły Snape’a z równowagi. Spojrzał na nią spode łba, zaciskając mocniej szczękę.

— Po co ten wywiad, Granger? — warknął, zbliżając się do młodszej nauczycielki o krok. Znalazł się zdecydowanie za blisko niej, bo w nozdrzach poczuł lekki, kwiatowy zapach perfum, jednak był zbyt wzburzony jej zachowaniem, aby poświęcić temu uwagę. — Po co to ciągłe jazgotanie?

Hermiona poczuła nagle, że ta rozmowa poszła w kompletnie innym kierunku, niż planowała. Zadzierając głowę uchyliła usta, żeby powiedzieć coś, co uspokoi nieco Severusa, jednak on nie dał jej dojść do głosu.

— Sytuacja opanowana, więc po co drążysz temat? Dlaczego zawsze musisz dociekać wszystkich szczegółów, co? Bo myślisz, że jesteś najmądrzejsza i przejrzałaś wszystkich na wylot?

— Ja nie… — zaczęła usprawiedliwiającym tonem, jednak Snape prychnął. 

— Nie wiesz, to chciałaś powiedzieć — przerwał jej ostrym tonem. Hermiona zaskoczona jego reakcją nawet nie zdążyła zareagować, kiedy wyminął ją i odszedł w stronę lochów. Odwróciła się, obserwując jego plecy i zastanawiając się, czy powinna za nim pójść. 

Zrezygnowała jednak, będąc w kompletnym szoku. Nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować i co właściwie powiedziała. Powód, dla którego Snape niespodziewanie się na nią obraził był dla niej zupełnie niejasny. Owszem, drążyła temat, ale do tej pory mu to przeszkadzało. Podobnie jak to, że dogryzała mu w sposób podobny do jego własnego.

Ruszyła ku Wielkiej Sali, nie mając zbytnio pomysłu, gdzie indziej się podziać. Uczniowie nieświadomi sytuacji, jaka miała miejsce tego poranka w skrzydle szpitalnym siedzieli przy stołach i śmiali się wesoło, zajadając tostami, jajkami i bekonem, które tego dnia serwowała kuchnia. Hermiona przypatrzyła się wszystkim potrawom, jednak czuła, że nic nie przełknie. Nalała sobie herbaty z magicznie ogrzewanego dzbanka i przymknęła oczy. 

Ile by dała, żeby móc znów być na ich miejscu. Siedzieć pośród roześmianej młodzieży i nie martwić się niczym, poza egzaminami. Dla niej to była sama radość. Tęskniła do czasów szkoły, a będąc w niej na okrągło nie miała nawet szansy, żeby rozstać się ze wspomnieniami. Może Harry miał rację i powinna wyjechać? Odseparować się chociaż na kilka dni od wszystkiego, co ją otacza?

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 19Sojusz, Granger? – Rozdział 21 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Podoba mi się, że jednak nie jest taki oschły w stosunku do niej. I te żarty, ledwo się powstrzymuję, żeby nie zaśmiać się w trakcie drogi do pracy.
    Bardzo mi się podoba i z niecierpliwością czekam na cześć dalszą 😉

Dodaj komentarz