Sojusz, Granger? – Rozdział 62

Severus Snape był naprawdę upartym człowiekiem. Upartym, zatwardziałym w swoich poglądach i niczym przysłowiowa żeńska część reprezentacji bydła — nie zmieniał ich łatwo. Miał odruchy, które naiwnym ludziom dawały nadzieję i fałszywe poczucie, że uległ, poszedł na rękę, ale rzeczywistość nie mogła być dalsza od prawdy. Hermiona Granger była jedną z takich naiwnych osób, niestety. 

Pierwsze dwa dni myślała, że wygrała z nim tę cichą bitwę, którą prowadzili — on gromił ją spojrzeniem, ilekroć przychodziła i stosowała na nim zaklęcia, których on zarzekał się, że nie potrzebował, a ona uśmiechała się tylko, przychodząc każdego wieczora niezrażona jego samoobroną. Wyraz przemożnego spokoju, jaki ogarniał jego twarz, był dla niej dość dobitnym dowodem, że nawet podwójny szpieg, wiecznie wypominający, jaką to tragiczną aktorką Hermiona jest, nie umiał kontrolować warunkowych odruchów własnego ciała i kłamać w każdej sytuacji. 

Przekonała się jednak, że mężczyzna zdecydował się obrać inną taktykę i to o wiele bardziej irytującą, niż stawianie jawnego oporu jej próbom pomocy. Postanowił nie poruszać z nią w ogóle tematu grożącego mu zwolnienia. Nie zaczynał go, nie odpowiadał na zaczepki — słowne i fizyczne, składające się głównie z palców Hermiony dźgających go delikatnie, kiedy nie odpowiadał — ale i potrafił skończyć rozmowę w momencie, w którym kobieta podejmowała próbę znalezienia rozwiązania ich nieco patowej sytuacji. Hermiona wzdychała, ilekroć odwracał się i odchodził, ale nie zamierzała zmieniać swoich planów tylko dlatego, że nie chciał w nich uczestniczyć. 

Nie miała pojęcia, że Severusa zwyczajnie przytłoczył ciężar tego, co się wokół niego działo i co Hermiona dla niego zrobiła. Choć nie przyniosło to żadnych, wielkich rezultatów — a on był dorosłym mężczyzną, który zdecydowanie nie potrzebował kobiety, aby się za nim wstawiała — fakt, że młoda gryfonka była skłonna dla niego ryzykować i ponieść ewentualne konsekwencje bez mrugnięcia okiem, zaskakiwał go. Sprawiał, że znów z jej winy zaczynał myśleć o rzeczach, o których nie chciał myśleć. Był równie wdzięczny, co poirytowany. Równie zdumiony, co zmęczony. I nie podobał mu się fakt, że kobieta w pewien sposób wymuszała na nim walkę o siebie, na co zwyczajnie nie miał siły.

— Powiedz, co tam chcesz powiedzieć — mruknął, kiedy we wtorek po zajęciach Hermiona przyszła do niego, usadowiła się na kanapie i w kompletnym milczeniu odprawiała na jego ramieniu zaklęcia rozkurczające. — Inaczej zaraz cię rozsadzi.

Przyglądał się jej tak długo, że kiedy na moment uniosła spojrzenie, nawet nie zareagował. Warga, którą podgryzała od wewnątrz uchyliła się, a pionowa bruzda między brwiami zniknęła, ustępując miejsca delikatnym zmarszczkom wokół oczu, kiedy odparła z uśmiechem:

— Nie chciałam nic powiedzieć. 

Snape powstrzymał się od komentarza. Znał na pamięć każdy cal jej twarzy i każdy wyraz, który się na niej pojawiał, czemu Hermiona sama była sobie winna prosząc o kolejne i kolejne partie gry w karty. Nie rozumiał, czego teraz oczekiwała — miał udawać, że jest ślepy i ignorować jej zachowanie? Posłał jej wymowne spojrzenie, na co kobieta zareagowała krótkim śmiechem. 

— Dlaczego wróciłeś do tej pracy? — zapytała po chwili, nie oderwawszy wzroku od swoich własnych dłoni, które wolno wodziły wokół obojczyka Severusa. Mężczyzna zmarszczył brwi. — Skoro ci na niej nie zależy… dlaczego po wojnie nie zacząłeś czegoś nowego? — Kobieta przelotnie podniosła na niego spojrzenie, uważnie mierząc jego twarz. — Byłeś przecież wolny. Mogłeś robić cokolwiek chciałeś. Coś, co sprawiałoby ci przyjemność, co naprawdę lubisz. 

Wolny. Snape miał ochotę wyśmiać jej “nic nie chciałam powiedzieć”, ale pytania Hermiony zbyt mocno go zaskoczyły. Chociaż spodziewał się z jej strony rozmowy o całej tej sytuacji, nie miał pojęcia, że uderzy z tej strony. 

— Skąd pomysł, że ta praca taka nie jest? — zapytał, unosząc brew.

Hermiona posłała mu przelotne spojrzenie i wzruszyła ramionami.

— Nie wydajesz się o specjalnie o nią walczyć — stwierdziła dość obojętnie.

— I rozumiem, że to pozwoliło ci wysnuć wniosek, że mi nie zależy — mruknął nieco kpiąco Snape. 

Ciemne brwi kobiety ściągnęły się ku sobie, a dłonie zastygły w bezruchu, kiedy przerwała zaklęcie i spojrzała na Severusa pytająco.

— Cóż… — zaczęła niepewnie, czując, jakby z niej drwił. — Tak. Z reguły ludzie walczą o coś, na czym im zależy. 

Ponownie miał ochotę ją wyśmiać — tym razem za to, z jaką trwogą wypowiedziała te słowa. Jakby odpowiadała na banalne, idiotycznie proste pytanie, ale nie wierzyła, że jej odpowiedź jest poprawna. 

— Z reguły — powtórzył, wymownie poruszając brwiami.

Spojrzał na Hermionę, która uśmiechnęła się i dodała:

— W większości przypadków. 

— To nie jest czarno-białe, wiesz? — zapytał poważniej, marszcząc brwi. 

Czemu się jej tłumaczę? Nie chciał rozmawiać z nią o całej tej sytuacji, a jednak coś sprawiło, że sam tę rozmowę rozpoczął, a teraz siedział i pluł sobie w brodę, nie robiąc przy okazji nic, aby ją zakończyć. 

— Nie jest też sensowne… — stwierdziła pod nosem Hermiona.

Sięgnęła po nowy, czysty opatrunek, który leżał przygotowany na stoliku i zerknęła na Severusa. Ten prychnął gorzko pod nosem, ale posłusznie rozpiął koszulę i odsłonił ramię, kątem oka dostrzegając, że kobieta uklęknęła obok niego na kanapie. 

— Wydajesz osąd na podstawie swojego własnego zdania — mruknął, kręcąc lekko głową. — Tylko zapominasz, że nie każdy musi je podzielać.

Hermiona uśmiechnęła się nieco pobłażliwie.

— Tak działa osąd — stwierdziła, ale Snape szybko jej przerwał.

— Tak działa stronniczy osąd — poprawił ją. — Wiem, że pewnie ciężko ci to pojąć, ale nie wszyscy są tacy jak ty. — Jak ja? — Nie wszyscy czują skrajne emocje. 

Poczuł szarpnięcie, kiedy kobieta mocnym ruchem naciągnęła elastyczny materiał wokół jego ramienia i posłał jej nieco oburzone spojrzenie, odnajdując łagodne oczy wpatrujące się w niego bacznie.

— Skrajne nie, ale jakiekolwiek już tak — powiedziała Hermiona. — Dlatego większość ludzi stara się zatrzymać przy sobie coś, co jest dla nich dobre. Coś, na czym im zależy.

— Ty tak robisz, Granger — odparł Snape, marszcząc brwi. — To, że ty jesteś w stanie poświęcić wszystko w imię czegoś, na czym ci zależy nie znaczy, że każdy tak robi. I nie znaczy to, że innym nie zależy. — Kobieta uchyliła usta, zaskoczona tonem, jakim Severus wypowiedział te słowa. Było w tym coś karcącego i pouczającego, a jednocześnie przejmująco smutnego. — Są ludzie, którzy po prostu się poddają.

Nie chciał jej mówić, że po prostu nie miał siły. Nie chciał jej mówić, że choć faktycznie lubił pracować w Hogwarcie zwyczajnie nie chciał stawać do walki z Murphy, bo wiedział, że jest ona jałowa. Nigdy nie umiał walczyć o swoje i wiedział, że nie było to coś, czego miał się nauczyć — jakkolwiek długo by próbował. To, jak bardzo mu na czymś zależało nie miało tu nic do rzeczy. Sparzył się, pożałował i nigdy więcej nie chciał już próbować.

— Poddają, a nie odpuszczają — mruknęła Hermiona, przejeżdżając dłonią po opatrunku i przygładzając go do chłodnej skóry. — I to jeszcze zanim podjęli jakąkolwiek walkę.

Rozumiała więcej, niż Severusowi się wydawało. Widziała po jego minie, ile niewypowiedzianych emocji się w nim kryło — choć próbował, nie umiał już dłużej tego przed nią ukrywać. A może to ona zwyczajnie nauczyła się powoli dostrzegać drobne oznaki jego łamiącej się maski. Uciekające spojrzenie, drgający kącik powieki czy małą zmarszczkę, która pojawiała się przy jego ustach, ilekroć się krzywił. Dłoń, którą zaciskał, pocierając kciukiem o palec wskazujący. 

— Są takie sytuacje, w których nie chcesz jej podejmować — odparł Snape. Hermiona zmarszczyła brwi, powoli siadając na kanapie i wpatrzyła się w ciemne, nieruchome oczy, które utkwione były w martwym punkcie. Ty się boisz, zdała sobie sprawę. Jej oddech przyspieszył, kiedy spojrzenie Severusa niespodziewanie skierowało się na nią zupełnie, jakby czytał w jej myślach. — Czasem wizja porażki jest silniejsza niż chęć walki o to, na czym ci zależy.

Pokręciła głową, lustrując uważnie jego twarz i zapytała:

— Nawet gdybyś miał stracić coś, co jest dla ciebie najważniejsze? 

— Zwłaszcza wtedy — odparł Snape. Hermiona uchyliła lekko wargi, choć wcale nie była zaskoczona odpowiedzią, jaką otrzymała. Zaskoczyło ją jednak to, co usłyszała zaraz potem. — Nie spodziewam się, że akurat ty to zrozumiesz. Odkąd cię znam, jedyne pojęcie, jakiego nigdy nie mogłaś zrozumieć to kiedy się poddać. Kiedy odpuścić. — Posłał jej zmęczone spojrzenie, które próbowało imitować kpiący wyraz. — Porażka nigdy nie wchodziła w grę, a ta zawsze była warta świeczki. 

Severus dostrzegł, że Hermiona wyprostowała się, a jej spojrzenie uciekło ku dłoniom złożonym na udach i skryło za szybko poruszającymi się w emocjach powiekami. Dotarło do niego, że przecież ona rozumiała to o wiele lepiej, niż on — akurat ona wiedziała, że strach przed porażką był silniejszy niż chęć posiadania czegoś i doskonale zdawała sobie sprawę, że potrafił przytłoczyć człowieka zmuszając, aby zachował się irracjonalnie. Żeby poddał się właśnie wtedy, kiedy najbardziej powinien walczyć. Choć zawsze myślała, że jest dokładnie na odwrót — a wola walki rosła proporcjonalnie do tego, jak mocno człowiekowi na czymś zależało — boleśnie zdawała sobie sprawę, że istniało coś co kompletnie niszczyło tę teorię. Strach przed tym, że miało się człowiekowi nie udać i gorycz, którą potęgował fakt, że nie dostał tego, na czym mu zależało, choć ciężko o to walczył. Choć zrobił wszystko, żeby to mieć. 

— Irytuje cię to, prawda? — zapytała cicho.

Snape zmarszczył brwi, widząc ile energii kosztowało ją utrzymanie spokojnej twarzy i opanowanie drżenia w głosie.

— Przyzwyczaiłem się do tego — mruknął i wykrzywił usta w grymasie, widząc, że kobieta podniosła na niego spojrzenie. — Tak jak do pracy tutaj. — Zawahał się, ale poczuł, że to co powiedział wcześniej wymagało od niego czegoś więcej. Rekompensaty. Szczerości. — Dlatego wróciłem. Bo to było jedyne, co znałem. 

Jego słowa nie spotkały się jednak z pożądaną reakcją. Hermiona nie potrafiła zapomnieć tego, co usłyszała, a słowa Snape’a brzęczały w jej głowie niczym natrętny owad. Przywołały wspomnienia, które tak dobrze ukryła — które tak skutecznie schowała, aby pozwoliły jej żyć dalej. Pogodzić się z tym, że nie była wystarczająco dobra, aby odwrócić konsekwencje swoich własnych czynów. 

Wstała, czując, że musi zostać sama. Nie chciała, żeby Snape widział, jak mocno dotknęły ją jego słowa. Jaką lawinę rozpętały w jej głowie. Wiedziała, że nie powiedział tego złośliwie i nie miała do niego pretensji. Rozumiała, że taki po prostu był — z reguły po prostu nie miał wyczucia. W większości przypadków. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie czuła się wystarczająco silna, aby udawać, że jej to nie ruszyło. 

— Granger.

Usłyszała jego głos w momencie, w którym jej dłoń sięgnęła do klamki. Odwróciła się, zerkając na Severusa, który podszedł do niej, marszcząc mocno brwi. Nie wiedział, co jej powiedzieć. Co zrobić, aby została, bez proszenia, żeby nie wychodziła. Hermiona przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło, czując, że jeśli zostanie, rozpłacze się w jego ramionach. Nie chciała, żeby znów był tego świadkiem. Pokręciła głową, posyłając Severusowi błagalne spojrzenie — a on uszanował jej niemą prośbę i pozwolił odejść, potwierdzając tym samym każde słowo, które powiedział na temat swojej nieudolności do walki o to, na czym mu zależało.

Hermiona wróciła do siebie i zamknęła się w sypialni, ciężko siadając na łóżku. Jedyne pojęcie, jakiego nigdy nie mogłaś zrozumieć, to kiedy się poddać. Zmarszczyła brwi, zaciskając mocno wargi i utkwiła spojrzenie w obrazie nad komodą próbując uspokoić drżenie kolan. Długą chwilę zajęło jej zrozumienie, że to miało nie nadejść. Słowa Snape’a i ton, którym je wypowiedział wyrżnęły bruzdę w jej umyśle, zagnieżdżając się tam niczym pasożyt. 

Rozumiała, że nie chciał się o nic prosić. Nikt nie lubił walczyć o zwykły, święty spokój. Severus widział walkę z Murphy jako skazaną na porażkę, ale nie potrafiła zrozumieć, że był gotowy odpuścić ją całkowicie. Owszem, jego argument miał sens i Hermiona jak mało kto potrafiła się z nim utożsamić. Doskonale pamiętała przerażenie, które obezwładniało jej ciało, kiedy myślała o kolejnej próbie przywrócenia pamięci rodzicom, która miałaby pójść nie tak. Nie chciała tego. Nie mogła narobić sobie nadziei, żeby potem patrzeć, jak zostaje ona brutalnie zdeptana na jej oczach. Ale ona przynajmniej próbowała. Poddała się, owszem, ale nie mogła zarzucić samej sobie, że nie starała się osiągnąć celu. To łagodziło wyrzuty sumienia, które czuła na myśl, że teraz jak tchórz bała się spróbować kolejny raz. Które i tak miały większe szanse na powodzenie, niż gdyby nie podjęła walki wcale — pięćdziesiąt procent szans zawsze było lepsze, niż zero.

Wstała, czując, że mięśnie na jej udach pieką od uporczywego drżenia. Podeszła do szafy, wydobywając z wąskiej szuflady niewielką szkatułkę i uchyliła wieko, a twarze z jej wspomnień uśmiechnęły się do niej ze zdjęcia leżącego na wierzchu znajdujących się w środku pamiątek po jej dawnym życiu. Uniosła śliski papier, przejeżdżając palcem po nieruchomych postaciach rodziców, którzy patrzyli na nią z nieruchomej fotografii. Dawno jej nie oglądała. Odmawiała sobie tego, wiedząc, że to tylko mocniej wbija sztylet i rozdrapuje ranę, która zawsze wtedy na nowo jadziła się i chorowała, osłabiając cały organizm.

— Przepraszam — szepnęła. — Powinnam o was walczyć. — Poczuła, że jej pierś poruszyła się spazmatycznie w nagłym skurczu. — Chyba faktycznie zawsze poddaję się w złym momencie.

Zmarszczyła brwi, mocniej zaciskając palce na fotografii. Wiedziała, że mogła to sobie wynagrodzić. Skrzywiła się, kiedy żałosna, egoistyczna myśl przyszła jej do głowy ale z drugiej strony… Kobieta pospiesznie schowała zdjęcie do kuferka i zatrzasnęła drzwiczki szafy, niemal wybiegając z gabinetu.

— Panno Granger! — krzyknął za nią oburzony Albert, ale ona go nie słuchała.

Musiała znaleźć rozwiązanie, żeby pomóc Severusowi. Postanowiła, że zrobi wszystko, co w jej mocy i nie podda się tym razem. Gdzieś miała to, że wybrzmiewało to jej własnymi, niezaleczonymi wyrzutami sumienia względem rodziców. Gdzieś miała to, że chciała mu tym udowodnić, że nie miał racji — a to, że nie chciała się poddać ani odpuścić nie miało nic wspólnego z tym, że nie wiedziała, kiedy to zrobić. Wiedziała. Nie chciała.

— Już, spokojnie, pali się?!

Aurora otworzyła drzwi, przyglądając się młodej nauczycielce z zaskoczeniem. Oburzenie na jej twarzy złagodniało, kiedy zrozumiała, kto dobija się do niej późnym popołudniem i wpuściła ją do gabinetu — choć nie miała wielkiego wyboru, zważywszy na skonsternowaną minę Hermiony.

— Musimy coś wymyślić — powiedziała młodsza czarownica, kręcąc się po gabinecie. — Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby Murphy pożałowała, że w ogóle zaczęła tę wojnę. O — mruknęła entuzjastycznie i pstryknęła niespodziewanie palcami — a najlepiej żeby już na dobre dała Severusowi spokój. 

Bezwiednie użyła jego imienia i nie zwróciła uwagi na unoszącą się brew Aurory. Ciemnoskóra nauczycielka chwilę przypatrywała się jej w milczeniu, przysiadłszy na jednym z kwiecistych foteli.

— Musimy? — zapytała, cmokając ustami, a Hermiona posłała jej teatralnie oburzone spojrzenie. Sinistra prychnęła, wywracając oczami i dodała: — Och, oszczędź mi tej dramaturgii. Dobrze wiesz, czemu pytam.

— Nie, nie wiem — stwierdziła gryfonka, wojowniczo marszcząc brwi.

Aurora zacisnęła usta w wymownym wyrazie.

— Złość piękności szkodzi — przypomniała, wskazując fotel naprzeciwko. Hermiona chwilę przyglądała się swojej rozmówczyni, jakby jednak miała ochotę wyjść, ale w końcu posłusznie zasiadła na wskazanym miejscu. — Oczywiście, że ci pomogę. Chcę tylko wiedzieć, że Snape też tego chce.

Szatynka zmarszczyła brwi, czując, że jej oddech powoli uspokaja się po szybkim marszu, jakim dotarła na Wieżę Astronomiczną. Odetchnęła, zapadając się na miękkim siedzisku i mruknęła:

— Chce. — Nie była pewna, czy powinna wyjawiać Aurorze to, co wyznał jej Severus. Nie była pewna, czy chce w ten sposób nadszarpnąć zaufanie, jakim ją obdarzył. — Wiem, że chce tu zostać. 

Sinistra zmierzyła ją przeciągłym spojrzeniem, mrużąc nieco ciemne oczy. 

— Powiedział ci to?

Hermiona zerknęła w jej stronę, odnajdując wyczekujący, baczny wzrok starszej czarownicy.

— Nie — przyznała, od razu dodając: — Nie wprost. — Zmarszczyła mocniej brwi i wyprostowała się nieco na fotelu. — Ale poznałam go na tyle, żeby to wiedzieć. Ja… — Hermiona po raz kolejny się zawahała. Ty co? Prawie się z nim przespałaś i myślisz, że znasz go na wylot? — Chcę mu pomóc, bo wiem, że on sam tego nie zrobi. 

Dostrzegła, że jej rozmówczyni unosi z zaskoczeniem brwi, pochylając się nieco w jej stronę. Na moment w gabinecie Aurory zapadła cisza. Ciemne oczy ślizgały się po spokojnej, nagle wyzutej z wcześniejszych emocji twarzy Hermiony, która mięła materiał spódnicy w dłoniach, czując, że pot powoli zaczyna drażnić skórę na ich wierzchu.

— Wiem, że jesteś dorosła i nie mam prawa mówić ci, co masz robić…

— Więc dlaczego zamierzasz właśnie to zrobić? 

Hermiona uniosła brew, jednak Aurora nie zaśmiała się, za to na jej usta wypłynął kwaśny grymas. 

— Bo widzę, że jesteś skłonna zrobić dla niego więcej niż zrobiłabyś dla samej siebie.

Młoda gryfonka poczuła, że jej gardło skurczyło się gwałtownie.

— Co w tym złego? — zapytała ciężko.

Aurora zmarszczyła jedynie brwi.

— Nie chcę, żebyś postępowała nierozsądnie, tyle — stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. — I nie, nie chodzi mi tu o Severusa. Nie myśl, że nie chcę, żebyś mu pomagała. — Za późno, pomyślała gorzko Hermiona. — Chodzi mi o to, żebyś nie zrobiła przy tym nic głupiego.

— Głupiego? — powtórzyła gryfonka, unosząc wysoko brew. Założyła ramiona na piersi wojowniczym geście, nie do końca rozumiejąc, o co tak właściwie prosi ją ciemnoskóra nauczycielka. Ta jedynie spojrzała na nią spokojnym wzrokiem. 

— Czegoś, czego pożałujesz, a on i tak tego nie doceni.

— Mów tak dalej, a pomyślę, że zamieniłaś się na mózgi z Anabellą — fuknęła pod nosem Hermiona.

Cichy śmiech Sinistry niespodziewanie przerodził się w urywany kaszel. Mina Hermiony złagodniała, kiedy posłała swojej rozmówczyni przelotne spojrzenie, widząc, że ta ponownie uśmiecha się, jakby nic się nie stało. 

— Wiesz, gdzie uderzyć — stwierdziła wymownie Aurora, szybko zmieniając ton na nieco bardziej poważny. — Naprawdę nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Nie znam Severusa zbyt dobrze, ale doświadczenie jakie z nim mam niestety samo nasuwa takie obawy. — Posłała Hermionie łagodne spojrzenie, uśmiechając się lekko. — Ale ufam ci. Jeśli twierdzisz, że jest wart takiego poświęcenia… pomogę ci. Tylko nie chcę, żebyś starała się dla niego bardziej niż dla kogokolwiek innego, jeśli nie jesteś pewna, że to ma sens. — Czarnoskóra nauczycielka uniosła wymownie brew. — W końcu bądź co bądź to wszystko to tylko gra.

Gra. Sojusz. Wzrok Hermiony nagle stał się mętny, zawiesił się gdzieś na gzymsie ustrojonego kominka. W jej głowie jak kadr z taniego filmu pojawiła się twarz Severusa, kiedy przyciskał ją do biurka, zachłannie zdzierając z niej ubranie. Nie pamiętała, aby jego oczy wyrażały cokolwiek poza przemożnym pożądaniem. A już z pewnością nie było w nich kłamstwa. 

— Zrobiłabym dokładnie to samo, gdyby chodziło o kogokolwiek innego — wydukała w końcu, czując, że gula w gardle przybrała wielkość dorodnej śliwki. Spojrzała na Aurorę, która najwyraźniej wyczuła zmianę w jej głosie, bo zmrużyła nieco oczy, krzyżując ramiona na piersi. — O ciebie, Henry’ego…

— Sybillę?

Hermiona roześmiała się z niewypowiedzianą ulgą, czując jak wraz ze śmiechem jej ciało opuszcza obrzydliwa, niestrawna gorycz.

— Nawet o Sybillę — powiedziała. — Tu nie chodzi tylko o niego… — Hermiona zawahała się. Zaczynała łapać się na tym, że jednak coraz częściej chodziło właśnie o niego. — Tu chodzi o zasady. Chociaż im więcej czasu przebywam z Severusem, tym bardziej zaczynam widzieć i rozumieć, dlaczego jest taki, jaki jest — mruknęła ciszej, marszcząc brwi. — I, że wbrew pozorom wcale nie różni się tak bardzo od nas. Jest zwyczajnie bardziej bezpośredni i bierze na siebie konsekwencje swoich czynów.

Aurora wywróciła oczami, uśmiechając się pobłażliwie pod nosem. 

— Lubię go, naprawdę, ale nie zaprzeczysz, że bywa okrutny.

Hermiona posłała starszej czarownicy teatralnie karcące spojrzenie.

— Zastanawiam się czasem, kto jest bardziej okrutny — mruknęła, spuszczając wzrok. — Wiemy, co zrobił, wiemy, dlaczego to zrobił, a mimo to zawsze znajdą się tacy ludzie jak Murphy czy Slughorn — dodała, a na jej wargach pojawił się grymas niechęci. — Tacy, którzy nie zmienią zdania, bo po prostu tak jest im wygodniej. 

— Dlatego nie zamierzałam odwodzić cię od pomocy Severusowi — stwierdziła Sinistra. — Po prostu nie czuję się na tyle… związana z nim, żeby podejmować osąd czy warto. Czy on tego chce. I czy będzie umiał to docenić. 

Nie umknął jej uwadze uśmiech, jaki przemknął przez twarz Hermiony.

— Warto — powiedziała gryfonka. — Zawsze warto. A czy to doceni… — Młoda czarownica wzruszyła ramionami, uśmiechając się szerzej. — To akurat nie ma dla mnie znaczenia. 

Ciemne oczy ponownie zmrużyły się, lustrując uważnie każdy detal na twarzy Hermiony. Baczne spojrzenie ślizgało się z niemal nieobecnym wyrazem, a usta wyginały w lekka podkówkę, sugerując, że w głowie Sinistry trwa gonitwa myśli.

— Masz za dobre serce — powiedziała w końcu, niespodziewanie podnosząc się z fotela. — Chodź.

Młoda kobieta otrząsnęła się z chwilowego letargu i posłała nauczycielce astronomii zaskoczone spojrzenie. Ta jednak zupełnie ją zignorowała, wychodząc z gabinetu i kierując się stromymi schodami w dół Wieży Astronomicznej. 

— Dokąd idziemy? — zapytała w końcu Hermiona, czując znajomy dreszcz adrenaliny przebiegający wzdłuż górnego odcinka kręgosłupa.

— Nie wiem, jak możemy pomóc Severusowi — powiedziała wymijająco Aurora. — Poza tym, że ktoś tu solidarnie postanowił przyjąć na siebie kolejne zwolnienie, co może absolutnie nic nie dać…

Jej wymowne spojrzenie rzucone przez ramię rozbawiło Hermionę, której śmiech poniósł się po wysokim sklepieniu, niezagłuszony przez ani jednego ucznia kręcącego się po korytarzach.

— Liczę, że jednak da — przyznała. — Ale wolę mieć plan B, w razie gdyby Murphy postanowiła jednak zwolnić nas oboje.

Aurora zatrzymała się na moment, mierząc młodą kobietę skonsternowanym spojrzeniem. Hermiona zmarszczyła brwi, z pytającą miną czekając, aż jej rozmówczyni powie to, co ewidentnie siedziało na jej języku.

— Nas wszystkich — sprostowała. Hermiona uchyliła usta, zaskoczona tym, co właśnie usłyszała. — Nie patrz tak na mnie. Nic mnie nie trzyma przy tej pracy poza przyzwyczajeniem i oczywistym elementem komediowym — dodała, unosząc porozumiewawczo brew. 

— A Henry? — zapytała od razu Hermiona, co spotkało się z prychnięciem Aurory.

— Jeszcze tego brakuje, żebym podejmowała swoje decyzje biorąc pod uwagę zdanie faceta — żachnęła się, ruszając korytarzem ku klatce schodowej. — Henry i tak jest oburzony tym, że Murphy całą winę zrzuciła na Severusa. Jedno słowo i z trzech wypowiedzeń zrobią się cztery — dodała, uśmiechając się konspiracyjnie.

Tym razem to Hermiona zwolniła kroku. 

— Nie musicie tego robić — powiedziała poważnie, a Aurora zmierzyła ją pytającym spojrzeniem. — To, że ja się rzucam pod pociąg nie znaczy, że każdy musi.

Cienka brew Sinistry poszybowała wysoko na jej czoło.

— Wyładniałeś, odkąd ostatnio się widzieliśmy, Snape — zakpiła. Hermiona uśmiechnęła się, kręcąc pobłażliwie głową i zmarszczyła brwi, widząc, że ciemnoskóra czarownica zbliża się do niej. — Nie pozwól nikomu sobie wmówić, że motywacja innych do działania to zmuszanie. A teraz chodź — powiedziała, wskazując dłonią schody. — Czeka nas ciężka rozmowa.

Hermiona ruszyła za starszą czarownicą, posyłając jej przerażone spojrzenie. 

— Gdybym chciała rozmawiać z Minerwą…

Aurora zaśmiała się pod nosem, kręcąc z politowaniem głową. 

— Akurat Minerwa nie ma pomysłu, w jaki sposób można zniszczyć plany Murphy — odparła, zostawiając dla siebie fakt, iż zarówno ona jak i sama McGonagall dodatkowo założyły, że Severusowi po prostu nie zależy, bo nie sprawiał wrażenia, jakby było inaczej. — Oczywiście wystosowała oficjalne pismo do Rady Rodziców, ale…

Odpowiedziała jej chwilowa cisza przerywana jedynie echem dwóch par obcasów, które niesynchronicznie odbijały się od ścian.

— Na Murphy potrzeba czegoś, co raz a dobrze załatwi sprawę — mruknęła Hermiona. Aurora przytaknęła.

— Nie wpadłam wcześniej na to, że jest w tej szkole ktoś, kto przecież mógł słyszeć o podobnym przypadku — stwierdziła nieco tajemniczo. — Ktoś, kto urzęduje tu o wiele dłużej, niż Minerwa.

Idąca obok gryfonka zerknęła na nią przez ramię, zaskoczona stwierdzając, że kroki Sinistry kierują się ku rozwidleniu klatki schodowej, w głąb korytarza na piątym piętrze. 

— Zaczynam się bać, że moje rzucanie się pod pociąg to nie najbardziej szalona rzecz, jaką można zrobić — mruknęła pod nosem. Cichy śmiech Aurory wycisnął na jej twarz nerwowy uśmiech.

Nagle zorientowała się, gdzie się znajdują, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć — Sinistra zapukała do drzwi. Hermiona wstrzymała oddech, nasłuchując ze środka czegokolwiek, od złowrogich pomruków począwszy na absolutnej ciszy skończywszy. Jedynym dźwiękiem, jaki jednak dotarł do jej uszu, było jej własne westchnienie, kiedy Cuthbert Binns zmaterializował się nagle pomiędzy deskami tuż przed jej twarzą.

— Profesor Graham — mruknął entuzjastycznie, mierząc ją wesołym, chodź wyraźnie zmęczonym spojrzeniem. Hermiona uśmiechnęła się, jak zwykle rozczulona faktem, że stary duch za każdym razem wymyślał dla niej nowe nazwisko, nigdy nie będące jej własnym. — I profesor Sinclair! Co za miła niespodzianka. Taka… niespodziewana!

Aurora i Hermiona wymieniły porozumiewawcze, nieco pobłażliwe spojrzenia i uśmiechnęły się do siebie. 

— Widzi pan, profesorze — rzuciła Sinistra rozbawionym tonem. — Takie te niespodzianki niespodziewane. — Hermiona ledwo powstrzymała parsknięcie. — Możemy zająć chwilę?

Binns zmierzył ją nieco surowym spojrzeniem, a po chwili przepłynął przez drzwi, które otworzyły się za nim samoczynnie.

— Słucham, co was do mnie sprowadza? — Kobiety streściły całą historię, która ku ich zaskoczeniu nie wydała się staremu profesorowi ani niebywała, ani nieznana. Wysłuchał ich uważne, kiwając głową, która sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała odczepić się do karku niczym u Bezgłowego Nicka. Kiedy Hermiona skończyła mówić, w gabinecie zapadła cisza. Długa, przyprawiająca o ciarki i szybsze bicie serca cisza, którą co jakiś czas zagłuszało pochrapywanie wyłączającego się na moment Binnsa. — Rzeczywiście, ma pani rację, profesor Grant. Trzeba tu czegoś skuteczniejszego, niż jakieś pisma czy inne takie… bzdety.

Hermiona zmarszczyła brwi. 

— Czy szkoła w żaden sposób nie chroni nauczycieli przed niesłusznym wydaleniem? — zastanowiła się na głos, kierując pełne nadziei oczy na siedzącego za biurkiem ducha. — Skoro jest coś, co uniemożliwia wyrzucenie ze szkoły Irytka musi być coś, co pozwoli pomóc nauczycielowi.

Powiedziała to z taką pewnością siebie, że mimowolnie skurczyła się w sobie. A jeśli nie? Co jeśli nie uda ci się znaleźć rozwiązania? Hermiona pokręciła głową, odpychając od siebie natrętny głos w głowie, który nie należał do niej. Należał do kogoś, kto poddawał się pesymistycznym wizjom Severusa o rzeczywistości, której ona nie dopuszczała jako możliwość. 

— Owszem — mruknął Binns, pocierając brodę przezroczystymi palcami. — Owszem, panno Gerhardt. — Na jego twarzy pojawił się błysk olśnienia, niczym światełko na końcu tunelu. — Unisono. 

— Jednogłośne głosowanie? — Hermiona zerknęła na Aurorę, która pochyliła się na zajmowanym fotelu i zmarszczyła brwi. — Odbędzie się w sobotę i jednogłośnie to oni stwierdzą, że chcą się go stąd pozbyć — dodała kwaśnym tonem.

— Po co ten pesymizm, panno Simonds? — zapytał Binns, na co ciemnoskóra kobieta wywróciła oczami. 

Hermiona poczuła, że obezwładniająca bezradność zaczęła powoli oplatać się wokół jej szyi. Choć kobieta robiła wszystko, aby się od niej uwolnić, pętla z każdą minutą stawała się coraz ciaśniejsza, odbierając możliwość pełnego oddechu czy przełknięcia śliny. Będziesz w stanie znieść gorycz porażki, kiedy już ci się nie uda?

— Dekret Założycieli jasno twierdził, że raz dane prawo przebywania w szkole przynależy do każdego i jest niezbywalne nawet po śmierci — kontynuował Binns. — Naturalnie… są pewne wyjątki od tej reguły. Każdy panujący dyrektor ma prawo według własnego uznania dysponować personelem szkoły. 

Sybilla. Mgliste wspomnienie nieudanej próby wyrzucenia ze szkoły profesor Trelawney na ich ich piątym roku nagle stało się o wiele wyraźniejsze, a słowa Dumbledore’a nadały kobiecie nową dozę nadziei — tylko dyrektor mógł podjąć decyzję o wyrzuceniu nauczyciela z Hogwartu. Jako Inkwizytor, Dolores Umbridge odebrała mu część praw, w tym możliwość pozbawiania ich stanowisk, ale w normalnych warunkach piecza nad tym leżała w dłoniach panującego dyrektora. Minerwa. 

— Wyjątki od reguły? — dopytała Hermiona, przysuwając się na róg fotela. 

— Na przykład jednogłośne głosowanie — odparł Binns. — Acclamatione Conditorum.

Aurora dostrzegła, że jej towarzyszka przymyka powieki z bezsilności.

— Aklamacja Założycieli?

Binns zmierzył czarnoskórą czarownicę nieco zaskoczonym spojrzeniem, wykrzywiając usta w uśmiechu.

— Nie wiedziałem, że zna pani łacinę — mruknął z uznaniem.

— Dwa słowa na krzyż — wtrąciła mimochodem Sinistra.

— Głosowanie poprzez aklamację to jedyny sposób na oddelegowanie nauczyciela od jego zadań i z pełnionego stanowiska — wyjaśnił Binns. Hermiona uniosła na niego zrezygnowane spojrzenie, mając na końcu języka uwagę, że to już przecież mówił, kiedy duch dodał: — Tyczy się to zarówno Komitetu Rodziców, ale i nauczycieli czy uczniów. — Kobiety siedzące naprzeciw ducha jednocześnie zmarszczyły brwi. — Ale jest to rozwiązanie niebywale trudne, wymaga…

— Proszę kontynuować — poprosiła gryfonka.

Duch zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem, wyraźnie zafrasowany faktem, że ktoś śmiał przerwać mu wypowiedź i to w dość oschły sposób. 

— Wiecie panie, dlaczego Slytherin opuścił Hogwart? — zapytał po chwili, a Hermiona poczuła, że krew w jej żyłach tężeje. — Zanim pojawił się sławetny konflikt dotyczący selekcji uczniów, założyciele mieli wiele mniejszych, drobnych scysji. Rozwiązywali je zawsze wspólnie, podejmując decyzje i debatując nad ich słusznością podczas głosowań. Ponieważ była ich czwórka, przyjęli zasadę, wedle której większość głosów stanowiła liczba trzy. Ustalili również, że głosować mogą wyłącznie raz, a potem temat odchodził w niepamięć. — Hermiona zmarszczyła brwi, orientując się, że głos Binnsa przybrał znaną jej profesorską barwę pełną melancholii. — Slytherin z jakiegoś powodu czuł się pokrzywdzony. Zdawało mu się, że zawsze to on ustępował, często pod wpływem Roweny, której logicznym argumentom nie umiał odmówić. Dlatego, kiedy nadszedł czas, poprosił ją o poparcie jego racji. Kiedy odmówiła, wypomniał jej ile razy stawał po jej stronie, choć ona nigdy nie zmusiła go, aby to robił. — Siedzące w ciszy kobiety zmarszczyły brwi, zerkając po sobie z zaskoczeniem na twarzach. — Po długich dyskusjach Ravenclaw zgodziła się poprzeć jego stanowisko. 

— Rowena chciała pozbyć się mugolaków ze szkoły? — zapytała zszokowana Hermiona, a Aurora uniosła wysoko brwi. Lekcja historii, którą nieco wymuszenie otrzymały, okazała się zadziałać zupełnie odwrotnie, niż się spodziewała. 

— Oczywiście, że nie — odparł pobłażliwie Binns. Złożył dłonie na brzuchu, uśmiechając się pociesznie i ciągnął: — Poczuła się urażona tym, że Slytherin zagrał na jej uczuciach, a przy tym zdawała sobie sprawę, że jej argumenty nie przemówią do Salazara. Wiedziała, że jest zbyt uparty i zacięty, żeby odpuścić. 

Brzmi znajomo, pomyślała gorzko Hermiona.

— Oszukała go?

Młoda kobieta posłała Aurorze pytające spojrzenie, zerkając jednak od razu na Binnsa, który zmarszczył nieco krzaczaste brwi.

— Wolałbym nie używać tak… obrazowych określeń — stwierdził, karcąc Sinistrę przelotnym spojrzeniem. — Salazar liczył, że podczas debaty przekona Helgę do swojego zdania. Wiedział, że nie miał szans, aby Godryk go poparł. Kiedy Helga wydawała się już niemal przekonana, Slytherin poprosił o głosowanie. — Hermiona zmarszczyła brwi, rozumiejąc powoli do jakiego końca zmierza ta historia. — Godryk odmówił, Salazar oczywiście głosował za, ale Helga liczyła na to, że oprze swoje zdanie o argument Roweny. Która w kluczowym momencie stanęła w opozycji do prośby Salazara. 

— Nie wiedziałam, że Rowena była taką okrutną kobietą… — wtrąciła Aurora, a Hermiona posłała jej krzywe spojrzenie spod zmarszczonych brwi.

— Skoro próbowała przekonać go logicznymi argumentami, a on wybrał szantaż emocjonalny, wcale nie dziwię się, że poczuła się skrzywdzona — mruknęła. 

— Dlatego właśnie po przegranym głosowaniu i opuszczeniu szkoły przez Slytherina pozostała trójka podjęła decyzję i zmieniła zapis w dekrecie, który mówił, że wyłącznie jednogłośny wynik głosowania może stanowić o podjęciu jakiejkolwiek akcji w przyszłości — odparł Binns. — W waszym przypadku… — Hermiona wyprostowała się, a jej serce mocniej zabiło. — Ponieważ to dyrektor ma nadrzędne prawo rozporządzać swoim personelem, jednogłośne głosowanie tych, którzy bezpośrednio mu podlegają jest jedyną szansą, aby unieważnić głosowanie Komitetu Rodzicielskiego.

Tych, którzy bezpośrednio podlegają pod dyrektora… Hermiona uchyliła usta, kiedy nagłe olśnienie wycisnęło z niej sapnięcie. Wstrzymała oddech, czując, że jej żołądek zwinął się w ciasny kołtun, zaciskając tak, że nie dopływała do niego ani kropla krwi. 

— Wszyscy nauczyciele muszą jednogłośnie odwołać się od decyzji Murphy? — zapytała cicho, marszcząc brwi, kiedy dotarło do niej, co Binns mówił o trudności tego zadania. Nie spodziewała się jednak tego, że duch pochyli się w jej stronę i doda:

— Nauczyciele i uczniowie.

Aurora zerknęła na siedzącą obok Hermionę, która chwilę wpatrywała się w ducha w kompletnym osłupieniu. W końcu młodsza kobieta przymknęła powieki, a jej ciało zapadło się w fotel, kiedy zdała sobie sprawę, że nie powinna była nawet przez chwilę myśleć, że to, co zamierzała zrobić, będzie proste i przyjemne. Teraz — jedyne o czym potrafiła myśleć, to czy to jest w ogóle wykonalne. Wszyscy nauczyciele i uczniowie musieliby podpisać petycję, żeby zatrzymać Severusa w szkole. Jednogłośnie. Unisono. 

Wyszła z gabinetu nie wiedząc, co się dookoła niej dzieje. W głowie huczały pędzące myśli, prowadzące wyścig o to, która z nich jest skazana na większą porażkę. Co teraz? To pytanie kołatało się wewnątrz jej umysłu tak, że nie słyszała nawet bicia własnego serca. Mętny wzrok nie rejestrował, w którą stronę szła, a nogi samoistnie prowadziły ją z dala od gabinetu Binnsa. Co teraz, Granger?

— Hermiona.

Usłyszała głos Aurory ponad szumem swoich myśli i odwróciła się, spoglądając na nią wzrokiem pełnym zrezygnowania i niepewności. Nie powiedziała jednak nic. Sinistra zresztą zrobiła to samo — nie bawiła się ani w ckliwe banały, ani w pocieszenia, które byłyby jedynie pustymi, nic nieznaczącymi słowami. Stały naprzeciw siebie w milczeniu, pośrodku pustego korytarza pogrążonego w przygnębiającej szarudze wieczora, słysząc jedynie swoje własne, nerwowe oddechy i pomruki obrazów dookoła nich.

Hermiona ciężko opadła biodrem na parapet, koło którego stała i zawiesiła puste spojrzenie w przestrzeni. Gdyby chodziło tylko o nauczycieli nie obawiałaby się tego, jak kolosalna będzie jej porażka. Owszem, zdawała sobie sprawę, że przekonanie kogoś takiego jak Horacy będzie niesamowicie trudnym zadaniem — a przy okazji pozbawi jej resztek nerwów, cierpliwości i szacunku do starszych ludzi, jaki jej pozostał. Na myśl o tym, że miałaby wręcz płaszczyć się przed innymi członkami grona pedagogicznego, prosząc o pomoc w tak ludzko oczywistej kwestii była uwłaczająca. Teraz jednak Hermiona zdała sobie sprawę, że w całej tej sytuacji oddanie swojej godności mogłoby być najprostszym, co ją czekało. 

Jak niby miała przekonać wszystkich uczniów, żeby wstawili się za Severusem? Za nauczycielem, którego nienawidził chyba każdy, kto nie należał do jego domu i to za lat jego panowania jako opiekuna domu węża? Jak miała ich przekonać, żeby przyznali, że jest dobrym nauczycielem i nie chcą, aby opuścił Hogwart, skoro on latami podkładał im kłody pod nogi na każdym możliwym kroku? Nie była nawet pewna, czy był w całej szkole choć jeden uczeń, który autentycznie lubił Severusa Snape’a.

Jej mina niemal natychmiast spoważniała. Odepchnęła się od parapetu i spojrzała na Aurorę, a płomień z bladych świec odbił się od orzechowych oczu niczym od dwóch lśniących monet. 

— Masz pomysł, jak przekonać Anabellę i Horacy’ego, żeby stanęli po naszej stronie? — zapytała, podchodząc krok w stronę starszej czarownicy.

Sinistra zmarszczyła brwi, przyglądając się Hermionie uważnie. 

— Nie wiem, czy akurat oni są tu naszym największym zmartwieniem… — mruknęła niepewnie, ale młodsza czarownica pokręciła natychmiast głową, a ciemne loki rozsypały się po jej ramionach. 

— Nie o to pytam — powiedziała, bezpardonowo wchodząc Aurorze w słowo. Uniosła brew, a wąskie płatki nosowe zadrżały, kiedy nabrała nerwowo powietrza do płuc. — Jesteś w stanie ich do tego przekonać?

Nie chciała zrzucać odpowiedzialności na Aurorę, zwłaszcza, że nie oczekiwała od niej żadnej pomocy. Stwierdziła jednak, że skoro kobieta zaoferowała swoją pomoc, to mogą podzielić dwa ogromne problemy i być może… uda im się znaleźć rozwiązanie. Które w tej chwili, w głowie Hermiony, przybrało bardzo konkretne imię i nazwisko. 

— Tak — odparła Aurora. Cienkie brwi ściągnęły się ku sobie, a na ustach pojawił się nieco zadziorny uśmiech, kiedy dodała: — Jeszcze o tym nie wiedzą, ale już podjęli decyzję. — Gryfonka skinęła głową, zerkając za siebie. — Co zamierzasz?

Hermiona spojrzała na swoją towarzyszkę, ale nie odpowiedziała od razu. Nie chciała zapeszać. Tak bardzo chciała, żeby im się udało, że musiała odpychać każde potencjalne widmo porażki, które wisiało nad nimi niczym burzowy monsun. Nie mogła pozwolić, aby odwiodło ją od tego, co zamierzała zrobić.

— Coś, co mam nadzieję zadziała — mruknęła wymijająco.

Sinistra skinęła porozumiewawczo głową i pozwoliła jej odejść, odwracając spojrzenie, dopiero kiedy drobna postać Hermiony zniknęła z jej pola widzenia. Była pełna podziwu dla determinacji, jaka malowała się w oczach młodej nauczycielki, ale nie mogła nie zauważyć, że kierowały nią zupełnie inne motywy, niż próbowała wmówić zarówno jej jak i samej sobie. Nie, pomyślała. Tu wcale nie chodzi o zasady. Była pewna, że o ile Hermiona zarzekała się w tej sprawie, nie walczyłaby jak lwica o Sybillę czy Anabellę. 

Hermiona tymczasem pognała w stronę schodów, mając wrażenie, że im szybciej będzie szła, tym mniej będzie zastanawiać się, czy podejmuje słuszną decyzję. Oczywiście, że podejmowała. Ale ciężko było jej ukryć emocje i przyznać, że była w tej kwestii zwyczajnie egoistką. Nie wyobrażała sobie, że mieliby nie widywać się rano na śniadaniu. Nie potrafiłaby przyzwyczaić się do myśli, że nie spędzają wspólnie wieczorów, w spokoju słuchając muzyki bądź grając w karty. A sama myśl o tym, że przestałaby czuć na sobie jego uważne spojrzenie sprawiała, że miała ochotę jeszcze mocniej zakręcić kołem napędzającym machinę, która zamierzała wprawić w ruch. 

Nie robiła tego jednak wyłącznie dlatego, że Severus Snape stał się dla niej kimś bliskim. Nie mogła patrzeć na niesprawiedliwość, z jaką od zakończenia wojny go traktowano. Nie chciała dopuścić, aby na jej oczach tak jawnie dyskryminowano i upokarzano kogoś przez wzgląd na subiektywne, okropne uprzedzenia ludzi, którzy nie umieli przełamać barier i otworzyć klapek, które przesłaniały ich wąski światopogląd. Nie kłamała — zrobiłaby to samo, gdyby chodziło o kogokolwiek innego.

— Baronie! — Zatrzymała się zdyszana w głównym korytarzu, czując, że chłód lochów powoli przebijał się przez adrenalinę, która rozgrzewała jej ciało. — Baronie?

Dostojny, postawny duch mężczyzny wyłonił się powoli zza kamiennego filara i zmierzył młodą gryfonkę oschłym spojrzeniem. Hermiona wzdrygnęła się nieco, onieśmielona jego zachowaniem i uniosła wysoko brodę, licząc, że to doda jej odwagi.

— Profesor Granger — przywitał ją aroganckim tonem. — Cóż sprowadza panią w tak odległe zakamarki Hogwartu?

Wyraźnie czuła niechęć i pogardę, z jaką się do niej zwracał. Wiedziała, że nie kierował jej do niej personalnie — Krwawy Baron nie lubił nikogo, a szacunkiem darzył naprawdę niewielkie grono osób. Składające się głównie z innych duchów i może Minerwy. Nie zamierzała jednak dać się mu zastraszyć, a już na pewno nie zamierzała odejść.

— Potrzebuję porozmawiać z Christiną Blakers — powiedziała pewnym tonem Hermiona. Baron zmrużył nieco opadłe powieki, a kącik jego przezroczystych ust drgnął. Oczywiście, nie był zadowolony ani z bezceremonialnej prośby ani z pory, jaką młoda nauczycielka, w dodatku wychowanka Gryffindoru, wybrała sobie na odwiedziny. — To ważne — dodała. 

Nie oderwał od niej spojrzenia, które świdrowało ją na wylot, sprawiając, że nieprzyjemny ból promieniował od jej lędźwi aż po klatkę piersiową. Nie ugięła się jednak, mierząc go równie zaciekłym i zimnym spojrzeniem, co jego dusza. Niespodziewanie duch skłonił się jej i zniknął — rozpłynął się w jednej ze ścian, zostawiając ją samą w ciemnych, wąskim korytarzu, z którego zionął niemal namacalny mróz. Hermiona zmarszczyła brwi, nie wiedząc, czy Baron spełni jej prośbę, czy nie. Jego zachowanie nie świadczyło absolutnie o niczym, a i ona przecież była tragiczna w czytaniu ludzkich emocji. Odwróciła się, nerwowo obejmując ramionami, kiedy przypływ adrenaliny zaczął spowalniać, dopuszczając coraz więcej chłodu do jej ciała. 

— Profesor Granger? — usłyszała po chwili i odwróciła się. Christina bezgłośnie pojawiła się na korytarzu, zerkając na nią niepewnie. Zmarszczyła brwi i protekcjonalnie objęła dłonią brzuch skryty pod swobodnymi, luźnymi ciuchami. — Czy… czy coś się stało?

Może to nie jest dobry pomysł, pomyślała Hermiona, zatrzymując na chwilę spojrzenie na wypukłości pod ubraniem dziewczyny. Nie powinna angażować w tak duże przedsięwzięcie ciężarnej uczennicy. Przecież to absurd. Wiedziała jednak, że musiała. Nie zamierzała zrzucać na nią żadnej trudnej odpowiedzialności; miała dla niej wyłącznie jedno zadanie. I choć Merlin jeden wiedział, jak ciężkie w tej chwili stało się jej serce, nie mogła się wycofać. 

— Wiem co zrobić, żeby profesor Snape został w Hogwarcie — powiedziała, zanim zdążyła się rozmyślić, a oczy Christiny rozszerzyły się z zaskoczenia. — Nadal jesteś skłonna mu pomóc?

Nastolatka zrobiła kilka kroków w stronę Hermiony, nie odrywając od niej spojrzenia pełnego szoku, ale i podekscytowania. Przytaknęła, uśmiechając się pod nosem, a młoda nauczycielka poczuła, że potwornie ciężki kamień opadł na dno jej żołądka, rozpływając się w niebyt. Kobieta zmarszczyła brwi, kiedy oddech w jej piersi stał się nieco spazmatyczny i również skinęła głową, z ulgą wymalowaną w słabym uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. Światełko na końcu tunelu właśnie zajaśniało nowym, bladym blaskiem.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 61Sojusz, Granger? – Rozdział 63 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Dodaj komentarz