Hermiona zatrzymała się gwałtownie na środku parkowej alejki i popatrzyła z rosnącym przerażeniem na Harry’ego, który widząc jej minę, jedynie szerzej się uśmiechnął. Skąd mu to przyszło do głowy? Potrafiła jedynie stać i zastanawiać się, dlaczego bardziej niż fakt, iż przyjaciel znienacka zadał jej pytanie o uczucia względem Severusa, zirytowało ją zdanie sobie sprawy, że nie umie na nie odpowiedzieć.
— Skąd mam wiedzieć? — zapytała, czując, że to pytanie za długo siedziało na końcu jej języka. Potter uniósł brew, przyglądając się jej badawczo. — Jak… Skąd ty wiedziałeś?
Nie spodziewała się zobaczyć na ustach przyjaciela rozczulonego uśmiechu.
— Nigdy nie wiesz — stwierdził. — Ale sam fakt, że masz wątpliwość, świadczy że coś czujesz. Jakkolwiek chcesz to nazywać.
Wymowny wzrok Harry’ego wytrącił ją z równowagi i spowodował reakcję, jakiej się nie spodziewała.
— Nie wiem, jak to nazwać — wtrąciła od razu, a jej głos przybrał zaskakująco nerwową barwę. — Naprawdę, ja… — Zawahała się, ale poczuła, że chyba nie będzie bardziej odpowiedniego momentu, aby wyrzucić z siebie wszystko, co leżało jej na wątrobie. — Kompletnie się tego nie spodziewałam i przegapiłam moment, w którym to stało się takie…
— Poważne? — dokończył za nią Potter, kiedy na moment zamilkła, a Hermiona uniosła na niego spojrzenie.
— Chyba — odparła cicho. — Czasem tak mi się wydaje, ale wtedy zawsze coś… zawsze coś przypomina mi, że to nie było częścią planu. — Oczy kobiety zmętniały na ułamek sekundy, wypełniając się pustką, która zaniepokoiła Harry’ego, aż zmarszczył brwi. — I że w końcu będzie musiało się skończyć.
Merlin jeden wiedział, jak bardzo tego nie chciała. Nie teraz, nie tak szybko. Upływający czas przesypywał się przez jej palce, niczym piasek w klepsydrze, nieubłaganie odmierzając dni do końca całej tej farsy i jej wyjazdu.
— Dlaczego?
Kolejne niespodziewanie pytanie.
Kolejne proste, pozornie błahe pytanie, na które nie znała odpowiedzi.
— Dlaczego? — powtórzyła, a Harry zmierzył ją dociekliwym wzrokiem.
— Dlaczego musi się skończyć?
Bo nie taki był plan. Jak mantrę powtarzała jedyne wytłumaczenie, jakie znała, nie poświęcając właściwie nawet chwili na zastanowienie się, czy w ogóle posiada sens.
— Bo ten sojusz miał swój cel — odparła w końcu, ale jej głos pełen był niepewności. — Ten cały plan miał cel, powód, a skoro nie przestaliśmy to…
Ku zaskoczeniu młodej gryfonki, stojący naprzeciw niej czarodziej prychnął gorzko. Zrobił to na tyle donośnie, że siedzące na metalowym ogrodzeniu ptaki wzniosły się gwałtownie w powietrze, odlatując przestraszone nagłym dźwiękiem.
— Tak, pamiętam. Coś tam było — zakpił niespodziewanie Harry. — Chciał przekonać McGonagall, że nie nadaje się do związków, że nie potrzebuje kobiety do szczęścia — wyliczał drwiąco, a jego brew uniosła się, kiedy urwał na moment i dodał: — Przecież to jakaś kompletna bzdura.
Hermiona nie rozumiała, co do niej mówił i skąd czerpał pewność co do swoich oskarżeń. Zmarszczyła brwi, uchylając usta w konsternacji, a Potter — widząc, że najwyraźniej przyjaciółka potrzebowała usłyszeć pewne rzeczy nieco dobitniej — uśmiechnął się pobłażliwie.
— Błagam cię — powiedział teatralnie. — Ktoś, kto tak twierdzi, nie patrzy na drugą osobę, tak jak on patrzy na ciebie.
Serce Hermiony zatrzymało się w tamtym momencie dosłownie na ułamek sekundy. Zastygła, wpatrując się tępo w przyjaciela, który z rozbawieniem obserwował jej szok, który rósł z każdym jego słowem.
— Nie powiem… — Harry przekrzywił nieco głowę, wciskając ręce do kieszeni kurtki. — Kiedy powiedziałaś mi, że coś się dzieje, myślałem… bez urazy — dodał, szybko posyłając Hermionie przepraszające spojrzenie — że chodziło tylko o ciebie. — Tylko o mnie? — Że to uczucie, jakkolwiek chcesz je nazywać, jest jednostronne. Ale po wszystkim, co dziś widziałem, wiem, że się myliłem.
— Dobrze wiesz, że to co widać to tylko… — zaczęła Hermiona, ale Potter szybko wykorzystał wahanie w jej głosie przeciw niej samej.
— Czemu udajesz, że tego nie widzisz? — zapytał, wchodząc jej w słowo.
Coś powstrzymywało ją przed dopuszczeniem do siebie myśli, że Snape, tak jak ona, mógł chcieć od tego związku czegoś więcej. Coś podżegało ją i poddawało w wątpliwość, że mógłby widzieć w tym jakąś przyszłość. Nie chodziło o niego, choć Hermiona nigdy, do końca życia, nie miała czuć się pewnie w odszyfrowywaniu emocji na wiecznie posągowej twarzy — ale opanowała tę umiejętność na tyle, żeby być pewna, że coś kryło się w każdym spojrzeniu, które rzucał w jej stronę. Tylko skoro nie chodziło o niego…
Czemu udajesz, że tego nie widzisz?
— Bo nie wiem, co z tym zrobić — wyszeptała w końcu, odwracając zmęczony wzrok. — Ja… Wiem, że to coś więcej. Czuję to i chcę tego coraz bardziej, ale… — Hermiona zamilkła, czując, że jej wargi drżą od chłodu, jaki nagle zawładnął jej ciałem. Chłodu, którego nie ogrzały przyjemne, wiosenne promienie słońca. — On potrzebuje naprawdę dużo czasu, żeby dać się komuś do siebie dopuścić — powiedziała. — To, co jest między nami zajęło tyle czasu, że teraz po prostu… Nie wiem jak dowiedzieć się, czy to idzie w tym samym kierunku, żeby nie skończyło się krokiem milowym w tył. I chyba za bardzo boję się to stracić.
Choć brzmiało to głupio, dziecinnie, infantylnie — taka była prawda. Nie wiedziała, jak sformułować swoją prośbę, aby nie wyjść przy tym na desperatkę i nie cofnąć się z miejsca, gdzie udało im się dojść. Choć czuła, że mogła zadać Severusowi wiele pytań — a on w swojej nonszalanckiej manierze i tak w pewien sposób udzieliłby jej odpowiedzi — bała się, że próba odkrycia czy to, co ich łączy, ma wspólną trajektorię, skończy się fiaskiem. Jeśli ten układ mu pasował, jej chęć pójścia do przodu mogła go zniechęcić. Jeśli nie widział tego, jako nic poważniejszego, jej niechciane próby mogły go odstraszyć. A ona wolała żyć z tym, co miała, niż dopuścić do utraty tego całkowicie.
— Kiedy stałaś się taką hipokrytką? — zapytał nieoczekiwanie Harry, krzyżując ramiona na piersi, a Hermiona zmarszczyła pytająco brwi. — Nawtykałaś Draco, jak to powinien walczyć o swoje, że zasługuje na lepsze życie, na szczęście. A sama co robisz? — Jego ton przepełniony był dziwnym, poirytowanym niezrozumieniem i zawodem. — Nie potrafisz zastosować się do swoich własnych rad. Walczysz z tym, a ja nie rozumiem… nie potrafię zrozumieć dlaczego.
Ona za to boleśnie zdawała sobie sprawę, co za tym stało.
— Czasem wizja porażki jest za silna — mruknęła.
Wykorzystała argumenty Severusa jako swoją własną tarczę. Hipokrytka. Zaadoptowała jego wierzenia i postawę, aby obrócić je w swoje własne obawy i przywiązać do nogi niczym głaz, nie pozwalający jej ruszyć się w żadną stronę. Sama to sobie zrobiła, więc teraz nie mogła nikogo za to winić. A tak go za to beształaś. Głupia.
— Ty się wcale nie boisz tego, że on odejdzie — powiedział Harry, a zielone tęczówki zwęziły się. — Nie chodzi o fakt, że go stracisz, prawda? Boisz się, że nie zdołasz przekonać go, żeby został.
Hermiona spojrzała na przyjaciela, nie rozumiejąc, jaką widzi w tym różnicę, ale kiedy tylko uchyliła usta, aby zadać pytanie, odpowiedź uderzyła w nią jak grom z jasnego nieba. Oczywiście, że nie chodziło o faceta. Nie bała się, że straci coś, co na moment zawładnęło jej emocjami, bo już dawno pogodziła się z myślą, że jeśli Severus nic do niej nie czuł, będzie zmuszona odejść. Nie była w końcu desperatką. Ale Harry miał rację — panicznie bała się, że nie zdoła przekonać go do swoich uczuć teraz, kiedy sama zdała sobie sprawę z ich istnienia i nie zdąży wydobyć prawdy o jego własnych, zanim będzie za późno. Czekała na odpowiedni moment, czekała, aż nadarzy się okazja. Jedna rozmowa, jeden znak…
— Przeraża mnie fakt, że mam na to tylko jedną szansę — szepnęła.
Potter zrobił krok w jej stronę, stając naprzeciw tak, że musiała zadrzeć wzrok.
— A nie przeraża cię to, że możesz ją przegapić?
Oczywiście, pomyślała gorzko, nie zdoławszy powstrzymać ponurego spojrzenia.
— Bardziej boję się, że ją zmarnuję — odparła cicho.
Napięta cisza wypełniła się szumem liści, które choć dopiero budziły się życia, zdążyły gęsto zarosnąć zmarznięte po zimie łodygi wypełniających park drzew. Hermiona wsłuchała się w uspokajający ambient, plując sobie w brodę, że mimo iż wszystkie wątpliwości Harry’ego i wszystkie jego pytania kłębiły się również i w jej głowie, coś wciąż nie pozwalało jej odsunąć ich na bok. Poddała się najgorszemu z możliwych stereotypów, nie idąc za własnymi radami i mając tego pełną świadomość.
To on mi to zrobił, czy zawsze taka byłam?
— Na szczęście Snape jest całkiem inteligentny — stwierdził nagle Harry, dodając szybko: — I liczę, że podejmie decyzję, której ty się boisz.
Nie zdążyła ułożyć w głowie żadnej odpowiedzi — nie to, żeby w ogóle przyszedł jej jakiś pomysł.
— Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale wydaje mi się — ciągnął Potter, baczniej przyglądając się przyjaciółce — że akurat z nim mogłabyś być szczęśliwa. Tak naprawdę. Sama mówiłaś — przypomniał z wymownym uśmiechem — to dobry facet.
Hermiona miała ochotę prosić, aby przestał mówić, ale nie mogła zmusić się, aby wypowiedzieć choć jedno słowo. Poczuła, że łzy w jej oczach pojawiły się same, zupełnie niechciane.
— Możesz wmawiać mi, że widziałem, co miałem widzieć, ale nie uwierzę, że Snape jest aż tak dobrym aktorem — powiedział nieco dobitniej Harry, marszcząc brwi. — Nawet mimo tego, kim był, nie wierzę, że da się udawać coś takiego.
Przymknęła na chwilę powieki, czując, że łzy potoczyły się po jej policzkach, kiedy sens słów przyjaciela rozlał się po jej umyśle. Szybko jednak podniosła wzrok na tężejącą od powagi twarz mężczyzny, która szybko przykuła jednak jej uwagę, a jej brwi odruchowo ściągnęły się ku sobie.
— Wiesz, on… — Potter niespodziewanie odsunął się, ponownie wciskając dłonie do kieszeni i jakby rozważał, co powiedzieć. — Snape był głównym powodem, dla którego Draco nie chciał zeznawać. Chciał się ukarać.
Co?
— Ukarać? — powtórzyła cicho. — Za co?
Postronna osoba mogłaby rzec, że Hermiona wyglądała wręcz komicznie — stercząc przed Harrym z uchylonymi ustami i mocno zmarszczonymi w konsternacji brwiami. Jej nie było jednak do śmiechu, zwłaszcza, kiedy mężczyzna odparł:
— Czuł się winny wszystkiego, co spotkało Snape’a.
— Draco? — zapytała nieco bezwolnie, zerkając na Pottera, który odszedł kilka kroków na bok, podchodząc do jednej z licznych ławek rozstawionych w opustoszałym nieco parku.
Posłał jej nieco pobłażliwe spojrzenie, widząc, że szok musiał być mocno przytłaczający, bo pozbawił jej zdolności zadawania sensownych pytań. Jego wzrok szybko nabrał poważniejszego wyrazu, kiedy spróbował ubrać w odpowiednie słowa historię, aby nabrała ona dla przyjaciółki sensu.
— To od niego dowiedziałem się, że jestem panem Czarnej Różdżki — wyjawił, siadając ciężko na drewnianych belkach, skrzypiących groźnie pod jego ciężarem, a oczy Hermiony rozszerzyły się lekko z zaskoczenia. — I o tę wiedzę się rozchodziło — dodał, poruszając wymownie brwiami. — Draco podsłuchał przypadkiem, co Ollivander mówił o różdżkach i prawie ich dziedziczenia. Zdał sobie sprawę, że to on rozbroił Dumbledore’a, wtedy w…
Hermiona podeszła bliżej i zatrzymała się przed nim, nie zajmując jednak miejsca obok. Nieprzyjemny, drażniący nerwy dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa na wspomnienie pogrzebu byłego dyrektora i na moment zamroził jej układ nerwowy.
— Później połączył resztę kropek i doszedł do tego, że różdżka była moja — powiedział Harry i niespodziewanie zamilkł. Hermiona zmarszczyła brwi, widząc, że pochylił się do przodu i oparł łokcie na udach, wyciągając dłonie przed siebie i nerwowo mnąc palce. — Pamiętasz, co stało się w Pokoju Życzeń? — zapytał w pewnej chwili, nie podrywając wzroku z ziemi od razu.
Doskonale pamiętała. Do tej pory czuła na policzkach gorąc Szatańskiej Pożogi, która wymknęła się kompletnie spod kontroli i pochłonęła o wiele więcej, niż powinna.
— Co to ma z tym wspólnego? — spytała słabo w odpowiedzi.
— Ścigał nas wtedy, żeby mnie złapać — mruknął Potter. — Chciał dostarczyć mnie Voldemortowi, żeby ten mógł mnie zabić i stać się prawowitym właścicielem Czarnej Różdżki. A Draco odkupiłby tym samym wszystkie winy swojego ojca i oczyścił imię rodziny — dodał, gorzko prychając pod nosem i w końcu podniósł wzrok, zerkając na przyjaciółkę. — W końcu miałby spokój. Ale my mu uciekliśmy, a w dodatku… — Nie mów tego. — Musiał patrzeć na śmierć kumpla.
Oni też patrzyli. Patrzyli, jak płomienie pożerają pomieszczenie i nie zrobili nic, poza ratowaniem własnego życia. Zapach dymu w nozdrzach na zawsze już miał przypominać im o wyrzutach sumienia, które ciągnęły się jak uporczywy smród.
Hermiona poczuła, że nie da rady dłużej stać o własnych siłach; jej nogi wydawały się wiotczeć z każdym kolejnym słowem Harry’ego i przestały być dla niej jakimkolwiek wsparciem. Usiadła ciężko na ławce i chwilę milczała, zbierając myśli i próbując odgonić wspomnienie czarnego, gęstego dymu wydobywającego się zza rozszczelnionych drzwi Pokoju Życzeń.
— Jak dowiedziałeś się prawdy? — zapytała, żeby odwrócić swoją własną uwagę, a Harry zerknął na nią z ukosa, podchwytując jej niewypowiedziane starania.
— Znalazł mnie później w drodze do Zakazanego Lasu. Wtedy, na koniec — wyjaśnił, krzywiąc się pod nosem. — Wtedy już chciał mnie zabić. Był taki… wściekły.
Kobieta miała problem z dopasowaniem grobowych słów do uśmiechu, jaki pojawił się na ustach przyjaciela i mocniej zmarszczyła brwi.
— Nie wiem, czy to wszystko już go wtedy po prostu przytłoczyło, czy… — Gryfon prychnął. — Może zwyczajnie lubił Snape’a, kto go tam wie. W każdym razie — dodał Potter poważniej — kiedy dowiedział się o jego “śmierci”, uznał, że to przez niego. Obwiniał się o to, że mógł temu zapobiec, gdyby tylko powiedział Voldemortowi wcześniej, że to ja jestem właścicielem różdżki.
Hermiona miała wrażenie, że ktoś wyrwał serce z jej piersi i z impetem wsadził je z powrotem. Gdyby tylko powiedział Voldemortowi wcześniej… Zbeształa się w myślach surowo, wiedząc, że jest ponad gorzkie wypominki i nic nie warte, bezpodstawne przypuszczenia. To nie była wina Draco.
— Przecież gdyby cię wtedy zabił — zaczęła, niepewnie zerkając na Harry’ego — Voldemort musiałby zabić i jego.
Skrzywiła się, ale ku jej zaskoczeniu Potter prychnął pod nosem.
— Voldemort zabiłby go nawet, jeśli dostarczyłby mnie żywego — mruknął. — Byle tylko wyeliminować potencjalne zagrożenie albo jako karę za to, że trzymał to w tajemnicy. A Draco… — Mężczyzna zamilkł, wymownie poruszając brwiami. — Powiedzmy, że nie zdawał sobie wtedy z tego sprawy. I było mu wszystko jedno, co się stanie.
— Dlatego cię puścił? — zapytała po chwili Hermiona.
— Puścił mnie, bo zrozumiał, że tylko zabicie Voldemorta mogło skończyć jego problemy — sprostował szybko. — Że tylko wtedy mógłby żyć po swojemu, tak jak chciał. — Twarz gryfona stężała, kiedy dodał: — Bez bata nad głową, bez ciągłej presji… Zresztą. — Harry uśmiechnął się nieco kwaśno. — Nie zabiłby mnie nawet, gdybym go wtedy nie rozbroił. Nie jest mordercą. Po prostu się bał, jak my wszyscy.
Jego głos przybrał dziwną, ciężką nutę, która wycisnęła na twarzy Hermiony nikły grymas.
— Wiesz co mówią, strach nie zna podziałów — mruknęła.
— To prawda. — Potter wyprostował się, opierając wygodniej na drewnianych belkach za ich plecami i zadarł spojrzenie na prześwitujące korony drzew. — Płakał wtedy, wiesz? Kiedy go zostawiałem w Zakazanym Lesie — dodał, widząc kątem oka pytające spojrzenie przyjaciółki. — Mogę się tylko domyślać, jak bardzo był tym wszystkim zmęczony, a on chciał przecież tylko ratować siebie i matkę.
Hermiona sama ciężko opadła plecami na oparcie, przymykając na moment powieki. Tak bardzo cieszyła się, że mieli już to niemal za sobą. Że tak niedaleko zostało do końca. Mimo, iż miała to być wyboista i kręta końcówka, byli bliżej, niż dalej.
— Powiedziałem mu później, że Snape przeżył, ale Draco znał już prawdę od matki — dodał Harry, marszcząc brwi. — Wiedział, co Snape przeszedł po wojnie i… czuł się winny temu, co się stało, ale nie potrafił mu się do tego przyznać. Nie potrafił spojrzeć mu w oczy i… powiedzieć prawdy. — Ciemnowłosy mężczyzna zerknął kątem oka na przyjaciółkę z wyrzutem wymalowanym na twarzy. — Dlatego przyrzekłem mu, że będę to trzymał w sekrecie. To i tak… było jego, nie moje. — Potter zmarszczył mocniej brwi i wyprostował się. — Podejrzewam, że gdy w końcu powiedział o tym Snape’owi, jego też prosił o dyskrecję.
— Wstydził się tego. W końcu to kretyn — powiedziała Hermiona, na co jej przyjaciel roześmiał się gromko. Wycisnęło to na jej usta słaby uśmiech, który pozwolił jej kolejnym słowom wybrzmieć o wiele spokojniej, niż się spodziewała. — Poza tym, wiesz… Przyzwyczaiłam się do tego, że Severus ma przede mną tajemnice. No i sam to powiedziałeś — dodała, unosząc wymownie brew — to sprawa między nimi.
Oni byli jedynie obserwatorami. Zarówno Harry jak i Hermiona wiedzieli, że istniała pewna granica, której nikt, w żadnej relacji, nie powinien przekraczać. Mogli na siłę wpływać na zdanie Draco odnośnie jego uwolnienia z Azkabanu, bo w tej sytuacji stron zainteresowanych takim obrotem spraw, było więcej, niż sam Malfoy. Zarówno Potterowi, jak i Hermionie zależało, aby dać mu lepsze życie. A przeszłość, jaka łączyła Draco i Snape’a, należała wyłącznie do nich. Żadne z nich w niej nie uczestniczyło i żadne z nich nie miało prawa się wtrącać. Strony zainteresowane w tym wypadku były wyłącznie dwie i tylko one mogły rościć sobie prawo do tej historii.
— Nie mogę nawet wyobrazić sobie, co musiał czuć — mruknęła nagle Hermiona, czując przyjemny powiew wiatru na karku. Harry skonsternowany spojrzał na nią, nie będąc pewnym o kim dokładnie mówiła, a kobieta, widząc jego minę, dodała od razu: — Draco. Tyle lat żył z tak okropnie… przytłaczającą świadomością… — Nagle wzrok szatynki zatrzymał się na twarzy przyjaciela, a jej ciemne brwi zmarszczyły się w pytającym wyrazie. — Od dawna Severus wie?
Nie miała mu za złe tego, że jej nie powiedział, ale zwyczajnie ciekawiło ją, kiedy dowiedział się prawdy o tym, dlaczego Draco Malfoy chciał się ukarać i skazać na więzienie. Czemu chciał odkupić swoje winy. Co mógł zrobić, aby zapobiec wszystkiemu, co Snape przeszedł. Zdała sobie sprawę, że ciekawiła ją też inna, o wiele bardziej przyziemna rzecz, ale przeszedł ją dreszcz, kiedy poczuła niespodziewany wstyd.
— Nie — odparł Potter, podciągając lewą nogę za kostkę. — Draco zbierał się, żeby mu to w końcu powiedzieć, a kiedy ruszyłem z apelacją… — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Jakoś tak wyszło. Sam byłem zaskoczony — dodał, wymownie się uśmiechając. — Może uznał, że czas zrzucić z siebie ciężar.
Hermiona jedynie słabo się uśmiechnęła w odpowiedzi.
— Byłeś przy tej rozmowie? — zapytała, a Harry najwyraźniej dopowiedział sobie resztę, bo odparł od razu z kwaśnym uśmiechem:
— Nie wiem, czy mu wybaczył.
Ku zaskoczeniu ciemnowłosego gryfona, siedząca obok kobieta roześmiała się wesoło. Popatrzyła na niego tak pobłażliwie, z tak przejmującym rozczuleniem w cierpkim uśmiechu, że Potter aż uniósł zdziwiony brew.
— Wiem, że mu nie wybaczył, bo wiem, że nie miał czego wybaczać — powiedziała, kiedy jej oddech się uspokoił. — Severus nigdy nie obwiniałby Draco za to, co się stało. To nigdy… — Urwała na moment, ale szybko nabrała oddechu i mruknęła: — To nigdy nie było pole do wypominań, a on wie o tym najlepiej. — Tym razem to ona wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym niemrawo. — Zwyczajnie ciekawi mnie, co mu powiedział. Jak zareagował.
Harry prychnął wesoło, posyłając przyjaciółce wymowne spojrzenie.
— Podejrzewam, że akurat tobie powie — stwierdził. Hermiona poczuła, że jej klatka piersiowa zapadła się, kiedy nagły urywany oddech ugrzązł w jej piersi z radosnym śmiechem. — Wracaj do niego — dodał niespodziewanie Potter, czule się uśmiechając. — Odpocznij. Odetchnij od tego wszystkiego i… — Jego brwi zmarszczył się tak mocno, że bruzda, jaka pojawiła się pomiędzy gęstymi brwiami nadała jej zaskakująco poważny wyraz. — Dziękuję.
Miała ochotę wywrócić oczami. Naprawdę. Ile razy miała powtarzać mu, że jest idiotą dziękując jej za to, co “dla niego” zrobiła? Nie zrobiła niczego, czego nie zrobiłby każdy na jej miejscu. Nie zrobiła niczego, żeby zasłużyć sobie na aż tak ogromną wdzięczność z jego strony.
Czy tak czuje się Severus, kiedy dziękuję mu za to, co dla mnie robi?
O mały włos nie roześmiała się Harry’emu prosto w twarz. Nie wytłumaczyłaby mu, co ją tak rozbawiło.
— Jeszcze walczymy, Harry — odparła, rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie.
Słowa Pratneya znaczyły dla nich więcej, niż jedynie chęć do walki. Znaczyły nieustanne starania, aby dbać o coraz lepsze życia. Dla siebie nawzajem, dla tych, na których im zależało… Tak dla Harry’ego, jak i dla Hermiony ta chęć zdecydowanie przysłaniała własne potrzeby. Splatały się one z pragnieniami innych, rosnąc na ich korzeniach, ale nie w sposób, który chcieliby zmienić. Tacy byli. Tacy zawsze byli. I tacy ludzie potrzebni byli tym, którzy te korzenie stanowili — bo nie ma celu w zapuszczaniu korzeni, na których nie rosną żadne kwiaty.
Hermiona niewiele pamiętała z drogi powrotnej do Hogwartu. Harry zaproponował, że odstawi ją pod same bramy, ale kobieta odmówiła, chcąc w samotności przewietrzyć głowę. Musiała ochłonąć. Odpocząć. Wybrała najdłuższą możliwą trasę, wytyczając myślom nowe, nieznane ścieżki, które koniec końców zaprowadziły ją w dokładnie to samo miejsce. Do pustki, w której nie było już niczego. Limbo, w którym przepadła, próbując znaleźć równowagę między ciężarem przeszłości, a wartością przyszłości.
Zdecydowała, że najpierw wróci do siebie. Zamierzała skorzystać z propozycji Snape’a, wiedząc, że da jej to jakąś namiastkę rutyny, czegoś, co znała. Ale uznała, że skoro widział ją w opłakanym stanie psychicznym, fizycznego wyczerpania może mu oszczędzić. Jemu i samej sobie.
Stojąc przed lustrem w łazience stwierdziła, że nie może dłużej pozwolić duchom przeszłości nawiedzać i prześladować jej życia. Nie mogła pozwolić, aby na jej twarzy pojawiło się więcej dowodów, ile przeszła. Ile ją dręczyło. To był pierwszy krok, aby o tym zapomnieć — pozbyć się grymasu, jaki gościł na jej ustach, a który codziennie od rana przypominał jej, jakie było jego pochodzenie.
Odświeżona, uspokojona i nastawiona, że ani jedna, negatywna myśl nie pojawi się w jej głowie przez resztę wieczoru, Hermiona ruszyła na trzecie piętro, uśmiechając się pod nosem. Zupełnie odruchowo poprawiła włosy, kiedy zastukała trzy razy do drzwi gabinetu Severusa i nacisnęła klamkę, wciskając się nieśmiało między framugę.
— Dobrze, że jesteś — mruknął mężczyzna, kiedy dostrzegł burzę loków wyłaniającą się zza ciężkiego skrzydła. — Irytek już zaczął się martwić.
Hermiona zaśmiała się pod nosem, co zagłuszyło skrzypnięcie zamykanych drzwi i podeszła w głąb pomieszczenia.
— Stęsknił się, co poradzę — stwierdziła, wzruszając ramionami.
Snape oparł się wygodniej na fotelu, chwilę lustrując Granger badawczym spojrzeniem, które odpowiedziało jej krnąbrnej minie. Niespodziewanie wstał, ku zaskoczeniu kobiety zupełnie porzucając to, od czego go oderwała i powoli obszedł biurko.
— Potter przeżyje? — zapytał, kierując się ku gablocie przy kominku, a Hermiona dostrzegła na jego profilu uniesioną przelotnie brew.
— Przeżyje — odparła wesoło, uśmiechając się pod nosem. — Jest zmęczony, jak my wszyscy. — Obserwowała mężczyznę, który sięgał zza szklanych drzwiczek dwa, przezroczyste naczynia i mimowolnie mocniej rozciągnęła wargi. — Prosił jeszcze raz podziękować, że zeznawałeś w sprawie Draco. Ale powiedziałam mu, że tego nie lubisz — dodała, widząc kątem oka wywracające się oczy ciemnowłosego mężczyzny — więc tylko przekazuje, że jest wdzięczny.
— Nie zrobiłem tego dla Pottera — wymamrotał pod nosem Snape, nieco zbyt mocno odstawiając karafkę na podstawkę.
Hermiona uśmiechnęła się szerzej, jednak w jej głowie pojawiło się głupie, naiwne marzenie, żeby Severus nie mówił o Draco. Nie chciała tego, ale nie umiała powstrzymać myśli, że chciała być jednym z powodów, dla których Snape zdecydował się wspomóc sprawę Draco. Nie, pomyślała. To i tak nie ma znaczenia.
— Niezależnie od powodu — zaczęła, zerkając przelotnie w stronę kanapy, na której zawahała się usiąść — ja również jestem ci wdzięczna. Za wszystko, co zrobiłeś. — Posłała spojrzenie w stronę wysokiego mężczyznę, widząc, że wstrzymał na moment ruchy. — Nie tylko dla Draco.
Snape odwrócił się bez słowa, podchodząc do niej z dwoma szklanymi naczynkami i uniósł brew..
— Podziękowania przyjęte — mruknął krótko, a przyjemny dreszcz wywołał impuls w lędźwiach młodej gryfonki, która uśmiechnęła się szeroko. Nagle jednak Severus uniósł jedną ze szklanek, a brwi szatynki ściągnęły się w rozbawionym, pytającym wyrazie. — Dla ciała — powiedział wymownie, po czym opuścił rękę i wzniósł drugą, dodając: — Dla głowy.
Hermiona spojrzała po wnętrzach naczynek, szybko orientując się, co Severus miał na myśli. To, co rzekomo miało pomóc jej zmęczonemu ciału, do złudzenia przypominało eliksir nasenny, który mężczyzna ofiarował jej kilka dni temu, a działanie którego pozwoliło jej spokojnie przespać całą noc, nie budząc się ani razu, nawet na moment. Tym, co miało z kolei uspokoić jej umysł, myśli, pomóc jej się wyciszyć, był — oczywiście — alkohol. Trywialne, owszem, ale Hermiona odnajdywała uciechę w drobnych przyjemność jakie niosły ze sobą oklepane schematy.
Zbliżyła się do Severusa, który przyglądał się jej zmrużonymi oczami i po raz ostatni zlustrowała wzrokiem obydwa naczynka, sięgając po szklankę z mieniącym się, złotym trunkiem. Od razu poczuła cierpki zapach alkoholu, kiedy przysunęła naczynie bliżej piersi i mruknęła pod nosem:
— W końcu to tylko wspomnienia, prawda? Nie mogą mnie skrzywdzić.
Nie chciała znów pić eliksiru. Nie chciała przypadkiem wpaść w przyzwyczajenie, że bez niego nie jest w stanie zasnąć. Od tego, droga prowadziła prosto w stronę uzależnienia, do czego Hermiona po prostu nie mogła dopuścić. Poza tym, pomyślała, odganiając ponure myśli, są inne sposoby, aby dać wytchnienie ciału.
Severus uśmiechnął się półgębkiem, kiwając kobiecie głową na znak, że zrozumiał tyle, ile chciała, żeby wiedział. Uniósł brew, obserwując jak drobna dłoń unosi przezroczyste szkliwo w powietrze, a szatynka przechyla niewielką zawartość i pochłania ją jednym haustem.
Miał już przyznać, że imponowała mu jej odwaga, kiedy nagle Hermiona zakaszlała, krzywiąc się i dramatycznie machając pustym naczyniem w powietrzu.
— To jest obrzydliwe! — zaśmiała się, a wraz z jej wesołym głosem, organizm opuściło zmęczenie zmieszane z ulgą. Kolejny napad chwilowej euforii, który wycisnął na jej usta tak specyficzny uśmiech, że Snape aż zmarszczył mocniej brwi. — Jak możesz to pić?!
— Zdecydowanie nie z przyjemnością — mruknął, a jego usta same przybrały rozbawiony wyraz, kiedy dostrzegł roześmiane, orzechowe tęczówki.
— Zdecydowanie — powtórzyła Hermiona, wąchając z teatralnym grymasem szklankę.
Severus prychnął, mając ochotę wyśmiać, że tak długo zajęło jej przyznanie, że to, czym ją raczył, jej nie smakowało. Czy był to jedynie odruch zmęczonego organizmu, którego zmysły nie pracowały prawidłowo?
Niezależnie od powodu, mężczyzna zmrużył oczy, niewerbalnym zaklęciem dolewając do szklanki w dłoniach kobiety innego, ciemniejszego alkoholu, a zaskoczona gryfonka wzruszyła ramionami w niemym prychnięciu i przystawiła naczynko pod nos. Nikły, ukradkowy uśmieszek, jaki pojawił się na skrytych za kryształowym naczynkiem ustach, podgrzał krew w żyłach Severusa.
— Za szczęśliwe zakończenia? — zapytała Hermiona, unosząc niespodziewanie naczynie w powietrze, a jej przeszywające spojrzenie zatrzymało się na ciemnych oczach Snape’a.
— Chcesz pić za zakończenia? — zakpił mężczyzna, mierząc ją niezrozumiałym wzrokiem, na co w odpowiedzi na jej ustach pojawił się chełpliwy, drwiący uśmiech.
— W końcu sam mówiłeś, że to koniec — mruknęła.
Mówił. A ona posłuchała. Ciemne oczy zsunęły się ku rozciągniętym, pełnym wargom, a jego własne usta ułożyły się w krzywy grymas, który próbował nieudolnie naśladować wyraz twarzy drobnej szatynki.
— A ty uwierzyłaś — rzucił, co spotkało się z kolejnym wesołym śmiechem.
— Tak — odparła Hermiona. — Zrozumiałam, że inaczej nie robilibyśmy… — Zamilkła, poruszając wymownie brwiami i dodała wymowniej: — tego.
Skąd możesz to wiedzieć? Skąd mogła wiedzieć, że w innych okolicznościach nie urodziłoby się między nimi coś równie niezręcznego, ale pełnego tej samej, całkiem niespodziewanej pasji? Skoro raz ich do siebie przyciągnęło, Snape nie widział powodu, aby sądzić, że nawet gdyby życie potoczyło się inaczej dla nich obojga, prędzej czy później nie znaleźliby ku sobie drogi.
Zmarszczył brwi, nieświadomie odpowiadając tym samym na pytanie, którego Hermiona nawet mu nie zadała. Kobieta zastygła na moment, marszcząc brwi, kiedy dostrzegła wyraz na bladej twarzy stojącego przed nią czarodzieja i bezwiednie uchyliła usta. Znała tę minę. Rozczytała jego nieme pytanie. Chciał z niej zakpić. Wytknąć jej pomyłkę. Zaskoczona zrozumiała nagle, co mężczyzna właściwie chciał poddać w wątpliwość i poczuła, że jej policzki zawrzały się od szkarłatnych rumieńców, które powoli na nie wypłynęły.
— Za szczęśliwe zakończenia zatem — powiedział Snape, obserwując z triumfalnym grymasem, jak Granger chowa zawstydzoną twarz za szklanką.
Dostrzegł, że jej brwi uniosły się w aprobacie, kiedy poczuła słodki, miodowy smak na języku. Orzechowe tęczówki zwróciły się na niego z rozbawieniem, mierząc jego sylwetkę przeciągle, a młoda kobieta po chwili mruknęła:
— O wiele lepsze, niż tamto.
— Całe szczęście — rzucił od razu Snape z teatralną miną, jakby tylko czekał na jej opinię. — Już miałem rozważać sięgnięcie po zapasy na specjalne okazje.
Pomieszczenie rozgrzało się pod tlącym cicho ogniem i ciepłem, jakie emitowało powoli rozluźniające się ciało młodej gryfonki, która ponownie uraczyła Severusa wdzięcznym, szerokim uśmiechem. Szatynka zerknęła ponownie na kanapę, podchodząc kilka kroków w jej stronę, a Snape bez słowa podążył za nią i zajął miejsce w jednym z foteli naprzeciwko.
— Harry powiedział mi, dlaczego Draco nie chciał zeznawać — usłyszał nagle i podniósł pytający wzrok na Hermionę, która przyjrzała mu się łagodnie. — O wyrzutach sumienia, jakie miał względem ciebie.
Jego odruchowa, nieprzemyślana reakcja spowodowała dwa, spontaniczne wydarzenia. Snape uniósł brew, zdając sobie niespodziewanie sprawę, że historia, o której dowiedział się kilka miesięcy temu, była dla kobiety nowością. Właściwie nie powinien był się dziwić — Malfoy trzymał to w sekrecie ze wstydu tyle lat, że jego prośba o dyskrecję była zrozumiała. Mógł domyślić się, że Potter również mu to obiecał. Z jakiegoś powodu Severus założył jednak, że komu, jak komu, ale swojej najlepszej przyjaciółce Potter prawdę powiedział dawno temu. Akurat pannie Granger wydawało się, że można było powierzyć sekrety.
— Sądziłem, że wiedziałaś — mruknął po chwili.
Widząc drżącą brew, która świadczyła o zaskoczeniu, Hermiona zrozumiała, że to dlatego mężczyzna nawet nie wspomniał o spotkaniu z Draco. Uśmiechnęła się kwaśno, spuszczając spojrzenie na uda, między którymi trzymała szklankę z napoczętym alkoholem.
— Harry jest dobrym powiernikiem sekretów — powiedziała, dusząc jednak prychnięcie i przelotnie zerkając na Snape’a. — Najwyraźniej macie coś wspólnego.
Poczuła znajome ciepło rozlewające się po jej ciele, kiedy ciemnowłosy czarodziej wywrócił oczy w pobłażliwym geście.
— Nie przesadzaj — burknął niezadowolonym tonem. — Potter to skończony kretyn, Malfoy zresztą nie jest lepszy. Oni i te ich sentymenty… — prychnął gorzko, zatapiając usta w alkoholu. — Nikt o nie nie prosił.
Hermiona zmrużyła lekko powieki, przyglądając się rozsiadającemu się wygodniej mężczyźnie i sama poprawiła materiał spódnicy, który zwinął się na skrzyżowanych udach.
— Może Draco — zaczęła ostrożnie, nie patrząc jednak na Severusa — na swój sposób zwyczajnie cię lubił.
Tym razem jego złowrogi wzrok niemal ją rozśmieszył. Zamilkła na chwilę, odchylając się na miękkim oparciu skórzanego mebla i zawiesiła nieco zamglony wzrok na martwym punkcie w przestrzeni.
— Nie wyobrażam sobie, jak musiał czuć się tyle lat z myślą, że ma twoją krew na rękach — szepnęła bardziej do siebie, niż z oczekiwaniu na odpowiedź.
Którą, ku swojemu zaskoczeniu, dostała.
— Pewnie jak idiota — zakpił Snape. Hermiona uniosła na niego pytające spojrzenie, a mężczyzna zmarszczył mocniej brwi i dodał: — To, co Malfoy zrobił, a czego nie zrobił, nie miało większego znaczenia. I tak byłem zdrajcą, którego trzeba było się pozbyć. — Severus wzruszył ramionami, spoglądając w falujący pod wpływem jego ruchów płyn w kryształowym naczynku. — To niczego by nie zmieniło.
Zdecydowanie nie przypuszczał, że jego szczere, choć brutalnie prawdziwe słowa — pochodzące z absolutnie nieznanego mu źródła — naprowadzą tę niepozorną konwersację na takie tory.
— Żałowałeś kiedyś tego? — Odnalazł spojrzenie Granger, która nie poruszyła się, nie spuszczając z niego również dziwnie wyczekującego wzroku. Nie rozumiał jednak, o co go pytała. — Gdybyś nam nie pomagał, gdybyś trzymał się od tego z daleka… — Zamilkła na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, aby Snape zobaczył na jej twarzy przemykające wyrzuty sumienia. Które znienawidził całym sercem. — Nigdy nie znalazłbyś się w takiej sytuacji, a Voldemort nie miałby powodu…
— Znalazłby inny — przerwał jej surowo.
— Nie, gdybyś nie angażował się w wojnę — mruknęła Hermiona.
Była tak naiwna, że autentycznie go to zdenerwowało. I irytowało go, że musiała przy tym patrzeć na niego oczami pełnymi cierpienia, które odbierało im całe piękno.
— Brzmisz, jakby to kiedykolwiek był dla kogokolwiek wybór — warknął.
Jego ton jednak na nią już nie działał. Od dawna już nie przynosił efektów, jakich oczekiwał i do jakich był przyzwyczajony.
— Czasem żałowałam — mruknęła kobieta, marszcząc przy tym brwi w dziwny sposób — że tyle ludzi stało tak blisko. Za blisko.
— Sama stałaś najbliżej — wytknął jej Severus i poczuł, że jest coś więcej, co chciał jej powiedzieć. — Tylko skurwiel żałowałby, że zrobił coś dobrego, Granger — dodał poważnie. — A gdybanie na temat podjętych decyzji nie ma zbyt wiele sensu, kiedy nie możesz już ich zmienić.
Poczuł pewnego rodzaju ulgę, kiedy znad szklanki dostrzegł słaby uśmiech.
— Pewnie masz rację — zaczęła Hermiona, ale znów szybko jej przerwał.
— Mam. Poza tym — dodał, wymownie unosząc brew — te twoje pytania biorą się z tym samych idiotyzmów, z których wzięły się wyrzuty sumienia Malfoya. Zalatuje trochę hipokryzją, nie uważasz?
Krzywy uśmiech zmienił się w zrezygnowany, przyznający rację grymas.
— Chyba przyszedł czas, żeby pogodzić się z faktem, że nauczyłam się od ciebie o wiele więcej, niż tylko jak pogardliwie unosić brwi — zadrwiła Hermiona, wykonując wspomniany gest w manifeście.
Severus nawet nie zamierzał powstrzymywać unoszących się kącików ust.
— To naucz się też, kiedy sobie odpuścić — mruknął.
Ogarnęła ją nagle panika. I co wtedy? Spojrzała na swoje dłonie, wciąż szczelnie ułożone na szklance pomiędzy udami i nabrała głęboko powietrza, chwilę walcząc z własną głową i przewijając jak kadry z filmu możliwości, z których pewnie żadna nie miała się spełnić. Uniosła naczynie, wodząc palcami po żłobieniach w krysztale, a ciemne oczy rejestrowały czujnie każdy jej gest, próbując wyczytać z nich coś więcej.
— Czuję się taka pusta, wiesz? — Hermiona uniosła niespodziewanie twarz, spoglądając na Severusa zmęczonym wzrokiem. — Ten proces spędzał mi sen z powiek tak długo, że teraz, kiedy to wszystko się skończyło — kobieta poczuła, że jej gardło odruchowo ścisnęło się w reakcji na własne słowa — nie wiem, co ze sobą zrobić.
Nie chciał przyznawać, że podzielał to uczucie, ale zapragnął znaleźć sposób, aby oboje mogli się od niego uwolnić.
— Nie rób z tego specjalnego dnia, to taki nie będzie — powiedział Snape, wymownie przekrzywiając głową.
Hermiona niespodziewanie zrozumiała, skąd te słowa wydały jej się znajome. To ona była ich autorem — a on usłyszał je od niej, kiedy wspomniał, że nie cierpi obchodzić urodzin i uważa to za przeżytek.
— Zrób coś, co robisz codziennie — mruknął obojętnie mężczyzna. — Poćwicz zaklęcia, idź do pracowni albo nie wiem, po prostu mnie trochę poirytuj — wyliczał kpiąco, uśmiechając się półgębkiem, kiedy w odpowiedzi na jego ostatnie słowa młoda kobieta prychnęła pod nosem. — Albo zwyczajnie coś poczytaj — dodał poważniej. — Znajdź cokolwiek, co pozwoli ci wrócić do rytmu. Wpaść z powrotem w rutynę, jeśli to ona przynosi ci spokój. — Hermiona zmarszczyła brwi i niemal natychmiast roześmiała się, kiedy usłyszała pogardliwy ton Snape’a: — Tylko, na Merlina, nawet nie waż się dotykać żadnych podręczników.
Wesoły głos poniósł się echem po sklepieniu i odbił od niego z impetem, niosąc ze sobą pragnienie poznania innej, jeszcze bardziej szczerej barwy. Ciemne oczy zwęziły się, kiedy ciało kobiety opadło bezwładnie na oparcie kanapy, poddając się uchodzącej z niego mieszaninie zmęczenia, ulgi i spokoju.
— Właściwie — powiedziała pod nosem Hermiona, unosząc wymowniej brew — jest coś, czego wciąż nie skończyłam czytać.
Zanim Severus zdążył choćby prychnąć, kobieta pstryknęła palcami, aportując do siebie książkę, której charakterystyczną okładkę rozpoznałby wszędzie. Virgo. Prychnął, kręcąc głową nad ckliwością Granger, po czym upił łyk alkoholu, wstając z fotela. Hermiona obserwowała ciekawskim spojrzeniem, jak mężczyzna przywołuje gramofon i puszcza cichą, spokojną muzykę, aby pomogła skupić się jej przy lekturze. Uśmiechnęła się, spuszczając spojrzenie na księgę w dłoniach i przejechała opuszkami po zdobionej fakturze, będąc wdzięczna, że Snape pomógł jej swoim zachowaniem wpaść w rutynę, w której sam uczestniczył.
Kątem oka dostrzegła, że ruszył w stronę biurka i bezwiednie uniosła spojrzenie. On odnalazł je i najwyraźniej zobaczył w nim coś, o czego istnieniu nie wiedziała nawet sama Hermiona — a o czym przekonała się, kiedy gęste brwi zmarszczyły się pytająco w jej kierunku, czemu od razu odpowiedziała skonsternowanym wyrazem twarzy.
Krótka wymiana zdań — choć kompletnie niema — przyniosła niemal natychmiastowy rezultat. Mężczyzna upił łyk ze szklanki i odstawiwszy naczynie na stół, podszedł powoli do Hermiony. Ta mimowolnie i całkowicie odruchowo podniosła się, nie spuszczając wyczekującego spojrzenia z dłoni, które pojawiły się w zasięgu jej wzroku i odebrały od niej kryształowe naczynie, je również odkładając na szklany blat.
Patrzyła, jak Severus odwraca się w jej stronę, jak sięga do jej rąk, jak unosi je w górę, a kątem oka spostrzegła też, że dała poprowadzić mu się niczym szmaciana lalka. Szczupłe palce poprowadziły jej lewe ramię, moszcząc jej miejsce na sztywnej piersi, a jego druga dłoń powędrowała do prawej dłoni szatynki, ujmując je w zaskakująco czułym, jednocześnie pewnym geście.
Snape zupełnie nie tak planował spędzić ten wieczór, ale musiał przyznać, że ten sposób powrotu do rutyny wydał mu się całkiem przekonujący. Poprowadził Hermionę w rytm spokojnej muzyki, ciasno obejmując jej dłoń, która spoczywała na jego piersi, kiedy nagle zobaczył, że kobieta spuszcza wzrok.
— Tę część rutyny możesz sobie podarować — mruknął, wypuszczając z uścisku jej prawe ramię i uniósł wyżej jej podbródek.
Hermiona uśmiechnęła się, ale posłusznie wlepiła w niego oczy, śmiejąc się nimi w jego stronę tak długo, aż zakręciło jej się w głowie. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie przebieg tego wieczora, ale nie mogła narzekać na taki obrót spraw.
Tańczyli długo, tak jak wydawało się, że robili już setki razy. Mimo tego, było w tym coś innego, coś czego żadne nie zdołałoby nazwać, nawet gdyby dostrzegli to ponad wzajemną fascynacją, która urosła i powoli eskalowała, dusząc wystarczająco już gęste powietrze.
Mężczyzna obrócił ich kilka razy, orientując się, że każdy taki ruch tylko mocniej rozświetlał zarumienioną twarz gryfonki w jego ramionach. Ale jemu było mało — chciał zobaczyć ten wyraz, to spojrzenie, ten uśmiech. Nie lubił zadowalać się półśrodkami, kiedy nie musiał tego robić. Próbował wydobyć z niej to, czego mu brakowało, ale jego próby spełzły na niczym, a jej uśmiech nie docierał w pełni do orzechowych tęczówek, które choć roześmiane, wciąż przesłonięte były mgłą.
Przez chwilę wydawało mu się, że dostrzegł cień tego, czego szukał. Spojrzenie Hermiony stężało, a jej brwi poruszyły się w konsternacji, kiedy oczy uciekły niżej, omiatając wąskie usta, które od jakiegoś czasu znajdowały się w zasięgu jej wzroku. Wyprostował się odruchowo, zacieśniając uścisk na dłoni wciąż przytwierdzonej do jego klatki piersiowej, a ciało kobiety przylgnęło do niego w mimowolnym odruchu.
Chciała, żeby ją pocałował. Widział to w jej wyczekującym spojrzeniu, lekko rozchylonych wargach. On jednak był tak cholernie chciwy, tak strasznie zawzięty — i w egoistycznej próbie ponownego zobaczenia tego, za czym tak tęsknił, złapał mocniej drobną dłoń i okręcił Hermionę wokół jej własnej osi. Kobieta zaśmiała się, a kiedy Severus złapał stanowczo jej rozpędzone ciało, wesoło odchyliła głowę do tyłu, zataczając się w jego objęciach z szerokim uśmiechem na ustach.
To.
Tego szukał. Na to czekał. Była tak szczęśliwa, jak wtedy, kiedy przed świętami na moment udało mu się całkowicie odwrócić jej uwagę od nawiedzających ją wspomnień i wyrzutów sumienia. Była tak szczęśliwa, jak zawsze chciał, żeby była. I nie mógł przezwyciężyć chełpliwego uczucia, że to on był tego sprawcą.
Popatrzyła na niego w końcu, utwierdzając go tylko w przekonaniu, że odniósł sukces. Otaksowała jego twarz przeciągłym spojrzeniem, niespodziewanie prychając pod nosem i odsunęła się z nieco kpiącą miną, a Snape zmarszczył brwi, decydując się po prostu poczekać na jej ruch. W końcu rozedrgana emocjonalnie Granger była nieprzewidywalna.
Ona jednak, ku jego zaskoczeniu, po prostu się roześmiała. Pokręciła przy tym głową z pobłażaniem, a kasztanowe loki rozsypały się po ramionach, które drżały od tłumionych prychnięć. Hermiona odwróciła się i podeszła do stolika, sięgając po napoczętą szklankę i zatopiła przekorny uśmiech w alkoholu. Skrzywiła się lekko, kiedy mocny trunek poparzył jej gardło, ale nie zerknęła na Snape’a, nie posłała mu nawet ukradkowego spojrzenia.
Wiedziała, że nie zrozumie. Nie miał pojęcia, jak bardzo przytłoczona poczuła się tym, co dla niej robił. Jak bardzo wdzięczna mu była za wszystko — że pozwalał jej po prostu na chwilę zapomnieć o wszystkim, co wykraczało poza ściany jego gabinetu, że przypomniał jej smak czegoś, co znała, a istnienie czego zepchnęła na dalszy plan.
Nie była pewna, czy usiąść, ale kątem oka dostrzegła, że wysoki mężczyzna sam podszedł do biurka, wychylając po drodze sowity łyk z kryształowego naczynka. Hermiona uśmiechnęła się, wodząc za nim wzrokiem, kiedy zajmowała miejsce na kanapie, gdzie przyjemnie spędziła kilkadziesiąt długich minut; czytając Virgo, słuchając przyjemnej, spokojnej muzyki, zerkając co jakiś czas w bok, za drewniany mebel, gdzie Severus zajęty swoją pracą zupełnie nie zwracał na nią uwagi.
Jak zwykle, prychnęła, ale na jej ustach pojawił się ukradkowy uśmiech. Wróciła do akapitu, szybko poświęcając każdy skrawek pozostałej uwagi na słowa, które powoli, z czasem, zaczynały mieć coraz mniej sensu. Nie to, żeby kiedykolwiek wiele go miały. Virgo było ciężką lekturą, więc wybranie na nie chwili, kiedy jej umysł był zmęczony, nie było dobrą decyzją. Zdanie sobie z tego sprawy było jednak myślą, z którą Hermiona Granger jak dziecko usnęła na wpół siedząco, moszcząc sobie miejsce na wygodnej kanapie z podciągniętymi nogami i głową odchyloną na zagłówku.
Jak zwykle, prychnął w myślach Snape. Poprawił się na fotelu, kręcąc z drwiną głową i uniósł szklankę do ust, a jego wzrok spoczął na spokojnie poruszającym się ciele kobiety, która w najlepsze zrobiła sobie z jego komnat darmowy hotel. Zmarszczył nagle brwi, zawieszając spojrzenie na jej łagodnym obliczu i jednym haustem dopił alkohol, wstając zza biurka.
Pierwszy raz zasnęła w jego kwaterach, odkąd zaczęli ze sobą sypiać. Pchnięty cholernym sentymentem — który maskował dobrymi manierami i dżentelmeństwem — przeniósł kobietę ostrożnie do swojej sypialni, czując, że drobne ciało poruszyło się w jego ramionach, które zadrżały pod przyjemnym ciężarem. Uklęknął na łóżku i ułożył ją w pościeli, widząc, że Hermiona przebudziła się na moment i nieprzytomnie rozglądnęła dookoła. Jej głowa szybko jednak opadła na poduszkę, a ciało zwinęło się lekko, zatapiając w miękkim materacu i lgnąc do jego ciepła.
Zorientował się wtedy, że nie puściła jego dłoni. Uczepiła się jej, a on nie potrafił się odsunąć ani wyswobodzić z jej bezwiednego uścisku. Kompletnie poddał się jej szczupłym palcom, które subtelnie zacisnęły się na mankiecie jego rękawa i nadgarstku, który ochraniał. Chciała, żeby został. Podświadomie pragnęła jego bliskości. A on pierwszy raz nie poddał się karcącemu głosowi w głowie, który wmawiał mu, że czułość to oznaka osłabienia siły charakteru. Przysiadł ostrożnie obok, starając się nie poruszyć ramieniem bardziej, niż to było konieczne i przyjrzał się bacznie twarzy śpiącej Hermiony, skrytej w półmroku pomieszczenia.
A taki byłeś pewny siebie, zakpiła z niego podświadomość.
Był. Do pewnego momentu w swoim życiu Severus Snape naprawdę był przekonany, że partnerka nie znajduje się na liście rzeczy, które chciał w życiu posiadać. Wiązało się to z wieloma czynnikami, począwszy od braku odpowiedniej kandydatki, znikomej ilości czasu poświęcanej tak przyziemnym sprawom oraz przekonaniu, że bycie w związku nie przynosi tak gloryfikowanego efektu, jak wszyscy próbowali mu wmówić. Zwyczajnie nie było mu to potrzebne i było mu dobrze z faktem, że nie poświęcał temu wiele uwagi, którą mógł skupić na pożyteczniejszych rzeczach.
Merlin jeden wiedział, jak bardzo się mylił.
Ile oddałby, aby codziennie zasypiać i budzić się z takim widokiem. Mieć przy sobie kogoś, kto odgoni od niego wszystkie myśli, pragnąc przy tym jedynie jego własnego zainteresowania. Nie chciał tylko jej — ale również tego, jak bardzo ona chciała jego. Uzależnił się od tego, że go pragnęła, od tego, że go potrzebowała. I boleśnie zdawał sobie sprawę, że wraz z upływającym czasem jedynie mocniej rosło w nim przekonanie, że musiał ją przy sobie zatrzymać.
Przekonanie, które zaczęło zżerać go od środka.
~
Hermiona westchnęła głęboko, przeciągając się na miękkich poduszkach i przetarła zaspane oczy, muśnięte promieniami słońca, które wdarły się przez zasłony do sypialni. Merlinie. Poczuła przyjemne rozluźnienie, które rozlało się po mięśniach, kiedy jej ciało poruszyło się leniwie w pościeli, jednak nagle jej ramię natrafiło na coś sztywnego, leżącego tuż obok.
Kobieta nieco zdezorientowanym wzrokiem omiotła swoje najbliższe otoczenie i zdała sobie sprawę, że nie spała tej nocy w swoim łóżku, ba — nie spędziła jej nawet we własnych kwaterach. Zawiesiła nieco otępiałe spojrzenie na pogrążonym we śnie mężczyźnie, który leżał obok niej i na krótki moment wstrzymała oddech, kiedy jej myśli zaczęły układać się w logiczną całość.
Sądząc po powoli unoszącej się klatce piersiowej, skrytej za niedbale rozpiętą, wymiętą koszulą, zasnął dawno temu. Choć jego twarz sprawiała wrażenie, jakby jedynie przeszedł w stan spoczynku, Hermiona dostrzegła ruch pod przymkniętymi powiekami, co świadczyło o głębokim śnie i dało jej cień nadziei na to, że czuwający przy niej w nocy Severus zasnął na tyle szybko, że nie widział niczego, nie…
Och, jasna cholera. Wszystkie pytania wyparowały z jej głowy w jednym momencie. Wszystkie obawy i cała niepewność — zniknęły. Był taki… spokojny. Pierwszy raz nie widziała na jego twarzy ani jednej rysy, żadnego znamienia zmory, jaką nosił w sercu. Zlustrowała każdy cal bladej skóry, orientując się, że bez charakterystycznego wyrazu, jego łuk brwiowy był całkiem prosty. Porośnięty ciemnymi brwiami okalał pomarszczone powieki, pod którymi malowały się lekkie, ale wciąż widoczne przebarwienia. Długi nos, choć bez codziennie towarzyszącego mu grymasu, nadal sprawiał wrażenie, jakby był złamany, nienastawiony. Brakowało mu jednak gniewnego wyrazu, a z perspektywy, jaką miała Hermiona, można było powiedzieć, że było w nim coś pociągającego, co dodawało pozostałym rysom interesującego wydźwięku. To jednak jego usta budziły w niej największe emocje — zbyt dobrze znała ich fakturę, żeby nie móc przestać wodzić wzrokiem po ostrych krawędziach wąskich, długich warg, które w naturalnym wyrazie wykrzywiały się nieco ku dołowi.
Zjechała spojrzeniem po mocno zarysowanej linii żuchwy na szczupłą szyję i ocknęła się niespodziewanie z letargu. Spałam ze Snape’em, pomyślała. A co jeśli widział? Musiała wyjść, musiała wziąć prysznic, ocucić się, oswoić z myślą, że obnażyła przed nim swoją słabość, nie tylko mu o niej mówiąc. Jeśli widział coś, czego nie chciała, żeby widział, nie mogła już tego odwrócić. Nie spodziewała się, że ją wyśmieje — ale spojrzenie mu w oczy miało być dla niej trudne i wolała się do tego przygotować.
Była naiwna, jeśli myślała, że ciche zsunięcie się z łóżka czy otworzenie drzwi niemal bezgłośnie pozwoli jej zachować dyskrecję. Jedyne, co jej to dało, to fałszywe poczucie, że uciekła z komnat Severusa niezauważona.
Mężczyzna przebudził się, kiedy usłyszał skrzypnięcie drewnianej podłogi przy progu sypialni. Mętnie zerknął w stronę dźwięku, który wybudził go ze snu i zdążył dostrzec znikającą za framugą sylwetkę Granger. Zmarszczył brwi, podnosząc się na łokciach, ale nie zatrzymał jej, nie poprosił, żeby została. Nigdzie mu się nie spieszyło, a jeśli potrzebowała czasu, zamierzał dać jej go tyle, ile tylko potrzebowała.
On sam skorzystał z propozycji Minerwy i zapewnił sobie wolny piątek, choć żeby do reszty nie rozleniwić rozpuszczonego już organizmu, zdecydował, że poświęci przedpołudnie na to, czego dokończenie zajmowało mu niezdrowo dużo czasu. Opracował ostatnie pytania zgodnie z nowymi wytycznymi, dodając im jednak pikanterii wedle własnego uznania i czyniąc je nieco trudniejszymi, ledwo zdawalnymi. Nie mógł na ślepo podążać za czymś, co kłóciło się z jego przekonaniami. Wystarczyło, że dla Hermiony Granger robił wyjątek.
Odszukał ją dopiero po lunchu, na którym się nie pojawiła i to głównie dlatego, że nie zastał jej w kwaterach na pierwszym piętrze, a wiedział, że nic nie jadła. Nieco poirytowany faktem, że tym razem nie udała się na wieżę, Severus w końcu znalazł ją idącą wzdłuż mostu prowadzącego na błonia i bezgłośnie dołączył do niej, obserwując przemieszczającą się wolno sylwetkę.
— Uciekasz? — zapytał, unosząc brew, kiedy zobaczył, że Hermiona odwraca się w jego stronę i od razu uśmiecha pod nosem.
Mimo, iż najwyraźniej Snape był pełen niespodzianek, z którymi musiała się pogodzić, zaskoczył ją fakt, że mężczyzna dobrowolnie i z pełną świadomością po raz kolejny odszukał ją, kiedy borykała się z niechcianymi myślami.
— A ty mnie gonisz — mruknęła wymownie.
Ciemne oczy zwęziły się w pobłażliwym wyrazie.
— Bo uciekasz — stwierdził oczywistym tonem.
Hermiona prychnęła słabo, zatrzymując się w końcu przy drewnianej barierce i zapatrzyła się na odległe góry otaczające dolinę, w której znajdował się zamek.
— Mówiłam ci, jestem fanką korzystania ze świeżego powietrza — odparła.
Mówiła, dlatego nie powiedział nic, tylko pozwolił jej tak jak wcześniej korzystać z zaskakująco przyjemnej, wiosennej pogody. Wiatr delikatnie poruszał jej włosami, które Snape obserwował kątem oka, samemu zupełnie ignorując, że jego czarne strąki opadły niedbale na twarz.
Nagle w kobiecie coś pękło. Pytanie, wątpliwość, coś, co po prostu musiała wiedzieć — uwolniło się z niej w krótkim, pełnym nerwowego wyczekiwania szepcie.
— Widziałeś, Severusie? — Nie spojrzała na niego od razu. Dopiero, kiedy nie odezwał się ani słowem zerknęła na niego, dostrzegając, że zmarszczył pytająco brwi. — W nocy, czy widziałeś…
Czekał, aż dokończy, aż w pewnej chwili zdał sobie sprawę, że nie wiedziała jak.
— Niewiele widać w ciemnościach — powiedział, żeby ulżyć ciszy.
Zauważył nagłą zmianę w jej spojrzeniu, kiedy Hermionę przeszyło nagłe pragnienie wyrzucenia z siebie całej prawdy, z którą samotnie borykała się już tak długo. Chciała móc podzielić z kimś swoją niedolę, chciała mieć kogoś, kto by po prostu wiedział — nie zdając sobie przy tym sprawy, że ma kogoś, kto wiele razy łagodził jej ból, aby oszczędzić jej cierpienia.
— Mam koszmary — mruknęła, odwracając głowę i zawiesiła spojrzenie na koronach drzew na skraju zbocza. — Okropnie… bolesne koszmary. Śni mi się wojna… rodzice… — Kobieta zmarszczyła mocno brwi. — Bellatrix podrzynająca moje gardło.
Severus nie był zdolny odwrócić wzroku od jej twarzy. Obserwował szybki ruch powiek, zaciskające się wargi, rozszerzające się w zbierającym płaczu nozdrza. A mimo to stał obok, nie robiąc i nie mówić absolutnie nic. Tylko patrzył. Słuchał.
— Często budzę się zapłakana — dodała Hermiona, spuszczając brodę, a Snape dostrzegł na jej profilu niewyraźnie malujący się grymas. — Przestraszona własnym krzykiem. — Zamilkła na chwilę, ale widział, że coś jeszcze potrzebowało się z niej uwolnić. — To dlatego nigdy nie chciałam zostać na noc. Dlatego uciekałam — dodała, w końcu podnosząc na Severusa spojrzenie. — To nic osobistego.
Przejechał wzrokiem po jej twarzy, widząc, że ulga odmalowała się w orzechowych oczach.
— Wiem, że masz koszmary — wyznał nagle. Zanim na ustach Hermiony zdążył uformować się zaskoczony wyraz, mężczyzna uniósł wymownie brew i mruknął: — Sypiałaś czasem na kanapie, przypominam ci. — Tym razem to on poczuł, że jest coś, co jeszcze ciśnie mu się na język. Zmarszczył brwi, odwracając się przodem do barierki, czym kupił sobie kilka sekund zwłoki. — Ale płaczu i krzyków nie słyszałem.
Hermiona naprawdę mocno starała się, aby nie pozwolić łzom płynąć swobodnie po policzkach i szybko starła wierzchem rękawa pojedynczą strużkę, której udało się zbiec jej próbom.
— To upokarzające, wiem — mruknęła po chwili, wpatrując się w dłonie ułożone na balustradzie.
Snape zerknął na nią przez ramię, krótki moment bacznie się jej przyglądając. Znał ten ton. Zbyt dobrze wiedział, jaką nutę rozpoznał w przyjemnym, wysokim głosie, którego barwa na co dzień pełna była radości, przekory i ekscytacji.
— Za to się nienawidzisz? — zapytał, widząc, że Hermiona uniosła wyżej twarz, choć jej spojrzenie zastygło na przepaści pod ich nogami.
— Nie wydaje mi się, że to nienawiść — powiedziała w końcu, a jej słowa umknęły z wiatrem i ledwo dotarły do stojącego obok Snape’a. — To chyba… rozczarowanie samą sobą.
Obydwoje zrozumieli w tamtym momencie, że ponownie coś w niej pękło.
— Wszyscy zawsze powtarzali mi, jaka to nie jestem inteligentna… jaka zaradna i mądra nie jestem — mruknęła gorzko, spuszczając wzrok na własne dłonie, które nerwowo zaczęły skubać drzazgi wystające z nieheblowanej barierki. — Widzieli we mnie kogoś, kto umie sobie radzić z problemami, podejmować słuszne, racjonalne decyzje — wyliczyła cicho, milknąc niespodziewanie i nabierając głęboko powietrza do płuc. — A ja widzę tylko kogoś, kto się poddał. Kogoś, kto nie umie sprostać swoim własnym oczekiwaniom i żyć z konsekwencjami niepodjętych decyzji — powiedziała ciężko, a kiedy ponownie się odezwała, jej oczy skierowały się na Severusa w poszukiwaniu zrozumienia. — I wyrzucam to sobie każdego dnia, każdego jednego dnia, ale… — Hermiona pokręciła zrezygnowana głową. — Nie potrafię nic z tym zrobić.
Rozumiał ją, a mimo to jej słowa poruszyły schowaną głęboko struną, która początkowo zmusiła go tylko do zmarszczenia brwi. Jej ton głosu jednak przelał czarę, a Snape zrozumiał, że nie będzie w stanie zachować milczenia.
— Dlaczego brzmisz przy tym, jakby to wszystko przepadło? — zapytał, kręcąc lekko głową, a gęste brwi kobiety ściągnęły się ku sobie, uwydatniając długą, głęboką zmarszczkę między nimi. — Twoi rodzice nie umarli — powiedział nagle. — Żyją, są tam. Czekają zwyczajnie, aż podejmiesz decyzję, ale skoro to się jeszcze nie stało — Severus zlustrował uważniej zastygłą w zaskoczeniu twarz Hermiony, a jego brew uniosła się wymownie — to nie wykorzystałaś wszystkich szans i okazji.
Kobieta nie miała pojęcia, jaki sens kryją jego słowa. Ich bezpośredniość i brutalność na moment odebrały jej możliwość poruszania się, oddychania i myślenia, ale ciemnowłosy czarodziej i tym razem zamierzał uświadomić ją w oczywistej prawdzie.
— Wcale nie wiesz, czy nie sprostałaś swoim oczekiwaniom — dodał nieco za ostro. — Niepełna próba nie da ci wiarygodnych rezultatów. Myśl, Granger. — Jego ton nabrał znajomej, pobłażliwie kpiącej barwy, a brew ponownie uniosła się w wymownym geście. — To podstawy.
Wesoły śmiech Hermiony poniósł się po dolinie, a jej ciało opadło wesoło na barierkę, przyciągając uwagę Severusa. Niezmienne zaskakiwało go, że reagowała w ten sposób im ostrzejszy i surowszy stawał się jego ton. Jakby stanowiła książkowy wyjątek od reguły.
— Kolejny niedokończony projekt — mruknęła w pewnej chwili, choć uśmiech nie zszedł z jej ust. — Muszę nauczyć się panować nad słomianym zapałem.
Obiecała sobie, że niedługo znów spróbuje. Zwlekała, zawsze mając na głowie coś ważniejszego, coś, co nie było tak naprawdę jej życiem. Należała jednak do ludzi, którzy przedkładali sprawy innych ponad swoje i — choć nie widziała w tym nic złego, dopóki nie poświęcała ich całkowicie — kiedy coś absorbowało jej uwagę, zapominała o istnieniu swoich własnych problemów.
— Albo po prostu do nich jedź — powiedział nagle Snape, ściągając na siebie po raz kolejny pytające spojrzenie młodej gryfonki. — Mówiłaś, że robiłaś to w każde święta, więc jesteś kilka miesięcy w plecy.
Nie było to całkowitym kłamstwem, ale nie było również prawdą. Zmarnowała o więcej czasu, niż kilka miesięcy, próbując na siłę znaleźć sposób, aby odwrócić konsekwencje czynów, które przecież były rozsądne — w końcu przecież podjęła słuszną decyzję. A potem znów rozproszyła się, nie chcąc dać przygnieść się swojemu zranionemu ego i znalazła się w impasie, z którego ciężej było uciec, im dłużej się w nim przebywało.
— Byłam zajęta — stwierdziła Hermiona, unosząc brew w krótkim, wymownym geście.
Snape prychnął pod nosem w natychmiastowej odpowiedzi.
— Może czas najwyższy, żebyś przestała — zakpił, lustrując jej twarz. Widział, ile nadziei zapaliło się w jej oczach i poczuł, że spełnienie tego pragnienia znalazło się na liście rzeczy, które chciał zrobić. — Minerwa nie będzie robić problemów, zostaw to mnie.
Nie miał pojęcia, co spowodował jednym, krótkim zdaniem. Hermiona zdała sobie nagle sprawę, że poprzedniego dnia odbyli bardzo podobną rozmowę — on ją znalazł, postawił do pionu, pomógł uspokoić myśli, które rozszalały się w jej głowie. Zrozumiała jednak, że wtedy rozmawiali o samym istnieniu przytłaczających ich emocji; zmęczenia, strachu, pragnieniu, żeby zapomnieć. Teraz próbowali dociec źródła ich istnienia. On próbował, pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
Świadomie, czy nie, Severus pomógł jej stworzyć warunki do tego, aby w spokoju mogła poradzić sobie ze swoją własną głową. Najpierw pozwolił, aby korzystając z jego ciała jak z tabletek przeciwbólowych zdusiła wszystkie nawarstwiające się w niej uczucia związane z procesem. Uczucia, których Hermiona zwyczajnie się nie spodziewała; myślała, że to powrót do wspomnień i zeznania będą stanowiły problem, ale to widok umęczonego Draco, cierpiących Harry’ego i Narcyzy czy zmęczonych Weasleyów okazał się tym, z czym sobie nie poradziła. Nie zdawała sobie sprawy, jak to na nią wpłynie i nie przewidziała, że to te uczucia ją stłamszą. Zareagowała instynktownie, a Severus mimo to jej na to pozwolił. Nie odepchnął jej. A teraz, kiedy stanęła naprzeciw czegoś, czego się spodziewała — podał jej dłoń i pomógł się z tym zmierzyć. Stał przy niej i upewniał się, że da sobie radę, na swój sposób zmuszając, aby robiła to, czego tak bardzo nie chciała, a tak bardzo musiała.
— Nie masz pojęcia, ile znaczy dla mnie to, co robisz — powiedziała nagle, przerywając ciszę zakłócaną jedynie świszczącym w dolinie wiatrem. Spojrzała na Severusa, który zmarszczył brwi i uśmiechnęła się czule, mając wrażenie, że nie jest w stanie tego w żaden sposób kontrolować. — Jak bardzo wdzięczna jestem za to, że mam koło siebie kogoś, kto pchnie mnie do rzeczy koniecznych.
Snape dostrzegł kolejny, niepozorny gest, który Hermiona Granger miała w zwyczaju robić. Uniosła wymownie brwi, jednocześnie spuszczając spojrzenie, a kącik jej ust drgnął w bardzo charakterystyczny, przekorny sposób.
— A te pytania, które wyśmiałeś wcześniej — dodała wymownie — chyba brały się z poczucia winy, że tak późno to doceniłam.
Nie spodziewała się, że ciemne oczy odwrócą się od niej tak niespodziewanie. Zmarszczyła brwi, przyglądając się w milczeniu, jak na twarz Severusa wypływa krzywy grymas, a jego czoło ściąga się w kwaśnym grymasie.
— Nie rób ze mnie na siłę bohatera, Granger — mruknął cicho.
Hermiona instynktownie zadrżała na dźwięk tonu, z jakim tym razem wypowiedział jej nazwisko.
— Nie robię — odparła łagodnie.
Jej słowa spotkały się jednak z chłodem, który pogłębił się, im cieplejszy stawał się jej głos.
— Robisz — powiedział ostro Snape, choć wciąż brakowało temu agresji, aby zaniepokoić młodą gryfonkę. Zmieniło się to jednak, kiedy mężczyzna dodał: — A ja nie jestem dobrym człowiekiem.
To, co zrobiła Hermiona wcześniej, wyjawiając mu skrywany w sobie sekret, wznieciło w nim pragnienie, aby zrobić to samo. Uwolnić ciężar z piersi, który gnieździł się tam wystarczająco długo.
— Oczywiście, że jesteś… — zaprotestowała szybko kobieta, marszcząc brwi, ale Severus nie zamierzał dać jej dokończyć.
Czułość, z jaką do niego wyszła, niespodziewanie go zirytowała.
— Nie, nie jestem — przerwał jej. — I nie potrzebuję twoich zaprzeczeń.
Orzechowe oczy chwilę wpatrywały się w niego z niedowierzaniem.
— I kto tu się nienawidzi… — mruknęła Hermiona, odwracając na moment spojrzenie, przez co jej uwadze umknęło krzywe spojrzenie, jakie ciemnowłosy czarodziej posłał w jej stronę.
— To nie nienawiść, tylko stwierdzenie faktu — warknął pod nosem.
— Sam mówiłeś, że gdybanie na temat decyzji z przeszłości nie ma sensu — przypomniała gryfonka hardo, unosząc przy tym brew. — Tak jak karanie się za nie — dodała wymownie.
Czuł się dziwnie rozdarty — z jednej strony absolutnie nie mając ochoty prowadzić z nią tej dyskusji, a z drugiej mając wrażenie, że chce powiedzieć jej wszystko, co zatruwało jego umysł.
— Różnica jest taka, że twoje decyzje nie kosztowały nikogo życia — mruknął ponuro. — Nie bezpośrednio.
Odpowiedziała mu cisza. Hermiona wpatrywała się w jego zastygły profil, widząc beznamiętne spojrzenie, które choć nie kierowało się w jej stronę, przeszyło każde zakończenie nerwowe w drżącym ciele.
— Co nie znaczy, że nie wiem, jak to jest mieć krew na rękach — powiedziała cicho. Mimowolnie przed jej oczami stanął obraz Snape’a, nieprzytomnego w jej ramionach na deskach Wrzeszczącej Chaty, kiedy desperacko próbowała uratować mu życie.
— A masz na nich taką, którą sama tam umieściłaś? — zapytał nagle Severus, a jego ciemne oczy bez uprzedzenia skierowały się na Hermionę. — Nie wmawiaj mi, że jestem dobrym człowiekiem, bo ja mam jej po łokcie — mruknął lodowato. Chwilę milczał, ale ona nie potrafiła mu przerwać; nie, kiedy widziała, że chciał się przed nią otworzyć. Potrafiła tylko patrzeć. Słuchać. — Pytałaś, czy wracają do mnie wspomnienia. Czy mam czasem wrażenie, jakby to wszystko stało się wczoraj. Nie — odpowiedział, zanim kobieta zdążyła uchylić usta w zaskoczonym wyrazie. — Nauczyłem się jak z nimi żyć i nie poświęcać im uwagi. Musiałem. Ale czasem… czasem pojawia się coś, co je przywoła. Mówiłem ci, nie ma od tego ucieczki — dodał, wymownie poruszając brwiami, choć na tle poważnej, grobowej miny nie wybrzmiało to ani trochę przyjaźnie. — Tak jak od tego, że zrobiłem w życiu wiele rzeczy.
Hermiona poczuła ucisk na sercu, kiedy usłyszała słowa, z którymi tak bardzo się nie zgadzała. I ten ucisk zmusił ją, aby zaoponowała, podejmując próbę zburzenia muru, który wzniósł Severus. Muru, który powstrzymywał jego samego od ruszenia do przodu z własną przeszłością. Hipokryta.
— Dlaczego brzmisz przy tym, jakby to miało wykluczać fakt bycia dobrym człowiekiem? — zapytała, kręcąc głową. — Czy naprawdę… — Hermiona zamilkła na moment, lustrując zastygłą, wykrzywioną w grymasie twarz stojącego przed nią mężczyzny. — Naprawdę nie liczy się nic, co zrobiłeś w życiu dobrego? Tylko to, co złe? Za co i tak już odpokutowałeś?
Tak bardzo chciał, żeby przestała pytać.
— Jestem mordercą, Hermiona — warknął Snape, wwiercając w kobietę ostre jak brzytwa spojrzenie. — Żaden dobry uczynek tego nie skreśli.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała, co zrobić. Uchyliła usta, chcąc ponownie zaprotestować, ponownie kłócić się z jego słowami. Coś jednak nie pozwoliło jej wykonać żadnego ruchu, coś wywołało paraliż na całym jej ciele.
— Prawie zapomniałem, jak wyglądała, dopóki nie powiedzieli mi, jak się nazywała — dodał niespodziewanie Severus, a jego głos przybrał dziwną, nieznaną Hermionie barwę. Odwrócił spojrzenie i mruknął: — Iris Becker. — Chwila ciszy pozwoliła kobiecie zdać sobie sprawę, że o tym mówił wcześniej; coś na rozprawie przywołało wspomnienia o złej decyzji z przeszłości, która teraz wywołała lawinę nienawiści, jaka spadła na Snape’a. — Zabiłem ją.
Jej serce na ułamek sekundy przestało bić. Zastygło w reakcji na niespodziewane wyznanie wypowiedziane miażdżącym, poważnym głosem, który wycisnął na bladą twarz kobiety przerażenie pomieszane z zaskoczeniem.
— Nie była starsza, niż wy wtedy — ciągnął Snape. — Nie musiała umierać, ale… ktoś musiał ją zabić. Draco nie podołał, a ja… — Mężczyzna zmarszczył brwi, prychając pod nosem, ale nie spojrzał na wpatrującą się w niego z wyczekiwaniem Hermionę. — Jestem hipokrytą, bo wypominam ci sentymenty, a sam nie potrafię przestać składać obietnic, które rujnują mi życie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przerażenie na twarzy gryfonki przybrało czuły, pełen wyrozumiałości wyraz. Widząc jego minę, krzywy profil i marszczące się brwi, obiecała sobie, że nigdy nie postawi go w sytuacji, w której Severus straci kontrolę nad swoim życiem — nigdy nie zmusi go, aby obiecał cokolwiek, czego sam nie będzie chciał. Nie mogłaby potem spojrzeć w ciemne, mrużące się nieustannie oczy wiedząc, że sama stała się przyczyną, która zrujnowała jego życie.
— Nie zabiłeś jej, bo chciałeś — odparła cicho, przyciągając niespodziewanie uwagę Snape’a. Patrzyła chwilę w jego twarz, po czym pokręciła głową i dodała: — Żałuję, że musieliśmy zrobić tyle złych rzeczy w dobrej sprawie. I, że akurat ty musiałeś poświęcić aż tak wiele.
Po raz pierwszy w życiu, słysząc pełne współczucia słowa wypowiedziane w jego stronę, nie miał ochoty zrugać jej za litość. Po raz pierwszy w życiu nie zirytowała go czyjaś dobroć. I po raz pierwszy poczuł, że chce z tego skorzystać.
— A potrafisz o tym zapomnieć? — zapytał, marszcząc brwi. — Naprawdę potrafisz… — Zapytaj. — … nauczyć się żyć z tą wiedzą?
Przez chwilę liczyła, że zapyta, czy potrafi go kochać. Czy potrafiłaby pokochać mordercę. Jego sprostowanie jednak wcale jej nie zawiodło, mimo wszystko wyciskając na jej usta słaby uśmiech.
— Myślę, że jakaś część mnie już się tego nauczyła — odparła. — Ja… — Chciała, żeby dowiedział się, dlaczego nie mogła pozwolić mu kontynuować mówić o sobie tych wszystkich rzeczy. — Kiedy wszyscy myśleli, że zdradziłeś… nie byłam lepsza. Jak wszyscy uwierzyłam, że nas zdradziłeś. Myślałam, że stoisz po jego stronie.
Snape nie potrafił jej przerwać. Poczuł dziwne, samolubne uczucie, że chce usłyszeć, co miała mu do powiedzenia.
— Później na chwilę zaczęłam wątpić — dodała, nabierając powietrza do płuc. — Zaczęłam kwestionować, czy naprawdę tak jest. Czy naprawdę jesteś przeciwko nam. Coś… coś mówiło mi, że to było zbyt proste. Zbyt oczywiste.
Brwi Hermiony ściągnęły się ku sobie w krzywym grymasie. Przypomniała sobie to uczucie, to nieznośne z tyłu głowy uczucie, które mówiło jej, że zdrada Snape’a była idealna, bo nikt jej nie kwestionował, pasowała jak idealny, ostatni element układanki. Ale przypomniała sobie wszystkie momenty, kiedy mężczyzna mimo wszystko uratował Harry’ego czy ją samą i zasiała w sobie zwątpienie. Nie była w stanie do końca uwierzyć, że przez tyle lat, będąc tak piekielnie inteligentnym, Severus nie wymyślił sposobu, aby zabić Pottera dla swojego pana. Albo chociaż mu to umożliwić.
— Było w tym wszystkim coś, co nie pasowało. Ale potem rzeczy działy się tak szybko, że w ogóle nie miałam czasu o tym myśleć, a kiedy… — Kolejna pauza, kolejny oddech. — Kiedy Harry powiedział nam w końcu prawdę, miałam ochotę powiedzieć to cholerne “a nie mówiłam” i przy okazji napluć sobie w brodę, że jak idiotka uwierzyłam w najprostsze wyjaśnienie, kiedy powinnam ufać swojemu sercu — wyrzuciła gorzko. — Dlatego… nie uwierzę, że jesteś mordercą — dodała poważniej, posyłając Snape’owi spojrzenie pełne czułości. — Jesteś tylko człowiekiem, który kogoś zabił.
Stał przez chwilę w bezruchu i zastanawiał się, jaka według niej, do cholery była różnica, kiedy nagle zrozumiał. Nie zabiłeś jej, bo chciałeś, przypomniał sobie. Nie wybieliła go, ale odebrała przytłaczający ciężar jego działaniom. Nadała im nowego, rozsądniejszego i zdecydowanie mniej nienawistnego znaczenia. Za co już chyba na zawsze miał mieć u niej dług.
— Blakers powiedziała mi kiedyś, że powinienem być wdzięczny za to, że mam w swoim życiu kogoś, kto dodaje mu wartości — zaczął pod nosem, tnąc twarz Hermiony przeciągłym spojrzeniem. — Chyba będę musiał przyznać gówniarze rację.
Urwany śmiech przeszył ciszę, jaka na ułamek sekundy zapadła dookoła nich, a Hermiona Granger wzruszona wpatrywała się w stojącego przed nią mężczyznę, nie do końca pojmując moc, jaką niosły za sobą jego słowa. W przypływie emocji poczuła, że po jej policzku przetacza się cienka strużka łez, a kątem oka dostrzegła, że ramię Severusa od razu uniosło się ku jej twarzy.
Mężczyzna przejechał kciukiem po mokrej skórze, odruchowo zacieśniając dystans, jaki dzielił go od drobnej szatynki. Gdzieś miał utarte schematy, stereotypy i ckliwe zagrywki — chciał ją pocałować i zamierzał zrobić dokładnie to. Zsunął dłoń na brodę Hermiony, unosząc jej promienną twarz ku sobie i naparł na jej usta, czując że kobieta wyszła mu naprzeciw z uczuciem podanym jak na złotej tacy.
Pierwszy raz jednak nie był to pocałunek pełen pożądania. Był pełen wszystkiego innego; od samotności, przez pragnienie miłości, aż po miłość samą w sobie. Choć oboje nie czuli potrzeby nazywania rzeczy po imieniu, nawet gdyby spróbowali, nie umieliby kłócić się z faktem, że ten pocałunek był czystym, nieskażonym wytworem uczucia, jakie ze wszystkich możliwych rzeczy ich połączyło.
Hermiona wczepiła palce w mankiet płaszcza Severusa, czując, że przesunął dłoń na jej szyję i przyciągnął jej twarz jeszcze bliżej. Rozpłynęła się pod falą jego czułości, mając wrażenie, że jej serce pęknie od nadmiaru szczęścia, którego tak bardzo potrzebowała. I jak widać — nie tylko ona.
Kiedy Severus się odsunął, nie umiała spuścić wzroku. Lawirowała pomiędzy czarnymi tęczówkami wpatrzonymi w nią spokojnie, a wargami, które choć zaczerwienione od jej pocałunków, nawet nie drgnęły, kiedy Severus na nią spojrzał. Biegli we wspólnym milczeniu nie czuli, żeby cokolwiek musiało zostać powiedziane, a wszelką niezręczność zdusili w zarodku uśmiechem Hermiony, któremu odpowiedział grymas na ustach Snape’a i wymowne spojrzenia, jakie wymienili.
Po raz kolejny kłamstwo się skończyło.
Cokolwiek próbowali wmawiać sobie, że nie istnieje — istniało. A oni obydwoje zrozumieli w tamtym momencie, że z tym jednym faktem nigdy nie będą w stanie się kłócić.
~
Hermiona jeszcze tego samego wieczora stwierdziła, że nie jest w stanie siedzieć bezczynnie i nic z tą wiedzą nie zrobić. Nosiło ją, czuła, że nie jest w stanie ani spokojnie leżeć, ani siedzieć. Początkowo, kiedy próby zaśnięcia w swoim własnym łóżku spaliły na panewce, kobieta przeniosła się do gabinetu. Zapaliła świecę, nie obawiając się, że obudzi Alberta, bo ten jak zwykle nie zaszczycił jej swoją obecnością, co po takim czasie nieco zaczęło jej doskwierać. Usiadła przy biurku, szybko jednak rozumiejąc, że i pracą nie odwróci uwagi od pocałunku, którego wspomnienie przesłoniło każdą jedną myśl w jej głowie.
Nigdy jej tak nie całował. Nigdy nikt jej tak nie całował. I wiedziała, że już nigdy nie zadowoli się półśrodkami. Nigdy, nikt nie miał dać jej tego, co on dał jej w tamtym momencie. Poddała się, wstając gwałtownie od biurka i postanowiła skonfrontować słowa Severusa z tym, co sama czuła. Tylko w ten sposób mogła ulżyć swojemu rozemocjowanemu umysłowi.
Jej szybkie kroki odbijały się echem od wysokiego sklepienia zamkowych korytarzy w akompaniamencie cichych rozmów mieszkańców obrazów, które mijała po drodze. Nie zwolniła, czując, że jej serce bije szybko zarówno od sprężystego chodu, jak i emocji, które znów nagromadziły się w niej jak w zbyt małym naczynku. Tym razem jednak ten natłok przyniósł przyjemne konsekwencje, które były głównym powodem, dla którego Hermiona miała ochotę płynąć z jego nurtem.
Stanęła przed ciemnymi drzwiami i zapukała donośnie, nerwowo składając przed sobą dłonie. Usłyszała stłumione odgłosy ze środka i zacisnęła wargi, czując że jej nogi drżą z nerwów. Skrzydło uchyliło się niespodziewanie, a ciemne oczy natychmiast otaksowały ją zaskoczonym, pytającym spojrzeniem.
— Hermiona?
Aurora zmarszczyła brwi, kiedy młoda kobieta stojąca po drugiej stronie drzwi uśmiechnęła się naprędce i zerknęła przez jej ramię nieco niepewnie.
— Jesteś zajęta? — zapytała. — Masz chwilę?
Zwłoka ciemnoskórej czarownicy zasiała w niej ziarno niepokoju.
— Nie — odparła Sinistra. — Wejdź. — Wysoka nauczycielka odsunęła się, wskazując wnętrze pomieszczenia i bez słowa pozwoliła, aby Hermiona podeszła do jednego z foteli, na którym młoda kobieta jednak nie usiadła. — Wszystko w porządku? — zapytała Aurora, marszcząc mocniej brwi, a szatynka niespodziewanie odwróciła się w jej stronę.
— Nic nie jest w porządku — powiedziała na wydechu. — Powiedz… dlaczego to wszystko musi być tak niepotrzebnie skomplikowane? Dlaczego nie może być…
Hermiona zamilkła, nabierając gwałtownie powietrza do płuc, które skurczyły się pod wpływem nagłego wyznania.
— Co jest skomplikowane? — zapytała Sinistra, ściągając na siebie spojrzenie gryfonki, która szybko odparła:
— Wszystko! To wszystko było kiedyś takie proste… — Pokręciła głową, czując, że na jej ustach pojawia się pobłażliwy grymas. — Miało być takie proste. Było przecież tak perfekcyjnie przemyślane. Co do joty, każdy ruch — prychnęła gorzko. — Te wszystkie kłamstwa…
Urwała, zaciskając mocno wargi i kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Jej wybuch, kropla, która przelała czarę, wybiły z tropu Sinistrę, która — nieprzyzwyczajona do tego, że była dla kogoś wsparciem — popatrzyła na swoją rozmówczynię z konsternacją.
— Sojusz z Severusem? — dopytała, a Hermiona niemal od razu dodała:
— Ten sojusz to kłamstwo! — Jej donośny głos i niespodziewanie wyznanie zaskoczyły ciemnoskórą czarownicę, która mocniej zmarszczyła brwi. — Żaden układ nie istnieje. Przestał, od kiedy…
Miała ochotę zapaść się pod ziemię, ale skoro zdecydowała się wyznać prawdę Aurorze i zasięgnąć jej rady, musiała ponieść konsekwencje tej decyzji.
— Chcesz powiedzieć, że ty i Snape… — zaczęła kobieta, a Hermiona pokręciła od razu głową.
— Nie wiem nawet, kiedy to się zaczęło — przyznała zrezygnowana. — Od słowa do słowa, jakoś… jakoś tak wyszło, a potem… Nie potrafiłam tego odpuścić. I pozwoliłam… — Hermiona spuściła wzrok, czując, że brakuje jej sił, aby powiedzieć to, co najważniejsze. — Dopuściłam do tego, że coś poczułam.
Starsza nauczycielka i tym razem przyszła na pomoc, przerywając ciężką ciszę, jaka zapanowała w gabinecie na Wieży Astronomicznej po słowach szatynki.
— Ty — zaczęła, unosząc wymownie brew — czy wy?
Hermiona była niemal pewna, że zna odpowiedź, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła do końca w nią uwierzyć.
— Powiedział, że dodaję wartości jego życiu — zaczęła łamiącym się głosem. Pokręciła głową, wyrzucając z siebie słowa zanim zdała sobie sprawę, że nie są nawet prawdziwe. — Tylko nie wiem, co to znaczy.
Aurora zmierzyła ją przelotnym spojrzeniem, jednak zanim odpowiedziała, uśmiechnęła się półgębkiem. Oczywiście, że nie powiedział jej tego wprost, pomyślała. Zrozumiała jednak, że człowiek, którego znała do tej pory jako zimnego, nieprzystępnego i oschłego musiał obdarzyć zaskakująco szczerym uczuciem czarownicę, która najwyraźniej nie pozostała mu dłużna. Co, ku zaskoczeniu nauczycielki astronomii, niezwykle ją ucieszyło.
Zasłużyli, aby być szczęśliwi.
— Dobrze wiesz — mruknęła wymownie, unosząc brew. — Tylko teraz dobrze wykorzystaj tę wiedzę.
Cisza.
Tylko tyle pozostało w głowie Hermiony, kiedy jej serce znów na moment się zatrzymało.
urocze 🙂Wróć do czytania
no przecież to takie oczywiste 🙂Wróć do czytania