Sojusz, Granger? – Rozdział 54

Hermiona ziewnęła, przecierając oczy, pod którymi po nieprzespanej nocy zebrał się piasek i otuliła się szczelniej ramionami, poprawiając wełniany szalik. Przeraźliwy, mroźny wiatr towarzyszył jej, kiedy szybkim krokiem maszerowała ścieżką pod dobrze znane drzwi i próbował zniszczyć fryzurę, która pozostała niewzruszona pod zaklęciem ochronnym. Kobieta zmarszczyła brwi, kiedy przypomniała sobie jedno z pierwszych wyjść do Hogsmeade, kiedy była już oficjalnie “dziewczyną” Snape’a.

— Błagam — mruknął zirytowanym tonem, kiedy jej włosy po raz kolejny uniosły się niekontrolowanie pod wpływem mocniejszego podmuchu wiatru. Wiedziała, że był zły, bo Elisabeth Murphy znów zgłosiła Minerwie konieczność upomnienia go, a on musiał tego wysłuchiwać, co zawsze sprawiało, że miał podły humor. — Czuję się, jakbym spacerował w towarzystwie Meduzy. 

Hermiona zaśmiała się pod nosem.  

— To tylko wiatr — powiedziała, a mężczyzna prychnął pod nosem.

— To nie wiatr jest tu problemem — warknął.

— W porządku, jeśli tak ci to przeszkadza — stwierdziła pobłażliwie, sięgając do kieszeni płaszcza po różdżkę. — Jeszcze przestałbyś na mnie patrzeć i co wtedy — dodała pod nosem, wywracając oczami.

Niespodziewanie poczuła, że huczący dookoła nich wiatr ustał. Podniosła spojrzenie i dostrzegła, że Severus uprzedził ją i wyczarował wokół nich zaczarowaną bańkę.

— Wtedy dałbym satysfakcję Minerwie, a to ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić — stwierdził.

Zbliżył się do Hermiony, wciąż utrzymując nad nimi barierę i sięgnął do jej włosów, w których zawieruszył się samotny, złoto-brązowy liść. 

Drzwi do Nory niespodziewanie otworzyły się, zanim Hermiona zdążyła do nich dotrzeć, a Ron pojawił się w progu. Zatrzymał się w pół kroku, kiedy dostrzegł zbliżającą się przyjaciółkę i zmarszczył brwi, a po jego minie kobieta od razu dostrzegła, że coś go mocno trapi. Zbyt dobrze znała każdy wyraz na jego twarzy.

— Cześć — powiedziała, wspinając się po schodach. — Wszystko gra?

Hermiona usłyszała za plecami Weasleya głos jego matki.

— Trzymaj — mruknęła Molly, wręczając synowi niewielką, wysłużoną torbę. Ten spojrzał na nią zbolałym wzrokiem i zmarszczył mocniej brwi, pomiędzy którymi pojawiła się głęboka, wyraźna zmarszczka. — I błagam, daj znać jak już będziesz coś wiedział.

Ron skinął głową i zerknął na Hermionę, która zaniepokojona przysłuchiwała się ich rozmowie. 

— Przepraszam, pogadamy kiedy indziej — mruknął, wymijając przyjaciółkę w pośpiechu i niemal biegiem dotarł do barier ochronnych, za którymi od razu się teleportował. Młoda kobieta obserwowała jego plecy, w pewnej chwili czując delikatną dłoń pani Weasley, która dotknęła jej ramienia.

— Chodź, skarbie, zamarzniesz mi tutaj — powiedziała, prowadząc ją do środka. Kiedy znalazły się w przedsionku, Hermiona zerknęła pytająco na gospodynię, której twarz wyrażała ogromne zmartwienie i troskę. — Lavender znów jest w Mungo — wyjaśniła. — Ron odchodzi już od zmysłów i szczerze mówiąc… my też.

— Co się stało? — zapytała cicho Hermiona, czując, że coś przewraca się w jej żołądku. Nie lubiła Lavender, ale widząc zdruzgotaną minę pani Weasley i strach na twarzy Rona zaczynała się szczerze martwić. — Coś… z dzieckiem?

Pani Weasley przytaknęła słabo.

— Z każdym kolejnym miesiącem jest coraz ciężej — powiedziała cicho Molly. — Do tej pory co pełnię stawiała się do ośrodka zamkniętego, który prowadzi Mungo, ale im bliżej rozwiązania, tym to wszystko jest coraz bardziej niebezpieczne. — Kobieta zmarszczyła brwi. — Dla niej i dla dziecka.

Hermiona przymknęła powieki. Tego obawiała się usłyszeć zadając pytanie o stan Lavender, choć nie podejrzewała nawet, jak źle wyglądała sytuacja. 

— Co mówią lekarze?

— Każą być dobrej myśli — prychnęła gorzko pani Weasley. — Wiesz, jacy oni są. Mówią, że mają wszystko pod kontrolą, że będą ich obserwować, gdyby coś miało pójść nie tak, ale sama nie wiem… — Kobieta westchnęła ciężko. — Ron… Ron za wiele o tym nie mówi, a ja nie chcę naciskać. Wystarczająco go to wszystko kosztuje nerwów.

Każdy ma swoje tajemnice, pomyślała Hermiona, marszcząc brwi.

— Ale chyba podają jej eliksiry, żeby zahamować przemianę? — zapytała nieco odruchowo, kiedy tylko ta myśli pojawiła się w jej głowie. — Nie pozwalają jej chyba…

— Póki co tak było — mruknęła Molly. — Ale ponoć za niedługo dziecko będzie zbyt duże i podanie tojadu może być zbyt ryzykowne, a nawet całkiem nieskuteczne — odparła. — Dlatego chcą mieć ją pod obserwacją, nie tylko w czasie pełni. — Hermiona poczuła, że jej ciało pokryła gęsia skórka. Nie mogła znieść myśli, że jej przyjaciel musiał cierpieć, kiedy powinien cieszyć się z faktu, że zostanie ojcem. Lavender zresztą też nie zrobiła nic, żeby przez to wszystko przechodzić. — Chodź, zrobię ci herbaty — powiedziała nagle Molly, przywdziewając na twarz wymuszony uśmiech. — Zmarzłaś pewnie. Poza tym jesteś strasznie niewyraźna. Jadasz coś w ogóle? Może zrobię ci śniadanie?

— Naprawdę nie trzeba, pani Weasley — odparła szybko Hermiona, uśmiechając się słabo. — Nie chcę sprawiać żadnego kłopotu.

Młoda kobieta uniosła rękę, spoglądając na zegarek przewieszony przez nadgarstek, ale w tej chwili schody na piętrze skrzypnęły. Kilka ciężkich, szybkich kroków później w korytarzu pojawił się Harry — rozczochrany jak zawsze, ale ubrany w elegancką, ciemno-granatową koszulę wciśniętą za pas dżinsów. 

— Cześć. — Potter podszedł do niej, od razu biorąc ją w ramiona, a Hermiona przymknęła oczy, czując ciepło jego ciała. — Dobrze cię widzieć. Dasz mi jeszcze chwilę? Muszę zabrać kilka rzeczy — mruknął, wskazując schody prowadzące na piętro.

— Pewnie. Potrzebujesz pomocy? 

Harry skinął głową, posyłając ciepły uśmiech w stronę Molly. 

— Niech się pani już nie martwi, pani Weasley — powiedział, pocieszająco klepiąc kobietę po ramieniu. — Lekarz Lavender to świetny specjalista, wie co robi i nie pozwoli, żeby choć włos spadł im z głowy. 

Korpulentna czarownica uśmiechnęła się z wdzięcznością, czule dotykając dłoni młodego mężczyzny.

— Obyś miał rację, Harry. Obyś miał rację — powiedziała, jednak nie brzmiało to, jakby do końca wierzyła jego słowom. — Zrobię wam herbaty.

Hermiona i Harry spojrzeli po sobie porozumiewawczo i uśmiechnęli się jednocześnie do pani Weasley, która zniknęła w kuchni, nie przyjmując nawet ich odmowy. Potter poprowadził przyjaciółkę na piętro, kierując się do jednej z dalej usytuowanych sypialni.

— Tylko ani słowa na temat bałaganu — uprzedził.

Hermiona uniosła brew, zamierzając go wyśmiać i wspomnieć o tym, co działo się w jej gabinecie, ale wtedy Potter uchylił drzwi. Rzucone w nieładzie ubrania nie przykuły jej wzroku w przeciwieństwie do ściany, która znajdowała się za łóżkiem. Kobieta aż uchyliła usta w szoku, a ciemnowłosy mężczyzna obserwował jej minę ze szczerym rozbawieniem.

— Harry, to…

Nie potrafiła nawet znaleźć określenia, które oddawałoby dokładnie to, o czym myślała. Nad łóżkiem wisiało pełno wycinków z gazet, zapisanych niechlujnie kawałków pergaminu, a także ruchome zdjęcie Draco Malfoya. Hermiona podeszła bliżej i ściągnęła je ostrożnie, przypatrując się dobrze znajomej, bladej twarzy. Poczuła, że Potter stanął obok niej, a kiedy na niego spojrzała, dostrzegła w jego oczach zmęczenie. 

— Molly była tak dobra, że pozwoliła mi się tu zatrzymać na kilka dni, bo przecież nie mam gdzie tego trzymać w tej swojej klitce — przyznał. — Właściciel usilnie chce to nazywać mieszkaniem, ale jak nazwać mieszkaniem coś, co jest niewiele większe od klatki dla zwierząt?

Hermiona zaśmiała się cicho.

— To może czas wynająć coś większego? — zapytała, unosząc brew. — Teraz, kiedy udało ci się znaleźć kupca na dom rodziców, masz chyba trochę gotówki. 

Wiedziała, że Potter nie spieszył się ze sprzedażą domu w Dolinie Godryka ze względu na sentyment i dokładnie z tego samego powodu nie chciał w nim mieszkać. Zdecydował o jego sprzedaży przeszło trzy lata temu, zaraz po tym, jak rozpoczął pracę w Ministerstwie i kiedy nie mógł znaleźć na niego kupca — nie szukał go na siłę. Wyznał jej jednak, że nie może tam mieszkać. Nie mógłby wprowadzić się tam z myślą, że na tych samych deskach umarli za niego jego rodzice, co Hermiona potrafiła zrozumieć. Teraz jednak, kiedy finalizacja sprzedaży dobiegała końca, kobieta spodziewała się, że Potter znajdzie dla siebie odpowiednie mieszkanie.

— Ten proces to studnia bez dna — mruknął Harry i posłał jej dość wymowne spojrzenie. — Co się dało płaciłem z oszczędności, ale Pratney sowicie sobie liczy za usługi, a ja… Cóż, nie zarabiam kokosów. Zgodził się przyjąć zapłatę dopiero po procesie, głównie podejrzewam, że ze względu na moje nazwisko, więc chociaż tyle dobrego. Poza tym… — Potter zawahał się. — Wiesz, Dolina Godryka to nie jakaś ekskluzywna dzielnica. Nie dostałem za dom zawrotnej sumy.

— A co z matką Draco? — zapytała nagle Hermiona, marszcząc brwi. 

Potter prychnął gorzko, kręcąc głową.

— A co ma być? Narcyza nic nie ma. Stary Malfoy zostawił ją z niczym. Zresztą… ich majątek był kłamstwem — przyznał niespodziewanie. — Picem na wodę, niczym więcej. Wszystko co im zostało, a wierz mi, nie było tego tak wiele, jak mogłoby się wydawać, Malfoy zdeponował tak, żeby nie miała do tego dostępu — powiedział i dodał chłodniej: — Nawet po jego śmierci ona nie dostanie nic. 

Hermiona zdała sobie sprawę, że wpatrzona we własne sprawy zupełnie nie śledziła tego, co dzieje się w życiu przyjaciół. Właściwie nie mogła się do końca za to winić — Potter nigdy chętnie nie mówił o tym, jak wygląda cała ta sprawa, a Hermiona nie naciskała. Z Ronem było nawet gorzej, bo ten kompletnie zamykał się w sobie, kiedy tylko pojawiały się problemy. Poza tym dzieliła ich wszystkich odległość, a kontakt ograniczał się do listów wysyłanych raz na kilka tygodni. 

Harry zamknął nagle teczkę, do której pakował dokumenty i spojrzał na Hermionę. Podszedł do niej i wyciągnął z jej dłoni zdjęcie Draco, przyglądając się mu z lekkim, kwaśnym uśmiechem. 

— Wiem, że zabrzmi to ckliwie, ale wszystko się w końcu jakoś ułoży — pocieszyła go Hermiona. — Sam to powiedziałeś. Lavender jest pod świetną opieką, a my jesteśmy na dobrej drodze, żeby wyciągnąć Draco. A potem wszystko będzie tak, jak powinno być. Zobaczysz.

Harry podniósł na nią zmęczone spojrzenie i skinął jej głową. Oczywiście oboje zdawali sobie sprawę, że były to tylko puste słowa. Frazesy. Obietnice bez pokrycia. Nie zamierzali jednak się poddawać — Harry jak mało kto udowodnił, że raz danego słowa nie rzuca na wiatr, a Hermiona nie zamierzała zostawać w tyle skoro obiecała, że zrobi wszystko, aby mu pomóc. Przypomniała sobie nagle słowa Severusa i zmarszczyła brwi. Miał rację, pomyślała. On nie potrzebował jej obecności, nie potrzebował, żeby siedziała przy nim i trzymała go za rękę podczas wizyty u Whitlocka, a pomoc Harry’emu wiązała się z realnymi skutkami — przyjaciele doskonale zdawali sobie sprawę, że rozmowa z Hermioną może pomóc Draco wybrnąć z letargu, w jaki wpadł. Cholera, pomyślała. 

Po wypiciu herbaty, której Molly nie pozwoliła im odmówić, Harry i Hermiona teleportowali się nieopodal budynku Ministerstwa Magii, w wąskim brudnym zaułku, który śmierdział zgnilizną. Na ziemi walało się pełno starych, podartych gazet i śmieci, które para ostrożnie minęła, od razu kierując się do stojącej na uboczu budki telefonicznej. Londyn pokrywała szara, odpychająca warstwa mokrego śniegu, który zalegał w rogach ulic oraz chodników i odbierał zimie jej srogie, nieoderwalne piękno. Puch, który sypał się z nieba osiadał na betonowych fragmentach i od razu topniał, nie pozwalając nawet uformować się śnieżnym zaspom. 

Hermiona zdążyła już zapomnieć, jak wzniosły i majestatyczny był budynek Ministerstwa. Przestronny hol główny wyłożony czarnym marmurem ciągnął się aż pod Fontannę Magicznego Braterstwa, która po wojnie wróciła na swoje miejsce dzięki nowemu Ministrowi Magii, Kingsleyowi Shackleboltowi. Wysokie, zdobione złotem kolumny wspierały zaczarowane sklepienie, które pochłaniało wszystkie dźwięki tak, że kobieta nie słyszała nawet własnych kroków, które odbijały się od posadzki — odgłosy pracujących tam ludzi, którzy mijali się w pośpiechu albo rozmawiali w niewielkich grupach nikły pod przeszkloną kopułą na samym szczycie sufitu.

Winston Pratney czekał na nich w atrium. Był wysokim, postawnym mężczyzną, którego krótkie, równo przystrzyżone włosy w kolorze ciemnej czekolady lekko przypruszyła siwizna. Jasne oczy skanowały otoczenie, jakby próbowały dostrzec każdy szczegół, a Hermiona stwierdziła, że jego twarz jest nieco zbyt okrągła i wydawała się nieproporcjonalna im dłużej się na nią patrzyło. Mężczyzna skinął głową, kiedy witał się z Harrym krótkim uściskiem dłoni i mierząc Hermionę przelotnym, nieco nieufnym spojrzeniem podał dłoń i jej. 

— Goodwin skrócił nam czas widzenia i napomknął coś o zmianie procedur, więc możliwe, że nie będziemy mogli zobaczyć się z panem Malfoyem w takich warunkach, jak dotychczas — rzucił, kiedy znaleźli się przy windzie. Metalowe kraty zasunęły się za nimi, skrzecząc niemiłosiernie, a kiedy ciężki mechanizm ruszył, ciągnąc ich w górę, Hermiona poczuła, jak jej żołądek osunął się, pozostawiając nieprzyjemne uczucie w ustach. — Co jest właściwie dość zrozumiałe.

— Ze względu na proces? — zapytał Harry, a prawnik skinął głową.

— I z uwagi na udział osób trzecich — dodał, zerkając wymownie na Hermionę. Kobieta zmarszczyła brwi, co Pratney skomentował jedynie zdawkowym uśmiechem. — Proszę nie brać tego do siebie, panno Granger. Nikt nie podejrzewa, że będzie pani próbowała przeprowadzić desant, żeby odbić pana Malfoya, ale Biuro Bezpieczeństwa kocha zasadę, że ostrożności nigdy za wiele. 

— Zwłaszcza po wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku lat — stwierdził Potter, a Pratney poruszył wymownie brwiami. 

Nagle winda zatrzymała się gwałtownie, a Hermiona poczuła, że im głębiej w strukturach Ministerstwa się znajdowała, tym nerwy i stres coraz mocniej ściskały jej pusty żołądek, którego nie uraczyła tego dnia śniadaniem, opuszczając Hogwart wcześnie rano. Prawnik poprowadził ich przyciemnionym, niesamowicie klaustrofobicznym korytarzem, który z każdej strony wyłożony był jednolitym, czarnym marmurem. Na jego końcu znajdowała się pojedyncza, okrągła komnata, gdzie czekał na nich stary, kompletnie siwy czarodziej. Strzegł trzech, samotnych drzwi, ale poza nim, nie było tam nawet biurka. Hermiona zwolniła, widząc, że mężczyźnie brakuje lewego oka, ale Harry idący obok poklepał ją pocieszająco po przedramieniu.

— Różdżki — warknął strażnik, przyglądając się im złowrogo. 

— Dzień dobry, Morris — powiedział Pratney, jednak stary czarodziej nie zaszczycił go odpowiedzią. Podszedł po kolei do każdego, odbierając od nich różdżki, a Hermiona dostrzegła, że na czarnym uniformie widnieje pozłacana broszka z herbem. Strażnik nagle zatrzymał się, bacznie przyglądając twarzy kobiety, która przełknęła ślinę, zaskoczona tym, że ten nagle zbliżył do niej pomarszczoną twarz. 

Niespodziewanie czarodziej wyciągnął z kieszeni marynarki coś, co ku ogromnemu zaskoczeniu i obrzydzeniu Hermiony okazało się szklaną gałką oczną. Chuchnął na nią zupełnie nie przejmując się jakimikolwiek zasadami higieny i bezceremonialnie wsadził ją do pustego oczodołu, a młoda gryfonka ledwo powstrzymała jęk zdegustowania, kiedy oko niespodziewanie zaczęło się poruszać. Zeskanowało ją od stóp po sam czubek głowy, a strażnik jedynie przekrzywiał się, próbując ułatwić mu zadanie. Hermiona szybko zrozumiała, że to, czego doświadcza, to najprawdopodobniej część procedury bezpieczeństwa i jest zapewne sprawdzana pod kątem przenoszenia materiałów, a być może nawet ukrywania tożsamości. 

— Dwójka — powiedział strażnik ochrypłym głosem.

Odsunął się, a wraz z nim ulotnił się zapach papierosów i stęchłej wody kolońskiej. Hermiona odetchnęła głęboko, czując na przedramieniu subtelny dotyk męskiej dłoni. Zerknęła na Pratneya, który wskazał jej drzwi oznaczone złotą, ozdobnie wygrawerowaną cyfrą “2” i skinęła mu głową, podchodząc bliżej jednego z trzech wyjść. Kiedy wszyscy zostali przepuszczeni, stary czarodziej machnął w stronę wskazanych drzwi, a te uchyliły się bezgłośnie.

Po drugiej stronie jednak nie było absolutnie nic. 

Hermiona przełknęła ślinę, widząc bezdenną, niekończącą się ciemność, jaka rozciągała się przed jej oczami. Miała wrażenie, że jeśli do niej wejdzie, wpadnie w otchłań — jakby nie czekało tam na nią żadne stabilne podłoże. Żadna krawędź, której będzie mogła się złapać. Przez moment poczuła się, jakby jej nogi były z ołowiu, a ciało za nic nie chciało zbliżyć się do pustki, która sprawiała wrażenie, jakby dosłownie ją do siebie przyciągała.

Pratney przekroczył próg jako pierwszy. Hermiona czekała, aż jego postać zapadnie się, usunie w nicość — nic takiego jednak się nie stało, a mężczyzna po chwili zniknął w kompletnej ciemności. Chwilę później do drzwi zbliżył się Harry, posyłając przyjaciółce zachęcające spojrzenie, w którym jednak również krył się nikły strach. Wkroczył do środka, a Hermiona podążyła za nim czując nagły przypływ odwagi. Spięła się, kiedy przejmujące zimno otoczyło ich natychmiast po tym, jak drzwi zamknęły się za nimi z cichym odgłosem. Oślepieni i pogrążeni w absolutnej, przytłaczającej wręcz ciszy czekali Merlin jeden wiedział na co, aż w końcu bez żadnego uprzedzenia przestrzeń wokół nich zaczęła wibrować. Hermiona nie musiała nic widzieć, aby doskonale czuć, że jej ciało zaczyna tracić równowagę. Wyciągnęła ramiona, chcąc po omacku odnaleźć cokolwiek, co pozwoli jej ustać na nogach, ale nagłe szarpnięcie niemal pozbawiło ją tchu. Przymknęła odruchowo oczy, ale zanim zdążyła choćby pomyśleć o upadku, poczuła, że wszystko dookoła się uspokoiło.

Uchyliła powieki, rozglądając się dookoła i czekając, aż jej wzrok na nowo przyzwyczai się do światła. Miejsce, w którym się znaleźli było odrażające — paskudne, betonowe ściany wyznaczały granice niewielkiej celi, którą od wąskiego korytarza dzieliła błękitna, połyskująca bariera. Wyrwy po obu stronach korytarza ukazywały niewielki fragment krajobrazu, po którym kobieta zorientowała się, że muszą znajdować się w wysoko usytuowanej wieży. Nagle Hermiona wzdrygnęła się, czując, że jej pierś ściska się w spazmie niekontrolowanego płaczu. Nie rozumiała, skąd to uczucie pochodzi dopóki nie usłyszała szumu wody za plecami. Odwróciła się, z przerażeniem dostrzegając, że tuż za granicami wieży, zaledwie kilka cali od jej twarzy, w powietrzu unoszą się dementorzy.

Sparaliżowana strachem i smutkiem, jaki nagle ogarnął jej umysł kobieta usłyszała śmiech. Dobrze znany, pogardliwy śmiech, który teraz dodatkowo podszyty był absolutną niemocą. Odwróciła się, dostrzegając w rogu celi niewyraźną, majaczącą postać.

— A niech mnie — mruknął Draco Malfoy, podchodząc wolnym krokiem do dzielącej ich bariery. — Hermiona Granger we własnej osobie. — Jego głos nie brzmiał tak, jak zapamiętała. Był bezdennie pusty, nie ociekał jadem i szyderczą kpiną. — Nie sądziłem, że posuniesz się do czegoś równie żenującego.

Harry prychnął, pobłażliwie kręcąc głową.

— Sam o to prosiłeś, nie pamiętasz? — zapytał, unosząc brew. — Kazałeś się bardziej postarać, więc pretensje możesz mieć jedynie do siebie.

Hermiona nie potrafiła oderwać spojrzenia od wychudzonej twarzy Malfoya. Niegdyś przystojna, arystokratyczna twarz zapadła się, uwydatniając mocno zarysowane kości policzkowe, a cienka skóra wokół ust nadawała wykrzywionym w grymasie ustom przerażającego wyrazu. Blada skóra stała się teraz niemal papierowa, przezroczysta, sprawiając wrażenie, jakby stała przed nią sama śmierć.

— Panie Malfoy, nie mamy wiele czasu. Przejdźmy do konkretów — przerwał im Pratney bezceremonialnie, niewzruszony i najwyraźniej przyzwyczajony do zachowania Draco. — Za miesiąc odbędzie się posiedzenie Wizengamotu, pana matka i pan Potter dopełnili już wszelkich formalności, a termin z pewnością zostanie panu przekazany tak szybko, jak tylko zostanie ogłoszony. Będą chcieli pana przesłuchać jako dodatkowy składnik apelacji, którą złożyliśmy i…

— Skończcie wreszcie pieprzyć o tym procesie — warknął Draco. — Ile jeszcze razy muszę się powtórzyć, żeby to w końcu do was dotarło? 

— Tyle razy, ile będzie trzeba — powiedział ostro Harry, niemal wchodząc mu w słowo. Hermiona zmarszczyła brwi, nigdy nie słysząc takiego tonu jego miękkiego do tej pory głosu. — Zresztą mówiłem ci już, nie masz tu nic do gadania. To się dzieje, czy tego chcesz, czy nie.

Malfoy zaśmiał się, ale jego ciałem wstrząsnął przeraźliwy, oślizgły kaszel.

— Tobie powiedział to samo, czy chociaż dostałaś wybór? — zakpił, zerkając na Hermionę. 

— Nie jestem tu z przymusu — odparła kobieta. Nie spodziewała się, że zabrzmi tak żałośnie, ale najwyraźniej obecność dementorów wpływała na nią mocniej, niż sądziła. — Jestem tu, bo chcę tu być.

Stojący po drugiej stronie bariery Draco obnażył nieco zniszczone zęby i wycedził:

— Jesteś tu, bo on chce, żebyś tu była.

Machnął głową w stronę miejsca, gdzie stał Harry, a przydługie blond włosy rozsypały się w nieładzie na jego ramionach.

— Te dwie rzeczy się nie wykluczają — stwierdziła, marszcząc brwi. 

Chwilę, która przypominała wieczność, jasne tęczówki jedynie mierzyły ją oceniająco. Natrętną ciszę przerywało jedynie huczenie wiatru, które powoli wdzierało się do wnętrza wieży, powodując drgawki na ciele Hermiony.

— To jest ten moment, panie Malfoy, w którym zaczyna pan kooperować — odezwał się w końcu Pratney. — Mamy solidny materiał dowodowy, idealne warunki do apelacji i jedyne, czego brakuje w tej układance to pan i pana zeznania. Chociaż dzięki działaniom pana przyjaciół może się okazać, że i to nie będzie nam potrzebne — dodał, a Hermiona posłała mężczyźnie pytające spojrzenie i zmarszczyła brwi. Blefował?

— Pieprzysz — warknął Draco, choć po jego głosie słychać było, że zaczął się łamać. — Macie gówniany materiał i gówniane warunki, a to co robicie to zwykłe samobójstwo.

— To akurat twoja działka — mruknął Harry, unosząc wymownie brwi.

— Proszę nie podważać mojej reputacji, panie Malfoy — wtrącił Pratney, podchodząc bliżej bariery ochronnej. — Myśli pan, że jest pan jedynym człowiekiem, który opierał się takim próbom? Pracuję w tym zawodzie przeszło trzy dekady i proszę mi wierzyć, pana zachowanie jest bezcelowe. 

Malfoy nie odpowiedział. Hermiona widziała, że nie miał na to ani siły, ani ochoty, ale odniosła wrażenie, jakby nie chciał wierzyć ich słowom dla samego faktu. Jakby po prostu musiał podważać ich zdanie, bo zwyczajnie był uparty.

— To nic nie da — powiedziała łagodnie. — Niczego już nie zmienisz.

Błękitne, pociemniałe ze zmęczenia tęczówki skierowały się na nią z pustym wyrazem. 

— Nie dawajcie mi nadziei — syknął. — Nie chcę waszych żałosnych próśb, nie chcę waszych starań, nie chcę…

— Przestań chrzanić — warknęła niespodziewanie. — Chcesz powiedzieć, że ci tu dobrze? Chcesz powiedzieć, że to jest życie, na jakie zasłużyłeś? — Była zła. Czuła, że Draco zachowuje się dokładnie tak jak Severus z tą różnicą, że Malfoy na siłę próbował być jeszcze bardziej uparty. — Bo co? Bo stanąłeś po stronie rodziny, żeby ich chronić? Żeby chronić samego siebie? Bo zrobiłeś coś złego, nie mając wyboru?

Podeszła bliżej bariery, mierząc Draco spojrzeniem pełnym niezrozumienia.

— Co ty możesz o tym wiedzieć? — prychnął Malfoy, podnosząc nieco głos.

— Wiem, że katując siebie nie cofniesz czasu — odparła. — Nie masz takiej mocy. Niczego nie zmienisz. Wiem, że tak ci się wydaje — prychnęła. — Wbrew temu, co o sobie sądzisz, nie jesteś wyjątkowy. Nie ty jeden tak myślisz i wierz mi — Hermiona poczuła, że jej dłonie zadrżały — nie ty jeden się mylisz. Wiesz, jak to się nazywa? Arogancja. Głupota — wycedziła, przez zaciśnięte zęby. Malfoy zrobił agresywny krok w jej stronę, choć nie miał najmniejszej szansy się do niej zbliżyć; błękitna poświata zabarwiła się na czerwono, wibrując w akompaniamencie złowieszczego brzęczenia w momencie, w którym tylko podszedł za blisko. — Jesteś zwyczajnie głupi. Wydaje ci się, że robisz coś właściwego, że w ten sposób odkupisz swoje winy, a to zwyczajnie nieprawda. Ludzie się mylą, nawet kiedy sądzą, że tylko oni mają rację — dodała. — Nawet, kiedy myślą, że postępują słusznie.

Hipokrytka, pomyślała. Odsunęła się, czując, że brakuje jej oddechu. Zadrżała, kiedy zryw wiatru przetoczył się pomiędzy ich nogami, poruszając połami jej płaszcza. 

— Ty nic nie rozumiesz, Granger — powiedział Draco. — Jak mogłabyś coś zrozumieć, skoro…

Harry zmarszczył brwi, robiąc krok w ich stronę, kiedy nagle usłyszał głos przyjaciółki:

— To ty nic nie rozumiesz, Draco. — Gryfonka uniosła brodę, czując, że najwyraźniej Malfoy potrzebował usłyszeć słowa, które wylewały się z niej niczym z przepełnionej czary. — Twoje gnicie w tej celi niczego nie zmieni. Każdy z nas cierpi przez to, co się stało. Każdy z nas ponosi konsekwencje tej wojny i każdy z nas pragnąłby, żeby w końcu się od nich uwolnić — powiedziała. Niespodziewany odgłos bębna rozniósł się echem pośród betonowych ścian, a Hermiona zrozumiała, że kończy im się czas. — Lavender Brown została ugryziona przez wilkołaka, a jej dziecko musi przez to cierpieć. Ron już zawsze będzie musiał się nimi opiekować, do końca życia zastanawiając się, czy mógłby spędzić choć jeden dzień nie bojąc się, czy w ogóle przeżyją. Teddy Lupin, twoja własna rodzina… Został sierotą. Wychowa się bez ojca, bez matki. Do końca życia będzie się zastanawiał, czy gdyby nie Dołohow, mógłby zobaczyć chociaż ich twarze. Przytulić się do nich. Wiesz w ogóle, ile dzieci zginęło w Hogwarcie? Ile rodziców oddałoby wszystko, żeby móc znów je zobaczyć? — Hermiona zmarszczyła brwi. — Wiesz, ile z nas śni koszmary o wojnie zastanawiając się, co mogliśmy zrobić inaczej, żeby nie stracić tego, czego już i tak nie odzyskamy? Ile z nas nosi rany wojny, których nie da się uleczyć, a które dzień w dzień przypominają o tym, co się stało? — Kobieta pokręciła mocno głową. — I nie ma nic… Nie ma niczego, co możemy z tym zrobić. Nie ma rzeczy, którą da się zrobić, aby to wszystko odwrócić — dodała, czując, że jej gardło ściska się mocno. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile osób chciałoby móc w końcu żyć spokojnie. W końcu odetchnąć. Zapomnieć. Dlatego nie rozumiem… Nie potrafię zrozumieć. Masz szansę dostać coś, o czym marzy tyle osób, a ty po prostu… Po prostu to odrzucasz. — Spojrzała na Draco, który przyglądał się jej w kompletnym milczeniu i dodała niemal szeptem: — Jesteś taki głupi. 

Donośny dźwięk bębna przerwał ciszę, jaka na moment zapadła w wieży. Słowa Hermiony wisiały nad nimi niczym burzowa chmura, z której powoli zaczął sączyć się zbawienny deszcz — Draco Malfoy cofnął się kilka kroków, podchodząc do ściany i opadł na nią ciężko. Jego blade brwi zmarszczyły się mocno, a szczęka zacisnęła z taką siłą, że kości policzkowe niemal odstawały od jego wklęsłych, wychudzonych policzków. 

— Poniżałem cię całe życie — powiedział, a jego usta wykrzywiły się w paskudnym, gorzkim grymasie. — Poniżałem, upokarzałem… Traktowałem cię jak śmiecia. — Draco podniósł głowę, spoglądając na Hermionę. — Nienawidziłem cię bardziej niż kogokolwiek…

— Nie bardziej, niż samego siebie — wtrąciła kobieta. — To, co zrobiłeś nie ma już żadnego znaczenia. — Hermiona zbliżyła się do bariery, a cichy stukot obcasów przebił się ponad ryk wiatru i odgłosy rozgniewanego morza. — Ja ci wybaczyłam. A ty? Potrafisz wybaczyć sam sobie?

Potter uchylił usta kompletnie zaskoczony. Zerknął najpierw na Hermionę, a potem na Draco, który lustrował stojącą przed nim kobietę zdezorientowanym spojrzeniem. 

— Nie wiem — odparł Malfoy.

Chyba żadne z nich nie spodziewało się usłyszeć tak złamanego, zmęczonego głosu z ust kogoś, kto dopiero co stawiał wszelki opór przed udzieleniem sobie jakiejkolwiek pomocy.

— To lepiej się dowiedz — stwierdziła Hermiona. — Tylko się pospiesz. Nie masz już wiele czasu — dodała, a Draco podniósł na nią spojrzenie i zmarszczył brwi. — Sam słyszałeś. Machina ruszyła i nawet ty jej nie zatrzymasz.

Usłyszeli kolejny dźwięk bębna, a w następnej chwili jeden z końców korytarza ponownie zamienił się w eteryczną, bezdenną pustkę. Pratney spojrzał w tamtą stronę, kiwając im porozumiewawczo głową. 

— Czas na nas — powiedział. 

Tym razem to Hermiona ruszyła się jako pierwsza. Posłała Draco przelotne spojrzenie i nie słuchając już, co Harry na odchodnym do niego powiedział, wkroczyła w bezmierną ciemność. Jedyne o czym marzyła, to żeby przestać się w końcu trząść. Uciec. Była przytłoczona tym, co się stało. Była zmęczona, wydrążona z emocji. Doskonale zdawała sobie sprawę, że negatywne emocje, które w sobie tłumiła, były idealną pożywką dla dementorów, a rozmowa z Malfoyem tylko je spotęgowała. Dlatego właśnie musiała jak najszybciej stamtąd odejść. 

Teleportowali się do okrągłej sali, gdzie czekał na nich strażnik. Kiedy tylko pozwolił im odejść, ponownie skanując ich zaczarowanym okiem, kobieta szybkim krokiem ruszyła korytarzem, z którego przyszli. Zatrzymała się dopiero na chodniku przed budynkiem, czując jak zbawienne powietrze wdziera się do jej płuc. Odetchnęła głęboko, przymykając powieki i pozwalając ciału się uspokoić. 

— Tak, dostarczę je jak najszybciej. Do zobaczenia. — Odwróciła się, słysząc za plecami głos Harry’ego. Mężczyzna uścisnął na pożegnanie dłoń Pratneya, który zerknął w kierunku Hermiony, kiwając jej krótko głową. Skierował się chodnikiem w przeciwnym kierunku, a Harry chwilę patrzył za nim, po czym odwrócił się i podszedł do przyjaciółki wolnym krokiem. — Trzymaj — powiedział.

Wyciągnął w jej stronę dłoń, w której znajdowała się różdżka. 

— Dzięki — powiedziała cicho Hermiona, odbierając przedmiot i mocno zaciskając dłoń na drewnie, czując drętwienie palców. Powinnam była wziąć rękawiczki.

— Nie — mruknął niespodziewanie Harry. — To ja dziękuję. 

— Jeszcze nie masz za co — stwierdziła kobieta z krzywym uśmiechem. — Póki co na nic się nie zgodził.

Potter uśmiechnął się kwaśno.

— Po tym, co zrobiłaś, nie sądzę, żeby próbował dalej protestować — stwierdził. Spojrzał na przyjaciółkę, marszcząc brwi i zapytał: — Powiedz… Mówiłaś o sobie? — Hermiona zerknęła na przyjaciela pytająco. — To, o snach i ranach… 

Kobieta uchyliła usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przyznać, że mimo upływu tylu lat dalej dręczyły ją koszmary przeszłości, nie dając zapomnieć o stratach, które ponieśli? Czy, że musiała patrzeć na ból, który codziennie przypominał Severusowi o tym, czego doświadczył i że nie miała pojęcia, jak dać mu upragnioną ulgę, żeby i on mógł ruszyć do przodu?

— Nie tylko o sobie — powiedziała w końcu. Zmarszczone brwi i wahanie, jakie odcisnęło się na jej twarzy, jasno dały Harry’emu do zrozumienia, o kim jeszcze mówiła Hermiona. O kim nie wspomniała z nazwiska, a kto poświęcił równie wiele dla ich wspólnej sprawy. — Nie ma pewnie człowieka, którego w jakiś sposób to nie prześladuje, Harry. 

Potter skinął powoli głową.

— Mam nadzieję, że do Draco to dotrze — mruknął, po czym dodał z kwaśnym uśmiechem: — Gdyby tego nie zrozumiał po takiej przemowie, byłby skończonym kretynem.

— Już jest — stwierdziła Hermiona, śmiejąc się słabo pod nosem. — Jakby fakt, że o niego walczysz to było mało.

— Wydaje mi się, że niektórzy po prostu nie zdają sobie sprawy, że innym może na nich zwyczajnie zależeć — odparł Potter. — Najwyraźniej ten typ tak ma.

Hermiona miała ochotę gorzko się roześmiać, jednak nie zdobyła się na nic więcej poza słabym uśmiechem. Pozwoliła, aby Harry pożegnał się z nią czułym uściskiem, dwa razy potwierdzając, że z pewnością poradzi sobie w drodze powrotnej do Hogwartu. Cieszyła się na perspektywę zostania sama. Zbyt wiele rzeczy zaczęło do niej docierać, zbyt wiele rzeczy zaczynało nagle składać się w całość przed jej oczami.

Wracając do szkoły zaczęła powoli uświadamiać sobie, że wcale nie była taka inna od Draco. Robiła rzeczy próżnie myśląc, że nie może się mylić. Myśląc, że nie może nie mieć racji. Myśląc, że postępuje słusznie, bo przecież to ona ma rację. Wszystko na to wskazywało, niemal wszystko przemawiało na jej korzyść — a jednak nieprzyjemnie mrowienie z tyłu głowy zaczynało powoli sugerować, że być może to ona się myliła. Cichy głos podpowiadał, że to nie ona jest tutaj po właściwej stronie. Próbowała z tym walczyć, próbowała sama siebie usprawiedliwiać, choć im dłużej o tym myślała, tym mniej argumentów znajdowała, aby samą siebie bronić.

Severus ją okłamał. Okłamał? Nie, pomyślała. Zataił informację. Przypomniała sobie, jak tłumaczyła Malfoyowi, że ludzie czasem robią rzeczy myśląc, że postępują słusznie, choć zwyczajnie się mylą. Zupełnie tak, jak zrobiła to sama Hermiona — obraziła się o coś, co było kompletnie błahe, ale w jej głowie tak istotne i raniące, że dawało jej prawo, aby być złą. Sądziła, że Snape zdążył już zrozumieć, że zależy jej na jego zdrowiu. A jeśli nie?, pomyślała. Przecież słyszała słowa Harry’ego. Ludzie czasem nie zdają sobie sprawy, że komuś na czymś zależy. Dokładnie tak, jak Hermionie zależało na zdrowiu Severusa, czego ten zdawał się po prostu nie rozumieć. To nie znaczy, że miał prawo odbierać mi wybór, pomyślała gorzko. Wybór, który okazał się oczywisty i niemal nieistniejący — kiedy kalkulowała to wszystko na chłodno sama doszła do wniosku, że Snape miał rację. Sama to już zresztą przed sobą przyznała; tutaj się przydała się. Zrobiła coś pożytecznego. 

Najwidoczniej naprawdę była głupia. Głupia i dziecinna. 

Im bliżej Hogwartu była, tym mniej miała co do tego wątpliwości. Podobnie jak do tego, że wszystko to sprowadzało się do wspólnego mianownika — musiała odrzucić na bok pychę i przyznać, że popełniła błąd. Powinna przeprosić Severusa. Pośród jego ostrych słów i wściekłych spojrzeń kryła się prawda, której Hermiona nie chciała przyjąć, a która zmuszała ją do porzucenia dumy w celu ratowania czegoś, co zepsuła. 

Zanim dotarła do zamku miała już w głowie przygotowaną przemowę, w której dokładnie zamierzała wyjaśnić Severusowi, skąd wynikało jej zachowanie. Nie padało tam słowo “wina” ani stwierdzenie, że leżała ona po jej stronie — coś w niej usilnie zapierało się rękami i nogami przed tym, aby jasno przyznać, że to ona zawiniła. Uznała, że przyznanie mężczyźnie racji będzie uczciwym kompromisem, biorąc pod uwagę wszystkie argumenty, jakie ostały się po jej stronie. Starała się przy okazji nazwać we własnej głowie emocje, które towarzyszyły jej od czasu ich kłótni — a które zbierały się w niej odkąd zrozumiała, że coś się między nimi zmieniło — jednak to przerosło ją już na samym początku. Postanowiła, że ominie ten temat szerokim łukiem do czasu, kiedy nie będzie potrafiła dokładnie sprecyzować, czym to uczucie właściwie jest. Hipokrytka do kwadratu.

Kiedy zbliżała się do swojego gabinetu czuła, że chłód Azkabanu i mróz, jaki nieustannie towarzyszył im tej zimy porządnie dały jej w kość. Marzyła, aby wziąć gorący prysznic i ogrzać zmarznięte ciało, bo zaklęcia ochronne mimo wszystko nie działały tak terapeutycznie, jak gorący strumień wody. Rozpaliła płomień w kominku, nad którym wisiała pusta rama obrazu Alberta i zrzuciła płaszcz, który samoczynnie lewitował do szafy, przy okazji się osuszając. Wzięła prysznic, czując, jak razem z chłodem jej ciało opuszcza też pewność siebie — słowa z rozmowy, jaką przeprowadziła we własnej głowie z Severusem ulatniały się, zostawiając ją jedynie z poczuciem winy. Jej winy.

Jak miała przyznać się, że to ona była temu wszystkiemu winna? Jak miała przyznać się do błędu? Czuła, że słowa, których nawet nie musiała jeszcze wypowiadać już piekły wnętrze jej gardła i utknęły tam niczym kolczasty cierń. To, co wcześniej zapierało się rękami i nogami teraz wrzeszczało, próbując odwieść ją od przyznania, że po prostu przesadziła. Wiedziała, że nie jest gotowa, aby porozmawiać z Severusem. Musiała przekonać samą siebie, że stwierdzenie swojej winy nie jest ujmą dla jej gryfońskiej godności. Nie miała tylko pojęcia, jak to zrobić.

Wiedziała jednak, że był ktoś jeszcze, kto poza Snape’em zasługiwał na przeprosiny. Zrezygnowana i nieco przytłoczona swoimi własnymi myślami Hermiona skierowała kroki ku Wieży Astronomicznej, licząc, że dzięki rozmowie z Aurorą nabierze na nowo pewności siebie, która ją opuściła. Perspektywa wzięcia na siebie winy przed Sinistrą brzmiała o wiele prościej. 

— Dzień dobry — powiedziała, kiedy ciemnoskóra czarownica otworzyła jej drzwi i zaskoczona zmierzyła ją spojrzeniem. — Możemy porozmawiać?

Sinistra skinęła Hermionie głową, wpuszczając ją do swojego gabinetu. Gryfonka przystanęła przy kwiecistym fotelu i odwróciła się w stronę starszej nauczycielki, która przyglądała się jej pytająco.

— Coś się stało? — zapytała po chwili, a Hermiona odetchnęła głęboko.

— Przepraszam — powiedziała. Zaskoczona Aurora uniosła brew. — Ja… Miałaś absolutną rację. Macie prawo mieć swoje tajemnice. Nawet przede mną.

Wysoka czarownica podeszła do niej i zlustrowała ją łagodnym spojrzeniem.

— Nie przed tobą, Hermiono — odparła, posyłając ciepły uśmiech młodszej czarownicy. 

— Nie powinnam była się tak zachowywać — mruknęła Hermiona. — Po prostu… trochę mnie to zwyczajnie zabolało. — Młoda kobieta zawahała się, przygryzając dolną wargę. — To naprawdę takie dziwne, że chciałam wiedzieć? Myślałam, że ludzie, którzy są blisko dzielą się ze sobą takimi rzeczami. 

Sinistra przytaknęła, słabo się uśmiechając.

— Dlatego rozumiem, że poczułaś się zraniona — stwierdziła. — Zgadzam się, że czasem powiedzenie pewnych rzeczy wydaje się oczywiste. Tylko, że… To nie zawsze jest takie proste. 

Hermiona zmarszczyła brwi.

— Dlaczego? — zapytała nieco odruchowo. 

— Naprawdę nigdy nie stało się nic, co chciałaś zachować dla siebie, bo po prostu uważałaś, że tak będzie lepiej? Nie chciałaś nikomu o tym mówić, bo myślałaś, że sama sobie poradzisz? — Aurora uniosła pytająco brew, a Hermiona uchyliła usta. — Nigdy nie miałaś tak, że trzymałaś coś w sekrecie, bo wiedziałaś, że nie ma wyjścia z beznadziejnej sytuacji, a ostatnie, czego chciałaś słuchać, to rady innych, które myślałaś, że w niczym nie pomogą? — Hermiona nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Była zbyt zaskoczona nagłą lawiną pytań, na które w głowie kołatała się aż nazbyt oczywista odpowiedź. — Nawet jeśli tak nie miałaś, to musisz uszanować, że czasem tak jest. Czasem, kiedy nie da się nic zrobić dla drugiego człowieka, to najlepiej jest dać mu żyć w spokoju. 

Czarnoskóra czarownica przyglądała się młodej kobiecie, na której twarzy doskonale widziała zmaganie i wyrzuty sumienia, które wycisnęły na usta grymas. 

— Dokładnie to samo stwierdził Severus — mruknęła po chwili Hermiona. — Że i tak nie mogłabym nic zrobić, nawet gdybym wiedziała, więc nic było to nie dało.

Aurora przytaknęła ze zrozumieniem.

— Dlatego sama rozumiesz dlaczego rozumiem, że zdecydował się to przed tobą zataić.

— Teraz to rozumiem — odparła Hermiona, akcentując pierwsze słowo. — Wtedy po prostu wydawało mi się, że odebrał mi coś, co należało tylko do mnie…

— Wbrew pozorom wyświadczył ci przysługę — przerwała jej Aurora. — Nie zrozum mnie źle. Nie dziwię się, że to zrobił — wtrąciła gorzkim tonem i zmarszczyła brwi. — Gdybyś musiała wybierać, nigdy nie porzuciłabyś przyjaciela na rzecz Severusa. — Hermiona spuściła głowę. Próbowała nie przedstawiać tego tak dobitnie, ale wiedziała, że kobieta ma rację. W tym konkretnym przypadku, w tej sytuacji, nie mogłaby wybrać inaczej. — W dodatku… Wiesz, moim zdaniem wściekanie się na niego, że zataił przed tobą coś tak błahego zakrawa nieco o hipokryzję. — Sinistra poruszyła wymownie brwiami, a Hermiona posłała jej pytające spojrzenie. — W końcu sama masz przed nim sekret i to o wiele poważniejszy.

Hermiona nie potrafiła zdobyć się na nic więcej, niż uchylenie ust. Jedyne, czego do tej pory próbowała się trzymać to to, że Snape swoim białym kłamstwem zdeptał jej uczucia, a sama… Naprawdę była hipokrytką. Uświadomiła sobie nagle, że wina całkowicie leży po jej stronie — i żaden głos nie miał prawa wmawiać jej, że nie powinna się do tego przyznać. Jej własne słowa jak bumerang wróciły do niej ze zdwojoną siłą i sprawiły, że Hermiona poczuła się, jakby dostała w twarz. Ludzie się mylą, nawet kiedy sądzą, że tylko oni mają rację. 

Jak mogła aż tak bardzo się mylić sądząc, że ma rację? 

Jak mogła być aż tak ślepo zapatrzona w siebie?

— Muszę z nim porozmawiać — mruknęła.

Sinistra zmarszczyła brwi, przyglądając się, jak kobieta kieruje się ku drzwiom.

— Severus i Minerwa jeszcze nie wrócili — powiedziała.

Hermiona odwróciła się, posyłając jej zaskoczone spojrzenie, które szybko zmieniło się w zrezygnowany wyraz twarzy.

— Fantastycznie — jęknęła. — Stara wiedźma dostała, czego chciała. — Cienka brew Aurory uniosła się, kiedy na jej twarzy pojawił się pytający wyraz. — Jak zaczęliśmy się “spotykać”, Minerwa stwierdziła, że moje życie w końcu odbije się na Severusie — wyjaśniła Hermiona. — Że jestem młoda, mam swoje priorytety i swoje sprawy i że one nie pozwolą mi uczestniczyć w życiu Severusa, kiedy będzie mnie potrzebował. 

Hermiona pokręciła poddenerwowana głową.

— Czasem mam ochotę nagadać jej tak, żeby poszło jej w pięty, ale wtedy przypominam sobie, że jestem biedna i potrzebuję tej pracy — mruknęła Aurora, wywracając oczami. Hermiona zaśmiała się pod nosem, co jednak zabrzmiało o wiele żałośniej, niż chciała. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Sinistrą, która posłała jej łagodny uśmiech. — Nie przejmuj się nią. I, Hermiono… To, że potrzebowałaś kogoś, kto by ci pokazał, gdzie popełniłaś błąd, to coś zupełnie normalnego. Zresztą każdy czasem wyolbrzymia.

Hermiona spoważniała. Dotarło do niej, że Aurora wcale nie stała się dla niej kimś na kształt przyjaciela. Nieświadomie Hermiona zaczęła traktować ją jako kogoś więcej, kogoś, kogo miała na miejscu, a kto wypełnił lukę, którą tak bardzo pragnęła zasklepić — Aurora stała się dla młodej kobiety kimś, kto był jednocześnie przyjacielem ale i namiastką rodzica. Matki. Dlatego tak łatwo przyszło jej przyznanie się przed nią do winy i ukojenie się z tym, co zrobiła.

— Nie przejmuję się Minerwą — odparła po chwili. — Przejmuję się Severusem i przejmuję się jego zdrowiem, bo wiem, że on tego nie robi — mruknęła, po czym spojrzała na Aurorę i dodała: — I chciałabym po prostu upewnić się, że chociaż pod tym względem nie jesteście tacy sami.

Sinistra zmarszczyła brwi.

— Niestety obawiam się, że przejmowanie się niewiele zmieni — odparła.

Hermiona nigdy jeszcze nie widziała jej takiej — zrezygnowanej, słabej. Aurora wyglądała jakby się poddała, a gryfonka zrozumiała, że ona nie jest taka sama jak Snape. Ona wyglądała, jakby zupełnie nie miała w sobie siły, aby walczyć.

— Rozumiem, że nie chcesz mówić o tym, co ci jest… — Hermiona zawahała się. Ponownie tego dnia musiała zadać pytanie, na które nie była pewna, czy chce znać odpowiedź. — Ale czy możesz mi chociaż powiedzieć, czy jest aż tak źle?

Ciemne oczy okolone sińcami niewyspania skierowały się na nią z wyrazem, którego Hermiona zdecydowanie nie chciała widzieć.

— Chciałabym, żeby nie było — odparła Aurora, a młoda gryfonka poczuła, jakby coś z ogromną siłą opadło na dno jej żołądka. — Wierz mi… wykorzystałam wszystkie możliwości i teraz pozostaje mi żyć z konsekwencjami — dodała z kwaśnym uśmiechem. — Dlatego nic ci nie powiedziałam. Nie chciałam, żebyś się tym niepotrzebnie przejmowała. 

Hermiona spojrzała na wygaszone palenisko. Próbowała zrozumieć dlaczego życie bywa tak niesprawiedliwe — dlaczego ludzie, którzy okazują tyle dobroci i ciepła względem świata na koniec dnia i tak są tymi pokrzywdzonymi. Nie znała przeszłości Aurory, ale nie wierzyła, że kobieta zrobiła cokolwiek, aby zasłużyć sobie na coś, co w uszach Hermiony brzmiało jak wyrok. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że ludzie nie zawsze są tacy, jakimi się wydają, to nie podejrzewała, że można być tak zgoła innym — i nawet jeśli Aurora popełniła w życiu jakieś poważne błędy i przewinienia zdecydowanie nie zasługiwała, aby w zamian za to odebrać jej to samo życie. 

Przypominając sobie słowa o radach, których jedynym skutkiem było zirytowanie osoby, która musi ich słuchać, Hermiona powstrzymała się przed powiedzeniem jakiegokolwiek pustego frazesu. To, że było jej przykro nie znaczyło, że Aurora chciała tego słuchać. Tyle zdążyła dowiedzieć się o nauczycielce astronomii — podobnie jak Snape nie lubiła litości i żałowania. Hermiona stwierdziła jednak, że nie może nie zrobić zupełnie nic. Podeszła do kobiety i objęła ją mocno, wkładając w ten gest o wiele więcej emocji, niż planowała. 

“Przykro mi” i “Dziękuję” zlały się w krótki, wyjątkowo silny uścisk, który czarnoskóra kobieta odwzajemniła mimo początkowej niechęci. Dotarło do niej, że wrzuciła pannę Granger do jednego worka ze wszystkimi ludźmi, którzy na siłę chcą pomagać innym, a Hermiona uczyła się zdecydowanie szybciej od nich i jak widać była na tyle pojętna, że wystarczyło wytłumaczyć jej coś po ludzku, aby uzyskać dokładnie taki sam efekt, jak zatajając przed nią prawdę. Najwyraźniej ona i Severus naprawdę potraktowali ją jak dziecko — w niewielkim stopniu i z czystego przyzwyczajenia, które teraz stanęło im wszystkim w gardle.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 53Sojusz, Granger? – Rozdział 55 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 3 komentarzy

Dodaj komentarz