W noc poprzedzającą wizytę w Ministerstwie celem złożenia Wieczystej Przysięgi, Hermiona nie wróciła do siebie na noc. Nie umiała. W momencie, w którym schodziła z łóżka Severusa, zatrzymała się i zerknęła na niego przez ramię — i tak już została, po prostu siedząc z podciągniętymi pod brodę kolanami i wpatrując się w jego beznamiętny profil. Leżał obok niej, przykryty niedbale skrawkiem kołdry, wzrok tępo utkwiwszy w odrapanej dziurze w suficie i milczał, pozwalając jej po prostu być.
Nie powiedzieli sobie ani słowa przez naprawdę długą chwilę. W pewnym momencie Severus ujął szczupłą dłoń Hermiony, luźno puszczoną wzdłuż tułowia, i obrócił pierścionek zaręczynowy na jej palcu kamieniem do góry. Kobieta zerknęła na niego przelotnie, dostrzegając, że wpatruje się w błyskotkę i marszczy brwi, ale nie skomentowała jego pedantycznego zachowania.
— To naprawdę piękny kawałek biżuterii — mruknęła. Uniosła spojrzenie z ich splecionych dłoni, odnajdując pytający wzrok Snape’a i uśmiechnęła się słabo, dodając: — A zdecydowanie najpiękniejszy, jaki posiadam.
Snape zmarszczył brwi w odpowiedzi na jej słowa.
— Powiedz… — ciągnęła nieco zadziornie Hermiona. — Jubiler wybierał czy sam przyłożyłeś rękę do tej decyzji?
Zaskoczyła ją złość, jaka pojawiła się w skonsternowanym spojrzeniu Severusa. Ściął ją wzrokiem, po czym odwrócił głowę i odparł beznamiętnym, choć wyjątkowo nieprzesiąkniętym obojętnością tonem:
— To był prezent, Granger. — Kobieta zadrżała, słysząc swoje nazwisko w jego ustach, ale mimo tego ponownie się uśmiechnęła. Wciąż słabo, jednak gdyby Snape wtedy na nią spojrzał, dostrzegłby, że jej uśmiech był nieco szerszy niż ten, który widział wcześniej. — Ode mnie, dla ciebie. Osobisty.
Hermiona spłonęła rumieńcem, kiedy zrozumiała, że Severus musiał poświęcić wyborowi pierścionka więcej, niż przelotną myśl. Było coś intymnego w jego słowach, coś, co było przeznaczone tylko dla jej uszu — ten ton był skierowany tylko do niej. Uniosła rękę, odgarniając z czoła mężczyzny zapodziane, splątane kosmyki czarnych jak smoła włosów i zaśmiała się, widząc jego kwaśną minę.
— A zarzekałeś się, że nie jesteś romantykiem — stwierdziła. Cofnęła rękę, obejmując ramionami kolana i kątem oka dostrzegła, że mężczyzna wywrócił ostentacyjnie oczami. — Mogę dziś zostać?
Snape zmarszczył brwi, słysząc jej ton. Spokojny, niepewny ale jednocześnie było w nim coś, co sugerowało, że nie zakładała odmowy. Dotarło do niego jaką ewolucję przeszły pytania Granger — z niewinnego badania gruntu odnośnie jego czasu wolnego, do bezpośredniej prośby. Kiedy zrozumiała, że kiedy tylko mógł, Severus poświęcał jej choć krótki moment, zdała sobie również sprawę, że nie musi w ogóle prosić, aby to robił i przestała; a on wiedział, że wziął w ten sposób na siebie pewną odpowiedzialność za bycie dla niej odskocznią. Odwróceniem uwagi.
Musnął opuszkiem delikatny fragment miękkiej skóry na udzie kobiety, które znajdowało się w zasięgu jego dłoni i zerknął na Hermionę, która tym razem nawet nie wzdrygnęła się w reakcji na jego dotyk. Widział, że czekała na jego odpowiedź. Skinął głową, wiedząc, że w ich języku to, co pojawiało się w ich miejscu, było cenniejsze, niż tysiące bezsensownych słów — spojrzał na nią tak, żeby zrozumiała, że jego gabinet był zawsze dla niej otwarty. O każdej porze dnia i nocy. Choć z tych akurat kobieta nie korzystała; a podczas tej, którą kończyli, nie zmrużyła oka nawet na minutę.
Severus zobaczył później, jak bardzo mocno odcisnęło to na Hermionie swoje piętno i jak przerażająco dobrze kobieta opanowała umiejętność ukrywania tego faktu. Choć wróciła do swojego gabinetu, wzięła prysznic, a na śniadaniu zjadła pełny talerz jedzenia, kiedy po lunchu wspólnie z Minerwą spotkali się pod drzwiami w Wielkim Holu, młoda gryfonka tylko sprawiała wrażenie wypoczętej. Snape doskonale widział zaczerwienioną skórę wokół jej oczu i spojrzenie, które zbladło, straciło blask, do którego tak się przyzwyczaił. Uśmiechała się jednak sztucznie, odpowiadając na zagadywanie przełożonej, jakby to był kolejny, zwyczajny dzień.
— Moja droga, wszystko dobrze? — zapytała McGonagall, kiedy dotarli do punktu aportacyjnego w Londynie. Starsza czarownica złapała dłoń szatynki, którą ta podała jej do teleportacji i zmarszczyła brwi, orientując się, że cała drży.
— Tak — odparła ze śmiechem Hermiona, a Snape aż skrzywił się, widząc jak fałszywy wyraz jej twarzy się okazał. — Myślałam, że już pora porzucić rękawiczki, ale najwyraźniej taka decyzja była zbyt pochopna.
Dawno nie czuł niepokoju, ale pustka, jaką ociekał głos Hermiony — ta sama, którą przepełniony był jej wzrok — i kontrastujący z nim rozbawiony uśmiech niedocierający do orzechowych oczu, przyprawiły go o nieprzyjemne ciarki. Ukradkiem obserwował każdą jej reakcję, każdy ruch; tylko po to, aby nie dostrzec w nich nic, poza kłamstwem. Wyuczone na pamięć gesty i słowa, które nic nie znaczyły — tylko tyle widział.
Dotarli pod budynek Ministerstwa, a Severus dostrzegł, że idąca przed nim kobieta zwolniła i zadarła głowę, wpatrując się w szczyt strzelistej, starej kamienicy. Zmarszczył brwi, obserwując, jak Hermiona bez słowa ani nawet ukradkowego spojrzenia w jego stronę rusza w końcu przed siebie i podchodzi do jednej ze starych, wysłużonych budek telefonicznych, w której zniknęła Minerwa. Niespodziewanie jednak jej ciało odmówiło posłuszeństwa w pierwszym odruchu — a ona zastygła w miejscu, nie mogąc poruszyć ani jednym mięśniem.
Poczuła na plecach dłoń Severusa i otrząsnęła się nagle, nabierając głęboko powietrza. Szybko weszła do środka wolnej budki, zerkając na mężczyznę, kiedy uchylała drzwiczki. Nie zamknęła ich, posyłając mu dość wymowne spojrzenie, a Snape zmarszczył brwi i wszedł za nią do wąskiej, metalowej konstrukcji. Poczuł, że ramię Hermiony zacisnęło się lekko na połach jego płaszcza, ale nie poruszył się, wpisując kombinację i przedstawiając zaczarowanemu telefonowi cel przybycia do Ministerstwa.
— Poziom B8 — oznajmił kobiecy głos, kiedy dojechali na miejsce.
Młoda gryfonka nie spojrzawszy na Severusa wyszła na przestronny, wyłożony marmurem hol, wypełniony jak zwykle chmarą ludzi, sów i pędzących w powietrzu listów. Zerknęła na czekającą na nich Minerwę, a potem w stronę głównej części Atrium, ponownie czując dyskretną dłoń Snape’a, która naparła na jej plecy. Znaleźli się w końcu przy windach, a kiedy za Minerwą zamknęły się ciężkie, pozłacane kraty, Severus powiedział:
— Departament Tajemnic.
Nigdy do tej pory nie widział czystego przerażenia w oczach Hermiony i upewnił się w przekonaniu, że nie jest to przyjemny widok. Poczuł jej palce zaciskające się mocno na jego ramieniu, kiedy ciężki mechanizm ociężale ruszył, a wskazówka półokrągłej tarczy zaczęła przesuwać się w stronę numeru dziewiątego. Snape czuł, jak drżała jej dłoń; czuł, ile energii kobieta wkładała w to, aby zachować twarz przed Minerwą. Choć podróżowali w ciszy, oboje zbyt dobrze zdawali sobie sprawę, że czujne oczy dyrektorki kierowały się ku nim co jakiś czas.
Platforma, na której stali, zatrzymała się gwałtownie, a Hermiona podtrzymała się ciała Snape’a, czując nieprzyjemne uczucie opadania w żołądku. Kraty rozsunęły się, zanim zdążyła nabrać powietrza, a jej oczom ukazał się widok, który mimo upływu niemal dekady, na stałe wyrył się w jej pamięci.
Drzwi do Departamentu Tajemnic.
Zupełnie zapomniała, że to tu znajdują się sale rozpraw Wizengamotu; że tuż obok wielkich, czarnych drzwi, na końcu długiego, klaustrofobicznego korytarza, ukryte były schody prowadzące jeszcze niżej, na dziesiąte piętro, gdzie nie można było dostać się windami. Hermiona poczuła, że ramię, które obejmowała, ułożyło się znów na jej plecach, jednak tym razem zanim Severus zdążył zmusić ją do ruchu, sama wykonała krok przed siebie — prosto ku drewnianym drzwiom wzmocnionym stalowymi prętami.
Dobrze pamiętała, co się za nimi znajdowało. Idąc korytarzem miała wrażenie, że marmurowe kafelki pod jej stopami falują niczym mętna woda na tafli czarnego jeziora. Zupełnie jak w środku, pomyślała. Za przejściem, w pustym, cichym przedsionku, było dwanaście drzwi. Dwanaście sal, które zmieniały swoje pozycje, ilekroć się do nich wchodziło.
Niespodziewanie przed jej oczami zapłonął znak krzyża na ciemnym drewnie, którym znaczyła drogę ucieczki podczas bitwy niemal dziesięć lat temu. Zadrżała, przymykając oczy, a kiedy je otworzyła, zorientowała się, że są o wiele bliżej schodów, niż jej się zdawało. Nie zatrzymała się, kiedy dotarli do końca korytarza, rzucając jedynie przelotne spojrzenie w stronę wejścia do Departamentu Tajemnic i zeszła po wąskich stopniach, uśmiechając się do Snape’a, kiedy ten podał jej dłoń na ostatnim schodku.
— Harry — szepnęła nagle, zaciskając palce na ręce stojącego obok niej mężczyzny, a ten podążył za jej wzrokiem, dostrzegając wysokiego, szczupłego gryfona z burzą nieokrzesanych, czarnych włosów. Stał w towarzystwie jeszcze wyższego, ale bardziej przysadzistego czarodzieja, który Severus od razu zrozumiał, że był prawnikiem; jego manieryzmu i sposobu bycia nie dało się pomylić z niczym innym.
Hermiona niespodziewanie poruszyła się, robiąc odruchowy krok w przód, a Snape nie zatrzymał jej — skinął zachęcająco głową, kiedy spojrzała na niego i patrzył, jak podchodzi szybkim krokiem do przyjaciela, wpadając w jego objęcia.
— Tak się cieszę, że udało ci się dotrzeć — powiedział cicho Potter.
Ona również się cieszyła, choć przychodziło jej to z trudem i obawiała się, że w jej masce mogła pojawić się rysa. Hermiona wtuliła się w ciało mężczyzny, owijając wokół niego szczupłe ramiona, którym odpowiedział silny uścisk.
Odsunęła się po chwili, zerkając na Pratneya, z którym wymieniła porozumiewawcze skinienie głowy i niespodziewanie dostrzegła marszczące się brwi Harry’ego. Zerknęła przez ramię widząc, że Severus wraz z Minerwą stanęli nieopodal, kiwając Potterowi na przywitanie, a mężczyzna uśmiechnął się do byłych nauczycieli, odpowiadając tym samym gestem. Szybko jednak zwrócił oczy na przyjaciółkę, wciąż obejmując czule jej ramię i powiedział:
— Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczy, że tu jesteście.
Podejrzewała. Mogła jedynie domyślać się, przez co przechodził Harry, skoro ona sama ledwo trzymała się na nogach. Nie dawał jednak nic po sobie poznać, zupełnie jak Hermiona przywdziewając na twarz maskę.
— Oczywiście, że jesteśmy, Harry — odparła, uśmiechając się czule do ciemnowłosego gryfona.
— Ron nie dotrze — mruknął nagle Potter, a kobieta zdążyła jedynie zmarszczyć brwi, zanim dodał: — Lavender jest w szpitalu, więc siedzi tam z nią.
Zamilkł na moment, pozwalając Hermionie zadać pytanie, które cisnęło się na jej usta:
— Co z nią?
Ciemne, gęste brwi Harry’ego ściągnęły się w zmartwionym grymasie.
— Ciężko przeszli ostatnią pełnię — mruknął, zerkając na Molly Weasley, która wraz z mężem i córką dotarli przed nauczycielami do Ministerstwa. Stali w rogu niewielkiego, półokrągłego przedsionka, w którym znajdowało się kilka różnych rodzajów drzwi, wszystkie równie ciemne i równie mroczne, i rozmawiali przyciszonymi głosami nie zwracając na nich uwagi. — Dziecko ledwo da się już utrzymać lekami, więc obydwoje są pod stałą obserwacją.
Harry na moment zamilkł, a Hermiona mocniej zacisnęła dłoń na jego ramieniu, obawiając się nieco tego, z czym przyjaciel najwyraźniej miał problem się podzielić.
— Zastanawiają się, jak przyspieszyć poród i kiedy najwcześniej mogą spróbować — mruknął.
Żołądek kobiety nieprzyjemnie się ścisnął. Choć zjadła jeszcze w Hogwarcie, wiedząc, że nieodpowiedzialnym z jej strony byłoby wycieńczyć organizm przed tak ważnym wydarzeniem jak proces, miała wrażenie, że zmiął się niczym harmonijka. Zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszeli szczęk zamka w jednych z czarnych drzwi po lewej stronie od wejścia. Harry i Hermiona jednocześnie popatrzyli w tamtą stronę, dostrzegając, że z ciemnego pomieszczenia wychodzi ubrany w mundur strażnik, a za nim jak cień wyłania się wysoka, blondwłosa postać.
Draco Malfoy wyglądał strasznie. Wychudzony, z podkrążonymi oczami i zapadniętymi jak śmierć policzkami podszedł w ich stronę, zerkając najpierw na wysokiego, ciemnowłosego gryfona, a następnie na stojącą obok niego niższą szatynkę. Uśmiechnął się półgębkiem, ale na wynędzniałej twarzy ten wyraz nabrał przerażającego wręcz wydźwięku.
— Dopięliście swego — zakpił niskim, zachrypniętym od długiego milczenia głosem. — Gratulacje.
Zmarszczył brwi, zerkając na Pottera, który tylko ściął go wzrokiem i skrzywił usta w grymasie.
— Mówiliśmy ci, że tak będzie — odpowiedział.
Hermiona zerknęła przelotnie na przyjaciela, jednak kiedy ponownie zwróciła wzrok na wysokiego ślizgona, ten patrzył na nią, taksując jej sylwetkę z nieodgadnioną miną. Zmarszczyła brwi, mocniej zaciskając dłoń na ramieniu Harry’ego, a Draco niespodziewanie spojrzał w stronę ich złączonych rąk, unosząc kącik ust.
— Uważaj, Granger — powiedział cynicznie, a szare oczy nabrały łobuzerskiego wyrazu. — Teraz, jeśli odbijesz mi faceta, będę mógł zrobić to samo w zemście, ale…
Jego brwi poruszyły się wymownie, kiedy zerknął ponad jej ramieniem na stojącego za nią Severusa, a Hermiona odwróciła się, rozumiejąc co Draco ma na myśli, kiedy jej spojrzenie natrafiło na sylwetkę ciemnowłosego czarodzieja.
Roześmiała się instynktownie. Odruchowo. Zupełnie o tym nie myśląc. Zrobiła to na tyle cicho, aby usłyszeli ją tylko stojący obok ludzie, ale na tyle głośno, aby wywołało reakcję łańcuchową. Potter parsknął pod nosem, tłumiąc śmiech, a Severus skrzywił się, wywracając oczami. Łańcuch przerwał się jednak niespodziewanie, kiedy chwilowe rozbawienie przerwał rozdzierający serce głos Narcyzy:
— Draco.
Hermiona spojrzała na mijającą ją kobietę, która rozmawiała do tej pory z Minerwą i zmarszczyła mocno brwi dostrzegając wyraz na jej twarzy. Stęskniony, zbolały. Bladoniebieskie oczy pod ściągniętymi brwiami pełne czystej, matczynej miłości. Ton, który dobrze znała z ust własnej matki, z czasów, kiedy jeszcze była w stanie z nią rozmawiać. Wysoka kobieta zbliżyła się do blondyna, ale niespodziewanie na jej drodze pojawił się postawny strażnik, zagradzając jej przejście.
— Proszę nie przesadzać, to jest mój syn — mruknęła, ale nieubłagana mina mężczyzny dała im wszystkim do zrozumienia, że nie dopuści nikogo do więźnia. Nawet jeśli była to matka i dziecko. — Myśli pan, że będę chciała go uwolnić, tutaj, teraz? — zapytała Narcyza cicho, jednak dało się odczuć kpinę w jej głosie.
Niespodziewanie to Draco jej odpowiedział.
— Mamo. — Hermiona miała wrażenie, że w jej serce wbiła się drobna szpilka. Skrzywiła się, zerkając na ślizgona, a mężczyzna niespodziewanie uśmiechnął się krzywo do matki, kiwając jej głową i dodał: — Daj spokój.
Myślała, że do tej pory przytłaczały ją emocje, ale obserwowanie interakcji pomiędzy Malfoyami zmusiło ją do odwrócenia na moment wzroku. Zerknęła na Harry’ego, który w milczeniu również przyglądał się całej scenie, ale kątem oka dostrzegła ruch obok blondyna. Strażnik odsunął się od Narcyzy, podchodząc do Draco i wskazał jedne z drzwi bezpośrednio naprzeciw zejścia ze schodów.
— Za niedługo pogadamy — obiecał Draco, krzywiąc się kwaśno i odszedł za ochroniarzem, wchodząc do pogrążonego w absolutnej ciemności przedsionka.
Hermiona obserwowała, jak ciężkie, wsparte metalowymi kratami drzwi zamykają się za nim i poczuła, że ramię Harry’ego uwolniło się z jej uścisku. Mężczyzna podszedł do Narcyzy, stając obok niej i powiedział:
— Draco ma rację, za niedługo to wszystko się skończy.
Kobieta skinęła mu głową, a na jej pełnych, szerokich ustach pojawił się nikły uśmiech. Skrzyżowała ramiona na piersi, odwracając się przodem do Pottera i poklepała go po ramieniu, a młoda gryfonka dopiero wtedy zdecydowała się ukradkiem odnaleźć wzrokiem Severusa. Słyszał całą rozmowę, widziała to po jego minie, a mimo to z beznamiętnym wyrazem na twarzy odwrócił spojrzenie od Hermiony, kiedy wysoka blondynka podeszła do stojących niedaleko nich nauczycieli.
— Okłamałeś ją — powiedziała cicho Hermiona, kiedy zostali sami.
Harry zmarszczył brwi, dostrzegając jej minę, ale nie zaprzeczył. Wiedział, że podobnie jak ona nie umiała tego zrobić, tak on nie był w stanie oszukać jej.
— Winston martwi się, że przez status Lucjusza Ministerstwo będzie chciało utrudnić proces — mruknął pod nosem. — Wymusić drugą rozprawę, jeśli wynik ich nie usatysfakcjonuje.
Kobieta uchyliła usta, nie mówiąc jednak ani słowa. Perspektywa ponownych zeznań, ponownej wyprawy do sądu, która i tak czekała ich następnego dnia, była druzgocąca. Niespodziewana. Nieplanowana.
— Dlatego złożyliśmy przysięgę w takim nadzwyczajnym trybie? — zapytała, unosząc brew, a wysoki prawnik skinął jej głową.
— Lucjusz jest karanym członkiem grupy przestępczej, paranoja jest poniekąd zrozumiała — wyjaśnił, marszcząc brwi. — Jednak takie komplikacje jak przełożenie terminu przysięgi… to zbyt drastyczne środki ostrożności, jeśli mam być szczery.
— A ja mimo wszystko jestem zadowolony, bo dobrze wiesz, że mogli przesunąć to nawet i o tydzień — wtrącił Harry, posyłając Pratneyowi wymowne spojrzenie. Mężczyzna poruszył wymownie brwiami, nie odpowiadając już ani słowem, a Potter zwrócił się do Hermiony: — Aż mam ciarki, jak sobie przypomnę to składanie przysięgi.
Ciemne brwi szatynki ściągnęły się ku sobie, kiedy wspomnienie zeznań sprzed pięciu lat stanęło przed jej oczami. Mimowolnie odszukała spojrzeniem szczupłą sylwetkę Severusa, w którego sprawie wtedy stawili się w Ministerstwie, ale zamiast niego, jej oczom ukazała się zbliżająca powoli rudowłosa postać. Ginny podeszła do nich, obejmując przyjaciółkę czule i zerknęła pytająco na ciemnowłego mężczyznę.
— Jeszcze próbuje się stawiać?
Hermiona i Harry wymienili porozumiewawcze uśmiechy, a Pratney niespodziewanie również skrzywił się pod nosem. Starsza z gryfonek dostrzegła cień rozbawienia na jego twarzy, kiedy posłał przelotne spojrzenie rudowłosej czarownicy i uśmiechnęła się z przekąsem.
Porozmawiali dosłownie chwilę, zanim drzwi sali ponownie się uchyliły, a Draco wyszedł ze środka. Wszyscy, którzy usłyszeli dźwięk zawiasów, obserwowali jak wysoki blondyn przecina powoli okrągły przedsionek w asyście strażników, kiwając bez słowa głową zarówno Harry’emu, jak i Hermionie. Zanim odszedł, jego wzrok ściął sylwetkę Pratneya, a w kącikach jego ust zamajaczył uśmieszek.
— Kto pierwszy, ten lepszy — powiedział Potter weselej, kiedy mężczyzna w ciemnej szacie stojący przy drzwiach uchylił je szerzej, zapraszając kolejną osobę do środka. Posłał przyjaciółce pokrzepiający uśmiech i ruszył żwawym krokiem ku ciemnemu, zamkniętemu od drugiej strony przedsionkowi.
Hermiona nie powstrzymała się przed zerknięciem w głąb. Przerażająca, ziejąca pustką ciemność nie zdradziła jej absolutnie żadnych swoich tajemnic, pochłaniając jedynie szczupłe ciało ciemnowłosego gryfona, który wszedł za ciężkie drzwi i zniknął tam na kilka minut. Wiedziała, że w końcu przyjdzie na nią pora, jednak wolała póki co nie wyrywać się przed szereg. Ginny dotrzymała jej towarzystwa, zabawiając ich niezobowiązującymi opowieściami, a starsza z kobiet przyglądała się, jak czekający z nimi Pratney coraz częściej zerkał na rudowłosą kobietę i kiedy para pogrążyła się w rozmowie, Hermiona ponownie spojrzała na Severusa.
Stał z wciśniętymi do kieszeni spodni dłońmi, odchylając tym samym poły płaszcza, i przysłuchiwał się rozmowie Narcyzy i Minerwy z obojętnym wyrazem twarzy. Młoda kobieta obserwowała go krótką chwilę, po czym zmarszczyła brwi, odwracając spojrzenie i dostrzegła, że Ginewra znika wewnątrz ciemnego przedsionka, kiedy jej przyjaciel opuścił salę przesłuchań.
— Ostatnia szansa — mruknął Severus kilkanaście minut później, kiedy wszyscy, poza ich dwójką weszli do pomieszczenia.
Młoda kobieta zerknęła na niego, zacieśniając uścisk swoich własnych ramion wokół piersi i podążyła za jego spojrzeniem na ciemne drzwi, gdzie chwilę wcześniej zniknęła Minerwa.
— W końcu i tak będę musiała tam wejść — powiedziała cicho.
Nie było sensu tego przeciągać. Kiedy dyrektorka opuściła pomieszczenie, a strażnik ponownie uchylił drzwi, Hermiona bez słowa czy ukradkowego wzroku na Snape’a ruszyła do środka. Znalazła się w chłodnym przedsionku i odwróciła w miejscu, dostrzegając jeszcze sylwetkę ciemnowłosego czarodzieja, zanim przejście zamknęło się, a dookoła niej zapanowała nieprzenikniona ciemność.
Nagle obok niej zapaliło się mdłe, błękitne światło, a kiedy odwróciła głowę, dostrzegła jego źródło — pochodnie zawieszone po dwóch stronach kolejnych, czarnych drzwi, pod które podprowadził ją strażnik, ledwo widoczny w nieposkromionym mroku. Młoda kobieta weszła do niewielkiego pomieszczenia, pogrążonego w nikłym świetle i od razu dostrzegła dwa rzędy podłużnych ław po bokach ciągnącej się sali oraz piedestał z mównicą naczelnego sędziego rozprawy. Pomiędzy trybunami dla ławników ustawiono wysoki, kamienny filar, przy którym czekał na nią tęgi czarodziej w czarnej, prostej szacie.
— Proszę podejść — powiedział, wskazując dłonią miejsce naprzeciw siebie.
Hermiona machinalnie wykonała jego polecenie, z zaskoczeniem dostrzegając, że poza strażnikiem i urzędnikiem, w sali nie było nikogo — a przynajmniej tak początkowo się jej wydawało, bo będąc bliżej zorientowała się, że w otchłani rogu sali, w cieniu, skryta siedziała samotna postać przysłuchująca się przysięgom w milczeniu. Zapewne Gwarant, pomyślała.
Stanęła przed czarodziejem, od razu słysząc jego ostre słowa:
— Ramię przed siebie.
Posłusznie uniosła rękę, czując, że mężczyzna bez okrzesania łapie ją i odwraca grzbietem do dołu, ustawiając ponad kamiennym filarem, na którym znajdowała się płaska misa z drobnym, obsydianowym pyłem. Czarodziej ułożył swoją dłoń ponad dłonią Hermiony tak, że ich wnętrza kierowały się ku sobie i spojrzał na kobietę.
— Powtarza pani za mną — powiedział, na co gryfonka odruchowo skinęła głową. — Ja, pani godność.
— Ja, Hermiona Granger — mruknęła, a urzędnik kontynuował, jak tylko kończyła mówić:
— Świadoma znaczenia swoich słów i pouczona o odpowiedzialności za ich fałszywość…
Fałszywość?
— Przyrzekam mówić całą prawdę — mężczyzna uniósł brew — tylko prawdę…
— Przyrzekam mówić całą prawdę, tylko prawdę…
— Nie zatajając żadnych znanych mi informacji, faktów ani obciążających dowodów w toczącej się obecnie sprawie.
Hermiona powtarzała machinalnie słowa, wpatrując się w świdrujące ją jasne, piwne oczy mężczyzny stojącego po drugiej stronie kamiennego filaru. Onieśmielał ją, miał w sobie coś dziwnie niepokojącego. W pewien sposób nawet się go bała. Musiała przyznać, że jeśli taki efekt chciało uzyskać Ministerstwo podczas składania takich przysięg — działało.
— Przysięgam również zachować całkowite milczenie o jej szczegółach do momentu złożenia oficjalnych zeznań…
Zaczyna się, pomyślała kwaśno. Przełknęła ślinę i powtórzyła:
— Przysięgam również zachować całkowite milczenie o jej szczegółach do momentu złożenia zeznań… — Urzędnik uniósł brew, posyłając jej cięte spojrzenie, a Hermiona mruknęła: — Do momentu złożenia oficjalnych zeznań…
— I jednocześnie przyjmuję do wiadomości — ciągnął czarodziej beznamiętnie — że karą za złamanie tych przyrzeczeń jest ściganie z urzędu Brytyjskiego Ministerstwa Magii…
Zadrżała. Brzmiało to tak oficjalnie, a jednocześnie tak nierealnie, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, co pogłębiło uczucie, że mężczyzna wcale nie skończył wymieniać, co grozi za niepodporządkowanie się do zakazów Wizengamotu.
— I jednocześnie przyjmuję do wiadomości, że karą za złamanie tych przyrzeczeń jest ściganie z urzędu Brytyjskiego Ministerstwa Magii…
— Oraz doprowadzenie do sądu w trybie natychmiastowych.
Przyjęła do wiadomości. Każdą komórką ciała zaakceptowała fakt, że jeśli z jej ust w ciągu następnej doby padnie nazwisko blondwłosego ślizgona zostanie kryminalistką. Absurd. Prychnęłaby gorzko pod nosem, gdyby mogła i gdyby nie to, że w pomieszczeniu niespodziewanie zrobiło się przeraźliwie zimno, co wytrąciło ją z równowagi i zmusiło do pozostania w bezruchu.
— Mając to na uwadze…
Mężczyzna wyprostował się, mrużąc nieco oczy.
— Mając to na uwadze… — powtórzyła nieco słabym głosem.
— Ja, pani godność.
Niemal zapomniała, jak się nazywa.
— Ja, Hermiona Granger…
— Uroczyście przysięgam.
W momencie, w którym wypowiedziała ostatnie słowo, piasek spod ich dłoni zaczął unosić się, mieniąc jaskrawą, złotą poświatą. Hermiona zmarszczyła brwi, widząc jak lewituje znad misy i oplata ich ręce, pieczętując wypowiedziane słowa przysięgi i poczuła znajome, nieprzyjemne mrowienie w ramieniu, które podążyło wraz z jej krwią w głąb całego ciała. Zamrugała szybko, głęboko nabierając powietrza, ale nie poruszyła się nawet o cal.
Tak szybko, jak dokuczliwe uczucie się zaczęło, tak szybko się skończyło. Piasek opadł, przesypując się przez ich palce, i wpadł z powrotem do misy, a na jej środku wytworzył się niewielki wir, który uspokoił się po kilku sekundach. Urzędnik zabrał dłoń, a Hermiona podążyła jego śladem, przyciskając do siebie ścierpnięte od bezruchu ramię.
— To wszystko — oznajmił, zerkając na nią w sposób, że poczuła się wyganiana.
Zmarszczyła brwi, kiwając głową i odwróciła się, ruszając przed siebie w stronę ciemnego przejścia, z którego przyszła, a gdzie czekał na nią strażnik. Weszła za nim w przenikliwą ciemność, a kiedy po długiej chwili ciemne drzwi otworzyły się, musiała zmrużyć na moment oczy. Odnalazła spojrzeniem ciemnowłosą sylwetkę przyjaciela, który widząc ją, powoli zaczął żegnać się z Pratneyem.
Na jej szczęście, Ginny pierwsza do niej podeszła.
— Do tej pory czuję takie… — Rudowłosa kobieta wzdrygnęła się, pokazując wymownie na swoje ramię i przypominając uczucie mrowienia, które towarzyszyło podczas składania przysięgi wieczystej. — Okropne.
Szatynka przytaknęła bez słowa, pocierając wnętrze dłoni, na której wciąż czuła delikatny, niemal niewyczuwalny czarny piach i oglądnęła się przez ramię, szukając Severusa pośród oczekujących na zakończenie zaprzysiężeń świadków. Dostrzegła go obserwującego ją czujnie, podczas kiedy Narcyza i Minerwa obok wymieniały między sobą ciche spostrzeżenia — zlustrował ją jedynie wzrokiem, jakby oceniał, czy trzyma się na nogach, po czym skinął ledwo dostrzegalnie głową i odwrócił się do stojących obok kobiet, które go zagadnęły.
Trzymała się, owszem, ale jednocześnie chciała wrócić do Hogwartu. Chciała móc zamknąć się w swoim gabinecie, pomyśleć. Poukładać sobie to wszystko na spokojnie. Tak, żeby następnego dnia móc z czystą głową zjawić się w Ministerstwie i powiedzieć, jaki naprawdę jest Draco Malfoy i co dla nich zrobił. Jak bezlitośnie pozbawił życia śmierciożercę w obronie bezbronnego dziecka. Pozbawił życia.
Co, jeśli swoimi zeznaniami tylko mu zaszkodzi? Pratney uprzedził ich, że muszą skupiać się wyłącznie na faktach — więc Hermiona nie była w stanie opowiedzieć o wszystkim, co wiedziała na od Harry’ego. Utrudniało to sprawę, chociaż ograniczało konieczność wracania do zbyt wielu wspomnień. Nie była jednak pewna, czy to wystarczy i czy nie obciąży Malfoya — czy kilka małych, dobrych uczynków będzie w stanie zmazać krew, jaka mimo wszystko została na jego rękach.
Krew.
Hermiona zmarszczyła mocno brwi i odwróciła głowę, przymykając oczy na ułamek sekundy. Musiała odgonić od siebie wspomnienie szkarłatnej mazi na dłoniach. Bezwładnego ciała w jej ramionach. Kruczoczarnych włosów ponad martwymi, czarnymi oczami.
— W takim razie widzimy się jutro — usłyszała i zerknęła na wysokiego prawnika, który uścisnął dłoń Pottera i skinął mu głową. Mężczyzna zerknął w stronę kobiet, im również kiwając na pożegnanie, a na jego ustach pojawił się nikły uśmiech, kiedy zerknął na Ginewrę, zanim odszedł.
Hermiona zerknęła na Harry’ego, który podszedł do nich i uśmiechnął się słabo.
— Nie chcę was zatrzymywać — powiedział. — Jutro czeka nas dłuższy dzień.
Nie zdobyła się na żadne słowo. Pożegnała przyjaciół czule, ściskając ich oboje mocno i podeszła do Severusa, który czekał na nią wraz z Minerwą i Narcyzą. Artur i Molly również zbliżyli się do towarzystwa, do tej pory rozmawiając na uboczu, a Hermiona posłała w ich stronę zmartwione spojrzenie. Wiadomość o stanie Lavender poruszyła nią, sprawiła, że cały wyrzut, jaki kiedykolwiek czuła do Rona za oschłość i ślepą niechęć do Draco i Snape’a, niemal do końca się rozmył. Jedyne, o czym potrafiła myśleć to to, jak bardzo chciałaby, aby to wszystko wyglądało inaczej. Normalnie.
Znów wrócili do Hogwartu w ciszy. Minerwa zaniechała prób towarzyskich interakcji i kroczyła obok dwójki milczących nauczycieli, którzy nieświadomie posyłali sobie nawzajem co jakiś czas ukradkowe spojrzenia, nigdy jednak nie spotykając się w pół drogi. Kiedy dotarli do ruchomych schodów, dyrektorka życzyła im spokojnego wieczoru i odeszła, a Severus aż zmarszczył brwi, zaskoczony brakiem prób poruszania z nimi jakiegokolwiek tematu. Przyjął to jednak z ulgą, zerkając na Hermionę, kiedy Minerwa zniknęła z ich pola widzenia.
Ruszyła przed siebie, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wbrew swoim własnym założeniom, jej nogi pokierowały ją prosto na trzecie piętro — a Severus podążył za nią bez słowa, wcisnąwszy jedynie dłonie do kieszeni rozpiętego płaszcza. Nie chciała zostać sama, nie mogła zostać sama. Zbyt wiele się w niej nawarstwiło, żeby dała radę w pojedynkę to udźwignąć. Musiała odwrócić uwagę od tego, co wywołał w niej widok zmarnowanej twarzy Draco, rozdartej bólem miny Harry’ego. Pełnego niewypowiedzianej tęsknoty i miłości spojrzenia Narcyzy Malfoy.
Severus zmarszczył brwi, widząc, jak Hermiona w absolutnym milczeniu otwiera drzwi i wchodzi do jego kwater, jak podchodzi do stolika i zatrzymuje się, rozpinając machinalnie płaszcz. Zamknął drzwi, słysząc, że rzuciła ubranie na kanapę i podszedł do gabloty z alkoholem, zanim którekolwiek z nich powiedziało choćby jedno słowo. Skoro on tego potrzebował — ona zapewne też mogła na tym skorzystać. Nie wiedział, jak inaczej miałby jej pomóc, poza daniem tego, czego potrzebowała.
Szybko jednak zrozumiał, czego właściwie Hermiona Granger potrzebowała. Usłyszał, że podeszła do niego i odwrócił głowę, zanim zdążył sięgnąć karafkę, a drobna kobieta niespodziewania znalazła się przy nim, przywierając spragnionymi wargami do jego zesztywniałych ust. Sięgnęła do połów jego szaty, ściągając płaszcz niemal całkiem z jego ramion, zanim Snape zdążył złapać jej nadgarstki i zerknąć na nią pytająco.
— Hermiona… — zaczął, ale ku swojemu zaskoczeniu, poczuł szczupłą drobną dłoń na swoich ustach. Jej oczy podniosły się na niego przepełnione wszystkim, czego kobieta nie umiała nazwać i wszystkim, co ją dręczyło. I wiedział, że potrzebowała to z siebie wyrzucić; potrzebowała o tym na chwilę zapomnieć. A on zobowiązał się do tego, że jej w tym pomoże.
— Proszę, nie… — mruknęła nieco łamiącym się głosem. — Nic nie mów.
Wiedział, że nie powinien był pozwolić jej w ten sposób odreagowywać, ale jej zapalczywe ruchy przyćmiły całkowicie jego zdrowy rozsądek. Skoro ona tego potrzebowała, mógł na tym skorzystać. Odpowiedział tą samą agresją i zniecierpliwieniem, jakie czaiły się w każdym geście, w każdym pocałunku, jaki Hermiona zostawiała na jego ustach i pchnął ją w stronę biurka, czując, że zachłanne dłonie szybko rozpięły zamek jego spodni. Podwinął materiał jej spódnicy, podsadzając kobietę na twardy blat i zesztywniał, kiedy poczuł, jak zacisnęła mocniej uda wokół jego bioder, gdy wszedł w nią bez krzty delikatności.
Czuł, że ten seks był brudny. Brutalnie sztywny, ostry, ciął na kawałki wszystko, co gęstą mgłą kłębiło się w nich obojgu. Co Hermiona desperacko próbowała zagłuszyć, a Severus zignorować. Każde pchnięcie przepełnione było siłą napędzaną uchodzącym ciśnieniem, a każdy jęk pełen był tęsknoty za spokojnym, normalnym życiem. Brudny, ale oczyszczający w tym samym momencie. Ich usta nie oderwały się od siebie nawet na moment, poszukując ciepła, uczucia — czegoś, czego mogli się przytrzymać. Stabilnego miejsca na rozszalałym oceanie.
Snape chyba nigdy nie trzymał jej przy sobie tak mocno i nigdy nie czuł, żeby ona tak kurczowo lgnęła do jego ciała. Napędzany jej błagalnymi gestami dociskał ją mocno do biurka, czując, że daje mu to dziwnego rodzaju satysfakcję; jakby wraz z gardłowymi warknięciami pozbywał się z siebie czegoś, co nawet nie wiedział, że mu przeszkadzało. Dopiero wtedy, kiedy poczuł ulgę, zrozumiał, że był dokładnie taki sam, jak Hermiona — albo to ona była taka, jak on.
Zrozumiał też, że sprawianie jej przyjemności miało być dla niego lekcją, której nigdy miał nie ukończyć. Kiedy zastygła tuż przed jego twarzą, zobaczył w jej oczach, że jego brutalność doprowadziła ją na skraj szybciej niż kiedykolwiek, a chwilę później wyciszony gabinet wypełnił jej przeciągły jęk. Severus zacieśnił uścisk wokół szczupłej talii, czując, że drobne ramiona Hermiony owijają się wokół jego szyi z zaskakującą siłą, drżąc podobnie jak cała reszta jej ciała. Ich desperacko przyległe do siebie klatki piersiowe poruszały się chwilę wspólnym rytmem, uspokajając niczym fala po przypływie, a urywane oddechy muskały na przemian rozchylające się i przymykające usta, studząc ogień, jaki wciąż tlił się na rozgrzanych wargach.
Młoda kobieta oderwała rozgrzane czoło od czoła Snape’a i zadarła na niego spojrzenie, patrząc na niego tak… Cholera. Mężczyzna odsunął się, widząc, że gęste brwi na zarumienionej twarzy marszczą się w kompletnie niezrozumiałym dla niego wyrazie i szybko zapiął spodnie, obserwując jak Hermiona zsuwa się z biurka. Widział, że nie mogła się uspokoić, kiedy jej drżące dłonie poprawiały materiał spódnicy — oddychała ciężko, nierówno, łapała powietrze jak koło ratunkowe, a jej oczy lawirowały po jego twarzy w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie: Co ty do cholery robisz?
Pytanie, które odcisnęło na jej twarzy strach przed swoimi własnymi czynami, czego Severus początkowo nie zrozumiał. Zmarszczył brwi, widząc, że odsunęła się o krok, szybko mrugając i uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Nie zrobiła tego jednak, w ciągu zaledwie ułamku sekundy przegrywając z samą sobą wojnę myśli, która absolutnie wyczerpała pozostałe rezerwy jej energii. Hermiona pokręciła głową, mrucząc pod nosem ciche: “Przepraszam” i niemal wybiegła z gabinetu Severusa, zgarniając po drodze płaszcz. Zostawiła go samego, skonsternowanego, tępo wpatrzonego w drzwi, które zbyt mocno zatrzaśnięte, odbiły się od framugi i czekały, aż podejdzie do nich, zamknie je, zostawi ją samą po drugiej stronie.
Nie zrobił tego.
Nie zrobił nic.
Poruszył się dopiero, kiedy usłyszał z korytarza przyciszone głosy przechodzących uczniów i podszedł do drzwi, zamykając je zamaszyście. Wrócił pod gablotę, nalewając sobie alkoholu zgodnie z pierwotnym planem i ze szklanką nalewki stanął przy biurku, beznamiętnym ruchem różdżki uprzątając bałagan na blacie. Usiadł do zaległej pracy jak gdyby nigdy nic, co jakiś czas popijając cierpki trunek i zupełnie ignorując powoli, choć nieubłaganie przesuwające się po tarczy wskazówki zegara.
Przełożył stos sprawdzonych dokumentów na drugą stronę biurka, dostrzegając, że spod leżącej za nim koperty wystaje niewielka, prostokątna wizytówka. Zmarszczył brwi i sięgnął po nią, obracając kawałek papieru w szczupłych palcach i mimowolnie przypomniał sobie moment, w którym Granger mu go wręczyła. Granger. Uniósł spojrzenie na drzwi, zastanawiając się, czy zostawienie jej samej sobie było dobrym pomysłem. Owszem, samotność dawała wyzwolenie — wiedział o tym aż za dobrze i wiedział też, że Hermiona sama korzystała z takiego rozwiązania. Bała się jednak czegoś aż tak, że uciekła z miejsca, do którego ostatnimi czasami wracała właśnie po tą wolność. Przepraszając go przy tym za coś, czego absolutnie nie rozumiał.
Taka była jej wola, przypomniał sobie. Chciała zostać sama. Nie zmuszał jej, żeby wyszła, więc nie powinien poświęcać temu teraz drugiej myśli. Odłożył wizytówkę na bok i wziął do rąk kopertę z pieczęcią Ministerstwa. Popełnił błąd, przypatrując się zbyt długo żłobionemu w wosku godłu. Za co go przepraszała? Co znów sobie ubzdurała? Niewiedza i idąca za nią ciekawość, która raz uczepiła się jego mózgu, nie pozwoliły mu skupić się na zawartości listu, rosnąc w nim z każdą minutą, a Snape sam przed sobą próbował udawać, że zdoła się jej pozbyć.
Ponownie uniósł spojrzenie na drzwi, zastanawiając się, czy przestraszyła się tego, że jej ciało przejęło nad nią kontrolę i zdecydowało za nią, jak chce zdusić w sobie nadmiar emocji. Uznając pewnie przy tym — znając ją — że wykorzystała go do tego celu. Nie widział absolutnie żadnego innego powodu, dla którego miałaby wybiegać z jego komnat z tak przestraszoną, stłamszoną miną.
Zbyt dobrze wiedząc, że nie wypleni w sobie wrodzonej dociekliwości bez mrugnięcia okiem sięgnął po szklankę, jednym haustem dopijając jej zawartość.
— Kurwa — warknął pod nosem.
Niezależnie od tego, co chciał wiedzieć, miał powinność wobec Hermiony. Pchnięty poczuciem obowiązku wstał, maskując natrętną ciekawość i ruszył ku drzwiom, zamierzając odnaleźć młodą kobietę i jak zwykle przemówić jej do rozumu.
~
Co ja do cholery robię?
Hermiona odetchnęła głęboko, układając dłonie na kamiennym występie wieżyczki na siódmym piętrze, do której zaprowadziły ją otępiałe, zdesperowane w poszukiwaniu spokoju nogi. Zachowywała się żałośnie. Bezmyślnie. Zupełnie, jakby miała stanąć przed lustrem i nie zobaczyć w odbiciu znajomej twarzy.
Czuła jednak, że nie umie inaczej. Czuła, że musi jakoś uciec od tego, że to wszystko wywoływało w niej tyle niechcianych emocji — stresu, niepokoju, smutku. Myślała, że to wspomnienia wojny będą budzić w niej najwięcej uczuć i to im była gotowa się poddać, ale nieoczekiwanie to cała otoczka związana z procesem ją przytłoczyła. Wszystko, czego zwyczajnie nie spodziewała się czuć. Skupiła się wyłącznie na tym, że będzie musiała wrócić do wydarzeń sprzed dekady, zupełnie ignorując to, co za tym szło. Wycieńczenie. Tęsknota. Pragnienie normalności, której mimo wszystko nie dane im było w pełni zaznać. Uczucia, jakie dostrzegła na twarzach i w oczach innych rozpętały burzę, której nie umiała poskromić — której nawet niosące przyjemną, chwilową amnezję ramiona Severusa nie były w stanie uspokoić.
Podejrzewała, że nie miał jej tego za złe, ale nie zasłużył, żeby być jej odskocznią. Nie chciała, żeby tym dla niej był. Ale była zwyczajnie zmęczona jałowymi próbami i w swojej naiwności myślała, że samolubne pragnienie i tym razem jej pomoże. Nie pomogło. Przestraszyło ją to, bo to oznaczało wyczerpanie kolejnej opcji, ale zrozumiała, że dopóki nie uspokoi oddechu, nie przymknie oczu… nawet najczulszy dotyk nie będzie w stanie jej pomóc. Ona i jej głowa, same — tylko to pozwoliło jej opanować rozszalałe z nadmiaru emocje, wyciszyć spazmatyczny rytm serca. Pozbyć się z oczu łez, których tak bardzo nienawidziła.
W pewnej chwili usłyszała obok siebie szelest i odwróciła głowę. Snape stał tuż za nią, obserwując czujnie tężejącą z zaskoczenia twarz, a Hermiona odruchowo uchyliła wargi w nieco skonsternowanym wyrazie. Tak mimowolnym i niewinnym, że wycisnął na usta wysokiego czarodzieja kwaśny grymas. Severus podszedł powoli do kamiennej okiennicy, dając kobiecie czas na zaakceptowanie jego obecności — albo ewentualny protest — i stanął obok niej przy wyrwie w murze.
— Co sprawiło, że Hermionie Granger zabrakło języka w gębie? — zapytał z przekąsem, kiedy usta szatynki uchyliły się i przymknęły z zaniechanym zamiarem wypowiedzenia czegoś, co wyraźnie siedziało na końcu jej języka.
Dostrzegł też, że nie zareagowała na jego przytyk w sposób, jakiego oczekiwał.
— Raczej kto — mruknęła Hermiona, poruszając wymownie brwiami i odwróciła spojrzenie, stając bokiem do Severusa. — Nie sądziłam, że mnie znajdziesz.
Mężczyzna prychnął pod nosem i zakpił:
— Niespecjalnie próbowałaś się ukryć.
Hermiona posłała mu jedynie przelotne spojrzenie.
— Nie spodziewałam się, że będziesz w ogóle próbował — wyjaśniła ciszej.
Och. Cóż, on nie spodziewał się, że nie zobaczy nawet nikłego, wymownego uśmiechu na jej twarzy, więc byli kwita. Odwrócił od Hermiony wzrok i spojrzał na gęste korony drzew usytuowane wzdłuż kamienistej plaży przy jeziorze, chwilę przyglądając się, jak poruszają się pod wpływem lekkiego wiatru.
— Jeśli to ma jakieś znaczenie — mruknął pod nosem — nie ty jedna się tego nie spodziewałaś.
Usłyszał jej niemal bezgłośne prychnięcie i stwierdził, że tyle mu wystarczy. Był skłonny zadowolić się wszystkim, co nie było pustym spojrzeniem i beznamiętnym tonem, byle nie być zmuszonym do pocieszania jej w trudnej sytuacji. Stali długą chwilę, w milczeniu obserwując popołudniowy krajobraz, a ich spojrzenia błądziły w zupełnie innym rejonach, nie natrafiając na siebie nawet jeden raz.
Hermiona poczuła nagle niespodziewanie znajome, a przy tym zaskakująco nieznośne uczucie, które próbowała w sobie tłumić od bardzo dawna. Które najwyraźniej poczuło potrzebę ujawnienia się dokładnie w tym momencie, dokładnie w jego obecności. Zerknęła na Snape’a, którego posągowa twarz nabrała koloru w barwach zachodzącego powoli słońca i zmarszczyła brwi, wiedząc, że nie odpędzi od siebie chęci powiedzenia komuś wszystkiego, co tak bardzo zżerało ją od środka. Czuła to już wcześniej — dlatego właśnie powiedziała Harry’emu całą prawdę. Silne ssanie w żołądku raz na jakiś czas boleśnie dawało jej znak, że nie odpuści, dopóki nie spełni jego żądań, a pieczenie na języku nie pozwalało przełknąć śliny, z którą jak z przelanej czary chciały wypływać niepohamowane słowa.
— Mówiłeś kiedyś — zaczęła niespodziewanie, widząc, że Severus od razu zmarszczył brwi, choć nie zwrócił na nią spojrzenia — że ludzie często tłumią w sobie wspomnienia, aż zupełnie o nich zapominają. Aż całkowicie wyblakną. — Wiedział, do czego zmierza, a i tak posłał jej pytające, zaskoczone spojrzenie. — Powiedz mi jak.
— Mówiłem ci też, że to nie działa — dodał szybko i nieco za ostro.
Mógł mówić do niej, ile tylko chciał, a jego słowa i tak odbijałyby się od niej jak od nieprzebijalnej bariery.
— Mimo to… — mruknęła Hermiona, ale tym razem Severus wszedł jej w słowo:
— Nie chcesz wiedzieć.
Jego ton jasno sugerował, że nie zamierzał powtarzać tego drugi raz. Być może dlatego całkiem szczerze zaskoczył go bunt, jaki zobaczył w orzechowych tęczówkach.
— Chcę — odparła hardo kobieta. — Chciałabym umieć zapomnieć. Móc po prostu… Nie pamiętać tego wszystkiego, co się stało, wymazać to i…
Snape poczuł, że wokół jego organów wewnętrznych narósł gniew nieznanego pochodzenia.
— I? Ty to przeżyłaś, Granger — odparł bezdusznie tnącym jej pewność siebie głosem. — Nie ma znaczenia, czy będziesz o tym pamiętać. To już się stało. — Obserwował jak ociężałe powieki mrużą się szybko, a promienie krwisto-pomarańczowego światła odbijają refleksy w łzach gromadzących się w jej oczach. — To, że o tym zapomnisz nie wymaże tego faktu z historii.
Odczuł dziwnego rodzaju deja-vu, kiedy jej głos ponownie poruszył nieznaną mu struną.
— Wymaże go z mojej głowy — powiedziała cicho Hermiona.
Severus przyjrzał się jej uważnie, widząc desperację, jaka odcisnęła się w marszczących się mocno brwiach i zaciskających się ustach.
— Trochę egoistyczne, nie uważasz? — zapytał, nie spodziewając się pogardliwego spojrzenia, jakie młoda kobieta rzuciła w jego stronę.
— Czasem tak trzeba, przypominam, że to jedna z twoich lekcji — sarknęła.
Niespodziewanie poruszona wcześniej struna rezonowała w kompletnie nowym, niezręcznym uczuciu. Snape spojrzał na stojącą przed nim czarownicę, chcąc, żeby wysłuchała, co zamierzał jej powiedzieć i zaczął:
— Hermiona, posłuchaj mnie…
— Mam dość tych wszystkich emocji, Severusie! — powiedziała głośniej kobieta, kompletnie zagłuszając słowa, których wartości nie potrafiła w tamtej chwili racjonalnie ocenić. — Jestem nimi tak bardzo zmęczona, tak bardzo… — Szloch, jaki niemal wyrwał się z jej piersi wycisnął krzywy grymas na zaskoczonej jej wybuchem twarzy Snape’a. Potrafił jedynie patrzeć, jak łzy, które nagromadziły się w jej oczach, bezgłośnie z nich spływają i natychmiast giną na rozgrzanych od natłoku emocji policzkach. — Tak bardzo chciałabym uwolnić się od tego ciężaru. Chciałabym, żeby to wszystko nie wywoływało we mnie takiego… — Czego? Strachu? — Strachu — dodała Hermiona i niemal natychmiast zmarszczyła brwi, kręcąc głową. — Paraliżu. — Uniosła spojrzenie na Severusa i mruknęła: — Najlepiej niczego.
Pierwszy raz nie do końca wiedział, co powiedzieć. Wróć, pomyślał. Wiedział. Nie wiedział jedynie, jak dobrać odpowiednie słowa, żeby dotarły do umysłu, który najwyraźniej odrzucał racjonalne bodźce poddając się przejmującej niemocy.
— Wydaje ci się teraz, że to byłoby najlepsze rozwiązanie, że wtedy będzie mniej bolało — odparł po krótkiej chwili, a szatynka natychmiast odnalazła jego spojrzenie. — Ale wierz mi… — Hermiona dostrzegła, że mężczyzna zmarszczył brwi i odruchowo zrobiła to samo. — Zanim się obejrzysz, pustka, którą poczujesz, sprawi ci ból, którego nie zniesiesz. Nie jesteś na to gotowa.
Niemal usłyszała trzask pękającej maski.
— Nie masz pojęcia, ile jestem w stanie znieść — powiedziała, czując jednak, że płacz pozbawił jej zbyt wiele sił, żeby zabrzmiało to przekonująco.
Ku jej zaskoczeniu Severus wyprostował się, zerkając na nią z góry i powiedział:
— Ale wiem, ile ja byłem. — Jego głos był tak pusty, tak wyzuty z jakichkolwiek pozytywnych nut, że młoda szatynka aż zadrżała. Mimo, iż “uciekła” z jego gabinetu z płaszczem, ubranie nie dawało wystarczającego ciepła, żeby zniwelować drżenie rąk, a chłodny ton Snape’a zdecydowanie nie pomagał. — I wiem, ile kosztowało mnie poświęcenie duszy i jedynego, co czyni cię człowiekiem.
Musiał chyba zaakceptować fakt, że ekspresja twarzy panny Granger nie była czymś, czego mógł się nauczyć na pamięć, choć od pół roku podejmował takie próby. Gryfonka cofnęła się nieco, kręcąc głową i otaksowała powoli jego twarz.
— Nie jestem taka jak ty — mruknęła, spotykając hardy wzrok ciemnych oczu.
— Jesteś na dobrej drodze, żeby się stać — odparł Snape poważnie. Chwilę milczał, widząc, że w spojrzeniu Hermiony zachodzi jakaś zmiana, że coś wypala ślad w topniejącej woli walki. — Nie chcesz tego. I nie chcesz, żeby tyle lat co mnie zajęło ci ponownie odczuwanie czegokolwiek.
Gdyby tylko nie skupiła się wtedy na złym znaczeniu słów Severusa.
Gdyby tylko zrozumiała, co właśnie do niej powiedział, choć on sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.
Gdyby tylko.
— W tym rzecz — powiedziała, znów dając desperacji zawładnąć jej głosem. Tak bardzo chciała, żeby ją zrozumiał. Żeby jej pomógł. Pomógł pozbyć się wszystkiego, czego nie chciała mieć. — Nie chcę już więcej nic czuć…
— Kogo próbujesz przekonać, mnie czy siebie? — zapytał niespodziewanie Snape, a Hermiona zmarszczyła pytająco brwi, zaskoczona, że wszedł jej w słowo dość obcesowo. Dlaczego jest taki zły? — Wiem, że kłamiesz, Granger — warknął. — Sam nauczyłem cię to robić. — Uchyliła usta odruchowo, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Musiał przebić bańkę, w której żyła, a gdzie wszystko było proste i łatwe. — Co próbujesz w ten sposób ukryć, że zwyczajnie boisz się stawić temu wszystkiego czoła? Że cię to zwyczajnie przerosło? — Każde jego słowo zostawiało niewidoczne, ale przeraźliwie bolesne rany na jej ciele. — Stłamsiła cię twoja własna ambicja, żeby radzić sobie ze wszystkimi problemami sama, a teraz nie dajesz rady i nie wiesz, co robić. Więc tchórzysz — dodał ostrzej. — Uciekasz, byleby nie przyznać się do porażki.
Patrzył tępo na łzy, które potoczyły się cienką strużką z nieruchomo wlepionych w niego oczu. Na długą chwilę w wieży zapadła cisza, która mimo iż nie niezręczna, dalej ciążyła na ich ramionach, wymuszając bezruch. Paraliż. Hermiona zmarszczyła nagle brwi, taksując przeciągle twarz Snape’a i westchnęła ciężko, ale wyraźnie spokojniej.
— Strasznie denerwuje mnie to, że masz rację — stwierdziła cicho, ocierając dyskretnie śladowe łzy z twarzy.
Tym razem to Severus nie zareagował tak, jak kobieta mogłaby się spodziewać.
— Mam — odparł poważnie. Hermiona popatrzyła na niego, z zaskoczeniem dostrzegając determinację w szczerym, choć wciąż nieco zdystansowanym spojrzeniu. — Skorzystaj z doświadczenia innych, jeśli masz taką możliwość.
Kobieta zmarszczyła pytająco brwi, czując, że nagle na jej język ślina przyniosła pytanie, na które nie powinna chcieć znać odpowiedzi.
— Które wspomnienia próbowałeś wymazać?
Spodziewała się wyśmiania lub kpiny w jego głosie, jednak nie dostała absolutnie niczego. Czy to wspomnień ciężkiego dzieciństwa chciał się pozbyć? A może nie chciał pamiętać o nastoletnich prześladowaniach? Czy może chciał wyprzeć pamięć o byciu śmierciożercą, o tym, co zmuszony był robić dla wyższych celów? Czy może, tak jak ona, chciał zapomnieć o wojnie i tym, co mu przyniosła?
— To ty uważasz, że to dobry pomysł, Granger — mruknął niespodziewanie Snape, odwracając się bokiem. Dostrzegł kątem oka, że szatynka nie spuściła z niego spojrzenia. — Nie ja.
— W takim razie co ty robisz? — zapytała Hermiona, naiwnie oczekując szczerej odpowiedzi. — Jak ty radzisz sobie ze wspomnieniami?
Severus nie odpowiedział od razu, choć słowa nasunęły się na jego myśl niemal natychmiast.
— Szukam czegoś, co odwróci od nich uwagę — powiedział. Nie patrzył w stronę swojej rozmówczyni i nie miał szans dostrzec cienia nadziei, jaka pojawiła się w jej spokojniejszym, choć wciąż przejętym spojrzeniu.
— I znalazłeś? — zapytała, a Snape, jakby czekał na okazję, zerknął na nią przez ramię i odparł:
— Strasznie denerwuje mnie to, że muszę się powtórzyć. — Hermiona zmarszczyła brwi, zaskoczona jego docinkiem, a mężczyzna dodał: — Nic, co spróbujesz, nie zadziała. — Jego wzrok ściął sylwetkę młodej czarownicy, a brew uniosła się wymownie. — Choć doraźnie niektóre rzeczy sprawdzają się lepiej, niż inne.
Tyle wystarczyło, aby wywołać cień nikłego uśmiechu na ustach młodej gryfonki. Sarkastyczny komplement, który wybrzmiał w jej uszach mieszaniną ironii i ciepła, jakie mimo wszystko czuła w jego tonie, sprawił, że uśmiechnęła się półgębkiem, posyłając czarnowłosemu czarodziejowi krnąbrne, choć wciąż słabe spojrzenie.
— Więc to próbowałeś zrobić? — zapytała z pobłażliwą, szczerze rozbawioną nutą w głowie. — Chciałeś wykorzystać mnie do odwrócenia uwagi, ale nie wyszło?
Hermiona uniosła brew, słysząc prychnięcie Snape’a.
— Nie udawaj, że to dla ciebie coś nowego — odgryzł się. Kąciki ust kobiety mimowolnie się poruszyły, choć wspomnienie brutalnego, splamionego naiwną desperacją seksu odcisnęło na jej ustach lekki grymas. — To normalne, Granger — dodał nagle Severus, a nuta kpiny zniknęła z niskiego głosu, przez co kobieta momentalnie spoważniała. — Na tyle, na ile może być.
Skinęła mu głową, chociaż wyglądało, jakby nie kontrolowała tego gestu. Tym razem to ona się odwróciła, podpierając przedramiona na zimnym, kamiennym ustępie i odetchnęła głęboko. Wraz z powietrzem, z jej płuc uszło całe zrezygnowanie, które przygniotło ją swoim niespodziewanym ciężarem. Żenująca odpowiedź jej organizmu na problem, z którym nie wierzyła, że sobie poradzi. Snape miał rację. Sama strzeliła sobie w kostkę.
— Przepraszam cię za tamto — mruknęła w końcu, spuszczając głowę i kręcąc nią powoli. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, kiedy posłała mężczyźnie przelotne spojrzenie i dodała z niezręcznym śmiechem: — Coś we mnie pękło.
Jego okazja właśnie się nadarzyła.
— Na pewno nie ja — stwierdził obojętnie i odwrócił się od Hermiony tylko po to, aby usłyszeć jej parsknięcie.
Niespodziewanie urywany śmiech nabrał szczerej, radosnej barwy, a Hermiona pierwszy raz od dawna poczuła, że nie towarzyszy temu żaden mroczny cień. Nie stoi za tym żadna pułapka. Pochyliła się lekko do przodu, po czym oparła skroń na ramieniu Severusa, który nie poruszył się nawet o cal, kiedy ciężar Granger spoczął na jego boku. Mimowolnie dostosował rytm oddechu do poruszającego się obok ciała i obserwował w niezmąconej ciszy szczupłe palce kobiety, które wystukiwały na surowym kamieniu nieznaną mu melodię.
Zobaczyła jego dłoń kątem oka i niemal odruchowo podniosła głowę, marszcząc brwi. Spojrzała pytająco na Severusa, który również skierował wzrok w jej stronę i czekała, aż na jego twarzy dostrzeże cokolwiek, co powie jej, co ma z tym zrobić. Czekała na jakikolwiek znak, jednak szybko okazało się, że ten nigdy miał nie nadejść.
Hermiona spuściła wzrok na ułożone w poprzek ustępu ramię, które czekało, aż po nie sięgnie i przesunęła prawą rękę, wsuwając dłoń pomiędzy sztywne, chłodne palce Severusa. Obserwowała, jak zaciskają się wokół niej w odpowiedzi na czuły dotyk i westchnęła głęboko, robiąc dokładnie to samo, tylko o wiele silniej. Poczuła kciuk, który musnął delikatną skórę, w momencie, w którym dłoń mężczyzny mocniej ścisnęła jej rękę i zmarszczyła brwi. Do czego to doszło, żebym spędzała wieczory trzymając się za ręce ze Snape’em.
Uśmiechnęła się pod nosem, delikatnie wyswobadzając rękę z zaborczego uścisku i przejechała opuszkiem palca po wnętrzu dużej, żylastej dłoni. Spojrzała na jej właściciela, który skonsternowany przyglądał się, jak kobieta odsuwa ramię i przyciska je ciasno do swojego ciała, posyłając mu przepraszające, ale jednocześnie wdzięczne spojrzenie. Pewne rzeczy się nie zmieniają, pomyślał.
Wiedział jednak, że za tym powiedzeniem szło drugie dno — niektóre rzeczy zmieniały się aż za bardzo. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że to, co między nimi się działo, miało już zawsze w pewnym stopniu odpowiadać za zmiany, jakie zaszły w nich obojgu. Nie byli tymi samymi ludźmi, którzy pół roku temu zdecydowali się uknuć prawdopodobnie najidiotyczniejszą intrygę, jaka mogła przyjść im do głowy. Nie byli tymi samymi ludźmi, którzy aranżowali sztuczne przedstawienia ani tymi samymi, którzy poświęcali wolny czas na dopracowywanie szczegółowego planu.
Nie.
Nie byli tymi samymi ludźmi.
jak dobrze zdążyli się już poznać 😀Wróć do czytania
nuta humoru w tym wisielczym nastroju spisała się na medal 🙂Wróć do czytania
o tym samym pomyślałam 🙂Wróć do czytania