Sojusz, Granger? – Rozdział 86

Drugi maja przywitał Szkocję szeregiem niespodzianek. Choć przez długi czas poprzedzający rocznicę zapowiadało się, że ten dzień będzie męczący — pełen wrażeń i emocjonalnego bagażu, który wielu uczestników wojny nosiło na swoich barkach — słoneczny i bezchmurny poranek rozpalił w nich wszystkich nadzieję, że przynajmniej nie będą musieli tej soboty znosić w ponurej, smutnej atmosferze.

Szybko również miało okazać się, że choć niespodzianki rozpoczęły się niewinnie, miały nabrać tempa i eskalować w sposób, jakiego nikt nie przewidział. I choć zarówno Severus jak i Hermiona lubili czasem bawić się w jasnowidzów, młoda kobieta w swojej wyobraźni przerobiła zdecydowanie więcej scenariuszy tego spotkania — a i tak nie była w stanie przewidzieć, jak ten dzień się dla nich potoczy.

Snape obudził się, czując drażniące promienie słońca wdzierające się pod jego powieki, jednak kiedy je uchylił, zorientował się, że nie były to pierwsze promienie — a i on nie był tym, który został wyrwany ze snu równo ze świtem. Spojrzał na Hermionę, siedzącą na skraju łóżka z podciągniętymi pod brodę kolanami i przez moment miał zamiar wyśmiać fakt, że podziela fascynację Różyczki okiennym witrażem. 

Nie zrobił tego jednak na czas, przyglądając się za długo spokojnemu profilowi, ledwo widocznemu pod tym kątem i w pewnej chwili zdał sobie sprawę, że jedyne co miał ochotę powiedzieć, to to jak przyjemnie jej skóra wygląda, kiedy padały na nie kolorowe wzory. Jak piękny odcień przybrały jej oczy, od których odbijało się dzienne, zabarwione światło.

Nie powiedział jednak nic. Wolał w milczeniu i względnej samotności chełpić się faktem, że Hermiona przyszła do niego poprzedniego wieczora i została, aby ulżyć swoim myślom. Wybrała jego, żeby pomóc sobie podczas bezsennej, niespokojnej nocy; nieświadoma, że przy okazji dała mu dokładnie to samo. Zasnął niemal bez problemu, jak prawie każdej nocy, którą spędzała w jego komnatach — dlatego między innymi żałował, że nie robiła tego częściej. Żałował, że mógł tak swobodnie policzyć, ile razy się u niego nocowała. W końcu był śmiertelnikiem i jak każdy potrzebował snu. Tylko dlatego tego żałował. Wyłącznie dlatego.

Choć dobrze wiedział, że tak nie było. Mocno zmarszczył brwi, kiedy przypomniał sobie sen, w którym Granger wyznała mu swoje uczucia, a który od kilku dni zajmował coraz więcej miejsca w jego myślach. Czy to dlatego wybrała właśnie jego? Czy w takim razie to był dowód na to, że ten sen nie był wymysłem jego chorego umysłu — halucynacją, która nigdy się nie wydarzyła?

Być może przyszedł czas, żeby zrobić krok w stronę prawdy, skoro nie istniała inna sposobność, aby ją poznać. Severus miał po dziurki w nosie pośrednich dowodów i poszlak, którym nie wiedział, czy może ufać. Miał dość tego, że nie wiedział, czy może ufać sam sobie, że musiał szukać potwierdzenia u kogoś innego. I jak proste przy okazji to rozwiązanie się wydawało. Najbardziej jednak dość miał tego, że chciał Granger bardziej, niż był w stanie przyznać, ale jak zwykle sam sobie przeszkadzał i robił wszystko, aby te myśli od siebie odepchnąć. 

Gdyby nie był takim cholernym hipokrytą, pewnie nawtykałby sam sobie za to, że kazał Hermionie podejmować drobne, ale racjonalne decyzje, zamiast karać się za to, że nie wie, jak zrobić krok w przód. Zamiast wyśmiewać to, że każdemu powtarzała, jak skuteczna była metoda małych kroczków, może tym razem to on powinien zastosować się do jej rad, które tak usilnie próbował jej przypominać.

Może przyszedł w takim razie czas, żeby przestać być hipokrytą?

~

— Severusie?

Podniósł wzrok znad listu i zerknął na uchylone drzwi swojego gabinetu, w których gotowa do wyjścia Hermiona pojawiła się kilka godzin później.

— Pukałam, ale chyba nie słyszałeś — wyjaśniła, widząc jego pytający wzrok i weszła do środka.

Nie słyszał. Zaczytał się w korespondencji sprzed kilku dni, która niszczyła chęci do podejmowaniu jakichkolwiek decyzji, a którą zmuszony był sobie odświeżyć. Na szczęście jednak podchodząca do biurka kobieta skutecznie wypchnęła wszystkie myśli z jego głowy.

Był estetą. Perfekcjonistą. A Hermiona Granger w czerni była estetycznie perfekcyjna. 

Granat, popiel a nawet karmin nie umywały się do tego, jak heban współgrał z kolorem jej włosów i oczu, a Snape nawet nie miał wyrzutów sumienia lustrując ją od stóp do głów. Zjechał wzrokiem po ciemnym, eleganckim materiale okalającym szczupłą sylwetkę; przez gustowne zdobienia na klatce piersiowej, długie rękawy zakończone subtelną koronką, aż po spódnicę sięgającą połowy łydek.

Kobieta szybko dostrzegła jego pełen aprobaty — i lekkiego szoku — wzrok, po czym uśmiechnęła się chełpliwie pod nosem.

— Coś się stało? — zapytała, zerkając wymownie na kremową kopertę.

Snape nie odpowiedział, oczywiście, na jej pytanie, a jego twarz na nowo przybrała znajomy wyraz, kiedy odwracał wzrok.

— Odniosłem wrażenie, że to nieformalne przyjęcie — zakpił, a Hermiona uniosła brew, kręcąc pobłażliwie głową.

— To moja nieformalna szata — odparła z podobną nutą sarkazmu w głosie.

Snape poruszył wymownie brwiami, odkładając kopertę na blat biurka.

— Możesz w takim razie zapomnieć, co mówiłem o karminie — powiedział. Cicho i z grymasem, jakby mówił to, bo musiał — tylko, że w tym wypadku, przymus pochodził od niego samego. 

Że niby w czarnym mi do twarzy? Gryfonka spojrzała na niego, czując, że coś ciężkiego opada na dno jej żołądka, kiedy dostrzegła, jak wzrok, którego nawet na nią nie kierował, miał udawać całkowicie obojętny i poczuła, że rumieni się tak mocno, że aż musiała spuścić głowę.

— Niestety czerń jest już zajęta — mruknęła, kiedy w końcu zebrała myśli w słowa. — A właściciel bardzo nie lubi się dzielić.

Obchodzący biurko Snape prychnął pod nosem, stając przed kobietą z rękami w kieszeniach i uniósł brew, kiedy dostrzegł, że Hermiona odruchowo sama go otaksowała.

— Raz na jakiś czas można zrobić wyjątek — stwierdził pod nosem.

Poczuł się dziwnie z tym, że coś tak przyziemnego nie budziło w nim niechęci.

— W takim razie raz do roku mi wystarczy — mruknęła ze śmiechem gryfonka.

Ujęła lekko wystawione w jej stronę ramię i pozwoliła, aby Snape wyprowadził ją z gabinetu, kierując się na drugie piętro, gdzie czekał na nich specjalnie na ten dzień przygotowany kominek Minerwy. Ministerstwo na szczęście zapewniło im w ten sposób szybszy, wygodniejszy środek transportu, jak co roku oszczędzając w ten sposób kadrze nauczycielskiej zachodu dostania się do centrum Londynu.

— Mam nadzieję, że w tym roku tylko Kingsley przygotował przemowę — powiedziała w pewnej chwili Hermiona. — Nie zniosę, jeśli znów wyjdzie na środek tyle ludzi, którzy nie mają na ten temat nic do powiedzenia i rozwleką to w nieskończoność. 

— Chyba wyparłaś z pamięci pierwszą rocznicę — prychnął Snape pod nosem, na co jego towarzyszka odpowiedziała wesołym wzruszeniem ramion.

Na korytarzach nie spotkali ani jednej żywej duszy, zupełnie jakby i uczniowie wynieśli się na ten dzień ze szkoły; choć zostali w Hogwarcie w komplecie, pod czujną pieczą Anabelli i Henry’ego, których z kolei pilnować, według własnego rozporządzenia, miał Filch. Hermiona współczuła profesorowi Tuckerowi, bo pozostała dwójka wydawała się wręcz zachwycona faktem, jak poważna rola przypadła im w udziale, ale z drugiej strony był w tym wszystkim jeden plus — żadne z nich nie musiało użerać się z obecnością Horacy’ego.

— Nie dziwię się Harry’emu, że chciał się wymigać — powiedziała nagle Hermiona.

Wielu z nich zapewne podzielało marzenia Złotego Chłopca, choć akurat jego obecność na takiej uroczystości była niemal wymagana. W tym przypadku — dokładnie taka była. Choć ze zdecydowanie innych powodów, niż on sam chciał.

— Widać czasem nawet jemu zdarza się mieć dobry pomysł — mruknął Snape. Zarobił za to teatralnie oburzone spojrzenie panny Granger, któremu odpowiedział nonszalanckim wywróceniem oczami. — Wiarygodna wymówka to żaden problem — dodał wymownie.

Młoda szatynka pokręciła głową, choć gdzieś tam w głębi żałowała, że nie mogła beztrosko przytaknąć na jego propozycję. Z wielu powodów; zupełnie innych, niż sama by chciała.

— Nie wątpię — powiedziała z przekąsem. — Szkoda tylko, że nie każdy ma taki przywilej.

Severus nie musiał patrzeć w jej stronę, żeby zrozumieć, co miała na myśli, a mimo to zerknął na nią przez ramię i zobaczył grymas, który stał za skwaszonym tonem głosu.

— Chcę tam z nim być, poza tym… Chcę tam iść — dodała nieco weselej, ściskając przy tym mocniej ramię, którym obejmowała zdrową rękę Snape’a. — Wiesz, dotarło do mnie, że miałeś rację.

Spodziewała się chełpliwego prychnięcia, jakby to było oczywiste, a mimo to czarodziej idący obok jedynie zerknął na nią, unosząc brew.

— Znów?

Uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego drwiące pytanie.

— To, co powiedziałeś wczoraj o winie i braku działań… — Wyczuł, że zwolniła kroku, jakby chciała skończyć mówić, zanim dotrą w pobliże drugiego piętra i spotkają kogokolwiek, kto miałby im przerwać. — Miałeś rację. Próbowałam ukarać się za to, że nie potrafiłam naprawić tego, co zepsułam. Myślałam, że muszę stać w miejscu, skoro nie potrafię zrobić pełnego kroku naprzód, ale faktycznie… Zdecydowanie wolę podjąć mniejszą decyzję i zrobić pół kroku. — Hermiona uśmiechnęła się pod nosem i szybko dodała: — Zdecydowałam, że odzyskam rodziców. Tylko najpierw uporządkuję swoje życie — wyjaśniła. — Nie mogę ich ściągnąć do takiego chaosu. Teraz nawet nie mieliby gdzie mieszkać, a jeszcze cały ten staż i wyjazd…

— Metoda małych kroków — dokończył Snape, kiedy niespodziewanie zamilkła.

Para wymieniła krótkie spojrzenie, które ku ich zaskoczeniu nie było niezręczne. Wspomnienie wyjazdu, który najwyraźniej miał w końcu dojść do skutku, było dla obydwojga sygnałem, że faktycznie — zbliżał się czas na podejmowanie małych decyzji, które miały mieć bardzo znaczące konsekwencje.

— W końcu czas się zastosować do tych wszystkich złotych rad — zakpiła Hermiona.

Zobaczyła Pomonę Sprout, która z przeciwnej strony zbliżała się pod gargulec strzegący wejścia pod gabinet McGonagall i odmachała kobiecie z weselszym uśmiechem. Severus patrzył młodą kobietę chwilę dłużej, po czym sam zerknął w stronę tęgiej nauczycielki zielarstwa i mruknął cicho pod nosem:

— Jeśli w którymś momencie twoje mierne kontakty okażą się niewystarczające, wiesz gdzie mnie szukać.

Hermiona posłała mu zaskoczone spojrzenie, a widząc grymas na jego ustach, uśmiechnęła się, kiwając bez słowa głową. Ilość pomocy, jaką jej oferował mimo ogromu niechęci do jej niesienia, nieustannie ją zaskakiwała. A fakt, że wciąż wyglądał przy tym, jakby nie wiedział nawet, czy chce z tym walczyć, rozczulała ją do granic.

Kiedy w końcu dotarli do gabinetu Minerwy, dziękowali za znajdujący się w nim tłum. Wtopili się w niego, nie zwracając na siebie uwagi i nie poświęcając jej nikomu, poza sobą nawzajem — choć ta składała się z milczących spojrzeń i wymownych uśmieszków, zwłaszcza w reakcji na dziwactwa Sybilli, które już od progu wiedzieli, że będą w równym stopniu wyprowadzać ich z równowagi i bawić.

Aurora zagadnęła ich od razu, wymieniając głośne uwagi na ten temat i towarzyszyła im aż do momentu, w którym kadra nauczycielska w komplecie zaczęła przenosić się bezpośrednio do komnat teleportacyjnych Ministerstwa. W momencie, w którym Filius jako ostatni znalazł się po drugiej stronie, czekający na nich pracownik zamknął tymczasowo połączenie i wyprowadził ich z niewielkiej salki do atrium.

Przestronny hol, przystrojony w rzeczywiście nieformalny, mało wystawny sposób, przepełniony był już wieloma twarzami, z których tylko część Hermiona od razu rozpoznała. Kierując się za urzędnikiem — kiedy w końcu oderwała wzrok od zaczarowanego sklepienia, które zawsze przyciągało jej uwagę — dostrzegła sporą grupę przy filarach, na widok której nie mogła się nie uśmiechnąć.

Wychwyciła wśród nich Katie Bell, która rozmawiała z kobietą stojącą plecami do Hermiony. Po kolorze włosów i wesołej minie byłej ścigającej Gryffindoru podejrzewała, że mogła to być Alicja Spinnet, a zanim doszli pod pomnik, czarownica odwróciła się, potwierdzając swoją tożsamość i uśmiechnęła się w kierunku dołączającej do grupy kolejnej czarownicy. Ponad ich głowami młoda nauczycielka niespodziewanie dostrzegła Neville’a i Hannę, jednak w momencie, w którym uśmiechnęła się szeroko, drogę zagrodził im człowiek z aparatem fotograficznym.

Może gdyby się przedstawił albo chociaż uprzedził, że zostaną oślepieni błyskiem lampy, Hermiona nie spięłaby się na fakt, że bezceremonialnie zaczął robić im zdjęcia praktycznie od samego wejścia. Dotarło do niej też, że stojąc obok Severusa prawdopodobnie zostanie uwieczniona z nim na zdjęciu i rzuciła mu nerwowy wzrok, nie wiedząc, czy w obliczu wszystkiego, co miało się stać, było to coś czego chciał.

On jednak nie wyglądał, jakby przeszkadzało mu cokolwiek poza samym faktem bycia fotografowanym i tym, że musiał przebywać wśród ludzi zamiast spędzać wieczór w swoim gabinecie. Bądź sypialni.

Wyłapał jednak minę Hermiony i zmarszczył brwi, czując, że ścisnęła nerwowo jego ramię. Bez zastanowienia ułożył dłoń na jej plecach, pchając nieco w bok i dyskretnie poprowadził kobietę z dala od reflektorów.

— Tam — mruknął tuż przy jej uchu.

Młoda kobieta spojrzała na niego przelotnie, szybko jednak podążając za jego wzrokiem i dostrzegła wysoką, ciemnowłosą postać przy wysokich drzwiach do jednej z bocznych sal znajdujących się przy sercu atrium.

— Harry — szepnęła. Posłała Snape’owi wdzięczne spojrzenie i szybko podeszła do przyjaciela. — A gdzie podziałeś Ginny? Nie mieliście przyjść razem?

Potter, nieco zaskoczony nagłym uściskiem, odpowiedział nieco niezręcznie, uśmiechając się przy tym szeroko.

— Prorok ją dopadł, wiesz jakie ciężkie jest życie celebrytki — zakpił. 

Zerknął ponad ramieniem przyjaciółki na Snape’a, trzymającego od nich lekki dystans i skinął byłemu nauczycielowi głową.

— Zdążyłam zapomnieć od zeszłego roku — mruknęła Hermiona.

— Wtedy to był dopiero chaos — przypomniał sobie Harry. — Myślałem, że już nigdy się nie odpędzimy od tych sępów, jedni za drugimi, jakbyśmy dopiero co tę wojnę wygrali.

Choć nie potrafiła sobie przypomnieć ani jednego pytania, jakie zostało jej wtedy zadane — być może dlatego, że trzy czwarte z nich się powielały, a pozostała część była zwyczajnie idiotyczna — Hermiona doskonale pamiętała ból głowy na drugi dzień, który spowodowały błyskające w jej oczy lampy aparatów i wszechogarniający, klaustrofobiczny tłum.

— Dla nich to żaden problem pisać o jednym i tym samym w nieskończoność — rzuciła zgryźliwie, rozbawiając tym Pottera. — Taki temat się nie starzeje dość szybko.

— Mam tylko nadzieję, że Ginny nie wpadnie przy okazji na Milesa — mruknął niespodziewanie Harry, marszcząc brwi.

— Nie sądzę, że się pojawi, w końcu to nie sportowe wydarzenie — stwierdziła Hermiona. — A nawet jeśli, przecież nie będzie miał na tyle tupetu, żeby do niej zagadywać. Prawda?

— Może próbować — usłyszeli. Ginewra pojawiła się obok, ściskając przyjaciółkę mocno i dodała z niesmakiem: — Dostanie w nos, tak jak powinien za to błaganie o wybaczenie. Trzy razy! Niektórzy nie rozumieją słowa “nie”.

Potter i Granger zaśmiali się porozumiewawczo w odpowiedzi na jej słowa.

— Nie chciałbym nigdy mieć spotkania z twoją pięścią — mruknął czarodziej.

— A na to akurat jest bardzo prosty sposób — stwierdziła Ginny. — Nie dawaj mi powodów do złości. I ciesz się, że nie jesteś moim prawdziwym bratem, oni nie mieli wyboru — stwierdziła dumnie, wskazując brodą na George’a i Billa, którzy właśnie do nich dołączali. — A gdzie Angelina? Fleur?

George wskazał na grupę, którą Hermiona wcześniej widziała, a do której właśnie dołączyła rozentuzjazmowana ciemnoskóra czarownica.

— Fleur została z dzieciakami — wyjaśnił Bill, uśmiechając się na powitanie do Harry’ego i Hermiony. — Chciała, żeby Andromeda mogła przyjść. Poza tym nie chcieliśmy mamie zrzucać dziewczynek na głowę, kiedy mają tam niemowlaka — dodał wysoki czarodziej.

— Wiesz, że mama byłaby przeszczęśliwa — zakpiła Ginewra.

— Wyglądała też na całkiem zmęczoną — dodała szybko Hermiona, zarabiając nieco obrażone spojrzenie rudowłosej przyjaciółki. — Ronowi i Lavender przyda się zresztą dodatkowe towarzystwo.

Ginny wywróciła oczami, choć tak naprawdę podzielała zdanie przyjaciół, ale jej nonszalancka mina zrzedła, kiedy dostrzegła zbliżającą się do nich postać za plecami Harry’ego.

— Pan Potter.

Harry i Hermiona zerknęli w stronę źródła znajomego głosu, a Ginewra zagryzła od razu zęby słysząc zgryźliwy, jadowity głos Egberta Magnusa. Przewodniczącego i Naczelnego Maga Wizengamotu, którego naturalnie spodziewali się spotkać, a któremu poprzedniego dnia młoda Weasleyówna groziła w dość niewybredny sposób.

— Sędzia Magnus.

Potter zlustrował łysego czarodzieja, próbując nie okazać na twarzy żadnej oznaki niechęci, dokładnie tak, jak kazał mu Pratney. Uśmiechnął się wymuszenie, a Hermiona, przypatrująca mu się ukradkiem, jedynie mocniej zmarszczyła brwi, prostując się i składając przed sobą ręce. 

Ukradkiem dostrzegła, że zostali sami, w trójkę — Severus obserwował ich z dystansu, pochłonięty jednak rozmową z Minerwą i Andromedą Tonks, podobnie jak Ginny i jej bracia, od których sędzia niedyskretnie próbował ich odseparować. W jakim celu? Hermiona bała się nawet myśleć.

— Nie macie jeszcze szampana? — zapytał, po czym pstryknął palcami na kelnerkę, która krążyła wśród gości Ministerstwa.

Młodziutka czarownica podeszła do nich, grzecznie i lekko się kłaniając, a postawny mężczyzna zabrał dwa kieliszki, wymownym ruchem brody nakazując, aby Hermiona i Harry wzięli po jednym dla siebie. Po co mu w takim razie dodatkowy kieliszek?

— Mam nadzieję, że dobrze się pan bawi, panie Potter? — zapytał, zerkając pytająco na ciemnowłosego czarodzieja, który odparł wymuszonym, kwaśnym uśmiechem.

— Dopiero przyszliśmy — odparł.

— Liczyłem, że uda mi się złapać pana przed memoriałem — rzucił Magnus.

Hermiona zauważyła, że miał irytującą manierę zaczynania kolejnego zdania, zanim ktoś skończył mówić; przez co wiedziała, że będzie musiała się mocno gryźć w język i panować nad mimiką twarzy. Co dzięki lekcjom i znajomości ze Snape’em przychodziło jej o wiele łatwiej, niż kiedyś.

— Zapewne zaraz się zacznie — rzucił Potter, wskazując brodą Kingsleya, który kierował się ze swoją eskortą w kierunku bocznej sali, gdzie miała odbyć się główna uroczystość. — Może później uda nam się porozmawiać?

— Nonsens. Minister Shacklebolt dopiero dotarł, spokojnie zdążymy zrobić sobie chociaż pamiątkowe zdjęcie — powiedział szybko łysy czarodziej, uśmiechając się chełpliwie. 

Obrócił się, machając w tłum, najwyraźniej do kogoś, kto czekał na jego sygnał, a nieoczekiwanie za jego ramieniem Hermiona dostrzegła podchodzącą do nich kolejną postać — niższą, szczuplejszą, której sztuczne włosy i wysadzane kryształkami okulary poznałaby wszędzie.

— Znacie państwo zapewne moją dobrą znajomą — zaczął sędzia — Ritę Skeeter?

— Złoty Chłopiec, proszę, proszę. — Hermiona zadrżała, a jedzenie, które zjadła na obiedzie w Hogwarcie podeszło jej do gardła, choć nie miałaby nic przeciwko, gdyby zostało zwrócone na bordowy komplecik, ciasno przylegający do nieco tęższego, niż kobieta pamiętała ciała redaktorki odbierającej kieliszek od Magnusa. — I Hermiona Granger we własnej osobie.

Jadowity głos kobiety kompletnie zmienił barwę, przybierając nieco suchszy, ale o wiele bardziej jadowity ton. Za kobietą jak cień pojawił się kolejny fotograf, którego zadaniem było skupienie uwagi wyłącznie na nich; czemu nie mogli uciec, tak jak miało to miejsce wcześniej z Severusem.

Żadne z nich nie przywitało się z dziennikarką, spoglądając na nią z pogardą i niesmakiem — nie miało to zaważyć na niczym, a Skeeter samodzielnie zapracowała sobie na niechęć, jaką otrzymała.

— Zdjęcie, panie Potter?

Sędzia Magnus zerknął pytająco na Harry’ego, unosząc brew, ale ten zdążył jedynie posłać przelotne spojrzenie przyjaciółce, zanim łysy czarodziej stanął pomiędzy nimi, uśmiechając się do obiektywu skierowanego w ich stronę. Hermiona nie potrafiła jednak oderwać wzroku od paskudnej marynarki Skeeter, przyozdobionej białą, zdecydowanie za dużą różą. I obrzydliwemu samozadowoleniu, jakie wciąż majaczyło na jej ustach.

— Muszę przyznać, panie Potter — zaczął cicho Magnus — pana determinacja nieco mi imponuje. Choć jej kierunek, nie mogę zaprzeczyć, jest nieco… wątpliwy.

Hermiona spięła się, czując dłoń sędziego na talii, a sposób w jaki to zrobił, sprawił jej ogromny dyskomfort. Przeklęła w myślach, wyzywając mężczyznę w bardzo nieprzyzwoity sposób i jednocześnie prosząc, żeby Harry nie odpowiadał. 

Chciał ich zirytować, podjudzić — zarzucić przynętę, którą połknęliby i daliby im pole do zjedzenia ich żywcem. A oni mimo to musieli się uśmiechać, robić dobrą minę do złej gry, bo patrzyli prosto do aparatu. Magnus wiedział, co robi. I wiedział, kiedy to zrobić.

— To strata potencjału, zużywać tyle energii na pomoc kryminalistom — dodał. — Nie uważa pan, że może lepiej spożytkować ją na coś wartościowego? Albo w kierunku kogoś bardziej… odpowiedniego?

Nie miał chyba na myśli jej?

Pratney przewidział wszystko, tylko nie miał pojęcia, do czego posunie się sędzia Magnus. A ten najwyraźniej liczył, że zmusi ich do wycofania się z procesu albo złamie ducha walki miażdżąc ambicje Harry’ego. Próbując w dodatku obrzydliwy sposób sparować przyjaciół ze sobą nawzajem, jakby fakt, że oboje byli bohaterami, znali się od lat i przyjaźnili znaczył, że byli dla siebie bardziej odpowiedni.

I wiedział, że nic mu nie zrobią — bo jakie opcje mieli? Poskarżyć się Kingsleyowi, próbować walczyć z systemem, z każdym jednym sędzią, który nie stał po ich stronie? Teraz, kiedy byli już na samej końcówce?

Nie. Teraz… mogli jedynie milczeć. Przeczekać. I liczyć, że prawnik miał w tym wszystkim rację, a zachowanie Magnusa — w które wliczało się użycie jako dodatkowego arsenału samej Rity Skeeter — oznaczało ich wygraną.

— Przykro mi, że mamy tak drastycznie różne pojęcia wartości — stwierdził Harry, starając się nie zabrzmieć złośliwie.

Fotograf skończył, dziękując i oddalając się do kolejnych gości, a Skeeter podeszła do nich, najwyraźniej mając dopiero zamiar zacząć — oddała Magnusowi jego kieliszek i rzuciła:

— Pana kariera musi strasznie cierpieć, zważywszy na to, ile czasu spędził pan nad apelacją pana Malfoya. — Reporterka obcięła Harry’ego lekceważącym wzrokiem, a Hermiona, wyswobodziwszy się z uścisku sędziego, zerknęła na nią złowrogo. — Czym właściwie się pan teraz zajmuje, panie Potter?

Gdyby takie pytania zadał każdy inny człowiek, może mieliby ochotę odpowiadać. I gdyby to wszystko nie musiało się dziać akurat dziś. Ale musiało. Już Magnus o to zadbał.

— Zbiera pani informacje do nowej książki? — zapytał zgryźliwie Harry, szybko dodając: — Bo jeśli tak, nie ma co się wysilać. Szybciej pani sobie wymyśli co pani pasuje, jak zawsze.

Poczuł od razu, że Hermiona lekko uszczypnęła jego ramię z dala od wzroku sędziego i dziennikarki, ale nie odwrócił wzroku, zeźlony wspomnieniem ile nieprawdziwych informacji znalazło się w książce, którą pięć lat temu, niedługo po wojnie, opublikowała Rita Skeeter. Biografię, która nie zawierała wielu prawdziwych wątków, a która stawiała go w zaskakująco złym świetle, jak na kogoś, kto ocalił wszystkich od tyranii Voldemorta.

— Tak działa publicystyka, panie Potter — stwierdziła niewzruszenie Skeeter. — Ludzie uwielbiają czytać takie rzeczy, a ktoś musi ponieść konsekwencje ich pisania.

— Zamiast marnować energię na coś wartościowego — mruknęła pod nosem Hermiona.

Od razu zbeształa się w myślach, ale było za późno.

— A pani, panno Granger, z tego co wiem pracuje w Hogwarcie — powiedziała Rita, lustrując oceniająco młodą czarownicę. — Uczy pani, czy może zwolniła się jakaś inna pozycja?

— Uczę — odparła szybko Hermiona. — Choć żadna praca nie hańbi.

Oczywiście jej słowa musiały odbić się od Skeeter jak bumerang i nie zadziałać w żaden sposób na jej korzyść. Naiwna pepla.

— W przeciwieństwie do prób uwolnienia mordercy z więzienia — stwierdziła niespodziewanie Skeeter. — Ale czego można się spodziewać po narzeczonej najwierniejszego sługi Lorda Voldemorta.

Tym razem to Harry musiał złapał łokieć przyjaciółki, kiedy dostrzegł waleczną minę, jaka pojawiła się na jej obliczu po złośliwych uwagach dziennikarki. Ale Hermiona już nawet nie starała ugryźć się w język.

— Pani akurat powinna doskonale wiedzieć, czego się spodziewać — powiedziała cicho.

Jej wymowny wzrok musiał przypomnieć Ricie o upokorzeniu, jakiego doznała z rąk młodziutkiej, pozornie niewinnej w jej oczach dziewczyny, która porwała ją, przetrzymywała oraz szantażowała — co mimo iż nie przyniosło długoterminowych rezultatów, było kartą przetargową i pozwoliło zakończyć rozmowę, zanim którekolwiek z nich złamało obietnicę złożoną Pratneyowi. 

Na ich szczęście, mieli też inny powód, aby pożegnać się z sędzią Magnusem i Skeeter — pracownicy pilnujący porządku w atrium powoli zaczęli zapraszać gości na memoriał, gdzie Minister Magii miał wygłosić przemówienie.

Hermiona poczuła, że Harry pociągnął ją delikatnie za ramię i ruszyła za nim, rzucając ostatnie, wściekłe spojrzenie w stronę Skeeter, z ust której jednak nie znikał jadowity, samozadowolony uśmieszek.

— Przepraszam — usłyszała nagle i spojrzała na wściekłego Pottera, który nie patrzył jednak w jej kierunku, idąc prosto przed siebie. — Wciągnąłem cię w takie gówno, a teraz jeszcze ta idiotka się na ciebie uweźmie i kto wie, co znów wymyśli.

— Może sobie pisać, co tylko chce. Nikt o zdrowych zmysłach nie czyta tego na poważnie. Harry. — Hermiona złapała mocno jego ramię i zmusiła, żeby przyjaciel odwrócił się w jej stronę, bo widziała, że niespecjalnie słuchał, co do niego mówiła. — Nie przepraszaj mnie za to, że jesteś moim przyjacielem. Bo to właśnie robisz. Pozwól innym być głupimi, proszę.

Potter skinął jej głową dopiero po chwili, jakby musiał przetrawić, jaki sens krył się pod szorstkimi słowami przyjaciółki. Kiedy jednak to zrobił, Hermiona uśmiechnęła się do niego szeroko i zachęcająco wskazała brodą w stronę, w którą szli, ukradkiem rozpoczynając też poszukiwania kogoś innego — kogo liczyła odnaleźć, zanim znajdą się w środku. Tłum ludzi naparł jednak na wysokie, wąskie drzwi, przez co nigdzie nie dostrzegła ani Severusa, ani Minerwy, ani żadnego innego członka kadry nauczycielskiej.

Ścisnęła mocniej dłoń na nietkniętym kieliszku szampana, czując, że jej nogi stawały się cięższe z każdym krokiem, który zbliżał ją na przód sali. Harry nie zamierzał stać z tyłu — przeciskał się bezceremonialnie pomiędzy ludźmi, przepraszając ich i uśmiechając, kiedy ci kłaniali mu się i usuwali z drogi. Hermiona podążyła za nim jak cień, wpatrzona jak zaklęta w fontannę ustawioną na końcu podłużnego pomieszczenia, której strumienie energicznie kierowały się w stronę wysokiego sklepienia. 

Całość nie odbiegała estetyką od innych salek w Ministerstwie — przestronny sufit wyłożony eleganckimi, ciemnymi kafelkami wspierało kilka filarów, które na okazję memoriału przyozdobiono pięknym, świeżym bluszczem laurowym, przeplatanym winoroślą i białymi liliami — na symbol zwycięstwa i pomyślności.

Kiedy dotarli pod piedestał Ministra, na którym czekał już na nich Kingsley Shacklebolt, Hermiona dostrzegła też płytę upamiętniającą wszystkich poległych i zwolniła kroku. Poczuła ucisk w żołądku, potęgowany jedynie opadającą adrenaliną, która była efektem ubocznym nerwowej wymiany zdań sprzed chwili i musiała nabrać głębokiego oddechu, walcząc ze wszystkim, co próbowało uwolnić się z klatki, jaką skrupulatnie ustawiała we własnej głowie. I w sercu.

Kilka chwil, jakie odczekali, aż wszyscy zbiorą się w sali, rozbrzmiewały w głowie kobiety jak tykanie wskazówek zegara znajdującego się tuż przy jej uchu. Upiła w końcu łyk szampana, czując, że musi znaleźć zajęcie dla rąk, aby nie zmiażdżyć szklanego naczynka i rozglądnęła się, dostrzegając znajome twarze dookoła nich. Niespodziewanie poczuła, że czyjaś dłoń ułożyła się na jej plecach, a mając w pamięci obślizgły dotyk sędziego Magnusa, wzdrygnęła się i gwałtownie odwróciła głowę. 

Stojący za nią Severus zerknął na nią pytająco, marszcząc brwi w odpowiedzi na jej odruchową reakcję i przez chwilę zastanawiał się, czy zabrać rękę — zobaczył jednak, jak w ułamku sekundy przez oczy Granger przewinęła się gama emocji, a ona sama ścięła krótkim wzrokiem jego twarz i uśmiechnęła się z ulgą, kiwając głową.

Dając wzrokiem znak, że ma nie ruszać się z miejsca, w którym się znalazł, bo wbrew wszystkiemu to on, wiecznie złowrogo łypiący na ludzi, obrażający ich i często podnoszący przy tym głos, dał jej natychmiastowy spokój. Pozwolił się wyciszyć, kiedy myśli w jej głowie znów stawały się za głośne. Oaza spokoju na pustyni pełnej sępów.

Snape mocniej ściągnął brwi, kiedy Hermiona odwróciła się do niego tyłem, przylegając delikatnie plecami do jego ciała i wypuściła powietrze z płuc. Przesunął dłoń kilka cali w kierunku jej talii, a kobieta złapała ją, obejmując się wolnym ramieniem i dyskretnie splotła palce z jego palcami, mocno zaciskając dłoń na jego dłoni. 

Widział, naturalnie, co się stało i z kim przyszło jej rozmawiać. Początkowo nawet zastanawiał się, czy nie interweniować; czy nie spróbować jakoś uwolnić ich oboje od sępów, które wokół nich krążyły. W pewnej chwili zrozumiał jednak, że nie mógł tego zrobić — gdyby tam poszedł, zabiłby Egberta Magnusa za to, w jaki sposób ten dotknął Hermionę, a to, niestety, nie rozwiązałoby niczego.

Wysłuchali zwięzłego, ale pełnego pięknego przekazu przemówienia, choć młoda gryfonka całą uwagę skupiła na tablicy za plecami Ministra — i na nazwiskach, które delikatnie lśniły złotą łuną, kiedy Kingsley wyczytywał je po kolei. Złożyli tym hołd poległym w samej wojnie oraz tym, bez których pokonanie Voldemorta nie byłoby absolutnie możliwe, a których nazwiska na specjalną prośbę zostały tam umieszczone.

Wszyscy ci, którzy zginęli, aby oni mogli żyć. Koledzy, przyjaciele. Czyjeś dzieci, rodzice, siostry, bracia. Oddali swoje życia, aby zapewnić powodzenie ich misji. Dali szansę na wygraną. Poświęcili wszystko, co posiadali, stając się tym samym nieodzowną częścią egzystencji wszystkich ocalałych, którzy nie byliby nimi, gdyby nie ofiary — nosząc przez to dożywotnio znamiona wojny, zarówno fizyczne, jak i psychiczne.

Fred Weasley.

Remus Lupin. 

Nimfadora Tonks.

Ted Tonks.

Terry Boot. 

Michael Corner. 

Colin Creevey.

Ernie MacMillan. 

Parvati Patil.

 

Albus Dumbledore. 

Alastor Moody.

Charity Burbage.

Lily Potter. 

James Potter.

Syriusz Black. 

Regulus Black.

Marlena McKinnon. 

Dorcas Meadows.

Cedrik Diggory.

Zgredek, wolny skrzat domowy.

Hermionie zakręciło się w głowie, widząc pełno znajomych nazwisk, a łzy same napłynęły do oczu, kiedy zrozumiała ile osób musiało zginąć — w tej, czy poprzedniej wojnie, nie w bitwie, a podczas tortur. Nie bezpośrednio z ręki Voldemorta, a jako mięso armatnie.

W momencie, w którym Kingsley skończył mówić, strumienie fontanny zastygły, opadając powoli do niewielkiego, płytkiego basenu, a marmurowa płyta ociężale wysunęła się do przodu. Minister ustąpił z podium, które również zniknęło, wtapiając się w posadzkę i pierwszy podszedł do tablicy, przykładając do niej otwartą dłoń. Skinął głową, a odcisk, który złożył, na moment rozjaśnił się złotą, bardziej widoczną poświatą — po czym zniknął, wchłaniając się w ciemną skałę.

Hermiona obserwowała, jak jej przyjaciel rusza kolejny pod tablicę i odruchowo ścisnęła dłoń Snape’a, który odpowiedział jej tym samym gestem. Kiedy przyszła jej kolej, zerknęła przez ramię na mężczyznę, a ten skinął jej głową, tak, że niemal usłyszała w głowie jego popędzające, ale dodające otuchy słowa.

Podeszła pod monument, dotykając zimnego kamienia dłonią i zadarła głowę, odczytując epitafium, które znajdowało się na jego szczycie. Nie zna prawdziwej miłości ten, za kogo ktoś inny swojego życia nie oddał*. Kiedy marmur rozpalił się złotem, spuściła ją, przymykając powieki, pod którymi zbierały się łzy — pierwszy raz nie pochodzące całkowicie z żałoby.

[od autora] *Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13)

~

Severus Snape stał pod ścianą po przeciwległej stronie atrium i bawił się w wyśmienitym — a jakże — towarzystwie, po raz kolejny unosząc brew w wymownej, znużonej minie, kiedy grono zaśmiało się zdecydowanie zbyt gorliwie z kolejnego fascynującego żartu Septimy Vector.

Kadra nauczycielska od lat była jego niemal jedynym źródłem społecznych interakcji, więc powinien przywyknąć już do płytkich, niezobowiązujących tematów i niewymagających konwersacji. Nie znaczyło to jednak, że w jakimkolwiek stopniu miał i chciał się do tego przyzwyczajać — podobnie jak raczej nigdy nie miał odnieść ani uncji przyjemności ze słuchania piskliwego tembru głosu Trelawney, a i charkliwy śmiech Flitwicka nie był najsubtelniejszym dźwiękiem, z jakim przyszło mu żyć i powoli, ale sukcesywnie zaczynał działać mu na nerwy. 

Zwłaszcza, że ktoś udowodnił mu, że to towarzystwo było tu kwestią kluczową.

Popatrzył ukradkiem w kierunku grupy, z którą przebywała Hermiona, jedynie kontrolnie odszukując ją wzrokiem i upewniając się, że nie wpadła z deszczu pod rynnę. Widział, jak ze spokojem i lekkim uśmiechem przysłuchiwała się rozmowie byłych kolegów ze szkoły, czując lekko chełpliwą dumę, że przy nim cała jej twarz rozświetlała się jak lampion, a oczy błyszczały niczym dwa małe świecidełka.

Choć wiedział, że był ponad to i odczuwanie wyższości nad gówniarzami — Dwudziestoparoletnimi, wypomniała mu podświadomość — było wręcz żenującym rodzajem satysfakcji, to i tak nie mógł jej sobie odmówić. Nigdy wcześniej nie miał styczności z podobnymi, przyziemnymi emocjami. Chciał się nimi cieszyć, nawet nie do końca ze względu na Granger. Starzeję się.

— Severusie — usłyszał i odwrócił się, orientując, że Narcyza zerka na niego wymownie. Przeprosił skinieniem głowy pozostałych nauczycieli i odszedł kilka kroków, przystając przed kobietą. — Nie twoje towarzystwo?

Wskazała brodą stronę, w którą widziała, że mężczyzna się wcześniej wpatrywał,  a na jej ustach wykwitł nieco kpiący uśmieszek. Snape uniósł wysoko brew, lustrując ją powoli, jednak większą część jego uwagi pochłonął fakt, że miała na sobie cienki, czarny płaszcz.

— Przynajmniej oszczędza mi trudu i nie muszę szpiegować z kim się zadaje — zadrwił nonszalancko, przyprawiając swoją rozmówczynię o kwaśny uśmiech.

— Nie wydaje mi się, żebyś w ogóle musiał — stwierdziła kobieta.

Nie to, żeby w ogóle chciał.

— Wychodzisz?

Narcyza skinęła głową, rozglądając się po atrium. Pozornie obojętnie, ale z dystyngowaną niechęcią, która jak Severus się domyślił — miała swoje podstawy.

— Tak. To tym bardziej nie moje towarzystwo — przyznała gorzko, starając się przy tym uśmiechnąć, co przybrało komicznie skrajny wydźwięk.

— Spodziewałem się, że obostrzenia tego waszego prawnika dotyczą cię w takim samym stopniu, jak Pottera — mruknął Snape przyciszonym głosem. — Jak nie w większym.

— W większym — przytaknęła blondynka. — Dlatego w ogóle się pojawiłam.

Narcyza chwilę milczała, zaciskając usta i mnąc w nich niestosowny komentarz, aż w końcu nie powiedziała nic.

— Zdawało mi się, że zawsze byłaś z tego dumna — stwierdził niespodziewanie Severus, przyciągając wzrok swojej rozmówczyni. — Z bycia wszędzie tam, gdzie cię nie chcą.

Wysoka czarownica uśmiechnęła się szerzej. 

— Zwłaszcza tam — poprawiła go z grymasem na ustach przyozdobionych nienachalną, czerwoną szminką. — Ale to było kiedyś. Zanim byłam zmęczona udawaniem, że mnie to nie obchodzi.

Czuła się niechciana, wytykana. Wyobcowana. Jakby nie zasługiwała na to, żeby tu być; jakby tyle lat po wojnie, dalej nie mogła złożyć hołdu ludziom, do których śmierci w pewien sposób się przyczyniła. O co często, wbrew pozorom, się obwiniała, zwłaszcza w pierwszych latach. W końcu stali po drugiej stronie — nie powinno ich tu być. Mieli do tego prawo, bo to, co zrobili nie negowało w żadnym stopniu tego, co sami stracili, ale ludzie zawsze patrzyli przez pryzmat swojego życia i swoich doświadczeń. 

I zawsze miało być im mało. Nieważne ile lat miało minąć, zawsze mieli nosić w sobie zadrę, nawet z czystego przyzwyczajenia. Rzucali ją w ich stronę, traktując jak powietrze lub po prostu w milczeniu ich obserwując. Jakby powinni być wdzięczni, że mimo wszystko nie rzucali przekleństwami czy klątwami. Zaściankowa chołota.

— Więc niech cię to nie obchodzi — prychnął Snape, po czym dodał z wyczuwalną nutą drwiny: — Jak to leciało? Drapieżnik nie pyta ofiary, czy może ją zjeść.

— A ofiara nie prosi o życie, tylko spieprza byle dalej — dokończyła, widząc, że Severus krzywo uśmiechnął się w odpowiedzi.

— Zmusili cię do przyjścia, nie do ucieczki z podkulonym ogonem — powiedział poważniej, zanim Narcyza zdążyła coś dodać. — Dajesz im coś, czego nawet nie wiedzieli, że chcą.

Blondynka przyjrzała mu się uważnie, nie kryjąc słabego uśmiechu, który pojawił się w kącikach ust. Skinęła głową, przytakując mężczyźnie z ulgą w oczach — jakby naprawdę potrzebowała kogoś, kto przypomni jej jej własne słowa sprzed lat i powie, żeby zebrała się w sobie. Było w tym wszystkim jednak coś nieprzyjemnego; jak osad z kawy, której ktoś porządnie nie rozmieszał.

— Tak to się kończy, jak nie masz koło siebie kogoś kto ustawi cię do pionu i obroni w razie konieczności — mruknęła Narcyza, wymownie unosząc brew, kiedy jej wzrok skierował się na Hermionę stojącą po przeciwległej stronie atrium. Ta, najwyraźniej co jakiś czas zerkając w ich stronę, szybko wyłapała wzrok starszej czarownicy i speszona odwróciła głowę, a starsza czarownica aż uśmiechnęła się pod nosem. — Poza tym… Może i uciekam jak szczur, ale to tylko adaptacja do poziomu, jaki narzucili — dodała pewniej. Snape nie odpowiedział, jedynie bezgłośnie prychając pod nosem, a Narcyza posłała mu łagodny, spokojny uśmiech, wymownie zaciskając usta w wąską linię. — Czasem żałuję, że życie potoczyło się w taki, a nie inny sposób.

Severus liczył po cichu, że kobieta nie rozwinie myśli i był wdzięczny, że dokładnie to się stało. Owszem — kiedyś w zamierzchłych czasach, pod wpływem silnych emocji i jeszcze silniejsze trunku — na którego wspomnienie aż zrobiło mu si,ę niedobrze — świeżo upieczona pani Malfoy przyznała mu się, że zafascynowała się Lucjuszem i jego charyzmą, ale wyszła za niego za mąż z czystego rozsądku. Był bogaty, mógł dać jej dobrobyt, a ona, mając świadomość, w jakich czasach i warunkach przyjdzie jej żyć jako kobiecie, wybrała mniejsze zło.

Pokochała go później na swój sposób, co pewnie było wynikiem sumarycznym przyzwyczajenia i wspomnianej fascynacji. Narcyza przyznała się jednak, że Lucjusz nigdy nie był w stosunku do niej czuły, wylewny ani troskliwy. Nie był dla niej niedobry — przynajmniej na początku — po prostu nie taki był jego charakter. I nawet Snape, ze swoimi oschłymi komentarzami, gburowatym tonem i wiecznie niezadowoloną, zgorzkniałą miną okazał jej więcej uczucia, niż jej własny mąż.

Nigdy jednak nie zamierzała tego wykorzystać. Nigdy nie było to zresztą nic romantycznego, na czym można było zbudować cokolwiek więcej niż przyjaźń. Nic, co miało jakąkolwiek przyszłość — było to bardziej coś na kształt uczuć, jakimi otaczało się rodzeństwo. Coś, co jednak upojona Narcyza stwierdziła po latach, że byłoby lepszym “mniejszym złem” niż to, co wybrała. Rozsądniejszym zdrowym rozsądkiem, tak Severus pamiętał, że dokładnie to określiła.

Było to wierutną bujdą, dlatego właśnie wtedy postanowił, że Narcyza nadaje się na jego przyjaciółkę. Dostrzegła to, jaki jest i znalazła w tym jakąś wartość. Była dziwna, a on w tym dziwactwie odnalazł coś, z czym potrafił się utożsamić i co potrafił docenić. To było kluczem dla każdej jego relacji — musiał mieć jakiś punkt zaczepienia. Coś, na czym opierał swoje zainteresowanie drugą stroną. Nieważne, czy dotyczyło to Minerwy McGonagall, Narcyzy Malfoy czy Hermiony Granger.

— Żałowanie niczego nie przynosi, więc równie dobrze możesz tego nie robić — odparł w końcu, ponad ramieniem swojej rozmówczyni widząc majaczącą gdzieś w tłumie tęgą sylwetkę, a właściwie łysą, świecącą się od wszechobecnych lamp głowę. — Idź już. Chyba, że chcesz wpaść w szpony sępów.

Narcyza podążyła za jego spojrzeniem i wyprostowała się, starając przyjąć dumną, niezłomną postawę. Snape skrzywił się nieznacznie, widząc, że najwyraźniej wzięła sobie jego słowa do serca.

— Wpadnij kiedyś do dworku — poprosiła. — Na dobrą sprawę nie podziękowałam ci w odpowiedni sposób za wszystko, co zrobiłeś dla Dracona.

Zaśmiała się pod nosem, widząc kpiącą minę ciemnowłosego czarodzieja i pokręciła pobłażliwie głową w odpowiedzi na jego wysoko uniesioną brew.

— Brzmi, jakby to było wykonalne — sarknął złośliwie Severus.

— Zrobię co w mojej mocy — stwierdziła nieznużenie Narcyza. Skinęła mężczyźnie głową, odwracając się, po czym uśmiechnęła się szerzej i dodała na odchodnym: — Lubię tę twoją nową twarz. Udziela mi się.

Snape wywrócił jedynie oczami w odpowiedzi na jej komentarz.

— Nie ma w niej nic nowego — stwierdził.

Narcyza jednak najwyraźniej uważała inaczej, bo zerknęła wymownie w stronę Hermiony i odeszła, a wysoki czarodziej odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła z jego pola widzenia. Dopiero wtedy on sam odnalazł w tłumie drobną sylwetkę i na moment zawiesił na niej spojrzenie — nie mając pojęcia, że jej wzrok zaledwie chwilę wcześniej oderwał się od niego samego.

~

— Zaproponowali ci co, przepraszam?

Katie Bell otworzyła szeroko oczy, zerkając na Lee Jordana uśmiechającego się od ucha do ucha — dumnego jak paw za sprawą poruszenia, które wywołał. Stojąca obok Alicja Spinnet zaśmiała się na reakcję przyjaciółki i zerknęła porozumiewawczo na Angelinę.

— Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby pozwolili ci komentować Mistrzostwa — stwierdziła Ginny, mrużąc oczy w teatralnie podejrzliwy sposób. — Mistrzostwa Świata, Lee, nie ściemniasz przypadkiem?

— Ja?! — oburzył się mężczyzna. Towarzystwo stojące dookoła niego w niewielkim okręgu roześmiało się wesoło, a Hermiona wyłapała wymowny wzrok Harry’ego, który ten posłał jej znad szklanki z alkoholem. — Szukali kogoś na tę pozycję, to się zgłosiłem — stwierdził, wzruszając ramionami, po czym prychnął: — Poza tym co, Neville może sobie być ważniakiem, a ja nie mogę meczów komentować?

Wspomniany, wysoki czarodziej pokręcił głową pobłażliwie, a uwieszona jego ramienia Hanna zerknęła w jego stronę, nie do końca rozumiejąc, czy Jordan obraził jej męża, czy nie. Zmarszczyła brwi, ale szybko dostrzegła jego spokojną, rozbawioną minę i uśmiechnęła się kwaśno, podobnie jak Neville nie odpowiadając ani słowem. Pod tym jednym względem nic się nie zmienili. Obydwoje cisi i nad wyraz spokojni, niemal zawsze przytłoczeni towarzystwem; choć Longbottom wyglądał na o wiele pewniejszego siebie, zwłaszcza teraz — z żoną u boku, pracujący jako naczelny botanik w Biurze Katastrof Ekologicznych.

Jego szczęście cieszyło Hermionę bardziej, niż mogła przyznać na głos. Nie chciała wyjść na okrutną faworyzując kogokolwiek, ale w czasach szkolnych to jemu kibicowała najbardziej spośród wszystkich przyjaciół. Włączając w to Ginny, którą w pewien sposób traktowała już jak siostrę czy Lunę, którą pokochała całym sercem. Neville jednak miał w nim specjalne miejsce, tuż obok Harry’ego i Rona. Ale nigdy nie przyznałaby się do tego głośno.

— A co z twoją audycją? — zapytała Susan Bones, zerkając pytająco na Lee, ale ten jak oparzony machnął ręką, niemal od razu odpowiadając:

— Audycja, audycja… Ambicja!

Hermiona słyszała wcześniej, że Lee prowadził audycje sportowe zarówno dla radia czarodziei, jak i dla mugolskich stacji, ale najwyraźniej wizja wstąpienia na poważniejsze stanowisko — nawet jednorazowo — już zawładnęła jego umysłem i wlała do niego pełno wody sodowej.

Susan i Hanna zachichotały ku sobie, choć ta druga lekko wywróciła oczami.

— Znasz coś takiego? — zapytał Seamus Finnigan, posyłając wymowne spojrzenie w stronę Deana Thomasa, który pokręcił głową, nie odrywając rozbawionego wzroku od Lee. — Ja tak samo.

— Widać — parsknął ciemnoskóry, wysoki czarodziej.

— I jestem z tego dumny — stwierdził Finnigan, wystawiając w powietrze szklankę z alkoholem, jakby wznosił dumny toast za samego siebie.

George posłał w ich stronę pobłażliwe spojrzenie, kręcąc głową z rozbawieniem.

— Łgarze — rzucił. — Tak jakbyście nie zrobili z rudery Aberfortha lokalu na poziomie.

Dean parsknął śmiechem, a Seamus zaniósł się śmiechem, niemal rozlewając z trzymanego w dłoniach naczynka swój alkohol.

— A twoim zdaniem to był jakiś wyczyn? — zapytał, a Hermiona aż zaśmiała się, słysząc jego ton.

— On w ogóle o to miejsce nie dbał, myślał, że ludzie sami tam będą przychodzić — dodał Thomas, kręcąc głową z lekką ironią wymalowaną na twarzy.

Seamus szybko mu przytaknął i dodał od razu:

— Nawet tego nie ukrywał.

Zaskakująca przyjaźń pomiędzy młodymi czarodziejami, a bratem Albusa Dumbledore’a skutkowała dobrze prosperującą współpracą biznesową, która wyprowadziła starego, nieco zgredziałego już mężczyznę z ciężkiej sytuacji materialnej, w jakiej znalazł się po wojnie. Dean i Seamus pojawili się w idealnym momencie, odkrywając wręcz swoje powołanie — Dean okazał się naprawdę rozsądnym, racjonalnym współwłaścicielem, a Seamus pomagał mu, mając mniejszą, co prawda, część udziałów — ale posiadał za to ogromne wręcz serce do prowadzenia tego typu działalności. Co niemal natychmiast po uruchomieniu baru przyniosło oczekiwane rezultaty w postaci klientów, przyciąganych wiecznie stojącym za barem czarodziejem, który każdemu potrafiłby sprzedać nawet jego własną matkę.

— Może zwyczajnie czekał, aż ktoś da temu miejscu odpowiednio dużo miłości — stwierdziła Luna nieco rozmarzonym głosem. I choć zabrzmiało to dziecinnie, Hermiona aż uśmiechnęła się pod nosem. — Wiecie… Dobre rzeczy potrzebują dużo ciepła i cierpliwości, ale muszą się też zadziać w odpowiednim czasie.

Choć kilka osób spojrzało po sobie z konsternacją wywołaną nieco eklektyczną odpowiedzią blondynki, jej partner, Rolf Skamander, uśmiechnął się, przytakując jej słowom. Hermiona znała go jedynie z nazwiska, jako że było ono dość znane wśród angielskich czarodziejów — wiedziała jedynie, że poznali się na wyprawie na Wyspy Wielkanocne, gdzie Luna szukała śladów stworzeń, których nazw kobieta nie śmiała nawet próbować powtarzać, ale to było na tyle. Wyglądał jednak na porządnego człowieka — nienaganna, choć w podobnej kolorystyce co ubiory Lovegood kamizelka i długi surdut w kratę bez zapięcia świadczyły, że mimo wszystko nie był tak szalony i swawolny, jak jego dziewczyna. Na którą patrzył jednak tak, że młodej nauczycielce serce aż krajało się ze wzruszenia.

— Ja to miłość mam jedynie do takich, o — powiedział nagle Seamus, wskazując głową kelnerkę przechodzącą obok. Uśmiechnął się do niej zachęcająco i choć dziewczyna kompletnie go zignorowała, rzucając mu przy okazji zdegustowane spojrzenie, Finnigan nie wyglądał na zniechęconego. — Poznałem ostatnio taką jedną, wiecie… I może nawet coś z tego będzie.

— Tamtę blondynkę? — dopytał Dean, a Seamus szybko skinął głową, poruszając brwiami i uniósł dłonie do klatki, w wymowny sposób imitując trzymane w nich kobiece piersi.

Hermiona, podobnie jak pozostałe kobiety w towarzystwie, wywróciła oczami na żenujące zachowanie przyjaciół, którzy zachowywali się gorzej, niż w czasach szkolnych. I choć ich żarty były mocno nieprzyzwoite i wcale nie tak śmieszne, jak się im wydawało, na szczęście jasno słychać było, że ich słowa były tak infantylne w celowy sposób.

— Jesteście obrzydliwi — stwierdziła Katie.

Angelina natychmiast przytaknęła jej słowom i dodała zniesmaczona:

— Płytcy jak woda w kałuży.

— I równie bystrzy — prychnęła Ginny.

Hermiona stłumiła prychnięcie, przyglądając się po kolei stojącym dookoła niej czarodziejom i uśmiechnęła się, widząc niewzruszone miny Deana i Seamusa, na które odpowiedziały kolejne, nieco zdegustowane spojrzenia ze strony Susan i Hanny.

— Zachowujecie się jak książkowe buchorożce — powiedziała pod nosem Luna.

Choć mało osób wiedziało, co kobieta ma na myśli, jej ton skutecznie rozbił bańkę niezręczności i wywołał wesołe śmiechy wśród towarzystwa. Niespodziewanie Dean zmarszczył brwi i spoważniał, szturchając wymownie Seamusa w ramię. George, który dostrzegł ich miny, zerknął w stronę, w którą patrzyli jego przyjaciele, a pozostali dyskretnie — choć z nieukrywaną ciekawością — zrobili dokładnie to samo.

Hermiona, która właśnie upijała łyk ze szklanki, dostrzegła, że mina Ginny zrzedła w sekundzie. Szatynka zmarszczyła brwi, podążając za jej spojrzeniem — które niespodziewanie szybko uciekło ku posadzce w dziwnie niezręczny, speszony sposób — i dostrzegła dwóch młodych mężczyzn kierujących się ku sali z tablicą upamiętniającą ofiary wojny.

— Kto rozmawia z Goldsteinem? — zapytał przyciszonym głosem Finnigan. — Czy to…?

Hermiona niestety znała odpowiedź. 

Dennis Creevey.

Musiała odwrócić wzrok. Wszyscy przeżyli śmierci Colina — jak zresztą każdą śmierć, jaką przyniosła za sobą wojna, zwłaszcza wśród tak młodych ludzi — ale widok zniszczonego życiem, choć dopiero wkraczającego w dorosłość brata chłopaka tylko im o tym przypomniała. Zwłaszcza, że nie pojawił on nigdy wcześniej na rocznicowych memoriałach — owszem, podobno widziano go na zeszłorocznym memoriale, ale wyszedł najszybciej, jak to było możliwe, a oni, wbrew temu jak okrutnie mogło to zabrzmieć, sami mieli na głowie zbyt wiele.

— Nie gap się tak — żachnęła się Angelina, szturchając Seamusa w ramię.

Ten jęknął, posyłając starszej dziewczynie oburzony wzrok.

— Swojego dzieciaka też tak będziesz lać? — zapytał, pocierając rękę.

— Strasznie mi go żal — stwierdziła Susan Bones, kręcąc głową. Nie mówiła oczywiście o przyszłym potomku Weasleyów, co wszyscy zrozumieli, ponownie ukradkiem zerkając na znikającego w bocznej sali czarodzieja. — Podobno po wojnie kompletnie się załamał…

— A dziwisz mu się? — zapytała Katie cicho. — Nie dość, że zabili mu rodziców, to jeszcze poszedł uratować brata, a ten zginął na jego oczach…

— Ile on miał wtedy lat? — Hanna zerknęła pytająco na Neville’a, który zmarszczył brwi, niepewny swojej odpowiedzi. — Czternaście, piętnaście?

Za mało, stwierdziła Hermiona. Odbiło się to na nim i choć kobieta widziała go jedynie przelotnie, z profilu — dostrzegła zmęczone, wyobcowane spojrzenie i zgarbioną postawę, które złożyły się na obraz mocno doświadczonego traumą człowieka. A fakt, że był młodszy od nich o tylko o kilka lat dodawał tej sytuacji tragicznego wydźwięku.

— Zadawanie się z Anthonym raczej mu nie pomoże — stwierdził Dean, a Hermionie nie umknęło jego przelotne spojrzenie rzucone w stronę Ginny. — Akurat on nigdy nie potrafił odpuścić, zupełnie jak z Terrym i Michaelem…

Choć żadne z nich wtedy tego nie rozumiało — dopiero po latach może, i to bardzo wątpliwie, będąc w stanie znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla takiego zachowania — Anthony Goldstein stwierdził, że śmierć jego przyjaciół to nie wina Voldemorta, śmierciożerców czy wojny. Nie. Obwinił on za wszystko Ginny Weasley, wylewając na nią swoje pretensje, kiedy ta jeszcze była w ciężkiej żałobie po stracie brata.

Hermiona do tej pory pamiętała wściekły wzrok dziewczyny, kiedy roztrzęsiona nie potrafiła nawet na spokojnie powtórzyć co Anthony jej powiedział — wyrzucała z siebie jedynie strzępki oskarżeń, które usłyszała, w pewnej chwili niemal wierząc w to, że gdyby nie wciągnęła do Gwardii Dumbledore’a swojego ówczesnego chłopaka Michaela Cornera, on nie zarekrutowałby do niej Terry’ego Boota. I oboje mieliby szansę przeżyć ukrywając się, co w ostatecznym akcie desperacji przerażony Goldstein sam zrobił.

I nikt nie miał do niego o to pretensji. Nikt nie wypomniał mu, że najpierw stanął po ich stronie, walczył z nimi w obronie ideałów, a potem uciekł w obawie przed śmiercią. Każdy potrafił zrozumieć, że wojna to nie droczenie się z Umbridge, ukrywanie się przed Filchem, robienie mu na złość czy stawianie się Carrowom, którym Anthony sam przecież mocno naprzykrzał krwi. Nikt nie miał pretensji, że przedłożył własne życie wtedy, kiedy stanął przed taką decyzją — ale obwinianie ich za to, że jego przyjaciele zginęli, było ciosem poniżej pasa. Choć i to potrafili w jakiś sposób zrozumieć. Każdy przeżywał wszystko na swój sposób.

— Muszę się napić. Chcecie coś? — zapytała niespodziewanie Ginny, zwracając się do Hermiony i Harry’ego z pytającą miną. Ci zaprzeczyli, choć Potter odruchowo zrobił krok w jej stronę, gdy już zamierzała odejść, co szybko skutkowało reakcją rudowłosej czarownicy; odwróciła się, posłała mu ostre spojrzenie i uniosła ostrzegawczy palec, mówiąc: — Nie potrzebuję ochrony ani towarzystwa, tylko drinka.

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, mimo wszystko ciesząc się, że wspomnienie tego jak okropnie niegdyś traktował ją Anthony nie zniszczyło jej humoru. Miała wrażenie, że Ginny była osobą, której w ogóle ciężko to przychodziło.

Zniknęła na kilka minut, a kiedy wróciła — z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach i wysoką szklanką pełną parującego, pomarańczowego napoju — młoda nauczycielka stwierdziła, że drink koleżanki wygląda tak dobrze, że natychmiast go jej pozazdrościła. Ginewra wyśmiała ją, mówiąc, że tak to jest, jak nikt nie docenia jej opinii, ale szybko wyznała, co piła i z uśmiechem wskazała Hermionie bar.

Czarownica przeprosiła przyjaciół i odeszła, mijając gości, którzy pogrupowani rozpierzchli się po różnych częściach atrium. Zerknęła, naturalnie, w stronę kadry nauczycielskiej i aż wściekle się zarumieniła, kiedy dostrzegła ciemne włosy górujące nad towarzystwem. Przypomniała sobie, jak Narcyza przyłapała ją na zerkaniu w ich stronę — co mogła przysiąc było zwykłą ciekawością, naprawdę! — i szybko odwróciła głowę, kryjąc speszony uśmiech.

Za barem stała dość wysoka skrzatka, która z zachęcającym uśmiechem przyjęła zamówienie, mimo tego, że Hermiona posłała jej bardzo niezręczny, przepraszający uśmiech. Kiedy odeszła, kobieta oparła się o blat, chwilę jeszcze przyglądając się jej prostej, ale wyraźnie czystej, nowej szacie i pobrzękującym na szyi koralikom. Koralikom, które nigdy nie były dozwolone stworzeniom podległym czarodziejom, nawet w formie delikatnych, drobnych ozdób.

— … i bardzo dobrze, że wyszła — usłyszała niespodziewanie, kiedy dwie elegancko ubrane czarownice stanęły niedaleko. — Co chciała tym udowodnić?

— Trzeba mieć tupet albo zero godności, żeby się tu pokazywać — skomentowała druga z kobiet. — Jeszcze teraz…

Hermiona zmarszczyła brwi, nie odwracając głowy, żeby nie dać się złapać na podsłuchiwaniu, choć czarownice nawet nie próbowały kryć się ze swoimi słowami.

— Zwłaszcza teraz! — stwierdziła pierwsza z nich, od razu dodając ciszej: — Wykorzystała tego biednego chłopaka, bo ma sławę, pieniądze, nazwisko…

— I szacunek, a tego jej najbardziej brakuje. Hej, ty! — Wyższa z kobiet przywołała pstryknięciem palca skrzatkę, zupełnie ignorując to, że ta była zajęta. — Dwie Królewskie Meduzy. Szybciutko.

Klasnęła w dłonie, wywołując tym samym cierpki grymas na ustach Hermiony. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, kobieta odwróciła się do swojej koleżanki i mruknęła:

— Słyszałam w ogóle, że podobno jej synalka wypuszczają. Śmierciożercę, na wolność, rozumiesz? Do czego to doszło…

Draco. Hermiona poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy upewniła się, że to proces i osoba Narcyzy były tematem rozmowy kobiet. 

— Już wystarczy, że ten… — Nawet. Się. Nie. Waż. — Ach, szkoda się denerwować. Żałuję tylko, że Lizzie z Hogwartu nie przeniosłam. Uparła, że tam ma kolegów, koleżanki…

— I najwierniejszego sługusa Czarnego Pana za nauczyciela — wtrąciła druga czarownica, niemal wypluwając z siebie jadowity komentarz. — Potworne.

— Oni wszyscy są siebie warci. — Kobieta machnęła lekceważąco ręką, popędzając skrzatkę gestem ręki. — Bałamucą młodzież, ale nikt zdaje się nie widzieć w tym nic złego, dopóki nikomu nie dzieje się prawdziwa krzywda. Pewnie jakby ktoś umarł, dopiero by się tym zainteresowali.

Skrzatka podeszła bliżej Hermiony i podała jej zamówiony alkohol. Uśmiechnęła się łagodnie, kiwając jej głową, a młoda czarownica zapytała pospiesznie:

— Dziękuję. Mogłabym poprosić jeszcze szklankę whisky?

Stworzenie posłusznie skinęło głową, podchodząc uprzednio do kobiet stojących obok i z nieco surową, ale posłuszną miną ustawiając na blacie dwa wysokie kieliszki. Hermiona liczyła, że czarownice odejdą, ale one — najwyraźniej mocno niezadowolone z jakości przygotowanego napoju — zaczęły bezczelnie głośno komentować brak kompetencji serwującej drinki skrzatki. 

Nie wtrącaj się. Nie rób scen, bo ściągniesz na siebie uwagę. Hermiona odwróciła się, licząc, że odsunięcie się na kilka kroków zniweluje docierające do niej wstrętne komentarze, niestety jednak zadziałało to dokładnie na odwrót; teraz miała wrażenie, że słyszała je jeszcze wyraźniej. 

Na szczęście skrzatka bardzo szybko pojawiła się z powrotem przy niej i zanim zdążyła odstawić ledwo co wypełnione szklane naczynie na blat, kobieta odebrała je z jej rąk i niewiele myśląc rzuciła:

— Dziękuję. Proszę wybaczyć, ale powinniście tutaj trochę posprzątać. — Skrzatka mocno zdezorientowana jej słowami podniosła paciorkowate oczy w górę, a Hermiona dodała głośniej: — Strasznie dużo śmieci zalega wam koło baru.

Zerknęła wymownie na kobiety stojące obok, a te, obrócone do niej bokiem, natychmiast spojrzały w jej stronę. Ich miny były bezcenne — najwyraźniej poznały ją, bo początkowa niechęć zmieszała się z szokiem i czymś, co wyglądało jak niesmak. Ona jednak nie zamierzała długo chełpić się tym widokiem. Miała zupełnie inne plany.

Ostentacyjnie minęła bar i czując na plecach spojrzenia czarownic, ruszyła w stronę zbiorowiska pod ścianą, odnajdując wzrokiem wysoką, odzianą w czerń sylwetkę. Nie kierowała się głosem rozsądku, a pulsującą w żyłach adrenaliną i szybko bijącym ze zdenerwowania sercem. Wiedziała, że obie te rzeczy zaprowadzą ją prosto do niego i nie przemyślała tylko tego, że Severus nie będzie rozumiał tego języka. Ale oczywiście, jak zawsze, myliła się.

Podeszła do niego, stając tuż obok i dotknęła delikatnie jego pleców, dając znać o swojej obecności. Snape wzdrygnął się, zaskoczony niecodziennym dotykiem i spojrzał w bok, odnajdując orzechowe oczy wpatrzone w niego w towarzystwie wymuszonego uśmiechu. Zmarszczył brwi, zadając tym samym pytanie, na które nie pozwolił Hermionie odpowiedzieć — w momencie, w którym ta niepewnie chciała odsunąć rękę, myśląc, że przekroczyła pewne granice jego osobistej strefy, on przyciągnął jej ciało do siebie dyskretnym gestem, nakazując tym samym pozostać przy swoim boku.

Gdzie sama z własnej woli się umieściła — z dumą wymalowaną na twarzy i lekkim, ale teraz o wiele pewniejszym siebie uśmiechem na ustach.

— Zazdrosna czy znudzona? — zapytał tak, żeby tylko ona go usłyszała.

Hermiona uniosła brew, podsuwając mu szklankę z Ognistą Whisky, którą Snape po chwili od niej odebrał, uprzednio lustrując długim, podejrzliwym spojrzeniem.

— Tylko trochę stęskniona — odparła zaczepnie, kiwając głową Aurorze, która uśmiechnęła się w jej kierunku, unosząc wyżej swój kieliszek.

Było jej tak niewypowiedzianie dobrze — otoczona sztywnym ramieniem, bardzo subtelnie muskając palcem wskazującym materiał ciemnej szaty pomiędzy kościstymi łopatkami, mogła obrócić głowę zaledwie o cal i już miała całą stoicką twarz Severusa na widoku. Nie musiała szukać, nie musiała się nawet wysilać; podobnie jak nie musiała nawet prosić, aby zwrócił ją w jej stronę.

— Widziałam, że serwują tu Ognistą — stwierdziła, wymownie wskazując brodą jego szklankę — a z nikłej wiedzy, którą o niej mam, wydaje mi się, że to ta z gatunku dobrych.

Sama upiła łyk drinka, który na szczęście smakował tak dobrze, jak wyglądał. Lekko owocowy, z nutą pomarańczy, ale i czegoś pikantnego, co pozostawiało całkiem przyjemny, orzeźwiający posmak na końcu języka. Osłodził gorycz plotek, którą musiała poświęcić się i wysłuchać, żeby go zdobyć.

— Chcesz podpuścić mnie do złamania własnych zasad? — zakpił Severus, czując ruch ciała obok siebie, kiedy Granger zaśmiała się pod nosem.

Poprawiła ramię tak, że mężczyzna wyraźniej poczuł ułożoną pomiędzy jego łopatkami dłoń, a początkowo niezręczny, nie do końca przyjemny dotyk nabrał dziwnie odprężającego wydźwięku, dając wewnętrzny spokój, z którym Snape nagle sam mógł się utożsamić — a spodziewał się tego mniej, niż informacji o sukcesie zawodowym Longbottoma, które sprezentowała mu wcześniej Minerwa.

— Jednej małej porcji nawet Poppy ci dziś nie odmówi — stwierdziła Hermiona.

Poczuła, że Snape znów na nią spojrzał i uniosła wzrok, odnajdując ciemne, drwiące z niej jawnie oczy. 

— A i tak jej pytałaś — prychnął.

Nie musiała odpowiadać; wystarczyło, że odwróciła spojrzenie, kierując je na rozmawiających nieopodal nich nauczycieli i zacisnęła usta, powstrzymując uśmiech, który się na nie cisnął. Owszem, pytała. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wolała nie łamać zasad, których nie musiała, zwłaszcza jeśli chodziło o jego zdrowie.

Rozglądnęła się przez ramię po atrium, chcąc upewnić się, że Harry i Ginny wiedzą, gdzie jest i nie będą niepotrzebnie się martwić, ale jej przyjaciele zdawali się nią nie przejmować. Cieszyło ją to, bo mogła na moment odetchnąć od przytłaczającej ilości informacji, twarzy, hałasu. Wrócić do tego, co w ostatnich miesiącach stało się jej codziennością.

— Możesz wracać — stwierdził Severus, przyciągając pytające spojrzenie młodej czarownicy. — Finnigan zapewne ma jeszcze pełno dowcipów w rękawie.

— Zdziwiłbyś się, ale niektóre są całkiem zabawne — odparła szybko Hermiona.

Zaśmiała się, widząc wymowną minę mężczyzny i usłyszała jego cichy, ale całkiem szczerze brzmiący głos:

— Akurat w to nie śmiem wątpić.

Nie odpowiedziała od razu, przypatrując mu się z dziwnym wyrazem, który ledwo przebijał się przez uśmiech dominujący na zarumienionej twarzy.

— Zostanę jeszcze chwilę — powiedziała ciszej.

Snape zlustrował ją bez słowa, czując, że dłoń na jego plecach poruszyła się w niepewnym geście. Zamierzał już skinąć głową, kiedy nagle usłyszeli niemal kwiczący śmiech Sybilli, któremu niemal natychmiast odpowiedział krzywy grymas na ustach stojącej tuż obok Pomony.

— Tutaj? — zapytał cicho Severus, wymownie unosząc brew. — Dam ci chwilę na przemyślenie swojej decyzji.

Hermiona zachichotała pod nosem, wywracając oczami w odruchowej reakcji.

— Nie potrzebuję — odparła, widząc wymowną minę mężczyzny. — Pamiętaj, cierpienia dzielimy na dwoje.

Odwróciła głowę, chowając twarz w ramieniu wysokiego czarodzieja, który odruchowo pogłębił uścisk na jej talii. Nie chciała być nachalna z dotykiem, uważnie badając każde naruszenie jego osobistej przestrzeni, ale było coś w tym wszystkim coś, czego nie umiała sobie odmówić. Zwłaszcza, że Snape dość chętnie odpowiadał na tak widoczną, publiczną czułość.

Chciała zresztą, żeby wszyscy widzieli. Chciała, żeby widzieli, że była jego — i jak wielką dumą ją to napawało. Nie dlatego, żeby utrzeć nosa takim osobom, jak Anabella czy Horacy, na szczęście nieobecnym z nimi na przyjęciu, czy ludziom pokroju kobiet spod baru. No może po części, wypomniała sobie. Choć nie uważała, żeby tak przyziemne pobudki miały znaczenie. Nie umniejszały jej prawdziwemu motywowi — że to jemu chciała najbardziej to okazać.

Chciała, żeby wiedział, że niezależnie od tego, co o nim mówili, co myśleli, co zrobił i czego się dopuścił, ona już zawsze miała być stronnicza. To jego stronę miała wybrać, przy jego boku miała stać — jeśli tylko tego chciał. Wszystko, co dla niej zrobił — abstrahując od romansu i fizyczności, które w tym wszystkim się zrodziły i dały jej zupełnie inną dawkę pewności siebie — złożyło się na tę decyzję i miało na zawsze prawdopodobnie utrzymać szalę po jego stronie.

To było też ich święto, ich sukces — w końcu pomógł jej dotrzeć tu, gdzie była bez ani jednej łzy, ani jednej gorzkiej myśli. Bez ani cienia grymasu wywołanego nieprzyjemnymi, męczącymi wspomnieniami. Pierwszy raz na myśl o tym, co wydarzyło się sześć lat temu, nie czuła absolutnie nic. Kompletnie, zupełnie nic. Nie dotyczyło to zresztą tylko wojny, a innych aspektów jej przeszłości — co było chyba powodem, dla którego była mu tak niewypowiedzianie wdzięczna. Nie pogodziła się z tym, nie przywykła, ale nie rozgrzebywała już tego wszystkiego na kawałki jak nieapetycznego dania, którego i tak koniec końców nie mogła strawić. 

I pomyśleć, że żeby to osiągnąć wystarczyło spotkać na swojej drodze kogoś, kto będzie od niej dwa razy większym hipokrytą, a przy tym zamkniętym w swoich uczuciach trzy razy bardziej niż ona. Naturalnie — musiał to być Snape. Cholerny Severus Snape. 

~

Harry i Ginny wcale nie byli niezainteresowani tym, gdzie podziała się ich przyjaciółka. Zauważyli dość szybko, że zamiast do nich, wróciła do Snape’a, ale towarzystwo skutecznie zajęło ich uwagę, a Seamus faktycznie miał w rękawie masę fascynujących anegdot, których dzięki prowadzeniu baru posiadał niezliczoną ilość.

Z czasem jednak grupa rozpierzchła się nieco i podzieliła tak, że jedynie George, Lee, Dean, Harry i Neville byli skupieni na jego opowieściach. Dzięki temu Ginewra z łatwością usłyszała cichy, skierowany najwyraźniej wyłącznie w stronę Alicji komentarz Katie:

— Merlinie, z jednej strony nie mogę na to patrzeć, a z drugiej nie mogę przestać…

Szybkie spojrzenie za wzrokiem starszej dziewczyny przyprawiło rudowłosą czarownicę o krzywy uśmiech. Zdziwiło ją, że kiedy Hermiona z nimi była, nikt nie poruszył tematu jej związku z ich byłym nauczycielem, chociaż ludzie mieli tendencję do powstrzymywania się od komentarzy w obecności zainteresowanych — i w tym przypadku nie było inaczej.

— Wiem! — odparła szybko Spinnet. — Bo to tak dziwne, że… nie wiem, jakby wcale.

— A ja tam jej zazdroszczę — wtrąciła Ginny.

Katie, nieco zaskoczona, że młoda Weasleyówna podsłuchała ich cichą wymianę zdań, posłała jej przepraszające spojrzenie.

— Och, nie ty jedna — stwierdziła niespodziewanie. — Znaczy nie Snape’a, tylko… — Ginny roześmiała się z zakłopotanej miny ciemnowłosej kobiety, wyłapując zaciekawione spojrzenie Hanny. — Oj wiesz, co mam na myśli!

— Ja cię rozumiem — dodała blondynka uczepiona ramienia Longbottoma, któremu posłała przelotne spojrzenie. — Przykro mi, kochanie, wiem, że to nie twój ulubieniec.

Neville nie odpowiedział, jedynie krzywiąc się w odpowiedzi na słowa żony i sam posłał Snape’owi ukradkowe spojrzenie. Nie patrzył jednak na niego z niechęcią, niesmakiem, a zupełnie bez emocji. Dawno temu zresztą wyzbył się urazy — poza tym kto jak kto, ale on akurat nie był typem, który długo nosił ją w sercu.

— Wątpię, żeby poza jego wychowankami ktokolwiek go wtedy lubił — mruknęła Ginny.

Czuła lekkie wyrzuty sumienia, że obgadują ich w tak ostentacyjny sposób, ale zdecydowanie wolała brać udział w tej konwersacji i ukrócić ewentualne szykany niż nie być ich w ogóle świadoma. I wiedziała, że gdyby Hermiona się przejmowała — a pewnie gdzieś w głębi i tak to robiła — byłaby jej wdzięczna. A przynajmniej lubiła tak myśleć. Poza tym… kto nie lubił niegroźnych plotek?

Zwłaszcza, że damska część towarzystwa zdawała się doceniać pewne bardzo szczególne aspekty związku ich koleżanki ze starszym czarodziejem.

— No właśnie o to chodzi — dodała Katie. 

— W życiu bym nie powiedziała, że widok kogokolwiek z nim będzie najsłodszą rzeczą na świecie — przytaknęła jej Alicja.

Ginny aż uśmiechnęła się, kiedy jej wyrzuty sumienia rozpłynęły się ze słodyczą drinka, który właśnie upijała.

— Prawda? — zapytała Katie nieco rozmarzonym głosem. — Chociaż nie powiem… Jak się dowiedziałam to o Merlinie. Myślałam, że padnę.

Wykrzywiła twarz w wymownej minie, która jednak szybko przybrała łagodniejszy wyraz.

— Ja na przykład nic nie wiedziałam, więc mnie to aż ciarki przeszły jak ich dziś razem zobaczyłam… — stwierdziła Susan. — Ale w sumie ciężko się nie zgodzić. Dziwne to, ale całkiem słodkie.

— Masz też takie śmieszne ciarki, prawda? — zapytała podekscytowana Katie, rozbawiając tym stojące dookoła kobiety.

Tylko kobiety — Seamus, który chwilę temu wyłapał, że nie-tak-znów-subtelne plotkary w ogóle nie doceniają jego żartów czekał, aż zobaczą jego teatralnie oburzoną minę, która powoli przybrała poważnie zaskoczony wyraz.

— Wy żartujecie, prawda? — zapytał w końcu, a Harry i Ginny spojrzeli na niego jednocześnie i z identyczną miną, sugerującą, że dla jego własnego dobra lepiej, żeby uważał na słowa. — Ja to mam same mieszane uczucia, ale zdecydowanie nie nazwałbym tego słodkim.

Skrzywił się nieznacznie, ale Angelina szybko miała ukrócić jego potencjalnie krzywdzące wypowiedzi.

— To dlatego, że jesteś emocjonalnie upośledzony — powiedziała groteskowo protekcjonalnym tonem i poklepała niskiego czarodzieja po ramieniu.

Ten obruszył się, marszcząc brwi, co przyprawiło zarówno Susan jak i Katie o cichy chichot.

— Nie tylko emocjonalnie — dodała Ginny, krzyżując ramiona na piersi.

— Ale wiesz… — usłyszała i zerknęła na Deana, który wyglądał, jakby w ostatniej chwili miał rozważyć milczenie. — To dalej Snape. Ten Snape.

Ginewra uniosła pytająco brew i pokręciła pobłażliwie głową. Oczywiście, że faceci tego nie ogarną, pomyślała.

— Na tej samej zasadzie, to Hermiona. Ta Hermiona — dodała, mimikując lekceważąco ton byłego chłopaka. — Znasz rozsądniejszą osobę?

— Tylko dlatego te uczucia są takie zmieszane — mruknął Seamus pod nosem.

— Zmieszane — powiedziała głośniej Angelina — to mogą być drinki w tej waszej spelunie. Oni są po prostu słodcy. A wy — wskazała ich po kolei palcem — zazdrośni.

Ciemnoskóra czarownica posłała Ginny chełpliwe spojrzenie, a ta uśmiechnęła się, zadowolona, że jej bratowa miała odpowiednią ilość oleju w głowie i gadane, żeby pomóc jej z niewyparzonym językiem Seamusa.

— Odpuść, stary — dodał rozbawiony George. — Babskich uczuć nie zrozumiesz.

— Popatrz na nich — wycedziła jego młodsza siostra, unosząc wyzywająco brew — i miej czelność zaprzeczyć.

Nie miała pojęcia, jak perfekcyjne wyczucie czasu posiadała, ale po tym, co zobaczyła, zaczęła zastanawiać się, czy nie powinna pobawić się w przepowiadanie przyszłości — w momencie, w którym skończyła mówić, sama oglądnęła się i odszukała Hermionę w tłumie. Stała tyłem do nich, z ramieniem ułożonym na plecach Snape’a, który sam obejmował jej pas. Odwracała akurat głowę, uśmiechnięta od ucha do ucha, a mężczyzna spojrzał na nią wtedy, kiedy ona już nie patrzyła na niego — a sposób, w jaki to zrobił, rozpuścił serca wszystkich patrzących w ich stronę czarownic.

Katie, Susan i Alicja westchnęły rozczulone, Hanna i Luna, która nie była zainteresowana wtrącaniem się do konwersacji, uśmiechnęły się do siebie, śmiejąc jednocześnie ze swoich partnerów, a Ginny i Angelina wymieniły zadowolone spojrzenia.

— Możesz próbować — zakpiła ta ostatnia, czemu rudowłosa kobieta szybko przytaknęła.

— Pogódź się z tym, każdy zasługuje na kogoś takiego — dodała, zerkając na brata. — A fakt, że mówimy tu o Snapie źle świadczy jedynie o reszcie z was.

George wywrócił oczami, a Seamus i Dean wymienili pobłażliwe, nieco oburzone spojrzenia. Harry’ego bawiła nieco cała ta sytuacja i pozazdrościł przyjaciółce tego, co on i Draco mieli, kiedy ich związek wyszedł na jaw. I chyba tylko z tego powodu uciekł się do nieco złośliwego zagrania na nerwach Ginewry.

— Ginny, a jak tam twoje randewu? — zapytał zaczepnie i wymownie uniósł brew.

Rudowłosa kobieta posłała mu wściekłe spojrzenie.

— Nie wiem, o czym mówisz — mruknęła. 

— Rande-co? — wtrącił George, unosząc pytająco brew, ale został kompletnie zignorowany zarówno przez swoją siostrę, jak i niedoszłego szwagra.

— Mam ci przypomnieć? — zapytał Potter, zerkając na nią wyzywająco, a Ginny zmrużyła oczy, pytając złośliwym tonem:

— Zazdrościsz, bo poszliście z Draco w odstawkę?

Harry uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową z teatralną miną. Dlatego nigdy im nie wyszło — znali się jak łyse konie i byli w stanie przewidzieć niemal każdą swoją reakcję. Jak rodzeństwo, najlepsi przyjaciele; nie jak para. No i Potter jak się okazało nigdy nie lubił płci przeciwnej, ale to była sprawa drugorzędna.

— Nie wiem, o czym mówisz — stwierdził groteskowo.

— Przepraszam, siostra, ale że niby z kim się spotykasz?

George popatrzył na dziewczynę wyczekująco, a Harry zaśmiał się pod nosem nie mając jednak zamiaru wyjawić, z kim siostra Weasleya spotkała się na randce — choć niezmiernie śmieszył i jednocześnie zaskakiwał go fakt, że był to Winston Pratney. Był od niej sporo starszy, owszem, ale przede wszystkim nie wydawał się w ogóle w typie młodej kobiety. Kompletna rozbieżność charakterów, choć jak historia pokazała już kilkukrotnie — to o niczym nie świadczyło. 

— Byliśmy na jednej kawie — wycedziła wściekle Ginewra. — JEDNEJ. KAWIE.

— Więc wybrałaś już suknię ślubną? — zadrwił Potter, zarabiając tym szybki cios pod żebra.

Jego nagły, cichy jęk zagłuszyły śmiechy stojących dookoła czarownic i zawiedzione prychnięcie George’a, któremu nie dane było się dowiedzieć, z kim umawia się jego siostra. 

Mimo wszystko Harry naprawdę liczył, że wyjdzie z tego coś dobrego. Ginny na to zasługiwała, a Winston był naprawdę porządnym człowiekiem — tylko Potter wiedział, ile serca, czasu i pracy obcy, teoretycznie, mężczyzna włożył w proces, który go nie dotyczył; w pewnej chwili w dodatku zachowując się, jakby fakt, że ktokolwiek mu za coś płacił, nie miał żadnego znaczenia. Bo i tak przestał w pewnej chwili go mieć — zwłaszcza odkąd mężczyzna oświadczył, że nie będzie więcej pobierał od nich należności, o czym jednak Harry nikomu poza Narcyzą się nie przyznał.

~

Mimo początkowych zgrzytów — a raczej nieudanych prób sabotażu ich dobrego humoru — wszyscy wydawali się naprawdę dobrze bawić. Niewielka część gości zmyła się relatywnie wcześnie, wracając do swoich domów i obowiązków, a Ci, którzy pozostali, podzielili się na mniejsze grupy, rozpierzchując po atrium i wypełniając przystrojony hol po brzegi.

Hermiona szybko odłączyła się od Severusa, chcąc mimo wszystko iść za jego radą i wykorzystać ten dzień, aby nadrobić zaległości i porozmawiać z osobami, z którymi nie utrzymywała na co dzień kontaktu. Owszem, po pewnym czasie czuła przesyt żenujących żartów Seamusa i docinków, które posyłał mu Dean, ale wtedy z pomocą — o dziwo — przychodziła Luna, a słuchanie o przygodach, które przeżyli z Rolfem podczas zbierania materiałów do wspólnej książki, było tak fascynujące, że mogła spokojnie odciąć się od wszystkiego innego.

Snape stracił ją z oczu na długą chwilę, wiedząc, że dopóki była w towarzystwie Pottera i Weasley względnie nic jej nie groziło — przynajmniej w kwestii perspektywy napotkania sępów, hien czy innych padlinożernych stworzeń ludzkich zwanych dalej dziennikarzami. Sędzia Magnus również gdzieś się ulotnił, a Severus nie mając lepszej alternatywy, oddał się milczącemu przysłuchiwaniu historiom i rozmowom otaczających go nauczycieli, które na całe szczęście nie wymagały od niego absolutnie żadnego wkładu energii i zainteresowania.

Z tego dokładnie powodu zdarzało mu się też coraz częściej patrzeć na zegarek, a świadomy upływającego czasu w pewnej chwili zorientował się, że będą wkrótce zmuszeni opuścić Ministerstwo i wrócić do Hogwartu na coroczny apel. Niezwłocznie, ale dyskretnie, poinformował o tym Minerwę, która skinęła jedynie głową, również kontrolując godzinę i zarządziła spokojną ewakuację — a Snape wykorzystał okazję, aby uwolnić się od nużącego otoczenia i ruszył na poszukiwania Granger.

Nie uszedł jednak nawet dwóch kroków, kiedy napotkał na swojej drodze kogoś innego. Ciemnowłosy czarodziej z wyblakłą już blizną na czole, kierował się w pojedynkę w stronę baru — a przynajmniej tak początkowo Severus myślał.

— Potter — mruknął pod nosem, ale na tyle głośno, aby przyciągnąć uwagę.

— Właśnie do pana szedłem — przyznał Harry, po czym skinął głową starszej czarownicy, która pojawiła się za plecami Snape’a. — Pani dyrektor. — McGonagall odpowiedziała identycznym gestem, uśmiechając się do byłego wychowanka. — Chciałem jeszcze coś powiedzieć Hermionie, zanim wrócicie do szkoły.

Ciemne brwi Snape’a momentalnie ściągnęły się ku sobie, a jego spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w stronę Minerwy, kiedy Potter rozglądnął się dookoła w poszukiwaniu swojej przyjaciółki.

— Była z tobą — powiedział Severus, ponownie zerkając na młodego czarodzieja i uniósł groźniej brew. — Właśnie po nią szedłem.

Czoło Harry’ego zmarszczyło się w zaskoczonym wyrazie.

— Mówiła, że wraca do was… — mruknął.

— Może w takim razie poszła do toalety — stwierdziła McGonagall roztropnie. — Na pewno zaraz wróci.

— Poszła — przyznał Potter. — Wcześniej, razem z Ginny, po tym jak powiedziała, że zaraz będziecie się zbierać. Ale Ginny wróciła, mówiła, że Hermiona już do was poszła…

Harry wyglądał na zdezorientowanego, co z kolei zaniepokoiło Snape’a — a oboje ich dodatkowo zaskoczył fakt, jakie emocje dostrzegli u siebie nawzajem. Minerwa przyglądała się im, nie do końca wiedząc, czy powinna uśmiechać się na reakcję któregokolwiek z nich; jako jedyna najwyraźniej wierząc, że nawet jeśli Hermionie przyszłoby wpaść na kogoś niechcianego, z pewnością by sobie z nim poradziła. Jak miało to miejsce wielokrotnie. Nic dziwnego jednak, że zarówno Severus jak i pan Potter chcieli jej tego po prostu oszczędzić.

— Zero poczucia odpowiedzialności — warknął Snape, spoglądając na Harry’ego, który zdążył jedynie uchylić usta w zaskoczonym wyrazie. — Niektóre rzeczy jak widać wcale się nie zmieniają.

Kiedy wysoki czarodziej odszedł, nakazując gniewnym spojrzeniem pozostać młodszemu mężczyźnie na miejscu, Potter rozłożył pytająco ramiona i pokręcił bezsilnie głową. Tak jakby była w tym jakakolwiek jego wina.

— To by było na tyle jeśli chodzi o jakiś rozejm — mruknął pod nosem.

Minerwa zmierzyła go kątem oka i uśmiechnęła się pobłażliwie.

— Nie obwiniaj się, mój drogi — powiedziała, odprowadzając wzrokiem plecy przyjaciela, który znikał w tłumie. — Myślę, że ilość gryfonów, którą Severus mógł do siebie dopuścić, już się wyczerpała. Na długi czas.

Młody czarodziej wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze swoją byłą opiekunką i parsknął śmiechem, widząc jej minę. Oczywiście oboje mieli świadomość, że nikt nikogo o nic nie oskarżał, a zachowanie Snape’a wynikało ze szczerej troski o Hermionę — co Harry uznał za całkiem urocze, Minerwa za wciąż niecodzienne, ale zrozumiałe, a sam zainteresowany miał ochotę wyprzeć; ale nie zrobił tego, w ostatniej chwili orientując się, że nie miałoby to najmniejszego sensu.

Odnalezienie jej nie zajęło mu wiele czasu. Miał zresztą całkiem mocne podejrzenie, dokąd mogła się udać i wystarczyło, że pozwolił nogom po prostu się prowadzić. Podszedł powoli do uchylonych na oścież drzwi do bocznej sali tuż przy szczycie atrium i zgodnie z oczekiwaniami zobaczył znajomą sylwetkę na końcu długiego pomieszczenia — objętą własnymi ramionami, wpatrzoną w kamienną tablicę za taflą spokojnie pracującej fontanny.

Severus wcisnął dłonie do kieszeni, chwilę przyglądając się nieruchomej Hermionie i dając jej jeszcze chwilę samotności. Zwłaszcza dziś chciał jej dać wszystko, czego potrzebowała i to, czego nie wiedziała nawet, że chciała — co w jego języku miało symbolizować jedno z uczuć, jakie nauczył się przy niej odczuwać bez wstydu. Dumę. 

Gdyby Hermiona odwróciła się wcześniej, dostrzegłaby pewnie wzrok pełen pochwały i ledwo widoczny uśmiech, majaczący w kącikach wąskich ust. Choć Snape nie lubił chwalić dnia przed zachodem słońca, Granger najgorsze miała już za sobą. Mógł równie dobrze po prostu przyznać, że spisała się całkiem dobrze — a zdecydowanie powyżej oczekiwań. I mimo, iż wiedział, naturalnie, ile było w tym jego zasług, pierwszy raz grymas na jego ustach nie był przesiąknięty samozadowoleniem. Było w nim za to coś, co od kilku dni napastliwie męczyło jego umysł.

Podszedł do niej w końcu, cicho stając za jej plecami i choć widział, że Hermiona posłała mu przelotne spojrzenie przez ramię, sam nie spojrzał w jej kierunku. Zerknął za to obojętnie na kamienną płytę zawieszoną za ścianą wody, lawirując przez moment wzrokiem po znajomych nazwiskach.

— Zmęczona? — zapytał w pewnej chwili, a Hermiona słabo skinęła głową.

— Spodziewałam się, że będzie gorzej — przyznała, nie patrząc jednak w jego kierunku.

— Dzień się jeszcze nie skończył — prychnął Severus, słysząc ciche prychnięcie obok siebie.

Chwilę stali w ciszy, patrząc na cienkie strumienie wody, raz po raz wypuszczane w powietrze i spadające z cichym pluskiem z powrotem do niewielkiego basenu okolonego niewysokim, marmurowym progiem.

— Zawsze chciałam móc tu stać i nie płakać — przyznała cicho kobieta. — I nigdy nie sądziłam, że tak się stanie.

Snape zmarszczył brwi, nie odpowiadając od razu.

— Mówiłem ci, wszystko wymaga czasu — stwierdził w końcu pod nosem.

— Czasu — powtórzyła szybko — i pomocy.

Spojrzał w końcu na nią, widząc, że zadarła na niego spojrzenie rozświetlone lekkim, wzruszonym uśmiechem. Zlustrował jej twarz powoli, czując dziwne, przemożne pragnienie, żeby dotknąć skóry na jej policzku, która była niezwykle gładka i aksamitna, a jednocześnie przyjemnie ciepła; nigdy za chłodna, nigdy nawet odrobinę.

— Chodź — polecił po chwili, wskazując brodą wyjście. — Bo zaraz się rozkleisz i wszystko zaprzepaścisz.

Hermiona zaśmiała się cicho pod nosem, rzucając ostatnie spojrzenie na wyryte w skale epitafium.

— Łzy radości się nie liczą — stwierdziła.

— Łzy to łzy, Granger — przerwał jej szybko Snape. Pozwolił, aby młoda kobieta wsunęła dłoń pod jego zdrowe ramię, a kiedy objęła je, mocno zaciskając palce na materiale jego szaty, dodał kwaśno: — W żadnym przepisie nie widziałem, żeby ktokolwiek je w jakikolwiek sposób dzielił.

— Skąd w takim razie wiesz, że nie zrobiłoby to różnicy? — zapytała krnąbrnie, jedynie szerzej się uśmiechając, kiedy mężczyzna posłał jej ostre spojrzenie.

Pokręcił z teatralnym poirytowaniem głową, słysząc cichy chichot koło siebie.

— Potter cię szukał — powiedział poważniej, kiedy dochodzili do wyjścia.

Hermiona spuściła głowę, uśmiechając się poza zasięgiem ciemnych oczu.

— Pewnie już się stęsknił — mruknęła pod nosem.

Ciemnowłosy czarodziej wywrócił oczy ku sklepieniu na jej kolejny cichy śmiech i wyprowadził kobietę z salki, układając dłoń na jej lędźwiach, kiedy mijali próg. Pozwolił, aby pożegnała się z Harrym — zaproszona przez niego na za kilka dni do jego klitki zwanej mieszkaniem — i poczekał cierpliwie, aż uściska również Ginewrę, która widząc przyjaciółkę kierującą się do wyjścia, od razu podeszła do nich szybkim krokiem.

— Czekam na list ze szczegółami randki — poprosiła szeptem Hermiona, uchylając się przed oburzonym wzrokiem Ginny, w którym majaczyła jednak speszona przekora; równie widoczna co rumieńce na jej piegowatych policzkach.

Młoda nauczycielka posłała jej szeroki uśmiech, podchodząc w końcu do Severusa i ponownie ujęła jego ramię, kierując się za resztą kadry do sali teleportacyjnej. Tym razem czuła się o wiele dziwnej, idąc z nim pod rękę — dostrzegła błysk lampy gdzieś z boku, a szybkie spojrzenie w tamtą stronę nieoczekiwanie natrafiło na ostentacyjnie wyróżniającą się postać Rity. Hermiona wyprostowała się, mocniej przywierając do ramienia Snape’a i uniosła podbródek, nie zamierzając opuszczać atrium niczym szczur. W końcu nie uciekali. Przed nikim.

Dotarli w końcu do pomieszczenia i podeszli do kominka, który otworzył dla nich ten sam pracownik Ministerstwa; najwyraźniej tego dnia pełniący wyłącznie tę funkcję. Przeszli przez teleport jako ostatni, zamykając pochód, który bezpośrednio z gabinetu Minerwy skierował się na dziedziniec, gdzie według planu mieli już czekać na nich uczniowie — zaopiekowani przez pozostałych w Hogwarcie nauczycieli i Argusa Filcha.

Kiedy stanęli na dziedzińcu — otoczeni przez znajome widoki, odgłosy i zapach świerkowych lasów, który niósł wiatr z doliny — Hermiona przysunęła się dyskretniej do Severusa, lekko opierając policzek o ramię znajdujące się tuż obok jej twarzy.

— Moi drodzy — usłyszeli głos Minerwy. — Jak co roku zbieramy się, aby upamiętnić śmierć wszystkich poległych w bitwie, ale i wszystkich tych, którym zawdzięczamy nasze życia, pokój oraz możliwość bycia tutaj, w tej szkole. Szkole, która przetrwała po dziś dzień dzięki poświęceniu, ale i wytrwałości tych wszystkich, których dziś tu z nami nie może być.

Hermiona poczuła dreszcz, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa i zmarszczyła brwi, wsłuchując się w wyraźnie zmęczony, ale poruszony ton starszej czarownicy.

— Jak co roku wspólnie złożymy hołd za przeszłość, trudną przeszłość — ciągnęła dyrektorka, podkreślając dobitnie swoje słowa — z którą przyszło się nam pogodzić. Którą musieliśmy zaakceptować, zaadaptować — dodała, zerkając przelotnie na Severusa — a bez której nie byłoby naszej przyszłości. Przyszłości jasnej, wolnej. Naszej. Takiej, jaką sami sobie ukształtujemy. 

Tym razem to Snape nieznacznie się skrzywił. Do tej pory był tak skupiony na Granger i jej problemach, emocjach i uczuciach, że kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że i dla niego ten rok był inny. Zawsze udawał, że rocznica zupełnie na niego nie działała; wmawiał to sobie i wszystkim dookoła, w pewnej chwili nawet samemu w to wierząc. Ale nie było to prawdą. 

Przez nią — emocjonalnie niestabilną czarownicę, która uczepiona jego ramienia wpatrywała się jak zaklęta w Minerwę — zrozumiał, że i on musiał pogodzić się ze swoją przeszłością, a to, co robił do tej pory było czystą hipokryzją. Wypominał wszystkim, że życie nie jest sprawiedliwe, jednocześnie wyżywając się i odreagowując ten fakt na każdy możliwy sposób. Co nie było w żadnym stopniu “godzeniem się” z rzeczywistością, a marną próbą zrzucenia z siebie tej odpowiedzialności. 

— Wykorzystajmy tę okazję do refleksji nad tym, jaką wartość mają przeszłe zdarzenia — ciągnęła McGonagall, rozglądając się po tłumie. — Jakie cenne lekcje możemy z nich wyciągnąć. Ile wiedzy ze sobą niosą i jak tę wiedzę możemy przyswoić — dodała, uśmiechając się wymownie — żeby dla samych siebie zbudować lepsze jutro.

Musiał to zrobić. Chciał to zrobić. Pierwszy raz naprawdę miał dla kogo i pierwszy raz rozważał, że tym kimś mógł być też on sam. 

Zrozumiał to w momencie, w którym dotarło do niego, że istniała szansa, że Granger go kochała. Jeśli rzeczywiście tak było — chciał, żeby była jego przyszłością. Dlatego musiał pogodzić się ze swoim kawałkiem przeszłości, zamiast udawać, że już to zrobił. Dla niej musiał skończyć z byciem hipokrytą, musiał nauczyć się żyć z tym, co ma. Zaakceptować. Zaadaptować. 

Tak, pomyślał. Czas najwyższy przestać być hipokrytą.

Usłyszeli nagle donośny dźwięk dzwonu i oglądnęli się za siebie, zerkając na drzwi do zamku, które uchyliły się na oścież kierowane zaklęciem spod różdżki Minerwy. Za ich skrzydłami dostrzegli dwa kamienne posągi — magicznie ożywione, przyodziane w pełną zbroję, każdy z włócznią w jednej ręce i mieczem w drugiej. Rozpoczęły jednostajny marsz w ich stronę, a każdy ich krok roznosił się coraz cięższym, donośniejszym echem po dziedzińcu. Hermiona mocniej ścisnęła dłoń na ramieniu Snape’a, który posłał jej przelotne spojrzenie, szybko jednak kierując je z powrotem na strażników.

Podeszli powoli do piedestału na środku dziedzińca, na którym na co dzień ustawione były cztery łuki połączone ze sobą murowanymi filarami i ustawili się po obu stronach, łącząc przed sobą dłonie. Miecze skierowane w niebo miały symbolizować hołd dla zmarłych, a włócznie rytmicznie stukające w kamienną posadzkę stanowiły źródło pomyślności dla żyjących — podobnie, jak każde z sześciu uderzeń reprezentowało kolejny upływający rok.

Severus poczuł, że wraz z każdym kolejnym wybiciem, ciało koło niego się wzdryga i spiął ramię, czując, że dłoń Hermiony odpowiedziała natychmiast, mocniej zaciskając się na materiale jego surduta. Kiedy ostatnie iskry potoczyły się po dziedzińcu, zaczarowane posągi wspięły się na niewielki cokół, stając przodem do siebie pod murowanymi łukami i skrzyżowały przed sobą miecze, zastygając w dumnej pozie. Nad ich głowami, na szczycie połączonych ze sobą kolumn, pojawił się korzeń, z którego powoli zaczął rosnąć bluszcz z białymi różami. Zsunął się leniwie po filarach, obrastając go dookoła, aż dotarł do kamiennego piedestału pod stopami strażników, gdzie uformowały się dwa wieńce — czerwony na znak przelanej krwi oraz biały na znak niewinności.

Wznieśli różdżki, wypuszczając z nich po cienkiej strużce niebieskawego światła, aż w końcu Minerwa skinęła wszystkim głową na znak, że mogą się rozejść i ruszyła w stronę drzwi do zamku, mijając Hermionę i Severusa z lekkim uśmiechem na ustach. Kiedy wszyscy zniknęli w szkole, udając się na wczesną kolację, młoda kobieta wyswobodziła ramię i ponownie wyciągnęła przed siebie różdżkę. W jej drugiej dłoni pojawiło się magicznie zmniejszone pudełeczko, które po przywróceniu rozmiarów okazało się ochraniać zwykłą, pojedynczą świecę.

Gryfonka podeszła do posągów i zapaliła ją, mocując na cokole pod stopami zastygłych strażników, którzy za kilka dni mieli wrócić na swoje miejsca.

— Zostanę tu jeszcze chwilę, jeśli nie masz nic przeciwko — powiedziała cicho, kiedy podniosła się z kolan i stanęła obok Snape’a, łącząc dłonie przed sobą.

Mężczyzna spojrzał na nią, a jego brwi ściągnęły się mocniej ku sobie. Nie odpowiedział, a ponieważ jego towarzyszka na niego nie popatrzyła, nie zauważyła spojrzenia, z jakim zlustrował jej twarz. Odwrócił głowę, zaciskając mocniej dłonie w kieszeniach i wpatrzył się w knot powoli palącej się świecy, dopiero po chwili wychwytując kątem oka, że Granger na moment obróciła ku niemu głowę.

Został. Tak po prostu. Bez zbędnego komentarza, bez tłumaczenia, że ma na to czas, że nigdzie mu się nie śpieszy. Został tak, jak tego potrzebowała — w milczeniu, obok, patrząc w tym samym kierunku, choć jego myśli płynęły zupełnie odmiennym nurtem. Nie była pewna, czy mogła czuć jeszcze więcej — jakby jej serce było już od jakiegoś czasu kompletnie przepełnione — a on takimi momentami udowadniał, że owszem, mogła. I nie, nie miała na to zupełnie żadnego wpływu.

Może czas się z tym pogodzić? Nie miała wszelkiej mocy sprawczej, nie była w stanie naprawić, zrobić, opanować wszystkiego. Kontrolować, przewidzieć. Wiedzieć. Chciała, oczywiście. Czuła, jakby musiała; jakby tego od niej wymagano, na każdym kroku, w każdej sytuacji — a kiedy zawodziła, nawet po ludzku, z racjonalnych powodów, świat się walił na jej głowę, a ona traciła grunt pod nogami. Może więc za dużo od siebie wymagała? Może za dużą wiarę pokładała we własną nieomylność i przez to wypracowała o sobie samej zdanie, które teraz przygniatało ją swoim ciężarem? Może przyszedł czas zobaczyć w sobie człowieka, który ma prawo do błędów i pomyłek? Do niewiedzy, błądzenia? Tak, pomyślała. Chyba czas najwyższy.

Uśmiechnęła się, spuszczając wzrok na złączone przed sobą dłonie, a Snape zerknął na nią kątem oka.

— Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, że to już koniec — powiedziała.

Ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na nią pytająco, marszcząc gęste brwi.

— Koniec — powtórzył powoli, a Hermiona przytaknęła skinieniem głowy.

— Mówiłeś, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca, ale… — mruknęła, wymownie wskazując brodą słońce, które powoli i bardzo leniwie kierowało się ku horyzontowi, będąc jednak od niego jeszcze na tyle daleko, że nie zdążyło zabarwić nieba odcieniami jaskrawej pomarańczy ani czerwieni. — Wiem, to dziecinne. Ale ja sama nie wiedziałam, ile to dla mnie znaczy. — Spoważniała, marszcząc brwi i zerknęła na dłonie, które mocniej ścisnęła w nerwowym geście. — Pogodzenie się z tym wszystkim. Nauczenie się jak pamiętać i żyć, a nie jak zapomnieć.

— To nie jest dziecinne — przerwał jej Severus. — Mówiłem ci, wszystko potrzebuje czasu. — Zlustrował twarz Hermiony z wymowną miną i dodał: — Czasu, chęci i oddania.

— Mówiłeś — przyznała. —  A ja nie słuchałam.

— A trzeba było. Panna Wiem-Wszystko-Najlepiej — prychnął gorzko. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, zaskoczona nagłą falą wspomnień, jaka zalała jej umysł. — Dlatego tyle ci zeszło z przyjęciem tego wszystkiego do wiadomości. 

Szatynka przekrzywiła lekko głowę, odwracając się nieco w stronę stojącego obok Snape’a.

— Było warto — mruknęła. Zaśmiała się, widząc, że mężczyzna wywraca oczami i posłała mu teatralnie pobłażliwe spojrzenie. — Nie rób takiej miny. W końcu wyszło na twoje.

Severus poruszył brwiami, choć nie odczuł z jej słów takiej satysfakcji, jaką mógł. Pewnie dlatego, że w temacie wychodzenia na swoje wciąż było coś, co siedziało na końcu jego języka i drażniło go, nieustannie przypominając o swojej obecności. Mało kiedy pytanie tego pokroju irytowało go tak bardzo — i stwierdził, że skoro i tak podjął decyzję, lepszej okazji niż ta nie będzie miał.

— Prawie — stwierdził. — Dalej jest w tym wszystkim coś, o czym zapominasz.

Hermiona od razu zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, jednak uśmiech nie zniknął z jej ust, odbierając skonsternowanej minie powagi.

— Jest coś takiego? — zapytała przekornie.

— A nie ma? — skontrował od razu Snape.

Kobieta na moment uchyliła usta wciąż rozciągnięte w wesołej minie i przyjrzała się uważnie czarodziejowi, który lustrował ją zaciętym spojrzeniem. Jakby próbował jej powiedzieć coś, co najwyraźniej powinna zrozumieć. Ale ona nie rozumiała. I poszła już sama ze sobą na kompromis przyznając, że to nie hańba czegoś nie wiedzieć.

— Jeśli tak… — zaczęła powoli, nie przestając się uśmiechać. — To najwyraźniej zapomniałam co to jest.

Żadne z nich nie spodziewało się, że słowa które padną z ust Severusa zabrzmią w ten sposób.

— Zapomniałaś powiedzieć, że mnie kochasz?

Hermiona zamarła, przez dobrych kilka sekund wpatrując się tępo w twarz Severusa i nie poruszając przy tym ani jednym mięśniem. Uchyliła usta, nie mając na końcu języka ani jednego słowa, ani nawet cienia pomysłu, co odpowiedzieć — podczas gdy stojący przed nią czarodziej zagarnął tę umiejętność na własność, wyrzucając z siebie nurtujące go pytanie, teraz w dodatku przypatrując się kobiecie z wyczekiwaniem, ale i ciekawością.

— Skąd… — wyrwało się jej bezwiednie.

Wiedziała skąd. Głupia, naiwna kretynka. Nie przypuszczała, że sobie przypomni. Tak długo nie dawał żadnych sygnałów, tak długo… Jak długo? Jak długo wiedział? Od kiedy pamiętał? Nie miało to żadnego znaczenia. Poczuła, że jej pusty żołądek wywraca się na drugą stronę, a mimo to potrafiła jedynie patrzeć w ciemne oczy, które wierciły z nim niemiłosiernie wielką dziurę aż na wylot — przebijając kręgosłup, przez co nie miała też już oparcia w nogach, mając wrażenie, że te są jak z waty.

— Właściwe pytanie brzmi, czy to prawda — powiedział Snape.

Choć dla niego jej reakcja oznaczała jedno. Znał odpowiedź na swoje pytanie. Jej zachowanie — mina, przestraszone, winne spojrzenie i dłonie, które natychmiast złożyły się na brzuchu — powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć. Kochała go. Cokolwiek mu się przyśniło, nie było wymysłem chorej wyobraźni ani halucynacją. Było wspomnieniem. Hermiona Granger się w nim zakochała i najwyraźniej wyznała mu to przez przypadek, nie chcąc, aby o tym wiedział. Mógł jedynie domyślać się dlaczego — ale to nie zmieniało faktu, że chciał… musiał to usłyszeć.

W końcu na wszystko przychodził czas.

— Tak — odpowiedziała cicho Hermiona. — Tak, to prawda.

Ściągnięte ku sobie ciemne brwi nagle rozluźniły się, a wykrzywione w grymasie usta wyprostowały, kiedy maska opadła z twarzy wysokiego czarodzieja — a wywrócony na drugą stronę żołądek młodej kobiety wypełnił się powietrzem, jakby ulga odebrała mu cały ciężar.

W końcu.

— Severusie, przepraszam — dodała ciszej; z bezsilnością, która obezwładniła ich oboje. — Wiem, że nigdy nie chciałeś tego wszystkiego. Żadnego związku, zobowiązań… Wszystkich tych głupot i kretynizmów. — Hermiona machnęła lekko ręką, nie mając pojęcia, jak powstrzymać narastającą w głosie złość na samą siebie. — Miałam być twoim partnerem w zbrodni, miałam pomóc ci uwolnić się od tego typu problemów, od presji, a ja… Jak kretynka się w tobie zakochałam. — Zamilkła na ułamek chwili, a Snape, zastygły jak posąg, przy którym stali, po prostu na nią patrzył. — Ale nie umiałam tego powstrzymać. Musisz mi wierzyć… — Gryfonka złączyła mocniej ręce przed sobą, zadzierając spojrzenie na wysokiego czarodzieja i dodała, kręcąc głową: — W żaden sposób nie mogłam temu zapobiec.

Spojrzenie czarnych oczu stężało i przestało wyrażać cokolwiek, a powietrze w żołądku nagle zamieniło się w głazy, które przygwoździły Hermionę do ziemi. Nie mogła jednak przestać. Nie teraz, kiedy wszystko się wydało. Teraz musiała to wszystko doprowadzić do końca.

W końcu.

— Jesteś… kimś, kogo nawet nie wiedziałam, że potrzebuję — szepnęła, czując, że uśmiech sam wypływa na jej usta. — Kogo nigdy nie spodziewałam się mieć. Kogo nie sądziłam, że będę mieć. — Hermiona pokręciła poddańczo głową, a kasztanowe loki rozsypały się po ramionach zupełnie niekontrolowanie. — Nie mogłam nie pokochać tego, jakim człowiekiem jesteś, nawet… zwłaszcza, że ty sam dokładnie za to się nienawidzisz. — Obserwowała, jak na stoickiej twarzy pojawia się coraz więcej emocji, barw, uczuć i wiedziała, że musi mówić dalej. Tylko to dało jej do tego siłę. — Znaczysz dla mnie o wiele więcej niż możesz nawet sądzić. Dałeś mi coś… coś, czego myślałam, że nigdy nie poznam. Czego nie sądziłam, że doświadczę. Nie wiedziałam nawet, że tak bardzo tego chcę, a fakt, że dostałam to od ciebie… — Hermiona uśmiechnęła się czule, marszcząc brwi. — Zawsze będę ci za to wdzięczna. Zawsze — powtórzyła — niezależnie… od niczego.

Zawsze.

Jej słowa rezonowały w jego czaszce jeszcze długą chwilę po tym, jak skończyła mówić. Zawiesił wzrok na utkwionych w nim orzechowych oczach, na nerwowo poruszającej się wardze, na policzkach, które pokryły się szkarłatem od fali emocji, jaka zalała drobne ciało. I wiedział, że musi w końcu coś powiedzieć. Chciał jej coś powiedzieć.

Chciał móc jej wyznać, co czuł, ale nawet przygotowany, nawet mając w głowie setki scenariuszy tej rozmowy… nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co osiadło na jego duszy po tym, co usłyszał. Nie był mówcą, nie był romantykiem, nie potrafił też być szczery, a nie tylko sarkastyczny. Oschły, zimny. Brutalnie złośliwy, ale nie prawdziwy.

A ona mimo to go pokochała. Mimo tego, jaki był — zwłaszcza za to, jaki był — ona obdarzyła go uczuciem. A on już wiedział, że był w stanie dla tej miłości zrobić wszystko — ale dopiero teraz, kiedy o niej wiedział. Teraz, kiedy znał prawdę, nie potrafił przestać o niej myśleć. Jak pasożyt zagnieździła się w jego głowie, jak pijawka wysysała z niego to, co do tej pory uważał za wady. Za coś, czego nie będzie umiał poświęcić. Kusiła wizją niezwykle korzystnej wymiany — nienawiść za miłość, którą Granger mu obiecała w pakiecie ze wszystkim, co do tej pory posiadał.

— Nigdy więcej za coś takiego nie przepraszaj — odparł Severus po dłuższej chwili milczenia.

W jego gardle pojawiło się coś suchego przez co jego ton przybrał ostry, surowy ton — to coś miało jednak inne zadanie, chcąc podświadomie powstrzymać go od idiotycznego wyznania, jakby resztki jego starego ego walczyły z tym, co zamierzał zrobić. Kiedy jednak Hermiona uniosła na niego trzeźwiejsze spojrzenie, marszcząc mocno brwi, wiedział, że walka była skończona.

— Prawda, nigdy tego nie chciałem — przyznał oschle, czując, że złość młodej kobiety udzieliła się i jemu. Był na nią zły za to, że znów go przepraszała. Na co tym razem nie mógł jej pozwolić. — Dalej zresztą tego nie chcę. Tych wszystkich… głupot i kretynizmów. — Skrzywił się, widząc minę szatynki stojącej przed nim, ale nie było już odwrotu. — Zawsze utożsamiałem je z czymś zupełnie niepotrzebnym, z czymś, co nie miało mi przynieść absolutnie żadnej wartości. I było mi z tym dobrze — dodał, lustrując uważnie skupioną twarz Hermiony. — Było mi dobrze z tym, że to było takie… niepotrzebne.

Ale wtedy zjawiła się ona i zniszczyła cały światopogląd, jaki wypracował przez czterdzieści lat życia. Wszystko co wiedział, co znał, do czego zdążył się przyzwyczaić — legło z impetem w gruzach w momencie, w którym zaproponował jej sojusz.

I choć żałował w życiu wielu rzeczy, tego nigdy nie miał dopisać do tej listy.

— A potem zacząłem utożsamiać ciebie ze wszystkim, co takie nie było — powiedział, a oczy Hermiony zamarły w bezruchu tuż nad uchylonymi z zaskoczenia ustami. — Przyniosłaś ze sobą całą tę wartość, której miało w tym nie być. Spokój. — Snape uniósł kącik ust, dodając: — Ciszę, wbrew pozorom.

Zobaczył, jak uśmiech powoli wypływa na rozchylone usta, a nadzieja miesza się ze wzruszeniem za kurtyną szybko mrugających rzęs okalających orzechowe tęczówki. I nie umiał nawet określić skali tego, co sam w tej chwili poczuł — nieobyty w uczuciach, nieprzywykły do emocji, nie umiał poradzić sobie z tym, co działo się w jego głowie, sercu, wnętrznościach, które choć nie wyrywały się i nie ściskały tak mocno, jak u Hermiony, reagowały z równie dziwną ulgą na wyznanie, które przecież miało być takie idiotyczne. Niepotrzebne.

— Nie wiem, czego oczekujesz… — zaczął, ale tym razem nie dane mu było dokończyć.

— Niczego — przerwała mu szybko Hermiona, kręcąc mocno głową. — Nie oczekuję niczego w zamian, Severusie, dlatego nic ci nie powiedziałam. Dlatego nie przypomniałam ci o tej rozmowie. — Ścisnęła mocno dłonie złożone na brzuchu, chcąc tak bardzo, aby uwierzył w szczerość jej słów. — Nie chciałam, żebyś czuł się w jakikolwiek sposób zobowiązany, żeby cokolwiek z tym robić…

— Chyba właśnie dlatego chcę coś z tym zrobić — wtrącił Snape.

Liczył, że Hermiona już nigdy nie odwróci od niego spojrzenia — zwłaszcza, kiedy patrzyła na niego w taki sposób. Zadarła oczy, marszcząc brwi niepewna, czy aby na pewno dobrze zrozumiała sens jego słów, choć łzy zbierające się pod powiekami i uśmiech majaczący na drżących wargach sugerowały, że i tak doskonale wiedziała, co chciał jej powiedzieć.

Severus zrobił pół kroku w jej stronę, sięgając dłonią do twarzy, którą otaksował powoli i dokładnie, chcąc zapamiętać każdy jej detal — zatrzymać ten dokładny wyraz, tę konkretną paletę emocji, jaka się na niej pokazała. Emocji, które powoli, mozolnie i wciąż z trudem, ale nauczył się rozpoznawać. Nazwać. Odwzajemnić.

Zsunął dłoń w zagłębienie szyi tuż pod linią żuchwy Hermiony, czując pod palcami szybki puls przebijający się przez rozgrzaną skórę i przyciągnął do siebie jej drobne ciało. Jej ręka zacisnęła się odruchowo na połach jego szaty, kiedy złożył pocałunek na wargach, które jeszcze nigdy tak szybko mu nie odpowiedziały. 

Nigdy z takim spokojem, z takim opanowaniem — a jednocześnie z tak niepomierną pewnością; kompletnie nową, wyzutą z jakichkolwiek podtekstów, z nieposkromionej namiętności i niekontrolowanych emocji. Pełną wszystkiego, czego oboje byli już pewni, co oboje wiedzieli, czym jest — czym chcieli, żeby było. Świadomi tego, że sami nawzajem posiadali odpowiednie klucze, aby otworzyć klatki, jakie dookoła siebie latami ustawiali, ofiarowali je sobie w odpowiednim momencie i w stosownych okolicznościach — kiedy wiedzieli już, jak docenić wartość tego, co to dla nich obojga znaczyło.

Mury runęły z łoskotem, mieszając się z cichym śmiechem, jaki wydobył się z gardła Hermiony, kiedy oderwała się od ust Snape’a. Ten zmierzył ją bacznym wzrokiem, ale nie odsunął się od razu, ścierając kciukiem cienką strużkę łez, jaka spłynęła po gorącym policzku i wykrzywiając przy tym usta w grymasie.

— Mówiłem — prychnął. — Nie chwal dnia przed zachodem słońca.

Gryfonka ponownie się roześmiała, przywierając nieco mocniej do jego klatki piersiowej i starła wierzchem dłoni świeże łzy, które zebrały się pod jej powiekami.

— Sam mnie podpuściłeś — parsknęła. Zadarła jednak spojrzenie, czując, że ramię Severusa obejmuje lekko jej talię i dodała: — Ostatni raz, obiecuję.

Uśmiechnęła się czule, kiedy wąskie wargi wykrzywiły się w teatralnym grymasie, a ciemne oczy utkwione w jej twarzy zmrużyły się lekko.

— A ponoć łzy szczęścia się nie liczą — zadrwił pod nosem Snape, posyłając jej najnormalniejsze spojrzenie na całym świecie.

Jak gdyby nic się nie stało.

Jak gdyby nie zrobili ze wspomnienia najbardziej traumatycznego dnia w ich życiach czegoś, co już zawsze mieli kojarzyć tylko z tą rozmową.  

Jak gdyby nie złożyli sobie właśnie niemych obietnic, których oboje tak nienawidzili — i takich, których znaczenia jeszcze nawet nie znali.

Jak gdyby nie dali sobie czegoś, co dla obojga było bezcenne — o wartości, jakiej nie pojmowali, a która już zawsze miała być wyznacznikiem do wszystkiego innego, do każdej materialnej i niematerialnej rzeczy, jaką mieli w życiu napotkać. Nieświadomie, oczywiście, ale z charakterystycznym dla obojga pragmatyzmem, którego nie potrafili się wyzbyć nawet w odniesieniu do własnych uczuć.

I wiedzieli, że będzie im z tym dobrze.

W końcu dostali dokładnie to, czego chcieli.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 85Sojusz, Granger? – Rozdział 87 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 7 komentarzy

Dodaj komentarz